Autor: Patrycja Awdjenko; ilustracja jest karykaturą postaci z filmu X-MEN: APOCALYPSE © 2016 MARVEL & Twentieth Century Fox Film Corporation)
wydanie bezpłatne
5/2016
ISSN 2391-4505
JEŹDŹCY APOKALIPSY • SUPERMAN • C-3PO • MOCKINGBIRD: WCZORAJ I DZIŚ
X-MEN: APOCALYPSE
M A G A Z Y N
CZY STEVER ROGERS BYŁ... „TW BOLKIEM”? Życie bywa przewrotne. Czasem bowiem nawet najmisterniej i najskrupulatniej planowany scenariusz potrafi wziąć w łeb i wszystko trzeba zaczynać od nowa. Dokładnie tak, jak niniejszy wywód...
© 2016 DC Comics Inc.
*** Emocje są złym doradcą. Teraz więc, kiedy wszyscy już ochłonęliśmy – czas na trzeźwe spojrzenie. Nie pora bowiem na kłótnie, waśnie i spory. Nie czas na obrażanie się, dąsanie i szukanie winnych. Oto bowiem na horyzoncie majaczy widmo przerażające o wiele bardziej niż rzekomy bohater-kolaborant czy beztroskie zabawy z kanonem wydawnictwa, które wciąż mocno wierzy, że w komiksie zawsze wszystko można odkręcić. Oto bowiem nadchodzi... przesyt. I to tak w komiksie , jak i w kinie su-
© 2016 MARVEL
2
Tymczasem stało się coś... niespodziewanego. Po obiecującym zeszycie „FCBD: Captain America” wydanym z okazji Dnia Darmowego Komiksu światło dzienne ujrzał pierwszy numer serii „Captain America: Steve Rogers” i ostatnia strona komiksu z bohaterem... salutującym „Hail Hydra”. Po chwili nadszedł kolejny cios – szumnie zapowiadany zeszyt „DC Universe: Rebirth” dowodzący, że kolejne superbohaterskie uniwersum zostało zbudowane na kłamstwie i zwalający winę za jego zepsucie na barki... Strażników Alana Moore! W zaistniałej sytuacji, kiedy po nokautującym prawym sierpowym zafundowano nam kolejny, miażdżący cios nie pozwalający zebrać z podłogi leżącej już tam szczęki, nie wypada nam zachować się inaczej, i zamiast pochwalnych, bałwochwalczych pokłonów ze łzami w oczach wykrzyczeć: A IDŹ W DIABŁY STARY KONFIDENCIE! Idź z tą swoją śmieszną, podrabianą tarczą, bowiem na oryginalną nie zasługujesz i najwyraźniej nigdy nie zasługiwałeś. Idź – i nie zapomnij wziąć ze sobą całego tego przeklętego, mainstreamowego komiksu superbohaterskiego, wraz z wszystkimi jego twórcami...
© 2016 MARVEL
Nie tak miało być. Zupełnie nie tak. Ten przydługi wstępniak bowiem miał w istocie traktować o zupełnie czymś innym, niż finalnie będzie traktował – miał być pochwalnym peanem na cześć szacownego jubilata, któremu w tym roku stuknęło dumne 75 lat, a który – zamiast siedzieć cicho na emeryturze i głaskać kota na fotelu bujanym – jako jurny młodzieniaszek właśnie wrócił na front. Solenizant miał być chwalony zresztą nie tylko za za to, że wrócił do formy sprzed lat, ale i za sposób, w jaki to zrobił, przynosząc ze sobą nieźle zapowiadającą się historię, w której odwieczny przeciwnik, w ramach przystosowywania komiksu do współczesnych realiów, przypomina Państwo Islamskiej (czy inną Al-Kaidę) sprytnie dowodząc młodszemu czytelnikowi, dlaczego wyimaginowana, komiksowa organizacja terrorystyczna naprawdę może budzić niepokój. Mieliśmy też trochę ponarzekać, że bohater nie wraca z ikoniczną tarczą lecz z dziwaczną wariację na temat artefaktu, który dzierżył w najstarszych, solowych komiksach i z nostalgią powspominać Kapitana Seniora z łamów tegorocznych „Uncanny Avengers”, który przez ostatnich kilkanaście miesięcy wspomagał superherosów z drugiego planu, za sprawą dobrego humoru i kreski Ryana Stegmana tak pięknie przypominając współczesnego Clinta Eastwooda. Mieliśmy również pośmiać się, że teraz, kiedy Kapitan ma znów tyle wigoru i młodzieńczego wdzięku nagle jego ukochana, która mogłaby być jego wnuczką wygląda starzej niż Steve. Finalnie jednak, ślepi na drobne niedoróbki i pełni radości z faktu, że bohater znów jest takim, jakim chcielibyśmy widzieć go już zawsze wstępniak chcieliśmy skończyć w jedyny słuszny sposób – kłaniając się przed bohaterem i wołając: Ahoj Kapitanie, dobrze znów widzieć cię na pokładzie!
W NUMERZE: Co na to Marvel? Na razie w najlepsze brnie w trwające od kilku lat zmiany, na potęgę zastępując herosów ich żeńskimi odpowiednikami, mieszają w mitologii Kapitana (podobno kolaborację z Hydrą zaczęła już poczciwa Mama Rogers!) i usilnie promując „nieludzi” jako bardziej kluczowych dla losów świata niż mutanci. Czy jednak na długo? Lektura pierwszego numeru serii Thunderbolts – wskrzeszającej większość oryginalnego składu, nie tylko z nieco archaicznym anturażem bohaterów, ale i kreską przypominającą niesławne „najntisy” (spójrzcie tylko na tę okładkę), oraz zapowiedź kolejnego eventu okraszoną dającym do myślenia, „potłuczonym” logo „Marvel Now!” każe sądzić, że i w Domu Pomysłów panowie decydenci zaczynają sobie przypominać, że czytelnik w komiksie woli czuć się jak u siebie w domu. Przyszłość jednak dopiero przed nami. Dziś za to jedno jest pewne: wraz Nickiem Spencerem, któremu Marvel odważył się oddać pieczę nad najbardziej szanowanym herosem w całym uniwersum, zaczynamy odkrywanie Ameryki na nowo mając nie tak znowu cichą nadzieję, że historia „Steve Rogers: TW BOLEK” (pardon, „Kapitan Ameryka”) będzie mieć ręce i nogi a podwójny agent wnosząc kolejny powiew świeżości w już i tak mocno przewietrzonym Marvelu nie sprzeniewierzy ideałów, wierność którym cenimy nie tylko my – czytelnicy – ale i cała superbohaterska społeczność wpatrzona od ponad pół wieku w Rogersa bardziej, niże w aasgardzkich (i wszystkich innych) bogów. Oby tylko twórcom w majsterkowaniu przy kanonie nie powinęła się noga i za chwilę nie trzeba było w całym tym odkrywaniu na powrót wracać do czasów Kolumba i jak w przypadku DC okrakiem wycofywać się z wcześniejszych, wielkich zmian Nie ma bowiem i nie było jeszcze w komiksie superbohaterskim takiej rzeczy, której nie dałoby się odkręcić. Jeszcze.
Red. naczelny Michał Czarnocki
D. Papierska, J. Oleksów © 2015 Sol Invictus
perbohaterskim. Każda wszak „bańka” – i te słynne na rynku usług IT i w branży nieruchomości, i ta dzisiejsza, superbohaterska – musi kiedyś pęknąć. Wyobraźcie sobie tylko, jak ciężko już dziś, w dobie klęski urodzaju tworzyć magazyn o komiksie superbohaterskim. Jak ciężko trzymać rękę na pulsie i kontrolować wszystko to, co dzieje się łamach kilkudziesięciu serii dwóch największych wydawców zza oceanu, próbując przy tym pozostawać na bieżąca z ofertą Dark Horse, Image czy IDW (o takim Zenescope już nie wspominając) i rynkiem rodzimych komiksów superbohaterskich? Tematu rosnących jak grzyby pod deszczu filmów i seriali poruszać już chyba nie trzeba... A prawo rynku jest nieubłagane: kiedy podaż jest tak duża, że nie starsza popytu aby wchłonąć cały ten bezmiar treści tylko najlepsi przetrwają. Najlepsi tymczasem bawią się beztrosko jak dzieci w piaskownicy, majstrując przy kanonie i na potęgę zmieniając wszystko to, do czego sami wcześniej nas przyzwyczaili... A trzeba pamiętać, że statystyczny miłośnik komiksu superbohaterskiego zmian nie lubi. Dobitnie pokazały to już losy odmienionego uniwersum DC – świata New 52 – które po dobrym starcie nie tylko straciło swój impet, ale w ostatnich miesiącach trafiło już na równię pochyła (jak w styczniu na łamach portalu Comic Book Resources donosił pewien amerykański sprzedawca komiksowy, komiks DC – jego dotychczas najbardziej dochodowy produkt – nie sprzedawał się u niego nigdy tak słabo jak dziś, a z całego zastępu serii wydawnictwa tylko kilka tytułów osiągało w tym czasie „marne” – jak na zachodni rynek – 30 tysięcy sprzedanych egzemplarzy pojedynczego numeru). Dziś więc trudno nie zauważyć, że DC skapitulowało – zmiana logo na przypominające to sprzed wielu, wielu lat, powrót do oryginalnej numeracji serii „Detective Comics” i „Action Comics” czy przede wszystkim pozbycie się wszystkich aberracji z New 52 (Lobo!) i wskrzeszenie oryginalnych bohaterów z Supermanem i starym, dobrym Wallym Westem na czele dobitnie pokazują, czego chce czytelnik i co zrobi wydawnictwo, aby przetrwać (kolejne dodruki tytułów cyklu „DC Rebirth” tezę tylko potwierdzają).
ELEMENTARZ
APOCALYPSE I CZTEREJ JEŹDŹCY Apokaliptyczna telenowela
THE FINAL DAYS OF SUPERMAN Z prochu w proch
X-MEN: APOCALYPSE
Apokalipsa zacznie się w Polsce
STAR WARS: C-3PO Lucas czy Lem?
ODRĘBNE ŚWIATY
SUPERMAN/ALIENS Obcy pośród obcych ODRĘBNE ŚWIATY
ODESZLI W TYM ROKU
Herosi popkultury w komiksie
MOCKINGBIRD
Bobbi Morse - wczoraj i dziś
UNCANNY X-MEN Wiwat rewolucja!
Wydawnictwo OiD Warszawa Redakcja ul. Bogatyńska 10A 01-461 Warszawa redakcja@superhero.com.pl Redaktor naczelny Michał Czarnocki m.czarnocki@superhero.com.pl Reklama i Promocja promocja@superhero.com.pl Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych i zastrzega sobie prawo do dokonywania ich skrótów i redagowania w przypadku publikacji, a także ich wykorzystania w Internecie oraz innych mediach w ramach działań promocyjnych Wydawnictwa OiD oraz „SuperHero Magazynu”. Listy nadesłane do redakcji nieopatrzone wyraźnym zastrzeżeniem autora mogą być traktowane jako materiały do publikacji. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i ogłoszeń, a Wydawca zastrzega sobie prawo do odmowy zamieszczeania treści sprzecznych z interesem Wydawnictwa lub linią programową „SuperHero Magazynu”, a także prawem polskim. Wszystkie publikowane materiały na łamach „SuperHero Magazynu” są chronione prawem autorskim. Ich kopiowanie, przedruk lub rozpowszechnianie w dowolnej formie wymagają pisemnej zgody Wydawcy. © 2016 Wydawnictwo OiD
3
M A G A Z Y N
Każdy musi od czegoś zacząć: nagrać przebój, ukraść pierwszy milion albo zostać ugryzionym przez radioaktywnego pająka. A jeśli ty nie wiesz od czego zacząć – sięgnij po...
ELEMENTARZ © 2016 MARVEL & Twentieth Century Fox Film Corporation
TEMAT LEKCJI:
APOKALIPTYCZA TELENOWELA Przyszłość nie rysuje się zbyt różowo. Efekt cieplarniany, wciąż nawracające powodzie i tornada, nieuchronna śmierć słońca... Po co w ogóle budzić się każdego dnia i wciąż walczyć o lepsze jutro, skoro wiadomo, że zło – nawet jeśli chwilowo zażegnane – zawsze powróci? Po co się szarpać, skoro po dwóch miesiącach spokoju znów zacznie się rok szkolny i klasówki, grypa – nawet wyleczona – wróci przy okazji kolejnej zimy, po wypompowaniu wody z piwnicy i naprawie szkód za rok rzeka wyleje ponownie a przestępcy prędzej czy później znów wyjdą na wolność i przynajmniej część z nich na powrót trzeba będzie złapać, osądzić i zamknąć? Po co inwestować w rozwój, nowe technologie, ekologię i dyplomację, skoro nawet jeśli nie zniszczymy się sami a z nieba nie spadną wrogo nastawieni kosmici czy inny, zabłąkany meteoryt prędzej czy później supernova i tak eksploduje? Powiadają, że zabawa w kotka i myszkę z losem jednak ma sens. Z tym króliczkiem bowiem podobno nie chodzi wcale o to, żeby go złapać, lecz żeby go gonić... Nie inaczej sprawa ma się z komiksem superbohaterskim, gdzie rezyduje kilku naprawdę paskudnych rzezimieszków, którzy niczym złośliwy rak nawet po udanej interwencji chirurgicznej odradzają 4
się wciąż na nowo, skazując bohaterów na nieustające, syzyfowe wręcz prace na rzecz ogólnoświatowego ładu. Podobnie więc jak herosi DC muszą wciąż oglądać twarz nieśmiertelnego Vandala Savage’a, Kapitan Ameryka nie ma już nawet złudzeń, że kiedykolwiek uwolni się od Hydry („obetnij jedną głowę, a w jej miejsce odrosną dwie”) a Mścicieli – tak długo jak będą istnieć w takim czy innym składzie – już zawsze będą niepokoić powracający z „jakiejś” przyszłości Kang i Ultron, tak i mutantom wyrósł ich własny, wyniszczający wrzód, który nawet jeśli nie jest aż tak wieczny i tak odporny na śmierć, jak zwykło się o nim mówić i tak zawsze znajdzie sposób aby wrócić w tej czy innej postaci – w nowym ciele, w osobie syna, klona albo naśladowcy – i po raz kolejnym uprzykrzyć im życie. W końcu nie bez powodu zwą go Apokalipsą. Narodzony w czasach Faraonów En Sabah Nur (jak brzmi prawdziwe imię łotra) – potocznie zwany pierwszym w historii mutantem (choć kroniki zadają kłam temu twierdzeniu) – to antybohater nietuzinkowy. Apocalypse na tle zastępu łotrów multiversum Marvela wyróżnia się bowiem rzadko spotykaną umiejętnością łączenia przymiotów dwóch różnych archetypów mistrza zła: zarówno obdarzonego super-
mocą kruszenia murów osiłka (manipulując komórkami swego ciała potrafi znacząco zmienić swoje rozmiary i poziom siły), jak i chytrego lisa pokroju Lexa Luthora, wojującego nie siłą (a przynajmniej nie tylko nią), lecz w pierwszej kolejności zawsze intelektem i nieustającym pędem do wiedzy i samodoskonalenia. Łotr po tysiącach lat potyczek z rozmaitymi, ziemskimi czempionami, m.in. Drakulą i Thorem, w 1986 roku za cel upatrzył sobie mutantów, niemalże jak w klasycznej, wenezuelskiej telenoweli już na zawsze wiążąc swoje losy z bohaterami i kolejnymi pokoleniami ich potomków, żeby wspomnieć tylko Cyclopsa i Angela, oraz ich żony, kochanki i dzieci, którym życie zatruł na kilka kolejnych dekad. W rezultacie temu pierwszemu obrzydził ojcostwo (infekując syna techno-wirusem i doprowadzając do jego przemiany w słynnego Cable’a), na domiar złego zsyłając na głowę Scotta i jego przyjaciół „wyhodowanych” przez siebie łotrów: Stryfe’a (będącego – jak to w telenoweli – podrasowanym klonem syna Cyclopsa) i Mr Sinistera (będącego – znowuż jak w wenezuelskiej telenoweli! – stwórcą kobiety, która powiła Summersowi... wspomnianego synka – Cable’a!). Równie okrutnie Apocalypse obszedł się z przyjacielem Cyclopsa, Angelem, korzystając z jego chwili słabości i zatruwając zarówno jego ciało, jak i duszę, tak aby ten najpierw został jego wiernym, zabójczym sługą, a po latach zamienił swoją ukochaną – Pscylocke – w podobną sobie, wyzutą
THE FINAL DAYS OF SUPERMAN Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz Klasyk mawiał, że „jutro nie umiera nigdy”. Kłamał. Oto bowiem bogu ducha winny „człowiek jutra” właśnie wyzionął ducha. I to już drugi raz… Nastał czas wielkich porządków. A nigdzie indziej nie są one tak potrzebne jak w uniwersum DC Comics (o czym więcej we wstępniaku do niniejszego numeru SuperHero Magazynu – przyp. red.). I rzeczywiście – zapowiadana od dłuższego czasu wielka, superbohaterska rewolucja pod szyldem „DC Rebirth” stała się faktem przetaczając się jak burza po całym uniwersum i na powrót czyniąc herosów takimi, jakimi znaliśmy ich przed poprzednią, „dobrą zmianą” (Oliver Queen znów ma kozią bródkę!). Zmiany – nawet te na lepsze – często wymagają jednak poświęceń, wyrzeczeń, a nawet ofiar. Właśnie boleśnie przekonał się o tym Superman, którego w sposób okrutnie skuteczny zmuszono do ustąpienia miejsca swojemu przedkryzysowemu poprzednikowi. Oto bowiem okazuje się, że w bezkresnym superbohaterskim multiversum, w którym przez lata żyło conajmniej kilku Kal-Elów nagle nie ma miejscu dla dwóch osób noszących to samo imię… Superman raz już umarł. Tyle, że wówczas – w świecie, gdzie herosi nie ginęli jeszcze tak często jak dziś – było to wielkie wydarzenie, do którego przygotowywano czytelników miesiącami, pozwalając bohaterowi odejść w chwale po heroicznej walce, a następnie żegnając go z pompą i honorami. Współcześnie, kiedy praktycznie co miesiąc ginie jakiś heros, z miejsca zastępowany kolejnym (często innej płci i nacji), śmierć nie znaczy już jednak zbyt wiele. I dokładnie tak samo wygląda śmierć młodego Supermana ze świata „New 52”, który właśnie na naszych oczach najzwyczajniej w świecie rozpadł się w pył, uprzednio obdarowując nadmiarem mocy garstkę wybrańców, w tym pierwszego w historii azjatyckiego Supermana. W latach dziewięćsetnych zapewne udałoby się go uratować – nadmiar mocy wszak za-
Mateusz Wesołowski Michał Czarnocki
© 2016 DC Comics Inc.
z uczuć maszynę do zabijania, samemu obwołał się spadkobiercą Apocalypse’a, a następnie spłodził dwójkę dzieci, które.. w przyszłości również podejmą się roli dziedziców Apocalypse’a i same będą tworzyć swoich własnych Jeźdźców Apokalipsy... No właśnie: Czterech Jeźdźców. Kimże bowiem byłby Apocalypse bez swoich zabójczych odźwiernych, każdorazowo wyręczających szefa, kiedy trzeba wykonać brudną robotę? Zaledwie sprytnym hochsztaplerem i wytrawnym manipulatorem, którego skłonność do kradzieży wszystkiego co przydatne w jego niecnej misji – od kosmicznych technologii, poprzez ciała (a nawet zwłoki), aż po cudze dzieci – podobnie jak i zdolność do wyłuskiwania przegranych i mamienia ich wizją lepszego jutra dalece przekraczają jego własną, mutacyjną i moc. Powodowany niezdrową, obsesyjną wręcz misją zapanowania nad ewolucją łotr dzięki psychologicznym sztuczkom i namiętnie używanym tajnikom bioinżynierii Celestiali dorobił się w karierze kilku szwadronów śmierci, w szeregach których przez lata służyli najlepsi z najlepszych wojów w całym Universum Marvela, włącznie z najpotężniejszym znanym osiłkiem Domu Pomysłów: Hulkiem. Przy okazji rekrutacji kolejnych składów drużyny jeźdźców zresztą znowu dała o sobie znać skłonność łotra – czy też raczej scenarzystów zarządzających jego losami – do realizacji pomysłów rodem z telenoweli, bowiem i tutaj pojawiły się różne, niezdrowe koneksje rodzinne – po Archangelu kolejnym jeźdźcem została jego ukochana, Psyclocke, a po Loganie (który po stępieniu pazurków przez Magneto na powrót został zespolony z adamantium właśnie przez Apocalypse’a) kolejnym apokaliptycznym heroldem został również jego przywrócony do żywych syn, Daken (w drużynie zmontowanej przez „apokaliptyczne” bliźniaki Archangela). A to wciąż jeszcze nie koniec, dziś bowiem, kiedy Apocalypse hula na całego w kinach, udało mu się wrócić po raz kolejny również na łamy komiksów, z kolejną wybuchową drużyną jeźdźców, m.in. z Deadpoolem, Moon Knightem (wobec dzisiejszych standardów Marvela – obowiązkowo żeńskim) i Venomem w składzie!
Tytuł: Superman #52: The Final Days of Superman, cz.8 Wydawnictwo: DC Comics Rok wydania: 2016 wsze wypompować potrafił z niego Parasite, ewentualnie niestabilnego herosa zamykano w specjalnym skafandrze zamieniając go tymczasowo w „Człowieka z energii” (takiego Supermana możemy obserwować dziś w wydawanej przez Egmont „Lidze sprawiedliwości” Granta Morrisona). Mniej lub bardziej zrozumiały pośpiech, aby zastąpić bohatera tym „oryginalnym” nie pozwolił najwyraźniej na bardziej przyzwoite zamknięcia wątku herosa. No cóż – dobrze, że przynajmniej jakaś cząstka bohatera przetrwa w osobach spadkobierców jego mocy, legalnie namaszczonych przez poległego Kal-Ela w przeciwieństwie do czwórki uzurpatorów, którzy przed dwudziestoma laty tuż po „pierwszej” śmierci herosa rościli miano do zastania tym jedynym.
ARCHIWALNE NUMERY SUPERHERO MAGAZYNU CZYTAJ NA:
ISSUU.COM/SUPERHEROMAGAZYN
WSTĘP WOLNY! 5
M A G A Z Y N
X-MEN: APOCALYPSE © 2016 MARVEL & Twentieth Century Fox Film Corporation
X-MEN: APOCALYPSE
Armagedon zacznie się w Polsce… Od lat Polakom zarzuca się przewrażliwienie na punkcie bolesnej historii i skrajną martyrologię skutkującą częstym przypisywaniem sobie roli biblijnego narodu wybranego. Coś jednak musi być na rzeczy, skoro już nawet Amerykanie zapewniają (a przecież ze swoją aparaturą podsłuchową, wycelowanymi w kosmos teleskopami i wszystko widzącymi, wścibskimi satelitami na ziemskiej orbicie mają prawo wiedzieć więcej niż ktokolwiek inny), że biblijna apokalipsa zacznie się w…. podpruszkowskim lesie.
Kiedy dwa lata temu na łamach pierwszego numeru SuperHero Magazynu recenzowaliśmy poprzednią odsłonę filmowej X-sagi zdecydowanie chwaliliśmy śmiałą decyzję twórców o trwałym restarcie cyklu, skutkującym wymazaniem z kontinuum całej oryginalnej trylogii. Czas pokazuje, że aż tak wielkie zmiany nie miały jednak miejsca…Trzecia część zapoczątkowanej przez „Pierwszą Klasę” serii cofającej nas do czasów, kiedy nawet Profesor X nie miał jeszcze zmarszczek (zadając kłam powszechnej opinii, że od zawsze był stary) choć kieruje historię na lekko zmienione tory (lekko, bowiem wszystko wskazuje na to, że czas Feniksa i tak nadejdzie), w gruncie rzeczy powiela podstawowy błąd swoich poprzedników: rutynę. Mimo to trudno nie przyznać, że Bryan Singer zrobił dosłownie wszystko, aby żegnając się ze starą formułą (bo co do tego, że „Apokalipsa” pożegnaniem z nią być musi nie ma wątpliwości) uczynić film tak bardzo strawnym i łechcącym serce fana jak tylko się dało. „X-Men: Apocalypse” to bowiem film dla fanów przede wszystkim – czego trudno nie zauważyć. Co z tego więc, że ciągle wałkujemy tu ten sam, wyeksploatowany wątek miotającego się między dobrem a złem Magnusa, skoro uwagę widza i tak odwracają liczne, niespecjalnie nawet zawoalowane smaczki? Wpleciona w fabułę, skondensowana, krwawa adaptacja „Broni X” z biegającym w berserkerskim amoku Loganem w kasku jest więc tak dobra, jak tylko dało się ją w tym filmie zrobić (choć wciąż będziemy bronić tezy, że komiks ten powinno przenieść się na ekran bez ingerencji w materiał źródłowy, czyniąc zeń horror na miarę słynnych dreszczowców s-f Scotta i Carpentera). Archangel – chociaż podobnie jak Psy6
locke i Storm w gruncie rzeczy spłycony został do roli milczącego pomagiera – gwarantuje nam przynajmniej wyśmienitą scenę przemiany, a towarzyszący temu aktowi motyw muzyczny, który pojawić się tu po prostu musiał wywołuje mimowolny grymas uśmiechu na twarz (kto pamięta naszą przepowiednię z łamów SHM 1/2014?). Co z tego, że patosu jak zawsze zdecydowanie więcej tutaj niż w jakiejkolwiek innej produkcji z bohaterami Marvela, skoro ulubieniec widzów, Quciksilver równoważy duszny klimat jeszcze bardziej zabawnym wystąpieniem niż w poprzednim filmie (tak, jednak można)? Co z tego wreszcie, że sam film nie wytrzymuje marketingowego starcia z dwoma innymi, tegorocznymi superprodukcjami – „Wojną bohaterów” i „Świtem sprawiedliwości” – skoro wobec zbyt nadmuchanego w ich przypadku balona oczekiwań tak naprawdę broni się lepiej niż filmy konkurencji, przynajmniej nie pozostawiając po seansie widza z wrażeniem, że spektakularne, bratobójcze walki wbrew pozorom nie zmieniły wcale obowiązującego status quo, i służyły tylko i wyłącznie wprowadzeniu do filmowego świata kilku wątków i zupełnie nowych postaci? Paradoksalnie największym problemem filmu jest więc nie zgrany, filmowy język reżysera ani to, w jaki sposób obchodzi się z kanonem (zwłaszcza, że to, że Apocalypse ani nie wygląda, ani nie zachowuje się jak komiksowy odpowiednik nie ma znaczenia, gdy ma się tak dobrego Profesora Xaviera, tak śmiesznego Pietro i dzikiego jak nigdy wcześniej Logan), lecz fakt, że… to najzwyczajniej w świecie nie jest film dla Polaków. Pomimo faktu, że miło łechce ego decyzja twórców o umiej-
Tytuł: x-Men: Apocalypse Reżyseria: B. Singer Scenariusz: S. Kinberg Obsada: J. McAvoy, J. Lawrence i inni Produkcja: Twentieth Century Fox Dystrybucja: Imperial - Cinepix Rok produkcji: 2016 scowieniu części akcji na Śląsku, i że tak naprawdę głównym rozgrywającym wydarzeń nie jest tytułowy łotr, lecz wychowany na tej ziemi Magnus (pardon, Henryk Górski oczywiście!) trudno nie przyznać, że ilość niezręczności, jakie popełnione podczas próby przeniesienia PRL-owskiej rzeczywistości na ekran superbohaterskiego kina – od wizerunku mucho-robotnika, przez kaleczące jak tylko się da polski język krasomówcze wyczyny Michaela Fassbendera, aż po milicjantów grasujących z łukami po lesie – wywołuje szczery uśmiech dokładnie tam, gdzie twórcy spodziewali się go najmniej. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że zapewne ilekroć tylko Hollywood pokazuje na ekranie sceny dziejąca się poza USA inne nacje, których świat próbują odtworzyć słabo zorientowani filmowcy muszą czuć dokładnie to samo. Zresztą, wiedząc, że kolejna część cyklu ma się rozgrywać w latach dziewięćdziesiątych i że mistrz magnetyzmu Polskę zna i lubi, możemy mieć przynajmniej nadzieje, że produkcję rozpocznie scena z bohaterem spacerującym po Marszałkowskiej z tm-semikowym przekładem „X-Men” pod pachą…
STAR WARS: C-3PO – THE PHANTOM LIMB Czy George Lucas czytał Lema?
Dariusz Stańczyk
Pytasz, lecz nikt nie odpowiada... Odchodzisz zrezygnowany. Odpowiedzi na praktycznie wszystkie te mniej lub bardziej palące pytania natury filozoficznej są tymczasem tak blisko – dosłownie na wyciągnięcie ręki. Wystarczy bowiem tylko sięgnąć po najnowszy zeszyt z przygodami tchórzliwego, blaszanego gaduły ze świata Gwiezdnych Wojen i... wszystko staje się jasne. Ubiegłoroczne „Przebudzenie Mocy” postawiło przed miłośnikami gwiezdnej sagi wiele intrygujących niewiadomych. Bądźmy jednak ze sobą szczerzy i przyznajmy, że bardziej od rodowodu Rey, miejsca pobytu podstarzałego Luke’a Skywalkera czy sposobu, w jaki jego miecz świetlny znalazł się w posiadaniu Maz Kanaty, interesowało nas to... co stało się z ramieniem złotego droida protokolarnego? Historia przedstawiona na łamach komiksu ujawnia okoliczności, w których pocieszny robot stał się dumnym posiadaczem czerwonej kończyny. Jak się okazuje, podczas jednej z misji poprzedzających fabułę filmu C-3PO wraz z czwórką towarzyszących mu droidów zaokrętowany został na statku rebelii transportującym innego humanoidalnego robota, wykradzionego Najwyższemu Porządkowi. Robot ten – wyjątkowo cenny – posiadał w swojej pamięci współrzędne miejsca, w jakim przetrzymywany jest jeden z liderów rebelii – Admirał Ackbar. W wyniku katastrofy statek rebelii rozbił się na obcej planecie, a cała „organiczna” załoga poniosła śmierć. Z płoną-
cego wraku ocalała jedynie wspomniana piątka mechanicznych rozbitków wraz z przewożonym jeńcem, zmuszonych do współpracy i przebycia pełnej przygód podróży w głąb wypełnionej wrogo nastawioną fauną i florą planety, w poszukiwaniu wraku imperialnego statku z działającym nadajnikiem – jedynej nadziei na nawiązanie kontaktu z rebelią. Twórcy komiksu – panowie Robinson i Harris – prowadzą historię w bardzo interesujący i dość nietypowy jak na naszego złotego bohatera sposób. Mimo, że C-3PO ma humor wręcz wpisany w swoje części składowe, pod płaszczykiem komedii autorzy ukryli tutaj bowiem niezwykle poruszającą historię, nawiązując stylistyką narracyjną i wizualną do fantastyki naukowej lat 60’ i 70’ ubiegłego wieku. Kolorowe plansze, gęsto zalane czernią atramentu, mimo że wykonane inną techniką bezwzględnie przywodzą na myśl plakaty starych filmów i magazynów poruszających tematykę kosmicznych wojaży. I nawet jeśli na pierwszy rzut oka mogą wypadać one blado na tle bardziej przejrzystych prac kolorystów Marvela, takich, jak chociażby pracujący okazjonalnie także dla rodzimego wydawnictwa Wizuale Rex Lokus („Biały Orzeł” ), mają swój nieodparty retro-urok. Poruszane przez scenarzystę filozoficzne problemy, podobnie jak cały wątek fabularny, bardziej niż z gwiezdną sagą kojarzyć się mogą tutaj z twórczością... naszego rodzimego Stanisław Lema. Duszna atmosfera obcej planety, droidy próbu-
© 2016 MARVEL & Lucasfilm Ltd.
Życie to jedna wielka niewiadoma – nieustający ciąg pytań o kierunek, cel i sens, pociągających za sobą niekończący się festiwal niedomówień, nieścisłości, i niesatysfakcjonujących odpowiedzi. Myślisz. Wątpisz. Pełen kłębiących się w sercu, sprzecznych uczuć indagujesz: „Kim jestem?” „Co kształtuje mój charakter? „Czy mam realny wpływ na swoje decyzje, czy też jestem tylko nieświadomą ofiarą uwarunkowania kulturowego”? Szukasz, uparcie drążysz i łapczywie wydzierasz strzępki informacji. Wreszcie docierasz do muru. Muru nie do przejścia. Załamy padasz na kolana i bezradnie wznosząc ręce w kierunku niebios krzyczysz: „ Do licha! – skąd C-3PO wziął tę paskudną, czerwoną rękę?!”
Tytuł: Star Wars: C3PO – The Phantom Limb Twórcy: J. Robinson, T. Harris i inni Wydawca: Marvel Kraj: USA Rok: 2016 jące wypełnić misję i jednocześnie ocalić swoje sztuczne życie, rozważając przy tym koncepcje bytu, tożsamości, lojalności czy wreszcie – wolnej woli, stanowią niezwykle ujmującą mieszankę. Choć temat wydaje się poważny, a być może nawet zbyt poważny dla młodszych nastolatków, całość podano w sposób niezwykle lekkostrawny, budując strukturę historii na bazie rymowanki Franka Greena o dziesięciu żołnierzykach. W efekcie „The Phantom Limb” należy uznać za komiks „dojrzewający”, do którego wrócić będzie można po latach, będąc bogatszym o nowe konteksty literackie czy kulturowe, i odkryć w nim niedostrzegalne wcześniej elementy. Kto wie, być może to właśnie ta tylko na pozór błaha historyjka będzie pierwszym przystankiem na drodze nowego pokolenia do fascynacji fantastyką starej daty, zwracając przy okazji uwagę na całkiem poważne problemy droidziej – a po przełożeniu „z zero-jedynkowego na nasze” – również ludzkiej natury? Jeśli Moc pozwoli, być może tak właśnie się stanie.
dołącz do nas!
facebook.com/superheromagazyn 7
M A G A Z Y N
Jest jeszcze na tym świecie takie miejsce – mityczna utopia, która wciąż nie zna żadnych granic, mezaliansów i kulturowych różnic. To miejsce – zwane dumnie komiksem – gdzie koegzystują ze sobą postaci „nie z tej bajki” – gdzie Punisher poluje na Eminema i innych baronów gangsta-rapu, śpiącą królewnę ze snu budzi członek X-Men, a Bruce Wayne przybija żółwia... żółwiom. To miejsce, gdzie każdego dnia stykają się ze sobą...
© 1999 DC Comics Inc. & Dark Horse Comics
ODRĘBNE ŚWIATY
SUPERMAN/ALIENS Obcy pośród obcych
© 2000 DC Comics Inc. & Dark Horse Comics
8
postmetaboliczne gazy z trzewi (ale cicho sza, w próżni dźwięk się nie rozchodzi, więc niech te prostackie maniery pozostaną naszą tajemnicą...). No ale skoro heros potrafi czynić cuda – cofać czas lotem w kierunku przeciwnym do kierunku obrotu ziemi, tudzież czyścić pamięć krótkotrwałą pocałunkiem – dlaczego niby nie miałby pokonać stwora supertrawieniem? Inna sprawa, że Clarka o taki cyniczny, czarny wręcz humor i mściwość byśmy nigdy nie podejrzewali: skoro obcy śmieli go poparzyć i oślepić swoją żrącą krwią, ten w duchu nauk Hammurabiego odpłacił oponentom tym samym, niszcząc stwora jego własną bronią: płynącym w trzewiach kwasem. Heros w kolejnych latach jeszcze nie raz miał wątpliwą przyjemność spotykania się oko w oko z obcym m.in. w historii „Superman/Aliens II”, gdzie kolonię obcych jako broń zagłady postanowił wykorzystać Darkseid. Co więcej, swego czasu Clark brał udział również w łączonej potyczce – kiedy w okolicy pojawili się zarówno Obcy jak i ich nieodłączni „towarzysze”, Predatorzy, doświadczony już xenomorfolog Kal-El dokooptował sobie do pomocy eksperta od „łowców”, Batmana (z Predatorem na łamach komiksów TM-Semic walczył aż 3 razy!) na łamach miniserii „Superman and Batman vs. Aliens and Predator”. Z samym Predatorem zresztą Kal-El też stawał w szranki („Superman/Predator”), oczywiście obowiązkowo osłabiony (tym razem obcym wirusem), aby zbyt szybko nie znokautować kosmicznego „przystojniaka”. © 2007 DC Comics Inc. & Dark Horse Comics
Każdy potrzebuje akceptacji. Nawet „człowiek jutra”, który choć ciało ma stali, w środku skrywa wrażliwe serce. Kiedy więc pewnego razu zmęczony czekaniem na to lepsze „jutro” – gdzie wreszcie przestałby być traktowany jako odmieniec – otrzymał szansę, aby na powrót zbratać się z podobnymi sobie – niewiele myśląc postanowił z niej skorzystać. Tam jednak, gdzie „amerykański obcy” – jak ostatnio zwą Kal-Ela za oceanem – spodziewał się spotkać pobratymców z Kryptona, napotkał… innych obcych. Ci jednak, choć bliskie spotkania trzeciego stopnia jak mało kto lubią proponując frywolną miłość oralną już na pierwszej randce, bratać się w ramach wspólnego frontu uchodźców przeciw ksenofobii wcale nie chcieli dowodząc, że koniec końców i tak każdego zostawią ze „złamanym” sercem...
Wydany w 1999 r. w Polsce nakładem TM-Semic komiks „Superman/Aliens” to jeden z wielu crossoverów, jakimi wydawnictwo namiętnie raczyło nas na łamach serii „Wydanie specjalne” i „Top Komiks” zestawiając bohaterów DC z ambasadorami innych komiksowych stajni – m.in. Batmana z Sędzią Dreddem czy Lobo z filmowym Maską. Tomik krzyżujący losy Człowieka ze Stali i filmowych poczwar H. R. Gigera, choć nie tak znany jak wspomniane tytuły, i na pierwszy rzut oka sprawiający wrażenie niestrawnej mieszanki (no, bo gdzie pogodny, kolorowy superharcerz, a gdzie krwiożerczy stwór z ponurego horroru dla dorosłych?) to jednak komiks wcale dobry, w sposób może nie specjalnie wyrafinowany – a wręcz tendencyjny, jeśli porównać wszystkie inne potyczki Supermana z mniej mocarnymi przeciwnikami – za to wciąż całkiem sensownie tłumaczący, dlaczego niemal boski superheros miałby mieć tak bardzo pod górkę w starciu z obcymi. Ogólne dobre wrażenie, potęgowane wszechobecnym uczuciem beznadziei, w jakiej znalazł się bohater i licznymi ukłonami w stronę filmowej sagi (immunitet „dyplomatyczny” zainfekowanego obcym herosa, scena w hangarze przypominająca finał „Obcych” Camerona) psuje jednak mało „wiarygodne” zakończenie. Oto bowiem bohater, który w kilka sekund po oświeceniu światłem słonecznym jak ręką odjął pozbywa się wszelakich ludzkich ułomności i znów ma niezniszczalną skórę, nie dość, że zamyka chcącego „narodzić się” pasożyta w potrzasku „stalowej” klatki piersiowej i superwytrzymałego przewodu pokarmowego, to jeszcze po chwili ujawnia kolejną supermoc i... bezlitośnie trawi obcego w swoim superżołądku, na koniec aktu heroicznej walki z pasażerem na gapę najzwyczajniej w świecie, ostentacyjnie i ordynarnie... wypuszczając
ODESZLI W TYM ROKU...
...pozostaną żywi na kartach komiksu!
hipstera zakochanego we wszystkim, co ziemskie (jak w wywiadzie dla „The Guardian” określał go sam Gillen) miała być hołdem dla „prawdziwego” superbohatera, którego w nieżyjącym już dziś muzyku dostrzegał scenarzysta. W kwietniu pożegnaliśmy inną, równie zasłużoną legendę muzyki POP – Prince’a. Ten jeden z najbardziej ekscentrycznych, ale i najbardziej wizjonerskich artystów jakich nosiła popkulturowa ziemia, błyskotliwie łączący w swej scenicznej karierze szereg gatunków muzycznych z wirtuozerską grą na gitarze i zdolnością do komponowania chwytliwych melodii, podlanych skrajną, wizerunkową ekstrawagancją, również zaznaczył swoją obecność w superbohaterskim uniwersum. I to nie tylko jako ten, który zapewnił muzyczne tło zmaganiom Człowieka Nietoperza z Jokerem w pierwszej bat-produkcji Tima Burtona, ale i jako ory-
© 1991 DC Comics Inc.
© 2013 MARVEL
Już na początku roku, raptem dwa dni po premierze płyty „Lazarus” pożegnaliśmy jedną z najbarwniejszych postaci muzyki POP – Davida Bowie. Postać tak barwną, że jej liczne, sceniczne kreacje na czele z najpopularniejszą, Ziggym Stardustem, posłużyły za inspirację twórcom kilku najpopularniejszych postaci komiksowego mainstreamu, począwszy od Neila Gaimana (którego Lucyfer z pierwszych odsłon serii „Sandman” DC/Vertigo, jak wyjawił Gaiman w rozmowie z Chicago Tribune, przypominać miał przede wszystkim młodego Bowiego), przez rodzimego Rafała Szłapę, twórcę serii „Bler” (który w swej pracy artystycznej, jak sam wielokrotnie podkreślał, często inspirował się twórczością muzyka) aż po Kierona Gillena, którego niedawna interpretacja marvelowskiego superherosa Noh-Varra z łamów serii „Young Avengers”, ukazanego jako srebrnowłosego, kosmicznego
© 1978 DC Comics Inc.
Podobno na każdego musi kiedyś przyjść kres. Każdego, poza prawdziwymi gwiazdami popkultury. Te bowiem, nawet pomimo śmierci doczesnej „powłoki” żyją wiecznie – tak w sercach kolejnych pokoleń fanów, jak i w pozostawionej po sobie, nieprzemijającej, twórczej spuściźnie. I nie tylko tam zresztą. Tym bowiem bohaterom scen, stadionów i ekranów, których gwiazda na ziemi świeciła najjaśniej należy się również specjalne miejsce w panteonie… superbohaterskim. Dokładnie tak samo jak trójce zmarłych w tym roku, wielkich symboli popkultury końcówki ubiegłego milenium, które jeszcze za życia przekroczyły łamy kolorowych komiksów spod znaku trykotu, peleryny i maski.
ginalny, tytułowy superbohater komiksu wydanego pod szyldem DC, gdzie – jak sam stwierdził na jednej ze stronic zeszytu – „niczym Batman musiał mierzyć się ze swoim własnym Jokerem”, z którym walczył dzięki superbohaterskiej mocy – wirtuozerskiej grze na sześciu strunach rzecz jasna! – zdolnej wybudzić z hipnozy omamione przez łotra tłumy. Najgłośniejszy jednak i chyba najbardziej efektowny debiut na kartach komiksu – z marszu kwalifikujący się do przedstawienia na łamach „Odrębnych światów” – zaliczył zmarły tuż przed oddaniem niniejszego numeru SuperHero Magazynu do druku bokserski mistrz wszechczasów Muhammad Ali, który niemal czterdzieści lat temu zawojował uniwersum DC bez najmniejszego wysiłku pokonując na pięści w bokserskiej walce stulecia samego Supermana(!), a następnie swoim zwyczajem trafnie przepowiadając, w której rundzie pokona czempiona floty kosmicznych najeźdźców celem powstrzymania inwazji ufoludków na bezbronną Ziemię. I chociaż podczas ringowej bijatyki z synem Kryptona „Najlepszy” – jak Ali sam o sobie mawiał – dostał fory od Supermana (w ramach zasady fair-play Clark świadomie „zrzekł się” bowiem dającej mu zazwyczaj przewagę supermocy), trudno nie przyznać, że z w pełni sprawnym Człowiekiem Jutra też z pewnością by wygrał – jeśli nie siłą, to z pewnością superszybkością. W końcu jak sam Ali często mawiał, „był tak szybki, że gdy pewnej nocy zgasił światło w hotelowym pokoju, w łóżku był jeszcze zanim… zrobiło się ciemno”. 9
© 2016 MARVEL
M A G A Z Y N
Mockingbird #2
Perwersje superbohaterskie
Dariusz Stańczyk
Skórzana obroża? Jest. Lateksowe rękawiczki? Są. Kneble, kajdany i bat? Są, są, są! Wyposażeni w podręczny zestaw młodego sado-masochisty ruszamy więc na perwersyjną wycieczkę po londyńskiej siedzibie Hellfire Club! Multum uciech i intensywnych doznań gwarantowane! W końcu superbohaterowie też poświntuszyć czasem lubią... I nic nie szkodzi, jeśli nawet w nieprzyzwoitej grze posuniemy się o jeden krok za daleko. Pośród kilku tuzinów półnagich ciał, tak pięknych jak i odpychających, błyszczących w świetle świec i pochodni czai się bowiem ktoś, kto może wybawić nas z opresji. A jeśli nawet nie nas, to przynajmniej biednego agenta TARCZY, Lance’a Huntera, którego błyskotliwy plan infiltracji szeregów nikczemnego stowarzyszenia spalił właśnie na panewce. Na szczęście w okolicy zawsze jest ktoś, kto wprost pali się do tego, aby wyciągnąć kochanka z tarapatów i zdobyć kolejny punkt w „tabeli wzajemnego ratunku”...
Mockingbird – Wczoraj i Dziś Nic w naturze nie ginie. Niestety – nic się też nie przelewa. Mleko i miód płynące w jednej krainie oznaczają wszak nierzadko chude lata w drugiej... Nie inaczej zresztą sytuacja przedstawia się również w świecie superbohaterów, czego najlepszym przykładem ostatnie perypetie Barbary „Bobbi” Morse, znanej jako „Mockingbird”. Nie tak dawno temu Dom Pomysłów zachęcony pozytywnymi opiniami na temat występów bohaterki w telewizyjnych „Agentach T.A.R.C.Z.Y.” zdecydował się wszak przydzielić tej – jakby nie było – drugoplanowej przecież postaci pierwszy solowy tytuł komiksowy, sugerując, że popularność Agentki 19 przy silniejszym niż kiedykolwiek wsparciu Marvela będzie od tej pory już tylko rosła. Mimo to dosłownie przed chwilą, w pechowy piątek 13 maja stacja ABC ogłosiła zawieszenie produkcji serialu „Marvel’s Most Wanted”, planowanego jako odnoga „Agentów T.A.R.C.Z.Y”, a traktującego o przygodach telewizyjnych inkarnacji Bobbi Morse i jej kompana Lance’a Huntera. Szkoda, bo komiksowe, całkiem zabawne perypetie tej pary przedstawione na łamach „Mockingbird” #2 (a opisane przez nas obok – przyp. red.) to całkiem 10 przyjemna lektura.
Dariusz Stańczyk
Nie zawsze jednak przygody Agentki 19 były aż tak przepełnione humorem. Dr Morse, choć nie miała do tej pory własnej serii, grała już przecież pierwsze skrzypce w poświęconych sobie historiach – i to wcale nie tak zabawnych, jak w interpretacji Chelsea Cain. Nietrudno zresztą zrozumieć, że ciężko jest być zabawnym po latach walki o życie na obcej planecie, spędzonej na uciecze przed oprawcą posiadającym twarz i zdolności ukochanej osoby (zwłaszcza, gdy ta osoba jest najlepszym strzelcem na świecie). Nad tym właśnie problemem i wiążącym się z nim syndromem stresu pourazowego bohaterki pochylają się twórcy miniserii „New Avengers: The Reunion”. Akcja „The Reunion” rozgrywa się wkrótce po wydarzeniach opisanych w „Tajnej Inwazji” (w Polsce opublikowanej w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela – przyp. red.), gdzie przy okazji ataku zmiennokształtnych Skrulli, od dłuższego czasu infiltrujących szeregi ziemskich herosów, wyszło na jaw, że gremlinopodobne stwory przez lata w niewoli przetrzymywały grupę ziemskich bohaterów, których rolę na naszej planecie grali w tym czasie kosmiczni szpiedzy pod przykrywką. Inwazja ufoludków na szczęście została odparta, a odnalezieni
Przygoda Kasi Niemczyk i towarzyszących jej Chelsei Cain i Rachelle Rosenberg z komiksową Barbarą „Bobbi” Morse trwa w najlepsze. I to z powodzeniem dla obu stron. Nie dość bowiem, że odziana w gorset i najeżony ćwiekami lateksowy top Barbara „Bobbi” Morse prezentuje się nad wyraz „uroczo”, to jeszcze widać tu wyraźny progres w kwestii kolorystyki, na którą narzekaliśmy na łamach SHM 2/2016 przy okazji recenzji pierwszego numeru serii. Wszechobecny w drugim odcinku serii półmrok skłonił bowiem tym razem odpowiedzialną za barwy Rachelle Rosenberg do dużo odważniejszej zabawy światłem, przez co tła, nawet jeśli przedstawiają jedynie pustą ścianę erotycznego lochu, mają zdecydowanie więcej głębi, niż przestrzenie, które serwowano w pierwszym zeszycie. Sytuacja wygląda zresztą podobnie w przypadku anturażu bohaterów. Matowy kostium „dominatrix” noszony przez Bobbi, przedstawiony pokrótce w „Mockingbird” #1 tym razem błyszczy się tak, że herosi, których reputację przez lata psuły zmiennokształtne paskudy – a pośród odnalezionych również uważana za dawno zmarłą Mockingbird – powrócili do rodzin i domów, by spróbować żyć długo i szczęśliwie. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Zwłaszcza gdy tragedie, które bohaterowie przeżyli w niewoli odcisnęły na nich silne piętno, a rodzinna planeta pod ich nieobecność zmieniła się nie do poznania. Trauma i próba powrotu na łono dawno nie widzianego domu to tematy, na których skupił się Jim McCann serwując nam w „The Reunion” swoją interpretację postaci Agentki 13. Bobbi, niczym wracający z wojny żołnierz, usiłuje odnaleźć się w swoim rodzinnym świecie, wciąż borykając się ze wspomnieniami dramatycznych wydarzeń z okresu niewoli. Sytuacji nie ułatwia fakt, że o ile dla niej relacja z Hawkeye’em zakończyła się na rozmowach o rozwodzie, dla Clinta – tutaj ukrywającego się pod maską Ronina – ich związek wciąż trwał, gdy miejsce Agentki 19 zajmował Skrull, zaprogramowany tak, by myśleć i czuć jak ona. „New Avengers: The Reunion” to historia doskonale wyważona. McCann nadzwyczaj zręcznie bowiem żongluje tu dramatem, historią szpiegowską, romansem i komedią, tworząc mieszankę nie tylko strawną, ale i wyjątkowo smaczną. Trudno zresztą nie zauważyć, że to właś-
swojego potencjału przez zbytnią statyczność postaci właśnie. I chociaż pięści uderzają, nogi wylatują daleko w powietrze, a podbródki pędzą na spotkanie ze zgiętymi kolanami Barbary Morse, siły tych uderzeń… nie widać i nie czuć. Niestety, nawet dołączone do rysunków onomatopeje nie pomagają w odpowiedniej wizualizacji przedstawionej sceny. O ile więc autorki nie planowały oddać tu ukłonu w stronę Adama Westa i jego interpretacji Batmana, to z całą pewnością ten fragment mógłby wypaść lepiej. Należy jednak pamiętać, że Kasia to wciąż debiutantka w Domu Pomysłów, a sprostanie wyśrubowanym terminom i oczekiwaniom fanów to naprawdę olbrzymie wyzwanie. Fabuła drugiego zeszytu jest krótka i z rozpoczętym w „Mockingbird” #1 wątkiem wiąże się dosyć pobieżnie. Chelsea Cain nie rzuca tutaj zbyt wiele światła na problemy zdrowotne, z którymi Bobbi borykała się w pierwszym odcinku serii, skupiając się tym razem niemal zupełnie na
nie ta historia wytyczyła kierunek, który podejmuje dziś w swojej pracy Chelsea Cain. Po lekturze nowych Mścicieli i recenzowanej obok, solowej serii Agentki Morse każdy bowiem bez problemu będzie w stanie wskazać cechy wspólne obydwu tytułów. Ot, chociażby fakt, że tak, jak Bobbi Morse pod skrzydłami obecnej scenarzystki cierpi na zaburzenia w postrzeganiu rzeczywistości z powodu efektów ubocznych Serum Super-żołnierza i Formuły Nieskończoności, u McCann ostrość wizji bohaterce zaburzają wspomnienia dramatycznych wydarzeń na obcej planecie. Wpływ tych czynników na podejmowane przez nią decyzje jest równie silny i interesujący w obydwu przypadkach. Wizje obojga scenarzystów mają zresztą więcej punktów stycznych, zarówno Cain jak i McCann korzystają bowiem z podobnego wachlarza smaczków (karta pacjenta zawierająca opinię lekarza na temat stanu głównej bohaterki), zasypując nas przy okazji lawiną żartów czerpiących z szeroko rozumianej popkultury. Podobieństw między teraźniejszą i przeszłą wizją losów bohaterki mnóstwo, różnic jednak również nie brakuje. Te dotyczą przede wszystkim postaci z najbliższego otoczenia Bobbi. Choć nie sposób w pełni ocenić dzisiejszego partnera bohaterki, Lance’a Huntera
jedynie w oparciu o jeden zeszyt autorstwa Cain, już na starcie trudno nie odnieść wrażenia, że postać ta wypada przy Hawkeye’u po prostu blado. Na tyle blado, że jego miejsce mógłby zająć ktokolwiek inny i ani dla fabuły, ani dla czytelnika nie miałoby to żadnego znaczenia. McCann serwuje nam zaś solidną mieszankę emocji i napięcia między dwójką bohaterów, poważną Bobbi Morse świetnie uzupełniając lekkodusznym Clintem Burtonem. Relacja łącząca bohaterów wypada na kartach „The Reunion” zresztą tak dobrze, że finalnie bardziej niż konfrontacji z A.I.M – grupą (super)genialnych złoczyńców, będących głównymi antagonistami komiksu – ciekawi jesteśmy tego, czy Hawkeye’owi uda się odzyskać względy ukochanej kobiety i tego czy Mockingbird przezwycięży wreszcie zespół stresu pourazowego, i znajdzie dla siebie miejsce na Ziemi. Jak rozwinie się historia Bobbi Morse prowadzona obecnie za oceanem przez kobiece trio? Czas pokaże. Przed nami wszak jeszcze trzy zeszyty, a „Mockingbird” w wykonaniu Kasi Niemczyk ma swój niewątpliwy urok. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że w konfrontacji dawniejszych przygód Agentki Morse z jej dzisiejszymi perypetiami stare zdecydowanie deklasuje nowe (i to nawet, jeśli weźmiemy poprawkę na potencjalną kwestię róż-
wypełnianej przez nią misji. Żarty, którymi scenarzystka raczy czytelników są lekkie i przystępne, i jak poprzednio skupiają się na częstych wtrąceniach do narracji zakulisowych smaczków (np. wspomnianej już „tabeli wzajemnego ratunku”). Sprawia to, że lektura komiksu tercetu Cain-Niemczyk-Rosenberg stanowi miłą odskocznię od typowych dla dzisiejszych serii Marvela, rozpisanych na wiele zeszytów wątków, nie budząc jednak przy tym też większych emocji. Pytanie więc, jak podawana w odcinkach historia przetrwa próbę wydania zbiorczego? Prędzej czy później wszak takie z pewnością powstanie. Na szczęście przed nami jeszcze trzy nadchodzące odsłony cyklu, aby przekonać się, co z tego wyniknie. Tytuł: Mockingbird #2 Twórcy: Ch. Cain, K. Niemczyk i inni Wydawca: Marvel Kraj: USA Rok: 2016
nych grup odbiorców, do których kierowane są oba tytuły). Z drugiej strony, ponoć niegdysiejsze śniegi zawsze wydają się być bielsze, a różnorodność oferowanych przez Marvel tytułów jest przecież zawsze mile widziana.
© 2009 MARVEL
nawet Venom poczułby się zawstydzony. Odnieść można zresztą wrażenie, że kolorystka postawiła sobie za punkt honoru stylistyczne zbliżenie do tego, co Kasia Niemczyk prezentuje w swoich własnych, w pełni autorskich ilustracjach. I faktycznie, zwracając baczną uwagę na sposób nakładania światła, czerwieni i refleksów na ustach, trudno nie dostrzec, że druga odsłona „Mockingbird” ma o wiele więcej wspólnego z próbkami twórczości publikowanymi na profilu naszej rodaczki w serwisie Facebook, niż miało to miejsce w przypadku ilustracji z pierwszego numeru serii. Nie tylko kolorystka, ale i sama Kasia również zdaje się coraz lepiej czuć w swojej roli. Nie zmienia to jednak faktu, że w przypadku rysunków w beczcie miodu również znajdzie się łyżka dziegciu, którą jest tutaj dynamika – a raczej jej zauważalne niedobory. Za przykład niech posłuży tutaj rozkładówka przedstawiająca potyczkę bohaterów z członkami Hellfire Clubu, która traci wiele ze
Tytuł: New Avengers: The Reunion Twórcy: J. McCann, D. Lopez i inni Wydawca: Marvel Kraj: USA Rok: 2009
11
M A G A Z Y N
UNCANNY X-MEN: REWOLUCJA Wiwat rewolucja!
Dariusz Stańczyk
Powiadają, że prawdziwy mężczyzna to ten, który założył rodzinę, posadził drzewo i wybudował dom. Niemal dokładnie tak, jak niejaki Scott Summers, który rodzinę przecież już dawno założył, przez wiele lat rezydował w wielkim domu, a i z drzewami do czynienia też miał. Niemal, bowiem wszystko w niby to dorosłym życiu ulubieńca Profesora Xaviera dotychczas było jedynie jedną, wielką iluzją... Trzeba jednak przyznać, że akurat „Dzieci Atomu” wychodzą jak dotąd z tych zmian obronną ręką. Być może dzieje się tak dlatego, że obecne przewroty w składach kolejnych drużyn mutantów i mniej lub bardziej diametralne zmiany światopoglądowe bohaterów to i tak nic w porównaniu do dawnych zawirowań fabularnych, gdzie przyszłość wielokrotnie mieszała się z przeszłością, a międzywymiarowe podróże były na porządku dziennym. A może powodzenie projektu odświeżania X-wersum to po prostu efekt owocnej pracy Briana Michaela Bendisa, dzięki któremu to, co czytamy na kartach najnowszej X-pozycji w portfolio Egmont Polska, wydaje się być po prostu naturalnym, niewymuszonym krokiem naprzód na ścieżce rozwoju naszych ulubionych postaci. Początków tytułowej „Rewolucji” należy dopatrywać się w 2011 roku, gdy ścieżki „toksycznych braci”, Wolverine’a i Cyclopsa, ostatecznie się rozeszły (patrz „X-Men: Rozłam” recenzowany na łamach SHM 4/2015 – przyp. red.). Wtedy właśnie ku zdziwieniu całego komiksowego świata to nie zazwyczaj stonowany i chłodno kalkulujący Cyclops, lecz emocjonalny Logan postanowił zrealizować marzenie Charlesa Xaviera i otworzyć cywilizowaną, profesjonalną szkołę dla „uzdolnionych”. Scott zaś, rozgoryczony strachem i nienawiścią ludzi do ostatnich osobników z aktywnym genem X, pozostał na Utopii, by w odosobnieniu od wrogiego świata szkolić swoich pod-
Najlepsza oferta komiksów z USA
Sprawdź na www.multiversum.pl 12
© 2016 MARVEL
Ukochaną żonę Scott wszak szybko wymienił na wyuzdaną konkubinę. W bajkę z synem nikt mu też już nie uwierzy – dzieciak wygląda w końcu na dwa razy starszego od ojca! Drzewa w sumie heros też nie tyle sadził, co raczej ścinał je swym płomiennym wzrokiem podczas licznych misji w jurajskiej dziczy Savage Landu, a i dom najzwyczajniej w świecie... odziedziczył po jego pierwszym właścicielu. Dzisiaj Cyclops, niegdysiejszy, dumny lider społeczności homo-superior, to już jednak zupełni inny człowiek. Człowiek (mutant?) doświadczony, który wreszcie otrząsnął się z naiwnych, młodzieńczych złudzeń i... dorósł. Czas więc zakasać rękawy, wziąć sprawy w swoje ręce i przekształcić prowizorki w coś trwałego. I nie chodzi już nawet o dom – ten wobec braku finansowego wsparcia możnego mentora można wszak pobudować nawet we wnętrzu starego bunkra. Czas na rzeczy naprawdę ważne. W świecie, w którym nie ma już miejsca na dyplomację pora ściągnąć zasłonę niewinności, odrzucić złudną iluzję pokoju, przywdziać nowe szaty proroka i poprowadzić lud na barykady. Żarty się skończył – rewolucję czas zacząć! Wiele wydarzyło się w uniwersum Marvela na przestrzeni ostatnich kilku lat. Dom Pomysłów od dłuższego czasu przyzwyczaja nas już wszak do swoich kontrowersyjnych, nie zawsze zrozumiałych i dobrze przyjmowanych decyzji wydawniczych, bezpardonowo ingerując w stare, poczciwe status quo.
Tytuł: Uncanny X-Men: Rewolucja Twórcy: B.M. Bendis, Ch. Bachalo i inni Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski Wydawca: Egmont (org. MARVEL) Kraj: Polska Rok: 2016 opiecznych i chronić zesłanego z przyszłości Mesjasza, przybraną wnuczkę, Hope Summers – pierwszego mutanta narodzonego po wydarzenia opisanych w „Rodzie M” (komiks wydano również nad Wisłą nakładem Hachette Polska – przyp. red.). Podzielone, niechętne sobie frakcje mutantów postanowiły ostatecznie żyć obok siebie we względnym pokoju, nie wchodząc sobie zbyt często w drogę. Niestety, z kosmosu przybył Feniks... W następstwie wydarzeń opisanych na łamach historii „Avengers vs X-Men” – głośnego eventu Domu Pomysłów będącego punktem wyjściowym dla całego cyklu „Marvel Now!”, w ramach którego publikowane są dzisiejsze, marvelowskie komiksy Egmontu – krajobraz X-świata uległ poważnym zmianom stawiając starszego z braci Summers w zupełnie nowej
© 2016 Wydawnictwo Wizuale
roli. Cyclops, po zabiciu Charlesa Xaviera podczas swej szaleńczej, „boskiej” szarży jako nowy awatar Feniksa nie tylko ostatecznie dokonał przejścia na „ciemną stronę mocy”, ale i zyskał nowy cel w życiu – poprowadzić odradzający się po zniszczeniu Feniksa gatunek homo-superior ku nowej, świetlanej przyszłości. W tym właśnie momencie rozpoczyna się fabuła „Rewolucji”, gdzie spotykamy zbiegłego z więzienia Scotta i towarzyszących mu Magneto i Emmą Frost – nowych, samozwańczych mesjaszy X-rodu starających się zebrać jak najliczniejszą drużynę mutantów i brutalną siłą walczyć o prawa współbraci. Cynicznie zaanektowawszy sobie miejsce największych cierpień Logana – starą placówkę „Broni X” w Kanadzie – mutanci pod przewodnictwem Cyclopsa pojawiają się wszędzie tam, skąd dochodzą doniesienia o osobnikach z aktywnym genem X. Nie wiedzą jednak, że mają w drużynie kreta... „Rewolucja” to pomysłowa historia, pozwalająca czytelnikowi w przekorny sposób powrócić do dawnych przygód X-Men i ich potyczek z Bractwem Złych Mutantów, aby spojrzeć na cały konflikt... z zupełnie innej strony. Scott jako lider „tych złych” wypada wyśmienicie, a jego nowe podejście do sprawy czyni go postacią znacznie ciekawszą niż do tej pory. Co więcej, w przeciwieństwie do historii sprzed lat, mutanci werbowani do drużyny stojącego w miejscu Magneto Cyclopsa to po prostu zbieranina nieskażonych cynizmem, jeszcze wciąż niezgorzkniałych nastolatków, pozbawionych negatywnych cech przypisywanych pomagierom mistrza magnetyzmu w latach siedemdziesiątych. W rezultacie nic poza tym, że trafili do wrogiego obozu tak naprawdę nie różni ich od podopiecznych Logan. Dorośli członkowie grupy z kolei tworzą niebanalne tło dla młodzieży, borykając się nieustannie z własnymi problemami: „niedziałającymi” mocami i bolesnymi wspomnieniami okropności, jakich dopuszczali się pod wpływem mocy Feniksa. Nazwisko Bendis to nie tylko wyznacznik nietuzinkowej fabuły – to przede wszystkim gwarant błyskotliwie rozpisanych dialogów, które chłonie się nad wyraz lekko. I rzeczywiście – towarzyszący Summersowi młodzi X-Men, chociaż zszokowani sytuacją, w jakiej się znaleźli, nie potrafią zamknąć ust nawet na chwilę, zawzięcie komentując relacje między mentorami, pierwsze spotkanie z Avengers, czy przede wszystkim – swoje nowo odkryte zdolności. Zabawnym i celnym wtrąceniom w podniosłe wypowiedzi nie ma więc końca, przez co pierwszy tom „Uncanny X-Men” nie tylko doskonale się ogląda (zwłaszcza w pełnej iście malarskiego rozmachu scenie wizyty Magik w piekle), ale i doskonale czyta. „Uncanny X-Men: Rewolucja” to niezwykle udany start kolejnej X-serii w portfolio Egmontu. Mimo faktu, że aby w pełni się nią cieszyć, obowiązkowo należy poznać wcześniejsze losy mutantów, wciąż jest to jeden z najciekawszych tytułów z cyklu „Marvel Now!”, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Zresztą – jak tu przejść obojętnie obok, kiedy widzisz człowieka w mundurze, zaciskającego ręce na szyi młodego mutanta, który właśnie przeszedł transformację... Kiedy bowiem zauważasz człowieka z bronią wycelowana w głowę dziecka, czerwień zalewa Ci oczy i wiesz, że nie możesz na to pozwolić. Wiesz, że rewolucja nadciąga...
ZA MIESIĄC W SUPERHERO MAGAZYNIE...
ZBROJA DLA GIEROJA!
13