FB.COM/SUPERHEROMAGAZYN
1/2017
Rys. Piotr Czaplarski
wydanie bezpłatne ISSN 2391-4505
HEROSI KONTRA
ROBOTY!
W NUMERZE: PODSUMOWANIE ROKU Złote Hermany 2016
POŻERACZE ŚWIATÓW Głód większy niż wszystko
HEROSI KONTRA ROBOTY Tajna Inwazja 2.0: Trasformery są wśród nas!
SYMBIOT CORNER
Venom gryzie... robota?
HEROSI W RYTMIE ROCKA Scott Ian i Anthrax
Wydawnictwo OiD Warszawa Redakcja ul. Bogatyńska 10A 01-461 Warszawa redakcja@superhero.com.pl Redaktor naczelny Michał Czarnocki m.czarnocki@superhero.com.pl Reklama i Promocja promocja@superhero.com.pl
Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych i zastrzega sobie prawo do dokonywania ich skrótów i redagowania w przypadku publikacji, a także ich wykorzystania w Internecie oraz innych mediach w ramach działań promocyjnych Wydawnictwa OiD oraz „SuperHero Magazynu”. Listy nadesłane do redakcji nieopatrzone wyraźnym zastrzeżeniem autora mogą być traktowane jako materiały do publikacji. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i ogłoszeń, a Wydawca zastrzega sobie prawo do odmowy zamieszczeania treści sprzecznych z interesem Wydawnictwa lub linią programową „SuperHero Magazynu”, a także prawem polskim. Wszystkie publikowane materiały na łamach „SuperHero Magazynu” są chronione prawem autorskim. Ich kopiowanie, przedruk lub rozpowszechnianie w dowolnej formie wymagają pisemnej zgody Wydawcy. © 2016 Wydawnictwo OiD
SKAZANI NA POŻARCIE WSTĘPNIAK
Życie to niekończąca się lekcja pokory. Pokory, której człowiekowi wciąż tak bardzo brakuje… W nowożytnej erze przełomowych wynalazków i technologicznych cudów – bez wielkiej przesady zwanej erą neorenesansu – po raz kolejny wszak zachłysnęliśmy się sobą i zdobyczami neohumanizmu, i to do tego stopnia, że lada moment z tymi wszystkimi zderzaczami hadronów, marsjańskimi łazikami i innymi zabawkami, o których na razie wie tylko Pentagon (podobno mają już prototyp zbroi Iron Mana!), ogłosimy się już nie tylko panami ziemi, ale wręcz bogami całego kosmosu. Okazuje się jednak, że wbrew bezczelnemu mniemaniu człowieka wszystko to, co nas otacza to nie żadna utopia, gdzie niepodzielne panuje wszechmogący i wszechwiedzący homo-sapiens, lecz… zwyczajny, pospolity łańcuch pokarmowy, w którym jesteśmy zaledwie jednym z wielu elementów. I to, niestety, nie tym ostatnim… Stare porzekadło głosi, że „jeśli myślisz, że jesteś wielki, wiedz, że zawsze znajdzie się ktoś większy”. Niestety, w te mądre słowa wciąż jeszcze nie chce uwierzyć szary, przesadnie dumny z ludzkiego dziedzictwa Kowalski. Doskonale z tego faktu sprawę zdają sobie za to obywatele ziem 616 i 1610 (czy jak tam raczy numerować je dziś Dom Pomysłów), tudzież mieszkańcy ziem „Jeden” i „Dwa” w nomenklaturze uniwersum DC, którzy niejednokrotnie na własne oczy przekonali się już, że tak jak mrówka prędzej czy później może zostać połknięta przez mrówkojada, tak i mocarny Ant-Man, potrafiący przecież bez problemu zwiększać swoje gabaryty do rozmiaru Trump Tower, a nawet sami bogowie Aasgardu, którzy już dawno pokazali ludziom ich miejsce w szeregu, również prędzej czy później trafią na
większego od nich drapieżnika. Okazuje się bowiem, że hen daleko, w najodleglejszych zakamarkach kosmosu, gdzieś pomiędzy Drogą Mleczną a Wielkim Obłokiem Magellana drzemią jeszcze potężniejsze byty, których jedynym celem i sensem życia jest… nieustająca konsumpcja. Tym właśnie, napędzanym przez wielki, nieposkromiony głód istotom, obecnym w praktycznie każdej, szanującej się komiksowej mitologii – czy to pod postacią wielkiego planetożercy z fioletowym wiadrem na głowie, czy to w formie trawiącej całe galaktyki hordy zombie w trykotach – zadedykowaliśmy pierwszy tegoroczny numer SuperHero Magazynu. A ponieważ jeden z najsłynniejszych koneserów planetarnej strawy jakich wydała na świat popkultura przypadkiem okazał się zaginionym stryjem zmiennokształtnych blaszaków znanych z półek sklepów z zabawkami, lwią część numeru dodatkowo poświęciliśmy również jego zmechanizowanym siostrzeńcom i ich nie tak znowu luźnym związkom ze światem superbohaterów. Okazuje się bowiem, że jeśli weźmiesz i połączysz dwie największe zmory herosów Marvela: zmiennokształtnego Skrulla i zbuntowanego robota Ultrona, w efekcie otrzymasz… Transformera! Nie zwlekajcie więc i czym prędzej śpieszcie do lektury. Nie znacie bowiem dnia i godziny, kiedy wszyscy razem wzięci – włącznie z waszą dumą i przekonaniem o wyższości nad wszystkimi gatunkami zalegającymi na witrynach sklepu mięsnego – w ramach lekcji pokory sami wylądujecie na… czyimś talerzu. Red. naczelny Michał Czarnocki
Co w trawie piszczy?
Oferta, że mucha nie siada
czyli wieści ze świata superherosów przegląd nie całkiem poważny
© 2013 MARVEL
© 2011 MARVEL
© 2017 MARVEL
Kto sieje wiatr – ten zbiera burzę. Kto pod kim dołki kopie – ten sam w nie wpada. Ten zaś, który obdarza ludzi dobrem – za swą postawę zostaje sowicie nagrodzony. Dokładnie tak samo, jak Brian Michael Bendis, który dał światu tak wiele wyśmienitych historii i tak wielu nietuzinkowych bohaterów popkultury, z powodzeniem ożywających dziś zarówno na małym, jak i na wielkim ekranie (Jessica Jones i Daredevil w serialach Netflixa, młody Peter Parker rodem ze świata „Ultimate” w filmowym uniwersum Marvela, Miles Morales w zapowiedzianym na przyszły rok, animowanym „Spider-Manie” studia Sony), że ci w dowód wdzięczności zapewnią scenarzyście… jeszcze więcej pracy. Oto bowiem lada moment do czynienia mieć będziemy ze specyficznym sprzężeniem zwrotnym pomiędzy światem telewizji i komiksu superbohaterskiego: pisani przez Bendisa herosi Marvela, którzy przygody z komiksów amerykańskiego scenarzysty – ot, choćby z serii „Alias” czy bendisowego „Daredevila” – przeżywali jeszcze raz w te-
lewizyjnym uniwersum Netflix odwdzięczą się teraz swojemu „ojcu” umożliwiając mu ruch w drugą stronę – przeniesienie ich wspólnych przygód z nadchodzącego serialu „The Defenders” na karty komiksu. Fani bądź co bądź wyśmienitej, netflixowej interpretacji herosów Domu Pomysłów (tak wyśmienitej, że SuperHero Magazyn nie żałował jej „Złotego HerMana 2016”! – przyp. red.) już zacierają ręce, zwłaszcza że Bendis zapowiada epicką intrygę w stylu „Ojca chrzestnego” z ulicznymi herosami w centrum działań nowojorskiej mafii. Pytanie tylko, co na to starsi czytelnicy komiksów Marvela, kojarzący markę „The Defenders” nie z ulicą Domu Pomysłów, lecz z magią, kosmosem i spektakularnymi przygodami czwórki największych asów uniwersum tworzących oryginalny skład grupy: Hulka, Dr. Strange’a, Namora i Srebrnego Surefera? Biorąc pod uwagę fakt, że zgodnie z jedną komiksowych przepowiedni zbyt długo jako grupa występować nie powinni, bowiem ich wspólna działalność prędzej czy później doprowadzi do końca świata(!), tudzież znając subtelny trend, zgodnie z którym sami scenarzyści swoimi pomysłami przez lata delikatnie popychali „Obrońców” w kierunku ulicy Marvela (dołączenie do składu Iron Fista w 2011 roku oraz chwilowe przejęcie marki w 2013 roku przez Misty Knight – bądź co bądź dobrą koleżankę Luke’a Cage’a z ulic Harlemu), nikogo nie powinno drażnić, że marka w tym roku posłuży przede wszystkim do promocji serialu Netflixa.
© 2011 MARVEL
© 2017 MARVEL
Sprzężenie zwrotne
O Loganie mówi się na mieście, „że jest dobry, w tym co robi” (w dużym skrócie). Oprócz pochwał powiadają też jednak, że chodzi wciąż jak struty, że jest gburowaty, czy wreszcie – że ma muchy w nosie. A co na to muchy? Te na szczęście nie są mściwe i Logana wcale w nosie nie mają. Wręcz przeciwnie – wolą mieć go w… ofercie? Kiedy cztery lata temu rodzimy rynek zawojowała Wielka Kolekcja Komiksów Marvela, włodarze Mucha Comics odgrażali się, że opublikowana w tym czasie „Wojna Domowa” będzie ostatnim wydanym przez nią tytułem Domu Pomysłów – przynajmniej do czasu zakończenia zbyt konkurencyjnej cenowo kolekcji (współredagowanej notabene przez samą Muchę). Na szczęście koniec końców wydawnictwo aż tak długo w postanowieniu o separacji z Marvelem nie wytrwało, skutkiem czego już rok później światło dzienne ujrzał wydany pod muszym szyldem „Wolverine: Logan”, a w ślad za nim – seria innych, pysznych tytułów Marvela (w tym m.in. zeszłoroczny „Alias” i „Loki”). Mimo to trudno posądzać Muchę o bycie niesłowną – dziś, kiedy Wielka Kolekcja dobiega końca wolna od obowiązków drużyna Muchy zgodnie z zapowiedzią sprzed 4 lat powraca do wydawania Marvela na pełen etat. W chwili, kiedy czytasz niniejszy numer SuperHero Magazynu w sprzedaży powinny być już więc dostępne tytuły „Spider-Man: Władza” i „Kapitan Ameryka: Biały”. A to dopiero początek ofensywy, bowiem na drugą połowę roku Mucha zapowiedziała właśnie prawdziwą bombę: premierę serii „Uncanny X-Force” duetu Remender/Opena z Loganem i jego drużyną „specjalistów” od mokrej roboty w rolach głównych!
facebook.com/superheromagazyn dołącz do nas! 3
M A G A Z Y N
© 2017 Valiant Comics
Piękna i bestia
Zmierzch sprawiedliwości: Killer Croc z Oskarem, Batman z Maliną…
© 2017 MARVEL
Rys. Adam Kmiołek
Stereotypy są głupie. Jeszcze przed chwilą wszak wydawało się, że po przygodzie z Marvelem i okrzykniętą mianem feministycznej serią „Mockingbird” Kasia Niemczyk twardo kontynuować będzie obrany wcześniej kurs – tym razem wraz z Valiant Comics i tytułem „Faith” o heroinie w rozmiarze „+size”. Najwyraźniej jednak nasza rodaczka właśnie postanowiła utrzeć nosa miłośnikom łatek anonsując swój udział przy kolejnym, jakże odmiennym projekcie – horrorze o potworze z bagien Marvela! I chociaż zapowiedź trzeciego zeszytu serii „Man-Thing” (ilustrowanego m.in. przez Kasię) znów chce widzieć nazwisko artystki w stereotypowej szufladce trudno nie przyznać, że milowy przeskok stylistyczny z komiksu o „pięknej” idolce nastolatek do świata „bestii” to wciąż miła niespodzianka.
Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Na tamtym, filmowym, najwyraźniej zresztą też... Kiedy więc twórcy „Legionu Samobójców” – zmiażdżonego przez krytykę filmu o bądź co bądź drugim garniturze bohaterów DC Comics – świętują właśnie zdobycie Oskara (za „analogowe efekty specjalne”, w szczególności za makijaż Killerc Croca), drugi z ubiegłorocznych blockbusterów Warnera – ten z największymi gwiazdami DC na pierwszym
No i stało się – alians pomiędzy Kościołem, Władzą i superbohaterami stał się faktem. Po meksykańskim księdzu Humberto Alvarezie, który ewangelizował nie tylko z Pismem Św. ale i z komiksem superbohaterskim pod pachą przyszedł więc czas na amerykańskiego polityka z San Jose, Lana Diepa – miłośnika popkultury i kolekcjonera gadżetów, który podczas składania przysięgi pieczętującej wybór na radnego dumnie prezentował przyniesioną na uroczystość replikę… tarczy Kapitana Ameryki.
© 2017 REBELLION / 2000AD
© 2017 MARVEL
Każda szanująca się społeczność – i ta oficjalna jak Unia Europejska zrzeszająca ludy starego kontynentu, i ta nieformalna jak lokalny fanklub miłośników rzutu czajnikiem (czy tam curlingu…) – powinna mieć swoją własną siedzibę (a przynajmniej jakąś mekkę, w której jej członkowie chociaż raz na jakiś czas wspólnie celebrować będą to, co ją scala). Jeśli więc stolicą Nieludzi jest Attilan, Transformery najle-
© 2017 MARVEL
P.S. Choć „Ciekawy przypadek Benjamina Batflecka” trwa w najlepsze (Ben zrezygnował właśnie z reżyserii „The Batman”) jest jednak małe światełko w tunelu. Panie Reeves – ratuj…
Krótka rozprawa między Kapitanem, Wójtem a Plebanem
P.S. Lan Diep czyta komiksy. Jego wyborcy – niekoniecznie… My jednak od komiksów nie stronimy i dobrze znamy ostatnie
© 2017 DC Comics
planie, w którym sprawiedliwość miała dopiero zaświtać – przeżywa wielkie upokorzenie za sprawą niechcianego zwycięstwa w wyścigu o Złote Maliny. Co gorsza, jeśli już nawet najjaśniejszy element filmu i całego kinowego uniwersum DC (paradoksalnie zwany „mrocznym”), Ben Affleck – postrzegany tak przez fanów, jak i przez krytykę jako przyszły zbawca franczyzy – dostaje antynagrodę, to już chyba tylko cud może uratować całą inicjatywę…
Źródło: profil Lana Diepa w serwisie Twitter
rewelacje (zgodnie z którymi idol Diepa, Steve Rogers – oficjalnie kryształowy patriota – okazał się tajnym agentem Hydry i największym zdrajcą w całym uniwersum Marvela), możemy więc domniemywać, że polityk składając przysięgę pod tarczą skrywał skrzyżowane palce… piej czują się na Cybertronie, a ziemscy superherosi – w Nowym Jorku (a przynajmniej tak myślą kosmiczni najeźdźcy, co przyznała swego czasu ekipa Thanosa na łamach „Mighty Avengers” #1), wówczas polską stolicą komiksu i mekką jego rodzimych wyznawców powinniśmy uznać… Poznań i tutejszą Bibliotekę Uniwersytecką, gdzie mieści się pionierska, otwarta czytelnia komiksu „Nova”. To właśnie tutaj spotkamy się w maju podczas kolejnej edycji Dnia Darmowego Komiksu. Warto, bowiem sternik miejscowego przybytku, dyrektor Aleksander Gniot obiecuje, że podczas imprezy rozdane zostanie niespełna 1000 sztuk darmowych, okolicznościowych zeszytów m.in. „Wonder Woman” od DC i komiksy Marvela ze Spider-Manem i Strażnikami Galaktyki w rolach głównych.
http://fb.com/PlanetaMarvel
PODSUMOWANIE ROKU Rok 2016 przeminął bezpowrotnie. Staruszek może być jednak dumny ze swej krótkiej kadencji – pozostawił po sobie kilka naprawdę smakowitych kąsków.
© 2016 MARVEL
POSTAĆ ROKU. Możemy być dumni z ostatnich osiągnięć naszej dyplomacji. Tej kulturalnej rzecz jasna. Oto bowiem arcyzdolna Katarzyna Niemczyk w 2016 r przebojem wdarła się na rynek zachodni z serią „Mockingbird” stając się wspaniałym ambasadorem Polski w świecie komiksu. Co więcej, dziś Kasia kontynuuje swój American Dream z Marvelem, o czym więcej na stronie obok.
© 2016 DC Comics
WYDARZENIE ROKU. Oj, działo się w zeszłym roku w świecie herosów… Serca polskich czytelników zdobyły wydawane masowo kolekcje komiksów, Marvel ubrał swoją ikonę w portki zdrajcy, a pewien pyskacz dowiódł, że kino dla dorosłych też się opłaca. Zdecydowanie jednak całą stawkę wyprzedzili włodarze DC z inicjatywą „Rebirth” skutecznie kojąc skołatane, konserwatywne serca czytelników.
© 2016 MARVEL
KOMIKS ROKU (USA). Jeśli rodzimi twórcy w 2016 roku byli wyjątkowo łaskawi dla naszych portfeli, to wydawcy przedruków komiksów z USA już niekoniecznie. W zalewie wielkich kolekcji i serii Egmontu to jednak nie liderzy rankingów sprzedaży: Deadpool i Batman, lecz Thor z pięknie (dosłownie i w przenośni) ukazującym jego boskość i długowieczność „Bogobójcą” zasłużył na najwyższy laur. EKRANIZACJA ROKU. Pomimo wpadek (Magneto vel Henryk, fatalny Doomsday) w zeszłym roku w kinie bywało również bardzo miło (debiut Spider-Mana, sukces Deadpoola). To jednak nie blockbustery, lecz telewizyjny Daredevil wyróżnił się najbardziej, po raz kolejny przypominając, jak pięknie Netflix prostuje kłamliwy wizerunek ekranizacji komiksów jako płytkiej papki dla mas.
© 2016 MARVEL, NETFLIX
© 2016 Sol Invictus
KOMIKS ROKU (PL). Polscy twórcy nie rozpieszczali nas w zeszłym roku. Pośród garstki rodzimych pozycji spod znaku peleryny i maski objawiła się jednak prawdziwa perła: szaleńczo dynamiczny, czwarty rozdział przygód Lisa, który jak chyba jeszcze żaden inny rodzimy komiks pozwolił nam poczuć smak wysokostężonego trykotu rodem z Ameryki idealnie doprawionego delikatną, słowiańską nutą.
ROZCZAROWANIE ROKU. Koledzy zza wielkiej wody bardzo się „starali”, ale to nie Marvel z namiętnie przebieranymi w spódniczki Mścicielami, ani studio Warner marnujące potencjał ekranizowanych tytułów, lecz żółwie tempo ukazywania się rodzimych komiksów w 2016r. (brak obiecanego Blera #6, tylko jeden nowy zeszyt Lisa i Incognito) zabolało nas najbardziej (za co w kraju, w którym trudno wyżyć z pisania komiksów nie obwiniamy oczywiście twórców, lecz… Ulysessa z Civil War II, który znając przyszłość nie uprzedził nas rok temu przed nadchodzącą suszą).
ARCHIWALNE NUMERY SUPERHERO MAGAZYNU CZYTAJ NA
ISSUU.COM/SUPERHEROMAGAZYN WSTĘP WOLNY!
http://PlanetaMarvel.net
Czytelnicy SuperHero Magazynu z portalu miłośników superherosów Domu Pomysłów „Planeta Marvel” polecają 4 najciekawsze komiksy ostatniego miesiąca.
Venom #2 Dwa naprawdę trudne charaktery, dwa odmienne światopoglądy i jeden, niezbyt subtelny sposób na wyrażenie swojego zdania. Bo do tanga trzeba dwojga, prawda? Co gorsza na horyzoncie pojawia się Black Cat… (SQ)
IvX #0-1 X-Meni w obliczu śmiertelnego zagrożenia, jakim są mgły Terrigenu muszą dokonać wyboru: konfrontacja z Inhumans albo poszukiwanie alternatywy. Jaka będzie ich decyzja? Czy podejmą ją jednogłośnie? Musicie sprawdzić sami. (Marv)
Thanos #1-2 Dawna miłość i członkowie rodziny Thanosa łączą siły, by ostatecznie zlikwidować zagrożenie z jego strony. Czy Szalonemu Tytanowi uda się pokonać Śmierć i... śmierć? (Failov)
Gamora #1
© 2017 MARVEL
ZŁOTE HERMANY 2016
Gamora, jedyna – choć wcale nie bezbronna – dama w męskim cyrku Strażników Galaktyki o dzieciństwie wolałaby zapomnieć. Pierwszy krok w dorosłość zresztą również nie należy do przyjemnych wspomnień... Prezent otrzymany od Thanosa z okazji 18 urodzin to jednak nie tylko początek serii zdarzeń rzutujących na przyszłe losy bohaterki. To także pretekst do wspaniałej, kosmicznej podróży we wspomnienia Gamory, podczas której odkryjemy tajemnicę jej pochodzenia. 5 (Zireael)
M A G A Z Y N
POŻERACZE ŚWIATÓW GŁÓD WIĘKSZY NIŻ WSZYSTKO Głód wiele ma twarzy. To najwierniejszy kompan każdej żywej istoty (również tej, która spogląda właśnie na ciebie z lustra – przyp. red.), który choćby się waliło i paliło towarzyszy nam od chwili narodzin aż po ostateczny kres egzystencji (tak niedowiarki, żaden pies tego nie potrafi – przyp. red.). To uczucie, które budzi nas co rano (nierzadko również w środku nocy sądząc po wykładniczo rosnącej liczbie sklepów segmentu „plus size” – przyp. red.) aby przez cały dzień zachłannie zawłaszczać naszą uwagę domagając się oddania cesarzowi tego, co cesarskie (a nawet jeszcze więcej, skoro sygnał o nadejściu arcywroga głodu – sy-
tości – trafia do mózgu ze zgubnym dla figury opóźnieniem – przyp. red.). Przede wszystkim jednak głód to potrzeba, która niezaspokojona zgodnie z teorią Abrahama Masłowa nigdy nie pozwoli nam pójść dalej – dostać pracę, kupić mieszkanie, a finalnie, po spełnieniu wszystkich wytycznych: zyskać uznanie w oczach innych. Są jednak na tym świecie tacy, którzy gwiżdżą na mądrości uczonego z niewielkiego globu na rubieżach Drogi Mlecznej, nie musząc przechodzić całej drabinki, aby zyskać sobie ponurą sławę w oczach całego wszechświata. To koneserzy życia (dosłownie i w przenośni), którzy przeskakują wszystkie pośrednie
szczebelki piramidy potrzeb już na początku wieczerzy, szacunek całych ras i galaktyk wzbudzając błyskawicznie – wraz z pierwszym kęsem…
Rys. Kamil K. Karpiński
6
UNICRON:
P.S. Co ciekawe, w kulinarnej mitologii Galactusa istnieje również polski wątek: okładka pierwszego numeru miniserii „Cataclysm: Ultimate X-Men” portretującej mutantów Ziemi-1610 w obliczu inwazji połączonych sił „naszego” i ichniejszego Galactusa, ilustrowana przed Mateusza Siergiejewa. No cóż, najwyraźniej taki koneser jak Galactus prędzej czy później musiał posmakować i polskiej kuchni…
Każdy musi w coś wierzyć. Nawet myślące roboty… Kiedy więc na ziemi od lat toczymy spory o to, co było pierwsze – kura, czy jajko – badając czy nasz świat jest efektem rzekomego wybuchu, czy też owocem 6 ciężkich dni pracy dobrego stwórcy, Transformery – prastara rasa zmiennokształtnych lodówek, ciężarówek i lokówek z kosmosu – już miliony lat temu w biblii robotów spisały to, w co my wciąż zdajemy się wątpić: że Bóg naprawdę istnieje. A jak wiadomo – tam gdzie Bóg, tam i szatan… Sztuczne życie też może być prawdziwe. Jeśli ktoś ma jeszcze wątpliwości, wystarczy spojrzeć na Transformery. Mieszkańcy Cybertrona wszak nie różnią się niczym od stworzeń organicznych: nienawidzą i kochają, pragną i walczą, tak jak Smerfy – mają swoją Smerfetkę (chociaż akurat w komiksach Domu Pomysłów słynnej damy Cybertrona, Arcee – zabrakło), wierzą i bluźnią, a przede wszystkim – gryzą i przeżuwają. Gryzł zresztą już ich praprzodek i największy wróg – rogaty, mechaniczny diabeł, Unicron, który postanowił zjeść wszystko co istnieje, włącznie z domem rodzinnym Transformerów, Cybertronem (będącym zresztą zakamuflowanym, śpiącym bogiem i stwórcą całej rasy myślących robotów). Śledząc dokładnie „Transformery” Marvela (w Polsce – dzięki TM-Semic) nietrudno zresztą nie zauważyć, że Unicron to w istocie mechaniczny klon Galactusa (równie wielki i zachłanny, z niezbyt lojalnym heroldem Galvatronem u boku), który – tak jak Galactus – również miał swój szarańczopodobny odpowiednik (w niekanonicznej serii „Transformers: Generation II”). Obu Panów różni jednak pewien szczegół: kiedy Galactus beztrosko kuma się dziś z herosami, zacięty Unicron nigdy nie poszedł na kompromis i… stracił głowę. 7
© 1989 MARVEL
Nic nie trwa wiecznie. Zasoby surowców naturalnych, kadencje polityków, trasa pożegnalna pradziadków z grupy Kiss, a nawet cały, otaczający nas wszechświat – wszystko to, co z prochu powstało, prędzej czy później w proch się obróci. Pytanie więc nie „czy”, lecz „jak”... Dotychczas uczono nas, że Armagedon odbędzie się w całkowitych ciemnościach – kiedy zgaśnie słońce. Niestety okazuje się, że koniec będziemy musieli obserwować przy włączonym świetle. Niestety – bowiem to, co ujrzymy nie będzie miłe. A już na pewno nie będzie ładne. W dniu sądu ostatecznego bowiem na horyzoncie zamajaczy fioletowy… hełmofon? Galactus, archetyp komiksowego pożeracza światów powołany do życia przez Stana Lee i Jacka Kirby’ego, to pierwszy członek panteonu łotrów Marvela, który zamiast walczyć o władzę nad wszechświatem, postanowił go… po prostu zjeść. Łasuch z fioletowym wiadrem na głowie, narodzony jeszcze zanim zaczęto liczyć czas, obudził się tuż po „Wielkim wybuchu” z uczuciem nieposkromionego głodu, który próbował uciszyć przez millenia konsumując napotkane na swej drodze światy. Niesamowity bufon, który nie dość, że niewiele mówi, to jeszcze zawsze posiłkuje się odźwiernym (dyplomatycznie zwanym „heroldem”),
aby ten uprzedzał wszystkich wokoło, że „Pan będzie jadł”, po raz pierwszy ząb złamał… a jakże, na naszej ziemi, bronionej wówczas przez Fantastyczną Czwórkę. Po latach nieustających walk z superherosami (często wspieranymi przez rzeczonego, zbuntowanego herolda, Silver Surfera) i ciągłego podgryzania całego uniwersum Goliat niespodziewanie został wydalony z naszego świata – i to nie na skutek działań połączonych armii uniwersum, lecz za sprawą… maleńkiego Dawida. Oto bowiem Wolverine podczas „Ery Ultrona” swymi ostrymi pazurami wyciął otwór w kontinuum czasoprzestrzennym, aby Galactus – wessany przez dziurę do świata Ultimate i zbratany z tamtejszą wersją siebie: żarłoczną robo-szarańczą „Gah Lak Tus” – wreszcie wykreślił Ziemię-616 z jadłospisu. Choć może trudno w to uwierzyć, ostatnimi czasy – po scaleniu światów w ramach „Sekretnych Wojen” – Galactus… stracił swój olbrzymi apetyt. Prawy ród superbohaterski postanowił wykorzystać ten fakt w szczytnym celu i zamiast czekać aż niknący w oczach olbrzym wyzionie ducha zaprosił go do współpracy, przemianowując pożeracza światów na „tego, który niesie życie” i wcielając w skład drużyny Ultimates – pierwszej linii obrony Ziemi przed zagrożeniami z kosmosu. Natura jednak nienawidzi próżni – jak pamiętamy z piątego zeszytu serii „Savage Wolverine” gdzieś w kosmosie czai się już żarłoczny następca Galactusa – niejaki Visher-Rakk (nazwa nie przypadkowa, wszak gagatek zupełnie do raka podobny…) z heroldem Morrigonem u boku.
© 1990 MARVEL
© 2013 MARVEL
GALACTUS: OBIEŻYŚWIAT KULINARNY
WOLE BESTII
MARVEL ZOMBIES:
Z WIELKĄ MOCĄ PRZYCHODZI ... WIELKI GŁÓD!
© 2006 MARVEL
Słońce to naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Ciężki i bardzo gorący. Tak gorący, że nawet mroźny podmuch z trzewi syna Kryptona nie zdołałby zgasić życiodajnej iskry napędzającej serce naszego układu planetarnego. Niektórym głód doskwiera jednak tak bardzo, że zamiast studzić emocje i apetyty, znajdą sposób na ostudzenie gorącego ziemniaka… Ze słońcem tak już jest, że… to właśnie ono jest największym znanym superherosom pożeraczem materii. W końcu to właśnie słońce od zawsze zjadało wszystko to, co przez lata w jego gardzieli utylizowali traktujący je jak śmietnik herosi, począwszy od Supermana, który rzucał gwieździe na pożarcie głowice nuklearne i niecnego Nuclear Mana w filmie „Superman IV” (tudzież Eradicatora w komiksach sprzed ery „New 52”), aż po Thora, który karmił świecącego padlinożercę szczątkami Sentry’ego (finał historii „Siege”). Samego Kal-Ela zresztą głodne słońce też o mało nie pożarło… Jak jednak mawiają starzy: los nierychliwy, ale sprawiedliwy. Kiedy więc pożeracze światów z łamów komiksów Marvela latami ograniczali się do konsumpcji lekkostrawnych, wystygłych globów z kamienia, DC postanowiło utrzeć nosa pażernej gwieździe (a przy okazji i komiksowej konkurencji) i bezprecedensowo… skonsumować słońce. W tym celu do życia powołany został Sun-Eater – gazowy byt zdolny zbliżyć się do gorącej ofiary i skonsumować ją w całości bez obawy o poparzenie podniebienia, którego - będąc wygłodniałą chmurką - przecież nie posiada. Po raz pierwszy nad Wisłą Sun-Eatera spotkaliśmy na łamach polskiego „Supermana” 7/93, kiedy to zamieszany w drakę rodem z „Powrotu do przyszłości” bohater, wbrew swej woli non stop przerzucany od jego do drugiego punktu w czasie, obudził się w erze swoich pra-prawnuków, aby pomóc bohaterom jutra – Legionowi SuperHerosów - wal-
Najlepsza oferta komiksów z USA
© 1991 DC Comics
Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe. Sprawiedliwość wszak istnieje wszędzie i tylko kwestią czasu jest, kiedy jej każąca rękę dosięgnie złego i odpłaci mu pięknym za nadobne. Osobna kwestia to forma, jaką ta każąca pięść przybierze… Oto bowiem w jednym ze światów Marvela (nie - nie tym, który znamy z kolorowych bajek dla grzecznych dzieci zwanych komiksami z głównego kontinuum), gdzie superbohater nie jest ani piękny (bo kuleje, a z uda wystaje mu kość), ani miły (bo samolub nie dzieli się posiłkiem), egzekutorzy sprawiedliwości przybrali formę… gnijących zombie w trykotach, które pewnego dnia wyszły na ulicę, aby jeść tych, których jeszcze przed chwilą bronili. Na swoje nieszczęście nieumarłą ziemię skonsumować postanowił również Galactus. Za swe kulinarne występki w myśl panującego w świecie nieumarłych prawa Hammurabiego biedak sam został zjedzony… Jeśli jednak fakt oralnej zemsty na największym (dotychczas) łasuchu uniwersum nie wystarczy, aby przyjąć gnijących herosów w poczet wielkiej czwórki „Pożeraczy światów”, niech za certyfikat homologacji posłuży to, co stało się potem. Oto bowiem nieumarli osiągnęli więcej niż zjedzony przez nich mentor: dysponując mocą Galactusa pożarli cały wszechświat, włącznie z tegoroczną gwiazdą kina, żyjącą-planetą-Ego (patrz „Marvel Zombies II”). A wszystko dlatego, że jak mawiał Wujek Ben (a w ślad za nim ten, który Wujka Bena zjadł): z wielką mocą przychodzi… wielki głód!
SUN-EATER: KTO ZGASIŁ ŚWIATŁO?
czyć z gazowym żarłokiem. Na dobrą sprawę zresztą niemal wszystkie wypady Sun-Eaterów na żer odbywały się pod ścisłą kuratelą Człowieka ze Stali: czy to w niekanonicznym „All-Star Supermanie” (gdzie mikry Sun-Eater służył za atrakcję domowego „zwierzyńca” Kal-Ela), czy to w historii „Ostatni syn Kryptona” (uwaga – akurat fragment z Sun-Eaterem oglądanym oczyma Papy Kenta wycięto z polskiego wydania komiksu!), czy też w ramach eventów „Infinite Crisis” (Sun-Eater służył tu za więzienie dla złego Superboya) i „Final Night”, kiedy to łasuch przyplątał się w okolice naszego świata i połknął słońce, sprawiając że Człowiek ze Stali – w istocie będący żywą baterią słoneczną, która bez ładowarki traci zasilanie – po raz pierwszy poczuł, czym jest przejmujące zimno (patrz początek „Green Arrow: Kołczan” – przyp. red.). Co ciekawe, Sun-Eater ostatecznie okazał się… dzieckiem (czy raczej „larwalną” formą łotra Starbreakera). Pomyśleć tylko jakiego apetytu nabierze, gdy dorośnie…
Sprawdź na www.multiversum.pl 8
SZ RTY NOWOŚCI ZE ŚWIATA KOMIKSU I FILMU • KRÓTKO I NA TEMAT
MS. MARVEL: NIEZWYKŁA, Egmont Polska © 2017 MARVEL
Świat bohaterów bez różowych okularów Superbohaterstwo to nie rurki z kremem. Nie zrozumiesz jednak tego dopóki sam, na własnej skórze nie doświadczysz trudów życia z drugą, skrywaną pod trykotem tożsamością… Donald Trump swoimi ostatnimi decyzjami daje nam do zrozumienia, że najchętniej zamknąłby granice USA na cztery spusty przed napływem wyznawców islamu. Na całe szczęście pan prezydent nie wpadł jeszcze na pomysł rozprawienia się z tymi, którzy już tu są. Na szczęście, bowiem świat komiksu zapewne nigdy nie poznałby wtedy swojej nowej, wielkiej nadziei: Kamali Khan. Wychowywana karcącym słowem matki i nieprzesadnie twardą ręką nobliwego, acz dalekiego od fanatyzmu i bigoterii ojca dziewczynka z rodzi-
ny arabskich imigrantów zderzenie kultur odreagowywała ostatnimi czasy uciekając w świat superherosów. Świat w naiwnym przekonaniu nastolatki niezbyt skomplikowany i pełen pastelowych barw, gdzie – jak lubi fantazjować na prywatnym blogu Kamala – herosi spędzają czas na ratowaniu krainy kolorowych kucyków(!) przed niezbyt przerażającą i równie pastelową poczwarą. Kiedy jednak dziewczynka, która w marzeniach wraz Mścicielami dosiadała różowych jednorożców nagle sama zdobywa moce – po chwili ze zdumieniem odkrywa, że nie tak łatwo jest utrzymać się w siodle i… zalicza bolesny upadek na ziemię. Na szczęście – dla siebie, społeczności Jersey City, a przede wszystkim nas, czytelników – równie szybko się podnosi. Nowa, nastoletnia Ms. Marvel to postać wielu talentów. Potrafi dokładnie to samo, co Ant-Man, Mr. Fantastic, Venom, Mystique i Wolverine razem wzięci, i to bez potrzeby faszerowania się cząsteczkami Pyma, czy zaprzedawania duszy sym-
biontowi. Dusza jest tu zresztą słowem-kluczem, bowiem to, co napędza naszą przeuroczą i bardzo jeszcze naiwną bohaterkę przede wszystkim to nie nowo odkryta, „nieludzka” moc kamuflażu, samoleczenia i zmiany rozmiarów ciała, ani też silna fascynacja postacią Carol Danvers, lecz dobre serce i troskliwe wychowanie w duchu nauk i wierzeń przodków. Wychowanie, które z jednej strony mocno ciąży nastolatce wyalienowanej ze środowiska frywolnych nastolatków ery You(„Me”?)Tube’a, z drugiej jednak zapewnia bohaterce solidny i tak pożądany w superbohaterskim fachu kompas moralny (o wiele lepszy niż wykorzystywane przez nią mapy Google’a), chroniący dziewczynkę przed zgubnym wpływem uderzającej do głowy wody sodowej. To wprawdzie dopiero początek długiej drogi młodej bohaterki (która za oceanem zdążyła już stać się pełnoprawną członkinią Avengers, tylko po to zresztą, by z wymarzonego członkostwa w ich klubie po chwili zrezygnować), ale coś nam mówi, że za kilkanaście lat, kiedy wydorośleje i ujarzmi swoje „dary” może stać się jedną z nowych ikon uniwersum Marvela. Mając więc na uwadze fakt, że Steve Rogers i dziadek Logan zdążyli się już mocno zestarzeć odbierając nam możliwość dorastania razem z nimi, skorzystajcie z okazji i śledźcie od początku losy uroczej debiutantki. Póki co – zdecydowanie warto.
LEGO Batman © 2017 WARNER BROS. ENTERTAINMENT INC. AND RATPAC-DUNE ENTERTAINMENT LLC
Czy w Matriksie, czy w Mordorze, Batman wszystkim radę dać może „Wszystko jest czadowe” – śpiewali 3 lata temu plastikowi bohaterowie animacji „LEGO Przygoda”. Najwyraźniej jednak nie wszystko było aż tak czadowe, skoro pomimo faktu, że film okazał się finansowym sukcesem, ostatecznie tylko jedna z jego gwiazd dostała pozwolenie na powrót do Hollywood. I bardzo dobrze, bo chociaż mocno kanciasty (jak to w przypadku ludzi ulepionych z klocków bywa), „LEGO Batman” to zdecydowanie najlepszy filmowy Człowiek-Nietoperz tej dekady.
Los bywa przewrotny. Oto bowiem przerysowanie, uśmiech i nieograniczona paleta kolorów – czyli wszystko to, co pod koniec ubiegłego millenium zapewniło Batmanowi status persona non grata w Hollywood, na ładnych kilka lat blokując produkcję filmowych adaptacji historii DC Comics – dziś staje się atutem w rękach Warner Bros, namiętnie karconego za przesadny realizm, powagę i mrok, którymi w XXI wieku chciało zmazać plamę po niesławnych bat-sutkach. Oczywiście niezbędnym spoiwem, sprawiającym że cała ta feeria barw, tony gagów i nieskończona ilość ukłonów w stronę fanów komiksu nie przyprawiają o mdłości, przy okazji czyniąc film prawdziwie familijnym (niby dla małych miłośników klocków, a tak naprawdę przecież dla nas – dorosłych komiksofi-
lów) jest sprytnie dawkowana autoironia, dzięki której studio śmieje się zarówno ze swej nazwy, starego bat-spreju i błazenady Adama Westa, jak i zadęcia ostatnich produkcji. Co oczywiście nie zmienia faktu, że LEGO Batman – najfajniejszy z Batmanów jakich widział świat! – nawet jeśli zostaje zmuszony do odbycia upokarzającej terapii psychoterapeutycznej na oczach milionów widzów i przyznania, że potrzebuje czasem trochę wsparcia, i tak pozostaje największym gierojem popkultury XXI wieku, któremu niestraszna nie tylko niezdarna ofensywa lokalnego półświatka Gotham City, ale i bezprecedensowy sojusz arcyłotrów ze wszystkich znanych, pozakomiksowych zakątków Hollywood – od Mordoru (nie, nie tego stołecznego), aż po obskurne, zero-jedynkowe e-sutereny Matriksa. 9
M A G A Z Y N
Jest jeszcze na tym świecie takie miejsce – mityczna utopia, która wciąż nie zna żadnych granic, mezaliansów i kulturowych różnic. To miejsce – zwane dumnie komiksem – gdzie koegzystują ze sobą postaci „nie z tej bajki” – gdzie Punisher poluje na Eminema i innych baronów gangsta-rapu, śpiącą królewnę ze snu budzi członek X-Men, a Bruce Wayne przybija żółwia... żółwiom. To miejsce, gdzie każdego dnia stykają się ze sobą...
ODRĘBNE ŚWIATY
© 1997 MARVEL
© 2007 MARVEL & IDW Publishing
TAJNA WOJNA 2.0: TRANSFORMERY SA, Ws'Ro'D NAS
Starożytni twierdzili, że ziemia jest pępkiem świata – że wszystko to, co unosi się ponad naszymi głowami (tudzież to, co przed półobrotem globu znajduje się głęboko pod podeszwą buta) kręci się wokół nas i naszego widzimisię. Nauka jednak przekornie przyznała rację Kopernikowi… Dziś, gdy z niebios słychać gromki chichot historii wiemy już dobrze, że to wielki spisek uczonych – że tak naprawdę to nobliwi praprzodkowie mówili prawdę. Śledząc wszak kroniki Marvela (i kilku innych, wielkich mędrców komiksu) nie znajdziemy w nich śladów jakiegokolwiek zainteresowania obcych kopernikańskim słońcem (poza potwierdzającym regułę wyjątkiem niejakiego Sun-Eatera, o którym więcej w tekście „Pożeracze światów” – przyp. red.). Eposów o niekończących się inwazjach na ziemię dla odmiany nie brakuje. Co gorsza, właśnie nadchodzi kolejna. Nie patrzcie jednak w niebo. Oni już tu są… Ileż to razy Ziemia i jej obrońcy z uniwersum Marvela zostali wystrychnięci na dudka przez zło, które przez całe lata beztrosko rosło w siłę tuż pod nosem ludzi? Skrulle na Ziemi-616 („Tajna Wojna”) i ich kuzyni z rasy Chitauri w świecie Ultimate (patrz SHM 2/2014 10
– przyp. red.), tudzież kopulujące ze sobą i z ludźmi androidy (patrz „Venom i roboty – dalsze przypadki” na str. 20 – przyp. red.) latami grywali nam na nosie nie raz wyskakując jak Filip z konopi i zmuszając lokalne siły szybkiego reagowania do gaszenia pożaru. Nie inaczej sprawa przedstawia się z Transformerami, które miliony lat temu przybyły na przydługą drzemkę na spokojnej ziemi Marvela, aby na skutek usterki cyberkoguta obudzić się dopiero we współczesności, tj. w 1984 r. (według czasu warszawskiego – 6 lat później, w polskim przekładzie TM-Semic) i narobić nieco bałaganu na łamach licencjonowanej przez Hasbro (właściciela marki „Transformers”) serii Domu Pomysłów. Liczący 80 numerów cykl tylko przez krótką chwilę (tj. kilkanaście stron zeszytu nr 3) pozwolił Mścicielom (a właściwie tylko jednemu – temu, który huśta się na pajęczej sieci komentując każdą minutę swego życia) poobcować z myślącymi maszynami. W kolejnych numerach, po nagłym zniknięciu wszelkich śladów superheroizmu Marvela (spowodowanym kataklizmem zwanym „prawem autorskim”) wielkim robotom przeciwstawiały się już tylko stworzone na potrzeby serii podróbki Avengers i X-Men – grupa „Neo-Knights”, dowodzona przez G.B. Blackrocka (tutejszy, ubogi odpowiednik Tony’ego Starka) oraz jedyną znaną z innego komiksu Marvela bohaterkę – Circuit Braker (która na skutek sprytnego wybiegu scenarzystów zdążyła zadebiutować wcześniej w serii „Secret Wars II” pozostawiając tym samym prawa do swojego wizerunku po stronie Domu Pomysłów). Jak donosił niedawno serwis cbr.com
w pewnym momencie Neo-Rycerzom planowano poświęcić odrębny tytuł uzupełniający portfolio Marvela o kolejną drużynę superherosów. Pierwszy numer nigdy nie ujrzał światła dziennego. Po zakończeniu przygód Transformerów oraz kolejnym, epizodycznym aliansie Domu Pomysłów i producenta zabawek w ramach miniserii „Transformers: Generation II” oba podmioty na długie lata zawiesiły współpracę na polu komiksu zabierając swoje zabawki do swoich własnych, zamkniętych piaskownic. W efekcie kontynuacja historii z komiksów Marvela, „Transformers: Regeneration One” (wydana pod szyldem IDW bez jakiegokolwiek udziału Domu Pomysłów) oraz kolejne przedruki oryginału nie zawierały już Spider-Mana i Circuit Braker (wyretuszowani ustąpili miejsca postaciom niebudzącym sporów własnościowych). Po długim okresie milczenia i krótkim, średnio udanym eksperymencie Marvela z autorską odmianą Transformerów (patrz tekst „Made in China” – przyp. red.) herosi Domu Pomysłów w 2007 r. doczekali się wreszcie oficjalnej wizyty gości z Cybertrona w ramach miniserii „New Avengers/Transformers” (koprodukcja z IDW). W ruch poszły blastery, pazury i słynna tarcza z gwiazdą, zaskoczony Dr. Doom został kozłem ofiarnym złych robotów, a Megatron pamiętając pyskówki Spider-Mana z czasów oryginalnej serii Marvela odwdzięczył się Peterowi… sącząc jego krew jak dobrą nalewkę. Od tego czasu Mściciele i zabawki Hasbro nie utrzymują już żadnych (komiksowych) stosunków dyplomatycznych. Jak długo utrzyma się ten impas? Czas pokaże.
Może i rzeczywiście DC przoduje dziś w ilości sojuszy superbohaterów z postaciami z różnych zakątków popkultury (od łowisk Predatorów, aż po szalony świat Looney Tunes), jednak jak na razie to Marvel jako jedyny przedstawiciel „wielkiej dwójki” otworzył swe podwoje przed przybyszami z planety robotów. A mogło być zupełnie inaczej… W 2012 r. światło dzienne ujrzały prace artysty Phila Jimeneza sugerujące, że w zaciszu jego pracowni prawdopodobnie rodził się crossover uniwersum DC ze światem Transformerów, w ramach którego podwodne królestwo Aquamana przeżyłoby inwazję Predaconów, Megatron peleryną Kal-Ela ocierałby pot (smar?)
z czoła, a Optimus Prime – słynny powiernik kosmicznych artefaktów, które spowija szmaragdowa poświata – dostałby kolejne narzędzie do zabawy w boga stając się pierwszym przedstawicielem cybertrońskiego sektora w międzygalaktycznym korpusie Zielonych Latarń. Wspólnego dzieła DC i IDW jak na razie jednak wciąż ni widu, ni słychu (jak głosi plotka – na skutek restartu uniwersum DC, gdzie dla myślących maszyn po prostu zabrakło miejsca). Kto jednak wie, co przyniesie przyszłość – skoro za oceanem Liga Sprawiedliwości właśnie mierzy się z Power Rangersami i ich pupilami na baterie, być może podobnie jak w przypadku Mścicieli ćwiczących na dziwacznych symulatorach (patrz „Made in China” – przyp. red.) bohaterowie DC również najpierw muszą zaliczyć etap megazordów, aby móc dostąpić zaszczytu obcowania z oryginalnymi zabawkami marki Hasbro.
Z ARCHIWUM ROBOTo'W
© 2014 IDW Publishing
Od zawsze wiedzieliśmy, że nie jesteśmy sami we wszechświecie. Błędnie jednak sądziliśmy, że istoty pozaziemskie mają wielkie, zielone głowy i przybędą do nas w gości latającymi spodkami. Nie wiedzieliśmy, że w istocie same będą spodkami… To jednak żaden wstyd, skoro o istnieniu
Transformerów, w których piersi tyka procesor, a we krwi pulsuje olej nie wiedzieli również nasi czołowi tropiciele zjawisk paranormalnych – Fox Mulder i „Samotni Jeźdźcy”, którym dopiero w ramach crossoveru serii „Z Archiwum X” z różnymi markami IDW (m.in. z Krukiem i Żółwiami Ninja) udało się ustalić, że co trzeci krążownik szos na ziemi myśli, mówi i ku rozpaczy właściciela od lat potajemnie podpija benzynę drastycznie zwiększając koszty swego utrzymania.
© 2013 IDW Publishing
PO DRUGIEJ STRONIE TE,CZY Niepisana zasada mówi, że w XXI w. każdy szanujący się wydawca z co najmniej dwoma tytułami w portfolio dąży do budowy spójnego uniwersum, w którym kiedyś przetną się losy wszystkich jego obywateli. Nie inaczej sytuacja przedstawia się w świecie kolorowych bajek IDW, gdzie po serii żar-
tobliwych plakatów konwentowych parujących roboty napędzane końmi mechanicznymi z konikami napędzanymi magią doszło do pierwszego ich spotkania na łamach komiksu. Dziwnym zrządzeniem (czy raczej przejęzyczeniem) losu bowiem w ramach zeszłorocznego eventu „Transformers vs. G.I.Joe” Megatron – pokonany przez siły ludzi i Autobotów, i wyśmiany za zdolność zmiany w malutki pistolecik – zamiast przed oblicze Unicrona trafił do… tęczowej krainy jednorożców (ang. Unicorn) i kucyków Pony.
Potrzeba matką wynalazków. Kiedy więc czegoś ci brak (bo np. jest to cudza własność), po prostu zrób to sam… Filozofię tę, na której namiętnym stosowaniu karierę zrobił kraj Wielkiego Smoka – mekka tańszych kopii i zamienników znanych marek – w 2005r. wdrożył również Dom Pomysłów. Marvel, dotychczas kojarzony jako innowator świata komiksu, który tworzy nowe wzorce dla innych zamiast kopiować cudze pomysły (nie licząc tych, o które kłóci się z konkurencją…), po latach rozłąki z synami Cybertronu postanowił pójść drogą na skróty i… stworzyć swoje własne Transformery. I to zarówno w serii komiksów „Mega Morphs” (ilustrowanych przez artystę o zbieżnym z tematem nazwisku Lao Kang), jak i linii zabawek produkowanych przez Toy Biz (spółkę zależną Domu Pomysłów). Klony Marvela oczywiście obowiązkowo parowały Mścicieli z robotami, przyjmując formę humanoidalnych pojazdów powielających moce swoich kierowców. Szkoda tylko, że w efekcie nazwą i wyglądem przypominały po prostu wielkie, metalowe kukły z serialu „Power Rangers”, nieudolnie naśladujące herosów i niejako odbierając im chleb powszedni. Nowa marka obrodziła rozmaitymi absurdami, m.in. zordem (pardon – Morphem) Ghost Ridera przekształcanym w gigantyczny motor (tak jakby nie wystarczył mu jego oryginalny, piekielny chopper), czy robo-Loganem ze szponami (te z adamantium gorsze?) i mocą regeneracji ran (tj. dziur w poszyciu). Projekt upadł po zawarciu nowej umowy z Hasbro, w ramach której spółka tworzy dziś wszystkie zabawki wykorzystujące wizerunek postaci Marvela, w tym również rozmaite krzyżówki Transformerów i Mścicieli, obejmujące herosów przekształcanych w rozmaite wehikuły (cykl „Transformers Crossovers”) oraz zabawki z serii „HeroMashers” pozwalające osadzić pięść Hulka na… karku Megatrona (i vice versa).
© 2005 MARVEL
© 2012 DC Comics/IDW Publishing
CROSSOVER, KTo'REGO NIGDY NIE BY/LO
MADE IN CHINA: Ms'CICIELE ZA STERAMI MEGAZORDo'W
VENOM I ROBOTY:
M A G A Z Y N
DALSZE PRZYPADKI
Herosi kontra roboty: RoboSymbionty
© 1985 MARVEL
12
© 2008 Hasbro & MARVEL
Kto to jest: gwiazda popkultury, która gryzie i potrafi zmienić się w samochód, UFO, tudzież w wielkiego robota. Unicron? Pudło – o tym panu i jemu podobnych napisaliśmy przecież już wystarczająco dużo na poprzednich stronach. Michael Jackson? Też nie – niby gwiazdą był, szczerzył wampirze kły w teledysku „Thriller” i rzeczywiście przybierał formę samolotu, wozu i robota w „autobiograficznym” filmie „Moonwalker”, ale przecież muzykom dedykowaliśmy w magazynie oddzielną rubrykę. Któż więc? To proste: to RoboVenom! Zaraz, zaraz – kto!? Czarny symbiont, chociaż oficjalnie gustuje jedynie w ofiarach z krwi i kości, których mięsne ciała można opanować (albo chociaż zjeść) wielokrotnie krzyżował swoje losy z robotami – w szczególności tymi ze zdolnością transformacji. Ba, był wręcz prekursorem tego typu spotkań. W końcu we wspólnym
© 2012 MARVEL
© 2005 MARVEL
uniwersum komiksowym Marvela i Hasbro to właśnie on – jeszcze w pierwotnej, bezzębnej formie czarnego Spider-Mana – jako jedyny z herosów dostał szansę stanąć oko w oko Megatronem i wspólne z nim wykonać sztuczkę à la „Imperium Kontratakuje” na okładce polskich „Transformers” 2/91, tuż przed tym jak zrezygnowano z wprowadzania kolejnych dzieci Stana Lee na łamy serii. Venom, z racji swoich zdolności kameleona zazwyczaj podszywający się pod różnych ludzi, udawał swego czasu zresztą również zmiennokształtnego robota – najpierw jako „podróbka” z linii zabawek Mega Morphs i towarzyszących im komiksów (gdzie będąc wielkim pajęczym blaszakiem demolował Florydę i szturchał megazordy Iron Mana i Thinga), następnie, po podpisaniu nowej umowy przez Hasbro i Marvela stając się prawdziwym Transformerem z serii „Crossovers” potrafiącym udawać samochód (po przemalowaniu zabawki na czerwono stał się również Robo-Carnage’em!). Dziwactwo? Niekoniecznie – kilka lat później wszak, na łamach komiksu „Venom”#37 Flash Thompson w świecie nieznającym przecież Transformerów próbował tego samego przystrajając starego gruchota symbiontem i czyniąc zeń osobliwy Venom-Mobil…
Flash Thompson zawsze chciał być jak Spider-Man: czynić dobro i w glorii chwały ratować świat. Spróbował, ale nie wyszło – zamiast zyskać sławę, stracił nogi… Symbiont również chciał być jak Spider-Man – biegać z pająkiem na piersi i ratować ludzi przed złem (także przed Spider-Manem…). Jemu też nie wyszło – jako Venom został nazwany potworem, nie sprawdził się również jako Spider-Man i Mściciel podczas „Mrocznych Rządów” Normana Osborna. Morał z tego taki, że marzeń nie wolno realizować samotnie. A gdy już zdecydujesz się na pracę zespołową – trzeba trafić na odpowiednich ludzi. Dopiero więc gdy Flash i Venom trafili na siebie, stali się jak Spider-Man – heroiczni i równie dobrze (a przynajmniej podobnie) ubrani. A kiedy obaj trafili na scenarzystę Ricka Remendera – właściwą osobę na właściwym miejscu – spełnili swoje kolejne marzenie: zostali przyjęci do grona prawdziwych Mścicieli. Z tymi prawdziwymi Mścicielami to oczywiście przesada, Venom dostał bowiem angaż do Secret Avengers – tajnej drużyny szpiegów Steve’a Rogersa wykonujących misje wymagające brudzenia sobie rąk. A brudził je przede wszystkim olejem silnikowym, niemal przez cały okres służby odpierając inwazję robotów o twarzach słynnych herosów – bardzo ludzkich i emocjonalnych, ożywionych magią Merlina i po latach cichej robo-ewolucji zdolnych do rozmnażania. Natchniony amorami żywych maszyn bohater niczym prawdziwy James Bond przy okazji również zapałał rządzą prokreacji z boską (dosłownie i w przenośni) koleżanką z drużyny. I tylko szkoda symbionta, który na czas miłosnych uniesień kolegi trafiał do słoika…
Pożeracze światów: Venom gryzie!
© 2009 MARVEL
Symbionty tak już mają, że wszędzie ich pełno. Odwiedziły wszystkie możliwe miejsca, poznały wszystkie nie zawsze warte poznania rasy – nie ma takiej postaci i takiego zjawiska, z którym nie miałyby kiedyś do czynienia. Nic więc dziwnego, że tak jak Venom mógł bawić się z nieprzystającymi doń robotami (a nawet stać się Transformerem!), nierzadko drogi jego i jego dzieci przecinały się również z bohaterami drugiego tematu bieżącego numeru – pożeraczami światów. Nie dość więc,
że czarny-symbiont w koszmarnej iluzji niejakiego Mysterio w „Web of Spider-Man” #90 był już Venomo-Galactusem, a jego syn, Carnage – nowym heroldem planetożercy (po opanowaniu Srebrnego Surfera w „TASM” #431), to jeszcze nicpoń nierzadko kąsał, gryzł i przeżuwał niczym słynne zombie Marvela. O ile bowiem za jurysdykcji Eddiego Brocka – wbrew jego buńczucznym zapowiedziom o zjedzeniu mózgu Spider-Mana – czarny antyheros ograniczał się jedynie do świecenia zębami (z małym wyjątkiem historii „Venom: Głód”, gdzie puszczony samopas symbiont rzeczywiście wyruszył na kolację…), o tyle za czasów Maca Gargana nie hamował się już praktycznie przed niczym, począwszy od odgryzania kończyn hero-
sów („Thunderbolts” #115) i ślinienia się na widok golonek kolegów (Aresa i Bullseye’a w „Dark Avengers”), kończąc na trawieniu Skrulli (w szczególności tych, którzy przybierali postać Spider-Mana!) i pomniejszych łotrów (biedny Hippo pożarty na łamach „Sinister Spider-Man”). Pod czułą opieką Gienka Thompsona ugrzeczniony Venom poskromił ostatnio swój apetyt. Wnikliwi kronikarze pamiętają jednak, że panowie swoją wspólną przygodę zaczynali na łamach „TASM# 654.1” od odgryzienia ręki złego terrorysty… P.S. A propos Venomo-Galactusa – kto pamięta naszą rozmowę z SHM 1/2015 z artystą Marvela, Valerio Schitim i jego rysunkowe marzenie?
© 2017 MARVEL
Dobry, zły i brzydki. Bardzo brzydki. skrywa w środku bardzo złą i brzydką duszę. Tak brzydką i tak złą, że nowy „lepszy Venom”, choć rzeczywiście potężny jak nigdy (swobodnie rzuca na lewo i na prawo zawodnikami pierwszoligowego składu Mścicieli!) po fuzji symbionta z fizys dobrego superbohatera i umysłem złego łotra zaowocował bodaj najbrzydszą znaną inkarnacją zębatego antyherosa – z wyjątkowo szpetnym licem i mało eleganckimi octo-mackami na grzbiecie (ciekawe, że za czasów „związku” z Panem Garganem Venom nie wykształcił
symbiotycznego ogona z żądłem…). Na szczęście szpetnym trudno uznać sam komiks, wcale zgrabnie ukazujący postępującą degenerację Ottona, staczającego się po równi pochyłej ku przeznaczeniu, od którego ucieczką miały być przecież przenosiny do ciała Spider-Mana. P.S. Co ciekawe, jedyną rzeczą zdolną choć na chwilę powstrzymać „lepszego Venoma” jest tutaj… miłość. A o tym, ze tam gdzie miłość – tam i symbionty, więcej na następnej stronie magazynu.
POWRÓT ROKU!
© 2072 MARVEL
Symbionty to bez wątpienia najbardziej urocze, a przede wszystkim – najpiękniejsze stworzenia w całej galaktyce. W końcu gdyby było inaczej nie wydzielalibyśmy przecież miejsca na łamach niniejszego periodyku na hobbystyczny kącik poświęcony jakimś szkaradom... Niestety symbionty – tak jak wszystkie inne, rasowe, kompletnie niesamodzielne zwierzątka domowe – są jednocześnie silnie zależne od swoich panów, chłonąc przy tym nawyki gospodarza jak gąbka wodę, a ostatecznie – stając się niejako jego lustrzanym odbiciem. Pech chciał, że nasz milusiński, czarny symbiont w ramach nieplanowanej zmiany właścicieli właśnie trafił pod opiekę wyjątkowego brzydala… Szósty tom przygód „lepszego” Spider-Mana to doskonały, empiryczny dowód twierdzenia, że „złość urodzie szkodzi”. Oto bowiem nowy gospodarz symbionta, rezydujący w ciele Petera Parkera Dr. Octopus, chociaż przecież wyposażony w najlepsze ciało w mieście, niestety
Tęskniliśmy, gdy wyruszył w kierunku gwiazd… Wrócił więc z nieba na ziemię. Tęskniliśmy, gdy ukrył twarz pod maską kosmo-żandarma i zaczął nieść dobro… Wrócił więc na złą drogę i na powrót obnażył swoje zdrowe, białe zęby. Wciąż za mało? W tym roku najwyraźniej wszystkie marzenia się spełniają: w „Venom” #6 do roli „zabójczego obrońcy” wraca wytęskniony Eddie Brock! I tylko Flasha żal… 13
Po godzinach
MIŁOŚĆ AŻ PO GRÓB © 2017 MARVEL
14 lutego, święto zakochanych, późne popołudnie. Jak gdyby nigdy nic wegetujemy w redakcji SuperHero Magazynu spoglądając tęsknym wzrokiem przez okno w poszukiwaniu prawdziwej miłości (albo chociaż dobrego komiksu…). Wtem – dzwonek do drzwi. To kurier z paczką lektur pod pachą. W środku… Deadpool. Tak, dokładnie ten sam, który równo rok temu swoim filmowym debiutem (pana z zaklejonymi ustami przemilczmy…) ocalił miliony mężczyzn przed walentynkami w przykrym trójkącie z ukochaną i kolejnym klonem szaraka o 50 twarzach. Przypadek? Nie, to nie żart, nie popuściliśmy wodzy fantazji (ani niczego innego, jak chciałby zapewne wtrącić Deadpool…). Dokładnie 14 lutego dziwnym trafem przybyły do nas komiksy z przygodami Wade’a Wilsona – patrona zakochanych A.D. 2016. Co więcej, to co przypadkiem znaleźliśmy w środku jednego z nich tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że Amor wziął na cel nasze spragnione miłości serca… Oto bowiem przybyły w paczce, niepozorny, 5 tom przygód Wade’a z cyklu „Marvel NOW!” pt. „Wyzwanie Drakuli”, chociaż tradycyjnie pełen absurdu, przyniósł nam przy okazji piękną historię miłosną(!),dowodząc, że książę wariatów Marvela oprócz wizerunku głupkowatej maskotki z kolorowych okładek ma do zaoferowania coś więcej: głęboko skrywane, romantyczne wnętrze, które nie kończy się wcale na pełnej burrito ślepej kiszce. A że obiektem westchnień Wade uczynił śniętą – pardon, nieumarłą – poczwarę z rogami, na której rękę (i królestwo) poluje sam hrabia Drakula? No cóż, nie bez powodu mawiają, że „każda potwora znajdzie swego amatora”… Mus – nie tylko dla zakochanych. P.S. W paczce znalazł się również mocno wyczekiwany „Deadpool: Classic” – pięknie wydana, ale chwilami mocno bolesna w odbiorze antologia pierwszych występów Wade’a, pełna kieszonek na kieszonkach i zmiennej jak nastrój kobiety anatomii postaci – raz opatrzonych przesadnie wątłymi łydkami i talią osy, innym razem – górą pompowanych mięśni, przy których „dziewięciopak” LEGO Batmana to żaden wyczyn. Grzech nie znać, ale uwaga: ciężkostrawne.
symbiont corner
czy wiesz, że...
... pośród zastępu stworów wysłanych przez zazdrosnego wampira z „Wyzwania Drakuli” w pogoń za Wade’em znalazł się m.in. Markus – ugryziony przez wilkołaka(!) człowiek-koń(!) z symbiontem(!), cukrzycą(!) i ciągotami w kierunku kosmitów(!)? 14
© 1986 Island Records
HEROSI W RYTMIE
ROCKA KĄCIK KOMIKSOWEGO AUDIOFILA
SCOTT IAN I ANTHRAX KOSZYK PEŁEN SZCZENIĄT, MUZYKI I KOMIKSÓW
© 2010 DC Comics
© 2015 MARVEL
Jak wyglądałby i kim byłby dziś Leonardo Da Vinci – znany z licznych talentów geniusz epoki renesansu? To oczywiste – w dalszym ciągu nosiłby długą brodę i wciąż uprawiałby sztuki audio-wizualne: thrash-metal, rap, muzykę filmową, a przede wszystkim… komiks. Dowodzony przez brodatego gitarzystę Scotta Iana Anthrax (ang. Wąglik) to żywa legenda ciężkiego grania, wraz z m.in. Metalliką zaliczana do tzw. wielkiej czwórki thrash-metalu. Kapela – znana pozamuzycznemu światu z żartobliwej obietnicy zmiany nazwy na „Koszyk pełen szczeniąt” w reakcji na głośną ofertę odkupienia przez rząd USA praw do domeny anthrax.com – od lat pozostaje wierna tak swym muzycznym korzeniom, jak i komiksowi. Panowie grają i śpiewają (czasem również rapują) o superherosach (m.in. o Sędzim Dreddzie w słynnym „I am the law”), publicznie czytają komiksy (w 1988 r. w jednym z odcinków „HeadBangers Ball” stacji MTV muzycy zabrali ekipę programu na wizytę w sklepie komiksowym), występują w komiksach („Nova: Axis”), a ich lider ma za sobą debiut w roli scenarzysty („Lobo: Highway to Hell”). Dziś Scott Ian podkreśla wierność komiksowi paradując w hełmie Dreda na zdjęciu w serwisie Instagram. Anthrax zaś przygotowuje się do trasy koncertowej, podczas której wybrzmi cały, wydany przed trzydziestoma laty album „Among the Living”, w tym obowiązkowe „I’m the Law”! My już mamy bilety na warszawski występ, a ty?
NOVA: AXIS Anthrax versus Carnage
Lobo: Highway to Hell Scott Ian i Ważniak w piekle
Z SuperHero Magazynu 9/2016 pamiętamy, że symbionty to bardzo muzykalne stworki. Pamiętamy też, że w gronie przyjaciół śpiewają rzewne ballady amerykańskich kowbojów... Tyle, że przecież Carnage, a tym bardziej schowany pod symbiontem Cletus Kasady tak na prawdę nie ma przyjaciół i wcale nie lubi wiejskiego rocka – „pościelówę” Lynyrd Skynyrd śpiewał w podniosłej chwili tylko dlatego, że magicznym zaklęciem nakazano mu być ckliwym herosem. Tak naprawdę bowiem Cletus lubi jedynie ostre dźwięki gitary Scotta Iana! Sęk w tym, że metalu nie rozumie i nie lubi jego szkarłatny towarzysz... I bardzo dobrze, bowiem to właśnie obecni tutaj idole Cletusa, a nie wyjątkowe zdolności Novy uratują młodego herosa przed rzeźnikiem próbującym uciszyć świadka swojego „niechlubnego”, bohaterskiego epizodu, dowodząc, że muzyka ma w sobie wielką moc.
Scott Ian to prawdziwy dyplomata. W spolaryzowanym świecie komiksu godzi wszak ogień z wodą, nie stroniąc zarówno od Marvela (gdzie sam stał się bohaterem komiksu), jak i od DC, gdzie został scenarzystą przygód Lobo – postaci równie niepokornej i owłosionej jak sam Ian z dawnych lat (tj. sprzed zamiany bujnych loków na równie bujną brodę). Jak przystało na muzyka rockowego w swoim komiksowym debiucie z 2010 r. – okraszonym tytułem hitu AC/DC – Ian wysłał bohatera w oczywiste miejsce: do domu diabła. Od blisko dekady muzyk zapowiada powrót do piekieł DC z kolejną historią – o demonie Etriganie, rymującym nie gorzej niż Ian w utworze „I am the Man”. Skąd to opóźnienie? Być może gitarzysta obraził się na wydawcę za to, że ten od lat nie jest w stanie skorygować informacji na swojej stronie www jakoby Ian był głównym wokalistą Anthraxa…
ZA MIESIĄC W SUPERHERO MAGAZYNIE
LOGAN WOLVERINE
STARY, ALE JARY 15
M A G A Z Y N
Pamiętaj! SuperHero Magazyn możesz także zamówić w wersji papierowej! Wydania papierowe dostępne są w kilku wersjach okładkowych i dwóch formatach. Znajdziesz w nich także ciekawe dodatki, np. plakaty
16
W numerze 1/2017
cztery superkalendarze na każdą porę roku!
Zamówienia numerów drukowanych w ramach preorderu na stronach gildia.pl 17