FB.COM/SUPERHEROMAGAZYN
2/2017
Rys. Ł. Ciżmowski
Wydanie bezpłatne ISSN 2391-4505
GDYBY LOVECRAFT PISAŁ KOMIKSY...
PRZEDWIECZNI W TRYKOTACH
W NUMERZE: PRZEDWIECZNI W TRYKOTACH
Czy Stan Lee czytał Lovecrafta? © 2015 Blik Studio
LEJTMOTYW
Lustro, które kaleczy
SYMBIONT CORNER Zęby i szpony
NIGHT NURSE
Kobiety w trykotach (tyle, że szpitalnych)
HEROSI W RYTMIE ROCKA Słodki smak zemsty Wolverine: Pomnik muzyczny Wydawnictwo OiD Warszawa Redakcja ul. Bogatyńska 10A 01-461 Warszawa redakcja@superhero.com.pl Redaktor naczelny Michał Czarnocki m.czarnocki@superhero.com.pl Reklama i Promocja promocja@superhero.com.pl
Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych i zastrzega sobie prawo do dokonywania ich skrótów i redagowania w przypadku publikacji, a także ich wykorzystania w Internecie oraz innych mediach w ramach działań promocyjnych Wydawnictwa OiD oraz „SuperHero Magazynu”. Listy nadesłane do redakcji nieopatrzone wyraźnym zastrzeżeniem autora mogą być traktowane jako materiały do publikacji. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i ogłoszeń, a Wydawca zastrzega sobie prawo do odmowy zamieszczeania treści sprzecznych z interesem Wydawnictwa lub linią programową „SuperHero Magazynu”, a także prawem polskim. Wszystkie publikowane materiały na łamach „SuperHero Magazynu” są chronione prawem autorskim. Ich kopiowanie, przedruk lub rozpowszechnianie w dowolnej formie wymagają pisemnej zgody Wydawcy. © 2017 Wydawnictwo OiD
NO FUTURE
Nie czeka nas nic dobrego WSTĘPNIAK
Podobno przeznaczenie to mit. Ot, zwyczajny wymysł miernot i nieudaczników, którzy brak talentu i pomysłu na życie próbują wytłumaczyć wizją wyimaginowanego, wyższego bytu, który całkowicie negując naszą wolną wolę układa i narzuca nam z góry określony plan na życie. Podobno to nie prawda, że wszystko zapisane jest gwiazdach, bowiem tak naprawdę sami jesteśmy kowalami naszego losu. Podobny to właśnie my i tylko my kształtujemy naszą przyszłość. Podobno… Co jednak z tego, skoro której z dróg byśmy nie wybrali, na samym końcu i tak nie czeka nas nic dobrego? „No future” – śpiewali swego czasu niepokorni nihiliści z Sex Pistols utyskując na brak perspektyw i wieszcząc nieuchronną apokalipsę. Mieli dużo racji – wszak prędzej czy później wielka żarówka na niebie zgaśnie i odbierze nam wszystko to, co dziś jeszcze wciąż nam daje. Z tym nieuchronnym Armagedonem to jednak lekka przesada. Nie wymyślono wszak jeszcze wehikułu czasu, szklanej kuli ani na tyle skutecznych kart tarota, które pokazałyby nam, gdzie ludzkość znajdzie się za 1000 lat i ze stuprocentową pewnością wykluczyłyby np. możliwość kolonizacji odległych galaktyk. Niestety tego samego nie da się powiedzieć o świecie superbohaterów gdzie przyszłość (i to nie jedna) jest już znana i bardzo dobrze opisana. Niestety – happy
endu nie będzie. Wie o tym Logan, który nie raz widział już przyszłą zagładę mutantów z rąk Sentineli („Przeszłość, która nadejdzie”), Ultrona (komiksowa „Era Ultrona”), Apocalypse’a („Age of Apocalypse”, „Apocalypse Wars”), ludzi (filmowy „Wolverine: Logan”) a nawet swoich własnych (komiksowy „Staruszek Logan”). Wie o tym także Hulk, który w każdej z przyszłości – czy to tej współdzielonej ze Staruszkiem Loganem, czy tej z „Hulk: Future imperfect” każdorazowo stanie się starym, szalonym zbirem. Świadom kresu jest też Silver Surfer („Silver Surfer: Requiem”) i nasz rodzimy Bler, którego ukochany Kraków prędzej czy później obróci się w pył („Bler: Ostatni wyczyn” ). Ba, smutny koniec czeka nawet samego boga piorunów, o czym dowiedział się zresztą od siebie samego w „Thorze: Gromowładnym” (a wręcz nawet od swoich dwóch starszych „ja”, które pokazały mu, że kiedyś zgnuśnieje i straci oko, rękę a nawet „godność”). Smutna przyszłość czeka wszystkich bohaterów, nawet tych z DC – Supermana, który wie już, że za tysiąc lat Słońce zginie w trzewiach Pożeracza (historia „Time and Time Again) i Batmana, który niczym Syzyf będzie musiał pchać swój kamień do końca świata – zarówno na emeryturze, kiedy to Frank Miller nakaże mu znów założyć starą kapotkę, a nawet i jeszcze później – za sto lat („Batman: Rok setny”).
Michał Czarnocki
Co w trawie piszczy? czyli wieści ze świata superherosów przegląd nie całkiem poważny
Wina Tuska? Iron Fist, ostatni brakujący element układanki o nazwie „The Defenders” miał przed sobą prosty cel: postawić kropkę nad „i” i zgodnie z wytatuowanym na piersi mistycznym dziedzictwem zaliczyć wejście smoka, żelazną pięścią torując drogę do udanego debiutu sobie i dopiero formującej się drużynie przebierańców z oper mydlanych Netflixa. Zamiast tego jednak bohater zaliczył bolesny falstart, niczym nieopierzony młokos, który smoka może co najwyżej possać… Bolesny zresztą nie tyle ze względu na sam serial (ten wszak, nawet jeśli decydowanie mniej oryginalny i wyrazisty niż poprzednie produkcje superbohaterskie Netflixa i tak prezentuje przecież poziom nieosiągalny dla telewizyjnej konkurencji), lecz absurdalne, nieprzystojące prawdziwemu wojownikowi wymówki odtwórcy roli tytułowej. Finn Jones bowiem jest święcie przekonany, że nieprzychylnym komentarzom krytyków i widzów winien wyłącznie… Donald Trump (podobnie jak serialowy Danny Rand będący obrzydliwie bogatym, białym mężczyzną, zdaniem Jonesa zarażającym podobnych sobie globalną antypatią). Wniosek z tego taki, że jeśli naszym rodakom nie powiodą się kiedyś ekranizacje „Blera” i „Białego Orła”, wówczas winą będzie można obarczyć Donalda… Tuska? Wymówek tymczasem zdecydowanie nie musi szukać wydawnictwo Mucha Comics, które nie dość, że od lat sprytnie wykorzystuje premiery filmów i seriali Marvela do promocji wydawanych przez siebie komiksów (m.in. „Alias” i „Daredevil: Żółty”), to jeszcze powoli staje się stałym rezydentem niniejszej rubryki. Oto bowiem po zapowiedzianej miesiąc temu również na naszych łamach serii „Uncanny X-Force” (nieprzypadkowo kręcącej się wokół aktualnych gwiazd Hollywood – Logana i Laury) Mucha
© 2006 MARVEL
Wszyscy herosi skończą źle. Nawet Spider-Man – ten radosny, dobrotliwy śmieszek, który ze wszystkich bohaterów w najmniejszych stopniu zasługuje na smutny kres, a który przez swoją skłonność do bycia wiecznym „Piotrusiem Panem” nigdy nie dorośnie i nie zrozumie, że trzeba używać prezerwatywy, czym kiedyś zabije swoją żonę („Spider-Man: Władza”). I chociaż w komiksie wynaleziono już podróże w czasie, niczego to nie zmienia. Wręcz przeciwnie, Logan cofając czas i „Erę Ultrona” i tak będzie musiał w zamian zepsuć przyszłość komuś innemu skazując na śmierć całe, sąsiednie uniwersum (event „Cataclysm” w świecie Ultimate) i samego siebie (tego z przyszłości), a młodzi X-Meni, chociaż wyruszą w przeciwnym kierunku – z przeszłości do przyszłości – aby zobaczyć ile kiedyś nabroją, i tak nie unikną smutnego przeznaczenia. Nawet bowiem, jeśli nie popełnią ujrzanych tam przyszłych błędów, i tak prędzej czy później popełnią jakieś inne, które sprawią, że Cyclops zboczy na złą drogę, Beast obrośnie futrem, a Jean Grey tak czy owak zmieni się w tego okropnego feniksa… Przyszłość jest przesądzona. Herosi są zgubieni. I wiecie co? I bardzo dobrze… A niech się wali i pali. Niech giną jutro i pojutrze z rąk Ultrona, Terminatora, przebudzonego Cthulhu, Apocalypse’a i pożeraczy światów. Niech w nieskończoność cofają się w czasie, aby rozpaczliwie odwlekać to, co i tak nieuniknione. W końcu im więcej jutrzejszych niepowodzeń i kolejnych, z góry skazanych na porażkę prób zmiany przyszłości, skutkujących co najwyżej powstaniem tuzina kolejnych, jeszcze bardziej dystopijnych linii czasowych, tym więcej komiksów na naszych coraz bardziej uginających się pod ich ciężarem półkach. To piękny plan na przyszłość. Co, jak co bowiem, ale akurat wizję apokalipsy, w której pomrzemy w powodzi komiksów – zachłyśnięci śmiertelną dawką naszego ulubionego, pachnącego farbą drukarską narkotyku – trudno nazwać beznadziejną. Red. naczelny
obiecała właśnie publikację cyklu „The Immortal Iron Fist”. I chociaż o zaskoczenie w tym przypadku trudno jedno jest pewne: słusznie zawstydzony bezmyślnymi komentarzami Fina Jonesa smok, który przez cały sezon serialu odważył się jedynie przez moment nieśmiało błysnąć ślepiami może wreszcie z dumą wyjść z ukrycia. P.S. To bardzo nieładnie kopać leżącego (zwłaszcza, jeśli jest to członek inicjatywy, której ledwie miesiąc temu przyznaliśmy nasz złoty laur w kategorii „Ekranizacja roku 2016”). Dlatego też premierę czwartej produkcji z uniwersum Netflixa postanowiliśmy uczcić w nieco inny sposób, zerkając za plecy Danny’ego Randa i jego kolegów. W końcu gdy netflixowi „Mściciele dla ubogich” opiekują się Nowym Jorkiem, ktoś musi… zaopiekować się bohaterami. Szczegóły na str. 21.
facebook.com/superheromagazyn dołącz do nas! 3
http://fb.com/PlanetaMarvel
http://PlanetaMarvel.net
Czytelnicy SuperHero Magazynu z portalu miłośników superherosów Domu Pomysłów „Planeta Marvel” polecają 4 najciekawsze komiksy ostatniego miesiąca.
Elektra (vol 4) Piękna, powabna i – jak to z pięknymi i powabnymi bywa – niebezpieczna kobieta wybiera się do Las Vegas, aby zacząć wszystko od nowa. Niestety śladami zmysłowej samotniczki podąża jej przeszłość… (Lynn)
Patsy Walker, A.K.A. Hellcat! Patsy Walker powróciła zza grobu i na nowo stara się pogodzić superbohaterski żywot z szarą codziennością. Dwóch byłych mężów, nieuczciwa przyjaciółka z dzieciństwa i kilku namolnych łotrów na pewno sprawy nie ułatwią, ale od czego ma się pazurki i książkę telefoniczną z numerami największych heroin Marvela? (Zireael)
Rocket Raccoon (vol 3)
© 2017 MARVEL
Invincible Iron Man (vol 3)
Czy ktoś inny oprócz Tony’ego Starka mógłby być Iron Manem? Skądże znowu, wszak kubraczek z kolorowej blachy bez jego twórcy to jedynie pusta skorupa. Jednak gdy młodziutka Riri Williams autorską zbroję uzupełnia o autopilota na bazie esencji umysłu swego genialnego mentora, pomysł zaczyna nabierać sensu. Pytanie tylko, czy dogada się z… hologramem? (Rose) 4
Biały Orzeł, Czerwony Byk Picie płynów to podstawa. Odwodniony heros wszak nie zdziała zbyt wiele w wymagającej walce z siłami ciemności. A ponieważ zło szykuje w tym roku wyjątkowo ciężką przeprawę Białemu Orłu bohater będzie potrzebował czegoś zdecydowanie mocniejszego niż piwo namiętnie żłopane przez kolegów zza oceanu (z gwiazd?): Lobo i Thora. Jak sugeruje okładka jedenastego zeszytu serii „Biały Orzeł” heros wykupił właśnie cały zapas Red Bulla ze stołecznych hipermarketów. I bardzo dobrze, bowiem co to za Orzeł, który nie ma skrzydeł? P.S. Tymczasem zanim skosztujemy „czerwonego byka” (zwanego przez Orła „święta krwią”) mamy dla was przedpremierowo garść ilustracji z komiksu.
© 2017 Wizuale
Jeśli jest w całym Wszechświecie jedno miejsce, którego Rocket Raccoon szczerze nienawidzi, to jest to Ziemia – planeta, na której jest obecnie uwięziony. Jak poradzi sobie w nowych realiach? Tak jak zwykle – z bronią w łapkach i ciętym językiem w pyszczku (Failov)
LOGAN: WOLVERINE
Prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy Cierpliwość jest cnotą. A cnota prędzej czy później powinna zostać nagrodzona. Powinna – i właśnie została. Jeśli bowiem musieliśmy czekać aż 17 długich lat na naprawdę dobrą, obdartą z plastiku i popcornowych kompromisów produkcję filmową z uniwersum mutantów, a sam Logan musiał zostać zabity, aby niczym niesławna „kula zapomnienia” wymazać wspomnienia o wszystkim tym, co było złe w jego filmowej przeszłości i żyć wiecznie jako ten, który wyprowadził kino bohaterskie z jarmarcznego Hollywood na salony Cannes, to… zdecydowanie było warto. I nawet jeśli skrajnie
oszołomieni kameralną produkcją Jamesa Mangolda o poszukiwaniu antidotum na rozczarowanie światem, tudzież wartymi co najmniej Złotego Globu kreacjami Hugh Jackmana i Patricka Stewarta popadliśmy w opary pismaczego absurdu i miast wystawić filmowi rzetelną, merytoryczną ocenę pleciemy tu jedynie grafomańskie duby smalone, jedno jest pewne. Wszystkim tegorocznym pretendentom, na czele z takimi pewniakami jak Baby-Groot i duet Parker-Stark, a nawet całej, zjednoczonej Lidze Sprawiedliwości trudno będzie dogonić Logana w wyścigu o tytuł filmu roku.
Enklawa to podstawa. Dlatego Mściciele mają swój Nowy Jork, Nieludzie – Attilan, a Ant-Man… mrowisko. Polacy nie gęsi, mają swoją czytelnię komiksów „Nova”, skrywaną przed wzrokiem niewiernych w bat-jaskini pod Biblioteką Uniwersytecką w Poznaniu. Dziś jak co miesiąc ten uświęcony przybytek otwiera przed nami swe bezkresne podwoje, aby pochwalić się kolejnym Świętym Graalem komiksu, który czeka na pielgrzymów z całej Polski.
ODRĘBNE ŚWIATY: Sezon na „głubego” zwierza czas zacząć!
© 2017DC Comics
DEADPOOL: THE ADAMANTIUM COLLECTION © 2017DC Comics
Podobno w życiu nie chodzi o to, aby złapać króliczka, lecz by go nieustannie gonić… Ponieważ jednak kondycja już nie ta, co kiedyś, wzrok zdecydowanie gorszy, a i stawy to już kompletna ruina, zmęczony Elmer Fudd w tym roku podąży tropem mniej wymagającego – przynajmniej pod względem wymowy – zwierza i zamiast na „kłólika” zapoluje na… nietoperza z Gotham! A to dopiero początek sezonu łowieckiego, jaki lada moment rozpocznie się na styku dwóch odrębnych światów: komiksu DC i animowanych „Zwariowanych Melodii” Warnera. Podobnie bowiem jak Elmer, który wyręczy lokalnych łowców głów – Deadshota i Deathstroke’a – w misji ustrzelenia Błusa Łejna (celem uniknięcia zdradliwej literki „r” nazywając go po prostu Batmanem), również jego animowany kolega, Kojot
Wiluś poszuka szczęścia w świecie DC, wynajmując najskuteczniejszego cyngla uniwersum, Lobo(!) do upolowania swej niedoścignionej zmory, Strusia Pędziwiatra. Pamiętajcie więc obywatele, aby lada moment – gdy grad przypadkowych kul spadnie na nasze głowy – udać się do lekarza i koniecznie zadać oczywiste pytanie: co jest doktorku?
Fani Deadpoola z pewnością nie zadadzą sobie pytania o sens kupowania komiksu, który waży dobre 6 kilogramów i nie zmieści się na żadną półkę. Ten komiksowy gigant w wydaniu Adamantium, oprócz niewątpliwej wartości kolekcjonerskiej i ciekawych historii zawartych w środku ma do zaoferowania jeszcze jeden istotny atut: olbrzymich rozmiarów kadry, które w połączeniu z doskonałą jakością wydruku sprawią, że poczujecie się jak w kinie na seansie 3D. No może nie do końca, bo za bilet do kina trzeba zapłacić a w Czytelni Nova z Deadpoolem poobcujecie za darmo. Do zobaczenia! Aleksander Gniot, Wicedyrektor ds. zasobów
M A G A Z Y N
PRZEDWIECZNI W TRYKOTACH
Czy Stan Lee czytał Lovecrafta?
To nie prawda, że zło czai się gdzieś w przyszłości i właśnie wsiada do wehikułu czasu, aby sterroryzować nas znienacka nieznanymi nam jeszcze zdobyczami jutra. Nie skrywa się też w dalekich, nieosiągalnych dla teleskopu Hubble’a rubieżach galaktyki, ani tym bardziej gdzieś po drugiej, tonącej w wiecznym mroku stronie księżyca. A nawet, jeśli rzeczywiście gdzieś tam jest coś, co niedługo raczy nam uprzykrzyć życie – to niestety nie nasz jedyny problem. Prawdziwe zło bowiem – tak złe, że aż strach się bać – już tu jest. I to od bardzo dawna. Co gorsza, lada moment pokaże nam gdzie raki zimują. Najpierw jednak.. musi się wyspać. Dawno dawno temu – na długo przed tym, zanim Stanisław Lem awansował na pilota niejakiego Pirxa, George Lucas rzucił Sokoła Millenium w paszczę 6
Exogortha, a pierwsi znani światu superbohaterowie wyruszyli tępić nazizm na łamach propagandowych komiksów Wujka Sama – istniała już proza science-fiction, gdzie cuda i dziwy burzyły stary, sielankowy obraz świata. Istniała i ustami – czy raczej piórem – najświatlejszego z jej prekursorów, niejakiego Howarda Philipsa Lovecrafta ostrzegała nas, że nadchodzi zagłada, która ujawni straszną prawdę o prastarym, chwilowo urlopującym się złu. Oto bowiem Lovecraft dowodził, że w czasach dawnych – tak dawnych, że nikt nie może ich pamiętać, bo nie istniał jeszcze nawet czas – na ziemię przybyli… goście z kosmosu. Goście nieprzyjaźni, niezbyt urodziwi i niespecjalnie prawi, którzy na długie lata ustanowili się panami – ba, Bogami! – świata. Ich czas jednak minął. Wielcy Przedwieczni
(bo tak im było na imię) udali się więc na wieczny spoczynek w zimnej celi swego matecznika: podwodnego, cyklopowego miasta R’Lyeh, gdzieś nad dnie Pacyfiku, gdzie najpotężniejszy z nich – nobliwy i posępny ojciec Cthulhu, pan koszmarów o stutonowym cielsku, twarzy ośmiornicy i skrzydłach nietoperza – od tysięcy lat zbiera siły w oczekiwaniu na lepszy czas i pisane mu w (nie)świętej księdze „Necronomicon” ponowne panowanie nad światem. Biada nam, gdy znów się przebudzi i skruszy iluzoryczną władzę maluczkiego człowieka… Biada… albo i nie biada. Trzeba bowiem wziąć poprawkę na fakt, że odkąd Lovecraft blisko sto lat temu odkrył przed światem tajemnicę Cthulhu wiele się zmieniło: my odkryliśmy swoich superbohaterów…
ZĘBY I MACKI: POTRAWKA Z OŚMIORNICY
wersum „Martwego Zła” (o którym więcej w „kulinarnej” ramce obok). Marvel dorobił się zresztą i swojej własnej wersji Necronomiconu – księgi Darkhold, którą na mały ekran wprowadził ostatnio Ghost Rider („Agenci T.A.R.C.Z.Y.”), a która w komiksach omamiła niedawno biednego Carnage’a, aby ten – wraz z członkami kultu Chthona (tutejszej wersji Cthulhu) sprowadził Przedwiecznego do krainy herosów (w konfrontacji z którym finalnie poległ inny symbiont, Toxin, czyniąc Eddiego Brocka „kawalerem” i dając podstawę do dzisiejszego powrotu oryginalnego Venoma, o czym więcej w rubryce „Symbiont Corner” na str. 21 – przyp. red.). Komiksowe klony Cthulhu opuszczając dno Pacyfiku wielokrotnie wkraczały również do świata DC, w pierwszej kolejności pojedynkując się z królem tutejszych wód, Aquamanem, wspomaganym przez eksperta od mistycznego zła – demona Etrigana („Brave and the Bold” #32). Rymujący czart wielokrotnie zresztą wspierał i innych, kolorowych superherosów w walce z przedwiecznymi – w szczególności Batmana na łamach słynnej, niekanonicznej historii „Batman: Zagłada Gotham” autorstwa Mike’a Mignoli (znanego eksperta od mitów Cthulhu, implementującego pomysły Lovecrafta również w komiksach o Hellboyu). Batman zresztą – u Mignoli przeniesiony sto lat wstecz do przedwojennego Gotham i skonfrontowany z Ra’s al Ghulem (pozującym tutaj na Abdula Alhazreda – twórcę Necronomiconu z opowiadań Lovecrafta) – również w swej klasycznej mitologii nie ustrzegł się nawiązań do prozy amerykańskiego pisarza, czerpiąc z niej inspirację dla nazwy słynnego Azylu Arkham. Wszędobylski, wymachujący mackami przedwieczny – ukrywając się pod przeinaczonym imieniem Icthultu – sforsował również bramy małego ekranu, stając się głównym antagonistą czterdziestego pierwszego odcinka kreskówki DC „Justice League”.
© 2000 DC Comics
© 2016 MARVEL
Popkultura nie zna granic. Wręcz przeciwnie – to działające dwadzieścia cztery godziny na dobę, otwarte dla wszystkich centrum spotkań i swoista giełda pomysłów, gdzie odbywa się nieustająca wymiana idei i trendów pomiędzy różnymi, chłonnymi niczym gąbka muzami – filmem, literaturą, muzyką a nawet grami komputerowymi. W wymianie tej od lat udział bierze również komiks superbohaterski, który rękoma Stana Lee i jego niemniej zdolnych kolegów wielokrotnie „pożyczał” już bohaterów z Hollywood, powieści s-f, oraz mitologii greckiej, nordyckiej, a nawet naszej – słowiańskiej (o czym więcej już wkrótce na łamach SuperHero Magazynu – przyp. red.). Nic więc dziwnego, że i Przedwieczni Lovecrafta – obecni już od dawna i w kinie, i na płytach Metalliki – znaleźli sposób na sforsowanie barier mainstreamowych uniwersów superbohaterskich. Od pradawnych bogów i przedwiecznych, demonicznych bytów aż roi się dzisiaj w świecie Domu Pomysłów, zwłaszcza w jego magicznych zakątkach na przecięciach różnych wymiarów podlegających jurysdykcji Doktora Strange’a. Jeden z nich, demoniczny Shuma-Gorath – łypiąc swoim cyklopowym okiem, wymachując mackami i rzucając na lewo i na prawo cytatami rodem z Lovercrafta („Byłem tu, zanim istniał czas”) – zupełnie niedawno objawił się na kartach serii „Mighty Avengers” korzystając z chwilowej niedyspozycji Doktora Dziwago i zamieszania, jakie na ziemi wywołał Thanos podczas eventu „Nieskończoność” (do końca mieliśmy zresztą nadzieję, że stwora z mackami ujrzymy i w ubiegłorocznym filmie o przygodach Doktora – przyp. red.). Bilet wstępu do świata Marvela znalazła również księga Necronomicon z opowiadań Lovecrafta, przywleczona tutaj przy okazji miniserii „Marvel Zombies vs. The Army of Darkness” wraz z hordą nieumarłych herosów i przypadkowo wmanewrowanym w historię gościem z innej „bajki” – Ashem z filmowo-komiksowego uni-
Co kraj, to obyczaj. A jak obyczaj, to i kuchnia oczywiście. Weźmy bowiem choćby taką ośmiornicę – jedzona jest wszędzie, a jednak w różnych szerokościach geograficznych serwuje się ją na rozmaite sposoby i z zupełnie inną intencją. Polacy np. – szczególnie ci z najwyższych sfer – wierzą, że jedzenie truchła ośmiornicy pozwala utrzymać władzę i zapewnić dobrobyt zielonej wyspie. W Korei dla odmiany jedzą głowonoga żywcem (fuj…), wierząc, że ów zapewni smakoszowi zdrowie i siły witalne. W komiksie tymczasem, gdy zawiodą wszystkie inne środki perswazji, z miażdżącą pięścią, trójzębem, batarangiem i pazurami włącznie, jedzenie żywej ośmiornicy jest… ostatnią linią obrony przed Cthulhu? Prastare stwory z mackami rodem z twórczości H.P. Lovecrata penetrując komiksowe uniwersa nie ograniczały się nigdy jedynie do światów zaludnionych przez superbohaterów – wielokrotnie zdarzało im się trafiać również do krain pełnych innych, popkulturowych osobliwości. Ot, choćby tych ogarniętych plagą zombie. Sam Lovecraft zresztą również w swej twórczości nie stronił od tematu nieumarłych, czego dowodem opowiadanie „Herbert West – Reanimator” o tytułowym reanimatorze zwłok. Nic więc dziwnego, że West jako ekspert w dziedzinie zombie podczas jednej z późniejszych wizyt na łamach komiksu („Army of Darkness vs. Re-Animator”), gdzie przy okazji oddawał cześć przedwiecznemu „koledze” z mitów Cthulhu, prędzej czy później musiał natknąć się na najsłynniejszego tępiciela nieumarłych w historii kina – Asha z kultowej serii „Martwe Zło” (również zresztą silnie inspirowanej prozą Lovecrafta). Ash samego Cthulhu spotykał zresztą jeszcze nie raz – ostatnio w zeszłym roku w komiksie „Evil Dead 2: Dark Ones Rising”, gdzie przypadkiem przerwał potworowi drzemkę. Co ciekawe, z Cthulhu w komiksie do czynienia miała również znana z telewizji, słynna Nastoletnia Czarownica Sabrina, kiedy to podczas wielkiej zombie-apokalipsy w Riverdale na łamach serii „Afterlife with Archie” została obwołana… oblubienicą Przedwiecznego!
ZABAWKĄ
W PRZEDWIECZNYCH
CTHULHU A SPRAWA POLSKA
Najlepsza oferta komiksów z USA
krakowianina, Rafała Szłapy – czy to w jego żartobliwym, internetowym projekcie „Drużyna Ktulu”, czy to świecie Blera, którego mentorem artysta uczynił kosmiczną poczwarę z mackami (tyle, że syntetycznymi). Cthulhu odegrał niebagatelną rolę również w tegorocznej, prima-aprilisowej mistyfikacji, kiedy to 1 kwietnia cały polski zakątek komiksowego internetu została opanowany przez Blera w objęciach macek Przedwiecznego, widocznego na planszy rzekomo zapowiadającej premierę komiksu „Bler: Psie Imperium” (planszę prezentujemy na sąsiedniej stronie). Wytrawne oko dostrzeże zresztą macki również na przygotowanej przez Rafała okładce jubileuszowego SuperHero Magazynu 6/2016…
Sprawdź na www.multiversum.pl 8
© Rafał Szłapa
Jak to dobrze być mieszkańcem Ziemi. Może zima czasem doskwiera (nawet teraz, gdy majówka już tuż tuż, za oknem pada śnieg…), komary psują radość z grillowania, a huśtawki cen paliw przyprawiają o zawroty głowy, ale o co, jak o co – akurat o nasze bezpieczeństwo możemy być spokojni jak mało kto w galaktyce. Meteoryty nam nie straszne, bo na drobne rozłupuje je Bruce „dziadek do orzechów” Willis, gdy zapcha się rura w pogotowiu czeka polski hydraulik i bracia Mario, którzy odeprą atak niecnego Koopy (no cóż, adekwatny nemezis dla panów szambonurków…), a gdy Cthulhu przebudzi się wreszcie by rozpętać piekło na ziemi – ochroni nas cała armia superherosów. I nawet, jeśli wszyscy polegną, to też nie problem. Mamy jeszcze przecież… zabawki marki Hasbro? Poza Marvelem i DC też istnieje życie. Życie, wielkie uniwersa komiksowe i.. wielkie crossovery. Takie jak np. „Infestation 2” – kolejny po wielkiej zombie-apokalipsie event, który połączył marki wydawnictwa IDW Publishing, m.in. Żółwie Ninja, Transformery i komandosów z ekipy G.I.Joe, konfrontując ich z Przedwiecznymi, którzy w magiczny sposób opuścili stronice podań Lovecrata by siać zamęt w świecie zabawek, pizzożernych gadów i innych barwnych stworzeń. A że Leonardo i spółka po przeprawach z Krangiem wiedzieli jak radzić sobie z kosmicznymi głowonogami, wespół z figurkami z hipermarketu utarli Cthulhu nosa. Czy tam mackę...
Cthulhu to prawdziwy uparciuch. Uparciuch i… kosmopolita. Nie dał rady królowi mórz DC i nie podbił strzeżonego przez jankeskich herosów Nowego Jorku, szczęścia próbował więc dosłownie wszędzie – także nad Wisłą. Biedak nie wiedział, że tu również żyją superbohaterowie… Z Cthulhu mierzył się m.in. dobrze znany nam Biały Orzeł. W czwartym, wyprzedanym już (i właśnie dodrukowywanym) zeszycie przygód stróża biało-czerwonej, w ślad za dwoma przedwiecznymi bytami, Panem Pyta i Panem Odpowiada, których dyskurs każdorazowo kończy się wielkim kataklizmem podążyła armia stworów, w tym m.in. olbrzymi, cthulhu-podobny Kraken. Stwór raczył wynurzyć się w okolicach stołecznego mostu Poniatowskiego, tylko po to, by ze zdziwieniem natknąć się na Białego Orła i ozdobę Warszawy, Syrenę. Powitanie nie było miłe. Kontynuując swój rejs po Wiśle Cthulhu dotarł również na Wawel. Oto bowiem elementy mitologii Lovecrafta wielokrotnie pojawiały się również w twórczości
Biały Orzeł #4 © 2013 Wizuale
© 2012 IDW Publishing
Niechaj to narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi – Lovecrafta też znają…
© 1987 MARVEL
Co czujesz sięgając po komiks? Siłę i moc? Podniecenie na myśl o zbliżającej się lekturze? Dumę z faktu dokonania trafnej inwestycji? Nie zawsze... Patrząc na okładkę komiksu często czujesz wszak coś jeszcze – coś, co nie daje ci spokoju tłumiąc wszelką radość z konsumpcji sztuki. To kłujące w boku, dziwnie znajome przekonanie, że… gdzieś już to widziałeś. Czujesz się oszukany? Myślisz, że autor to zwykły złodziej pomysłów? Niepotrzebnie. Niektóre okładki bowiem – tak jak słynne dzieła równie słynnych malarzy – aż proszą się aby trafić do kanonu. A nie ma lepszego sposobu na zapewnienie dziełu nieśmiertelności niż złożenie mu hołdu i uczynienie go… lejtmotywem kolejnych dzieł popkultury.
INCREDIBLE HULK #340: LUSTRO, KTÓRE KALECZY Todda McFarlane’a z „Incredible Hulk” #340 z Hulkiem odbijającym się w pazurach Logana, która – choć nie jest przecież pierwszym w historii komiksu przykładem wykorzystania elementu garderoby, oka czy broni jako zwierciadła – stała się najpopularniejszym lustrzanym lejtmotywem, wielokrotnie kopiowanym przez twórców okładek z różnych zakątków świata komiksu.
© 2014 IDW Publishing
tem Rosomaka na łamach serii o przygodach zielonego goliata. O prawdziwej sile tego związku najlepiej świadczy jednak nie niezliczona ilość potyczek obu dzikusów, czy fakt, że to właśnie możliwość wspólnego występu Wolverine’a i Hulka jest jedynym argumentem zdolnym przekonać Hugh Jackmana do powrotu z filmowej X-emerytury, lecz przede wszystkim ikoniczna ilustracja okładkowa
© 2013 IDW Publishing
© 2013 Image Comics
Flip i Flap, Kain i Abel, Donald i Jarosław… Niektóre postaci – tak w popkulturze, jak w polityce i religii – są zwyczajnie skazane na swe nieprzerwane towarzystwo. W komiksie superbohaterskim za taką parę papużek nierozłączek uchodzą Panowie Logan i Banner – dwaj herosi połączeni wspólną skłonnością do zatracania się w bitewnym amoku, których losy związały się już na zawsze wraz z debiu-
11
© 2006 MARVEL
dzictwo. W efekcie przy okazji kolejnych urodzin Hulka i Logana, tudzież w ramach różnych wydarzeń i akcji promocyjnych ilustracja McFarlane’a regularnie powraca w nowych interpretacjach na okładki komiksów Domu Pomysłów. W 75 urodziny wydawnictwa np. na okładce „Hulka” #7 niemal idealnie odtworzył ją David Marquez (niemal, bowiem przed „lustro” wcisnął się tu Deadpool), a 10 lat wcześniej, na okładce 157 numeru magazynu komiksowego „Wizard” swoją wizję oryginału prezentował sam ówczesny szef Marvela, Joe Quesada. Lustrzana para dała się poznać również w odsłonach skrajnie „alternatywnych”: zombie („Marvel Zombies” #3) i LEGO (limitowana okładka zeszytu „Infinity” #3).
© 2013 MARVEL
Exiles #3 © 2001 MARVEL
Rob Liefeld dla odmiany wysłał Logana na drugą stronę lustra, operatorem ostrego zwierciadła czyniąc swojego synka, Deadpoola.
Terror Inc. #9 © 1993 MARVEL
Trzy szpony są, Logan jest, ale… zaraz, zaraz, dlaczego to Wolverine, a nie jego szpetny przeciwnik przegląda się tutaj w lustrze?
© 2004 Wizard World Inc.
Trzy lustereczka to za mało? Logan tym razem użył więc wszystkich swoich szponów, aby każdy z członków grupy Exiles mógł spokojnie poprawić sobie makijaż.
Wszystko to, co dobre w komiksie, prędzej czy później musi trafić też na ekran. Na starcie Hulka i Wolverine’a w pełnometrażowej, aktorskiej produkcji musimy wprawdzie jeszcze poczekać, w wersji animowanej jednak panowie już się spotkali. Ujęcia będącego oczywistym hołdem dla okładki „Incredible Hulk” #340 oczywiście nie zabrakło.
© 2014 MARVEL
Wolverine #155 © 2000 MARVEL
Po mistrzu Toddzie również inni wielcy artyści mierzyli się z Loganem i lustrzaną materią. John Byrne – ten, który na nowo odkrył Supermana po wielkim kryzysie – nie odbiegł zbyt daleko od pierwowzoru.
Logana i lustrzanego Hulka udawali już zarówno Shredder i Casey Jones ze świata Żółwi Ninja (limitowany wariant okładki „TMNT” #22), Kuba Rozpruwacz i potwór Frankensteina, będący notabene źródłem inspiracji dla postaci Hulka (wariant okładki „Monster & Madman” #1 przygotowany na konwent komiksowy „Awesome Con”) czy Snake-Eyes i Cobra ze świata zabawek Hasbro (limitowany wariant okładki „G.I.Joe” #1). Ilustrację po raz kolejny odtwarzał również jej autor, Todd McFarlane, na okładce „Spawna” #226 (podobnie jak i całą gamę innych swoich słynnych dzieł powstałych na zlecenie Domu Pomysłów, które w nowych, czarcich wersjach wciąż trafiają na okładki Spawna). Również sam Marvel nie jest ignorantem i potrafi docenić swoje własne dzie-
© 2008 MARVEL
Wolverine #23 © 1990 MARVEL
LOGAN W KRAINIE LUSTER – dalsze przypadki –
© 2014 MARVEL © 2013 MARVEL
© 2017 MARVEL
© 2016 MARVEL
© 2004 MARVEL © 2016 MARVEL
GREG LAND: NIE TYLKO PORNO (ALE ZAWSZE NA OSTRO) Stare porzekadło mówi, że… każdy czas ma swojego Roba Liefelda. Jeśli więc mielibyśmy wskazać współczesnego artystę, którego prace – choć niezmiennie cenione przez wydawców – wzbudzają jednocześnie skrajnie negatywne emocje czytelników, wybór bez wątpienia padłby na Grega Landa. Amerykański rysownik bowiem, choć stroni od większości „liefeldyzmów” w stylu nadprogramowych, nieznanych nauce mięśni, broni większej niż jej operator i kieszonek rozlewających się po ubraniu niczym ospa wietrzna po ciele zakażonego (a przy tym nie postrzega stóp jako balastu u nóg…) niestety od lat również ganiony jest za totalny brak gustu. Nie bez powodu zresztą, skoro źródłem inspiracji dla ekstatycznych grymasów twarzy i dziwacznie nienaturalnych póz
w swych pracach artysta uczynił… filmy porno, gdzie buzia nikomu się nie zamyka, a wymyślne akrobacje i szpagaty godne doktoratu z gimnastyki to chleb powszedni. Na szczęście wbrew obiegowej opinii tandeciarza, dewianta i lenia (który absolutnie każdej niewieście przyprawi tyłek seksbomby a bogu ducha winnemu Benowi Grimmowi zawsze narysuje tę samą minę), w swej twórczości Land posiada również inny, o wiele gustowniejszy – choć w gruncie rzeczy bardzo podobny – lejtmotyw. Oprócz ostrego porno bowiem, którego „lustrzanym odbiciem” są szkice Landa (czego sam zainteresowany wcale się nie wypiera!) artysta lubuje się także w zupełnie innych, choć równie ostrych klimatach, jak również w prawdziwych lustrach, na-
miętnie łącząc obie fascynacje na licznych okładkach z postaciami przeglądającymi się w broni białej jak zła królowa w zaczarowanym zwierciadle. Land upodobał sobie zresztą lustrzane okładki do tego stopnia, że oprócz szabel i pazurów (wzorowanych na tych z „The Incredible Hulk” #340) w roli zwierciadła często obsadza również… hełmofon. P.S. A o tym, jak bardzo nie na miejscu jest stawianie Landa w jednym rzędzie z Liefeldem przekonać się można porównując okładki tegorocznej serii „Weapon X”: ilustrację do nr 1 autorstwa „mistrza” Roba (której w hołdzie dla dobrego gustu nie przedrukowaliśmy) i przecudnej urody, post-mcfarlanowską okładkę Grega Landa do nr 2 (widoczną u góry strony – przyp. red.). 13
X-23: PIEKIELNA SYMBIOZA
naprzykrzał się Spider-Manowi i… a jakże, Agentowi Venomowi). Na stare lata Logan nie zrezygnował z rozrywkowego trybu życia i zamiast spocząć na fotelu bujanym dalej szalał w morderczych pojedynkach z Venomem – czy to na łamach pamiętnego, oryginalnego „Staruszka Logana”, gdzie Venomosaurus Rex zrezygnował z pożarcia dziadka Wolverine’a dopiero po tym, jak na dinosymbionta nakrzyczeć raczył Black Bolt, czy też ostatnio, w trakcie podróży X-Men w przyszłość (seria „Extraordinary X-Men”), gdzie dziadek Logan przypadkowo został nosicielem Venoma i kolejnym Jeźdźcem Apokalipsy.
© 2008 MARVEL
© 1996 MARVEL
Od miłości do nienawiści podobno wiedzie jeden krok. Krok, albo… cięcie i kęs? Logan – nasz nie tak znowu cichy bohater numeru – na różnych etapach swej przydługiej kariery tego, który jest najlepszy w tym, co robi, wielokrotnie napotykał na swej drodze symbionty Marvela. Wielokrotnie i w różnych okolicznościach: czasem – gdy wymagała tego sytuacja – stając się ich kompanem (historia „Venom: Tooth and Claw”), częściej – zajadłym wrogiem, a jeszcze częściej… nosicielem. Jako symbiotyczny partner Wolverine ciała użyczał zarówno Venomowi (czy raczej klonowi Venoma, w wydanej również w Polsce przez Mandragorę i wielokrotnie wspominanej na tych łamach serii „Venom”) jak i jego synowi, Carnage’owi (miniseria „Carnage U.S.A”, gdzie owładnięty przez czerwony symbiont Logan wraz z innymi, zniewolonymi przez Carnage’a Mścicielami
Kino dla dorosłych Tak to już w tym kinie jest – jak zresztą chyba i w każdej innej szufladce popkulturowego kredensu – że co dekada, to inna moda. Sezonowości nie ustrzegło się zwłaszcza kino superbohaterskie, w którym trendy od zawsze wytyczała stylistyczna sinusoida, w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku każąc herosom robić z siebie pośmiewisko (Batman ze sprejem na rekiny, Superman demolujący bar przy użyciu fistaszków), następnie spowijając bohaterów kurtyną mroku i powagi (produkcje Tima Burtona z wczesnych lat dziewięćdziesiątych) tylko po to zresztą, by za chwilę znowu przyprawić im pokraczne bat-sutki, obsypać kolorami tęczy i odziać ich w stroje rodem z kiepskiej, domowej produkcji 14
porno (nieszczęsna „Catwoman” z 2004 roku). Dziś, po przydługim okresie dominacji XXI-wiecznych, familijnych komedii w trykocie najwyraźniej znów zaczyna się zwrot ku kinu dla dorosłych, promowanemu przez tegorocznego, wyśmienitego Logana, którego stylistycznymi śladami wyruszyć ma również… Venom! Horror s-f z czarnym symbiontem w roli głównej – zgodnie z krążącymi tu i ówdzie plotkami całkowicie oderwany od Filmowego Uniwersum Marvela – oficjalnie zapowiedziano na rok 2018. Pytanie tylko, czy bez święcącego symbolu pająka na piersi osamotniony Venom zamiast zabłysnąć w box-offisie całkiem nie zniknie w tym tak modnym ostatnio mroku?
© 2013 MARVEL
Zęby i szpony
Laura – żeński klon Logana – po nieokrzesanym mutancie odziedziczyła nie tylko szpony, długowieczność i temperament, ale i skłonność do pchania się w identyczne tarapaty. A u Howlettów tarapaty zawsze oznaczają… symbionty. Oto bowiem pewnego razu, na łamach historii „Venom: Circle of Four” dziewczyna – dokładnie tak samo, jak niegdyś Logan na kartach „Serc ciemności” (patrz „Odrębne światy” w SHM 8/2016 – przyp. red.) – trafiła w centrum niekończącej się rozgrywki między arcyzłym czartem Mephisto i jego jeszcze gorszym synem, Blackheartem, który postanowił utorować sobie drogę powrotną do piekła przy pomocy orszaku klonów Laury (de facto: klonów… klona), dla większego efektu odzianych w żywe, symbiotyczne stroje sklonowane (znowu…) z krwi (nitki?) wnuczka Venoma, Toxina (tak, ewidentnie pachnie „Modą na sukces”…). Na całe szczęście dziadek Venom postanowił wznieść się ponad podziały i zamiast pielęgnować toczony od lat spór z szponiastym „przodkiem” Laury, przy wsparciu Czerwonego Hulka i Ghost-Riderzycy pomógł dziewczynce przepędzić czarci pomiot i jego symbiotyczne podróbki gdzie pieprz rośnie. Stara miłość nie rdzewieje. Lada moment – bo już w czerwcu – w ramach obchodów „roku Venoma” Laura znów skrzyżuje więc szpony ze zębami Klyntarianina na łamach pierwszego numeru serii „Edge of Venomverse”, gdzie cofniemy się do pierwszych chwil X-23 po „narodzeniu”, aby odkryć, że z symbiontami kuma się już od laboratoryjnej kołyski, w ucieczce z której d z i e w czynce pomogła… czarna plama z sąsiedniej próbówki. © 2017 MARVEL
M A G A Z Y N
© 2017 MARVEL
Powrót Eddiego Brocka „za stery” Venoma stał się faktem. A przynajmniej tak sądzimy drogi czytelniku… Wszak w momencie, w którym trzymasz w rękach niniejszy numer naszego magazynu długo wyczekiwana, szósta odsłona symbiotycznej serii z Edwardem przymierzającym po latach stare, sprane ciuchy „zabójczego obrońcy” powinna być wreszcie dostępna w sprzedaży. Lud zapewne już wiwatuje, kobiety ronią łzy radości i sypią kwiaty na cześć syna marnotrawnego a medialne nagłówki dumnie głoszą „powrót roku”. Pytanie tylko jak nazwać ten tak wyczekiwany reunion człowieka i kosmity biorąc pod uwagę ogromny rozwój obu bohaterów – który osiągnęli rozwodząc się i ruszając swoimi własnymi ścieżkami – i serwowane przez Dom Pomysłów zapowiedzi kolejnych numerów serii, w których nowy-stary Venom zdaje się… kompletnie zapominać o wszystkim tym, czego przez ostatnie lata nauczyli się Eddie i symbiont, na powrót przybierając rolę móżdżkożernego barbarzyńcy i wroga Spider-Mana? Brzmi jak cofanie się wstecz? Zjadanie własnego ogona? Czy może raczej… powrót do epoki kamienia łupanego? Najwyraźniej tak – i to dosłownie sądząc po okładce zapowiadanego na czerwiec „Venoma” #151, gdzie antyheros licytuje się na ostrość kłów i długość obślizgłego ozora z gadzim łotrem z dalekiej przeszłości, przybyłym z zamiarem zamiany mieszkańców Nowego Jorku w podobne sobie cienie czasów słusznie minionych.
Night Nurse Kobiety w trykotach. Tyle, że szpitalnych.
Dariusz Stańczyk
Marvel’s Iron Fist; Rosario Dawson; Myles Aronowitz/Netflix @ 2017 Netflix
Powrót do epoki kamienia łupanego
Podobno piąte koło u wozu to zbędny dodatek. Podobno, bowiem tajemnicą poliszynela jest, że tak naprawdę w kwintecie raźniej i wygodniej niż w kwartecie. Wiedzą o tym zresztą nie tylko wszystkie zachodnie boys – i girls-bandy, w których po odejściu jednego z piątki chłopców „z podwórka” czy innej „pieprznej” dziewczyny cała, sterowana przez wytwórnie płytowe konstrukcja każdorazowo zaczynała się sypać. Sprawę z tego faktu doskonale zdaje sobie również nowy, mieszany boys’n’girls-band superbohaterski, który zawczasu postanowił przysposobić jeszcze jedną, zakulisową członkinię w trykocie, już na starcie wyrównując nie tylko niekorzystny parytet liczby kobiet w drużynie, ale przede wszystkim – szansę na przeżycie w najczęściej atakowanym przez kosmitów, mafię i wcielonego diabła zakątku ziemskiego globu. Kiedy bowiem bohaterowie czuwają nad zdrowiem mieszkańców, ktoś musi czuwać nad… zdrowiem bohaterów. Paluszek i główka to szkolna wymówka, mówi stare jak świat porzekadło. I słusznie, wszak nie jeden z nas w czasach szkolnych próbował kupić sobie szansę na uniknięcie sprawdzianu wizytą u szkolnej pielęgniarki. Okazuje się jednak, że gabinet pani w białym kitlu to ostatnia deska ratunku nie tylko dla smarkatych symulantów. Oto bowiem gdzieś na przedmieściach Nowego Jorku pewna dzielna kobieta ze strzykawką trwa na posterunku ryzykując utratą prawa do wykonywania zawodu, gotowa ratować życie ulicznych mścicieli, którzy z oczywistych przyczyn nie mogą udać się do zwykłego szpitala. Ta bohaterka bohaterów, zbawczyni zbawców to oczywiście „Nocna Pielęgniarka” – Clai-
re Temple… to znaczy Christine Palmer… a może Linda Carter? Serialowy świat Netflixa zdążył przyzwyczaić nas do Rosario Dawson w roli specjalistki od pierwszej pomocy towarzyszącej ulicznym mścicielom Marvela w ich przygodach na małym ekranie. W tej interpretacji komiksowa dr Claire Temple została zdegradowana do roli pielęgniarki pracującej na nocnych dyżurach w szpitalu Metro-General. Łatwo było więc nie tylko scenarzystom, ale i widzom, przypiąć jej plakietkę „Night Nurse”. Jak to jednak często bywa w filmowych adaptacjach, serialowa Claire różni się nieco od swojego komiksowego pierwowzoru, który z Nocną Pielęgniarką tak naprawdę nie miał wiele wspólnego. 15
M A G A Z Y N
OBCY
ORAZ KOZY, ŻÓŁWIE I INNE EGZOTYCZNE OKAZY...
Ofiary to nieodłączny element wszystkich wojen – także tych „gwiezdnych”. Nieodłączny, a często wręcz kluczowy. W końcu bez ofiary członków załogi „Łotra 1” dawno dawno temu, w odległej galaktyce nie byłoby – jak mawiał klasyk – absolutnie niczego: Han nie poznałby Lei, Rebelia nie dostałaby żadnej szansy na obalenie Imperatora, a George Lucas – materiału na scenariusz oryginalnej trylogii. Choć czy aby na pewno? Spośród osób, które do dnia 10 maja 2017r. w mailu przesłanym na adres: redakcja@superhero.com.pl odpowiedzą na pytanie: Jak potoczyłyby się losy rodu Skywalkerów i całego, galaktycznego Imperium gdyby Jyn Erso i jej drużyna wyrzutków nie wykradli planów Gwiazdy Śmierci bohatersko poświęcając swoje życia? Wybierzemy trójkę laureatów, których nagrodzimy płytami DVD z filmem:
ŁOTR 1 GWIEZDNE WOJNY – HISTORIE
© 2017 & TM Lucasfilm Ltd.
Marvela mierzyły się tym samym z nieco mniej spektakularnymi problemami niż kosmiczna inwazja, począwszy od napadu na szpital, poprzez walkę z seksizmem, kończąc na odkrywaniu ponurych sekretów pradawnych rodów. Christine – niesamowicie nudna i powtarzalna w swej filmowej odsłonie – w komiksie dostała nawet swój własny odcinek, w którym opuściła Metro-General, by opiekować się niepełnosprawnym arystokratą, zamieszkującym stary dom na odludziu. Sęk jednak w tym, że… to również nie Christine Palmer, lecz jej wspomniana wyżej współlokatorka, Linda Carter wymyśliła i przyjęła pseudonim „Nocnej pielęgniarki” zostając założycielką pierwszej kliniki dla potrzebujących superbohaterów. I to właśnie Lindę, która nie doczekała się jeszcze swojej aktorskiej inkarnacji w MCU, widzimy we wspomnianej „Przysiędze” Vaughana obok Stephena Strange’a. Dlaczego więc decydenci Netflixa i Disneya zdecydowali się pominąć ją w swoich adaptacjach oddając tożsamość bohaterskiej pielęgniarki komu innemu? Tego nie wiemy. Wiemy natomiast na pewno, że filmowy świat Marvela z każdy dniem coraz bardziej zaludnia się bohaterami zwiększając tym samym statystykę groźnych wypadków z użyciem tarczy, łuku, młota i innych, nieziemskich artefaktów. Lada moment więc w związku rosnącą kolejką kontuzjowanych Mścicieli na izbie przyjęć z pewnością znajdzie się miejsce i dla kolejne pani medyk, która zrobi to, co potrafi jak nikt inny: poda środki przeciwbólowe, zmierzy ciśnienie i nastawi zwichniętą, „żelazną pięść”.
ZA MIESIĄC W SUPERHERO MAGAZYNIE
16
© 2015 MARVEL
KONKURS © 2015 MARVEL
Postać dr Temple zadebiutowała w 1972 roku w drugim zeszycie „Hero for Hire”, gdzie – podobnie jak w serialu – towarzyszyła Luke’owi Cage’owi podczas spotkania z dr Bursteinem (tym samym, który obdarzył Powermana niezniszczalną skórą). Od tamtej pory komiksowe losy Claire regularnie przecinają się z losami herosa Harlemu. Biorąc zaś pod uwagę fakt, że w netflixowym uniwersum Luke Cage wraz z Iron Fistem, Daredevilem i Jessicą Jones (których nasza ekranowa MacGyver medycyny również zdążyła już dobrze poznać) jako „Obrońcy” ruszą na wojnę z „Dłonią”, Claire Temple będzie miała ręce (sic!) pełne roboty. Skoro postać, w którą wciela się widziana ostatnio na planie „Iron Fista” Rosario Dawson nie jest oryginalną Nocną Pielęgniarką, to kto nią jest? Być może chodzi o uroczą damę w białym kitlu z komiksu „Doctor Strange: Przysięga”? W końcu tajemnicza pielęgniarka nie ujawnia tam swojego nazwiska, a że różni się kolorem skóry od postaci granej przez Pannę Dawson to nie problem – nie raz wszak w ekranowym świecie Marvela obsadzano czarnoskórych aktorów w roli białych postaci. Sęk jednak w tym, że w kinie u boku Doktora Dziwago również widzieliśmy już pewną przystojną i związaną przysięgą Hipokratesa damę, która nie dość, że nie wyglądała jak panna Dawson, to jeszcze z pewnością nie nazywa się Claire. Któż to taki? Christine Palmer, koleżanka Stephena Strange’a z oddziału neurochirurgii, w którą w filmie o przygodach lekarza przemienionego w szarlatana wcieliła się Rachel McAdams, to faktycznie również jedna z bohaterek komiksu „Night Nurse” – krótkiej, czteroodcinkowej serii Domu Pomysłów, wymierzonej w 1972 roku w kobiecego odbiorcę. Tytuł opowiadał o trzech współlokatorkach, pracujących jako pielęgniarki na nocnych zmianach w szpitalu Metro-General w Nowym Jorku i dwa lata temu doczekał się wreszcie zbiorczego wydania. Bohaterki serii: Christine, Linda i Georgia, operując w zupełnie przyziemnym zakątku uniwersum
POMNIK MUZYCZNY
© 2006 SONY/BMG
Biedny Staruszek Logan, choć grzebany w ziemi już wielokrotnie i na różne sposoby nigdy nie miał szczęścia do jednego, kluczowego elementu pochówku: pomnika. Zamiast trwałego postumentu z granitu biedak zawsze dostawał bowiem co najwyżej marnej jakości prowizorki. W obrzydliwie bogatym Hollywood na przykład, w ramach niezrozumiałej oszczędności oferowano mu… dwa skrzyżowane konary („Wolverine: Logan”). W komiksie szczypano się zresztą jeszcze bardziej, fundując mu jedynie wiaderko adamantium do balsamacji zwłok („Death of Wolverine”). Słusznie powiadają jednak, że do trzech razy sztuka – prawdziwy pomnik z kamienia (ang. „rock”) Rosomakowi pobudować postanowili bowiem… muzycy rockowi. I to nie jeden. W 1993 roku płytą pt. „Wolverine blues” hołd Loganowi złożyli Szwedzi z death-metalowego Entombed. Zrobili to zresztą zupełnie bezwiednie, bowiem okładkę z herosem tak naprawdę albumowi dokleiła dopiero wytwórnia płytowa (sic!) na mocy umowy zawartej z Marvelem za plecami grupy. W późniejszych latach kolejne, już bardziej świadome muzyczne hołdy Loganowi składali również inni muzycy: punk-rockowcy z Rancid w utworze „Sidekick” (gdzie mienili się pomocnikami Wolverine’a), Brazylijczyk „Nasi” (pozując na Logana na okładce solowej płyty „Onde Os Anjos Nao Ousam Pisar”) a nawet nasz rodzimy Nergal w swoim pobocznym, rockowym projekcie „The Wolverine” (którego nazwę zainspirował komiks Marvela przyniesiony na próbę zespołu przez basistę).
ROCKA KĄCIK KOMIKSOWEGO AUDIOFILA
MEGADETH I PUNISHER
SŁODKI SMAK ZEMSTY Powiadają, że zemsta nie prowadzi do niczego dobrego i nigdy nie powinna być celem samym w sobie. Twierdzą, że nie da się zbudować na niej niczego trwałego, bowiem zamiast ukojenia pozostawia po sobie jedynie totalną pustkę. Głupcy… Autodestrukcyjna moc zemsty to jedynie mit, bezmyślnie powtarzany przez orwellowskie owce, jako kolejna, wyssana z palca legenda miejska. Najlepszym tego przykładem Punisher, którego zemsta zamiast na przepowiadane mu dno rozpaczy zaprowadziła najpierw na salony komiksu, a ostatnio również i małego ekranu, gdzie uchodzi dziś za największą nadzieję marvelowskiego uniwersum Netflixa. W ślad za „Pogromcą” lata temu podążyła również inna ikona popkultury – najsłynniejszy rudzielec Heavy Metalu, Dave Mustaine. Pewnego dnia lider grupy Megadeth bowiem, po lekturze jednego z zeszytów serii „Punisher” postanowił dokonać zemsty na członkach swojej macierzystej kapeli – „tej”, wielkiej Metaliki! – za wyrzucenie go z szeregów zespołu i podobnie jak Frank Castle pogromić byłych kolegów. Tyle, że nie pięścią i kulą, lecz… jeszcze lepszą, ostrzejszą i bardziej intensywną muzyką. Dave Mustaine i jego „Megaśmierć” – podobnie jak wspominani na tych łamach miesiąc temu koledzy z „Wielkiej Czwórki”, Scott Ian i Anthrax, którzy po dziś dzień sławią na koncertach imię sędziego z Mega City – ściśle związali swoją twórczość z komiksem superbohaterskim. I to już na samym początku kariery, inspirację dla utworu tytułowego z debiutanckiej płyty „Killing Is My Business… and Business Is Good” – opowiadającego o płatnym mordercy, który przyjmuje zlecenie
© 1985 Combat Records
© 1993 Earache Records/MARVEL
WOLVERINE
HEROSI W RYTMIE
na swojego mocodawcę – czerpiąc z łamów „Punishera”. Co więcej, do inspiracji Pogromcą Mustaine wracał potem w najważniejszym momencie kariery, poświęcając Frankowi Castle smakowity fragment „Holly Wars… the punishment due” – pierwszego singla z opus magnum Megadeth, płyty „Rust in Peace”, która ugruntowała pozycję kapeli w panteonie gwiazd ciężkiego grania. I chociaż grupa przez lata kariery kumała się również z innym zabijakami popkultury – Arnoldem Schwarzeneggerem czy tytułowym bohaterem gry „Duke Nukem 3D” – wydaje się, że to właśnie konsekwentne podążanie śladami marvelowskiego mistrza zemsty opłaciło się zespołowi najbardziej. Oto bowiem po dekadach bycia ciągle „tymi drugimi” Megadeth w tym roku wreszcie doczekało się upragnionej statuetki Grammy, i to na gali, na której Metallika – wielokrotny laureat nagrody – nie dość, że jak rzadko kiedy zakończyła wyścig na nominacji, to jeszcze zaliczyła wstydliwą wpadkę z zepsutym mikrofonem podczas wspólnego występu z Lady Gagą. I chociaż Mustaine deklaruje się dziś jako nawrócony chrześcijanin i po latach zaczepek o Metallice wypowiada się już wyłącznie dobrze, trudno nie odnieść wrażenia, że odbierając nagrodę mógł z szelmowskim uśmiechem zanucić pod nosem: zemsta jest słodka… 17
M A G A Z Y N
Pamiętaj! SuperHero Magazyn możesz także zamówić w wersji papierowej! Wydania papierowe dostępne są w kilku wersjach okładkowych i dwóch formatach. Znajdziesz w nich także ciekawe dodatki, np. plakaty
LOGAN WOLVERINE
18
W numerze 2/2017
część 2/4 • kwiecień 2017
Zamówienia numerów drukowanych w ramach preorderu na stronach gildia.pl
część 2/4 • kwiecień 2017
ANKIETA TYLKO KROWA NIE ZMIENIA POGLĄDÓW…
MY ZMIENIAMY SIĘ DLA CIEBIE! Zeskanuj kod telefonem (lub wpisz w przeglądarce internetowej adres: superhero.com.pl/ankieta) i daj nam znać, co sądzisz o SuperHero Magazynie!
19