SuperHero Magazyn 6/2016

Page 1

MAMY JUŻ

2 LATKA! w środku m.in.

KOMIKS „INCOGNITO: MIEJSKIE LEGENDY”

ISSN 2391-4505

wydanie bezpłatne

superhero.com.pl

© 2016 Wizuale

6/2016

MAGIA TRYKOTU • ZBROJA DLA GIEROJA • BATMAN DC REBIRTH: ACTION COMICS • FLASHPOINT POMALUJ SOBIE DEADPOOLA • BIAŁY ORZEŁ


M A G A Z Y N

WSTĘPNIAK

„To się nie uda” – mówili. „Papierowy periodyk w dobie internetu, blogów i Fejsbuka? Bez sensu” – narzekali. „Magazyn komiksowy w Polsce? Znowu? Jak zwykle przetrwa raptem dwa, góra trzy numery…” – szydzili. Mylili się. Dziś bowiem, po dwóch latach od premiery SuperHero Magazyn wciąż ma się całkiem nieźle, a około-komiksowych czasopism – tych podobno bezsensownych bytów dla garstki oszołomów – wciąż przybywa (trzymamy za was kciuki koledzy!). Nie o konkurencji jednak rozprawiajmy, lecz o naszym jubilacie, który świętuje dwa lata obecności na rynku prasowym.

2

roku formatu A4 dołącza również klasyczny „maluszek” do czytania w tramwaju). A do tego garść recenzji komiksowych nowości, specjalny temat okładkowy „Magia trykotu”, w którym postaramy się odpowiedzieć na pytanie, po co właściwie superbohaterowi potrzebny jest kostium, felieton „Nie oceniaj książki po okładce” (gdzie wraz z gwiazdą tego lata – niejakim Jokerem – zastanowimy się czy kolekcjonerskie warianty okładkowe to dobry pomysł), oraz specjalny odcinek „Piekielnej Kuchni”, w którym Adam Kmiołek dokonuje twórczego comming-outu i bez zahamowań zdradza tajniki pracy nad „Białym Orłem”. A ponieważ na urodzinkach humor nas nie opuszcza, na koniec imprezy złapiemy za ołówki, kredki i flamastry, i… beztrosko pomalujemy sobie Deadpoola! A to dopiero początek atrakcji, które szykujemy wam jeszcze w tym roku. Pozostańcie więc z nami – za miesiąc dopiero będzie się działo! Red. naczelny

D. Papierska, J. Oleksów © 2015 Sol Invictus

MAMY JUŻ 2 LATKA!

W tym czasie wydaliśmy 14 numerów (włącznie z tym, który trzymasz w rękach) w 31 wariantach okładkowych, zwiększyliśmy format i dodaliśmy postulowane przez was plakaty, nareszcie dostosowaliśmy częstotliwość publikacji do pierwotnie zakładanej (tytuł „Miesięcznik Miłośników Komiksu” zobowiązuje), a nasza maskotka, HerMan, z niewinnego brzdąca w pieluchach rodem z rubryki „Elementarz” ewoluowała w pełnoprawnego, dorosłego super(anty?)herosa, który skumał się z tuzami rodzimego superbohaterstwa (chodzą nawet słuchy, że już wkrótce gałgan dorobi się syna!). Dziś przy okazji naszego nie tak znowu małego święta nie zwalniamy tempa i przekazujemy w wasze ręce numer jubileuszowy, a w nim multum niespodzianek, m.in. 4 warianty okładkowe do wyboru autorstwa Rafała Szłapy („Bler”) i Adama Kmiołka („Biały Orzeł”), kod rabatowy na superbohaterskie ciuszki, pierwszy odcinek serii „Incognito. Miejskie legendy” (powstałego specjalnie z myślą o naszym magazynie cyklu komiksowych miniatur z uniwersum niewidzialnego człowieka) oraz dwa formaty do wyboru (specjalnie na prośbę wielu z was do wprowadzonego w tym

Michał Czarnocki


Co w trawie piszczy? czyli wieści ze świata superherosów przegląd nie całkiem poważny

A mogło być tak pięknie… © 2016 MARVEL (źródło: Konto Twitter Andy’ego Parka)

rach zapowiadając na październik już ósmą(!) odsłonę cyklu. Nic więc dziwnego w tym, że dziewczynki w Polsce pytane o to, kim chciałyby zostać gdy dorosną, podobno nie wspominają już o księżniczkach. Mówi się, że wszystkie chciałyby być Kasią…

Kapitan Planeta i Planetarianie

Girl-Power! Kobiety w Domu Pomysłów trzymają się w tym roku wyjątkowo mocno. I to zarówno te z łamów komiksów (po Thorze i Loganie już nawet Starka wysiudały z zajmowanego stanowiska!), jak i te z drugiej strony barykady, coraz śmielej rozpychające się w przesiąkłych testosteronem szeregach drużyny artystów Marvela. Z prądem emancypacji płynie dziś również nasza zdolna i pracowita Kasia Niemczyk, która zrealizowawszy pierwotny plan pięcioletni (pardon – pięciozeszytowy!) dla serii „Mockingbird” nie spoczywa na lau-

TRANSFER ROKU! Piłkarskie Euro za nami. I chociaż oficjalnie wygrała Portugalia na czele z zasmarkanym ze wzruszenia Cristiano, tak naprawdę zwycięzców jest o wiele więcej. Każdy bowiem zawodnik, który zdołał „pokazać się” na mistrzostwach dziś dyskontuje swój sukces negocjując transfer do nowego klubu. Zupełnie tak samo jak niejaki Paweł K. alias „Incognito”, który dzięki „wypożyczeniu” z Wydawnictwa Sol Invictus będzie biegać od dziś po boiskach SuperHero Magazynu. Debiut zawodnika grającego w naszej reprezentacji na pozycji obrońcy (uciśnionych rzecz jasna) – w „drugiej połowie” numeru!

© 2007 MARVEL

Czy myślałeś kiedyś, dlaczego kino superbohaterskie często tak dalece odbiega od komiksowego materiału źródłowego? Okazuje się, że to często jedynie kwestia braku właściwej osoby na właściwym miejscu… Patrząc na niewykorzystane projekty postaci z filmu „Kapitan Ameryka: wojna bohaterów” – Hawkeye’a w masce rodem z serii „Ultimates III”, Wandę z ikonicznym (i z lekka ucywilizowanym) diademem na głowie czy Barona Zemo w słynnej, purpurowej skarpecie na głowie – namiętnie publikowane ostatnimi czasy przez ich autora, Andy’ego Parka (odpowiedzialnego również za oprawę graficzną wielu komiksów o mutantach Marvela), trudno nie przyznać, że żaden, nawet najbardziej utytułowany filmowiec nie zrozumie komiksu (i jego miłośników) tak, jak ktoś, kto na tworzeniu komiksów zjadł zęby…

Uniwersum Marvela – zwłaszcza to kosmiczne, reprezentowane na wielkim ekranie przez Strażników Galaktyki –

na tym świecie zdolnym towarzyszyć Kurtowi w „braterskim” duecie jest Sylvester Stallone („Tango i Cash”!), który dziwnym zbiegiem okoliczności również znajduje się w obsadzie filmu, wychodzi na to, że coś może być na rzeczy… Kurt przy okazji ma być ojcem lidera wesołej drużyny, kapitana Star-Lorda. Być może więc słynny „Sly” również na ekranie poczuje zew tacierzyństwa? W końcu zbieżność imion „Rocky” i „Rocket” to chyba nie przypadek…

pełne jest rozmaitych osobliwości. Gadający drób, człekokształtna flora i zmilitaryzowane szopy to jednak jeszcze nic. Dzięki nowej strategii komunikacyjnej studia („zamiast czekać na przecieki gramy w otwarte karty”) wiemy już, że w drugiej części przygód kosmicznego cyrku czeka nas kinowy debiut bodaj najdziwniejszego bytu w świecie komiksu: „żyjącej planety Ego” (tak, tej samej, którą nieumarli herosi ze świata „Marvel Zombies” swego czasu bezpardonowo zjedli)! Tak wielkie (dosłownie i w przenośni) role udźwignąć mogą tylko wielcy aktorzy – dokładnie tacy jak Kurt Russell. A jeśli dodamy do tego fakt, że Ego w komiksach miał rodzeństwo – „żyjącą planetę Alter Ego”, a jedynym aktorem

Otwierasz lodówkę, a tam… Avengers! Superbohaterska marka za oceanem niczym dojna krowa – należy wycisnąć z niej tak dużo, jak tylko się da. Dwóch Thorów, dwóch Kapitanów Ameryka i trzech Spider-Manów to jednak jeszcze nic w porównaniu z Mścicielami, 3


M A G A Z Y N

Piekielny pakt? Szef Marvel TV, Jeph Loeb, rozwiał właśnie wszelkie wątpliwości: z przyczyn logistycznych na rychły alians bohaterów małego i dużego ekranu na razie nie ma co liczyć. A skoro marvelowskiej telewizji z kinem nie po drodze, to może chociaż czas na jakąś małą konsolidację w świecie seriali Domu Pomysłów? Jeśli plotki się potwierdzą i tym, który pod szyldem „The Defenders” zjednoczy Jessikę i jej kolegów z seriali platformy Netflix będzie rzeczywiście sam diabeł z piekła rodem, a „Agenci T.A.R.C.Z.Y.” zrekrutują niejakiego Ghost Ridera, to alians w oparach siarki wydaje się coraz bardziej prawdopodobny. Marzenia ściętej głowy? Chyba raczej płonącej…

Na przekór światu

© 2016 WARNER BROS. ENTERTAINMENT INC.

Krytyka Filmowego uniwersum DC Comics staje się ostatnio coraz bardziej modna. O ile jednak twórcom „Świtu sprawiedliwości” należał się kubeł zimnej wody za przesadnie ponury i niezbyt fortunnie zmontowany film, o tyle opinie zachodnich krytyków masakrujących widowisko Davida Ayera uznajemy za daleko przesadzone. Owszem – Joker jest odrażająco brzydki i ma zdecydowanie mniej czasu antenowego niż poprzednicy, Enchantress nie specjalnie błyszczy w roli przeciwnika zespołu, początek filmu bardziej niż kinową produkcję przypomina ramówkę dawnego MTV a nasi niepokorni „samobójcy” zamiast najniebezpieczniejszych przestępców ziemskiego globu przypominają raczej zbieraninę całkiem miłych i mocno sentymentalnych osób uzdolnionych w sztukach wali i obsłudze broni palnej, którzy po prostu znaleźli się na zakręcie. Tyle, że tak naprawdę to przecież nie wiedźma, lecz wyśmienita Pani Waller jest tu arcywrogiem, „Pana J” jest tu tak naprawdę dokładnie tyle, ile powinno go być (w wychwalanym, animowanym „Ataku na Arkham” wszak też nie było go więcej), dziś kiedy MTV nie jest już nawet cieniem samego siebie taka masa dobrej, klasycznej i tak efektownie oprawionej muzyki rockowej w popcornowej produkcji jawi się niczym jednorożec, a koniec końców po napisach wieńczących dzieło trudno nie uśmiechnąć się w duchu przyznając, że (nie) boska Harley i spółka rzeczywiście stali się drużyną, której pomimo wszelkich niedostatków obrazu trudno nie obdarzyć szczerą sympatią. No i ten hołd dla mistrza dla Rossa… Dlatego mówimy dziś stanowcze „nie” całemu światu nie godząc się na globalną krytykę i chociaż film z pewnością arcydziełem nie jest (ten niespójny montaż…) na przekór krytykom śmiało polecamy seans „Legionu samobójców” wszystkim czytelnikom skłonnym do wyrobienia sobie swojej własnej opinii.

4

© 2015 DC Comics Inc.

których mianem określa się już niemal każdą zbieraninę osobowości w komiksowym uniwersum Marvela. Po różnej maści Avengersach – klasycznych, „nowych”, częściowo zmutowanych („Skład jedności Avengers”), młodych („Young Avengers”), studiujących („Avengers Academy”), syntetycznych („Avengers A.I.”) i „mrocznych” (tak, nawet Thunderboltów na bardziej nośnych marketingowo, złych Mścicieli przerobili) przychodzi więc czas na… „Mścicieli-patriotów” („U.S.Avengers”)! Ciekawe kto będzie następny: „Mściciele-lokaje” (Jarvis, Wong i spółka), odzwierzęcy „Pet-Avengersi” (Spider-Ham, Groot i Kaczor Howard) czy dziewczyny, żony i kochanki herosów zrzeszone w klubie „Avengers W.A.G.s”...

JAK CIĘ WIDZĄ, TAK CIĘ PISZĄ Nigdy nie oceniaj książki po okładce…

Jeph Loeb zwykł mawiać, że Superman to heros dobry „na wszystkie pory roku”. Prawda jednak jest taka, że superbohaterski fach – szczególnie w Hollywood – to praca stricte sezonowa. Jeśli więc uznamy, że tegoroczną zimę (i Walentynki!) zawłaszczył Deadpool, a wiosnę – superbohaterscy bratobójcy (tj. panowie Wayne, Kent, Stark i Rogers), wówczas trudno nie przyznać, że lato A.D.2016 zdecydowanie zdominował Joker, strojąc sobie – jak to Joker – niewybredne żarty z każdego, kogo napotkał na swojej drodze: z widzów i krytyków (obiecywał wszak wcześniej, że „Legion samobójców” to film wszechczasów, w którym on sam będzie grał pierwsze skrzypce…), z biednej Barbary i Jima Gordonów, a nawet z samego Batmana (zazwyczaj szarmancki i do bólu profesjonalny Bruce Wayne przestylizowany w animowanym „Zabójczym żarcie” na Jamesa Bonda, który żadnej towarzyszce przygód nie „przepuści” to dopiero niezły żart…). Jednak prawdziwie wyrafinowanego psikusa szalony clown zrobił nam wszystkim w zeszłym roku… Dlaczego komiks superbohaterski to takie cudowne hobby? Za sprawą najciekawszych bohaterów, jakich dała światu popkultura: superherosów? Z uwagi na rysunki artystów pokroju Alexa Rossa, tudzież rozwijane przez dziesiątki lat intrygi spod pióra wielokrotnie nagradzanych scenarzystów? Nie. Tak naprawdę bowiem chodzi przede wszystkim o… alternatywne okładki, dzięki którym komiks jest prawdziwym rajem dla kolekcjonerów (a jeszcze dwie dekady temu, tuż przed komiksowym „krachem” –


tach. Ten tekst bowiem to jedynie przestroga, aby… nie oceniać książki – a już w szczególności komiksu! – po okładce. „Pan J” i jemu podobne zgrywusy tylko czyhają aby wywinąć numer i na kolekcjonerskiej okładce wulgarnego komiksu zdolnego przyprawić dziecko o koszmary senne (Lobo!) umieścić usypiające czujność matek Pokemony (zwłaszcza dziś,

kiedy przeżywają swoje 5 minut), Krecika, Hello Kitty czy innego Króla Lwa. Dlatego tez już dziś drogie mamy publikujemy wizerunki zakazanych postaci, których powinnyście się absolutnie wystrzegać – a przynajmniej zastosować w stosunku do nich zasadę ograniczonego zaufania – podczas poszukiwań komiksu dla swoich latorośli…

Rys. M. Czarnocki

również dla spekulantów). Okazuje się jednak, że tak lubiane przez nas tzw. „variant covery” to również ostra jak brzytwa broń obosieczna, po którą w 2015 r. cynicznie sięgnął „Pan J” aby… a jakże – zrobić wszystkim psikusa. Misternie uknuta przez Jokera intryga dotyczyła dwóch niesławny dziś komiksów z ubiegłego roku: 36 numeru „Batmana” (tego, który krytykowaliśmy w SHM 1/2015 za pomysł z gumą o smaku kryptonitu) oraz 41 numeru serii „Batgirl”. W pierwszym z zeszytów na alternatywnej okładce widniał Joker z klocków LEGO (rodem ze świata, w którym Batman i jego kanciaści antagoniści brzydzą się mrokiem, zabijając co najwyżej… śmiechem), sugerując nieświadomemu czytelnikowi, że komiks dedykowany jest dla dzieci. Jakież więc mogło być zdziwienie wielu milusińskich i ich wywiedzionych w pole matek na widok komiksu, w którym zniewolony przez Jokera Superman z szyderczym uśmiechem masakruje Batmana, a na jednym z obrazków widać nawet makabryczny wizerunek „Pana J” z zerwanym i ponownie, niezdarnie doklejonym skalpem twarzy? Drugi z komiksów – a raczej towarzysząca mu, alternatywna okładka – wzbudził jeszcze większe kontrowersje jawnie nawiązując do rzeczonego „Zabójczego żartu”, gdzie bat-bohaterkę postrzelono, rozebrano i rzucono do stóp zrozpaczonemu ojcu. Prawdziwy, szyderczy żart Jokera polegał tu jednak nie tyle na wzbudzeniu fali oskarżeń o szowinizm, epatowanie przemocą i tendencyjne postrzeganie kobiet jako słabych ofiar pod adresem twórcy ilustracji (który pod naporem krytyki sam poprosił DC o wyrzucenia projektu okładki do kosza), lecz fakt, ze okraszony nią komiks w rzeczywistości charakteryzował się o wiele lżejszym klimatem niż sugerowałby to nie pasujący doń, kontrowersyjny, pełen podtekstów front. Ech, gdyby tylko Batman w porę powstrzymał Jokera i zamienił komiksy okładkami… Czy zatem chodzi o to, ze alternatywne okładki powinny być zakazane? Skądże znowu – jakimi hipokrytami musielibyśmy być snując taką tezę i jednocześnie oferując niniejszy numer Superhero Magazynu w aż czterech różnych warian-

5


Rys. R. Szłapa

M A G A Z Y N

Magia trykotu Szata nie zdobi człowieka. A superbohatera?

Klasyk mawiał, że dziewczyny lubią brąz. Lubią też kwiaty, słodycze, nadmorskie spacery, filmy o miłości i dobre maniery u panów, którzy zawsze otwierają im drzwi. Przede wszystkim jednak kobiety lubią… zakupy. Ubraniowe rzecz jasna. Nie przepadasz za tym hobby? Nie pochwalasz, nie rozumiesz i nikomu go nie polecasz? Nienawidzisz całodniowych wypraw do centrum handlowego, podczas których zostajesz sprowadzony do roli chodzącego wieszaka? Masz już dość całych szaf wypchanych po brzegi bawełną, wiskozą i poliestrem, gdzie „ciuchożerne” mole buszują beztrosko zamiast ciebie – mola książkowego, który chętnie zagospodarowałby to miejsce na rosnącą kolekcję komiksów? Poczekaj. Pomyśl. Zanim w szale chwycisz tekstylne zbiory swojej piękniejszej połowy i ciśniesz je przez okno przypomnij sobie, że… twoi superbohaterscy idole też lubią trykoty. Lubią, a często wręcz nie mogą bez nich żyć. Kostium to nieodłączny atrybut superbohaterskiego fachu, towarzyszący obrońcom ziemskiego globu od zarania dziejów superheroizmu, kiedy to pierwsi z cechu wyszli na ulice w czynie społecznym bronić niewinnych przed rosnącym w siłę elementem przestępczym. Kluczowy w tym miejscu jest spo6

łeczny charakter pracy superbohatera, który nadał zasadniczy sens kostiumowi, przypisując mu – a w szczególności dopełniającej strój masce – funkcję ochronną. Superbohaterstwo wszak to funkcja podwyższonego ryzyka. Herosi nie są służbami mundurowymi w świetle prawa, a tym samym nie mogą liczyć

na pomoc państwa w zapewnieniu sobie i swoim bliskim ochrony przed zemstą przestępców – musieli więc swą prawdziwą tożsamość najzwyczajniej w świecie ukryć (co dobitnie potwierdził przypadek Spider-Mana z okresu „Wojny Domowej”, kiedy to ujawnienie tożsamości poskutkowało zamachem na życie jego najbliższych). W związku ze społeczną, „ochotniczą” formą pracy ukrywanie tożsamości jest zasadne również na płaszczyźnie zawodowej. Superbohater wszak aby jeść i opłacać mieszkanie zarabiać musi przecież gdzie indziej. Funkcja ochronna stroju pozwala więc ukryć hobby herosa przed pracodawcą, któremu nie koniecznie musi podobać się pozasłużbowa aktywność pracownika (czego zasadność dobitnie potwierdza przypadek Spider-Mana, który bez ukrywania tożsamości pracy w Daily Bugle nigdy by nie dostał, tudzież Flasha, który roli samozwańczego stróża prawa nie mógłby przecież łączyć z pracą w policji). Nie trzeba zresztą chyba przypominać, że funkcja ta ma znaczenie również w przypadku superłotra, który dzięki ochronie tożsamości jaką zapewnia maska po przeprowadzonej w nocy, spektakularnej akcji rabunkowej może jak gdyby nigdy nic następnego dnia wyjść niepokojony do sklepu po mleko. O ile oczywiście zeszłej nocy nie przeszkodził mu zamaskowany superbohater. Wraz z zakorzenieniem się roli superbohatera w światowej popkulturze, tudzież w krajobrazie fikcyjnych uniwersów, których obywatele mogli poczuć się bezpieczni pod kuratelą sił skuteczniejszych niż policja i wojsko strój zyskał na znaczeniu rodząc nową funkcję: identyfikacyjną, jednoznacznie definiującą bohatera i pomagającą budować jego legendę. Ba, można wręcz wysnuć pozornie tylko obrazoburcze stwierdzenie, że to strój właśnie, a nie to, kto się pod nim kryje ostatnimi czasy stał się głównym wyznacznikiem tożsamości superbohatera. Za dowód wystarczy tutaj przytoczyć przykłady dwóch ikon uniwersów DC i Marvela – Batmana i Kapitana Ameryki, w przypadku których w pewnym momencie znaczenie zupełnie stracił fakt, że to Bruce Wayne i Steve Rogers zbudowali legendę swoich superbohaterskich alter-ego, skoro


© 2016 MARVEL

© 2015 DC Comics Inc.

© 2016 Wizuale

te zaczęły żyć własnym życiem dzięki identyfikującym je strojom, niezależnie od osoby ten strój noszącej. W efekcie pod nieobecność Bruce’a nad Gotham czuwać równie dobrze mógł Dick Grayson, Jean-Paul Valley, a nawet czerstwy Jim Gordon (dając społeczeństwu przekonanie o nieśmiertelności miejskiej legendy), a dziś tym „ważniejszym” Kapitanem Ameryką jest nie Steve Rogers borykający się chwilowo z łatką zdrajcy, lecz noszący te same barwy Sam Wilson. Co więcej, nawet szefostwo Marvela zdaje się swoimi ostatnimi decyzjami potwierdzać, że w relacji postać-strój większą wagę przypisuje trykotowi, pokazując, że w silnie sfeminizowanym uniwersum „all-new, all-different” wystarczy odziać kobietę w podrasowane przez krawcową szaty Wolverine’a, Thora czy Iron Mana, aby z powodzeniem kontynuować misję odstawionych na boczny tor męskich oryginałów. Postępująca przez dziesięciolecia ewolucja zawodu superbohatera pociągnęła za sobą również nieuchronną ewolucję trykotu przypisując mu cały szereg nowych, kluczowych funkcji. W efekcie część herosów nawet pomimo zdjęcia masek, a tym samym rezygnacji z ukrywania swojej tożsamości nigdy nie zaprzestała stroić się w wymyślne, kolorowe szaty. Niektórzy herosi i ich przeciwnicy, najwyraźniej szukając inspiracji w królestwie wielobarwnych zwierząt i roślin nadali więc strojom specyficzne funkcje egzotycznej flory i fauny: kusząco-wabiące (marvelowskie femme fatales Black Cat i Spider-Woman w skąpych strojach zdolnych zauroczyć oponentów i uśpić ich reakcje obronne), maskującą (Venom – przyjmując postać każdej dowolnej osoby, Batman – niczym kameleon wtapiając się w mroki nocy) i odstraszającą (kiedy Batman krył się w cieniu, Moon Knight ubierał się na biało, aby już z daleka wzbudzać trwogę w sercach oponentów i powstrzymywać ich przed przestępczą działalnością, lub w ostateczności… przyprawiać ich o zawał). Bardziej zaawansowane, naszpikowane technologią stroje pozwalały zwiększyć potencjał i precyzję posiadanych mocy, skutkiem czego Spider-Man i Falcon mogli szybować nad miastem, Bane – pompować w swoje żyły supersterydy, a zmutowani bracia Summers – wreszcie

ZBROJA DLA GIEROJA Superbohater bez zbroi jest jak żołnierz bez karabinu. Dosłownie. Kiedy bowiem przed herosem pojawiają się naprawdę duże, poważne wyzwania pokroju bitwy z Hulkiem czy inwazji wrogiej armady obcych, nie wystarczy peleryna, gumofilce i kolorowe portki – niezbędne wówczas staje się wykorzystanie zbroi, jako specyficznej odmiany trykotu: wymagającej zdecydowanie większych nakładów pracy i środków finansowych na jego utrzymanie, za to dającego dużo lepsze efekty niż kawałek najszlachetniejszego nawet materiału tekstylnego. Zbroja bowiem, chociaż spełnia szereg identycznych funkcji jak opisane poniżej, klasyczne trykoty, każdą funkcjonalność podnosi na wyższy poziom. Za wprowadzenie i renesans żelaznego garnituru w świecie komiksu odpowiada oczywiście Tony Stark, który wprowadził szereg nowych funkcjonalności do świata trykotu i poprzez liczne wariacje i wieloletnie udoskonalenia pierwotnego projektu udowodnił, że technologią można zdziałać więcej niż wrodzoną/nabytą supermocą: stawić czoła Hulkowi (zbroja Hulkbuster), stworzyć latający czołg (zbroja War Machine powstała po wyposażeniu oryginału w… armatę), połączyć w jedno ogień i wodę, tj. Kapitana Amerykę i Iron Mana (pomalowana przez Normana Osborna w barwy narodowe zbroja Iron Patriot), nie wspominając o funkcji budulca nowych form życia (zbroja jako pierwsze „ciało” filmowego Ultrona) oraz innowacyjnym rozwiązaniu problemu potrzeb fizjologicznych męczących herosów pomiędzy kolejnymi potyczkami (wbudowana funkcjonalność systemu sanitarnego).

Zbroja, namiętnie wykorzystywana zarówno przez herosów jak i twórców komiksowych szczególnie w ostatniej dekadzie ubiegłego wieku, tj. w czasach, kiedy wszystko w komiksie musiało być podkręcone do granic – „bardziej”, „jaskrawiej” i „mocniej” – dziś po latach wraca do łask. Nasz rodzimy Biały Orzeł więc, identycznie jak Kapitan Ameryka w latach dziewięćdziesiątych, kiedy to serum superżołnierza zaczęło zjadać go od środka, również posiłkuje się zbroją pozwalającą uzupełnić mu wyczerpujący się wraz ze spadającym stężeniem supersurowicy potencjał. Czarna Pantera – podobnie jak Iron Man w przeszłości – ujawnił właśnie zalegający na stanie egzemplarz nowego, kociego(!) Hulkbustera, którego już na jesieni użyje do unieszkodliwienia nowego, „totalnie odjazdowego” Hulka. Idąc dalej tym tropem należałoby wspomnieć Jima Gordona, który jeszcze przed chwilą próbując wypełnić lukę po zaginionym Bruce’ie Wayne’ie posiłkował się potężną zbroją z bat-króliczymi uszami (zupełnie jak Jean-Paul , który tuż po wydarzeniach opisanych w historii „Knightfall” zbudował sobie zbroję pozwalającą mu stać się lepszym Batmanem) tudzież Lexa Luthora, który jeszcze przed nastaniem rzeczywistości „New 52” miał do czynienia ze zbrojami, a który dziś – tak jak dwaj znani panowie tuż po „pierwszej” śmierci Supermana: John Henry Irons w stalowym uniformie z logo „S” na piersi i zmartwychwstały Clark Kent w kryptońskiej zbroi bojowej – szykuje się do zostania nowym, samozwańczym spadkobiercą Supermana.

7


M A G A Z Y N

panować nad mocami jak prawdziwi herosi, zamiast stwarzać ciągłe zagrożenie. Stroje te mogły również dać moc tym, którzy jej w ogóle nie posiadali (kim byłby Shocker bez swoich elektrycznych bransoletek, Hal Jordan bez cudownej błyskotki czy Ultimate Rhino bez „kostiumu nosorożca?). Jeszcze inne były w stanie zamaskować, a niekiedy nawet zniwelować ułomność super/antyherosa (blaszany strój Dr. Dooma pomagał tuszować blizny, elastyczny kostium Agenta Venoma – zastąpić odcięte kończyny symbiontem, szkarłatny uniform Deadpoola – ukryć brzydotę oraz krew sączącą się z ran, a ikoniczne spodnie Hulka – zabezpieczyć świat przed… globalnym zgorszeniem). Co bardziej wyrafinowane kostiumy oferowały jeszcze więcej, dysponując m.in. funkcjonalnością podtrzymywania życia (Mr. Freeze bez swojego mroźnego trykotu spociłby się wszak na śmierć a „niebieski”, elektryczny Superman z lat dziewięćdziesiątych – rozpłynął gdzieś ponad miastem). Część bohaterów z kolei strój zaczęła wykorzystywać do uzewnętrzniania uczyć patriotycznych (Kapitan Ameryka – wobec USA, Captain Britain – wobec Wielkiej Brytanii, rodzimy Biały Orzeł – naszej ojczyzny, Superman w stroju Kryptonmana – swojej ojczystej planety), tudzież do okazywania uwielbienia swoim idolom (Agent Venom – w podstawowej, mniej potwornej formie ciężko-zbrojnego Spider-Mana składał hołd swojemu pajęczemu wzorowi do naśladowania, rodzimy Incognito – bo-

haterowi kultowych horrorów z lat czterdziestych ubiegłego wieku, Hobgoblin – Green Goblinowi, a Spawn z maską z charakterystycznym wzorem wokół oczu i żywym, symbiotycznym strojem – Venomowi, którego Todd McFarlane powołał do życia na kartach Spider-Mana tuż przed pójściem „na swoje” pod szyld Image Comics). Najbardziej osobliwe funkcjonalności do superbohaterskiego życia wniosły jednak nie innowacyjne zabawki, lecz organiczne, żyjące stroje Spawna i Venoma, stając się nie tylko akceleratorami potencjału ich nosicieli, ale i ich swoistymi, toksycznymi… przyjaciółmi (tak, ci panowie rozmawiają ze swoim trykotami!). Pewną ciekawostką może być również strój Penance’a z okresu superbohaterskiej wojny domowej, który oprócz funkcji wyzwalacza mocy bohatera (ból spowodowany uciskiem kolców, którymi od wewnątrz naszpikowany był kostium budził moce herosa) pełnił przede wszystkim rolę stroju… żałobno-pokutnego. Nie każdy heros musi nosić strój. Ot, chociażby superbohaterscy kochankowie Luke Cage i Jessica Jones, którzy na początku kariery trykotów używali, ale wyglądali w nich na tyle przaśnie, że dziś zarzekają się, że nigdy trykotu nie założą, bo to zwyczajny obciach (chociaż Ramoneska, którą już dziś fani superbohaterów kojarzą jednoznacznie z osobą Jessiki najwyraźniej właśnie trykotem się stała…). To jednak tylko nieliczne wyjątki potwierdzającego regułę o stroju jako nieodłącznym atrybucie super-

bohatera we współczesnym świecie, gdzie już nawet ci sami filmowcy, którzy jeszcze 15 lat temu, w pierwszej części przygód „X-Men” szydzili z trykotów twierdząc, że na ekranie nie mają racji bytu, dziś klasyczne stroje czynią prawdziwą wisienką na torcie swoich produkcji (patrz finał „X-Men: Apocalypse”). Szata podobno nie zdobi człowieka. Zdecydowanie jednak zdobi superbohatera (a przy okazji również definiuje go, karmi, wzmacnia jego potencjał i chroni jego tożsamość, pozwala mu wyrazić wdzięczność, szacunek i dumę, umożliwia dominację nad przeciwnikiem a nierzadko również ratuje życie setkom uciśnionych). Dlatego zawsze pamiętaj: kiedy twoja luba ciągnie cię za rękaw na wyprawę po nowe buty, torbę lub sukienkę, nie musi wcale chodzić jej o kolejny, głupi „ciuch” czy inny gadżet do kolekcji, który założy raptem jeden raz (albo wcale…), by następnie nonszalancko pchnąć go w najgłębsze czeluści szafy na pożarcie zachłannej bestii zwanej zapomnieniem. Z pozoru błaha kiecka może mieć bowiem drugie dno – być może dziewczę skrywa w sobie nieznaną ci, sekretną tożsamość i w nocy wymyka się odziane w swoją nową zdobycz, aby stawiać czoła złu i ratować życia niewinnych? A nawet jeśli koniec końców okaże się, że tę teorię można między bajki włożyć w ostateczności zapewne i tak uratujesz przynajmniej jedno życie: swoje własne, nie stając na drodze do szczęścia swojej ukochanej kolekcjonerce tekstyliów…

2 LATA Z SUPERHERO MAGAZYNEM!

8


„Piekielna Kuchnia” (ang. „Hell’s Kitchen”) to nie tylko owiana złą sławą dzielnica nowojorskiego Manhattanu i jedna z najważniejszych enklaw prawdziwego, bezkompromisowego superbohaterstwa, hartowanego w pocie, bólu i hektolitrach krwi lokalnych herosów. To również miejsce spotkań mistrzów komiksowego cechu, gdzie poznasz tajniki ich kuchni: od skryptu scenariusza, poprzez storyboard i inne półprodukty komiksowego rzemiosła, na gotowej do druku stronie kolorowego zeszytu skończywszy.

W niniejszej odłosnie „Piekielnej Kuchni” proces powstawania przykładowej strony z najnowszego, dziesiątego epizodu serii „Biały Orzeł” pt. „Kroniki konfliktu cz. 1” przedstawi nam połowa twórczego duetu odpowiedzialnego za przygody warszawskiego superherosa – rysownik, Adam Kmiołek. 1. Skrypt Strona 14 przedstawia walkę powietrzną Białego z dronami i jest drugą stroną w komiksie, gdzie pokazujemy naszego bohatera w nowym stroju. Oczywiście Maciek (scenarzysta serii i brat Adama w jednej osobie – przyp. red.) daje mi wolną rękę jeśli chodzi o kadry. Opisy w skrypcie jak je przedstawić są jedynie sugestią. Lasery postanowiłem zamienić na rakiety, bo uznałem, że może będą ciekawiej wyglądać wizualnie. Bardzo rzadko zmieniam istotnie układ rysunków. Tym bardziej że… 2. Storyboard …dotychczas storyboardy robiliśmy wspólnie. Jednak ostatnio postanowiliśmy się rozdzielić. Zrobienie całego storyboardu to kilka wieczorów. Łatwiej zakomponować scenę najpierw na nieco mniejszym formacie. Z boku umieszczam jakieś szkice, czy inne elementy pomocnicze. Wolę też pracować na kartce niż komputerze, taka forma jest dla mnie bardziej swobodna. Mimo, że cyfrowo można łatwo i szybko ustawiać, przesuwać, skalować kadry itd., a tu trzeba się namachać gumką i w razie potrzeby rysować od nowa. Co jednak wychodzi tylko na plus. Zawsze można też użyć nożyczek (śmiech). 3. Szkic cyfrowy Do kilku stron w numerze 10 zdecydowałem się robić pierwszy szkic cyfrowo. I są to te strony, które wyszły mniej koślawo (śmiech). Tu już wprowadzanie istot-

BIAŁY ORZEŁ #10

Kroniki Konfliktu. cz.1. str.14. 9


M A G A Z Y N

nych zmian ręcznie w połowie drogi bywa bolesne. Łatwiej też użyć ewentualnych pomocy np. siatki z perspektywą. Kadr 2 rysowałem wzorując się mocno na zdjęciu, dlatego nie było potrzeby szkicować teraz ujęcia z Katedrą Gnieźnieńską i zarysem miasta w tle. 4. Szkic ołówek Niestety nie mam zdjęcia przedstawiającego szkic ołówkiem. Powstał on natomiast z pomocą lightbox’a. Wydrukowany szkic cyfrowy na A3, został odrysowany z małymi zmianami ołówkiem na docelowym papierze plus dodałem brakujące elementy – kadr 2. Można też wydrukować stronę ze szkicem (w delikatnym niebieskim kolorze) już na właściwym papierze i od razu przystąpić do nakładania tuszu. 5. Tusz Numer 10 jest pierwszym, w którym porzuciłem cyfrowe nakładanie tuszu (jedynie pierwsza i druga strona). Chcąc nieco odpocząć od ciągłego wpatrywania się w ekran, po całym dniu pracy… wpatrywania się w ekran. Chociaż manualny tusz już pojawił się na stronach Białego Orła, w numerze 6, Anna Helena Szymborska również pracowała tradycyjnie, w #9 jednak przerzuciła się na cyfrowe techniki. Nie ma co ukrywać, praca na komputerze

Strona 14 Strona przedstawia walkę w powietrzu, podczas której nagle następuję atak z ziemi. 1. Wystrzał z lasera mija głowę Białego Orła o centymetry. Ten lekko uchyla się w ostatniej chwili. BO: No i wykrakałem. 2. Widzimy katedrę gnieźnieńską i zarys miasta. Czyli widok z perspektywy bohaterów patrzących w dół. Z katedry w kierunku bohaterów lecą dwa drony (są małe na tym rysunku, ledwie dostrzegalne). BO: Ktoś strzelał z okolic Katedry. Zaczekaj... Chyba coś leci w naszą stronę. HUDINI: Pan Odpowiada zastawił na nas pułapkę? Ale czemu miałby to zrobić? 3. Zbliżenie na drona, który strzela do bohaterów. W tle drugi, nieco dalej. BO(głos): Drony!? Komitet powitalny nie wygląda mi na przyjazny. 4. Focus na Hudiniego, który próbuje patrzeć w górę w kierunku BO. HUDINI: Obiecaj, że nie będzie turbulencji. 5. Malutki kadr, gdzie widać fragment twarzy BO, np. usta, lub oczy. BO: Pasy zapięte? Trzymaj się. 6. BO z dużą prędkością przelatuje między promieniami laserów, unikając ich. Leci w stronę dronów. HUDINI: WOOOW! Zaraaaz zobaczymyyy mojeee śniadanieee! BO: To potrwa tylko chwilę.

1 SKRYPT SCENARIUSZA jest dużo łatwiejsza. Świetnym programem jest np. Manga Studio, gdzie można skorzystać z pewnego rodzaju asysty – stabilizacji kreski. Linie dzięki temu są gładkie

i płynne. Tuszowanie/inkowanie ręczne to coś, co na początku potrafi doprowadzić do szaleństwa jeżeli nie ma się do tego naturalnego daru. Przymierzałem się do tej zmiany już od dawna, ale efekty bywały zniechęcające. Ostatecznie jednak nie ma innej metody na wyrobienie sobie ręki jak ciągła praca. Gdy tusz przestaje chlapać na lewo i prawo już jest nieźle (śmiech). Mam nadzieję, że numer 11 będzie pod tym względem już nieco lepszy. 6. Kolor Po zeskanowaniu planszy pierwszym etapem kolorowania są tzw. Flatsy (na zdjęciu widać je bez tuszu). Najprościej mówiąc jest to nic innego jak kolorowanka. Kolory na tym etapie nie muszą się zgadzać 1:1, ważne, żeby wszystko było rozdzielone i umożliwiało szybką selekcję do ostatecznego kolorowania. Jeżeli chcemy wybrać wszystkie czerwienie ze stroju Białego Orła, to dzięki temu możemy to zrobić dosłownie trzema kliknięciami. Dalsza praca z kolorem to już cieniowanie poszczególnych elementów, ewentualnie dodawanie tekstur (dla wzbogacenia niektórych powierzchni) czy efektów takich jak rozbłyski np. hełm, zbroja, drony. Na koniec używam

10

2 STORYBOARD


3 SZKIC CYFROWY czasem filtrów po całości strony lub na wybranych kadrach dla stonowania, nadania odpowiedniego klimatu. Tu użyłem filtru

5 TUSZ Ocean Air, który dodał nieco niebieskości. Chciałem, żeby sceny walki powietrznej, które są pierwszymi ujęciami nowego

stroju, były żywe w kolorze, by móc go zaprezentować czytelnikowi w odpowiedniej kolorystyce.

6 KOLOR PRZED I PO DODANIU EFEKTÓW

4 KOLOR PŁASKI (BEZ TUSZU)

6 KOLOR FINALNY (BEZ TUSZU)

11




M A G A Z Y N

Jest jeszcze na tym świecie takie miejsce – mityczna utopia, która wciąż nie zna żadnych granic, mezaliansów i kulturowych różnic. To miejsce – zwane dumnie komiksem – gdzie koegzystują ze sobą postaci „nie z tej bajki” – gdzie Punisher poluje na Eminema i innych baronów gangsta-rapu, śpiącą królewnę ze snu budzi członek X-Men, a Bruce Wayne przybija żółwia... żółwiom. To miejsce, gdzie każdego dnia stykają się ze sobą...

ODRĘBNE ŚWIATY

© 2015, 2016 DC Comic Inc. & IDW Publishing

drugą młodość przeżywają bowiem właśnie kolejni herosi rodem z komiksu – Wojownicze Żółwie Ninja. Co więcej, już sam film kwalifikuje się do wzmianki na łamach „Odrębnych światów”. Zmutowanym, pizzożernym herosom na ekranie towarzyszy bowiem również ich komiksowy, superbohaterski przyjaciel w hokejowej masce, Casey Jones, portretowany przez Stephena Amella – „Zieloną Strzałę” z przedziwnego, telewizyjnego serialu DC o szmaragdowym łuczniku, który najwyraźniej bardzo chciałby zostać… Batmanem (przeciwników i elementy biografii wszak cynicznie podkrada z mitologii Człowieka Nietoperza – przyp. red.). Szczęśliwie dla wszystkich miłośników Żółwi Ninja, którzy chcieliby zobaczyć swoich idoli w towarzystwie prawdziwego, pełnowartościowego Batmana z pomocą przychodzi komiks będący efektem ko-

BATMAN/TEENAGE MUTANT NINJA TURTLES Gdy człowiek udający zwierzę spotkał zwierzęta udające ludzi… Każda szanująca się stolica na tym świecie, oprócz pełnienia dumnej funkcji administracyjnej wizytówki swojego regionu powinna nieść ze sobą jakąś konkretną wartość dodaną. Jeśli więc holenderski Amsterdam uznamy jednocześnie światową mekką rowerzystów, niemiecki Berlin – światową stolicą emigracji, a dumę lubuskiego, Nową Sól – stolicą europejskiego bezguścia (z uwagi na jej wątpliwą ozdobę – największego na świecie krasnala ogrodowego), wówczas amerykański Nowy Jork, obficie naszpikowany różnej maści Spider-Manami, Fantastycznymi Czwórkami, Cudownymi Kobietami i Zielonymi Latarniami w każdej możliwej rzeczywistości powinniśmy nazwać… światową stolicą superbohaterstwa. Jednak w tej konkretnej, mocno specyficznej rzeczywistości – gdzie najbardziej leniwe, ziemskie gady po zmianie liściastej diety na włoskie placki z serem i pepeeroni przeistoczyły się w żwawych, zamaskowanych stróżów miasta – „Wielkie Jabłko” niestety chwilowo zostało pozbawione superbohaterskiej opieki. Oto bowiem czterej zmutowani szambonurkowie rodem z nowojorskich kanałów postanowili wyjechać z miasta i odwiedzić obce uniwersum, aby przekonać pewnego rogatego milionera i jego lokaja, że… fast-food w diecie superbohaterskiego arystokraty to nie grzech. Rok 2016 to (kolejny już) rok mainstreamowego komiksu w kinie. Na Deadpoolu, Mścicielach i Lidze Sprawiedliwości superbohaterska inwazja na Hollywood jednak się nie kończy, na wielkim ekranie swoją 14

operacji wydawnictw DC i IDW, na łamach którego przecięły się właśnie losy człowieka udającego zwierzę i zwierząt udających ludzi. I chociaż na pierwszy rzut oka próba pożenienia ponurego, rogatego stróża

sprawiedliwości z pogodnymi amatorami „włoszczyzny” pachnie skrajnym mezaliansem, okazuje się, że herosów łączy wiele. Ani to ponure, zdeprawowane Gotham tak poważne i mroczne dla zmutowanych wesołków, ani gadające żółwie tak przesadnie fantastyczne i niedorzeczne dla poważnego Bruce’a Wayne’a jak mogłoby się wydawać. W tej krótkie, sześcioczęściowej miniserii, gdzie sympatyczni kanalarze chwilowo uwięzieni w uniwersum DC muszą zmagać się nie tylko z wrogami Batmana, ale i z upływem czasu (im dłużej w tym świecie, tym bliżej do ewolucyjnego regresu i powrotu do postaci bezrozumnych, akwariowych gadów) herosi obu wydawnictw zgrabnie uzupełniają się w punktach stycznych umiejętnie nakreślonych przez scenarzystę serii, Jamesa Tyniona IV. Któż bowiem nadawałby się lepiej do okiełznania starego „przyjaciela” Batmana, Killer Croca, niż paczka żółwich herosów, którzy na potyczkach ze zmutowanymi hybrydami ludzi i zwierząt – ot, choćby Bebopem i Rocksteadym – zjedli zęby? Któż z kolei lepiej wspomógłby żółwie w walce z ich arcywrogiem, Shredderem i jego skocznymi pomagierami, niż Batman, który nie tylko okiełznał dysponującego identycznym, czarnym pasem arcymistrza sztuk walki i jego gang zabójców ninja, ale i został jego zięciem? I chociaż zgrzytów tu nie brak (potraktowanie mutagenem penitencjariuszy Azylu Arkham skutkujące zamianą Mr. Freeze’a w misia polarnego pachnie wszak najgorszymi epizodami z błazeńskiej, campowej przeszłości Batmana), koniec końców trudno nie uśmiechnąć się na widok przekomarzań roztrzepanego Michaelangelo z nobliwym Alfredem, nie zacisnąć kciuków podczas walki na pięści Bruce’a i Oroku Saki’ego, ani nie docenić atrakcyjnej oprawy graficznej, ożywiającej ten bodaj najdziwniejszy, komiksowy alians w karierze Batmana.


BATMAN/SĘDZIA DREDD: SĄD NAD GOTHAM Draka na styku prawa i sprawiedliwości Dariusz Stańczyk

Dziś, po upływie blisko ćwierć wieku drugiego z bohaterów „Sądu nad Gotham” – Sędziego Dredda – nie sposób nie znać. Chociaż może wciąż nie tak popularny jak herosi Marvela czy DC, rozkosznie nadęty superfunckjonariusz prawa rodem z komiksów brytyjskiego wydawnictwa 2000AD ostatnimi czasy wciąż przypomina światu o sobie – czy to za sprawą głośnego, „społecznego” ruchu fanatyków (bo poziom niegroźnej, fanowskiej fascynacji już dawno został w tym przypadku przekroczony) walczących o sequel obrazu „Dredd” z 2012 roku z wyśmienitym Karlem Urbanem w roli tytułowej, czy to za sprawą licznych, wzbudzających powszechną ekstazę plotek o serialowej kontynuacji filmu, rzekomo potajemnie przygotowywanej w studiach telewizji Netflix. Całkiem nieźle zresztą Dredd ma się i w świadomości polskiego czytelnika, gdzie doświadcza właśnie swoistego życia po życiu, umiejętnie wskrzeszony przez iławskie Studio Lain, którego przedruki komiksów z uniwersum 2000AD znikają z księgarnianych półek w okamgnieniu. W 1993 roku jednak zarówno Dredd, jak i trzecia obok sędziego i Człowieka-Nietoperza równorzędna gwiazda komiksu – twórca oprawy graficznej albumu, Simon Bisley – byli dla rodzimych, nieopierzonych czytelników personami jeszcze zupełnie nieznanymi. Gdy więc w ich ręce trafił „Sąd nad Gotham”… szczęki trzeba było zbierać z podłogi. „Sąd nad Gotham” to jedna z tych historii, która odpowiada na pytanie, co by było, gdyby dwóch bohaterów z różnych światów spotkało się na ubitej ziemi, re-

alizując stary, mocno zgrany schemat: „najpierw się bijemy, a potem kolegujemy”. Przyczynek dla fabuły stanowi kradzież pasa wymiarów przez pewnego niepokornego obywatela Mega City One (matecznika Sędziego Dredda), który to traci ten niezwykle potężny gadżet na rzecz arcyłotra tutejszego uniwersum – Sędziego Deatha. Ta odrażająca personifikacja śmierci po rzuceniu się w wir międzywymiarowych wojaży niezapowiedzianie pojawia się w Gotham, gdzie szybko zaczyna zbierać krwawe żniwo. Interwencja Batmana jest, rzecz jasna, błyskawiczna i skuteczna, jednak pechowo dla Mrocznego Rycerza, pas wymiarów przenosi go do futurystycznej dystopii świata 2000AD, gdzie rolę sędziego, ławy przysięgłych i kata w jednym pełnią funkcjonariusze Departamentu Sprawiedliwości. Bezprawne samosądy, będące domeną rogatego rycerza nie są tam mile widziane, podobnie zresztą jak maski, rzutki, lotki, granaty błyskowe i inne gadżety z arsenału herosa. Łatwo się domyślić, że gdy Batman spotyka na swojej drodze sędziego Dredda, szybko dochodzi między nimi do sprzeczki na temat wyższości prawa nad sprawiedliwością. Jak dobrze wiemy, gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Szalejący w tym czasie w uniwersum DC Sędzia Death również szybko znajduje sobie adekwatnego kompana do zabawy, ale w przeciwieństwie do panów z okładki nie traci czasu na bezsensowne sprzeczki. A gdy wcielona śmierć łączy swoje siły z mistrzem strachu… w Gotham zaczyna się prawdziwa impreza!

© 1993 DC Comics Inc.

Jest rok 1993. W polskich kioskach pojawia się pierwszy taki album w superbohaterskiej ofercie TM-Semic: grubszy niż standardowy zeszyt, już nie szyty, lecz klejony, z niespotykanym wcześniej w portfolio wydawcy eleganckim, kredowym papierem w środku zamiast standardowej, szybkożółknącnej masówki. Krótko mówiąc: produkt luksusowy. A tam, gdzie luksusowa otoczka, nietuzinkowej oprawie towarzyszyć musi równie nietrywialna treść i nie byle jaki bohater. Z okładki wita nas więc obowiązkowo dobrze znana, święcąca wówczas sukcesy zarówno w komiksie jak i na ekranie postać z symbolem nietoperza na piersi. Skryty w półmroku Batman, szybujący nad tajemniczym, mierzącym z pistoletu prosto w nos czytelnika motocyklistą, wygląda wprost imponująco, ale… kim u licha jest ten butny, ciężkozbrojny jegomość na jednośladzie?

„Sąd nad Gotham” to wizualne arcydzieło. Groteskowe, często wręcz wulgarne ilustracje ubiegłorocznego gościa łódzkiego MFKiG pasują doskonale do specyficznego humoru odpowiedzialnego za scenariusz Alana Granta, wspomaganego tutaj zresztą przez samego ojca Dredda – Johna Wagnera. W rezultacie każdy panel komiksu to bezapelacyjnie małe dzieło sztuki, godne oprawienia w ramkę. Będący w absolutnie szczytowej formie Simon Bisley zostawia tutaj daleko w tyle inne swoje pamiętnej prace, włącznie z wznowionym w zeszłym roku, kultowym „Lobo: Ostatni Czarnianin”. Nic dziwnego, że w swoim czasie tworzący dla 2000AD artyści mieli odgórny przykaz naśladować go możliwie jak najlepiej. Inną kwestią jest fakt, że owa wszechobecna w komiksie groteska nie każdemu będzie pasować i być może nie do końca zgrabnie komponuje się z Batmanem takim, jakiego znamy dziś – nobliwym i z pełną powagą realizującym swą krucjatę przeciw złu – a i sam Dredd miał w swojej karierze znacznie ciekawsze historie, traktujące świat przedstawiony jak i samego sędziego zdecydowanie bardziej serio. Pytanie tylko, czy w ogóle historię tę dało się opowiedzieć inaczej? Bez groteskowego przymrużenia oka wszak nagromadzenie tak posępnych, dumnych i nabrzmiałych od wypełniających ich serca ideałów funkcjonariuszy prawa i sprawiedliwości mogłoby poskutkować jakimś niekontrolowanym wybuchem… 15


M A G A Z Y N

DC REBIRTH: ACTION COMICS Wspomnień czar

© 2016 DC Comics Inc.

© 2016 DC Comics Inc.

© 2016 DC Comics Inc.

Goethe mawiał, że „kto nie idzie do przodu, ten się cofa”. Miał rację. Wszak wszystko i wszyscy, którzy nie chcieli poddać się wiatrowi zmian: gospodarka centralnie planowana, polityka ciepłej wody w kranie czy niegdyś wielka, fińska Nokia jak jeden mąż podzielili ten sam, przykry los przeciwników ewolucji lądując na śmietniku historii. Niestety – rozwój również nie gwarantuje automatycznego sukcesu. Zwłaszcza wtedy, gdy ewolucję myli się z rewolucją…. Kiedy więc wydawnictwo DC zauroczone wizją profitów, jakie niesie ze sobą postęp zatraciło się w transformacji ustrojowej wymieniając praktycznie wszystkie trybiki mechanizmu i sprawiając, że ów przestał przypominać to, do czego czytelnicy przywykli przez dziesiątki lat, ci sukcesywnie zaczęli opuszczać progi coraz bardziej obcego im uniwersum serwując wydawnictwu bolesny spadek w rankingach sprzedaży komiksów. Dziś, kiedy w świecie DC – podobnie zresztą jak i we współczesnym, realnym świecie – począwszy od Metropolis, poprzez Star City aż po samo Gotham następuje nagły, lawinowy wręcz zwrot ku konserwatywnym korzeniom, skutkujący powrotem do starej numeracji, klasycznych wątków, a nawet klasycznego logo komiksy wydawnictwa – na czele ze zbliżającą się do jubileuszowego, tysięcznego numeru serią „Action Comics” – coraz bardziej zaczynają przypominać historie sprzed wydarzeń opisywanego obok „Flashpointu”. Ale żeby aż tak? Umarł Superman, niech żyje nowy Superman. Oto bowiem dziś, tuż po śmierci Człowieka ze Stali z uniwersum „New 52”, dokładnie tak samo zresztą jak ćwierć wieku temu tuż po śmierci „ówczesnego” Supermana z rąk Doomsdaya, na placu boju jak grzyby po deszczu zaczynają pojawiać się kolejni chętni do wzięcia na swe barki dziedzictwa superherosa. Podobnie więc jak i w archiwalnym zeszycie serii „Action Comics” przedrukowanym w polskim „Supermanie” 1/96 dziś przestępstwo również udaremnia tajemniczy uzurpator z charakterystycznym symbolem „S” na piersi, którym tym razem okazuje się… nowy superszeryf Metropolis: 16

Lex Luthor! Dura Lex, sed Lex – chciałoby się zakrzyknąć… Co więcej, znów w akcji widzimy superzbroję (nieco podobną do tej, którą dzierżył John Henry Irons w rzeczonym Supermanie 1/96) wzmocnioną boską mocą mateczki-skrzyneczki (również dobrze znanej z łamów komiksów TM-Semic), znów na pierwszym planie przewija się kilku bliźniaczo podobnych osobników podających się za Clarka Kenta lub Supermana, a na kartach kolejnych numerów dwutygodnika co chwila pojawiają się retrospektywne kadry rodem z pamiętnego finału starcia Supermana z Doomsdayem (kadr z herosem ruszającym do natarcia tuż po ostatnim przed śmiercią pocałunku Lois, scena z martwym bohaterem w ramionach ukochanej). Ba, mamy tu wreszcie nawet samego Doomsdaya… Jeden rzut oka na listę twórców i wszystko staje się jasne: DC zmienia podstawę programową i zamiast na reformatora Goethego stawia na… naszego uroczo konserwatywnego Himilsbacha, który jak wiadomo lubił tylko te melodie, które już kiedyś słyszał. A jak wiadomo grać z tym samym wyczuciem, z którym grało się kiedyś potrafią tylko prawdziwe gwiazdy czasów minionych. Oto więc u steru znów stoi dawny wielki dyrygent i żywa legenda DC – poczciwy Dan Jurgens, który ćwierć wieku temu stworzył postać Doomsdaya, tylko po to zresztą aby spektakularnie uśmiercić Człowieka ze Stali i zagwarantować bohaterowi i jego komiksowym seriom rynkowy sukces. Dziś scenarzysta najwyraźniej próbuje znów zaserwować nam ten sam stary, już nieco zgrany hit i namiętnie ucieka się do autocytatu niejednokrotnie dając towarzyszącym mu artystom do przekalkowania swoje własne ilustracje (wspomniane wyżej kadry z amerykańskiego „Supermanana #75), na powrót wprowadzając na pierwszy plan starych znajomych (Maggie Sawyer), przywracając Doomsdayowi formę, w której smakuje najlepiej (a jak wiadomo najlepiej smakuje wtedy, gdy spowija go aura tajemniczości), a nawet sięgając po takie szczegóły z przeszłości Supermana jak praktyczna superumiejętność herosa:


Tytuł: Action Comics #957-#959 Twórcy: D. Jurgens, P. Zircher, T. Kirkham i inni Kraj: USA Rok: 2016 Wydawnictwo: DC COMICS

FLASHPOINT. PUNKT KRYTYCZNY Szanuj ojca swego i matkę swoją Pewnego razu Bóg szepnął do ucha Mojżeszowi (czy raczej zostawił mu wiadomość nagraną na „skalnej” sekretarce): „Szanuj ojca swego i matkę swoją”. Wiedział bowiem stwórca, że równowaga to rzecz święta – i to tak w komiksie superbohaterskim, kinie science-fiction, jak i w normalnym, codziennym życiu, gdzie wszelakie nierówności prędzej czy później prowadzą do konfliktów. Wiedział też, że dla zachwiania równowagi nie potrzeba wcale wielkich, spektakularnych zmian: nagłego wzrostu potencjału nuklearnego jednego z mocarstw, znaczącej obniżki ceny surowca żywiącego daną część świata, czy znalezienia się w rękach paskudnego złoczyńcy potężnego, magicznego artefaktu zdolnego zmienić ustalone status quo i przeważyć szalę na stronę zła. Wiedział bowiem Bóg, że równie potężną moc utrzymywania światowej równowagi w ryzach jak wielkie armie, pieniądze, kosmiczne kostki, aasgardzkie młoty czy pierścienie mocy posiada… rodzina. Niebagatelny wpływ śmierci rodziców na przyszłość superherosów i całych superbohaterskich uniwersów Marvela i DC znany jest miłośnikom komiksów nie od dziś. Trudno w końcu nie zauważyć, że już samo superbohaterstwo i lwia część panteonu herosów – z Batmanem, Flashem i Spider-Manem na czele – rodziła się nie w kosmosie, pośród ciskanych wokół wiązek laserowych, lecz właśnie na grobach ojców (tudzież w ciemnych zaułkach, w których ojcowie i matki ginęli). Co więcej, twórcy współczesnych, wielkich eventów komiksowych namiętnie wykorzystujących zjawisko podróży w czasie coraz częściej również zaczynają budować swoje alternatywne wizje świata od śmierci czyjegoś rodzica, skutkującej powstaniem post-apokaliptycznej rzeczywistości, w której świat nagle pozbawiony zbawiennego wpływu taty na historię błyskawicznie pogrąża się w chaosie (żeby wspomnieć tylko rządy Apoocalypse’a w „Erze Apokalipsy” moż-

© 2016 DC Comics Inc.

super-golenie wzrokiem termicznym. Oczywiście całość zgrabnie wkomponowano we współczesne realia, gdzie każdy wie, że dopiero co zmarły Superman i Clark Kent to jedna i ta sama osoba (choć obu widzimy tu stojących obok siebie w dobrym zdrowiu!), a „nasz”, jedyny słuszny Superman rodem z komiksów TM-Semic, zupełnie tak jak kiedyś, gdy przybył na ziemię z obcej planety także tutaj jest chwilowo zwyczajnym intruzem z innej rzeczywistości. Trudno przy tym jednak nie odnieść wrażenia, że całość tak naprawdę wcale nie ma na celu ocieplenia wizerunku uniwersum transferem ukochanej gwiazdy, której przyjdzie dostosować się do nowego, odmienionego świata, a raczej jest niespecjalnie subtelną próbą dokonania kompleksowego liftingu tego świata, tak aby to otaczająca bohatera rzeczywistość znowu pasowała do poczciwego super-harcerza z przeszłości. I trudno nie przyznać, że zwłaszcza czytelnikowi, który swoją przygodę z uniwersum Człowieka ze Stali zakończył na początku obecnego milenium zabieg ten może się rzeczywiście podobać gwarantując, że ów znowu poczuje się jak u siebie w domu. Goethe mawiał, że „kto nie idzie do przodu, ten się cofa”… Zapewne miał rację. Ale do licha z tymi mądrościami – skoro wiatr zmian w dłuższym horyzoncie czasu przyniósł DC odwrotny w stosunku do zamierzonego skutek, zamiast tego, co złe w ofercie wydawcy wywiewając kolejnych, zniechęconych zmianami czytelników, może i rzeczywiście zamiast kolejnych dwóch kroków do przodu czas na krok wstecz? Zwłaszcza, że ta powtórka z rozrywki – choć może i cynicznie uderza w nostalgiczną nutę perfidnie podtykając nam pod nos stare, zgrane elementy żywcem wyciągnięte z pożółkłych archiwaliów – smakuje wciąż całkiem soczyście i przyjemnie. A przecież chyba właśnie o to, aby smakowało chodzi, prawda?

Tytuł: Flashpoint. Punkt krytyczny Twórcy: G. Johns, A. Kubert i inni Kraj: Polska Wydawca: Egmont Polska (org. DC Comics) Rok wydania: 2016 liwe dzięki uśmierceniu „ojca” X-Men, Xaviera, tudzież smutną przyszłość uniwersum Marvela zepsutą w chwili zabójstwa „ojca” Ultrona, Hanka Pyma na łamach „Ery Ultrona”). Kolejną historią o grzebaniu w czasie dowodzącą, że dla światowego ładu więcej niż kosmiczne kostki, pierścienie mocy i gwiazdy śmierci znaczą mama i tata jest również wydany właśnie nakładem Egmontu „Flashpoint” – historia, która na zawsze zmieniła oblicze uniwersum DC. Tyle, że tym raz wszystko wygląda odrobinkę inaczej, komiks duetu Johns/Kubert pokazuje bowiem, co by było gdyby od lat martwi rodzice swoich słynnych dzieci – matka Flasha i ojciec Batmana – dla odmiany… nigdy nie zginęli. „Flashpoint”, choć zrealizowany według podobnego schematu jak wspomniane „ery” Domu Pomysłów, to dzieło

ARCHIWALNE NUMERY SUPERHERO MAGAZYNU CZYTAJ NA:

ISSUU.COM/SUPERHEROMAGAZYN WSTĘP WOLNY! 17


M A G A Z Y N

o wiele ciekawsze i zdecydowanie bardziej przełomowe dla rozwoju superbohaterskiego uniwersum. I nie chodzi już nawet o to, że to bodaj jedyny tego typu event, którego skutki okazały się tak trwałe i tak daleko idące (kiedy bowiem po „Czasie Ultrona” Marvel co najwyżej delikatnie przebudował uniwersum Ultimate, a Ziemię-616 wzbogacił jedynie o Angelę Neila Gaimana, DC poszło na całość poddając całkowitej – i co najważniejsze: trwałej – korekcie niemal wszystko, co się dało, włącznie z kozią bródką Olivera Queena, majtkami Clarka Kenta oraz seksualnymi orientacjami i pochodzeniem etnicznym wielu bohaterów). DC oprócz ciekawej, alternatywnej wizji świata oferuje tu więc coś więcej, serwując czytelnikowi interesujące studium prawdziwej natury swoich największych bohaterów i dowodząc, że Superman to misterna układanka, na którą składają się nie tylko mięśnie, peleryna i słońce, ale również nieoceniony wpływ jego ziemskich rodziców (których w tym świecie nie miał nawet szansy spotkać na swej drodze), Cyborg to nie tylko kosmiczna technologia, ale i silna potrzeba zaimponowania ojcu, a Batman to zdecydowanie coś więcej, niż tylko zdolny, bogaty i dobrze wytrenowany Bruce Wayne w pelerynie – to idea będąca miksem traumy i rozpaczliwego krzyku zdeprawowanej metropolii o odrobinę sprawiedliwości, która w taki czy inny sposób i tak zmaterializowałaby się w Gotham niezależnie od otaczającej miasto rzeczywistości i osoby ukrywającej się pod maską. Trudno zresztą nie zauważyć, że koniec końców to nie Flash – bądź co bądź sprawca całego zamieszania – lecz właśnie ocaleni od śmierci rodzice: Thomas Wayne, niezłomny w swojej misji przywrócenia do życia dziecka i Pani Allen, bez wahania wyrzekająca się dopiero co odzyskanego życia na rzecz milionów istnień grają tutaj główne skrzypce, dowodząc jak wielka supermoc drzemie w rodzinie,

PREMIERA 14.09.2016 W KINIE HELIOS bezgranicznej miłości rodzica do dziecka, a nawet cotygodniowej, wspólnej kolacji. I właśnie dlatego chociaż dziś, po latach DC zaczyna umniejszać znaczenie „Flashpointu” zrzucając całą winę za zmiany w uniwersum na barki Strażników (podobnie zresztą jak przed laty, kiedy zrehabilitowało wydawałoby się niemożliwe do wybaczenia zbrodnie Hala Jordana zrzucając jego winy na barki kosmicznego pasożyta) historia ta zapewne trafi do komiksowego kanonu

Najlepsza oferta komiksów z USA

Sprawdź na www.multiversum.pl

18

prędzej niż wspomniane eventy Domu Pomysłów. Z pewnością natomiast już lada moment trafi na srebrny ekran, do telewizyjnego uniwersum DC, gdzie Barry Allen wzorem swojego komiksowego pierwowzoru wywinął właśnie podobny numer z podróżą w czasie… Szanuj więc ojca swego i matkę swoją. Bez nich bowiem świat może wyglądać dużo gorzej niż ten, który widzisz za oknem…


SUPERIOR SPIDER-MAN: NIE MA UCIECZKI

Uwaga na kieszonkowca!

Dariusz Stańczyk Michał Czarnocki

Chyba każdy z nas marzył kiedyś o tym, aby choć na chwilkę stać się kimś innym: księżniczką, Billem Gatesem, Davidem Beckhamem, Pocahontas, Batmanem albo Bradem Pittem. W końcu przecież inni – zwłaszcza ci piękni i bogaci, tudzież znani i lubiani – zawsze mają lepiej. Czy jednak pomyślałeś kiedykolwiek, że ktoś mógłby chcieć zostać… tobą? więc świeża krew „licencjobiorcy”. Świeża, lecz niestety mocno już zadłużona (a stary Kingsley nie lubi czekać na obiecane pieniądze). Cierpieniom młodego Goblina, przypadkiem będącego jednocześnie siostrzeńcem znanego reportera – Bena Uricha (o którym więcej w SuperHero Magazynie za miesiąc – przyp. red.) – winien jest rzecz jasna Spider-Man, który bezceremonialnie obszedł się z ostatnią siedzibą Kingpina – Shadowlandem (tą samą, którą swego czasu zaanektował sobie opętany przez demona Daredevil – przyp. red.). Zmuszony do salwowania się ucieczką Fisk pozostawia młodego Uricha samemu sobie, odcinając go tym samym od swoich funduszy. Pracujący w Daily Bugle Phil, zebrawszy od Pająka solidne lanie, ma nadzieję zdobyć potrzebne mu pieniądze w pewien sprytny (i dobrze znany nam) sposób – dostarczając do Bugle’a ekskluzywne zdjęcia Hobgoblina w akcji! Na nieszczęście dla Phila, który przerażony stanem konta najwyraźniej nabawił się schizofrenii i chciałby być zarówno Hobgoblinem, jak i foto-reporterskim alter-ego Spider-Mana jednocześnie, „Parker” za nic ma jego problemy finansowe i zamierza pozostać jedynym przebierańcem zarabiającym na „selfie”… Akcja w czwartym tomie przygód „lepszego” Spider-Mana (gdzie Egmont serwuje nam jeszcze jedną historię – pełną „przygód” wycieczkę Spider-Mana i jego nowego „kolegi”, J. Jonah Jamesona na egzekucję Spider-Zabójcy) pędzi na złamanie karku, nie zwalniając tempa ani na chwilę. Można odnieść wrażenie, że im bliżej Ottonowi do uporania się z pozostawioną mu przez Parkera przeszłością, tym szybciej i prężniej działa. Całości dopełniają ekspresyjne ilustracje Humberto Ramo-

© 2016 MARVEL

Biedny Peter Parker, nieustannie doświadczany przez różne traumatyczne wydarzenia – śmierć wujka, narzeczonej i niedoszłego teścia, tudzież wymuszony przez samego szatana rozwód z żoną – najwyraźniej o tym nie pomyślał, zakładając, że nikomu nie potrzeba ciągnącego się za nim pecha. Szkoda, bo kiedy nasz pyskaty heros bujał w obłokach, ktoś inny – w dodatku bardzo zły – postanowił jednak zostać dobrym Peterem i jego pajęczym alter ego. Nie pierwszy raz z resztą, wszak przed Ottonem Octaviusem już i niejaki Kraven („Ostatnie łowy Kravena”) i klony Szakala (niesławna „Saga Klonów”) paradowały po Nowym Jorku w pajęczych ciuszkach. Dopiero dr Ośmiorniczka jednak jako pierwszy ukradł naszemu bohaterowi nie tylko strój i tożsamość, ale również ciało i – poniekąd – duszę, czego zabójcze dla reputacji bohatera skutki dane nam było oglądać na łamach trzech pierwszych tomów cyklu „Superior Spider-Man”. W czwarty tomie przygód „lepszego” Człowieka Pająka twórcy serii idą o krok dalej rozprzestrzeniając epidemię kradzieży tożsamości na kolejnych bohaterów pajęczego uniwersum. Roderick Kingsley, oryginalny Hobgoblin, znalazł świetny sposób na życie: czerpanie zysków z własności intelektualnej dzięki marce, którą wyrobił sobie przez lata. Wycofawszy się z aktywnego życia superłotra na utrzymanie zarabia „wypożyczając” tożsamość Hobgoblina młodym i pełnym energii rzezimieszkom w zamian za udział w profitach z ich niecnej działalności. Oryginalny pomysł jak na kogoś, kto strój, wyposażenie i pomysł na pseudonim skopiował – żeby nie powiedzieć: bezpardonowo ukradł! – od Normana Osborna… Dziś pod żółtą maską kryje się

Tytuł: Superior Spider-Man: Nie ma ucieczki Twórcy: D. Slott, Ch. Gage, H. Ramos i inni Kraj: Polska Wydawca: Egmont Polska (org. MARVEL) Rok wydania: 2016 sa (silne kontrastujące z klasyczną kreską Giuseppe Camuncoliego z otwierającej tom wspólnej przygody Jamesona i Octaviusa). Często nienaturalnie powykręcane sylwetki bohaterów nie tylko świetnie ilustrują dynamikę akcji, ale przywodzą też na myśl dziwaczne pozy, którymi pająka ponad dwie dekady temu obdarzał nikt inny jak sam Todd McFarlane. Lepsze jest wrogiem dobrego. Odkąd bowiem w Nowym Yorku pojawił się nowy stróż – „lepszy” Spider-Man – lepiej mieć się na baczności i… trzymać przy sobie dowód osobisty. A to jeszcze wciąż nie koniec epidemii kradzieży tożsamości. Nienasycony Otto bowiem już szykuje pazurki na pewien elegancki, gadający garnitur i superbohaterskie alter-ego niejakiego Flasha Thompsona. O tym jednak więcej dopiero w szóstym tomie przygód Super Spider-Mana, na który przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.

dołącz do nas!

facebook.com/superheromagazyn 19


M A G A Z Y N

W NUMERZE:

PO GODZINACH…

POMALUJ SOBIE DEADPOOLA

Nie obetniesz mu głowy (odrośnie), nie zamkniesz mu ust (filmowcy już próbowali…) i nie pozbawisz go członkostwa w Avengers (Kapitan Rogers nie pozwala), ale zawsze możesz go sobie... pomalować.

JAK CIĘ WIDZĄ, TAK CIĘ PISZĄ Nigdy nie oceniaj książki po okładce

MAGIA TRYKOTU Szata nie zdobi człowieka. A superbohatera?

PIEKIELNA KUCHNIA Biały Orzeł

INCOGNITO: MIEJSKIE LEGENDY Lekcja Ekonomii

ODRĘBNE ŚWIATY Batman/Teenage Mutant Ninja Turtles Batman/Judge Dredd: Sąd na Gotham

WSPOMNIEŃ CZAR DC Rebirth: Action Comics

SZANUJ OJCA SWEGO I MATKĘ SWOJĄ Flashpoint

UWAGA NA KIESZONKOWCA! Superior Spider-Man

Wydawnictwo OiD Warszawa Redakcja ul. Bogatyńska 10A 01-461 Warszawa redakcja@superhero.com.pl

2016 MARVEL

Redaktor naczelny Michał Czarnocki m.czarnocki@superhero.com.pl

Fajnie jest czytać komiksy… Czy myślałeś jednak kiedyś jak to jest stać po drugiej stronie – nie tylko konsumować oczami kolorowe kadry jako szary odbiorca, ale i samemu współtworzyć przygody Iron Mana i spółki? Kasia Niemczyk – „nasz człowiek” w szeregach Domu Pomysłów – dowodzi, że warto. Wielu z nas zapewne nigdy nie będzie dane pójść w ślady naszej zdolnej rodaczki, Marvel jednak wychodzi wszystkim nam „mniej zdolnym” naprzeciw pozwalając choć przez chwilę poczuć się komiksowym artystą. Wystarczy tylko sięgnąć po jedną z „kolorowanek” z serii „Color your own!” pozwalających wzbo20

Reklama i Promocja promocja@superhero.com.pl

gacić oryginalne, często ikoniczne szkice artystów Marvela swoimi własnymi barwami i dodatkowymi szkicami. Niebieski, smerfny Hulk w otoczeniu własnych herosów? Proszę bardzo. My właśnie dorwaliśmy swój własny egzemplarz tomiku „Color your own Deadpool” naszpikowany czarno-białymi wariantami ilustracji z komiksów o przygodach Wade’a – od okładki debiutu herosa (The New Mutants #98), aż po „baby-warianty” Skottiego Younga. No i cóż… od teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, aby obok Deadpoola zagościł jego rogaty fan rodem z nadwiślańskiego szmatławca o życiu (super)gwiazd!

Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych i zastrzega sobie prawo do dokonywania ich skrótów i redagowania w przypadku publikacji, a także ich wykorzystania w Internecie oraz innych mediach w ramach działań promocyjnych Wydawnictwa OiD oraz „SuperHero Magazynu”. Listy nadesłane do redakcji nieopatrzone wyraźnym zastrzeżeniem autora mogą być traktowane jako materiały do publikacji. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i ogłoszeń, a Wydawca zastrzega sobie prawo do odmowy zamieszczeania treści sprzecznych z interesem Wydawnictwa lub linią programową „SuperHero Magazynu”, a także prawem polskim. Wszystkie publikowane materiały na łamach „SuperHero Magazynu” są chronione prawem autorskim. Ich kopiowanie, przedruk lub rozpowszechnianie w dowolnej formie wymagają pisemnej zgody Wydawcy. © 2016 Wydawnictwo OiD


DLACZEGO UWAŻAM WKKM ZA NAJBARDZIEJ PRZEŁOMOWE WYDARZENIE W POLSCE PO TM SEMIC? Część. Na początek wypada się przedstawić. Mam na imię Rafał i jestem fanem komiksów... No właśnie – czy mógłbym tak napisać gdyby nie pewne wydarzenie z 2012 roku? Moja przygoda ze światem superbohaterów zaczęła się gdy miałem kilka lat. Jako dziecko oglądałem z wielkim zainteresowaniem takie kreskówki jak „Spider-Man”, „X-Men”, „The Tick”, „Justice League” (…). Z zaciekawieniem oglądałem również filmy np. „Batmany” Burtona, „Spider-Mana”, „Fantastyczną Czwórkę” (młody człowiek niedoświadczony), „Maskę” jak i pierwsze „X-Men”. Później jednak nastąpiła przerwa na kilka lat. Oczywiście dalej potrafiłem powiedzieć, że Spider-Man to Peter Parker, X-Meni to mutanci, a Batman to Bru... (tego nikt nie wiedział). Potrafiłem również się określić, że moim ulubionym bohaterem jest Kapitan Ameryka, jednak nie przywiązywałem już takiej wagi do świata superbohaterów... Aż do roku 2012. W tym roku w Polsce ukazała się „Wielka Kolekcja Komiksów Marvela”. Zachęcony atrakcyjną ceną pierwszego tomu oraz sentymentami z dzieciństwa kupiłem komiks, jakim był „Spider-Man: Powrót Do Domu”. Zabrałem się do lektury i BOOM! Bardzo szybko przeczytałem komiks i od razu chciałem więcej. Na nowo obudziła się we mnie zajawka z dzieciństwa oraz narodziła się chęć poznania większej gamy postaci. Od tego momentu regularnie kupuję WKKM oraz wiele innych komiksów, oglądam na bieżąco nowe filmy oraz niektóre seriale i ogólnie interesuje się komiksami. Potrafię już powiedzieć wiele więcej na temat danych postaci (a nawet powoli rodzi się pomysł na własny komiks <kaszel> szukam rysownika <kaszel>) dalej tylko nie znam tajnej tożsamości Batmana (nikt jej nie zna). Uważam również, że WKKM jest bardzo ważne dla polskiego rynku komiksowego. Od czasów TM-SEMIC było kilka wydawnictw, które (w większości) po jakimś czasie upadały. Jednak dzięki WKKM oraz nowym genialnym produkcjom kinowym rośnie liczba fanów i dostajemy w Polsce KILKADZIESIĄT komisów miesięczni! Podsumowując: Gdyby nie „Wielka Kolekcja Komiksów Marvela” nie pisałbym dziś do redakcji i nie pielęgnowałbym tej SUPER pasji! Rafał Staszyński

PISZESZ? RYSUJESZ? CHCESZ POCHWALIĆ SIĘ SWOJĄ TWÓRCZOŚCIĄ, PODZIELIĆ SIĘ Z NAMI PRZEMYŚLENIAMI NA TEMAT PRZECZYTANEGO KOMIKSU ALBO OPINIĄ DOTYCZĄCĄ NASZEGO MAGAZYNU? NAPISZ DO NAS!

Nie da się ukryć, że marvelowska kolekcja Hachette dzięki bogatej ofercie regularnie wydawanych i szeroko dostępnych tytułów przyczyniła się do znacznego rozwoju zainteresowania komiksem superbohaterskim w Polsce. Trudno zresztą nie przyznać, że gdyby nie cykl, któremu nie żałowaliśmy miejsca na łamach pierwszych numeru magazynu, zapewne światła dziennego nigdy nie ujrzałby nasz miesięcznik, a my nie świętowalibyśmy dzisiaj drugiej rocznicy jego istnienia. A to jeszcze nie koniec. Aż strach pomyśleć, jak duży przyrost populacji miłośników komiksu nad Wisłą czeka nas w związku z nadchodzącą premierą Wielkiej Kolekcji Komiksów DC… X-CUTIONER’S SONG CZYLI NAJLEPSZA HISTORIA POKAZUJĄCA DLACZEGO X-MEN SĄ THE BEST! Gdy ktoś pyta, jaka historia najdobitniej przedstawia heroizm, ale i równocześnie drużynowość X-Men, zawsze odpowiadam: „Pieśń Egzekutora”. Wielu może powiedzieć, że „Saga Mrocznej Phoenix” albo z nowszych „Kompleks Mesjasza” są jeszcze lepsze. Jednak dla mnie nie ma lepszego przykładu niż działania Stryfe’a wobec „dzieci Atomu”, a przede wszystkim Scotta i Jean. Zaangażowanie zarówno członków X-Men, X-Factor jak i X-Force w rozgrywkę zaplanowaną przez szaleńca imieniem Stryfe pokazuje ogrom zagrożenia. Równocześnie na morderczej szachownicy pojawiają się Apocalypse jak i Mister Sinister. Dodając do tego Dark Riders mamy właściwie pełnię zagrożenia. Jednak to, co inicjuje opowieść, czyli zamach na Xaviera i rzucenie podejrzeń na Cable’a skutecznie pokazuje jak bardzo X-Men w wielu ich odmianach mogą się różnić, by po wyjaśnieniu nieporozumień wspólnie stawić czoła mózgowi tej operacji. Osobiście bardzo podobała mi się interakcja ludzi przyszłości, czyli Bishopa

i Cable’a z Wolverinem. Ich zawziętość i oddanie sprawie pokazuje, jaka jest stawka. To, co najbardziej jednak rzuca się w oczy to pomysł twórców tej opowieści by za jej punkt centralny obrać RODZINĘ (choć to dopiero wyjaśnia się wraz ze zbliżaniem się do finału). Dla mnie pokazuje to, czym w tamtym okresie byli X-Men: rodziną z problemami, ale wspierającą się wobec zagrożenia. Złoczyńcy błyszczą na drugim planie jak Apocalypse ratujący Xaviera (choć jego były sługa Archangel nie ufa mu za grosz i zostawia go umierającego na podłodze). Pojedynek Stryfe versus Apocalypse po dzień dzisiejszy powoduje u mnie gęsią skórkę. To kadrowanie, te dialogi... Przeszłość spotyka przyszłość. I tylko jeden wyjdzie cało z konfrontacji. Pytania zadawane od początku i wiszące w powietrzu:, „co łączy Cable’a i Stryfe’a?”, „co oni mają wspólnego ze Scottem i Jean?”, „czym sobie zasłużył Xavier na zamach?” otrzymują odpowiedź w wybuchowym finale, który otwiera „puszkę Pandory” na wiele lat przez nierozwagę Sinistera. Wracam do tego albumu ilekroć chcę sobie przypomnieć, dlaczego byłem fanem X-Men przez tak wiele lat. Daje on czytelnikowi bardzo dobrą fabułę z udziałem kilku zespołów spod znaku „X”, pokazuje, czym jest praca w zespole i ile przeciwności w życiu można pokonać pracując wspólnie pełnią serca. Piotr Bąbka Piotr jest z nami praktycznie od początku istnienia SuperHero Magazynu, aktywnie udziela się na fan-page’u miesięcznika i nigdy nie szczędzi nam uwag i opinii dotyczących kolejnych numerów czasopisma. Dlatego też nie wyobrażaliśmy sobie startu rubryki HERM@IL bez udziału największego miłośnika mutantów w gronie naszych czytelników. Na szczęście Piotr jak zwykle trzyma rękę na pulsie… Dzięki Piotrze! (tak, my też miło wspominamy „Pieśń Egzekutora”).

NA WASZE LISTY Z DOPISKIEM „HERM@IL” W TYTULE CZEKAMY POD ADRESEM redakcja@superhero.com.pl

21


ZA MIESIĄC W SUPERHERO MAGAZYNIE...

CZARNA WDOWA © 2016 MARVEL


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.