CZY SUPERHEROSI BEZ SUPERMOCY MAJĄ KOMPLEKSY? V. Schiti © 2015 Marvel
PLANET VENOM • VALERIO SCHITI • LIS • SZPON • QUAKE
1/2015
ISSN 2391-4505
4,99 zł (w tym 8% VAT)
superhero.com.pl
dołącz do nas...
www.facebook.com/superheromagazyn
WSTĘPNIAK
W oparach (bat)absurdu Co łączy Jamesa Bonda i Bruce’a Wayne’a? Jakby się tak dobrze zastanowić, to właściwie wszystko – począwszy od wizerunku playboya gustującego w szybkich samochodach i towarzystwie pięknych kobiet, poprzez wyjątkowy spryt i rozliczne zasługi w służbie ludzkości, skończywszy na plejadzie przystojnych aktorów wcielających się przez lata w role obu bohaterów. Ponad wszystko jednak obu panów łączy wyjątkowe zamiłowanie do niesamowitych gadżetów. Niestety, również tych najbardziej absurdalnych… W końcu zarówno jeden, jak i drugi wykorzystywał już w swojej karierze zaawansowany technologicznie, zwierzopodobny kamuflaż (tak, Bond Rogera Moore’a udawał kiedyś krokodyla!), obu zdarzyło się paradować z niedorzecznymi, doczepianymi sutkami z lateksu, i tak jak Bond w filmie „Żyj i pozwól umrzeć” dysponował specjalnym pistoletem na żarłoczne, morskie stworzenia z płetwą na grzebiecie, również Gackowi zdarzyło się skorzystać z arcykontrowersyjnego spreju na rekiny(!), którego użycie skutkowało wybuchem(!!) morskiego agresora. Aż do dziś wydawało się jednak, że czasy absurdu i campowego kiczu w świecie Agenta Jej Królewskiej Mości i Mrocznego Rycerza przeminęły bezpowrotnie jak dinozaury, epidemia dżumy i rządy lewicy nad Wisłą, w czym zresztą skutecznie utwierdzały nas ostatnie produkcje filmowe z udziałem obu panów – poważne, ponure i aż do bólu realistyczne. Rzut oka na historię „Endgame” duetu Snyder/Capullo rozgrywającą się aktualnie na kartach publikowanej za oceanem serii „Batman” każe jednak sądzić, że ryzyko powrotu na komiksowe łamy tak niechcianych uproszczeń i naiwności
tłumaczonych drzewiej taką, a nie inną konwencją właśnie wzrosło do dawno nienotowanych rozmiarów. O tym, dlaczego bat-guma wzmagająca produkcję radioaktywnej śliny(!) może wyrządzić więcej szkód dla całego przemysłu komiksowego niż dla jednego, rdzennego Kryptonijczyka i czy cały ten ambaras może być przesłanką do tego, aby Batmana i kilku jego zakompleksionych kolegów po fachu wysłać na psychoterapię przeczytacie w felietonie „Z motyką na słońce” na końcu bieżącego numeru. Co poza tym? Jak zwykle – garść newsów i recenzji, nowy dział („Piekielna kuchnia”), rozmowa z Valerio Schitim – włoskim artystą, który wybił Venomowi zęby! – oraz dwie okładki, w tym specjalny wariant z Lisem, Incognito i naszą „maskotką” – HerManem. Co o nim sądzicie? Wasze opinie możecie wyrażać na profilu magazynu na Facebooku, gdzie czekam na was codziennie w ramach ostrego dyżuru superbohaterskiego.
Red. naczelny Michał Czarnocki 3
M A G A Z Y N
W numerze... Co w trawie piszczy Człowiek-Pająk wraca do domu! Z okładki Guardians of the Galaxy: Planet Venom Valerio Schiti – rozmowa z dentystą Venoma Komiks Staruszek Logan Thunderbolts: Wiara w Potwory Wiedźmin: Dom ze Szkła Batman – Mroczny Rycerz: Nocna Trwoga Szpon: Utrapienie Sów/Upadek Sów Elementarz Dziesięć w skali Richtera Piekielna Kuchnia Potrawka z Lisa Film Strażnicy Galaktyki LEGO: Liga Sprawiedliwości kontra Liga Bizarro Felieton Z motyką na słońce Po godzinach Wyjście z mroku 4
Co w trawie piszczy?
KOMIKS • FILM • TV
czyli wieści ze świata superherosów przegląd nie całkiem poważny Człowiek-Ptak z czterema Oscarami!
C
o się stanie, kiedy na ekranie spotkają się Hulk, Batman i dziewczyna Spider-Mana? To proste – deszcz Oscarów murowany! I chociaż tak naprawdę z występujących tu pozorantów taki Dr. Banner, Gacek i Gwen, jak z samego „Birdmana” film superbohaterski, twórcom kinowej quasi-biografii Michaela Keatona należą się wielkie brawa!
Gra o Tron: Marvel vs DC!
S
ansa Stark młodziutką Jean Grey w „X-Men: Apocalypse”, a Khal Drogo – Aquamanem w filmowym uniwersum DC? No cóż, inwazja bohaterów telewizyjnej „Gry o Tron” na kino superbohaterskie najwyraźniej właśnie stała się faktem. Kto następny? Najpewniej Hodor jako zaginiony brat Groota…
Żółty Diabeł od Mucha Comics jeszcze w tym roku!
K
iedy rok temu na ekranach kin rządził Rosomak i „Przeszłość, która nadejdzie”, Mucha wydała w Polsce komiks „Wolverine: Logan”. Dziś, gdy na mały ekran wkracza Matt Murdock, Mucha ku uciesze tłumów zapowiada wydanie „Daredevil: Żółty”. Spryciarze…
© 2015 DC Comics Inc.
Wielka Kolekcja Komiksów... DC w Polsce!
A
bsolutna hegemonia Domu Pomysłów w Polsce to przeszłość. Do Hachette – zasypującego nas co dwa tygodnie kolejnymi pozycjami Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela – dołączył właśnie Egmont, zapowiadając na 2015 r. aż 40(!) tomów DC – tak tych najnowszych, ze świata New 52, jak i klasyków z bogatego archiwum Batmana i spółki. Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości co do tego, że po pamiętnych, różowych latach dziewięćdziesiątych z zeszytami TM-Semic właśnie nastała kolejna dekada komiksu superbohaterskiego nad Wisłą? 5
M A G A Z Y N
Dojne krowy zgoda buduje, niezgoda rujnuje, a nieświeże mleczko… się psuje
Powiadają, że „niejednemu wojna jest jak krowa dojna”. I rzeczywiście – w „czasach niepokoju”, kiedy ich główny beneficjent – przemysł wojenny – chłonie środki z budżetu i obligacji wojennych jak smok wawelski wodę, maksyma ta może i ma sens. W świecie komiksu i superbohaterów jednak tak to nie działa: tutaj każdy traci na niesnaskach i braku dyplomacji. Z tą „dojną krową” – jak postrzegany jest dziś w Hollywood każdy superbohater – tak bowiem już jest, że nie wystarczy doić ją w nieskończoność, w nadziei, że pyszniutkie mleczko zawsze będzie w cenie. Mleko bowiem, jak każda rzecz z terminem ważności, może się zwyczajnie… zacząć psuć.
W
porę z tego faktu zdało sobie sprawę szefostwo Sony Pictures i zamiast czekać w nieskończoność aż do reszty zepsuje się posiadane przez nie dobro – prawa do ekranizacji przygód Spider-Mana, jeszcze dziesięć lat temu przynoszące krociowe zyski, ostatnio jednak zaczynające lekko pleśnieć – postanowiło zakopać topór wojenny i już nie samotnie, lecz wspólnie z Marvelem doić tę krowę, korzystając z efektu synergii, jaki daje współpraca. Efekt? Spider-Man – cały czas pozostając w rękach Sony – już wkrótce wkroczy do filmowego uniwersum Domu Pomysłów! I to – jeśli plotki się potwierdzą – od razu z samym Iron Manem jako głównym „antagonistą” pierwszego solowego filmu Pająka. Nie wspominając już 6
o tym, że filmowa „Wojna Domowa” Marvela zyskała właśnie ostatni, bardzo znaczący fragment układanki… Sony Pictures – filmowa odnoga globalnego koncernu, który przespał boom technologiczny i dziś nie może już sobie pozwolić na nietrafione inwestycje – wykonało właściwy krok. Dzięki zawartej umowie, na mocy której studio nie zapłaci za prawo do korzystania z herosów Marvela w swoich pajęczych produkcjach (samemu również nie zarabiając na występach Pajęczaka w produkcjach Domu Pomysłów), wytwórnia dołączyła do już istniejącego, bogatego uniwersum – bez potrzeby budowy własnego świata od podstaw (bo ten z „The Amazing Spider-Man” najwyraźniej odszedł w niepamięć). Tako-
Michał Czarnocki
Spider-Man w filmowym uniwersum Marvela! wym uniwersum dysponuje już studio 20th Century Fox, pozostając od lat w ostrym konflikcie z Marvelem niemogącym w rezultacie włączyć „X-Menów” i „Fantastycznej Czwórki” do swego filmowego świata. Oba podmioty od jakiegoś czasu wzajemnie robią sobie psikusy – Fox gwałcąc marvelowski kanon (sklejając usta Deadpoola, zmieniając Johnny’emu Stormowi kolor skóry, tudzież strzelając do Logana „kulami zapomnienia”), byle tylko przyciągnąć uwagę znudzonego widza, a Marvel – odcinając studio od źródła promocji przez marginalizację mutantów na łamach komiksów, zastępując ich rasą Inhumans, eliminując znaczących X-Menów i przyprawiając im rogi, a nawet… kpiąc z obsady „Fantastycznej Czwórki” Foxa, „uśmiercanej” na łamach komiksu Domu Pomysłów. Dysponując solidnym, budowanym przez lata uniwersum (w dodatku odświeżonym po „Przeszłości, która nadejdzie”) Fox może sobie jednak pozwolić na samodzielność – nawet, jeśli na konflikcie tracą fani mutantów. Takiego komfortu nie miało nigdy Sony,
co na szczęście wreszcie zdołało zrozumieć, dostrzegłszy coraz słabiej przez siebie wykorzystywany – a przecież wciąż ogromny – potencjał Spider-Mana. I bardzo dobrze, bowiem w czasach, kiedy superherosi traktowani są jak istne „dojne krowy”, ten najbardziej lubiany, zasługujący na wypas na najlepszej łące, powinien trafić tam, gdzie jego miejsca – do macierzystego stada. 7
M A G A Z Y N
INCOGNITO #5 WROGOWIE MOICH WROGÓW cz. 2
Incognito i Alicja zdobyli walizkę adresowaną do Barona. W środku znaleźli jednak coś, czego zupełnie się nie spodziewali. Kto wysłał krwawe ostrzeżenie królowi lokalnego podziemia? Czy była to tajemnicza postać czekająca u drzwi mieszkania Pawła? Jak na kradzież walizki zareagują Baron i Fritz? I w końcu jaką rolę w tym wszystkim odegrają...
„Wrogowie Moich Wrogów” cz. 2 już niebawem na cc-comics.pl 8
E X C L U S I V E
9
M A G A Z Y N
RECENZJA
Guardians of the Galaxy:
Planet Venom
Michał Czarnocki
10
V. Schiti © 2015 Marvel
Nigdy nie miał szczęścia do związków. Odrzucony i nazwany przez swą pierwszą miłość potworem, uzależniony przez toksycznego kochanka od narkotyków i psychotropów, a nawet… sprzedany swego czasu przez ex-partnera niczym towar na aukcji internetowej(!), nigdy nie zaznał prawdziwego uczucia – choć sam kochał „na zabój”… Ale to koniec upokorzeń, Venom bowiem postanowił raz na zawsze zerwać z patologiami i stworzyć „związek idealny”. Tylko co to za ideał, skoro od niedawna wraca do domu z wybitymi zębami…
UWAGA! Tekst zdradza zakończenie historii opowiedzianej w komiksie (tak, bez pardonu piszemy o tym, co Marvel zrobił Venomowi!)
C
zarny, kosmiczny symbiot (zwany początkowo błyskotliwym mianem „czarnego stroju Spider-Mana”) i jego niesforne potomstwo już niejednokrotnie gościło na łamach „SuperHero Magazynu” – czy to przy okazji recenzji komiksowych nowości zza wielkiej wody, czy to w roli gwiazd pierwszego odcinka naszego komiksowego elementarza dla początkujących adeptów superbohaterskiego rzemiosła (patrz SHM #2 – przyp. red.). Trudno więc dziwić się, że nie mogliśmy nie wykorzystać tak doskonałego pretekstu, jakim jest artykuł na okoliczność polskiej premiery DVD z filmem „Strażnicy Galaktyki” (patrz str. 50 – przyp. red.) i przy okazji po raz kolejny nie zerknąć za ocean, aby sprawdzić co słychać u Groota, Rocketa oraz świeżo upieczonego, symbiotycznego członka kosmicznej trupy cyrkowej, którego nieposkromionym apetytem straszono nas i nasze kosmate pieszczochy w pierwszych latach istnienia III RP. A dzieje się dużo. Ba! – historia „Planet Venom” przedstawiona niedawno na łamach serii „Guardians of the Galaxy” przynosi nam bodaj najbardziej przełomowe wydarzenie od czasu wprowadzenia obecnej inkarnacji antyherosa – Agenta Venoma, a być może nawet w całej, trzydziestoletniej historii postaci. Syn marnotrawny symbiociego rodu postanowił bowiem… uchylić rąbka tajem-
nicy na temat swojego pochodzenia i zabrać czytelników na obchód po swoim rodzinnym domu! Czy jednak „przełomowy” zawsze musi oznaczać „spełniający oczekiwania”? Niekoniecznie… Jedno natomiast jest pewne: skoro Marvel może sobie beztrosko reklamować inną pośrednio powiązaną ze Strażnikami serię komiksową – „Howard The Duck” – jako pierwszy w historii sequel do filmowej sceny po napisach końcowych (o czym piszemy zresztą w we wspomnianym wyżej tekście o pierwocinach i następstwach filmu „Strażnicy Galaktyki”), dlaczego niby my nie mielibyśmy nazwać okolicznościowego tekstu z okazji powrotu Venoma na planetę symbiontów pierwszym w historii (a przynajmniej w dziejach naszego periodyku) sequelem... recenzji z poprzedniego numeru? Kiedy ostatnio żegnaliśmy się z Flashem Thomsonem i jego mniej sympatycznym, drugim „ja” (recenzja GotG #14 w SHM #1 – przyp. red.), Agent Venom, wypożyczony przez zarząd zespołu Mścicieli do zaprzyjaźnionego klubu „Galacticos”, beztrosko debiutował w szeregach Strażników – tylko po to zresztą, aby już pod koniec pierwszego numeru swojej nowej serii zostać osieroconym przez towarzyszy i pozostawionym na pastwę losu na rubieżach kompletnie nieznanego i nieprzyjaznego bohaterowi kosmosu. Dziś, 11
M A G A Z Y N
12
Symbioty nie są złe i nie łakną ludzkiego (ani żadnego innego) mięsa. I wcale nie nazywają się symbiotami. A przynajmniej tako rzecze Brian M. Bendis, aktualny architekt fabuły „Strażników Galaktyki”, a więc siłą rzeczy również chwilowy kowal losu Flasha i jego „partnera”. Okazuje się bowiem nagle, że Klyntarianie – mianem których rasę Venoma i jemu podobnych pokrak od dziś tytułować nakazał scenarzysta – to kosmiczna rasa „poszukiwaczy perfekcyjnego połączenia” – istot, które po napotkaniu nieskazitelnego – tak pod względem kondycji fizycznej, jak i postawy moralnej(!) – gospodarza są w stanie uformować wojownika idealnego. Sęk w tym, że w galaktyce takiego „budulca” jak na lekarstwo… Co gorsza, nie dość, że w połączeniu z osobnikami o mętnych charakterach obcy mogą wydawać na świat potwory, to jeszcze zbyt długa obecność symbiota (pardon, Klyntarianina) poza domem może poskutkować jego „uszkodzeniem” i aberracją zawieranych przezeń związków – czym wytłumaczono permanentną niezdolność czarnego symbiota do współtworzenia hybrydy idealnej, nie tylko w wyniku „romansów” z typami spod ciemnej gwiazdy (Eddie’em Brockiem, Macem Garganem czy Otto Octaviusem), ale N. Bradshaw, J. Ponsor © 2014 Marvel
kiedy kilka numerów później wszyscy Strażnicy uprzednio wyeliminowani przez różnorakich przyjemniaczków są znów razem, Flasha po raz kolejny spotykamy w tym samym miejscu – zagubionego pośród egzotycznej, kosmicznej flory i fauny, bezskutecznie próbującego znaleźć sposób na powrót do domu. Odnaleziony „szczęśliwym trafem” przez niedawno poznanych – a już dawno niewidzianych! – towarzyszy nie okazuje jednak oczekiwanej radości na widok kompanów. Wszystkiemu winien symbiot, który w nowych, kosmicznych warunkach najwyraźniej zwariował… (tak jakby kiedykolwiek zachowywał się „stabilnie” – przyp. red.) W rezultacie na statku Strażników zaczyna rozgrywać się komediowa wariacja na temat filmowego „Obcego” – czy może raczej „Coś” Carpentera – z oszalałym symbiotem przeskakującym kolejno z bohatera na bohatera w poszukiwaniu tego jedynego, który uciszy resztę i zabierze stwora w upragnione miejsce, o którym nie wiedzieć czemu po latach sobie przypominał – do symbiociego domu. Gorzej, że ojczyzna antyherosa chyba nie do końca wygląda tak, jak ją sobie przez lata wyobrażaliśmy, a spotkanie bohatera z pobratymcami – nie tak jak byśmy tego chcieli…
(byłym, najsłynniejszym w historii gospodarzem Venoma i jednocześnie aktualnym hostem jego symbiotycznego wnuka, Toxina), z myślą o której powinno się czym prędzej zacząć przyjmowanie zakładów o to, kto zrobi większe oczy na widok nieoczekiwanej metamorfozy Venoma – jego poprzedni partner czy noszony przez niego – a spowinowacony z samym Venomem – „garnitur”. Roszady wszak nie zawsze muszą oznaczać zmiany na gorsze, zwłaszcza jeśli przemeblowywany pokój przez 30 lat zdążył pokryć się grubą warstwą kurzu i aż się prosi o małe przewietrzenie. Sęk jednak w tym, że postać Venoma akurat przez ostatnie trzy dekady przechodziła lifting już kilka razy, a ostatni, nie tak znowu dawny zabieg – mariaż żyjącego kostiumu z niepełnosprawnym weteranem wojennym – poskutkował stworzeniem bohatera nietuzinkowego, wyróżniającego się na tle zastępu nudnych, schematycznych, często kompletnie czarno-białych postaci komiksowych. Siłą ostatniej inkarnacji Venoma była bowiem jej schizofreniczna wręcz dwojakość, w żadnym wypadku niepozwalająca zaklasyfikować postaci ani jako typowego, harcerzykowatego herosa, ani jako dotychczasowego arcyłotra. Wygląda na to, że rzeV. Schiti, J. Keith © 2014 Marvel
również w ramach mariaży z przedstawicielami „jasnej strony mocy” – Peterem Parkerem i Eugene’em „Flashem” Thomsonem. To już jednak tylko przeszłość, bowiem symbiot został właśnie „uleczony” przez rodaków, Flash – ostatecznie uznany jedynym „godnym” w całej galaktyce, a Agent Venom – od teraz zwany Agentem Kosmosu(!) – przetransformowany w pierwszego w historii wojownika doskonałego, wprawdzie o aparycji wciąż nieodbiegającej od klasycznego, osiłkowatego Venoma z pazurami, za to bez obowiązkowych atrybutów – obślizgłego ozora i ostrych ząbków, które zastąpiono… maską a’la hełm Iron Mana! „Świętokradztwo” – takie, a nie inne określenie samo ciśnie się na usta. Faktem jednak jest, że sam koncept redefinicji symbiotycznego antyherosa teoretycznie może i nie jest aż taki zły – wszak nowe status quo, tj. pojawienie się „dobrego”, pancernego Venoma (w dodatku o zupełnie nowych – choć jeszcze nieujawnionych, a jedynie delikatnie zaanonsowanych przez symbiotyczną brać – umiejętnościach), choć kontrowersyjne, może być wstępem do co najmniej kilku całkiem nieźle rokujących historii. Ot, chociażby obowiązkowej potyczki z Eddie’em Brockiem
13
M A G A Z Y N
14
nawet ust?!). A nawet jeśli nie, Marvel może przecież zawsze beztrosko zapomnieć o przed chwilą poczynionych zmianach (tak jak momentalnie zapomniał o tym, że Flash dopiero co dostał od „lepszego” Spider-Mana parę eleganckich, syntetycznych nóg) albo wręcz wykasować „Agenta Kosmosu” w ramach majowego czyszczenia uniwersum podczas eventu „Secret Wars”. Czego by nie zrobił, jedno jest pewne – tak długo jak nowemu Venomowi nie odrosną zęby wyrwane z chirurgiczną precyzją przed duet Bendis/ Schiti, twój kanarek może spać spokojnie… Ch. Ward © 2015 Marvel
kome „wyleczenie” zepsutego symbiota nie – stety może obedrzeć bohatera z jego dotychczasowej wyjątkowości – i to o wiele bardziej niż bądź co bądź kontrowersyjna, wizualna przemiana z dobrze przyjętego przez fanów, lekko opancerzonego Spider-Mana z książeczką wojskową (w sytuacjach kryzysowych wciąż potrafiącego przybrać formę monstrum z zębami i obślizgłym ozorem) w ciężkozbrojnego, masywnego kosmo-żandarma rodem z gry komputerowej. Co z tego bowiem, że „Agent Kosmosu” (miejmy nadzieję, że ta nazwa, nadana bohaterowi przez Klyntarian się nie przyjmie…) to teoretycznie wciąż ten sam niepełnosprawny Gienek zagubiony w świecie herosów i kosmitów, skoro po uzdrowieniu relacji z jego nieodłącznym pasażerem na gapę (a więc – jak można domniemywać – wyleczeniu symbiota ze skłonności do kanibalizmu i złego prowadzenia się) może stać się już li tylko kolejnym, heroicznym gladiatorem, wolnym od uatrakcyjniających postać „demonów”? Z drugiej strony – może nie ma co martwić się na zapas. Wszak nie dano nam pisemnej gwarancji, że za chwilę symbiot nie zepsuje się po raz kolejny (w końcu kto by tam wierzył słowom kosmity, który nie ma
P.S. A w zasadzie po co czekać na rozwój sytuacji i łudzić się, że transformację Venoma da się jednak odwołać? Zamiast siedzieć z założonymi rękoma postanowiliśmy działać i zasięgnąć informacji o zmianach w mitologii Venoma u samego źródła. Szczegóły na następnej stronie!
Tytuł: Guardians of the Galaxy: Planet Venom (GotG #21-#23) Twórcy: Brian M. Bendis, Valerio Schiti i inni Wydanie: USA Wydawca: Marvel Data wydania: 2014-2015
Valerio Schiti
WYWIAD
człowiek, który pozbawił Venoma zębów
M
SuperHero Magazyn: Hej Valerio! Jakie to uczucie być śmiałkiem, który wybił Venomowi zęby i wyrwał mu język? Czy nie obawiasz się spotkań na ulicy z całą armią fanatyków symbiotycznego stwora i publicznego ostracyzmu, który czeka cię za dokonanie takiej „profanacji”? (śmiech) A tak na poważnie – Todd McFarlane obdarował „czarny strój”
V. Schiti © 2015 Marvel
leko się rozlało. Venom – móżdżkożerny stwór, którego nieposkromionym apetytem wydawnictwo Tm-Semic przed laty straszyło nas i nasze włochate pieszczochy w zapowiedziach kolejnych numerów przygód Człowieka-Pająka – po kilku latach umizgiwania się do niedawnych wrogów, superherosów, i nie zawsze skutecznego przekonywania, że może być dobry, ostatecznie przeszedł na jasną stronę mocy. O tym, czy ta nienaturalna (świętokradzka?!) metamorfoza antyherosa ma trwały charakter i czy warto było dłubać przy komiksowym kanonie, narażając się tym samym na konflikt z całą rzeszą fanatyków uniwersum Marvela rozmawiamy dziś z Valerio Schitim – włoskim artystą komiksowym, etatowym rysownikiem marvelowskich Strażników Galaktyki i jednym z głównych winowajców całego zamieszania, który za przyzwoleniem (a wręcz: „na zlecenie”!) Domu Pomysłów zabawił się w dentystę i – dosłownie i w przenośni – pozbawił Venoma zębów!
15
M A G A Z Y N
zębami, czyniąc zeń jednego ze ścisłej piątki najpopularniejszych przeciwników Pajęczaka, Erik Larsen dodał kolejny znak rozpoznawczy – obślizgły jęzor, Humberto Ramos zmienił (anty)herosa z monstrualnego szaleńca w zbrojnego, spider-manopodobnego żołnierza, a teraz ty zreformowałeś Venoma, przekształcając go w nowoczesnego, kosmicznego wojownika rodem z gry komputerowej, w masce przypominającej hełm Iron Mana. Jakie to uczucie znaleźć się pośród garstki najsłynniejszych artystów, którzy majstrowali przy wizerunku jednego z najpopularniejszych komiksowych antyherosów, każdorazowo dodając do anturażu i mitologii postaci coś nowego i unikalnego? Valerio Schiti: To przerażające! Nie masz pojęcia – przez jeden dzień (ten, w którym po raz pierwszy opublikowano szkice nowego Venoma – przyp. red.) na Twitterze byłem swoistym „wrogiem publicznym nr 1”! Każdy, komu nie przypadł do gustu nowy wygląd bohatera „ćwierkał” przeciw Brianowi Bendisowi (scenarzyście komiksu – przyp. red.) i mnie. Na początku byłem tym trochę zaniepokojony, ale potem, gdy po bardziej szczegółowej lekturze opinii przekonałem się, jak wiele wśród nich jest „polubień” i głosów pozytywnych, zrozumiałem, że większość czytelników zaakceptowała nowego Venoma i od teraz moją misją powinna być próba przekonania „hejterów”. Wszystko to było trochę przerażające również z powodu porównań z innymi artystami, którzy odcisnęli swoje piętno, zmieniając 16
postać Venoma. Wspomniałeś McFarlane’a, Larsena, Ramosa, a ja właściwie dorastałem, czytając historie ilustrowane przez tych kolesi! To wielki zaszczyt i wielka odpowiedzialność być częścią tak poważnego dziedzictwa. Jak wspomniałeś – Venom to dosyć zmienna postać, jego wizerunek zmieniał się kilka razy w przeciągu kilku ostatnich lat, więc bardzo przypadł mi do gustu pomysł Briana, aby przedefiniować Venoma jeszcze raz, czyniąc go prawdziwym, kosmicznym herosem, kimś o wiele lepiej wpasowującym się w gusta nowych generacji czytelników. Starałem się jak tylko mogłem, aby uczynić zreformowanego Venoma nowoczesnym, potężnym i budzącym podziw, i wierz mi, że kiedy wypowiadam te słowa, tak naprawdę nie widziałeś jeszcze niczego (rozmowa odbyła się tuż po premierze GOTG #23 – przyp. red.)! Na dobrą sprawę na razie pokazaliśmy jedynie jeden, statyczny kadr prezentujący bohatera w bezruchu (ten sam, który zdobi standardową, czarno-białą okładkę bieżącego numeru „SuperHero Magazynu” – przyp. red.), a więc wciąż nie wiesz, jak on walczy, jak się porusza, w jaki sposób używa swoich mocy. Mamy (razem z Brianem M. Bendisem – przyp. red.) bardzo dużo pomysłów na rozwój postaci i mam nadzieję, że już wkrótce ujawnimy je wszystkie czytelnikom. Jak zostało to opisane w GOTG #23 Venom został „uleczony”, „związek” symbiota z Flashem został „naprawiony”, co pozwala wysnuć wniosek, że szalona, mroczna natura
Jestem ciekaw, czy Marvel planuje dać „Agentowi Kosmosu” zezwolenie na krótki wypad na Ziemię i na prezentację jego nowej stylizacji, nowych zdolności i nowego sposobu bycia jego „bliskim” z przeszłości – Pajączkowi i jego staremu kumplowi, Eddiemu Brockowi (zupełnie przypadkiem „przyspawanemu” właśnie do wnuczka Venoma, Toxina!)? Czy istnieją jakieś znane ci plany realizacji takiego projektu? Czy chciałbyś być częścią zespołu twórców odpowiedzialnego za organizację takiego „spotkania”?
Nie wiem, czy istnieją plany rychłego powrotu Venoma na Ziemię, ale to mogłoby być bardzo ciekawe i zdecydowanie bardzo chciałbym być tym artystą, który zilustruje ten moment. Przy czym aktualnie na dobrą sprawę nie wiem nawet, czy po „Secret Wars” będzie jeszcze istnieć właściwa Ziemia-616... Aktualnie przebywamy w kosmosie, sam rozumiesz... jak zwykle jesteśmy tymi, którzy o wszystkim dowiadują się ostatni! Czy dobrze bawiłeś się, rysując wszystkie te dziwaczne hybrydy Venoma (patrz GOTG #22 – przyp. red.), jak Groot-Venom czy Rocket-Venom? Czy istnieje jakaś inna postać z uniwersum Marvela (niekoniecznie ze składu Strażników), którą chciałbyś pchnąć w objęcia symbiota na kartce papieru? Tak: zdecydowanie Galactus! Pomysł wprawdzie „ni w pięć, ni w dziewięć”, ale spójrzmy prawdzie w oczy: czyż to nie wyglądałoby fajnie? V. Schiti © 2015 Marvel
bohatera bezpowrotnie rozpłynęła się w odmętach niepamięci. Tymczasem na okładce GOTG #24 antyheros znowu prezentuje się w klasycznym anturażu Agenta Venoma – lżejszym, bez nowego, kosmicznego hełmu. Co to oznacza? Czy zatem nowy rynsztunek „Agenta Kosmosu” (jak nowego, uleczonego Venoma nazwali jego pobratymcy w finale historii „Planet Venom” – przyp. red.) jest zarezerwowany jedynie na specjalne okazje, a na co dzień bohater będzie operował w swoim starym, mniej kosmicznym uniformie? Nie, po prostu stworzyłem tę ilustrację jeszcze zanim dowiedziałem się, że Venom otrzyma nowy wygląd. I tyle. Obawiam się, że nie ma szans, aby zobaczyć stary strój, ale jeśli bardzo chcesz mogę zmyślić jakąś pokręconą historyjkę, aby dać miłośnikom Agenta Venoma fałszywą nadzieję...
Ile czasu zajęło ci przygotowanie wszystkich wariantów nowego wyglądu Venoma, które zaprezentowano niedawno w sieci (m.in. na oficjalnej stronie internetowej Marvela – przyp. red.)? Zazwyczaj musimy się śpieszyć z projektami postaci, ale w przypadku Venoma mieliśmy tyle czasu, ile było potrzeba, aby zrobić to dobrze. I uwierz mi, to nie było proste. Wyobraź sobie grupę przynajmniej 4 osób: 17
M A G A Z Y N
edytorów Mike’a Martsa i Xandera Jarowey’a, scenarzystę Briana Michaela Bendisa i mnie debatujących wspólnie, aby ustalić, jak powinien wyglądać nowy Venom. Do tego nie przebywaliśmy w tym samym pokoju. Ba, nawet nie przebywaliśmy w tym samym kraju! Mieszkam we Włoszech, w zupełnie innej strefie czasowej, a to czasami spowalnia całą pracę. To dlatego naprodukowałem aż tyle różnych wariantów postaci, po prostu chciałem pokazać pozostałym członkom zespołu wszystkie możliwe opcje, aby mogli przekazać mi swoje wątpliwości i wskazówki. Nie pamiętam dokładnie, ale wydaje mi się, że pracowaliśmy nad tym przynajmniej tydzień. Zawsze mawiam, że komiks wcale nie jest dziełem wyłącznie dwóch osób, scenarzysty i rysownika, jak wielu czytelnikom mogłoby się to wydawać, lecz pracą zespołową i ten nowy wygląd Venoma jest właśnie rezultatem zderzenia pomysłów przynajmniej czterech osób. Mówię „przynajmniej”, bo przecież Mike i Xander mogli pokazać moje projekty w biurze, ale tego właściwe nie wiem... Jestem kolesiem mieszkającym we Włoszech, pamiętasz? Jestem pewien, że nie odpowiesz na to pytanie (albo odpowiesz w jakiś bardzo pokrętny sposób...), a może zwyczajnie nie masz żadnej wiedzy na temat przyszłości, ale po prostu nie mogę nie spytać – czy nowy Venom, „Agent Kosmosu” przetrwa „Sekretne Wojny” i całe to zamieszanie z „Battleworldem” (zapowiedziany na maj 18
szumny event Marvela, który skutkować ma wielkimi zmiany w całym uniwersum wydawnictwa – przyp. red.)? Czy „uzdrowiony” Venom to trwałe status-quo czy tylko tymczasowa zmiana? Och, na to pytanie zdecydowanie mogę odpowiedzieć: to trwała zmiana. Absolutnie trwała. Czy mógłbyś uchylić rąbka tajemnicy na temat nowych, ekscytujących projektów, nad którymi pracujesz aktualnie dla „Domu Pomysłów”? W najbliższej przyszłości skupiam się na Strażnikach Galaktyki i jestem bardzo szczęśliwy jako aktualny, etatowy rysownik tej serii. Kocham fantastykę naukową, kocham komiksy akcji, ale przede wszystkim uwielbiam zabawne komiksy, a akurat w Strażnikach Galaktyki jest wyjątkowo dużo humoru. No i oczywiście mogę rysować Rakietowego Szopa! Czy na tym świecie znajdzie się choćby jeden artysta, który zrezygnowałby z szansy rysowania Rocketa!? Dzięki za rozmowę i proszę o kilka słów do naszych czytelników na zakończenie. Dzięki za wywiad i za życzliwość. Drodzy czytelnicy, obiecuję: zrobię wszystko co w mojej mocy, aby odmienić ten nowy wygląd Venoma... Skucha, żartowałem. Nowy wygląd to trwała zmiana, ale przecież obiecałem wcześniej, że dam wam fałszywą nadzieję! Przepytał Michał Czarnocki
Najlepsza oferta...
...komiksów z USA
Sprawdź na www.multiversum.pl 19
M A G A Z Y N
20
Michał Czarnocki Tytuł: Wolverine: Staruszek Logan Twórcy: Mark Millar, Steve McNiven i inni Wydanie: polskie Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz Wydawca: Hachette Polska (org. Marvel) Data wydania: 2014
S. McNiven, D. Vines, M. Hollowell © 2008, 2014 Marvel
,
WIELKA KOLEK C J A K O MI K SO W MAR V EL A
WKKM #54: Staruszek Logan
C
o zrobić, aby wyeliminować z gry nieśmiertelnego przeciwnika? Wbrew pozorom to bardzo proste. Zamiast ranić ciało, wystarczy zranić jego duszę… Ileż to już dystopijnych, post-apokaliptycznych wizji globalnego triumfu zła było nam dane oglądać w komiksach Domu Pomysłów? Ileż to razy serwowano nam przerażające obrazy przyszłości – pełne porozrzucanych, martwych ciał superherosów i górujących nad nimi sylwetek arcymistrzów zbrodni popijających szampana z szerokim uśmiechem na twarzy? Palce obu rąk członków drużyny piłkarskiej
to zdecydowanie za mało, aby zliczyć wszystkie pomysły Stana Lee i jego spadkobierców na uprzykrzenie przebierańcom ich superbohaterskiej emerytury... Mimo to, dotychczas – zgodnie z żelazną zasadą, że w komiksie nie tylko to, co ma nadejść, ale i to, co już się wydarzyło można w nieskończoność zmieniać, wymazywać i retuszować – wszyscy żyli w przekonaniu, że nawet jeśli herosi się zagapią i przypadkiem nastanie jakiś paskudny, superbohaterski Armagedon, wówczas niczym królik z kapelusza wyskoczy niejaki Wolverine, który zasiądzie za sterami wehikułu czasu i grzebiąc w przeszłości prewencyjnie zlikwiduje stwórcę Ultrona, Sentineli, Skynetu i Planety Małp, wymazując z kontinuum czasowego rzeczywistość, w której populacja harcerzy w kolorowych majtkach uległaby zdziesiątkowaniu. Tym razem jednak Rosomak dał się podejść. Nie dość bowiem, że zawczasu nie zapobiegł wyginięciu superbohaterskiego gatunku, który w rezultacie zastąpiły m.in. dinozaury(!), to jeszcze zupełnie nie kwapi się dziś do tego,
,
herosów amerykańską ziemię pomiędzy siebie i na co najmniej pół wieku wybijając ludziom z głowy pomysły o rozbijaniu się po ulicach w kolorowych majtkach. Jak pomyśleli, tak zrobili. A, że jednego jedynego Logana zabić nie mogli, zamiast kopać się z koniem podstępnie zaprzęgli go, aby dopomógł im w krucjacie, a potem jeszcze znienawidził siebie za to, co zrobił. Pomysł wprawdzie w żadnym wypadku odkrywczy – wszak i DC nieraz próbowało już zabawy w superłotrowskie alianse i nie raz mieszało w głowach swoim superbohaterom, każąc im atakować swoich przyjaciół – za to zrealizowany po mistrzowsku i z rozmachem, w oparciu o skrypt wprost idealnie nadający się na scenariusz kasowego filmu drogi z elementami post-apokaliptycznych serii „Mad Max” i „Resident Evil”. Wizję Marka Millara pięknie zobrazowaną przez wytrawnego ilustratora najważniejszych marvelowskich wydarzeń ostatnich lat (ostatnio – śmierci Wolverine’a, wcześniej m.in. Wojny Domowej), Steve’a McNivena, śledzi się bowiem rzeczywiście jak dobry, hollywoodzki obraz akcji – z zapartym tchem i z niezdrową wręcz radością na widok kolejnych zakrętów fabularnych i tony fruwających wnętrzności. A, że jak każdy produkt z amerykańskiej mekki filmo-
WI EL KA KO L EK CJ A K O MI K SOW MARVELA
aby po raz kolejny wsiąść do latającego samochodu Marty’ego McFly’a i naprawić historię, a zamiast tego, od blisko pół wieku powtarza jak mantrę, że „Wolverine umarł”. Zresztą nawet jeśliby wreszcie zdecydował się to zrobić i wyretuszował okrutną przyszłość, jedno z pewnością mu się nie uda: jego szpony nie dosięgną półek naszych domowych bibliotek i nie wymażą z nich egzemplarza komiksu duetu Millar/McNiven. I bardzo dobrze, bowiem „Staruszka Logana” nie sposób nie mieć w swojej kolekcji. A nawet jeśli jeszcze go tam nie ma, dziś już nic nie stoi na przeszkodzie, aby uzupełnić księgozbiór, bowiem komiks właśnie trafił do polskiej dystrybucji w ramach „Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela”. Dzieło duetu Millar/McNiven to historia o tym, jak pewnego dnia złoczyńcy Marvela nauczyli się tabliczki mnożenia… Co więcej, dysponując wiedzą na temat tajemnej sztuki rachowania antyherosi wykoncypowali sobie, że mnożąc co najmniej 10 łotrów przypadających na każdego, pojedynczego herosa przez liczbę wszystkich trykociarzy uzyskają niemożliwą do zatrzymania armię zjednoczonych drabów, która bez problemu wyrżnie w pień wszystkich Mścicieli, mutantów i każdą superbohaterską rodzinę w mieście, dzieląc osieroconą przez
21
M A G A Z Y N
,
WIELKA KOLEK C J A K O MI K SO W MAR V EL A
WKKM #54: Staruszek Logan
22
wej, jest to kino trochę popcornowe, podszyte nadmiarem przesadnej, tarantinowskiej makabry dopuszczającej patroszenie przeciwników „od wewnątrz”, obowiązkowe u Marka Millara odgryzanie głów przez Hulka, wzajemne okładanie się bydlęcym pogłowiem (podobno żadne zwierzę nie ucierpiało podczas kręcenia „Staruszka…”), tudzież dekapitację za pomocą szponów, tarczy i rękojeści(!) shotguna? No cóż, może i wszyscy narzekają na McDonalda, ale faktem jest, że mało kto potrafi się mu oprzeć. A ten tutaj to akurat istne danie dnia – prawdziwy, kowbojski burger z podwójną ilością mięsa, przypraw i dodatków, urzekający niebywałą wręcz ilością smaczków z bogatej przeszłości Marvela – od zapomnianego Spidermobilu, przez poczciwych przyjaciół Mole-Mana (tu pełniących funkcję podziemnych zombie!), skończywszy na wyrafinowanym nawiązaniu do ikonicznej okładki „Captain America Annual” #8/1986 przedstawiającej pojedynek Rosomaka z Człowiekiem-Flagą (tutaj sprytnie zamienionych rolami). Sceptycy oczywiście rzekną, że twórcy poszli na łatwiznę, godząc się za cenę dostarczenia taniej rozrywki na liczne nieścisłości i niezgodności z kanonem – ot, chociażby nieakceptowaną przez komiksowych konserwatystów
siwiznę i liczne zmarszczki Logana, rzekomo niemożliwe do zaistnienia kiedy posiada się utrzymujący wieczną młodość czynnik samogojący. Historia zna jednak przypadki zdrowych, młodych mężczyzn (np. skazańców), którzy od nadmiaru stresu potrafili posiwieć w przeciągu jednej nocy. A akurat Rosomakowi ze „Staruszka Logana” los stresów nie szczędził, więc dziwić powinno raczej, gdyby się nie zestarzał i nie osiwiał, dźwigając przez pół wieku bagaż aż tak przykrych doświadczeń… Z resztą, ta siwizna to raczej dobry prognostyk na przyszłość – mając na uwadze niedawną zapowiedź Hugh Jackmana, że wbrew wcześniejszym deklaracjom chętnie będzie grał filmowego Logana aż do śmierci, możemy być pewni, że za jakieś dwie-trzy dekady ktoś z włodarzy 20th Century Fox (a być może samego Marvela, jeśli prawa do filmowego wizerunku postaci wrócą do domu rodzinnego), dysponując doskonałym scenariuszem na film o superbohaterskiej jesieni życia w postaci egzemplarza „Staruszka”, wpadnie na pomysł, jak zagospodarować podstarzałego aktora. A wtedy strzeżcie się zasuszeni złoczyńcy, bowiem kiedy już po 50 latach postu Logan wreszcie wysunie szpony, krew w filmowym domu (nie) spokojnej, antybohaterskiej starości poleje się strumieniami…
WKKM #54: Staruszek Logan
A. Sorrentino © 2015 Marvel
G. Camuncoli © 2014 Marvel
,
Tuż przed premierą niniejszego wydania „SuperHero Magazynu” krew w żyłach milionów miłośników komiksu zmroziła informacja o nadchodzącym evencie Marvela, „Secret Wars”, w ramach którego wydawnictwo może skasować przeszłość, teraźniejszość i niejedną z licznych przyszłości swego superbohaterskiego uniwersum, w tym również tę, w której Logan schował szpony, a Hulk zamiast miażdżyć czaszki przeciwników, skupił się na beztroskim chędożeniu rzeszy nałożnic celem przedłużenia egzystencji swego pokracznego gatunku. Wygląda jednak na to, że zanim Marvel zrobi to, czego nie zrobił Wolverine i bezpowrotnie wymaże linię czasową rodem z historii duetu Millar/McNiven, czeka nas jeszcze przynajmniej jedno spotkanie z siwym rosomakiem. Uniwersum „Staruszka Logana” zostało bowiem właśnie oficjalnie włączone do rozgrywki alternatywnych, marvelowskich światów na sekretnowojennej mapie „Battleworld”! Miniseria „Old-Man Logan” będąca oficjalnym tie-inem „Sekretnych Wojen”, zgodnie z zapowiedzią jej architekta, Briana M. Bendisa ma być bezpośrednią kontynuacją oryginalnej historii i przedstawiać losy dziadka Logana po wyruszeniu na krucjatę przeciw złu. Co więcej, to nie koniec obecności bohaterów oryginalnego „Staruszka” na łamach aktualnych serii Marvela, bowiem jedną z najjaskrawszych postaci z komiksu – potocznie znaną jako „Spider-Suka”(!) wnuczkę Petera Parkera – począwszy od jej występu na ostatniej stronie zeszytu „Superior Spider-Man” #32 możemy oglądać również w ramach eventu „Spider-Verse” zrzeszającego dziesiątki pajęczych superherosów w walce przeciw pająkożernemu Morlunowi. Hmm… a może jednak Marvel tak całkowicie nie wymaże dziedzictwa „Staruszka Logana” ze swojego świata?
WI EL KA KO L EK CJ A K O MI K SOW MARVELA
STARUSZEK LOGAN POWRACA!
23
M A G A Z Y N
24
Michał Czarnocki
Tytuł: Thunderbolts: Wiara w Potwory Twórcy: Warren Ellis, Mike Deodato Jr. i inni Wydanie: polskie Tłumaczenie: Jacek Drewnowski Wydawca: Hachette Polska (org. Marvel) Data wydania: 2015
M. Djurdjevic © 2007, 2015 Marvel
,
WIELKA KOLEK C J A K O MI K SO W MAR V EL A
WKKM #57: Thunderbolts: Wiara w Potwory
C
zy zepsuci do szpiku kości arcymistrzowie zła i udający skruchę seryjni siewcy nieporządku to dobry materiał na superbohaterów? Boże uchowaj. Ale na niekiepski komiks – to już co innego. Thunderbolts to stosunkowo młoda, komiksowa marka, która dopiero w tym roku osiągnęła pełnoletniość po 18 latach obecności na firmamencie marvelowskiego universum. Mimo tak krótkiego stażu (pamiętajmy, że np. taki Gacek ma już 75 lat na karku!) skład niepokornych rzezimieszków próbujących przekonać świat, że rachunek sumienia i pokuta mają wielką, oczyszczającą moc, zdążył
już okrzepnąć i zaliczyć pokaźną ilość występów na kartach komiksów, często znajdując się w ścisłym centrum najważniejszych eventów Domu Pomysłów. Drużyna wielokrotnie przy tym zmieniała definicję swojej działalności: od substytutu rzekomo poległych herosów Marvela (saga „Onslaught”) realizującego partykularne interesy pod przykrywką prawdziwego superbohaterstwa, poprzez grupę najemnych hycli na usługach rządu USA powołanych do ścigania niezarejestrowanych superbohaterów, skończywszy na drużynie operującej pod szyldem oficjalnej – choć mocno wykoślawionej – inkarnacji Mścicieli, pełnej szaleńców biegających po mieście w oryginalnych trykotach Spider-Mana i spółki. Szyld „Thunderbolts” z czasem stał się zresztą na tyle atrakcyjny, że w ostatnich latach bezpardonowo przejęła go grupa autentycznych (chociaż tych mniej nieskazitelnych) herosów, m.in. Punishera, Czerwonego Hulka i Ghost Ridera, którzy zajęli się bezlitosną eksterminacją zła w odległych, egzotycznych zakątkach ziemskiego globu. Z okazji zacnego jubileuszu wejścia w dorosłość, drużyna
WKKM #57: Thunderbolts: Wiara w Potwory
,
kowanego pod szyldem Hachette tytułu, „Tajnej Inwazji”, aby dopiero dziś zaprezentować się polskiemu czytelnikowi w chronologicznie o wiele wcześniej powstałym komiksie prezentującym genezę powstania i pierwsze dni działalności grupy? Żadna oczywiście w tym wina samego komiksu i jego twórców, niemniej jednak trudno nie przyznać, że cały proceder odbywa się z wyraźną szkodą dla mniej wyrobionego czytelnika przebijającego się przez zawiłe meandry bezkresnego uniwersum Marvela. Wracając do pierwocin historii przedstawionej w komiksie: wszystko zaczęło się od tego, że Tony’emu Starkowi zabrakło rąk do pracy… Jak pamiętamy z kart „Wojny Domowej” (recenzja w SHM #1 – przyp. red.) ważną kwestią spędzającą sen z powiek dowódcom obu stron barykady – Iron Manowi i Kapitanowi Ameryce – była chęć uzyskania przewagi liczebnej w toczącym się konflikcie. Luki w szeregach zarejestrowanych herosów, naprzeciw których stanęła pokaźna ekipa Stevena Rogersa, sformowana dzięki sojuszowi zamaskowanych buntowników i mieszkańców Atlantydy, Tony Stark postanowił wypełnić… superprzestępcami. Po wygranej przez stronę rządową batalii pomysł ten postanowiono rozwinąć, formując oficjalną, rządową supergrupę złożoną ze zreformowanych gałganów, huncwotów i innego,
WI EL KA KO L EK CJ A K O MI K SOW MARVELA
postanowiła w tym roku odwiedzić nasz kraj w ramach „Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela” i zorganizować swoją osiemnastkę na łamach 57. tomu cyklu pt. „Wiara w Potwory”. Co najważniejsze, grupa postanowiła zaszczycić imprezę obecnością w swoim najmocniejszym składzie: bulterierów Normana Osborna! Niejednokrotnie na łamach „SuperHero Magazynu” wyrażaliśmy żal dotyczący strategii wydawniczej (a raczej jej braku) oficyny Hachette skutkującej brakiem jakiegokolwiek poszanowania chronologii w doborze tytułów publikowanych w ramach kolekcji komiksów Marvela. Argument ten pojawia się po raz kolejny w przypadku inkarnacji Thunderboltów przedstawionej w recenzowanym tomie, której pierwocin należałoby dopatrywać się „Wojnie Domowej” opublikowanej w ramach cyklu Hachette ponad pół roku temu. O ile większą moc oddziaływania mógłby mieć ten przepyszny event Marvela, gdyby wszystkie związane z nim tytuły („Wojnę Domową”, „Poległego Syna” czy omawianą tutaj „Wiarę w Potwory”) wydać kolejno jeden po drugim? Co więcej, jak wiele traci na tym sama drużyna niepokornych sługusów ex-Zielonego Goblina, która przez miszmasz w kolejności wydawanych w Polsce pozycji kilka tygodni temu odegrała poważną rolę na łamach innego opubli-
25
M A G A Z Y N
,
WIELKA KOLEK C J A K O MI K SO W MAR V EL A
WKKM #57: Thunderbolts: Wiara w Potwory
26
niecnego tałatajstwa, które w zamian za wikt, opierunek i złagodzenie wyroków zgodziło się polować na superherosów niechętnych do pójścia w kamasze. Na czele drużyny operującej pod szyldem „Thunderbolts” przejętym po jej zaginionym liderze, Baronie Zemo, obsadzono osobnika o równie mętnej jak jego podwładni i poprzednik przeszłości – Normana Osborna, oficjalne zreformowanego byłego Zielonego Goblina wciąż walczącego skrycie z trudną do okiełznania schizofrenią i obsesją na punkcie Spider-Mana. W składzie grupy, oprócz członków ostatniej inkarnacji oryginalnego składu (Moonstone, Swordsmana, Songbird i Radioactive Mana), niczym dwie wisienki na torcie umieszczono Venoma (z Macem Garganem jako hostem) oraz Penance’a – paradującego w sadomasochistycznym stroju pokutnym Roberta Baldwina, którego nieodpowiedzialna zabawa w superbohaterskie reality-show doprowadziła kilka miesięcy wcześniej do katastrofy, a w rezultacie – do wprowadzenia w życie Aktu Rejestracji Superherosów i wybuchu Wojny Domowej. Przedstawione w formie retrospekcji barwne „rozmowy kwalifikacyjne” członków grupy wymieszane z obszernymi fragmentami dwóch pierwszych, oficjalnych misji zespołu składają się na historię przedstawioną na łamach recenzowanego komiksu.
Thunderbolts duetu Ellis/Deaodato Jr. to komiks kompletny. Pierwsze wrażenie kradnie oczywiście oprawa wizualna brazylijskiego artysty, którego monstrualny, niezrównoważony Venom przeraża (zwłaszcza w scenie, w której bezpardonowo odgryza ramię swojej „ofiary”!), Moonstone – choć wiadomo, że to femme fatale z kategorii tych najbardziej zgubnych dla mężczyzny – zachęca, żeby zaprosić ją na randkę, a Norman Osborn o sportretowanej z fotograficzną wręcz precyzją twarzy Tommy’ego Lee Jonesa na każdym kroku nieomalże krzyczy z kart komiksu, aby zaufać wizji rysownika i bez jakichkolwiek udziwnień przenieść go na ekran (niestety losu Nicka Fury’ego o twarzy Samuela L. Jacksona rodem z kart „Ultimates” Millara i Hitcha raczej nie podzieli, bowiem Jones już w filmach Marvela się pojawił w zupełnie innej roli, jako jeden z mentorów Kapitana Ameryki – przyp. red.). Nietuzinkową oprawę wizualną podpiera tutaj bardzo dobry fundament fabularny w postaci scenariusza Warrena Ellisa skupiającego się na grupce nieprzystających do siebie nihilistów reprezentujących całkowicie rozbieżne interesy, na każdym kroku knujących, kopiących pod sobą dołki i nawzajem próbujących wysadzić się z siodła. I chociaż szalonym hyclom poskąpiono w komiksie ciekawszego materiału do ćwiczenia swoich umiejętności
WKKM #57: Thunderbolts: Wiara w Potwory
THUNDERBOLTS NORMANA OSBORNA LEKTURA UZUPEŁNIAJĄCA
„Wiara w Potwory” to jedynie wstęp do barwnych losów drużyny odszczepieńców Normana Osborna. W ramach lektury uzupełniającej zdecydowanie warto sięgnąć po inne wydane w tym millenium tytuły z drużyną tropicieli zbuntowanych herosów na pokładzie, m.in. historię „Moon Knight: The Death of Marc Spector”, gdzie ekipie Thunderbolts przychodzi zmierzyć się z bardziej wymagającym przeciwnikiem niż w komiksie duetu Ellis/Deodato Jr. – Księżycowym Rycerzem. Nie sposób pominąć również wydarzenia przedstawione na łamach „Tajnej Inwazji” (WKKM # 55), w następstwie której Norman Osborn wskakuje w buty kierownika T.A.R.C.Z.Y. (przemianowując ją na M.Ł.O.T.!), a jego czołowi podwładni – Venom, Moonstone i Bullseye – w trykoty Spider-Mana, Ms. Marvel i Hawkeye’a (seria „Dark Avengers”). Całości wykazu lektur pomocniczych dopełnia wieńcząca etap „Mrocznych rządów” Osborna miniseria „Siege” (już niebawem dostępna w Polsce w ramach „Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela”), gdzie podjudzony przez Lokiego Zielony Goblin w zbroi Iron Mana z nadrukowanymi insygniami Kapitana Ameryki prowadzi armię superherosów i udających Mścicieli Thunderboltów na samobójczą misję: starcie z samymi bogami Asgaardu!
,
American Eagle’a z miejsca zyskują sympatię, wzajemnie wchodząc sobie w paradę. W końcu tak naprawdę nie o misję chwytania krnąbrnych herosów, lecz o popychające do przodu fabułę niesnaski tutaj przede wszystkim chodzi.
O. Coipel © 2010 Marvel
M. Deodato Jr. © 2009 Marvel
G. Dell’Otto © 2008, 2015 Marvel
A. Suydam © 2008 Marvel
WI EL KA KO L EK CJ A K O MI K SOW MARVELA
i trudnej sztuki zgrania na polu bitwy, antyherosi pastwiąc się nawet nad mniej prominentnymi trykociarzami pokroju Jacka Flaga, Steel Spidera czy
27
M A G A Z Y N
RECENZJA
Wiedźmin: Dom ze Szkła
Piotr Czarnecki
Nie „super” i nie „hero”, ale nasz – polski. Tyle, że po amerykańsku.
W
28
P. Tobin, J. Querio © 2014 Dark Horse Comics (materiały prasowe: Egmont)
czasach PRL superherosi – te zgniłe owoce zepsutej, liberalnej kultury zachodu – rzadko odwiedzali daleki, nadbałtycki kraj zza żelaznej kurtyny. Kreatywność w narodzie jednak silna, dlatego też naszych superbohaterów tworzyliśmy po swojemu, jeśli nie w nielicznych komiksach sprytnie mieszających zachodnie wzorce z socjalistycznymi realiami („Funky Koval”), to na kartach książek. Jednym z takich książkowych gierojów był Geralt z Rivii – zmutowany genetycznie łowca potworów, zrodzony z wyobraźni Andrzeja Sapkowskiego. Żywy dowód na to, że nie trzeba mieszkać w Ameryce, aby być „super”, ani nosić peleryny, aby być „hero”. Wszystko zaczęło się niemal trzy dekady temu w opowiadaniu „Wiedźmin” nadesłanym na konkurs periodyku „Nowa Fantastyka”. Tekst nie zajął wprawdzie pierwszego miejsca w plebiscycie, jednak po kilku latach doczekał się rozwinięcia w postaci dwóch
M. Mignola © 2014 Dark Horse Comics (materiały prasowe: Egmont)
zbiorów opowiadań, a niedługo później pięciotomowej sagi. Zarówno opowiadania, jak i saga, tak różne od dzieł fantastów z zachodu, zrobiły niemałą karierę w kraju, jak i wśród naszych sąsiadów. Nic więc dziwnego, że na przestrzeni lat powstało wiele interpretacji przygód Białego Wilka – komiks duetu Polch i Parowski, niesławny serial i film z Michałem Żebrowskim w roli tytułowej czy cała masa opowiadań autorstwa rosyjskich pisarzy. Ogólnoświatową sławę Geraltowi przyniosła jednak dopiero gra komputerowa produkcji CD Projekt Red. Miłośnicy elektronicznej rozrywki oszaleli na punkcie produkcji – podobnie jak w przypadku książkowego pierwowzoru – zupełnie innego od tego, do czego twórcy gier przyzwyczajali nas do tej pory. Premiera finału komputerowej trylogii o Wiedźminie już niebawem, włodarze CD Projekt nie byliby jednak sobą, gdyby pozwolili nam na nią po prostu czekać. Dlatego też w kolaboracji z Dark Horse Comics przygotowana został pięcioczęściowa miniseria komiksów z Geraltem w roli głównej. Cykl – w pierwszej kolejności opublikowany nie w słowiańskim mateczniku białowłosego najemnika, lecz na obczyźnie – niedawno trafił również nad Wisłę, w formie wydania zbiorczego pt. „Dom ze Szkła”, którego dystrybucję w Polsce na swoje barki wzięło wydawnictwo Egmont. Gra o uznanej już, globalnej marce i budżecie zarezerwowanym dla największych, światowych produkcji nie może zadowolić się byle jaką promocją. Dlatego też do pracy
nad komiksową odsłoną przygód Wiedźmina realizowaną pod egidą czwartego największego wydawcy historii obrazkowych zza oceanu zaproszono osoby co najmniej nieanonimowe w środowisku komiksowym – scenarzystę Paula Tobina, znanego z licznych projektów dla DC i Marvela, oraz artystę Joego Querio, współpracownika słynnego Mike’a Mignoli, odpowiedzialnego m.in. za oprawę graficzną kilku numerów serii „B.P.R.D”. Ilustrację zdobiącą front wydania zbiorczego w swoim niepodrabialnym stylu gościnnie stworzył zresztą nie kto inny, jak sam twórca postaci Hellboya, przez co osoba niekojarząca postaci Geralta i charakterystycznego logo zapożyczonego z pudełek 29
M A G A Z Y N
P. Tobin, J. Querio © 2014 Dark Horse Comics (materiały prasowe: Egmont)
z grą CD-Projekt, próbując „oceniać książkę po okładce” mogłaby odnieść wrażenie, że komiksowy Wiedźmin to kolejna odnoga serii o synu piekieł trzymającym z „tymi dobrymi”. Tyle, że z akcją przeniesioną kilkaset lat wstecz, w świat rodem z pogańskich wierzeń wczesnośredniowiecznych Słowian. „Dom ze Szkła” tymczasem to opowieść o miłości starego myśliwego Jakuba do jego zmarłej – choć nie do końca – żony Marty, w którą tytułowy bohater wplątuje się zupełnym przypadkiem. Wiedźmin, jak zwykle poza hordą potworów, musi poradzić sobie również z wieloma moralnymi dylematami, a w podjęciu decyzji nie pomoże mu nikt. Album trzyma w napięciu do ostatnich stron, a na końcu serwuje nam całkiem przyjemny, aczkolwiek przewidywalny dla fanów sagi, zwrot akcji w stylu Sapkowskiego. Szkoda tylko, że chociaż Tobin narracyjnie nie odbiegł od stylu twórcy postaci Geralta, w swoim komiksie zapomniał umieścić innych niż Wiedźmin postaci znanych z mitologii najemnego łowcy baśniowych pokrak. Nie uświadczymy tutaj więc ani pięknych ballad Jaskiera, ani kloacznego humoru krasnoludów, ani widoku licznych walorów Triss Merigold.
Tytuł: Wiedźmin: Dom ze Szkła Twórcy: Paul Tobin, Joe Querio i inni Wydanie: polskie Tłumaczenie: Karolina Stachyra Wydawca: Egmont Polska (org. Dark Horse Comics) Data wydania: 2014
Pewne zarzuty można mieć też zresztą do oprawy wizualnej (skoro już o walorach mowa…), gdzie klimatyczne, mroczne tła i lokacje (tytułowy Dom ze Szkła, Czarny Las) nieco kontrastują z nie zawsze dopracowanymi rysunkami postaci, chwilami sprawiającymi wrażenie, jakby były wykonywane w dużo większym pośpiechu, niż inne. To oczywiście nie zmiana faktu, że wielbiciele przygód Geralta z Rivii, spragnieni kolejnych historii z baśniowego uniwersum Andrzeja Sapkowskiego, raczej nie powinni być zawiedzeni „Domem ze szkła”. Dla pozostałych miłośników komiksu – lektura raczej uzupełniająca, niż obligatoryjna. 30
RECENZJA
Batman – Mroczny Rycerz: Nocna Trwoga
Pani od literatury kłamała: Alicja wcale nie wpadła Michał Czarnocki do królicze nory. To był Batman…
Tytuł: Batman – Mroczny Rycerz: Nocna Trwoga Twórcy: David Finch, Paul Jenkins i inni Wydanie: polskie Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz Wydawca: Egmont Polska (org. DC COMICS) Data wydania: 2014
zwyczajową rolę rysownika, ale i głównego pomysłodawcy całej intrygi (rozpisanej następnie już przez zawodowego scenarzystę), uparcie powtarza grzechy poprzedników próbujących łączyć talent rysowniczy z pisaniem scenariuszy. No bo spójrzmy prawdzie w oczy – czy nie jest grzechem twierdzenie, że Batman to postać… z bajki?
D. Finch, R. Friend © 2012, 2014 DC Comics (materiały prasowe: Egmont)
Złośliwcy powiadają, że w świecie komiksu hierarchia personalna jest jasno określona. Rysownik to ten zdolniejszy, który umie rysować, a scenarzysta – to ten drugi, który bardzo chciałby umieć rysować, ale że talentu nie staje, więc kompleksy leczy dyrygując rysownikiem (a recenzent to oczywiście ten na szarym końcu łańcucha pokarmowego, który niczego nie umie i aby się dowartościować ciągle pastwi się nad tymi, którzy coś potrafią – przyp. red.). Gdy jednak odwrócić kota ogonem i kazać artyście spłodzić ciekawą historię, okazuje się nagle, że komiksowe scenariuszopisarstwo to nie przelewki, a ten niby zdolniejszy z duetu twórców nie zawsze musi być Królem Midasem, który wszystko czego się dotknie zamienia w złoto. Doskonałym tego potwierdzeniem jest pierwszy tom wydanej nakładem Egmontu serii „Batman – Mroczny Rycerz” Davida Fincha, w którym utalentowany artysta, pełniący tutaj nie tylko
31
M A G A Z Y N
„Nocna Trwoga” nie jest pisarskim debiutem Davida Fincha. Ba, to nawet nie pierwsza w karierze rysownika autorska seria wydana pod szyldem „Batman – Mroczny Rycerz”. Artyście bowiem jeszcze przed restartem uniwersum DC z 2011 r. udało się popełnić pięcioodcinkową miniserię o tym samym tytule, już wówczas rozszerzającą zwyczajowe dla Gacka otoczenie brudnych slumsów Gotham o elementy nie z tego świata (gadający wierszem, rogaty Demon z piekła to wszak coś co najmniej niecodziennego na terytorium gangsterów ze spiczastymi nosami i szaleńców ze szminką na ustach). Tym razem jednak Finch, najwyraźniej ślepo wierząc w możliwość powtórzenia sukcesu bestsellerowego „Spider-Man: Torment” Todda McFarlane’a, postanowił pojechać po bandzie i bezpardonowo skopiować patenty wykorzystane na łamach pisarskiego debiutu dzisiejszego szefa Image Comics: półnagą (anty)heroinę beztrosko potrząsającą krągłościami na pierwszym planie, baśniowo-mistyczną aurę i multum panoramicznym kadrów mających na celu podkreślenie artystycznego kunsztu rysownika. Co gorsza, starając się powtórzyć sukces McFarlane’a Finch postanowił podkręcić potencjometry na maksa i zrobić wszystko „bardziej” i „mocniej” niż poprzednik (który notabene sam dziś nie ceni zbyt wysoko swojego pierwszego scenariusza). Całość niestety uległa nie tak znowu małemu przesterowaniu… W rezultacie debiutująca na łamach „Mrocznej Trwogi” tajemnicza osóbka to nie tyle kolejne, skąpo odziane dziewczę z niezwykłymi zdolnościami, co wręcz całkowicie 32
przejaskrawiona pannica w wyuzdanym anturażu rodem z wieczoru kawalerskiego. Co gorsza, Finch i Jenkins przesadzili tutaj również z samym pierwiastkiem baśniowości, bowiem wychodząc od filuternego ogonka i śnieżnobiałych uszków smukłej antagonistki – nazwanej na cześć bohatera „Alicji w krainie czarów” mianem „Białego Królika”! – postanowili całą intrygę przenieść w świat rodem z prozy Lewisa Carrolla, otaczając kompletnie zdezorientowanego Batmana innymi pokrakami rodem z rzeczywistości skrywanej na dnie króliczej nory. Początki zazwyczaj polegają na kopiowaniu. Swoją dziwaczną wariację na temat literackiej twórczości angielskiego matematyka Finch wymieszał więc dodatkowo z pomysłami zaczerpniętymi zarówno z komiksowych projektów, przy których pracował drzewiej dla Domu Pomysłów, jak i kamieni milowych z 75-letniej historii samego Batmana. W rezultacie sceny ucieczki „pacjentów” Azylu Arkham do złudzenia przypominają bunt penitencjariuszy marvelowskiego więzienia Raft z pierwszych zeszytów rysowanej drzewiej przez Fincha serii „New Avengers”. Podobnie co bardziej obeznani z najważniejszymi fragmentami mitologii Gacka zawczasu powinni domyślić się tożsamości osoby odpowiedzialnej za ucieczkę hord przeciwników Batmana, kolejno, jeden po drugim atakujących coraz bardziej przytłoczonego Gacka. Kopiowanie kopiowaniem, najgorszym zarzutem pod adresem twórców jest jednak usilne lokowanie na łamach i tak już mocno odrealnionej historii nadprzyrodzonych kum-
D. Finch, R. Friend © 2012, 2014 DC Comics (materiały prasowe: Egmont)
pli Człowieka-Nietoperza z Ligi Sprawiedliwości, którzy z racji swoich mocy mogliby w mig rozstrzygnąć problemy Batmana, skracając historię do kilku stron, a których w rezultacie Finch i Jenkins musieli sprowadzić do roli niemających większego wpływu na oś wydarzeń niezdar (Flash), tudzież mało bystrych specjalistów od pouczania wszystkich wokół (Człowiek ze Stali). Usilne zestawianie Batmana z mocarnymi superherosami – zwłaszcza na łamach solowych serii Człowieka-Nietoperza, gdzie rogaty rycerz operuje w zupełnie innym świecie i przy użyciu zupełnie innych metod niż jego boscy sojusznicy – rzadko kiedy wychodzi komukolwiek na dobre (o czym szerzej piszemy w felietonie na końcu numeru – przyp. red.) i także w tym przypadku można odnieść wrażenie, że komiks mógłby się obyć bez ich obecności. Żeby jednak być uczciwym – „Nocna Trwoga” nie jest aż tak złą lekturą, jak można by wnioskować z mnogości stawianych wcześniej zarzutów. Dobrze zilustrowana – choć chwilami jakby z nieco mniejszą dbałością o szczegóły niż w czasach pracy Fincha dla Marvela (porównanie szkiców i finalnych ilustracji każe część winy zrzucić na barki osoby nakładającej tusz) – pomimo nietrafionych nawiązań do prozy Lewisa Carrolla i zbędnych występów superbohaterskich celebrytów przedstawia może nieszczególnie porywającą, za to w miarę solidnie skonstruowaną intrygę dotykającą natury „strachu” towarzyszącego Batmanowi w jego działalności. No i te filuterne żarty frywolnego Alfeda… Po prostu bezbłędne. 33
M A G A Z Y N
Szpon
K. Hunt, B. Smith© 2013, 2015 DC Comics Inc.
G. March, T. Morey © 2013, 2014 DC Comics Inc.
Tom 1: Utrapienie Sów Tom 2: Upadek Sów
34
Janek Burzyński
Dlaczego uniwersum Batmana jest tak wyjątkowe? Bo nawet kiedy wytnie się z niego jego największą gwiazdę, z tego co po niej zostanie wciąż można ulepić całkiem niezły komiks.
W
świecie komiksu o prawych i sprawiedliwych herosach, podobnie jak w piłce nożnej tak już jest, że czasami nieopierzony debiutant, tzw. beniaminek potrafi przegonić z piedestału starych wyjadaczy i z miejsca stać się prawdziwym zwycięzcą zgarniającym wszystkie laury. Nie inaczej sprawa wygląda w przypadku świata Batmana, w którym od czasu wielkiego restartu uniwersum DC z 2011 r. nie rządzą już starzy wyjadacze – ani sam Człowiek-Nietoperz, ani wciąż obecni tutaj arcywrogowie Gacka: Joker (choć wciąż groźny, bo podobno nieśmiertelny), Bane czy Pingwin, ani tym bardziej niezdarna ekipa Jima Gordona rozpaczliwie poszukująca wsparcia u rycerza nocy. W post-flashpointowym Gotham wszystkie karty rozdaje bowiem zupełnie nowy gracz – choć debiutujący, to zdecydowanie „opierzony” (dosłownie i w przenośni) i piekielnie sku-
G. March, T. Morey ©2013,2014 DC Comics Inc. G. March, T. Morey ©2013,2014 DC Comics Inc.
tecznyi. Trybunał Sów – bo o mafii okrutnych „iluminatów” od kilkuset lat trzymających władzę w mieście Batmana mowa – począwszy od swojego debiutu na łamach bestsellerowej serii Scotta Snydera i Grega Capullo na długie miesiące zatruł życie Batmanowi, jego rodzinie, a nawet kowbojskim przodkom Gacka z czasów przedsuperbohaterskich, dopóki nie został skutecznie skarcony przez najlepszego detektywa wszech czasów. Skarcony to dobre słowo, bowiem prawdziwej mafii nie da się pokonać – tak jak mitycznej hydry, u której w miejsce odciętej głowy odrastają nowe. Co jednak, jeśli rogatego rycerza nie ma akurat w mieście, aby okiełznać odradzające się zło? Spokojna głowa – w końcu zgodnie z jednym z podstawowych prawideł fizyki, mówiącym że każda akcja wywołuje reakcję, na każdego nowego łotra przypada przecież jeden zupełnie nowy superbohater. Siedemnastoodcinkowa seria „Szpon”, zamknięta w dwóch pięknie wydanych nakładem Egmontu tomach: „Utrapienie Sów” i „Upadek Sów”, to kompletna historia samobójczej misji Calvina Rose’a – członka armii perfekcyjnych zabójców Trybunału Sów, który postanowił przeciwstawić się okrutnemu pracodawcy. Człowieka, który umarł i ponownie ożył, aby położyć kres terrorowi Trybunału i zemścić się za los bojącej się własnego cienia ofiary zgotowany mu przed laty przez pohukujących sadystów. Superbohatera o gołębim sercu, którego unikalną – bo rzadko spotykaną u mężnych, ofensywnie nastawionych trykociarzy – mocą jest zdolność do… ucieczki.
35
M. Sepulveda © 2013, 2015 DC Comics Inc.
G. March, T. Morey ©2013,2014 DC Comics Inc.
M A G A Z Y N
36
Już w poprzednim numerze przy okazji recenzji animacji „Batman: Atak na Arkham” udowadnialiśmy, że bez Mrocznego Rycerza (tudzież z Mrocznym Rycerzem ukrywającym się na dalekim, drugim planie) można stworzyć niekiepską historię angażującą postaci ściśle związane z rogatym herosem – zazwyczaj padające ofiarą jego karzącej ręki sprawiedliwości, a w przypadku jego chwilowej absencji ulegające całkowitemu rozpasaniu. Nie inaczej sprawa wygląda ze zbuntowanym Szponem, który na łamach swojej solowej serii mierzy się z niszczycielską siłą Bane’a, majstruje przy leczniczych źródełkach Ra’s al Ghula, nieustannie okłada się z armią sowich ożywieńców, a nawet popada w konflikt z członkami bat-rodziny. Gdzieś za kulisami beztrosko operuje sobie oczywiście również Batman, swoją obecność zaznaczając jednak tak naprawdę tylko dwa razy – podczas pierwszego spotkania z Calvinem (uwaga, tym razem to nie Batman znika, pozostawiając zdziwionego rozmówcę!), oraz – a jakże – w finale historii, gdzie oczywiście nie może odmówić sobie odegrania kluczowej roli. W rezultacie nasz drogi Szpon ma aż siedemnaście kolejnych zeszytów na to, aby bez presji bardziej znanego obrońcy Gotham zaprezentować się czytelnikowi, przebyć drogę od człowieka, który całe życie uciekał, do nieco narwanego herosa rzucającego się do z góry przegranej walki, ulec przerażającej sile jednego z najgroźniejszych przeciwników Gacka, umrzeć, zmartwychwstać, dobić osłabione działaniami Mrocznego Rycerza sowy, a finalnie – do-
Tytuł: Szpon: Upadek Sów Twórcy: James Tynion IV, Miguel Sepulveda i inni Wydanie: polskie Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz Wydawca: Egmont Polska (org. DC COMICS) Data wydania: 2015
J. Lucas © 2014, 2015 DC Comics Inc.
Tytuł: Szpon: Utrapienie Sów Twórcy: James Tynion IV, Guillem March i inni Wydanie: polskie Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz Wydawca: Egmont Polska (org. DC COMICS) Data wydania: 2014
E. Simeoni © 2013, 2015 DC Comics Inc.
stać angaż w profesjonalnej agencji detektywistycznej Batmana. Nie brak tu oczywiście pewnych kalk i analogii, bowiem Calvin Rose, tak jak Bruce Wayne brzydzi się zabijaniem, wspomaga się podstarzałym pomocnikiem, od pewnego momentu ma też swoją własną drużynę, a i z bat-rodziną łączy go więcej, niż tylko wspólny wróg (Calvin wywodzi się z tego samego cyrku, co Dick Grayson!). Nie sposób też nie odnieść wrażenia, że wraz ze swoją „przemianą” (przypadającą zupełnie przypadkiem na przełom pierwszego i drugiego tomu) bohater – podobnie jak i sama historia – traci nieco swego pierwotnego uroku. Nie mała w tym zresztą zasługa nazbyt często zmieniających się rysowników, których prace składają się na tom nr 2, przez co chwilami można się pogubić i nie rozpoznać głównego bohatera, którego fizyczność z rozdziału na rozdział ulega zbyt poważnym zmianom. Co oczywiście ma też i pewne dobre strony – takie, jak np. kilka stronic autorstwa naszego zdolnego rodaka, Szymona Kudrańskiego.
37
M A G A Z Y N
` Każdy musi od czegoś zacząc: nagrac` przebój, ukraśc` pierwszy milion albo zostac` ugryzionym przez radioaktywnego pająka. A jeśli ty nie wiesz od czego zacząc` – sięgnij po...
Elem ntarz
Lekcja 2: Dziesięc` w skali Richtera
N
38
„Agenci T.A.R.C.Z.Y.” w swoich początkach (które serwuje nam właśnie TVP) bazowali przede wszystkim na popularności Agenta Coulsona, ulubieńca fanów filmowego uniwersum Marvela, którego niebywała popularność nie tylko stała się siłą napędową telewizyjnej serii, ale wręcz zawiodła bohatera w kierunku przeciwnym, niż innych marvelowskich herosów: z ekranu na karty komiksu. Będąca początkowo w cieniu swego mentora Skye – zdolny, młodociany szkodnik komputerowy, swoją fascynację superherosami realizujący w szeregach T.A.R.C.Z.Y. – wyszła jednak właśnie z cienia przełożonego, ujawniając swoje prawdziwe ja: Daisy Johnson alias Quake – ulubienicy komiksowego Nicka Fury’ego, jedynej oprócz szefa i Czarnej Wdowy agentki poziomu 10, a przede wszystkim superbohaterki władającej mocą manipulacji falami sejsmicznymi. Skąd się wzięła i co osiągnęła? Poznajcie komiksowe dzieje agentki „Wstrząs”. Cheung © 2010 Marvel
o i stało się! Telewizja publiczna w Polsce, zwana szumnie telewizją „misyjną”, nareszcie poczuła zew swej prawdziwej natury i zrozumiała, o co tak naprawdę w całej tej „misji” chodzi. W efekcie 3 marca w swoją pierwszą misję na antenie TVP wyruszyli „Agenci T.A.R.C.Z.Y.” – służby specjalne uniwersum Marvela powołane do prowadzenia akcji w miejscach i sytuacjach niewymagających przerywania snu przemęczonym Mścicielom. Tego samego dnia za oceanem, na antenie stacji ABC po przydługiej przerwie ci sami agenci wznowili drugi sezon swoich przygód, po raz pierwszy z prawdziwym superbohaterem rodem z komiksów Marvela w składzie. Czasami bowiem nawet podczas walki z mniej wymagającym niż Thanos łotrem przydałoby się wsparcie kogoś, kto potrafi coś więcej niż tylko kopnąć i pomachać przed oczami odznaką agenta poziomu 10. Czasem potrzeba kogoś, kto potrafi przeciwnikiem prawdziwie „wstrząsnąć”. Najlepiej od razu z siłą 10 stopni w skali Richtera...
G. Dell’ Otto © 2004, 2013 Marvel
WKKM #17: Tajna Wojna Marvel/Hachette Polska (PL) Każdy powinien znać swoje miejsce w szeregu. Zły – czynić zło, a dobry – dbać o porządek, pomagać słabszym, tępić hultajstwo i…. wystrzegać się zła jak diabeł wody święconej. Kiedy jednak balans zostanie zaburzony, różnice się zatrą, a dobro sięgnie po instrumenty zła celem pokonania przeciwnika, to się nie może dobrze skończyć. Zło bowiem – nawet, jeśli uczynione w dobrej wierze – zawsze musi zostać ukarane… Kiedy więc dowódca T.A.R.C.Z.Y. – Nick Fury decyduje się przypuścić nieautoryzowany atak wyprzedzający rękoma nieświadomych herosów i pewnej młodziutkiej (a już wysoko umocowanej) agentki poziomu 10, każąc jej bez skrupułów i oglądania się na przypadkowe ofiary roznieść w proch domniemany bastion terroryzmu, powinien być pewnym, że jego działania nie zostaną pozostawione bez odpowiedzi. Inna sprawa, że mając na usługach wiernego podwładnego o umiejętności wzbudzania gniewu matki Ziemi, może być spokojny, że podkomendna naprawi cały sprokurowany wcześniej bałagan, trzęsąc Nowym Jorkiem, rozczłonkowując ciało cybernetycznej pokraki, a przy okazji z zegarmistrzowską wręcz precyzją wywołując „drżenie” serca u niejakiego Rosomaka. Chłopaki strzeżcie się – ta dziewczyna potrafi przyprawić o zawał!
S. McNiven © 2006, 2012 Marvel
New Avengers, tom 4: Kolektyw Marvel/Mucha Comics (PL) Scarlet Witch, mścicielka, potężna mutantka o mocy kształtowania rzeczywistości i córka najniebezpieczniejszego mutanta na Ziemi (o którym Marvel ostatnio rozpowiada plotki, że jednak jest rogaczem – przyp. red.) oszalała. Oszalała i rzekła: Niech znikną mutanci. I zniknęli, pozostawiając po sobie tylko garstkę ocalałych, skazanych na los gatunku zagrożonego wyginięciem. Ale ich moc nie zniknęła – skumulowana znalazła swój dom w ciele rozgoryczonego Magneto (jeszcze przed chwilą pozbawionego zdolności przez własne dziecko), który teraz zemści się na całym świecie i pokaże wszystkim, jak bardzo boli jego gniew. No, chyba, że S.H.I.E.L.D. grzecznie przeprosi pannę Daisy, jeszcze przed chwilą zdymisjonowaną po samowolnej, sekretnej wojence Nicka Fury’ego (ukrywającego się akurat gdzieś w jednej ze swoich dziupli) i poprosi ją o pomoc w „potrząśnięciu” siwą głową mistrza magnetyzmu. Tak, tak, drodzy herosi i ich przeciwnicy, miejcie się na baczności – ta dziewczyna nie tylko boleśnie godzi w chłopięce serca, ale i nieźle miesza w głowach. 39
M. Djurdjevic © 2008 Marvel
M A G A Z Y N
Mighty Avengers, vol. 1 #13 Marvel (USA) Jak trwoga to do Boga. W obliczu zbliżającej się inwazji zmiennokształtnych Skrullów na Ziemię wciąż poszukiwany za nieautoryzowany atak na Latverię Nick Fury postanawia wyjść z ukrycia i zebrać swoją własną supergrupę do walki z kosmitami, powierzając funkcję rekruterki – a jakże – dawno niewidzianej Daisy Johnson. To właśnie tu dowiadujemy się o prawdziwym pochodzeniu Quake – córki Calvina Zabo (alias Mister Hyde) wyposażonej przez ojca w moc manipulacji falami sejsmicznym (o przynależności do Inhumans nie ma mowy, to tylko wymysł twórców serialu – przyp. red.) – i o krótkiej historii współpracy bohaterki z byłem szefem S.H.I.E.L.D. A skoro Daisy już wie, że mroczne dziedzictwo w postaci obecności złego człowieka w drzewie genealogicznym wcale nie przekreśla możliwości stania się superbohaterem, członków swojej nowej ekipy zaczyna rekrutować pośród podobnych sobie potomków niepokornych superdziwolągów, skład grupy uzupełniając m.in. o syna greckiego Boga Wojny!
40
G. Dell’ Otto © 2008, 2015 Marvel
Tajna Inwazja Marvel/Hachette Polska (PL) To, co nieuniknione – a co łebski Nick Fury przewidział i wyjawił Daisy podczas naszego poprzedniego spotkania z bohaterami – stało się faktem: zmiennokształtne, zielone stwory zaatakowały Ziemię, zinfiltrowały i rozsadziły struktury T.A.R.C.Z.Y. od środka, zasiały ferment w szeregach Mścicieli i wyprowadziły wszystkich liczących się superherosów na manowce, pozostawiająć bezbronną Amerykę na pastwę najpotężniejszych wojowników najeźdzców: Super Skrullów. Czy jednak aby na pewno tak bardzo bezbronną? Na tę chwilę właśnie czekała para szpiegów, prezentując światu i zaskoczonym kosmitom swoją własną, superbohaterską ekipę złożoną z głodnych walki i rozgłosu dzieciaków. I chociaż finalnie losy starcia z rasą zmiennokształtnych gremlinów nie do końca potoczyły się po myśli Quake i jej mentora (niebezpieczeństwo wprawdzie zostało zażegnane, a kosmici przegnani, jednakże za cenę przejęcia nadzoru nad superbohaterami przez szalonego Normana Osborna), grupa zyskała cenne doświadczenie niezbędne do wykonania następnego, poważnego kroku: debiutu na łamach własnej serii, w której Daisy będzie mogła wreszcie grać pierwsze skrzypce!
J. Cheung © 2009 Marvel
Secret Warriors #1-#28 Marvel (USA) Licząca blisko 30 zeszytów seria „Secret Warriors” to lektura obowiązkowa dla każdego miłośnika Quake oraz „Agentów T.A.R.C.Z.Y.” i „Agentki Carter”. To tu, w komiksie o przygodach wybuchowej ekipy Daisy Johnson i Nicka Fury’ego znajdziemy wszystko to, co najlepsze w serialach Marvela: wątek infiltracji szeregów T.A.R.C.Z.Y. przez Hydrę, starcia z post-faszystowską organizacją i jej post-sowieckim odpowiednikiem, Leviathanem, agenta Garreta, Howling Commandos, a nawet samego… Baracka Obamę! To również tutaj finalnie Daisy zostaje awansowana na najwyższe możliwe stanowisko: dyrektora powracającej do życia T.A.R.C.Z.Y!
A. Maleev © 2013 Marvel
D. Acuna © 2011 Marvel
Avengers vol. 4, #19 Marvel (USA) To wielka duma być liderką swojej własnej superdrużyny i przewodzić synowi mitycznego Aresa. Jeszcze fajniej jest być szefem S.H.I.E.L.D i najwyżej umocowanym szpiegiem w kraju. Ale wszystkie te stanowiska to nic w porównaniu z fuchą członka Avengers – nawet tego najbardziej szeregowego, za to walczącego ramię w ramię z samym Kapitanem Ameryką. Kiedy więc słynny Człowiek-Flaga zaprasza cię do składu, nie ma wyjścia – trzeba brać się do roboty. Pierwsza misja: dorwać tego, który podczas prezentacji Daisy w szeregach Avengers pomylił płyty i pokazał światu Normana Osborna!
Secret Avengers, vol. 2 #1, #9 Marvel (USA) Los bywa przewrotny. W imponującym życiorysie Daisy Johnson, obok sukcesów i awansów znajdzie się niestety miejsce także na spektakularną porażkę: degradację ze stanowiska głównodowodzącej S.H.I.E.L.D., będącą karą za… nieautoryzowaną misję agencji. Skąd my to znamy? Historia zapoczątkowana w „Tajnej Wojnie” najwyraźniej właśnie zatoczyła koło. Ale spokojnie, Panna Daisy z pewnością nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa...
41
M A G A Z Y N
DZIŚ W MENU:
POTRAWKA Z LISA
P
„
G. Perez © 1982 DC Comics Inc.
42
J. Cassaday, L. Martin © 2010 Marvel
iekielna Kuchnia” (ang. „Hell’s Kitchen”), owiana złą sławą dzielnica nowojorskiego Manhattanu to jedna z najważniejszych enklaw prawdziwego, bezkompromisowego superbohaterstwa – hartowanego w pocie, bólu i hektolitrach krwi. To tu, w obskurnych zaułkach, przesiąkniętych brudem i fetorem moralnej zgnilizny spotkasz śmietankę superbohaterskiego cechu – głównego rezydenta „Piekiełka” i miejscowego szeryfa, Daredevila, jego nierzadkich gości i działających pod osłoną nocy kolegów ze świata Marvela – szukającego guza Spider-Mana i nieuznającego półśrodków Moon Knighta, tudzież przemykającego wąskimi uliczkami Cyborga i Młodych Tytanów z konkurencyjnego uniwersum DC. Jak bardzo skomplikowany i wymagający żywot wiodą? Jak wiele pracy kosztuje ich ta niekończąca się walka z bandyckim procederem? No i przede wszystkim: jak wiele pracy kosztuje… stworzenie komiksu z ich przygodami? Odpowiedź na ostatnie z pytań kryje się właśnie tutaj, w naszym małym, kulinarnym „Piekiełku” – miejscu, w którym poznasz proces powstawania komiksu superbohaterskiego od kuchni: od skryptu scenariusza, poprzez storyboard i inne półprodukty komiksowego rzemiosła, na gotowej do druku stronie kolorowego zeszytu skończywszy.
Lis #1: Powrót do domu. Str. 9
Scenariusz: Dariusz Stańczyk, ilustracje: Jakub Oleksów „Lis” – opisywany w poprzednim wydaniu „SuperHero Magazynu” komiks o przygodach Gabriela Majewskiego wykorzystującego swój dar w nieco mniej zbożnym celu niż sugeruje to definicja słowa „superbohater”, to efekt twórczego aliansu dwójki miłośników komiksu z warszawskiej Saskiej Kępy: Dariusza Stańczyka i Jakuba Oleksów. Na następnych stronach przedstawiamy tajniki pracy duetu, szczegółowo śledząc proces powstania jednej ze stron z komiksowego debiutu stołecznych twórców. Fragmenty skryptu (w którym scenarzysta szczegółowo, panel po panelu udziela rysownikowi wskazówek co do tego, jak przekształcić słowo pisane na gotową stronę) zilustrowaliśmy efektami kolejnych etapów pracy artysty: storyboardem, szkicem z naniesionym nań tuszem i kolorami oraz finalną stroną uzupełnioną o dymki z tekstem (dokładnie taką, jaką można znaleźć w komiksie), na której wprawne oko dostrzeże dokonane w ostatniej chwili drobne modyfikacje wybranych kadrów.
mieści się cała szerokość twarzy, ale najważniejsze elementy, jak oczy i usta muszą się zmieścić w całości. Chcemy pokazać w nich takie emocje, jak złość, zakłopotanie, triumfalny uśmiech.
Strona 9.
7 paneli. Panele 1-3 to bliskie zbliżenia na twarze GABRIELA i PISTOLA. Są to niewielkie, wąskie i pionowe kadry, w których nie
Panel 1: Zbliżenie na twarz GABRIELA. Nie jest on może zdenerwowany, ale stara się stanowczo zaprotestować przeciwko pozycji, którą PISTOL zajmuje w tej rozmowie. Sugeruję zmarszczone brwi i sztuczną irytację. GABRIEL: Nie uciekłem, tylko wyjechałem do ojca. 43
M A G A Z Y N
Panel 2: PISTOL z pobłażliwym uśmiechem celuje w GABRIELA (w tym wypadku centralnie w nas) swoim wielkim paluchem. Lewą ręką obejmuje KASIĘ, więc w tym panelu musi to być prawa dłoń. PISTOL: Za chlebem.
Panel 3: Ten panel ponownie przenosi nas na GABRIELA. Mamy tu również mocne zbliżenie, jak w poprzednich dwóch kadrach. Tym razem GABRIEL jest zawstydzony, spogląda w dół, uciekając wzrokiem przed PISTOLEM. Panel 4: Panel skupia się na KASI, jest szerszy niż poprzednie trzy, więc może objąć też fragment PISTOLA lub nieco więcej tła. Dziewczyna przerywa niezręczną wymianę zdań między dwoma kolegami, wracając do poprzedniego tematu. Jeśli ustawisz kadr tak, by było ją widać z profilu, gdzieś po lewej 44
stronie, możesz też umieścić JONASZA, który prawdopodobnie siedzi rozparty wygodnie na swoim miejscu. On też wypowiada się w tym panelu, ale równie dobrze jego słowa mogą dobiegać zza kadru. KASIA: Więc jak opisują go ci świadkowie? JONASZ: Ci, którzy w ogóle chcą mówić, twierdzą, że to wielki facet. Nosi się paramilitarnie lub jak jakiś bojówkarz. JONASZ: Pojawia się znikąd, trzyma się cienia, spuszcza łomot i znika.
Panel 5: W tym panelu wypowiada się pięć postaci. Dobrze by było, aby były widocznie. Nie zaplanowałem panelu jako zbyt dużego, ale wypowiedzi są raczej krótkie, więc liczę, że da się je łatwo wkomponować w kadr. Pod jakim kątem ustawisz panel, Twoja sprawa, choć dobrze, by nieco różnił się od poprzednich. Co jest pewne, to to, że KUBA i ZUZA zdążyli się już wygodnie rozsiąść, choć KUBA usiadł tak, by być na wylocie. Możesz ich pokazać od boku, np. po lewej stronie mamy JONASZA rozpartego na fotelu, tyłem do nas siedzą KUBA i ZUZA, naprzeciwko nich, góruje PISTOL, a po jego lewej siedzi KASIA. Po prawej stronie siedzi GABRIEL. Jakkolwiek to rozwiążesz, zaplanuj dobrze to, jak chcesz usadzić bohaterów i dobierz taki rzut, byś mógł to swobodnie przedstawić. Nie muszą siedzieć bardzo blisko nas. Ich stolik może być nieco w oddali, gdyż każdemu z bohaterów zdążyliśmy się
45
M A G A Z Y N
już przyjrzeć. Możesz zmieścić w tym kadrze inne stoliki czy jakiekolwiek elementy tła, które uznasz za stosowne. PISTOL w tym panelu jest zainteresowany, zaintrygowany, zdziwiony. KUBA, jeśli pokażesz jego twarz, jest zbulwersowany. Może gestykulować, ale równie dobrze może siedzieć z rękami na oparciu krzesła, jak Michelle Pfeiffer w klipie do „Młodych Gniewnych”, z zażenowaną miną. ZUZA, jeśli ją pokażesz, może uśmiechać się mimochodem, choć jej twarz może też ukazywać zupełny brak zainteresowania tematem, up to you. GABRIEL jest szczerze zdziwiony poglądami KUBY na temat filmu. JONASZ jak zwykle uśmiecha się tak życzliwie jak tylko może, jego twarz wyraża niemal politowanie. PISTOL: Paramilitarnie? To jak ten typ z nolanowskiego „Batmana”. KUBA: Bane. I moim zdaniem był spieprzony w filmie.
46
GABRIEL: E tam, dla mnie był OK. KUBA: Płakał. Widziałeś kiedyś płaczącego Bane’a? ZUZA: Ja widziałam. U Nolana. JONASZ: Płakał nad marnym scenariuszem.
Panel 6: To jeszcze jedno ujęcie stolika. Panel jest bardziej pionowy. Wypowiadają się tu ZUZA, GABRIEL i PISTOL. To jaki kadr wybierzesz ponownie pozostawiam Tobie. Zrób tak, by było Ci wygodnie. Swoją drogą, jeśli uznasz, że panele są za małe, by przedstawić na nich tyle postaci, możesz je śmiało przearanżować. Szczęśliwie nie mamy ograniczenia stron na pierwszy zeszyt, więc jeśli postanowisz rozbić to na dwie plansze, nie ma problemu. Zależy nam bowiem, by ilustracje były jak najlepsze, przy zachowaniu naturalnych sytuacji. Nie chcemy jednak zanudzać potencjalnego odbiorcy wieloma stronami statycznego dialogu. Początkowo te sceny zajmowały więcej stron, ale postanowiłem trochę je ścisnąć i parę rzeczy z dialogu usunąć. GABRIEL z zaczepnym uśmiechem rewanżuje się PISTOLOWI za docinkę o emigracji za chlebem. PISTOL jest oburzony. ZUZA: Mi tam się podobał. Tyle, że Hardy nie jest wcale taki wysoki. GABRIEL: Jak wysoki, to może Pistol? GABRIEL: Powiedz, stary, czy twój anarchistyczny duch wziął górę nad kubełkiem classic?
47
M A G A Z Y N
PISTOL: Wal się, Gabryś. Może to ty bawisz się po nocach w mściciela?
Panel 7: Ten panel jest duży i poziomy. Tu można pobawić się tłem. Możesz umieścić bohaterów w jednej jego stronie, na przedzie, w oddali, cokolwiek. W niezagospodarowanym miejscu możesz pokazać bar, ludzi przepychających się z kubkami kawy, cokolwiek sobie w tym miejscu wymyślisz, ważne by tło nie było puste. Jeśli się zdecydujesz na taki zabieg, możesz zmniejszyć ten panel, a powiększyć któryś z poprzednich, jeśli nie obydwa. Moje ustawienie to tylko sugerowane kadry. Z drugiej strony, potrzebujemy też trochę miejsca na dialogi. Prawie wszystkie postaci zabierają głos w tym panelu. KASIA korzysta z okazji, że PISTOL wznosi łapska wzburzony i przysuwa się nieco do GABRIELA. Jest zaciekawiona jego opowieścią. ZUZA, jeśli pokażesz ją od przodu, jest zdziwiona. KUBA zaciekawiony, JONASZ uśmiecha się z miną znawcy kobiet. GABRIEL jest lekko zawstydzony. Nie musisz pokazywać wszystkich od frontu. Jako, że siedzą w kole, byłoby to niemożliwe. Wybierz sobie, kogo chcesz pokazać w szczególności, resztę pokaż od tyłu czy od boku. Możesz wkomponować w ten panel jakiś mały panelik ze zbliżeniem na twarz jednego z bohaterów, jeśli uznasz to za stosowne. Możesz podzielić go na dwa. Jest tu sporo miejsca. PISTOL: Ledwie wracasz do kraju i już jakiś maniak morduje ludzi po nocach! 48
GABRIEL: Masz mnie. Zakładam do tego jeszcze pelerynę i maskę. JONASZ: Dobra, zmieńmy temat. Opowiedz lepiej co robiłeś. JONASZ: Jak Ci się mieszkało z ojcem? Jak siostra? ZUZA: Masz siostrę? GABRIEL: Przyrodnią. KUBA: Ładna? JONASZ: Paaanie, obadałem na fejsie. Jeśli zdjęcia mają pokrycie... SUGEROWANY UKŁAD PANELI (strona 9):
1 2 3 5
4 6
7 8 Note: Jak widzisz, wkradł mi się tu jakiś babol. Planowałem 7 paneli, w sugerowanych wlepiło mi się osiem. Możesz to olać, możesz wykorzystać na zbliżenie na którąś z postaci siedzących akurat tyłem. Panel 8 nie musi zajmować tyle przestrzeni panelu 7.
49
M A G A Z Y N
Copyright © 2015 Marvel (materiały prasowe Galapagos Films)
Tytuł: Strażnicy Galaktyki Reżyseria: James Gunn Scenariusz: James Gunn, Nicole Perlman Obsada: Chris Pratt, Bradley Cooper, Vin Diesel i inni Produkcja: Disney/Marvel Studios Dystrybucja DVD/BD: Galapagos Films Rok produkcji: 2014
Han Solo, Chewbacca i C-3PO gwiazdami popkultury? Chyba w czasach naszych przodków... Dziś rządzi Star-Lord, Groot i Rakietowy Szop!
Alek Szymański
Strażnicy Galaktyki 50
K
Co przed filmem? Czy jest tu w ogóle jeszcze ktoś, kto nie oglądał „Strażników Galaktyki”? Jeśli tak, to marsz do domowego kina (bo w tych publicznych dziś już raczej filmu nikt nie znajdzie…) nadrabiać zaległości! Tak, czy siak, nawet znając obraz na pamięć, warto sięgnąć do komiksowych pierwocin filmu i poznać wspólne początki Petera Quilla i jego barwnych towarzyszy – zwłaszcza, że miały miejsce w nie tak znowu odległej przeszłości. O ile bowiem w swoją pierwszą przygodę pierwszy znany skład Strażników Galaktyki – ten z dalekiej przyszłości uniwersum Marvela, z 31 wieku – wyruszył dosyć dawno, w 1969 r. na łamach serii „Marvel Super-Heroes”, o tyle filmowa inkarnacja (rozszerzona m.in. o Adama Warlocka) zadebiutowała raptem siedem lat temu we własnej serii „Guardians of the Galaxy”. Pierwsze spotkanie Star-Lorda z Grootem i Rocketem miało miejsce jednak rok wcześniej – w pierwszym odcinku miniserii „Star-Lord: Annihilation – Conquest” – i to tutaj właśnie należy zaczynać swoją przygodę z latającym cyrkiem Marvela.
N. Klein © 2007 Marvel
iedy cztery lata temu Disney inwestował 4 miliardy dolarów w dzieło życia George’a Lucasa, oczywistym było, że kultowa gwiezdna saga to trafiona inwestycja. Kwota transferu horrendalna, ale profity oczywiste – gwiezdnowojenna machina z miejsca ruszyła pełną parą, skutkiem czego jeszcze w tym roku czeka nas premiera siódmej odsłony filmowego cyklu, a już od jakiegoś czasu z witryn sklepów komiksowych mrugają do nas oczkiem kolejne zeszyty z przygodami Lorda Vadera i spółki, z logo disnejowskiego Marvela na okładce. Pytanie tylko, czy tak lekką ręką włodarze imperium Myszki Mickey wyłożyliby tak wielkie pieniądze wiedząc, że już wkrótce inna kosmiczna produkcja z portfolio koncernu – dodajmy: totalny debiutant – przy nieporównywalnie mniejszym nakładzie finansowym narobi takiego zamieszania. Zwłaszcza, że Strażnicy Galaktyki – absolutne kinowe żółtodzioby – nie tylko z miejsca zdobyli sympatie widzów, ale przede wszystkim przebili wyniki innej zeszłorocznej produkcji Marvela – filmu o przygodach samego Kapitana Ameryki! Nic w tym jednak dziwnego, gdyż dwugodzinny program kabaretowy Petera Quilla i jego kosmicznych błaznów to film lepszy niż każda z nowożytnych, uładzonych części „Gwiezdnych Wojen”. Ba, bez wielkiej przesady można powiedzieć, że to… najlepszy z dotychczas nakręconych filmów w superbohaterskim uniwersum filmowym Domu Pomysłów! Powyższa teza wydaje się dosyć kontrowersyjna, ale gdy się tak głębiej zastanowić – coś
51
M A G A Z Y N
Copyright © 2015 Marvel (materiały prasowe Galapagos Films)
jest na rzeczy. Marvel wszak od początku w superbohaterskich ekranizacjach stawia na humor, który niestety nie zawsze licuje z samymi herosami. O ile u Iron Mana jeszcze ma to sens, głównie za sprawą fenomenalnego talentu Roberta Downeya Jr., o tyle filmowy Kapitan Ameryka w otoczeniu filmowych gagów traci swą komiksową charyzmę, wesoły Bruce Banner w wykonaniu Marka Ruffalo – choć niewątpliwie sympatyczny – chwilami zupełnie nie przypomina komiksowego pierwowzoru, a druga część Thora to najjaskrawszy przykład na to, jak źle wyważoną dawką humoru z filmu o złowieszczym tytule „Mroczny Świat” można zrobić superbohaterski… „Świat według Bundych”. Kiedy jednak weźmie się herosa, którego jedną z podstawowych supermocy od samego początku jego istnienia na kartach komiksu jest talent komediowy, wówczas wystarczy tylko nie zmarnować jego potencjału, przenosząc go na ekran i sukces murowany. A, że James 52
Gunn, reżyser „Strażników Galaktyki”, swoją pracę wykonał wręcz znakomicie, banda barwnych cyrkowców Marvela – którzy humor mają we krwi i w roli superbohaterskich stand-upperów wypadają o wiele naturalniej niż niejeden z Mścicieli – w filmie pokazała się z jak najlepszej strony, prezentując się równie wiarygodnie i w scenach walki, i w scenach tańca, biesiadowania, a nawet… ziewania. To również dlatego Marvel – wbrew zasadom uładzonego, grzecznego świata Disneya – mógł pozwolić sobie tutaj na trochę więcej, prezentując ostrzejszy humor, z całą serią niecenzuralnych słów, gestów i z lekka absurdalnych zwrotów akcji, dodatkowo kończąc cały film sceną po raz pierwszy od początku filmowego uniwersum Marvela nieanonsującą żadnych przyszłych wydarzeń, a jedynie mającą na celu… zrobienie kolejnego dowcipu. Strażnicy Galaktyki to nie tylko udany debiut filmowy kolejnej drużyny superherosów
z komiksów Marvela. To także bardzo dobre wprowadzenie na ekrany kin kosmicznej części wielkiego uniwersum Domu Pomysłów, równie barwnej jak ziemskie podwórko Mścicieli. Warto pamiętać, że sukces osiągnięto właściwie przy użyciu tylko i wyłącznie nowych postaci – przypominających nieco bohaterów gwiezdnej sagi George’a Lucasa ekipy z gadającym szopem, człekokształtną paprotką, tańczącym Hanem Solo i dwójką kolorowych zabijaków – bez wspomagania się jakimkolwiek z już znanych i lubianych herosów (jedynym spoiwem z Mścicielami
są tu wszak Thanos i Kolekcjoner, których większość nieobeznanych z komiksem widzów nieoglądających scen po napisach końcowych i tak za pewne nie kojarzy). Zgodnie z ostatnimi doniesieniami superbohaterskich serwisów plotkarskich kontynuacja galaktycznej farsy ma jednak przebić jedynkę, m.in. właśnie dzięki gościnnemu występowi najjaśniejszej gwiazdy filmowego uniwersum Marvela – samego – pajacującego równie często jak Peter Quill – Iron Mana! I bardzo dobrze, w końcu u Strażników im śmieszniej, tym lepiej.
Co po filmie?
J. Quinones © 2015 Marvel
Kinowy debiut Star-Lorda i spółki już dawno za nami, a do premiery drugiej części przygód kosmicznej trupy jeszcze długie dwa lata… Ponieważ jednak srebrnego krążka z filmem nie można męczyć w nieskończoność, a tęsknota za bohaterami i ich żartami nie daje spać po nocach, ukojenia w rozłące można zawsze poszukać w komiksach. Warto, tym bardziej, że po premierze obrazu tytułami ze strażniczej rodziny obrodziło nader obficie: tak tymi solowymi („Legendary Star-Lord”, „Rocket Raccoon”), jak i tymi o przygodach całej ekipy („Guardians of the Galaxy”), a nawet debiutującą właśnie za oceanem serią „Guardians Team-Up”, gdzie kosmicznym herosom regularnie towarzyszyć będą inni bohaterowie z uniwersum Marvela. W poszukiwaniu prawdziwej, komiksowej kontynuacji filmowych wątków należałoby jednak udać się w zupełnie inne miejsce: na łamy serii… „Howard the Duck”(!), poświęconej najsłynniejszemu ambasadorowi drobiu w superbohaterskim zwierzyńcu Marvela, reklamowanej jako pierwszy w historii… sequel sceny filmowej po napisach końcowych. Zastanawialiście się, co się stało z gadającym kaczorem uwolnionym na koniec filmu z hobbystycznej dziupli Kolekcjonera i skąd w ogóle się tam wziął? Odpowiedź na to pytanie znajduje się właśnie tu, w drugim numerze przygód opierzonego Howarda, z gościnnym występem samego Rakietowego Szopa!
53
M A G A Z Y N
Materiały prasowe Galapagos Films; © 2015 Warner Bros. Entertainment Inc.
RECENZJA
LEGO:
Michał Czarnocki
Liga Sprawiedliwości kontra Liga Bizarro
Superbohaterscy gamonie atakują. Śmiechem.
C
o odróżnia prawdziwego, amerykańskiego superherosa z krwi i kości od innych niesamowitych bohaterów współczesnej popkultury? Kolorowe portki? Supermoc? Sekretna tożsamość? Nic z tych rzeczy. Najważniejszym i najbardziej unikalnym atrybutem, który na wyposażeniu powinien mieć każdy prawdziwy superheros z zachodu, jest… broda. Kwadratowa oczywiście. Ci tutaj, mieniący się superherosami osobnicy rodem z pudełek z klockami z hipermarketu swoją superbohaterskość pojmują jednak w sposób dosyć osobliwy: na przekór definicji posiadając brody idealnie okrągłe, za to całą resztę – wybitnie kanciastą. Ale co tu się dziwić, skoro 54
w najnowszej odsłonie przygód plastikowych superludzików z LEGOversum DC tak naprawdę wszystko jest kompletnie na opak? Debiutująca na srebrnym krążku „Liga Sprawiedliwości kontra Liga Bizarro” to historia, w której Supermanowi, Gackowi i reszcie superbohaterskiej ekipy przychodzi stanąć oko w oko z nieudanymi klonami, które mówią i robią zupełnie co innego niż myślą, na każdym kroku (choć niezamierzenie) parodiując swoje pierwowzory. I tak, kolejno: Bizarro, dobrze znany z komiksów, frankensteino-podobny duplikat Supermana rodem z warsztatu Lexa Luthora, mrozi wzrokiem i smaży oddechem, Batzarro (klon Batmana)
mieni się „najgorszym detektywem świata”, Bizarra (koślawa kopia miss uniwersum DC – Wonder Woman) odstrasza dziurami w zębach, a płochliwy GreenZarro trzęsie portkami, doprowadzając do szału swój arogancki pierwowzór – debiutującego w LEGOlidze Guya Gardnera. Ponieważ jednak twórcy zdecydowali się, aby w najnowszej odsłonie przygód plastikowych herosów dosłownie wszystko postawić na głowie, Superman po raz pierwszy nie walczy ze swoim koślawym „bratem”, zamiast tego pomagając Bizarro w znalezieniu wymarzonego domu (będącego – a jakże – dziwaczną wersją kuli ziemskiej, w kształcie… sześcianu) a następnie wspierając kłopotliwego gamonia i jego korpus supergłuptasów w obronie ich pokracznej enklawy przez inwazją Darkseida. Kontynuując zabawę w poszukiwanie kolejnych absurdów postawionego na głowie uniwersum można dojść do wniosku, że nawet kwestia adresata animacji została przez twórców rozwiązana zupełnie na opak. No bo o ile jeszcze sam barwny świat plastikowych ludzików można uznać za wystarczający magnes dla młodocianych fascynatów superbohaterów i klocków LEGO, których powinien zadowolić sam fakt tak dużego nagromadzenia w jednym miejscu kanciastych superludzików, o tyle już po wsłuchaniu się w dialogi trudno nie przyznać, że te kierowane są raczej do wyrobionego, dorosłego fana komiksów DC, który przymknie oko na infantylną, pastelową oprawę, skupiając się na licznych, sprytnie wplecionych w fabułę smaczkach. Trudno bowiem podejrzewać dziecko o to,
Tytuł: LEGO: Liga Sprawiedliwości kontra Liga Bizarro Reżyseria: Brandon Vietti Scenariusz: Michael Jelenic Obsada: Bizarro, Greenzarro, Bizarra, Cyzzaro Wytwórnia: WB Dystrybucja DVD (Polska): Galapagos Films Rok produkcji: 2015
że zrozumie o co chodzi w dowcipie z koślawą, przestarzałą kopią Cyborga działającą na systemie MS-DOS, albo że doceni subtelny prztyczek twórców w nos analogowych mediów w postaci Giganty atakującej redakcję „Daily Planet” z okrzykiem „Druk umarł!”, tudzież, że pojmie sens zdrowej autoironii twórców obrazu wyśmiewających na każdym kroku obsesję gburowatego Batmana na punkcie Człowieka ze Stali (notabene doskonale licującą z tezami felietonu z bieżącego numeru „SuperHero Magazynu” – przyp. red.). Co oczywiście w żadnym wypadku nie jest wadą animacji. Wręcz przeciwnie, bowiem chyba właśnie tak powinien wyglądać prawdziwy film familijny, który w takim samym stopniu zaangażuje zarówno smarkatego miłośnika superherosów, jak i jego siwiejącego rodzica, oszczędzając temu pierwszemu przeszkadzających w seansie efektów ubocznych drzemki tego drugiego. 55
M A G A Z Y N
56
FELIETON
Z motyką na słońce
Czy superherosi bez nadzwyczajnych umiejętności mają kompleksy, a ich jedyną supermocą jest… wielkie ego? Michał Czarnocki
M
iał wszystko: potężny koncern w garści, fortunę, dostatnie życie i każdą kobietę, której pożądał. Mógł kupić wszystko, czego dusza zapragnie. Wszystko i wszystkich – a nawet jeszcze więcej. Więcej, niż jakikolwiek inny człowiek mógłby sobie w ogóle wymarzyć. Więcej, niż ktokolwiek inny na świecie mógłby kiedykolwiek osiągnąć. Ale pewnego dnia z niebios przybyli ci, którzy mieli jeszcze więcej. Nie byli bowiem ludźmi, lecz bogami... On też zapragnął więc być takim jak oni – zapragnął stać się bogiem. Czuł, że może – że w niczym nie ustępuje tym podejrzanym „obcym” z mocą zmieniania świata. Wiedział, że tu nie pasują, że nie niosą ze sobą niczego dobrego dla ludzkości i nie zasługują na dar, którym dysponują. Dar, którego on –panujący nad wszystkim i wszystkimi – akurat nie posiadał… Postanowił więc obronić świat przed ich zgubnym wpływem i udowodnić, że to on dyktuje tutaj warunki. Postanowił z nimi walczyć – na różne sposoby i przy użyciu wszelkich dostępnych środków: radioaktywnych minerałów z kosmosu, sklonowanych z ich DNA i obróconych przeciwko nim duplikatów, wymyślnych urządzeń, intryg, a nawet zbieranych przez lata „haków” i informacji o ich słabych stronach.
Dziś po latach wciąż uparcie toczy swą nierówną walkę. A na imię mu: Lex Luthor… Och, pardon, to chyba jakaś pomyłka! Chodziło przecież o kogoś zupełnie innego. Tylko jak on u licha się nazywał? Norman Osborn? Nie… Kingpin? Też nie. Wręcz przeciwnie! Ten przydługi wstęp bowiem wbrew pozorom poświęcono nie bogatym łotrom i genialnym arcymistrzom zła, lecz prawdziwym superbohaterom. Tyle, że nie tym „boskim”, lecz tym trochę bliższym nam – bez supermocy, za to z wielkim intelektem, gorącym sercem i szczerą troską o los ludzkości. Troską tak wielką, że aż pchającą w objęcia szaleństwa… Zdziwieni? No cóż, wygląda na to, że superherosi – przynajmniej ci niezdolni do czytania w myślach i manipulacji żywiołami za pomocą mrugnięcia okiem – nie różnią się wcale od tych, z którymi walczą… A już na pewno nie różnią się od tych, z którymi walczą ich bardziej utalentowani przyjaciele z supermocami. Zarówno Bruce Wayne, jak i Tony Stark – bo o każdym z tej dwójki w rzeczywistości traktować mógłby poprzedni akapit – chorują bowiem od lat na tę samą, paskudną przypadłość, co najwięksi antagoniści Supermana, Spider-Mana i spółki: paranoję, kompleksy i megalomanię. Co gorsza, toczącą ich zarazę przenoszą ostatnio na sam komiks, 57
M A G A Z Y N
który przez to coraz częściej zdradza niepokojące objawy… głupoty? Gdyby tak prześledzić losy Batmana i Iron Mana, okazuje się, że chociaż wychowani w zupełnie różnych uniwersum, to tak naprawdę… jednojajowi bliźniacy. Obaj przystojni i obrzydliwie bogaci, wykształceni i piekielnie zdolni, obaj z odziedziczoną po ojcu fortuną i stadkiem rozochoconych wielbicielek. Gdyby chcieli, mogliby przeżyć całe życie w dostatku, spędzając czas na uciechach cielesnych i kolekcjonowaniu jachtów. Ale nie – obu dżentelmenom na przekór wszystkiemu zachciało się kolekcjonować zbroje, repulsory, latające maszyny i skalpy superłotrów. Zachciało im się stąpać pośród bogów… Z powodzeniem zresztą, bowiem wraz bogami obaj przez lata koegzystowali, zawiązując z nimi liczne alianse, sojusze, a nawet i silne przyjaźnie. Niestety, z czasem przebywając pośród bogów uwierzyli, że sami nimi są, nabawiwszy się przy tym swoistej megalomanii – przekonania, że mogą cały ten niesamowity świat przemodelować według własnego widzimisię i zacząć dyrygować potężniejszymi od siebie. Choć może megalomania to złe słowo? Może to zwyczajne kompleksy, chorobliwa ambicja, a może po prostu głęboko posunięta paranoja, każąca to, co nieznane i nierozumiane uznać za wroga i prewencyjnie zamknąć w klatce (bo jak tu tak lubianą przez Tony’ego i Bruce’a nauką opisać magię…)? Jakby tego zjawiska jednak nie nazywać, pewnym jest, że obu panów ten umowny „boski kompleks” popchnął do czynów niegodnych – zamiast walki ze złem, do podnoszenia ręki na boskich 58
przyjaciół. Obaj wszak od zawsze zbierali informacje o posiadaczach supermocy, budując składnice danych o ich słabych punktach, co zresztą każdorazowo kończyło się katastrofą – u Gacka przejęciem jego superbohaterskiej encyklopedii – „Brother Eye” – przez złych ludzi (organizację Checkmate) i atakiem na całą superbohaterską społeczność, u Iron Mana – całkiem zresztą niedawno, na łamach „Axis” – niemal identycznie: wykorzystaniem jego wiedzy na temat superbohaterskich słabostek do budowy robotów zdolnych do eliminacji każdego Mściciela, mutanta czy Inhumana. Obaj zdolni konstruktorzy posuwali się zresztą jeszcze dalej, nie tylko gromadząc dane o superherosach (rzekomo na wypadek „buntu” bogów), ale wręcz próbując przymusić swoich kolegów do posłuszeństwa: Gacek, powodowany paranoicznym kompleksem na punkcie Supermana (wyśmianym ostatnio nawet w filmie dla dzieci!) – zbierając kryptonit zdolny do rzucenia herosa na kolana, Iron Man – zakładając tajne stowarzyszenie Iluminatów pełniących rolę samozwańczego żandarma świata, żądając od superherosów rejestracji ich działalności czy wreszcie samemu stawiając się w roli zwierzchnika i nadzorcy silniejszych od siebie. Co więcej, obaj zamiast pielęgnować przyjaźnie z herosami, w tajemnicy budowali własne, konkurencyjne oddziały – Gacek złożoną z bliższych mu, ludzkich herosów organizację „Batman Inc.” (co nie przeszkodziło hipokrycie zwerbować do grupy zombie!), Iron Man – wywołując tragiczną w skutkach wojnę domową, podczas której zamiast z przyjaciółmi wolał bratać się ze swo-
im własnym „Bizarrem” – stworzonym z włosa Thora klonem władcy piorunów – tudzież z powołaną przez siebie milicją z odrażającymi superłotrami w składzie, którym w swej rosnącej hipokryzji kazał chwytać dawnych przyjaciół i zamykać do więzień. Co więcej, obaj za wszystkie te niecne działania przeciw herosom zostali surowo skarceni – Batman boleśnie pobity rękoma Superman kontrolowanego przez organizację, która przejęła szpiegowskie zabawki i archiwa Gacka, Iron Man – poturbowany przez Hulka, przyjaciela, którego w pewnym momencie uznał za zagrożenie i bezpardonowo wysłał w siną dal z biletem w jedną stronę. Pal jednak licho te paranoje i kompleksy. Niech tam się chłopaki bawią jak im się podoba, niech grają według swoich nieczystych, quasi-moralnych reguł – w końcu można by na to wszystko przymknąć oko, mając na uwadze fakt, że robią to po to, aby dbać o porządek i spokój ludzkości. Można by, gdyby nie jeden mały szczegół – fakt, że w swoim szaleństwie, karmiąc swoje rozbuchane ego postanowili porwać się z motyką na słońce, wchodząc tym samym do nieswojej ligi – do świata, w którym obowiązują inne reguły, w którym zwykły człowiek nie powinien nawet próbować podskakiwać bogom, by samemu nie stracić głowy. Nasi herosi jednak spróbowali, czyniąc tym samym wielką krzywdę scenarzystom, którzy nagle zostali postawieni przed dylematem: jak tu wmówić czytelnikowi, że zwykły człowiek w rogatej masce (tudzież w wiadrze z wbudowanym radiem i słuchawkami) jest w stanie pokonać kogoś, kto
latając wokół Ziemi potrafi cofnąć czas? Przez to właśnie dziś czekają nas takie kwiatki, jak historia „Endgame” z kart serii „Batman”, będąca przyczynkiem do niniejszego wywodu. Historia, w której Batman ni z tego ni z owego eliminuje całą Ligę Sprawiedliwości. Tak, tę samą Ligę, której potężnej, skumulowanej sile nie jest zazwyczaj w stanie przeciwstawić się nawet sam Darkseid. Oczywiście można przyjąć założenie, że Batman, walcząc z Ligą dysponuje pewną kartą przetargową. Czymś, czego nie posiada żaden przeciwnik herosów: tzw. „know-how”,
59
M A G A Z Y N
G. Capullo, D. Miki @ 2014 DC Comics Inc.
Ten komiks przejdzie do historii. To tutaj bowiem Batman po raz pierwszy napluł Supermanowi w twarz. Kryptonitem...
pakietem danych o słabych stronach superherosów, zebranym przez lata współpracy z nimi. Ale to nie zmienia faktu, że często do przekucia takiej wiedzy w sukces trzeba cudu. Komuś jednak najwyraźniej cud pomylił się z cudacznością, skutkiem czego Batman Snydera na łamach komiksu do pokonania Ligi wykorzystuje różne cyrkowe sztuczki i niedorzeczne rozwiązania, żeby tylko wspomnieć o rękawicy z doczepionymi mikrosłońcami(!), wartej tyle, co roczny produkt krajowy całego kontynentu (a tyle, to nawet Bruce raczej nigdy nie miał…), czy najbardziej chyba absurdalnego gadżetu od czasów „batspreju na rekiny”: gumy z kryptonitem, umożliwiającej dokonanie obrazoburczego aktu… naplucia radioaktywną śliną na boga z planety Krypton! Niedorzeczność tego szkodliwego dla zdrowia rozwiązania potęguję fakt, że przecież już jakieś dwadzieścia lat temu Lex Luthor (ten sam, którego można pomylić dziś z ogarniętym paranoją Batmanem) próbował zabawy z kryptonitem i nie skończyło się to dla niego dobrze. A przecież w przeciwieństwie do Gacka nie narażał się na wprowadze60
nie do organizmu radioaktywnych substancji, lecz jedynie dotykał minerału, co wystarczyło aby stracić napromieniowaną dłoń. Czy zatem „Najlepszy detektyw świat”, którym to dumnym mianem każe tytułować się Gacek, mógłby zachowywać się aż tak bezmyślnie, znając smutną historię arcywroga Supermana? A nawet jeśli zdarzyło się to w zupełnie innym, przed-flashpointowym świecie, nieznanym dzisiejszemu Batmanowi, to przecież od czegoś jest jeszcze scenarzysta, któremu wiedzy na temat historii nikt z głowy nie wymazał, a który powinien dbać o sens pisanych przez siebie historii, zamiast bujać w obłokach. Jemu wszak nikt świata nie zrestartował – znając przypadek Lexa Luthora powinien zdawać sobie sprawę z faktu, jaki koszmarek popełnia każąc Gackowi żuć kryptonit. Ciężko jest wymyślić dobrą, w miarę wiarygodną historię, w której człowiek koegzystuje z bogami. Jeszcze ciężej napisać sensowną bajkę, w której człowiek postanawia podnieść rękę na boga… Kiedyś jednak sobie z tym jakoś radzono. U Franka Millera wszak Batman nie upierał się w nieskończoność, że jest lepszy od Człowieka ze Stali – zamiast toczyć do końca niemożliwą do wygrania walkę, swingował swoją śmierć, zapewniając sobie tym samym spokojną emeryturę. W innej historii – „Panic in the Sky” z kart Supermana – Batman, znając swoje miejsce w szeregu, jeszcze trzeźwiej oceniał sytuacje i nie pchał się do walki w nieswojej kategorii wagowej. Kiedy więc superherosi z supermocami próbowali powstrzymać Brainiaca, Mroczny Rycerz walczył z bardziej osiągalnym dla siebie
i sobie podobnych przeciwnikiem – mięsem armatnim Świata Wojny. Dziś niestety, kiedy istnieje silna pokusa, aby wciąż zestawiać ze sobą różnych superbohaterów, byle tylko lepiej sprzedawał się kolorowy komiks z wszystkimi możliwymi herosami na okładce, mamy niestety takie kwiatki, jak Batmana z świata New52, który zamiast walczyć ze zwyczajnymi zbirami z Gotham – z którymi mu zdecydowanie bardziej do twarzy! – beztrosko żuje gumę z kryptonitem, albo – jak opisano to na łamach recenzowanej kilka stron wcześniej „Mrocznej Trwogi” – przyjmuje dawkę narkotyku, który rzekomo tak bardzo znieczula, że zwykły człowiek nagle potrafi wspiąć się na wyżyny i upuścić nieco krwi nietykalnemu przybyszowi z kosmosu. I oczywiście, że wcale nie chodzi o to, żeby Batmanowi, Iron Manowi, Green Arrowowi czy innemu Punisherowu zupełnie zakazać walki z kosmitami i uganiania się za potężniejszymi supertrykociarzami, a zamiast tego polecić im skupienie się na pomocy zwykłym ludziom i walce z przeciwnikami ze „swojej ligi”. W końcu w walce z zagrożeniami z kosmosu każda para rąk na wagę złota. Poza tym, jeśli taki biblijny Dawid mógł utłuc Goliata, dlaczego bogaty snob w workiem pieniędzy nie miałby wspomóc swoich supersilnych, ale mniej bystrych kolegów i okiełznać kilku gwiezdnych osiłków, używając najpotężniejszej ludzkiej supermocy: intelektu? Tylko umówmy się, że jeśli stawiamy na siłę intelektu, to niech to rzeczywiście będzie zrobione z głową – niech twórcy przygód Gacka, Tony’ego Starka i każdego innego, „zwyczaj-
nego” herosa naprawdę postarają się, aby scenariusz miał ręce i nogi, a punkty zwrotne z udziałem zwykłych ludzi rozkładających na łopatki bogów – w miarę wiarygodne uzasadnienie. To, że komiksowa „fantastyka naukowa” teoretycznie nie zna granic, a papier przyjmie wszystko, nie zwalnia przecież jeszcze nikogo od myślenia. W przeciwnym wypadku krytycy komiksu widzący jak napisany na modłę bohaterów bajek studia Hanna-Barbera Gacek dmucha kciuk, pompując tym samym pięść zdolną stuknąć Supermana, po raz kolejny otrzymają argument za tym, że superbohaterskie historyjki obrazkowe to sztuka niższego sortu i popkulturowa papka dla zadowalających się byle czym mas. A wówczas nikt nie będzie zadowolony z takiego obrotu sprawy: ani Batman, który patrząc w lustro zamiast najbystrzejszego detektywa naszych czasów ujrzy zwykłego kuglarza, ani my – szarzy zjadacze komiksowego chleba – ostatecznie uznani bandą dużych dzieci ślepo zapatrzonych w infantylne bajki dla wiecznych chłopców.
61
M A G A Z Y N
Po godzinach...
Wyjście z mroku Wydawnictwo AntyHero sp. z o. o. Warszawa
ANTYHERO
Redakcja ul. Bogatyńska 10A 01-461 Warszawa redakcja@superhero.com.pl
Redaktor naczelny Michał Czarnocki m.czarnocki@superhero.com.pl
Reklama i Promocja promocja@superhero.com.pl
superhero.com.pl Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych i zastrzega sobie prawo do dokonywania ich skrótów i redagowania w przypadku publikacji, a także ich wykorzystania w Internecie oraz innych mediach w ramach działań promocyjnych Wydawnictwa AntyHero sp. z o. o. oraz „SuperHero Magazynu”. Listy nadesłane do redakcji nieopatrzone wyraźnym zastrzeżeniem autora mogą być traktowane jako materiały do publikacji. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i ogłoszeń, a Wydawca zastrzega sobie prawo do odmowy zamieszczeania treści sprzecznych z interesem Wydawnictwa lub linią programową „SuperHero Magazynu”, a także prawem polskim. Wszystkie publikowane materiały na łamach „SuperHero Magazynu” są chronione prawem autorskim. Ich kopiowanie, przedruk lub rozpowszechnianie w dowolnej formie wymagają pisemnej zgody Wydawcy.
62
© 2014 Wydawnictwo AntyHero sp. z o. o.