SuperHero Magazyn 4/2016

Page 1

4/2016 • ISSN 2391-4505 • wydanie bezpłatne

DINOMANTA

SUPERHEROSI MARVELA I DC W PARKU JURAJSKIM

SUPERBOHATERSKIE GWIEZDNE WOJNY


HEROSI W ZAGINIONYM ŚWIECIE

Red. naczelny Michał Czarnocki

D. Papierska, J. Oleksów © 2015 Sol Invictus

M A G A Z Y N

© 2012 MARVEL

A gdyby tak John Hammond, oprócz prehistorycznych gadów wskrzesił również... Kapitana Amerykę? Czy w jurajskim cyrku siecio-sploty i miażdżące pięści podołałyby kłom i pazurom?

© 2005 MARVEL

© 2013 MARVEL

Czy to możliwe, żeby Hollywood przydarzyło się ostatnio coś lepszego, niż supebohaterowie dumnie strzegący wielkiego ekranu? Niestety, najwyraźniej jednak możliwe... Jak pokazał ubiegły rok pozycja superherosów w kinie nie jest aż tak niepodważalna i dominująca, jak mogłoby się wydawać na podstawie analizy wyników box-office’u z ostatniej dekady. Bohaterów Domu Pomysłów w rankingach sprzedaży biletów wyprzedziły wszak nie tylko Gwiezdne Wojny (o których więcej na końcu magazynu) ale i powracające po latach na ekrany kin dinozaury rodem z prozy Michaela Crichtona. Na szczęście nie ma się czym zbytnio przejmować. Lord Vader i spółka, z racji przeprowadzki pod skrzydła Disneya w gruncie rzeczy grają przecież z superbohaterami (zwłaszcza tymi z Domu Pomysłów) w jednej drużynie i nie wypada nam nie cieszyć się ich sukcesem – to nie wróg, lecz cichy przyjaciel gwarantujący, że w miesiącach, w których superherosi mają wolne od wielkiego ekranu rozrywki nie zabraknie. Jeśli zaś idzie o dinozaury, ich nostalgiczny powrót to właściwie... bardzo dobry znak. Istnieje bowiem pewna – nie tak znowu mała – szansa ugrać co nieco na niegasnącej fali zainteresowania drapieżnymi stworami. Zamiast obrażać się na wynik finansowy„Jurajskiego świata” przewyższający osiągnięcia „Czasu Ultrona”, najzwyczajniej w świecie można przecież... wtłoczyć dinozaury do uniwersum superbohaterskiego ciesząc się efektem synergii wynikającym z połączenia dwóch kasowych i tylko pozornie nieprzystających do siebie światów. Pozwala na to wszak nie tylko współczesna technologia i niegasnące zainteresowanie widzów przerośniętymi gadami, ale przede wszystkim nad wyraz bogaty, komiksowy 2

materiał źródłowy, przypominający ,że supeherosi – i to zarówno ci ze świata Mavela, jak i ci z kart zeszytów DC – nie raz już bramy Park Jurajskiego przekraczali. Potyczki z dinozaurami w uniwersach superbohaterskich mają niemal tak samo długą tradycję, jak klasyczna, niekończąca się walka dobra ze złem. Swoich związków z prehistorią wyrzec nie może się zwłaszcza Dom Pomysłów, który rękoma tutejszego Johna Hammonda – czy raczej przybyszów z kosmosu – już dawno pobudował sobie Park Jurajski pod powierzchnią mroźnej Antarktydy(!) jako stały element krajobrazu Ziemi-616, superbohaterskimi obrońcami tych terenów ustanawiając tutejszego Tarzana i Jane, tj. Ka-Zara i Shannę The She-Devil. Przez lata wielokrotnie wysyłano tam również całe ekspedycje herosów – zarówno mutantów (którzy to właśnie odkryli czytelnikom istnienie Savage Landu) jak i Mścicieli. Ci pierwsi zresztą w panteonie wrogów na wysokim miejscu pozycjonują niejakiego Karla Lykosa, znanego bardziej jako Sauron – mutanta wysysającego z przeciwnika siły witalne, który w chwilach przesadnego podniecenia potrafi przerodzić się w... przerośniętego pterodaktyla. Latający stwór w Savage Landzie właśnie uwił sobie gniazdko, czując się tu mniej wyalienowanym niż pośród wrogo nastawionych ludzi. Nie kto inny zresztą, jak właśnie sam Lykos – w ramach odpoczynku od potyczek z mutantami – zjednoczył dekadę temu ponownie Mścicieli po ich głośnym rozłamie w „Avengers: Disassembled”, przy okazji swej misternie zorganizowanej ucieczki z więzienia RAFT najpierw zmuszając bohaterów do wyłapania niemal setki groźnych współwięźniów, następnie do wycieczki do Savege Landu, gdzie starli się z gadzim łotrem i stadem dinozaurów.


WSTĘPNIAK

Reklama i Promocja promocja@superhero.com.pl

© 2014-2016 Wydawnictwo AntyHero sp. z o.o.

ANTYHERO

Redakcja ul. Bogatyńska 10A 01-461 Warszawa redakcja@superhero.com.pl

© 2010 DC Comics Inc.

Redaktor naczelny Michał Czarnocki m.czarnocki@superhero.com.pl

Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych i zastrzega sobie prawo do dokonywania ich skrótów i redagowania w przypadku publikacji, a także ich wykorzystania w Internecie oraz innych mediach w ramach działań promocyjnych Wydawnictwa AntyHero sp. z o. o. oraz „SuperHero Magazynu”. Listy nadesłane do redakcji nieopatrzone wyraźnym zastrzeżeniem autora mogą być traktowane jako materiały do publikacji. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i ogłoszeń, a Wydawca zastrzega sobie prawo do odmowy zamieszczeania treści sprzecznych z interesem Wydawnictwa lub linią programową „SuperHero Magazynu”, a także prawem polskim. Wszystkie publikowane materiały na łamach „SuperHero Magazynu” są chronione prawem autorskim. Ich kopiowanie, przedruk lub rozpowszechnianie w dowolnej formie wymagają pisemnej zgody Wydawcy.

© 2011 DC Comics Inc.

Wydawnictwo AntyHero sp. z o. o. Warszawa

kowbojów... tyranozaura. Z dinozaurami mierzył się też choćby i Agent Venom, na początku swej kariery jako symbiotycznego żołnierza ganiając się po całym Savage Landzie z Kravenem Łowcą, czy też ostatnio, w ubiegłorocznej, secret-warsowej powtórce z „Wyspy Pająków”, gdzie nie mogąc poradzić sobie z inwazją pajęczych stworów na Nowy York wespół z garstką sprzymierzeńców musiał uciekać się do sztuczki z ożywieniem... szczątków dinozaurów z muzeum. Co więcej, w świecie herosów Domu Pomysłów istnieją nawet bohaterowie, którzy w swej istocie... sami są dinozaurami, jak chociażby wielki, czerwony tyranozaur zwany potocznie „diabelskim”, który w pełnym różnych dziwactw uniwersum postanowił kumać się z gadającą małpą, a którego ścieżki wielokrotnie przecinały się chociażby ze Spider-Manem (m.in. na łamach niedawnej serii „Avenging Spider-Man”). A to wciąż nie koniec, bowiem jak alarmują zapowiedzi komiksowe na najbliższe miesiące z flintą na dinozaury lada moment wyruszy również Kaczor Howard, który jako drób notabene w przerośniętych jaszczurach – zwłaszcza tych dziobatych – spokojnie mógłby znaleźć przecież swoich przodków... Swoich związków z prehistorycznymi gadami nie wyrzeknie się zresztą i DC, którego herosi na kartach komiksów również wielokrotnie musieli bronić świata i własnej skóry przez ostrymi zębami tyranozaurów. Szczególnie zabawy z gadami upodobał sobie Superman wielokrotnie mieszając się w rozmaite konflikty z podróżami w czasie w tle. Raz w ramach

© 1991 DC Comics Inc.

Bohaterowie wielokrotnie wracali zresztą w to miejsce, za każdym niemal razem kończąc w ten sam sposób – z transportującym ich quinjetem w zębach tyranozaura (tak podczas potyczki z Sauronem, jak i późniejszego powrotu do krainy dinozaurów w czasie „Tajnej inwazji” Skrullów). To również tutaj herosi chronili się przed globalną hegemonią Ultrona w czasie komiksowej „Ery Ultrona”, z krainy dinozaurów ruszając zarówno w przyszłość (celem pokonania ukrywającego się tam robota) jak i w przeszłość, aby odwieźć „ojca” Ultrona od planów stworzenia sztucznej inteligencji. Wychodzi więc na to, że gdyby tylko Panowie Feige i Whedon z nieco większym namaszczeniem traktowali kanon, ekranizacja „Ery Ultrona” też miałaby swoje dinozaury i z „Jurajskim Światem” być może w box-offisie wcale by nie przegrała. Potyczek z dinozaurami było zresztą w Marvelu dużo, dużo więcej. W wyrównanej walce na pazury wielokrotnie pojedynkował się z nimi choćby Wolverine, zabierając ze sobą swego czasu nawet nastoletnich uczniów swojej szkoły dla „uzdolnionych”, aby zaprawili się w bojach podczas polowania na dinozaury (patrz wydany ostatnio w Polsce tom „Wolverine i X-Men: Szkoła przetrwania”). Z krwiożerczymi gadami wadził się zresztą i Hulk, wspólnie z Loganem polując na dinozaury w Savage Landzie na łamach „Savage Wolverine”, tudzież kilka lat później – tuż po wydarzeniach „Ery Ultrona” – w ramach swej misji jako agenta SHIELD wyruszając w przeszłość, na dziki zachód, aby naprawiać okaleczone kontinuum i miażdżyć grasującego pośród

3


M A G A Z Y N

4

DINO MANTA Życie zawsze znajdzie sposób...

INCOGNITO Kolory Grozy cz. 2

© 2012 DC Comics Inc.

walki z nieśmiertelnym, wiecznym łotrem, Vandalem Savagem musiał radzić sobie z watahą nasłanych nań prehistorycznych stworów, innym razem ingerując w konflikt między „stróżami czasu” a uciekinierem z przyszłości, Boosterem Goldem, zagubił się w przeszłości, poza okupowaną przez nazistów Polską i średniowiecznym Camelot trafiając prosto do paszczy tyranozaura, by innym razem utracić pamięć na skutek niecnych działań Pana Z i wraz ze swoim wrogiem odkryć, że w DC Savage Land również istnieje, wyłamać zęby kilu prehistorycznym stworom i stanąć na ślubnym kobiercu z księżniczką lokalnych tubylców (polski „Superman 4-6/94). W dinozaurach gustowała zresztą i cała kryptońska rodzinka – klon Supermana, który musiał uciekać wraz latającym pieskiem przed głodem T-Rexa, czy kuzynka Power Girl, która zresztą bez pomocy Supermana nie dałaby rady swego czasu wyłapać wszystkich, grasujących po mieście gadów. A jeśli dodamy do tego Batmana, który w niedawnej (opisywanej zresztą na łamach SHM 1/2016), animowanej produkcji „LEGO Liga Sprawiedliwości: Kosmiczne Starcie” w trakcie podróży do przeszłości własnoręcznie poskromił stado raptorów, a który również w dorosłym, komiksowym uniwersum, pośród licznych modeli samochodów i bogatej garderoby trzyma eksponat tyranozaura, wychodzi na to, że niejeden heros z Gotham, Metropolis czy innego Star City spokojnie sprawdziłby się zrzucony z znienacka na tropikalną wyspę Stevena Spielberga. Historii z kłem i pazurem w tle, aż proszących się o adaptację co niemiara, czas

już więc najwyższy na wspólny występ drapieżnych stworów i kolorowych herosów. Wielką tajemnicą zresztą nie jest, że pierwsze, subtelne kroki na drodze do połączenia zostały już poczynione... Nie dalej jak rok temu niejaki Peter Quill (lepiej znany jako Strażnik Galaktyki Star-Lord!), choć pod przykrywką, wystąpił już przecież w „Jurajskim świecie” z powodzeniem ucząc się treserki drapieżnych gadów (zupełnie zresztą tak samo, jak tajemniczy Perun rodem z rodzimego komiksu „Dinomanta” o którym więcej na następnej stronie!), aby potem wspomóc swoich kolegów z uniwersum Marvela w przypadku ewentualnego pojawienia się tyranozaura na tamtejszym Manhattanie. A skoro w Hollywood już niemal wszyscy – od King-Konga, który przed podróżą do Ameryki grzebał przecież w paszczy tyranozaura, aż po Trans-Formery udające mechaniczne gady i mamuta Mańka, który swego czasu pod wieczną zmarzliną odkrył nie tylko zachomikowane (zawiewiórczone?) żołędzie, ale i nienadgryziony zębem czasu świat dinozaurów (Savage Land!) – próbują korzystać z niegasnącej mody na prehistoryczne stwory, pora więc i na superherosów. Zwrot z inwestycji gwarantowany, a i sami bohaterowie znaleźliby sobie wreszcie może jakieś ciekawe zajęcie, zamiast z nudów wciąż wdawać się w bójki między sobą, co im się w tym roku nad wyraz często zdarza.

© 2016 Wydawnictwo Sol Invictus

© 1982 MARVEL

WSTĘPNIAK

Artyści Wydawnictwa Sol Invcitus najwyraźniej umówili się między sobą w kwestii klucza, według którego tworzą swoje historie... W końcu jak inaczej tłumaczyć fakt, że kiedy grudniowy Lis #3 i Incognito #6 jak jeden mąż nieco usypiały naszą czujność przed nadchodzącymi, finałowymi rozstrzygnięciami, numery wiosenne – opisywany miesiąc temu „Lis: Obława” i druga


wyraźnie wspomagane kreską i charakterystyczną barwą nadwornego ilustratora wydawnictwa Sol Invictus, Kuby Oleksowa. Szkoda, że najwyraźniej nie wszystkie strony pozwolono artyście podrasować na swoją,jak zwykle mistrzowską modłę, skutkiem czego co bardziej autorskie panele Gutowskiego i Stolpe nieco odstają warsztatowo od tych, które swym talentem pobłogosławił Oleksów. John Hammond miał rację. Życie zawsze znajdzie sposób... Oby twórcom również nie zabrakło sposobu na rozwinięcie tej dopiero zasygnalizowanej, ale już interesującej krzyżówki „Parku jurajskiego” i „Księgi Dżungli”.

perbohaterstwo się skończyła – czas na prawdziwą, bezkompromisową jatkę, w której nikt nie obiecuje finałowego happy-endu. Ten – jeśli w ogóle nastąpi – z pewnością przyniesie nam odmienionego, już w pełni ukształtowanego bohatera. Oby więc wszystko skończyło się dobrze... A dla spragnionych jeszcze większej dawki Incognito na 10 i 11 stronie niniejszego wydania SuperHero Magazynu serwujemy specjalny, komiksowy short „Incognito: CV” duetu Sztobryn-Ciżmowski – tylko u nas w wersji full-kolor, full-HD (wersja czarno-biała zadebiutowała przed chwilą w wydawnictwie „Darmozin #1” podczas poznańskich obchodów „Dnia Darmowego Komiksu”).

© 2016 Wydawnictwo Sol Invictus

część „Kolorów grozy”, którą właśnie trzymamy w rękach – zalewają nas całym morzem przepysznie dynamicznych scen i wyczekiwanych konkluzji? Co najważniejsze, podobnie jak miesiąc temu tercet Stańczyk-Papierska-Oleksów, tak i panowie Czarnecki-Ciżmowski wspinają się dziś na wyżyny swego talentu, serwując nam bodaj najlepszą odsłonę przygód niewidzialnego człowieka, gdzie widowiskowe sceny akcji biegną przed siebie jak w dobrym, kinowym hicie. Pozostawiony samemu sobie przez Alicję bohater podejmuje wyzwanie rzucone mu (czy raczej makabrycznie przybite do drzwi) przez nieszczęśnika, na którym kiedyś po raz pierwszy przetestował swoje zdolności. Upokorzony (i dobrze opłacony przez – a jakże – imperium barona) łotr boleśnie udowadnia Pawłowi, że zabawa w su-

przede wszystkim marvelowski Ka-Zar z Savage Landu pozostający za pan brat z tutejszymi drapieżnikami, do tego zresztą stopnia, że w stadzie nie tylko traktują go jak swojego, ale wręcz posłusznie reagują na wszelkiego jego gwizdy i pochrząkiwania. Nie dinozaury jednak i mniej lub bardziej oczywiste nawiązania do pereł litaratury paradoksalnie wyróżniają ten komiks. Czyni to zgrabna i błyskotliwie prowadzona narracja, dzięki której całość chłonie się błyskawicznie, z zaciekawieniem, a chwilami z nieskrywanym uśmiechem na ustach. Całości dopełniają rysunki debiutantów: Filipa Gutowskiego i Igi Stolpe, chwilami

© 2016 Wydawnictwo Sol Invictus

Powiadają, że czwarta wojna światowa „będzie na kamienie i pałki”. A wszystko dlatego, że w trzeciej – nuklearnej – bombardując się nawzajem śmiercionośną bronią zagłady zniszczymy doszczętnie wszystko, co z mozołem rozwijaliśmy i udoskonalaliśmy przez tysiące lat... Taką właśnie, „klasyczną” wizję post-apokaliptycznego świata serwuje nam również Michał Rudzki w swoim debiutanckim komiksie o ziemi, która próbuje podnieść się z kolan po katastrofie, którą ludzie zgotowali sobie na własne życzenie. I chociaż wszystko wydaje się na pierwszy rzut oka przewidywalne – jak w „Wodnym świecie” czy innym „Mad Maksie”, gdzie ludzie, z braku dostępu do technologii zniszczonej w wielkiej wojnie obowiązkowo dziczeją – twórca dorzuca nam nie tak znowu małą niespodziankę: dinozaury... Post-apokaliptyczna ziemia bowiem najwyraźniej nieco już się wylizała, nuklearną pustynię pokryła dżungla, a w niej pojawiły się prehistoryczne gady. Skąd? Na razie nie do końca wiadomo. Wiadomo natomiast na pewno, że pośród nich kroczy dumnie nowy superheros (a przynajmniej postać o co najmniej wyjątkowych „zdolnościach”) – Perun, niczym Dr. Dolittle, Tarzan, Mowgli z „Księgi dżungli”, czy

5


M A G A Z Y N

SAM STRACH, cz.1 Deszcz młotów

© 2015 MARVEL

6

z Mścicielami („Wojna Domowa”, czy nawet „Sekretna Inwazja”, gdzie chwilami nie było już wiadomo kto Skrull, a kto bohater) i Mścicieli z Aasgardczykami („Oblężenie”), po raz kolejny stawiającym naprzeciw siebie przede wszystkim przyjaciół (po części kontrolowanych przez zło). Co więcej, jak w poprzedzającym „Sam strach” oblężeniu Aasgardu komiks znowu skupia się na konflikcie superherosów i postaci rodem z nordyckiej mitologii bogów, w ramach małego przerostu formy nad treścią do magicznego tygla dorzucając jeszcze nazistów niszczących Biały Dom... Zapewne dlatego polski wydawca, nie chcąc aby czytelnik poczuł się źle chłonąc tak ciężkostrawny, choć bardzo atrakcyjny wizualnie Tytuł: WKKM #88: Sam strach, cz.1 sos podzielił komiks na dwie części – i to Kraj: USA\Polska (polskie wydanie: w najbardziej dramatycznym momencie Hachette Polska) konfliktu: śmierci jednej z ikon Marvela. Data premiery: 2016 Czy raczej jej tymczasowego zastępcy... Choć zapewne nikt nigdy oficjalnie się do tego nie przyzna, trudno nie zauważyć, ze od lat, a nawet dekad, wszystkie wiel- przynosi kolejny już powrót poczciwego kie eventy w komiksie superbohaterskim, Stevena Rogersa do roli Kapitana Ameryki, choć szumnie zapowiadane jako punkt co biorąc pod uwagę zauważalną w przewyjścia do zmiany status-quo, są po pro- szłości niechęć Marvela do utrzymywania stu niecnym, niespecjalnie nawet zawoa- w uniwersum dwóch herosów noszących lowanym, płatnym zleceniem zabójstwa to samo miano nie pozostawia biednemu (scenarzyści i rysownicy wszak za swą Samowi Wilsonowi zbyt wielkich nadziei pracę wynagrodzenie dostają), mającym na przyszłość... na celu eliminację herosa, który stał się po prostu... zbędny. Nie inaczej sprawa wygląda z „Samym strachem”, CZY powstałym chyba głównie WIESZ, ŻE... po to, aby wyczyścić uniwersum z nadmiaru „Sam Strach” to tylko jedna z wieherosów posługulu marvelowskich prób łączenia mitologii jących się tarczą i nordyckiej z nazistowskimi knowaniami – zostawić na wartak w komiksie, jak i w filmie (patrz „Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie”, gdzie Czerwona cie oryginalnego, Czaszka zatracał się w eksperymentach z użyciem p o w s ze c h n i e aasgardzkiego artefaktu). Wszystkim czytelnikom o mocnych, zdrowych żołąduznawanego za kach gustujących w tak niestrawnych mieszaninach „polecamy” lekturę tomu tego jedynego. „Avengers: Wojna bez końca” (opublikowanego w naszym kraju nakładem EgCo ciekawe lada mont Polska), gdzie światy Thora i Kapitana Ameryki znów ścierają się w pełnej moment czekać grochu i kapusty zupie. Tym razem nordycki bóg i amerykański symbol stają nas może poramię w ramię w walce z magicznymi stworami rodem z korzeni mitycznego wtórka z rozryw„drzewa życia” Yggdrasil, przerobionymi przez tryskającą jak zawsze milionami pomysłów, nazistowską HYDRĘ na... drony bojowe. To również tuki, bowiem zataj dowiemy się, że świat jest mały, a Kapitan Ameryka i Thor minęli kończony właśnie się o  włos już ponad pół wieku temu, kiedy poza Rogersem suza oceanem event perbohaterów świat jeszcze nie widział, a synowi Thora nie „Avengers: Standoff!” © 2016 MARVEL

Już w pierwszych uniwersach „superbohaterskich”, tworzonych przez Europejczyków na długo przez pojawieniem się przodków Stana Lee i Boba Kane’a na amerykańskiej ziemi, antyczni herosi, choć kochani przez tłumy i sławieni w rozlicznych eposach bohaterskich, w relacji heros-bóg stawiani byli na gorszej pozycji - co najwyżej jako pół-bogowie, mocarni bękarci zrodzeni z dziewki zbałamuconej przez pałającego chucią obywatela niebios, którzy wymagającymi nie lada poświęceń czynami musieli nieustannie walczyć o swoje miejsce pośród wszechwładnych ojców. Nie inaczej sprawa wygląda dziś, po upływie tysięcy lat, we współczesnym, superbohaterskim uniwersum Mavela, gdzie wszyscy herosi – nawet ci najbardziej „super”, za którymi stoi sympatia milionów czytelników i kinomanów – wciąż z zazdrością spoglądają na bogów Aasgardu, niejednokrotnie próbując im coś udowodnić. To dlatego swego czasu panowie Stark, Pym i Richards zmajstrowali sobie swojego własnego, „posłusznego” im Thora, Norman Osborn zaatakował Aasgard w swej pysze wierząc że stał się już równy bogom, a sami Mściciele niejednokrotnie urządzali sobie zawody w podnoszeniu Mjolnira, próbując dowieść koledze z nieba, że są równie godni jak on. Prawdopodobnie również dlatego kiedy pewnego, pełnego niedorzecznych cudów dnia syn Odyna został odcięty od swego dziedzictwa, a z nieba ni z tego, ni z owego zaczęły spadać młoty (!), herosi Marvela napędzani ślepym marzeniem „być jak Thor”w owczym pędzie rzucili się po magiczne artefakty. Sęk w tym, że gdy już te artefakty zdobyli, jak jeden mąż ze szczęścia... pogłupieli. „Sam strach” to piąty wielki event Domu Pomysłów, jaki miał miejsce po restarcie przygód Mścicieli po przełomowych wydarzeniach historii „Avengers: Disassembled” sprzed ponad dekady. A skoro już piąty, wydawnictwo miało prawo złapać zadyszkę i zacząć zjadać własny ogon... „Sam strach” bowiem jest kolejnym już bratobójczym konfliktem po walce Mścicieli z mutantami („Ród M”), Mścicieli

w głowie było bratanie się z byle śmiertelnikami. Recenzję komiksu publikowaliśmy na łamach ubiegłorocznego „SuperHero Magazynu” 2/2015.


LEGENDS OF TOMORROW Legendy, ale dopiero od jutra...

Niejeden „życzliwy” premierę komiksowych „Legend jutra” mógłby skwitować twierdzeniem, że publikacja komiksu o bohaterach serialu to wyrachowana próba zbicia kapitału na marce, która przeżywa właśnie swoje 5 minut. Opinia nie tak znowu niedorzeczna, kiedy odkryjemy, że komiks, poza samym tytułem i ogólną ideą wyciągania za uszy na pierwszy plan trzecioligowych superherosów z przeszłości DC… nie ma wiele wspólnego z serialem. Komiks bowiem, nie dość, że spośród członków serialowej drużyny przedstawia jedynie jednego (Firestorma), to jeszcze w gruncie rzeczy nie opowiada o żadnej, spójnej grupie herosów, będąc konglomeratem odrębnych, nijak nie powiązanych ze sobą fabularnie historii, pisanych i rysowanych przy tym przez zupełnie różne zespoły twórców. Miłośnicy serialu spragnieni rozwinięcia wątków telewizyjnego hitu zapewne przeżyją mały zawód, trudno jednak odmówić uroku tytułowi, który tak przyjemnie nawiązuje do czasów retro, mnogością motywów związanych z kosmitami i szalonymi naukowcami przywodząc na myśl czasy srebrnej ery komiksu. Historie może i odrębne, i z lekka trącące myszką, ale w tym szaleństwie jest metoda. Metoda i pewien wspólny klucz. Wraz z powrotem dawno niewidzianych herosów z przeszłości bowiem ponownie można ujrzeć przy pracy również starą gwardię scenarzystów i rysowników, obecnych w branży od ładnych paru lat. Do pisania przygód Firestorma powraca więc twórca postaci – Gerry Conway, przywracając bohaterowi oryginalne status quo. Historię narodzin Metamorpho na nowo opowiada Aaron Lopresti, odpowiedzialny zarówno za scenariusz jak i za oprawę graficzną. Drużynę Metal Men – sympatycznych robotów dobrze znanych polskiemu czytelnikowi chociaż-

© 2016 DC Comics Inc.

No i stało się – najgorszy koszmar studia Warner Bros stał się rzeczywistością. Marvel zgarnia całą stawkę w superbohaterskim Hollywood… Zgarnia i nie bierze jeńców. Na dzień dzisiejszy kino superbohaterskie wszak ma tylko jednego, niepodzielnie panującego króla. I nie ważne już, czy dana produkcja wychodzi pod banderą studia 20th Century Fox czy Disneya: tak długo jak posiada charakterystyczny „znak jakości” Domu Pomysłów – sukces gwarantowany. Co innego DC – po wątpliwym sukcesie „świtu sprawiedliwości” (wynik finansowy wszak to jeszcze nie wszystko) i coraz mnie optymistycznych perspektywach (plotek o niesnaskach w ekipie twórców coraz więcej…) na dzień dzisiejszy jedyne, co DC bez większych kontrowersji może zaoferować fanom spragnionym świata na miarę misternie tkanego, filmowego ekosystemu Marvela to seriale emitowane na antenie stacji CW, tworzące jednolite, wspólne i bardzo popularne (nawet jeśli nie zawsze wybitne i ambitne) uniwersum. Z tego barwnego świata, w którym niepodzielnie rządzi dziś szmaragdowy łucznik i najszybszy biały człowiek od czasów Marcina Urbasia pochodzi nowa marka w gwiazdozbiorze DC – „Legendy Jutra”, w ramach której włodarzom DC udało się przemycić na mały ekran zbieraninę mniej znanych (zwłaszcza przeciętnemu, „popcornowemu” widzowi) bohaterów, wcale zgrabnie udających telewizyjną inkarnację „Ligi Sprawiedliwości”. W dzisiejszym, lekko pokręconym świecie, gdzie to już nie komiks determinuje, co pojawi się na ekranie, lecz to co pojawi się na ekranie determinuje w którym kierunku podąży komiks nie powinien dziwić nikogo debiut w wydawniczej ofercie DC Comics tytułu o bohaterach rodem z serialowego uniwersum CW, którzy legendami zostać z pewnością by chcieli, ale muszą z tym jeszcze chwilę poczekać…

Mateusz Wesołowski

Tytuł: Legends of Tomorrow #1 Kraj: USA Data premiery: 2016 by ze stron tm-semikowego „Supermana” – przypomina z kolei twórca postaci Swamp Thinga, Len Wein. Całości dopełnia wyciągnięta z głębokiej szuflady historia duetu niegrzecznych urwisów, Sugar i Spike’a, którzy pod okiem Keitha Giffena, słynącego głównie z humorystycznych produkcji, przeobrazili się w prywatnych detektywów pracujących na zlecenie superbohaterów oczekujących pomocy w sprawach… wstydliwych. „Legends of Tomorrow” , choć wbrew temu co sugeruje tytuł komiksu nie rozwija wątków serialu, ani nie opowiada nawet o żadnej, konkretnej grupie superbohaterów, ma tę unikalną właściwość, że przywraca światu różnych, często całkiem barwnych bohaterów których kierownictwo DC Comics zaniedbywało przez lata. Lektura może nie obowiązkowa, za to doskonale nadająca się na pierwszy przystanek na drodze do zgłębienia sekretów uniwersum. Nie samym Batmanem i Supermanem w końcu człowiek żyje.

Najlepsza oferta komiksów z USA

Sprawdź na www.multiversum.pl 7


M A G A Z Y N

8


9


M A G A Z Y N

© 2016 MARVEL

PAJĄCZEK WRACA DO DOMU!

ZA MIESIĄC W SUPERHERO MAGAZYNIE...

10

© 2010 MARVEL

© 2009 MARVEL

Marvel i Sony po raz trzeci wysyłają Petera Parkera na podbój Hollywood. A ponieważ chłopak jest jeszcze bardzo młody, do towarzystwa dostanie tym razem starszego kolegę, który będzie mu sterem. I to nie byle jakiego kolegę – bo samego Iron Mana. Czy zatem we wspólnych, komiksowych występach żelaznego rycerza i pyskatego ścianołaza znajdziemy wskazówki co do kształtu scenariusza „Powrotu do domu”? Już pierwszy, krótki występ Petera w „Wojnie bohaterów” daje nadzieję, że twórcy tym razem jednak będą trzymać się kanonu, czerpiąc garściami z komiksowej przeszłości. Czy będzie to więc oryginalna historia „Homecoming” z 1984 r., rozgrywająca się w komiksie tuż po pierwszych, „sekretnych wojnach”, kiedy to Peter przywiózł z kosmosu pasażera na gapę? Raczej nie, wszak w świecie filmowym ani jeszcze w kosmosie nie był, ani symbionta na oczy nie widział (ten zresztą, jeśli potwierdzą się ostatnie doniesienia, ma dostać swój film – uwaga, uwaga – niezwiązany zupełnie z uniwersum Marvela!). Czy więc może będzie to historia „Pięć koszmarów”, wydana również w Polsce nakładam Muchy, gdzie Iron Man mierzy się z synem dawnego wroga, Ezekielem Stane’em, a na koniec dołącza do niego Spider-Man? No cóż, gdyby był to film „Iron Man IV” (którego powstanie Robert Downey Jr. przestał ostatnio wykluczać), wówczas może tak – ale mowa przecież o solowym występie Petera, gdzie to Tony ma być tym drugim. Nie będzie to na pewno również adaptacja historii „Carnage: Family Feud”, gdzie Spider-Man i Iron Man tropili morderstwa powracającego do życia Carnage’a – w końcu skoro w uniwersum filmowym nie narodził się jeszcze Venom, nie ma szans na pojawienie się jego synalka. Na powtórkę z komiksów z okresu tuż przed wojną domową, kiedy to Pajączek paradował w szkarłatnym techno-stroju podarowanym mu przez Starka też raczej nie ma co liczyć – punkt kulminacyjny wojny bohaterów przecież właśnie dobiegł końca. Cóż więc? Odpowiedź może przynieść okładka 5. numeru świeżutkiej serii „Spidey” – cofającej Petera do lat młodzieńczych (a więc dokładnie do wieku filmowego Spider-Mana) – gdzie widzimy ścianołaza, Iron Mana i niejakiego Vulture’a, zgodnie z ostatnimi doniesieniami prasowymi mającego być głównym przeciwnikiem w „Powrocie do domu”. A zatem marsz na komiksowe zakupy, być może właśnie dostaliśmy ściągawkę z przyszłych perypetii młodego herosa!

APOKALIPSA!


STAR WARS KOMIKS: DARTH VADER Strach ma wielkie oczy

cyklu bez ogródek przenosi tutaj ujęcia z „Powrotu Jedi” czy „Nowej nadziei”, zmieniając tylko występujących w nich bohaterów. Już choćby otwierająca komiks wizyta Lorda Sith u starego, dobrego Jabby the Hutta do złudzenia przypomina początek epizodu szóstego. A to dopiero początek kalkowania pomysłów ojca gwiezdnej sagi. Komiksową „Genezę II” i „Darth Vadera” na szczęście dzieli jednak olbrzymia przepaść. Brytyjczyk zdaje się bowiem dużo lepiej czuć w uniwersum stworzonym przez George’a Lucasa niż w opowieści o początkach Rosomaka. Ba! Zaryzykować można stwierdzenie, że czuje się w nim wręcz jak ryba w wodzie, a co bardziej złośliwi fani gwiezdnej sagi mogliby stwierdzić, że lepiej nawet niż autor oryginału... Gillen z wyczuciem godnym mistrza Jedi wyciąga tutaj najlepsze elementy z oryginalnej trylogii, a Larocca i Delgado, najwyraźniej prowadzeni za rękę przez Moc, interpretują je w sposób bezbłędny. W komiksie zobaczymy więc nie tylko rozciągające się po horyzont piaski Tatooine, skąpane w karmazynowym świetle dwóch zachodzących słońc, ale i upstrzony niezliczonymi gwiazdami bezkres czarnego kosmosu, szare wnętrza imperialnych okrętów czy wreszcie złote wieżyce Coruscant. Oddać ducha „Gwiezdnych Wojen” tak by zadowolić wiecznie grymaszących fanów to nie lada sztuka. Scenarzysta idzie jednak o krok dalej, pozwalając czytelnikowi zżyć się z postacią Anakina Skywalkera jak nigdy dotąd, spłacając tym samym z nadwyżką kredyt zaufania zaciągnięty w Marvelu po fatalnej historii z przeszłości Wolverine’a. Darth Vader w interpretacji Gillena to przede wszystkim postać wzbudzająca nić sympatii – niby wierna okrutnym założeniom swojego zakonu, a jednak gdzieś w głębi wciąż mocno rozdarta między dawnym a obecnym życiem. Lordowi Sith towarzyszy tutaj dodatkowo nie mniej barwna postać Doktor Aphry – żądnej przygód i ciekawskiej włamywaczki, podążającej za Vaderem z własnej woli i wpatrzonej w niego jak

© 2015 Lucasfilm Ltd.

Kieron Gillen to postać dobrze znana czytelnikom ilustrowanej prozy Marvela. Niestety głównie od tej gorszej strony... Niespełna dwa lata temu Brytyjczyk trafił bowiem na czarną listę miłośników niejakiego Rosomaka, za sprawą – delikatnie mówiąc – niezbyt udanej kontynuacji bestselleru „Wolverine: Geneza” (wydanej również w Polsce nakładem Mucha Comics), pełnej tak przewidywalnych zwrotów akcji i boleśnie pretensjonalnych dialogów, że nawet obecność samego Adama Kuberta na pokładzie nie uchroniła tej tak wyczekiwanej przez czytelników historii przed blamażem. Kiedy więc Marvel po przejęciu gwiezdno-wojennej marki z rąk Dark Horse przydzielił scenarzyście „Genezy II” rolę architekta nowych przygód Darth Vadera, na część czytelników czekających na debiut mrocznego lorda Sith w nowym, komiksowy uniwersum Star Wars padł blady strach. Na całe szczęście jednak dziś już wiemy, że z tym strachem jest dokładnie tak, jak w powiedzeniu – ma tylko wielkie oczy. Seria o przygodach Lorda Vadera już na wstępie przykuwa uwagę przede wszystkim bardzo przyjemną oprawą wizualną. Ze swoimi panoramicznymi panelami przeplatanymi od czasu do czasu widowiskową rozkładówką, z czytelną, realistyczną kreską Salvadora Larokki (znanego nad Wisłą choćby z „Iron Man: Pięć koszmarów” Muchy) oraz uzupełniającymi ją idealnie kolorami Edgara Delgado całość jawi się jak film przeniesiony żywcem z ekranu na karty komiksu. Wrażenie to potęgują zresztą fragmenty będące niejednokrotnie lustrzanym odbiciem kanonicznych scen rodem z oryginalnej, filmowej trylogii. W rezultacie komiks stanowi przede wszystkim wspaniałą i niezapomnianą podróż po krainie sentymentów. Niemała w tym zresztą zasługa scenarzysty znanego z bezpardonowego kopiowania pierwowzorów pisanych przez siebie komiksów. Tak samo więc, jak w „Genezie II” pisarz kopiował zwroty akcji Paula Jenkinsa (niestety, niezbyt umiejętnie...), tak na strony swojego nowego

Dariusz Stańczyk

Tytuł: Star Wars Komiks 2/2015 Kraj: USA/Polska (polskie wydanie: Egmont Polska) Data premiery: 2015 w żywą legendę, wciąż jednak świadomej zagrożenia, w jakim się znalazła. Jej niezdrowa fascynacja Darthem Vaderem swoją drogą bardzo przypomina bezrefleksyjne nastawienie wielu fanów „Star Wars”.... Sam Vader musi z kolei odnaleźć się w nowej sytuacji emocjonalnej i zabezpieczyć swoją pozycję w szeregach Imperatora. Konflikt z suwerenem, naszkicowany przez Lucasa w „Imperium Kontratakuje” został tu zgrabnie rozwinięty i doprawiony uczuciami, które Anakin Skywalker uważał za dawno wymarłe. „Darth Vader” to naprawdę udana historia, napisana z wyczuciem i poszanowaniem dla materiału źródłowego, jednocześnie doskonale wypełniająca lukę po obdartym ze swej kanoniczności, poczciwym „uniwersum rozszerzonym”. Nie ma wątpliwości – moc nareszcie przebudziła się w Kieronie Gillenie. Oby scenarzyście nie zabrakło jej również w przyszłości podczas prac nad projektami z superbohaterskiego uniwersum Marvela. 11


M A G A Z Y N

STAR WARS KOMIKS: KSIĘŻNICZKA LEIA Kosmiczny babiniec

© 2016 Lucasfilm Ltd.

Gwiazda Śmierci, ostateczna broń w rękach Imperatora, została zniszczona przez siły Rebelii. Księżniczka Leia Organa nie ma jednak czasu na świętowanie... Cena zwycięstwa okazała się ogromna. Pierwszy krok na długiej drodze do wyzwolenia Galaktyki spod władzy tyrana okupiony bowiem został zniszczeniem Alderaana – rodzinnej planety Jej Wysokości. W ramach odwetu za cios wymierzony Imperium wydany zostaje rozkaz odnalezienia wszystkich ocalałych Alderaanian i ich bezwzględnej eksterminacji. Leia Organa, wbrew rozkazom generała Dodonny, postanawia więc wyruszyć z misją ocalenia swoich pobratymców. W końcu tak długo, jak żyje pamięć o kulturze planety, Alderaan trwa... Wspomagana przez swoją rodaczkę o nieprzyjemnym usposobieniu oraz droida R2-D2, Leia odwiedza kolejne układy werbując ocalałych rodaków i pokonując różne przeszkody co i rusz piętrzące się na jej drodze. Historia przypomina tym samym fabułę gry komputerowej, w której gracz, aby zwerbować do drużyny następne postaci, musi wykonywać kolejne zadania celem zaskarbienia sobie ich lojalności lub umożliwienia im wyprawy. Na pozór scenariusz „Księżniczki Lei” nie oferuje więc nic przesadnie odkrywczego. Po chwili okazuje się jednak, że komiks wyróżnia coś szczególnego: napędzany jest jedynie przez... postaci kobiece. Leia i jej towarzyszki są zaradne i rezolutne, prowadzone w sposób do tego stopnia niewymuszony, że nawet gdyby w komiksie w ogóle nie pojawili się mężczyźni, mogłoby to nie zwrócić niczyjej uwagi. Czyżby Machulski jednak przewidział przyszłość?

Dariusz Stańczyk

Tytuł: Star Wars Komiks 1/2016 Kraj: USA/Polska (polskie wydanie: Egmont Polska) Data premiery: 2016

w odległej galaktyce? W najmłodszym pokoleniu fanów Gwiezdnej Sagi być może ktoś taki jeszcze się uchował, ale z pewnością nie na długo, bowiem po lekturze Lando Calrissiana, nowego odcinka cyklu „Star Wars Komiks” z pewnością zmieni swoje nastawienie. Za scenariusz odpowiada Charles Soule, który podobnie jak autor historii z poprzedniego numeru serii „STAR WARS KOMIKS”, Mark Waid, odcisnął swoje piętno na postaci Diabła Stróża z Hell’s Kitchen („WKKM #69 Daredevil: Kraina cieni”). Soule’owi w pracy towarzyszy tutaj bułgarski ilustrator Alex Maleev o jakże odmiennej kresce w stosunku do Terry’ego Dodsona z „Księżniczki Lei”. Ostrzejsza i bardziej dojrzała – świetnie uzupełnia się ze snutą przez Soule’a przygodową historią, doprawioną szczyptą humoru i sensacyjnego kina akcji. Zadłużony i ścigany przez wierzycieli Lando decyduje się przyjąć zlecenie kradzieży statku pewnego imperialnego dygnitarza, transportującego dzieła sztuki. Zadanie jak każde inne, idealne na zakończenie przemytniczej kariery – bez zbędnych przygód i niepotrzebnych problemów. Cóż złego mogłoby się stać? No cóż, na przykład to, że imperialnym dygnitarzem jest nie kto inny, a sam Imperator Palpatine....

Odpowiedzialnego za scenariusz Marka Waida („Daredevil”) wspomaga tutaj rysownik Terry Dodson (m.in. „WKKM #67 Marvel Knights Spider-Man: Jadowity”), nadający komiksowi bardzo kreskówkowy styl. Ilustracje artysty, przez co bardziej antypatycznie nastawionych czytelników uznawane za paskudne, prezentują się tutaj jednak wcale nieźle, choć faktem jest, że czasami postaciom brakuje... paznokci. Dziwne, zwłaszcza, że kto jak kto, ale kobiety – zwłaszcza te dobrze urodzone – o manicure przecież dbać powinny...

Ten wąsik, ach ten wąsik... Miasto w Chmurach... Kto choć raz nie marzył, by je odwiedzić? Kto, spędzając ongiś godziny na grach z serii Jedi Outcast, nie próbował mierzyć się na miecze świetlne z innymi graczami na lądowisku w Bespin? Kto wreszcie z czystym sumieniem 12

© 2016 Lucasfilm Ltd.

STAR WARS KOMIKS: LANDO CALRISIAN Dariusz Stańczyk powiedzieć może, że nie wspomina z łezką w oku szelmowskiego uśmiechu i idealnie przystrzyżonego wąsa Billy’ego Dee Williamsa, wcielającego się w postać tamtejszego barona administratora, a jednocześnie jednego z największych krętaczy

Tytuł: Star Wars Komiks 2/2016 Kraj: USA/Polska (polskie wydanie: Egmont Polska) Data premiery: 2016


La Guerre des Etoiles #7, July 1984, źródło: www.starwars.com

CZY WIESZ, ŻE... ...odkąd Disney przejął od George’a Lucasa pełnię praw do gwiezdno-wojennej marki, nie ustają spekulacje i przypuszczenia co do ewentualnego, przyszłego „cross-overu mocy” pomiędzy macierzystymi superherosami Marvela a uniwersum wyznających zwierzchnictwo mocy rycerzy Jedi? W jednym z wywiadów o prawdopodobieństwie zaistnienia takiego spotkania na wielkim ekranie spekulował zresztą sam ojciec chrzestny superbohaterów, Stan Lee, zapewniając, że jeśli tylko pojawi się zapotrzebowanie, prędzej czy później pojawi się i zgoda na taki alians. Sieć pod koniec 2014 roku zelektryzowała również efektowna grafika niesamowitego Alexa Rossa przedstawiająca pojedynek Lorda Vadera i Doktora Dooma, jakoby przygotowana przez artystę na potrzeby jednego z wariantów okładkowych pierwszego numeru serii „Star Wars: Darth Vader” (opisywanej na str. 14 niniejszego numeru „SuperHero Magazynu”). Jak się okazało, grafika była jedynie nieoficjalnym prezentem ilustratora dla jednego z przyjaciół. Nie zmienia to jednak faktu, że od lat spekuluje się, że jedną z inspiracji dla anturażu Lorda Vadera mogła być właśnie postać Doktora Dooma, zwłaszcza że sam George Lucas od lat deklaruje się jako fan komiksów, a i drzewiej zdarzyło mu się pracować na planie filmu o przygodach jednego z bohaterów uniwersum Marvela – Kaczora Howarda. Pomimo przejścia komiksowego uniwersum Star Wars pod skrzydła Marvela (i zaprzęgnięcia do pracy nad nowymi zeszytami twórców znanych z autorstwa rozlicznych serii superbohateskich Domu Pomysłów) dotychczas nie ukazał się żaden oficjalny komiksowy crossover pomiędzy herosami Marvela a Anakinem Skywalkerem i spółką. Nie przeszkadzało to jednak przez wiele lat edytorom wydawnictw przedrukowujących gwiezdnowojenne i superbohaterskie komiksy na całym świecie w beztrosko twórczym wykorzystywaniu materiału źródłowego i mniej lub bardziej przypadkowym łączeniu obu franczyz (na zdj. poniżej okładka siódmego numeru kanadyjskiego, gwiezdnowojennego magazynu komiksowego „La Guerre des Etoiles ” z 1984 roku dumnie prezentująca postaci marvelowskiego Iron Fista i Luke’a Cage’a pod banerem... Star Wars).

KONKURS!!!

Odkryj z nami tajemnicę przeszłości głównej bohaterki najnowszej odsłony gwiezdnej sagi! Wymyśl, opisz i prześlij nam swój pomysł na to, czyją córką jest Rey. Spośród odpowiedzi przesłanych na adres redakcja@superhero.com.pl do dnia 27 maja 2016 r. wybierzemy trzy najciekawsze pomysły, których autorów nagrodzimy premierowymi płytami

DVD z filmem „Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy”

13



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.