wydanie bezpłatne
facebook.com/superheromagazyn
sklep.superhero.com.pl
• wydania kolorowe • numery archiwalne • edycje limitowane
WSTĘPNIAK
KOMIKS W KINIE, KINO W KOMIKSIE … i nadszedł ten dzień, kiedy rozstąpiły się wody, a superbohaterowie opuścili karty komiksu w poszukiwaniu mitycznego „Hollywood” – utopijnej krainy mlekiem i miodem płynącej, gdzie brzęk złocistych dukatów miło łechce receptory słuchu, a błysk fleszy ogrzewa ciała próżnych bywalców czerwonego dywanu. Jak stali, tak poszli, samolubnie zostawiając za sobą całą rzeszę sierot – scenarzystów, rysowników, kolorystów i edytorów. Ci jednak nie załamali rąk – niezrażani postanowili zbudować sobie swój własny Hollywood. Na kartach komiksu rzecz jasna.
H
To już bowiem nie te czasy, kiedy jedynym, co kino mogło wymóc na komiksie była zachęta do prostego, bezrefleksyjnego przekalkowania filmowych hitów („Gwiezdnych Wojen”, „Obcych” i „Predatorów” etc.) na łamy kolorowych zeszytów. Dziś bowiem kino w zamian za miliardy dolarów, które Marvel i DC mogą zarabiać na filmowych adaptacjach swoich komiksów, domaga się wyrównanych parytetów, nie tylko przyjmując na ekranie uchodźców z kolorowych zeszytów, ale i samemu delegując „swoich ludzi” na karty komiksu (casus agenta Phila Coulsona debiutującego najpierw na wielkim ekranie, a dopiero potem w zeszycie). Przede wszystkim jednak
© 2015 DC Comics Inc.
erosi w trykotach, odkąd po niesławnym „Batmanie i Robinie” niemal cudem udało im się odzyskać przychylność przemysłu filmowego, bezpowrotnie wyrzekli się konserwatywnych hamulców i ślepego przywiązania do swojego dziedzictwa, ostatecznie uznając wielki ekran za swój drugi, równorzędny wobec komiksu dom. Co więcej, swoją aneksją wierzchołków światowego boxoffice’u doprowadzili do tego, że oba bliskie im światy: stary (komiksowy) i nowy (filmowy) zaczęły zbliżać się do siebie i oddziaływać na siebie na zupełnie innych niż to drzewiej bywało, bardziej sprawiedliwych zasadach. Już Newton mawiał wszak, że akcja budzi reakcję. Te same prawa fizyki, które uczony odkrył nabiwszy sobie guza od spadającego jabłka właśnie zaczęły obowiązywać również w relacjach komiksu z kinem – arcydochodowym, a więc wreszcie mającym podstawy do bycia traktowanym jak równorzędny podmiot. W rezultacie, tak jak komiks od dekady silnie determinuje długoterminowe plany hollywoodzkich studiów filmowych, agresywnie eksportując na ekran kolejne perły kanonu graficznej prozy, tak i dzisiejsze kino coraz silniej i o wiele odważniej oddziałuje na komiks.
3
M A G A Z Y N
Hollywood oddziałuje dziś na twórców komiksu poprzez pobudzanie ich kreatywności, sugerując artystom nowe, iście filmowe formy kadrowania i schematy narracji. W efekcie już nie tylko film stara się dziś naśladować komiks, ale i dzisiejszy komiks coraz częściej zaczyna z powodzeniem udawać film, obfitując w foto-realistyczną oprawę graficzną, filmową dynamikę i pełne rozmachu, panoramiczne ujęcia rodem z wysokobudżetowych produkcji hollywoodzkich. Nie w spominając już o tym, że aby jeszcze bardziej przypodobać się miłośnikom kina komiks coraz częściej daje się opakować w okładki jak żywo przypominające plakaty promocyjne znanych produkcji filmowych (żeby wspomnieć tutaj chociażby ostatnią akcję wydawnictwa DC Comics, w ramach której powstały m.in. okładki komiksów z Batmanem, Supermanem i Ligą Sprawiedliwości wzorowane na „Matriksie”, „Harrym Potterze”, „Masce” czy… „Magic Mike’u”). Wiele przykładów tych silnych, wzajemnych wpływów komiksu i filmu przybliżamy w bieżącym wydaniu SuperHero Magazynu, m.in. w artykule o Człowieku-Mrówce, który przywędrował z komiksu na ekran, jednocześnie inspirując naszego rozmówcę, Michaela Douglasa, do wyruszenia w przeciwnym kierunku i sięgnięcia po klasykę komiksu. Filmowe inspiracje z powodzeniem znajdziemy również na łamach recenzowanych w tym numerze, rodzimych pozycji superbohaterskich: „Blera” (oficjalnie może i kreowanego ręką krakowianina Rafała Szłapy, sprawiającego jednak wrażenie, jakby pisał i reżyserował go James Cameron, a efekty specjalne majstrowało mu studio Industrial Light & 4
Magic), czy też serii „Incognito”, nawiązującej zarówno do kanonu komiksu, jak i klasyki kina grozy (o subtelnych ukłonach w stronę romantycznej, kinowej „Casablanki” już nie wspominając!). Śladów przenikania się komiksu i różnych form sztuki mamy tutaj zresztą dużo więcej, żeby wspomnieć tylko tekst o serii komiksowej „Injustice: Gods Among Us”, inspirowanej fabułą popularnej gry komputerowej z bohaterami uniwersum DC (to bijatyki mają fabułę?), czy też nasz mały żart z ostatniej strony magazynu, wskazujący na „prawdziwe”, iście hollywoodzkie inspiracje twórcy przygód „Blera” A na drugą nóżkę, oprócz solidnej porcji recenzji i aż trzynastu stron ekskluzywnych, komiksowych miniatur rozwijających wątki znane z łamów „Blera”, „Rycerza Ciernistego Krzewu” i cyklu „Jestem Bogiem”, mamy dla was jeszcze jedną niespodziankę: dodatkowy, specjalny numer SuperHero Magazynu w powiększonym formacie A4, którego premiera nastąpi w szczególnym dla nas dniu i miejscu – w pierwszą rocznicę naszego papierowego debiutu, podczas drugiej edycji poznańskiego konwentu komiksowego „Comics Wars”. Wygląda więc na to, że w nadchodzące święta, z taką ilością superbohaterskiej lektury w zanadrzu, Kevin nie powinien nudzić się sam w domu.
D. Papierska, J. Oleksów © 2015 Sol Invictus
Red. naczelny Michał Czarnocki
w numerze:
ANT-MAN © 2015 MARVEL
Rozmowa z Michaelem Douglasem – filmowym Hankiem Pymem ELEMENTARZ: Niesamowite przypadki Hanka Pyma i Scotta Langa
• THE AMAZING SPIDER-MAN • LUTHOR • X-MEN • INJUSTICE
• EXCLAMAT!ON • LIS • INCOGNITO • JESTEM BOGIEM • BLER
KOMIKSOWE SHORTY • Bler • Rycerz Ciernistego Krzewu • Jestem Bogiem: Diabeł wcielony
5
M A G A Z Y N
Co w trawie piszczy?
KOMIKS • FILM • TV
czyli wieści ze świata superherosów przegląd nie całkiem poważny Przychodzi baba do lekarza…
J. Jones © 2015 MARVEL
Superbohaterowie – jak sama nazwa wskazuje – muszą mieć wszystko na poziomie „super”. Supermoce, superwozy, supergadżety, superjaskinie i superpsy to jednak jeszcze nic. W całym tym superszaleństwie bowiem jeszcze superzakłady użyteczności publicznej budować im się zamarzyło... Po superbiurze porad prawnych Jennifer „She-Hulk” Walters, superagencji detektywistycznej Jessiki Jones, superagencji „ochrony” Luke’a Cage’a oraz supergimnazjum im. Charlesa Xaviera nadchodzi więc czas na ostatni, brakujący element superinfrastrukturalnej układanki: superszpital dla herosów w trykotach. Ale nie szpital będzie tu największą gwiazdą... Głównymi rozgrywającymi serii „Mockingbird” bowiem będą trzy silne kobiety: tytułowa Bobbi „Mockingbird” Morse, której w ramach wizyt kontrolnych przyjdzie skrupulatnie mierzyć ciśnienie, poziom cukru oraz stężenie zaaplikowanego jej serum Superżołnierza we krwi, oraz żeński duet kreatywny 6
Chelsea Cain/Kate Niemczyk, odpowiedzialny za pierwszą, regularną serię solową o przygodach byłej żony Clinta Bartona. Nas szczególnie interesować powinna ostatnia z Pań – nie żadna tam Kate, ale nasza, polska Kaśka, której właśnie przebojem udało się wedrzeć do rosnącego grona rodzimych rysowników na usługach Domu Pomysłów. No taka Kaśka – to skarb.
Umarł król, niech żyje… królowa? No i czar prysł: jak nieoficjalna wieść niesie, Wydawnictwo Sideca odwołało – lub co najmniej mocno przesunęło – tegoroczną premierę „Daredevila” Briana M. Bendisa. Ale spokojnie, niezastąpiona Mucha Comics już szykuje plany wydawnicze na przyszły rok i jak wstępnie zapowiada na swoim profilu FB – Marvela zabraknąć w nich nie powinno. A ponieważ musze premiery komiksowe zazwyczaj nie tak znowu dziwnym trafem zbiegają się z filmowo-serialowymi (patrz: „Wolverine: Logan” opublikowany przy okazji premiery filmu „Wolverine”, „Daredevil: Żółty” wydany równolegle z serialowym debiutem Śmiałka), do wypełnienia komiksowej luki po rogatym herosie typujemy jego czarnowłosą koleżankę Jessikę Jones z uniwersum Marvel/Netflix. Mucha nie potwierdza. Ale i nie zaprzecza…
Przepaść między Europą a Ameryką stale się pogłębia. W końcu jak inaczej interpretować fakt, że kiedy u nas coraz częściej mówi się o powrocie do pomysłu emerytur dla 65-cio latków, za oceanem tendencja jest zgoła odmienna: staruszkowie z podpiętą kroplówką, zamiast spokojnie przejść przez jesień życia, oszukują czas, jak opętani skacząc po dachach w przyciasnych trykotach. Jeden z nich, Bruce Wayne – zasłużony kombatant, który zmarszczkami i siwizną straszył K
O
już w 1986 r., kiedy to po raz pierwszy „powrócił” – dziś, po upływie 30 lat powraca po raz trzeci, w wieńczącym mroczną trylogię cyklu „Dark Knight III: The Master Race”. Ale to jeszcze nic – wraz z wiekowym Papą Gackiem bowiem na scenę wraca również Frank Miller. Wraca – i już zapowiada, że emerytury nie będzie, bowiem… czwarta odsłona przygód „Mrocznego Rycerza” powstanie! No cóż, to chyba jednak prawda, co szepczą na Wiejskiej, że prawdziwy mężczyzna nigdy nie kończy...
N
K
U
R
S
ANT-MAN
Seniorzy ciągle w formie
© 2015 MARVEL
Wymyśl i opisz lub narysuj scenę z przeszłości filmowego Ant-Mana, kiedy strój bohatera nosił Hank Pym, i wygraj atrakcyjne nagrody! Termin nadsyłania prac:
28 grudnia 2015 r.
Scenariusze lub ilustracje (długość tekstu/forma opracowania graficznego dowolna) należy przesyłać na adres konkurs@superhero.com.pl Autorzy pięciu najlepszych prac otrzymają płyty DVD „Ant-Man”, a autora najlepszej z nich nagrodzimy dodatkowo zestawem startowym Disney Infinity 2.0: Marvel Super Heroes
© 2015 MARVEL
M A G A Z Y N
Ant-Man
© 2015 MARVEL
Rozmowa z Michaelem Douglasem – odtwórcą roli filmowego Hanka Pyma.
Człowiek-Mrówka, może i najmniejszy rozmiarami, za to silnym sercem, determinacją i nieposkromionym humorem wdarł się minionego lata przebojem na wielki ekran. Swoją podróż po salach kinowych całego świata zakończył niedawno bardzo udanym szturmem na boxoffice Państwa Środka, rzutem na taśmę osiągając lepsze wyniki finansowe, niż filmowe debiuty jego bardziej znanych kolegów z uniwersum Marvela: Thora, Hulka, a nawet Kapitana Ameryki. Kieszonkowy superheros nie byłby jednak sobą, gdyby po kilkutygodniowym, kinowym rajdzie odwiesił swój superkostium na kołek i spoczął na laurach, toteż czym prędzej bierze dziś pod pachę pakiet srebrnych krążków i wybiera się w kolejną trasę: na mały ekran. W przededniu premiery filmu o przygodach Ant-Mana w formacie DVD, Blu-ray i Blu-ray 3D rozmawiamy z Michaelem Douglasem – żywą legendą Hollywood, dwukrotnym laureatem Oscara, a przede wszystkim: odtwórcą roli Hanka Pyma – pierwszego, emerytowanego, choć wciąż pełnego wigoru właściciela stroju Ant-Mana. 8
© 2015 MARVEL
Skąd u ciebie w ogóle chęć do przyjęcia tak nietypowej roli? A któż by nie chciał? Byłem naprawdę podekscytowany możliwością wzięcia udziału w tej produkcji. Zresztą, przecież dla każdego aktora ważne jest, aby występować w filmie, który dobrze rokuje, jeśli chodzi o ewentualne kontynuacje, dając szansę na swoistą, ekranową długowieczność i utrzymanie się na rynku przez dłuższy czas.
Elem ntarz Ant-Man: Niesamowite przypadki Hanka Pyma i Scotta Langa WKKM#68: Początki Marvela – lata sześćdziesiąte Filmowy „Ant-Man”, umiejscowiony na osi czasu w punkcie, w którym bohater portretowany przez naszego rozmówcę powinien poświęcić się już raczej relaksowi w ogródku działkowym niż walce ze złem, dosyć zdawkowo przedstawia nam historię pierwszego Człowieka-Mrówki i jego nieżyjącej już, superbohaterskiej partnerki Wasp. W poszukiwaniu komiksowych pierwocin jednego z najbarwniejszych małżeństw uniwersum Marvela powinniśmy więc udać się do biblioteki po 68 tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. To tam znajdziemy pierwszą historię, na łamach której dumny Hank Pym wyrzeka się roli wolnego strzelca, przyjmując na staż młodziutką Janet van Dyne. Obślizgłe potwory z kosmosu, powojenna geopolityka, miłość (niemal) od pierwszego wejrzenia – wszystko to znajdziemy w tej nieco naiwnej, acz niezwykle uroczej historii o tym, że... razem łatwiej iść przez życie. WKKM #70: Avengers – Narodziny Ultrona Hank Pym to bodaj najbardziej niezdecydowana postać w historii uniwersum Marvela. 9
© 2015 MARVEL
To trochę nietypowa rola, jak dla Ciebie... To bez wątpienia nietypowa rola, a przy tym zupełnie nietypowe doświadczenie. Nigdy wcześniej nie zetknąłem się z uniwersum Marvela, nigdy nie miałem do czynienia z „zielonym ekranem” i innymi sztuczkami tego typu, ani też nigdy nie miałem okazji mierzyć się z poziomem poufności, jakiego wymaga świat Marvela (Michael ma tutaj na myśli obostrzenia, jakie na aktorów nakłada Marvel w kwestii nieujawniania szczegółów scenariusza, tajników produkcji – przyp. red.). Więc „tak” – „Ant-Man” bez wątpienia jest dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem.
M A G A Z Y N
© 2015 MARVEL
(Oprócz roli współczesnego Hanka Pyma – przyp. red.) musiałeś wcielić się również w młodszą wersję „siebie”, prawda? Dokładnie. Akurat dysponowałem peruką z filmu o Ronaldzie Reganie, gdzie miałem zagrać tytułową rolę, i sprawdziła się doskonale w retrospekcjach z młodym Hankiem Pymem z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Marvel potrafi zrobić wszystko – więc po prostu mnie odmłodzili. I to finalnie okazało się nieco przerażające – zarówno dla mnie, jak i dla mojej rodziny.
A więc jednak poszperałeś nieco w komiksach, aby poznać swoją postać? Korzystałem z nich naprawdę intensywnie, okazały się bardzo pomocne. Przybliżyły mi postać doktora Pyma, jego historię, i to, czym się zajmował jako naukowiec. Prowadził nieprawdopodobne badania i opracował niezwykłe serum pozwalające na zmniejszanie człowieka do rozmiaru mrówki (przy zachowaniu normalnej siły dorosłego człowiek), a potem na powrót do normalnych rozmiarów.
© 2015 MARVEL
10
Czy interesowałeś się komiksem przed „Ant-Manem”? Nie, jako dzieciak nie byłem miłośnikiem komiksów. Ale zaraz po tym, jak zdecydowałem się przyjąć rolę, otrzymałem pokaźny pakiet wydań zbiorczych Marvela – przepięknych wycinków z całego dorobku Stana Lee – i od tego czasu stałem się jego olbrzymim fanem. Zadziwia mnie wszystko to, co osiągnął. Prowadzę od kilku lat profil na Facebooku, i prawdziwą wielkość Stana Lee pojąłem dopiero wtedy, kiedy wrzuciłem na stronę nasze wspólne zdjęcie. Osiągnęło ponad 100 tysięcy wyświetleń! Lektura przekazanych mi tomów pomogła mi nie tylko lepiej zrozumieć postać Hanka Pyma, ale i pojąć ogrom niesamowitego, komiksowego dziedzictwa Domu Pomysłów.
Co najbardziej urzekło cię w Hanku Pymie? Polubiłem Pyma, ponieważ od początku czułem, że skrywa jakąś tajemnicę – i rzeczywiście skrywał. Był kiedyś Ant-Manem, miał sekretną tożsamość, z czego nie każdy
zdawał sobie sprawę – fajnie było grać kogoś, kto skrywa właśnie taką tajemnicę.
Co sądzisz o Paulu Ruddzie w roli Scotta Langa? Paul jest fantastyczny. W pewnym momencie zacząłem nawet być trochę zazdros-
WKKM #44: Ultimates, cz. 2: Bezpieczeństwo ojczyzny Światy równoległe i rzeczywistości alternatywne to specjalność Marvela. W tej rzeczywistości jednak Dom Pomysłów nieco przesadził. Małżeństwu Pymów wprawdzie i w normalnym świecie też nie zawsze się układało, ale żeby od razu robić z Hanka zadufanego w sobie narcyza, zazdrośnika i pospolitego, damskiego boksera? No cóż, świat może 11
© 2014 MARVEL
Dlaczego właściwie Hank Pym postawił na Scotta Langa? Pym zdał sobie sprawę z faktu, że Scott potrafi odróżnić dobro od zła, i że ma dobre intencje. Jego „zdolności” – nawet pomimo tego, że dał się kilka razy przyłapać na gorącym uczynku – są całkiem wyrafinowane. Hank połączył więc siły z kolesiem, który nie dość, że jest w dobrej kondycji fizycznej, to jeszcze ma wrodzony talent do kombinowania. A, że koniec końców jest dobrym człowiekiem – wszystko to sprawiło, że wydawał się najodpowiedniejszym kandydatem.
© 2015 MARVEL
Co jeszcze możesz powiedzieć nam o Hanku Pymie? Hank Pym przede wszystkim ma specyficzne poczucie humoru; na wszystko patrzy z lekkim przymrużeniem oka. Lubi testować ludzi. Jest oczywiście przede wszystkim genialnym naukowcem, ale jednocześnie został wyszkolony tak, jak szkoli się przyszłych żołnierzy. Z powodu zaistniałej sytuacji (zbliżających się ku końcowi prac nad odtworzeniem stroju Ant-Mana, prowadzonych w niekoniecznie cnym celu – przyp. red.), szuka kogoś, kto przejmie jego rolę, finalnie stawiając na eks-skazańca, Scotta Langa, którego musi nauczyć teraz wszystkich tajników bycia Ant-Manem.
Dlatego nic dziwnego, że superbohater, który najczęściej wśród całej rzeszy Mścicieli zmieniał nie tylko stroje, ale nawet i superbohaterskie tożsamości – od Ant-Mana, przez Giant-Man i Goliatha, na kolejnej inkarnacji Wasp skończywszy – w pewnym momencie nabawił się ostrej schizofrenii. Tak ostrej, że po wzmocnieniu jej działaniem chemikaliów (bądź co bądź – specjalności bohatera) wykształcił jeszcze jedną – tym razem zupełnie już niekontrolowaną – jaźń: Yellowjacketa. Jaźń, na którą dali się nabrać wszyscy najpotężniejsi i najmądrzejsi herosi ziemskiego globu. No, prawie wszyscy. Prawdziwa miłość bowiem – wbrew obiegowej opinii – wcale nie jest ślepa… To również tutaj Hank Pym tworzy swoje największe osiągnięcie i największe przekleństwo w jednym: Ultrona.
M A G A Z Y N
© 2015 MARVEL
ny, ponieważ moją rolą jako Hanka Pyma było jedynie dbanie o zapewnianie ciągłości fabuły i rzucanie suchych, naukowych wyjaśnień. Wszystko to wymagało tony dialogów, odnoszących się do sztywnych faktów i liczb. Paul natomiast miał reagować na to (co mówi do niego pragmatyczny mentor – przyp. red.), będąc takim swoistym, „wolnym ptakiem”. Zawsze miał coś zabawnego do dodania na koniec każdej sceny. Wielokrotnie improwizował albo robił coś zupełnie po swojemu, ale myślę, że finalnie przepięknie ukazał metamorfozę Scotta Langa – zarówno w Ant-Mana, jak i w ojca.
Opowiedz nam o postaci, którą zagrała Evangeline Lilly. Kiedy Hank Pym był Ant-Manem, jego żona była superbohaterką Wasp – wykonaliśmy wówczas wiele tajnych misji dla rządu (i nie tylko), eliminując całą masę złych ludzi. Mieliśmy też córkę, Hope, którą w filmie zagrała właśnie Evangeline. Obecnie (tj. w czasie, w którym toczy się fabuła filmu – przyp. red.) Hope pracuje w dawnej firmie Hanka, Pym Tech i jest bardzo bystrym naukowcem, przy okazji wytrenowanym w sztukach walki. Pym nigdy nie miał syna, ale bardzo postarał się, aby Hope tego syna przypominała. Hope bardzo dobrze czuje się w akcji, czysto fizycznej akcji, i wie jak robić to dobrze. Pym został odsunięty od swojej dawnej firmy przez Darrena Crossa, i to właśnie ona jest jego „wtyczką” – szpiegiem, który dobrze wie, co akurat się tam dzieje. Kiedy sprawy zaczynają się komplikować, Hope angażuje się bardziej i pomaga mu wytrenować Paula na nowego Ant-Mana. Oczywiście to jest rola, w którą Hope wolałaby się wcielić sama, ponieważ jej matka pełniła rolę Wasp, i ona też byłaby do tego zdolna. Więc jest sfrustrowana, że to nie ją, własną córkę, lecz byłego więźnia Hank wybrał na swojego następcę. Jak współpracowało ci się z Evangeline? Evangeline to wspaniała aktorka. Nie znałem jej wprawdzie wcześniej, ale jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak zagrała. Ma wspaniałe wyczucie i jest bardzo wyrazista.
© 2015 MARVEL
12
Opowiedz nam co nieco o Darrenie Corssie/Yellowjackecie, granym przez Coreya Stolla.
Film posiada olbrzymie pokłady humoru... Zdecydowanie, są tam olbrzymie pokłady humoru, co osobiście bardzo mi odpowiadało. I chociaż jest tam jednocześnie dużo akcji i wydaje się, że ciężko to połączyć z taką dawką elementów komediowych, bardzo podoba mi się taki miks. Peyton Redd, reżyser filmu, okazał się właściwą osobą do stworzenia takiej hybrydy. No i oczywiście sam Paul Rudd ma przecież bardzo duże doświadczenie komediowe, które z powodzeniem przeniósł na nasz film. Więc tak – jest tam bardzo dużo humoru, przy jednoczesnym zachowaniu odpowiedniego napięcia i realizmu fabuły. W filmie silnie zaakcentowano również wątek „skoku” (ang. Heist), prawda?
i alternatywny, ale przynajmniej jedna zasada pozostaje uniwersalna i nie zmienna: za zło uczynione bliźniemu zawsze trzeba zapłacić. Jeśli więc nawet miażdżąca pięść Hulka nie jest w stanie „wytłumaczyć” Ultimate Hankowi, że do gentlemena jeszcze dużo mu brakuje, zawsze pozostaje jeszcze klasyczny, prawy sierpowy prawdziwego przyjaciela, który chciałby być kimś więcej. A kto, jak kto, ale Steve Rogers wyegzekwować sprawiedliwość potrafi. WKKM #9: Avengers: Upadek Avengers W uniwersum Marvela nie zawsze wszystko idzie po myśli superherosów. Dobro nie zawsze zwycięża (co najwyżej co jakiś czas zamienia się ze złem rolami „Sprite’a” i „Pragnienia”), nie zawsze na twarzach prawych gości uśmiech, wreszcie nie zawsze ci dobrzy wychodzą cało ze swoich superbohaterskich misji. Co gorsza, czasem sprawcą nieszczęść dobrego jest inny – chwilowo niedysponowany – dobry… Dlatego jeśli chodzi o Scotta Langa – bezpośredniego następcę naszego Hanka Pyma – pierwszą, obowiązkową lekturą z udziałem drugiego Ant-Mana, przetłumaczoną na nasz rodzimy język, powinna być historia „Avengers: Upadek Avengers”. Historia, w której nasz błyskotliwy Scott nie odnosi kolejnego, spektakularnego sukcesu w walce ze złem, nie ratuje świata przed inwazją z kosmosu (nawet tego „mikro”), lecz… ginie, jako pierwsza (ale nie ostatnia) 13
© 2012 MARVEL
Darren to mój protegowany. W przeszłości, jako młody pracownik firmy wiedział, że angażowałem się w „specjalne projekty”. Stworzyłem serum Ant-Mana, ale nigdy oficjalne tego nie przyznałem. Teraz Darren zarządza firmą i prowadzi intensywne badania nad tą technologią. Film zaczyna się właśnie od przełomu, którego Darren dokonuje w badaniach. Corey natomiast jest niesamowitym aktorem. Zagrał genialnego złoczyńcę, był przerażający. Ciężko grało się z nim wspólne sceny, bo jest… naprawdę duży. Lubi skracać dystans, więc czujesz się naprawdę mały, kiedy patrzysz na niego. Musiałem więc na ekranie rozwinąć kluczową zdolność mojego Hanka Pyma: stale nie dawać się Coreyowi przytłoczyć tym, jak dobry jest w swej roli.
M A G A Z Y N
© 2015 MARVEL
Tak, jest tam wyraźnie podkreślony wątek skoku, związany z włamaniem Scotta do biur Pym Tech, celem kradzieży sekretów, nad którymi pracuje Darren Cross – postać odgrywana przez Coreya Stolla. Czy w filmie jest jeszcze coś szczególnego, o czym dotychczas nie rozmawialiśmy? Widownia filmów Marvela przywykła do obserwowania świata z zupełnie innej perspektywy – do patrzenia z góry na inne planety, na szczyty wielkich, monumentalnych budowli, tudzież na bezkresne przestrzenie
© 2015 MARVEL
14
kosmiczne. Tutaj natomiast wszystko jest inne – o wiele, wiele mniejsze. Największą przyjemnością, jaką miałem podczas kręcenia filmu, było obserwowanie dwóch czy nawet trzech różnych ekip będących jednocześnie w akcji. Główna epika kręciła sceny z obsadą. Druga ekipa z kolei zajmowała się sekwencjami akcji. Ekipa od „zielonego ekranu” zajmowała się dla odmiany tylko i wyłącznie zielonym ekranem. No i wisienka na torcie: ekipa kręcąca ujęcia z „mrówczego punktu widzenia”. Mrówczy punkt widzenia to coś, czego po prostu nie widzieliście nigdy wcześniej. To coś ekscytującego, trzymającego w napięciu, a przy tym niesamowicie zabawnego. Zdarzały się również naprawdę wspaniałe momenty, szczególnie te skupiające się na treningu Paula. Cieszę się z udziału w „Ant-Manie”, a przede wszystkim z tej roli cieszą się moje dzieci, ponieważ wcześniej moja kariera filmowa w ich oczach po prostu nie istniała. Dotychczas nie nakręciłem żadnego filmu, który by je zainteresował. Dwie nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej nie znaczą kompletnie nic... Ale teraz jestem fajny. Fajny w oczach syna, fajny również w oczach jego kolegów. To pierwszy raz, kiedy moje dzieciaki spytały „Czy możemy przyjść na premierę?”. No więc przyszyły. Jak bardzo różniła się praca na planie „Ant-Mana” od tego, co robiłeś dotychczas? To było kompletnie nowe doświadczenie. Przede wszystkim miałem do czynienia z „własnym” sztabem ludzi: rekwizytorem, dyrektorami kreatywnymi, etc. Byli jak ro-
Jak zareklamowałbyś „Ant-Mana”? W „Ant-Manie” operujemy w mikroświecie. To świat, którego nie widziałeś nigdy wcześniej – to ostra jazda z solidną dawką humoru. Tłumaczenie i redakcja: Michał Czarnocki
© 2015 MARVEL
WKKM #55: Tajna Inwazja Niby taki mądry ten Hank (ba, podobno trzeci najmądrzejszy na świecie!), a tak łatwo dał się podejść. Podobnie zresztą jak i jego eks-żona, która w YellowJackecie męża poznać umiała, ale uszatego gremlina już niekoniecznie… Trudno jednak kogokolwiek tu winić, skoro wszyscy dali się podejść gromadzie zmiennokształtnych maszkar z kosmosu. I to do tego stopnia, że kolejna z ważnych osób z mrówczego grona będzie musiała oddać życie, aby żyć i cieszyć się życiem mogli inni. Oczywiście standardowo – nie na długo. Alias #28 No niezłe ziółko z tego naszego Scotta, skoro nawet Jessicę Jones wyrwał. Tak, tę Jessicę, która zupełnie przypadkiem akurat jest na absolutnym marvelowskim topie za sprawą pewnego serialu… Lektura obowiązkowa – nie tylko z uwagi na możliwość prześledzenia pierwocin serialu (a z tych „Jessica Jones” czerpie obficie), ale przede wszystkim dlatego, że to tutaj właśnie mrówki swego władcę, Człowieka-Mrówkę… „zjadły”.
© 2004 MARVEL
„Ant-Man” już na DVD, Blu-ray i Blu-ray 3D
z ofiar oszalałej Scarlet Witch. Ale spokojnie, w komiksie nikt (no, prawie…) nie ginie przecież na zawsze.
© 2014 MARVEL
dzina, wielka rodzina Marvela, w której wytwarzają się więzy prawdziwej zażyłości, dzięki czemu miałem tę samą przyjemność z ciągłego obcowania z nimi, jak zazwyczaj z aktorami, z którymi spotykam się po raz kolejny przy kolejnych projektach filmowych. Nie musiałem cały czas poznawać nowych ludzi, po prostu od początku zżyłem się z tą, towarzyszącą mi ekipą, dzięki której mogłem wkroczyć na plan i z miejsca zająć się swoją ulubioną pracą. Stworzyłem w życiu wiele filmów – oczywiście nie na taką skalę – ale dopiero teraz miałem ten wielki komfort, mogąc skupić się wyłącznie na grze, nie martwiąc się żadnymi innymi szczegółami produkcji, co Marvel czyni tak oczywistym.
15
M A G A Z Y N
The Amazing Spider-Man Milioner z sąsiedztwa
Jest na świecie taki kraj – utopijna kraina szczęśliwości, dobrobytu i wielkich szans – gdzie absolutnie wszystko jest możliwe. Kraj, w którym twoje miejsce urodzenia – nawet to najmniej pożądane – nie determinuje z góry tego, kim staniesz się w przyszłości i nie zamyka przed tobą żadnych drzwi. Kraj, w którym prosty pucybut – jeszcze przed chwilą zwyczajne popychadło i nieudacznik – może dorobić się wielkiej fortuny, stać się superherosem (i to niebudzącym swoją obecnością większego zdziwienia na ulicy!), a nawet… osiągnąć wszystkie te sukcesy bez rezygnowania z jednej ze ścieżek kariery na rzecz drugiej. Witajcie więc w post-secretwarsowej Ameryce – miejscu, gdzie możliwa jest oszałamiająca kariera: od zera do bohatera, a następnie – do milionera.
S
ą w życiu – a więc i w komiksie – takie rzeczy, których się po prostu nie zmienia. Pryncypia, podstawy, kanon… Jak zwał, tak zwał, mniejsza o łatki – grunt, że wszyscy wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi i na czym polegają zasady gry: nie wyrywa się korzeni i nie kruszy się fundamentów, na których zbudowano piękną, bogatą historię. Marvel jednak już dawno przecież poszedł pod prąd, złamał wszystkie święte reguły i odmienił swoją ponad siedemdziesięciopięcioletnią spuściznę tak bardzo, że co poniektórym trudno w dzisiejszym uniwersum Domu Pomysłów się odnaleźć. Nie powinno więc dziwić, że w świecie, w którym Thor nosi stringi, a nowy Hulk z racji pochodzenia zamiast zachodnich komiksów o superbohaterach zdecydowanie woli te, które czyta się od tyłu, zaraza zmian dotknęła także największego pupilka wydawnictwa (i czytelników) – Spider-Mana. Nie powinna dziwić, ale nie powinna też i martwić. W butach Tony’ego Starka (?!) Piotrkowi Parkerowi bowiem… zaskakująco do twarzy. 16
Głównym znakiem rozpoznawczym Człowieka-Pająka – oprócz suchych żartów i pary wielkich, plastikowych oczu na kominiarce – było zawsze to, że miał permanentnie mocno pod górkę – tak w życiu „zawodowym” (symbioty, gobliny, wampiry, złodzieje ciał…), jak i prywatnym, gdzie zawsze brakowało gotówki i chwilki spokoju, a żony i konkubentki, tudzież ciotki, wujkowie i rodzice, jeśli nie odchodzili sami (śmiertelnie obrażeni, znudzeni albo przymuszeni do odwrotu przez szatana), to ginęli na potęgę z rąk rozmaitych typów spod ciemnej gwiazdy. Mimo to, Pajączek zawsze z opresji wychodził cało, prawdopodobnie właśnie tą nieustającą, beznadziejną – a jednak przecież zawsze zwycięską – walką z przeciwnościami losu zyskując sobie miano najbardziej lubianego i najpoczytniejszego herosa Marvela. Peter Parker A.D. 2015 jakiego spotykamy na łamach zrestartowanego, „niesamowitego” tytułu to jednak już nieco inna postać. Bogaty, rozsmakowany w sukcesie, dobrze ubrany, a nawet biegle władający
A. Ross © 2015 MARVEL
językiem korporacyjnego PR-u („nie budujemy fortuny, budujemy przyszłość”, „chcemy dawać pracę i uczciwe warunki zatrudnienia, dbać o środowisko”), w swej roli prezesa międzynarodowego koncernu parającego się w wolnych chwilach superbohaterskim fachem na pierwszy rzut oka przypomina bardziej Tony’ego Starka i Bruce Wayne’a, niż „przyjaciela z sąsiedztwa”. A jeśli dodamy do tego jeszcze pakiet hipsterskich gadżetów (modny, zaawansowany Smart-Spider-Watch i zupełnie odświeżony Transformero-Spider-Mobile), międzynarodowe kontrakty na dostawę nowoczesnych technologii (w tym dla samego S.H.I.E.L.D.!) i prywatnego, czarnoskórego ochroniarza przebierającego się czasem w pajęczy strój dla zmylenia przeciwnika (casus Jamesa Rhodesa), wychodzi na to, że nasz gaduła najwyraźniej rzeczywiście próbuje wskoczyć w buty swoich zdolnych, bogatych kolegów z uniwersów Marvela i DC, i bezpardonowo wysiudać ich z intratnego biznesu… Pozory pozorami, a jednak… Piotrek na łamach swojej nowej serii to w gruncie rzeczy wciąż ten sam, poczciwy, wciąż dowcipkujący i niezmiennie rozentuzjazmowany, a przede wszystkim – wciąż przedkładający losy zwyczajnych ludzi (z grona których sam się wywodzi) nad blichtr, przepych i prezesowskie obowiązki – gaduła „z sąsiedztwa”. Tyle, że w nowym, globalnym otoczeniu (całą zabawę zaczynamy w końcu daleko od domu – w filii koncernu Parkera w Szanghaju) i z imponująco poszerzonym wachlarzem możliwości, gadżetów i przyjaciół (Nick Fury i jego służby specjalne to wszak atut niemożliwy do przecenienia). I dobrze, bo tak długo
jak nie zmieniamy mu płci, nie zastępujemy go kimś innym (zwłaszcza, że to już było, i to całkiem niedawno, kiedy w pajęczych portkach paradował Otto Octavius) i nie wywracamy wszystkiego do góry nogami dla usilnego przypodobania się zupełnie nowej grupie czytelników, a jedynie korzystamy z możliwości odświeżenia postaci, jakie niesie ze sobą nowe status quo w życiu Parkera – ma to sens. Zresztą nad zbytnim odbiegnięciem Piotrka od jego korzeni czuwa przecież stała od dłuższego już czasu para architektów jego losów – duet Slott/Camuncoli – a i trudno nie zauważyć, że wbrew plotkom o rzekomym restarcie uniwersum po finale „Secret Wars” historia jak gdyby nigdy nic kontynuuje wątki sprzed „końca wszystkiego”, zapoczątkowane 17
M A G A Z Y N
Luthor Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia
A. Ross © 2015 MARVEL
Komiks superbohaterski, choć przecież od ponad trzech ćwierćwieczy skupia się na jednym, zasadniczym celu: promocji sprawiedliwości i jej zamaskowanych krzewicieli, paradoksalnie jest pełnym hipokryzji medium, które z tak postulowaną przez siebie sprawiedliwością ma niewiele wspólnego. A czyja to wina? Rzekomych krzewicieli sprawiedliwości właśnie…
W dawno temu, jeszcze na łamach serii „Superior Spider-Man”, wydawanej nota bene aktualnie nad Wisłą nakładem Egmontu. I tylko szkoda, że u boku Petera brak pewnej rudowłosej osóbki… No, ale skoro ów bezpardonowo „ukradł” rolę nieprzyzwoicie bogatego playboya Tony’emu Starkowi, nie powinien się dziwić, że w ramach rewanżu „żelazny rycerz” podkradnie mu dziewczynę, której debiut na łamach czwartego numeru serii „Invincible Iron Man” już lada moment. Tytuł: The Amazing Spider-Man #1, #2 Twórcy: Dan Slott, Giuseppe Camuncoli i inni Wydawca: Marvel Kraj: USA Rok wydania: 2015 18
końcu gdzie tu sprawiedliwość, skoro świat ukazany na łamach komiksu niemal zawsze, bez zachowania jakichkolwiek sprawiedliwych parytetów przedstawiany jest z subiektywnej perspektywy tego dobrego – widziany jego oczami, opisywany jego słowami i oceniany według jego subiektywnego osądu? Osądu, zgodnie z którym przeciwnicy niemal automatycznie klasyfikowani muszą być jako ci źli, zepsuci i szkodliwi dla ogółu, a ich jedynym przeznaczeniem jest sczeznąć w lochu ze swe niecne (w opinii żandarma w trykotach) czyny. Gdyby jednak zrobić mały eksperyment: przeciwstawić się autorytarnej hegemonii superherosów i choć na chwilę odbić komiks z ich rąk, a następnie pozwolić antagoniście wypowiedzieć się bez presji trzepoczącej mu nad głową peleryny i przedstawić ten sam świat – tyle, że dla odmiany widziany jego oczami – wówczas może się okazać, że
L. Bermejo © 2015 DC Comics Inc.
nie wszystko jest tak oczywiste, jak próbowano nam to wmówić dotychczas… Z tą absolutną hegemonią superherosów w komiksowym medium, malowanym według ich własnego widzimisię to oczywiście delikatna przesada – wszak chociażby na łamach ukazującej się aktualnie w Polsce serii „Superior Spider-Man” możemy poznać świat widziany oczami jednego z największych przeciwników Człowieka-Pająka, Otto Octaviusa, oraz przekonać się, co by było, gdyby to on znajdował się (dosłownie!) w skórze Petera Parkera. Czym innym jednak są wizje tego, jak w roli herosa zachowałby się łotr dysponujący możliwością odpokutowania za grzechy (inna kwestia, czy z tej możliwości skorzysta…), a czym innym rzeczywiste motywacje złoczyńcy kierujące jego działaniami w jego nominalnej roli łotra, za jakiego od zawsze uznaje go superbohater. Te na przykładzie arcywroga Supermana, Lexa Luthora, możemy poznać i spróbować zrozumieć dzięki lekturze komiksu „Luthor”, opublikowanego właśnie w ramach serii „Obrazy grozy” nakładem Egmont Polska. Lex Luthor nie jest bohaterem pozytywnym. I takiego właśnie, stereotypowego sposobu postrzegania łysogłowego łotra z pewnością nie zmieni dzieło duetu Azzarello/Bermejo. W końcu kogoś, kto dla osiągnięcia celu jest w stanie poświęcić miłość swojego życia – czystą, niewinną, naiwną istotę – trudno postawić za wzór cnót. Z tym, że czym innym są czyny, a czym innym towarzyszące im motywacja i refleksje po ich dokonaniu. Tych ostatnich za wiele tu nie dostaniemy – prawdziwy, okrutny, typowy łotr z Leksa wychodzi tutaj wszak dopiero na koniec – nie mniej jednak ostatnie strony zdradzają, że aż tak zimnym
i bezrefleksyjnym, jakim zwykliśmy go widzieć, Lex wcale nie jest. Podobnie wachlarz motywacji – po części paskudnych, zgodnych z motywacjami rodem z kanonicznych komiksów, żeby wspomnieć tylko zazdrość o niesamowite zdolności przybysza z kosmosu, startującego z nieosiągalnego dla Lexa pułapu („Ludzie rodzą się równi, (…) ale nie ty”) oraz szczyptę megalomanii karzącej antybohaterowi budować pomnik swej pychy – uzupełnia dodatkowo dotychczas niekoniecznie oczywista, autentyczna troska o los ludzkości zdanej na łaskę Supermana. Troska – dodajmy – typowa raczej dla stojącego po drugiej stronie barykady przyjaciela Supermana, Batmana, który również pojawia się na krótką chwilę na łamach „Luthora”, ostatecznie odbiera19
M A G A Z Y N
jąc Lexowi szansę na stanie się bohaterem w oczach czytelnika. I to nawet pomimo tych wszystkich, drobnych plusów, jakie Luthor zbiera na łamach komiksu – chociażby troski o los niemal zupełnie anonimowego, niskowykwalifikowanego pracownika LexCorpu i jego urwisowatego syna. Cóż bowiem z tego, że Wayne’a i Luthora łączy tak wiele – fortuna, status Playboya, możliwości, niekwestionowany geniusz, skłonność do filantropii i szczera chęć zabezpieczania świata przed skutkami ewentualnego zejścia na złą drogę przez Supermana? Bruce, chociaż w swej paranoi zdarzało mu się dokonywać różnych, moralnie nagannych czynów w celu zabezpieczenia świata przed gniewem przybysza z Kryptonu, nigdy nie przekroczyłby granicy, którą Lex – być może i motywowany słusznymi przesłankami – przekracza bez wahania. W ślad za historią uczłowieczenia Luthora idzie nietuzinkowa oprawa wizualna, gdzie zamiast klasycznej, komiksowej kreski z zeszytów „Supermana” znanych nam z oferty TM-Semika z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, czy też twórczości, jaką na łamach przygód Człowieka ze Stali prezentuje nam
Tytuł: Luthor Twórcy: Brian Azzarello, Lee Bermejo i inni Wydanie: polskie Tłumaczenie: Jacek Drewnowski Wydawca: Egmont Polska (org. DC Comics) Rok wydania: 2015
dziś chociażby pan Romita Jr, mamy niemalże fotorealistyczne obrazy, bliższe zdjęciom niż komiksowym szkicom. W rezultacie ludzka perspektywa historii – świat widziany oczami człowieka z krwi i kości, a nie fantastycznego przybysza z jeszcze bardziej fantastycznego kosmosu – zachowana jest w pełni: nie tylko w sferze scenariusza, ale i formy jego wizualizacji. Jednocześnie warto zwrócić uwagę na sposób, w jaki na łamach „Luthora” sportretowano Supermana – zazwyczaj uśmiechniętego, ładnie uczesanego, miłego młodego mężczyznę – tutaj za każdym możliwym razem przedstawianego z miną skrajnego antysystemowca, zdeterminowanego, aby za chwilę wyrządzić jakąś szkodę, dla podkreślenia jego potworności opatrzonego nieustannie płonącymi oczami. No cóż, każdy – nie tylko ci uznani przez ogół za dobrych – mają prawo do postrzegania przeciwnika jako uosobienia zła.
To nie jest komiks, który ma obudzić w czytelniku szczególnie gorące uczucia wobec osoby Lexa Luthora. Lexa – z jednej strony może i rzeczywiście o wiele cieplejszego niż w przeciętnym komiksie, chwilami ujmująco wręcz empatycznego, a przy tym całkiem racjonalnego w swym postrzeganiu kosmicznego harcerza jako zagrożenia, ale jednocześnie wciąż obrzydliwie bezwzględnego w dążeniu do celu i najzwyczajniej w świecie zazdrosnego o to, że jak bardzo monumentalnej i wysokiej wieży by nie zbudował, i jakiego szczytu nie osiągnął – przybysz z gwiazd i tak zawsze spojrzy na niego z góry. To nie jest bowiem komiks, który ma sprawić, że polubisz Lexa Luthora. To komiks, który ma sprawić, że zrozumiesz, że świat – także ten w komiksie superbohaterskim o odwiecznej walce dobra ze złem – nie jest wcale czarno-biały, a punkt widzenia… ma prawo zależeć od punktu siedzenia. 20
Najlepsza oferta...
...komiksów z USA
Sprawdź na www.multiversum.pl 21
M A G A Z Y N
X-Men: Rozłam
Dariusz Stańczyk
Nieoczekiwana zamiana miejsc
W
75-letniej historii wydawnictwa, redaktorzy i scenarzyści wielokrotnie zaburzali status quo, odkrywając na nowo omszałe postaci, wskrzeszając między nimi dawne animozje czy po prostu w mniej lub bardziej udany sposób spychając bohaterów na nowe ścieżki rozwoju. Jednak w przeciwieństwie do dzisiejszych zmian sprawiających wrażenie dokonywanych na siłę, byle tylko zadowolić różne „grupy interesów”, a przede wszystkim – przyciągnąć rzesze nowych czytelników i pobuszować w ich portfelach, w dziejach Domu Pomysłów zdarzały się również milowe kroki i przełomowe wydarzenia niebędące efektem cudów i dziwacznych zabiegów wszechmogących edytorów, lecz naturalną konsekwencją decyzji podejmowanych przez marvelowskich bohaterów. Doskonałym tego przykładem historia „X-Men: Rozłam” Jasona Aarona przedstawiająca jeden z najciekawszych konfliktów w dziejach „dzieci Atomu” – być może ciekawszy nawet niż odwieczny, kanoniczny spór ojców-założycieli rodu mutantów: Profesora X i Magneto. 22
Od czasu, gdy w 1975 roku pieczę nad mutantami przejął Len Wein (WKKM 63: „Uncanny X-Men: Druga Geneza”), upadająca dotychczas seria o przygodach „dzieci Atomu” zaczęła cieszyć się olbrzymią popularnością. W ślad za komercyjnym sukcesem tytułu na długoterminową falę wznoszącą załapali się zresztą i jego bohaterowie, skutkiem czego po upływie ponad ćwierć wieku uniwersum Marvela zaczęło pękać w szwach od nosicieli genu X, a ci z zaszczutych przez społeczeństwo wyrzutków przeistoczyli się w dumnych superherosów stojących w pierwszym szeregu obok Mścicieli i Fantastycznej Czwórki. Nic, co dobre jednak nie trwa wiecznie… Wydarzenia przedstawione w „Rodzie M” (WKKM #35) sprawiły, że populacja homo superior z kilku milionów skurczyła się do dwóch setek. Ci z mutantów, którzy pomimo wyroku wydanego przez oszalałą Scarlet Witch na ich gatunek zachowali swoje moce, zjednoczeni pod przewodnictwem Cyclopsa i Wolverine’a osiedli na Utopii – wyspie leżącej nieopodal wybrzeży San
A. Davis © 2011, 2015 MARVEL
Jeden samiec alfa – wyrazisty, dumny i pewny siebie lider z wizją, w którym kierunku podążać powinno podległe mu stadko – to wielki skarb. Ale dwóch samców alfa, to już prawdziwy katastrofa... Tam bowiem, gdzie buńczuczne koguty biorą się za bary, miast zająć się nominalną rolą reproduktorów, ciężko o zachowanie ciągłości gatunku... I nie – nie o polską lewicę chodzi, lecz o dwóch superbohaterów, którym o idee (i o kobietę…) poszło.
Francisco. Świat jednak nie przestał obawiać się nosicieli genu X. Wręcz przeciwnie, wraz ze znacznym zmniejszeniem się szeregów mutantów, ludzie nabrali odwagi w swojej nienawiści do odmieńców obdarzonych niemal boskimi mocami. Odwagi tak zuchwałej, że po raz kolejny w ruch poszły Sentinele, powołane w jednym celu: aby zlokalizować i unieszkodliwić rzekome zagrożenie ze strony mutantów. Niby nic nowego – wszak z bezdusznymi maszynami nielubianym i nierozumianym przez ludzkość X-Menom przychodziło mierzyć się już nie raz. Tym razem jednak wszystko miało potoczyć się inaczej... Czym innym bowiem jest ciągłe niepokojenie najpotężniejszych i najbardziej zaprawionych w bojach istot na Ziemi, które i tak bez trudu poradzą sobie z intruzem, a czym innym – kiedy przy okazji konfliktów dorosłych rękę podnosi się na dzieci. Wówczas bowiem nawet najbardziej prawemu opiekunowi w obronie niewinnych istot prawo mają puścić wszelkie hamulce… Konflikt odmiennych idei – zwłaszcza w komiksie superbohaterskim – rzadko kiedy znajduje swój finał na etapie pokojowych negocjacji. Nietrudno więc przewidzieć, co się stanie, gdy naprzeciw siebie posta-
Tytuł: WKKM #76: X-Men: Rozłam Twórcy: Jason Aaron, Frank Cho, Carlos Pacheco Wydawca: Marvel/Hachette Polska Kraj: Polska Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz Rok wydania: 2015
wimy wychowanego w duchu pokojowej idei Cyclopsa i Rosomaka – doświadczonego wojną i nękanego koszmarami żołnierza o wybuchowym temperamencie. A jednak tym razem jest inaczej – to właśnie za pomocą tego ideowego konfliktu Jason Aaron sprytnie spycha obu bohaterów na zupełnie nowe, teoretycznie niespodziewane, a jednak zaskakująco logiczne ścieżki rozwoju. Żyjący do tej pory pod presją nauk Charlesa Xaviera Scott daje wreszcie upust swojej frustracji. Chcąc za wszelką cenę bronić pobratymców przed ludzką nienawiścią i agresją, zaczyna się radykalizować i szkolić młodych mutantów na żołnierzy. Logan zaś, zmęczony wieczną wojną zamiast rzucić się w wir walki i pociągnąć za sobą młodych podopiecznych uznaje, że dzieci powinny być dziećmi i decyduje się odbudować zniszczony instytut Xaviera w Westchester (o czym więcej na łamach serii „Wolverine & the X-Men”, wydawanej aktualnie w Polsce przez Egmont).
W przeciwieństwie do bratobójczego konfliktu w szeregach Mścicieli na łamach „Wojny domowej” (patrz SHM 1/2014 – przyp. red.), „Rozłam” nie ma jednak na celu przedstawienia walczących między sobą przyjaciół. Pomimo wielu widowiskowych scen akcji, jest to przede wszystkim opowieść o dojrzewaniu pokazująca jak pokorny syn wyłamuje się spod wpływów ojca, ostatecznie sprzeniewierzając się jego naukom, podczas gdy porywczy, starszy brat decyduje się na przyjęcie odpowiedzialnej roli opiekuna i mentora. W rezultacie, dzięki wprawnemu prowadzeniu swoich ulubionych bohaterów, Aaron sprawia, że pozornie nietypowe dla Scotta i Logana decyzje sprawiają wrażenie, jakby były im pisane od samego początku. Scott ekstremistą? Logan – statecznym profesorem? No kto by pomyślał… 23
M A G A Z Y N
Injustice: Gods Among Us Auto jak marzenie,
tylko hamulców brak
Tomasz Kozioł Michał Czarnocki
W niekończącej się walce superherosów z ich niecnymi oponentami nie zawsze chodzi o niemożliwy do zażegnania, patetyczny konflikt sprzecznych idei – romantycznego dobra i zła, mitycznego porządku i chaosu, tudzież zero-jedynkowej prawdy i fałszu. Czasem chodzi bowiem jedynie o zwyczajną, przyziemną… potrzebę rywalizacji.
T
am jednak gdzie zdrowa, sportowa rywalizacja – tam i obowiązkowe reguły gry. Kiedy więc wpuścisz na boisko napastnika, łamiąc podstawowe zasady: obligatoryjne badania dla zawodników oraz brak awansu w przypadku nieudanych eliminacji, możesz być pewien, że zepsujesz nie tylko mecz, ale i całą, dobrze poukładaną ligę. Dokładnie tak, jak najwyraźniej nieprzebadany przez psychiatrę, bladolicy klaun z najgorszych koszmarów Bruce’a Wayne’a, który po latach przegranych półfinałów z rogatym przeciwnikiem, miast pozostać we własnej klasie rozrywkowej, lub wręcz zostać zdegradowanym, postanowił powędrować w przeciwnym kierunku i dowartościować się atakując zawodnika najwyższej ligi. Efekt? Kąpiel całej, kolorowej ekstraklasy DC w morzu krwi, szaleństwa i wysoko stężonego absurdu. Stężonego – dodajmy – tak wysoko, że aż grożącego całkiem przyjemnym upojeniem przy bliższym kontakcie… Superbohaterowie – dzieci obrazkowych historii zza oceanu – urośli ostatnimi czasy w siłę. Tak bardzo, że po latach zwyczajowych wycieczek z okładek komiksów na ekrany kin i komputerów nauczyli się podróżować rów24
nież w drugą stronę. Jeśli więc kiedyś najpierw musiał powstać komiks, aby dopiero następnie zostać zekranizowanym lub stać się źródłem inspiracji dla gry komputerowej, tak dziś cała procedura może przebiegać w zupełnie przeciwnym kierunku. Dobrym tego przykładem produkcja „Injustice” – kontrowersyjna gra komputerowa autorów popularnej bijatyki „Mortal Kombat” (NetherRealm Studios), która wbrew utartemu stereotypowi herosa (z reguły tępiącego zło ramię w ramię z sobie podobnymi mścicielami w trykotach) postawiła naprzeciw siebie zamaskowanych kolegów z komiksów, pozwalając Mrocznemu Rycerzowi bezpardonowo potrącić Supermana Batmobilem, tudzież przeprowadzić atak z orbity na Aquamana. Wyróżniająca się zaskakująco rozbudowaną, pomysłową fabułą produkcja z miejsca zyskała akceptację fanów DC, a wydawnictwo zachęcone komercyjnym sukcesem postanowiło przybliżyć kulisy intrygi na łamach serii komiksów, które… zaczęły żyć własnym życiem. Komiksowa „Niesprawiedliwość” – powstała pierwotnie jako dodatek do gry, a dziś licząca już cztery tuziny e-zeszytów (wydawanych również na papierze w formie wydań zbior-
© 2013 DC Comics Inc. J. Raapack © 2014 DC Comics Inc. N. Googe, R. Lokus © 2015 DC Comics Inc.
czych) – rozwija dobrze znaną graczom historię wstrząsanego wojną domową, alternatywnego uniwersum DC, w którym Joker znudzony wieloletnimi niepowodzeniami w rywalizacji z rogatym detektywem postanowił dowartościować się zwycięstwem w starciu z najpotężniejszym ze znanych mu, za to mniej wymagającym intelektualnie niż Batman przeciwnikiem – Supermanem. Zwycięstwem – dodajmy – wyjątkowo bolesnym, tak dla Człowieka ze Stali – skłonionego podstępem przez Księcia Zbrodni do zabicia swej ciężarnej(!) żony – jak i dla samego Jokera, ukaranego za swój paskudny występek makabrycznym samosądem z rąk zrozpaczonego Supermana. Dramat Supermana jest tu jednak zaledwie punktem wyjścia do trwającego już kilka lat, bratobójczego sporu dwóch grup herosów. Po jednej stronie barykady spotkamy „dwór” (czy raczej superbohaterską juntę wojskową) autorytarnego władcy, którym po śmierci Lois Lane obwołał się Człowiek ze Stali, kojąc rozpacz nowym celem w życiu: misją zaprowadzenia bezwzględnego porządku na świecie (przy wsparciu m.in. Flasha, Cyborga i Wonder-Woman). Siłom tyrana przeciwstawia się rebelia sprawiedliwych, dowodzona przez Człowieka-Nietoperza, wspieranego zarówno przez swoich zwyczajowych sprzymierzeńców (Catwoman, Nightwinga), jak i bohaterów władających magią (Zatanna, Dr Fate) oraz mityczne bóstwa. Pomysł (wojna domowa poróżnionych ideologicznie przyjaciół w trykotach) oraz poziomy makabry (żywcem wyrwany kręgosłup Jokera, śmierć Nightwinga po zderzeniu z cegłą) i absurdu (wyniesienie Atlantydy na Saharę w ramach kary za „nieposłuszeństwo” Aquamana) mogą przyprawić o nie tak znowu małe deja-vu. Nic 25
M A G A Z Y N
w tym dziwnego, bowiem Injustice – tak gra, jak i jej obrazkowa kontynuacja – na każdym możliwym kroku pełnymi garściami czerpie inspirację z historii komiksu. I to nie tylko własnej (wszak pomysł z omamionym Supermanem atakującym wyimaginowanego Doomsdaya wykorzystano już dawno, w pamiętnym prologu do „Kryzysu Nieskończoności”), ale również z marvelowskiego pierwowzoru, „Wojny Domowej”. Nie dość więc, że podobnie jak u lubującego się w makabrze i przejaskrawieniach architekta oryginalnej historii Domu Pomysłów, Marka Millara, tutaj również nie brak przesadnych, groteskowych wręcz aktów przemocy (wspomniana cegła i wyrwany kręgosłup doskonale koresponduje z millarowskim roztrzaskiwaniem głów młotami, tarczami i kolbami karabinów), tak nawet nazwisko jednego z twórców „Niesprawiedliwości” – rysownika Marka S. Millera – brzmi niepokojąco wręcz podobnie do nazwiska kolegi z konkurencji. Przypadek? „Injustice” – tak komiks, jak i jego wirtualny pierwowzór – sunie przed siebie niczym masywny, ciężki pojazd ze zużytymi klockami hamulcowymi i bezpardonowo, bez jakichkolwiek zahamowań taranuje wszelkie utarte reguły, karząc skonfliktowanym bohaterom zapomnieć o wzajemnym szacunku i zasadzie „nieprzekraczania granicy”. Co najdziwniejsze jednak, podobnie jak jego nie tak znowu daleki, marvelowski kuzyn, pomimo obficie tryskających hektolitrów krwi i niezdrowych poziomów groteski – na swój absurdalny sposób bawi. I choć nie jest to rozrywka dla każdego, osoby znudzone odwieczną, czarno-białą walką dobra ze złem i fani twórczości Marka Millara powinni być zadowoleni. 26
Exclamat!on Kick-Ass 2.0 edycja polska
Niejeden chciałby kiedyś zostać superbohaterem. Poszybować nad miastem, błysnąć tęczowym trykotem, utłuc poczwarę i wybawić z opresji damę, w nadziei na soczystego buziaka... Niejeden by chciał. Ale to nie takie proste.
Z
apomniana „sztuka historii jednozeszytowych” – tęsknotę za którymi jeszcze przed chwilą głośno artykułowali twórcy rodzimego „Białego Orła” – wbrew obiegowej opinii zdaje się jednak wracać do łask polskiego środowiska komiksowego. Nie dość bowiem, że zaledwie przed chwilą otrzymaliśmy nową odsłonę przygód Aleksa Poniatowskiego, zamkniętą tym razem w sztywnych ramach pojedynczego zeszytu, a na przyszły rok została już zapowiedziana premiera szóstego odcinka „Blera” – mającego począwszy od tego numeru przyjąć formę autonomicznych, jednotomowych epizodów – to jeszcze ni z tego, ni z owego nakładem coraz prężniej rozwijającego się Wydawnictwa Sol Invictus ukazuje się właśnie kolejny – a pierwszy taki w portfolio warszawskiego wydawcy – tytuł opowiadający hermetyczną historię, zaczynającą i kończącą się na łamach tego samego zeszytu. I to jaką historię… „Exclamat!on” bowiem nie jest klasycznym komiksem superbohaterskim w tradycyjnym tego słowa znaczeniu (a już na pewno nie tak klasycznym, jak jego starsi bracia „Lis” i „Incognito”
A. Wałaszewski, P. Awdjenko © 2015 Wydawnictwo Sol Invictus
Tytuł: Exclamat!on Twórcy: Alek Wałaszewski, Patrycja Awdjenko Wydanie: polskie Wydawca: Sol Invictus Komiks Rok wydania: 2015
A. Wałaszewski, P. Awdjenko © 2015 Wydawnictwo Sol Invictus
z oferty „Słońca Niezwyciężonego”). To satyryczny komentarz na temat tego, jak trudno jest wyjść na ulicę i ot tak, po prostu… zostać bohaterem. „Exclamat!on” „Kick-Assem” pachnie. Bardzo intensywnie. Ale też dlaczego nie miałby się kojarzyć z dziełem duetu Millar/Romita Jr., skoro opowiada tę samą, dobrze znaną historię młodego człowieka w naprędce skleconym trykocie, któremu poszukiwanie guza pomyliło się z walką o sprawiedliwość
i bezpieczeństwo niewinnych? Z tym, że tak naprawdę to tylko pozory...Tutaj bowiem nie o zderzenie przejaskrawionych, superbohaterskich klisz z nieprzystającym doń, realnym życiem tak naprawdę chodzi. Nie chodzi też wcale o zgrabną narrację, przyjemne dla oka szkice i świadomą, wszechobecną czerń, z pełną premedytacją wypełniającą całą przestrzeń za plecami trójki bohaterów monochromatycznego uniwersum. Tak naprawdę chodzi o… puentę. Niesamowity debiut Człowieka-Wykrzyknika to bowiem jednostrzałowiec – wyrafinowany, sprytnie pomyślany i dobrze zilustrowany dowcip, który – jak każdy dobry dowcip zresztą – najlepiej smakuje za pierwszym razem, z zaskoczenia. I jako taki jednorazowy pokaz humoru i niemałego talentu artystycznego twórców właśnie powinien być traktowany. Co oczywiście w żadnym wypadku nie dyskwalifikuje go w świecie poważnych, wieloodcinkowych tasiemców superbohaterskich ani nie zamyka polskiemu Kick-Assowi drogi do powrotu, jeśli tylko jego „rodzicom” nie zabraknie równie dowcipnego pomysłu na kolejny, 26-stronicowy żart, z obnażonymi absurdami superbohaterskiej konwencji komiksowej w tle.
27
M A G A Z Y N
Lis: Próba charakteru Nawet superbohater musi kiedyś odpocząć Mówisz komiks superbohaterski, myślisz: bitwa, wystrzały, kopnięcia i zgrzyt wysuwanych pazurów (SNIKT!). Lubisz to. Właśnie dlatego przed laty sięgnąłeś po przygody herosów w trykotach – dla tej niesamowitej adrenaliny, hektolitrów wylanego potu i morza upuszczonej krwi. Dodajmy: nie swojego potu i nie swojej krwi… Czy pomyślałeś jednak kiedyś o tym, że ci po drugiej stronie lustra (pardon, kolorowej stronicy oczywiście!) wcale nie muszą mieć takiej nieustającej frajdy jak ty? Czy przyszło ci kiedykolwiek do głowy, że poza wielką mocą i wielką odpowiedzialnością heros chciałby od losu czegoś więcej? Czy kiedykolwiek przeszło ci przez myśl, że … nie samą walką dobra ze złem superbohater żyje?
28
J. Oleksów © 2015 Sol Invictus Komiks
W
szystko na tym świecie ma swoją wytrzymałość. Na tym – i na tamtym, superbohaterskim również. Nawet stal, diament, vibraniumi i adamantium… Podobnie każdy superbohater – nawet tak niezłomny siłacz, jak Hulk i tak zafascynowany rolą herosa wesołek, jak Spider-Man – nie mają ani tyle siły, ani tyle ochoty, aby przez dwadzieścia cztery godziny na dobę tylko i wyłącznie witać – czy to chlebem i solą, czy to pięścią i młotem – rozmaite delegacje przybyszów z kosmosu, podziemi i innych światów równoległych. Nawet ci potężni gladiatorzy mają czasem dość nieustannego testowania wytrzymałości rozmaitych powierzchni przy użyciu własnej głowy. Nawet oni po godzinach brylowania w pełnym rynsztunku, kicania z dachu na dach i rozrzucania po kątach przeciwników potrzebują czasem – dla zachowania higieny psychicznej – zrobić coś zupełnie innego: spokojnego, niewymagającego angażowania naderwanych mięśni, potłuczonych kości i nadwyrężonych stawów. Nawet oni – ci współcześni bogowie wojny – potrzebują
Tytuł: Lis: Próba charakteru Twórcy: Dariusz Stańczyk, Dorota Papierska, Jakub Oleksów Wydanie: polskie Wydawca: Sol Invictus Komiks Rok wydania: 2015
G. Kaczmarczyk © 2015 Sol Invictus Komiks
czasem najzwyczajniej w świecie pójść do zoo, pooglądać filmy na YouTube’ie albo… po prostu się wyspać. Jak ten czas szybko leci… Właśnie minął rok, odkąd na polskim firmamencie komiksowym rozbłysła gwiazda warszawskiego Lisa, a tymczasem twórcy postaci nieopierzonego herosa raczą nas już trzecią odsłoną przygód Gabriela Majewskiego – coraz bardziej świadomego swoich niesamowitych zdolności i konsekwencji, jakie ze sobą niosą, i coraz mniej pewnego roli, jaką szykuje mu przewrotny los. Odsłoną – dodajmy – na każdym kroku stwarzającą pozory diametralnie odmiennej od dwóch poprzednich części – tak pod względem oprawy wizualnej, składu osobowego odpowiedzialnego za zeszyt nr 3, jak i konstrukcji samej fabuły, kompletnie wypranej tym razem z superbohaterskich fajerwerków, krwawej jatki i retrospektywnych przerywników. Zmian mnóstwo, a jednak trudno dzieło tercetu Stańczyk/Papierska/Oleksów uznać za jakiś radykalny zwrot w konsekwentnej dotychczas strategii rozwoju herosa i jego uniwersum. Bo co z tego, że po solidnej dawce zmagań metaludzi dla odmiany dostajemy tym razem zeszyt bardziej stonowany, gdzie pędząca na oślep akcja ustępuje miejsca dialogowi i interakcjom postaci – zarówno tych dobrze znanych, jak i debiutantów (których nawiasem mówiąc bardzo chce się poznać) – skoro pomimo całego tego, pozornego błogostanu, emocji tu nie mniej niż zazwyczaj. Owszem – murów nikt tu pięścią nie kruszy, ani w berserkerskim szale nie rzuca na oślep samochodami, ludźmi czy elementami elewacji. Niemniej jednak trudno mówić tu o jakimś diametralnym spadku napięcia, kiedy
na scenę wkracza żywiołowy konserwatysta, komisarz Zgroza, żonglując inwektywami i lalusiowatymi kolegami z pracy niczym sypiące kwiatkami dziewczynki na kościelnej procesji, tudzież obserwując łazienkowe zmagania Gabriela z traumatycznymi wydarzeniami minionej nocy, halucynacjami i spadkiem poziomu napędzającej bohatera adrenaliny. Co więcej, tutaj nawet spotkanie przyjaciół przy szpitalnym łóżku czy rozmowa rodzeństwa na Skype’ie mają równie silny ładunek emocjonalny, jak starcie tytanów na dachu Piesto Futuristic. Nie wspominając już o „niewinnej” drzemce czy beztroskiej wizycie w zoo mających dla rozwoju fabuły nie mniejsze znaczenie niż przepełnione akcją, retrospektywne rewelacje na temat źródeł pochodzenia „talentów” Lisa i Strażnika z poprzednik numerów serii. 29
M A G A Z Y N
D. Papierska, J. Oleksów © 2015 Sol Invictus Komiks
Tak samo, jak trudno zarzucać fabule – ukierunkowanej tym razem na charaktery, nie na mięśnie i zdemolowane przedmieścia Warszawy – ospałość i spadek formy w stosunku do poprzednich odsłon „Lisa”, tak trudno narzekać na zmiany w oprawie wizualnej. Ta, choć przecież wyraźnie odświeżona kreską debiutującej na lisich łamach Doroty Papierskiej – zdecydowanie bliższą zachodnim kanonom komiksu superbohaterskiego, niż nieco kreskówkowy styl Jakuba Oleksowa z poprzednich numerów – wciąż nie daje powodów, aby pomylić ją z jakimkolwiek innym tytułem komiksowym w Polsce. Największa w tym zasługa rzeczonego Oleksowa – wciąż dzierżącego obowiązki głównego reżysera obrazu, kolorysty i specjalisty od nakładania tuszu – . gwarantującego, że czyj szkic nie pojawiłby się „pod spodem”, oprawa wizual30
na ani trochę nie straci na rozpoznawalności i nie zaburzy wypracowanego wcześniej stylu. Można wręcz zaryzykować twierdzenie, że bez zdolnego artysty z warszawskich Bielan i jego charakterystycznej, rozpoznawalnej palety barw Lis nie istnieje – i istnieć nie ma prawa. Nie samą walką żyje superbohater. Czytelnik komiksu superbohaterskiego – już niekoniecznie. Dlatego też trzeciej odsłonie przygód Gabriela Majewskiego – pomimo niebanalnej oprawy graficznej, ciekawych debiutów obsadowych (czyżby szykował nam się polski odpowiednich duetu „Sam & Twitch”?) i kilku rewelacji (superbohater bez pomocnika jest jak żołnierz bez karabinu) – ciężko będzie pozyskać nowych odbiorców, w pierwszej kolejności szukających w bajkach o superbohaterach zapierających dech w piersiach fajerwerków i wartkiej akcji. Ale też nie taki jest cel nowego zeszytu wydawnictwa Sol Invictus Komiks. „Próba charakteru” bowiem ma być przede wszystkim spoiwem pomiędzy kolejnymi starciami „dzieci” Dr Shawa i furtką dla nowych, intrygujących postaci, i jako taka doskonale się sprawdzi, kiedy pierwsza historia w uniwersum Lisa dobiegnie końca, dając wydawcy podstawę do przygotowania wydania zbiorczego. Nawet jednak jeśli takowe nigdy nie powstanie, z pewnością powstanie jeszcze niejeden, „lisi” zeszyt. I dobrze, bowiem takich miłych niespodzianek, jak subtelny ukłon twórców „Lisa” w kierunku redakcji „SuperHero Magazynu”, sugerujący jeśli nie powinowactwo, to przynajmniej wyraźną inspirację jednego z członków naszych szeregów osobą dziennikarki Lois Lane – nigdy za wiele…
LIS #4: OBŁAWA
E X C L U S I V E
D. Papierska, J. Oleksów © 2015 Sol Invictus Komiks
Odzyskawszy siły po starciu ze Strażnikiem, Gabriel Majewski zaczyna rozumieć, że aby kontynuować przestępczą karierę, musi rozprawić się ze swoim prześladowcą. Kiedy w mediach zaczyna się mówić o tajemniczym „Lisie”, młody złodziej postanawia zmierzyć się z samozwańczym obrońcą Warszawy na własnych warunkach. Nie jest jednak świadom, że tropem mściciela podąża też nieustępliwy komisarz Zgroza. Kto w tym rozdaniu okaże się wrogiem a kto nieoczekiwanym sojusznikiem?
Scenariusz: Dariusz Stańczyk Rysunki: Dorota Papierska, Jakub Oleksów
Str. 4, panele 4.2 i 4.3: Dwa kwadratowe panele po lewej i prawej stronie planszy. W każdym z nich widać fragment sylwetki Lisa, odpowiednio po prawej i lewej stronie w panelu 4.2 i 4.3. Chcemy uzyskać tu efekt postaci, spoglądającej w dwie różne strony. Lis jest tu w zasadzie poza kadrem, a główną rolę odgrywa to, na co patrzy. Panel 4.2 przedstawia pędzący ulicami kordon policji. Syreny rozświetlają mrok czerwienią i błękitem. Panel 4.3 natomiast ukazuje szereg drzew Parku Praskiego – bezpieczną drogę do domu. 31
M A G A Z Y N
Incognito: Kolory Grozy (cz. 1) Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe
Co od lat najbardziej irytuje w Batmanie jego starego przyjaciela, Jima Gordona i całe rzesze przestępców, którzy napotkali Rycerza Nocy na swojej drodze? To, że jest tak skuteczny w walce z przestępczością (zawstydzając przy okazji profesorów nieudolności z odznaką „Policja Gotham” na piersi)? Jego zimny, wyrachowany perfekcjonizm sprawiający, że zawsze ma wszystko pod kontrolą? A może najbardziej irytujący w Gacku jest fakt, że chociaż nosi się w bardzo złym guście, paradując w kiczowatym anturażu rodem z półamatorskiego kina BDSM – i tak kochają go tłumy? Nie. Najbardziej irytujące w zamaskowanym paniczu Wayne’ie jest to, że… ciągle znika.
A
znika po prostu bezpardonowo. Bez uprzedzenia i bez pożegnania. Zawsze, wszędzie i w najmniej oczekiwanym momencie – czy to w samym środku pogawędki na dachu z wąsatym komisarzem, czy to po skończonej robocie, zostawiając związanego i zdezorientowanego łotra często niewiedzącego nawet, kto go tak urządził (podobnie jak i przybyła na miejsce Policja). Nikt nie lubi tak nieeleganckiego zachowania. Zwłaszcza, jeśli powtarzane jest z premedytacją, wzbudzając w wystrychniętych na dudka nieszczęśnikach irytację i chęć odegrania się. Nikt – poza Pawłem K. vel Incognito, który ze sztuki znikania uczynił sposób na życie. Szkoda tylko, że przy okazji utrudzony licznymi bojami z Baronem, Upiorem i gangiem Harleyowców uśpił ostatnio swą czujność i zapomniał, że podobnie jak jego rogaty mentor zza wielkiej wody swoim ciągłym znikaniem może rozsierdzić kogoś do tego stopnia, że ten zapragnie odwdzięczyć się pięknym za nadobne i pokazać, jak „przyjemnie” jest, kiedy nie wiesz, kto stroi sobie z ciebie „żarty”. A przyjemnie nie jest, o czym 32
przyjdzie się przekonać naszemu młodemu superbohaterowi. Roszady w świecie Incognito, które anonsowaliśmy w poprzednich numerach „SuperHero Magazynu” – tak te stricte wydawnicze, jak i te bezpośrednio dotykające znikającego Pawła – stały się faktem. Zmiana wydawcy (dotychczasowe obowiązki Wydawnictwa Roberta Zaręby przejęło warszawskie Sol Invictus Komiks posiadające w swoim portfolio również „Lisa”), pociągnęła ze sobą nie tylko zmianę formy – z wydań zbiorczych w formacie A4 na klasyczne, komiksowe zeszyty, w których specjalizuje się nowy wydawca – ale również zmiany w technikaliach jego powstawania: w odstawkę poszedł tusz, w zamian pojawiła się pełna paleta barw, której dotychczas twórcy unikali jak diabeł wody święconej. Zmiany dodajmy jak najbardziej zasadne i przemyślane, bowiem kreska Łukasza Ciżmowskiego – chociaż wobec braku klasycznego, sterylnego wykończenia tuszem sprawia tutaj wrażenie nieco chaotycznej – jeszcze bardziej podkreśla obskurny klimat
Ł. Ciżmowski © 2015 Sol Invictus Komiks
rodzimego „Gotham” – bliżej niesprecyzowanego miasta grozy i bezprawia, gdzie w kanałach grasują makabryczni szaleńcy w maskach z ludzkiej skóry, a rywalizujące ze sobą gangi w ramach porachunków wymieniają się korespondencją z załącznikami w postaci odciętych kończyn. Po raz pierwszy użyty i umiejętnie dobrany kolor dla odmiany spełnia dwojaką funkcję: tam gdzie trzeba („jaskinia” Incognito, scena „ukrzyżowania”) pięknie podkreślając mroczną tonację historii (wbrew obawom konserwatywnych fanów niezadowolonych z zapowiedzi porzucenia czarno-białej konwencji przez twórców), w momentach oddechu (sceny w szpitalu) wpuszczając nieco powietrza w tę bardzo duszną historię niewidzialnego superherosa, któremu po raz pierwszy przyjdzie zmierzyć się z równie „niewidocznym” przeciwnikiem. Pierwsza strona „Kolorów Grozy” (którą przedpremierowo prezentowaliśmy na łamach SHM 2/2015) zdradza, że będzie bolało… Kolorowy Incognito w bardzo eleganckim wydaniu zeszytowym (nawet Marvel swoich zeszytów tak elegancko nie produkuje) to dobry krok w rozwoju „niewidzialnej” marki. W beczce miodu znajdzie się jednak też łyżka dziegciu… Dodatkowa historia – komiksowa miniatura „Pożegnanie” Piotra Czarneckiego i Moniki Filipiak – na łamach której odbywa się sprytne, symboliczne przejście Incognito na pełny kolor, nie zachwyca. Tak przez źle dobrane, bardzo ciemne barwy (przez co kierunku, w którym podąża fabuła często trzeba domyślać się raczej z treści tekstu w dymkach, niż z samej ilustracji), jaki kreskę niespecjalnie przystającą do klimatu, jaki od ponad roku buduje duet Ciżmowski/
Tytuł: Incognito: Kolory grozy, cz. 1 Twórcy: Piotr Czarnecki, Łukasz Ciżmowski i inni Wydanie: polskie Wydawca: Sol Invictus Komiks Rok wydania: 2015
Czarnecki. Warunkowo jednak zaliczamy ten niefortunny dodatek. W końcu bez tej krótkiej historii nie byłoby pretekstu do powstania okładki zeszytu przenoszącej głównych bohaterów uniwersum Incognito w romantyczny świat rodem z… filmowej Casablanki. Okładki nie tylko najlepszej spośród wszystkich dotychczasowych sześciu odsłon historii Incognito, ale i poważnego pretendenta do najlepszej i najbardziej pomysłowej okładki roku w polskim komiksie superbohaterskim (i nie tylko). 33
M A G A Z Y N
Jestem Bogiem Jakie owce, taki pasterz Każdy szanujący się komiks musi spełniać pewne elementarne kryteria przynależności do swojego gatunku: mieć scenarzystę i rysownika (w ostateczności może być to jedna i ta sama osoba), opowiadać historię, której fabuła zachowuje w miarę przyzwoity ciąg przyczynowo-skutkowy, zapewniać wartką akcję, garść przemyśleń filozoficznych oraz szczyptę romantyzmu, a finalnie – krzepić serce i nieść ze sobą jakieś względnie czytelne przesłanie gwarantujące odbiorcy, że ten nie zmarnował czasu na lekturę. Przede wszystkim jednak współczesny komiks, dla zachowania czystości gatunku i przyciągnięcia uwagi czytelnika na dłużej musi mieć w zanadrzu jakiegoś… boga.
B
óg w komiksie to podstawa. Jakiś być musi i basta. Mając tego świadomość Marvel od lat w swoim portfolio eksponuje Thora, Odyna, Aresa i innych, rubasznych członków panteonu nordyckich i greckich bóstw, nie wspominając już o różnej maści Beyonderach i Dr Doomie, któremu też ostatnio bogiem być się zdarzyło. Tą samą zresztą drogą podąża również DC, chowając w zanadrzu m.in. swojego własnego Aresa i kosmicznych, „nowych Bogów”, oraz Todd McFarlane i jego studio Image Comics, od lat serwujące czytelnikom swój flagowy tytuł o odwiecznej walce Pana Ciemności i Pana Światła, gdzie bóg potrafi przyjąć obrazoburczą postać psa nagabującego w czyśćcu zreformowanych wysłanników piekieł. Polski komiks, jako podmiot coraz śmielej aspirujący do poziomu swoich zachodnich kolegów, też swojego własnego boga posiada. A na imię mu… Jan Zygfryd Reśniak. „Jestem Bogiem” – komiks lubelskiego artysty, Huberta Ronka – to twór nie tak znowu młody. Debiutujący przed dekadą na łamach 34
magazynu „Ziniol” dopiero niedawno doczekał się jednak pełnowartościowej odsłony (a nawet dwóch), za sprawą udanej zbiórki środków na jego wydanie w serwisie PolakPotrafi.pl. Rysowany bardzo charakterystyczną kreską – czytelnikowi SuperHero Magazynu mogącą kojarzyć się z kreskówkowym stylem nadwornego twórcy okładek komiksów Marvela z herosami-bobasami, Skottiego Younga – przedstawia barwną (choć de facto zupełnie czarno-białą) wariację na temat konfliktu Niebios i Piekieł. A przynajmniej tak się wydaje… Komiks Huberta Ronka to twór dosyć osobliwy – niekonwencjonalny i trudny do rozszyfrowania. Tutaj bowiem wszystko wygląda zupełnie inaczej, niż w klasycznym komiksie o aniołach i demonach: zamiast boskich aureol i rozstępujących się niebios, tudzież zapachu siarki, piekielnych płomieni i ognistych motorów mamy szare polskie kamienice, parki i komisariaty, pełne prostych ludzi ze zwykłymi problemami. Takich samych jak tytułowy bohater, który nawet, jeśli – jak sam twier-
H. Ronek © 2014 SDD
dzi – rzeczywiście jest bogiem, to na pewno nie takim, do jakich przywykliśmy po lekturze komiksów z zachodu (ani tym bardziej Starego i Nowego Testamentu). Jan bowiem jest „bogiem” wyjątkowo swojskim, w przeciwieństwie do nierzeczywistych, mięśniatych gladiatorów z kanonu Marvela dowodzącym, że rzeczywiście stworzeni zostaliśmy na jego obraz i podobieństwo. Niemłody, niski, łysawy i dyniogłowy (jak wszyscy inni bohaterowie tej historii) jawi się jako typowy, niewyróżniający się niczym przedstawiciel klasy średniej – niepiękny, z niepiękną żoną i typowymi problemami w związku. Jan bowiem to nasz bóg – bóg Polski. I to tej pogardliwie zwanej Polską „B”, po której ulicach stąpa dziwiąc się kompletnemu brakowi poszanowania darów, które zesłał (bo czy te dary aż tak bardzo rzucają się tam w oczy?). Nierozumiany, niedoceniany i nieuznawany za tego, za kogo się podaje tuła się pomiędzy główną nawą katedry, szpitalny łóżkiem a więzienną celą, pakując się w kolejne kłopoty i niemal na każdym kroku, podświadomie robiąc wszystko, aby zaprzeczyć temu, co sam o sobie twierdzi. I w tym właśnie – a nie w doklejonym do historii, chwytliwym wątku inwazji zombie – tkwi jego największa siła, która po zakończeniu drugiego tomu jego dziwacznych przygód wciąż każe czekać na kolejne odsłony przygód człowieka, który przeżył skok z wieżowca. Trzecia część cyklu „Jestem Bogiem” zbliża się wielkimi krokami. Tymczasem przygodę z Janem Zygfrydem, Krysią i towarzyszącym im Spider-Manem (!) można zacząć już dziś komiksową miniaturą „Jestem Bogiem: Diabeł Wcielony”, opublikowaną na łamach niniejszego numeru SuperHero Magazynu.
H. Ronek © 2014 SDD 35
M A G A Z Y N
Bler: Człowiek ze światła Hollywood na kartach komiksu
Oślepiający błysk rozświetlił zasnute smogiem niebo. Przeszywający huk wybuchu zagłuszył wielkomiejski gwar. Świat się skończył… A potem było jeszcze gorzej. Zdewastowaną metropolię spowił nuklearny mrok, ruiny zabudowań pokrył radioaktywny kurz, a na wyściełane gruzem i szczątkami spopielonych ciał ulice wkroczyły wrogie wojska i potworne, stalowe maszyny śmierci, aby siać spustoszenie i postrach w sercach ocalałych. Na szczęście na horyzoncie pojawił się on: mężny, zdeterminowany i władny, aby zmienić układ sił i wytropić potworności kryjące się pod powierzchnią ziemi. Niczym niebiesko-czerwona smuga lotem błyskawicy ruszył na wroga. A na imię mu było Sup...
36
historii, rozgrywający się w samym sercu ruin postapokaliptycznego Krakowa. „Człowiek ze światła” to również woda na młyn miłośników tych bardziej fantastycznych
R. Szłapa © 2015 Blik Studio
Pardon, to pomyłka. To nie żaden Superman. Nie żaden Nowy York, Metropolis czy Los Angeles, i nie żaden hollywoodzki film Camerona, Carpentera czy innego Scotta. To po prostu… bardzo dobry, polski komiks. Oj, długo kazał nam czekać twórca postaci Blera, Rafał Szłapa, na finał swojej nietuzinkowej, superbohaterskiej sagi. Nie dłużej wprawdzie niż zwykle, ale jak zwykle na tyle długo, aby poważnie stęsknić się za „Dobroczyńcą z Krakowa”, którego historia już od lat rozwija się tempem tak nieśpiesznym, jakby bohater nie miał wcale zamiaru rozwikłać nurtujących go tajemnic przed wejściem w wiek emerytalny. Tym razem jednak czekać było bardziej niż warto. Nawet bowiem jeśli proces powstawania piątej odsłony cyklu trwał tytle, ile ciąża afrykańskich ssaków z długimi trąbami, poród okazuje się niezwykle owocny. „Człowiek ze światła” bowiem na wyżyny wznosi to, nad czym tak mozolnie pracował przez lata Rafał Szłapa, serwując nam apogeum realistycznego, malarskiego stylu artysty oraz barwny finał
R. Szłapa © 2015 Blik Studio
i dynamicznych, mniej dotychczas eksponowanych elementów historii Blera. Tym razem bowiem bohaterowi przychodzi walczyć nie tylko z drobnymi rzezimieszkami czy obłudą polityków, ale również z całymi zastępami wojsk, kroczącymi machinami wojennymi rodem z Gwiezdnych Wojen czy innego Terminatora oraz pierwszym, równie fantastycznym jak sam Bler przeciwnikiem (szkoda tylko, że ów tak szybko schodzi ze sceny). Przede wszystkim jednak cieszy konsekwencja w budowaniu iście filmowego klimatu, gdzie w ślad za hollywoodzkimi przeciwnikami rodem z produkcji o zbuntowanych maszynach, „Mad Maxów” czy innego „Cosia” Johna Carpentera, idzie również hollywoodzkie kadrowanie i iście filmowe punkty zwrotne (scena z napromieniowanymi motylami sprawia wrażenie jakby wycięto ją żywcem z wysokobudżetowej, oscarowej produkcji). Szkoda, że autor nie zdecydował się wykorzystać pierwotnego (nieco odmiennego od finalnego) projektu okładki przywodzącego na myśl plakaty promujące serię „Mission: Impossible”, który mieliśmy przyjemność oglądać jeszcze na etapie wczesnych prac nad komiksem, a który już
sam w sobie wyraźnie wskazywał na filmowe inspiracje twórcy, tak czytelne zwłaszcza w drugiej części tomu. Sam komiks zresztą, sprawiający wrażenie, jakby punktem wyjściowym do jego powstania był pakiet niewykorzystanych storyboardów jakiejś tajemniczej produkcji s-f, nadawałby się na gotowy materiał do ekranizacji.
„Człowiek ze światła” jest jak oszczędzanie na lokacie długoterminowej. Czekać trzeba długo, ale kiedy już nastąpi „cudowne rozwiązanie” – dostajemy solidny bonus. Finał superbohaterskiej pentalogii Rafała Szłapy bowiem to nie tylko wspaniałe zwieńczenie historii „Dobroczyńcy z Krakowa”. To bez wątpienia najlepsza część całego cyklu: najbardziej dynamiczna, najlepiej napisana i najlepiej zilustrowana, a przede wszystkim – podana z takim rozmachem, pomysłem i dbałością o najdrobniejsze detale, jakby oferowano nam fotograficzny skrót najlepszych ujęć z dobrego, wysokobudżetowego thrillera rodem z Hollywood. Lepszego kandydata do tytułu polskiego komiksu superbohaterskiego roku 2015 jak na razie nie widać. 37
...więcej w wersji papierowej lub cyfrowej SuperHero Magazynu 4/2015:
KOMIKSOWE SHORTY • Bler • Rycerz Ciernistego Krzewu • Jestem Bogiem: Diabeł wcielony
dostępnej w naszym sklepie
sklep.superhero.com.pl