2/2015
wersja cyfrowa
ISSN 2391-4505 superhero.com.pl
BLER
LIS BIAŁY ORZEŁ INCOGNITO AVENGERS
M I E S I Ę C Z N I K
M I Ł O Ś N I K Ó W
K O M I K S U
© A. Kmiołek, R. Szłapa, D. Papierska, J. Oleksów, Ł. Ciżmowski, K. Karpiński, D. Zajko
w numerze:
SZORTY
Komiksowe nowości krótko i na temat
POLSKA OFENSYWA
Bler • Biały Orzeł • Lis • Incognito Rycerz Ciernistego Krzewu • Nieustraszony Szpak
STREFA AVENGERS
Czas Ultrona • Wojna bez końca • Trailer, czyli spoiler
WSTĘPNIAK
POLSKA OFENSYWA Rok szkolny i akademicki za nami, słonko przyjemnie grzeje, a więc... wakacje czas zacząć. Że co? Nie – wakacje się właśnie skończyły, koniec laby – czas na nowy numer „SuperHero Magazynu”! I to nie byle jaki numer. Lato 2015 r. to bowiem nie tylko wybory prezydenckie, afery podsłuchowe, lejące się zewsząd tony kampanijnego populizmu (no, kto da więcej?) i hat-trick Lewandowskiego. To przede wszystkim „klęska” superbohaterskiego urodzaju w rodzimym uniwersum komiksowym. Klęska tak poważna, że aż wymagająca adekwatnych działań antykryzysowych w postaci wydania specjalnego naszego periodyku. I chociaż pierwotny plan na numer wakacyjny był zupełnie inny, widząc pojawiające się jak grzyby po deszczu kolejne wydania polskich komiksów, m.in. Białego Orła, Lisa i Incognito, tudzież wznowiony ostatnio, drugi tom przygód Blera, nie mogliśmy nie pokusić się o ten numer specjalny, dedykowany tym razem w głównej mierze superherosom znad Wisły. A skoro numer specjalny, to i specjalne zawartość, w postaci ekstremalnie wysokiego – niespotykanego w warunkach pozalaboratoryjnych – stężenia przedpremierowych materiałów z nadchodzących, rodzimych komiksów superbohaterskich obejmującego m.in. trzy ekskluzywnie udostępnione nam plansze z zapowiedzianej na październik piątej odsłony przygód „Blera” Rafała Szłapy pt. „Człowiek ze Światła” oraz pięknie pomalowaną (na nasze specjalne zamówienie) komiksową miniaturę „Lis: Rachunek su-
mienia”! Nie zapomnieliśmy jednak również o koneserach klasycznego superheroizmu z zachodu, dla których przygotowaliśmy solidną dawkę superbohaterskiej strawy: nowy dział „Szorty”, w którym krótko i na temat wskazujemy, które świeżutkie pozycje komiksowe warto przyswoić w najbliższym możliwym czasie oraz specjalnie wydzieloną strefę Avengers, w której dzielimy się refleksjami na temat komiksowo-filmowej szarży Mścicieli, jaka przetoczyła się ostatnio po naszym kraju przy okazji premiery obrazu „Czas Ultrona” (na którego seans udało nam się wydelegować również 10 naszych czytelników, dzięki współpracy z organizatorem maratonów filmowych eNeMeF). Numer, który trzymacie w dłoniach, dostępny jest w trzech wariantach kolorystycznych i okładkowych – wszystkich „pobłogosławionych” ręką samego Rafała Szłapy (dzięki Rafale!), jednego dodatkowo również przez Annę Helenę Szymborską (której ilustracje z dziewiątego zeszytu „Białego Orła” znajdzie przedpremierowo wewnątrz numeru). Niezależnie jednak od tego, który wariant udało się wam upolować – zawartość jest zawsze ta sama, pełna pasji i bezgranicznego uwielbienia dla komiksu. Bo komiks po prostu warto kochać.
Red. naczelny Michał Czarnocki 3
M A G A Z Y N
SZ RTY
Justice League of America #1
DC • USA (Nowość) Bryan Hitch za burtą? Nie, rynek nie lubi próżni – wielkie talenty nie mogą się marnować. A tam gdzie Marvel popełnia błąd, wypuszczając z rąk kurę znoszącą złote jajka, jak zwykle wkroczyć musi wścibskie DC, rozszerzając swoją imponującą „drużynę gwiazd” przejętych od Domu Pomysłów (m.in. Capullo, Lee, Finch, Romita Jr) o brytyjskiego rysownika. A gwiazdom należy się 4
szczególne traktowanie... Od teraz więc artysta, szanowany przez nowego wydawcę, będzie mógł nie tylko rysować, ale i kreować rzeczywistość do woli, z racji swej gwiazdorskiej pozycji szlifując scenariuszopisartwo nie na byle jakim, eksperymentalnym poletku, lecz na samej… Amerykańskiej Lidze Sprawiedliwości. Oj, chyba bardzo muszą panowie z DC nadskakiwać artyście, skoro zdjęli z niego wszelkie ograniczenia, pozwalając tworzyć w pełni autorską historię – zupełnie oderwaną od aktualnych wydarzeń, bez sztywnych ram i zachowania spójności z pozostałymi tytułami wydawnictwa. No, ale skoro od teraz będziemy mogli oglądać Supermana i spółkę na tych samych, spektakularnych kadrach filmowych rodem z „The Ultimates”, trzeba brać to, co nam oferują. Zwłaszcza, że pierwszy numer o podwójnej objętości prezentuje się całkiem nieźle.
G. Capullo © 2015 DC Comics Inc.
B. Hitch © 2015 DC Comics Inc.
KOMIKSOWE NOWOŚCI I ZAPOWIEDZI • KRÓTKO I NA TEMAT
Batman #41
DC • USA (Nowość) Zło zostało poskromione. Niestety, za najwyższą cenę… Miasto Gotham wciąż jednak potrzebuje rogatego obrońcy, bez względu na to, kto będzie rezydował pod maską. Kiedy jednak nowym Batmanem zostaje poczciwy staruszek Gordon, a strój superbohatera zmienia się w… bojową zbroję a la Optimus Prime, w dodatku z uszami mechanicznego królika zamiast klasycznych rogów nietoperza, wszystko to zaczyna brzydko pachnieć… A jednak pomysł nie musi być wcale taki zły (byle nie na dłuższą metę), jeśli tylko poczciwy Jim – świadom absurdalności swojej decyzji o przejęciu bat-dziedzictwa – pozostanie
ewangelistów: Stana Lee, Jacka Kirby’ego, Steva Ditko i innych! Nie znać klasyki – czasem trącącej myszką, naiwnej i schematycznej, chwilami upolitycznionej, ale wciąż przede wszystkim wizjonerskiej – to nie grzech. Ale wstyd. Więcej słów nie trzeba.
i tak już posiadającemu wystarczająco zmartwień na głowie – ubędzie co nieco z jego boskiej mocy, zmuszając go do o wiele bardziej wytężonej pracy w walce z odwiecznym złem, wychodzi na to, że… dostajemy całkiem niezłe czytadło. Im mniej stali w Człowieku ze Stali – tym lepiej.
Action Comics #41 DC • USA (Nowość)
Koniec sekretów – Clark Kent i Superman to oficjalnie jedna i ta sama osoba! Oj, panno Lane, kiedy waćpanna zrozumie, że jej wścibski nos i długi język mają moc sprawczą porównywalną z nieposkromioną potęgą samego Darkseida i mogą napytać biedy nie tylko jej samej? A jeśli jeszcze bohaterowi –
WKKM #68 Początki
Marvela: Lata sześćdziesiąte
A. Sorrentino © 2015 Marvel
J. Kirby, S. Ditko © 2015 Marvel
A. Kuder © 2015 DC Comics Inc.
sobą: prostym gliną z zasadami. Wszak stary Otto Octavius w ciuchach Petera Parkera też miał być profanacją, a finalnie dał nam jedną z najlepszych, pajęczych serii ostatnich lat. A, że panowie Snyder i Capullo dotychczas nie zawodzili, warunkowo dajemy kredyt zaufania.
Secret Wars: Old Man Logan
Marvel/Hachette • PL (Nowość)
Marvel • USA (Nowość)
Peter Parker ugryziony przez radioaktywnego pająka? Kapitan Ameryka wybudzony po latach z lodowej hibernacji? Matt Murdock rozpoznający kryształki soli na słonych paluszkach? Panie i panowie, oto biblia komiksu superbohaterskiego spisana ręką pierwszych
Marvelowskie Secret Wars-Bis to przede wszystkim doskonały pretekst do powrotu dla kilku przyjemniaczków z przeszłości. Przyszłości zresztą też. A czy może być coś lepszego, niż powrót pewnego staruszka z pazurami z rzeczywistości, w której zło zatriumfowało? Siwiutki 5
Uncanny Inhumans #1
Marvel • USA (Zapowiedź) Kiedy dwa lata temu Marvel wskrzeszał komiksowych „Strażników Galaktyki”, 6
V. Schiti © 2015 Marvel
Logan – zgodnie z oczekiwaniami fanów postulujących kontynuację oryginalnego „Staruszka” – zaczyna swoją krucjatę na rzecz wskrzeszenia idei suprbohaterstwa i dobrych manier w zepsutym, post-apokaliptycznym świecie dokładnie tam, gdzie skończył ją ostatnio. Pytanie tylko, co się stanie, kiedy dziadunio odkryje, że świat zwariował i nie jest już taki sam, jak przed chwilą? Co się stanie, kiedy okaże się, że tuż za wielkim, betonowym murem beztrosko żyją sobie jego dawni towarzysze… Bez Millara i McNivena, za to z Brianem M. Bendisem i odpowiedzialnym za fantastyczną oprawę wizualną Andreą Sorrentino na pokładzie staruszek powraca na dobre i – wnioskując z zapowiedzi post-secret-warsowego harmonogramu wydawniczego Marvela – zamierza zagrzać nieco miejsca w nowym uniwersum. Oj, będzie się działo.
S. McNiven © 2015 Marvel
M A G A Z Y N
reklamując ich szumnie jako „kosmicznych Mścicieli”, dla wzmocnienia siły marketingowego przekazu i podniesienia atrakcyjności raczkującej marki w szeregi grupy tymczasowo wcielił jednego – i to nie byle jakiego! – Avengera: Iron Mana. Dziś sytuacja się powtarza. Okazuje się bowiem, że aby zrobić z Inhumans nowych X-Men – co, choć niełatwe i prawdopodobnie niewykonalne, od pewnego czasu jest ambicją Domu Pomysłów – w pierwszej kolejności należy odebrać mutantom ich oficjalny przydomek i oddać uzurpatorom, a następnie do „nieludzkiego” składu dodać – a jakże! – członka X-Men. Tak czy siak, skoro rysuje sam Steve McNiven (m.in. „Wojna Domowa”, „Staruszek Logan”), nie wypada przejść obok obojętnie.
Guardians of The Galaxy #1 Marvel • USA (Zapowiedź)
Post-secret-warsowy kurz lada moment opadnie, a ze zgliszczy starego multiversum wyłoni się jeden, odmieniony, wspaniały wszechświat. Spokojnie, Strażników Galaktyki też tam nie zabraknie. Pewien pyskaty szop przejmuje stery, trzon ekipy nie ulega zmianie (tylko czemu Stal-Lord nosi spódnicę?), a na swoim miejscu pozostaje również Venom wraz z naszym dobrym znajomym – rysownikiem serii, Valerio Schitim (patrz. SHM 1/2015 – przyp. red.). A jest i jeszcze ktoś zupełnie nowy... Tak, „It’s clobberin’ Time”! No skoro tak mają wyglądać zmiany (Venom znów ma zęby!), to chyba jednak jakiś pożytek z tych sekretnych wojen będziemy mieli.
Najlepsza oferta...
...komiksów z USA
Sprawdź na www.multiversum.pl 7
M A G A Z Y N
BLER Dobroczyńca z Krakowa
8
Stany Zjednoczone to nie tylko bogaty Nowy York i jego wciąż oblegany przez różnej maści inwazje Manhattan. Rosja to nie tylko Moskwa, Kreml i Plac Czerwony. Polska to nie tylko Warszawa… Każde miasto jest ważne, każde napotyka swoje problemy i piętrzące się trudności, każdemu towarzyszą jednakowe troski. Każde miasto ma swoją historię, swoją legendę. Każde miasto wreszcie potrzebuje i zasługuje na swojego bohatera. A dawna stolica – wyjątkowa, dumna i piękna, historyczna siedziba władców Polski wciąż zgłaszająca aspirację do podstępnie odebranego jest tytułu – wymaga również wyjątkowego bohatera: prawdziwego, polskiego Supermana z krwi i kości, który wedle legendy stanął do walki z potworem z czeluści...
K
ludzką siłę, rentgenowski wzrok, błyskawiczny refleks i nieprawdopodobną prędkość), w rzeczywistości klasycznym superbohaterem nie jest, podobnie zresztą jak i sam komiks, który trudno sklasyfikować jako typowe
R. Szłapa © Blik Studio
rakowski Bler – autorskie dziecko Rafała Szłapy, piekielnie zdolnego absolwenta podwawelskiej ASP znanego z licznych, niekoniecznie superbohaterskich projektów komiksowych (m.in. o polskich Olimpijczykach i Papieżu!) – to jeden z najstarszych polskich superherosów, szanowany i podziwiany mentor dzisiejszych młodych wilczków: Białego Orła, Lisa czy Incognito. Powstały na zamówienie tygodnika „Przekrój” swój debiut ostatecznie zaliczył 13 lat temu na łamach komiksowego periodyku „Arena Komiks”, gdzie krótkie historie z jego udziałem ukazywały się w pięciu kolejnych wydaniach magazynu. Prawdziwy, pełnometrażowy debiut superheros zaliczył jednak dopiero przed pięcioma laty, na łamach tomu: „Lepsza wersja życia”. Debiut – dodajmy – przełomowy. Takiego bohatera bowiem świat – a już na pewno Polska – jeszcze nie widział… „Smuga” (tak bowiem należałoby tłumaczyć zapisany fonetycznie, anglojęzyczny pseudonim artystyczny bohatera) – choć tytułowany jest mianem superherosa i posiada charakterystyczne moce Supermana (nad-
9
R. Szłapa © Blik Studio
M A G A Z Y N
czytadło o trykociarzach broniących swego poletka przed siłami nieczystymi. Bohater ze schematów wyłamuje się na każdym niemal kroku, począwszy od wewnętrznie sprzecznej filozofii działania łączącej autentyczną troskę o biednych i uciśnionych z mniej honorową – choć nie do końca świadomą – bezpardonową eksterminacją zapomnianych przez los, poprzez metody – niezbyt humanitarne, silnie skażone skłonnością do zatracania się w berserkerskim szale – skończywszy na superbohaterskim anturażu bohatera: stylizowanego na polskiego punka z wczesnych lat dziewięćdziesiątych, w wojskowych bojówkach i żołnierskim obuwiu, skórzanej kurtce i fryzurze a la artystyczne gniazdo Roberta Smitha z The Cure (co, wraz z obecnymi w komiksie odniesieniami do Davida Bowiego zdradza przy okazji muzyczne upodobania Rafały Szłapy – przyp. red.). Jeszcze bardziej niestandardowy niż sama postać jest tutaj zresztą scenariusz – pełna niedopowiedzeń, ślepych uliczek i nieustannego wyprowadzania czytelnika w pole, mroczna 10
historia człowieka, który w efekcie tajemniczych eksperymentów zostaje przemieniony przez swoich złowieszczych mocodawców w niemal boskiego herosa, zaangażowanego w ratowanie uciśnionych i zapobieganie przestępstwom (dzięki cyfrowej „wyroczni” – laptopowi generującemu komunikaty o przyszłych wydarzeniach), po godzinach – ślepo wykonującego makabryczne rozkazy pięknej i niebezpiecznej Lidii oraz tajemniczej pokraki z kosmosu, która uwiła sobie gniazdko w pieczarze zarezerwowanej w wiekach średnich dla wawelskiego smoka. Klisze i wyświechtane, superbohaterskie schematy? Owszem, pozornie nie brak ich tutaj, wspominając choćby klasyczny wątek służb mundurowych ścigających samozwańczego stróża, genezę mocy bohatera (wojskowy eksperyment), czy nawet sam anturaż i pseudonim, jak żywo przypominający pierwsze, superbohaterskie alter-ego Człowieka ze Stali z serialu „Tajemnice Smallville” (zbieżność, jak twierdzi sam autor, zaskakująco przypadkowa – przyp. red.) Kiedy jednak w miarę rozwoju fabuły
okazuje się, że wszystkie wyświechtane, banalne schematy z fantastycznych komiksów – kosmiczny „potwór z kabla” czy „komputerowy jasnowidz” – to jedna wielka mistyfikacja, a cały superbohaterski wątek to jedynie koło zamachowe historii o spiskach i politycznej obłudzie, Bler przestaje mieścić się w ciasnej formule obrazkowych historii o tym, że „w parze z wielką mocą zawsze idzie wielka odpowiedzialność”. O wyjątkowości serii przygód „Dobroczyńcy Krakowa” świadczy nie tylko mroczny, nieoczywisty scenariusz. Całość spaja i pięknie podkreśla strona wizualna – w pierwszych tomach wyrażona klasyczną, prostą, nie tak znowu oczywistą jeśli chodzi o komiks superbohaterski kreską (inspirowaną bardziej klasyką polskiego komiksu sprzed transformacji ustrojowej niż dziełami twórców zza ocenau), w przypadku ostatniego tomu zrealizowana w fenomenalnej, fotorealistycznej (ale również niezmiernie czasochłonnej) technice „malarskiej” będącej od lat znakiem rozpoznawczym krakowskiego artysty. Przykład tej niezwykłej techniki można podziwiać również na dwóch spersonalizowanych wariantach okładkowych niniejszego wydania „SuperHero Magazynu” autorstwa Rafała Szłapy sprytnie łączących wątki z mitologii Blera z… naszą maskotką, HerManem. Istne cuda po prostu. Cykl wydawniczy Blera pierwotnie miał zakończyć się na opublikowanym przed trzema laty tomie „Bler: Ostatni wyczyn” wyjaśniającym intrygę stojącą za genezą Blera. Dziś już wiadomo, że – dzięki niezwykle entuzjastycznemu przyjęciu ze strony czytelników – plan się nie udał: pod koniec zeszłego
roku ukazał się czwarty tom historii, dzięki wyjątkowemu wsparciu miłośników komiksu fundujących projekt za pośrednictwem portalu crowd-fundingowego. Co więcej, piąta odsłona, „Bler: Człowiek ze światła”, jest już na etapie szeroko zakrojonych prac, których postępy przedpremierowo można podziwiać na łamach niniejszego numeru „SuperHero Magazynu” na udostępnionych nam ekskluzywnie przez autora trzech pierwszych planszach komiksu. Od dawna wiadomo, że w planach jest również szósty tom przygód Blera pt. „Psie imperium”. A to jeszcze nie koniec – podczas przydługich, nocnych rozmów z autorem obfitujących w podstępne podchody i cyniczne próby wydarcia przez nas informacji, które nie powinny nigdy wyjść na światło dzienne, udało nam się uzyskać dwie, bardzo ważne deklaracje dotyczące planowanego terminu zakończenia serii (Rafał Szłapa: „No właśnie, póki co, jest plan, żeby już dożywotnio”) oraz oczekiwanej liczby tomów komiksu (RS: „Teraz to nie tylko piąty album, ale i setny!”) Jeszcze polski komiks superbohaterski nie zginął, póki Bler żyje. Amen.
11
M A G A Z Y N
Dziś w naszym „piekielnym” laboratorium smaku na czynniki pierwsze rozkładamy specjalność kuchni małopolskiej, krakowskiego Blera, prezentując autorski przepis Rafała Szłapy na przygotowanie 3 pierwszych stron albumu „Bler #3: Ostatni Wyczyn”.
R. Szłapa © 2012 Blik Studio
Plansza 1 1. Duży, całostronicowy obrazek przedstawiający kosmos i wielką, ciemną planetę z księżycem. Opis*: Nie pamiętał początku ani celu swojej podróży. Stracił pewność, ile czasu spędził w przestrzeni, chwilami zdawało mu się, że całą wieczność, że nie było żadnego „przedtem”. Jego imię, płeć, rasa, pora dnia lub nocy były teraz nie istotne. Na tle bezkresnej przestrzeni, którą przemierzał, był nikim.
12
Plansza 2 1. Wrak statku kosmicznego, pośród bezkresnej śnieżnej bieli. Wiatr rozwiewa dym z pożaru 2. Obrazek przedstawia zniszczone wnętrze statku, płonie ogień, tuż po katastrofie Opis: Wygramolił się ze zniszczonej kapsuły ratunkowej i po raz pierwszy objął spojrzeniem świat, na którym wylądował. Ogarnęło go uczucie silnego rozczarowania. Aż po horyzont rozpościerała się tafla lodu, na której jedynym ruchomym elementem były tumany śniegu, jakie wzniecał mroźny, porywisty wiatr. 3. Wrakowisko, znów na zewnątrz. Wykopana dziura i włażące w nią pęta kabla. Opis: Dla istoty gorzej przystosowanej taka perspektywa oznaczałaby niechybną
śmierć, ale on należał do gatunku inteligentnego i zachłannego na życie... 4. Łapy zbliżone do łap robala kopią gorączkowo w ziemi 5. Widzimy fragment potwora
Plansza 3 1. Widzimy długą szyję kopiącego gorączkowo potwora 2. W końcu odwraca się do nas. Potwór: – Kiedy się do mnie przyłączysz?
R. Szłapa © 2012 Blik Studio
Plansza 3 1. Bler siedzi i czyta książkę „ Kosmiczny Kalejdoskop” – Bob Shaw. Między palcami lewej ręki tlący się papieros. Opis: Starty na proszek lód w studni nad nim zamarzł znów na kamień i został przysypany niesionym przez wiatr śniegiem. Niedługo najtwardsze metale kapsuły ratunkowej zostały zniszczone przez korozję, ale on spoczywał bezpieczny, pod ziemią, czekając w uśpieniu... 2. Bler spogląda na zegarek i jednocześnie zaciąga się papierosem Świetny kawałek. Często do niego wracam... 3. Bler wstaje, obok pudła z książkami, z jednego wystaje nawet „lekarstwo”. Komentarz narratora: Tak go kiedyś polubiłem, że w dorosłym życiu zająłem się rozwożeniem i sprzedażą książek, tyle przynajmniej zapamiętałem... 4. Na pierwszym planie podniszczone pudło z książkami – ślady po spaleniźnie, bohater spogląda na nie. Komentarz narratora: Nie wszystko udało się sprzedać. Czytelnictwo w tym kraju leci na łeb i szyję.
3. Bler zrywa się z posłania. Zasnął w pełnym ubiorze, obok leży książka „Kosmiczny Kalejdoskop” Bler: – Aaaa! Która jest godzina? Komentarz: Kilka godzin temu obiecałem sobie, że nie zmrużę oka. Prawie się udało! 4. Bler uspokaja się, siada, Komentarz: Potwór z kabla. Ciężko było uwierzyć, że to w ogóle istnieje. Tym bardziej wszelka współpraca wydawała się kiepską perspektywą. Nie miałem planu, co z tym wszystkim zrobić ani czasu, żeby się nad tym zastanowić. To co widziałem, było niewiarygodne. Z drugiej strony wszystko, co mnie spotyka od pewnego czasu jest bardzo nieprawdopodobne. Szkoda, że powrót do rozwożenia książek nie wchodził w grę. być może ratowanie czytelnictwa nie kosztowałoby tyle ofiar.
* szarym kolorem zaznaczono fragmenty scenariusza nie wykorzystane w wersji finalnej; 13
E X C L U S I V E
Bler
dociera
samotnej
do
kobiecie
ruin
Krakowa.
odnaleźć
jej i
cko.
Tymczasem
ośmieszony
ski
poprzysięga
bohaterowi
cza
misja
świadczy
wpływy Sytuacja
Blera
i
podejmuje się
czy do stawki dołączają nowi gracze...
zdeterminowany,
pogrzebane
pod
skompromitowany zemstę.
o
działania
komplikuje,
Jest
kiedy
obłędzie,
mające
na
pośród
pomóc
ruinami senator
Przekonany,
jego
by
Rymiń-
że
samobój-
wykorzystuje celu
jego
radioaktywnych
dzie-
swoje
likwidację. zglisz-
cdn...
18
Piłka znów w grze
Tytuł: PSBO #8: Żywy lub martwy 2/2 Twórcy: Maciej Kmiołek, Adam Kmiołek Wydanie: polskie Wydawca: Wizuale S. C. Data wydania: 2015
A. Kmiołek © 2015 Wizuale
Biały Orzeł: Żywy lub Martwy
M A G A Z Y N
A. Kmiołek © 2015 Wizuale
A. Kmiołek © 2015 Wizuale
P
odobno ze wszystkich rzeczy nieważnych, najważniejszy jest futbol. Wiadomo, że to nie prawda – najważniejszy jest przecież komiks superbohaterski! Ale nie dla braci Kmiołków, którzy, stawiając ukochane, piłkarskie korki niczym boski artefakt na jednej półce z butami odrzutowymi, losy swojego superbohaterskiego uniwersum powiązali z piłką nożną tak silnie, że tutaj nawet do ataku krwiożerczych gremlinów i obślizgłego krakena na bogu ducha winną ludzkość zamiast typowych dla świata komiksu rozbieżności kulturowych między Ziemią a Kosmosem potrzeba… klasycznego sporu kibiców o to, czy trener podjął w meczu dobrą decyzję. Nie inaczej przedstawia się fabuła ósmej odsłony przygód polskiego herosa, gdzie zakochani w piłce twórcy – najwyraźniej inspirowani ostatnim, intensywnym czyszczeniem
szeregów FIFY z toczącego ją raka korupcji – również postanowili przeczyścić swoje szeregi z elementu wywrotowego (robiącego Orłu przysłowiową „krecią robotę” i kopiącego pod bohaterem paskudne dołki), areną akcji wielkiego sprzątania czyniąc – a jakże! – mekkę polskich „orłów”: Stadion Narodowy! Biały Orzeł, żegnając się z nami poprzedniego lata na koniec pierwszej części historii „Żywy lub martwy”, obiecywał rychłą kontynuację – powrót nastąpił jednak dopiero po blisko roku od premiery poprzedniego zeszytu. Czy to wina przeciwności losu, o których wspominali twórcy w naszym wywiadzie (SHM 1/2014 – przyp. red.), czy też raczej fali nienawiści, która zalała profil wydawcy w serwisie Facebook, piętnując wprowadzenie na łamy historii postaci „Bazarowych Baronów” pachnących tym, co najgorsze w historii superbohaterstwa – campowym kiczem spod znaku „bat-spreju na rekiny”, od którego twórcy komiksów i mediów powiązanych odeszli już co najmniej dwie dekady temu (no tak, ostatnio przydarzyła się bat-guma balonowa z kryptonitem…)? Trudno posądzać twórców o przepisanie i narysowanie zeszytu od nowa w celu jak najszybszej eliminacji znienawidzonych postaci, zwłaszcza patrząc na liczne w zeszycie nr 8 szpile wbijane polskim piłkarzom, nieaktualne i nieza19
M A G A Z Y N
A. H. Szymborska Š 2015 Wizuale
E X C L U S I V E
20
A. H. Szymborska © 2015 Wizuale
sadne w świetle ostatnich, bardzo udanych występów ekipy trenera Nawałki (biorąc pod uwagę nie tylko zwycięstwo z Niemcami, ale i czwartą bramkę strzeloną Gruzinom kilka minut przed przelaniem niniejszych słów na papier!), a które z pewnością w pierwszej kolejności trafiłyby do korekty. Niemniej jednak łatwość i szybkość, z jaką Biały Orzeł rozprawia się tu z oburzonymi antysystemowcami dają podstawę, aby sądzić, że twórcom zależało na zatarciu złego wrażenia. I bardzo dobrze, bowiem dzięki temu otrzymaliśmy dużo miejsca chociażby na obszerne występy dawno niewidzianego ulubieńca czytelników, miejscowego Punishera – Obywatela. Oby na kolejną „obywatelską interwencję” nie przyszło nam czekać równie długo. Biały Orzeł po roku tajemniczej nieobecności powstaje z niebytu niczym mityczny, opierzony kuzyn z popiołów. Na szczęście bez brody, szpilek i jarmarcznego anturażu z cekinami, a co najważniejsze – bez wszystkich obciachów, które bezpardonowo przylgnęły doń zeszłego lata. Te bowiem bez zbędnych ceregieli zostały właśnie wykopane (dosłownie!) ze stadionu w ramach głośnej akcji czyszczenia trybun z rasizmu i innych niegodziwości. I bardzo dobrze. Bracia Żewła… pardon, Kmiołek, wracają do rywalizacji – w dodatku z silnym, ofensywnym wsparciem najlepszej rezerwowej na ławce, Anny Heleny Szymborskiej, której pięć niesamowitych ilustracji z zapowiedzianej na sierpień, dziewiątej odsłony przygód Orła prezentujemy obok – i tylko od nich zależy, jak dalej potoczy się ten mecz. Jedno jest pewne: przydługa, zimowa przerwa w rozgrywkach dobiegła końca. Piłka jest znów w grze. 21
M A G A Z Y N
Tytuł: Tytuł: Lis: Mimo Woli Twórcy: D. Stańczyk, J. Oleksów i inni Wydanie: polskie Wydawca: Sol Invictus Data wydania: 2015
Lis
Mimo woli Nie chcę, ale muszę! – zakrzyknął gromko za klasykiem i niesiony ułańską fantazją ruszył zgrywać bohatera. Zabolało… 22
J. Oleksów © 2015 Sol Invictus
W
arszawa – utopijna, mlekiem i miodem płynąca kraina wielkich możliwości; zachłanny, grawitacyjny potwór przyciągający olbrzymie ilości materii ludzkiej z najdalszych zakątków kondominium, sporadycznie – w ramach subtelnej drwiny z prawideł fizyki – zezwalający również na krótkotrwały ruch w przeciwnym kierunku: po nową dostawę słoików… To tu, każdego dnia, w enklawach kapitalistycznej szczęśliwości i wolnorynkowego błogostanu, rękoma tysięcy uwijających się w pocie czoła korporacjuszy budowany jest dobrobyt, mierzony stanem posiadania lokalnej społeczności i zwrotem z inwestycji „zagranicznego kapitału”. W roju utrudzonych pszczółek zgodnie pracujących na rzecz kolektywnego dobra zawsze znajdzie się jednak przynajmniej jeden truteń bez kręgosłupa moralnego potrafiący
jedynie żerować na pracy innych i roszczeniowo wyciągać rękę po jej owoce. A jeśli jeszcze truteń ten szczęśliwym trafem dostanie od losu szczególny „dar” i zamiast w zbożnym celu postanowi spożytkować go na doskonalenie umiejętności sięgania po cudze, podnosząc tym samym rękę na korporacyjną matkę żywicielkę, wówczas jedyna nadzieja w karzącej ręce sprawiedliwości zdolnej ustawić gagatka do pionu… Sęk jednak w tym, że akurat w tej bajce ani ten gagatek taki znowu okropny, ani matka korporacja taka święta, ani tym bardziej stróż porządku taki prawy i sprawiedliwy, jak zwykł o sobie mawiać i myśleć. I bardzo dobrze, bo to całkiem niezła, nie-zero-jedynkowa bajka, gdzie rozliczne, zgrane klisze komiksowe – choć dawkowane bardzo intensywnie – podano tak umiejętnie, że stary, zepsuty kotlet – miast odstraszać
J. Oleksów © 2015 Sol Invictus 23
M A G A Z Y N
J. Oleksów © 2015 Sol Invictus
Bo w parze z wielką mocą zawsze idzie... wielki ból głowy nieświeżym zapachem – smakuje tak, jakby jeszcze przed chwilą radośnie buszował w korytku, beztrosko przytupując sobie raciczkami. Po kilku miesiącach ukrywania się w pracowni kreślarskiej kolektywu Stańczyk/ Oleksów Lis – ubiegłoroczny beniaminek coraz bardziej zatłoczonej ekstraklasy nadwiślańskich superherosów – ostatecznie powraca z drugą odsłoną swoich niezwykle barwnych (tym razem dosłownie!) przygód. Tytułowego bohatera spotykamy znowu w tym samym miejscu i w tej samej, kryzysowej sytuacji, w której żegnaliśmy się z nim ostatnio, tj. w żelaznym uścisku osiłkowatego szaleńca, który wyszedł na ulicę realizować swoją groteskową wizję walki o ład i sprawiedliwość. Cóż to jednak za główny bohater, który ginie chwilę po swoim debiucie (no tak, w takiej „Grze o Tron” w sumie wszyscy tak mają…)? Nasz 24
biedny Gabriel vel Lis zamiast ulec i poddać się niszczycielskiej sile Strażnika podejmuje więc beznadziejną walkę z budzącym słuszny respekt oponentem, mając na uwadze nie tylko swoją skórę, ale i los bezbronnych przyjaciół i osób postronnych, bezwiednie kręcących się nieopodal areny zmagań meta-ludzi. Ale zaraz, zaraz – od kiedy to niby drobny (przynajmniej w porównaniu z przeciwnikiem) złodziejaszek ma bronić kogokolwiek przed… bohaterem? „Najbardziej podobają mi się te melodie, które gdzieś już kiedyś słyszałem” – zwykł mawiać klasyk. Inny „złotousty” twierdził z kolei, że „nikt nie przekona go, że czarne musi być czarne, a białe, musi być białe”. W umiejętnym połączeniu sensu tych dwóch bon motów – a nie w nadzwyczajnych umiejętnościach bohaterów – tkwi właśnie największa „moc” komiksu ekipy Sol Invictus. I rzeczywiście – chociaż
oczywistych, obficie dawkowanych zapożyczeń i analogii do klasyki komiksu tu nie brak – ba, nie tylko rozliczne punkty scenariusza, ale nawet niektóre ilustracje wręcz żywcem, bezparus donowo przekalkowano ict Inv l So z rozmaitych kamie15 20 ni milowych w© ksó e l superboha- J. O terskiego komiksu, na każdym kro ku podkreSzkice ślając prawdziwy, koncepcyjne lisi rodowód – całość pięknie broni się ucieczką od stereotypów, umiejętnym poprzestawianiem tradycyjnych ról i rozwijaniem wątków w przeciwnym kierunku, niż sugerowałaby to znajomość podobnych, komiksowych przypadków. W drugiej odsłonie lisiej mitologii odkrywamy więc kolejne, aż nazbyt czytelne nawiązania do historii znanych postaci ze świata nowojorskich herosów, po raz kolejny jednak przetworzone przez filtr scenarzysty w taki sposób, aby czytelnik, obcując z dobrze znanymi kliszami, nie utonął w morzu kłębiących się z tyłu głowy pytań „czy ja już to gdzieś widziałem?”, tylko zapragnął sięgnąć po kolejną dawkę.
W rezultacie tytułowy Lis, choć niebezpiecznie przypomina Petera Parkera – rzuca cały czas głupkowatymi żartami, idzie po linii najmniejszego oporu, swoją karierę nadczłowieka zaczynając od grania na siebie i swoje potrzeby, i nawet za przeciwnika wybiera sobie (czy raczej dostaje go w prezencie od twórców) osobnika niebezpiecznie przypominającego pajęczego arcywroga, Venoma (tak, jeśli chodzi o fizjonomię, brak piątej klepki, oraz – podobnie jak w przypadku Petera i Eddie’ego – wspólne z Lisem „źródło mocy”) – jednocześnie nie nosi ubranka z kitką i odstającymi uszami, aby wszyscy zapamiętali jego pseudonim, nie potrzebuje żadnego wujka Bena i jego pouczeń o odpowiedzialności, aby zapobiec tragedii i – kiedy sytuacja tego wymaga – samodzielnie obudzić w sobie bohatera, jednocześnie po wykonaniu dobrego uczynku automatycznie wcale nie zamierzając doznać iluminacji, zrezygno25
M A G A Z Y N
G. Kaczmarczyk © 2015 Sol Invictus
J. Oleksów © 2015 Sol Invictus
wać z dotychczasowej roli złodziejaszka i stać się kolejnym, zero-jedynkowy harcerzem w kolorowych majtkach. Równie ekscytujący i niejednoznaczny jak bohater jest tutaj również antybohater (choć sam wolałby, aby pozycjonowano go po jasnej stronie mocy), o genezie przypominającej historię Logana ze słynnego „Weapon X” Barry’ego Windsor-Smitha i pokręconym umyśle przywodzącym na myśl wspomnianego wyżej, móżdżkożernego pogromcę Pająków, który może i stawia światu dobrą diagnozę, tyle, że proponuje jednocześnie nietrafione rozwiązania jego naprawy. No, bo powiedzcie sami – czy może być coś bardziej ekscytującego niż krzyżówka Venoma i Wolverine’a? „Mimo woli” skonstruowano według schematu dobrze znanego z pierwszego odcinka lisiej historii. Dynamiczne wydarzenia z teraźniejszości pchające fabułę do przodu po raz kolejny bezpardonowo rezerwują sobie tutaj nieco ponad połowę objętości zeszytu, ostatnie kilkanaście stron pozostawiając tradycyjnie już na retrospekcję rzucającą nieco więcej światła na „Projekt Lis” (czy raczej „Projekt Ambrosia”) i jeszcze ściślejszy niż mogłoby się wydawać po lekturze numeru pierwszego związek Lisa ze Strażnikiem i miejscem ich pierwszej konfrontacji. Szkoda, że w ramach częstego odwoływania się do przeszłości obu bohaterów przy okazji nie pokazano też przynajmniej odrobinki namacalnych, retrospektywnych dowodów na złodziejskie talenty głównego bohatera, którymi jak dotychczas Lis się jedynie przechwala. A, że mogłyby wyglądać bardzo barwnie – to pewne, zwłaszcza biorąc pod uwagę zastosowane tutaj, silnie kontrastujące kolory (ogniście gorące podczas 26
konfrontacji Lisa i Strażnika w centrum Stolicy, i przejmująco chłodne w trakcie ucieczki bohatera), które przyćmiły tym razem nawet nietuzinkową kreskę Jakuba Oleksów, a dzięki którym drugi rozdział lisiej historii równie dobrze mógłby nosić tytuł „Barwy Strachu”. Z komiksem superbohaterskim jest podobno zupełnie tak, jak z rockiem: już dawno umarł, a wszystko, co oferuje nam na co dzień, to jedynie utarte schematy i zgrane klisze. Nawet jednak, jeśli prawdą jest, że lekturze Lisa – podobnie jak współczesnej muzyce gitarowej, od kilkudziesięciu lat wciąż powielającej patenty bluesa – cały czas towarzyszy nieodparte wrażenie deja-vu, trudno nie przyznać, że twórcy przygód Gabriela „lepkie rączki” Majewskiego „czują bluesa” jak mało kto i w swej manii intensywnego operowania superbohaterskimi kliszami co i rusz puszczają nam oko, cudownie odwracając kota (pardon, lisa!) ogonem i pięknie adaptując klasyczne wzorce na swój własny, coraz bardziej charakterystyczny styl. A co do tego, że styl ten będzie się jeszcze rozwijał i ewoluował, możemy mieć pewność, zwłaszcza w świetle informacji o dołączeniu do ekipy twórców nowego rysownika – Doroty Papierskiej (tak, tej samej, której interpretacja naszej maskotki – HerMana – wygrała organizowany przez nas konkurs rysunkowy!), a której pierwsze prace z Lisem w roli głównej – w tym pierwsze, ekskluzywne szkice z nadchodzącego Lisa #3! – można podziwiać już w tym numerze „SuperHero Magazynu”.
D. Papierska, J. Oleksów © 2015 Sol Invictus 27
M A G A Z Y N
Storyboard (J. Oleksów © 2015 Sol Invictus)
Lis #3 – Próba charakteru Premiera: jesień 2015
LIS – RAMKA: Szaleje nie tylko mój węch. Adrenalina wciąż pobudza wszystkie moje zmysły. 28
Szkic (D. Papierska © 2015 Sol Invictus)
Fragment scenariusza opisujący scenę Pionowy panel, może dwukrotnie wyższy od poprzedniego, w szerokości na 1/3 strony. Pierwszy z trzech w rzędzie, licząc od lewej. Lis wyskakuje prosto na czytelnika. Jest w trakcie lotu, widzimy go idealnie od frontu, za nim gzyms budynku i księżyc w pełni na niebie. Jego ręce rozłożone szeroko, ale wyciągnięte do przodu, gotowe by chwycić się czegoś, nogi podkulone. Pamiętaj, że Gabriel solidnie oberwał, jest więc zbolały, zmęczony, brudny. Tu akurat pewnie będzie czarnym kształtem z czerwonymi oczyma, ale im więcej pokażesz światła późnej, tym więcej będzie widocznych obrażeń. Pamiętaj, by nie przesadzić, bo strona tytułowa pokazuje go w dobrym świetle i ma mieć mocny impact.
Gabriel Majewski, młody złodziej o nadludzkich zdolnościach, zostaje przyparty do muru, gdy podczas jednego ze skoków trafia na złowieszczego Strażnika. Mając wybór między ucieczką a powstrzymaniem mordującego ludzi szaleńca, Gabriel decyduje się stanąć do nierównej walki. Teraz, uzyskawszy chwilową przewagę, musi zmierzyć się z jeszcze groźniejszymi przeciwnikami – własnym strachem i gorzkimi konsekwencjami swojej decyzji.
29
Finalny kadr (D. Papierska, J. Oleks贸w 漏 2015 Sol Invictus)
E X C L U S I V E
M A G A Z Y N
30
31
P. Czarnecki, M. Filipiak © 2015 C&C Comics
POŻEGNANIE
Alicja, wraz z tajemniczym zakapturzonym mężczyzną opuszczają miasto w poszukiwaniu dalszych informacji na temat Barona. W tym celu postanawiają odnaleźć nadawcę przesyłki, która doprowadziła do brutalnej wojny gangów.
KOLORY GROZY
Po otrzymaniu krwawego ostrzeżenia, Paweł K. zdaje sobie sprawę, że ktoś zna jego podwójną tożsamość. Tym razem to jemu przyjdzie się zmierzyć z niewidocznym przeciwnikiem, który zdaje się wiedzieć o nim wszystko.
P. Czarnecki, Ł. Ciżmowski © 2015 C&C Comics
M A G A Z Y N
Tytuł: Incognito: Wrogowie moich wrogów Twórcy: Piotr Czarnecki, Łukasz Ciżmowski Wydanie: polskie Wydawca: Wydawnictwo Roberta Zaręby Data wydania: 2015
Baron i Tomson na zlocie motocyklowym, czyli tajemnica, suspens i kolejne znaki zapytania 34
Ł. Ciżmowski © 2015 C&C Comics
Incognito: Wrogowie moich wrogów
„N
Ł. Ciżmowski © 2015 C&C Comics
ie samym horrorem człowiek żyje”, rzekł swego czasu James Cameron, przejmując od Ridleya Scotta stery nad filmową sagą o Ellen Ripley i drapieżnych kreaturach z kosmosu. Z takiego samego założenia podczas prac nad drugim, pełnometrażowym aktem sztuki o przygodach niewidzialnego superbohatera wyszli najwyraźniej również jego twórcy, skutkiem czego „Wrogowie moich wrogów” są dla uniwersum Incognito dokładnie tym samym, czym „Obcy – Decydujące starcie” dla „Ósmego pasażera Nostromo”: zgrabnym i bardzo efektownym przejściem od klaustrofobicznego, kameralnego dreszczowca do pełnego rozmachu, komiksowego „kina” akcji. Kiedy ostatnio żegnaliśmy się z Pawłem K. i jego krnąbrną towarzyszką o antysystemowych poglądach, dwójka nieopierzonych superherosów świętowała pierwsze punkty zdobyte w obliczonej na co najmniej 12 rund (jak obiecuje scenarzysta serii, Piotr Czarnecki – przyp. red.) walce z niekwestionowanym mistrzem wagi ciężkiej, ich arcywrogiem i prawdopodobnym „darczyńcą” odpowiedzialnym za niezwykłe zdolności bohaterów – tajemniczym Baronem. Zamiast więc zadowolić się pokonaniem napuszczonego na nich makabrycznego „potwora Frankensteina”, wzorem słynnego Hannibala Lectera lubującego się w noszeniu maseczki upiększającej z ludzkiej skóry, młodzi bohaterowie postanowili konsekwentnie realizować harmonogram wydawniczy artystycznego kolektywu „C&C Comics” i kontynuować szukanie guza i wskazówek mogących doprowadzić ich do szarej eminencji lokalnego półświatka. Efekt? Na łamach drugiej, pełnowymiarowej
produkcji duetu Czarnecki/Ciżmowski bohaterowie trafiają w sam środek wojny gangów różniących się między sobą nie tylko poglądem na to, kto tu rządzi, ale i wyjściowym anturażem rodem z kompletnie odmiennych zakątków popkultury. Naprzeciw eleganckich podkomendnych stylizującego się na stałego bywalca opery Fritza po raz pierwszy stają tu więc nowi gracze: rosły harleyowiec „Kozioł” (nawet niezbyt uważne oko dojrzy w twarzy gagatka niemalże lustrzane odbicie lica rysownika serii… – przyp. red.) i dowodzona przez niego ekipa lokalnych „Hells Angels”. A że zapowiada się starcie wielkiego kalibru, nasi herosi zamiast porywać się z motyką na słońce i zadzierać z obiema skonfliktowanymi ekipami, opowiadają się po stronie miłośników jednośladów (po uprzedniej, „drobnej” scysji z ich szefem), przyznając słuszność maksymie: „wrogowie moich wrogów są moimi przyjaciółmi”. Efekt? Komiks wieńczy spektakularna, gangstersko-superbohaterska bitwa na środku autostrady, swo35
M A G A Z Y N
Ł. Ciżmowski © 2015 C&C Comics
im rozmachem i bogactwem zastosowanych efektów specjalnych dorównująca flagowej scenie drugiej odsłony „Matrixa” rodzeństwa Wachowskich. Przywołanie kasowej produkcji kinowej jest tu zresztą jak najbardziej uprawnione, bowiem umiejętności iście filmowego, świadomego operowania kadrem na wzór dyplomowanych „reżyserów obrazu” Łukaszowi Ciżmowskiemu nie sposób odmówić. Nie ma wątpliwości, że kontynuując dalszą, konsekwentną pracę nad wciąż dojrzewającym warsztatem artysta już wkrótce zagości na stałe w panteonie najbardziej rozpoznawalnych twórców rodzimego komiksu. Kolejna odsłona przygód Mistera i Lady Incognito teoretycznie przybliża nas do rozwikłania zagadki stojącej za tajemniczym, pociągającym za wszystkie sznurki antagonistą. Okazuje się bowiem, że złowieszczy duet Baron i Tomson – pardon, Baron i Fritz! – stanowi doskonały, symbiotyczny byt, współdzielący (podobnie jak koledzy z telewizyjnego show) to samo, gorące krzesło, z którego zrzucić chciałaby ich (jego?) ponad 36
połowa lokalnego półświatka. Choć czy aby na pewno wszystko wygląda dokładnie tak, jak finalnie wykoncypował to sobie nasz superheros? Ostatni kadr komiksu dowodzi, że zamiast wyczekiwanych od pierwszego aktu odpowiedzi dostajemy tutaj jedynie kolejne znaki zapytania. I bardzo dobrze, bowiem właśnie fakt, że tutaj tak na prawdę wciąż niczego nie wiadomo na sto procent jest największą siłą napędową projektu każącą nam z zapartym tchem czekać na kolejne odsłony sagi o przygodach niewidzialnego człowieka. Szczególnie niecierpliwym czytelnikom już dziś proponujemy więc solidną dawkę przedpremierowych plansz z nadchodzących produkcji z uniwersum Incognito: fragment miniatury „Pożegnanie” rozwijającej wątek zapoczątkowany na ostatniej stronie „Wrogów moich wrogów” (gdzie przy okazji odbywa się symboliczne przejście komiksu z trybu monochromatycznego na kolorowy!) oraz pierwszą stronę planowanej na jesień, już w pełni kolorowej, szóstej odsłony przygód Pawła K., pt. „Barwy Grozy”.
Kopernik nie była kobietą. Była… Agentem T.A.R.C.Z.Y.
© 2015 G. Kaczmarczyk
D
uma narodowa to nie grzech. Nie grzech i nie wstyd. A już na pewno nie w komiksie o przygodach zakapturzonych mścicieli w gustownych pantalonach. W końcu skoro nawet na zachodzie – jakby nie było kolebce superheroizmu – najbardziej szanowanym pośród superbohaterskich zastępów może być człowiek odziany w narodowy sztandar, dlaczego niby my mielibyśmy wstydzić się „białoczerwonej” i jej mocarnych obrońców dumnie prezentujących na piersi narodowe insygnia? A że tych w polskim uniwersum superbohaterskim nie brakuje, to żadna nowość, czego żywym dowodem chociażby Jan Hardy („człowiek-patriota”), Biały Orzeł („człowiek-godło”) czy nie tak znowu daleki, internetowy kuzyn tego ostatniego – budzący się właśnie z zimowego snu Polski Duch. Okazuje się jednak, że ci nafaszerowani surowicą i nowoczesną technologią superżołnierze w szkarłatno-kredowych getrach to jedynie naśladowcy – współcześni kontynuatorzy krucjaty prawdziwego, spersonifikowanego „ducha” dumnego narodu polskiego drzemiącego w naszych trzewiach co najmniej od czasu wieków średnich. Ducha objawiającego się – wzorem marvelowskiego Watchera – zawsze w miejscach i czasach, w których ważą się losy Rzeczpospolitej. Ducha, którego – wzorem samego Pana Boga, jednego, ale różnie postrzega-
nego przez wyznawców wszelkich monoteistycznych religii – czczono już na łamach komiksu na rozmaite, często bardzo odmienne sposoby. Już niedługo ta swoista schizma w narodowym kościele superbohaterskim może ulec zresztą jeszcze większemu pogłębieniu, bowiem ten, którego twórcy Białego Orła raczyli nazwać Wyklętym Rycerzem Polskim, a autorzy serii „K.O.P.S.” – rubasznym Kapitanem Polską, niczym kolejny mesjasz szykuje się właśnie do triumfalnego powrotu zza grobu, w nowych szatach i kompletnie odmiennym wcieleniu. A na imię mu: Rycerz Ciernistego Krzewu. „Rycerz Ciernistego Krzewu” to efekt kolektywnej pracy ponad dwudziestu komiksowych apostołów, skrzykniętych przed dwoma laty do pracy nad ambitnym projektem komiksu historyczno-superbohaterskiego przez jego pomysłodawcę i głównego rysownika, Grzegorza Kaczmarczyka (skądinąd bardzo dobrze znanego czytelnikom „SuperHero Magazynu” ze stronic SHM 1/2015 B&W Edition jako autora komiksowego debiutu naszej maskotki, HerMana, tudzież etatowego twórcę limitowanych okładek serii „Lis” i nowego kreślarza wspomnianego, internetowego komiksu „Polski Duch – przyp. red.). Komiks, narysowany według scenariusza Dawida Kucy przez niemal dwa tuziny(!) artystów – tak amatorów, jak i tych o uznanych nazwiskach (m.in. Tomasza Kleszcza, czy Annę Hele37
© 2013 G. Kaczmarczyk, K. Karpiński
Rycerz Ciernistego Krzewu
M A G A Z Y N
nę Szymborską, której ilustracja zdobi jeden z wariantów okładkowych niniejszego numeru SHM – przyp. red.) – przedstawia baśniowe dzieje średniowiecznego superherosa – tytułowego Rycerza Ciernistego Krzewu – walczącego podczas tzw. „Wojny Pruskiej” z zastępami Krzyżaków, wspomaganych przez różnorakie, fantastyczne bestie oraz armię(!) Nieumarłych. Fabuła komiksu jawi się jako swoisty mariaż popularnych ostatnimi czasy dzieł zachodniej pop-kultury mieszających historię i klasykę literatury/filmu ze światem fantasy, gdzie Leonardo da Vinci może być prawdziwym Tonym Starkiem wyprzedzającym swoje czasy o lata świetlne, a legendarny Jaś (tak, ten od Małgosi) czy inny Abraham Van Helsing – średniowiecznymi protoplastami Johna Rambo. Co więcej, dzieło Kaczmarczyka i jego twórczego kolektywu można na dobrą sprawę uznać za luźną, rodzimą wariację na temat słynnego projektu „Marvel 1602” Neila Gaimana opowiadającego dobrze znaną historię superherosów Domu Pomysłów językiem i realiami czasów rycerskich (a może odwrotnie?). W rezultacie, patrząc na głównych aktorów przedstawienia: władającego armią potworów mistrza zbrodni (tj. Wielkiego Mistrza Krzyżackiego) oraz dwóch głównych protagonistów: kasztelana – pardon, magnata – Fryderyka (alter ego Rycerza Ciernistego Krzewu) i towarzyszącego mu Mikołaja Kopernika (czy może raczej KoperNicka Fury’ego!) widzimy tak naprawdę Dr. Dooma, średniowiecznego Franka Kasztelańskiego (dysponującego arsenałem godnym oryginalnego Punishera!), oraz sterującego poczynaniami herosa do38
wódcę rodzimej T.A.R.C.Z.Y. ery renesansu, podsuwająego rozwiązania zdolne obrócić losy bitwy w stopniu nie mniejszym, niż Helicarrier i inne zabawki jednookiego szpiega. Pomysł być może mało oryginalny, za to zrealizowany w ciekawej formule, zgodnie z którą kolejne fragmenty scenariusza oddano do obróbki członkom wspomnianej, pokaźnej grupy artystów. Szkoda tylko, że finalnie nie zdecydowano się na bardziej krytyczną selekcję przygotowanych prac, bowiem nie wszystkie trzymają jednakowo wysoki poziom, a chwilami dosyć duża, stylistyczna rozbieżność pomiędzy następującymi po sobie planszami może niekiedy rozpraszać uwagę czytelnika. Po premierze pierwszej odsłony przygód rogatego sarmaty słuch o Rycerzu Ciernistego Krzewu zaginął. Aż do dziś, bowiem prace nad kontynuacją ruszyły właśnie pełną parą – znowu pod przywództwem duetu Kaczmaryczk/Kuca, za to w o wiele skromniejszym niż ostatnio (co powinno wpłynąć pozytywnie na spójność przekazu), chociaż wciąż dosyć licznym, bo około pięcioosobowym gronie pozwalającym zachować pierwotną ideę projektu i czysto promocyjne atuty szerokiego składu artystów. Wedle zapewnień twórców – co potwierdzają zresztą gotowe plansze, które mieliśmy przyjemność oglądać – elementów fantastycznych, bezkompromisowej akcji, zdrowej, sarmackiej biesiady i frywolnego, staropolskiego chędożenia zabraknąć nie powinno. A na zachętę – ekskluzywna, przykładowa plansza z RCK #2 autorstwa samego spirytus movens projektu, którą można podziwiać tuż obok.
© 2015 G. Kaczmarczyk
39
M A G A Z Y N
Nieustraszony Szpak
Niby pospolity szkodnik, a z samą Królową się kuma…
40
D. Zajko © 2015 Indygo!
Tytuł: Nieustraszony Szpak: Oświeceni (#1), Nieczysty (#2) Twórcy: Damian Zajko, Maciej Zaręba Wydanie: polskie Wydawca: IndyGo! Data wydania: 2014 (#1), 2015 (#2 – planowana)
Superbohater próżnym jest. Lubi, gdy piszą o nim dobrze, chełpi się, gdy stawiają mu pomniki, a przede wszystkim – tylko czyha, aż zaczną grać mu pieśni (takiemu Spawnowi nawet całą płytę nagrali! – przyp. red.) Ale nie Szpak. Szpak bowiem jest jak Chuck Norris: zamiast czekać, aż gwiazda rocka weźmie jego historię na warsztat i przerobi na piosenkę – sam bierze piosenkę gwiazdy rocka i… przerabia ją na komiks. O sobie, rzecz jasna.
D. Zajko © 2014-2015 Indygo!
P
olacy kochają Spider-Mana. Ze wszystkich klasycznych serii superbohaterskich debiutujących za sprawą wydawnictwa TM-Semic na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku to w końcu właśnie przygody ścianołaza najdłużej utrzymały się na rynku, dobijając do okrągłej, jubileuszowej setki wydań. Spośród czytelników zaczynających wówczas swoją przygodę rekrutowało się wielu dzisiejszych twórców rodzimego komiksu superbohaterskiego – także tych, którym poświęciliśmy niniejszy numer „SuperHero Magazynu”. Polscy artyści komiksowi zatem również kochają Spider-Mana, czasem bardzo intensywnie. Jeśli więc np. przygody Lisa z jego nierzadkimi ukłonami w kierunku pajęczej mitologii potraktujemy jako komiks
odnoszący się z szacunkiem do starszego kuzyna z Ameryki, wówczas „Nieustraszonego Szpaka” Damiana Zajko powinniśmy nazwać prawdziwym hołdem dla Peter Parkera i jego superbohaterskiego alter-ego, obficie naszpikowanym mniej lub bardziej subtelnymi nawiązaniami: począwszy od rysunków inspirowanych twórczością – a jakże – uwielbianego przez rodzimych czytelników twórcy tm-semicowiskich Pająków, Marka Bagleya (czego autor „Szpaka” nie tylko się nie wypiera, ale wręcz podkreśla w rozmowach z mediami – przyp. red.), poprzez liczne ilustracje promocyjne towarzyszące komiksowi, najczęściej wzorowane na klasycznych okładkach komiksów o przygodach pajęczej gaduły, skończywszy na samej postaci głównego bohatera – 41
M A G A Z Y N
ofermowatego młodzieńca, którego przed incydentem nabycia mocy sprać na kwaśne jabłko potrafiła nawet dziewczyna(!), a który również może pochwalić się własnym, oryginalnym przydomkiem zaczynającym się od przedrostka „nie-” oraz znaczącym punktem zwrotnym – na modłę śmierci Wujka Bena – mającym wpływ na późniejszą postawę superbohatera. Momentem zwrotnym – dodajmy – podanym w bardzo ciekawej formule: czterostronicowego, komiksowego shorta pt. „Granica” przygotowanego z okazji tegorocznego Dnia Darmowego Komiksu, oryginalnego zarówno ze względu na formę wydawniczą (100 różnorodnych wersji okładkowych!), jak i narrację, niemal w całości wyartykułowaną słowami tekstu utworu „Bohemian Rhapsody”(!) zespołu Queen. „Nieustraszony Szpak” – debiutujący w formacie cyfrowym pod postacią jednostronicowych plansz publikowanych raz w tygodniu na oficjalnej stronie internetowej projektu, finalnie zebranych w jeden, tradycyjny, analogowy zeszyt pt. „Oświeceni”, który miał premierę w grudniu ubiegłego roku na poznańskim konwencie komiksowym Comics Wars – to jednak nie tylko swoisty hołd dla młodzieńczych inspiracji Damiana Zajko. To również komiks z wielkimi aspiracjami. Na buńczuczne hasło „Polski Marvel atakuje” zdradzające chęć budowy wokół postaci Szpaka wielkiego uniwersum na modłę „Ziemi 616” trzeba rzecz jasne patrzeć z dużym przymrużeniem oka, zwłaszcza biorąc pod uwagę nieregularność ukazywania się serii mającej ambicję bycia forpocztą „Polskiego Uniwersum Komiksowego” (zaledwie jeden pełnoprawny zeszyt w przeciągu ostatniego 42
roku, w dodatku zawierający materiał dostępny w sieci od dłuższego czasu) oraz na kompletnie niepoważny ton drugiej flanki „polskiego Domu Pomysłów” – komediowej serii „K.O.P.S.” Macieja Zaręby, będącej wprawdzie dość przyjemną, ale jednak wciąż tylko zbitką gagów i żartów z superbohaterskich schematów, zdecydowanie zbyt dalece przekraczającą granice komiksowego żartu wyznaczone przez „Strażników Galaktyki” Marvela, aby móc traktować ją jako typowy, pełnoprawny tasiemiec superbohaterski z bogatą mitologią w tle. Niemniej jednak warto trzymać kciuki za kolejnego ptasiego bohatera i dopingować jego twórcę do konsekwentnego rozwijania świata „oświeconych” (choć – przynajmniej na razie – raczej w oderwaniu od towarzystwa Człowieka Betona i K.O.P.S.-owej spółki), zwłaszcza, że prace nad kolejną odsłoną – choć powoli – posuwają się do przodu, czego namacalnym dowodem ekskluzywna, przedpremierowa strona z zeszytu „Nieustraszony Szpak #2: Nieczysty”, którą publikujemy obok (a która, po raz kolejny zdradza czytelne inspiracje pewnym nowojorskim gadułą – przyp. red.). A jeśli jeszcze nasz zdolny i pomysłowy interpretator rockowej poezji postanowi kontynuować przekład kamieni milowych rocka na język komiksowy i sięgnie po rodzime hity pokroju „Lucyfera” Behemotha czy popularnych „Ubijaczek masła” Donatana, to kto wie – może polskie uniwersum komiksowe wzbogaci się o nieco poważniejszych niż Wielki Puszkin i bardziej intrygujących bohaterów w stylu Spawna czy innych, wyuzdanych amazonek ze spolonizowanej wersji uniwersum „Heavy Metal”?
D. Zajko © 2015 Indygo!
M A G A Z Y N
Avengers:
Czas Ultrona Materiały prasowe © 2015 eNeMeF
syndrom drugiej płyty
Mściciele – niczym świeżo reaktywowane gwiazdy rocka – powracają z niebytu, aby dowieść, że udany debiut to nie wszystko – że liczy się dopiero druga płyta (czy raczej film), która definiuje twórcę i odpowiada na pytanie, czy sprostał wyzwaniu. Efekt? Jeszcze więcej wszystkiego, co ofiarowano nam już przed trzema laty. Więcej, bardziej i mocniej – tylko szału jakby mniej.
K
iedy jesienią ubiegłego roku światło dzienne ujrzał pierwszy, zaskakująco mroczny zwiastun „Czasu Ultrona” – ekranizacji komiksu o zmaganiach superherosów Marvela ze „Skynetem” i jego „terminatorami” – pewnym wydawało się, że film już wkrótce nie tylko zawojuje światowy box-office, ale i swoim poziomem wzniesie na wyżyny całe marvelowskie uniwersum. Zadanie po części zostało wykonane, bowiem przychody ze sprzedaży biletów szybko przekroczyły astronomiczny poziom miliarda dolarów, a i sam obraz okazał się w gruncie rzeczy całkiem udanym, spójnym dziełem – zrealizowanym według czytelnego, konsekwentnego scenariusza, pozbawionym zbędnych dłużyzn (czego nie moż44
na powiedzieć o rozwlekłej części pierwszej, aż nazbyt proszącej się o pewne cięcia) a – co najważniejsze – pełnym smaczków i ukłonów w stronę koneserów komiksowych pierwocin filmowego Marvela (Hulk vs Iron Man XXL vel Hulkbuster!). Mimo to, trudno nie przyznać, że balon oczekiwań został napompowany zbyt mocno, skutkiem czego film zawodzi na kilku płaszczyznach – z powodu marketingowego zgrzytu (brak oczekiwanych rekordów otwarcia i zaskakująco szybką detronizację w box-offisie przez „Park Jurajski IV”), jak i zbyt wielu kompromisów, na jakie zgodził się pójść twórca obrazu – Joss Whedon, dotychczas uznawany za króla Midasa filmowego uniwersum Domu Pomysłów.
Pierwszym grzechem „Czasu Ultrona” usilnie pragnącego przebić poprzednika rozmachem i ilością niespodzianek upchanych na dwugodzinnej taśmie filmowej jest uderzająca wręcz zbieżność scenariusza z koncepcją niedawnej debaty prezydenckiej w TVP, gdzie pełen wachlarz niezwykle barwnych, egzotycznych wręcz postaci stracił jakikolwiek sens w momencie, w którym okazało się, że każdej z nich przysługuje raptem 5 min czasu antenowego na głowę. Negatywne piętno na filmie odciskają zresztą nie tylko ciążące nad herosami sztywne ramy czasowe niepozwalające im w pełni rozwinąć skrzydeł, ale i jarzmo frywolnej konwencji fabularnej zdefiniowanej przez pierwszego „Iron Mana”, skutkiem czego film – choć reklamowany jako mroczny i nieco bardziej poważny – zamiast potęgować napięcie, zalewa nas nieustannie falą żartów. Żartów wprawdzie jak najbardziej sympatycznych i przecież chwilami potrzebnych – niestety jednocześnie kompletnie demoralizujących nam głównego, syntetycznego antagonistę, sportretowanego tutaj jako sarkastycznego, nazbyt emocjonalnego stand-upera w blaszanej zbroi, który śpiewa(!), przedrzeźnia innych i rzuca różnej maści bon-motami na prawo i lewo, zamiast straszyć tym, co najbardziej złowieszcze w wizji zbuntowanej sztucznej inteligencji: zimną logiką i zero-jedynkową beznamiętnością. Co gorsza, przez emocjonalne rozchwianie robota i jego przesadne skupianie się na błyskotliwych ripostach film cierpi na kompletny, wręcz zatrważający brak jakiegokolwiek poczucia beznadziei i zagrożenia, które powinny przecież ciążyć na bohaterach i dopingować ich do walki. Zagrożenia i bez-
radności – dodajmy – których przytłaczający bezmiar był przecież największym atutem komiksowego pierwowzoru (a który o wiele lepiej udało się uchwycić twórcom innej, ubiegłorocznej ekranizacji dystopijnej historii z uniwersum Marvela – recenzowanej na łamach SHM 1/2014 produkcji „X-Men: Przeszłość, która nadejdzie” – przyp. red.). I za tę właśnie bezpardonową kastrację ekranizacji z tego, co w komiksowym kanonie najlepsze należy się Marvelowi żółta kartka i delikatne ostrzeżenie na przyszłość, że łaska widza (przynajmniej tego całkowicie zakochanego w komiksie) na pstrym koniu jeździ. No, bo co z tego, że rozmach, zapierające dech w piersiach efekty specjalne i udane decyzje castingowe (boska Scarlet Witch i nietuzinkowy Vision!) pudrują wspomniane zarzuty na tyle, aby mimo wszystko sklasyfikować „Czas Ultrona” jako najlepszą produkcję superbohaterską A.D. 2015, skoro tak naprawdę jak na razie… jest to jedyny w tym roku film tego typu! Oj, żeby się nie okazało, że skromny, mikroskopijny Człowiek-Mrówka (którego kinowy debiut za moment) zdetronizuje całe to barwne przedstawienie za grube miliony dolarów. Zresztą, przecież wedle komiksowego kanonu to właśnie on powołał do życia Ultrona i tylko on jeden wie, jak poskromić krnąbrny, gadający toster… Tytuł: Avengers: Czas Ultrona Reżyseria: Joss Whedon Scenariusz: Joss Whedon Obsada: Robert Downey Jr., Elizabeth Olsen, James Spader i inni. Produkcja: Disney / Marvel Studios Dystrybucja: Disney Rok produkcji: 2015 45
M A G A Z Y N
Avengers: Wojna bez końca smoki na baterie i efekty specjalne na korbkę, czyli złe miłego początki
J
46
jąc choćby Ksenomorfa z cyklu „Aliens” czy Carnage’a z serii komiksowej „Family Feud” – tak tym bardziej nie warto próbować ujarzmiać świata magicznych elfów i mitycznych smoków łaknących boskiej krwi nieprzystającymi doń rozwiązaniami rodem z „Gwiezdnych Wojen”, czy innego „Terminatora”. Jesienią 2013 r. Marvel wystąpił jednak przeciw tej zasadzie i złamał reguły dwukrotnie – na ekranach kin i kartach komisu – mieszając mityczne, nordyckie osobliwości: leśne, bla-
M. McKone © 2015 Marvel (materiały prasowe: Egmont)
eszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie „normalnie”, odgrażał się swego czasu ze sceny pewien rodzimy bard rockowy. Miał szczwany lis nosa… Tak wyczekiwana normalność – przynajmniej jeśli chodzi o świat superbohaterów – szumnie powróciła bowiem nad Wisłę, czyniąc rodzimy rynek komiksowy tak „przepięknym”, jak chcieliśmy go od lat widzieć. Krótko mówiąc: Polsce przywrócono właśnie ostatni po kolekcji marvelowskich klasyków wydawnictwa Hachette i bogatej ofercie komiksów DC od Egmontu brakujący element układanki: regularny i bezterminowy, szerokopasmowy dostęp do najświeższej oferty Domu Pomysłów! A że huczne obchody powrotu Spider-Mana i spółki do katalogu Egmontu zepsuto przy okazji niezbyt fortunnym – choć marketingowo uzasadnionym – wyborem pierwszego tytułu z logotypem „Marvel Now” na obwolucie? Nic nie szkodzi, wszak cel uświęca środki. Ludzie nie uczą się na błędach. Ani na swoich, ani na cudzych. Nie pamiętają, że nie warto głośno obgadywać szefa, gryźć boiskowych rywali, tudzież rozmawiać w restauracjach o sprawach wagi państwowej. Przede wszystkim jednak ludzie nie nauczą się nigdy, że nie warto mieszać… fantastyki naukowej z baśniową. Tak jak bowiem nie da się za pomocą binarnej technologii okiełznać i zaprzęgnąć do usłużnej pracy tego co nieznane, obce i wrogo nastawione – za przykład poda-
M. McKone © 2015 Marvel (materiały prasowe: Egmont)
dolice stworki ze szpiczastymi uszami, tudzież przerażające, magiczne bestie rodem ze starożytnych wierzeń, ze statkami kosmicznymi, dronami i całą masą innego, latającego żelastwa. Jak skończyło się to dla obrazu „Thor: Mroczny świat” straszącego koszmarnymi hobbitami pasującymi do pilotowanych przez nie gwiezdnych niszczycieli jak kwiatek do kożucha, nie trzeba przypominać. Komiksowy rówieśnik filmu – wybrana dziś na start nowej linii wydawniczej Egmontu historia „Avengers: Wojna bez końca” – niestety kontynuuje tę niechlubną tradycję, rzucając naszych biednych Mścicieli („filmowy” skład rozszerzony o Captain Marvel i Logana) – na pożarcie magicznym czerwiom rodem z biblii pobożnego Wikinga, przystosowanym dzięki odpowiednim zabiegom inżynieryjnym do pełnienia funkcji wojskowych dronów(?) z zainstalowanymi na wężowym cielsku mikrochipami, odbiornikami GPS, antenami Wi-Fi, złączami HDMI, laserami i wyrzutniami(!) rakiet. Brzmi absurdalnie? Co zaskakujące, tym razem to nie stylistyczny groch z kapustą łączący wątki II Wojny Światowej, superherosów, sztuczną inteligencję i przeklęte pomioty mitycznych bestii skonfliktowanych z nie mniej mitycznymi bogami zimnej północy, ani przewidywalność (dzikiej natury – jak wspomniano wyżej – nie da się wszak utrzymać w ryzach środkami znieczulającymi i komputerem) są największą wadą komiksu. Jest nią niezrozumiała i niespotykana w komiksie wstrzemięźliwość w stosowaniu efektów specjalnych (charakterystyczna za to dla dysponujących ograniczonymi budżetami telewizyjnych produkcji s-f/fantasy) skutkująca całkowitym przesunięciem poza kadr (podobnie jak np. w serialowej „Grze o Tron”) wielu kluczowych wydarzeń – głównie batalii, o któ47
M A G A Z Y N
rych dowiadujemy się jedynie z przydługich rozmów pomiędzy bohaterami. Pytanie tylko od kiedy to komiksowe efekty specjalne miałyby kosztować tyle, co filmowe i dlaczego w „budżecie” tej osobliwej produkcji wystarczyło środków na różne absurdalne akcesoria militarne i wmontowane w kuper mitycznych węży ogniwa litowo-jonowe w wersji XXL, przy jednoczesnym braku funduszy na nowoczesne, cyfrowe efekty, zastąpione analogową, poczciwą korbką do spuszczenia kurtyny w momentach kluczowych (misja Logana, finałowe starcie Hulka)? Mimo to trudno ganić Egmont za wybór tak – co najwyżej – przeciętnej pozycji na start nowej serii wydawniczej. Decyzja o jej rozpoczęciu niezobowiązującym, samodzielnym tomikiem o przygodach Mścicieli podyktowana była wszak przede wszystkim chęcią wykorzystania darmowego wsparcia promocyjnego ze strony tego samego co w komiksie składu Mścicieli szalejącego akurat na ekranach kin w „Czasie Ultrona”. Rachunek ekonomiczny musi się wszak zgadzać. I dobrze, żeby się zgadzał, bowiem patrząc na umieszczoną na końcu komiksu zapowiedź 6 kolejnych pozycji z cyklu „Marvel Now” od Egmontu – wszystkich bez wyjątku zapowiadających się niezmiernie obiecująco – trudno nie przyklasnąć nawet tak zaskakująco nijakiej pozycji na przetarcie szlaków jaką jest „Wojna bez końca”. Tytuł: Avengers: Wojna bez końca Twórcy: W. Ellis, Mike McKone, Jason Keith Wydanie: polskie Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski Wydawca: Egmont Polska Data wydania: 2015 48
Michał Czarnocki Trailer, czyli spoiler
(niekontrolowany)
Jeszcze zwiastun czy już zwiastowanie?
… ukazał się Jej wtedy we śnie Archanioł i rzekł: porodzisz dziecię. Świetlisty posłaniec wyjaśnił następnie, że dziecko będzie wyjątkowym chłopcem, „obdarowanym”; że jego moc będzie wielka, a czyny doniosłe; że nie zabraknie efektów specjalnych: zamiany wina w wodę, spacerów po wodzie, uzdrowień… że w finale sojusznicy zdradzą, a przyjaciele odwrócą się do niego plecami… że zostanie pojmany i stracony… To usłyszawszy Niewiasta zasmuciła się niezmiernie. Archanioł jakby czekając na ten moment uśmiechnął się i zakrzyknął w geście triumfu: … ale spokojnie: w scenie po napisach końcowych okaże się, że jednak został ożywiony i zyskał nowe moce! Reklama niewątpliwie jest dźwignią handlu. Zwłaszcza dziś, kiedy nawet produkty najwyższej jakości bez odpowiedniego wsparcia prężnej machiny promocyjnej często giną w bezmiarze współczesnego chaosu informacyjnego – zakrzyczane przez tabuny nijakich, za to piekielnie głośnych i barwnych jak paw miernot. A, że szum z dnia na dzień staje się coraz większy i trudniejszy do okiełznania, coraz częściej nawet najwięksi gracze muszą uciekać się do nachalnych, marketingowy sztuczek, aby utrzymać nieustające zainteresowanie sobą.
Jak wiadomo nie od dziś, podstawą kampanii informacyjnej każdego filmu jest zwiastun, tzw. trailer – krótka forma audiowizualna będąca efektownym zlepkiem migawek wyciętych z promowanego obrazu i sklejonych w taki sposób, aby przykuć wagę potencjalnego nabywcy biletu. A przynajmniej jeszcze do niedawna tak można było ją definiować, tj. do czasu, w którym trailery nie zbuntowały się niczym Ultron i jego armia dronów, i – jak plotkarskie przekupki – nie zaczęły wyjawiać całemu światu wyrafinowanych niespodzianek scenarzystów i reżyserów, obdzierając finalne dzieło z całej magii zaskoczeń niczym pamiętne streszczenia szkolnych lektur marki „Bryk”. Paradoksalnie, jedną z ofiar zmasowanego ataku puszczonych samopas plotkarskich zwiastunów padł ostatnio sam… Ultron. W recenzji „Czasu Ultrona” opublikowanej kilka stron wcześniej padło kilka zarzutów pod adresem filmu. Przemilczany został jednak najbardziej bolesny: przewidywalność. Dlaczego? Ponieważ nie wyniknął on paradoksalnie ani z konstrukcji scenariusza, ani z pracy reżysera czy kogokolwiek innego zamieszanego w proces twórczy i zwyczajnie nie w porządku byłoby ganić ich za cudze błędy. Trudno jednak nie podjąć tego tematu. Zawiniła bowiem wytwórnia, dopuszczając do zmasowanego ataku oficjalnych zwiastunów, których skondensowana dawka mogła zadziałać (i zadziałała) jak rewelacje biblijnego archanioła: wyjawiała przedpremierowo wiele nieprawdopodobnych, przyszłych zdarzeń, które widz powinien zobaczyć dopiero na sali kinowej. Efekt? Jedna z najbardziej efektownych i spraw-
FELIETON
49
M A G A Z Y N
nie zrealizowanych scen filmu – otwierająca obraz konfrontacja Mścicieli z Hydrą i rodzeństwem Maximoff – której liczne fragmenty ujawniano w kolejnych zwiastunach, zamiast już na starcie spowodować wzrost napięcia u widza – nużyła. Podobnie scena walki z Hulka z Iron Manem w wersji XXL czy narodziny Visiona – wszystko to kilkukrotnie już prezentowano w oficjalnych(!) zwiastunach filmu. A jakby dodać do tego jeszcze liczne, niekontrolowane wycieki i „rewelacje” osób rzekomo związanych z produkcją… Krótko mówiąc, film – o którym i tak było wiadomo, że zarobi przecież olbrzymie pieniądze z samego tytułu powinowactwa z kasowym poprzednikiem – stracił swoją magię przez zbyt nachalną promocję. Aż dziw bierze, że twórcom udało się utrzymać w tajemnicy akcję „deus ex-machina” Nicka Fury’ego (tak, my nie będziemy tacy sami i nie zepsujemy zabawy nikomu, kto jeszcze nie oglądał filmu – przyp. red.) Paskudne, plotkarskie skłonności w świecie filmu – w szczególności w filmowym Uniwersum Marvela – to oczywiście żadna nowość. W końcu już rok temu przy okazji szeroko zakrojonej kampanii reklamowej obrazu „Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz” jeden z lokalnych oddziałów Marvela oficjalnie przed premierą opublikował blisko 15-minutowy(!) trailer filmu. W uniwersum filmowym Marvel-Bis studia 20th Century Fox – pozostającym poza kontrolą Domu Pomysłów – zresztą sekrety też mają wielki problem z utrzymaniem otaczającej je aury tajemniczości, skutkiem czego jeszcze przed pojawieniem się jakiegokolwiek zwiastuna czy nawet oficjalnego opisu obrazu „X-Men: 50
Apocalypse” już wiadomo, że pojawi się w nim Archanioł (cha, a więc jednak z tym zwiastowaniem jest coś na rzeczy! – przyp. red.), którego zdjęcia bezpardonowo wrzucił do sieci sam reżyser. No i niby wszystko jest w porządku, wszak te plotkarskie działania nie biorą się z niczego – prokurowane są w końcu przez ciekawość samych fanów potrafiących niekiedy zaspokajać ją… przy użyciu własnoręcznie tworzonych dronów szpiegujących plany filmowe. Problem jednak w tym, że każde dzieło fabularne – w szczególności to pełnometrażowe, z rozbudowaną, wielowątkową historią – ma fabułę po to, aby zapoznać się z nią zgodnie z kolejnością wątków i wydarzeń wymyślonych przez scenarzystę i przeniesionych na ekran przez reżysera. W dzisiejszym świecie niestety coraz trudniej dotrwać do premiery obrazu bez poznania – często mimowolnego! – szczegółów jego fabuły, a w rezultacie: bez jakiegokolwiek zaskoczenia, które przecież twórcy chcieliby widzowi zaserwować. Oby producenci w porę zdali sobie sprawę z tego faktu i przynajmniej w oficjalnych materiałach reklamowych zachowali wstrzemięźliwość. W przeciwnym wypadku już wkrótce liczni przyszli widzowie zamiast chodzić do kina, mogą na znak protestu... zacząć masowo gromadzić zapasy tubek z klejem i nożyczek. Po co? Aby ciąć dziesiątki oficjalnych trailerów, dopasowywać i kleić ich fragmenty, chałupniczą metodą otrzymując swoje własne, przedpremierowe kopie filmu. Oczywiście bez potrzeby uiszczania haraczu za bilet na dobrze znane (choć jeszcze niewidziane) dzieło.
facebook.com/superheromagazyn dołącz do nas
s k l e p . s u p e r h e r o . c o m . p l
wydania kolorowe • numery archiwalne • edycje limitowane
M A A GG A A ZZ YY N N M
Po godzinach... ANTYHERO
Wydawnictwo AntyHero sp. z o. o. Warszawa
Redakcja ul. Bogatyńska 10A 01-461 Warszawa redakcja@superhero.com.pl
Redaktor naczelny Michał Czarnocki m.czarnocki@superhero.com.pl
Reklama i Promocja promocja@superhero.com.pl
Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych i zastrzega sobie prawo do dokonywania ich skrótów i redagowania w przypadku publikacji, a także ich wykorzystania w Internecie oraz innych mediach w ramach działań promocyjnych Wydawnictwa AntyHero sp. z o. o. oraz „SuperHero Magazynu”. Listy nadesłane do redakcji nieopatrzone wyraźnym zastrzeżeniem autora mogą być traktowane jako materiały do publikacji. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i ogłoszeń, a Wydawca zastrzega sobie prawo do odmowy zamieszczeania treści sprzecznych z interesem Wydawnictwa lub linią programową „SuperHero Magazynu”, a także prawem polskim. Wszystkie publikowane materiały na łamach „SuperHero Magazynu” są chronione prawem autorskim. Ich kopiowanie, przedruk lub rozpowszechnianie w dowolnej formie wymagają pisemnej zgody Wydawcy. © 2014, 2015 Wydawnictwo AntyHero sp. z o. o.