Nr 1-2019 (24)
Cena: 17 zł
w tym 8% VAT
9 772392 250196
ISSN 2392-2508 INDEX 40523X ISSN 2392-2508
01
styczeń-luty
Regeneracja
© Stanisław Gajewski
2
1-2019
O
Borys Aleksy
Redaktor Naczelny
3
d pokoleń wychowujemy się w kulturze pracy i znoju. Już małe dzieci wiedzą, bez czego nie ma kołaczy. Odpoczynek często traktowany jest jako zwyczajne lenienie się. Dni większości z nas mijają więc na ciągłym trudzeniu się – czy to w pracy, czy przy obowiązkach domowych. Uprawianie kolarstwa, czy jakiegokolwiek innego sportu, daje dodatkowe pole do popisu. Krótko mówiąc, umiemy się zmęczyć, lubimy to robić, a przynajmniej wierzymy, że tak jest, a otoczenie nas do tego gorliwie zachęca. Tymczasem im dłużej nauka bada naszą fizjologię, tym wyraźniej pokazuje, że dobry odpoczynek to nie domena gnuśnych leni, lecz ludzi sukcesu. Kolarzy sukcesu tym bardziej. To podczas regeneracji, nie wysiłku, nasze ciało i umysł podnoszą swoje parametry. Praca nas zużywa, odpoczynek wynosi na wyższy poziom. Warto więc uczyć się odpoczywać, tym bardziej że samo w sobie staje się to coraz trudniejsze. Kiedyś ludzie, choć pracowali bardzo ciężko, trzymali się przynajmniej naturalnego rytmu życia, kładli się i wstawali z kurami. Współczesny człowiek nawet w tej dziedzinie ma pod górkę, bo wyłączyć serial czy wylogować się z Fejsbuka jest znacznie trudniej, niż zdmuchnąć świeczkę. Podobno to już udowodnione, że jesteśmy w większości permanentnie przemęczeni. En masse nie radzimy sobie z odpoczynkiem. Paradoksalnie, nigdy wcześniej nie mieliśmy takich możliwości i wiedzy na temat metod właściwej regeneracji, jak obecnie. Przynajmniej w naszej części świata możliwość umiejętnego zadbania o siebie jest dobrem powszechnie dostępnym, wystarczy trochę poczytać i wyrobić odpowiednie nawyki. Ta dostępność odpoczynku (mam na myśli podstawy, takie jak choćby sen, zdrowe jedzenie i opieka medyczna) to jednocześnie wielki, bezprecedensowy luksus, z którego aż nie wypada nie korzystać. Kto ma wątpliwości, niech spyta Salima Kipkemboi.
4
Spis treści
5
Spis treści
© kramon
© kramon
58
© Chris Auld Photography
6
90
12
PRZED STARTEM 30
28
FELIETON
24 Wyścigi, które trzeba zobaczyć Tomasz Czerniawski 26 Gran fondo tropem wilka Natalia Jerzak
Wolfgang Brylla, Paulina BrzeźnaBentkowska, Miłosz Sajnog, Adam Probosz
54
REGENERACJA
30 Dobre skutki zmęczenia Rafał Hebisz 34 Trenuj myślenie Arek Kogut 40 Wim Hof. Człowiek lodu Paweł F. Majka 46 Odpoczynek zawodowca Michał Gołaś 50 Jechać czy spać? Remigiusz Siudziński
54 Nawyk regeneracji Dominik Omiotek 58 Jakub Czaja o diecie amatora Małgorzata greten Pawlaczek 64 Ciało po tajsku Weronika Semczuk
68
PROFIL
„Przeciętny” rekordzista Valerjan Romanovski Małgorzata greten Pawlaczek
© Archiwum Wima Hofa
30
© kramon
40
106
© Hania Tomasiewicz
7
76
MIASTO
90
PELETON
86
PROFIL
96
PROFIL
Berlin na ostro Natalia Jerzak
Salim Kipkemboi. Kenijczyk, który woli rower Sjors Beukeboom
Czas transferów Wolfgang Brylla
Ambitny Dylan Teuns Elżbieta Kowalska
100
FACTORY TOUR
Akrylowa rewolucja marki Sportful Natalia Jerzak
106
TOUR DE
116
TEST
Zimowe bezdroża w najbliższej okolicy Małgorzata greten Pawlaczek
116 Kross Esker 4.0 120 EnviLiv Advanced Pro 0 Disc 124 Akcesoria
8
Redaktor naczelny Borys Aleksy borys@magazynszosa.pl Dyrektor artystyczna Sekretarz redakcji Hanna Tomasiewicz-Aleksy hania@magazynszosa.pl Redakcja Małgorzata greten Pawlaczek greten@magazynszosa.pl Skład i przygotowanie do druku Marlena Maciejczyk marlena@magazynszosa.pl Korekta Dariusz Tokarz
Fotografie Kristof Ramon Wojtek Sienkiewicz Łukasz Szrubkowski Hanna Tomasiewicz-Aleksy
© kramon
Zdjęcie na okładce East News
ISSN 2392-2508 Indeks 40523X
Wydawca Cyclemotion sp. z o.o. Kochanowskiego 72 51-601 Wrocław KRS 0000555921 NIP 898-221-03-86 Prenumerata Małgorzata Wąchała sklep@magazynszosa.pl Autorzy Borys Aleksy Sjors Beukeboom Wolfgang Brylla Paulina Brzeźna-Bentkowska Tomasz Czerniawski Michał Gołaś Rafał Hebisz Natalia Jerzak Mikołaj Jurkowlaniec Arek Kogut Elżbieta Kowalska Paweł F. Majka Dominik Omiotek Małgorzata greten Pawlaczek Adam Probosz Miłosz Sajnog Weronika Semczuk Remigiusz Siudziński W tym wydaniu użyliśmy nowego kroju Heneczek Pro dostarczonego przez Threedotstype.com
Druk Techgraf
Wszystkie materiały objęte są prawem autorskim. Przedruk i wykorzystywanie w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody dyrektora Wydawnictwa są zabronione. Prawa autorskie do opracowania plastycznego czasopisma „Szosa” należą wyłącznie do wydawcy. Sprzedaż numerów bieżących i archiwalnych jest zabroniona. Działanie wbrew powyższemu zakazowi skutkuje odpowiedzialnością prawną. Wydawca nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i ma prawo odmówić publikacji bez podania przyczyny. Czasopismo niniejsze nie stanowi oferty w rozumieniu prawa i jest publikowane jedynie dla celów informacyjnych. Ceny produktów są cenami sugerowanymi przez producentów lub dystrybutorów.
9
Reklama Mikołaj Jurkowlaniec mikolaj@magazynszosa.pl Tomasz Ożóg tomasz@magazynszosa.pl
Adres redakcji Kochanowskiego 72 51-601 Wrocław tel. 71 725 36 86 www.magazynszosa.pl
10
© Roger Viollet | East News
11
Raymond Louviot i Jacques Girard podczas sześciodniówki rozgrywanej w Paryżu w 1948 roku na Vél d'Hiv – krytym torze kolarskim Vélodrome d'Hiver (fr. welodrom zimowy), który w latach 1909-1959 znajdował się w pobliżu wieży Eiffla
Przed Startem Koła EVANLITE DISC 50 Cena kompletu od 3399 zł
EVANLITE DISC 50
Karbonowe koła Evanlite pod hamulce tarczowe mają obręcz o wysokości 50 mm. Jej przekrój ma kształt U-shape i szerokość 26 mm. Ta aerodynamiczna obręcz jest przystosowana do jazdy w systemie tubeless lub z dętką. Wysoka sztywność kół zapewnia efektywne przenoszenie mocy i dynamiczną jazdę, a zaplot 24/28 szprych odpowiada za ich dodatkową wytrzymałość. Komplet, zbudowany na piastach DT 350 i szprychach Sapim CX-Ray, waży 1650 g. Dostępna jest również wersja tych kół ze stożkiem o wysokości 38 mm. Wszystkie modele objęte są pakietem Crash Replacement. Koła budowane są ręcznie w Lemonbike. www.evanlite.com
12
SONKO MULTIGRANO EXPRESS LUNCH
Sonko oferuje błyskawiczny sposób na wsparcie regeneracji po wysiłku. Multigrano Express Lunch to smaczne, pożywne i pełnowartościowe posiłki, bogate w białko i błonnik. Ich przygotowanie trwa tylko chwilę. W składzie znajdziemy miks ziaren, warzyw i przypraw. Stanowią bazę do sałatek i dań głównych z dodatkiem mięs lub ryb. Z mieszanki kaszy kuskus i nasion chia można także przygotować sycące koktajle. www.sonko.pl
SIDI ERGO 5 I WIRE 2
Do sprzedaży wchodzą poprawione i ulepszone modele butów Ergo i Wire. Nową generację Ergo, opatrzoną cyfrą 5, wyposażono w nylonowo-karbonową podeszwę, co zapewne spodoba się sportowo nastawionym amatorom. Buty są komfortowe i jednocześnie sztywne. Zastosowanie systemów zapinania Tecno 3 Push oraz Soft Instep 4 gwarantuje precyzję dopasowania, płynniej niż dotąd pracuje również spinająca cholewkę linka. Nowy system Buty SIDI: Ergo 5 – 1149 zł Wire 2 – 1399 zł
zapinania zastosowano także w modelu Wire 2. To wyścigowe obuwie oparte na sztywniejszej i lżejszej, w pełni karbonowej podeszwie, które spełni oczekiwania „ścigantów”. Wire’y cieszą się zresztą sporą popularnością w zawodowym peletonie. W obu modelach zastosowano nowy sposób tłoczenia materiału i szycia, co sprawia, że wydają się wizualnie bardziej delikatne. Oba dostępne są także w kilku wersjach. Ergo 5 – w klasycznej błyszczącej, w matowej i matowej z szerszą cholewką dla osób, których stopa ma wyższe podbicie, więc potrzebuje w bucie więcej miejsca. Wire 2 z kolei można kupić w opcji błyszczącej, matowej oraz air – lepiej wentylowanej. www.velo.pl
Kask GIRO AETHER SPHERICAL MIPS 1399,90 zł
GIRO AETHER SPHERICAL MIPS
Nowy kask Giro Aether MIPS zaprojektowano z wykorzystaniem rewolucyjnego podejścia do zarządzania energią uderzenia rotacyjnego – MIPS Spherical.
Rower CANNONDALE SYNAPSE NEO 2 17 999 zł
CANNONDALE SYNAPSE NEO 2
Elektryczną szosówkę Cannondale’a zbudowano z wykorzystaniem napędu Bosch Active Line Plus trzeciej generacji, który jest cichy, lekki i mocny. Co więcej, nie stawia praktycznie żadnego oporu po wyłączeniu wspomagania. Akumulator PowerTube o pojemności 500 Wh został elegancko zintegrowany z dolną rurą i według producenta zapewnia wystarczający zapas energii na najdłuższe nawet dni w siodle. Synapse NEO jest jedynym rowerem szosowym ze wspomaganiem Bosch, kompatybilnym z dwublatową korbą, co zapewnić ma odpowiednie przełożenia na każdą trasę. Za pewne prowadzenie, dostosowane do nieco cięższego roweru, odpowiada geometria OutFront, łącząca dynamikę roweru szosowego i stabilność przy wysokich prędkościach. Dodatkowo, przy mniejszych rozmiarach ramy, zmniejsza też ryzyko zahaczenia czubkiem buta o przednie koło. Pozycja w Synapse NEO jest typowa dla rowerów endurance i zapewniać ma komfort podczas długich tras. Obszerne opony 700x32c i mikroamortyzacja Cannondale SAVE zapewniają komfort jazdy. Rower dostępny jest w czterech wersjach i czterech rozmiarach. www.cannondalebikes.pl
13
Opracowanie tej technologii zajęło inżynierom marki trzy lata. Jest ona zintegrowana pomiędzy warstwami pianki EPS – zamiast bezpośrednio z głową kolarza – gwarantując zalety systemu MIPS bez przeszkód w zapewnieniu komfortu i chłodzenia. Skorupę tego lekkiego kasku zbudowano z sześciu pojedynczych kawałków poliwęglanu. W połączeniu z masywnymi otworami wentylacyjnymi wewnętrzne kanały wymuszają przepływ powietrza po skórze głowy, chłodzenie jest więc optymalne. Kask wyposażono w zintegrowane porty do dokowania okularów. Oprócz regulacji dopasowania poprzez ergonomiczne i kompaktowe pokrętło można także regulować pionowe pozycjonowanie i dostroić asymetrycznie punkty styku. Kask dostępny jest w trzech rozmiarach: S (51-55 cm), M (55-59 cm) i L (59-63 cm). www.amppolska.pl
Przed Startem TACX NEO 2 SMART
14
W nowej wersji popularnego trenażera Tacx NEO Smart wprowadzono kilka ulepszeń, choć niezmiennie jego podstawową zaletą pozostają bardzo realistyczne odczucia z jazdy.
Nie mniej ważne cechy to maksymalny opór wynoszący w NEO 2 2200 watów oraz cicha praca. NEO komunikuje się za pomocą technologii Bluetooth oraz ANT+ FE-C. Technologia Plug in/Plug out pozwala na używanie trenażera z kablem zasilającym lub bez niego. NEO 2 od poprzednika różni wbudowany czujnik kadencji, analiza techniki pedałowania z balansem lewej i prawej nogi, niezależny pomiar mocy z obu nóg, większa pamięć oraz mocniejszy procesor. Zapewne część użytkowników zainteresuje to, że Tacx pracuje również nad symulacją owalnej zębatki! Ciekawą nowością w ofercie tego producenta są również torby ułatwiające transport dość przecież ciężkich i dużych urządzeń NEO. www.velo.pl
Trenażer TACX NEO 2 SMART 5899 zł
GIRO EMPIRE SLX
Empire SLX to lekkie i zaawansowane obuwie kolarskie zaprojektowane z myślą o wygrywaniu. Za przenoszenie mocy na pedały odpowiadają sztywna karbonowa podeszwa Easton EC90 SLX2 oraz jednoczęściowa cholewka Premium Evofiber SL. Klasycznie sznurowane buty Giro ważą zaledwie 350 g (komplet w rozmiarze 42,5). Sznurowadła, zdaniem producenta, gwarantują lepsze dopasowanie niż jakikolwiek inny system zapinania. Buty dostępne są w rozmiarach od 39 do 48 (w tym połówki od 39,5 do 46,5) oraz w dwóch wariantach kolorystycznych: czarnym i białym. W komplecie znajduje się wygodna torba do ich transportu. www.amppolska.pl Buty GIRO EMPIRE SLX 1449,90 zł
AKTUALIZACJA PROGRAMU OCHRONY KÓŁ CARBON CARE
Bontrager uaktualnił program ochrony Carbon Care o bezpłatną wymianę lub naprawę kół z włókna węglowego, które zostaną uszkodzone podczas jazdy w ciągu dwóch lat od pierwszego zakupu. Obejmuje on koła zakupione oddzielnie, jak również koła montowane fabrycznie w nowym rowerze. Do programu automatycznie włączono każde zakupione karbonowe koło i każdy rower, wyposażony w koła z włókna węglowego tego producenta, kupiony po 1 listopada 2018 roku. Ponadto po dwóch latach Carbon Care gwarantuje nabywcy dalszą ochronę, oferując ewentualną wymianę lub naprawę w znacznie niższej cenie. www.trekbikes.com
Koła VITTORIA ELUSION CARBON 3999 zł
VITTORIA ELUSION CARBON
Vittoria wzbogaciła ofertę kół o model Elusion Carbon, dostępny na stożkach o wysokości 30 mm lub 42 mm. Obręcze mają 17 mm szerokości wewnętrznej i 24 mm – zewnętrznej. Aluminiowe piasty wyposażono w łożyska maszynowe. Przednie koło ma 16, a tylne 21 szprych. Elusiony dostępne są tylko w wersji na oponę i klasyczne hamulce, a wyróżnia je bardzo atrak-
cyjna, jak na tego typu produkt, cena. Komplet na obręczach 30 mm waży 1526 g, a 1606 g wskazuje waga dla wersji 42 mm. Na tych kołach śmiało można wziąć udział w wyścigu, a między startami – jeździć na nich treningowo. www.velo.pl
15
BONTRAGER GARMIN EDGE 1030 Komputer rowerowy BONTRAGER GARMIN EDGE 1030 2599 zł
Bontrager wzbogaca Garmina Edge 1030, wiodący w swojej klasie komputer rowerowy z GPS, o dodatkowe funkcje i wyjątkowy czarny kolor. Najważniejsze rozwiązania ze standardowego 1030 wzbogacono o automatyczne sterowanie światłami, powiadomienia serwisowe i lepsze wrażenia od razu po montażu za sprawą wstępnej konfiguracji. Głęboka czerń nadaje elegancji. System sterowania światłami Bontrager Light Control pozwala uruchamiać lampki i przełączać je w poszczególne tryby oraz pokazuje stan sparowanych świateł z poziomu ekranu dotykowego. Światła zostają automatycznie włączone i ustawione w najlepszym trybie na początku jazdy. Dzięki zaleceniom serwisowym, wyliczanym na podstawie czasu jazdy, komputer zawsze oferuje maksymalną wydajność. Produkt objęty jest 30-dniową gwarancją satysfakcji Bontrager Unconditional Guarantee. www.trekbikes.com
Przed Startem
MAT Atom Deweloper w sezonie 2019
16
Pierwszym celem MAT Atom Deweloper w nowym sezonie są torowe mistrzostwa świata elity, które w lutym rozegrane zostaną w Pruszkowie. Cała ekipa trzyma kciuki za dobry występ Łucji Pietrzak i Justyny Kaczkowskiej, które są filarami polskiej kobiecej kadry.
P
rzygotowania do sezonu już się rozpoczęły, a pierwsze zgrupowanie zgromadzi całą drużynę w połowie stycznia w Chorwacji. – Po powrocie, 25 stycznia, podczas Balu Sportowca „Słowa Sportowego”, team zostanie oficjalnie zaprezentowany w pełnym, trochę zmienionym w stosunku do poprzednich lat składzie – mówi Paweł Bentkowski, dyrektor sportowy. Kontrakty przedłużyły: Monika Brzeźna, Katarzyna Wilkos, Agnieszka Bacińska, Karolina Sowa, Łucja Pietrzak, Justyna Kaczkowska oraz Kaja Rysz. Nowymi twarzami w drużynie będą juniorki Oliwia Majewska i Wiktoria Kierat oraz doświadczona już Weronika Humelt. W lutym i w marcu planowane są kolejne dwa obozy sportowe w krajach o klimacie bardziej sprzyjającym treningom szosowym. – Sezon rozpoczniemy najprawdopodobniej od startów krajowych, a następnie obierzemy kierunek na Czechy. Tradycyjnie już, bo po raz czwarty z rzędu, wystartujemy w etapówce Gracia Orlová. Dotąd w każdej edycji nasze zawodniczki stawały na podium lub meldowały się w pierwszej dziesiątce – mówi Paulina Brzeźna-Bentkowska, obecnie trenerka teamu, a także felietonistka SZOSY, która w 2014 roku wygrała ten wyścig. Odniosła w nim także trzy zwycięstwa etapowe.
– Jeśli pozwoli na to budżet, wystartujemy też w kilku nowych wyścigach w Austrii, Belgii, Holandii i być może we Francji – dodaje Paweł Bentkowski. – Ważną dla nas imprezą będą młodzieżowe torowe mistrzostwa Polski, które rozegrane zostaną w połowie maja. W tej imprezie będziemy bronić złotego medalu w wyścigu drużynowym na dochodzenie. W czerwcu uwaga teamu skupi się na szosowych mistrzostwach Polski. – Celujemy w podium i po cichu marzymy, że może w końcu któraś z naszych zawodniczek założy koszulkę z orłem – nie ukrywa trenerka ekipy, która tytuł mistrzyni Polski wywalczyła w 2005 roku. W lipcu Oliwia, Wiktoria, Justyna i Weronika powalczą o medale torowych młodzieżowych mistrzostw Europy. Team stanie także na starcie Tour de Feminin – O cenu Českého Švýcarska, etapówki, którą co roku gości Krásná Lípa. W sierpniu w planach jest Dolny Śląsk Tour i górskie szosowe mistrzostwa Polski. Sezon dla MAT Atom Deweloper zakończy się w październiku mistrzostwami Polski dwójek i drużyn, torowymi mistrzostwami Polski elity oraz torowymi mistrzostwami Europy elity. Zapytaliśmy również o stosowane w teamie metody regeneracji po treningach i wyścigach. – Nasze zawodniczki podczas wyścigów mają do dyspozycji fizjoterapeutę, który wykonuje masaż nóg i pleców. Gdy w okolicy jest jezioro, morze lub rzeka, wchodzą po prostu na chwilę do zimnej wody – mówi Paweł Bentkowski. – Korzystają także z różnego rodzaju rollerów, nogawek kompresyjnych, przenośnego urządzenia Power Play wykorzystującego terapię zimnem i przerywaną pneumatyczną kompresję (RICE), z zestawu stymulującego ugniatanie i gładzenie RecoveryPump oraz z elektrostymulatora Compex. Od czasu do czasu, już indywidualnie, także z kriokomory lub kriokapsuły. Każda zawodniczka we własnym zakresie stosuje odpowiedni trening funkcjonalny, rozciąganie, naprzemienny prysznic zimną i ciepłą wodą. Agnieszka Bacińska jest zwolenniczką jogi, a Monika Brzeźna – akupunktury. www.atomteam.pl
Rower KROSS VENTO 3.0 FEMI LINE 3499 zł Rower KROSS VENTO 6.0 FEMI LINE 5999 zł
KROSS VENTO 3.0 I VENTO 6.0 W WERSJI FEMI LINE
Kross Vento 3.0 z serii Femi Line to lekki i zwrotny rower szosowy, zaprojektowany specjalnie z myślą o kobietach. Został zbudowany z wykorzystaniem aluminiowej ramy i karbonowego widelca ze stożkową rurą sterową. Za napęd i hamulce odpowiada Shimano Sora 2x9, a za komfortową jazdę – opony Schwalbe Lugano o szerokości 28 mm. Tak jak we wszystkich rowerach Femi Line – siodełko, długość korb i szerokość kierownicy zaadaptowano do potrzeb kobiecej anatomii. Vento 6.0 to z kolei rower, który sprosta wymaganiom zawodniczek startujących w wyścigach szosowych lub triatlonie. Zbudowano go na lekkiej karbonowej ramie i wyposażono w pełną grupę Shimano Tiagra. Dopełnieniem są koła na obręczach FSA Vision Team 30 i oponach Schwalbe Lugano Kevlar Guard o szerokości 25 mm. Vento 6.0 Femi Line wyróżnia się elegancką, matową kolorystyką ramy, w której dominują granat, seledyn i fiolet. www.kross.pl
Są kompatybilne z większością rowerów, również z e-bike'ami. Za bezpieczeństwo platformy i rowerów odpowiada system zamków. Bagażnik
YAKIMA JUSTCLICK
Montowane na haku samochodu bagażniki Yakima JustClick zapewniają m.in. największą na rynku odległość między rowerami i zróżnicowanie ich wysokości.
MERIDA REACTO I SCULTURA
Reacto YC Edition i Scultura YC Edition to specjalne propozycje Meridy na sezon 2019.
Rower REACTO YC EDITION 18 990 zł Rower SCULTURA YC EDITION 18 990 zł
Skrót YC oznacza „Your Choice – Twój Wybór”. A ten sprowadza się do decyzji: nowoczesność czy klasyka? Reacto YC w malowaniu inspirowanym technologią i kultowym filmem SF „Tron” wpisuje się w najnowsze trendy. To model aero z hamulcami tarczowymi i chłodzeniem disc cooler. Klasyczna Scultura YC z hamulcami szczękowymi oferowana jest w malowaniu inspirowanym naturą. Oba modele wyposażono w karbonowe koła Vision, kompozytowe korby FSA i mechaniczną grupę Shimano Dura-Ace. Oferowane są w tej samej cenie. Mimo podobieństw każdy z nich to wyraz zupełnie innego podejścia do roweru szosowego. Kwestia wyboru. www.rowerymerida.pl
17
Bagażniki rowerowe YAKIMA JUSTCLICK (sugerowana cena) 2599-2899 zł
można odchylać przy zamontowanych rowerach, uzyskując dostęp do części bagażowej samochodu. Wykorzystany w platformach system pozwala na zamontowanie już złożonej platformy jedną ręką i bez używania narzędzi. Bagażniki wyposażono dodatkowo w kółka ułatwiające ich przemieszczanie. Yakima JustClick dostępne są w dwóch wariantach – na 2 lub 3 rowery. Specjalna przystawka pozwala zwiększyć ładowność nawet do 4 jednośladów. Okres gwarancji wynosi 5 lat. www.taurus.info.pl
Przed Startem Rower MARIN NICASIO 2 Cena: 5499 zł
MARIN NICASIO 2
Nicasio 2, szutrowy all-rounder zbudowany na stalowej ramie, łączy klasykę z nowoczesnością. Chromowo-molibdenową ramę uzupełnia w pełni karbonowy widelec, sztywne ośki i hydrauliczne hamulce. Rama ma możliwość zamontowania droppera, Marin przygotował otwór w ramie na przewód do manetki. Przeznaczeniem Nicasio 2 są zarówno kilkugodzinne gravelowe jazdy, jak też wielodniowe przygodowe eskapady z sakwami, przewidziano w nim bowiem możliwość montażu bagażników i błotników. Fabrycznie wyjeżdża na uniwersalnych i szybkich oponach Schwalbe G-One o szerokości 35 mm, ale w prześwity zmieszczą się także grubsze – do 40 mm. Napęd stanowi korba FSA 50/34 zestawiona z przerzutkami i kasetą 11-34 Shimano Tiagra oraz łańcuchem KMC. Nicasio 2 dostępny jest w sześciu rozmiarach – od 50 do 60 cm. www.marinbikes.com/pl
18
CCC-LIV
© CCC-Liv Team
Od udziału w Santos Women Tour Down Under sezon rozpocznie CCC-Liv, kobiecy team sponsorowany przez polkowicką firmę. Grupa jest kontynuacją WaowDeals Pro Cycling, w jej składzie została m.in. utytułowana Marianne Vos i młodziutka Jeanne Korevaar. – Kolarstwo kobiet ewoluuje w dojrzały, profesjonalny sport, w którym dotąd odgrywaliśmy i nadal chcemy odgrywać ważną rolę – mówi dyrektor sportowy Eric van den Boom.
ale w przyszłym roku liczę na więcej. Wciąż mam potencjał, by się rozwijać, a na pewno będzie to możliwe w ambitnym środowisku z profesjonalnym doradztwem – mówi.
Dlatego team pozyskał Ashleigh Moolman-Pasio, która w sezonie 2018 ukończyła sześć wiosennych klasyków w pierwszej dziesiątce i była druga w Giro Rosa. – Zdaję sobie sprawę, że są to dobre wyniki,
Do CCC-Liv przeszły także dwie Polki, Agnieszka Skalniak i Marta Lach. Skład teamu uzupełniają: Valerie Demey, Inge van der Heijden, Evy Kuijpers, Riejanne Markus, Pauliena Rooijakkers i Sabrina Stultiens.
© kramon
Majestatyczne dwutysięczniki znajdą się w centrum uwagi tegorocznego Tour de France. Przed kolarzami wyrośnie siedem wysokich przełęczy, w tym najwyżej położony drogowy przejazd Europy, Col de l'Iseran (2764 m).
107.
„Wielka Pętla” wyruszy 6 lipca z Brukseli. Stolica Belgii nieprzypadkowo dostąpi tego zaszczytu, to na cześć Eddy'ego Mercxa i 50. rocznicy pierwszego zwycięstwa „Kanibala” w Paryżu. Peleton na swojej trasie odwiedzi Wogezy i Masyw Centralny, następnie zagości na dłużej w Pirenejach, skąd przemieści się w Alpy, przed ceremonią zamknięcia na Polach Elizejskich. Jazda na czas została ograniczona do 57 kilometrów, rozłożonych po równo na odcinek jazdy drużynowej i etap indywidualny. Początku zmagań nie powinna cechować tak charakterystyczna dla TdF monotonia, gdyż już drugiego dnia zmierzą się ośmioosobowe zespoły, a cztery etapy w pierwszym tygodniu można śmiało przypisać do kategorii „górzyste”. Co więcej, szósty odcinek powróci na „Płaskowyż Pięknych Panien” drogą, która została poprowadzona wyżej, szutrowym odcinkiem, sięgając szczytu. Środkową część wyścigu przeznaczono na Pireneje, tam peleton spędzi cztery dni. Układ w czołówce na pewno zweryfikują jazda indywidualna wokół Pau oraz pierw-
szy z dwutysięczników – Col du Tourmalet (2115 m). Końcowe rozstrzygnięcia pozostawiono Alpom. Osiemnasty etap poprowadzi przez Col de Vars (2109 m), Col d'Izoard (2360 m) i Col du Galibier (2642 m), dziewiętnasty powróci po 12 latach na wspomnianą Col de l'Iseran oraz do ośrodka sportów zimowych Tignes (2113 m), wreszcie przedostatni zakończy się na wykorzystanym po raz ostatni w 1994 roku 33-kilometrowym podjeździe do najwyżej w Europie położonej stacji narciarskiej Val Thorens (2365 m).
SAMOOBSŁUGOWE
STACJE NAPRAWY ROWERÓW
W sumie podczas „Wielkiej Pętli” kolarzy czeka siedem górskich etapów i pięć wspinaczek na mety etapów. – Postanowiliśmy „zagrać” podjazdami powyżej 2000 metrów. W takich warunkach kumulacja wysiłku odegra szczególną rolę, gdyż wystąpi psychologiczna i fizjologiczna bariera, gdy zacznie brakować tlenu, a w mięśniach pojawi się więcej toksyn. Kolarze nie są przyzwyczajeni do tego typu wysiłku – wyjaśnił pomysł na trasę dyrektor techniczny Tour de France Thierry Gouvenou. Tekst: Tomasz Czerniawski
• PONAD 2500 STACJI W POLSCE • EKSPORT DO 21 KRAJÓW • PATENT NA WYNALAZEK
19
Tour de France NA WYSOKOŚCIACH
Przed Startem
Z
poprzedniego składu BMC pozostał mistrz olimpijski Greg van Avermaet oraz solidni Alessandro de Marchi, Joey Rosskopf i Patrick Bevin. Grupę zasilili doświadczeni zawodnicy: Simon Geschke, Guillaume Van Keirsbulck, Serge Pauwels, Riccardo Zoidl i Laurens Ten Dam, a także dwaj młodsi, z wciąż nie w pełni uwolnionym potencjałem, Jakub Mareczko i Łukasz Wiśniowski. Z CCC Sprandi Polkowice przeszli: Paweł Bernas, Kamil Gradek, Łukasz Owsian, Szymon Sajnok i Amaro Antunes. Zakontraktowano również dwóch innych zawodników z przeszłością w polkowickim zespole, Josefa Černego i Victora de la Parte. Pierwsza polska grupa World Tour zarządzana przez Continuum Sports, liczy na mocne otwarcie sezonu, a jej powodzenie w wiosennych klasykach spocznie na barkach Van Avermaeta. Sezon 2019 rozpocznie się dla
„pomarańczowych” mistrzostwami Nowej Zelandii w jeździe na czas. Kolejnym startem będzie pierwszy wyścig UCI World Tour – Santos Tour Down Under. CCC Team skupi się też na tygodniówkach zaliczanych do UCI World Tour, w których nastawia się na zwycięstwa etapowe oraz walkę w klasyfikacji generalnej. Najważniejszym z grand tourów
będzie Tour de France. – Nie mamy w naszym składzie faworyta klasyfikacji generalnej, ale liczymy na mocny start w Brukseli w jeździe drużynowej na czas. Mamy nadzieję, że uda nam się zamknąć sezon z przynajmniej 20 zwycięstwami na koncie – mówi Jim Ochowicz. Tekst: Tomasz Czerniawski
© Chris Auld Photography
20
CCC TEAM
CCC Team to całkiem nowa drużyna, niemająca już wiele wspólnego z BMC Racing czy CCC Sprandi.
SZYBSZY WSZĘDZIE SYSTEMSIX
21
Długo oczekiwany SystemSix to najszybszy zgodny z przepisami UCI rower szosowy. To kompletny system do zwiększania prędkości wszędzie, gdzie się tego spodziewasz i tam, gdzie niekoniecznie. Szybciej na podjazdach, szybciej na zjazdach, szybciej w sprintach i w grupie. To najszybszy rower na świecie. Sprawdź dlaczego na cannondalebikes.pl
Przed Startem
RACE THROUGH POLAND
J
ak zapewnia pomysłodawca i organizator Paweł Puławski, lepiej znany jako „Piko”, będzie „jeszcze lepsza, jeszcze większa, jeszcze bardziej wymagająca”. – Każdy uczestnik sam wyznacza swoją trasę i decyduje, jak długa ona będzie – mówi Paweł. – Organizator przekazuje tylko informacje o starcie i mecie oraz punktach kontrolnych, w których trzeba pojawić się w określonej kolejności.
22
Wyścig wystartuje spod Hali Stulecia we Wrocławiu. Tutaj odbędzie się oficjalny wyjazd na południe miasta pod eskortą policji. Dalej poprowadzi przez południowe przygraniczne zakątki Polski w kierunku z zachodu na wschód. Zahacza również o tzw. czeski Śląsk – w nawiązaniu do strategicznego ominięcia „podwójnej wspinaczki” przez zwycięzcę pierwszej edycji wyścigu, Pawła Pieczki. – Zbyt łatwo jednak nie będzie – mówi „Piko”. – Pogórze Kaczawskie, Góry Izerskie, Sudety Wschodnie, Pieniny czy Beskid Wyspowy to tylko niektóre pasma górskie, jakie odwiedzą uczestnicy, a naprawdę potrafią one dać w nogi nawet profesjonalnym kolarzom. Race Through Poland to wyścig „self support”, w którym samodzielnie trzeba radzić sobie z ewentualnymi kłopotami, bez zewnętrznego wsparcia. Jesteś na tyle odważny, żeby to zrobić?
© kramon
www.racethroughpoland.pl
© Paweł Puławski
Drugą edycję długodystansowego wyścigu kolarskiego „przez Polskę” zaplanowano na maj 2019 roku.
KOSZT UTRZYMANIA GRUPY
World Tour
Ile wynosi budżet CCC Team? Dokładna kwota owiana jest tajemnicą, podobnie jak w przypadku niemal wszystkich zespołów profesjonalnych. Publicznie znane są liczby krezusa w tym towarzystwie, Team Sky, oraz francuskiej grupy sponsorowanej przez firmę z branży finansowej AG2R La Mondiale.
M
ożna przyjąć, że budżet pierwszej polskiej drużyny w elicie peletonu niewiele odbiega od zasobów, które ma do swojej dyspozycji AG2R. Skład tej ekipy oparty jest na francuskich kolarzach. Zespół Vincenta Lavenu w sezonie 2017 dysponował budżetem w wysokości 16,85 mln euro. Gros tej kwoty, bo 69%, pochłonęły pensje, na które przeznaczono 8,75 mln euro, plus 2,88 mln euro odprowadzonego podatku od wynagrodzeń. Blisko 4 mln euro poszło na zakupy i opłaty, a 0,41 mln euro na pozostałe podatki, cła i tym podobne. Budżet AG2R w 2011 roku wynosił niewiele ponad 9 mln euro, co świadczy, że w dłuższym okresie koszt utrzymania grupy na najwyższym poziomie rośnie. To samo widać po słupkach wydatków Team Sky. Brytyjczycy przed ośmiu laty zamykali budżet w kwocie 18,7 mln euro, natomiast w 2017 roku potrzebowali już ponad dwa razy więcej. Ten trend zapewne się nie zmieni. Presję na wzrost płac już wywierają arabskie zespoły UAE Team Emirates i Bahrain-Merida, a rozbujaniem rynku transferowego grozi zapowiadane wejście nowego gracza z chińskim kapitałem, przewyższającym możliwości Team Sky. Tekst: Tomasz Czerniawski
© kramon
NA TRASIE GIRO D'ITALIA
W czasach, gdy Tour de France cierpi pod panowaniem grupy Sky, Giro d'Italia skutecznie broni swoich przewag. Niedzisiejszy rajd Chrisa Froome'a przez Colle delle Finestre, wysoki wzlot Toma Dumoulina nad Nairo Quintaną czy cudowne odrodzenie Vincenzo Nibalego – to tylko przykłady z ostatnich lat. 102. edycja „Corsa Rosa” ma ponownie zdobyć serca kibiców nieprzewidywalnością i statusem wybitnie górskiej trzytygodniówki.
S
pektakl 11 maja rozpocznie krótka jazda indywidualna na czas (8,2 km) ze stromym podjazdem na Wzgórze Św. Łukasza w Bolonii. Pierwsza część wyścigu ominie wielkie przełęcze, otwierając pole do popisu przed sprinterami i harcownikami. Dziewiątego dnia kolarze na jeden jedyny dzień opuszczą Włochy podczas jazdy indywidualnej do San Marino (35 km).
W ostatni tydzień wprowadzi kolarzy i kibiców królewski odcinek Lovere-Ponte di Legno, którego różnica wzniesień zbliży się do 6 tys. metrów za sprawą mitycznych przełęczy Gavia i Mortirolo. Bariera 5 tys. pęknie jeszcze raz, przedostatniego dnia rywalizacji w Dolomitach. Wyścig zakończy 2 czerwca trzecia jazda indywidualna na czas – w Weronie, na dystansie 16 kilometrów, z podjazdem Torricelle na trasie.
Konkretne uderzenie nastąpi dopiero pod koniec drugiego tygodnia w zachodniej części włoskich Alp. W Piemoncie trzynasty etap zakończy wspinaczka pod Nivolet, a przejazd przez Dolinę Aosty przypomni dawno niewidzianą przełęcz San Carlo.
– Myślę, że to najtrudniejsze Giro d'Italia w ostatnich 20 latach – powiedział dyrektor wyścigu Mauro Vegni. – Nie z uwagi na 46 tys. metrów przewyższenia, ale z powodu rozłożenia tych trudności i wpakowania 25 tys. metrów w zaledwie pięć etapów.
Tekst: Tomasz Czerniawski
23
Gavia i Mortirolo
Przed Startem
NIE PRZEGAP!
WYŚCIGI, 24
SANTOS TOUR DOWN UNDER (2.UWT) ▶ 15-20 stycznia ▶ Tygodniówka po drogach południowej Australii co roku inauguruje cykl UCI World Tour. Przed rokiem dominację kolarzy z Antypodów niespodziewanie przerwał kolarz z RPA Daryl Impey. Impreza powróci w znane sobie tereny i zakończy się królewskim rozdaniem na Willunga Hill. VUELTA A SAN JUAN INTERNACIONAL (2.1) ▶ 27 stycznia-3 lutego ▶ Osiem dni ścigania w argentyńskiej prowincji San Juan, położonej w zachodniej części kraju. Przewaga płaskich etapów przyciągnie na start Petera Sagana, Fernando Gavirię i Marka Cavendisha. Oczy wytrawnych obserwatorów będą również skierowane na debiutanta w zawodowym towarzystwie, mistrza świata juniorów Remco Evenepoela. CHALLENGE MALLORCA (4 X 1.1) ▶ 31 stycznia-3 lutego ▶ Seria czterech wyścigów jednodniowych na Majorce ponownie rozpocznie sezon na Starym Kontynencie. Tym razem trzy pierwsze dni poprowadzą kolarzy przez tereny górzyste, a tylko ostatni otworzy drzwi przed sprinterami. MISTRZOSTWA ŚWIATA W KOLARSTWIE PRZEŁAJOWYM (CM) ▶ 2-3 lutego ▶ Elitę przełajową wszystkich kategorii podejmie nadbałtyckie miasteczko Bogense na duńskiej wyspie Fionia. Przetestowana podczas Pucharu Świata pętla godna jest rangi zawodów. Spore wrażenie robi długi
odcinek smagany morskimi falami, na którym Mathieu van der Poel będzie chciał przerwać trzyletnią serię Wouta Van Aerta. VOLTA A LA COMUNITAT VALENCIANA (2.1) ▶ 6-10 lutego ▶ Dobrze obsadzona rywalizacja na drogach wschodniego wybrzeża Hiszpanii. Zawody rozpocznie w Alicante jazda indywidualna na czas, a zwycięzcę zapewne wyłoni przedostatni etap, z finałem na trzykilometrowej ściance do kaplicy św. Łucji. TOUR COLOMBIA (2.1) ▶ 12-17 lutego ▶ Najlepiej obecnie obsadzony wyścig Ameryki Południowej. W minionym sezonie pierwszą edycję wygrał Egan Bernal. W centrum drugiej znajdzie się miasto Medellín oraz królewski etap z metą na Alto Palmas (2480 m n.p.m.). Oprócz kolumbijskiej czołówki na starcie spodziewani są Chris Froome, Alejandro Valverde i Vincenzo Nibali. VOLTA AO ALGARVE (2.HC) ▶ 20-24 lutego ▶ Impreza na południu Portugalii pozostała wierna swojemu sprawdzonemu formatowi. Dwa etapy dla sprinterów, dwa z podjazdami i jazda indywidualna na czas tworzą układ idealny dla Michała Kwiatkowskiego. W Algarve kolarz Team Sky dopisał do swego bogatego palmarès już cztery etapy oraz dwa końcowe triumfy, w tym ten ubiegłoroczny. VUELTA A ANDALUCÍA „RUTA DEL SOL” (2.HC) ▶ 20-24 lutego ▶ Wyścig odwiedzi sześć z ośmiu andaluzyjskich prowincji, od Sanlúcar de Barrameda w Kadyksie po Alhaurín de la Torre pod Ma-
© kramon
które trzeba zobaczyć lagą. Trasa – pozbawiona klasycznego górskiego finału, za to z krótką jazdą indywidualną na czas – sprzyja wszechstronnym kolarzom, z umiejętnościami zeszłorocznego zwycięzcy Tima Wellensa. MISTRZOSTWA ŚWIATA W KOLARSTWIE TOROWYM (CM) ▶ 27 lutego-3 marca ▶ Welodrom w Pruszkowie po 10 latach ma ponownie zostać areną zmagań najlepszych torowców globu. Podczas pięciodniowych zawodów będzie do zdobycia 20 kompletów medali. Nie lada wyzwanie przed Szymonem Sajnokiem, który stanie do obrony tytułu w olimpijskim wieloboju omnium. UAE TOUR (2.UWT) ▶ 25 lutego-2 marca ▶ Nowość w kalendarzu UCI World Tour, poskładana z dwóch wyścigów – Abu Dhabi Tour i Dubai Tour. Peleton w sześć dni zwiedzi wszystkich siedem emiratów Zjednoczonych Emiratów Arabskich, od Abu Zabi po Dubaj. Trasa nie ominie podjazdu pod Jebel Hafeet, gdzie zabawił się ostatnio Alejandro Valverde. OMLOOP HET NIEUWSBLAD (1.UWT) ▶ 2 marca ▶ Ceniony wyścig we Flandrii, inaugurujący sezon północnych klasyków. Na jego trasie, pomiędzy brukowanymi ściankami Muur-Kapelmuur i Borsberg, największy sukces w karierze odniósł Łukasz Wiśniowski, zajmując na mecie poprzedniej edycji drugie miejsce za Michaelem Valgrenem. Tekst: Tomasz Czerniawski
Już czas na
PRENUMERATĘ!
Tylko Ty i
Przed Startem
SPORTFUL DOLOMITI RACE
26
Corsa da lupi
W tym roku gran fondo Sportful Dolomiti Race obchodzi swoje ćwierćwiecze, o czym wyje wilk (wł. lupo) widniejący w jego logo. Jest to jeden najcięższych amatorskich wyścigów w Europie. Pewnie dlatego przyciąga wszystkich tych, którzy nie wahają się na myśl, że przyjdzie im wylać w Dolomitach hektolitry potu i łez Tekst: Natalia Jerzak Zdjęcia: Gaetano Caberlotto, Natalia Jerzak
T
egoroczny tytuł najwyższego szczytu, „Cima Coppi” tego wyścigu, dzierży Passo Manghen, którego szczyt dumnie wznosi się na 2047 m n.p.m. Zanim jednak uczestnicy go osiągną, muszą wystartować z Feltre. Start i meta zaznaczone są żółtą gwiazdą wymalowaną na kostkach brukowych tego uroczego miasteczka, a ściślej na Piazza Maggiore – historycznym placu w centrum miejscowości, z renesansowymi schodami prowadzącymi do kościoła św. Rocha. To stąd w roku 2011 wystartował 17. etap Giro d’Italia, a 1 czerwca tego roku właśnie tutaj będzie meta 20. odcinka „Corsa Rosa”. Biorąc udział w Sportful Dolomiti Race, można więc podążyć włoskim śladem kolarskiej historii. Wyścig rozgrywany jest na dwóch dystansach, do wyboru – medio route (133,8 km i 3050 metrów przewyższeń) i gran fondo (204 km,
4900 metrów przewyższeń). Dodatkowo organizatorzy przewidzieli wyścig dla dzieci, czyli minifondo. Na obu trasach do zdobycia są cztery szczyty, ale medio route ma łagodniejszy przebieg – chociaż i na tej trasie można spotkać nachylenie 16% – oraz 8 zamiast 11 klasyfikacji. O ile w tym wyścigu, którego drogi splatają się z największą włoską etapówką, lidera nie wyróżnia się słynną „maglia rosa”, o tyle – podobnie jak praktykowano to w Giro d'Italia w latach 1946-1951 – ostatni zawodnik otrzymuje czarny trykot. To nie ujma, tylko wyraz uznania. Organizatorzy mają świadomość, że to nie jest lekkie, łatwe i przyjemne gran fondo, nie bez powodu promują je hasłem „Only Real Cyclists!”. I dlatego też dla wszystkich biorących w nim udział przewidziano pomarańczowe koszulki kolarskie z limitowanej edycji Body Fit Pro EVO, zaprojektowane
gran fondo Sportful Dolomiti Race 16 czerwca 2019 roku
Start i meta: Feltre Gran fondo route: 204 km, przewyższenie 4900 m Medio route: 133,8 km, przewyższenie 3050 m www.sportfuldolomitirace.it
27
specjalnie na tę okazję. Dla większości uczestników ten trykot będzie miał przede wszystkim wartość sentymentalną. Taką koszulkę można wprawdzie kupić, ale to nie to samo. Nie da się przecież po prostu zapłacić za wrażenia, których dostarcza zdobywanie kolejnych szczytów i poczucie przekraczania własnych ograniczeń. To trzeba przeżyć. Udział w wyścigu ma jednak swoją – zaskakująco niewygórowaną – cenę: 50 euro płatne do 26 stycznia, później wpisowe wzrasta do 60 euro (i 70 euro tuż przed samym wyścigiem). W pakiecie startowym, oprócz wspomnianej koszulki, uczestnicy znajdą ubezpieczenie, serwis rowerowy oraz sześć punktów żywieniowych i z nawodnieniem na trasie, numer startowy, bezpłatny parking do bezpiecznego przechowywania roweru, dostęp do szatni i prysznica oraz posiłek regeneracyjny w trakcie „pasta party”. Aby wziąć udział, nie trzeba należeć do żadnego teamu: wystarczy mieć więcej niż 19 lat oraz przedstawić aktualne zaświadczenie lekarskie, orzekające o braku przeciwwskazań do udziału w wyścigu kolarskim (zaświadczenia dotyczące triatlonu lub fitnessu nie będą brane pod uwagę!). Osoby powyżej 64. roku życia mogą wystartować tylko na medio route.
i 30 minut (pod warunkiem że w odpowiednim czasie zawodnik zamelduje się także na dwóch punktach kontrolnych). Na początku października, przy okazji Sagan Days, wraz z międzynarodową grupą dziennikarzy mieliśmy okazję przetestować część trasy i zaatakować trzy z czterech szczytów: Passo Manghen, Passo Rolle i Croce d’Aune, gdzie będzie meta ostatniego z górskich etapów Giro. I gdzie 11 listopada 1927 roku Tullio Campagnolo, zmagający się z wymianą tylnego koła, wpadł na pomysł znanego do dziś zacisku na szosowe piasty. Mogliśmy zrobić sobie pod jego pomnikiem zdjęcie.
W razie problemów ze sprzętem lub po prostu rezygnacji z dalszej jazdy liczyć można na busy organizatora, które zwiozą zawodników z rowerami do mety. Być może na pociechę będą mogli nałożyć sobie dodatkową porcję pasty. Być może...
O skrajnych zmianach temperatur nawet nie ma co wspominać, na górskich wyścigach to oczywiste. Ale w Dolomitach nie tyle mamy szansę odczuć na własnej skórze różne warunki pogodowe, co w ciągu jednego dnia doświadczyć kilku pór roku. Podjeżdżając pod Passo Manghen, wyjeżdżaliśmy z jesieni i wjechaliśmy w... wiosnę. Za lasem rozciągał się wspaniały widok na dolinę, promienie słońca głaskały nas po twarzach, a zieleń trawy syciła oczy. Zimny poranek stanowił zaledwie blade wspomnienie, gdy osiągnęliśmy wysokość 1722 metry i 9,8%, o czym informowała tabliczka. Docisnęliśmy do 10,2%, ogień poszedł w łydy, ale pod oponami zamiast iskier błysnął... lód. Widok ze szczytu na poziomie 2047 m n.p.m. przypominał pocztówkę z siedziby św. Mikołaja. Mróz szczypał, śnieg się skrzył, a w schronisku czekały na nas gorąca herbata i stosy pizzy.
W roku ubiegłym na linii startu dłuższego dystansu stanęło 1657 zawodników oraz 80 zawodniczek, a zwycięzca przejechał trasę wyścigu w 6 godzin i 32 minuty (ze średnią prędkością 31 km/h). Ale spokojnie – limit czasu wynosi dwa razy więcej, bo 12 godzin
Jak łatwo można przewidzieć, 16 czerwca na tej przełęczy śniegu raczej nie należy się spodziewać. Ale wspomnienia po „Corsa Rosa” już tak. A czy czegoś więcej, to zależy już tylko od tego, czy zdecydujesz się odpowiedzieć na zew wilka.
Felieton
Adam Probosz
28
AND THE OSCAR GOES TO…
Założyłem sobie, że nie będę pisał felietonów bieżących. To raczej refleksje na założony temat, obrazki związane z kolarskim światem. Sezon 2018 także nie jest już bieżący i skusiło mnie, żeby wybrać z niego to, co najbardziej mnie poruszyło. Numer jeden to z pewnością ucieczka Christophera Froome'a na Colle delle Finestre, kolarski spektakl, jakiego dawno nie widziałem. Takiego Froome'a nie znałem i tym większą radość sprawiła mi jego akcja. Tej odrobiny szaleństwa, postawienia na jedną kartę, podjęcia ryzyka tak brakuje w dzisiejszym kolarstwie, które – jak powiedział ostatnio jeden z zawodników – „stało się czystym biznesem”. Numer dwa to zwycięstwo Michała Kwiatkowskiego w Tirreno-Adriático. „Kwiato” z sezonu na sezon przekracza kolejne granice. Jako „pierwszy Polak” zapisał już na koncie wiele sukcesów i z pewnością przyjdą następne. W „Wyścigu Dwóch Mórz” nie był jedynym liderem swojej ekipy, ale znów pokazał nie tylko znakomitą formę, ale także coś, z czym trzeba się urodzić – umiejętność sięgania po swoje tam, gdzie nadarzy się okazja. Po raz kolejny pojechał jak profesor. Numer trzy to triumf Vincenzo Nibalego w Mediolan-San Remo. „Rekin z Mesyny” udowodnił, że otwierający sezon wielkich klasyków wyścig nie jest tylko wiosennymi mistrzostwami świata dla sprinterów. Wyczuł, że Cipressa i Poggio to wciąż wzniesienia dające szansę na skuteczny atak. Ruszył w swoim stylu, a że zjeżdżać potrafi znakomicie, to... tyle go widzieli. Znakomity góral był najszybszy na Via Roma, co już na początku sezonu przypomniało wszystkim, jak nieprzewidywalne potrafi być kolarstwo. Chciałbym zmieścić na podium jeszcze jeden moment, więc umówmy się, że na trzecim miejscu ex aequo z Nibalim stanie John Degenkolb. Takiego ładunku emocji w jednym etapowym zwycięstwie nie było już dawno. Półtora roku po wypadku, który mógł zakończyć jego karierę, Niemiec uniósł ręce na mecie najbardziej epickiego etapu ubiegłorocznego Tour de France. To był wielki powrót wspaniałego zawodnika.
Wolfgang Brylla
STARY, NIE JARY
„20 lat minęło jak jeden dzień” – śpiewał Andrzej Rosiewicz w sequelu przygód inżyniera Karwowskiego. Po 20 latach Andrea Tafi zdecydował, że wróci na kolarskie trasy. Dokładniej: wróci na jeden konkretny wyścig. I wróci tylko, jeśli znajdzie na tyle sfrajerowaną drużynę, która zaproponuje mu krótkoterminowy kontrakt. Tafi kolarzem był przednim, jednym z najlepszych „klasykowców” drugiej połowy lat 90. Wygrywał i „Flandryjską Piękność”, i Lombardię, i Paryż-Roubaix. Zyskał sobie przydomek „Gladiator”. A gladiatorzy poddawać się nie zamierzają. Dlatego też Tafi, który dwanaście lat temu zakończył karierę, wpadł na genialny według niego pomysł. By uczcić 20-lecie triumfu w „Piekle Północy”, pojawi się ten jeden jedyny raz na bruku. Nie w charakterze widza, tylko na rowerze. Podobno 52-letni Włoch jest już po słowie z jakimś teamem. Jakim? O tym oczywiście oficjalnie nie chce mówić. Tafi nadal kręci na szosówce. Rocznie pokonuje spore dystanse, rzędu 19 tys. kilometrów, wagowo nie przekracza 80 kg. Choć nie ścigał się od dawna, prawdopodobnie miałby niezłe szanse, by ukończyć Roubaix w ogonie. Nikt oczywiście nie myśli, nawet on sam, o tym, że odegra ważną rolę w królowej wiosennych klasyków. Eksbożyszcze kibiców chce po prostu zobaczyć, czy podoła trudom nowoczesnego kolarstwa z jego „marginal gains”. Choć nie jest ono koncertem życzeń, marzyć każdemu wolno. Niech marzy więc i Tafi. Czy zastanawiał się jednak nad tym, jaką pseudoreklamę zaserwuje on swojej rzekomo ukochanej dyscyplinie? Bo raczej żadna poważna ekipa, której zależy na osiągnięciach sportowych, nie podpisze z nim umowy. Jeśli już, chyba tylko po to, żeby na chwilę zaistnieć w mediach, żeby było wokół niej głośno. Start Tafiego potraktowano by w kategoriach spóźnionego primaaprilisowego żartu bądź gminnych dożynek. A nie daj Boże, coś by się Andrei jeszcze przydarzyło na trasie – kraksa, upadek, szpital. Dla dobra kolarstwa i własnego, Andrea, wyluzuj! Twoja EPOka już się zakończyła. I dobrze.
Miłosz Sajnog
DZBAN
KARUZELA
No i ruszyła transferowa karuzela... A tak naprawdę to już się zatrzymała. Z peletonem pożegnało się kilka doświadczonych i utytułowanych zawodniczek: mistrzyni świata Giorgia Bronzini, mistrzyni Słowenii Polona Batagelj czy też mistrzyni Austrii Martina Ritter. Do życia powołana została nowa ekipa Trek-Segafredo, w której oprócz Lizzie Deignan, Elisy Longo Borghini i Ellen Van Dijk zobaczymy Anię Plichtę. W mojej ocenie to duży i ważny krok w jej sportowej karierze. Głośno, przynajmniej na naszym podwórku, było o pozyskaniu przez ekipę Marianne Vos nowego sponsora – firmy CCC. Bardzo ciekawy ruch, który otworzył drzwi do jednej z najlepszych drużyn świata dwóm Polkom: Agnieszce Skalniak i Marcie Lach, która po trzech latach spędzonych w MAT Atom Deweloper trafia do grupy UCI. Tego właśnie potrzebowała Marta, by móc rozwijać swoją karierę. Będę ją bacznie obserwować i nie ukrywam, że liczę, iż odniesie kilka zwycięstw w światowych wyścigach. Ze swoimi teamami pozostały Kasia Niewiadoma, Gosia Jasińska, Kasia Pawłowska i Gienia Bujak. Na krajowym podwórku też trochę się pozmieniało. Wrocławska ekipa, sponsorowana przez deweloperów, odmłodziła nieco skład, podpisując kontrakt z Oliwią Majewską (Copernicus-Akademia Michała Kwiatkowskiego), Wiktorią Kierat (BCM Nowatex Ziemia Darłowska) oraz Weroniką Humelt (UKS Mróz Colnago Kórnik). Z teamem pożegnała się Aurela Nerlo, która w sezonie 2019 zasili szeregi toruńskiego Pacificu – ten w przyszłym sezonie nastawia się wyłącznie na szkolenie kobiet. O ile w światowym peletonie powoli szykują się poważne zmiany dotyczące wynagrodzeń, wyścigów i zasad prowadzenia drużyn, o tyle w Polsce w tej kwestii nie dzieje się nic nowego. I najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie zapowiada się ani na ewolucję, ani na rewolucję. Od trzech lat próbujemy w 38-milionowym kraju znaleźć sponsora, by wskoczyć wreszcie do grona ekip UCI, ale co roku wyrasta mur nie do przebicia. Dopóki w Polsce nie będzie dla kobiet wyścigów z prawdziwego zdarzenia, dopóty ciężko będzie znaleźć sponsora, który wyłoży miliony na grupę. Smutne, ale niestety prawdziwe.
29
Ogłoszono młodzieżowe słowo roku. Jak zawsze mam z tym problem, głównie ze względu na wiek, coraz odleglejszy od młodzieżowego. Miałem już wcześniej problem ze słowem roku – „odjaniepawlić”. Ale skorzystałem z pomocy młodzieży, która wyjaśniła mi, co to oznacza i kiedy używać. Z dzbanem historia jest prostsza. Mamy pusty dzban, dzban z urwanym uchem, mamy również „Malowany dzbanek”, o którym śpiewała Helena Vondráčková... Dzban nie kojarzy się zatem zbyt prestiżowo i nic dziwnego, że młodzież wyzywa się od dzbanów. Ponoć obecna kariera tego słowa to w dużej mierze zasługa mediów społecznościowych. Właśnie w mediach społecznościowych ukazał się rozbrajająco szczery apel o pomoc w ratowaniu toru kolarskiego w Pruszkowie. Zbiórkę organizują pracownicy, którzy wierzą w dobrą wolę zwykłych ludzi. Trzeba się spieszyć, bo do końca roku oddać należy 600 tysięcy plnów, a całe zadłużenie sięga 8 mln monet. Ujęło mnie również wskazanie winnych tej sytuacji – tor umiera przez niegospodarność i zaniechania osób odpowiedzialnych za jego budowę. Byłem na torze podczas jego budowy i po jego otwarciu. Byłem też w gabinecie prezesa związku kolarskiego, a PZKol to jeden z niewielu związków sportowych w Polsce, który do gabinetu prezesa ma doklejony taki wspaniały obiekt treningowy. Widniejące w KRS nazwisko prezesa spółki zarządzającej torem brzmi bardzo tak samo jak nazwisko byłego sekretarza generalnego PZKol z czasów budowy. Ale to, jak mawiają politycy, nic nie znacząca koincydencja. W każdym razie w tym gabinecie prezesa na specjalnej podstawce spoczywał wieniec zbóż w postaci tarczy z napisem: „Prezesowi – brać kolarska”. I tak sobie myślę, że od nowego roku brać kolarska powinna wręczać w podziękowaniu dla działaczy związkowych właśnie dzban. Może być prestiżowy, może być malowany. Może być z jakimś okolicznościowym napisem. Pewnie młodzież wymyśli wkrótce jakieś krótkie słowo na określenie szybkiego oddalenia się w nieznane. Może dzbany zaczną też wręczać zwykli ludzie dobrej woli? Może wręczanie dzbanów utrwali się jako nowa świecka tradycja? I może wtedy tak zwanych działaczy najdzie w końcu jakaś refleksja…
Paulina Brzeźna-Bentkowska
30
R E GE N E R AC JA
ZMĘCZENIE
DOBRE SKUTKI
zmęczenia
ABY OSIĄGAĆ ZMIANY ADAPTUJĄCE ORGANIZM DO WYSIŁKU, NALEŻY WIELOKROTNIE PROWOKOWAĆ STAN ZABURZENIA RÓWNOWAGI WEWNĘTRZNEJ ORGANIZMU. EFEKTEM TYCH ZABURZEŃ JEST ZMNIEJSZANIE SIĘ MOCY MIĘŚNI PODCZAS WYSIŁKU, CZYLI ZMĘCZENIE. POJAWIENIE SIĘ TAKIEGO STANU PODCZAS TRENINGU MOŻE BYĆ KORZYSTNE
Tekst: Rafał Hebisz Zdjęcia: Kristof Ramon
31
R E GE N E R AC JA
ZMĘCZENIE
D
la kolarza efektem procesu treningowego jest uzyskanie możliwie najlepszego czasu podczas wyścigu. Aby ten cel osiągnąć, wykonuje się liczne treningi, którym przypisuje się wiele zmian adaptacyjnych. Poprzez specyficzne ćwiczenia wielu zawodników rozwija wytrzymałość, siłę, szybkość itp. Inni potrafią bardziej sprecyzować cechy adaptacji i wykonują treningi ukierunkowane na poprawę maksymalnego poboru tlenu, mocy progu beztlenowego, utleniania tkanki tłuszczowej itp.
32
Osiągnięcie tych zmian wymaga wielokrotnego prowokowania stanu zaburzenia homeostazy, czyli równowagi wewnętrznej organizmu. Skutkiem tych zaburzeń, do których za chwilę wrócimy, jest zmęczenie, czyli – z fizjologicznego punktu widzenia – zmniejszanie się mocy mięśni podczas wysiłku. Z pojawienia się takiego stanu podczas treningu może wynikać wiele korzyści. Powszechnie znaną przyczyną zmęczenia jest zmniejszenie dostępności węglowodanów (głównie glukozy pochodzącej z rozpadu glikogenu). Dochodzi do tego, gdy ćwiczymy intensywnie w długim czasie (powyżej 60 minut). Gdy wyczerpujemy glikogen, zwiększa się zużycie aminokwasów rozpuszczonych we krwi. Ich przemiany dostarczają kolarzowi dodatkowej energii, z drugiej strony sprawiają, że powstaje wiele produktów ubocznych. Kluczowym z nich jest adenozynomonofosforan (AMP). W ostatnich latach naukowcy przypisali tej substancji najważniejsze znaczenie w rozwoju wydolności fizycznej m.in. kolarzy. Pojawienia się dużych ilości AMP w mięśniach trudno stwierdzić i zmierzyć w warunkach treningowych. Niemniej pośrednią miarą czy też symptomem jego powstania jest trudność w utrzymaniu mocy, która pojawia się podczas długotrwałego treningu. Natomiast zmniejszenie zapasów glikogenu można, pośrednio, stwierdzić, mierząc poziom glukozy we krwi. Wielu z was doskonale wie także, że jedną z przyczyn zmęczenia jest wzrost stężenia kwasu mlekowego w mięśniach. Dochodzi do niego, jeśli intensywność wysiłku jest duża i tempo przemian tlenowych nie może dostarczyć wystarczającej ilości energii. Gdy taki wysiłek trwa dłużej niż 10 sekund, dodatkowa energia jest produkowana drogą metabolizmu
WYSIŁEK POWODUJE WIELE ZMIAN W RÓWNOWADZE ORGANIZMU, KTÓRE MAJĄ ZWIĄZEK Z POPRAWĄ WYDOLNOŚCI FIZYCZNEJ, ALE NIEZBĘDNY JEST UMIAR W JEGO STOSOWANIU
beztlenowego – kwasomlekowego. Dodatkowo aktywne są przemiany wspierające energetycznie mięśnie, w których produkowane jest wspomniane wyżej AMP. O jego nagromadzeniu w mięśniach może pośrednio świadczyć trudność w utrzymaniu mocy mięśniowej z początkowej fazy wysiłku (powtórzenia). Również wysokie stężenie mleczanu we krwi (powyżej 8 mmol/l) będzie pośrednio wskazywało na nasiloną produkcję AMP. Dlatego w kontroli treningu zasadne jest korzystanie z komercyjnie dostępnych analizatorów mleczanu. Wysiłek powoduje także wiele innych zmian w równowadze organizmu, które mają związek z poprawą wydolności fizycznej kolarza. Podczas
Naukowcy przypisali adenozynomonofosforanowi (AMP) – jednemu z produktów ubocznych przemian, zachodzących w organizmie podczas wysiłku – kluczowe znaczenie w rozwoju wydolności fizycznej sportowców
Wysiłki polegające na pokonywaniu dużego oporu (lub wysiłki, w których znaczącą rolę odgrywa amortyzacja, tj. bieg, zeskoki) powodują, że uszkodzeniu ulegają komórki mięśniowe. Gdy odpoczywamy, tkanka mięśniowa odbudowuje się i staje się bardziej odporna na uszkodzenie. O zmianach w tym zakresie świadczą pojawiające się dolegliwości bólowe (mylnie przez wielu nazywane „zakwasami”). Badaniem mogącym potwierdzić taki rodzaj zmęczenia jest pomiar stężenia kinazy kreatynowej we krwi (możliwy do wykonania w większości przychodni i laboratoriów). To tylko przykład wielu tego rodzaju zmian zmęczeniowych, koniecznych do prowokowania poprawy wydolności. Co z tego wynika? Bardzo istotny wniosek: jednym z celów bieżących treningu jest spadek możliwej do utrzymania mocy mięśniowej. Ten spadek najczęściej możemy zaobserwować podczas treningu, choć czasem jest zauważalny dopiero w kolejnych jednostkach treningowych. Mimo korzyści wynikających ze zmęczenia potrzebny jest też umiar w jego dozowaniu. Dlatego oprócz znajomości procesów zmęczeniowych potrzebna jest też znajomość procesów (a jeszcze bardziej – sposobów oceny) ›‹ właściwego wypoczynku.
33
treningu zachodzą przesunięcia i utrata płynów wewnątrzustrojowych, co w restytucji skutkuje zwiększeniem ich objętości (w tym objętości krwi). Takie zmiany można śledzić, mierząc hematokryt (element podstawowego badania morfologii krwi).
R E GE N E R AC JA
TRENING MENTALN Y
34
TRENUJ MYŚLENIE
Zakładam, że – jak większość z nas – często stajesz na głowie, aby pogodzić amatorski sport z czasem dla rodziny oraz karierą zawodową. A jednocześnie próbujesz zachować balans między obciążeniami organizmu a zdrowiem i snem. Niekiedy jednak sprawy nie idą po twojej myśli i zaczyna brakować na coś czasu lub energii. Wtedy pojawia się mniejsza lub większa frustracja
N
a podstawie swoich obserwacji trenerskich, literatury i rozmowy z psychologiem sportu spróbuję podpowiedzieć, jak można zmienić sposób myślenia, aby czerpać więcej radości z uprawiania kolarstwa. I wciąż zachować przy tym równowagę między poszczególnymi, wymienionymi we wprowadzeniu aspektami życia.
Tekst: Arek Kogut Zdjęcia: Kristof Ramon
W moim przekonaniu najważniejsze w uprawianiu sportu amatorskiego (zawodowego zresztą też) jest uświadomienie sobie, co tak naprawdę najbardziej cię w nim kręci. To determinuje wszystkie decyzje, które w związku z tą aktywnością podejmiesz. Może to być rywalizacja z innymi
albo chęć sprawdzenia swoich granic w walce ramię w ramię na stromym wzniesieniu lub w końcowym sprincie. Motywacją bywa także chęć rozwoju osobistego i regularne wychodzenie ze strefy komfortu na treningach. Albo podziwianie z siodełka roweru widoków, relaks po pracy czy zmniejszenie
poziomu stresu. Wielu amatorów trenuje kolarstwo, by schudnąć i w ogóle poprawić kondycję psychofizyczną.
DOCENIAJ SWOJE DOKONANIA Słowo „sukces” zostało w ostatnich latach zdeprecjonowane. Kojarzy się z napompowanymi frazesami filmikami amerykańskich coachów biznesowo-lifestylowych z YouTube'a, w których nie ma miejsca na realną ocenę życia. A przecież zaliczamy w nim zarówno wzloty, jak i upadki. W życiu każdego z nas tych ostatnich jest całkiem sporo, warto więc doceniać każdy moment, kiedy możemy cieszyć się ze swoich osiągnięć lub dokonań. Wiadomo, że każdy z nas ma inną osobowość, temperament i styl, ale pewne kwestie są uniwersalne – takie jak wiara w siebie i akceptowanie siebie takim, jakim się jest (nie mylić z brakiem ambicji, ale tej rozumianej pozytywnie). Wraz z godzinami spędzanymi na treningach rośnie twoja forma, masz coraz lepsze wyniki na zawodach sportowych, mniej niż dotąd wysiłku musisz wkładać w szybkie pokonanie ulubionej trasy niedaleko domu – wszystko to są powody do dumy i namacalne efekty treningów i wyrzeczeń. Tymczasem nierzadko zamiast się tym cieszyć, sam przed sobą umniejszasz swoje dokonania. W miejsce radości, pojawiają się wątpliwości i rozterki: „To wszystko, na co mnie stać? Czy te osiągnięcia są naprawdę
MYŚLISZ WARUNKOWO CZY ROZWOJOWO? W psychologii wyróżnia się dwa podstawowe sposoby myślenia – niezmienny, sztywny (z ang. fixed mindset) oraz nastawiony na rozwój (z ang. growth mindset). Obydwa mieszają się u każdego z nas w rozmaitych proporcjach, choć dany typ myślenia może przeważać. Sztywny umysł skłania do wniosku, że to, w jaki sposób myślisz, jest już ustalone i niewiele da się z tym zrobić. Podpowiada, że umiejętności, które masz, są wrodzone i raczej nie nauczysz się już niczego nowego. Osoba o takim sposobie myślenia uważa porażkę za coś tragicznego, nieodwracalnego, niewnoszącego żadnej informacji, którą można dobrze wykorzystać. Wszelka krytyka, również konstruktywna, jest przez nią traktowana
jak atak personalny. Większość zadań do wykonania taki stan umysłu traktuje jak zło konieczne i skłania do zainwestowania minimalnej ilości energii oraz wysiłku w ich realizację – zgodnie z przekonaniem, że skoro talent jest wrodzony, to nie ma sensu zawracać sobie głowy doskonaleniem się. W końcu, gdy natrafisz na jakąkolwiek przeszkodę w realizacji celu czy wyzwania, w większości przypadków po prostu się poddasz lub zdecydujesz się pójść po linii najmniejszego oporu. W kolarstwie fixed mindset jest równie ograniczający jak w życiu i w rezultacie daje mniej satysfakcji oraz radości z uprawiania sportu. Oto przykłady, w jaki sposób takie myślenie przekłada się na praktykę: każdy trening to testowanie siebie (pobijanie rekordów pomimo jazdy regeneracyjnej), jazda zbyt mocna do aktualnych możliwości, ignorowanie sygnałów organizmu o zmęczeniu, unikanie jazdy w grupie w obawie przed słabszą od innych dyspozycją, unikanie wyzwań (rozwijanie tylko swoich najlepszych cech, pomijanie tych najsłabszych), robienie cały czas tego samego sezon po sezonie, szybka rezygnacja, poddawanie się, skupienie wyłącznie na celu i brak przyjemności z procesu jego osiągania, częste przemęczenie i rozdrażnienie. »
35
Każda przyczyna, dla której uprawiamy sport, wiąże się z innym podejściem. W przypadku zawodników regularnie ścigających się w zawodach warto, aby sposób myślenia uwzględniał częstą pracę na granicach swoich możliwości, pozytywne nastawienie do rywalizacji i długofalowe planowanie. I tu warto się zastanowić, czy ścigasz się, bo tego chcesz, czy skłonili cię do tego inni? I wprawdzie lubisz atmosferę zawodów, ale tak naprawdę żadnej satysfakcji nie daje ci pójście w trupa przez kilkadziesiąt (lub więcej) kilometrów. A może jest odwrotnie – spędzasz czas na samotnych treningach, rywalizując z wirtualnymi segmentami, podczas gdy chciałbyś spróbować zmierzyć się z innymi kolarzami na zawodach, lecz brakuje ci odwagi lub pewności siebie, aby zrobić pierwszy krok? Znam też osoby, które największą radość czerpią z pozytywnych emocji i satysfakcji, jakie pojawiają się po realizacji treningu. Wiedza o tym, co dokładnie nas motywuje i nadaje sens wysiłkowi, pozwala łatwiej zmobilizować się do zrobienia ćwiczeń niż np. sama chęć realizacji planu treningowego.
coś warte? Przecież koledzy z teamu i znajomi na Stravie jeżdżą dużo szybciej! Moje małe osiągnięcia nic nie znaczą”. Takie myśli nie tylko odbierają satysfakcję z uprawiania sportu, ale sprawiają, że wyjście na trening nie daje radości, staje się tylko przykrym obowiązkiem. To pierwszy sygnał, który powinien być dla ciebie ostrzeżeniem i skłonić cię do tego, by coś zmienić.
R E GE N E R AC JA
TRENING MENTALN Y
36
Z kolei umysł nastawiony na rozwój uważa, że dzięki właściwej pracy możesz zmieniać swój sposób myślenia, podnosić poziom umiejętności i uczyć się nowych. Jeśli poniesiesz porażkę, wyciągasz z niej wnioski i uznajesz, że jest to kolejna lekcja, która pomoże ci w przyszłości uniknąć podobnych błędów i się rozwinąć. Krytykę traktujesz jak szansę na poprawę, jeśli tylko jest konstruktywna. Do wielu zadań podchodzisz jak do wyzwań, które pozwolą ci się rozwinąć, więc wkładasz w ich wykonanie większy wysiłek i zaangażowanie. Sytuację kryzysową uważasz za kolejną możliwość progresu i okazję do rozwiązania problemu. Tak jak w życiu, przeważający sposób myślenia typu growth mindset pozwala czerpać z kolarstwa sporo radości, odczuwać satysfakcję z uprawiania sportu i nie poddawać się z powodu porażek. W praktyce ten sposób myślenia oznacza patrzenie długofalowe na swój sport, świadomość tego, dlaczego tak naprawdę trenuję, myślenie o swoim rozwoju całościowo, a nie tylko przez pryzmat kolarstwa, szukanie możliwości do wzrostu, zamiast wymówek przed podejmowaniem trudniejszych zadań, stawianie sobie wyzwań, pokochanie procesu, a nie tylko efektów, osiągniętego celu. SŁUCHAJ NAWET, GDY NIE CHCESZ Podobnie jak w treningu sportowym, również w pracy nad sposobem myślenia rewolucja nie jest skuteczna. Największym wrogiem stopniowego progresu jest perfekcjonizm, chęć zmiany wszystkiego tu i teraz, i to w idealny sposób. To blokuje przed zrobieniem czegokolwiek nowego, bo pojawia się obawa przed porażką, przed tym, że efekt nie będzie idealny. Dlatego przede wszystkim warto spotkać się z sobą w miejscu, w którym się właśnie jest – ze wszystkimi wadami i ograniczeniami – i robić małe kroki naprzód. Obejmuje to zarówno trening, jak i pracę nad sposobem myślenia. Zacznij od wsłuchania się w swoje potrzeby. Czy naprawdę chcesz dzisiaj wyjść na trening, czy
POLECANE PUBLIKACJE: R. Ghildiyal, „Role of Sports in the Development of an Individual and Role of Psychology in Sports” w: „Mens Sana Monogr.” 2015, Jan-Dec; 13(1): 165–170. C. I. Karageorghis, P. C. Terry, „Psychologia dla sportowców”, Wydawnictwo Inne Spacery 2014.
też się do tego na siłę zmuszasz? Może gdzieś w głębi siebie czujesz, że kolacja z bliską osobą byłaby lepszym rozwiązaniem niż godzina na trenażerze w garażu? Te podpowiedzi łatwo usłyszeć, ale też równie łatwo zignorować, szczególnie gdy nam nie leżą, a ściślej – nie odpowiadają naszemu sposobowi myślenia. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy ignorujemy podpowiedzi naszego organizmu od dłuższego czasu. Doskonale wiemy, kiedy potrzebny nam urlop lub zwolnienie obrotów w pracy. Wydaje się oczywiste, w którym momencie warto poświęcić więcej czasu rodzinie kosztem treningu. Umysł sam podpowiada, kiedy kolejny wyścig będzie okazją do fajnej zabawy i rywalizacji, a kiedy robisz go na siłę (który to już raz?), z nadzieją, że tym razem rozegrasz go inaczej. Czasami te rzeczowe podpowiedzi wprawiają nas w zakłopotanie i zastosowanie się do nich wymaga dużej siły woli. Z mojej praktyki wynika, że wsłuchanie się w siebie da nam wprawdzie mało krótkotrwałej przyjemności, ale za to dużo satysfakcji w przyszłości, bo w efekcie doprowadzi do wzrostu, rozwoju.
Jeśli masz wątpliwości, zastanawiasz się nad podjęciem decyzji, zapytaj, jak widzą twoje zachowanie inni, zwłaszcza bliskie osoby, przyjaciele. Zrób także coś innego niż dotychczas, aby wyrwać się z rutyny i spojrzeć na siebie z dystansu. Częste wolne od pracy nie jest możliwe w wielu zawodach, ale być może kilka godzin weekendu poświęcone na naukę wspinaczki lub tańca towarzyskiego wniosłoby powiew świeżości? Wakacje bez roweru, ale za to z kitesurfingiem albo spędzone na hamaku z książką niezwiązaną z kolarstwem, mogą pomóc w spojrzeniu na swoje życie z dystansu i w przedefiniowaniu podejścia. Pocieszający jest fakt, że nie jesteś odosobniony w wątpliwościach i pracy nad sobą – takie dylematy i trudności w podejmowaniu niekiedy prostych decyzji ma praktycznie każdy z nas. Powinieneś także wiedzieć, że nasze ciało i umysł dość chętnie nam wybaczają. Nawet jeśli je ignorowałeś przez dłuższy czas, zawsze możesz zacząć ich znowu słuchać. I zgodnie z ich podpowiedziami podejmować właściwe decyzje, które pozwolą ci się rozwijać nie tylko w kolarstwie. »
37
dystrybucja
R E GE N E R AC JA
TRENING MENTALN Y
Bez przeciążania nie ma wygrywania
MICHAŁ DĄBSKI, psycholog sportu. Specjalizuje się w pracy nad rozwojem umiejętności
38
mentalnych. Uprawiał sport wyczynowo. Jako psycholog ma wieloletnie doświadczenie praktyczne w pracy z zawodnikami kilkunastu dyscyplin. Uczestniczy w procesach przygotowań do igrzysk olimpijskich. Pracuje z mistrzami Polski, Europy i świata
C
zym są nawyki umysłu w kontekście treningu amatora kolarstwa? Nawyki to zautomatyzowane czynności, które „odpalają się” na określoną wskazówkę i mają doprowadzić do nagrody (rezultatu). W każdym kontekście nawyki mają za zadanie ograniczać wysiłek (poznawczy i fizyczny), czyli powtarzać to, co wyuczone, by oszczędzać energię. Z powodzeniem możemy powiedzieć, że również w treningu istnieją nawyki. Jakie korzyści, a jakie zagrożenia może nieść ze sobą określony sposób myślenia? W psychologii sportu wyczynowego dążymy do automatyzacji czynności, fachowo określanych jako „wykonanie sportowe”. Czyli do robienia tego, co ciało umie zrobić nawykowo, i do nieprzeszkadzania mu w tym. To jest największa korzyść. Zagrożeniem są sytuacje, w których zawodnik w czasie startu wplata między wykonanie sportowe myśli – zazwyczaj nadmiernie analizuje wykonanie, wątpi we własne siły i umiejętności lub porównuje się z innymi. To obniża rzeczywiste możliwości i końcowy wynik na mecie. Nierozwojowy sposób myślenia przekłada się na trening. Ponieważ nawyki kształtują się poprzez regularne powtarzanie, dlatego zagrożeniem w czasie treningu jest to, że ucząc się np. negatywnego dialogu wewnętrznego, tkamy w naszym mózgu takie połączenia neuronalne, które „odpalą się” na zawodach w ten sam sposób. Mówiąc o dialogu wewnętrznym, mam na myśli sposób, w jaki z sobą rozmawiamy. Ten dialog zmienia się w zależności od motywacji, nastroju, momentu treningu, a nawet poziomu glikogenu czy sodu w organizmie podczas wysiłku. Jeśli bezrefleksyjnie podążamy za tym dialogiem, to będzie on robił wszystko, by oszczędzać energię. Czyli zamiast realizować zadanie, znajdziemy powód, by odpuścić. Tak właśnie tworzy się negatywny nawyk, który – gdy „jest
za ciężko” – każe nam przestać, bo nagrodą będzie „brak przeciążenia”. To myślenie krótkofalowe, które w rezultacie prowadzi do odpuszczenia i mniejszej satysfakcji z uprawianej dyscypliny. A co sądzisz o tak popularnym dzisiaj pozytywnym myśleniu? Pozytywne myślenie zostało mocno nadwyrężone przez pseudospecjalistów, którzy wciskają w nas kolanem puste hasła: „myśl tylko pozytywnie”, „nie ma emocji negatywnych – to wybór”, „wyobrażaj sobie tylko zwycięstwo”. Każdy zdrowy rozwój wymaga również negatywnych emocji, które z czasem, jako informatory, pokazują nam, że coś jest ważne, a czegoś się obawiamy. Tylko w ten sposób możemy zrobić kolejny krok. Na przykład rozwijać strategię radzenia sobie w sytuacji treningu i rywalizacji. Dlatego nie mówimy o przykładach pozytywnego myślenia, ale o procesach, które mogą zbudować nasz nowy nawyk. Możesz podać jakieś przykłady tych procesów? Choćby samoregulacja i „hartowanie”, których celem jest identyfikacja nawyków ograniczających, tak by świadomie inwestować energię w zadania i strategię, gdy ciało chce ją oszczędzać. I to jest droga do zmiany nawyku, bo bez przeciążania nie ma wygrywania. Nic lepiej nie wpływa na poczucie skuteczności, jak świadomość sprawstwa własnych sukcesów i możliwości wypracowania nowych zachowań. To „odpala” kolejny poziom motywacji. Mam zresztą swoje ulubione powiedzenie, którym uruchamiam w zawodnikach refleksję i chęć poszukiwania balansu w ich dialogu wewnętrznym: „W czasie treningu słuchaj swojego ciała, a na zawodach każ mu się zamknąć”. Wierzę, że to „zamknięcie się” jest szansą na zwiększoną determinację i wejście w swój najlepszy tryb automatyczny aż do mety! ›‹ Rozmawiał: Arek Kogut
39
ZIMNO
40
R E GE N E R AC JA
CIEPŁO, CIEPLEJ, GORĄCO... LODOWATO!
41
© kramon
Poszukiwanie idealnej metody regeneracji przypomina zabawę w ciepło-zimno. Szukamy, testujemy, próbujemy rozmaitych technik, często z równie różnorodnym skutkiem. Rób to, weź tamto, jedź gdzieś, zjedz coś. A ja mówię: „STOP!”. I wylewam na was kubeł zimnej wody
Tekst: Paweł F. Majka
R E GE N E R AC JA
ZIMNO
W
42
łaśnie, zimno. Zależnie od kaprysów własnej termorecepcji możemy odczuwać je różnie. Komfortowe dla jednych 20°C, dla innych będzie granicą, od której sięgną po dodatkową warstwę. Czynników determinujących tolerancję chłodu jest wiele, zależy ona m.in. od ilości tkanki mięśniowej, która generuje ciepło, wieku, płci, przebytych schorzeń oraz gospodarki hormonalnej i biochemicznej organizmu. Receptory temperatury odpowiedzialne za sygnały – „uważaj, opierasz się o gorącą płytę indukcyjną”, „będzie boleć” albo „naciągnij czapkę na uszy, zrobiło się zimno” – ulokowane są tuż pod skórą, skąd wiedzie najkrótsza droga do środowiska zewnętrznego i wysyłanych przez nie bodźców. Nawiasem mówiąc – tych reagujących na ciepło jest cztery razy mniej niż tych, które alarmują mózg o chłodzie. Dlatego szczękamy zębami z zimna, nie na plaży. Część receptorów temperatury (mniejsza część) ukryta jest głęboko wewnątrz ciała, w okolicach kręgosłupa. I to właśnie one stymulowane są przez białka, hormony i szereg związków biochemicznych. Dzięki temu nie zamarzamy od razu po wskoczeniu – lub wpadnięciu, bo o wskakiwaniu zaraz – do lodowatej wody. Wewnętrzne receptory utrzymują temperaturę ciała w normie, bo ograniczają ukrwienie skóry. Informacją najistotniejszą w całej tej architekturze zimna jest jednak fakt, że w chłodzie można się zahartować, co przynosi ogrom korzyści. A jak mawia Wim Hof: „Zimno jest bezlitosnym, ale sprawiedliwym nauczycielem”. SAGA O CZŁOWIEKU LODU Wim Hof – gość w stylu Jeffa Bridgesa, który na jednym z filmików z YouTube'a gra na gitarce, śpiewając „Bajlando”. Szerzej znany jest jako Iceman. Podobno w dzieciństwie próbował zbudować igloo, ale zasnął ze zmęczenia w śniegu i doznał hipotermii. Kilka lat później, przechodząc obok bardzo zimnej wody przykrytej cienką warstwą lodu, poczuł chęć zanurzenia się w niej. Nie opierał się długo. Zrzucił ciuchy i wskoczył. Jak sam opisuje, doznał wtedy głębokiej zmiany na poziomie fizjologii, doświadczył jakiegoś rodzaju przejścia. Od tamtej pory regularnie korzysta z lodowatych kąpieli i eksperymentuje z ezoterycznymi technikami, dyscyplinującymi ciało i umysł. Wszystkich odruchowo szukających dłonią termostatu albo naciągających na grzbiet koc ostrzegam – winter is coming.
INFORMACJĄ NAJISTOTNIEJSZĄ W CAŁEJ TEJ ARCHITEKTURZE ZIMNA JEST FAKT, ŻE W CHŁODZIE MOŻNA SIĘ ZAHARTOWAĆ, CO PRZYNOSI OGROM KORZYŚCI, A „ZIMNO JEST BEZLITOSNYM, ALE SPRAWIEDLIWYM NAUCZYCIELEM”
Kilkadziesiąt lat praktyki i wystawiania się na ekstremalne bodźce zaowocowało stworzeniem autorskiej metody Wima (metoda poprawia odporność organizmu i uczy, jak kontrolować układ nerwowy – podobno autonomiczny) opartej na trzech filarach: oddychaniu, ekspozycji na zimno i ćwiczeniach medytacyjnych. Szczególnie ciekawy jest pierwszy element, wywodzący się rzekomo z buddyjskiej medytacji tummo, zaadaptowanej przez Wima. Wyobraźcie sobie taki obrazek: chłodne pomieszczenie, temperatura oscyluje w granicach 5°C. Wewnątrz skąpo odziani mnisi oddają się medytacji. Gdy osiągną jej głęboki stan, na ramiona nakładane są im mokre prześcieradła (1 x 2 m, temperatura wody 6°C). Nawet tzw. zdrowy człowiek zacząłby drżeć, z czasem doprowadziłby w ten sposób do skrajnego wychłodzenia organizmu, ale nie mnisi. Prześcieradła na ich plecach zaczynają parować. Po godzinie materiał jest suchy. Każdy mnich podczas jednej sesji suszy trzy prześcieradła. Tak wiele ciepła generują ciała zatopionych w medytacji buddystów. Ale wróćmy do Wima. Jest on absolutnym rekordzistą w mrożących krew w żyłach dziedzinach. W Księdze Guinnessa zapisał się już ponad dwadzieścia razy, ustanawiając m.in. najdłuższy czas przebywania w lodzie od szyi w dół (wytrzymał blisko 2 godziny, podczas których temperatura jego ciała spadła zaledwie o 0,3°C). Wspiął się na Kilimandżaro w ciągu dwóch dni i omal nie zdobył szczytu Mount Everest – z powodu kontuzji stopy zawrócił z wysokości
7400 m. Ponadto przebiegł maraton za kołem podbiegunowym przy temperaturze −20°C w czasie 5 godzin i 25 minut oraz ukończył maraton na pustyni Namib bez wypicia łyka wody. Aha. Za każdym razem był w samych szortach. Jak sam podkreśla: „Mamy wspaniałe mechanizmy w naszych ciałach, tyle tylko, że przytłumiliśmy je poprzez noszenie ubrań. (...) Wszyscy posiadamy moc uleczania – wewnętrznego doktora – tyle tylko, że zapomnieliśmy o tym”. OD CIEPŁOLUBNYCH DO ZIMNOKRWISTYCH O metodzie Wima Hofa rozmawiałem z Marcinem Petrusem, założycielem N.ICE Collective, który ukończył kurs instruktorski w Przesiece, gdzie Wim otworzył ośrodek szkoleniowy. To tam znajduje się Wodospad Podgórnej, ulubione miejsce lokalnych morsów. Stamtąd ruszają prowadzone przez Wima zimowe marszruty na Śnieżkę. Wszyscy członkowie załogi mają na sobie jedynie szorty i gęsią skórkę. Marcin jeździł trochę na szosie, startował w amatorskich zawodach, ma w nogach Rondo Babka. Jego zdaniem każdy sportowiec powinien stosować terapię zimnem i oddechem, choć kluczowy jest tu inny element – mindset. Właściwa praca zaczyna się, gdy stojąc przed lodowatą wodą, obserwujemy, jakie procesy zachodzą w naszym umyśle. W miejsce treningu pojawia się medytacja. Czy czuję strach? Z czego on wynika? Jakie traumy lub trudne doświadczenia wychodzą w obliczu bezlitosnego bodźca, jakim jest
© kramon
43
zimno? Gdy opanujemy mentalny stres, który każe walczyć lub uciekać, pojawia się adaptacja. I to – zdaniem Marcina – różnica między metodą Wima a zwykłym morsowaniem. Korzyści płynących z regularnych zimnych kąpieli jest wiele. Obniżają poziom insuliny we krwi, co dobrze wpływa na pracę serca. Zdecydowanie poprawiają działanie układu odpornościowego, aż 40% rzadziej na choroby dróg oddechowych zapadają aktywnie
morsujący. Intensywna rozgrzewka i zanurzenie się na kilka minut w lodowatej wodzie działa podobnie do krioterapii. Silny bodziec termiczny kurczy powierzchowne naczynia krwionośne, krew cofa się w głąb ciała i poprawia krążenie w narządach wewnętrznych. Gdy wyjdziemy z wody, następuje reakcja odwrotna. Krew z impetem wraca do skóry, stawów, kończyn
górnych, intensywnie je odżywiając, regenerując i wzmacniając odporność organizmu na chłód i wirusy. Wydzielają się endorfiny. Sama metoda nie jest skomplikowana. Wystarczy 15-20 minut dziennie. Oddychanie, medytacja i zimno. Dla jasności – nie chodzi jednak o zwykły rytm wdech-wydech, a kontrolowaną hiperwentylację. »
R E GE N E R AC JA
ZIMNO
Usiądź lub połóż się w wygodnej pozycji. Weź głęboki wdech od przepony aż po obojczyki i naturalnie wypuść powietrze. Ruch powinien być płynny i dość szybki. Powtarzaj schemat do momentu, aż poczujesz mrowienie w ciele i lekkość w głowie. Prawdopodobnie wystarczy ci około 30 oddechów. Po ostatnim wstrzymaj się. Zamknij usta, zablokuj krtań i zrelaksuj się. W ten sposób wyrównujesz poziom tlenu i dwutlenku węgla w organizmie. Skup się na swoim ciele, rozluźnij spięte mięśnie, myśl o bólach i miejscach zapalnych, jeśli jakieś cię trapią. Po upływie ok. 90 sekund poczujesz wyrzut adrenaliny i stymulację hormonalną. Gdy nie będziesz mógł dłużej wytrzymać, zaczerpnij głęboko powietrza i przytrzymaj je w płucach 15 sekund. Koniec. Unormuj oddech. Całość powtórz trzy razy. Medytacja. Chodzi o wejście w stan, kiedy ciało zaczyna funkcjonować najlepiej, jak może. Postaraj się być tu i teraz, możesz wykonywać proste czynności lub porozciągać się. Ważne, aby się wyciszyć. W metodzie Wima to najistotniejszy element.
© N.ICE Collective
44
Ekspozycja na zimno. Dzięki ćwiczeniom oddechowym i medytacji jesteś gotowy na lodowatą kąpiel. Jednak nie polecam od razu spaceru z siekierą i wyrąbywanie przerębla. Warto się przygotować. Sam zacząłem od spacerów z psem w krótkim rękawku (listopad/grudzień). Kolejny krok to zimne prysznice. Marcin Petrus zwraca uwagę, żeby na zimno wystawiać
NA ZIMNO WYSTAWIAJ SIĘ STOPNIOWO. PO CIEPŁYM PRYSZNICU ODKRĘĆ ZIMNĄ WODĘ. WYTRZYMAJ MINUTĘ, DWIE, TRZY. PO KAŻDYM TAKIM TRENINGU REDUKUJESZ RYZYKO WYSTĄPIENIA SZOKU TERMICZNEGO
się stopniowo. Po ciepłym prysznicu (ale nie gorącym), przekręcić gałkę z zimną wodą na maksa. Wytrzymać minutę, dwie, trzy. Podobno przebywanie pod zimnym prysznicem (10°C) ok. 3 minut redukuje ryzyko wystąpienia szoku termicznego w wodzie o ok. 2030%, a już po sześciu takich treningach o dalsze 20%. I z każdym razem będzie lepiej. Wim wylicza korzyści: zwiększenie energii, poprawa metabolizmu, szybsza regeneracja po treningu, polepszenie jakości snu, zmniejszenie odczuwanego stresu, wzrost endorfin i dopaminy. SŁOŃCE I PLAŻA NIE DLA KOLARZA Zimno jest doskonałą metodą regeneracyjną. Zdaniem Marcina
zimny prysznic przed intensywnym treningiem działa jak najlepszy doping. Natomiast po wysiłku, gdy mięśnie są rozgrzane, lepiej odczekać godzinę i wtedy zaserwować im termiczny szok. Jeśli ktoś poważnie myśli o morsowaniu i nie zraziły go zimne prysznice, warto, by pamiętał o kilku zasadach. Po pierwsze – należy sprawdzić stan zdrowia. Choroby układu krążenia lub słabe serce wykluczają. Poza tym tuż przed wejściem do wody trzeba zrobić solidną rozgrzewkę, najlepiej się przebiec. Chodzi o osiągnięcie stanu ustabilizowanego podwyższonego tętna i poczucia gorąca w środku. Później wystarczy zrzucić ciuchy i zdecydowanym krokiem wejść do wody. Kontakt z cieczą o temperaturze bliskiej 0°C blokuje receptory w skórze, więc odczucie zimna znika. Skóra robi się gumowata, krew z niej odpływa. Po 3-5 minutach należy wyjść z wody krokiem równie stanowczym, jak się do niej weszło. Wycieramy się szybko i ubieramy ciepło. W termosie warto mieć rozgrzewającą herbatę. Nie trzeba się bać wyziębienia. Doświadczenia rozbitków morskich dowodzą, że w wodzie o zerowej temperaturze wytrzymać można ponad godzinę. Wszystkim narzekającym na aurę za oknem i zamrożony sezon zamiast – albo oprócz – wycieczek w ciepłe miejsca polecam lekcje Wima Hofa lub w ogóle wyścig z zimnem. Jak mawia Wim: „Nie próbuj kształtować sytuacji. Kształtuj siebie”. Tylko koniecznie rób to z głową i na pewno nie przeciwko sobie.
© Archiwum Wima Hofa
W
iemy już trochę o tej metodzie. A jakie korzyści mogą z niej wynikać dla zaawansowanych sportowców? Możesz przez wiele miesięcy nie jeść, nie pić przez kilka dni, ale nie oddychać możesz tylko przez kilka minut. Ta metoda pozwala czerpać wiele korzyści z ćwiczeń oddechowych! Zimno powoduje, że przepływ krwi przebiega lepiej, co jest korzystne dla serca, które może wykonać mniej skurczów. To zarazem poprawia transport tlenu i składników odżywczych. Sportowcy mogą więc, stosując tę metodę, wiele zyskać. Co wyróżnia metodę Wima spośród innych, również wykorzystujących niskie temperatury? Podstawową różnicą jest to, że nie korzystamy w naszej pracy z kriokomór czy krioterapii. To, co robimy, opiera się całkowicie na naturalnym zimnie. To w pełni naturalna metoda – żadne ekstrawaganckie hokus-pokus – która naukowo dowiodła, że na autonomiczny system nerwowy i odpornościowy można wpływać i go trenować. Kiedy i jak mogę zacząć stosować tę metodę? Nie potrzebuję jakichś specjalnych przygotowań? Możesz zacząć od razu. Co więcej, ta metoda jest zupełnie darmowa. Mamy nawet bezpłatną aplikację, która wyposaży cię w podstawowe narzędzia pozwalające osiągać
rezultaty, o których rozmawiamy. Możesz pobrać ją na swój telefon przez AppStore lub Google Play. A co z dietą? Czy stosowanie metody Wima wymaga specjalnego odżywiania? Zawsze powtarzamy, że przede wszystkim czucie prowadzi do zrozumienia. Nie chcemy niczego komplikować. Jeśli czujesz, że coś jest dobre, to znaczy, że to jest dobre! Zimny prysznic jest wystarczający dla początkujących, czy powinni jednak wskoczyć do wody, której temperatura oscyluje w granicach 0°C? Codzienny zimny prysznic pozwoli ci trzymać się z daleka od lekarzy. To takie proste! Jedno z waszych centrów treningowych znajduje się w Polsce. Dlaczego akurat w Przesiece? Podróżujemy po całym świecie. Nasza główna siedziba znajduje się w Holandii. Ale organizujemy wyjazdy do Stanów Zjednoczonych, Hiszpanii, Australii, Kanady i wielu innych zakątków świata. Vice zrealizował o nas film dokumentalny podczas naszego wejścia na Śnieżkę, która w ten sposób zyskała rozgłos na całym globie. Hotel Olympia w Przesiece zawsze był dla nas bardzo gościnny, dlatego tak chętnie ›‹ do niego wracamy. Rozmawiał: Paweł F. Majka
45
Wim Hof (na zdjęciu) w marcu 2010 roku z najstarszym synem, Enahmem, rozpoczął prowadzenie warsztatów Innerfire. I właśnie Enahm Hof odpowiedział na kilka pytań o tę technikę
PRO TIPS
46
R E GE N E R AC JA
DOBRE PROPORCJE
Niedziela, godzina 22.30. Dzisiaj właśnie skończyłem swój trzydniowy mikrocykl: prawie 10 godzin na rowerze w temperaturze poniżej zera, siłownia i basen. W tym czasie dwie wizyty gości, na głowie sklep i kilka innych spraw, włączając w to ugotowanie wielkiego garnka gulaszu. Tak sobie myślę, że to nie jest najlepszy moment, żeby pisać o regeneracji Tekst: Michał Gołaś
Nie umniejszam oczywiście jej roli, bo przecież właśnie ten element połączony z treningiem jest kluczem do sukcesu, ale obie składowe muszą mieć dobrze dobrane proporcje. Inaczej: mój trening uzależniony jest od tego, ile czasu mogę po nim odpocząć. Jeśli wiem, że czeka mnie w domu niezła orka, to zmniejszam obciążenia – odejmuję jedną serię interwałów, skracam trening o pół godzinki. Moje dzieci nauczyły mnie, że rodzina to dodatkowa jednostka treningowa, która oficjalnie powinna znajdować się w naszym dzienniczku.
© kramon
„Sen i wypoczynek są przereklamowane” – powiedział mój przyjaciel. Dźwięczy mi to w głowie i biję się z myślami, czy słodzić wam, czy napisać, jak jest... Zakładam, że większość artykułów w tym numerze jest bardzo interesujących i wyjaśnia wszelkie metody, które pozwolą wam osiągnąć „marginal gains”, więc mogę włożyć kij w szprychy, no, może patyk, i opowiem wam, czego doświadczyłem przez ostatnich kilkanaście lat w dziedzinie regeneracji.
PODSTAWA TO SEN I JEDZENIE, STARAJCIE SIĘ UTRZYMAĆ PEWNĄ HIGIENĘ I DBAŁOŚĆ O TO KAŻDEGO DNIA. DRUGI, NIE MNIEJ WAŻNY ELEMENT REGENERACJI TO MASAŻ Zgrupowania to inna bajka, tam śpię po dziewięć godzin, mam masażystę i kucharza, nikt po mnie nie skacze popołudniami, więc mogę docisnąć na rowerze, a organizm wraca do siebie niczym u nastolatka. Podstawa to sen, starajcie się utrzymać pewną higienę i dbałość o to każdego dnia. Jeśli planujecie bić własne rekordy lub szykujecie się na zgarnięcie KOM-a w okolicy, przynajmniej się wyśpijcie i dobrze zjedzcie. To takie
Drugi podstawowy element regeneracji to masaż. W Sky mamy dwóch asów – Marka i Jacka, którzy nasze nogi znają jak własną kieszeń. Czują mięsień i wiedzą, czego nam brakuje i jaka forma będzie następnego dnia. Pewny ruch i siła dostosowana do preferencji zawodnika to ich największe atuty. Z potrzebami zawodników bywa różnie – znam chłopaków, którzy lubią mizianie, wystarczy dobrze oliwkę rozsmarować na nogach i zawodnik zadowolony. U innego trzeba rozbijać mięsień twardy jak kamień z całej siły, a pacjent i tak zasypia na stole. Nie zapomnę, jak mnie Phil Deignan załatwił na Giro d’Italia – zamienił się z masażystą Azjatą, który przez ciepły ręcznik masował mi plecy. Przyjemne to było bardzo, ale zagruzowanym nogom nie pomagało. Trzeci tydzień w Dolomitach kończyłem na kolanach i wtedy uświadomiłem sobie, jak ważny jest odpowiedni masaż po wyścigu. Mógłbym przecież, jak jeden ze zwycięzców Giro d’Italia, po kolacji w sekrecie chodzić do innego masera na „poprawkę”, ale ja wtedy mam face time z domem albo zwyczajnie chcę się zrelaksować i poleżeć w łóżku, zamiast robić zamieszanie wśród ludzi, którym tak bardzo ufamy. Jeśli chodzi o regenerację po wyścigu, to najważniejszy jest czas. Oczywiście pierwszym elementem jest dostarczenie węglowodanów i aminokwasów, a kiedy żołądek chwilę odpocznie po wysiłku, możemy startować z przywracaniem świetności mięśniom. W autobusie mamy Space Legs, czyli nogawki, które pod ciśnieniem odpompowują krew z nóg, rozbijają tzw. zakwasy i robią pierwszą część pracy dla masażysty. Przy dłuższym transferze traktuję to jako formę rozrywki. Kiedy oddzwania się do ludzi, którzy nie wiedzą, że ja pracuję od 12 do 17, lub odpisuje na maile, to dosyć mocna »
47
Wielu spośród was traktuje jazdę na rowerze hobbystycznie i mimo najszczerszych chęci trochę nieumiejętnie wplata treningi w kilkunastogodzinny grafik pracy. Pamiętajcie o tym – nie za wszelką cenę. Odpoczynek jest równie ważny, więc jeśli właśnie walczycie o premię kwartalną i nie możecie się nawet dobrze wyspać, zalecałbym zmniejszenie obciążeń i dostosowanie ich do tego, co czeka was następnego dnia w pracy. Inaczej się zakatujecie.
minimum, którego nie zastąpią wam nawet najlepsze metody odnowy biologicznej. Jeśli nocami walczycie z Excelem lub podgrzewacie butelki z mlekiem dla swoich pociech, to nie są to najlepsze chwile na śrubowanie waszych „personal best”.
PRO TIPS
© Russ Ellis
48
R E GE N E R AC JA
SĄ TACY, KTÓRZY PO WYŚCIGU STOSUJĄ ELEKTROSTYMULACJĘ, INNI OPIERAJĄ NOGI O ŚCIANĘ, A WIĘKSZOŚĆ ORTODOKSYJNYCH CYKLISTÓW UŻYWA SKARPET KOMPRESYJNYCH
fala ciśnienia robi swoje i nie pozwala zaksięgować się zakwasowi z wyścigu. Są tacy, którzy w tym czasie stosują elektrostymulację, inni opierają nogi o ścianę, a większość ortodoksyjnych cyklistów używa skarpet
kompresyjnych. Ja osobiście stosuję je podczas długich lotów, ale nie przesadzam. Uważam, że UCI powinna zabronić pokazywania się w miejscach publicznych w skarpetach kompresyjnych w połączeniu z klapkami i krótkimi spodenkami. Za taki zestaw proponuję dwa lata zawieszenia bez możliwości odwołania. Ludzie, jakieś minimum stylu powinno nas obowiązywać! A siedzieliście kiedyś w dwuosobowej trumnie cabrio, wypełnionej wodą o temperaturze kilku stopni? To kolejna metoda, którą stosowaliśmy po etapach Tour de France, żeby szybko obniżyć temperaturę ciała i zregenerować mięśnie. Przyznam, że nie było nic przyjemniejszego niż ta wanna, która czekała na nas w kamperze... No właśnie, wożenie dobrych kilkuset litrów rozhuśtanej wody po górskich ścieżkach to nie był jednak najlepszy
pomysł. Auto i kierowca nie dali rady i skończył się ten luksus. Mam takich kolegów, przeważnie są ode mnie młodsi o dekadę, którzy chcieliby stosować te wszystkie metody na raz, żeby tylko jeździć szybciej. Jeśli nikt by ich nie naprostował, to po kolacji chodziliby na drugi masaż, żeby tylko nogę zrobić na kolejny etap. Jednocześnie poddawaliby się kompresji i krioterapii, bo ich głowa mówiłaby im, że są mocniejsi. I tu jest właśnie kluczowy aspekt wszystkich tych metod – działają nie tylko na nasze ciało, ale budują naszą psychikę. Nie wiem, czy istnieją wymierne badania, które pokazują poprawę wyników dzięki regularnemu masażowi, ale ja jestem pewien, że gdy podczas masażu mogę porozmawiać z dobrym kolegą, to nie ma lepszego resetu. Jeśli nawet w domu nie mam na to czasu, a jestem zmęczony,
ale szczęśliwy, to następnego dnia startuję na trening odpowiednio zmotywowany i nawet nieco gorsza forma fizyczna nie wpływa na pracę silnika.
Uświadamiam sobie, że mój organizm może naprawdę wiele, nie potrzebuje wymyślnych metod, żeby zrealizować założony plan. A kiedy już dostaje ten luksus, bo tak to traktuję, w postaci Skyowych „marginal gains” oraz kilku godzin dodatkowego i niezaburzonego
© Russ Ellis
W domu nie mam takich luksusów jak te, które opisałem, dlatego staram się opierać na podstawach – wysypiać się, ile tylko mogę, i dbać o dietę. Nie zapominam o węglowodanach, które pozwalają startować z pełną nogą na kolejne ćwiczenia, i o białku, które pozwala na odbudowę mięśni od końca jednej sesji do startu kolejnej. Do tego sporadycznie osteopata, fizjoterapeuta i rozciąganie, ale czas spędzony z rodziną na pierwszym miejscu.
snu, to czuję się jak w euforii. Wtedy jest czas na bicie własnych rekordów i przekraczanie granic komfortu na rowerze. Wtedy wchodzę na wyższy poziom i cieszę się każdym kilometrem
na mojej Dogmie. Taki właśnie model wypracowałem sobie przez ostatnie lata. Działa bez większych problemów, skoro wciąż daję radę na światowym ›‹ poziomie.
R E GE N E R AC JA
U LT R A
50
JECHAĆ
Pamiętam, jak trzy lata temu na Kongresie Kolarskim Marek Sawicki, masażysta Michała Kwiatkowskiego, podkreślał rolę odpowiednio długiego i głębokiego snu. Pomyślałem wtedy o totalnej deprywacji snu, jakiej poddajemy się na Race Across America czy Maratonie Rowerowym Dokoła Polski. Tak, regeneracja w wydaniu kolarskim i ultrakolarskim to dużo podobieństw, ale i mnóstwo różnic Tekst: Remigiusz Siudziński
© Mariusz Michalik
51
CZY SPAĆ?
R E GE N E R AC JA
U LT R A
O
52
gólne zasady są takie same w obu przypadkach. Po pierwsze – sen jest najlepszą formą regeneracji. Po drugie – przed wyścigiem trzeba się wyspać. Co więcej – jeśli tylko mogę, staram się być na miejscu startu kilka dni, a nawet tydzień wcześniej, aby zadbać o wypoczynek ciała i głowy, odciążyć się od spraw niezwiązanych z wyścigiem, naładować akumulatory i pełen energii ruszyć w kilkudobowy rejs. Proste „eat-sleep-train-repeat”. Dzięki ekipie, która dba o całą resztę, tych kilka dni to królewskie wakacje w czystej postaci. REGENEROWAĆ CZY JECHAĆ? W „ultra” kluczowa jest decyzja, czy dany wyścig przejadę bez snu, czy muszę ten sen odpowiednio zaplanować. W pierwszym przypadku, nawet kiedy planuję ciągłą jazdę, daję sobie zgodę na to, że gdyby senność miała zagrażać bezpieczeństwu jazdy (chwilowa utrata świadomości) lub mocno ją utrudniać (brak sił mentalnych, woli walki), mogę położyć się na tzw. power nap, czyli 15-minutową drzemkę. Sen planuję dla wyścigów powyżej 1200 km, ale to jest kwestia bardzo indywidualna. Kiedy zaczynałem startować, spałem w czasie krótszych wyścigów, np. Bałtyk-Bieszczady Tour. Zatem, wbrew niektórym opiniom, dobra wiadomość jest taka, że niespanie daje się wytrenować. Do pewnego stopnia. Częsty błąd popełniany przez zawodników – także tych doświadczonych – polega na tym, że idą spać dopiero wtedy, kiedy przysypiają na rowerze i boją się, żeby nie upaść. Tymczasem sam miałem sytuacje, gdy bez problemu trzymałem się w siodle, ale z powodu niewyspania nie byłem sobie w stanie przypomnieć, gdzie jestem, dokąd i po co jadę. Albo mentalnie oddalałem się od rywalizacji, obojętniała mi ona. W efekcie jechałem wolniej, niż pozwalały mi na to mięśnie oraz układ oddechowy i krwionośny. Taki stan oznacza, że nadszedł najwyższy czas, aby się zdrzemnąć. Odpoczynek najlepiej planować na podstawie czasu jazdy, bo dystans w górach to nie to samo co dystans po płaskim. W moim przypadku ta granica to dwie doby. STRATEGIE NA 48 H+ Naprawdę ciekawie zaczyna się robić, kiedy wyścig (np. Race Around Austria) jest na tyle długi, że nie da się go przejechać bez snu. Wtedy dzielę go na mniejsze kawałki – doby. Sen planuję w porze, kiedy zwykle najbardziej chce mi się spać, czyli około 2.
CZĘSTY BŁĄD POPEŁNIANY PRZEZ ZAWODNIKÓW – TAKŻE TYCH DOŚWIADCZONYCH – POLEGA NA TYM, ŻE IDĄ SPAĆ DOPIERO WTEDY, KIEDY PRZYSYPIAJĄ NA ROWERZE I BOJĄ SIĘ, ŻEBY NIE UPAŚĆ
Tu uwaga – pierwszy sen nie jest wcale po 48 godzinach, bo to by oznaczało, że jestem wtedy u kresu swoich możliwości, a przecież wyścig będzie trwać jeszcze kilka dni. Dlatego zwykle kładę się już pierwszej nocy. Ciekawostką jest to, że może pojawić się problem z zaśnięciem, bo organizm jest w trybie ścigania. Kładziesz się, próbujesz zasnąć, ale serce wali, a głośny oddech nie pozwala myślom odpłynąć w nieznane. Wtedy pojawia się stres, bo w planie był sen, a ten nie przychodzi i stres narasta, więc tym bardziej nie można zasnąć. Metoda na to jest prosta – zamykasz oczy i odpoczywasz. Nieważne, czy zaśniesz i ile będziesz spał. Na pewno regeneracja będzie się odbywać. Dodatkowo takie nastawienie obniży poziom stresu i zwiększy szanse, że jednak zapadniesz w sen. Ile spać? To znowu kwestia indywidualna i zmienia się z doświadczeniem. Jeden pełny cykl snu to około 1,5 godziny. Zatem staramy się spać pełnymi cyklami, czyli 90, 180, 270 minut. Jednak trzeba zachować w tym rozsądek, bo bardzo trudno jest określić dokładną długość cyklu. Jeśli masz zamiar spać 90 minut, to warto nieco to przedłużyć aby załapać się na pełny cykl. Żeby określić swoje możliwości w zakresie niespania, musisz poeksperymentować. Wtedy zobaczysz, na co pozwala ci organizm. Ja zaczynałem od 3 godzin na dobę, potem spałem w południe 30 minut i w nocy 90 minut, a teraz śpię raz w nocy 1,5 godziny. Ostatnią noc traktuję jako finisz i nie śpię wcale albo decyduję się na power nap. A co, jeśli przeholujesz z planem i zachce ci się bardzo spać, mimo ratunku w postaci kawy czy telefonu do przyjaciela? Wtedy stajesz na power nap, a jeśli to nie pomoże, kładziesz się na pełny cykl, czyli trochę ponad 90 minut. Na regenerację można także wykorzystać przerwy na większe jedzenie typu ryż lub makaron. To jest czas na delikatny masaż czy nawet akupunkturę. ZE WSPARCIEM I BEZ Oczywiście inne możliwości występują przy jeździe ze wsparciem, gdzie mamy do dyspozycji samochód, w którym możemy spać, a inne w przypadku maratonów bez wsparcia. W tej drugiej opcji dobrym przykładem była rywalizacja w kategorii Total Extreme na ostatnim Maratonie Rowerowym Dokoła Polski. Wygrał zawodnik, który decydował się na noclegi w hotelach, a nie na przystankach, stacjach benzynowych czy w rowie. Po prostu w komforcie lepiej wypoczywa i umysł, i ciało. Zawsze jednak
© Jacek Turczyk
53 O autorze: Remigiusz Siudziński jest ultrakolarzem i trenerem ultrakolarskim. Jako pierwszy i jak dotąd jedyny Polak ukończył słynny Race Across America w kategorii solo
w takich przypadkach należy to dobrze zaplanować, aby nie tracić czasu na szukanie odpowiedniej miejscówki czy oddalanie się od trasy wyścigu. Na power nap na pewno nie warto rezerwować pokoju w pensjonacie. Na wyścigach self support z masażami może być problem, ale wtedy każdy postój na jedzenie można wykorzystać na rozciągnięcie się i aktywny odpoczynek od pozycji kolarskiej. Skłony, podskoki, wymachy kończyn dadzą ci ulgę i pozostawią w trybie gotowości do dalszego wysiłku. W czasie jedzenia na siedząco oprzyj nogi gdzieś wysoko, aby odpłynęła z nich krew. PO WYŚCIGU Mitem jest, jakoby ultrakolarze po wyścigu zapadali w długi sen. Najpierw należy uzupełnić płyny i kalorie. Potem zwykle konsumuje się radość z ukończenia rywalizacji. Sen dopiero później. Dłuższy niż zwykle, ale bez przesady. Nikt nie ma na to czasu. Niewyspanie daje o sobie znać jeszcze przez kilka dni. Czujesz się w tym
czasie nieco wyizolowany mentalnie od świata. Mięśnie dochodzą do siebie szybciej, ale warto ten proces wspomagać regeneracyjną jazdą na rowerze. Czasem może być to niemożliwe z powodu „tatara”, którego sobie wyprodukowałeś poniżej dolnej granicy pleców. Wtedy pozostają marszobiegi albo basen. Najdłużej, jako pamiątkę po wyścigu, możesz odczuwać słabszy chwyt dłoni albo nieupośledzający brak czucia w środkowych palcach stóp. W tym przypadku możesz się wybrać do fizjoterapeuty, który postymuluje, co trzeba. Klasyczny masaż sportowy też będzie dobrym rozwiązaniem. „KTO (ŹLE) ŚPI, TEN PRZEGRYWA” Myślę, że taka parafraza powiedzenia Ediego Fuchsa, zwycięzcy Race Around Austria, dobrze podsumowuje podobieństwa i różnice w skutecznej regeneracji w kolarstwie i ultrakolarstwie. Przed wyścigiem i po dbaj o siebie jak kolarz. Wysypiaj się, korzystaj z sauny, masażu, kriokomory, fizjoterapeuty, czyli zapewnij swojemu umysłowi i ciału 100 procent sprawności. Ale kiedy stajesz na starcie ultra, pamiętaj o mądrym zarządzaniu snem i czasem, który spꛋ dzisz na przerwach.
D O B R E N AW Y K I
54
R E GE N E R AC JA
NAUCZ SIĘ
odpoczywać Potraktuj odpoczynek jak luksus, na który cię stać. Poświęć na niego trochę więcej niż dotąd czasu, a zobaczysz, jak poprawią się twoje wyniki. Naucz się regenerować, a będziesz mieć więcej energii i chęci do podejmowania nie tylko sportowej aktywności
N
ie masz czasu na odpowiedni odpoczynek? Wykształć nawyki, które go zaoszczędzą, a zobaczysz, jak szybko regeneracja stanie się dla ciebie zwykłą codzienną czynnością.
Tekst: Dominik Omiotek Zdjęcia: Kristof Ramon
W trakcie treningu męczysz swoje ciało. Odpowiedni odpoczynek sprawia, że stajesz się coraz lepszy w tym, co robisz. Ciało przyzwyczaja się do obciążeń, jakim jest poddawane. Po treningu odbudowuje się, ale też zakłada, że następny wysiłek może być mocniejszy, dlatego „robi pewną górkę”. Szybkość odbudowy po treningu zależy od wielu czynników. Na wszystkie
nie mamy wpływu, ale są takie, które możemy łatwo zmienić. PORANNY ROZRUCH I ROLOWANIE Bez odpowiedniej regeneracji trening i współczesny styl życia niszczą strukturę twojego ciała. Struktura
więc jeśli będzie jej za mało, to nic ci nie da rolowanie ani rozruchy. Nie przywrócisz prawidłowego nawodnienia tkankom, jeśli nie będziesz miał czym tego zrobić.
ta jest nadawana przez kości i powięzie. Zaburzona powięź gęstnieje, zlepia się, nie przenosi odpowiednio sił, pogarsza działanie układu nerwowego, a to wpływa negatywne na działanie organów wewnętrznych i mięśni oraz sprawia, że nie wykorzystujesz w pełni potencjału swojego ciała. Właśnie stałeś się słabszy, a twój organizm wolniej wraca do stanu sprzed treningu. Nie wmawiaj sobie, że to wiek, bo to tylko wymówka. Parafrazując Shreka: „człowiek jest jak cebula – ma warstwy”. Każda warstwa powięzi składa się z beleczek, których ułożenie zależy od tego, jak obciążasz ciało. Jeśli siedzisz, twój organizm przyzwyczaja się do siedzenia. Jeśli złamałeś nogę i kulejesz, twój organizm dostosuje do tego układ beleczek. Jeśli masz problem z jelitami, zaczniesz się pochylać, pociągany przez wnętrze ciała.
Inną, właściwie najprostszą formą korzystnego dla ciała działania będą rozruchy poranne. Wykonaj po 10 ruchów w każdym stawie i w każdym kierunku. Spokojnie i delikatnie, bez rozciągania. Pokaż ciału, ile ruchu może wykonać. Żeby zmusić je do przebudowy, musisz wykonywać rozruch codziennie. Dobra wiadomość jest taka, że to zaledwie kilka minut. Kilka minut, które – jeśli wejdą ci w nawyk – już po kilku tygodniach zmienią twoje życie
na przyjemniejsze. Poczujesz, jak twoje ciało się uwolniło. Rolowanie to kolejny codzienny nawyk, który zmienił odczucia wielu sportowców. Nie musisz już czuć bólu i sztywności w trakcie potreningowego chodzenia po schodach. To dzięki temu, że rolowanie przede wszystkim przywraca prawidłowe rozmieszczenie płynów w tkankach, które zostało zaburzone w trakcie pracy i treningu. Daje też informacje o prawidłowych kierunkach odbudowy tkanek po wysiłku. Jeden warunek – roluj całe ciało. Jeśli tego nie zrobisz, z czasem twój organizm zacznie wytwarzać niekorzystne zmiany. Rolowanie ma dać jedynie sygnał ciału, dlatego nie powinno trwać długo. Resztę organizm zrobi sam. Zbyt długie, podobnie jak zbyt mocne, doprowadzi do uszkodzenia tkanek. Jeśli sprawia ci ono zbyt duży ból czy dyskomfort, użyj bardziej miękkiego wałka lub owiń go ręcznikiem. Jeśli masz wybór i dopiero wdrażasz rolowanie, używaj gładkiego wałka, o mniejszej twardości. O tym, kiedy przejść na twardszy, poinformuje cię twój organizm. Codzienne rolowanie w połączeniu z rozruchami to w sumie 10-15 min dziennie. Rozruchy najlepiej wykonywać rano, a rolowanie – po treningu. Pamiętaj także o właściwym nawadnianiu, wszak nie bez powodu mówi się, że „woda to życie”. Nasz organizm składa się głównie z wody,
BYĆ JAK „PROS” Ultrawysiłek to ultraobciążenie dla ciała. Problemy, które normalnie powstają latami, mogą pojawić się podczas jednego startu. Dlatego tak ważne jest, abyś – zanim wyruszysz na kilkuset czy nawet liczącą kilka tysięcy kilometrów trasę – pozbył się z ciała wszystkich problemów. Ultrawyzwania wymagają ultrapoświęceń. Jeśli planujesz pokonać pełen dystans Ironmana, startujesz w ultramaratonie lub wybierasz się na ultrawyprawę, musisz się do tego przygotować całościowo. Inaczej licz się z ryzykiem poważnych kontuzji czy przeciążeń, z którymi będziesz walczyć przez wiele miesięcy. Małe problemy pod wpływem dużych obciążeń mogą rozpocząć lawinę niepotrzebnych konsekwencji. Jeśli chcesz być „pro”, zachowuj się jak „pros”. Wydanie ogromnych pieniędzy na „cudowne” sprzęty nie zapewni ci szybkiej regeneracji, jeśli pominiesz podstawy. Masaż pneumatyczny, elektrostymulatory i elektromasażery mogą przyspieszyć regenerację, ale tylko w przypadku, gdy zadbałeś już o podstawy. Jeśli nie, wciąż będą to tylko drogie gadżety. Dlatego też, jeśli sam nie radzisz sobie z usunięciem napięć i innych problemów z ciała, nie wahaj się skorzystać z pomocy fizjoterapeuty. Często żartobliwie mówi się o nas „szarlatani”, »
55
Każdy z tych mechanizmów spowoduje powstanie zmian w tkankach, obniżając sprawność twojego ciała. Jeśli nic z tym nie zrobisz, zmiany pozostaną z tobą na długie lata. Najgorsze, że są sprytne i potrafią się ukryć naprawdę głęboko. Potrzebujesz zatem pomóc ciału przywrócić prawidłową strukturę. Jak, skoro nie wiesz dokładnie, gdzie powstały problemy? Zaangażuj całe ciało. Po zajęciach z jogi czy treningu core stability czujesz się lepiej, bo w trakcie takich zajęć twój organizm porządkuje beleczki, przywracając je na swoje miejsce.
NA ODPOWIEDNIĄ REGENERACJĘ NIE MUSISZ PRZEZNACZAĆ DUŻO CZASU. NAJCZĘŚCIEJ WYSTARCZY WYKSZTAŁCENIE KORZYSTNYCH NAWYKÓW
Jeżeli zastosujesz się do powyższych wskazówek, twoja krew będzie lepiej krążyć, bo nie będą jej blokować żadne napięcia. Organy są wtedy lepiej sterowane, bo prawidłowo działa układ nerwowy. Mięśnie są silniejsze, bo mózg zauważył więcej włókien mięśniowych.
56
R E GE N E R AC JA
D O B R E N AW Y K I
„znachorzy” lub nawet – „magicy”. „Tu nacisnął, tam pogłaskał i wstałem silniejszy i bez bólu”. Ale nie ma w tym żadnej magii, jest tylko zrozumienie ciała pacjenta – tego, jak funkcjonuje i w jaki sposób powstają w nim problemy. Nasza, fizjoterapeutów, rola sprowadza się do połączenia z pozoru nieistotnych faktów z całego życia pacjenta i – na podstawie tej wiedzy – do precyzyjnej pracy. Precyzja jest nieodzowna, bo właśnie ona sprawia, że procesy przebudowy, które przy samodzielnych działaniach trwają miesiącami, jesteśmy w stanie wywołać w parę minut. Ktoś powie, że kiedyś nie było fizjoterapeutów, a byli supersprawni, długo żyjący ludzie. Ale wtedy nie było też takich wyzwań jak Ironman ani szaleńczego tempa życia, chemii w jedzeniu i smogu w powietrzu. Praca z fizjoterapeutą, w kontekście regeneracji, nie jest koniecznością, ale przyspiesza odbudowę i ją systematyzuje. Nie zastąpi jednak codziennych ćwiczeń, rolowania czy jogi. Będzie natomiast ich świetnym uzupełnieniem. Co więcej, fizjoterapeuta wskaże nieprawidłowości, które powinno się wyeliminować z życia. Pomoże też zrozumieć twoje ciało. Jeśli jednak coś poważnie zaniedbałeś, odczuwasz ból i dyskomfort, z którymi nie możesz sobie poradzić, koniecznie odwiedź
MUSISZ POMÓC CIAŁU PRZYWRÓCIĆ PRAWIDŁOWĄ STRUKTURĘ. JAK, SKORO NIE WIESZ DOKŁADNIE, GDZIE POWSTAŁY PROBLEMY? ZAANGAŻUJ CAŁE CIAŁO!
specjalistę. Dobrzy fizjoterapeuci zlikwidują problem w ciągu kilku wizyt. Później, jeśli tylko będziesz trzymać się powyższych wskazówek, z dużym prawdopodobieństwem problem nie wróci. Żeby przeciwdziałać, a nie leczyć, badaj się regularnie, zwracaj uwagę na niepokojące zmiany, jakie zachodzą w twoim ciele, i w razie potrzeby zwróć się do lekarza rodzinnego lub specjalisty. Nie bagatelizuj problemów. Czasami nie można obejść się bez pomocy zaawansowanej medycyny. CIEPŁO, ZIMNO W kontekście regeneracji siłą rzeczy pojawia się temat krioterapii, sauny i kąpieli w lodowatej wodzie. Zanim napiszę o tym więcej, odpowiedz sobie na pytanie, gdzie najlepiej wypoczniesz? Leżąc na plaży, ale w cieniu palm, gdzie jest wprawdzie ciepło, lecz nie na tyle, by obficie się pocić, czy na pustyni, z żarem lejącym się z nieba, gdzie twoją głowę zaprząta tylko jedna myśl – „wody!”? A może na śniegu, na którym siedzisz tylko w bieliźnie? Nie bez przyczyny zdefiniowano pojęcie komfortu cieplnego – to w nim nasze ciało najlepiej
odpoczywa. W zimnie wszelkie procesy zwalniają. Wkładamy jedzenie do lodówki, by spowolnić biologiczne procesy. W niskich temperaturach spowalniamy także regenerację. Silne przegrzanie w saunie to z kolei ogromne obciążenia dla organizmu. Po wyjściu z niej odczujesz silne zmęczenie, a nie rześkość. Dlatego właśnie saunę należy traktować jak osobny trening. Kąpiele w wodzie z lodem natomiast, aby przyniosły efekt, muszą uwzględniać komfort cieplny. Ciało przegrzane po zawodach czy treningu doprowadzimy do komfortowej temperatury przez taką właśnie kąpiel. Ale ona powinna trwać tylko chwilę i trzeba do niej wskoczyć bezpośrednio po wysiłku. Dowiedziono tego naukowo. Podobnie jak tego, że jeśli po dwóch godzinach treningu będziesz przez kilkadziesiąt minut moczyć się w zimnym morzu, raczej uszkodzisz tkanki, niż przyspieszysz ich regenerację. Oczywiście, zarówno krioterapia, jak i sauna mają korzystny wpływ na regenerację, jest jednak małe „ale”, którego musisz być świadomy i o którym już wspomniałem. Wszystkie badania zalecają stosowanie tych zabiegów w ramach oddzielnej jednostki treningowej. Jeśli więc masz czas i chcesz korzystać z tych metod regularnie, potraktuj je jak dodatkowe treningi w cyklu. Wtedy rzeczywiście ich efekty odczujesz jako korzystne. Sam, zamiast sauny czy kriokomory, wolę coffee ride. Wiadomo, że podczas delikatnego ruchu ciało szybciej się regeneruje niż podczas leżenia. Ty jednak możesz wybrać inaczej. Nie zapominaj tylko o tym, że regeneracji trzeba się nauczyć. Uczyń z niej przyjemny rytuał, a zobaczysz, jak zmieni się twoje życie. Motywacją do uprawiania sportu dla wielu z nas jest to, by czuć się lepiej. Dlatego bądź świadom tego, co chcesz osiągnąć, i uważaj, by w drodze do celu nie ›‹ zgubić z oczu... celu.
57
R E GE N E R AC JA
ODŻY W IA NIE
ZAWODOWE ŻYWIENIE AMATORA Wysiłek sportowy oznacza zwiększone zapotrzebowanie na kalorie. Dietetycy podkreślają, że trenując, trzeba jeść często i dobrze. Zgrabny slogan, ale jak wdrożyć go w praktykę? Na (niemal wszystkie) pytania o żywienie sportowca amatora odpowiada dietetyk i trener Jakub Czaja
58
Tekst i rysunki: Małgorzata greten Pawlaczek
Prawidłowe nawyki żywieniowe To jest tzw. dieta zwyczajowa, którą stosują nawet zawodowcy. I to jest dobry kierunek, bo w żywieniu sportowca nie można dać się zwariować. Jeśli przesadzisz w którąkolwiek ze stron, to musi skończyć się źle. Są okresy, kiedy, jak np. w okolicy startowej, konieczne jest podawanie zwiększonej ilości węglowodanów, co pozwoli w pełni – w połączeniu z treningiem fizycznym i mentalnym – przygotować się do zawodów. Ale pamiętaj, że mimo iż węglowodany są najłatwiej dostępnym źródłem energii, to nie one są najważniejsze w prawidłowym odżywianiu. Skupienie się tylko na nich sprawi, że twoja dieta będzie niepełnowartościowa. Nie zapominaj więc także o dobrych źródłach witamin, minerałów czy białka. I nie przesadzaj w drugą stronę – diety białkowe czy tłuszczowe, które mają pomóc w zrzuceniu wagi, stosowane powyżej 6-12 miesięcy, są niebezpieczne dla zdrowia. Co więcej, przy takim sposobie odżywiania nie da się optymalnie trenować, a i regeneracja może zostać wyhamowana.
Złe nawyki żywieniowe wśród amatorów
Najważniejsze są dostarczenie paliwa i regeneracja. Twój organizm to nie perpetuum mobile – potrzebuje węglowodanów przed ciężką sesją treningową, żeby w pełni funkcjonować. Dlatego w przeddzień już od popołudnia trzeba zacząć dostarczać mu węglowodanów, należy je także uwzględnić w śniadaniu i pozostałych posiłkach w dniu treningu, tak by organizm miał energię na wykonanie ćwiczeń. Wspomagaj organizm jedzeniem także podczas treningu! Jeśli nazajutrz, zgodnie z planem treningowym, masz dzień wolny, to po tym ciężkim treningu konieczny jest posiłek z węglowodanami, ale potem wystarczą posiłki zawierające białko i oczywiście warzywa. Węglowodany nie będą potrzebne, skoro odpoczywamy. Organizm będzie tylko gromadził tkankę tłuszczową. Po wysiłku ważna jest regeneracja. I tu ogromną rolę odgrywa białko, o którym amatorzy często zapominają. Można je przyjmować w postaci odżywki białkowej lub naturalnego jedzenia. W odżywkach typu recovery węglowodanów na ogół jest 3-4 razy więcej niż białka. Jeśli nie masz możliwości przygotowania posiłku, korzystaj z odżywek. A jeśli możesz, zrób koktajl z mleka, dwóch bananów, winogron i owocu, który jest źródłem witaminy C i antyoksydantów, jak jabłko, pomarańcza, mandarynka, kiwi. Do tego łyżka oleju lnianego, który zawiera kwasy omega-3, wspomagające naturalne procesy regeneracji. Następnie kąpiel i kolejny posiłek, którego podstawą są węglowodany w prostej proporcji – pół talerza to węglowodany, 1/4 to jakiś rodzaj białka (roślinne lub zwierzęce), a pozostała część to warzywa. Jeśli to był długi trening, kolejny posiłek powinien też bazować na węglowodanach (np. na owocach), następne zwykle już nie muszą być węglowodanowe. Przed snem spożyj większą ilość białka, żeby organizm mógł zregenerować mikrourazy, które powstały w czasie treningu. Podczas snu organizm odbudowuje aminokwasy, czerpiąc je z pożywienia, i dzięki temu szybciej się regenerujesz. A więc taki typowy schemat po ciężkiej sesji treningowej obejmuje: węglowodany – białko i węglowodany – białko i węglowodany, a później już głównie coraz więcej białka, coraz mniej węglowodanów. Chyba że następnego dnia znów czeka cię wymagający trening, a może kolejny etap wyścigu, wówczas ostatni posiłek powinien bazować na węglowodanach. A jeśli nie – to pod koniec dnia jedz więcej warzyw i produktów zawierających głównie białko.
Dlaczego ważne jest podanie węglowodanów bezpośrednio po wysiłku Niepodanie węglowodanów po treningu obniża twoją odporność i opóźnia regenerację. Podczas wysiłku organizm wydziela kortyzol. Ten hormon jest o tyle istotny, że działa przeciwzapalnie i zatrzymuje w ciele sód, który odpowiada za nawodnienie – wszystko to jest istotne podczas trwania treningu. Ale kortyzol, jako hormon stresu, po wysiłku wspomaga katabolizm, czyli rozkład tkanki mięśniowej, hamuje regenerację i obniża odporność. Jeśli po treningu zaniedbasz spożycie węglowodanów, to poziom kortyzolu będzie spadał bardzo wolno, a długo utrzymując się w organizmie, zmniejszy odporność – staniesz się więc bardziej podatny na choroby. Dlatego nawet jeśli teraz, w okresie zimowym, późno schodzisz z trenażera i chcesz tylko napić się wody i pójść spać, koniecznie zmień ten nawyk.
Ile godzin przed snem trzeba spożyć ostatni posiłek Najlepiej dwie-trzy godziny przed snem, ale bywa z tym bardzo różnie. Nie każdy może pozwolić sobie na komfort trenowania w dzień. Jeśli trenujesz dopiero wieczorem i z trenażera schodzisz o 23, spożyj przynajmniej koktajl albo odżywkę węglowodanowo-białkową. Nie objadaj się na noc, tylko idź spać. Ale pamiętaj, by rano uzupełnić zapasy glikogenu, zwłaszcza jeśli czeka cię ciężki dzień – masz dużo pracy, innych zajęć albo wymagającą sesję treningową. »
59
Zdarzają się i „prosom”, choć ekipy worldtourowe i pro continental, czasami również kontynentalne, pracują z dietetykami, którzy w porozumieniu z trenerami określają, kiedy konieczne jest spożycie większej ilości węglowodanów, a kiedy białka, w zależności od rodzaju treningu. W kolarstwie amatorskim korzystanie z usług dietetyka nie jest standardem, ale to nie znaczy, że wszyscy amatorzy odżywiają się źle. Przez ostatnich 10 lat świadomość, że właściwe odżywianie ma ogromny wpływ na wyniki sportowe i życie codzienne, znacznie wzrosła. Niemniej kolarz amator rzadko zajmuje się w życiu tylko sportem. Najczęstszą przyczyną złego odżywiania jest więc brak czasu na regularne posiłki – a powinno się ich spożywać 4-5 dziennie, z przerwami do 3-4 godzin między nimi – oraz na porządne ich przygotowanie z produktów wysokiej jakości. Niska jakość jedzenia zaburza cykl treningowy. Nierzadko amatorzy nie dostarczają obciążonemu ćwiczeniami organizmowi odpowiedniej ilości żelaza, które jest niezbędne do tego, by hemoglobina mogła dostarczać tlen do komórek. Również za mało jedzą na treningu. Podczas intensywnego wysiłku należy dostarczać organizmowi energii średnio co 20-30 minut. Zawodowy peleton korzysta nawet z programów, które pozwalają wyznaczyć ilość i formy tego, co powinno się zjeść podczas określonego wysiłku. Podaje się masę ciała, temperaturę otoczenia, profil wyścigu itd. oraz określa preferencje – czy wolę jeść czy pić. Taki wydruk można nakleić sobie na ramę. André Greipel choćby jeździł niektóre klasyki według wytycznych tego programu.
Co trzeba wiedzieć o funkcjonowaniu ciała poddawanego wysiłkowi, żeby zrozumieć, jak się odżywiać
R E GE N E R AC JA
ODŻY W IA NIE
Czego brakuje w diecie kolarza amatora
60
Zielonej pietruszki. To jest produkt, który ma trzy zalety: dużą zawartość żelaza, witaminy C – a żeby żelazo z roślin się wchłaniało, potrzebuje witaminy C – a jako zielone warzywo zawiera chlorofil, czyli magnez. Trzy w jednym. Wielu ludzi nie lubi pietruszki, szczególnie pływającej w zupie, ale można ją doskonale „przemycić” w zielonych koktajlach. Weź pół pęczka zielonej pietruszki, jakieś inne zielone warzywa, jak szpinak czy roszponka, do tego banan, owoce cytrusowe plus łyżka oleju lnianego i po zmieszaniu masz doskonały produkt regeneracyjny. W naszej diecie brakuje także ryb. Szczególnie morskich, które są całkiem niezłym źródłem białka, ale przede wszystkim – kwasów omega-3. Spożywamy ich zbyt mało, a one wspierają regenerację, mają działanie antyzapalne i przeciwnowotworowe, obniżają ryzyko chorób sercowo-naczyniowych, wspierają szczelność i elastyczność błon komórkowych. W naszej diecie powinniśmy uwzględnić śledzie, sardynki, szprotki, pstrągi, łososie, makrelę – najlepiej niewędzoną. Karp jest średniotłuszczowy, ale w okresie zimowym powinien znaleźć się w twoim menu. Większość ryb, jak sole i dorsze, są chude, nawet halibut, wbrew pozorom. U osób na diecie mieszanej nierzadko brakuje produktów bogatych w żelazo, a więc czerwonego mięsa, wątróbki, podrobów. Tylko nie jedz ich codziennie, bo spożywane w nadmiarze mogą prowadzić do rozwoju dny moczanowej. Natomiast wegetarianie i weganie jadają za mało produktów bogatych w żelazo, cynk, miedź – a więc takich, które odpowiadają za krew – przede wszystkim roślin strączkowych, odpowiednio przygotowanych.
Czy kolarz może pić alkohol Tak, ale nie przesadzaj. Jeśli od czasu do czasu napijesz się wina czy piwa, a w najbliższym czasie nie przewidujesz mocnych jednostek treningowych, to nic się nie stanie. Ostrożnie z piwem po treningu – najpierw trzeba uzupełnić płyny, a dopiero po jakimś czasie wypić piwo. Alkohol powoduje odwodnienie i dodatkowo utrzymuje poziom kortyzolu w organizmie, jeśli spożyjesz go bezpośrednio po wysiłku. I choć zalecam umiar, to podkreślę, że powinniśmy być dla siebie w tej – i wielu innych kwestiach – wyrozumiali. W sporcie amatorskim chodzi przede wszystkim o czerpanie przyjemności i radości z jego uprawiania, inaczej szybko z niego zrezygnujesz. Nawet zawodowcy, również z umiarem, ale „odbijają sobie”, kiedy już mogą po sezonie.
Z jakich produktów korzystać, a jakich unikać. I czy powinno się jeść tylko to, co rośnie lub jest hodowane w danej strefie klimatycznej Czy stosować suplementy diety Zależy, co się przez nie rozumie, bo czym innym jest żywność sportowa, czym innym suplementy diety. Żele, napoje, odżywki recovery, węglowodanowo-białkowe czy białkowe – to jest żywność sportowa. Natomiast suplementy w kolarstwie nie są potrzebne, może tylko w okresach regeneracji po kontuzji. Beta-alaninę stosuje się w okresie intensywnego treningu. BCAA można wykorzystywać w okresie regeneracji. Szczególnie silnie działa leucyna, która ma działanie stymulujące procesy naprawcze syntezy białek. Zwykle BCAA zalecam na 30-60 min przed treningiem w dawce od 0,1 do 0,2 g na kg masy ciała – a więc jeśli ktoś waży 60 kg, to 6-12 g, więcej nie ma potrzeby. Po treningu regeneracyjnie stosuj koktajl lub odżywkę węglowodanowo-białkową, znane pod nazwą recovery lub gainer – to tylko kwestia nazwy, w praktyce to jest to samo, tyle że gainery są tańsze. Odżywka powinna mieć 3-4 razy więcej węglowodanów w stosunku do białka. Dobrze, żeby tego białka na porcję było około 2025 g, a na kg masy ciała powinno być w takiej odżywce 0,2 g białka. Jeśli ważysz 60 kg, to powinno tam być co najmniej 12 g białka, jeżeli 80 kg – 16 g. I w każdym przypadku 3-4 razy więcej węglowodanów. Odżywki białkowe, bazujące na serwatce i kazeinie, stosuje się na noc, wspomagają regenerację, szczególnie po ciężkich treningach albo między etapami wyścigu. Są jeszcze witaminy, których nie chcę rozpatrywać jako suplementów. Witaminę C od czasu do czasu się stosuje, podobnie jak witaminę D czy żelazo, ale to jest oczywiste. I najważniejsze – nie ma sensu wierzyć w jakieś substancje, które mają zwiększyć moc, polepszyć utlenienie krwi itd. To nie działa. Gdyby działało, byłoby zakazane. Proste. »
61
W granicach rozsądku nie unikaj niczego, na co masz ochotę. Jeśli czasami, żeby zrobić przyjemność babci, zjesz kurczaka zawiniętego w boczek, to choć nie na tym polega zdrowie odżywianie, naprawdę nic złego się nie stanie. Jestem przeciwnikiem udziwnień w diecie. Nasiona chia są dobre, ale polski len je zastąpi. Z drugiej strony – wartościowe są także banany i cytrusy, które przecież u nas nie rosną, ale są dobrym źródłem witaminy C, a także antyoksydantów i flawonoidów, mają działanie przeciwzapalne, walczą z wolnymi rodnikami, wspomagając naszą regenerację. Powinny więc zdecydowanie znaleźć się w twojej diecie. Unikaj natomiast modnego ostatnio oleju kokosowego, który jest bezwartościowy, a wręcz szkodliwy. Nadaje się tylko do masażu. Korzystaj raczej z oleju rzepakowego, lnianego, ewentualnie słonecznikowego. Nie eliminuj tłuszczu ze swojej diety! Jest niezbędny choćby do budowy błon komórkowych czy hormonów płciowych. Zwiększ spożycie dobrych tłuszczów i uważaj na te nasycone.
R E GE N E R AC JA
ODŻY W IA NIE
62
Czy warto używać izotoników Trzeba ich używać, ale sprawdzaj ich skład. Każdy izotonik składa się z cukrów, które przede wszystkim dostarczają energii, oraz elektrolitów. Jest więc niezbędny podczas wysiłku. Warto jednak podkreślić, że żaden izotonik dostępny na rynku nie uzupełni całkowitych strat elektrolitów, szczególnie sodu i potasu – byłby po prostu zbyt słony. Standardowy izotonik ma 0,23 mmol sodu, co pokrywa około 1/3 zapotrzebowania na elektrolity, a powinien mieć 2-3 razy tyle, żeby uzupełnić przeciętne straty w organizmie (0,5-1,5 g sodu na litr potu). Ale za to dość dobrze uzupełnia energię, choć oczywiście nie wyrównuje jej strat w 100%. Na godzinę wysiłku powinniśmy spożywać między 60 a 90 g węglowodanów. Izotonik w 0,5 l ma tych węglowodanów 25-30 g, więc trzeba by wypić przez godzinę 1,5 l. Dlatego stosuje się też żele i batony energetyczne, które oczywiście można zastąpić popularnymi wśród kolarzy ciasteczkami czy bułeczkami lub bananami. Ale baton lub żel jest najwygodniejszą formą. Żel zawiera ok. 20-30 g węglowodanów, więc przy bardzo intensywnym wysiłku weź dwa żele na godzinę albo żel i baton, trochę izotonika i masz 90 g, co jest najefektywniejszą ilością do przyswojenia przez organizm w trakcie wysiłku. Więcej nie ma sensu, bo jelito nie jest w stanie tego wchłonąć, więc będzie zalegało w przewodzie pokarmowym. Jeśli masz 5 sesji treningowych w tygodniu, to najczęściej 2-3 wymagają takiego wspomagania, bo są bardziej intensywne. A na przejażdżkę, która trwa godzinę-dwie, wystarczy wziąć wodę lub izotonik z wodą, bo masz jeszcze w mięśniach zapasy z jedzenia.
Czy można izotoniki podawać dzieciom Jeśli wysiłek trwa dłużej niż godzinę-półtorej – warto. A dzieci w wieku 10-12 lat już mają tak długie treningi w klubach. Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem będzie izotonik niż sok, bo ten jest hipertonikiem i będzie dostarczał węglowodany wolniej niż izotonik. Woda nawadnia, ale nie dostarcza energii. Kupując izotonik i dla siebie, i dla dziecka, patrz na jego skład i naturalne aromaty. Jedynie słodzików nie unikniesz, choć ich ilości są śladowe (do 1015 mg na porcję, a soli sodu jest zwykle 800-1000 mg).
Czy warto samodzielnie przygotowywać batony i izotoniki Batony na płatkach i miodzie powinny zaspokoić twoje zapotrzebowanie energetyczne, ważne tylko, żeby zawierały cukier prosty. Ale do izotoników domowej roboty podchodzę z większą rezerwą. Przebadałem w laboratorium napoje przygotowane na podstawie pięciu najpopularniejszych przepisów krążących w internecie. Badałem ich osmolalność i tak naprawdę tylko jeden spośród nich można było zaliczyć do izotoników, pozostałe były hipertonikami – a więc miały duże stężenie węglowodanów i soli, przez co za wolno się wchłaniały. Z kolei ten, który był izotonikiem, zawierał glukozę spożywczą, która jest standardowym składnikiem kupnych izotoników.
Na co zwracać uwagę, kupując izotoniki, batony i żele Wybierając izotonik, nie sugeruj się ceną, bo droższy nie zawsze oznacza lepszy, a na ogół wszystkie oferowane na rynku mają zbliżony skład. Niemniej naprawdę dobry izotonik powinien mieć optymalną osmolalność (w dużym uproszczeniu – stężenie substancji aktywnych wpływające na wchłanianie przez organizm, wyrażone w mOsm/l) na poziomie 300 mOsm/l i zawierać 2-3 rodzaje węglowodanów, w tym maltodekstrynę i/ lub glukozę jako jeden ze składników, a drugim pożądanym jest fruktoza. Te mieszanki są najbardziej efektywnie wykorzystywane przez twój organizm. Fruktoza wchłania się innym kanałem niż glukoza (maltodekstryna, jako polimer glukozy, rozpada się w jelicie). Najważniejszymi elektrolitami w izotoniku są sód i potas. Magnez i wapń są mniej istotne, bo w stosunku do tych pierwszych tracisz ich w pocie niewiele (10-15 razy mniej niż np. sodu). Przede wszystkim więc sód i potas (sodu tracisz aż 5 razy tyle co potasu). Trzecia istotna sprawa to naturalne aromaty. Natomiast dodatki witamin w izotoniku są zbędne, twój organizm i tak z nich nie skorzysta. Tylko „zaśmiecają” skład. Nie są potrzebne także żadne substancje pobudzające. Jedynie izotoniki z kofeiną mogą być efektywnie wykorzystywane, bo to jedna z tych substancji aktywnych, której działanie może ci być potrzebne w drugiej części wysiłku. W wyborze żeli jestem bardziej wybredny i tobie też zalecam ostrożność. Ponieważ jest to zagęszczona forma spożycia węglowodanów, jestem zwolennikiem żeli jednoskładnikowych, opartych o maltodekstrynę, z uwagi na to, że są mniej słodkie. Niektóre firmy dodają fruktozę i ona się wprawdzie wchłania, ale w takiej zagęszczonej formie sprawia, że żel jest za bardzo słodki, a jeśli masz wrażliwy przewód pokarmowy, może zadziałać przeczyszczająco. Wybierając żel, zwróć uwagę na jeszcze jedną kwestię – on musi ci smakować. W batonach najważniejsza jest możliwość łatwego ich pogryzienia, co docenisz podczas intensywnej jazdy. Warto, by miał prosty skład, bez dodatkowych substancji aktywnych – w batonach są niepotrzebne, tylko obciążają przewód pokarmowy Podczas treningu czy wyścigu mieszaj żele i batony. Wielu zawodników zaczyna od batona, bo żołądek może go łatwiej przyswoić – na początku wysiłku jest po prostu lepiej ukrwiony. Z czasem krew odprowadzana jest do mięśni, które w miarę narastania zmęczenia bardziej jej potrzebują, więc wtedy przechodzi się na żele. Korzystanie z bananów też jest oczywiście wskazane, a mówię o nich niewiele, bo są w gruncie rzeczy mało praktyczne na wyścigu. Jeśli wybierasz się na long coffee ride trwający 4-5 godzin i stajesz na kawę i ciacho, to ono ci w zupełności wystarczy na kolejną godzinę-półtorej jazdy.
Kiedy w sezonie jest dobry moment na zbijanie wagi Zależy, kiedy zaczynasz sezon startowy. Zazwyczaj na 3-4 miesiące przed pierwszym startem warto zacząć o tym myśleć. Zimę można przetrenować z zapasem kilogramów, przybranie na wadze po sezonie 2-3, a nawet 5 kg – zależy od wagi wyjściowej – pozwala organizmowi się zregenerować. Jeśli masz superwycieniowane ciało, to pełna regeneracja nie jest możliwa, bo do tego niezbędny jest tłuszcz, hormony płciowe itd. Zimą tkanka tłuszczowa zapewnia też dodatkową ochronę ciała przed wyziębieniem. Koniec zimy i początek wiosny to moment, w którym trzeba skupić się na wadze. Wtedy też czekają cię dłuższe treningi, schodzisz z trenażera, a jeśli masz możliwość – wyjeżdżasz na zgrupowanie za granicę. Zwiększasz intensywność i długość trwania treningów. W zasadzie wystarczy jeść z głową, a waga sama leci.
Czy dieta wegańska lub wegetariańska wyklucza uprawianie sportu wyczynowo Zdecydowanie nie. W sporcie zawodowym jest niewielu wegan, bo to wymaga sporego reżimu, a czasami po prostu brakuje możliwości logistycznych na wyścigach. Dlatego też nie znam topowych „prosów” wegan. Ale wegetarian już tak. Trochę prościej jest w przypadku sportu amatorskiego. Trenuję osoby, które wygrywają mistrzostwa Polski w triatlonie i są weganami. Świetnie się mają, to tylko kwestia pilnowania odpowiedniej jakości żywienia, różnorodności posiłków i częstotliwości ich spożywania (5-6 dziennie). I oczywiście treningów, bo sama dieta jeszcze nie decyduje o wynikach.
63
Jakub Czaja jest doktorem farmacji, wykładowcą, dietetykiem z ponad 10-letnim doświadczeniem w pracy trenerskiej i dietetycznej. Uczestnik IO i MŚ w lekkiej atletyce oraz ME w triatlonie. Twórca dwóch linii odżywek sportowych. Współpracował i nadal współpracuje z licznymi sportowcami wyczynowymi, zarówno zawodowcami, jak i amatorami. Wśród jego podopiecznych byli m.in. Maja Włoszczowska i zawodnicy teamu Verva ActivJet ›‹
MASAŻ TAJSKI
64
R E GE N E R AC JA
Regeneracja po tajsku
Kiedyś zupełnie u nas nieznany, później niesłusznie kojarzony z niezrozumiałą egzotyką bądź z erotyczną ofertą azjatyckich przybytków turystycznych. Dziś rozwija przed nami geniusz wielowiekowej mądrości i bogactwo zaskakująco efektywnych metod. Tradycyjny masaż tajski, „młodszy brat” jogi i akupunktury, coraz częściej wybierany jest przez sportowców, pracowników biurowych i wszystkich tych, dla których ważna jest świadomość ciała i chęć utrzymania go w najlepszej formie Tekst: Weronika Semczuk Zdjęcia: Masażownia Wrocław
P
otocznie nazywany „jogą dla leniwych”, istniejący od ok. 2500 lat, masaż tajski nuad boran, łącząc głęboką akupresurę, czyli ucisk konkretnych punktów na liniach „sen” (odpowiednik chińskich meridianów), ze stretchingiem, mobilizacją stawów i pasywnymi pozycjami jogicznymi, sprawia, że pacjent czuje się jak po sesji masażu sportowego, powięziowego, terapii manualnej, rolowania, relaksacji i jogi jednocześnie. Dzięki holistycznemu podejściu do ciała wpływa on na rozluźnienie i rozciągnięcie jednocześnie wszystkich grup mięśniowych, ścięgien, powięzi, układu kostnego, stawów, a także pobudza krążenie krwi i limfy.
MASZ WPŁYW NA SWOJE ZDROWIE Choć motywem przewodnim tego numeru SZOSY jest regeneracja, a masaż ten doskonale zdaje egzamin wśród sportowców w fazie po wysiłku, na pierwszy plan warto wysunąć wschodnie podejście do ciała i zdrowia jako coś, o co stale należy zabiegać. „Zepsuty” przez medycynę konwencjonalną przeciętny człowiek Zachodu rzadko myśli o profilaktyce i zadośćuczynieniu ciału za ciągłe nadużycia. Ból traktowany jest jak nieprzyjemny natręt, kontuzja i choroba to zwykle zaskakujące nieszczęście, które wzięło się znikąd, a o metodach prozdrowotnych myśli się dopiero, kiedy dzieje się już coś złego. Na (prawie) wszystko jest przecież szybkie rozwiązanie – tabletka, zastrzyk, operacja. My nie musimy robić nic. Tymczasem okazuje się, że umiejętność obserwacji ciała, rozumienia jego (zwykle opartego na sygnałach bólowych) języka, jak również zgłębianie wiedzy na temat tego, co ciału służy, a co nie, i modyfikowanie zgodnie z tym swoich nawyków i trybu życia – to jedyny sposób na ochronę zdrowia i cieszenie się nim przez długie lata. W Tajlandii masaż jest dziedzictwem narodowym i stanowi część wielowiekowej medycyny ludowej, obok jogi, treningu umysłu, odpowiedniej diety i ziołolecznictwa, zajmując się przede
W żadnym razie nie umniejszając wspaniałym osiągnięciom medycyny konwencjonalnej, cieszę się jednak, że mamy dziś bogactwo metod wschodnich i zachodnich do zachowywania zdrowia i do ratowania go, gdy coś nie gra. Dość intensywny i wymagający późniejszej
regeneracji, masaż tajski przeznaczony jest dla ludzi w miarę zdrowych, którym dokucza jednak ból, napięcie, schorzenia, przemęczenie, stres, brak gibkości, zastanie. Jest jak „rozłożenie na części pierwsze, naoliwienie ich i złożenie na nowo w całość” – jak określa to jeden z moich pacjentów, triatlonista. CO LUBI CIAŁO? Ciało ludzkie kocha ruch i wielość pozycji aktywujących różne jego części. Dziś dzięki technologii coraz mniej się naturalnie ruszamy. Równoważymy to sportami, które zwykle przeciążają jedne części układu ruchu i całkiem zaniedbują inne. Oczywiście najbardziej ciało nie »
Masaż tajski nuad boran klasycznie wykonywany jest zawsze w ubraniu, bez olejków, by umożliwić precyzję ucisków na matowej powierzchni. Masażysta pracuje na macie na ziemi, wykorzystując grawitację, do ucisku używa kciuków, łokci, kolan i stóp oraz układa ciało pacjenta w pozycjach kojarzących się z jogą
65
Klasycznie wykonywany jest zawsze w ubraniu, bez olejków, by umożliwić precyzję ucisków na matowej powierzchni. Masażysta pracuje na macie na ziemi, wykorzystując grawitację, do ucisku używa kciuków, łokci, kolan i stóp oraz układa ciało pacjenta w pozycjach kojarzących się z jogą. Masaż coraz częściej wykonują świetnie wyszkoleni masażyści zachodni, łączący go z innymi metodami pracy z ciałem, choć wizyty w salonach z doświadczonymi Tajkami również mają swój niepowtarzalny charakter.
wszystkim tym, by utrzymywać zdrowie, a nie gasić już szalejący pożar. W dawnych Chinach lekarz otrzymywał swoją zapłatę, gdy wszyscy członkowie rodziny, którą się zajmował, byli zdrowi. U nas lekarze zarabiają, gdy coś nam dolega. Nie dają nam też wskazówek, jak znów nie wpadać w te same pułapki.
R E GE N E R AC JA
MASAŻ TAJSKI
66
znosi długotrwałego siedzenia, nazywanego ostatnio „paleniem XXI wieku”. Przeciętny pracownik biurowy siedzi 160 godzin miesięcznie i ok. 2 tys. godzin rocznie. Niektórzy po pracy dalej siedzą... na rowerze. Choć rower jest o niebo lepszy niż sofa, pozycja ciała i rozkład obciążeń używanych części i wiotkości w nieużywanych są podobne do biurowych. Nienaturalna pozycja kolarska w dużym stopniu obciąża kręgi szyjne, barki, nadgarstki, napina mięśnie pleców, ud i piersiowe, niemal zupełnie pomijając mięśnie brzucha, bioder i lędźwi. Powoduje to spore dysproporcje. Przykładowo staw biodrowy, stworzony do naprawdę szerokiego zakresu ruchu, w przeciętnym trybie życia rusza się tylko w przód, rzadko w tył i prawie nigdy na boki czy do klatki piersiowej. Tymczasem dbanie o różnorodność jego ruchów, jak i o rozluźnianie mięśni bioder i pośladków jest podstawą w unikaniu bólu i schorzeń dolnej części pleców oraz w uwalnianiu potencjału i siły nóg. Regularna joga, pływanie, rolowanie czy masaż tajski powinny należeć do rutyny. Nie mówię tu koniecznie o długich sesjach, ale o wielości mikroprzerw, w których damy ciału pobyć w całkiem innej pozycji niż ta, w której właśnie przebywa już dość długo. Powinno to zagościć na stałe w naszym myśleniu. Przecież codziennie nasze ciało się brudzi, więc je myjemy. Chce jeść, więc je karmimy. Gdy jest zmęczone – śpi. Gdy zaś jest napięte i zbyt długo utrzymywaliśmy je w pozycji siedzącej – powinno regularnie dostawać coś, co je rozluźni, rozciągnie i zmobilizuje wszystkie jego stawy. REGENERACJA NA TAJSKIEJ MACIE Sportowcy różnych dyscyplin korzystają z masażu tajskiego maksymalnie trzy dni przed zawodami, po nich zaś wybierają najdłuższą sesję lub serię kilku krótszych, zależnie od rozkładu przeciążeń w ciele. Masaż tajski jest jak swoiste skanowanie ciała, które – jak z użyciem wykrywacza kłamstw – wyjawia stan każdego mięśnia, dzięki czemu można pracować z mapami napięć. Ważne jest pokazywanie prostych ćwiczeń czy pozycji z hatha jogi, dzięki którym pacjent może sobie sam przynosić ulgę i przywracać harmonię w ciele na co dzień. Dzięki sesji masażu tajskiego pozbywamy się olbrzymiej ilości napięć, co skutkuje również wielką ulgą na poziomie psychiki i emocji. Jednak bez regularnego dawania ciału podobnego wytchnienia różnymi metodami każdego dnia, napięcia znów się zbierają i po jakimś czasie trzeba z nimi coś zrobić, by nie doprowadziły do kontuzji, choroby czy nie zadręczały nas chronicznym bólem.
C
M
Y
CM
MY
CY
CMY
K
Masaż tajski jest jak swoiste skanowanie ciała, które – jak z użyciem wykrywacza kłamstw – wyjawia stan każdego mięśnia, dzięki czemu można pracować z mapami napięć. Ważne jest pokazywanie prostych ćwiczeń czy pozycji z hatha jogi, dzięki którym pacjent może sobie sam nieść ulgę i przywracać harmonię w ciele na co dzień
Ta starożytna metoda nie jest głaszczącym masażem relaksacyjnym działającym tylko na powierzchni skóry, nie jest też jak typowy zachodni masaż dzielący ludzkie ciało na kawałki i zajmujący się tylko jednym z nich, pomijając resztę. Nie nudzi ani nie usypia. Najdłuższe sesje, które nieraz trwają 3 godziny, ale mijają zaskakująco szybko, ponieważ pacjent nie leży nieruchomo na brzuchu, lecz ustawiany jest też w pozycjach na plecach, na boku i w siadzie. Choć masaż bywa bolesny, jest to bardzo specyficzny ból, niosący ulgę i często określany jako przyjemny. Trudno jest opisać to doświadczenie komuś, kto nigdy
go nie spróbował, ponieważ jest zupełnie inny niż powszechnie znane masaże. Na pewno warto włączyć go do wachlarza metod regeneracyjnych. Dla wielu osób okazał się sporym odkryciem. Myślę, że zjechanie z szosy prosto na tajską matę to doskonały pomysł. ›‹ Weronika Semczuk, absolwentka 3-stopniowego programu Thai Massage School of Chiang Mai, uczennica Pawła Janiszewskiego i Takashiego Yoshizawy (głównego ucznia Pichesta Bonthooma), współzałożycielka i masażystka w jednym z wrocławskich salonów masażu tajskiego i Shiatsu.
67
OUTPACE THE WIND. VENTO 5.0 WWW.KROSS.PL
PROFIL
VA L E R J A N R O M A N O V S K I
„PRZECIĘTNY”
68
REKORDZISTA
USTANOWIŁ NA ROWERZE DZIEWIĘĆ REKORDÓW GUINNESSA W INDYWIDUALNEJ JEŹDZIE DŁUGODYSTANSOWEJ I W NAJWIĘKSZYM PRZEWYŻSZENIU. TO OZNACZA, ŻE NIE SCHODZIŁ Z SIODEŁKA PRZEZ 12, 24 I 48 GODZIN. JEŹDZIŁ W UPALE I PRZY -50°C. ALE NIE LUBI, KIEDY WYZWANIA, KTÓRE SOBIE STAWIA, OKREŚLA SIĘ JAKO „EKSTREMALNE”. – JESTEM PRZECIĘTNYM CZŁOWIEKIEM, KTÓRY MOŻE TYLKO ROBI DOŚĆ NIEPRZECIĘTNE RZECZY – MÓWI O SOBIE VALERJAN ROMANOVSKI Tekst: Małgorzata greten Pawlaczek Zdjęcia: Hania Tomasiewicz, Valerjan Romanovski Team
K
69
często tak jest, ale moim zdaniem, jeśli umiejętnie pracuiedy się urodził – na Wileńszczyźnie, w majemy nad określonymi cechami, możemy poprawiać sprawłej wiosce Gudele, położonej niedaleko Mejność organizmu niezależnie od wieku. szagoły – sąsiadka, znachorka, nisko oceniła jego szanse na przeżycie. Przy swoim Valerjan podkreśla przy tym, że najważniejsza jest znabracie bliźniaku wyglądał bardzo mizernie. jomość swojego organizmu i nawiązanie właściwej relacji I choć w późniejszych latach, jeszcze na Litwie, z sukcesami z ciałem. Opiera się ona na prostych zasadach: być partreprezentował szkołę w lekkoatletyce, nie wzięli go do wojnerem swojego ciała, a nie jego wrogiem, właściwie odska z powodu... słabego zdrowia. Lekarz, do którego – przed czytywać wysyłane przez skokiem na spadochronie sygnały, wydajnie je renie – poszedł po zaświadgenerować, dobrze, zdroczenie o stanie zdrowia, ZAWSZE FASCYNOWAŁY wo je odżywiać – w czym zdiagnozował problemy GO MOŻLIWOŚCI LUDZKIEGO pomagają nie restrykcyjne z kręgosłupem. A kiedy dodiety (kolejne słowo, któwiedział się, że Valerjan ustaCIAŁA, DLATEGO NAJWIĘKSZĄ rego Valerjan nie lubi), nawia na rowerze rekorSATYSFAKCJĘ DAJE MU ale prawidłowe nawyki żydy Guinnessa, ostrzegł go, wieniowe. I szanować jego że skończy na wózku inwaWYDOBYWANIE Z ORGANIZMU potrzeby. – Źle traktowane, lidzkim. Zmienił więc speJEGO „UŚPIONYCH” ZASOBÓW. szybko nam się „odwdzięcjalistę na takiego, który czy” chorobami, kontuzjami przyjrzał się problemowi I PRZEKRACZANIE KOLEJNYCH czy frustracją – odkrywa i zalecił odpowiednie ćwiGRANIC, PRZEDE WSZYSTKIM sekrety swoich osiągnięć czenia, wzmacniające gorset POZNANIA NIEZBADANYCH Valerjan. Jedzenie uważa mięśniowy. za przyjemność. Nie waży DOTĄD REZERW ORAZ produktów, ale zwraca uwaMimo wszystko – jeśli nie POTENCJAŁU ZARÓWNO CIAŁA, gę na wysokie wartości odjest się zawodowym kolażywcze, naturalne składniki rzem, a codziennym zadaJAK I UMYSŁU i sprawdzone pochodzenie. niem nie jest jedynie wykoI dostarcza organizmowi donanie treningu albo udział kładnie tyle kalorii, ile ich w zawodach – takie obciąw danym okresie przygożenia wydają się dla orgatowań, startu czy regeneracji potrzebuje. Sam na wadze nizmu przeciętnego, nawet w pełni zdrowego człowieka staje raz w miesiącu. – Ale mam w domu lustro i widzę, po czterdziestce, niemożliwe do udźwignięcia. A przyże gdzieś jest za dużo. Albo za mało, bo i tak bywa. Ciało najmniej bardzo trudne. Jednak nie, nie „bardzo trudne”. narażone na niskie temperatury potrzebuje tkanki tłuszSłowo „niemożliwe” jest tu bardziej adekwatne, uwzględczowej. W komorze termoklimatycznej, w której spędziłem niając, że każdego roku Valerjan przygotowuje się do przyponad cztery doby, straciłem 4 kilogramy. najmniej dwóch – letnich i zimowych – długodystansowych wyzwań, którym towarzyszą ekstremalne warunki Na tym opiera rezultaty w sporcie i realizację ponadprzeklimatyczne. ciętnych przedsięwzięć. Chociaż największą przyjemność sprawia mu nie sam wynik, efekt końcowy, ale ten cały W tym, co robi, największą satysfakcję daje mu wydoproces związany z przygotowaniami do zawodów. – Drobywanie z organizmu jego uśpionych możliwości i zasoga jest o wiele ciekawsza i bardziej rozwijająca niż cel, bów. – Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mi, że będę do którego prowadzi. On jest tylko efektem przebytej drogi przez 48 godzin jeździł po Jakucji na Syberii w temperai jeśli skupisz się wyłącznie na nim, możesz doznać rozczaturze -40°C, powiedziałbym, że to jest niemożliwe. Albo rowania. Wystarczy, że przed startem przytrafi się kontuże będę siedział 100 godzin w komorze termoklimatyczzja i trzeba będzie zrezygnować z wyzwania albo przełożyć nej, w której odczuwalna temperatura wynosi -60°C – też je na inny termin. uznałbym to za nierealne – mówi. – A jednak to się wydarzyło. Wydobyłem przy tym z organizmu dużo więcej, niż Takie podejście przekłada się na wszystko, czym zajmuje wydawało się, że można. Tak przekracza się kolejne granisię w życiu. A musi pogodzić wiele kwestii. Wraz z braćce, przede wszystkim poznania niezbadanych dotąd rezerw mi prowadzi firmę zajmującą się wyrobami z drewna, jest i potencjału zarówno swojego ciała, jak i umysłu. w niej konsultantem, ma również uprawnienia do wykonywania ekspertyz w zakresie podłóg drewnianych. Jest takPraca z ciałem jest jego pasją. – Człowiek zawsze mnie że doktorantem warszawskiej SGGW w Zakładzie Ochrofascynował – mówi. – Sprzęt może zawieść, z człowieny Drewna. – Drewno jest moją pasją. Na uczelni śmieją kiem jest inaczej. To nie jest tak, że mając lat 40, 50 czy się, że z nim rozmawiam, nazywają mnie „doktorkiem » 60, z założenia jest się mniej sprawnym. Owszem, pewnie
VA L E R J A N R O M A N O V S K I
70
PROFIL
od podłóg” – mówi. – Ale ono rzeczywiście mnie fascynuje, szczególnie różnorodne i bardzo liczne gatunki egzotyczne. Drewno to twór natury, drzewo po ścięciu nadal żyje, właśnie jako drewno, i nie można od niego wymagać cech, których nie ma. Wybierając drewno, trzeba uwzględnić jego właściwości, podporządkować im swoje oczekiwania, nigdy odwrotnie. Żeby go nie kaleczyć. Wielu ludzi jest rozczarowanych drewnem, bo tego nie rozumie. Dlatego uważam, że niektórzy nie powinni mieć go w domu, bo jeszcze do niego nie dojrzeli. Jeśli ktoś chce materiału perfekcyjnego, będzie zadowolony z plastiku. Kiedy o tym wszystkim opowiada, w jego oczach pojawiają się radosne iskierki. Nie ma wątpliwości, praca sprawia Valerjanowi ogromną przyjemność. A przy takim podejściu łatwiej pogodzić przygotowania i starty z obowiązkami zawodowymi i życiem prywatnym. – Zajęcia na uczelni i pracę traktuję jak odpoczynek od ćwiczeń fizycznych. A na rowerze regeneruję się psychicznie – mówi. – Trenuję niekiedy po 30, 40 czy 50 godzin w tygodniu, co oznacza, że niektóre treningi trwają nawet 15 godzin. Przy tak
długich dystansach mam dużo czasu na myślenie. Mózg jest wtedy bardziej dotleniony, więc mnóstwo pomysłów czy rozwiązań problemów zawodowych przyszło mi do głowy właśnie podczas jazdy. Do prawidłowego działania ciału potrzebna jest przecież także psychiczna i emocjonalna równowaga. Dlatego Valerjan podkreśla, że na podstawie wiedzy o sobie samym warto nie tylko ćwiczyć mięśnie, ale także budować wewnętrzne pokłady motywacji i siły psychicznej. – Żeby później, kiedy już podejmie się wyzwanie i przyjdzie chwila zwątpienia, poczucie, że brakuje mocy, móc czerpać energię z wnętrza siebie – mówi. Bo podjeżdżanie pod Arłamów, żeby w ciągu 12 godzin osiągnąć przewyższenie 11 084,85 m, ustanawianie rekordów 12-, 24- i 48-godzinnych na rowerze MTB czy zdobywanie medali mistrzostw Polski masters wymaga wprawdzie sił fizycznych, ale ich zasoby są w gruncie rzeczy o wiele skromniejsze niż rezerw psychicznych. – Popatrz choćby na świat zwierząt – mówi. – Na Syberii zawsze ostrzega się przed niedźwiedzicą z młodymi, bo kiedy ich broni, w starciu
71
z nią nawet samiec niedźwiedzia, z natury dużo silniejszy, nie ma żadnych szans. A co dopiero człowiek! Motywacja pozwala wydobyć z ciała siłę o wiele większą, niż można by się tego spodziewać po naszych mięśniach. Valerjanowi, jak wyznał, sił zawsze dodaje myśl o walczących z chorobą nowotworową o najwyższą stawkę, życie, podopiecznych fundacji DKMS, którą wspiera. I wschód słońca. – Szczególnie wtedy, gdy noc trwa 15 godzin, a ja na siodełku spędzam kolejną dobę – wspomina wyczyn z Jakucji. Ale to nie jedyne, co podniosło go wtedy na duchu. Mimo ogromnego zmęczenia i wyczerpania jazdą rowerem po skutej lodem i zasypanej śniegiem Syberii szczerze się roześmiał, gdy zobaczył krowę. – Niby nic nadzwyczajnego, ale akurat ta przechadzała się przy -40°C po Ojmiakonie, najzimniejszej wiosce na świecie, w... staniku. Jak przetrwać dwie doby na siodełku w tych temperaturach? Wiele podpowiedzi uzyskał od znającej lokalne uwarunkowania dziennikarki z Jakucka, Julii Szadryny.
Przed startem do tego wyzwania Valerjan, już trochę zmęczony po 24-godzinnej podróży, zjadł obfity posiłek oparty na tłuszczach i pomny tego, że przy czterdziestu kreskach poniżej zera załatwienie potrzeb fizjologicznych będzie utrudnione, skorzystał z toalety. Odpowiednio natłuścił też kolarską wkładkę w spodenkach, wiedząc, że przez kolejnych 48 godzin nie będzie miał możliwości wymienić »
CIAŁO POTRZEBUJE PSYCHICZNEJ RÓWNOWAGI, WIĘC NA PODSTAWIE WIEDZY O SOBIE SAMYM WARTO NIE TYLKO ĆWICZYĆ MIĘŚNIE, ALE TAKŻE BUDOWAĆ WEWNĘTRZNE POKŁADY MOTYWACJI I SIŁY PSYCHICZNEJ
PROFIL
VA L E R J A N R O M A N O V S K I
72
ich na inne. W czasie jazdy regularnie, co 30 minut, pił buliony z miejscowych ryb, a co dwie godziny zjadał pełnowartościowy posiłek, na który składało się mięso z renifera lub źrebięcina. Dobowe zużycie energii przy takim wysiłku i w takich temperaturach wyniosło blisko 15 000 kcal, co łatwo zobrazować – to tyle, co 30 czekolad. W ciągu tych 48 godzin co 6 godzin na leżąco rozciągał plecy, a na prostych odcinkach... trochę przysypiał. Po dwóch dobach mroźnej jazdy zapadł w krótki, 5-godzinny sen (który generalnie uważa za najlepszy sposób regeneracji), by później spotkać się z mieszkańcami Ojmiakonu. I choć przygotowuje się do kolejnego syberyjskiego wyzwania – tym razem przejedzie z asystą, ale bez wsparcia, 1000 kilometrów na rowerze, z Jakucka przez Góry Wierchojańskie do Ojmiakonu – nie lubi zimna. A dokładniej – nie lubi marznąć. Do wyzwania w Jakucji przygotowywał się m.in. w... saunie. Jednocześnie jest zachwycony działaniem zimna, dlatego hartuje organizm, sypiając na mrozie oraz morsując. Zimą wita odwiedzających go przyjaciół z siekierą, którą wyrąbuje dla nich przerębel. Wozi ją zresztą, podobnie jak rower, w samochodzie. Kilkukrotnie musiał tłumaczyć się z tego nietypowego zestawu patrolowi policji, który zatrzymał go do kontroli.
NATURĘ UWAŻA ZA NAJWIĘKSZE WYZWANIE I JEDNOCZEŚNIE ZA SWOJEGO NAJGROŹNIEJSZEGO RYWALA – NIE PRZECIWNIKA. MIERZY SIĘ Z PRZYRODĄ Z PEŁNĄ ŚWIADOMOŚCIĄ, ŻE TA NIGDY NIE ODPUSZCZA, WIĘC TE ZMAGANIA Z GÓRY SKAZANE SĄ NA PORAŻKĘ. ALE ON SAM JEST NIEMAL RÓWNIE WYTRWAŁY
– Największym wyzwaniem dla człowieka jest środowisko – mówi. – Organizm trzeba przyzwyczaić do panujących w nim warunków – wysokości, ilości tlenu, temperatury. Tak żeby ono nie było przeszkodą w realizacji stawianych sobie wyzwań. Choć w temperaturze -50°C wyzwaniem okazuje się wiele prostych z pozoru czynności. Zaplanował niestandardowe przedsięwzięcia, w tym projekt „Oswajamy mróz”, na kilka najbliższych lat i przy wsparciu swojego zespołu sukcesywnie realizuje przygotowania. W skład Valerjan Romanovski Team wchodzą m.in.: trener Arek Kogut, fizjolog dr Łukasz Tota, żywieniowiec Paweł Grochowalski, trenerka fitness Anna Olczak, prywatnie życiowa partnerka Valerjana, która jest dla niego największym wsparciem, oraz kierujący zespołem Wawrzyniec Kuc. – Chciałbym się tym zajmować tak długo, jak długo sprawiać mi to będzie przyjemność – mówi Valerjan. – I dopóki to będzie podnosić mój rozwój, a ja będę mógł poznawać swój organizm i dzielić się swoimi doświadczeniami oraz zdobytą wiedzą na temat ludzkiego ciała i jego możliwości. Ważne też, by te wyzwania nie wpływały negatywnie na moje zdrowie. Do tego momentu wciąż będę je realizował. Pytany o to, co wciąż go popycha do podejmowania tak ekstremalnych, czy raczej nieprzeciętnych wyzwań, odpowiada, że na pewno nie jest dla niego motywacją to, że nikt jeszcze czegoś nie zrobił i że będzie pierwszy. – Nie rywalizuję też z innymi zawodnikami, bo to jest w pewnym sensie proste. Takiego rywala, obserwując jego zachowanie, wiedząc, jak jeździ, można zdominować fizycznie lub psychicznie. Oczywiście, nie zawsze się to udaje, ale jest prostsze niż rywalizowanie z naturą. A właśnie naturę uważa za swojego największego rywala – nie przeciwnika – z którym mierzy się z pełną świadomością, że te zmagania z góry skazane są na porażkę. – Przyroda nigdy nie odpuszcza, więc nie da się jej pokonać. Dlatego nie ośmieliłbym się powiedzieć, że zwyciężyłem mrozy Syberii. Choć też im nie uległem... I może właśnie dlatego Syberia pozwoli mu wrócić do Jakucji w kolejnym roku. »
WYZWANIA dr Łukasz Tota
fizjolog sportu Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie
J
aka jest pana rola w przygotowaniu planu treningowego i podczas podejmowanych przez Valerjana wyzwań? Moim głównym zadaniem jest monitoring poziomu wydolności fizycznej Valerjana. Na podstawie przeprowadzanych badań wydolnościowych przygotowuję zakresy intensywności tętna oraz obciążenia w watach dla poszczególnych stref wysiłkowych. Ponadto opracowuję strategię suplementacji dla kolejnych mezocyklów. Odpowiadam również za monitorowanie wskaźników biochemicznych i morfologicznych krwi. Czy organizm Valerjana rzeczywiście jest, z fizjologicznego punktu widzenia, zwyczajny?
Organizm, który poddawany jest tak skrajnym obciążeniom, nie może być zwyczajny, przeciętny. Zespół cech, które charakteryzują organizm Valerjana, z punktu widzenia fizjologii sportu, daje mu ponadprzeciętne możliwości. Valerjan poddawany jest systematycznym testom, które przeprowadzamy w pracowni Fizjologicznych Podstaw Adaptacji Człowieka na Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie. Chciałbym, abyśmy prześledzili kilka wskaźników, które w najwłaściwszy sposób pozwolą scharakteryzować jego organizm. Przed biciem rekordu Guinnessa w największym przewyższeniu przejechanym na rowerze w ciągu 12 godzin, masa ciała Valerjana kształtowała się na poziomie 74,4 kg, poziom tkanki tłuszczowej wyniósł około 11%. Wskaźniki fizjologiczne charakteryzujące poziom wydolności aerobowej wyniosły: maksymalny pobór tlenu, popularnie nazywany pułapem tlenowym, 63,6 (ml/min/kg), maksymalna wentylacja płuc wyniosła 155 l/min, tętno na poziomie drugiego progu wentylacyjnego 150 ud./min (HRmax 161 ud./min). Tętno maksymalne zostało osiągnięte przy obciążeniu 350 W. Maksymalny poziom mleczanu, oceniany w trzeciej minucie po zakończeniu testu, osiągnął poziom 15,5 mmol/l krwi. Jeżeli popatrzymy na przedstawione wyniki przez pryzmat 43-letniego zawodnika, możemy bez wątpienia powiedzieć, że są ponadprzeciętne. »
73
Rozsądne
PROFIL
VA L E R J A N R O M A N O V S K I
74
Jak wygląda praca nad planem treningowym Valerjana? Nasze plany treningowe i ich realizację modyfikuję w aplikacji, na której pracujemy, lub bezpośrednio, gdy jesteśmy razem na treningu. Pracujemy na wskaźnikach fizjologicznych i biochemicznych, które dają nam dokładny obraz obciążenia, jakim poddawany jest organizm. W przypadku wskaźników biochemicznych na treningach wykorzystujemy pomiar mleczanu. Przy monitorowaniu stanu zmęczenia wykorzystujemy pomiar kinazy kreatynowej (CK-MM). Pomiary tego markera w odstępach 12-godzinnych po zakończeniu jednostki treningowej o dużej objętości pozwalają nam stwierdzić, jak szybko regeneruje się organizm Valerjana. Do monitorowania stanu zmęczenia wykorzystujemy również zmiany poziomu mioglobiny, kortyzolu i testosteronu, interleukiny, białka ostrej fazy, mocznika i kwasu moczowego. Analiza wszystkich tych zmiennych, wraz ze skrupulatnie prowadzonym dziennikiem treningowym, umożliwia nam wytyczenie pewnej drogi działania w dozowaniu kolejnych obciążeń treningowych. To też oznacza, że nie ma uniwersalnych planów treningowych dla wszystkich. Tylko i wyłącznie indywidualne podejście do każdego zawodnika może dać zamierzony efekt w postaci wyniku sportowego. Treningi nie sprowadzają się zapewne tylko do jazdy rowerem? Oprócz realizowanych obciążeń treningowych o charakterze specjalistycznym dużo czasu przeznaczamy na treningi core oraz obciążenia treningowe realizowane w strefie kształtującej. Jeśli Valerjan odwiedza Kraków, zawsze uczestniczy w prowadzonych przeze mnie treningach plyometrycznych. W jaki sposób przebiega adaptacja organizmu Valerjana do warunków, które panować będą podczas wyścigu? Periodyzacja szkolenia zakłada często duże zmiany związane ze strukturą ciała. Przygotowując się do pracy w niskiej temperaturze, musimy zadbać o odpowiedni poziom tkanki tłuszczowej, która będzie pomagać w procesach termoregulacyjnych organizmu. Ale jednocześnie trzeba pamiętać, aby te zmiany poziomu FAT nie spowodowały zbyt dużych spadków poziomu wydolności fizycznej. Z kolei w okresie letnim, gdy naszym celem są długotrwałe wysiłki w podwyższonej temperaturze, niedopuszczalny jest wysoki poziom FAT. Wtedy największy nacisk kładziemy na ekonomię ruchu. Wysokość nad poziomem morza, a co za tym idzie – obniżona prężność tlenu w powietrzu atmosferycznym, jest dużym wyzwaniem dla wielu zawodników. Adaptacja do takich warunków możliwa jest tylko i wyłącznie poprzez realizację obciążeń treningowych w górach lub w komorach normobarycznych. Nasze treningi bardzo często odbywają się w nocy – wszystko po to, aby wyeliminować dodatkowe czynniki stresogenne, które będą występować podczas kolejnych wyzwań. Korzystamy także z sauny, żeby spotęgować powstałe wskutek treningu zmęczenie.
Jednym z elementów przygotowań był także pobyt Valerjana w komorze termoklimatycznej... ...gdzie temperatura powietrza wynosiła -50ºC. Te testy miały na celu sprawdzenie, jak zachowuje się organizm w ekstremalnych warunkach. Wyniki analizy krwi pobieranej zaraz po wyjściu z komory dostarczyły nam cennych informacji, które już wykorzystujemy w doborze odpowiednich suplementów diety. Wskaźniki uszkodzeń mięśni, mimo pracy o intensywności bardzo niskiej, były dla nas dużym zaskoczeniem. Testy psychofizyczne przyczyniły się do poznania reakcji ludzkich przy tak skrajnych obciążeniach. A testy wykorzystywanego podczas tego przedsięwzięcia sprzętu pomogły nam wybrać ten najlepszy, który podczas podróży przez Jakucję będzie niezawodnie funkcjonować. Co, przy takich długodystansowych wysiłkach, zaleca pan jako regenerację? Wydolności fizycznej nie buduje się na treningu, ale właśnie w okresie regeneracji. Dlatego w pracy z Valerjanem bardzo dużo czasu przeznaczamy na odpowiednią regenerację powysiłkową. Stosujemy sprzęt do wibroterapii RAM Vitberg+, który jest z nami wszędzie. Odpowiednia dieta i indywidualna suplementacja to kolejne ważne aspekty, o których nawet zaawansowani amatorzy często zapominają. Czy każdy, kto jest zdrowy, może podjąć się takich wyzwań, na jakie decyduje się Valerjan? Zdecydowanie zacząłbym od nieco mniejszych wyzwań ekstremalnych. Jestem wprawdzie zwolennikiem stawiania sobie celów, jednak zawsze trzeba polegać na zdrowym rozsądku. Pamiętajmy, że Valerjan podporządkował swój cykl życia regularnym i długotrwałym treningom. Niektóre z nich trwają po 12 godzin, a nawet dłużej. W naszych przygotowaniach nie ma czasu na nieprzemyślane treningi, wszystko musi być zaplanowane i w 110% zrealizowane. Uważam jednak, że każdy, kto jest zdrowy, może się podejmować – podkreślę to – rozsądnych wyzwań. Od czego zatem zacząć? Warto zacząć od badań lekarskich. Sport ma być czynnikiem, który wpływa korzystnie na nasze zdrowie, a będzie tak tylko wtedy, gdy będziemy regularnie się badać. Wyznaczenie stref intensywności pracy podczas badań wydolnościowych pokazuje nam, gdzie i jakie możliwości drzemią w naszym organizmie. Warto z czasem zwrócić się do wykwalifikowanego trenera z prośbą o przygotowanie indywidualnego planu treningowego. Aby móc realizować zadane obciążenia treningowe, z punktu widzenia fizjologa sportu niezbędny będzie zegarek z możliwością monitorowania pracy serca. Przyrządy do pomiaru mocy również cieszą się coraz większym zainteresowaniem i będą pomocne. ›‹ Ale przede wszystkim zacząłbym od badań. Rozmawiała: Małgorzata greten Pawlaczek
75
76
MIASTO
BERLIN
77
Grupa chłopaków z Kalifornii wrzeszczy na całe gardło „BananaMama!”, gdy pędzę Friedrichstrasse w kierunku Uniwersytetu Humboldta na Unter den Linden. Nie, nie spieszę się na zajęcia z botaniki ani z egzotyki. Mam niecałe 20 minut do zakończenia alleycata, ostatnie dwa punkty do zaliczenia (Humboldt Universitat i Ramones Museum przy Schlesiches Tor) i ogromną determinację, by zdążyć oddać manifest i zaliczyć wyścig Tekst, ilustracja i zdjęcia: Natalia Jerzak
MIASTO
BERLIN
K
ażdy obrót korby ściga się z obrotem wskazówek zegara. Zaciskam zęby i zaklinam czas. Szalonym tańcem zdobywam ostatni punkt i walę prosto Skalitzer Strasse, błogosławiąc fakt, że jest długą prostą. Ostry skręt w lewo w książęcym stylu (Prinzenstrasse) i ostatnie 60 sekund, by zaklęcie nie przestało działać.
Dziesięć – żyłka na skroni pulsuje niebezpiecznie. Osiem – przegryzam wargę aż do krwi. Sześć – skręt w Urbanstrasse. Pięć – widzę grupę kolarzy przed barem. Cztery – rzucam rowerem. Trzy – zbiegam po schodach. Dwa – wydzieram manifest zza pazuchy. Jeden – w zwolnionym tempie następuje kolarska interpretacja sceny ze „Stworzenia Adama” Michała Anioła, czyli przekazanie wygniecionej, ostemplowanej kartki z ręki do ręki i... ZERO – manifest przyjęty, misja wykonana, mój pierwszy zagraniczny wyścig zaliczony!
78
START
A wszystko zaczęło się zupełnie łagodnie. Przyjaciel przywiózł dwa rowery w bagażniku swojego samochodu, by spędzić miło majówkę. Z początku nie mogliśmy wyjść z zachwytu. – O mamo, ile tu ścieżek! – A niech mnie, jacy kierowcy mili i uważni! – Niemożliwe, ruch rowerowy jest tu prawie na równi z samochodowym! – Patrz, rodzice z dwójką kilkuletnich synów przeciskają się obok autobusu, tworząc minipeleton! To było, zanim zaczęłam urządzać sobie wycieczki bocznymi uliczkami, które aż za dobrze przypomniały mi, że Wrocław i Berlin mają kawałek wspólnej historii zawartej w swych wybrukowanych ulicach, w których przy odrobinie nieszczęścia i opona może się zaklinować. I zanim zauważyłam, że wcale nie zawsze rower ma wydzielony kontrapas, a i kierowca z D na blachach potrafi wymownie trąbnąć ci koło ucha. Znajomi mieszkający jednocześnie w Berlinie i w Amsterdamie śmiali się z nas zupełnie otwarcie, ale nam to wcale nie przeszkadzało. Wydawało się nam, że gładki dywan asfaltu rozwinął się specjalnie dla nas i że będzie prowadził, dokądkolwiek tylko nogi poniosą. Ale były to wnioski raptem z kilku dni, tymczasem ja miałam zostać w Berlinie na sześć tygodni i doświadczyć jego rowerowego charakteru na wiele sposobów i na różnych płaszczyznach. Najpierw więc oswajałam miasto, by po dwóch tygodniach podchodów wskoczyć na jego grzbiet z pełnego rozpędu.
ŚCIGANIE NA AUTOBAHNIE
Jechałam do Berlina z zamiarem wzięcia udziału w Velothonie, „jednym z najszybszych, miejskich wyścigów na świecie” – jak zachęcali organizatorzy. Do wyboru były trzy dystanse: 60, 100 i 160 km, do wygrania: wspaniałe widoki, trasa biegnąca przez Potsdamer Platz, Charlottenburg,
Grunewald (nie mylić z Grunwaldem) przy rzece Hawela rozlewającej się w jezioro Grosser Wansee, lotnisko Tempelhof, wzdłuż pozostałości po murze berlińskim przy East Side Gallery do dzielnicy rządowej i z ostatnią prostą przez park Tiergarten, zwieńczoną metą pod samą Bramą Brandenburską (to opis wersji 60 km, wersje dłuższe wykraczały poza Berlin, w stronę Ludwigsfelde i z powrotem). W pakiecie – 300 tysięcy kibiców zagrzewających do walki. A wszystko to przy całkowicie zamkniętym ruchu, więc można cisnąć bez strachu i na pełnym gazie. Niemcy – wiadomo – bezpieczeństwo przede wszystkim.
Myślałam: „Piko dał radę przejechać na ostrym kole całą Australię, a ty masz wątpliwości przy głupich 60 km?”. Ale wtedy okazało się, że w ramach Velothon Berlin odbywają się jeszcze dwa wyścigi, specjalnie dedykowane użytkownikom twardego przełożenia – Rad Race Fixed42, czyli 42 kilometry prostej z Ludwigsfelde do centrum Berlina, oraz Fixed Days Berlin, czyli dwa dni zróżnicowanych konkurencji i wyścigów dla fanów fixów. Potrójna siła przyciągania zagwarantowała doskonałą frekwencję i międzynarodowe towarzystwo podczas całego weekendu 11-13 maja.
KEVIN I KUMPLE PRZYLECIELI SPECJALNIE ZE STANÓW ZJEDNOCZONYCH, BY MÓC POŚCIGAĆ SIĘ NA ZAMKNIĘTEJ AUTOSTRADZIE W IMIĘ IDEI „STOP RACISM. START RACEISM!”. POSTANOWIŁAM BYĆ MIŁA I PRZEMILCZEĆ FAKT, ŻE FRAGMENT AUTOSTRADY DLA MASY KRYTYCZNEJ ZAMYKA SIĘ TUTAJ DWA RAZY W MIESIĄCU
79
Wspomniana ekipa z Kalifornii, Kevin i kumple, przylecieli specjalnie ze Stanów, by móc pościgać się na zamkniętej autostradzie w imię idei „Stop racism. Start raceism”, która jest hasłem przewodnim Rad Race. Postanowiłam być miła i nie powiedziałam im, że berlińską autostradą można przejechać się na rowerze co najmniej dwa razy w miesiącu, podczas Masy Krytycznej (polecam!). Ale wiadomo – co innego „przejechać się”, a co innego „pościgać”, na dodatek za cel mając Bramę Brandenburską. Szalenie mnie kusiło, by obrać ją sobie jako azymut. Alice, jedna z nielicznych ostrokołowych dziewczyn z Pragi, namawiała mnie do tego serdecznie. – Słuchaj, w zeszłym roku ja i jeszcze jedna dziewczyna zakończyłyśmy ten wyścig jako ostatnie. Dosłownie uciekałyśmy przed samochodem, który był ruchomą metą. Ale ostatecznie zmieściłyśmy się w czasie i satysfakcja
z tego faktu była ogromna! Spróbuj! Co masz do stracenia? Trzeba było jednak podjąć „babską decyzję” i z trzech wyścigów wybrać jeden. Wybieram otwarte miasto. Czas miał pokazać, że zdecydowałam słusznie.
FIXED DAYS – ROZKŁAD JAZDY
Saskia z Rotterdamu i Hagen z Berlina to organizatorzy Fixed Days Berlin. Ona zaprojektowała identyfikację wizualną, on skorzystał ze swojego doświadczenia jako organizator imprez rowerowych dla 8bar. Obydwoje, angażując do pomocy przedstawicieli
różnych lokalnych grup ostrokołowych, sprawili, że trzy dni FDB były niezapomnianym przeżyciem. Piątek: sprinty na Tempelhofie, grupowy, wieczorny przejazd miastem (ok. 30 km), track games i impreza. Sobota: odbiór pakietów startowych na Rad Race, wyścig tracklocrossowy „La crossed beach party”, a po nim alleycat „Who is who? Who am I? What is it?”, zakończony najlepszą pizzą na świecie. Niedziela: Rad Race Fixed42 i dekoracja zwycięzców.
FALA
Silję poznaję podczas sprintów, zorganizowanych na wydzielonej części lotniska Tempelhof. »
MIASTO
BERLIN
80
MAMY OSTRE KOŁA I NIE ZAWAHAMY SIĘ ICH UŻYĆ. STU SZALEŃCÓW RUSZA FALĄ, BY ZALAĆ SOBĄ MIĘDZYSAMOCHODOWE PRZESTRZENIE. Z GARDEŁ WYDOBYWAJĄ SIĘ RADOSNE OKRZYKI. MIASTO JEST NASZE, A MY W NIM!
W świetnym stylu wygrywa sprint, cała promienieje radością. Silja okaże się multidyscyplinarną zawodniczką i drugi raz z rzędu wygra omnium Fixed Days wśród kobiet. Ale to dopiero w niedzielę. Tymczasem mamy piątek i właśnie zbieramy się do grupowego przejazdu przez miasto. Nie, nie będzie to Masa Krytyczna – ruch miejski nie zostanie dla nas wstrzymany. Mamy ostre koła i nie zawahamy się ich użyć. Stu szaleńców rusza falą, by zalać sobą międzysamochodowe przestrzenie. Czuję się jak podczas żeglowania, gdy łódka sunie po tafli jeziora w pełnym przechyle. Z gardeł wydobywają się radosne okrzyki. Miasto jest nasze, a my w nim!
zdrowia. Nie ryzykuje bez potrzeby (choć Instagram donosi, że ostatnio w wyścigu załamała przedni ząb i obojczyk...). Woli sprinty niż dłuższe dystanse, bo po pierwsze – nie lubi jeździć w grupie, a po drugie – jej wydolność nie jest specjalnie wysoka. Kiedyś chciała być „hardcorem”, ale teraz jest spokojniejsza. Nie trenuje po pracy, bo praca to jej najlepszy trening – i pasja! Najbardziej lubi typowo techniczne wyścigi na krótkich dystansach, bo... po prostu jest w nich dobra.
Doganiam Silję, by spytać ją o jej historię – w końcu jest zwyciężczynią! Pracuje jako kurierka rowerowa od 2016 roku. Wcześniej jeździła w Hamburgu w Suicycle, a od miesiąca jeździ po Berlinie pod szyldami Cosmo i Mess Pack Berlin. Jak Berlin wypada w porównaniu z Hamburgiem? Jest większy, brzydszy (sic!), ma szersze drogi, a kierowcy są bardziej uważni. Dlaczego jeździ na ostrym? Bo to nieodłączny element kurierskiego świata. A poza tym – kiedy wsiadła na ostre koło, to już nie chciała z niego zsiadać. Jej obecny rower jest najwygodniejszy na świecie i daje jej ogromne poczucie pewności siebie. Silja zaczęła się ścigać, bo poczuła, że ma do tego talent. Lubi wygrywać, ale nie kosztem innych lub swojego
NA OSTRO I NA DZIKO
W końcu zdarza się nieuniknione – łapię gumę. Na szczęście dzieje się to już po BFD, na nieszczęście – w niedzielę, gdy wszystkie sklepy i warsztaty są zamknięte, a ja oczywiście nie mam przy sobie dętki, bo to przecież, ot, taka sobie niedzielna wycieczka. Piszę do znajomych berlińskich rowerzystów – świeże znajomości mają szansę bardzo się przydać. Pierwsza do pomocy zgłasza się Jule, dziewczyna, która zorganizowała tracklocrossową część FDB (nie tylko zorganizowała, ale i ją
wygrała), w efekcie czego grupa dziwnie ubranych ludzi na ostrych kołach z obłędem w oczach i z brokatem na policzkach szalała w jednym z bardziej zapuszczonych parków Berlina w okolicy Tempelhof. Wyścig – prócz znakomitego outfitu – uświetniały liczne atrakcje, m.in. skok przez kanapę z rowerem pod pachą (park był akurat „wyposażony” w starą kanapę – idealną do przeskoków). Tyle leśni szaleńcy, wracajmy do prowodyrki tego zamieszania – do Jule. Jej muskularne ramiona od razu zwracają uwagę – trenuje wspinaczkę (bouldering), by poprawić stabilizację na rowerze i... by stać się bardziej nieustraszoną. W czasie wolnym praktykuje tracklocross w podberlińskich
81
lasach (ulubione trasy: Müggelsee i Wuhlheide), a na co dzień pod szyldem i.draw.on.bikes ozdabia elementy rowerów (dyski, siodełka, kierownice) swoimi rysunkami. W trakcie naprawy pytam ją o cały ten tracklocross. Skąd w ogóle pomysł, by uderzać w teren rowerem bez amortyzacji? – Definiuję siebie przede wszystkim jako zawodniczkę crossową – mówi Jule. – Ale w momencie, gdy pierwszy raz szalałam ostrym kołem po lesie, mój świat się zmienił. Rower reagował na każdy mój ruch błyskawicznie. Ta mieszanka trudu i superintensywnych przeżyć dała mi ogromnego kopa dopaminy. Teraz nie potrafię przepuścić głupiej ścieżce w parku – każda okazja do tracklocrossu jest dobra! Przecieram własny błotnisty szlak na wielkiej mapie tak bardzo różnorodnego kolarstwa.
MIASTO. MASA. MASZYNA – MANIFEST
Wziąć udział w tego rodzaju wydarzeniu to jedno, ale jak je zorganizować? Hagen połączył
i organizację, i wyścig. Byłam ciekawa, jak mu się to udało, więc umawiam się z nim w wegańskiej knajpie z organicznymi przysmakami (Berlin pod tym względem totalnie rozpieszcza), tj. w Goodies Cafe przy Warszawskiej (Warschauer Strasse). Spodziewam się obszernej relacji z Rad Race, ale Hagen tylko się krzywi – miał w trakcie wyścigu dość poważny wypadek. Zawodnik podjechał do niego zbyt blisko i liznął koło, tym samym kładąc część peletonu i poważnie uszkadzając nogę Hagena, która wymaga rehabilitacji. – Znam tego gościa i przeczuwałem tego rodzaju numer z jego strony. Ludzie, którzy nie potrafią realnie oszacować swoich sił i umiejętności, nie powinni brać udziału w tego rodzaju wyścigach, a już na pewno nie
powinni pchać się do grupy liderów. Koleś przeszarżował, ale konsekwencje ponoszą inni. To totalnie nie w porządku. Nie na tym polega prawdziwe ściganie – mówi. Dobrze rozumiem Hagena. To m.in. dlatego wybrałam wyścig w mieście – tutaj ścigam się przede wszystkim ze sobą i z czasem, a oprócz szybkiego tempa liczy się również spryt, refleks i umiejętność planowania. Nie muszę pozować na profesjonalizm, by doświadczyć prawdziwych aż do głębi trzewi emocji. Ostre koło to świetne narzędzie wyścigowe dla zawodowców i... rower dający mnóstwo frajdy amatorom, w tym mnie, która (strach się przyznać) na dany moment nie realizuje żadnego planu treningowego, ale po prostu »
82
CZY WŁADZOM MIEJSKIM NAPRAWDĘ ZALEŻY NA ZWIĘKSZENIU RUCHU ROWEROWEGO, A TYM SAMYM – PRZYZNANIU ROWERZYSTOM WIĘCEJ PRAW? CZY IMPREZY TYPU VELOTHON TO TYLKO ŁYŻKA MIODU W BECZCE PEŁNEJ SMOLISTEGO DZIEGCIU?
chce jechać tak szybko, jak się da! Pewnie, że byłoby bezpieczniej i przyjemniej dla innych uczestników ruchu drogowego, gdyby tego typu „dzikie zawody” odbywały się poza miastem. Ale sęk w tym, że kultura ostrokołowa właśnie miastem jest napędzana. I tutaj dochodzimy do kluczowego pytania – do kogo należy miasto i kto wyznacza rządzące nim zasady? Czy władzom miejskim naprawdę zależy na zwiększeniu ruchu rowerowego, a tym samym – przyznaniu rowerzystom więcej praw? Teoretycznie imprezy typu Velothon i plany rozbudowywania sieci ścieżek rowerowych mają to potwierdzać. Ale głos Hagena w tej sprawie okazuje się bardzo sceptyczny. – Widzisz, na pierwszy rzut oka wydaje się, że Berlin jest superrowerowy, ale po pierwsze – jego „rowerowość” wcale nie trwa tak długo, a po drugie – w polityce miasta dotyczącej rowerzystów jest sporo sprzeczności. Na przykład zostały powołane specjalne rowerowe patrole policji. Teoretycznie ich rolą jest wspierać rowerzystów
i dbać o ich lepsze bezpieczeństwo. W praktyce prędzej wlepią karę tobie niż jakiemukolwiek kierowcy samochodu. Na dodatek rowerowa policja zdecydowanie ściga ostrokołowców. Brak dwóch hamulców to gwarantowany mandat. Potrafią też przyczepić się do braku odblasków na szprychach. Odblasków (!) na szprychach, rozumiesz? I tutaj pojawia się pytanie – co dla władz miasta jest prawidłowym rowerem, a co nim nie jest? Czy jest w ogóle miejsce dla szybkich rowerów w ruchu miejskim? Bo przecież ścieżki rowerowe to dla nas najbardziej niebezpieczne okoliczności – te wszystkie kostki bauma, korzenie drzew wybrzuszające asfalt, nielegalnie parkujące samochody, rolkarze, dzieci na rowerkach... Nie wiem jak ty, ale ja najbardziej boję się rowerzystów ze ścieżek rowerowych. Zwłaszcza
turystów na wypożyczonych rowerach, którzy będąc akurat na weekendowej wycieczce w Berlinie, postanowili spróbować tej „atrakcji”, więc patrzą na wszystko, ale nie rozglądają się wokół siebie. Nie mówiąc już o tym, że ostatni raz siedzieli na rowerze, będąc w podstawówce, i ledwo trzymają balans, w czym fakt nieustannej chęci sfotografowania wszystkiego wcale im nie pomaga... Ja najbezpieczniej czuję się na ulicy, w normalnym ruchu miejskim. Liczba przeszkód jest tam ograniczona do minimum. Możesz jechać
NY VS BRLN
Manifesty, kryteria, wyścigi, walka o równouprawnienie dla rowerzystów – jak to się wszystko zaczęło? Pierwsze Mistrzostwa Kurierów Rowerowych w Berlinie odbyły się w 1993 roku. Prawdopodobnie była to w ogóle pierwsza tego typu większa impreza w Europie, ale idea przybyła ze Stanów, gdzie kurierzy z Nowego Jorku zaczęli urządzać sobie wycieczki do Waszyngtonu, a kurierzy ze stolicy jeździli rowerami do NY.
PODIUM
30-40 km/h, osiągając de facto tę samą prędkość, co samochód. Tylko czy promowany przez miasto zrównoważony transport zakłada, że rower może być faktyczną alternatywą dla samochodu, a tym samym – że może korzystać z ulic na tych samych zasadach? Z ulic – nie ze ścieżek wydzielonych z chodnika. Nie zabierajmy przestrzeni pieszym, oni nie są przyczyną korków i spalin. Zabierzmy ją – tak, zabierzmy! – pojazdom spalinowym! Wypowiedź Hagena tak bardzo przypomina współczesny, odwrócony manifest futurystyczny. Tyle że mamy nie 1909, a 2018 rok, nie jest to Paryż, lecz Berlin, a opublikowano go nie w „Le Figaro”, ale w SZOSIE. Filippo Tommaso Marinetti
przewróciłby się w grobie na taką wizję świata – wszak sam pragnął czegoś zupełnie odwrotnego – Miasta. Masy. Maszyny! Czy obecny stan rzeczy byłby spełnieniem jego marzeń?
Podsumowując: 600 km zjeżdżonego Berlina – każdy kilometr „własnonożnie” wykręcony (za to najbardziej kocham ostre – za brak pustych przebiegów). Trzecie miejsce w alley-u po dwóch tygodniach jeżdżenia po mieście. Wyróżnienie w tracklocrossie za najlepszy performance (zdecydowanie nie za czas, oj nie). Przegapiona życiowa szansa, by stanąć na podium The Rad Race Fixed42 World Championships pod Bramą Brandenburską, bo... wspierałam mentalnie kolegę, który przejechał Velothon 100 i dochodził do siebie w cieniu drzew pod Bundestagiem.
Ulubiona trasa Hagena, idealna pod treningi grupowe: z południowo-wschodniego Neukoln (Mauer Weg) w kierunku Schonefeld i powstającego za nim lotniska BER. Dopóki jest nieczynne, można wokół niego swobodnie kręcić pętle na 50/60 km. Doskonała opcja do wyścigów typu kryterium.
W najśmielszych snach nie przypuszczałabym, że zdobędę drugie miejsce w omnium kobiet Fixed Days Berlin 2018, ale Berlin to miasto, w którym niemożliwe staje się możliwe, a 99 Luftballons unosi się nad gruzami obalonego muru, by ulecieć beztrosko w wenderowskie niebo. »
83
A jakoś tak się dziwnie składa, że jeśli chodzi o eksport trendów z Nowego Kontynentu na Stary, to tranzyt bardzo często przebiega przez Berlin. James sam stał się również poniekąd towarem eksportowym, bo zamienił Wielkie Jabłko na Niedźwiedzia w 1996 roku. Jako pierwszy miał fixa w Berlinie. Przejeździł 15 lat na kurierce – 7,5 roku w NY, 7,5 roku w BRLN i stwierdził, że Berlin jest... nudny i przewidywalny. Był najstarszym uczestnikiem Fixed Days (o wiek nie wypada pytać, ale raczej 60+). Trasa do polecenia? Z Friedrichschain do Wansee – eleganckie 70 km w tę i z powrotem. Życiowe motto: „I don’t stop unless I have to”. Zapisuję w swoim kajecie i biorę sobie do serca.
MIASTO
BERLIN
Co oznacza dla ciebie kolarstwo? Ucieczkę w podmiejską zieleń! Szczerze mówiąc, uczucie wolności, jakie daje jazda na rowerze, jest dla mnie ważniejsze niż sportowa napinka.
84
Jakie było pierwsze uczucie związane z jazdą na rowerze, jakie pamiętasz? Kto nauczył cię jeździć? Mój tata miał serwis rowerowy, więc rowery były częścią mojego życia, odkąd pamiętam. Większość dzieciaków miała wtedy rowery górskie, chwaliliśmy się między sobą, kto ma ile przełożeń itp. – to szerokie, a nie wąskie opony były na topie. Ja miałem wtedy też rower szosowy, co dla moich kolegów było raczej dziwne niż fajne… Ale nie powstrzymało mnie to przed braniem udziału w wyścigach juniorskich. Pierwszy taki wyścig „zrobiłem” jako 11-latek i – ku swemu wielkiemu zaskoczeniu – zająłem 3. miejsce. To był ogromny kop motywacji. Nigdy nie zapomnę tego pierwszego czystego uczucia szczęścia połączonego z zapachem bukietu kwiatów, które dostałem od swojej dumnej mamy.
Achtbar!
H
istoria „Berlina na ostro” byłaby niepełna bez obecności Stefana Schotta i założonej przez niego marki 8bar. 8bar jest sponsorem wielu ostrokołowych amatorskich imprez – nie tylko w Niemczech, ale również z Polsce. Jak to się mówi: „zawsze coś rzucą”. I dzięki im za to, bo fajnie, gdy na podium czeka nie tylko chwała, ale i prezenty. Po drugie – obecność. Rzucić nagrodami łatwiej, niż fizycznie wziąć udział w wydarzeniu, tymczasem chłopaków można spotkać i na Bike Days we Wrocławiu, i w Szczecinie na Ostroboju, i w berlińskim lesie na tracklocrosie. Po trzecie – inicjatywy. 8bar co roku organizuje jedno własne kryterium, ma profesjonalną drużynę sportową i udziela wsparcia amatorom w ramach „Rookies Team”. W tym roku Rad Race Fixed42 wygrał Nico Hesslich, występujący w stroju 8bar. – Jesteśmy zaszczyceni i dumni, że możemy pochwalić się zwycięstwem w nieoficjalnych ostrokołowych mistrzostwach świata – mówi Stefan, który zgadza się opowiedzieć mi, jak zaczęła się jego „ostra” przygoda.
Czy to był moment, w którym złapałeś kolarskiego bakcyla? Prawdopodobnie tak, bo kolarstwo generalnie jest mocno związane z przeżywaniem silnych emocji. Ale prawdziwa przygoda rozpoczęła się 10 lat temu, gdy przeprowadziłem się do Berlina i wpadłem w środowisko ostrokołowe. To wtedy odkryłem, że na twardym przełożeniu nie ma taryfy ulgowej, po prostu żeby jechać, trzeba cały czas kręcić. Ważne też, by trzymać balans – trochę jak na snowboardzie! Jak poprawnie wymówić nazwę twojej firmy? Większość ludzi mówi „eight bar”, ale jesteście z Niemiec, nie z Anglii, więc może powinnam powiedzieć raczej „acht bar”? Oryginalnie nazwa miała być grą słowną. „Achtbar!” po niemiecku oznacza „uważaj!”. Później odkryliśmy również, że po chińsku „osiem” to „bar”, więc dla Chińczyków nazywamy się „bar bar”, co jest śmiesznym zbiegiem okoliczności. Ale większość naszych klientów mówi „eight bar” i kojarzy naszą nazwę z maksymalną wartością ciśnienia powietrza w oponach szosowych. I to jest dla nas jak najbardziej korzystne skojarzenie. Dlaczego zdecydowałeś się założyć 8bar i składać rowery? Kolarstwo miejskie to nie tylko środek transportu. Chodzi przecież również o to, by jechać szybko i mieć z tego fun! By jechać tak szybko, jak tylko chcesz! Nasze rowery są stworzone do szybkiej jazdy po mieście – nie tylko dla zawodników, ale dla każdego, kto się ośmieli! Czy to jest powód, dla którego organizujecie własne kryterium i wspieracie lokalne wydarzenia ostrokołowe? Tak, wierzymy, że wspierając nawet małe inicjatywy, tak naprawdę wspieramy całą ostrokołową rodzinę.
C
M
Y
CM
MY
CY
CMY
K
przy Wranglerstrasse. Teraz jest nas sześcioro, pięć modeli rowerów w trzech kategoriach (miasto, outdoor, szosa) i z możliwością personalizacji, 5 rozmiarów ram, własna linia ubrań i gadżetów, asortyment w 50 autoryzowanych sklepach na całym świecie, jedna profesjonalna drużyna 8bar Team oraz Rookies, czyli drużyna amatorska… Miejsce na razie zostało to samo, ale wkrótce planujemy dalszą ekspansję. Dlaczego nie organizujecie więcej kryteriów niż jedno rocznie? Nie jest łatwo zorganizować tak dużą imprezę i jednocześnie prowadzić firmę i sklep. Wystrój lokalu przy Wranglerstrasse jest jasnym dowodem na to, że ekipę 8bar napędza i motywuje prawdziwa kolarska pasja
Sama muszę przyznać, że znam was z Bike Days. Widzisz! To działa! (śmiech) Opowiedz mi więcej o swojej ścieżce kariery. Zaczęliśmy w 2011 roku. Dwóch kolesi, jeden model roweru, żadnych ciuchów i raczej niewielka przestrzeń lokalu REACTO VS SCULTURA.pdf
1
13/12/2018
15:54
Jeśli twoja praca jest twoją pasją – co jest twoją odskocznią? Większość czasu w pracy spędzam na odpisywaniu na maile i dzwonieniu, więc marzę, by po wszystkim wskoczyć na rower i pojechać gdzieś daleko. Twoja „najostrzejsza” przygoda? Fixed Alpcross – 4 ostrokołowców x Alpy x 2 dni x 400 km x 4000 metrów. 0 wypadków. 10 zdartych opon. Zrobili›‹ śmy to!
PROFIL
SALIM KIPKEMBOI
„conti team” NA JEDNYM DO
86
PRZEŁOŻENIU
– Pięć lat temu nie wiedziałem nawet o istnieniu Chin – mówi Salim Kipkemboi w przeddzień startu wyścigu Tour of Qinghai Lake. Kariera i życie dziewiętnastoletniego obecnie kolarza z Kenii nabrały tempa od chwili, gdy w 2014 roku po raz pierwszy wziął udział w zawodach Tekst: Sjors Beukeboom Zdjęcia: Sonoko Tanaka
S
alim Kipkemboi siedzi na miękkim hotelowym łóżku w Xining w Chinach. Opowiada o niewielkiej rodzinnej wiosce w Kenii, skąd pochodzi. Mieszkał tam w maleńkiej, okrągłej chatce z gliny i błota, z dachem zbudowanym z trawy. – Spałem na podłodze razem z trzema braćmi i trzema siostrami, gdyż z łóżka korzystali tylko rodzice. Żeby zdobyć jedzenie, codziennie musieliśmy ciężko pracować. Wraz z braćmi sprzedawaliśmy na ulicach drewno. Niekiedy nie udało się nic sprzedać, innym razem, może ze dwa razy w tygodniu, ktoś je od nas kupił. To nigdy nie wystarczało na wiele, ale jeśli trafił się dobry tydzień, zapewniało całej rodzinie wyżywienie chociaż przez kilka dni. Salim nie chodził do szkoły. Nie miał na to czasu w sytuacji, gdy ośmioro członków rodziny oczekiwało, że zapewni im obiad. – Nie jesteś w stanie
się uczyć i nie myślisz o wykształceniu, kiedy nie masz nic. Codziennie musiałem przede wszystkim zdobyć trochę jedzenia. Wszystko zmieniło się w roku 2012, gdy całkiem przypadkiem zaczął uprawiać kolarstwo. Miał wówczas trzynaście lat. – Miałem rower, ale nie dlatego, że kocham sport. Potrzebowałem go do pracy. To był jednoślad z jednym przełożeniem i bez hamulców, Salim zatrzymywał go stopami. Któregoś dnia zobaczył zawodników Kenyan Riders, najmocniejszej grupy kolarskiej w kraju, którzy mieli trening. – Akurat przebywali na zgrupowaniu w mojej okolicy. Ruszyłem za nimi. Chciałem się trochę rozerwać, bo znudziło mi się już sprzedawanie drewna. Kolarze byli zaskoczeni, że nadążałem za ich luksusowymi maszynami. »
87
SALIM KIPKEMBOI
88
PROFIL
KENIĘ SZYBKO OBIEGŁY INFORMACJE O JEGO SUKCESACH, A KRAJOWE MEDIA OKRZYKNĘŁY GO NOWYM BOHATEREM NARODOWYM I IKONĄ KENIJSKIEGO KOLARSTWA Padła całkiem poważna propozycja, by został jednym z nich. Wystarczyło tylko podać numer telefonu do rodziców. Dwa dni po tym spotkaniu w małym domku rodziny Kipkemboi zadzwonił telefon, który Salim odebrał drżącymi rękami. – Zgodnie z obietnicą zaprosili mnie do udziału w obozie treningowym – wspomina. – Byłem wciąż dzieckiem, więc oczywiście rodzice się wahali. Na szczęście nie było zbyt trudno ich przekonać, ponieważ w ten sposób mogłem uciec przed biedą. Gdy wyjechałem, cieszyli się, że będę miał zapewnione jedzenie przynajmniej przez kilka dni. Kenyan Riders dali Kipkemboi lepszy rower, wciąż o jednym przełożeniu, ale przynajmniej z porządnymi
hamulcami. Po zakończonym obozie szefowie teamu przedstawili mu rozpisany specjalnie dla niego plan treningowy. – Przez pierwsze dwa miesiące codziennie po treningu wracałem do domu. Dopiero w połowie 2013 roku zamieszkałem na stałe na terenie obozu. Wcześniej próbował też narodowego sportu Kenii, biegania, ale zupełnie mu się ono nie spodobało. Jego przeznaczeniem miało być kolarstwo. Od momentu, gdy na stałe zamieszkał z innymi kolarzami, zaczął brać udział w zawodach, w których rywalizował z o wiele starszymi zawodnikami z rodzinnego kraju. – Na początku miałem sporo problemów. Byłem nieśmiały, niepewny siebie i do tego bez żadnego doświadczenia – opowiada. – Nie wiedziałem, jak działa peleton, jak mam oszczędzać siły ani jak i kiedy pić podczas wyścigu. Kilka lat starsi rywale mieli więc nad nim nie tylko przewagę lat. Ale uparcie zdobywał doświadczenie i umiejętności. Innej drogi zresztą nie było. W 2016 roku kenijscy kolarze nawiązali współpracę z drużyną z Australii. Z powodu braku sponsorów trwała ona tylko rok, ale wtedy kenijską grupą zainteresował się Bike Aid Pro Cycling Team, który w 2017 roku zaprosił trzech najmocniejszych kolarzy do swojej kontynentalnej drużyny. Salim był jednym z nich.
89
Okazał się zdolnym uczniem. Na początku 2018 roku wygrał swój pierwszy wyścig na poziomie kontynentalnym – był to trzeci etap Sharjah Tour w Dubaju, na którym zdobył również białą koszulkę lidera klasyfikacji młodzieżowej. – To był dzień wspinaczki – wspomina swoje pierwsze zwycięstwo w karierze. – Wszyscy z drużyny mówili mi, że ten etap będzie mi pasował i przez cały dzień bardzo mnie wspierali. Za stromym podjazdem był zjazd, a następnie łagodniejsza końcowa wspinaczka. Podczas sprintu przed metą zostało nas już tylko pięciu. Dałem radę ich wszystkich pokonać. To był nie tylko pierwszy triumf Kipkemboi, ale również pierwszy sukces Kenii na arenie międzynarodowych wyścigów kolarskich. – Wtedy również moi koledzy uwierzyli, że mogą dostać się na profesjonalny poziom – mówi. – W ogóle coraz więcej osób w moim kraju zaczyna uprawiać kolarstwo. Mam nadzieję, że rząd doceni nasz sport i pewnego dnia federacja zorganizuje oficjalne mistrzostwa Kenii. Myślę, że te dwa aspekty są bardzo ważne, szczególnie dla utalentowanych młodych ludzi w moim kraju – podkreśla. Kenię szybko obiegły informacje o jego sukcesach, a krajowe media okrzyknęły go nowym bohaterem narodowym. Osiemnastoletni Kipkemboi otrzymywał i nadal otrzymuje
zaproszenia na wywiady i do talk-show, które utrwaliły jego wizerunek ikony kenijskiego kolarstwa. – Ludzie rozpoznają mnie na ulicy. Dopingują mnie, skandują moje imię, kiedy trenuję. Lubię być w centrum uwagi. Codziennie dostaję pięćdziesiąt zaproszeń do grona znajomych na Facebooku. Czuję, że moje życie wygląda teraz jak sen. Sen wciąż trwa. Życie Kipkemboi i jego najbliższych kompletnie się zmieniło. Zamiast sprzedawać drewno na ulicy, by zdobyć jedzenie, dziewiętnastolatek jest w stanie samodzielnie utrzymać rodzinę z zarobków kolarza Bike Aid. – Moi bracia i siostry mogą teraz chodzić do szkoły, wreszcie możemy też dobrze zjeść każdego dnia. Czuję dodatkową presję, ponieważ moi rodzice i rodzeństwo na mnie polegają. Ale to nie problem. Kiedy jestem pod presją, muszę tylko obrać jakiś cel i do niego dążyć. Ale przede wszystkim nadal chcę się rozwijać. Chciałbym być pierwszym kenijskim kolarzem na poziomie World Tour i ścigać się z Chrisem Froome'em w Giro d’Italia. Salim Kipkemboi ma zamiar nadal mieszkać w Kenii. Dzięki obecnym zarobkom wkrótce będzie mógł wybudować własny dom. – W porównaniu z przeszłością, obecnie mogę żyć w normalnych warunkach. Ale muszę być czujny, bo wraz ze wzrostem dochodów rosną także wymaga›‹ nia – mówi chłopak, który wyśnił swój sen.
90
PELETON
T R A NSFERY 20 19
POSZUKIWANY, POSZUKIWANA
Jedne drużyny upadają, inne powstają. Zawodnicy przychodzą i odchodzą. Nikt nie przywiązuje się do swojego pracodawcy na dłużej, choć zdarzają się oczywiście wyjątki. Pozyskanie kolarza z elity generuje medialne zainteresowanie, gwarantuje obroty z merchandisingu czy dziką kartę na wielkie toury. Dobry transfer to biznes
E
Tekst: Wolfgang Brylla Zdjęcia: Kristof Ramon
kspertem ds. transferów jest niewątpliwie Patrick Lefevere. Kultowy belgijski menedżer z niejednego pieca jadł chleb i niejednego kolarza w swojej karierze zakontraktował. Wielu z nich okazało się prawdziwymi diamentami, ich pozyskanie było strzałem w dziesiątkę. Inni po prostu spełnili pokładane w nich nadzieje. A jeszcze inni... pomyłka, tyle
że kosztowna, a co za tym idzie – pieniądze wyrzucone w błoto. Bo nie wystarczy sprowadzić kandydata do zespołu, dać mu strój, wsadzić na rower, rozpisać treningi i oczekiwać wyników. Jeśli nie zrozumie on filozofii prowadzenia danego teamu, pokłóci się z kierownictwem bądź będzie się zmagał z permanentnymi problemami zdrowotnymi, jego przygoda z nowym chlebodawcą będzie krótka.
Jak każdy dyrektor sportowy, również Lefevere dokładnie sonduje rynek, obserwuje, wypytuje, patrzy na słupki statystyk wyścigów, pomiarów mocy czy rubryki z palmarès, uwzględniając przy tym możliwości finansowe swojego teamu. Jednak najważniejszy w tym zawodzie wydaje się nos. Dobry nos. Gdyby nie on, Lefevere nie święciłby w sezonie 2018 aż 73 zwycięstw. Spora ich część idzie na konto Juliana Alaphilippe'a czy Fernando Gavirii, czyli zawodników, którym Patrick zaufał i dał możliwość pokazania się w międzynarodowych wyścigach.
Po śmierci właściciela BMC Andy’ego Rihsa Lefevere stwierdził, że obecny model, bazujący na pewnego rodzaju mecenacie, jest dla całego kolarskiego światka rozwiązaniem
zgubnym. – To nie tak powinno wyglądać. Według mnie za transfery powinno się płacić. Jeśli ktoś chce pozyskać mojego zawodnika, niech zapłaci odpowiednią sumę odstępnego – mówił Lefevere, powołując się na przykład Michała Kwiatkowskiego, którego nie mógł zatrzymać, gdy na horyzoncie pojawił się brytyjski Sky, wymachujący milionami euro. Patric Lefevere był zawodowym kolarzem w latach 1976-79. W 1978 r. wygrał m.in. Kuurne-Brussels-Kuurne i etap Vuelta a España. W 1980 roku przechodzi na sportową emeryturę i zostaje dyrektorem sportowym w Marc Superia. W 1995 roku podjął współpracę z legendarnym teamem Mapei, by w 2002 roku związać się z Quick Step-Davitamon. Zespół zmieniał później nazwy, ale Quick Step wciąż pozostał głównym sponsorem, a Lefevere – jego dyrektorem sportowym
Tak więc Gaviria musiał przenieść się do innej stajni, by odciążyć teamową kasę. Z belgijską ekipą pożegnali się również utalentowany Ekwadorczyk Jhonatan Manuel Narváez Prado (który przeszedł do Sky), jedno z odkryć sezonu 2018 Maximilian Schachmann (obecnie w Bora-hansgrohe), który w świetnym stylu przesądził na swoją korzyść szósty etap Volta Ciclista a Catalunya i osiemnasty – Giro, oraz niestrudzony Niki Terpstra. Ten 34-letni Holender, pogromca Paryż-Roubaix i Ronde van Vlaanderen, powiedział „adieu” po ośmiu latach współpracy z Lefevere'em, lądując w... prokontynentalnym Direct Énergie. Decyzja Terpstry może dziwić, ale na tle innych podobnych ruchów odzwierciedla jedynie pewien trend. Do drugiej dywizji świadomie spadł też André Greipel, nadal – mimo 36. wiosen na karku – jeden z najszybszych ludzi w peletonie. Niemca wywiało do francuskiego Arkéa-Samsic (jeszcze do niedawna Fortuneo-Samsic). W Professional-Continental zobaczymy też Beñata Intxaustiego – Bask wraca do domu, do zespołu Euskadi-Murias, po niezbyt udanym epizodzie z teamem Dave’a Brailsforda, a Pierre Rolland (EF Drapac) związał się z Vital Concept. Szeregi Cofdisu zasilił Darwin Atapuma (UAE Team Emirates), szalejący niegdyś w Tour de Pologne oraz Giro. Natomiast w Caja Rural-Seguros RGA wypatrujmy nie tylko nieźle się kiedyś zapowiadającego Siergieja Czerneckiego (Astana), ale i Alana Banaszka, który opuścił CCC Sprandi Polkowice. Polkowickiego klubu w dotychczasowym kształcie i tak już zresztą nie ma. »
91
KROK DO TYŁU, CZYLI PRO-CONTI JEST OK Skoro mowa o Gavirii – szybki niczym torpeda Kolumbijczyk zmienia otoczenie i po czterech latach spędzonych w Quick-Stepie zakotwiczy w UAE Team Emirates. Transfer 24-latka, sześciokrotnego zwycięzcy etapowego Tour de France i Giro d’Italia, jest jedną z największych niespodzianek. Chociaż może nie do końca, ponieważ Lefevere musiał po prostu oszczędzać. Mnogość wiktorii nie przełożyła się niestety na zwiększenie budżetu. Taki jest właśnie ten kolarski biznes. Możesz wygrywać wszystko, możesz zdominować cały sezon, a mimo to jesteś zależny od widzimisię potencjalnych sponsorów.
DECYZJA TERPSTRY O ZWIĄZANIU SIĘ Z PROKONTYNENTALNYM DIRECT ÉNERGIE MOŻE DZIWIĆ, ALE NA TLE INNYCH PODOBNYCH RUCHÓW ODZWIERCIEDLA JEDYNIE PEWIEN TREND. DO DRUGIEJ DYWIZJI I ARKÉA-SAMSIC ŚWIADOMIE SPADŁ TEŻ ANDRÉ GREIPEL – WCIĄŻ JEDEN Z NAJSZYBSZYCH KOLARZY W PELETONIE
T R A NSFERY 20 19
92
© Chris Auld Photography
PELETON
PROJEKT CCC O konszachtach Jima Ochowicza, ojca sukcesu BMC Racing, oraz Dariusza Miłka, potentata obuwniczego i sponsora kolarstwa, pisały prawdopodobnie już wszystkie polskie media, nawet te nieparające się kolarstwem. Słusznie, ponieważ sama informacja mówiąca o fuzji worldtourowego BMC (gdzie przecież wciąż jeździ nie byle kto, bo aktualny mistrz olimpijski z Rio Greg van Avermaet) z prokontynentalnymi „pomarańczowymi” zasłużyła sobie na tak głośne echo. CCC Team – pod taką banderą ścigać się będzie nowa amerykańsko-polska ekipa finansowana przez Dariusza Miłka – uratował przyszłość Ochowicza. A z drugiej strony, chociaż sezon 2019 się jeszcze nie zaczął, sprawił, że polskie kolarstwo wyszło ze swoistego marazmu, w jakim się znalazło od afery w PZKol. Dobre nowiny z Dolnego Śląska stanowiły kontrast dla złego PR-u krajowej federacji. Po krótkim epizodzie CCC Polsat w pierwszej dywizji na początku tego milenium (pół)polski team stoi teraz przed szansą zagoszczenia w niej na dłużej.
Greg Van Avermaet będzie liderem CCC Team na wiosenne klasyki. Grupa planuje powalczyć także o zwycięstwa etapowe i klasyfikację generalną w tygodniówkach zaliczanych do UCI World Tour – na te wyścigi nie ma jednego lidera, co otwiera szansę przed każdym z „pomarańczowych”
Prace nad CCC Team trwały długo i nadal są w toku, co znajduje odzwierciedlenie w szerokim wachlarzu nazwisk kolarzy, którzy albo odeszli, albo dołączyli do grupy. W żadnej innej ekipie nie odnotowano aż takich przetasowań. Najważniejsza wiadomość: zostali van Avermaet, Alessandro de Marchi i czwórka „cycków”:
talentów, gdzie – przede wszystkim – młodzi polscy adepci mieliby się „ościgać” i zdobywać kolejne stopnie wtajemniczenia. To nie wszystko: spora część środków pójdzie też na zespół kobiecy, zarejestrowany na tym samym poziomie co Boels-Dolmans czy Canyon// SRAM. Miłek przejął bowiem WaowDeals Pro Cycling wraz z jego największą gwiazdą Marianne Vos, dorzucając też Agnieszkę Skalniak (Experza-Footlogix) i Martę Lach (MAT Atom Deweloper). Barwy klubowe zmieniła również Anna Plichta, która powoli przemienia się w prawdziwego obieżyświata. Po sezonach w BTC City Ljubljana, WM3 Energie oraz Boels-Dolmans Polka przyjęła ofertę nieochrzczonego jeszcze w bojach Trek-Segafredo. W nim spotka się ze swoją koleżanką z Boels Lizzie Deignan oraz Ellen van Dijk (Sunweb), Elisą Longo Borghini
Większość Polaków dotąd związanych z CCC trafiła do rodzimych ekip kontynentalnych – Paweł Franczak i Mateusz Taciak do Voster ATS, Paweł Cieślik i Adrian Kurek do Wibatech Merx 7R, a Piotr Brożyna, Kamil Małecki, Michał Paluta i Patryk Stosz do... CCC Development. DAMSKA RULETKA Inwestycja Dariusza Miłka nie ograniczyła się wyłącznie do skoku na „kolarską Ligę Mistrzów”, ale dotyczy również założenia własnego farm-teamu. Młodzieżowej sekcji, kuźni
93
Paweł Bernas, Kamil Gradek, Łukasz Owsian i Szymon Sajnok. Umowy podpisano ze starymi znajomymi: Víctorem de la Parte (Movistar), Josefem Černým (Elkov-Author), włoskim sprinterem polskiego pochodzenia Jakubem Mareczko (Wilier Triestina), Łukaszem Wiśniowskim (Sky), Sergem Pauwelsem (Dimension Data) czy Simonem Geschke (Sunweb). Na papierze skład może i nie porywa, ale poczekajmy, aż „pomarańczowi” włączą się do worldtourowej batalii.
Skład grupy CCC-Liv stanowi jedenaście zawodniczek, z których większość związana była z WaowDeals Pro Cycling. Liderką ekipy pozostanie Marianne Vos, ale niewątpliwie dużą rolę odegra także – pozyskana z Cervélo Bigla Pro Cycling – Ashleigh Moolman-Pasio
(Wiggle-High5), Trixi Worrack (Canyon// SRAM) czy Lottą Lepistö (Cervélo-Bigla). Zapowiada się piekielna drużyna. TRANSFEROWE SAFARI DIMENSION DATA Cześć i chwała zamarzyła się również szefom Dimension Data. Pamiętacie jeszcze MTN-Qhubeka z RPA, który po cichutku stąpał po kolarskich salonach i ostrożnie pukał do grandtourowych bram? O przeszłości, aczkolwiek romantycznej, na najwyższych szczeblach nikt nie chce już pamiętać. Liczy się sukces.
LIZZIE DEIGNAN DOŁĄCZYŁA DO NIEOCHRZCZONEGO JESZCZE W BOJACH TREK-SEGAFREDO, GDZIE – PO SEZONACH W BTC CITY LJUBLJANA, WM3 ENERGIE ORAZ BOELSW tym celu ściągnięto doświadczonych DOLMANS – MIEJSCE DLA SIEBIE ZNALAZŁA Larsa Baka (Lotto-Soudal), Enrico Gasparotto (Bahrain-Merida), Giacomo Nizzolo » RÓWNIEŻ ANNA PLICHTA
T R A NSFERY 20 19
94
PELETON
(Trek-Segafredo), Romana Kreuzigera (Mitchelton-Scott) i – chyba najbardziej intratny transfer – Michaela Valgrena. Ten ostatni w koszulce Astany wygrał Omloop Het Nieuwsblad, Amstel Gold Race, był czwarty we „Flandryjskiej Piękności” oraz siódmy na mistrzostwach świata w Innsbrucku. Przyszłość w klasykach należy do tego sympatycznego, mocno zbudowanego Duńczyka, którego podczas wyścigów nie potrafi złamać nawet najgorsza aura.
Podwójny mistrz świata juniorów Remco Evenepoel od przyszłego sezonu będzie ścigał się w barwach Deceuninck-Quick Step. Program 18-latka zakłada 55 dni startowych, bez flamandzkich, a więc „brukowanych” klasyków. Ale za to z walońskimi jednodniówkami i krótkimi wyścigami etapowymi
„FEJSLIFCIK” Team Dimension Data, bez dwóch zdań, zdobył tytuł króla polowania. Co prawda pozostali nie próżnowali, lecz ich manewry mają raczej kosmetyczny niż rewolucyjny charakter. Z Katusha-Alpecin, do którego dołączył Daniel
PRZYSZŁOŚĆ W KLASYKACH NALEŻY DO MICHAELA VALGRENA. SYMPATYCZNEGO, MOCNO ZBUDOWANEGO DUŃCZYKA PODCZAS WYŚCIGÓW NIE POTRAFI ZŁAMAĆ NAWET NAJGORSZA AURA
Navarro (Cofidis), bez żalu odszedł Tony Martin. Znakomity niemiecki czasowiec ma nadzieję, że w LottoNL-Jumbo odnajdzie swoją dawną formę. Jan Bakelants (Ag2r-La Mondiale) chce zagrzać miejsce w Sunweb. UAE Team Emirates, gdzie Przemek Niemiec zakończył zawodową karierę, ze Sky wyłowił Sergio Henao, oddając Brytyjczykom, poniekąd w zamian, Bena Swifta. „Niebiańscy” są też blisko zapewnienia sobie usług Ivana Sosy (Androni-Giocattoli), jednego z najlepszych górali młodego pokolenia. Tejay van Garderen chciałby zawojować EF Education First Jonathana Vaughtersa, a Richie Porte – Trek-Segafredo. Rohan Dennis, Damiano Caruso i Dylan Teuns (wszyscy BMC Racing) wylądowali w Bahrain-Merida. Mały, niepozorny i do niedawna jeszcze szarżujący na finiszowej kresce Caleb Ewan spróbuje w Lotto-Soudal sprostać dokonaniom Greipela. A co z Quick-Stepem Lefevere'a? Stary lis sprowadził 21-letniego Duńczyka Mikkela Frolicha Honore (Virtu Cycling) i 18-letniego Belga Remco Evenepoela – mistrza świata na czas i ze wspólnego juniorów (2018). Zakład, że już niebawem będzie o nich mówił cały kolarski świat? ›‹ Ma się nosa.
95
96
PROFIL
DY L A N T E U NS
Zachować
RÓWNOWAGĘ Tekst: Elżbieta Kowalska Zdjęcia: Kristof Ramon
– Nie byliśmy kolarską rodziną, więc wszystko było dla nas nowe. Taktyka, trening, dieta – uczyliśmy się tego wspólnie – wspomina Dylan Teuns, z którym spotkaliśmy się na kilka dni przed mistrzostwami świata
PRZEZNACZENIE Teuns do kolarstwa trafił przez przypadek. Do dwunastego roku życia grał w piłkę nożną. – Jak na swój wiek, byłem bardzo wysoki, rozstawiano mnie na środku obrony – wspomina. Ale futbol go nie pociągał, więc zrezygnował z piłkarskiej kariery. Przez blisko rok nie uprawiał żadnego sportu, aż na trening kolarski namówił go kolega ze szkoły. Szybko okazało się, że ma do tego talent i ogromny potencjał. Na początku poza szosą trenował też przełaje. Ale jakimkolwiek rowerem by nie jeździł, wyróżniał się na tle rówieśników. – Najważniejsze było to, że się rozwijałem. To wprawdzie nie był wystrzał, ale stopniowy progres, niemniej zauważalny. Nie uszedł więc uwadze osób, które w kolarstwie pracowały od lat. To, że mam
97
S
tart w Innsbrucku był dla Belgów, mówiąc oględnie, niezbyt udany. Niedługo potem Kevin de Weert, selekcjoner belgijskiej reprezentacji, zrezygnował z funkcji i przyjął ofertę Lotto Soudal. Jego miejsce zajął Rik Verbrugghe, który w zawodowej karierze Teunsa odegrał znaczącą rolę. Kilka lat temu to właśnie on otoczył go opieką w BMC Development Team. A teraz to za jego namową Dylan zdecydował się przejść do Bahrain-Merida, gdzie zakotwiczył także Verbrugghe, łączący stanowisko dyrektora sportowego teamu z funkcją selekcjonera reprezentacji Belgii.
predyspozycje do ścigania, wynikało też z różnego rodzaju testów, które przechodziłem – wyjaśnia. Istotną rolę w jego kolarskiej drodze odegrał ojciec. – Gdy byłem nastolatkiem, tata pomagał mi w opracowaniu taktyki na wyścigi. Wtedy nie było to moją mocną stroną, dopiero się tego uczyłem – mówi. Ale odkąd zaczął profesjonalną karierę, mniej rozmawia z ojcem na temat kolarstwa. Zwłaszcza przed ważnymi wyścigami. – Myślę, że on po prostu nie chce mnie stresować – wyjaśnia po chwili namysłu. Choć na wsparcie rodziców zawsze może liczyć. Kiedy okazało się, że ma spore szanse spełnić się właśnie w tej dyscyplinie, zaangażowała się cała rodzina, która wcześniej – co trudno sobie w Belgii wyobrazić – z kolarstwem niewiele miała wspólnego. – Mieszkaliśmy w pagórkowatej okolicy, gdzie nie było odpowiednich wzniesień do trenowania podjazdów. Droga w rejony, gdzie mogłem realizować ćwiczenia zajmowała godzinę w jedną stronę. Ale dla mojego ojca, który mnie tam woził z rowerem, nie stanowiło to żadnego problemu. Jak wyznał, dla rodziców jego kolarska kariera i związane z nią treningi były tak ważne, że został nawet zwolniony z wszelkich prac domowych. Starał się odwdzięczyć zaangażowaniem w ćwiczenia i sukcesami na wyścigach. – Chciałem dać mamie powody do dumy i rzeczywiście jest ze mnie dumna, często to podkreśla – mówi. – Pisze do mnie codziennie, ale nie zawsze jej odpisuję, a jeśli »
98
PROFIL
DY L A N T E U NS
już, to krótko i zwięźle. W sumie to nie potrzebujemy wielu słów, żeby się rozumieć. Mało brakowało, a jego kariera zakończyłaby się po niecałych dwóch latach. Miał 15 lat, gdy uległ podczas wyścigu bardzo poważnemu wypadkowi. Niewiele z tej kraksy pamięta. – To się wydarzyło 11 lat temu. Pamiętam tylko, że odniosłem sporo ran. Skórę miałem zdartą od stóp do głów – wspomina. I dodaje po dłuższej chwili milczenia, że wtedy dostał od mamy łańcuszek z krzyżykiem. – To był trudny czas dla naszej rodziny. Miałem wypadek w niedzielę, a w poniedziałek zmarł mój dziadek. Od tego czasu zawsze ten krzyżyk noszę i nawet jeśli miewam kraksy, nie są one poważne w skutkach. Na pytanie, czy jest wierzący, nie odpowiada od razu. – Nie jestem religijny, ale wierzę w przeznaczenie.
– Zarówno wygranie wyścigu klasycznego, jak i zdobycie tytułu mistrza świata to coś szczególnego – mówi Dylan, pytany o swoje zawodowe marzenia. Ma nawet listę klasyków, w których chciałby odnieść zwycięstwo. – Gdybym mógł wybrać tylko jeden, wahałbym się między Liège-Bastogne-Liège a Flèche Wallonne. W 2017 roku w „Strzale Walońskiej” wywalczył trzecie miejsce. – Ten dzień pokazał mi, że mogę stanąć na podium wyścigu klasycznego. To duże osiągnięcie. Jeśli mogłem być trzeci, to znaczy, że niewiele brakuje mi do wygranej – zapewnia. W tamtym sezonie wygrał także trzy etapówki z rzędu: Tour de Wallonie, Tour de Pologne i Arctic Race of Norway. Nic więc dziwnego, że w ubiegłym sezonie uwaga większości kibiców (na pewno belgijskich) i ekspertów skierowana była właśnie na Teunsa. Ale rok 2018 był dla niego słodko-gorzki. Mimo dobrej formy i wielu okazji Belg nie wygrał żadnego wyścigu. Wprawdzie aż dziesięć razy wskoczył na etapowe podium w takich wyścigach, jak: Vuelta a España, Paryż-Nicea, Critérium du Dauphiné czy Tour de Pologne, był trzeci w klasyfikacji generalnej w Hammer Stavanger, piąty w TdP, ale do listy swoich osiągnięć nie mógł dopisać żadnego zwycięstwa. Mistrzostwa świata
CHŁODNA GŁOWA – Jestem ambitnym zawodnikiem. Każdego roku stawiam sobie cel, nad osiągnięciem którego pracuję, np. nad poprawieniem jazdy na czas czy po górach – mówi. W TT konieczne okazało się skorygowanie pozycji i wyposażenie roweru w wygodniejsze siodełko. – W sezonie 2018 rzeczywiście zauważyłem efekty tej pracy, jeździłem czasówki lepiej niż dotąd – podkreśla. Z jazdy po górach jest „relatywnie zadowolony”, ale uważa, że wciąż jeszcze nie jest ona równa. To, że w tym obszarze ma jeszcze rezerwy i może sporo zrobić, dostrzega także Verbrugghe, który wielokrotnie wypowiadał się na temat swojego wychowanka w belgijskiej prasie. – Jest lekki i dobrze się wspina, ale stabilną formę w górach powinien móc utrzymać przez kilka dni z rzędu – wyjaśniał dziennikarzom. A w jednym z wywiadów miał nawet powiedzieć, że w Teunsie widzi pewne podobieństwa do Alejandro Valverde. Hiszpan w Innsbrucku zachował chłodną głowę, zdobywając koszulkę mistrza świata, a i Teuns potrafi powściągnąć emocje. Oprócz dobrego przygotowania fizycznego jest to jeden z jego atutów, stojący za dotychczasowymi sukcesami. Belg przed ważnymi wyścigami stara się odcinać od wszystkiego, co mogłoby go dekoncentrować. Nie czyta gazet, nie przegląda portali internetowych, bo nie jest ciekawy opinii na swój temat – ani tych krytycznych, ani tym bardziej tych, które stawiają go w roli faworyta. – Nie jest dobrze, jeśli jesteś zbyt pewny siebie, zbyt entuzjastycznie nastawiony do wyniku, który możesz osiągnąć. Trzeba zachować równowagę, to jest klucz do sukcesu – podkreśla. Jego zdaniem najważniejsze przed wyścigiem to obudzić się z jasnym umysłem, z rześką głową, której nie wypełniają niepotrzebne myśli. Dylan pracuje z coachem mentalnym, ale robi to jedynie wtedy, kiedy rzeczywiście sprawy przybierają niepomyślny obrót. Hołduje zasadzie „bądź wierny sobie i patrz przed siebie”. Uważa, że to najcenniejsza rada, jaką dostał w swojej karierze. Jak wszyscy kolarze, podkreśla, że istotne są detale. – Choćby zachowanie zdrowia i balansu psychicznego. Przed wyścigiem staram się być zrelaksowany, a gdy już jestem na trasie, jadę to, co muszę pojechać. Po prostu sta›‹ ram się za bardzo nie wyprzedzać rzeczywistości.
99
KOLARSKIE MARZENIA Do BMC Development Team Teuns trafił w 2014 roku, po kilku latach spędzonych w kontynentalnej Ventilair-Steria, gdzie nie miał zbyt wielu okazji do zaprezentowania swojego potencjału. Czas spędzony w młodzieżowej przybudówce BMC okazał się bardziej owocny. Zajmuje wtedy m.in. drugie miejsca w Liège-Bastogne-Liège U-23 i Omloop Het Nieuwsblad Espoirs. Wygrywa klasyfikację młodzieżową w Le Tour de Bretagne, etap na Giro Ciclisto della Valle d’Aosta. W sierpniu zostaje stażystą BMC. Do listy sukcesów dorzuca jeszcze zwycięstwo w klasyfikacji młodzieżowej w Tour of Utah, etap w Tour de l’Avenir i drugie miejsce w Piccolo Giro di Lombardia.
zakończył na 29. miejscu. „Paliwa w baku” zostało mu jeszcze, aby w październiku powalczyć we Włoszech. Był trzeci w Giro dell’Emilia i w Il Lombardia. Mimo to podczas naszej wrześniowej rozmowy Teuns przyznał, że jest usatysfakcjonowany minionym sezonem. – To jednak inny rodzaj satysfakcji niż ten, który odczuwałem po 2017 roku. Bycie drugim też może być przyjemne, zwłaszcza gdy zostało się pokonanym przez mocnego kolarza w ciekawej walce. Wiem, co mówię, przerobiłem to kilka razy w ostatnich miesiącach – mówi z lekkim uśmiechem. I dodaje, że jednak miło byłoby mieć na koncie zwycięstwo. – Moja kariera dopiero nabiera rozpędu, przede mną kolejne lata, w których będę próbował wygrywać.
100
FAC T O RY T O U R
SPORTFUL
AKRYLOWA REWOLUCJA
Historia marki Sportful ma swój początek w roku 1972. W Val di Fiemme na starcie 70-kilometrowego biegu Giordano Cremonese pojawia się w intensywnie pomarańczowym stroju. Komplet, wykonany w 100% z włókien akrylowych, zamiast – jak wszystkie inne w tych zawodach – z wełny, nie tylko zwraca uwagę, ale też zapewnia ciepło, lekkość i oddychalność. Po zakończonym wyścigu Giordano zbiera pierwsze zamówienia
anifattura Valcismon – zrzeszająca trzy marki: Sportful, Karpos i Castelli – to rodzinny biznes familii Cremonese, który od 72 lat rozwija się u stóp Dolomitów otaczających Fonzaso. Właściwie to u stóp Monte Grappa, w okolicy szczególnie dobrze znanej narciarzom, którzy tak często wybierają Cortinę d’Ampezzo jako cel swoich zimowych wakacji. Na początku była wełna i specjalny sposób jej „odwijania” w przędzę. Tak wyglądały pierwsze kroki rodziców Giordano – Olindo i Irmy Cremonese, którzy po II wojnie światowej przenieśli się z Casella d’Asolo (koło Treviso) do Fonzaso, by być blisko pastwisk. A więc również, by móc rozpocząć swój wełniany biznes. Zaczęło się od bielizny (ale to musiało drapać!) i dystrybucji wełny do pobliskich firm, a wkrótce również na eksport do Stanów Zjednoczonych. W latach 60. w przemyśle odzieżowym pojawiają się pierwsze próby mieszania włókien wełnianych z włóknami sztucznymi. Tego rodzaju eksperymenty przeprowadza również Giordano, który wiedzę z zakresu materiałoznawstwa i technologii łączy ze swoją pasją do sportu. Na początku lat 70. koniunktura na eksport wełny się kończy, ale rodziny
Cremonese fakt ten nie zdąży zmartwić. Są już zajęci wybieraniem nazwy dla swego nowego „dziecka”, które wyznaczy całkiem nowy kierunek rozwoju rodzinnego biznesu. Tak rodzi się Sportful.
pomieszczeń, krocząc poniekąd jego śladami.
Taką opowieścią Devis Barchi, który jest menedżerem marki, wita nas w siedzibie Manifattura Valcismon. Przed chwilą w międzynarodowej grupie dziennikarzy przejechaliśmy fragmentem trasy gran fondo Sportful Dolomiti Race. Podczas tego przejazdu dowiedzieliśmy się kilku, jeszcze wtedy niejawnych, faktów dotyczących przebiegu przyszłorocznej trasy Giro d'Italia. To był też test dla kolarskich ubrań Sportfula, których historię poznamy zaraz od... podszewki. I to dosłownie.
Najpierw szwalnia, mieszcząca się w przeszklonej sali – pracownicy pewnie czują się tu trochę jak w akwarium. Kilkanaście maszyn do szycia o różnorodnym zastosowaniu, każda służy do wszywania innego elementu stroju. Spodziewałam się raczej hali fabrycznej, rozmachu godnego współczesnej wersji „Ziemi obiecanej”, ale właściwa produkcja odbywa się w Europie Wschodniej. Może i Sportful nie ma tytułu marki „Made in Italy”, ale wiernie trzyma się europejskiego rynku. A tutaj, na miejscu, powstają prototypy oraz zamówienia specjalne (np. szyte na miarę stroje „prosów” lub specjalnych klientów indywidualnych).
To tutaj Peter Sagan doglądał wczoraj swojej nowej kolekcji (o której pisaliśmy w SZOSIE 6/2018). Teraz zaglądamy do poszczególnych
Fonzaso to centrum dowodzenia, w którym pracuje 160 osób. To tutaj powstają projekty wykrojów i grafik, nadruki, dopracowane prototypy »
TO TUTAJ PETER SAGAN DOGLĄDAŁ WCZORAJ SWOJEJ NOWEJ KOLEKCJI. TERAZ ZAGLĄDAMY DO POSZCZEGÓLNYCH POMIESZCZEŃ, KROCZĄC PONIEKĄD JEGO ŚLADAMI
101
M
Tekst: Natalia Jerzak Zdjęcia: Poci's | Sportful, Natalia Jerzak
FAC T O RY T O U R
SPORTFUL
102
strojów. – Testujemy je w tunelu aerodynamicznym oraz w... okolicznych górach. Spójrz wokoło, natura stwarza nam idealne warunki do wszelkiego rodzaju testów! – ze śmiechem mówi Devis, a ja bez chwili namysłu przyznaję mu rację. Podczas dzisiejszej kilkugodzinnej zaledwie wyprawy w góry doświadczyliśmy na własnej skórze trzech pór roku – temperatura zmieniała się od 2°C na starcie do 22°C na mecie. Symulacje aury nie są więc potrzebne. – Współpracujemy z profesjonalnymi teamami kolarskimi i to zawodowi kolarze dostarczają nam najwięcej informacji o tym, czego potrzebują, co się sprawdza, a co można jeszcze ulepszyć – dodaje Marco Toselli, koordynator Sagan Days. – Wprowadzamy te uwagi do produktów, które są później dostępne dla wszystkich naszych klientów, nie tylko dla profesjonalistów. Ze szwalni udajemy się do pomieszczenia projektantów nadruków. A dokładniej – tylko przed jego próg. Za drzwiami w tym momencie powstają ściśle tajne projekty koszulek tegorocznego Giro, których absolutnie nie możemy zobaczyć. Pomimo próśb. Żadne negocjacje nie wchodzą w grę – Devis zaledwie uchyla dla mnie drzwi, prosząc wcześniej wszystkich projektantów, by wygasili swoje monitory. – Przed samym Giro stopniowo pokazujemy fragmenty koszulek aż do dnia premiery, a i tak na Instagramie pojawi się około 1500 postów od podrabiaczy – wyjaśnia. – Nasza firma traci rocznie 6 milionów euro (a ściślej – nie zarabia możliwych 6 milionów) z powodu podróbek. Nie miej mi więc za złe tej nadmiernej ostrożności. Przechodzimy do działu prototypów i rozwoju, w którym otwarcie wita nas uśmiechnięty Riccardo. To stąd ubrania „jadą w góry” na testy. Dalej drukarnia cyfrowa, w której z prędkością 13 m/h (wkrótce 100 m/h) drukuje się tajne lub zupełnie jawne wzory na specjalnym papierze transferowym (wbrew obiegowej opinii – nie są drukowane bezpośrednio na materiałowych wykrojach czy gotowych koszulkach). Wydruki mają kształty wykrojów i są odpowiednio dopasowane do danego »
PRZED SAMYM GIRO STOPNIOWO POKAZUJEMY FRAGMENTY KOSZULEK AŻ DO DNIA PREMIERY, A I TAK NA INSTAGRAMIE POJAWI SIĘ OKOŁO 1500 POSTÓW OD PODRABIACZY
103
FAC T O RY T O U R
SPORTFUL
104
rozmiaru, by napis, który zajmuje całą powierzchnię klatki piersiowej Rafała Majki, nie wyglądał śmiesznie np. na klacie Sagana. Wszystko jest więc sztuką zachowania proporcji. Inna ciekawostka – drukarnia ma swój wewnętrzny system kolorystyczny, autorską paletę barw Sportfula. – Chcemy być niezależni od systemu Pantone i móc na miejscu weryfikować zgodność koloru wydruku z projektem – tłumaczy Devis. Jestem zachwycona przenikliwością tego pomysłu, bo kalibracja barw zszargała nerwy niejednemu grafikowi i niejednemu wydawcy. Tymczasem zabieramy papierowe wydruki i zmierzamy do transferowni, by wgrzać je w materiał. Po drodze przechodzimy przez magazyny z belami materiałów i poszczególnymi elementami, koniecznymi do skompletowania pełnego stroju. Na jeden komplet składają się: skrojony według wymiaru materiał, zamek błyskawiczny, odblaski, taśmy silikonowe na rękawki i pas (to koszulka) lub skrojony materiał, pielucha, odblaski i silikonowe nogawki (spodenki) – wszystko spakowane w odpowiednio opisane kartonowe pudełko. W transferowni czekają już na nas dwie przesympatyczne panie, które jako jedyne obsługują prasę-wygrzewarkę do przenoszenia wzorów na wykroje. Każdy wzór dopasowują do wykroju... ręcznie! Tutaj doświadczam największego „efektu WOW!”. Właśnie powstał fragment jakiejś kolarskiej historii! Czy zawiśnie podpisany w gablocie, jak wiele strojów, które zasilają tutejsze minimuzeum? Na finiszu czeka na mnie Alessio Cremonese, syn Giordano. Jest ubrany w świetnie skrojony garnitur i prezentuje szelmowski uśmiech. Jak wszystkie dzieci Giordano, kieruje firmą, a w czasie wolnym uprawia sport. To między innymi jego zasługa, że od 2005 roku firma stukrotnie (sic!) zwiększyła swoje dochody. Pytam, co odróżnia Sportful od konkurencji. – Widzisz, nie wszystkie marki podejmują temat przeciwdziałania zimnu. Tymczasem Sportful dba o to, by było ci komfortowo nie tylko podczas jazdy, ale również kiedy zrobisz sobie
przerwę – wyjaśnia. – Gdy warunki atmosferyczne przyczyniają się raczej do pocenia niż do wychłodzenia, ubrania Sportfula zadbają o odpowiednie odprowadzenie wilgoci, by strój pozostał suchy. Co z tego, że jesteś aero, skoro jesteś przemoczona? Sportful jest dla ludzi, którzy chcą doświadczać kolarstwa w pełni, a więc dla tych, którzy nie tylko gnają przed siebie bez opamiętania, ale również czasem zatrzymują się, by napić się kawy i zjeść ciastko. A przy okazji potrafią cieszyć się z otaczających ich pięknych widoków. Do tego stanu ducha i ciała odnosi się nasze hasło: „Live it!” – czyli korzystaj z kolarstwa w pełni, bez względu na wszystko! I nasze ubrania mają ci to umożliwić. Wychodzę przed budynek manufaktury i zapinam swoją kolarską kurtkę, by ochronić się przed nagłym
powiewem zimnego wiatru. Wraz z nim wracają dopiero co usłyszane słowa Alessio. Uświadamiam sobie, że wkładając na siebie kolarski strój, nie myślę o nim, ale o tym, co mnie za chwilę czeka, a tym samym o tym, co mi on umożliwia. Kto by się tam zastanawiał nad strukturą włókien... Tymczasem, gdyby nie postęp technologiczny i zastosowanie właśnie włókien akrylowych w produkcji sportowej odzieży, bylibyśmy nadal skazani na pocenie się w gryzącej wełnie. Spójrzcie więc dzisiaj na swój ulubiony zestaw z większą uważnością. Zajrzyjcie na jego lewą stronę, pogłaszczcie czule po rękawku lub nogawce. Bo komfort jazdy bezpośrednio splata się z jakością materiałów, a każda historia ma nie tylko swój początek, ale przede wszystkim – podobnie jak materiał – swój wątek. ›‹
SPORTFUL JEST DLA LUDZI, KTÓRZY CHCĄ DOŚWIADCZAĆ KOLARSTWA W PEŁNI, A WIĘC DLA TYCH, KTÓRZY NIE TYLKO GNAJĄ PRZED SIEBIE BEZ OPAMIĘTANIA, ALE RÓWNIEŻ CZASEM ZATRZYMUJĄ SIĘ, BY NAPIĆ SIĘ KAWY I ZJEŚĆ CIASTKO
105
PomiarMocy.eu
106
DRUGA STRONA LUSTRA
O gravelach sporo pisaliśmy w poprzednim wydaniu SZOSY. W tym wracamy do tematu za sprawą przynajmniej trzech rowerów na szerokich oponach, które testowaliśmy jesienią i zimą. I tak zawodowa powinność przekształciła się w przygodę, bo nawijając kilometry, odkrywaliśmy – nie tak daleko od (redakcji) SZOSY – całkiem nowe ścieżki Tekst: Małgorzata greten Pawlaczek Zdjęcia: Hania Tomasiewicz
107
TOUR DE …
OKOL IC A
N 108
ajpierw planowaliśmy wybrać się na gravel rundę gdzieś w Polskę. Szczególnie że spłynęło sporo zaproszeń z intrygujących miejsc, o których wcześniej w kontekście roweru rzadko myśleliśmy. Choć każdy z nas z wyjazdów służbowych, wakacyjnych czy „do rodziny” przywozi rozmaite inspiracje. Wypatrzona – z perspektywy Wrocławia – na drugim końcu Polski jakaś ścieżynka, szoska czy wyścig, którego przebieg nasycony jest malowniczymi krajobrazami lub najeżony podjazdami, o których wśród miejscowych kolarzy krążą legendy.
Zazwyczaj w poniedziałki, zanim tydzień dobrze się rozkręci, opowiadamy sobie też o trasach, które zjeździliśmy w weekend. Z tych rozmów nierzadko wynika, że tylko niedaleko Wrocławia wciąż przybywa nowych szos i terenowych szlaków. Albo że są tam od dawien dawna – z tymi swoimi gładkimi albo fatalnymi asfaltami, z ubitym szutrem lub sypkimi kamyczkami, brukowane albo piaszczyste, z solidnymi przewyższeniami bądź płaskie jak stół – tylko jakoś nigdy nie było po drodze. Może być lepsza pora niż zima na ich odkrycie? Oczywiście może – na przykład lato, kiedy słońce wstaje po 4, a o 21 wciąż jeszcze nie śpi... Ale wtedy najczęściej popołudnie spędza się nad wodą. Albo realizuje się założenia treningowe. Bądź po prostu umawia się na long coffee ride i całą jazdę przegaduje się, pozwalając komuś, kto skrzyknął towarzystwo, wybrać i trasę, i kawiarnię. Choć także wówczas zdarza się wzmóc czujność i łakomie łypnąć na jakąś odchodzącą gdzieś w bok szosę, polną drogę czy leśną ścieżkę, notując w pamięci, żeby przy najbliższej okazji sprawdzić, dokąd prowadzi. A ta nadarza się właśnie zimą, kiedy więcej niż trenowania jest na rowerze po prostu jeżdżenia. I kiedy trzeba głowie nowych, ekscytujących dróg, żeby w te pochmurne, najpierw słotne, później nierzadko śnieżne i mroźne miesiące nie popaść w stagnację i marazm. Albo – co gorsza – w zimowy spleen, z którego udaje się ocknąć najczęściej dopiero kilka kilogramów później, wraz z pierwszymi, nieśmiałymi promieniami wczesnowiosennego słońca. »
109
OKOL IC A
110
TOUR DE …
dreszczyk emocji, bo odkrywa się swoje, z pozoru bardzo dobrze znane „śmieci” na nowo. To przypomina trochę zaglądanie do lustra. Niby odbijające się w nim pomieszczenie – poza tym, że odwrócone – jest takie samo, ale jednak inne, trochę nawet obce i intrygujące.
Oczywiście nie każdy lubi zimą wyściubiać nos z domu. O jeździe rowerem nie wspominając. Jeśli się jednak zdecydujesz, to... trudno powiedzieć, czy przygoda, ale nowe doświadczenia z pewnością gwarantowane! Może się także okazać, że choć przez lata zjeździło się większość i szosowych, i terenowych dróg w okolicy, a wśród znajomych uchodzi się za eksperta od wyznaczania tras, wciąż jeszcze nie zna się ich wszystkich. I jest w tym
Tego samego doświadcza się choćby, jeżdżąc po mieście nocą. W świetle ulicznych latarni opustoszałe ścieżki rowerowe, jezdnie, place, znajome skrzyżowania, parki, w których śpią ptaki, i budynki z wygaszonymi oknami, omiatane dodatkowo snopem światła z rowerowych lampek, nabierają niespodziewanych kształtów. Szukający mocniejszych wrażeń mogą wybrać się nocą na poprowadzone wzdłuż rzek czy w parkach lub lasach ścieżki albo – tu już lepiej eksperymentować w większym gronie – na okoliczne szosy. Na bezdrożach oczywiście także wszystko może się zdarzyć, na ogół jednak nie spotyka się żywego ducha (ducha w jakimkolwiek innym stanie skupienia też wolałoby się raczej nie spotkać). Nie namawiamy
C
M
Y
CM
MY
CY
CMY
K
jednak do ryzykowania! Jeśli okolica nie jest przyjazna, masz obawy, nie lubisz takich warunków do jazdy – nic na siłę. Po sezonie spędzonym na szosie zapuszczanie się zimą w teren – zdecydowanie najlepiej w dzień – jest sporą atrakcją. Przy okazji można trochę poprawić technikę. Tu na scenę wjeżdżają rowery MTB, przełajówki albo gravele. Pozwalają testować wypatrzone latem szosy, a jeśli asfalt się skończy, wcale nie trzeba rezygnować z jazdy. Skoro jest droga, to znaczy, że dokądś prowadzi. Takie momenty są jak zew przygody! Warto tylko wiedzieć, ile czasu zostało do zmierzchu, i znać kierunek, z którego się przyjechało i do którego finalnie się zdąża, żeby nie wylądować w ciemnościach na środku pola. Prawdopodobieństwo, że nie spotka się wtedy człowieka, jest bardzo wysokie. I dość frustrujące. Ale dokonanie odkrycia, że poza szosami,1 które regularnie się katuje, są także inne SPORTFUL.pdf 18/12/2018 09:47
drogi łączące pobliskie miejscowości, otwiera umysł i poszerza horyzonty. Dosłownie i w przenośni. O polecane trasy warto popytać znajomych, którzy często zjeżdżają z szosy, rzucić temat na lokalnym forum rowerowym, podejrzeć treningi „lokalsów” na Stravie, zajrzeć do przewodnika rowerowego po okolicy (szlaki piesze i rowerowe są oznaczone dokładnie tak samo jak górskie – kolorami) albo wyznaczyć trasę w Google Maps, zaznaczając opcję „rower” bądź „pieszy” – często przebieg marszruty zupełnie się zmienia. Można też po prostu użyć mapy – papierowej lub elektronicznej – i na podstawie sieci dróg palcem wskazać, dokąd i którędy chcesz dotrzeć. Albo po prostu pojechać na azymut („Kierunek – wschód! Tam musi być jakaś cywilizacja”). »
TOUR DE …
OKOL IC A
Te podpowiedzi mogą okazać się przydatne W PLANOWANIU ZIMOWYCH JAZD: ∞ Jeśli nie znasz trasy i zamierzasz eksperymentować, ubierz się ciepło. Błądząc, pewnie będziesz często stawać i sprawdzać przebieg drogi na mapie.
∞ Bidon, nawet termiczny – jeśli tylko się zmieści – lepiej wozić w kieszeni na plecach. To pozwala podtrzymać temperaturę napoju.
∞ Zabierz dodatkową warstwę, np. kurtkę przeciwwiatrową. Docenisz ją, kiedy przyjdzie przy -1°C zmieniać dętkę.
∞ Choć o niebo lepszy jest mały termos z gorącą, koniecznie słodką herbatą z dodatkiem cytryny i rozgrzewającego imbiru.
∞ Wszystkie warstwy, poza wierzchnią, upchnij pod szelkami spodni. Będzie ci dużo cieplej, a jeśli przyjdzie skorzystać z toalety na wolnym powietrzu, wystarczy zdjąć tylko kurtkę (no i wyplątać się z szelek). ∞ Na stałe zamontuj lampki i regularnie je ładuj lub wymieniaj baterie.
112
∞ Wyjeżdżaj z baterią w telefonie naładowaną w 100%. Urządzenia elektroniczne lubią fiksować na mrozie.
∞ Nawet jadąc na 1,5-2 godziny, zabieraj jedzenie – najlepiej batony energetyczne lub trzymaną wcześniej w lodówce czekoladę albo wafle nią oblane. Na zimnie bardzo szybko traci się energię, a żadna to przyjemność wracać 10 km zziębniętym i „na bombie”. Dużo więcej praktycznych porad dotyczących zimowych jazd znajdziesz w SZOSIE 1/2018, w artykule Mikołaja „Jak przeżyć zimę”.
113
Większość okolicznych miejscowości da się połączyć wyłącznie polnymi lub leśnymi drogami, z rzadka albo niemal w ogóle nie wyjeżdżając na asfalt, ot, tyle, żeby przeciąć szosę i znów wjechać w teren. A ile się przy okazji – paradoksalnie – poznaje nowych szos i specjalnych odcinków brukowych! Ile dostrzega zabytków architektury i techniki (u nas – także hydrotechniki) albo odkrywa uroczysk, że nic, tylko zaszyć się w nich i już do końca życia wyłącznie obcować z naturą, sypiając w hamaku i żywiąc się korzonkami. Wrocław pod tym względem oferuje nieprzebrane bogactwo możliwości, choć pewnym utrudnieniem i zarazem atrakcją jest Odra, jej liczne dopływy, pomniejsze rzeczki i kanały. Planując rowerową wędrówkę wzdłuż jej dowolnie wybranego brzegu, trzeba uwzględnić przeprawy. Ale dotrzeć do miejsca, gdzie Widawa wpływa do Odry – bezcenne! Podobnie jak poznawać przebieg – a przy okazji również nowe miejsca i miejscowości – świeżo wybudowanych w ramach Wrocławskiego Węzła Wodnego wałów. Prawdziwa zima, taka z siarczystym mrozem, której we Wrocławiu nie było od 2010 roku, ma jeszcze ten walor, że na rowerze z szeroką oponą można zdobywać
miejsca przez resztę roku niedostępne – tereny podmokłe, a wręcz mokradła i brzegi rzeczek (skute lodem są przejezdne), przez które w czasach Breslau przerzucono kładki. Ale po wojnie nikt się o ich konserwację nie troszczył, ich resztki porwał nurt, latem trzeba więc kilometrami przedzierać się przez chaszcze, zanim dotrze się do jakiegoś współczesnego mostka... Inny świat! Zima, choć dopiero się zaczęła, za chwilę się skończy. Czego nie zdążysz zjeździć w niskich temperaturach, nadrobisz wiosną i latem. Wtedy jazda w terenie też ma swoje uroki. I jest odświeżającą odskocznią od kilometrów, które z równie wielką przyjemnością tłucze się na aż nazbyt dobrze znanych asfaltach. »
OKOL IC A
114
TOUR DE …
Cena: 13 559 zł www.scott.pl
SCOTT ADDICT GRAVEL 30 Podejście Scotta do graveli wydaje się proste – to rowery, które tylko detalami różnią się od przełajówek. Dlatego Addict Gravel ma podobną geometrię do Addict CX. Jednym słowem – wyścigową. I choć 30-tka to najniższy model w gravelowej kolekcji Scotta – a te na ogół traktowane są jak rowery stricte wyprawowe – projektant nie zakłócił smukłej sylwetki sztywnej karbonowej ramy mocowaniami na bagażnik czy błotniki. Choć z drugiej strony – wewnętrzne prowadzenie kabli ułatwia montaż sakw w ramie lub pod siodełkiem. I ten rower na pewno sprawdziłby się w roli wyprawowego gravelbike'a. Ale chociaż wyposażony jest w aluminiowe koła i komponenty, a w rozmiarze S waży ponad 8 kg, stworzony jest do szybkiego pokonywania kilometrów w terenie. Na węższych oponach śmiało może pełnić rolę przełajówki. Grupa Shimano
105 z napędem 2x11 (korba 50/34 i kaseta 11-32) wcale go nie spowalnia. Rama na wysokości małej tarczy ma fabrycznie zamontowany ogranicznik, więc łańcuch nie spadnie na największych nawet wertepach. Może się jedynie tłuc o widełki, które zabezpieczono mało estetyczną, ale za to praktyczną neoprenową osłoną. Szybki i nadspodziewanie zwrotny Addict Gravel 30 okazał się wspaniałym towarzyszem wielogodzinnych włóczęg po bezdrożach. Nie ma dla niego tras niemożliwych – na mocnych kołach Syncros RP2.0 (tubeless ready) równie sprawnie pokonuje szutrowe długie proste, leśne ścieżki, jak i prowadzące pod górę lub w dół single. Niestraszne mu błoto, piach i śnieg. Aha! Nie zapomnij zabrać torxa, inaczej nie poprawisz ustawień siodełka, mostka czy kierownicy.
115 Cena: 6799 zł www.canyon.com/pl
CANYON GRAIL AL 7.0 Dopiero co objeżdżałyśmy nowego karbonowego Graila SLX, a już w sprzedaży pojawił się jego tańszy odpowiednik z aluminiową ramą. O ile wersja karbonowa biła po oczach niestandardowymi, niekiedy wręcz kontrowersyjnymi rozwiązaniami, o tyle aluminiowa jest na wskroś klasyczna. Mamy tu zwykły mostek i kierownicę, zwykłą obejmę sztycy (w karbonowej ramie jest specjalne mocowanie o amortyzujących właściwościach), nawet malowanie jest „zwykłe”. W tej prostocie jest jednak mnóstwo uroku – aluminiowy Grail to jeden z najładniejszych rowerów, jakie trafiły do naszej redakcji. Co najważniejsze – nie zrezygnowano z najciekawszej cechy gravelbike'ów (i nie tylko) Canyona, tj. zmniejszonej średnicy kół (27,5”) w dwóch najmniejszych rozmiarach. Mniejsze koła ułatwiają utrzymanie właściwych proporcji małych ram,
rozwiązując problem osób o niskim wzroście, a nie jest łatwo o małe gravele. Al 7.0 to wersja męska (taką przysłano do testu), ale w kolekcji znajdziemy całą linię dla kobiet. I zapewne siodełko w damskiej wersji Graila – Selle Italia X1 Lady Flow – byłoby dla nas wygodniejsze od męskiego modelu Selle Italia X3 Canyon Edition. Podobnie jak w wersji karbonowej, na Grailu Al 7.0 można przyjąć bardzo aktywną pozycję. Nie jest aż tak dynamiczny i reaktywny jak SLX (tamten jest pod tym względem naprawdę wyjątkowy), ale to wciąż sprzęt do szybkiej jazdy. Jednocześnie, dzięki mocowaniu na tylny bagażnik, może przeistoczyć się w turystycznego muła (dla bikepackerów Topeak przygotował dedykowany zestaw sakw). Canyon wciąż stawia na dwie tarcze z przodu, ale w kolekcji pojawiły się też modele z jednoblatowym napędem SRAM. ›‹
K ROSS ESK ER 4.0
116
TEST
Produkcja stalowych gravelbike'ów raczej nie jest szczególnie opłacalna. Dlatego rozsądni producenci rzadko stawiają na stal. Jak dobrze, że Kross nie kieruje się wyłącznie rozsądkiem!
Tekst: Borys Aleksy Zdjęcia: Łukasz Szrubkowski
KROSS ESKER 4.0
117
K ROSS ESK ER 4.0
118
TEST
A
może i zresztą się kieruje? Bo z perspektywy marketingowej jest rzeczą bardzo rozsądną, by przykuwać uwagę, a Esker robi to wyśmienicie. W tym kontekście naprawdę nie jest istotne, że waży ponad 12 kg. Zaprojektowano go według sprawdzonego przepisu na ładny i intrygujący „rower przygodowy”: cienkie rurki, stonowane malowanie w stylu new-retro i obowiązkowo jasne boczki opon. Co poradzić, że ten styl, wykorzystywany w rowerowym wzornictwie od końca XIX wieku, nie traci na atrakcyjności? Kiedyś był w dużej mierze wynikiem ograniczeń technicznych, teraz to raczej modna stylizacja. W tej popularności powrotu do klasyki, zauważalnej ostatnio w wielu dziedzinach, jest jednak coś więcej niż tylko odgrzewanie kotleta i udawanie oryginalności poprzez kopiowanie starych pomysłów. Coraz bardziej potrzebujemy tej prostoty, jaka cechowała design ery przemysłowej. Umysły rozdrażnione ekranami dotykowymi, łącznością bezprzewodową i plastikiem wymagają jakiegoś balsamu. Jazda rowerem takim balsamem jest sama w sobie, ale Esker przynosi ulgę nawet wtedy, gdy tylko się na niego patrzy.
Jakże miło jednak stwierdzić, że stalowy Kross daje coś więcej niż tylko wrażenia estetyczne. To dobrze zaprojektowana konstrukcja. Nie oszałamia bynajmniej performance'em, bo to już nie te czasy, by rower z ciężkim stalowym widelcem mógł wywołać ekscytację, ale ma przyjazną geometrię, która w żaden sposób nie ogranicza podczas typowej gravelowej jazdy. Nie jest też zbyt wiotki, choć sztywność ewidentnie utrzymano kosztem ciężaru. Takie kompromisy są nieuniknione, gdy chce się wyprodukować niezły stalowy rower, mieszcząc się w budżecie 4,5 tys. zł. Daleki jestem od przypisywania masie roweru zbyt dużego znaczenia, ale oczywiście ma ona pewien wpływ na jego charakter. Jazda Eskerem pozostawia wrażenie powolności reakcji, czuć, że cały przód – stalowy widelec, szerokie obręcze i grube opony – jest ciężki i stawia wyraźny opór bezwładności, gdy chce się nim poruszać. To odczucie jest najsilniejsze przy małych prędkościach, gdy kąt skrętu kierownicy jest większy niż podczas szybkiej jazdy. Na styku podłoża z oponą też działają duże siły wynikające z samego tarcia,
Cena: 4499 zł www.kross.pl
119
Esker jest ciężki, ale pełen uroku, jakiego nie sposób wykrzesać z karbonu czy aluminium. Ograniczenie budżetu do 4,5 tys. zł wiązało się z niskobudżetowymi rozwiązaniami (np. mechaniczne tarczówki czy, widoczny na zdjęciu po prawej, mało finezyjny detal tylnych widełek), niemniej jednak całość robi bardzo dobre wrażenie
bo i powierzchnia kontaktu, i bieżnik są niemałe. Założenie mniej pancernego ogumienia pozwoliłoby zapewne znacznie złagodzić problem na obu polach i zarówno zyskać na żwawości skręcania, jak i zmniejszyć opory toczenia. Nie każdy jednak będzie tego potrzebował, ba, szerokie na 42 mm WTB Resolute mogą być uznane równie dobrze za największy plus Eskera. Zależy, gdzie i jak się jeździ. W zestawie fabrycznym Esker jest ewidentnie przygotowany bardziej do przepraw w trudnym terenie niż do dynamicznej jazdy po gładkim szutrze. Twórcy Eskera 4.0 postawili na Tiagrę – całe szczęście, że udało się pogodzić jej obecność w kosztorysie ze stalową ramą. Manetki współpracują z mechanicznymi tarczówkami Avid BB5R i zestaw ten radzi sobie z hamowaniem (na płaskim) bez żadnych problemów. Trzeba tylko przygotować się na częste regulacje klocków, taki urok BB5-tek. Zarówno siodełko, jak i kokpit wyciągnięto z którejś z niższych półek w magazynie, ale zostały dobrane z rozmysłem. Mostek i kierownica mają odpowiednie wymiary, dobrze pasują do geometrii ramy, siodełko też spełnia podstawowe
wymagania. Trzeba przyznać, że próbując osiągnąć spójny efekt przy dużym ograniczeniu po stronie kosztów, Kross spisał się na medal. Najbardziej jednak cieszą detale ramy. Trzy mocowania na bidony, otwory pod przedni i tylny bagażnik, wymienny hak – to wszystko można bardzo docenić, zwłaszcza gdy planuje się Eskerem pojeździć trochę po świecie. Wkręcane miski suportu i pancerze poprowadzone na zewnątrz to już prehistoryczne standardy, ale przecież żadne inne rozwiązanie by tu nie pasowało, a poza tym oba bardzo ułatwiają serwisowanie – znów ukłon w stronę podróżników i miłośników prostoty. Bez wątpienia udał się Krossowi Esker. Miło na niego patrzeć, miło na nim jeździć, a do tego nie rujnuje portfela. Czy będzie hitem sprzedaży? Pewnie nie, ale nie zdziwię się, jeśli wiosną, gdy ma się pojawić w sklepach, ustawi się po niego długa kolejka osób poszukujących stylowego i godnego zaufania towarzysza na krótsze i dłuższe wyprawy. Myślę, że się nie ›‹ zawiodą.
TEST
E N V I L I V A D VA N C E D P R O 0 D I S C
NIE DOGONISZ!
Jedni producenci budują ramy o typowo kobiecej geometrii, inni dowodzą, że nie jest to konieczne, wystarczą odpowiednio dobrane komponenty. Liv nie ma wątpliwości. Nowy EnviLiv Advanced Pro 0 Disc to maszyna w każdym detalu stworzona specjalnie dla kobiet. Szczególnie dla tych z nas, które do wyścigu stają nie tylko po to, by go wygrać, ale i skopać tyłki najmocniejszym nawet rywalkom
120
Tekst: Małgorzata greten Pawlaczek Zdjęcia: Wojtek Sienkiewicz
W
wydaniu Advanced Pro 2 Disc widziałyśmy go z Hanią już podczas sierpniowej prezentacji kolekcji Liv na rok 2019. Wizualnie robił wrażenie, choć pastelowe malowanie zupełnie do niego nie pasowało, pozbawiając go „pazura”. Ale wersja „0” to już zdecydowanie – i to pod każdym względem – wyższa półka. Sam wygląd nowej matowoczarnej „Livki” z zaczepnie mieniącymi się paskami jest zapowiedzią zabawy na krawędzi ryzyka i igrania z siłami, których mniej doświadczonym nie będzie łatwo poskromić.
Co ważne, choć rama jest bardzo sztywna, użyte komponenty sprawiają, że nawet szybki przejazd przez gorsze asfalty czy brukowe odcinki nie wybija ramion ze stawów barkowych. Rower fabrycznie wyposażony jest w opony bezdętkowe Giant Gavia AC1 o szerokości 25 mm – już w Langmie okazały się niezawodne (więcej o Langmie w SZOSIE 5/2017 i 3/2018) – ale prześwity są gotowe na przyjęcie ogumienia 28c, które na pewno podniesie komfort jazdy. Koła Giant SLR 1 Aero Disc różnią się wysokością obręczy – z przodu ma ona 42 mm, a z tyłu 65 mm. Z badań Liva wynika, że takie zestawienie pozwala jeździć szybciej niż na komplecie 42/42 mm. Jest natomiast wolniejsze od kół na obręczach »
121
Rower zaprojektowano zgodnie z filozofią, którą Liv określa jako „3F Liv Design” – fit, form, function, a więc dopasowanie, forma i funkcjonalność (użyteczność). Swoje uwagi dotyczące geometrii przekazały zawodniczki Team Sunweb, w tym Coryn Rivera i Ruth Winder, które jeździły na prototypowych wersjach. Liv buduje ramy kobiecych rowerów na podstawie badań, z których wynika m.in., że kobiety podczas jazdy nie wyciągają nadmiernie tułowia i że moc na pedały przenosi praca przede wszystkim mięśnia prostego uda, który znajduje się w przedniej części mięśnia czworogłowego. Producent nie zapomina przy tym o walorach estetycznych, nowy EnviLiv zaprojektowano, czerpiąc inspirację z dwóch źródeł: świata natury i z wirtualnej, cyfrowej rzeczywistości. Funkcjonalność zagwarantować ma sztywność boczna opływowego widelca, aerodynamiczny przekrój rur i wzmocnione po stronie napędu widełki, co dodatkowo zwiększa wyważenie tej maszyny.
E N V I L I V A D VA N C E D P R O 0 D I S C
122
TEST
65/65 mm, ale za to mniej podatne na boczne podmuchy. Choć nawet przy wadze 57 kg i fabrycznym zestawieniu stożków trzeba było sporej uważności, żeby na zjeździe, kiedy licznik wskazywał 65 km/h, kontrować podstępne wietrzysko, usiłujące wybić z toru jazdy. Natomiast zawodniczka z tej kategorii wagowej, a tym bardziej cięższa, podczas mocnego sprintu po płaskim czy nawet na niewielkim zjeździe doceni 42/65 mm, które wydaje się najlepszym kompromisem między aerodynamiką a przyspieszeniem. Kiedy już to wszystko wiem, sama sobie się nie dziwię, że przed pierwszą jazdą czułam się jak cowgirl, która ma dosiąść pochwyconego
właśnie na lasso dzikiego mustanga, dotąd niepodzielnie królującego w swoim stadzie. Opalizujące pasy, widoczne tylko pod określonym kątem, były jak ogniste i ostrzegawcze łypanie okiem narowistej bestii. Ta okazała się wprawdzie gorącokrwistym, złaknionym ścigania, reaktywnym folblutem, ale znakomicie ułożonym, ufnym, przewidywalnym i karnie reagującym na każde polecenie. Wszelkie obawy i wątpliwości okazały się więc bezpodstawne. I dobrze, bo podczas pierwszego spotkania z „Livką” czekała nas najpierw wspinaczka na Kühtai, potem długi zjazd do Innsbrucka – tylko wiatr świszczał w uszach – a o zachodzie słońca trochę wzniesień w drodze do Natters (więcej w SZOSIE 6/2018). Tu współpraca była wręcz niezbędna. EnviLiv Advanced Pro 0 Disc, stworzony przecież do bardzo szybkiej jazdy, znakomicie radził sobie w górach i na zjazdach. Nie było to wprawdzie sławetne Höll, ale na trasie natrafiliśmy na ponad 20-procentowy podjazd – przełożenie 36/30 okazało
się wystarczające. Fabryczną korbę 52/36 zestawioną z 11-tkową, świetnie zestopniowaną kasetą 1130 można, w razie częstszych wizyt w wysokich górach, zamienić na 50/34. Lecz jeśli zależy ci na QOM-ach, zostaw, jak jest. Reaktywna „Livka” sprawi i tobie, i twoim rywalkom ze Stravy sporo niespodzianek, z których ty będziesz bardziej zadowolona niż one. Przy średniej nawet formie nie odczujesz na takich przełożeniach szczególnie boleśnie sobótczańskiej przełęczy Tąpadła, o naszych okolicznych podwrocławskich wzniesieniach, wyznaczających szczyty Gór Kocich, nawet nie wspominając. Nie piszę tego bynajmniej z lekceważeniem, ale z wielką wdzięcznością dla EnviLiv Advaned Pro 0 Disc, który ogromną przyjemność płynącą z szybkiej jazdy rowerem wyniósł na jeszcze wyższy, bardziej ekscytujący poziom (to będzie trudne rozstanie).
Cena: 24 999 zł www.liv-cycling.com/pl
123
O tym, że jest to rower do profesjonalnych zastosowań, świadczy nie tylko jego reaktywność, ale również wbudowany miernik mocy, PowerPro, który zbiera informacje z obu korb. Natomiast umieszczony w widełkach sensor pozwala przez protokół ANT+ łączyć się z komputerkiem, do którego przekazywane są informacje o prędkości i kadencji. No i maszyna, którą zaaprobowało UCI, nawet z tarczówkami jest naprawdę lekka – w rozmiarze S, z pedałami, waży 7,9 kg. Ten ideał, żeby funkcjonował zgodnie z założeniami, trzeba do tego wcześniej przygotować. Opływowej sztycy, której zacisk regulowany imbusem ukryty jest pod estetyczną gumową
osłoną, nie można schować całkowicie w rurze, bo opiera się na ukrytej w niej wypustce. Trzeba więc sztycę przed pierwszą jazdą przyciąć do swoich potrzeb. Podobnie jest z rurą sterową. Nie można po prostu przełożyć podkładek nad mostek. Zintegrowany kokpit, w którym ukryte są wszystkie kable, ma wiele zalet, ale i taki właśnie drobny mankament. W wykonanie mostka można było włożyć więcej finezji, ale spełnia swoją rolę, więc nie ma powodów, by narzekać. Kierownica jest wąska, klamki są małe i ustawione
odpowiednio dla niewielkich kobiecych dłoni, ale owijki na spłaszczonym chwycie jest za dużo. Trudno w tym miejscu pewnie objąć kierownicę. Drobiazg, który można przemodelować po swojemu. O osprzęcie (pełna grupa Shimano Ultegra Di2 RD-R8050) rozpisywać się nie trzeba. Hydrauliczne tarczówki (BRR8070), które zatrzymują rower w miejscu, dopełniają całości. Zgrabne, lekkie siodełko Liv Contact SL Forward o sportowym kształcie okazało się bardzo komfortowe. Żeby ułatwić sobie rozstanie z tą ekscytującą maszyną, zakończę chłodnym, pozbawionym emocji podsumowaniem: EnviLiv Advanced Pro 0 Disc zapewne znajdzie się na wyposażeniu teamów CCC-Liv i TKK Pacific-Nestlé Fitness (będzie więc okazja chociaż popatrzeć) oraz oczywiście Sunweb. Oferowany jest w rozmiarówce od XS do M, dla zawodniczek o wzroście od 152 cm do 176 cm. Cena nie jest wprawdzie niska, ale jak na rower tej klasy nie›‹ wątpliwie konkurencyjna.
A KCE SOR I A
BONTRAGER AEOLUS PRO 3 TLR DISC
Budżetowe w kolekcji Bontragera, Aeolus Pro 3, testowaliśmy niedawno w wersji pod klasyczne hamulce (SZOSA 2/2018). Wrażenie zrobiła na nas ich uniwersalność i jakość wykonania. Równie wysokie noty przyznać można modelowi pod hamulce tarczowe. 3,5-centymetrowy profil Pro 3 TLR Disc zapewnia odczuwalny ciąg i szybkość. Jednocześnie stożek jest na tyle niski, że Aeolusy pewnie jadą na wietrze, nie ma w nich tej nerwowości charakterystycznej dla kół na obręczach o wysokim profilu. Zestaw jest dość lekki, nasza waga wskazała 1563 gramy. Nie jest to wprawdzie klasa ultralight, ale ich dynamika zadowoli nawet tych, którzy nastawiają się przede wszystkim na ściganie. Bardzo dobrze zbalansowano ich sztywność. Nie są zbyt miękkie (warto dodać, że kiedy je testowałem, ważyłem prawie 90 kg), a jednocześnie zapewniają sporo komfortu. To świetny komplet, jeśli poszukuje się jednych kół do wszystkiego – ścigania i trenowania, również poza szosą. Sprawdziłem je bowiem nie tylko na asfalcie, ale także w terenie. Wytłuczone po przełajowych rundach wykazały się bardzo stabilnym prowadzeniem i dużą odpornością na rozcentrowanie. To zasługa szerokich karbonowych obręczy, które jednocześnie zapewniają doskonałe ułożenie opon i dobry docisk w łukach. W błocie i w piachu stożek dodaje Aeolusom stabilności. Piasty pracują wzorowo, a bębenek mimo - nie ukrywam - katowania w bardzo trudnych terenowych warunkach ani razu „nie przepuścił”. Trzy zapadki i 24 punkty zazębienia pracują bardzo płynnie i dbają o właściwy naciąg
Cena: 5998 zł Testował: Mikołaj
© Hania Tomasiewicz
124
TEST
łańcucha. Przemyślany zaplot dobrze spisuje się podczas hamowania, nie wpływając ujemnie na stabilność kół. Jestem też pod wrażeniem fabrycznej opaski i wentyla TLR – w zestawieniu z oponami Maxxis gwarantują niemal pełną szczelność, a to rzadkość! Pro 3 Disc okazują się więc wyjątkowo uniwersalne,
znakomicie radząc sobie z większością bardzo różnorodnych tras – w każdych warunkach są sztywne, dynamiczne i wytrzymałe. Choć nie będą królem w żadnej dziedzinie, to warto docenić ich trwałość i uniwersalność, którą kupuje się za rozsądną cenę. www.trekbikes.com
Cena: 230 euro Testowała: greten
SANTINI VEGA XTREME
© Hania Tomasiewicz
125
Właściwości trzywarstwowej membrany Polartec, z której uszyto Vegę, robią wrażenie. Kurtka chroni przed niską temperaturą, wiatrem i deszczem, znakomicie radzi sobie przy tym z odprowadzaniem potu, a jednocześnie jest bardzo lekka i zaskakująco cienka. Nie krępuje więc ruchów, ale przy pierwszym kontakcie ta „cienkość” budzi nieufność. Szczególnie że jako wierzchnia warstwa Vega ma służyć do jazdy nawet przy -8°C. Przy 2°C z zimnymi podmuchami wiatru, w dwóch potówkach pod nią (z krótkim i długim rękawem), czułam się bardzo komfortowo. Co więcej, nawet mimo chwilami bardzo intensywnej jazdy nie miałam poczucia, że na plecach leży mi mokra ścierka. Vega zresztą pilnuje intensywności lepiej niż pulsometr czy miernik mocy – jeśli robi ci się w niej zimno, to znaczy, że jedziesz za wolno. To kurtka stworzona do wyczynowej jazdy! Zapewne dla zabezpieczenia termicznego zarówno tylny, jak i przednie panele uszyte są z tego samego materiału. Jedynie pod pachami wszyto dwuwarstwową perforowaną tkaninę, która gwarantuje przewiewność. Wysoki kołnierz, obszyty wewnątrz przyjemnym dla ciała materiałem, ściśle otula szyję. Ergonomiczne mankiety są długie, z zewnątrz zabezpieczone przed deszczem, śniegiem czy błotem elastyczną, laminowaną powłoką (a od środka miłą w dotyku tkaniną Super-Roubaix), podobnie jak przedłużony tył, z nadrukowanym odblaskowym napisem „Santini”. Tego samego tworzywa użyto do wykonania zapinanej na wodoszczelny zamek „suchej kieszeni”. Dwie ergonomiczne kieszenie zewnętrzne (w sumie jest ich cztery) zaopatrzono w wywietrzniki, batony nie zmieniają konsystencji, a telefon w foliowym etui nie paruje. Vega dostępna jest tylko w kolorze czarnym, ale pomyślano o odblaskach – oprócz wspomnianego napisu, na lewym ramieniu naszyto pomarańczowy pasek z refleksyjnymi wypustkami. Zamek zabezpieczono wiatro- i wodoszczelną listwą, a duży uchwyt pozwala na jego obsługę nawet w grubej zimowej rękawicy. Aerodynamiczna, dobrze przylegająca do ciała Vega dostępna jest tylko w męskiej wersji, w rozmiarach od XS do 4XL. www.santinisms.it
© Hania Tomasiewicz
A KCE SOR I A
126
TEST
Cena: 429,90 zł Testował: Mikołaj
MACTRONIC RIFLE
Rifle to bardzo mocna lampa, w której światło o strumieniu 1400 lumenów generowane jest przez dwie diody Cree XM-L2. Mimo dużej mocy świecenia oraz długiego czasu pracy jej wymiary pozostają na akceptowalnym poziomie i nie przytłaczają szosowego baranka. Fakt, że w jesienno-zimowych warunkach udało mi się w najmocniejszym trybie pojeździć ponad 2 godziny na jednym ładowaniu, to spory sukces. Zasilanie zapewniają tu dwa akumulatory Li-ion typu 18650 (3.6 V, 2600 mAh), których wymiana jest banalnie prosta, więc w razie potrzeby dłuższego jeżdżenia można wozić ze sobą zapasowe. Sprawia to także, że w miarę spadku pojemności spowodowanego zużyciem można po prostu zastąpić je nowymi – to spora zaleta. Dwie
diody rozmieszczone obok siebie zapewniają dobre oświetlenie do przodu. W najmocniejszym trybie bardzo jasno i wyraźnie widać na kilkadziesiąt metrów, a skanować drogę można śmiało nawet na ponad 100 metrów przed sobą. Na wielu trasach używanie najmocniejszego trybu nie będzie konieczne, choć zwykle jeśli ma się go pod ręką, to się go używa. Większość czasu jeździłem więc właśnie z takim ustawieniem. Największa zaleta Rifle'a to moim zdaniem dobre oświetlanie boków, co przydaje się zwłaszcza w zakrętach. Z Rifle'em na kierownicy w terenie na krętych singlach nie miałem potrzeby zabierania ze sobą drugiej lampki na kask. Komfortowo i bezpiecznie jeździć można na nich przy prędkości około 15-25 km/h oraz 30 km/h i więcej
na szutrówkach. Najmocniejszy tryb jest bardzo jasny i zwiększa kontrast. Do wyboru mamy także dwa słabsze tryby ciągłe, tryb ciągło-migający, w którym jedna dioda świeci światłem ciągłym, a druga mruga, oraz klasyczny migający – dobry do jazdy w dzień i na oświetlonych miejskich ulicach. Jakość oświetlenia i bardzo pewne mocowanie na kierownicę sytuują Rifle’a jako doskonałego partnera offroadowych treningów i leśnych rajdów. Na szosie może oślepiać kierowców – lepiej używać wtedy słabszych trybów i popracować nad właściwym ustawieniem lampki. Warto jeszcze dodać, że przycisk do obsługi jest duży i łatwo się nim operuje nawet w bardzo grubych rękawicach. www.mactronic.pl
SPORTFUL HOT PACK 6 JACKET
Zaledwie 79 dodatkowych gramów i pakunek wielkości pomarańczy – tylko tyle potrzeba, by zapewnić podstawową ochronę przed wiatrem i deszczem. Bardzo dopasowany krój, mocno przylegające mankiety i kołnierz zapewnią nam aerolook oraz skutecznie uniemożliwią wtargnięcie wiatru do środka. Tył kurtki jest lekko wydłużony, a znajdujących się na nim pięć wycięć zapewnia naturalną wentylację pleców i pach. Elementy odblaskowe to taśma wokół pasa i mankietów oraz niewielkie logo z przodu i na tylnej kieszonce. Tajemnicą lekkości tej wiatrówko-deszczówki jest brak jakichkolwiek zbędnych elementów – jedyna kieszonka na plecach służy głównie chowaniu samej kurtki podczas zwijania jej w „tobołek”. Jej pogodoodporne właściwości to zasługa membrany Schoeller oraz technologii „no rain”, która nie pozwala wniknąć kroplom deszczu w tkaninę. Rzecz, która szczególnie przypadła mi do gustu, to matowy, nieszeleszczący materiał, dzięki któremu nie czułam się w tej kurtce jak w foliowym pokrowcu na rowerzystkę. Kurtka będzie przydatna na treningach, ale też podczas dojazdów do pracy rowerem, bez względu na porę roku – zakładam ją w chłodniejsze poranki, a na cieplejszy powrót chowam do plecaka (lub kieszeni). Kurtka dostępna jest w kolorze czarnym oraz fluorescencyjnie pomarańczowym.
© Hania Tomasiewicz
Cena: 239 zł Testowała: Natalia
127
Uwaga – w szybkości jej wkładania i ponownego zwijania w „kłębek” można zmierzyć się z Peterem Saganem – mistrzowi zajęło to niecałe 38 sekund. Wyzwanie nazywa się Sportful Hot Pack Challenge, znajdziecie je na kanale YouTube włoskiej marki. www.bikeatelier.pl
TEST
A KCE SOR I A
Dawno nie jeździłem w zimowych spodniach, których nie czuć na klatce piersiowej i ramionach – góra ma bardzo wygodną konstrukcję, jest elastyczna i oddychająca. Cały przód – od kolan do brzucha – wykonano z wiatro- i wodoodpornej membrany. Podziękujemy za nią w mżawce i na wietrze, choć jednocześnie (jak zwykle w przypadku tego typu rozwiązań) trzeba pogodzić się z tym, że sztywny materiał gdzieniegdzie nie opina idealnie ciała. Wkładka jest bardzo mięsista i zapewnia sporo amortyzacji. Gdybym jeździł tylko na szosie, nie zwróciłbym uwagi na szew poprowadzony przez środek pampersa, jednak podczas jazdy w terenie drażnił on nieco skórę i żeby tego uniknąć, konieczne było używanie kremu. Rozpinane końcówki nogawek ułatwiają zakładanie i zdejmowanie spodni, a dzięki dopasowanemu ściągaczowi wszystko pozostaje na swoim miejscu. Krój jest dość sportowy i opinający, ale grubsza łydka też się zmieści. Elastyczna góra również dopasuje się do większości sylwetek. Ograniczeniem może być tylko przestrzeń w udach – dość ciasna z uwagi na użycie sztywnej membrany w tej okolicy. Według producenta Crit ma służyć w zakresie temperatur 2-12°C, lecz w mojej ocenie spodnie te sprawdzają się lepiej w nieco chłodniejsze dni. Używałem ich w terenie dopiero, gdy temperatura spadała poniżej zera, a na szosie poniżej +6°C. www.nalinisklep.pl © Hania Tomasiewicz
128
NALINI CRIT
Cena: 420 zł Testował: Mikołaj
Cena: 130 zł Testował: Mikołaj
Znana zasada działania produktów tego typu opiera się na poprawie krążenia przez odpowiednio dobrany ucisk skarpet. Ma to zapewnić przyspieszenie procesów odbudowy po wysiłku, ograniczyć ból i ciężkość nóg. Używałem Relaxów w sposób najbardziej typowy – po treningach i podczas podróży. Według informacji producenta zapewniają średni ucisk (drugi w czterostopniowej skali Royal Bay), który w praktyce jest odczuwalny jako miłe i przyjemne opasanie dające uczucie odprężenia już chwilę po założeniu. Co istotne, zakłada się je bardzo łatwo i wymaga to tylko odrobiny siły. Rozmiar dobiera się na podstawie długości stopy, a nie obwodu łydki. Materiał dobrze oddycha i zapewnia komfort odpoczynku bez pocenia się stóp. Skarpety radzą sobie też z zatrzymywaniem przykrego zapachu, na próbę nie prałem ich przez kilka dni używania – z pozytywnym wynikiem. Kompresja jest skuteczniejsza niż w przypadku kilku konkurencyjnych produktów, których używałem dotychczas, ponieważ obejmuje także stopy. Miałem poczucie, że cała konstrukcja pracuje na rzecz mojego odpoczynku. Jazda na rowerze powoduje niemałe napięcia w stopach, co odczuwam podczas rolowania. A Relaxy zapewniły moim stopom odprężający ucisk. Na temat jakości i wytrzymałości na razie niewiele mogę powiedzieć poza tym, że po około 50 godzinach noszenia i kilku praniach widać na nich ślady użytkowania. pl.royalbay.eu
Zarówno pierwsze wrażenia z jazdy z testowanym sprzętem, akcesoriami i odzieżą, jak i aktualizacje po dłuższym, intensywnym używaniu znajdziesz na naszej stronie: www.magazynszosa.pl w zakładce „Testy”.
129
© Hania Tomasiewicz
ROYAL BAY RELAX
TEST
A KCE SOR I A
C
M
NOWY PROJEKT VELOART TV
Subskrybuj nasz kanał na YouTube: https://www.youtube.com/VeloartTV
Veloart TV to praktyczne porady dotyczące treningu, bikefittingu, serwisowania rowerów, wywiady z kolarskimi gwiazdami światowego peletonu i wiele wiele więcej. Ten kanał chcemy tworzyć razem z Wami - dlatego czekamy na Wasze opinie i sugestie względem nowych treści. To dopiero początek wielkiej kolarskiej przygody - zapraszamy Was do naszego (Waszego) kolarskiego świata!
© Stanisław Gajewski
130
Y
CM
Partnerem projektu jest Tur De Tur
MY
CY
CMY
K
ICON Dzieła sztuki
Jest wzór malowania i jest wzór malowania Project One ICON— zupełnie nowa kolekcja sześciu wzorów malowania na zamówienie klasy premium wypełnionych teksturą, głębią i nastrojem. Dostępne wyłącznie dla platformy Madone SLR. Znajdź swój wzór ICON na trekbikes.com/ICON
Kolor: Czarne złoto