10 minute read

Gwara buduje poczucie wspólnoty – wywiad ze Stanisławą Trebunią-Staszel

Gwara buduje

poczucie wspólnoty

Advertisement

Fot.: Krzysztof Kamiński

Wikipedia podaje, że „Mały Książę” został dotychczas przetłumaczony na ponad 300 języków i dialektów. Jakiś czas temu ta imponująca liczba znowu się powiększyła – tym razem o przekład na gwarę góralską. Z dr hab. Stanisławą Trebunią-Staszel, jego autorką, etnolożką z Krakowa i góralką z Białego Dunajca, rozmawiamy o przekładzie, wyzwaniach z nim związanych i kondycji gwary góralskiej.

Ewa Szul-Skjoeldkrona: Pani Stanisławo, dlaczego akurat „Mały Książę”?

Stanisława Trebunia-Staszel: Bo to piękna i mądra książka. Ale na pytanie, dlaczego zdecydowano się przełożyć „Małego Księcia” na gwarę podhalańską, najlepiej odpowiedziałby Pan Bronisław Kledzik, ówczesny dyrektor wydawnictwa Media Rodzina, który w 2018 r. zwrócił się do mnie z prośbą o przełożenie „Małego Księcia” na gwarę podhalańską. Tak więc wszystko zaczęło się w Poznaniu, a ja byłam miło zaskoczona tym pomysłem i tą propozycją.

Oczywiście od razu zaczęłam sobie zadawać pytania, czy podołam temu wyzwaniu, i poprosiłam o kilka dni do namysłu. Zadzwoniłam do moich przyjaciół i znajomych dialektologów, żeby zapytać, jak oni się zapatrują na taki pomysł. Duże wsparcie otrzymałam od profesora Macieja Raka, który bardzo zachęcał mnie do podjęcia rękawicy. Ciekawą propozycję złożyła profesor Anna Mlekodaj, która zasugerowała, aby osadzić „Małego Księcia” w tradycyjnym społeczno-kulturowym kontekście Podhala i nie tyle przetłumaczyć, co zaadaptować tę opowieść do podhalańskich realiów, tak jak zrobił to np. ks. Józef Tischner, gdy tworzył historię filozofii po góralsku. I choć pomysł mi się spodobał, to uznałam, że nie jestem jeszcze do takiego przedsięwzięcia przygotowana. Postanowiłam więc, że nie będę ingerować w oryginał i po prostu dokonam przekładu.

Czy Pani zdaniem – jako etnolożki i góralki – przekład tekstu literackiego na język głównie mówiony to dobry pomysł?

Zanim pojawił się pomysł przekładu „Małego Księcia”, byłam sceptyczna wobec twórczości gwarowej. To wynikało z mojego poirytowania, ale i bezsilności wobec faktu, że gwara podhalańska zanika. Myślałam: jaki jest sens tworzyć teksty gwarowe, skoro coraz mniej osób się nią posługuje, skoro nie przekazujemy jej swoim dzieciom? A gwara to przede wszystkim żywa mowa! Zadbajmy najpierw o gwarę, a potem twórzmy teksty. Z czasem przekonałam się, że właśnie literatura gwarowa może przyczynić się do nobilitacji i zachowania naszej gwary.

Gdy dostałam propozycję przekładu „Małego Księcia”, czułam, że przytrafiło mi się coś wyjątkowego, że będę mogła w gwarze opowiedzieć o przygodach małego chłopca, ponownie zanurzyć się w to wyjątkowe dzieło. Bo wyjątkowość tej opowieści polega na tym, że w prosty sposób mówi ona o ważnych sprawach, które są bliskie każdemu człowiekowi.

Czyli o czym?

O miłości, o przyjaźni, o odpowiedzialności, ale też o przemijaniu, o odchodzeniu, o śmierci. Śmierci, która w kulturze współczesnej jest tabuizowana, nie chcemy o niej rozmawiać, zagłuszamy jej głos. A przecież jest ona wpisana w nasze życie. Jeszcze 10–20 lat temu na Podhalu był taki zwyczaj, że rodzina żegnała zmarłych w domach. Dziś to się wydarza coraz rzadziej.

Czy jest jakieś inne dzieło literatury światowej, które chciałaby Pani zobaczyć przetłumaczone na gwarę podhalańską?

„Mistrz i Małgorzata” to jedna z tych książek, które zapadły mi w pamięć, która cały czas mnie intryguje i którą noszę w pamięci, choć czytałam ją ponad 30 lat temu. Jednak czy sensowne jest dziś tłumaczenie rozbudowanego utworu epickiego na gwarę, skoro przestaje ona być językiem codziennej komunikacji? Kto na Podhalu sięgnąłby dziś do wersji gwarowej „Mistrza i Małgorzaty”, skoro o wiele łatwiej jest przeczytać to dzieło w języku polskim?

Na marginesie dodam, że zapis i czytanie tekstów w gwarze stanowi duże wyzwanie, także dla górali. Nasz wzrok nie jest przyzwyczajony do graficznego zapisu wyrażeń gwarowych. Czy zatem wysiłek włożony w przekład powieści miałby sens? Wydaje mi się, że w przekładzie na gwarę raczej sprawdzają się krótsze formy – opowiadania, powiastki, liryki czy też utwory dramatyczne, przeznaczone do grania na scenie, w których występuje dużo dialogów. W czasie ich scenicznej realizacji można uchwycić specyficzny rytm i melodię góralskiej mowy. Dobrym przykładem jest np. „Skąpiec” Moliera przetłumaczony na gwarę przez Jana Gutta-Mostowego i z sukcesem wystawiany między innymi przez zespół teatralny z Bukowiny Tatrzańskiej.

Powiedziała Pani, że gwara zanika. Co musi się wydarzyć, żeby kolejne pokolenia mówiły gwarą?

Ja też zadaję sobie to pytanie i myślę, że musi ona pozostać żywą mową, a to dzisiaj wiąże się z wysiłkiem, aby przekazywać ją młodym pokoleniom. Do tego potrzebujemy też świadomości, że gwara jest czymś ważnym, że warto ją pielęgnować. Ja wychowałam się w gwarze, jest ona moim pierwszym językiem i chciałabym, aby nadal trwała jako żywa mowa. Zachęcam rodziców i instruktorów zespołów regionalnych, żeby mówili z dziećmi gwarą. Wielu z nich to robi i jestem pełna podziwu dla ich pracy. Jak już wspomniałam, zmieniłam zdanie, jeśli chodzi o tłumaczenie na gwarę dzieł

literatury światowej, oczywiście odpowiednio dobranych – uważam, że takie przekłady dowartościowują gwarę.

Podhale nadal jest regionem, gdzie tradycja wpisuje się w codzienne życie mieszkańców – myślę o noszeniu tradycyjnego stroju, o zachowaniu tradycyjnej kultury tańca, śpiewu, muzyki. I choć w pokoleniu dzisiejszych trzydziestolatków panuje przekonanie, że gwara może być barierą w przyswojeniu sobie języka ogólnego czy też ogólnie barierą w edukacji i zrobieniu tak zwanej kariery, to patrząc na wybitnych Podhalan, posługujących się znakomicie zarówno gwarą, jak i językiem ogólnym, jak np. ks. Józef Tischner, Wanda Szado-Kudasikowa czy też prof. Stanisław Hodorowicz, widzę, że tak nie jest. Gwara, jak każdy dodatkowy język, poszerza nasze widzenie świata, rozwija człowieka, otwiera na nieco inne przeżywanie otaczającej nas rzeczywistości.

Czyli gwara jest nadal istotnym elementem budującym tożsamość górali?

Zdania w tej kwestii są podzielone, natomiast ja uważam, że gwara jest czymś bardzo ważnym, jak powiadają etnolodzy – stanowi rdzenną wartość, która buduje to, co nazywamy tożsamością grupową czy wspólnotą. Język jest matrycą postrzegania i doświadczania świata. Żeby zrozumieć daną kulturę, trzeba poznać jej język. Wiedzą o tym dobrze etnolodzy, którzy badają obce kultury.

Ksiądz Tischner mówił, że w gwarze zapisany jest góralski świat, bo wyrasta ona z doświadczenia ludzi, którzy żyli i pracowali na podhalańskiej ziemi. Aby poznać specyfikę świata góralskiego, jego duszę, trzeba poznać gwarę. Dlatego gdy ona zanika, rozmywa się też stopniowo wspólnota. Jeśli porzucimy gwarę, to z czasem przyjdzie czas na inne elementy, które tworzą naszą kulturę.

Fot.: Barbara Kamińska

Kiedy jadę na Podhale, mówię gwarą. Na Podhalu jestem u siebie i ten język jest dla mnie najodpowiedniejszy do tego, żeby wyrażać swoje myśli, odczucia. Rozmawiam po góralsku z moimi rodzicami, rodzeństwem i ich dziećmi, znajomymi. Gwara to nasze ogromne bogactwo.

Język ogólny cały czas się zmienia, ewoluuje. Czy te same procesy dotyczą też gwary?

Oczywiście! Gwara dzisiejszego 18-latka jest inna od gwary pokolenia jego rodziców. Mniej w niej sformułowań związanych z zajęciami gospodarczymi, czyli z „gazdowaniem”, a więcej znajdziemy tam współczesnych określeń.

Mój mąż był zachwycony kreatywnością mechaników samochodowych z Białego Dunajca i tym, jak gwara jest przez nich używana. Pojechał kiedyś do warsztatu, bo coś działo się z silnikiem, i jeden z pracowników ocenił, że auto ma „chore płuca”. A na wtryskiwacze paliwowe mówił „sikowki”. Takie osoby z pokolenia 50- czy 60-latków, które rzadko używają języka ogólnego, próbują szukać gwarowych odpowiedników słów z języka polskiego i świetnie im to wychodzi. Natomiast trzeba pamiętać, że gwara góralska kształtowała się w określonym, tzw. tradycyjnym środowisku, ściśle związanym z gospodarką rolno-pasterską, więc jej słownictwo wyrasta z tej minionej rzeczywistości. Stąd też obecnie często brakuje określeń na zjawiska współczesne pochodzące z innych porządków.

Na szczęście gwara dzięki tym, którzy się nią nadal posługują, cały czas się modernizuje. Np. konferansjerzy związani z Międzynarodowym Festiwalem Folkloru Ziem Górskich w Zakopanem na mikrofon mówią „sitko”, a na namiot festiwalowy – „chuściano izba”. Niestety modernizacja wynikająca ze zmieniającą się rzeczywistości oznacza też zanikanie pewnych archaicznych słów związanych z tradycyjnym kontekstem funkcjonowania gwary, przede wszystkim z pracą na roli i gospodarką szałaśniczą. Dziś większość mieszkańców

Podhala pracuje już w sektorze turystycznym.

Czy to oznacza, że do tłumaczenia „Małego Księcia” skorzystała Pani z tej współczesnej wersji gwary?

Nie. W moim przekładzie przeniosłam się do gwary z pierwszego półwiecza XX w. i tam szukałam odpowiednich słów i określeń, nierzadko pięknych, ale już nieużywanych, zapomnianych. W pewnym sensie chciałam odkryć je na nowo i przywrócić do życia. Myślę o takich sformułowaniach jak np. banować, mierkać, frasować, nieskoro, lutoś.

Dziś duża część naszego życia toczy się w rzeczywistości wirtualnej. Czy Pani zdaniem gwara powinna pojawiać się też w tej przestrzeni?

Zdecydowanie tak! Nowe media to atrakcyjne narzędzia, z których młodzi ludzie korzystają bardzo intensywnie. Sama często obserwuję dyskusje na forach czy grupach internetowych, gdzie młodzież wymienia swoje myśli o gwarze właśnie. To są często rozmowy pasjonatów o tym, czy gwarę ujednolicać, czy zostawiać różnice typowe dla poszczególnych części Podhala. Bo przecież niemalże każda miejscowość ma swoją specyfikę i nieco inaczej mówi się w Białym Dunajcu, inaczej – w Chochołowie, a jeszcze inne brzmienie ma gwara w Bukowinie Tatrzańskiej.

To na koniec naszej rozmowy wrócę jeszcze na chwilę do Pani przekładu „Małego Księcia”. Czy ma Pani jakieś informacje na temat tego, jak na Podhalu odebrano to tłumaczenie?

Tak jak wspomniałam, od samego początku pracy nad przekładem towarzyszyły mi lęk i niepewność związane z tym, czy mój przekład na gwarę nie zbanalizuje arcydzieła literatury światowej. Bałam się też, jak „Mały Królewic” zostanie odebrany przez mieszkańców Podhala.

Kilkanaście dni po premierze książki wydawnictwo przesłało mi recenzję z bloga pewnej młodej góralki, która omawia nowości wydawnicze. Przyznam szczerze, że początkowo nie miałam odwagi przeczytać maila, bo wiedziałam, że przekład to duża odpowiedzialność dla tłumacza, ale w końcu ciekawość zwyciężyła. I kiedy przeczytałam tę recenzję, pomyślałam, że było warto.

Jak Pani wie, po ukazaniu się książki miałam spotkanie poświęcone przekładowi „Małego Księcia” w Muzeum Jana Kasprowicza na Harendzie. To był czas pandemii, więc niewiele osób mogło w tym spotkaniu uczestniczyć, ale zadbano o bezpośrednią transmisję w internecie. Wzruszyłam się bardzo, gdy do dyskusji włączyli się górale mieszkający w Stanach Zjednoczonych. Dla nich ten tekst miał dodatkowy walor, bo na nowo wprowadzał ich w świat kultury, w której wyrośli.

I może jeszcze jeden przykład, choć trochę niezręcznie mi o tym mówić. W lipcu 2020 r. pojechałam do Zakopanego, by wziąć udział w pogrzebie znanej zakopiańskiej góralki. Już po ceremonii podeszła do mnie mieszkanka Zakopanego w wieku pięćdziesięciu paru lat i powiedziała coś takiego: „Ja jestem góralką, kocham Podhale, ale nie mówię gwarą. Mój tata nie rozmawiał ze mną w gwarze, bo bał się, że będę miała problemy w szkole. Bardzo tego żałuję. Mimo wszystko przeczytałam »Małego Królewica« i bardzo Pani za ten przekład dziękuję. Proszę o więcej”.

Oczywiście były też głosy powątpiewania. Ktoś zapytał mnie, po co tłumaczyłam „Małego Księcia”, skoro każdy na Podhalu zna język ogólny i może przeczytać polski przekład. Ktoś inny pokusił się nawet o stwierdzenie, że to może ponownie wzmocnić i tak wybujałą już dumę Podhalan, a nawet wzbudzić postawy szowinistyczne.

Cóż, każdy ma prawo do własnej oceny, a ja mam nadzieję, że ta książka przyczyni się chociaż w niewielkim stopniu do utrwalenia gwary, ale też pobudzi do refleksji na temat kondycji podhalańskiej kultury i jej nieodłącznej części, jaką jest właśnie gwara. Ale nade wszystko mam nadzieję, że lektura „Małego Królewica” sprawi też, że zamyślimy się nad naszym życiem – gdzie tak pędzimy i co jest dla nas ważne. Może dzięki „Małemu Królewicowi” ktoś zada sobie pytanie o to, czym naprawdę jest podhalańska kultura, czy to wartość, która coś buduje, coś scala, czy może wręcz przeciwnie – prowadzi do nadmiernie rozbudowanej dumy, pychy, poczucia bycia lepszym od innych.

I kiedy o tym mówię, od razu przychodzą mi na myśl słowa ks. Tischnera, który powtarzał, że „góralszczyzna jest wielka nie przez to, że jest góralska, ale przez to, że kryje się w niej prawda o człowieku”. Ma łączyć, a nie wykluczać, i tak najzwyczajniej w świecie dawać ludziom radość.

Dziękuję za rozmowę.

Osada Biała Woda

Luksusowe apartamenty w sercu Pienin!

Osada Biała Woda Jaworki: luksusowe apartamenty w sercu Pienin! Biała Woda to malownicza część miejscowości Jaworki, znajdującej się zaledwie kilka kilometrów od Szczawnicy.

Stanowi doskonałą bazę wypadową dla turystów chcących aktywnie spędzać czas. Latem można cieszyć się wędrówkami po okolicznych szlakach pośród szumu lasu i górskich potoków, a zimą – szusować po świetnie przygotowanych trasach narciarskich. Właśnie tutaj powstała Osada Biała Woda Jaworki.

Osadę tę właściciel stworzył z miłości do tego miejsca – kilka lat temu zakupił on działkę, na której wybudował swój wymarzony dom. Z czasem postanowił też stworzyć niezwykłe miejsce, w którym turyści będą mogli odpocząć od codziennego zgiełku.

Dwanaście luksusowych apartamentów rozlokowano w sześciu góralskich domkach. Zaprojektowane z niezwykłą dbałością o detale, łączą góralski kunszt rzemieślniczy i nowoczesną architekturę.

Każdy domek to oaza spokoju i relaksu dzięki układowi apartamentów, gwarantującemu gościom komfort i ciszę. Drewniane wnętrza, wykończone z dbałością o detale,

www.osadabialawoda.pl +48 512 833 733

tworzą przytulny górski klimat, zaś z okien każdego apartamentu rozciąga się niesamowita panorama.

Wszystkie apartamenty są klimatyzowane i zostały wyposażone w aneksy kuchenne. Na zewnątrz, w części wspólnej, znajdują się strefa biesiadowania i grillowania, plac zabaw i parking.

Osada Biała Woda Jaworki szczególnie przypadnie do gustu miłośnikom aktywnego spędzania czasu – blisko stąd na szlaki turystyczne i na wyciąg narciarski oraz do stadniny.

Osada Biała Woda Jaworki to:

♦ luksusowe apartamenty; ♦ nowoczesna architektura z góralskim sznytem; ♦ niezależność, komfort i spokój; ♦ wyjątkowe miejsce w sercu Pienin.

This article is from: