
4 minute read
ZE ŚWIATA
Teatralizacja przestrzeni sposobem na podróż do przeszłości. Średniowieczny festiwal w Noi
Aleksandra Lasota
Advertisement
Romantyczna recepcja średniowiecza wciąż wpływa na naszą wyobraźnię. Podróżując po Europie, zwłaszcza w czasie wakacyjnym, można przekonać się, że turnieje organizowane przez współczesne bractwa rycerskie i historyczne festiwale na stałe zakorzeniły się w życiu kulturalnym Starego Kontynentu, którego mieszkańcy najwyraźniej tęsknią za piękniejszym światem. Być może potrzeba ta podsycana jest wpływem kinowych megaprodukcji takich jak: Robin Hood, Braveheart, Królestwo niebieskie czy też Król Artur. Choć z drugiej strony na pewno znajdą się też tacy, którzy wolą marzyć, czytając Rękawiczkę Schillera albo Ivanhoe Scotta. Średniowiecze jest epoką wielkich legend, czarów i doniosłych czynów. Powrót do przeszłości porusza marzycielską strunę duszy ponowoczesnego człowieka, zwłaszcza „mieszczucha”. Dlatego coraz chętniej uczestniczy on w tego typu wydarzeniach. Ze mną nie było inaczej.
Od 15 do 17 lipca 2011 roku w hiszpańskiej Noi nad Oceanem Atlantyckim miała się odbyć po raz czternasty z kolei średniowieczna fiesta połączona z tradycyjnym targiem. Na pierwszy rzut oka festiwal wydawał się dość komercyjny i mało oryginalny, szczególnie dla kogoś, kto bywał już w Carsasonne i innych miejscowościach na południu Francji. Niemniej jednak ponieważ od niedawna miasteczko to stało się moim drugim domem, po chwili wahania postanowiłam przyłączyć się do organizowanej imprezy. Na tydzień przed inauguracją sklepy zapełniły się kostiumami, mieczami i innymi niezbędnymi gadżetami. Średniowieczna „przebieranka” zaczęła zapowiadać się coraz ciekawiej. Znajomi dzwonili nieustannie w poszukiwaniu peleryny, kapelusza z szerokim rondem lub… elfich uszu. Każdy musiał sam wybrać dla siebie stosowną rolę. Już pierwszego dnia okazało się, że nasza lokalna społeczność postawiła przede wszystkim na szlachetnie urodzonych bohaterów. Tym sposobem zapanowała moda na szmaragdowe stroje i … błękitną krew. Po wąskich uliczkach starego miasta przechadzali się królowie, książęta, rycerze i damy dworu. Zrobiło się niebywale głośno i barwnie. Wszystkie bary w zabytkowej części miasta przekształcono w starodawne gospody. Fasady udekorowano kolorowymi proporcami, a na ulicach pojawiły się liczne kramy. Jak na tradycyjny jarmark przystało, nie mogło zabraknąć reprezentantów poszczególnych cechów. Przy głównej ulicy postawiono ogromny piec do wypiekania chleba, beczki z winem, stoisko z mięsiwem oraz rzędy stołów pełnych aromatycznych przypraw i herbat sprzedawanych przez arabskich kupców. Obok fontanny rozbito berberyjski namiot, w którym każdy mógł skosztować zielonej herbaty z miętą i kardamonem przy akompaniamencie orientalnej muzyki.
Po oficjalnym otwarciu przez centrum miasteczka przemaszerował uroczysty pochód, w którym wzięły udział zespoły muzyki dawnej i trupy teatralne zaproszone specjalnie na tę okazję. Na głównym placu zorganizowano pokaz tańca z proporcami (fot. 1). Występ wędrownych muzykantów, ukrywających się pod tajemniczą nazwą Acibreira, rozruszał zebrany tłum. Artystom towarzyszył zaklinacz węży i grupa szczudlarzy w groteskowych maskach (fot. 2 i 3). Ponieważ tradycyjna galicyjska muzyka ma średniowieczne korzenie i cieszy się ogromną popularnością, nie trudno o znalezienie dobrej grupy. Standardowo każdy zespół składa się z kilku dudziarzy (gaiteiros) i perkusistów (fot. 4). Koneserzy muzyki dawnej mogli udać się również na koncert do Kościoła Santa María Nova. Jednakże my, urzeczeni karnawałową atmosferą, postanowiliśmy podążać za vox populi i wziąć udział w ulicznym festynie. Ludowy nastrój nocnej imprezy podkreślały spontanicznie inicjowane koncerty na rogach ulic. Niektórzy turyści usiłowali przyłączyć się do tańczących, choć galicyjska muiñeira nie należy do najłatwiejszych. Oświetlone pochodniami ulice, pełne kramów i kuglarzy, zaludniły się na wpół baśniowymi postaciami. Otaczająca nas przestrzeń upajała zmysły feerią barw i mnogością aromatów drażniących nasze nozdrza na każdym kroku.
Fot. 1: Taniec z proporcami, fot. Jose Maria Turnes


Fot. 3: Szczudlarz, fot. Jose Maria Turnes

Fot. 5: Król wymierza sprawiedliwość, fot. Aleksandra Lasota

Następnego dnia w południe odegrano spektakl na temat ufundowania miasta. Po przybyciu królewskiego orszaku i odczytaniu listu fundacyjnego uliczna zabawa rozpoczęła się na nowo (fot. 5). Wieczorem na rynku odegrano spektakl pt. Król wymierza sprawiedliwość (El rey imparte justicia) (fot. 6), w którym znalazło się wiele gorzkich aluzji na temat kryzysu i sytuacji politycznej. Prowadzone przez Kortezy śledztwo w sprawie morderstwa i wyzysku zakończyło się oskarżeniem oraz błyskawicznym uniewinnieniem głośno wygwizdanego przez publiczność króla. Gdy zapadła noc, w blasku pochodni miejscowi rycerze stoczyli turniej na śmierć i życie. Zatrwożone damy mdlały w ramionach upojonych winem kawalerów. Na szczęście z letargu wyrwała je grupa włoskich muzykantów Sbandieratoris Citta di Firenze. Zamiast żonglerów i połykaczy ognia sobotnią noc uwieńczył pokaz pirotechniczny zorganizowany przez zespół akrobatów Toniton z Barcelony. Sztuczne ognie, zapierająca dech w piersiach muzyka i bogata choreografia wprawiły widzów w osłupienie, zwłaszcza tych przyzwyczajonych do konwencjonalnych form cyrkowych i tanich show pojawiających się od czasu do czasu w telewizji.
Po dwóch dniach karnawału przyszła kolej na wypoczynek. Rzemieślnicy wyprzedali swoje gliniane garnki i drewniane rzeźby. Karczmarzom zabrakło wina. Karawany Maurów z Al-Andalus zaczęły pakować się na Południe. Zmoczone przez deszcz sztandary powiewały leniwie na wietrze, podczas gdy turyści udawali się pomału do domu. Odświętna dekoracja stopniowo znikała z ulic, aż wreszcie stała się eterycznym wspomnieniem. Raz po raz, tylko gdzieniegdzie, można było usłyszeć dźwięk dud lub zmęczonego bębniarza bez herolda. „A rycerz jej w oczy rękawiczkę rzucił, Pani, twych wdzięków nie trzeba mi wcale, to rzekł i poszedł, i więcej nie wrócił”.

Copyright by Concello de Noia