8 minute read

Sport

Edi Andradina jakiego nie znacie. Były piłkarz Pogoni opisał historię swojego życia

Advertisement

Kiedy przyjechał do Polski, myślał, że to tylko chwilowy przystanek w jego karierze. W naszym kraju znalazł żonę i przyjaciół, więc postanowił zostać tu na stałe. Przez sześć sezonów gry w Pogoni Szczecin (z przerwą na występy w Koronie Kielce) zaskarbił sobie miłość kibiców do tego stopnia, że po zakończeniu kariery jego numer „5” został zastrzeżony. Niedawno opisał swoją historię w książce.

ROZMAWIAŁ ŁUKASZ CZERWIŃSKI / FOTO GRZEGORZ JAKUBOWSKI

Na początek po prostu zapytam, co słychać?

Wszystko w porządku. Mieszkam w Pile i pracuję w Szczecinie, gdzie prowadzę zajęcia z młodzieżą.

W tym roku pojawiła się twoja książka, skąd pomysł, żeby ją napisać?

Tak naprawdę nigdy nie miałem zamiaru pisać książki. Jednak poznałem Mateusza Michałka, który wcześniej napisał książkę „Koroniarze”. Zaproponował mi napisanie książki o moim życiu i po kilku rozmowach, a także za namową żony, zdecydowałem się na opisanie mojej historii.

Jakie historie znajdziemy w tej książce? Są to wspomnienia boiskowe czy jednak bardziej życiowe?

Mi się wydaje, że ta książka jest przede wszystkim życiowa. Piłka jest ważna w moim życiu, ale to nie najważniejsza część. Jeśli ktoś kupi książkę i będzie się spodziewał długich historii z boiska i szatni, to się myli, bo jest tam wiele historii spoza świata piłki.

Czyli czytając książkę, można powiedzieć, że poznamy cię osobiście?

Tak, tam jest opisane moje prawdziwe życie. Wszystko, co mnie spotkało od dzieciństwa aż do teraz.

W swoim życiu mieszkałeś w wielu krajach, poznałeś różne kultury, jak to się stało, że zostałeś właśnie w Polsce?

Tak, to prawda. Kiedy przyjechałem do Polski, nie sądziłem, że zostanę tu tak długo. Nie widziałem tu swojej przyszłości, gdyż chociażby Japonia dawała więcej możliwości. To się stało naturalnie, zacząłem grać w piłkę, później przedłużyłem umowę i zostałem na dłużej. Poznałem wielu wspaniałych ludzi, którzy stali się moimi przyjaciółmi, aż w końcu poznałem moją żonę, z którą jestem już ponad 12 lat. To nie było planowane, ale decyzja zapadła naturalnie. Nie tęsknisz czasami za Brazylią? Może nie tęsknie za samym krajem, ale brakuje mi mojej rodziny, która wciąż tam mieszka.

Twoja kariera trenerska jest związana głównie z Pogonią Szczecin, gdzie pełnisz rolę asystenta przy różnych zespołach, jednak raz miałeś okazję spróbować swoich sił w roli pierwszego trenera. Jak wspominasz czas pracy w Piaście Żmigród?

To był dla mnie bardzo fajny i przyjemny czas. Pierwszy sezon był dla nas bardzo udany, jednak mimo tego miałem się rozstać z klubem. Ostatecznie zdecydowałem się zostać dłużej, bo tam również poznałem wspaniałych ludzi, nawiązaliśmy dobrą relację z prezesem i zarządem klubu. W drugim sezonie nie osiągaliśmy już tak dobrych wyników i walczyliśmy o utrzymanie. Odeszło kilku czołowych zawodników, a budżet nie pozwalał na znaczące wzmocnienia. Ogólnie jednak wspomnienia są bardzo pozytywne, ponieważ wiem, iż jestem dobrze przygotowany do samodzielnego prowadzenia drużyny, mimo że nie robię tego teraz.

A jakie są twoje plany zawodowe? Planujesz samodzielnie objąć jakiś zespół?

Przez ostatnie dwa lata miałem kilka propozycji z trzeciej i czwartej ligi, jednak były to lokalizacje odległe od Piły. Chciałbym jednak pracować bliżej domu.

A jakim trenerem jest Edi?

Ostatnio właśnie rozmawiałem o tym ze znajomym trenerem, który jest dosyć łagodny, a ja jestem bardzo wymagający. Nigdy nie myślałem, że będę aż tyle wymagał od piłkarzy, bo gdy sam jeszcze grałem w piłkę, byłem bardziej wyluzowany i spokojny. Myślę, że moim plusem jest fakt, że znam się dobrze na zawodnikach i wiem, do kogo w jaki sposób muszę podchodzić. To takie doświadczenie nabyte z czasów gry w piłkę.

Jaki trener w trakcie twojej kariery zawodniczej wywarł na ciebie największy wpływ? Na kim wzorujesz się w swojej pracy trenerskiej?

Zdecydowanie było ich kilku. Na pewno mogę tu wymienić Ryszarda Tarasiewicza, który jest dla mnie wzorem. Jak mówiłem, jestem bardzo wymagający i często wywieram presję na moich zawodników, bo jestem głośny na ławce. Uważam, że powinienem być trochę spokojniejszy, ale ja nie krytykuję piłkarzy, a działam bardziej motywacyjnie. Również Kosta Runjaic nauczył mnie bardzo dużo. Cieszę się, że chociaż pół roku mogłem z nim pracować. Zetknąłem się z inną wizją myślenia o piłce, gdyż ostatnio pracowałem tylko z polskimi trenerami.

Jako zawodnik spędziłeś w Pogoni Szczecin 6 lat. To wystarczyło, żebyś stał się legendą klubu, a twój numer został zastrzeżony. Powiedz, jak to się robi, żeby tak szybko zaskarbić sobie miłość kibiców?

Dobre pytanie. Nigdy nikt mnie o to nie zapytał. Zawsze pracowałem całym sercem, niezależnie od sytuacji na boisku, zawsze wierzyłem, że jesteśmy w stanie zrobić coś dobrego i myślę, że to właśnie dlatego. Wróciłem do Pogoni, ponieważ moją plamą życiową był spadek z ligi i bardzo chciałem to naprawić. Jestem dumny, bo udało mi się pomóc w powrocie Pogoni do Ekstraklasy.

Trochę radości, trochę smutku - trudno być kibicem Kinga

Arkadiusz Miłoszewski kapitalnie rozpoczął pracę w szczecińskim klubie koszykarzy. King wygrywał mecze i z każdym kolejnym było o nim coraz głośniej. Udany okres został jednak brutalnie przerwany.

TEKST JAKUB LISOWSKI / FOTO ANDRZEJ SZKOCKI

To miał być inny sezon Kinga – spokojne wejście, a później systematyczny rozwój i walka o najwyższe pozycje. Szybko zbudowany skład, ściągnięty z Litwy duet szkoleniowców oraz finansowe zaplecze miały gwarantować sukcesy.

Po dwóch kolejkach doszło do rewolucji kadrowej. Niespodziewanej, zaskakującej dla koszykarskiego środowiska w Polsce. Pracę stracił trener Ronaldas Jarutis, a wraz z nim do kraju powrócił też jego asystent, którego może i King chciałby zatrzymać. - Jarutis nie gwarantował sukcesu. Źle to wyglądało na treningach, kiepsko w meczach – tłumaczył zmianę Krzysztof Król. Właściciel klubu akurat nie musiał wgłębiać się w temat, bo od lat jest bardzo blisko zespołu, a każdy kolejny szkoleniowiec musi zaakceptować to, że podczas spotkań zasiada na ławce rezerwowych. Tyle, że Król jest oazą spokoju, nigdy nie pozwala sobie na nerwowe reakcje.

Klub długo szukał nowego trenera i w końcu wybrano Arkadiusza Miłoszewskiego. To nie była anonimowa postać w koszykówce, bo przecież mnóstwo sezonów grał w ekstraklasie (głównie w barwach Polonii Warszawa), a później był uznanym trenerem-analitykiem, ale nie był pierwszym szkoleniowcem, ale jedynie asystentem. W takiej roli sześć lat spędził w Zastalu Zielona Góra, czyli najmocniejszym polskim klubie ostatnich lat; i takie też miał zadania, gdy związany był z reprezentacją Polski. King podejmował ryzyko zatrudniając Miłoszewskiego. - W zasadzie tylko jedna osoba podsunęła mi nazwisko Miłoszewskiego, ale to nie był żaden agent, ani nikt z środowiska szczecińskiego. Większość pytanych była sceptyczna do tej kandydatury. Czułem jednak, że to będzie najlepszy wybór – mówi Król.

- Chciałem być pierwszym trenerem, ale czekałem na właściwą ofertę. Z Kinga taka była. Chciałem tu pracować. Znałem ten klub i zespół z obserwacji - mówi Miłoszewski. - Gdy jeszcze pracowałem w Zielonej Górze to miałem rozmowę z trenerem Żanem Tabakiem. Pytał się, czy chcę zostać pierwszym trenerem. Nie chodziło wtedy, by przejąć Zastal, ale o to, jak mocno angażują się asystenci. Drugi trener, który chce zostać pierwszym, potrafi więcej dać drużynie. Gdy dostałem propozycję z Kinga nie zastanawiałem się zbyt długo. Wiedziałem, że to jest moja szansa.

Początek pracy w nowym klubie był wymarzony. Wygrana w debiucie z Astorią Bydgoszcz, a później pokonanie Śląska Wrocław, gdzie akurat debiutował powracający do polskich rozgrywek Andrej Urlep. Oba mecze w Szczecinie.

Pierwsze wyjazdy też udane: zwycięstwa we Włocławku i Słupsku, gdzie wszyscy mają trudno. Miłoszewski uśmiechał się, a Król zacierał ręce, że w końcu jest szansa na spełnienie marzeń, czyli medal w lidze.

- Nie wiem, jak skończy się praca trenera Miłoszewskiego w naszym klubie, ale mogę powiedzieć, że takiego człowieka i trenera jeszcze nie mieliśmy. Przyszedł, złapał świetny kontakt ze mną, zespołem – twierdzi Krzysztof Król.

Czas sukcesów szybko się jednak skończył. Przyszły porażki. Niespodziewane – bo z Arką Gdynia, MKS Dąbrową Górnicza, czyli zespołami zamykającymi tabelę. Ale też z mocniejszym Treflem Sopot. Z doskonałego bilansu 4:0 zrobiło się 4:3.

- W tym momencie jesteśmy ligowym średniakiem. Chcemy grać o coś więcej, ale w tym układzie personalnym nie będzie to możliwe – tłumaczył po jednej z porażek Arkadiusz Miłoszewski.

- Bałem się tej pierwszej porażki, bo „ten pierwszy raz” boli. Boli pierwsze skręcenie stawu skokowego, pierwszy „kosz” od dziewczyny i mógłbym tak wymieniać. Wiem, że to było jednak nieuchronne – wyjaśniał szkoleniowiec po pierwszej przegranej Kinga. Był zdenerwowany, ale zachowywał klasę. Nie szukał winny w zawodnikach, tylko w swoich zadaniach. - Bo może - a raczej na pewno - mogliśmy temu zaradzić, coś wykonać lepiej - dodaje.

Gdy przegrał po raz trzeci z rzędu wyglądał trochę spokojniej. Wiedział, że bez zmian kadrowych King może zaskoczyć w paru meczach, ale na dystansie nie będzie konkurencyjny. - Nie możemy grać w siedmiu. Nie ma szans, byśmy to tak ciągnęli. Rozgrywający i środkowy lub zawodnik mogący grać na pozycji silnego skrzydłowego, lub środkowego na pewno do nas dołączą - deklarował jeszcze w okresie zwycięstw Krzysztof Król.

Mijały tygodnie a zespół grał w starym zestawieniu. Rywale wzmocnili się i od razu szczecińska drużyna zaczęła mieć kłopoty. A pytaniami o transfery najszybciej rozweselić lub zirytować szkoleniowca. - Bo wiele razy było już tak, że ktoś był bardzo blisko nas, a raptem okazywało się, że jest bardzo daleko. Już się cieszyliśmy, że mamy nowego zawodnika, a jednak tak nie było. To są złożone sprawy, ale mam przeświadczenie, że do kolejnych spotkań przystąpimy już w zmienionym, znaczy wzmocnionym składzie - wyjaśnia Arkadiusz Miłoszewski.

Dla niewtajemniczonych - dla Kinga problemem nie są pieniądze, bo przecież klub potrafił w poprzednim sezonie zatrudnić Macieja Lampe. Kłopot jest taki, że nie wszyscy agenci grają fair, a w związku z pandemią za mało jest wolnych graczy na rynku. - Szuka cała Europa, nie tylko King. Takich niezadowolonych klubów jak my jest mnóstwo, a ja uważam, że po najbliższych zmianach mogą być spore przetasowania w siłach klubów. Chcemy się wzmocnić, by grać o coś więcej - dodaje Miłoszewski.

Klub zdążył się już pochwalić transferem Malachim Richardsonem, który w swoim CV ma m.in. grę dla Toronto Raptors w NBA, ale poszukiwani byli lub są też rozgrywający oraz gracz do walki pod koszami.

This article is from: