3 minute read

Teatr

Next Article
Zdrowie i uroda

Zdrowie i uroda

Narodowe zaplątanie okiem Augustynowicz

- Nie myślę, że ten spektakl coś kończy - zdradza Grzegorz Falkowski podczas przygotowań do premiery spektaklu „Odlot”, ostatniej sztuki w reżyserii Anny Augustynowicz na stanowisku dyrektor artystycznej Teatru Współczesnego w Szczecinie.

Advertisement

ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO KAROLINA BABIŃSKA

Już 13 grudnia premiera sztuki „Odlot” Zenona Fajfera w reżyserii Anny Augustynowicz. Tekst przez część odbiorców jest uważany za surowy. Z kolei spektakle Anny Augustynowicz bywają bardzo bolesne. Co zatem wyniknie z tego połącze-

nia, co zobaczymy na scenie? - Jeszcze nie mogę powiedzieć, co zobaczymy 13 grudnia. Jesteśmy w procesie, nasz Odlot dopiero się rodzi. Tekst mówi o naszym obecnym narodowym zaplątaniu, chaosie postaw, symboli używanych niezgodnie z przeznaczeniem, tęsknocie za jakąś przeszłością. Przetacza się korowód barwnych postaci zasłyszanych z ulicy i z mównicy. W samej książce tych postaci jest kilkadziesiąt. Anna Augustynowicz po swojemu zaostrza ten tekst do esencji, sedna tej naszej narodowej mgły, w której błądzimy, która wylewa się codziennie z telewizorów. Bawimy się przy tym setnie, ale w gruncie rzeczy to bolesny temat.

Czy powinniśmy doszukiwać się tu nawiązań do „Wesela” i „Wyzwolenia”? To sztuki, które również zawierają, a może raczej opierają się na bardzo wyrazistej ocenie społeczeństwa.

- Autor wkłada swoim postaciom w usta cytaty z Wyspiańskiego, więc myślę, że wybór tego tekstu był podyktowany chęcią kontynuowania rozmowy, którą zaczęliśmy „Wyzwoleniem” i „Weselem”. Język jest zupełnie inny, bo inaczej też brzmi obecnie dyskusja w mediach i inna jest literatura. Staramy się pokazać ten świat, który przetacza się za oknem w możliwie skondensowany sposób, ale bez karykatury. Nie wyszydzić go. Ukazać z miłością.

Jednak spektakl jest wyjątkowy z jeszcze innego powodu. To ostatni spektakl reżyserowany przez Annę Augustynowicz w roli dyrektor artystycznej Teatru Współczesnego w Szczecinie. Jakie emocje towarzyszą przygotowaniom? - Emocje radosne! Zebraliśmy się licznym gronem, we wspaniałej, twórczej atmosferze. Są z nami Irena Jun i Bogusław Kierc, którzy wnoszą ze sobą ducha piękna i poezji. Są młodzi absolwenci Akademii Teatralnej ze swoją świeżą energią. Jest wspaniały zespół Teatru

Współczesnego, weterani spektakli pani Anny. Taka praca to święto. Nie myślę, że ten spektakl coś kończy. Choć na pewno kończy się ciężka praca Anny Augustynowicz za biurkiem. Można powiedzieć, że świętujemy jej wyzwolenie.

Pamięta pan pierwsze spotkanie z Augustynowicz? Czy od razu poczuł pan, że będzie to reżyser, pod skrzydłami której zagra tak wiele ważnych ról? Innymi słowy, czy od razu za-

istniał tu rodzaj artystycznej chemii? - Od pierwszego kontaktu wiedziałem, że chcę być w teatrze, gdzie pani Ania jest dyrektorem. Przyjechałem do Szczecina w 1998 roku z Krakowa, świeżo po dyplomach. Droga była długa i męcząca. Pociąg nocny. Miasto obce. Gdy pojawiłem się w gabinecie dyrektora Teatru Współczesnego, musiałem wyglądać na mocno wymiętego. Pierwsze co usłyszałem od pani Ani to - o, przyjechałeś z Krakowa, jesteś głodny? Napijesz się zupy? Pani Wiesiu, proszę zrobić zupę dla Grzegorza. I tak zostałem na 9 lat.

Zagrał pan Konrada w „Wyzwoleniu”, Dziennikarza w „Weselu” czy Wayne’a w „Popcornie”, lista jest dość długa - styl pracy Anny Augustynowicz zawsze był taki sam?

Co zapamięta pan z tych współprac najmocniej? - Pani Anna zawsze dbała, żeby z „brzytwy pozostała sama ostrość”, żeby niepotrzebne ozdobniki nie odwracały uwagi od istoty sprawy, żeby indywidualne popisy nie zamazywały tego, co cały zespół stara się wytworzyć między sceną a widownią. Wymagała, żeby głos był otwarty, ciało luźne. To się nie zmieniło. Teraz jest może bardziej cierpliwa (uśmiech). Często

słyszy się opinie, że Anna Augustynowicz należy do tych reżyserów, którzy pilnują, aby spektakle ciągle się zmieniały, żeby ewoluowały z każdym przedstawianiem. Czy właśnie tak powinniśmy przyjmować to pożegnanie ze stanowiskiem? Jako kontynuację tego stylu pracy?

- Może tak. Spektakl musi być żywy. Trzeba podążać za każdym razem za intuicją. Jeśli spektakl wpadnie w koleiny odgrywania, to nie działa. Nie ma wtedy prawdziwego spotkania pomiędzy aktorami i między aktorami a widownią. Pomiędzy ludźmi nie następuje spotkanie, jeśli każdy rutynowo odgrywa swoją rolę. A właśnie na spotkaniu pani Ani bardzo zależy. Na poczuciu, że coś się istotnego zadziało pomiędzy nami. Może właśnie teraz następuje taka ożywcza zmiana.

Następca jest już wyznaczony - Jakub Skrzywanek, ale to chyba nie oznacza, że Anna Augustynowicz zupełnie znik-

nie z teatru? Jak pan myśli? - Oczywiście, że nie zniknie. Stworzyła ten zespół, wypracowała pewną charakterystyczną estetykę teatralną, która jest rozpoznawalna i ceniona. Z tego, co wiem, ma wiele propozycji, żeby reżyserować w znaczących teatrach w kraju. Udało jej się znaleźć wspaniałego następcę, z energią i pasją, którego zespół zaakceptował z radością - czegóż więcej chcieć? Jest to nieznany mi do tej pory przykład harmonijnego przekazania „kierownicy” teatru, bo pani Ania to przede wszystkim wspaniały, mądry człowiek.

This article is from: