28 minute read
Zdrowie
from MM Trendy #10 (100)
by MM Trendy
Jak pandemia wpłynęła na nasz wzrok
Całe dnie spędzone w domu, gdzie najbardziej oddalony punkt, na który możemy spojrzeć, jest zaledwie kilka metrów od nas. Praca zdalna, nauka z wykorzystaniem platform edukacyjnych, nawet zakupy online. A potem jeszcze, dla relaksu, gry komputerowe, filmy, Facebook i rozmowy telefoniczne za pomocą FaceTime. - To wszystko bardzo obciąża nasze oczy - alarmują okuliści.
Advertisement
TEKST LESZEK WÓJCIK / FOTO ARCHIWUM
Trwająca już półtora roku pandemia koronawirusa zmieniła nasze życie. Zamknięci w domach przez lockdown musieliśmy się dostosować, często diametralnie zmieniając nasze przyzwyczajenia. Rzadziej wychodziliśmy z domów, mniej się ruszaliśmy. - Często też podjadaliśmy niezdrowe przekąski i pracowaliśmy przy sztucznym świetle - wymienia Ewa Wojciechowska, specjalista chorób oczu, kontaktolog. - Do tego jeszcze dochodził stres.
To musiało się odbić na naszych oczach. Przemęczone zaczynają boleć. Pieką, są zaczerwienione. W końcu pogarsza się ostrość widzenia. - To powoduje, że jeszcze bardziej wytężamy wzrok - tłumaczy Ewa Wojciechowska. - A wtedy napinamy mięśnie i... ograniczamy mruganie, które prowadzi do wysuszenia oka.
W normalnych warunkach mrugamy przeciętnie 20 razy na minutę. Kiedy długo pracujemy przy komputerze, liczba mrugnięć zmniejsza się o 50 proc. Ślęcząc przed smartfonem, mrugamy zaledwie 6-8 razy na minutę. To zdecydowanie za mało. - Na dodatek, pracując w domu, rzadziej wychodzimy na spacery - zauważa nasza rozmówczyni. - To również ma wpływ na nasze oczy. Patrzenie w dal i na zieleń, szczególnie przy świetle słonecznym jest dla oczu zbawienne.
Negatywne efekty nowego trybu życia, niestety, zaczynają być widoczne. - Już w czerwcu zaczęłam zauważać u swoich pacjentów pogłębienie się wad wzroku. Często kończyło się to koniecznością przepisania mocniejszych okularów.
Zdaniem epidemiologów, jesteśmy tuż przed uderzeniem czwartej fali pandemii. Nie wiemy, z jaką siłą uderzy. Czy znów COVID zamknie nas w domu? Jednak nauczeni doświadczeniem możemy się do jej przyjścia przygotować. Jak? Dbając o kondycję narządu wzroku.
- Chcąc właściwie zadbać o swój wzrok, przede wszystkim należy robić przerwy w pracy i pamiętać o elementarnym ćwiczeniu, które ma na celu rozluźnienie akomodacji oka: patrzymy z bliska na rzeczy w naszym otoczeniu, a następnie na to, co się dzieje za oknem - mówi Karina Chaustow, dyplomowana optometrystka z salonu OKO Optyk w Szczecinie. - Do pracy przy komputerze należy dobrze dobrać okulary z soczewkami biurowymi.
Polecam stosowanie zasady 20/20/20, czyli co 20 minut pracy z bliska popatrz przez 20 sekund na obiekt znajdujący się w odległości 20 stóp (powyżej 6m). Oprócz odpowiedniego oświetlenia i ustawienia monitora, należy pamiętać o wietrzeniu pomieszczenia, w którym pracujemy.
Ćwicz oczy!
Ćwiczenia oczu dla poprawy widzenia (codziennie około 20 minut): 1. Stań lub usiądź wygodnie. Oddychaj równo. Zamknij oczy i wyobraź sobie, że przed twoją twarzą buja się wahadełko. Poruszaj płynnie głową, naśladując jego ruchy. Po chwili przestań. Trzymając głowę prosto (powieki nadal zamknięte), zacznij śledzić ruch wahadełka tylko oczami. 2. Znajdź w swoim otoczeniu dwa punkty – jeden musi być położony blisko, a drugi jak najdalej. Potem na zmianę wpatruj się w te przedmioty. Bardziej rozbudowaną wersją treningu jest tzw. sztafeta wzrokowa, czyli tor składający się z kilku, a nawet kilkunastu przedmiotów. 3. Wykonaj następujące ruchy oczami: z lewego kąta oka w kierunku czoła, do prawego kąta oka, następnie w kierunku nosa. Wykonaj to ćwiczenie 10 razy. 5. Odrysuj oczami znak nieskończoności, zaczynając od prawego dolnego rogu, do lewego górnego. Wykonaj to ćwiczenie 10 razy. Potem zrób to samo z kształtem ósemki. 6. Podnieś ołówek na wysokość twarzy. Patrz na ołówek i powoli przesuń go w kierunku nosa. Potem powoli odsuń go od twarzy. Cały czas skupiaj wzrok na ołówku. 7. Pokieruj wzrok na zieleń za oknem albo na jakąś roślinę w pokoju. Dzięki temu oczy odpoczną po ćwiczeniach. Prawidłowe mruganie usuwa napięcie w mięśniach oczu. Ważne jest, aby mrugać powoli i dokładnie – to oznacza pełne zamknięcie obu powiek. Należy kilka razy dziennie zamknąć oczy na 5 sekund i zacisnąć mocno powieki – powtarzać to ćwiczenie kilka razy.
Kąpiele solankowe odprężenie dla ciała i duszy
Wprowadzają w stan relaksu i odprężenia. Mają dobroczynny wpływ na nasze zdrowie. Korzystnie działają na skórę, układ oddechowy, system odpornościowy oraz schorzenia reumatoidalne. Wszystko to zalety kąpieli solankowych, z których słynie wiele miejsc w naszym regionie.
TEKST EWELINA ŻUBEREK / FOTO ARCHIWUM
Lecznicza kąpiel solankowa to wyjątkowo przyjemna terapia. Woda w nich użyta zawiera niezbędne dla naszego organizmu jony chlorkowe, sodowe, wapniowe, a także związki siarki, potasu, magnezu, jodu oraz innych pierwiastków.
Relaks i odnowa
W czasie kąpieli solankowej wykorzystuje się lecznicze działanie wód mineralnych oraz drażniący wpływ soli na naskórek i gruczoły potowe. Posiada więc właściwości lecznicze dla skóry - uelastycznia naskórek, wspomaga leczenie alergii skórnych, zmniejsza krwiaki i obrzęki. Występujące w wodzie jony chlorkowe i sodowe wpływają także korzystnie na pracę układu nerwowego. Dzięki temu kąpiele działają przeciwbólowo i relaksująco. Ponadto kąpiel solankowa podwyższa temperaturę ciała, co rozszerza naczynia krwionośne, normalizuje ciśnienie i poprawia krążenie krwi oraz sprawność pracy serca. Dzięki temu, że nasz oddech jest szybszy, organizm lepiej się dotlenia. Co ciekawe - woda solankowa reguluje pracę narządów wewnętrznych, pobudza błony śluzowe jelit, polepsza przemianę materii oraz poprawia łaknienie. Regularne korzystanie z kąpieli solankowej wpływa na schorzenia reumatoidalne, urazy ortopedyczne i spięte mięśnie, wspomaga odporność organizmu oraz wspiera szybszą regenerację po infekcjach.
Wskazania i przeciwwskazania
Kąpiele solankowe zaleca się osobom z chorobami układu oddechowego, chorobami skórnymi i nadciśnieniem. Są wskazane przy dolegliwościach ze strony układu krążenia i układu nerwowego, a także przy nerwobólach i bólach reumatycznych. Są także wskazane w okresie rekonwalescencji, w leczeniu otyłości, a także przy niektórych schorzeniach ginekologicznych. Warto pamiętać, iż niektóre osoby nie mogą korzystać z kąpieli solankowych. Są przeciwwskazane między innymi przy niewydolności krążenia, chorobie wieńcowej, gruźlicy i chorobach nowotworowych. Przed skorzystaniem z kąpieli warto skonsultować się z lekarzem.
Baseny solankowe w regionie
Najpopularniejszą formą kuracji są kąpiele w basenach solankowych. Znajdują się one w ofercie uzdrowisk lub ośrodków odnowy biologicznej. Basen wypełniony jest słoną, zmineralizowaną wodą, a stopień zawartości minerałów zależny jest on potrzeby leczonych schorzeń. Kąpiel w basenie nie powinna trwać dłużej niż 30 minut, a przed jej rozpoczęciem należy dokładnie umyć się ciepłą wodą i mydłem. Ponieważ z basenu korzysta wiele osób jednocześnie, temperatura jest odpowiednio wypośrodkowana. W basenie solankowym często prowadzone są zajęcia ruchowe, gdyż solanka ułatwia odchudzanie i spalanie tkanki tłuszczowej.
W naszym regionie z basenów solankowych można skorzystać m.in. w:
Hotel Unitral w Mielnie - basen wypełniony jest naturalną solą z Morza Martwego i jest perełką w całym kompleksie SPA&Wellness, a jego zasolenie sięga 15% . Strefa solankowa jest jedną z największych w Polsce. Centrum Zdrowia i Relaksu VERANO w Kołobrzegu - wypełniony jest wodą solankową o profilu borkowo-bromkowo-jodkowym. Codziennie odbywają się w nim zajęcia rehabilitacyjne. Sanatorium Uzdrowiskowe Bałtyk w Kołobrzegu – tutaj doświadczyć można nie tylko wodnego odprężenia i regeneracji organizmu podczas kąpieli w basenie, ale także skorzystać z zewnętrznych inhalacji solankowych. Doris Spa&Welness w Kołobrzegu – woda znajdująca się w basenie pochodzi z Morza Martwego. Jej zasolenie wynosi 12%, co sprawia, że kąpiel jest niezwykłym zabiegiem kosmetycznym całego ciała.
Pozbądź się niechcianego makijażu permanentnego
Makijaż permanentny od lat jest ciekawą alternatywą dla klasycznego makijażu. To wygoda jest jednym z głównych powodów, dla których panie, ale coraz częściej i panowie, decydują się na wykonanie tego zabiegu. Nie da się jednak ukryć, że zdarzają się czasem nieudane, wręcz szpecące makijaże. Na szczęście w ostatnim czasie pojawiła się także możliwość ich bezpiecznego i skutecznego usunięcia.
Pigmentować można brwi, usta, kreski typu eyeliner, a w przypadku mężczyzn skórę głowy czy twarzy tworząc niejako imitację zarostu. Coraz częściej rekonstrukcyjny makijaż permanentny wykonują osoby po chemioterapii, podczas której pacjenci tracą owłosienie, a wraz z nim pewność siebie. Dotyczy to także rekonstrukcji sutka, po operacji mastektomii, co udowadnia, że makijaż permanentny niesie ze sobą nie tylko walor estetyczny, ale w wielu przypadkach zapewnia również komfort psychiczny. Jest to bardzo szybko rozwijająca się dziedzina kosmetologii – nowe metody są coraz bardziej bezpieczne ze względu na skład pigmentów oraz nowoczesne rozwiązania technologiczne wykorzystywane w produkcji urządzeń.
NIEKONIECZNIE NA CAŁE ŻYCIE
W każdej dziedzinie zdarzają się jednak niepowodzenia. Przyczyną takich wypadków jest nie tylko duża liczba szkoleń, ale przede wszystkim fakt, że każdy – niezależnie od wykształcenia – może taki kurs odbyć i pracować w zawodzie linerigisty. To dlatego usuwanie makijaży permanentnych w ostatnich latach staje się na równi popularne z ich wykonywaniem. Można to zrobić dwojako: za pomocą lasera lub podczas zabiegu z użyciem Removera. Na rynku światowym jest zaledwie kilka firm, produkujących takie preparaty. Jedna z nich wywodzi się ze Szczecina. Marka PMU Professional Organic Cosmetics została stworzona przez Kingę Kowalczyk, kosmetolog z wieloletnim stażem, od ponad 12 lat prowadzącą gabinet w Szczecinie. Pani Kinga jest prawdziwą specjalistką w dziedzinie usuwania makijażu, co potwierdza liczba klientek, odsyłanych do niej z innych gabinetów kosmetycznych.
SKUTECZNIE I BEZPIECZNIE
W 2016 roku Kinga Kowalczyk stworzyła PMU Professional Remover Silver – pierwszy w Europie organiczny, w pełni bezpieczny dla skóry, nie zawierający kwasów preparat do usuwania i korygowania świeżych oraz starszych makijaży permanentnych. Produkt może być z powodzeniem stosowany nawet w tak wrażliwych miejscach jak powieki lub czerwień wargowa. Jest idealną alternatywą dla lasera ND YAG Q-switch. W pełni naturalny skład sprawia, że płyn nie prowadzi do poparzeń, nie wywołuje reakcji alergicznych, nie stwarza ryzyka powstawania blizn i nie powoduje powstawania strupów podczas procesu gojenia się skóry. Gwarantuje wysoką skuteczność i maksimum bezpieczeństwa bez względu na kolor pigmentu. Jest idealny nawet podczas usuwania kamuflaży wcześniejszych makijaży. W październiku 2019 w sprzedaży pojawił się kolejny, jeszcze silniejszy w oddziaływaniu na pigmenty preparat PMU Professional Remover Gold. Organiczny skład jest równie bezpieczny dla skóry, jak w przypadku jego srebrnego poprzednika, działa jednak skuteczniej na pigmenty tatuażowe „nowej generacji” coraz częściej wykorzystywane w gabinetach. Oba produkty mogą z powodzeniem zostać użyte na każde okolicy twarzy, nawet tak wrażliwe jak pełna czerwień wargowa czy linia wodna oka.
Body & Soul Studio Kinga Kowalczyk
facebook.com/studio.kinga | www.body-soul.pl Szczecin, ul. K. Szymanowskiego 8/2, tel.: 501 098 361
Włącz się w testowanie i weź udział w Elektryzujących dniach w Volvo Auto Bruno
Tylko w dniach 5-16 października będziecie mogli Państwo skorzystać z jazd testowych w pełni elektrycznym Volvo XC40 Recharge.
Jest to w pełni elektryczny kompaktowy SUV Volvo zaprojektowany do życia w mieście i poza nim. W standardzie samochód XC40 Recharge P6 wyposażony jest w usługi Google, opony wielosezonowe, system bezkluczykowy, system audio High performance, systemy wspierające kierowcę - układ monitorowania pasa ruchu, system antykolizyjny Intellisafe, tylni i przedni układ wspomagania parkowania z kamerą z tyłu. Warto poznać ten samochód bliżej, podczas jazd testowych na szczecińskich drogach.
Dla wszystkich Klientów, którzy w czasie Elektryzujących Dni, odwiedzą nasz salon, odbędą jazdy testowe nowym, w pełni elektrycznym Volvo XC40 lub samochodami hybrydowymi Volvo, organizujemy szkolenie wspólnie z firmą GARO - liderem w produkcji stacji do ładowania samochodów elektrycznych i hybrydowych. Podczas szkolenia dowiecie się Państwo jaką ładowarkę wybrać do swojego Volvo, w jaki sposób odbywa się montaż i eksploatacja takich urządzeń. Kto może nam pomóc w tym doborze i montażu. Szkolenie odbędzie się 15.10.2021 r. w godzinach 11.00-13.00 w sali konferencyjnej w Volvo Auto Bruno. Zachęcamy do zapisów na szkolenie.
Oprócz elektrycznego Volvo XC40 do jazd testowych dostępne będą również samochody hybrydowe Volvo. Nasi Doradcy chętnie zaprezentują auta, przedstawią ofertę finansowania i ubezpieczenia oraz odpowiedzą na wszystkie pytania.
Włącz się w testowanie i poczuj nową energię!
Zapisy na jazdy testowe i szkolenie proszę wysyłać na adres mail: k.mielcarek@autobruno.dealervolvo.pl lub nr tel. 799 025 150
Więcej informacji na naszej stronie: autobruno.dealervolvo.pl i na www.facebook.com/VolvoAutoBruno
Auto Bruno - Autoryzowany Dealer Volvo
ul. Pomorska 115B, Szczecin | tel. 91 4 200 200 salon@autobruno.dealervolvo.pl
Werka tworzy kolaże i czaruje wnętrza
Z grafiki ucieka w kolaże, bo uwalniają wyobraźnię uwięzioną na etacie. Przenoszą w inny wymiar ją, nas i ściany wnętrz, które od kilku sezonów wciąż krzyczą, by wieszać na nich kolaże. Weronika Kępa, szczecińska artystka, która stworzyła markę osobistą Werka, opowiedziała nam o pasji stającej się pomysłem na życie, w którym nie ma monotonni.
ROZMAWIAŁA ANNA BRÜSKE-SZYPOWSKA / FOTO JOANNA KAŹMIERCZAK
Kolaże są w trendzie. A jakie trendy są teraz najpopular-
niejsze w kolażach? Jest tego całe mnóstwo, ale mnie najbliższe są klimaty kobiece, eteryczne. Obserwuję wiele takich twórczyń na Instagramie. Trochę w kontrze, ale też bardzo interesujące są kolaże tworzone przez wschodnie artystki. Wyraziste, konkretne, czasem ocierające się o kicz, ale wszystko to w ramach pewnej konwencji.
A Pani teraz z kwiatów i klimatów boho przeniosła się
w kosmos... Świat, ten pandemiczny, stał się mniej przyjazny, więc zaczęłam uciekać do innej rzeczywistości.
I w pracę! Sporo się u Pani dzieje: niedziele na Off Marinie, gdzie sprzedaje Pani gotowe kolaże, warsztaty i podcasty kreARTywnie Werka tworzy dla początkujących twórców. A to wszystko po tzw. godzinach. Tak. Gdybym tego nie kochała, pewnie nie miałabym siły, ale chciałabym kiedyś móc skupić się tylko na sztuce kolażu i nauczaniu go. Pozytywnie
zaskoczyło mnie zainteresowanie warsztatami z tworzenia kolaży ręcznie. Odniosłam wraże, że dla wielu ludzi to taka forma art terapii, która jest niezwykle łatwa w opanowaniu i nie wymaga na wejście dużych nakładów finansowych.
No i pokazuje też, jak duży jest popyt na kolaże. Na ja-
kie największy? Spersonalizowane. To jest doskonały pomysł na prezent - właściwie na każdą okazję. Dla innych, ale i dla samego siebie. Ostatnio stworzyłam kolaż na motywach drzewa genealogicznego i to był dla mnie wyjątkowy czas i, jak się okazało, prezent (śmiech). Natomiast firmy, szczególnie te z kobiecym asortymentem, które wyczuwają trendy coraz częściej decydują się na kolaże jako uzupełnienie tradycyjnych zdjęć produktowych, żeby jak najlepiej oddać ducha swojej marki.
Tak naprawdę wystarczy zdjęcie. To baza, wokół której buduję całą atmosferę kolażu. Podpytuję o motywy, które miałyby się na nim znaleźć i dzięki którym kolaż staje się wyjątkowo osobisty, ale nie na tyle, by nie pokazać go światu.
A jak później najlepiej zaprezentować go na ścianie, żeby
skupił uwagę i oddał klimat wnętrz? To już naprawdę zależy od tego wnętrza. W każdym przypadku może być inaczej, jeżeli klient zapyta o konkretne wnętrze i kolaż wtedy chętnie doradzę. Na pewno mogę podpowiedzieć, że kolaż broni się sam, więc raczej nie potrzebuje ciężkich ram.
Czyli w co najlepiej ubrać kolaż na ścianie? W delikatną ramkę, która go nie zdominuje. Bądź w przypadku wydruku na płótnie, bo i w takiej formie proponuję kolaże, saute. Czyli po prostu, wieszamy kolaż na ścianie na zawieszce, którą płótna mają z tyłu i, proszę mi wierzyć, że nie potrzebuje już żadnej dodatkowej oprawy.
A ma Pani jakąś złotą radę dla tych początkujących twór-
ców, nie tylko kolaży? Szczerze polecam wyjście poza Instagram. Owszem, są tam fajne inicjatywy tzw. wyzwania, dzięki którym dociera się do nowych osób i trafia na wiele inspirujących kont, co jest pomocne w czasie artystycznej stagnacji, to jednak bezpośrednie spotkania z ludźmi mają ogromną wartość. Ciekawą opcją są też tzw. spotkania mastermind.
Wnętrza dopasowane do Ciebie
Nasze projekty cechuje nowoczesność z nutą elegancji we wnętrzach. Bardzo lubimy zachować w przestrzeniach poczucie ciepła i przytulności oraz używać naturalnych materiałów - mówi właścicielka biura projektowego Aleksandra Korzeniowska, która nie boi się łączenia stylów, a każdy nowy projekt uznaje za wyjątkowe wyzwanie. I dodaje: każdy projekt jest dla nas nową przygodą, której chętnie się podejmujemy, a największa satysfakcja to zadowolenie z efektu wspólnej pracy obu stron.
Zajmujemy się projektowaniem wnętrz domów prywatnych oraz lokali inwestycyjnych. Mimo, że siedziba firmy znajduje się w sercu województwa zachodniopomorskiego, z sukcesem realizujemy projekty na terenie całego kraju.
Nasze cele to wysmakowany design i trendy w oparciu o najnowsze technologie. Dzięki takim zabiegom pomieszczenia mają być przede wszystkim ergonomiczne, przestronne, ponadczasowe i piękne. Kochamy połączenie nowoczesności z klasyką, detale, grę światłem i przykładamy dużą uwagę przy wyborze materiałów.
W tak idealnie urządzonych wnętrzach można czuć się swobodnie, wyjątkowo i z przyjemnością do nich się wraca.
Tworzymy z serca i pasji, w połączeniu z wieloletnią praktyką, bogatą wyobraźnią i szeroką wiedzą techniczną, co niewątpliwie sprawia, że każdy projekt wyjątkowy. Do potrzeb klientów podchodzimy bardzo indywidualnie. Przede wszystkim wysłuchujemy uwag, potrzeb i wizji. Razem stawiamy czoła wyzwaniom.
ul. Santocka 39 G, Szczecin | tel.: +48 883 213 692 office@moon-design.pl | www.moon-design.pl FB: @moondesignpl | IG: @moondesign.pl
Profesjonalna bielizna termoaktywna nie tylko w sklepie sportowym
Bielizna termoaktywna - sprzymierzeniec wielu aktywności fizycznych oraz wsparcie w skrajnych temperaturach. Doskonałe dopełnienie zestawu narciarskiego, uniform każdego biegacza, ale też podstawa dla osób pracujących na dworze. Co najważniejsze, dostępna od ręki w Snickers Workwear Outlet przy ulicy Santockiej 39 w Szczecinie.
Jej popularność nie słabnie. Co roku bielizna termoaktywna zdobywa uznanie kolejnych amatorów aktywności fizycznych. Wszystko dzięki nowoczesnej technologii tkaniny, która pozwala na odprowadzanie potu i wilgoci z ludzkiej skóry podczas wysiłku. Jednak podstawą jest tu gwarancja jakości. A tą daje szwedzka marka premium Snickers Workwear. Producent w trakcie swojej działalności nie raz udowodnił, że oferuje jedynie innowacyjną, bezkompromisową i technicznie zaawansowaną odzież, która zapewnia pełen komfort użytkownikom. I właśnie z tego powodu poszukując doskonałej bielizny termoaktywnej na górskie wędrówki, wypad na narty, snowboard, łyżwy czy po prostu zimowy jogging warto mieć na uwadze nie tylko salony sportowe. W markowym sklepie przy ulicy Santockiej klienci mogą wybierać bieliznę termoaktywną spośród modeli lekkich, średnich i grubych dla pań i panów - w zależności od planowanej aktywności fizycznej. Przykładowo na narty najlepsza będzie bielizna z wełny z merynosa. Z kolei podczas górskich wypraw sprawdzi się lżejszy model, który dzięki specjalnej technologii utrzymuje stałą temperaturę ciała na poziomie 37,5℃. Wybierając model dla siebie należy mieć na uwadze dopasowanie kroju - odzież powinna wygodnie przylegać i nie krępować ruchów. W razie wątpliwości, podczas zakupów można skorzystać z pomocy obsługi. Warto być też czujnym! Bielizna termoaktywna jest często mylona z bielizną termiczną. Różnica jest jednak znacząca. Zadaniem odzieży termicznej jest ochrona przed chłodem oraz nadmiernym wyziębieniem organizmu. Niestety, brak jej funkcji odprowadzania wilgoci, przez co nie jest polecana osobom uprawiającym sporty na świeżym powietrzu - w szczególności zimą.
Z ofertą oraz dostępnymi modelami można zapoznać się na stronie internetowej www.snickersworkwear.pl. Jednak jak podkreśla kierownik salonu, pełna oferta jest dostępna również w sklepie Snickers Workwear Outlet przy ul. Santockiej 39 w Szczecinie.
Maciej „Lobo” Linke. Od maty do stand up-u
Od najmłodszych lat trenował sporty walki ze starszym rodzeństwem. Wraz z bratem Mariuszem może poszczycić się mianem pioniera brazylijskiego jiu - jitsu w Polsce, jednak dziś częściej niż walką zajmuje się stand up-em. Maciej Linke podzielił się z nami ciekawostkami ze swojego życia i opowiedział o wyjątkowej drodze, która zaprowadziła go z maty na scenę.
ROZMAWIAŁ ŁUKASZ CZERWŃSKI /
FOTO ARCHIWUM MACIEJA LINKE, MAGDALENA BEDNAREK
Na początek cofnijmy się w czasie. Wielu chłopców marzy, żeby być piłkarzem, strażakiem albo policjantem. Co spowodowało, że Ty postawiłeś na sztuki walki? Tak naprawdę, decyzja podjęto za mnie, jeszcze dziesięć lat przed tym, jak zacząłem trenować. Moi dwaj starsi bracia trenowali judo w klubie Arkonia Szczecin. Mama uważała, że jej synowie muszą umieć się obronić i przede wszystkim obronić swoją dziewczynę w przyszłości. Zawsze nam mówiła, że sukcesy sportowe nie są najważniejsze. Mieliśmy od niej przykaz trenowania do osiemnastych urodzin. Mój średni brat, mimo że był w kadrze Polski i mógł się dalej rozwijać, po osiemnastych urodzinach postanowił z tym skończyć. Nasz tata był piłkarzem, trenował w juniorach Pogoni Szczecin, później grał w niższych klasach rozgrywkowych. Zapalony piłkarz, a jednak nie pociągnął nas do tego sportu. Ja do 16. roku życia w ogóle nie umiałem grać w piłkę.
Teraz sztuki walki mają szeroki kanon specjalizacji. Skąd
więc wybór judo, a później brazylijskiego jiu - jitsu? W tamtych czasach nie było jeszcze tak wielu specjalizacji w sztukach walki. Ja zaczynałem trenować w 1986 roku, a moi bracia jeszcze dziesięć lat wcześniej. Nie było takiego wyboru jak teraz. W kinach pojawił się Bruce Lee i nikt nie patrzył na to, czy to judo, czy karate. Miałeś kimono i to ci wystarczało.
Zdobywałeś medale na mistrzostwach Europy, walczyłeś na turniejach w Ameryce. Zebrałeś wiele cenny doświadczeń,
jak więc ocenisz swoją karierę w sportach walki? Zacznijmy od początku. Jeśli chodzi o judo, to na tamte czasy byłem dosyć średni. Co prawda, otarłem się o kadrę narodową na szczeblach juniorskich, ale zabrakło trochę szczęścia. Do tego zadziałały zewnętrzne czynniki, ale nie ma co się usprawiedliwiać… Moim marzeniem był udział w igrzyskach olimpijskich, lecz to się nie stało. Gdy miałem 16 lat doszedłem do wniosku, że bez sensu jest jeździć na zawody, a był to czas, kiedy naprawdę mocno przegrywałem. Próbowałem więc sił w podnoszeniu ciężarów, grałem amatorsko w koszykówkę, próbowałem kendo, czyli japońskiej sztuki walki na miecze, aż w pewnym momencie mój brat odkrył brazylijskie jiu - jitsu.
To były dopiero początki tej dyscypliny w Polsce. Jak zacząłem trenować brazylijskie jiu - jitsu, to wzorowałem się na technikach z książek Bruce`a Lee. Zastanawiałem się, jakie elementy mogę dodać do mojej gry judo, żeby zrobić z niej bardziej brazylijskie jiu - jitsu. To były zupełnie inne realia niż teraz. Mój brat jako pierwszy trenował tę dyscyplinę i jakoś po pół roku namówił mnie do wyjazdu na zawody. Wyobraź sobie, że przez pięć lat przegrywałem wszystko, co można było przegrać. Kiedyś zrobię o tym stand up. Uważałem, że nigdy nie będę w tym dobry, bo to nie jest to, co chciałbym robić. Pojechałem na zawody do Szwecji, mając za cel wygranie chociaż jednej walki, jednak znów się nie udało. Pomyślałem sobie, że tak dłużej być nie może i muszę wygrać chociaż jedną walkę. Jeden z zawodników, który miał jechać na mistrzostwa Europy, skręcił kostkę i mój brat zaproponował, żeby zabrać mnie. I takim zrządzeniem losu, bez specjalnego przygotowania, pojechałem i wygrałem pierwszą walkę. Coś się we mnie odblokowało, a ostatecznie zdobyłem brązowy medal. Tak, rozwijając się od zawodów do zawodów, stwierdziłem, że już nie jestem judoką, tylko zawodnikiem brazylijskiego jiu - jitsu. Zrozumiałem, o co w tym sporcie chodzi i go pokochałem. Myślę, że niczego tak w życiu nie rozumiałem, jak brazylijskiego jiu - jitsu.
Można powiedzieć, że Twój brat i Ty byliście prekursorami brazylijskiego jiu - jitsu nie tylko Szczecinie, ale w całej Polsce.
Mariusz osiągnął czarny pas jako pierwszy w Polsce, a nawet w Europie Wschodniej. Ja nominację na czarny pas otrzymałem jako piąty zawodnik w kraju. Myślę więc, że można tak o nas mówić. To jest miłe, bo tak naprawdę w codziennym pędzie o tym zapominam i właśnie przy okazji takiej rozmowy, ta świadomość powraca. Zdarzają się takie śmieszne sytuacje, że podczas zawodów gdzieś w Polsce zawodnicy trenujący w mojej szkółce mnie nie rozpoznają. Mijam gościa, który ma dres z moim nazwiskiem, ale tak naprawdę nie wie kim jestem. Wtedy dostrzegam, jak wiele zrobiliśmy, i uważam, że spokojnie można nas nazywać pionierami brazylijskiego jiu - jitsu. Mojego brata można nawet nazwać pionierem MMA, bo choć trwa kłótnia o miesiące, to wydaje nam się, że to on stoczył pierwszą walkę MMA w Polsce. Natomiast ja mogę być w dziesiątce pierwszych zawodników w kraju, jeśli chodzi o formułę MMA. Ale szczerze mówiąc, nigdy tego dokładnie nie sprawdzałem.
Kiedy stoczyłeś swoją pierwszą walkę w MMA? Moja pierwsza walka zrodziła się w sytuacji, w której potrzebowałem na czesne, żeby opłacić studia. Wiedziałem, że nie zdążę już za-
robić tych pieniędzy i pojawiła się możliwość walki w klubie Soho. Okazało się, że za sumę, jakiej dokładnie potrzebowałem. Później traktowałem MMA bardziej jako formę sprawdzenia się, bo nie szło zarobić na tych walkach poważniejszych pieniędzy. Musiałem zrobić sobie przerwę ze względu na zdrowie i wróciłem do walki w wieku 33 lat. Powiedziałem sobie, że to moja ostatnia szansa, bo pomału zbliża się koniec sportowej kariery. Udało się stoczyć kilka walk. Między innymi dwa pojedynki odbyłem w Stanach Zjednoczonych i muszę przyznać, że była to bardzo fajna przygoda. Później walczyłem również w Szkocji i tam zdobyłem pas, którego już nikt mi nie odebrał. Jako ciekawostkę powiem, że cztery ostatnie walki stoczyłem bez zadania ciosu przeciwnikowi. Wygrałem te pojedynki przy zastosowaniu wyłącznie brazylijskiego jiu - jitsu. Na swoją ostatnią walkę zaprosiłem do narożnika mojego przyjaciela Jakuba Ćwieka, który jest pisarzem. Wychodząc z klatki, to jemu pierwszemu powiedziałem, że widział moją ostatnią walkę. Tak naprawdę, to była decyzja podjęta pod wpływem chwili. Bardzo mocno odchorowałem zbijanie wagi. Mało kto zdaje sobie z tego sprawę, ale do walki trzeba zgubić kilkanaście kilogramów.
Można powiedzieć, że razem z bratem Mariuszem stworzyliście podwaliny pod aktualną popularność sportów walki w Szczecinie. Jesteście współzałożycielami klubu Berserke-
r’s Team, a teraz macie swoją własną szkółkę. Teraz oficjalnie działamy pod nazwą Linke Gold Team. Na pewno mamy w tym swój udział, ale trzeba przyznać, że w Szczecinie jest bardzo dużo twardych ludzi. Cofając się historycznie do czasów powojennych, ludzie przyjeżdżający do Szczecina musieli być bardzo odważni. Jeśli się dobrze przyjrzymy, to jesteśmy specyficzni, inni niż cała reszta Polski.
Specyficzny w twoim przypadku jest też temat stand upu. Powiedz, jak to się stało, że wojownik z maty przeniósł
się na scenę i teraz bawi ludzi swoimi historiami? To jest megazabawna opowieść. Pisarz Jakub Ćwiek poznał mnie z kabareciarzem Michałem Pałubskim. Obu pomagałem zmienić swoją sylwetkę, odchudzić się i nauczyć trochę sportu. W pewnym momencie oni spotkali się na imprezie, sporo wtedy wypili i zaczęli rozmawiać, że obaj marzyli o tym, żeby zrobić stand up. Taki odważny, bez tematów tabu, w którym będą mogli przekazać ludziom swoje przemyślenia w zabawny sposób. Stwierdzili jednak, że na widowni mogą trafić się ludzie, którym nie spodobają się ich poglądy i zostaną siłą ściągnięci ze sceny. Wtedy doszli do wniosku, że po przedstawieniu mogą się bić, ale zawsze chcieliby mieć możliwość skończenia występu. O trzeciej w nocy zadzwonili do mnie z propozycją, żebym został ich ochroniarzem.
Odebrałem telefon, bo myślałem, że coś się stało. My dużo z Jakubem piszemy, ale rzadko do mnie dzwoni, więc ja przerażony, a on mi bełkocze, że robią z Michałem stand up i potrzebują ochroniarza. Uznałem, że żartują, więc mówię spoko, tylko powiedzcie, o co z tym chodzi, bo nigdy nie oglądałem. Oni mi tłumaczą, że wychodzisz z mikrofonem i opowiadasz żarty. Ja całe życie żartuję na sali, to powiedziałem im, że jak mi też dadzą mikrofon, to pojadę z nimi. Zgodzili się… Rano zadzwonili ponownie i powiedzieli mi, że za miesiąc jest impreza open mic, w której amatorzy mogą wejść na scenę i dostają sześć minut na zaprezentowanie, więc za miesiąc widzimy się w Krakowie. Obejrzałem sobie fragment występu Lotka i później długo nie oglądałem już nic innego, bo stwierdziłem, że nie będę się na nikim wzorował. Uznałem, że to nie jest takie trudne, więc postanowiłem spróbować i pojechałem do Krakowa. Kiedy pierwszy raz stanąłem na scenie, to wiele rzeczy bardzo mnie zaskoczyło. Zauważyłem wiele podobieństw do walki i poczułem, że chcę się bardziej zaangażować.
W czym widzisz podobieństwa między sceną a ringiem? Zawsze wychodzę do muzyki, zawsze są światła skierowane na mnie. Dodatkowo, każda publiczność jest inna i nawet jeżeli masz mega sprawdzone żarty, to występ może nie pójść po twojej myśli. W trakcie występu są czynniki zmienne, jak w trakcie walki, ale także występują schematy. Tak jak wcześniej wspomniałem, że niczego tak nie rozumiem jak brazylijskiego jiu - jitsu, bo odkryłem, że to są schematy. Gdybym miał kartkę, to byłbym w stanie rozrysować moje brazylijskie jiu - jitsu. Uważam, że stan up jest taki sam, występują w nim sche-
maty zachowań i trzeba je dokładnie obserwować i zapamiętywać. To jak podczas nauki sztuk walki, zrób ruch ręką w prawo i zobacz, co się wydarzy, później znów zrób taki ruch i zobacz, czy sytuacja się powtórzy. Jeśli tak się dzieje, to zakładamy, że za każdym razem tak będzie, gdy wykonamy tę czynność. W stand up jest podobnie, jedno zdanie możesz wypowiedzieć na wiele sposobów i obserwować, który bawi skuteczniej. Możesz mieć swoje nawyki, które uratują cię w trudnej sytuacji. Raz w miesiącu robię stand up w Szczecinie i miałem taką sytuację, że odkryłem jeden gest, który w trudnych tematach nagle wszystkich rozbawia.
Na scenie stand up zaczynałeś swoją przygodę z Michałem i Jakubem, ale teraz prezentujesz już swój autorski pro-
gram? Stand up zabiera tak wiele czasu, że jeżeli ma się dzieci, rodzinę i zobowiązania finansowe, to musi ci przynosić określony zysk. Żeby przyniosło dochody, trzeba przeliczyć bilety na koszta itd. Wspólnie stwierdziliśmy, że różnica finansowa między występami we dwóch, a występami w trzech jest żadna. Generujemy taką samą widownię, niezależnie, w jakim składzie osobowym gramy. Dlatego zapadła decyzja, że będę jeździł z Jakubem, bo Michał jako była gwiazda kabaretu, sam potrafi zapełnić widownię na taką skalę, na jaką nam się udaje we dwójkę. Jakub jest poczytnym pisarzem, to też jest jego praca, na którą musi poświęcić wiele czasu. Ostatnio doszliśmy do wniosku, że może pozwolić sobie na osiem występów w miesiącu, żeby nie ulec przemęczeniu. Ja natomiast bardzo chcę postawić na stand up, dogadałem się z moim bratem Mariuszem, że on odciąży mnie w klubie, żebym zajmował się tylko zajęciami, które są wyłącznie na mojej głowie. Dostosowałem sobie wszystko i chcę przez szesnaście dni w miesiącu być w trasie. Jakub nie może sobie na to pozwolić, a ja, żeby nie palić mu miejsc, występuję z autorskim programem. O ile do Warszawy czy Krakowa możesz wrócić z tym samym programem, to w mniejszej miejscowości już nie przejdzie.
Twoje ostatnie poczynania zahaczają również o program
Ninja Warrior Polska. Jak się tam znalazłeś? To nie był mój pomysł, tylko trafił do mnie z zewnątrz. Cały czas szukam okazji do zwiększenia swojej rozpoznawalności. Znów musimy wrócić do tematu stand up, na który składa się wiele czynników, jak filmiki promocyjne i plakaty. W tym wszystkim brakuje mi tej rozpoznawalności, gdzieś bardziej w głębi kraju. Żeby osiągnąć sukces, potrzebuję widowni, to nie jest jak w jiu - jitsu, gdzie po prostu jadę sobie na zawody i w sumie nie ma znaczenia, ile ludzi na mnie patrzy. W stand up publiczność jest niezbędnym elementem widowiska, bo ten sam program powiedziany dla 10 osób nie będzie miał takiego odbioru jak dla 100 osób. Im więcej ludzi siedzi na widowni, tym łatwiej jest bawić. Dużo zależy też od lokalu, im ciaśniejszy lokal wypełniony ludźmi, tym łatwiej o fajny występ. Wracając do pytania, potrzebuję rozpoznawalności, więc szukam miejsc pasujących do mojego wizerunku, gdzie mógłbym się zaprezentować. Pewnie odnalazł bym się w Love Island, bo jestem takim wariatem, ale nie wiem, czy chciałbym tam być. Narzeczona pewnie nie byłaby zadowolona. (śmiech) Ona nie ogląda takich rzeczy, więc może by przeoczyła. Powiedziałbym, że jestem w trasie. (śmiech). Tak na serio nie neguję członków tego programu, ale ja tam raczej bym sobie bardziej zaszkodził, niż pomógł. Producentka Ninja Warrior zadzwoniła do Michała Pałubskiego, że jest możliwość wystąpienia w programie. Szczerze mówiąc, nie zastanawialiśmy się nawet chwili. Plusem było, że nie musiałem przechodzić castingu, a także nie było żadnej presji. Po drodze w samochodzie oglądałem poszczególne programy i trafiłem na amerykańską edycję. Tam celebryci, którzy brali udział w programie, po prostu dobrze się bawili. W tym programie są ludzie, którzy przygotowują się nawet rok i im nie wychodzi. Jeśli trzy tygodnie przed programem dostajesz telefon, że możesz wziąć udział, to co możesz zrobić? Chcieliśmy po prostu jak najlepiej zaprezentować siebie. Myślę, że było kilka zabawniejszych tekstów, które ostatecznie nie zostały wyemitowane, ale wydaje mi się, że i tak było zabawnie.
Żarty żartami, ale powiedz, co było w twojej głowie, kiedy
już stanąłeś przed wyzwaniem pokonania toru? Kiedy działo się to całe zamieszanie na zapleczu, jakieś wywiady, rozmowy, to byłem strasznie spięty. Taki poważny sportowiec, a nie chciałem się tak zaprezentować. Już w momencie wejścia na tor, kiedy zaczęliśmy sobie żartować, odblokowałem się. To nigdy nie jest tak, że my całkowicie improwizujemy. Większość żartów mieliśmy przegadane i szykowaliśmy się na różne ewentualności. Jak prowadząca powie nam tak, to my odpowiemy to i to itd. Przyznam szczerze, że motyw na szybko na wolno, miał być motywem Michała. Miał się mnie zapytać przy grzybkach, jak ma przebiec, a ja miałem odpowiedzieć, że na szybko. Okazało się, że Michał wpadł do wody w zasadzie na pierwszym kroku, co w sumie też wyszło zabawnie. Ja obawiałem się wbiegnięcia pod ścianę, bo mam pewne problemy z plecami. Praktycznie każdą inną przeszkodę kończy się w wodzie, więc trzeba mieć wyjątkowego pecha, żeby coś sobie zrobić. Teraz mogę śmiało powiedzieć, że oprócz dobrego przygotowania, bardzo ważnym elementem są odpowiednie buty. Myślę, że Michał też spadł do wody z powodu nieodpowiedniego obuwia. Kiedy on upadł, to zacząłem się lekko stresować. Myślałem sobie, że jak Michał spadł z pierwszego stopnia i mnie spotka to samo, pewnie nas nie pokażą. Będziemy tylko krótkim urywkiem całego programu. Analizując ten tor, grzybki były najlepszym miejscem, żeby upaść efektownie.
Jaka lekcja płynie z tego wszystkiego? Powiem tak. Jest jeszcze jedna rzecz, której nauczyło mnie brazylijskie jiu - jitsu, co w sumie zabrało mi trochę radości z walki na macie. Może to będzie fajną puentą. Obojętnie co robicie, to nie ma znaczenia. Dlaczego? Ponieważ nas często hamuje myśl: co ludzie powiedzą? Cokolwiek robisz lub chcesz zrobić, to tak naprawdę tylko tobie powinno na tym zależeć. Bliscy ci ludzie zawsze będą wspierać i kibicować, nawet jeśli przegrasz. Ludzie, którzy życzą ci źle, nie zmienią nastawienia, nawet kiedy osiągniesz sukces. Dlatego powinniśmy po prostu robić wszystko najlepiej, jak potrafimy, i nie przejmować się tym, co mówią inni.