29 minute read

Chcę zmienić kulturę Uniwersytetu Wrocławskiego

Next Article
Nowi kierownicy

Nowi kierownicy

Rozmawiamy z rektorem elektem prof. Przemysławem Wiszewskim o jego planach i pomysłach na kadencję i na Uniwersytet Wrocławski. Rozmowa odbyła się na początku lipca 2020 r.

Rozmawiała: Agata Kreska Zdjęcia: Magdalena Marcula

Oficjalnie obejmie Pan urząd rektora UWr pierwszego września. Jakie ma Pan plany na początek kadencji?

– Chcę zacząć od tego, co najważniejsze – czyli położenia fundamentów pod usprawnienia w funkcjonowaniu administracji. Chcę odbiurokratyzować obsługę studentów i pracowników. To jest oczywiście długi proces. Spodziewam się, że minie co najmniej rok, półtora, zanim wszyscy zaczniemy odczuwać realne skutki tych działań.

Cały czas myślę też o konieczności wsparcia pracowników w zakresie badań naukowych i dydaktyki. Będziemy starać się o utworzenie dwóch funduszy. Jeden będzie przeznaczony na nabywanie tzw. e-źródeł, czyli baz zawierających książki i artykuły w czasopismach w formie elektronicznej. Chcę, by UWr miał trwały zasób tych źródeł, przechodzący z roku na rok, a nie tylko próbne, czasowe dostępy, jak to jest obecnie. Zarówno epidemia, jak i nasze potrzeby badawcze pokazały, że bez zapewnienia dostępu do najważniejszych baz czasopism i książek elektronicznych jest nam niezmiernie trudno prowadzić badania.

Drugi fundusz, który chciałbym powołać, wspierałby modernizację warsztatu pracy i skierowany byłby przede wszystkim do nauk eksperymentalnych. Mamy już fundusz aparatury badawczej na sprzęt o dużej wartości, a ja chciałbym powołać fundusz aparatury o średniej wartości–między 300 a 500 tys. złotych.

Myślę też o ożywieniu grantów wewnętrznych, które funkcjonowały na uczelni za czasów rektora Leszka Pacholskiego. Byłby to system konkursowy, który wspierałby zwłaszcza przygotowanie grantów. Częściowo takie rozwiązanie znalazło się projekcie „Inicjatywa Doskonałości – Uczelnia Badawcza”, ale pozostałe elementy chciałbym wesprzeć osobno środkami rektorskimi.

Czy UWr stać na to?

– Niewątpliwie sytuacja finansowa uczelni nie jest najlepsza ze względu na epidemię, która dotyka nas wszystkich. Wynika to z dwóch elementów: nasze przychody z akademików radykalnie spadły, choć częściowo zostały wyrównane przez państwo. Druga rzecz – nasze muzea są bardzo kosztochłonne. Oczywiście, są to instytucje, którymi się chlubimy, które są bardzo istotne i które zazwyczaj, dzięki ruchowi turystycznemu, świetnie się utrzymują. Ale obecnie ruch turystyczny dramatycznie się załamał i będziemy musieli wesprzeć je środkami ogólnouniwersyteckimi. Stąd pewien kłopot, jeśli chodzi o planowanie budżetu przyszłorocznego i wydatki inwestycyjne tegoroczne, zwłaszcza, że zaplanowanych przez obecną ekipę rektorską inwestycji już jest dużo. Ale uważam, że przynajmniej kilka inwestycji w tej kadencji trzeba będzie rozpocząć, a jeśli się uda – zrealizować. Tę najważniejszą – z punktu widzenia zmiany pewnego paradygmatu w podejściu do wspólnoty uniwersyteckiej – jest centrum aktywności studenckiej. I świadomie wysuwam to na plan pierwszy. Bo zazwyczaj mówimy o nowych siedzibach dla wydziałów, o pomieszczeniach dla bibliotek i archiwów… Natomiast z mojej perspektywy co najmniej równie istotne jest to, żeby zmienić sposób patrzenia na ruch studencki. Żeby studenci wyraźnie odczuli, że nie są traktowani przez władze rektorskie, powiem brutalnie, tylko jako elektorat podczas wyborów, ale żeby przede wszystkim mieli poczucie, że są, co mocno podkreślam, aktywną częścią naszej wspólnoty. I żeby dać im możliwość dotarcia z pomysłami i działalnością do otaczającego nas społeczeństwa. Chcemy znaleźć miejsce, w którym studenckie działania znajdą odpowiednią oprawę i które pozwoli osobom z zewnątrz, ale też władzom – miasta czy samorządowym – na zetknięcie się z tymi pomysłami. Żeby to centrum nie było kolejną siedzibą dla kół naukowych i samorządu, ale by stało się miejscem, w którym nasi studenci spotykają się ze społeczeństwem, a społeczeństwo korzysta z ich pomysłów.

Gdzie znaleźć taką przestrzeń? Może w Bibliotece Uniwersyteckiej?

– Mogłaby to być tzw. dawna stołówka za domem studenckim „Dwudziestolatka” przy pl. Grunwaldzkim, czyli w studenckim sercu naszego miasta. Ale tak, przejściowo, do momentu ukończenia remontu – przebudowy stołówki, warto pochylić się nad wykorzystaniem budynku Biblioteki.

Bo ten budynek to kolejne wyzwanie. Jest słabo rozpoznawalny, nie tętni życiem. Mimo planów – nie pełni funkcji innych niż biblioteczne. Tam są piękne przestrzenie, wielki hol – oczywiście można je wykorzystać jako przestrzeń wystawienniczą, ale wystawa sama przez się nikogo nie przyciągnie. Tu trzeba pomyśleć systemowo o działaniach, które zachęcą zwłaszcza młodych ludzi, przyszłych i obecnych studentów, do zajrzenia do tego miejsca, brania udziału w jego aktywnościach i oswajania się z kulturą, jaką oferuje UWr.

działania, ale też prowadzić wykłady popularyzatorskie, dyskusje, panele.

Musimy do tych przestrzeni dodać coś jeszcze – i kogoś jeszcze – co sprawi, że ta biblioteka zacznie żyć. Chciałbym, by BUWr stała się czymś na kształt, nie ma co ukrywać, modelowego rozwiązania, jakim jest warszawski BUW. Tam mamy prawdziwe centrum spotkań, centrum kulturalne, ale też siłownię. My nie wykorzystujemy właściwie pustych powierzchni ostatniego piętra gmachu biblioteki. Są one wynajmowane na zajęcia przez jeden z naszych instytutów, tymczasem ta ogromna przestrzeń swobodnie może posłużyć jako centrum aktywności studenckiej i doktoranckiej do czasu remontu właściwej siedziby. W rezultacie biblioteka przestałaby być czymś, co trochę odstrasza. Mogłaby stać się miejscem centralnym dla życia studenckiego, ale też spotkań naszego otoczenia z UWr.

Coś jeszcze?

– Z innych rzeczy, o których cały czas pamiętamy i które związane są z projektem IDUB, jest Centrum Obsługi Projektów, którego powstanie niewątpliwie będzie wyzwaniem. Pozyskiwanie i obsługa projektów badawczych w skali całego UWr wymaga uproszczenia. Wielokrotnie mówiłem o tym podczas kampanii – kierownicy projektów muszą być zwolnieni z bardzo wielu obowiązków biurokratycznych, a sama dokumentacja musi być szybciej przekazywana i weryfikowana.

To wszystko jest niezbędne, choćby dlatego, że musimy dążyć do zdywersyfikowania naszego budżetu. Już teraz środki na badania, które pochodzą z projektów i grantów wielokrotnie przewyższają to, co jako Uniwersytet przeznaczamy z naszej subwencji Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego na badania. Jednak dostęp do środków rozdysponowywanych przez agencje grantowe będzie trudniejszy, bo trudno oczekiwać, że gwałtownie wzrośnie budżet NCN i NCBiR, kiedy budżet państwa jest nadwyrężony pandemią koronawirusa. Nie widać też po stronie rządzących jakichś szczególnych chęci do zwiększania naszego budżetu w drodze subwencji. Dotyczy to całego systemu szkolnictwa wyższego i nauki, a więc oznacza rosnącą konkurencję wśród badaczy, których – i słusznie – ambicje są coraz większe, a badania – kosztowniejsze. Musimy więc szukać funduszy jeszcze bardziej intensywnie na zewnątrz. To będzie możliwe, jeśli naszych pracowników rzeczywiście do tego zachęcimy i sprawimy, że prowadzenie takiego projektu nie będzie uciążliwe, a stanie się przyjemnością, bo naukowcy będą mogli realizować swoją pasję, a pracę administracyjną powierzą kompetentnym osobom.

A co z dydaktyką?

– Kolejne zamierzenia związane są z dydaktyką, rozumianą nie jako powtarzalny proces, ale jako działania, które mają na celu polepszenie jakości. Ktoś może się obrazić i powiedzieć „przecież mamy świetną dydaktykę”. Nie przeczę, są miejsca na UWr, gdzie faktycznie tak jest, tylko że jakość kształcenia to jest coś, co zawsze może się poprawić. Musimy też pamiętać, że nasze otoczenie się zmienia, zmieniają się wymagania dotyczące kształcenia, wymagania dotyczące umiejętności naszych studentów… Obecna sytuacja epidemiczna kapitalnie to pokazała. Podstawową umiejętnością naszych studentów, której teraz wymagaliśmy, była umiejętność korzystania z narzędzi elektronicznych. I okazało się, że nie tylko pracownicy mają z tym problem. To znaczy, że o czymś zapomnieliśmy. Zaniedbaliśmy tę podstawową w dzisiejszym świecie umiejętność, jaką jest już nawet nie obsługa konkretnego programu, ale aktywne poszukiwanie możliwości komunikacyjnych i uczenie się korzystania z nich w elastyczny sposób.

Nie wszystko da się zdalnie

Liczba narzędzi do nauczania zdalnego jest ogromna. Ale studenci, z którymi rozmawiałam, kładli nacisk na kontakt możliwie najbardziej zbliżony do tradycyjnego.

– Zgadza się. Na moim wydziale byliśmy w dobrej sytuacji, bo kiedy rezygnowaliśmy z zajęć tradycyjnych, to w zasadzie od razu mogliśmy przejść do platformy MS Teams. Proponowałem to od początku, w końcu zarządzeniem wprowadziłem taki obowiązek. Reakcje były różne. Część pracowników, to jest oczywiste, niekoniecznie była do tego optymistycznie nastawiona, ale zdecydowana większość skorzystała z tego narzędzia. I odzew studentów był przewidywalny – w większości oczekiwali właśnie kontaktu z prowadzącym w czasie rzeczywistym – wideokonferencji. To rzecz jasna prowadzi nas do konkluzji, o której też uporczywie i wielokrotnie mówiłem – że nie da się przenieść całości zajęć w system zdalny.

Od października musimy część zajęć prowadzić w systemie normalnym, jeśli tylko nam na to warunki epidemiczne pozwolą. Inaczej umyka nam to, co jest najcenniejsze w naszej pracy i dydaktyce. I teraz naszym zadaniem jest poprawa jakości kształcenia, rozumianej jako szukanie i wskazywanie tych nowych umiejętności niezbędnych dla studentów w zmieniającym się świecie, ale z drugiej strony – musimy podkreślić to, co w kształceniu na naszym uniwersytecie jest najważniejsze. Przecież nasi studenci za chwilę, a niektórzy już teraz, będą mogli studiować zdalnie na większości uniwersytetów świata. Ja uważam, że to nie jest przyszłość dla wysokiej jakości kształcenia uniwersyteckiego. Takie działania sprawdzają się jako świetne uzupełnienie w postaci krótkich kursów, które będą uczyć pewnych narzędziowych umiejętności. Ale jeśli ktoś myśli o studiach, które nauczą go myślenia, umiejętności miękkich, komunikowania się i analizy komunikatów pod kątem ich wiarygodności, tworzenia zespołów i prowadzenia w nich działalności, przewidywania – wszystkiego, co jest związane z byciem w społeczności ludzkiej i wykorzystywaniem racjonalnego oglądu świata – to tego w formie zdalnej się nie nauczy. To może oczywiście być uzupełnione o jakąś formę kształcenia zdalnego – i tu uważam, że wiele wykładów może być tak prowadzonych. Ale dzisiejszy poziom technologii nie pozwala na utrzymywanie tak intensywnej interakcji między prowa-

dzącym a odbiorcami, żebyśmy powiedzieli, że forma zdalna jest w pełni akceptowalna przy naszej dydaktyce.

A duch uczelni to nie są przecież tylko zajęcia, ale także to, co się dzieje pomiędzy nimi, interakcje międzyludzkie – tego się nie da przenieść w świat zdalnej nauki.

– To jest to, o czym czasami zapominamy, redukując uczelnię do dwóch elementów: dydaktyki rozumianej jako zajęcia prowadzone w sali czy przez internet oraz badań naukowych rozumianych jako przebywanie badacza sam na sam z materiałem, z którym on się zmaga. Ale uniwersytet to nie jest grupa ludzi czy grupki ludzi. Universitas to jest wspólnota. Wartością jest to, że mamy bardzo różnorodnych badaczy i studentów i ich pomysły rodzą się z interakcji, ze spotkania i dyskusji. To nie jest proste. Dużo o tym mówimy i podkreślamy, że tworzymy wspólnotę. Ale jeśli przypomnimy sobie ten okres przedepidemiczny, to są całe obszary, gdzie tej wspólnoty de facto nie ma. Jesteśmy pozamykani w swoich instytucjach i te relacje, wiedza o tym, co się dzieje poza naszymi wąskimi środowiskami, jest bardzo nikła. Z mojego doświadczenia wynika – i świadomie staraliśmy się to zawrzeć w ramach projektu IDUB – że ludzie zajmujący się różnymi dziedzinami, którzy spotykają się w zespołach, najczęściej są zdziwieni, jak ciekawe rzeczy robi się gdzie indziej. Problemem dla naszego uniwersytetu jest brak świadomości, jak dużo dobrych i ciekawych rzeczy tu się dzieje. Kiedy przychodzi do odpowiedzi na pytanie „jakie macie sukcesy naukowe?”, najczęściej zapada cisza. Nie jesteśmy świadomi tego, jak przebogatym środowiskiem jesteśmy.

Co można na to poradzić?

– Tu mamy kwestię systemu informacyjnego, który u nas bardzo mocno kuleje. Być może rozwiązaniem będzie powstanie wspólnego systemu stron internetowych jednostek uniwersyteckich – ale uważam, że to narzędzie to za mało. Na moim wydziale kilka lat temu wprowadziliśmy system, który pozwala na przepływanie informacji między stronami instytutów, ale niewielu administratorów z niego korzystało. To znaczy, że nie ma takiej potrzeby, że w nas samych jest poczucie swoistego terytorializmu – „jestem członkiem wspólnoty instytutu, ewentualnie wydziału” – ale nie ma już identyfikacji z uniwersytetem.

To jest ogromne wyzwanie. Bardzo bym chciał, żebyśmy byli dumni ze swojego uniwersytetu. Dumni, że spotykamy tutaj ciekawych ludzi, którzy mają świetne pomysły, że potrafimy z tego twórczego, kreatywnego zderzenia wziąć coś dla siebie. To powinno być celem naszego bycia na uniwersytecie – być kreatywnym i korzystać z tego skarbu, jakim jest synergia, która tutaj zachodzi. Dopiero wtedy, gdy zrozumiemy, że historyk może być dumny z osiągnięć chemików, a informatyk – z sukcesów językoznawców, nasz uniwersytet będzie korzystał z narzędzi wzmacniających wspólnotowość.

Ma Pan pomysł, jak scalić tę wspólnotę?

– To jest dobre pytanie, jak scalić wspólnotę, która po wielu, wielu latach jest kompletnie rozsypana. Nie da się wziąć czarodziejskiej różdżki, machnąć nią i powiedzieć „niech tak się stanie”. To jest kwestia długofalowej pracy, w której będziemy kłaść nacisk na bezpośredni przepływ informacji, na docieranie do wszystkich zainteresowanych z informacjami o całym uniwersytecie. Jakimś początkiem są cotygodniowe sprawozdania z mojej aktywności rektorskiej, które publikuję na otwartym dla wszystkich blogu na swojej stronie. Ale raz jeszcze powtórzę – najpierw ludzie i ich spojrzenie na UWr, potem narzędzia…

To może i tu przydałoby się miejsce spotkań, niekoniecznie wirtualnych?

– Myślę, że dobrym pomysłem byłoby wskrzeszenie Klubu Uniwersyteckiego. Byłoby to przy okazji odczarowanie gmachu głównego. Gmach jest miejscem reprezentacyjnym, ale dla naszych pracowników to miejsce, gdzie męczą się, załatwiając poszczególne sprawy. Może to być interesujące i prestiżowe miejsce spotkań.

Ale tu warto zastanowić się też nad działaniami ogólnouniwersyteckimi. Czy musimy pobierać tak wysokie opłaty za wynajem Auli Leopoldyńskiej czy Oratorium Marianum dla naszych własnych pracowników? Może wręcz przeciwnie – powinniśmy zachęcać naszych pracowników, by z nich korzystali? Żeby tutaj odbywały się najważniejsze kongresy, konferencje, żeby nasi pracownicy czuli łączność z gmachem głównym jako „swoim” – nie „ich” – miejscem.

Musimy zmienić całą politykę brandingu uniwersytetu, ale brandingu rozumianego jako docieranie z pewną wizją UWr do naszych pracowników. Z całym szacunkiem, ale jestem przekonany, że od lat takiej wizji nie ma. Nie ma wizji, jak i co przekazywać konsekwentnie, dzień po dniu, naszym pracownikom, żeby czuli się częścią wspólnoty. Oczywiście, to jest ogromne zadanie, choćby dlatego, że obecnie jedyny powszechny kanał informacji, jaki jest nam dostępny, to mailing. I nad tym też będziemy musieli popracować. Ale ja wolę to powierzyć fachowcom, bo sam fachowcem nie jestem, moim zadaniem jest pokazać kierunek i wspierać realizację.

I dopełniając, żeby to też było jasne – nie jest moją wizją sprawowanie urzędu za pomocą „wszechmocy rektorskiej”, polegającej na tym, że rektor wszędzie podejdzie i palcem będzie pokazywał i mówił „róbcie to, róbcie tamto”.

Pana doba musiałaby mieć co najmniej 48 godzin…

– To jest niewydajne. To klasyczny, hierarchiczny i sztywny system, w którym każdy robi tylko to, co mu się akurat powie. Wolałbym, żeby każdy wiedział, co powinien zrobić, jaka jest wizja UWr, do której dążymy i że każdy – obojętnie wykładowca czy pracownik administracji – jeżeli robi coś dobrze i jest kreatywny, to jest wspierany i nagradzany. I w związku z tym sam zaczyna działać tak, żeby ta wizja stała się rzeczywistością. Taki sposób zarządzania jest czymś, co ja chciałbym zaproponować naszemu uniwersytetowi.

Oznaczałoby to danie naukowcom i pozostałym pracownikom więcej wolności i zaufania. Ale też prawa do popełniania błędów...

– Oczywiście. Coś, czego nam też brakuje i nad czym trzeba się bardzo wnikliwie zastanowić, to jest ocena ryzyka. U nas kalkulacja ryzyk w ogóle nie istnieje. Zakładamy, że błędów w ogóle nie powinno być i w związku z tym działań w ogóle się nie podejmuje. Jak ktoś nam coś każe zrobić, to ewentualnie to zrobimy, ale wychodzić z inicjatywą bywa niebezpiecznie, bo może się popełnić błąd. Natomiast naszym zadaniem powinno być określenie, na jakie błędy możemy sobie pozwolić, jak zabezpieczyć się przed ich skutkami, a do jakich błędów dopuścić nie możemy. Trudno byśmy zakładali, że możemy sobie pozwolić na przepadek miliona złotych dofinansowania... Ale na pewne drobne potknięcia czy nawet na coś, co będzie wynikiem inicjatywy, która może okaże się błędna, ale była podejmowana w dobrej wierze i czegoś się z niej nauczyliśmy – owszem. Bo to, jak podchodzimy to błędu, jest też kluczowe w działaniu organizacji – czy traktujemy błąd jako katastrofę, czy jako możliwość nauczenia się czegoś.

Wskazał Pan wiele kierunków zmian. A co jest najważniejszym celem tej kadencji?

– Zmiana kultury. Chcę, by panowało poczucie, że UWr jest fajnym miejscem, w którym się tworzy i kreuje, że jest miejscem, w którym powstają innowacje, w którym można zobaczyć, co będzie jutro. I jest to przywilej nie tylko pracowników, choć to oni decydują o tym, jak to miejsce będzie wyglądać, ale też studentów, którzy aktywnie biorą udział w życiu UWr. Jeżeli uda mi się zapoczątkować ten proces – przejścia od UWr jako szkoły wyższej ku uczelni jako miejsca kreacji innowacji i poczucia, że tu rozwijają się talenty – to uznam, że sukces udało mi się osiągnąć.

Rozumiem, że to wizja kierunku, w którym UWr ma podążać? Bo ta praca wymaga więcej czasu niż cztery lata Pana kadencji.

– Tak. Oczywiście mógłbym wymieniać, jakie zmiany chciałbym wprowadzić, przywołać te wszystkie działania, o których wspomniałem i jeszcze więcej. Ale one wszystkie muszą wspierać dążenie całego UWr do strategicznego celu. Musimy dążyć do tego, żeby sercem UWr było prowadzenie innowacyjnych, nowatorskich badań, które następnie będą przechodziły do dydaktyki i, co równie ważne, do naszych relacji z otoczeniem. UWr musi wyjść naprzeciw naszemu otoczeniu. Rozumiem przez to nie kontakt z 2–3 firmami, które pozwolą nam wziąć trochę pieniędzy, a my ogłosimy nasz sukces w relacjach z otoczeniem społecznym. Chcę zmiany systemowej. Musimy być rozpoznawalni nie jako szkoła wyższa, tylko jako centrum innowacyjnych badań, centrum, gdzie poznaje się przyszłość.

Po co humanistyka w świecie innowacji

Krytycy takiego podejścia powiedzą „no dobrze, ale innowacje to nauki ścisłe i przyrodnicze, a co z humanistycznymi, które przecież stanowią tak wielką część UWr?”.

– To jest kwestia zdefiniowania, czego oczekujemy od nauk humanistycznych i społecznych. Jeżeli spojrzymy wokół, to zauważymy, że jedną z podstawowych bolączek w Polsce jest załamanie dyskursu publicznego. Ludzie nie potrafią ze sobą rozmawiać, nie potrafią komunikować idei politycznych, nie potrafią przekazywać ich w sposób racjonalny ani z nich korzystać. Nasi współobywatele, politycy i media nastawieni są na bardzo proste, żeby nie powiedzieć prostackie, komunikowanie się, w którym liczy się wzbudzenie jak najbardziej ekstremalnych emocji i przekazanie w ten sposób bardzo prostego komunikatu.

To jest zadanie nauk humanistycznych i społecznych – nauczenie ludzi rozmawiać, analizować, komunikować, współpracować ze sobą. Przykład mi bliski – historia. Historia to nie są daty i wydarzenia. Historia to jest odczytywanie świata wokół nas, w całej jego złożoności, wynikającej właśnie z tego, gdzie żyjemy, dlaczego zachowujemy się tak, jak się zachowujemy, czego możemy się nauczyć z zależności, które występowały kiedyś. Dzięki temu zyskujemy racjonalny ogląd zachowań społecznych i wiemy, w jaki sposób nasze działania mogą oddziaływać na otoczenie. Jeżeli o tym zapominamy i redukujemy wiedzę o przeszłości do formuł i dat, to gubimy nie tylko sens nauczania historii, ale tracimy też perspektywę bycia w trwającej wiele tysięcy lat wspólnocie ludzkości. Bez tego jesteśmy podatni na emocje, bo jedyne, co jesteśmy w stanie zrobić, to podążać za kimś, kto wzbudza w nas większą sympatię. Ale nie jesteśmy w stanie przewidzieć konsekwencji tego, co on zrobi i nie pamiętamy tego, co zrobił on i ci, którzy podobnie się zachowywali.

Myśli Pan, że w ogóle jest miejsce na takie podejście w dzisiejszym świecie i mediach goniących za klikalnością?

– Jestem z natury optymistą. Spójrzmy na inne kraje. Mamy przykłady wielkich demokracji, które właśnie się potknęły: Stany Zjednoczone, Wielka Brytania. I to nie jest przypadek, że to są te kraje, które przyjęły w pewnym momencie – zresztą tak, jak cała Unia Europejska – paradygmat ekonomiczno-technicystyczny w życiu społecznym. Uwierzyły, że rozwój technologiczny i nauk STEM zapewni wszystkim ludziom szczęśliwość i racjonalny ogląd świata. Ale to tak nie działa. Jeśli nie dbamy o zrównoważony rozwój, to, i to teraz bardzo wyraźnie widać, narażamy cały ludzki ekosystem na załamanie. Bo ludzie tracą część oglądu świata i racjonalnego na niego spojrzenia. I to widać coraz wyraźniej także w tych krajach, które, paradoksalnie, od takiego kierunku rozwoju odeszły bardzo wcześnie. Spójrzmy na Finlandię. Tam od lat 90. starano się zachować równowagę. Z jednej strony mamy oczywiście Nokię, ale z drugiej – poczucie wspólnotowości, nauczanie cały czas,

że „jesteś częścią wspólnoty, dbaj o nią”. Nie namawiam tu do kopiowania żadnego modelu, bo to się u nas nie sprawdzi.

Mamy również przykłady krajów, w których mimo wszystko dąży się do zachowania poczucia tożsamości kulturowej, ale z drugiej strony poczucia jedności w nieco szerszym wymiarze niż tylko narodowy. Mamy Portugalię, która jest ciekawym przykładem kraju, który miał duże problemy ekonomiczne, ale mimo to przez działalność edukacyjną i kulturową był w stanie swoją tożsamość w kontekście europejskim zbudować i, mimo ogromnego sąsiada Hiszpanii, utrzymać zupełnie inne podejście niż to, które dominuje u nas. Nie ma takich emocji, jest dużo bardziej racjonalny dyskurs, nawet jeśli panuje przekonanie, że nie osiągnęło się takiego sukcesu ekonomicznego jak np. Hiszpania czy Polska. Takich modeli czy możliwości wyjścia z innym dyskursem jest wciąż bardzo dużo. I musimy od któregoś zacząć, bo jeśli nie zaczniemy, to nie będziemy mieli rezultatów.

Czy w kontekście obecnego dyskursu panującego w kraju [rozmowa odbyła się niedługo po słownych atakach prawicowych polityków na osoby LGBT+ – przyp. red.] uniwersytet powinien być miejscem otwartym, pełnym akceptacji? Pytam o to także w kontekście konieczności starania się o coraz większą liczbę studentów z zagranicy, dla których też jest to bardzo ważne.

– Zdecydowanie tak. Podkreślałem to już w momencie, kiedy pojawił się ten problem i kiedy nasi studenci sami wystąpili – co było świetne – z inicjatywą podkreślenia swojej niezgody na dyskryminację [prof. Wiszewski mówi o liście Samorządu Studentów, potępiającym dyskryminację i solidaryzującym się z atakowanymi – przyp. red.]. Wtedy mocno potwierdziłem, co robiłem już wielokrotnie, że na uniwersytecie nie ma miejsca na żadną dyskryminację. Czy to ze względu na płeć czy wygląd, orientację i tożsamość seksualną, rasę, poglądy czy narodowość. Uniwersytet będzie dopóty wspólnotą i dopóty będzie takim uniwersytetem, jakim powinien być, jeśli będzie otwarty, jeśli będzie umiał rozmawiać.

Na pewno zadaniem będzie zmierzenie się z tym, co czasem nam umyka, z dyskryminacjami często ukrytymi. Paradoksalnie one są zawarte w samym systemie naszego funkcjonowania. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak często żarty ranią, jak często język, którym się posługujemy, jest wykluczający. Wyśmiewanie feminatywów, powszechne żartowanie z innej orientacji seksualnej, działanie zwierzchników w sposób arbitralny, arogancki, choć przykrywany żartami – to wszystko powoduje, że atmosfera pracy i nauki staje się napięta i podszyta strachem. Tak absolutnie nie powinno być. I na pewno nie jest to zadanie dla jednej osoby. Żaden rektor nie jest w stanie być wszędzie i zawsze, i wszystkich „wychowywać”. Ale rektor powinien ustanawiać pewien standard. Będziemy wspierać i rozbudowywać działania rzecznika ds. równego traktowania i przeciwdziałania dyskryminacji. Będziemy starać się szukać takich sposobów, i miękkich, i twardych, które pozwolą unikać, ale też diagnozować, wiele takich sytuacji. Problem z wykluczeniami czy mobbingiem jest taki, że najczęściej boimy się o nich mówić. Bo jest to kompromitujące także dla instytucji, a osoba mobbingowana nie ma pewności, że samo zgłoszenie nie doprowadzi do dużo gorszych skutków niż trwanie w przemocowej relacji. I to jest ogromne zadanie. My musimy nauczyć siebie i całą instytucję takiego raportowania i diagnozowania problemów, które pozwolą rozwiązać te problemy szybko, nie czekając, aż one staną się bardzo palące.

Jakieś konkretne pomysły, co można zrobić?

– Będziemy starali się przeprowadzić powtarzalne działania ankietujące. Chcę, by te ankiety były formalne, anonimowe i żeby miały pieczęć rektorską. Żeby to nie było działanie, które można ad hoc przeprowadzić i zapomnieć o rezultatach. Chciałbym też, żeby każdy mógł zaraportować na początku anonimowo, a potem wnieść formalny raport do pełnomocnika, który będzie miał obowiązek rozpatrywać raporty i komunikować rektorowi o całej sytuacji. Tak, żebyśmy mieli jasność, że te sprawy nie pozostają na poziomie pełnomocnika i rozmywają się w zalewie innych, ale że rektor o nich wie. Że to jest coś, o co rektor się troszczy.

Potrzebne są też działania miękkie, musimy wprowadzić, jakkolwiek dla wielu z nas może to brzmieć śmiesznie, szkolenia, choćby z zakresu komunikacji. Żeby nasi pracownicy wiedzieli, że pewnych żartów nie należy mówić.

I dobrze byłoby, żeby szkolenia były obowiązkowe.

– Tak. Wiem, że to spotka się negatywną reakcją wielu, że nie można mówić pewnych żartów, że to jest wymysł poprawności politycznej... Ale dla wielu osób wysłuchiwanie żartów z kobiet czy orientacji seksualnej jest po prostu bolesne. Cała kultura, która wokół tego się tworzy, jest preferowana przez określoną grupę osób, które zyskują na tym. Pewnie i ja do tej grupy należę…

… jako biały mężczyzna, w średnim wieku…

– …profesor. Oczywiście, że tak. Cały system powinien dbać o to, żebyśmy byli miejscem, gdzie nie ma obawy o wyrażanie swoich poglądów, o realizowanie siebie. O tym mówimy cały czas, ale z drugiej strony autocenzura jest działalnością powszechną. Wypada się śmiać z pewnych żartów, nie wypada powiedzieć „nie”, bo się boimy.

Dla mnie najgorszym, co usłyszałem, była opowieść o tym, że pracownicy niektórych działów w gmachu głównym przychodzą z bólem brzucha do pracy. To jest tragedia. To, że tak się dzieje, że nikt nie jest w stanie na to zareagować, to jest nie do pomyślenia. Oczywiście, są też osoby nadwrażliwe, dla których przesunięcie stołu na drugi koniec biura jest trudne do zniesienia. Ale jeśli dotyczy to całej grupy osób, jest powszechne i utrzymuje się od lat – to jest nie do przyjęcia. Ale nie dotyczy to oczywiście tylko gmachu głównego. Jeżeli są profesorowie, którzy od lat żartują z kobiet, w sposób bardzo niewybredny i nikt nie reaguje, jest na to powszechne przyzwolenie – to coś jest nie tak w tej organizacji.

Ja się nie dziwię brakowi reakcji, szczególnie jeśli sytuacja dotyczy profesorów… Myślę, że te działania będą szczególnie dobrze przyjęte przez studentów. Choćby dlatego, że oni zwracają uwagę na kwestie, które dla osób starszych są przezroczyste. A dla młodych – mają znaczenie.

– Chcemy szukać młodych pracowników. Nie możemy myśleć standardem lat 70. Trudno oczekiwać, żeby do takiego środowiska przyszli ludzie, którzy są wykształceni w innych standardach, którzy oczekują innego traktowania i atmosfery. I trudno oczekiwać, żeby talenty się rozwijały, jeśli ludzie boją się mówić tego, co myślą.

Trochę już Pan opowiedział, czego w przyszłości może się spodziewać społeczność UWr. Czy jest coś jeszcze, o czym warto wspomnieć?

– Chciałbym zakończyć spór ze związkami i zadbać o dobre relacje z nimi. Staramy się zakończyć prace nad nowym regulaminem wynagradzania, który mógłby być zaakceptowany przez związki, kolejnym krokiem, jeśli będzie to możliwe, będzie wygaszenie sporu zbiorowego. To, co nam przyświeca, to wizja dialogu społecznego. Tak, abyśmy mogli umożliwić funkcjonowanie naszej wspólnoty z poczuciem współsprawstwa. To znaczy, że są obszary, w których działamy razem, gdzie wspólnota będzie mogła o sobie decydować.

Podczas kampanii mówiłem o budżetach partycypacyjnych i chciałbym je w przyszłym roku wprowadzić w życie. Na pewno na początku te sumy nie będą duże, bo nasz budżet jest bardzo napięty, ale będzie to jakiś zaczątek projektu.

Będziemy starali się o powołanie komisji rozjemczej, w której będą osoby, które są autorytetami zarówno dla pracowników naukowych, jak i administracyjnych. W przypadku konfliktu między pracownikami a pracodawcą, komisja w pierwszej instancji będzie się starała doprowadzić do znalezienia rozwiązania i zażegnania sporu.

Wśród najważniejszych rzeczy, które chcielibyśmy wprowadzić, są jeszcze działania na rzecz zwiększenia internacjonalizacji, zarówno studentów, jak i pracowników. Chcemy, by grono pracowników było coraz bardziej zróżnicowane, zarówno pod względem wykształcenia, jak i całego backgroundu naukowego, by wywodzili się z ośrodków na całym świecie. Chcemy stworzyć Welcome Center dla wszystkich, którzy do nas przybywają, miejsce, gdzie studenci i pracownicy zagraniczni będą mogli załatwić wszystkie kwestie, ale znajdą też osoby, które będą służyć pomocą w załatwieniu różnych spraw poza uczelnią. Zadaniem centrum byłoby stworzenie pełnej obsługi naszych gości, których z pewnością będzie coraz więcej, bo chociażby w ramach IDUB będziemy rocznie zapraszać ok. 100 pracowników na krótkie wizyty na UWr. Chcemy zwiększyć też udział UWr w projektach NAWA czy konkursach na profesorów wizytujących, które organizuje miasto. wała, że studenci są mniej chętni do podejmowania kosztownych i dość ryzykownych decyzji. Bo bardzo możliwe, że jednak nie będą mogli przyjechać do kraju studiów, a potem – wyjechać. Ale nie jestem pesymistą. Rekrutacja pokazuje, że studenci zagraniczni chcą u nas studiować. Ale naszą ideą powinno być nie tylko przyciągnięcie studentów na kierunki anglojęzyczne, ale otwarcie na studentów polskich i zachęcenie ich do brania udziału we wspólnych zajęciach z koleżankami i kolegami z zagranicy. Ja bardzo bym chciał, żeby na koniec tej kadencji, na każdym kierunku były zajęcia obowiązkowe w języku angielskim. By nasi studenci nie tylko uczyli się języka w ten sposób, ale żeby przede wszystkim mieli okazję spotkać się podczas tych zajęć choćby ze studentami z programu Erasmus. Studenci Erasmusa, których mamy bardzo dużo, żyją w swoim, przepraszam za wyrażenie, getcie. Nie spotykają się ze studentami polskimi, bo nie ma płaszczyzny spotkań. Nie biorą udziału w zajęciach polskojęzycznych, więc de facto nie mają nawet gdzie, oprócz akademika, spotkać polskich studentów. Musimy zrobić jak najwięcej, żeby polscy studenci spotkali się ze studentami zagranicznymi, żeby przełamywali pewne bariery – językowe, ale i kulturowe. I aby mogli im pokazać naszą kulturę. W przypadku mojego wydziału było to mniejszym problemem, ale na kierunkach, gdzie jest dużo studentów, głównie z Bliskiego Wschodu, bardzo problematyczne stają się bariery kulturowe, chociażby podejście do kobiet, ze strony studentów, którzy przybywają z krajów, gdzie silna jest tradycja ortodoksji muzułmańskiej. I tam chociażby bycie nauczanym przez kobietę jest trudne do przyjęcia. Naszym zadaniem jest pokazanie, że nie tylko jest to możliwe, ale że jest to dość oczywiste. Staramy się pokazać te wartości „europejskie”, które są w naszym odczuciu bardzo istotne.

Wyzwań związanych z internacjonalizacją jest bardzo dużo. Na pewno nie rozwiąże się ich tworzeniem nowych kierunków w języku angielskim, choć pewnie jeszcze jakaś przestrzeń na to jest. Ale dużo większe znaczenia ma, żeby te kierunki funkcjonowały jako element naszej całej oferty i żeby nasi polskojęzyczni studenci z niej korzystali, a z kolei studenci anglojęzyczni mieli możliwość spotkania się ze studentami polskimi.

A jak zrekrutować więcej „lepszych” polskich kandydatów?

– Jednym z elementów projektu IDUB jest program „Młody Badacz 2020–2025”, będziemy obserwować rezultaty tego pomysłu. To jest tylko jedno działanie. Musimy zmienić naszą strategię marketingową. Strategia rekrutacyjna pozostaje niezmieniona od lat i jest dość archaiczna. Ona działała jakieś 6–7 lat temu, kiedy potrzebowaliśmy jak największej liczby studentów, natomiast nie jest skuteczna, kiedy potrzebujemy rekrutować studentów „wysokiej jakości”. Wielu z nich ucieka do uczelni, które potrafią bardziej przekonać swoim programem. Nie chcę się tu wymądrzać, wolałbym, żeby specjaliści zabrali głos na ten temat.

Na razie wspólnie z samorządem lokalnym zastanawiamy się, jak zachęcić do studiowania u nas najlepszych kandydatów i jak ich przekonać, by zosta-

li we Wrocławiu po studiach. Na pewno musimy pokazać się jako miejsce, gdzie można realizować swoje pasje i gdzie można spotkać innych, którzy te pasje mają. Czyli musimy pokazać konkretnych naukowców, którzy prowadzą konkretne badania, którzy są w stanie mówić o tym, jak bardzo skomplikowane rzeczy pokazują, ale też zapraszają studentów do tych badań i co studenci mogą zaproponować swojemu otoczeniu.

Uniwersytet a kryzysy

Wspomniał pan o uniwersytecie odpowiedzialnym społecznie. Co z kryzysem klimatycznym? Co UWr może zrobić?

– Na pewno mamy możliwości i obowiązek pokazania troski o całościowe podejście do wpływu człowieka na naturę. Wstępnie rozmawialiśmy w tym kontekście z prezydentem Wrocławia Jackiem Sutrykiem, do tych rozmów chciałbym powrócić. Jednym z pomysłów, dość banalnym, jest zbieranie deszczówki. I teraz pytanie, czy my możemy przynajmniej w niektórych naszych budynkach włączyć się do tego programu? Kolejna kwestia to odpowiedzialność za naszą zieleń. Czy nie możemy w większym stopniu zasiewać kwietnych łąk? Praktycznie w ogóle nie stosujemy energii słonecznej, pomimo że dysponujemy sporą powierzchnią dachów i było wsparcie państwa, by z tej energii korzystać. Czy będziemy mogli skorzystać z programu termomodernizacji? Wiele naszych budynków jest zabytkowych i tu skorzystanie z tego programu jest bardzo skomplikowane, ale w nowych budynkach – tak. W drugiej połowie roku powinien ruszyć program ministerialny wspierający tego typu działania. Kwestia zużycia wody jest kolejnym potencjalnym problemem do rozwiązania – od montowania baterii zużywającej mniej wody po montowanie i monitorowanie liczników jej zużycia w budynkach. Podobnie jest z naszą infrastrukturą ciepłowniczą.

Takich działań na pewno można podjąć więcej, ale to trzeba zrobić systemowo, na pewno będę oczekiwał od przyszłych kierowników zarządzania nieruchomościami, żeby zaproponowali odpowiednią strategię.

Pamiętam, że w zeszłym roku powstała uchwała Rady Wydziału Nauk Biologicznych dotycząca kwestii klimatycznych.

– Uchwała była bardzo ogólna, powstał także zespół rektorski – o ile pamiętam – podejmujący się wypracowania konkretnych rozwiązań. Zresztą rozmawialiśmy już z przedstawicielami samego wydziału, jestem bardzo otwarty na wszelkie sugestie.

A może powołałby Pan zespół bezpośrednio przy rektorze, bo to bardzo ważna sprawa?

– Powoływanie zespołów to jest coś, czego nie chcę robić, widzę kolejne zespoły, które są powoływane po to, żeby być zespołami…

Bo możemy porozmawiać o drobiazgach. Choćby – pijemy teraz wodę z plastikowych butelek, które są dostarczane do gmachu głównego. Dlaczego nie dystrybutory z wodą? Albo bidony z logo UWr dla wszystkich pracowników, bo przecież woda w kranach nadaje się do picia?

– Świetny pomysł. Może więc trzeba uruchomić działalność oddolną i ogłosić konkurs na ciekawe pomysły związane z działalnością ekologiczną.

Myślę o zespole osób, które są specjalistami w tej dziedzinie, widzą pewne trendy, wartości, od których można wyjść. Bo kryzys klimatyczny będzie coraz bardziej nas dotykał. Jako uczelnia ponosimy odpowiedzialność społeczną, jako instytucja i tak będziemy musieli reagować, tak jak wszystkie podmioty.

– Może faktycznie byłoby dobrze, gdyby specjaliści raz na kwartał spotkali się z rektorem i przedstawili działania, które już zostały podjęte lub mogą zostać zrealizowane. Dyrektor generalny odpowiadałby z kolei za wcielenie ich w życie na całym Uniwersytecie.

Jeśli już jesteśmy przy ogólnoświatowych kryzysach – jak będzie wyglądać nowy rok akademicki w dobie pandemii?

– Do pierwszego września nie mam mocy sprawczej. Mogę tylko przedstawić rekomendacje. W moim odczuciu musimy wykonać dwie prace wstępne na już: zmapować sale na wydziałach i określić liczbę osób, które w reżimie epidemicznym będą mogły w nich przebywać. Następnie należałoby przydzielić wszystkie wykłady do prowadzenia zdalnego pracownikom już teraz, tak, żeby oni mogli je na spokojnie przygotować. Co do ćwiczeń, laboratoriów i seminariów – założyć, że będą się odbywały przede wszystkim w formie hybrydowej – w części stacjonarnie, w części zdalnie. Dzięki temu z jednej strony zapewnimy bezpieczeństwo naszym studentom, a z drugiej, wracając do początku naszej rozmowy, ocalimy to, co najcenniejsze, czyli bezpośredni kontakt. To są rzeczy, którymi możemy zająć się już teraz.

Niestety musimy też założyć, że będzie kolejny lockdown i że znowu przez jakiś czas będziemy funkcjonować tylko zdalnie. Pracujemy nad tym, żeby zaoferować lepsze rozwiązania cyfrowe dla zdalnej edukacji, ale nie nowe programy, tylko żeby nasi pracownicy poznali te, które już mamy, w pełniejszy sposób i mogli korzystać z nich bardziej intuicyjnie. Żebyśmy nie miotali się od jednej platformy do drugiej. Bardzo bym chciał, żeby same wydziały już myślały, jakiego sprzętu potrzebują i starały się go dostarczać pracownikom. Kamery, słuchawki, to, co jest najważniejsze, niewielkie inwestycje powinny wystarczyć. Wydaje mi się, że jesteśmy nieźle przygotowani od strony sprzętu komputerowego. Większym problemem jest przemiana mentalna, ale ona wymaga czasu. Będziemy na pewno oferować szkolenia, ale nigdy jedno szkolenie niczego nie załatwia, to jest kwestia praktyki, ciągłego wsparcia, propagowania konkretnych rozwiązań.

To, co mnie martwi przede wszystkim, to jest kwestia miejsca, w którym będą przebywać studenci w trakcie studiów. Jak zabezpieczyć reżim epidemiczny w akademikach, gdzie pokoje jednoosobowe to jest rzadkość? Nad tym też staramy się pracować, szukamy jakiś rozwiązań. Tu sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana niż w kwestiach dydaktycznych. Bo nad nimi panujemy.

Rozmawialiśmy o przyszłości, a co z całkiem niedawną przeszłością, czyli projektem IDUB? Pan jest autorem zwycięskiej aplikacji i „głową” całego przedsięwzięcia. Komu przekaże Pan pałeczkę, bo rozumiem, że nie będzie Pan mógł już się temu poświęcić?

– Już wcześniej mówiłem, że niezależnie od wyniku wyborów przekażę projekt dalej. Do końca sierpnia mam podpisany kontrakt z rektorem. Mam też pomysł na mojego następcę, jest to osoba kompetentna, energiczna, z dużą charyzmą, która współtworzyła ten projekt i zna wszystkie problemy z nim związane. Ale nie jestem pewien, czy chce, bym już ujawnił jej nazwisko...

Nie będzie Panu trochę przykro?

– Będę szczęśliwy, kiedy zobaczę pozytywne efekty projektu. Nie jestem człowiekiem, który jest przywiązany do swoich działań jak do dzieci, raczej cieszę się z ich skutków, z rezultatów. Nasze życie jest krótkie, szybko przemija i dopiero, kiedy widzi się rezultaty naszych działań, to można powiedzieć, że coś fajnego udało się zrobić.

Na koniec proszę Pana jeszcze o kilka słów dla naszej społeczności.

– Mogę jedynie zachęcić studentów i pracowników, żeby byli kreatywni, żeby byli radośni. Żeby myśleli pozytywnie i o tym, co robią, i o przyszłości. Żeby starali się spojrzeć na Uniwersytet jako na miejsce, w którym fajnie jest być i z którego można być dumnym. To jest też cel, który chciałbym osiągnąć.

Prosiłbym o odrobinę cierpliwości, bo wiem, że chce się, by zmiany przychodziły szybko i od razu, natomiast z doświadczenia także wiem, że na rezultaty trzeba poczekać.

Obiecuję, że będę starał się wywiązać ze swoich deklaracji. Do pierwszego września będziemy mieć wypracowane konkretne działania na pierwsze sto dni i i zmiany będą stosunkowo szybko odczuwalne. Bądźcie dobrej myśli.

I będziemy trzymać Pana za słowo! Dziękuję za rozmowę.

This article is from: