ZAMIAST WSTĘPU Kilka słów wstępu... Kolejny numer Wehikułu Czasu – magazynu Studenckiego Koła Naukowego Historyków Uniwersytetu Pedagogicznego już w Waszych rękach. Pragniemy poinformować, że 1 III 2011 r. zostało otwarte Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń, którego biuro mieści się przy ul. Brackiej 13. Więcej o działalności i funkcjonowaniu Centrum możecie przeczytać w artykule naszego redakcyjnego kolegi oraz w wywiadzie z Wojewodą Małopolskim – Stanisławem Kracikiem. W Wehikule ponadto dwa bardzo ciekawe wywiady z pracownikami Instytutu Historii: prof. dr hab. Jackiem Chrobaczyńskim i dr Piotrem Trojańskim. Mamy nadzieję, że Wehikuł Czasu, przypadnie do gustu młodszym kolegom i koleżankom, odwiedzającym Instytut Historii w ramach Dnia Otwartego Uniwersytetu Pedagogicznego i zachęci ich do studiowania na kierunku historia na naszej uczelni. Liczymy także, że osoby te zasilą szeregi redakcji Wehikułu oraz Studenckiego Koła Naukowego Historyków UP. A jakie przesłanie niesiemy do naszych studentów historii? Jak zwykle czekamy na Wasze artykuły. Pamiętajcie, że macie niecodzienną okazję zaprezentowania swoich zdolności pisarskich, wiedzy historycznej, którą posiadacie, poprzez publikowanie tekstów w tym czasopiśmie. Mile widziane są również wszelkie propozycje, czy sugestie dotyczące rozwoju Wehikułu. Piszcie na adres mailowy, bądź zgłaszajcie się do nas bezpośrednio. Pozdrawiamy Was serdecznie i życzymy miłej lektury ! Redakcja Magazyn Studenckiego Koła Naukowego Historyków Instytutu Historii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie Wehikuł Czasu Wydawca: Instytut Historii UP Druk: KMK Poligrafia ul. Domagały 1, 30-741 Kraków Nakład: 500 egzemplarzy Adres redakcji: ul. Podchorążych 2, pok 10 E 30-084 Kraków.
WEHIKUŁ CZASU Nr 12 Marzec 2011 ISSN 2081 - 9439
SPIS TREŚCI CENTRUM DOKUMENTACJI ZSYŁEK WYPĘDZEŃ I PRZESIEDLEŃ
4 Wywiad z Wojewodą Małopolskim Stanisławem Kracikiem
6 Aby przyszłe pokolenia pamiętały... WYWIADY
8 Wywiad z Profesorem Jackiem Chrobaczyńskim
9 Rozmowa z doktorem Piotrem Trojańskim HISTORIE WSZELAKIE
12
Polityka asymilacyjna Imperium Romanum wobec barbarzyńców 16 Jedwabnictwo w Bizancjum 18 Sądecki minister zwany premierem Sądeckie ślady Juliana Dunajewskiego 21 Spór o mit założycielski Drugiej Rzeczypospolitej, Część 1 24 Czym Polacy walczyli w armiach zaborczych w czasie I wojny światowej przegląd oraz historia niektórych konstrukcji broni palnej 27 Amazonki jadą motorem na wojnę... 29 Jedyna taka krypta 31 Kilka słów o krakowskim getcie
Redakcja: Magdalena Kliś: redaktor naczelny, Krzysztof Śmigielski: v-ce redaktor, Marcin Daniel. Współpraca: Ewa Dyngosz, Jan Planta, Krzysztof Bassara, Mira Milczarek, Damian Nowak, Łukasz Połomski, Krzysztof Kloc, Jakub Łukasiński, Jakub Rosiek, Katarzyna Kotula Opieka Redakcyjna: dr Hubert Chudzio Skład i design: Krzysztof Śmigielski Okładka: Marcin Daniel e-mail:
wehikulczasu.up@gmail.com
Wehikuł Czasu nr 12/2011
3
CDZWP Wywiad z Wojewodą Małopolskim Stanisławem Kracikiem
Ewa Dyngosz, Krzysztof Śmigielski
Wehikuł Czasu: 12 stycznia powołano do życia Centrum Dokumentacji Przymusowej Migracji Polaków... Wojewoda Małopolski: Wcale nie będzie się nazywać Przymusowych Migracji, będzie to Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń - czyli prawda, a nie eufemizmy. WCz: Od 2008 roku Małopolski Urząd Wojewódzki współpracuje z Uniwersytetem Pedagogicznym i Uniwersytetem Jagiellońskim w kwestii inwentaryzacji grobów wojennych... WM: Chcę wyraźnie powiedzieć, że gdyby nie zaangażowanie dr. Huberta Chudzio, naszej współpracy by nie było. Obecnie prowadzimy inwentaryzację grobów wojennych, a dokumentację przekazujemy do każdej z gmin, gdzie są cmentarze bądź groby wojenne. Przekazujemy także środki na konserwację i restaurację zniszczonych cmentarzy czy też zniszczonych grobów. Natomiast cieszy mnie, że studenci jednej i drugiej uczelni podjęli się badania grobów w terenie. Badają księgi parafialne, rozmawiają z mieszkańcami, którzy mogą coś powiedzieć na temat czasów II wojny światowej. Efekt jest taki, że odkrywają nawet 30 procent zapomnianych grobów – czyli takich, których nie mieliśmy w bazie. To jest misja nie do przecenienia. Kiedy skończą się prace, wtedy będziemy mogli dokładnie powiedzieć, ile grobów znajduje się na terenie Małopolski. Natomiast pracą całkowicie pionierską jest podjęcie działań na
4
Wehikuł Czasu nr 12/2011
terenie Afryki. Być może zostaną one podjęte także na terenie Australii. Tamtejsza Polonia, dowiedziawszy się o naszych poczynaniach zaktywizowała się – tak samo zresztą jak Polonia brytyjska - w związku z tym mam dzisiaj pewność, że Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń będzie ważnym miejscem. Na początku myśleliśmy, że będzie to rodzaj wirtualnego muzeum, ale wielu ludzi, którzy mają za sobą szlak z Syberii dookoła świata, ma całe mnóstwo pamiątek, dokumentów fotograficznych, mundurów Sam fakt, że centrum powstanie, wpływa na to, że ci ludzi zaczynają inaczej patrzeć na swoje pamiątki. Chcą, żeby jeszcze komuś mogły się przysłużyć np. poprzez edukację. Cała misja dr. Chudzio i jego studentów sprawiła dużo satysfakcji związkom sybirackim. Prowadzą one wydawnictwa, mają swoją dokumentację, ale mają też opowieść o losach swoich i swoich bliskich. To, że te losy są dokumentowane w formie multimedialnej jest bardzo ważne, szczególnie dla Was. Bo Państwo należycie już do pokolenia, w którym samo słowo spisane nie znaczy wiele - potrzebujecie jeszcze dźwięku i obrazu. Klasyczne pozycje historyczne, nawet autorstwa Normana Davisa, dziś mało kogo poruszają, natomiast świadectwo osobiste wciąż robi wrażenie. Podam pewien przykład: odwiedził mnie Adam Macedoński, który jako dziewięciolatek wkroczył w czasy wojenne. Mówił o swoich przeżyciach, strachu, o spotkaniach z Niemcami, o kopniaku, który kiedyś dostał w pociągu i czuje go do dzisiaj. O tym jak czasami nie miał pewności, co naprawdę jadł, może nawet ludzkie mięso, bo nie wiedział, co było sprzedawane na bazarze. Jego opowieść niesamowicie mnie poruszyła, choć przecież o tego typu wydarzeniach w literaturze można przeczytać. Ale silniejsze jest ludzkie świadectwo. Mamy ostatnią okazję, by rejestrować wypowiedzi tych, którzy jeszcze żyją i mogą nam coś opowiedzieć o tamtych ciężkich czasach. Dlatego też nasze centrum nie będzie tylko wirtualne. Mamy nadzieję, że w tym roku zaczniemy wprowadzać się do Fortu Skotniki. Myślę, że fort jest bardzo dobrym miejscem na takie przedsięwzięcie, ma swój specyficzny klimat. Na pewno będzie się
CDZWP tam bardzo dobrze przychodziło i słuchało wykładów, oglądało wystawy interaktywne. Będzie to miejsce, gdzie młodzi ludzie będą się mogli uczyć trudnej historii - nie gospodarczej, politycznej, ale tej o trudnych ludzkich losach, splątanych życiorysach, które mogłyby być materiałem na wiele filmów. WCz: W związku z planowanym rozwojem prac nad inwentaryzacją grobów oraz poszukiwaniem śladów polskich zesłańców np. w Australii czy Indiach, chcielibyśmy zapytać, czy Pan Wojewoda wesprze finansowo nasze dążenia? WM: Cóż, nawet jeśli nie będziemy mieć pieniędzy, to na pewno razem będziemy starać się, by je pozyskać. Państwo tej pomocy potrzebujecie i zasługujecie na nią, świadczy o tym Państwa dorobek. I ta perspektywa, że z Wielkiej Brytanii i Australii będziemy mogli otrzymywać dokumentację i jakieś eksponaty. To wszystko jest tego warte. Nie mogę powiedzieć, że mam nieograniczone możliwości finansowe, bo tak nie jest, ale na pewno nie pozostaniecie bez wsparcia. Kiedy będą konkretne plany, kosztorysy, wtedy możemy o tym rozmawiać. WCz: Czy uważa Pan, że jest za późno aby zajmować się tą tematyką? WM: Jest takie piękne zdanie Tadeusza Mazowieckiego: „Nigdy nie jest za późno, żeby przerwać ludobójstwo”. Kiedy mieszkałem w Niepołomicach, poznałem człowieka który pracował w kopalniach w Workucie i Magadanie. Pierwsze co zrobiłem, to nagrałem jego długą, wielogodzinną relację z tamtych wydarzeń. Niedługo potem ten człowiek zmarł. Póki ci ludzie żyją, trzeba robić wszystko, by zapisać ich przeżycia. Jeżeli tego nie zrobiono wcześniej, to trudno. Myślę, że zagadnienia dotyczące badania przeszłości to rzecz niełatwa. Jestem teraz pod wrażeniem wspomnień pana Kubackiego, który miał 70 lat, kiedy wybuchła II wojna światowa, był sekretarzem magistratu krakowskiego. Od sierpnia 1939 roku pisał dziennik. Walorem tej książki jest to, że zapis prowadzony był na bieżąco. Nie ma tej wady, którą mają wszystkie wspomnienia, pamiętniki, w których pamięć retrospektywna zmienia fakty, upiększa, redukuje. Retrospekcja nigdy nie będzie tym samym,
co relacja pisana „na żywo”. Dlatego też w tym sensie jest za późno, ale ważne, że można to jeszcze robić, póki żyją ostatnie osoby, które pamiętają i chcą ocalić od zapomnienia te ważne wydarzenia. WCz: Co według Pana będzie stanowić o powodzeniu projektu? WM: Narody, które tracą pamięć, tracą tożsamość. To wszystko zależy od ludzi – bo można zbudować najpiękniejsze mury, można wznieść ciekawą i przemawiającą architekturę, ale jeżeli nie będzie tam ludzkiego zaangażowania, to wszystko na nic. Projekt ma szansę powodzenia, bo widzę wasze zaangażowanie. W działaniu musi być „dobra energia”, która nie jest tylko hobby, ale jest pasją, wykonywaną z poczuciem misji. Centrum musi przede wszystkim przyciągać młodych ludzi, który pamiętają o swoich dziadkach, pradziadkach. Jest pytanie, czy tę wiedzę uda się upowszechnić. Jest to swoistego rodzaju atawizm, potrzeba znania faktów o swoich przodkach. Nigdy nie zapomnę swojego przelotu Black Hawkiem nad Chicago. Dopytywałem się, gdzie stały rzeźnie i pralnie, w których pracował mój dziadek. Już dawno nie ma tych obiektów, ale na tą część miasta spoglądałem zupełnie inaczej niż na resztę. Człowiek chce coś wiedzieć o swojej przeszłości. WCz: Z perspektywy czasu, jak Pan ocenia współpracę ze studentami? W.M.: Jak najbardziej pozytywnie. Zawszę będę podziwiał ludzi, który robią więcej niż muszą. A jeżeli jeszcze mają pasję, która nie jest tylko frajdą, to musi budzić podziw. WCz: Małopolski Urząd Wojewódzki jest pionierem i wzorem dla innych województw, jeśli chodzi o inwentaryzację grobów wojennych oraz utworzenie Centrum. Jaka jest perspektywa rozwojowa tych projektów? Czy ma Pan jakąś ideę, marzenie w tych względach? W.M.: W sierpniu zeszłego roku zapoczątkowałem program „Kultura Pamięci – tożsamość Małopolski” - Państwa misja się w nim idealnie mieści. Sięgając od czasów Konfederacji Barskiej do lat 90 XX w. chcemy budować pewnego rodzaju kulturę pamięci, która nie będzie tylko pamięcią historyczną
Wehikuł Czasu nr 12/2011
5
CDZWP czy polityką historyczną. Kiedy byłem burmistrzem Niepołomic, zinwentaryzowaliśmy groby na terenie gminy. Ustaliliśmy, że każda szkoła ma wyznaczony określony cmentarz. Ktoś musi się tymi cmentarzami opiekować, a nie chodzi o to, aby robili to pracownicy komunalni. Sens jest w tym, aby zajmowały się tym kolejne roczniki, które przychodzą do szkoły. Przez to pozostaje ślad w pamięci i budzi się szacunek wobec tych, co zginęli w czasie wojny. Mamy też projekt realizowany przez Centrum Oświęcimskiego Dialogu i Modlitwy i Szkołę im. Pawła Włodkowica dotyczący Holokaustu, praw człowieka w ujęciu wojny. Jest też inicjatywa „sadzenia róż” - jest to próba stworzenia polsko – ukraińskiego Yad Vashem. Jak w wypadku „Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata” w Izraelu, tak tutaj jest dokumentacja pokazująca że Ukraińcy też ratowali Polaków. Ocaleni i Ocalający sadzą róże po jednej i po drugiej stronie miejscowości w której mieszkają lub mieszkali. Drobny symbol, ale budujący ważną więź między tymi ludźmi, ale też przekładający się na relacje międzypaństwowe. W RFN powstała taka ini-cjatywa: „Znak Pokuty”. Polegała na tym, że przyjeżdżała do Polski młodzież niemiecka i porządkowała cmentarze żydowskie czy polskie, jako pokutę za winy ojców czy dziadków. WCz: Panie Wojewodo, trochę odbiegając od tematu. Bezrobocie sięga w Polsce ok. 12 procent. W tym najwięcej, bo ok. 40 procent z tej rzeszy, jest osób zaraz po studiach. Może także my zostaniemy postawieni w takiej sytuacji. To jest smutna rzeczywistość... WM: To prawda, Kraków cały czas się chwali że ma 200 tys. studentów i wypina pierś po ordery. Ja zaś pytam, co się robi, aby ci ludzie mogli znaleźć pracę? A co ja zrobiłem? Po pierwsze, na skutek mojego działania powstało parę tysięcy miejsc pracy w Niepołomickiej Strefie Przemysłowej. Pozyskując inwestorów, pomogłem w tworzeniutych miejsc pracy. Po drugie, podjąłem rozmowy z rektorami krakowskich uczelni na forum rektorów, powtórzyłem to na spotkaniu firm informatycznych: my źle ustawiamy perspektywę. Pytałem, co robi się na uczelniach, aby nie
6
Wehikuł Czasu nr 12/2011
odpowiadać tylko i wyłącznie firmom outsourcing’owym, bo to te tworzą najwięcej miejsc pracy. Jakiego fachowca chcą dostać, czego trzeba nauczyć studenta. Trzeba pracować ze studentami tak, aby mieli inny dylemat, jak skończą studia. Nie gdzie wysłać swoje CV, tylko kogo zatrudnić w swojej firmie. Mam tu na myśli mikro przedsiębiorstwa, na których opierają się np. Niemcy. Duże korporacje, gdy decydują, że się przenoszą, to robią to bez sentymentu. Zwiną interes choćby pojutrze. Firmy rodzinne, to są firmy, które się nie przeniosą, one wykonują jakiś wycinek pracy dla korporacji. I mają zagwarantowane, że nikt nie zna przepisu na cały produkt. I tego typu firmy tutaj mają szansę zostać, niezależnie od tego, gdzie będzie centrala koncernu. Ale wyobrażam sobie sytuację, że 10 tys. inżynierów traci pracę w Krakowie, bo jakaś firma decyduje się przenieść do Rumunii czy na Ukrainę. Pocieszamy się, że młodzi ludzie są świetnie przygotowani językowo, zawodowo i choć dzisiaj prawdopodobieństwo przeniesienia się firmy jest małe, to za parę lat sytuacja może się zmienić. Trzeba uczyć młodych ludzi przedsiębiorczości. Po trzecie, chcemy zbudować III kampus technologiczny w Nowej Hucie i miasto się w to włącza. Tam jest 500 – 600 ha gruntów, które można przeznaczyć np. pod centrum IT, a nie kolejny supermarket czy galerie handlowe. Młodzi ludzie żądają konkretów. Wszystko zależy od nich, ale przede wszystkim od tego, jak się samorealizują. WCz: Panie Wojewodo dziękujemy za udzielenie nam wywiadu, często wyprzedzał Pan nasze pytania... WM: To tylko pokazuje, że mamy wspólny cel. Dziękuję Państwu bardzo.
Aby przyszłe pokolenia pamiętały... Czyli o Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń Krzysztof Śmigielski
Po wielu latach przemilczania tematu wysiedleń Polaków z terenów całej Rzeczy-
CDZWP pospolitej, nadeszła wreszcie decyzja tak długo wyczekiwana przez środowisko Sybiraków i wypędzonych ze swych domów przez Niemców w czasie II wojny światowej. Powstało Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń. Jest to wydarzenie bez precedensu w naszej historii. Pamięć o ludziach, którzy przeżyli zesłanie, wypędzenie i przesiedlenia zostanie utrwalona tak „aby przyszłe pokolenia pamiętały...” W dniu 17 listopada 2010 r. Jego Magnificencja Rektor Uniwersytetu Pedagogicznego - prof. dr hab. Michał Śliwa i Wojewoda Małopolski - Stanisław Kracik podpisali List Intencyjny w sprawie powołania Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń. Po wielu planach, deklaracjach, obietnicach, w końcu ziszczą się oczekiwania ludzi, bez których nie istniałaby wolna Polska. Dnia 12 stycznia 2011 r. w oparciu o uchwałę Senatu UP z dnia 25 października 2010 r., Rektor prof. Michał Śliwa, powołał do życia „Centrum”. Wojewoda Małopolski Stanisław Kracik oddał na ten cel lokal przy ul. Brackiej 13 w Krakowie. Docelowo Wojewoda Małopolski zobowiązał się przekazać Fort Skotniki. O tym zabytkowym obiekcie piszemy poniżej. Nadzór nad Centrum sprawuje Rektor Uniwersytetu Pedagogicznego, zaś opiekę merytoryczną Instytut Historii UP. 1 marca nastąpiło oficjalne otwarcie biura Centrum przy ul. Brackiej. W uroczystości wzięli udział: Sybiracy, władze Małopolski na czele z wojewodą Stanisławem Kracikiem, władze Uniwersytetu Pedagogicznego z rektorem Michałem Śliwą oraz studenci i doktoranci UP. Otwarcie Centrum było także ważnym wydarzeniem medialnym. Świadczy o tym kilkadziesiąt relacji w czasopismach, radiach i telewizjach oraz w mediach elektronicznych. W pierwszym dniu oficjalnego działania Centrum, otwarto wystawę „Polscy Sybiracy w Wielkiej Brytanii – Leicester” oraz strony internetowe: „Polskie cmentarze w Afryce Wschodniej” i „Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń” (strona kontaktowa). W tym miejscu należy mocno podkreślić, że powołanie do życia Centrum jest wynikiem wieloletniej działalności Studenc-kiego Koła Naukowego Historyków UP
pod kierunkiem dra Huberta Chudzio, który jest autorem projektu powstania Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń. W dużej mierze to właśnie studenci i doktoranci skupieni w SKNH będą tworzyli tą ważną instytucję. Głównym celem Centrum jest ochrona przed zapomnieniem losów mieszkańców (przymusowo wysiedlonych) Rzeczypospolitej w jej obecnych i byłych granicach, począwszy od czasów Konfederacji Barskiej, a skończywszy na czasach komunistycznego zniewolenia. Kolejnym celem Centrum jest poszerzanie i rozpowszechnianie wiedzy na ten temat. Oprócz tego mają być realizowane projekty naukowe, konferencje oraz wydawane publikacje. W ramach Centrum powstaną także: interaktywne muzeum, biblioteka i archiwum. Jednostka badawcza będzie kolejnym etapem tworzenia Centrum. W pierwszym okresie działalności Centrum, najważniejsze jest zbieranie relacji świadków historii, którzy przeżyli zsyłki, wypędzenia i przesiedlenia. W samym Krakowie żyje jeszcze około 800 Sybiraków. Fort 52 składa się dwóch części: fort 52 1/2 N Skotniki i Fort 52 1/2 S Sidzina. Fort Skotniki został zbudowany w latach 1897 - 1898 jako mały fort pancerny, dla obrony południowo - zachodniego frontu Twierdzy Kraków. Część północna - fort 52 1/2 N Skotniki posiada kaponierę obrony wjazdu, piętrowy blok koszarowo bojowy ze stanowiskami wież pancernych i piechoty na stropodachu, fosę o stoku spłaszczonym. Posiadał dwie wieże artyleryjskie M.94 i kopułę obserwacyjną. Załogę fortu tworzyło: 3 oficerów, 31 artylerzystów i 116 żołnierzy piechoty. Fort połączony jest drogą krytą z fortem 52 1/2 S. Fort jest w bardzo dobrym stanie, wieże pancerne złomowano po roku 1945, a także przebudowano stropodach i pokryto dachem, zachowały się okiennice i drzwi pancerne. Fort zostanie przystosowany dla potrzeb Centrum i mamy nadzieję będzie kolejnym miejscem chętnie odwiedzanym przez rzesze krakowian i turystów. Literatura: Janusz Bogdanowski, Warownie i zieleń twierdzy Kraków, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1979.
Wehikuł Czasu nr 12/2011
7
WYWIADY „Studenci zawsze wiedzą, że jak jest transmisja meczu, to do mnie się nie dzwoni”, czyli wywiad z Profesorem Jackiem Chrobaczyńskim W imieniu Wehikułu Czasu rozmawiała Mira Milczarek Wehikuł Czasu: Panie Profesorze, dlaczego akurat wybrał Pan studia historyczne? Czy był jakiś inny kierunek, który Pana interesował? Prof. Jacek Chrobaczyński: Muszę przyznać, że uderzyła Pani w czuły punkt, ponieważ ja się w ogóle nie wybierałem na historię. Chciałem studiować prawo, a ponieważ do studiowania prawa niezbędna była historia, stąd moje głębsze zainteresowanie nią. Gdy nie dostałem się na wymarzony kierunek, a osiągnąłem wiek poboru do wojska, musiałem coś zrobić ze swoją osobą, w związku z tym, przyjaciele z mojego małego miasta na Podkarpaciu podpowiedzieli mi, że trochę łatwiej dostać się do ówczesnej Wyższej Szkoły Pedagogicznej. Szczerze mówiąc, nawet nie wiedziałem o istnieniu takiej uczelni. Wie Pani, w małym podkarpackim mieście wiedziało się jedynie, że w Krakowie jest Uniwersytet Jagielloński, AGH i Szkoła Teatralna. Nie chciałem już ryzykować z prawem i dostałem się na naszą uczelnię o dziwo na kierunek filologia polska z historią. Jeden z pierwszych egzaminów z historii odbywał się u Prof. Feliksa Kiryka. Po tym egzaminie Profesor zaproponował mi przejście na kierunek historia. Tak zaczęła się moja przygoda z historią, zapomniałem o Uniwersytecie Jagiellońskim. Nie żałuję. WCz: Chciałabym zapytać jaka jest pańska pasja poza oczywiście historią? Ma Pan jakieś szczególne hobby? Prof. J. Ch.: Oczywiście, pomijam kwestię piłki nożnej, która jest obligatoryjną częścią moich zainteresowań. Moi znajomi oraz studenci zawsze wiedzą, że jak jest transmisja meczu, to do mnie się nie dzwoni. Natomiast jeżeli chodzi o hobby, to muszę się Pani przyznać, że niejako wsiąknąłem w coś, co nazywa się ogród i domek na wsi. Tym lu-
8
Wehikuł Czasu nr 12/2011
bię się zajmować. Ponieważ mieszkamy w małym domku pod Wieliczką, tak więc kwiatki, różne takie rzeczy są mi niezwykle miłe. Kiedyś zbierałem etykietki z zapałek, ale jakoś mi to przeszło. Natomiast to, co wysoko sobie cenię to dobry teatr i literatura. WCz: Znajduje Pan na to czas? Prof. J. Ch.: Niestety nie, a chciałbym. Brak czasu wiąże się z tym, że mam duże obciążenia dydaktyczne, obciążenia związane z badaniami, aktywnością w środowisku. Byłem współorganizatorem niedawnego Kongresu polsko-rosyjskiego. Za dwa lata organizujemy w Krakowie drugi światowy kongres historyków zajmujących się dziejami Polski. Niemal na nic nie mam czasu. WCz: Trudno się nie zgodzić z faktem, że studia stały się powszechne. Dziś bez wątpienia łatwiej dostać się na uczelnie niż np. dwadzieścia lub trzydzieści lat temu. Tak naprawdę na większości kierunków wymagane jest tylko świadectwo maturalne. Czy uważa Pan Prof., że jest to dobre? Może lepiej byłoby przywrócić obowiązkowe egzaminy wstępne? Prof. J. Ch.: Muszę z przykrością stwierdzić, że masowość powoduje obniżenie poziomu. Faktem jest, że mamy do czynienia z dwoma, nieprzystającymi do siebie epokami. Nie jestem zwolennikiem jakiegoś ostrego traktowania na egzaminie wstępnym, bo to nie jest dobre miejsce na selekcje. Wtedy, gdy ja zdawałem, były inne czasy. Jednak gdybym miał spojrzeć na dzisiejsze warunki, to owszem, jestem zwolennikiem np. zapisywania się na studia, tylko trzeba sobie zdawać sprawę z jednej rzeczy - jeżeli chcemy, a uważam, że powinniśmy, wykształcić też elitę, to elitarność kłóci się z powszechnością. WCz: Jakie jest pańskie stanowisko wobec projektu Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, który przewiduje płatny drugi kierunek? Prof. J. Ch.: Odwołam się do M. Friedmana: „Nie istnieje coś takiego jak darmowe obiady”. Ktoś za ten obiad musiał zapłacić. Otóż wyobrażenie, że wszystko będzie za darmo jest złym wyobrażeniem. Jeżeli finansuje się coś z własnych środków to automatycznie inaczej się dba o cały mechanizm. Oczywiś-
WYWIADY cie, pochwalam studiowanie drugiego kierunku. Jednak nie może to być zjawisko masowe. Nie potrafię sobie wyobrazić, że można solidnie przestudiować dwa trudne pięcioletnie kierunki, choć znam osoby, które kończą Akademię Medyczną i studia humanistyczne, np. minister Bogdan Klich jest z wykształcenia psychiatrą oraz historykiem po skończonych studiach uniwersyteckich. Jednak takie przypadki to wyjątki. To wiąże się z niesamowitym obciążeniem intelektualnym. Sumując wypowiedź, myślę, że gdyby funkcjonował sensowny system finansowania studiów, nie państwowy, ale właśnie taki kontraktowy, to studia powinny być płatne, oczywiście nie w stylu amerykańskim. Chodzi o relację, aby obie strony – uczelnia i student, wiedziały o tym i rozumiały tę sytuację. I z niej po porostu korzystały świadomie. Tak jak, upraszczając oczywiście, zachowujemy się w sklepie, choć zaznaczam, że uczelnia sklepem nie jest. WCz: Czy według Pana łatwo być studentem? Prof. J. Ch.: Przede wszystkim przyjemnie! Bardzo chętnie wróciłbym do tego okresu, choć czasy gdy studiowałem, były zupełnie inne. WCz: Jak Pan Prof. wspomina własne studia? Prof. J. Ch.: Po pierwsze mieliśmy znacznie więcej zajęć. Więcej egzaminów. Chodziliśmy obligatoryjnie na wojsko, które pochłaniało nam jeden dzień w tygodniu, proszę przy tym pamiętać, że sobota była normalnym dniem zajęć. Wszyscy studiujący tutaj mężczyźni mieli stawić się w mundurach o godzinie 7.15 rano na zajęcia, które trwały niekiedy do godziny 20.00. W czasach studenckich muszę przyznać, miałem okazję częściej chodzić do kina i teatru. Pamiętam, że taką odskocznią od szarej rzeczywistości, były dla nas juwenalia. Teraz, gdy dostępnych jest więcej rozrywek, czas można spędzać na różne sposoby, te juwenalia nie są już tak bardzo popularne. Ale, to co, pozostało do dziś, to pewien podział środowiska akademickiego - na studenci z Krakowa i ci przyjezdni. Pamiętam jeszcze taką knajpę, która nazywała się „BARCELONA”. Można w niej było zjeść
coś dobrego, koledzy często chodzili tam na piwo. Był tam kelner, pan Jasiu, z którym wszystkie roczniki studiów były w komitywie. Dziś dezintegracja jest większa. Tak mi się przynajmniej wydaje. Dowodzi to jedynie tego, że po prostu zmieniliśmy się my, studenci, uczelnie. WCz: Mógłby Pan opisać dzisiejszego studenta historii Uniwersytetu Pedagogicznego? Prof. J. Ch.: Ciekawy świata. To jest najistotniejsze, jeżeli solidnie z tego korzystają. Moje pokolenie nie miało takich możliwości. Studiując można naprawdę zwiedzić kawał świata. Wcześniej nie było o tym mowy. WCz: Proszę dokończyć zdanie: W mojej pracy najbardziej lubię… Prof. J. Ch. Moją pracę. Ja traktowałem ją i nadal tak pozostaje, jako swoje bardzo dobre hobby. Nigdy w pracy nie jestem zmęczony, nie nudzę się. Proszę też pamiętać, że mówiąc „w pracy” nie mam na myśli tylko tu i teraz – gabinetu, sali dydaktycznej. Jestem cały czas zaangażowany. To nie jest choroba! Po prostu naprawdę lubię to, co robię. Badania, publikacje, zajęcia ze studentami, bardzo mi to odpowiada. Ja się tutaj naprawdę dobrze czuję. WCz.: Dziękuję bardzo za rozmowę. Prof. J. Ch.: Również, bardzo dziękuję.
Rozmowa z Doktorem Piotrem Trojańskim na temat Holokaustu Katarzyna Kotula.
Wehikuł Czasu: Wiek XX często nazywany jest „wiekiem ludobójstwa”- zaczął się zagładą Ormian w Turcji, a skończył czystkami etnicznymi w Jugosławii. Sam Holokaust nie był więc jedynym przypadkiem tego typu zbrodni. Dlaczego więc to właśnie Holokaust znajduje się na pierwszym miejscu w tym niechlubnym „rankingu” dokonanych aktów eksterminacji? Dr Piotr Trojański: Holokaust nie był jedynym ludobójstwem popełnionym w zeszłym stuleciu - zarówno przed jak i po nim podobne zbrodnie miały miejsce. W 1915
Wehikuł Czasu nr 12/2011
9
WYWIADY roku doszło do wspomnianej przez panią rzezi Ormian na terenie Imperium Osmańskiego. Według historyków zginęło tam od 600 tys. do 1,5 mln osób. To wydarzenie uważamy za pierwsze ludobójstwo XX wieku. Holokaust był drugim w kolejności aktem ludobójstwa z tym, że pierwszym, jeżeli chodzi o wagę, którą się do niego przykłada. Dlaczego tak się stało? Po pierwsze, pomiędzy Holokaustem, a innymi ludobójstwami występują pewne różnice. Po drugie, to właśnie Holokaust w bezpośredni sposób wpłynął na sposób postrzegania ludobójstwa przez społeczność międzynarodową obecnie. To pod jego wpływem powstała definicja ludobójstwa. Dokonał tego polski Żyd, Rafael Lemkin, który w czasie II wojny światowej wielokrotnie alarmował opinię publiczną o „poczynaniach” nazistów w Europie. Konsekwencją tego było uchwalenie przez ONZ w 1948 r. Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Od tego czasu, kraje europejskie zaczęły przykładać dużą wagę nie tylko do ich przestrzegania, ale również do zapobiegania zbrodniom ludobójstwa. W tym miejscu musimy również zwrócić uwagę na specyficzny sposób kultywowania przez Żydów pamięci swoich zamordowanych rodaków. Na samym początku nie przywiązywali oni dużej wagi do problemu Holokaustu, ponieważ nie chcieli wracać do historii dla nich poniekąd wstydliwej, tragicznej, która pokazała jak to Żydzi byli przedmiotem prześladowań. Ważniejsze dla nich wtedy było pokazywanie bohaterstwa Żydów, które rozumiano tylko w kategoriach walki zbrojnej. Przypomnę, że w tym czasie Izrael był w stanie wojny z sąsiadami. Musiał bronić swojej niepodległości. Stąd dla Żydów ważniejsze było akcentowanie elementów walki aniżeli martyrologii. Sytuacja stopniowo uległa zmianie dopiero w latach 50. wraz z powstaniem Instytutu Pamięci Yad Veshem w Jerozolimie. Punktem przełomowym był natomiast proces Adolfa Eichmana z 1961 roku. Ponieważ proces był transmitowany przez radio, wiele osób po raz pierwszy uzyskało możliwość skonfrontowania się z tą trudną częścią historii żydowskiej. Wówczas to społeczeństwo izraelskie zaczęło powoli zmieniać swój stosunek do Holokaustu. Żydzi dostrzegli
10 Wehikuł Czasu nr 12/2011
w nim część swojej tożsamości narodowej. Holokaust zaczęto wykorzystywać jako element jednoczący społeczeństwo w obliczu zewnętrznego zagrożenia. Pamięć o Holokauście ma zatem dzisiaj uświadomić całemu społeczeństwu izraelskiemu potrzebę mobilizacji i solidarności - jeżeli nie będą się bronić to może ich spotkać podobny los jak w czasie II wojny światowej. A zatem upolitycznienie i instrumentalizacja Holokaustu jest dzisiaj w Izraelu bardzo widoczna. WCz: Czym Holokaust różni się ludobójstw dokonanych na innych grupach etnicznych? Dr P.T.: Yehuda Bauer, który uznawany jest za jednego z najwybitniejszych współczesnych historyków Holokaustu stwierdził, że owa zbrodnia nie jest wydarzeniem wyjątkowym, lecz bezprecedensowym, co oznacza, że może się ona powtórzyć w przyszłości – niekoniecznie na tych samych ofiarach i z udziałem tych samych sprawców. Jest jednak kilka elementów, które wyróżniają Holokaust od innych zbrodni. Pierwszym jest jej skala, drugim - przemysłowy charakter i trzecim - podłoże ideologiczne. Po raz pierwszy w historii wszyscy ludzie danej grupy etnicznej, bez względu na wiek, płeć oraz miejsce przebywania, zostali skazani na zagładę. Niemcy przygotowali bowiem plany wymordowania wszystkich Żydów, nawet tych znajdujących się poza zasięgiem ich panowania. Nigdy wcześniej nie zabijano ludzi w sposób przemysłowy w komorach gazowych. Ponadto Zagłada pozbawiona była wszelkich przesłanek racjonalnych. Idea wymordowania Żydów była bowiem sprzeczna z pryncypiami ekonomicznymi i politycznymi III Rzeszy. Wynikała z obłędnego antysemityzmu, który rozwijał się w Europie przez wieki. Poza tym wszystkie pozostałe cechy Holokaustu, takie jak np. dehumanizacja ofiar, wykorzystanie do zabijania najnowszych zdobyczy techniki można było odnaleźć w innych ludobójstwach, np. w byłej Jugosławii czy Rwandzie. WCz: Obóz Auschwitz urósł do symbolu terroru, ludobójstwa i Shoah. Współcześnie jednak ze świadomości wypierany jest obraz „Auschwitz - miejsce eksterminacji”
WYWIADY na rzecz „Auschwitz - muzeum” - miejsca, gdzie przychodzą turyści, aby pozwiedzać, zobaczyć, kupić pamiątki. Czy powinniśmy więc podążać w tym kierunku i traktować takie miejsca po prostu jak muzea czy może jednak jako miejsca czci i pamięci zamordowanych tu osób? Dr P.T.: Jacek Lachendro w jednej ze swoich książek pt. „Zburzyć i zaorać..?” przypomniał o dylemacie, przed którym stanęli byli więźniowie Auschwitz tuż po wyzwoleniu. Co zrobić z tym miejscem? Jedni opowiadali się za zniszczeniem pozostałości obozu, inni natomiast postulowali zachowanie ich dla potomnych na wieczną przestrogę. Dzisiaj wielu ludzi jest przekonanych, że za pomocą Auschwitz można edukować. Nauczanie związane z tym miejscem prowadzi do kształtowania postaw, które zapobiegać będą popełnieniu podobnych zbrodni w przyszłości. Od sześciu lat w Oświęcimiu swoją działalność prowadzi Międzynarodowe Centrum Edukacji o Auschwitz i Holokauście. Jego misją jest nie tylko przekazywanie wiedzy o tym, co się tam wydarzyło, ale również wychowywanie dla pokoju, tolerancji oraz dla przeciwdziałania zbrodniom przeciwko ludzkości. Możemy więc stwierdzić, że miejsce takie jak były obóz Auschwitz pełni dzisiaj podwójną rolę. Z jednej strony jest to rzeczywiście miejsce pamięci - największy cmentarz z okresu II wojny światowej na świecie. Z drugiej jednak strony jest to miejsce gdzie, odbywają się lekcje muzealne, które można zwiedzić z pomocą przewodnika czy zakupić materiały edukacyjne. WCz: Współcześnie śmierć i szeroko rozumiana przemoc wypełniają naszą codzienność, bynajmniej, nie będąc już tematami tabu. Co prawda mass media ukazują odrealniony obraz śmierci, to jednak przywykając do cierpienia nie robi ono na nas już tak wielkiego wrażenia. Jak więc powinniśmy uczyć o Holokauście, aby młodzież uchwyciła ten jego głębszy wymiar i nie sprowadzała go do roli po prostu kolejnej zbrodni? Dr P.T.: Obecnie, w czasach kiedy wrażliwość na śmierć zdewaluowała się, jest to bardzo trudne zadanie. Żyjemy bombar-
dowani informacjami o rożnych tragicznych wydarzeniach, które mają miejsce wokoło i po prostu przyzwyczajamy się do nich. Stajemy się obojętni na krzywdę ludzi i mniej empatyczni. Zastanawiamy się, czy jest coś jeszcze, co mogłoby nas zaskoczyć? Często odpowiedź jest pozytywna: Tak, wizyta w na terenie byłego obozu Auschwitz. Dlatego wizyta w miejscu pamięci odgrywa istotną rolę w procesie edukacji o tym wydarzeniu. Jak już wspomniałem, w Muzeum Auschwitz można w dosłowny sposób doświadczyć tego, co się tam wydarzyło. Wiedza zdobyta w autentycznym miejscu zbrodni w specyficzny sposób oddziałuje na młodego człowieka. I to być może jest właśnie sposób na uświadomienie mu, że to jest świat realny i że to wydarzyło się naprawdę! Jednak to jeszcze nie wszystko. Aby wychowywać do zapobiegania zbrodniom przeciwko ludzkości, musimy zmienić ludzi od wewnątrz i to w sposób gruntowny, wypracowując postawy, które w przyszłości nie będą powielać tych negatywnych wzorców. WCz: Podstawą pokojowego współżycia ludności o odmiennej rasie, wyznania, czy kulturze jest tolerancja. Czy tolerancji możemy się nauczyć? Czy jest to cecha generowana odgórnie? Czy może człowiek się z nią rodzi nie? Dr P.T.: Jeżeli założymy, że nietolerancja jest skutkiem braku edukacji, to tolerancja powinna być jej efektem. A zatem wychodząc z takiego założenia tolerancji można się nauczyć. Musimy jednak pamiętać, że to nie jest tylko proces polegający na zdobywaniu wiedzy, lecz również – a może przede wszystkim - kształtowania postaw. Tolerancji dla drugiego człowieka możemy nauczyć się poprzez spotkanie z nim, poprzez jego poznanie i weryfikację własnych uprzedzeń. Na tym właśnie opiera się wychowanie do tolerancji - na wiedzy oraz skonfrontowaniu posiadanych stereotypów, poprzez bezpośredni kontakt z drugim człowiekiem. WCz: Polskie spojrzenie na tamte wydarzenia pozostaje w znacznej rozbieżności z punktem widzenia strony żydowskiej. Z naszej strony, pokutuje ciągle obraz narodu polskiego, który pomimo okupacyjnego jarzma wykazał się odwagą, empatią i wspaniało-
Wehikuł Czasu nr 12/2011
11
WYWIADY myślnością ze względu na pomoc niesioną ludności żydowskiej. Jednak, czy w polskiej mentalności istnieje w ogóle świadomość dopuszczenia się pewnych nadużyć związanych z wykorzystaniem tragicznego położenia Żydów? I czy umiemy (powinniśmy) wziąć za nie odpowiedzialność? Dr P.T.: Powszechnie wiadomo, że każdy z nas woli pamiętać rzeczy dobre, natomiast te złe raczej wypierać z własnej świadomości. Jest to proces charakterystyczny dla każdego społeczeństwa, w tym również i polskiego. Przez wiele lat nie mówiliśmy o tych, powiedzmy „wstydliwych rzeczach” z różnych względów. Było to przede wszystkim niewygodne. Poza tym niemały wpływ na taki stan rzeczy miały uwarunkowania polityczne. W okresie komunizmu podkreślano głównie szlachetność Polaków, ich pomoc niesioną Żydom. Zapominano o tym, że część społeczeństwa polskiego rzeczywiście uległa propagandzie nazistowskiej i dopuściła się różnych zbrodni, począwszy od szmalcownictwa, poprzez kolaboracje z Niemcami, kończąc nawet na morderstwach Żydów. Państwo polskie chciało widzieć się wyłącznie w roli ofiary II wojny światowej, w związku z czym w tym szlachetnym obrazie Polski nie było miejsca na choćby pojedynczą winę, której naród mógłby się dopuścić. Sytuacja zmieniła się po upadku komunizmu, kiedy to podjęto pierwsze próby rewidowania historii najnowszej, w tym również stosunków polsko-żydowskich. Okazało się wówczas, że np. 10 lipca 1941 roku w Jedwabnem Polacy przy niemieckiej asyście dokonali zbrodni zamordowania ponad swoich 300 żydowskich sąsiadów. Gdy w 2000 r. za sprawą książki pt. „Sąsiedzi” Jana Tomasza Grossa wyszło to na jaw dla większości Polaków był to szok. Wielu odebrało to nawet, jako zniesławienie! Po przeprowadzonych przez Instytut Pamięci Narodowej badaniach, okazało się jednak, że rzeczywiście to była prawda. Co więcej, nie był to odosobniony przypadek, bowiem w rejonie łomżyńskim miało miejsce kilkadziesiąt podobnych pogromów. Wiedza ta ukształtowała na nowo obraz stosunków polsko-żydowskich okresu okupacji oraz społeczeństwa polskiego
12 Wehikuł Czasu nr 12/2011
w ogóle. Obraz ten do dziś penetruje naszą świadomość, w której znalazło się miejsce nie tylko na czyny szlachetne, ale także i haniebne. Dowodem na zmiany stosunku Polaków do tych kwestii jest fakt, iż podobne rewelacje nie budzą już dziś takich kontrowersji jak dawniej. Wydaje mi się, że społeczeństwo polskie dojrzało do stawiania czoła prawdzie, nawet tej najtrudniejszej. WCz: „Kto nie pamięta historii skazany jest na jej powtórne przeżywanie”- jak Pan Doktor rozumie tę sentencję? Dr P.T.: Słowa te, wypowiedziane przez Georga Santayanę, amerykańskiego poetę i filozofa znajdują się dzisiaj nad wejściem do jednego z baraków w Auschwitz. Muszę przyznać, że już podczas jednej z moich pierwszych wizyt w Oświęcimiu zwróciłem na nie uwagę. Do dzisiaj często je sobie powtarzam i zastanawiam się nad ich sensem. Myślę, że autorowi tych słów chodziło o to, że pamięć o Auschwitz może nas uchronić przed jego powtórzeniem się. Zgadzam się z Santayaną i uważam, że jeżeli zapomnimy o tym, co się tam wydarzyło, będziemy świadkami kolejnych ludobójstw w przyszłości. Jestem przekonany, że wizyta w Auschwitz potrafi zmieniać ludzi. Każdy, kto był tam choć raz z pewnością potwierdzi te słowa. WCz: Dziękuję za interesującą rozmowę. Dr P.T. Dziękuję bardzo!
Polityka asymilacyjna Imperium Romanum wobec barbarzyńców Krzysztof Bassara
Przez długie dziesięciolecia elity rządzące Rzymem, zastanawiały się, czy imperium powinno się dzielić z barbarzyńcami swoim dorobkiem, stając się promieniującym centrum cywilizowanego świata, czy raczej izolować się i bronić przed ich najazdami. Problem ten poruszali intelektualiści oraz artyści owych czasów. Z jednej strony sądzili, że świat cywilizowany – rzymski, lub szerzej śródziemnomorski – opiera się na cnotach
HISTORIE WSZELAKIE moralnych, dzięki którym panuje powszechny ład i harmonia społeczna, zaś świat barbarzyńców niesie tylko pożogę i agresję. Z drugiej strony, wobec coraz częstszych kontaktów stwierdzono, że barbarzyńcy po przyswojeniu sobie kultury rzymsko-hellenistycznej stają się istotami ludzkimi. Jednak ogromny problem stanowiły metody jakimi ten proces „ucywilizowania” ma się odbyć. Ostatecznie za cesarstwa ustanowiono wzorzec trzech stałych instytucji: armii, administracji i systemu podatków, dzięki którym bezpośrednio oddziaływały na Barbaricum. Podstawowym czynnikiem oddziaływania na ludy podbite stało się wojsko. Co ciekawe rola legionów nie tylko ograniczała się do utrzymania bezpieczeństwa i jedności państwa przy pomocy „ognia i miecza”. Czas pokoju był momentem kiedy, żołnierze rzymscy budowali drogi, akwedukty, świątynie, łaźnie, mosty, czy osuszali bagna. Obozy wojskowe stawały się zaczątkiem tworzenia rzymskiej kultury miejskiej. Również długa służba na danym terytorium powodowała, że autochtoni „zżywali się” z nowym rzymskim otoczeniem. Co ważniejsze do najdalszych części ówczesnego świata antycznego właśnie legionista, jako pierwszy niósł łacinę – nośnik ładu rzymskiego (prawa i edukacji). W obozach odkrzykiwał na łacińskie komendy i w tym języku szeptał miłosne zaklęcia do uszu kochanki. Wokół obozów powstawały miasta, gdzie osiedlali się weterani rzymscy i elity barbarzyńców, którym imponował rzymski zbytek. Tam też tętniło życie gospodarcze i towarzyskie. Długi okres pobytu wśród barbarzyńców powodował, że Rzymianie oswajali się z dotąd niezrozumiałymi dla nich praktykami. Nawet krytycznie nastawiony do barbarzyńców Strabon powołując się na osobiste doświadczenia Posejdoniosa podaje: „... początkowo budziło to [tj. zwyczaj wieszania głów przed domem co znamienitszych wrogów przez Galów] w nim wstręt, kiedy się jednak przyzwyczaił, mógł już na te głowy patrzeć spokojnie” (cytat za: M. Dillon, N. Chadwick, Ze świata Celtów, przeł. Z.Kubiak, Warszawa 1975, s.16). Również barbarzyńcy zaczęli patrzeć na dotychczasowych najeźdźców bardziej przychylnym okiem.
W okresie cesarstwa legiony całkowicie zostały przypisane do poszczególnych prowincji. Wobec długoletniej służby na danym terytorium zwiększał się zaciąg z „miejscowych” ochotników, którzy wprowadzali swój oryginalny koloryt w jednostkach. Tu za świetny przykład mogą uchodzić ubiory barbarzyńców przejęte przez Rzymian. Posłużyć się można choćby samym cesarzem Karakallą (Marcus Aurelius Antoninus Bassianus; 211217 n.e), który otrzymał przydomek caracalla od celtyckiego długiego do kostek płaszcza z rękawami i kapturem. Również zwyczaj no-szenia przez sztandarowych aquiliferi imaginifer skór zwierząt miał swoje korzenie w praktykach Celtów. Dla mieszkańców prowincji armia przynosiła także ze sobą możliwość rozwoju i wejścia do elity obywateli rzymskich (np.: cesarz Aurelian, czy Dioklecjan będąc synem wyzwoleńca z Dalmacji, w wojsku przebył podobną drogę, jak ten pierwszy – od szeregowego, aż osiągnął stanowisko namiestnika prowincji i wreszcie cesarza). Szczególnie od czasów cesarza Klaudiusza praktyką stało się nadawanie mieszkańcom prowincji po odbyciu służby w jednostkach pomocniczych tzw. auxilia obywatelstwa rzymskiego. Procesy romanizacji przez wojsko były skuteczne tylko i wyłącznie w zakresie niewielkich grup, wspólnot plemiennych barbarzyńców przy uwzględnieniu liczebnej dominacji Rzymian. W chwili załamania się wzrostu demograficznego w Italii (a co za tym idzie zmniejszenia się poboru samych Rzymian do legionów) doprowadziło to do załamania się procesu romanizacji w wojsku. Od mniej więcej III wieku n.e. nastała era barbaryzacji legionów. W parze z wojskiem szła administracja „...ponieważ służba cywilna, tak jak to będzie miało miejsce w carskiej Rosji, upodabnia się odtąd do służby wojskowej...” (Cytat za: Henri-Irénée Marrou, Zmierzch Rzymu czy późna starożytność? III-VI wiek, Warszawa 1997, s.15). Wprowadzenie na nowe tereny stałej administracji, połączonej z wyzyskiem początkowo niosło ze sobą poczucie krzywdy wśród barbarzyńców. Dopiero wczesne cesarstwo zaniechało praktyki maksymalnego wyzysku nowych prowincji – stosowane
Wehikuł Czasu nr 12/2011
13
HISTORIE WSZELAKIE dotąd standardowo przez organy republiki. Dodatkowo cesarskie imperium oparło swój system na dość dziwacznej kulturze miejskiej, gdzie z jednej strony wymagano od barbarzyńców lojalności do państwa uniwersalnego – Rzymu, zaś z drugiej umożliwiono im kontynuowanie dawnych zwyczajów. Poszczególne miasta zachowywały pewną autonomię i różnorodność systemów – stąd nadawano mieszkańcom prowincji prawa obywatelskie poszczególnych miast. Jednak idea ta „podwójnego obywatelstwa”, jak sugeruje w Studium Historii A. J. Toynbee musiała doprowadzić do upadku cywilizacji rzymskiej. Jego zdaniem kultura hellenistyczna, w której silne poczucie wspólnoty polis nigdy nie mogło zastąpić idei uniwersalnego państwa musiało doprowadzić do załamania się polityki asymilacyjnej. Podobnie było wśród Galów reprezentujących miejską kulturę oppidum. Rozwiązaniem, by w prowincjach zapanował spokój było wprowadzenie na stanowiska urzędnicze lokalnych elit. Już za Gajusza Juliusza Cezara barbarzyńskie elity były wiązane z administracją rzymską (Galowie dostali się nawet do senatu rzymskiego). Poprawa ich sytuacji materialnej i prawnej powodowała, że wiązały się one z kulturą rzymską. Ponadto lokalne elity w zamian za utrzymanie dotychczasowej pozycji (prawnomaterialnej) już w drugim pokoleniu po podboju wykazywały zazwyczaj pełną lojalność wobec Rzymu. W przypadku nadużyć władz rzymskich – w szczególności w prowincjach senatorskich, prowincjonalni urzędnicy wywodzący się z miejscowej elity mogli zgłaszać na tzw. konsyliach (tj. zebraniach samorządu lokalnego – concilium) swoje uwagi i zażalenia (wschodnim odpowiednikiem zgromadzeń przedstawicieli prowincji była koina). Rzymska organizacja państwowa dążyła do utworzenia monolitycznej struktury administracyjnej, mającej na celu stworzenie idealnie zharmonizowanego systemu. Jednak z natury system ten nie był doskonały. Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na dychotomię kulturową – zachodnią (gdzie żyli i tak nie w pełni zasymilowani barbarzyńcy, lub napływali wciąż nowi) oraz hellenistyczną (na bardzo wysokim rozwoju cywilizacyjnym – wyż-
14 Wehikuł Czasu nr 12/2011
szym od rzymskiej) natrafiamy na pewne opory w unifikacji imperium. Mimo, że Rzymianie dość sprawnie eliminowali każdą opozycję na całym kontynencie – wyjąwszy Brytanię, to „pokojowe cywilizowanie” przynosiło nikłe sukcesy. Dobrym rozwiązaniem była manifestacja siły. Do akcji wkraczały legiony. Zbuntowane prowincje traciły przywileje, rozbijano dawne układy sił plemiennych, opornych przywódców mordowano, reorganizoano całą administrację itd. Na zgliszczach dawnej organizacji wprowadzano Rzymian – kolonistów. W ten sposób postąpił cesarz Trajan, którego legiony w czasie wojen dackich wymordowały znaczną część populacji męskiej „barbarzyńskich” Daków. Również podatki, dzięki którym Rzym mógł się cieszyć dobrobytem były czynnikami stymulującymi zachowania na prowincji. Podatki dostarczały niezbędnych pieniędzy na utrzymanie administracji i wojska. Nadmierny ucisk podatkowy prowadził do buntów i powstań antyrzymskich. Dzięki poborom można było organizować życie w samowystarczalnym imperium. Cła oraz podatki od dochodu zapewniały albo wzrost dobrobytu na prowincji lub wręcz przeciwnie. W odpowiedzi na realne polepszenie się warunków bytowych przede wszystkim elit, które czerpały największe zyski z handlu popychało je do zabezpieczenia i respektowania porządku rzymskiego. Jednak nie wszyscy władcy rozumieli ten system zależności pomiędzy dobrą koniunkturą w gospodarce, a poparciem dla rzymskiego protektora. I tak za panowania Karusa (282-283) rodowitego Gala z Narbony, który przymykał oko na ucisk podatkowy przypadły bunty w Galii tzw. bagaudów. Również cesarz Dioklecjan np.: rozciągając podatki na całą wolną ludność swojego imperium doprowadził do buntów chłopskich. W opozycji do tych postaci można przedstawić cesarzy Hadriana i Antoninusa Piusa, którzy znakomicie rozumieli te zależności i dążyli do ograniczania nadużyć ze strony poborców podatkowych oraz stworzenia ciągłości i stabilności prawnej. Jednak te trzy czynniki nawet razem wzięte nie posiadają tak wielkiej siły, aby ujarzmić i narzucić barbarzyńcom kulturę rzymską i tworząc z nich Rzymian – ponieważ
HISTORIE WSZELAKIE są to czynniki przymusowe. Po pierwsze należało stworzyć więź łączącą Rzymian i nieRzymian. Tym czynnikiem stało się prawo (lex) - choć narzucone - obowiązujące wszystkich. Również należało utrwalić wspólną platformę porozumienia w wieloetnicznym imperium, którą stał się język (lingua Latina, ewentualnie greka). Również należy zwrócić uwagę na dorobek techniczny i sztukę rzymską, które zmieniały standardy bytowe oraz estetyczne. Także wraz z pojawieniem się religii (łac. religatio, -onis, „przywiązanie”, „umocowywanie”, ale nie w sensie pejoratywnym) chrześcijańskiej pojawił się nowy uniwersalny czynnik łączący bez względu na pochodzenie społeczne, kolor skóry itd.. W zasadzie w interesie władzy było rozciąganie prawa na jak najliczniejszą rzeszę społeczeństwa. W końcu tylko obywatelom rzymskim, a nie obywatelom miejskim przysługiwały obowiązki i prawa wydawane w Rzymie. Uwieńczeniem tego procesu było nadanie wszystkim wolnym osobom w granicach cesarstwa obywatelstwa rzymskiego przez cesarza Karakallę w 212 roku. Dzięki temu można było regulować wiele kwestii natury politycznej, społecznoobyczajowej, czy gospodarczej już nie tylko w samej Italii, lecz w całym imperium. Odpowiednio skonstruowane przepisy nie tylko zastępowały dotychczasowe różnorodne prawa zwyczajowe, ale czyniły jednolity system uniwersalnego porządku. Prawo wyznaczało i zmniejszało, jak to określają socjologowie „dylematy/problematyczne kwestie roli” tj. wieloznaczność norm, wartości, nakazów itd., w stosunku do człowieka, a co za tym idzie zwiększało transparentność i efektywność funkcjonowania całego społeczeństwa (polecam różne prace z zakresu socjologii, socjologii kultury: J.Szmatka, Małe struktury społeczne. Wstęp do mikrosocjologii strukturalnej, różne wydania, R. K. Merton, Teoria socjologiczna i struktura społeczna, różne wydania). Odpowiednie organy sądownicze dbały o przestrzeganie praw, zaś w przypadku ich złamania odpowiednie służby (w tym legiony) egzekwowały sankcje. Stąd było już o krok od zdyscyplinowanego społeczeństwa. Dodatkowo prawo, aby stworzyło więź, która łączyła wszystkich,
przeszło pewną ewolucję (np.: Rzymianie złagodzili klasyczny model rodziny rzymskiej, wprowadzając większą swobodę dla kobiet, tak jak to było u Greków i w celtyckiej części Barbaricum). Również rzadko stosowano radykalne prawa. Drogą ewolucyjną starano się eliminować niechciane elementy w barbarzyńskim społeczeństwie. Tak się stało w przypadku druidów w świecie celtyckich barbarzyńców. Lingua latina z kolei była w zasadzie jedynym językiem, którym można było się porozumiewać na całym terytorium imperium. Zwłaszcza po reformach Wespazjana zaprowadzonych w auxiliach łacina stała się niezbędna w komunikacji w armii. Zresztą Rzymianie w niesamowity sposób wywiązali się z zadania tworząc zespół abstrakcyjnych pojęć i stosunkowo prostej (w porównaniu np.: do greki) składni, dzięki którym można było nazwać i opisać wszystkie aspekty wielokulturowego imperium. Także edukacja w szkołach, gdzie uczono czytania i pisania po łacinie (lub grece) nie tylko objęła italską elitę. Na wzór rzymski takowe zakładano w całym imperium. Rzymianom nie tylko chodziło o samą naukę podstaw gramatycznych ich języka. To szkoły stały się miejscem, gdzie uczono i wpajano zasady społeczeństwa obywatelskiego, tj. całkowicie oddanego państwu. Stworzono jednolity kanon i model edukacji przygotowujący do życia w państwie. Jednak dotyczyły one tylko najbogatszych, a więc niewielkiego procentu całego społeczeństwa. Jeszcze większe sukcesy można przedstawić w dwóch pozostałych płaszczyznach asymilacji – sfery użytkowej oraz duchowej. Dzięki rzymskiej myśli technicznej oraz sztuce stworzono jednolitą dla całego imperium wspólną strefę użytkową: budowa dróg, kanalizacji, wież ciśnień, budynków użyteczności publicznej, a nawet miast. Wzór rzymskiej metropolii stał się głównym wzorcem do naśladowania. Funkcjonalność i utylitarność, przy zachowaniu walorów estetycznych – nawet jeśli nie świadomie – to podświadomie oddziaływała na barbarzyńców. Chrześcijaństwo ze swoim uniwersalnym podejściem oraz ekspansywnym przejmowaniu i przetwarzaniu dawnych wzorów kulturowych dokonało bardzo głębokich przemian w mentalności
Wehikuł Czasu nr 12/2011
15
HISTORIE WSZELAKIE barbarzyńców. Religia ta stała się bowiem duchowym zwornikiem dla całej populacji wierzącej w jednego Boga. Dla barbarzyńców chrześcijaństwo przyniosło rozwój i postęp cywilizacyjny. Również za pośrednictwem religii szerzono naukę języka łacińskiego – zwłaszcza w okresie schyłkowym cesarstwa zachodniego. BIBLIOGRAFIA: 1. Beard M., Henderson J., Kultura antyczna, przeł. G. Muszyński, Warszawa 1997. 2. Berresford Ellis P., Druidzi, przeł. P. Stalmaszczyk, Warszawa 1998. 3. Dillon M., Chadwick N., Ze świata Celtów, przeł. Z. Kubiak, Warszawa 1975. 4. Duroselle J. B., Historia narodów Europy, przeł. P. Wrzosek, M. Litwiniuk, K. SzeżyńskaMaćkowiak, pod red. A. Rysiewicz, A. Tłuchowska, Warszawa 1996. 5. Duval P. M., Życie codzienne w Galii w okresie pokoju rzymskiego (I-III wiek n.e.), przeł. E. Bąkowska, Warszawa 1967. 6. Irénée Marrou H., Zmierzch Rzymu, czy późna starożytność? III-IV wiek, przeł. M. Węcowski, Warszawa 1997. 7. Jaczynowska M., Dzieje Imperium Romanum, wyd. 2, Warszawa 1996. 8. Mała encyklopedia kultury antycznej A-Z, pod red. Z. Piszczek, Warszawa 1988. 9. Modzelewski K., Barbarzyńska Europa, Warszawa 2004. 10. Toynbee J. A., Studium historii. Skrót dokonany przez D.C. Somervella, przeł. J. Marzęcki, Warszawa 2000.
Jedwabnictwo w Bizancjum Damian Nowak
Początek jedwabnictwa w Bizancjum przypada na VI wiek, a konkretnie na okres panowania cesarza Justyniana Wielkiego. Jak podaje w swoim dziele „Wojna z Gotami”, kronikarz bizantyjski Prokopiusz z Cezarei, autokrator postanowił uniezależnić się od dostaw tego surowca z wrogiej sobie Persji. Zdecydował się skorzystać z usług mnichów indyjskich znajdujących się wówczas na jego
16 Wehikuł Czasu nr 12/2011
dworze, którzy zdołali przenieść jaja jedwabników na ziemię Romajów, jak też siebie nazywali mieszkańcy cesarstwa bizantyjskiego, pamiętający o swym rzymskim pochodzeniu. Wprowadzenie jedwabnictwa na tereny Cesarstwa nie obyło się bez trudności. Do produkcji tego cennego materiału potrzebowano jaj jedwabników, dużych ilości liści morwy oraz odpowiednio przygotowanego środowiska. Raz w roku na wiosnę niezbędna była także siła robocza, ponieważ wtedy właśnie gąsienice rosły i wymagały starannej opieki. Uprawa morwy nie stanowiła większego wyzwania, ponieważ drzewo to jest przystosowane do klimatu umiarkowanego. Teoretycznie Romajowie mogli stworzyć plantację jedwabników na obszarze całego swego państwa. Jednak nigdy to nie nastąpiło. Hodowano je w pobliżu wsi lub na skrajach lasów. Pierwsze próby wprowadzenia nowego zajęcia nastąpiły na terytorium Syrii, a głównie skoncentrowano je w dwóch miastach: w Bejrucie i Tyrze. Dla Cesarstwa Wschodniorzymskiego VII wiek to napór Arabów. Ich ataki spowodowały utratę Syrii i w konsekwencji przeniesiono produkcję jedwabiu na północno-zachodnie terytoria imperium. Tym samym u progu X wieku Konstantynopol stał się ważnym ośrodkiem jedwabniczym. Produkowane tam tkaniny stanowiły dary dla kościołów i monastyrów, a także dla wyższych urzędników, czy zasłużonych dowódców wojskowych. Tkaniny te często bywały wyposażane w cesarskie symbole: lwa, orła i gryfa. Stanowiły także ważny wskaźnik pozycji społecznej. Justynian wprowadził skierowany do swoich poddanych zakaz noszenia wysokiej jakości jedwabiu, a zwłaszcza tego o kolorze purpury, rezerwując go dla siebie, swojej rodziny i otoczenia cesarskiego. Szaty te, odgrywały niemniej ważną rolę w polityce międzynarodowej, stając się narzędziem dyplomacji bizantyjskiej, bowiem zabiegali o nie dygnitarze zagraniczni. Znamienny jest przykład Liutpranda z Kremony, posła Ottona I w Źrenicy Miast, jak z dumą nazywali swoją stolicę Bizantyjczycy. Wysłannik cesarski został zatrzymany przez celników bizantyjskich za szmuglo-
HISTORIE WSZELAKIE wanie jedwabiu. Próbował tłumaczyć się, iż czyni to samo co kupcy amalfijscy i weneccy. Faktycznie, rynek bizantyjski penetrowali kupcy z italskich miast. Amalfijczycy wracali do Italii z kadzidłami, drogocennymi tkaninami, perfumami, korzeniami, które poprzez pielgrzymów, wracających z Rzymu przez Via Francigena rozchodziły się dalej po Europie. Wenecjanie od 1071 r. nie chcąc pozostać w tyle, zaczęli wwozić do swojej republiki jedwab z Teb. Ponadto Bizantyjczycy dostosowali swoje prawo by rozwinąć jeszcze lepiej nowy przemysł. Przepisy o jedwabiu zostały skodyfikowane w Księdze Eparchy, zwanej także Księgą Prefekta z ok. 911 r., gdzie dla kupców nabywających jedwab na własny użytek, a następnie starających się go sprzedać czekała kara biczowania i konfiskaty majątku. Istotną rolę grał też kolor szat, bowiem należało zgłaszać do eparchy tkaniny o zabarwieniu brzoskwiniowym lub czerwonym. Dokonano również organizacji prywatnego handlu jedwabiem, zbierając go w pięć gildii w których zgromadzeni byli: sprzedawcy kokonów, przędzy, jedwabiu krajowego, importowanego i tkacze. Nałożono nakazy dotyczące barwiarzy i ich możliwości doboru kolorów. Za nakładanie bez pozwolenia purpury na surowy jedwab obcinano dłonie. Istniały także obostrzenia dotyczące kupna samego surowego jedwabiu. Za zakup tego produktu od cudzoziemca groziło wychłostanie, ogolenie i zamknięcie działalności. Jedwab stał się jednym z najważniejszych dóbr ekonomicznych państwa i nic dziwnego, że Bizantyjczycy zazdrośnie strzegli tajemnicy surowca. Równie stanowczo bronili sekretu wytwarzania greckiego ognia. W związku z tym Romajowie prowadzili politykę monopolistyczną. Co prawda, nie za każdego cesarza równie skuteczną, bowiem za słabego Konstantego Porfirogenety łatwiej szmuglowano jedwab niż za Nikefora II Fokasa. Ochrona cennej tajemnicy podyktowana była także warunkami ekonomicznymi, ponieważ gdyby cesarze pozwolili na większą podaż, to pamiętając, że popyt na luksusowe materiały ma ograniczoną wartość, ceny musiałyby spaść. O niedosycie
na rynku zachodnim świadczy fakt, iż Ludwik Pobożny mając zbyt małą ilość luksusowych szat z Konstantynopola zaczął własną produkcję purpurowych tkanin jedwabnych, lecz były one wyblakłe i dalekie od jakości bizantyjskich pierwowzorów. Z czasem pojawili się wyspecjalizowani urzędnicy do handlu jedwabiem nazywani „kommerkiarioi”, czyli „panowie jedwabnych materiałów”. Ich liczba rosła i uzyskali możliwość przybijania specjalnych pieczęci z wizerunkiem cesarza na produktach, co prawdopodobnie gwarantowało jakość towaru. W 1147 r. Roger II nie przyłączył się do II wyprawy krzyżowej. Zamiast tego zaatakował Bizancjum, wzorując się na taktyce Roberta Guiscarda i Boemunda, podbił wyspę Korfu skąd łupił pobliskie miasta cesarstwa, choć w rezultacie nie wyrządził dotkliwych strat imperium. Co najistotniejsze, w czasie tej zbrojnej eskapady porwał z Koryntu i Teb rzemieślników trudniących się jedwabnictwem i przeniósł ich do Palermo, gdzie zaczęto wytwarzać ten szlachetny materiał. Stamtąd jedwabnictwo przeniosło się do Italii i powędrowało dalej przez całą Europę. Choć obecnie wiemy o bizantyjskim jedwabiu więcej niż można wywnioskować z pozostawianych tkanin, to nadal pozostają tajemnicą kwestie uzyskiwania tak olśniewających kolorów i obszywania szat złotą nicią. Wybrana bibliografia: 1. Balard Michel, „Łaciński Wschód. XI-XV wiek”, Kraków 2010. 2. Hauziński Jerzy, „Kraje i kultury śródziemnomorskie”, Poznań 1990. 3. Lopez Robert Sabatino, Silk Industry in the Byzantine Empire, „Speculum”, vol. 20, no. 1, s. 1- 42. 4. Oikonomides Nicolas, Silk Trade and Production in Byzantium from the Sixth to the Ninth Century: The Seals of Kommerkiarioi, „Dumbarton Oaks Papers”, 1986, vol. 40, s. 35–53. 5. Piwowarczyk Dariusz, „Normanowie i Bizancjum w XI stuleciu”, Warszawa 2006.
Wehikuł Czasu nr 12/2011
17
HISTORIE WSZELAKIE Sądecki minister zwany premierem. Sądeckie ślady Juliana Dunajewskiego Łukasz Połomski
„Kabinett Dunajewski, Taaffe genannt” – mawiano w cesarskim Wiedniu końca XIX wieku. Zapewne wiele racji mieli Wiedeńczycy, tak nobilitując swojego ministra skarbu. A nas Galicjan, gdzieś w zapomnianym przez Kaisera Nowym Sączu napełniała duma. To tutaj wychowywał się przyszły minister. Bo o ile, jak mawiali Galicjanie „Bóg był wysoko a Kaiser daleko”, to minister - krajan dla Galicji i Sądecczyzny zawsze był blisko. Julian Dunajewski to nie człowiek a epoka… Sądecki pniok Sądeczanie od wieków dzielą mieszkańców regionu na „pnioków”, „krzoków” i „ptoków”. Julian Antoni Dunajewski urodził się w Stanisławowie w 1822 r., więc był „krzokiem”. Gdy wyjechał z miasta stał się „ptokiem”, zaś za zasługi dla Sądecczyzny został „pniokiem”. I takim rodowitym Sądeczaninem pamiętają go mieszkańcy tej ziemi do dziś. Ochrzczono go dopiero w kwietniu 1824 roku, wpisując w księdze parafialnej „Dónajewski”. Jego ojciec - Szymon, pochodził z rodziny szlacheckiej, wybrał zaś karierę urzędniczą. Matką Juliana była Antonina z Błażowskich. W czasie, gdy przyszły minister przyszedł na świat jego ojciec był jeszcze komisarzem okręgowym policji w Stanisławowie. Następnie został przeniesiony w latach dwudziestych XIX w. do małego miasteczka, jakim był Nowy Sącz. Tutaj Julian, wraz z bratem Albinem (1817 – 1894) spędzili młodość. Szymon Dunajewski jako komisarz policji był w mieście postacią poważaną i zaliczaną do elity ówczesnego miasta. Toteż mógł sobie pozwolić na solidną edukację dzieci. Obydwaj synowie skończyli w Nowym Sączu Szkołę Powszechną, a następnie 6 – letnie Gimnazjum im. Jana Długosza. Pod opieką dyrektora Wojciecha Klimaszewskiego i znakomitych profesorów Jerzego Merwartha, Wincentego Kiedoscha Julian zdobywał podstawy ekonomii. Sądeckie gim-
18 Wehikuł Czasu nr 12/2011
nazjum Długosza istniejące od 1818 roku do dzisiejszego dnia, przez lata zdobyło sobie jednak renomę szkoły humanistycznej. Julian Dunajewski opuścił mury tej szkoły w 1838 roku. Jego brat Albin miał za kilka lat zostać arcybiskupem i kardynałem krakowskim, Julian adwokatem i ministrem skarbu. Nie znamy dalszych losów Antoniny i Szymona Dunajewskich. Silne związki ministra z Nowym Sączem podtrzymywane w kolejnych latach mogą dawać przypuszczenie, iż tutaj mieszkali jeszcze długo. Być może nawet spoczywają na najstarszej sądeckiej nekropolii (tzw. Starym Cmentarzu) przy kościele Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny. Tutaj pochowana jest większość jego profesorów gimnazjalnych, w tym dyrektor Wojciech Klimaszewski. Niebezpieczny rewolucjonista W 1842 r. nasz bohater skończył studia wyższe (liceum) we Lwowie, studiując na pierwszym roku prawo we Wiedniu (1839). Szybko odbył praktykę u lwowskiego adwokata Raczyńskiego, po czym w 1850 r. doktoryzował się na Jagiellońskiej Wszechnicy, na podstawie rozprawy o organizacji gminy. Następnym etapem jego życia był Kraków, gdzie wykładał nauki polityczne, prawo karne, a następnie statystykę. Podejrzany przez władzę o „nielojalność” państwową, nie otrzymał nominacji na profesora. Cudem już był fakt, że nie zwolniono go z uczelni. Jeszcze bardziej skomplikował sobie życie żeniąc się z córką Alojzego i Antoniny Estreicherów, Marią. Była ona siostrą znanego bibliografa polskiego Karola Estreichera. Małżeństwo z członkiem rodziny słynącej z „wrogiego stosunku” do państwa, za jakich uważano Estreicherów, zostało uznane przez policję za „akt wrogi rządowi”. Tym małżeństwem mógł utrudnić sobie karierę naukową. Tylko dzięki protekcji ministra oświaty Thuna, został mianowany profesorem nauk politycznych i prawa karnego w Akademii Prawa w oddalonej od Krakowa Bratysławie. W 1856 r. został profesorem zwyczajnym. Szybko zaczął zmieniać uczelnie, na których uczył – od 1860 r. wykładał w Lwowie prawo administracyjne i ekonomię polityczną, a od
HISTORIE WSZELAKIE następnego roku nauki polityczne i statystykę w Krakowie. Cieszył się tutaj wielką estymą, pełniąc funkcję dziekana i trzykrotnie rektora krakowskiej wszechnicy (1865, 1868/69, 1879/80). Zaangażował się ponadto w życie naukowe Krakowa. Od początku istnienia był członkiem Akademii Umiejętności w Krakowie, a później także zastępcą kuratora tejże instytucji. Wydał w tym czasie pracę „Ziemia i kredyt” (w częściach ukazujących się w fachowej prasie ekonomicznej w latach 1864 – 1869). O popularności jego wykładów świadczy fakt, że były wydawane drukiem jeszcze w międzywojniu (1925 i 1935 r.). Profesor kładł nacisk na spójność moralności z ekonomią. W swoich wykładach wyraźnie sympatyzował z szkołą liberalną, ale i na własnych moralnych i etycznych zasadach. Był przecież konserwatystą. Stąd historyk Leon Piniński nazwał go „rozsądnym eklektykiem”. Stańczyk i konserwatysta W 1870 roku wrócił do Nowego Sącza, aby zostać posłem tej ziemi w sejmie krajowym. Także lud sądecki w 1873 roku, w pierwszych bezpośrednich wyborach krajowych wybrał profesora Dunajewskiego. Ten nie zawiódł „kraju lat dziecinnych”, kiedy trzeba było lobbować na rzecz linii kolejowej tarnowsko – leluchowskiej przebiegającej przez Sądecczyznę. Bowiem okazało się, że w 1872 roku postanowiono ominąć Nowy Sącz, prowadząc kolej na Grybów. Wtedy na sesji Rady Miasta padł wniosek radnego Bałabana, „aby się udać naprzód do honorowego obywatela tutejszego dr Smolki i posła Dunajewskiego, to jest zatelegrafować do nich a zarazem napisać, ażeby oni dali wyjaśnienie, jak sprawa o kolej względem tutejszego miasta stoi, a w razie gdyby ta sprawa pozostawioną była w Radzie Państwa na porządku dziennym, iżby oni sprawę na korzyść tutejszego miasta popierali”. Istotnie, interwencje wyżej wymienionych i posła Kazimierza Grocholskiego doprowadziły do uroczystego otwarcia linii kolei tarnowsko – leluchowkiej w Nowym Sączu 18 maja 1877 r. Miasto przyznało Julianowi Dunajewskiemu honorowe obywatelstwo już w 1875 roku. Rajcy uzasadniając tytuł napisali, że otrzymuje je
„w uznaniu jego zasług około dobra publicznego”. Nie zapomniał też o swoim krakowskim Uniwersytecie, stając się spiritus movens budowy Collegium Novum, hojnie dotując inwestycję projektu Feliksa Księgarskiego. Kraków też mu się odwdzięczył nazwaniem jego imieniem ulicy gdzie od 1904 r. mieścił się jego dom. Tym czasem ten jeszcze nie dawno „niebezpieczny rewolucjonista” 26 czerwca 1880 roku został mianowany ministrem skarbu nad Dunajem. Ta radosna wieść dotarła do Krakowa a także Nowego Sącza. W jego mieście rodzinnym w trybie natychmiastowym zebrała się Rada Miasta na nadzwyczajnym posiedzeniu. Wystosowano do rodaka telegram gratulacyjny, a kilka dni później do Wiednia udała się delegacja sądeckiego magistratu z burmistrzem Włodzimierzem Olszewskim na czele. W nocy z 26 na 27 czerwca, mimo iż to jedna z najkrótszych nocy w roku Nowy Sącz na wniosek rajców został iluminowany. Z tą nominacją Dunajewski zawiesił działalność naukową. Podobno, jak uważał prof. Zoll, ministrem został na prośbę samego cesarza, zachwyconego jego przemową. W tym czasie w Kole Polskim, dał się poznać jako polityczny konserwatysta, stając się sztandarową postacią krakowskich Stańczyków (obok Szujskiego, Tarnowskiego i swojego ucznia Bobrzyńskiego). Wielu zarzucało Dunajewskiemu potępienie powstania styczniowego, jako źle przygotowanego i odrealnionego od stawianych w nim celów. Czy poglądy Stańczyków były słuszne? Galicja przecież otrzymała szeroką autonomię, jednak większość współczesnych zarzuca wiernopoddańczość Wiedniowi. Wydaje się – jak zauważyli historycy zebrani na konferencji poświęconej Dunajewskiemu na UJ w 100 – lecie śmierci ( 2007 r.) – była to jedyna rozsądna droga. Z biegiem czasu profesor zaczął być głosem Koła Polskiego w najważniejszych sprawach. Dunajewski pragnął zrealizować reformę administracyjną Galicji, dzieląc ją na gminy, powiaty i gromady, z mianowanymi urzędnikami. Idea ta została zrealizowana dopiero w II RP. Bronił języka polskiego na
Wehikuł Czasu nr 12/2011
19
HISTORIE WSZELAKIE Uniwersytecie Czerniowieckim (1875 r.). Podobnie stanął w obronie języka czeskiego na uniwersytecie w Pradze: „W dziedzinie naukowej nic nie może zastąpić tej siły, tej skuteczności, jaką ma żywe słowo” – mówił do usatysfakcjonowanych Czechów. Jego przygarbiona sylwetka, niski dobitny głos, wąsy spuszczone na dół, roztargniony wzrok krótkowidza stały się charakterystyczne dla mównicy parlamentu. Wielu mu wytykało, że zapominał, iż w Wiedniu mówi się po niemiecku, a nie po polsku. Otaczał się głównie Polakami. Tak naprawdę niewiele go obchodziło, co o nim mówiono. Minister na czasy kryzysu Kiedy Dunajewski obejmował tekę ministra zastał sypiący się budżet i kraj na skraju bankructwa - krach na giełdzie wiedeńskiej w 1873 r., obciążenia budżetowe z 1878 r. związane z okupacją Bośni. Do tego dostał na start deficyt w wysokości 13 milionów guldenów. Jednak nie poddał się i zaczął realizować idee głoszone jeszcze na Krakowskiej Wszechnicy, zostawiając pod koniec urzędowania nadwyżkę w budżecie w wysokości 3 milionów guldenów. Mawiał: „Rzeczy nowych nie zbuduję, a powtarzać starych nie chcę”. Dlatego poprowadził nową politykę, opierającą się starym racjonalnym dysponowaniem finansami. Była to polityka oszczędna, charakteryzująca się surową kontrolą gospodarki. Wprowadził reformę podatkową od spirytusu, cukru i nafty, podwyżki ceł od kawy i cen wyrobów tytoniowych. Bardzo sprawnie działał w sferze polityki monetarnej, pragnąc wprowadzić złotą monetę do obiegu i utworzyć Landerbank – „bank dla krajów”, aby uzależnić operacje kredytowe od prywatnego kapitału. Zmonopolizował także gry lotto, dające z loterii poważne wpływy do budżetu. Dzięki jego umiejętnościom, gdy oddawał urząd, mógł sobie pozwolić na dotację dla armii i obronność państwa. Wreszcie, dzięki utworzonej nad-wyżce budżetowej mógł sobie pozwolić na dotowanie kolei żelaznych i inne inwestycje. Uzasadniał to barwnym stwierdzeniem: „Nie zarzyna się kury, co znosi jaja, ani krowy, co nas swym mlekiem karmi”. Dunajewski należał do ministrów twar-
20 Wehikuł Czasu nr 12/2011
do siedzących w Radzie Ministrów. Mógł sobie pozwolić na wiele. W 1885 r. mówił do Niemców: „Dalecy jesteśmy od zamiaru obecną opozycję lub w ogóle niemieckość gnębić lub choćby krzywdzić. Ale wykazaliśmy, że można rządzić, wprawdzie nie przeciw wam, ale że da się, o czym panowie wątpiliście, rządzić bez was, a jednak uczynić zadość potrzebom państwa”. Mimo, iż słowa skierowane do Niemców, mogły odnosić się do hrabiego Edwarda Taaffego, premiera, który był daleko w cieniu ministra Dunajewskiego. Jego fenomen polegał na otwartości. Współpracował z szlachtą, arystokracją i urzędnikami. Nie potrafił jednak tak jak namiestnik Galicji i premier monarchii Agenor hr. Gołuchowski (1812 – 1875) porównać bezkresnej głupoty szlachty, do bezkresnego miłosierdzia Boga. A przecież obydwaj byli Stańczykami. Kiedy zobaczył, że sejm krajowy „chyli się na lewo”, jako poprawny konserwatysta, uznał za wypełnioną swoja misję i 4 lutego 1891 r. złożoną przez niego dymisję przyjęto. Jeszcze długie lata, kiedy Dunajewski prowadził spokojne życie emeryta, wspomniano Polaka, zaś ludzi znad Wisły zaczęto uważać za dobrych finansistów – jeszcze kilku Polaków pełniło urząd ministra w monarchii Habsburgów przez prawie 20 lat (Leon Biliński, Seweryn Kniaziołucki, Witold Korytowski i Wacław Zalewski). Honorowano go w całej Galicji. Także Nowy Sącz nie zapomniał o jego zasługach nadając jego imię jednej z głównych ulic miasta odchodzącej od Rynku. Autor jego biografii w języku niemieckim Józef Schenk zakończył swe dzieło prostymi słowami: „Był dobrodziejem Austrii”. Julian Dunajewski zmarł w Krakowie 9 listopada 1907 roku, pozostawiając po sobie wnuka po synu Stanisławie – Andrzeja Dunajewskiego. Spoczął na Cmentarzu Rakowickim. Nowosądecka gazeta „Mieszczanin”, podała tą smutną informacje dopiero 15 stycznia. Napisano w niej: „Jako poseł z miasta Nowego Sącza dokonał wiele dobrego dla gminy, chociaż niejednokrotnie oszukany podstępnie, popierał swoim wpływem ludzi, wprost niebezpiecznych szkodników, których owszem w interesie dobra miasta usunąć należało”. Musimy zaznaczyć, że gazeta nie
HISTORIE WSZELAKIE była przychylna ówczesnej władzy w Nowym Sączu, i dosyć niechętnie wypowiadała się o politykach. Miasto z którego Julian Dunajewski był posłem przeszło 30 lat, ledwo uczciło swego dobrodzieja, a już zaczęły się kłótnie i spory kto w sejmie ma reprezentować Sądecczyznę. „Nieprzygotowani stanęliśmy przed tygodniem nad trumną Juliana Dunajewskiego. Trudno było opanować tłoczące się uczucia i myśli, trudno skupić je w słowach, bo głos wewnętrzny mówił nam, że z chwilą jego zgonu zamknęło się życie jednego znakomitego męża, ale zamknęła się także jedna karta dziejów naszych porozbiorowych. Historia kiedyś ją zapisze, ona dla niej głoski odpowiednie znajdzie, ona dla niej barw właściwych dobierze” – mówił uczeń Dunajewskiego Michał Bobrzyński, podczas odczytu na uroczystym zebraniu Uniwersytetu Jagiellońskiego 8 stycznia 1908 roku. Dziś historia po raz kolejny zapisuje go złotymi zgłoskami, takimi, na jakie zasłużył.
Spór o mit założycielski Drugiej Rzeczypospolitej, Część 1 Krzysztof Kloc
Narodziny Drugiej Rzeczypospolitej Rok 1918 przyniósł po 123 latach niewoli, narodziny niepodległego państwa polskiego – Drugiej Rzeczypospolitej. Dokonała się rzecz, do której dążyło i na którą czekało wiele pokoleń Polaków. Przez te wszystkie lata najbardziej aktywne grupy polskiego społeczeństwa w różny sposób kształtowały i realizowały swą wizję odzyskania przez Polskę niepodległości. W polskim społeczeństwie nie były to jednak grupy przeważające. Albowiem w ludzkiej mentalności – jak pisał Tadeusz Jędruszczak – większa jest zgoda na myślenie, które sankcjonuje istniejący stan rzeczy, aniżeli na myślenie historyczne, uchwytujące zmienność otaczającego nas świata, przewidujące przyszłe wypadki i dopasowujące przez ich pryzmat swoje dalsze działanie1. Nic więc dziwnego, że gros polskiego społeczeństwa poddawał się myśleniu petryfikującemu stan zaborów. Niezależnie
jednak od tego, jaki zamysł niepodległościowy uważano za najskuteczniejszy, musiał wystąpić kluczowy czynnik zewnętrzny, aby Polska mogła się odrodzić – załamanie się dotychczasowej solidarności zaborców, która wyrażała się w kwestii niepodejmowania tematu możliwości powstania nawet namiastki polskiej państwowości. Taki stan rzeczy przyniosła dopiero I wojna światowa, szczególnie mocno zaś uwidocznił się on w akcie 5 listopada2. Mało kto spodziewał się jednak, że wielka wojna przyniesie również klęskę wszystkich trzech zaborców – rewolucję i upadek caratu w Rosji, rozpad Austro – Węgier oraz porażkę i kres cesarskich Niemiec. Droga do niepodległości stanęła otworem, przez który zresztą rychło wkroczyła odradzająca się polska państwowość, w postaci czynu niepodległościowego wyrażanego na wielu płaszczyznach; przez wiele osób, grup i stronnictw. U progu wielkiej wojny wszyscy oni mieli sprecyzowane już swe programowe koncepcje i plany. Ich finalnym celem, z wyjątkiem środowiska SDKPiL i PPS „Lewicy”, był powrót Polski na mapę świata. Różnili się w obiorze drogi, która miała prowadzić do tego celu. Podział przebiegał ze względu na tzw. orientacje – antyrosyjską (proaustriacką) oraz antyniemiecką (prorosyjską). Zamysł niepodległościowy nie leżał jednak w charakterze dogmatu – poglądy obu orientacji podczas wojny ewoluowały. Ich przywódcy potrafili trafnie odczytywać zmieniającą się koniunkturę i podporządkowywać jej swe bieżące działania. Nie jest to jednak temat naszych rozważań, koniecznym było jedynie jego zaakcentowanie. Geneza sporu Już wkrótce bowiem po narodzinach Drugiej Rzeczypospolitej zaczęła się swoista licytacja zasług w kontekście odzyskania niepodległości. Rozpoczynała się walka o władzę w młodym państwie; każde środowisko pragnęło więc związać ze sobą, jeszcze świeżą przecież, pamięć i tradycję niepodległościową, dziś byśmy powiedzieli – „mit założycielski” odbudowanego państwa. Siłowano się na argumentację historyczną –
Wehikuł Czasu nr 12/2011
21
HISTORIE WSZELAKIE nie od dziś przecież wiadomo, że historia często jest wykorzystywana do doraźnych celów politycznych. W sukurs walczącym stronnictwom przychodzili sami historycy związani ideowo ze skonfliktowanymi grupami3. Główną areną walk stała się jednak publicystyka prasowa. Prym w toczącym się sporze wiedli piłsudczycy i endecy. Dołączali do nich również socjaliści, konserwatyści, czy też komuniści – głos tych ostatnich nie był jednak tak rozpowszechniony jak pozostałych stronnictw. Mimo to, nie bez echa, przeszły teksty działacza KPP Juliana Bruna publikowane na łamach „Skamandra”. Polemizował on z „Przedwiośniem” Stefana Żeromskiego; podsumowując „niepodległościowy spór” pomiędzy dwoma największymi antagonistami, pisał: Więc jedni głosili hasło niepodległości, lecz orężnie popierali tę stronę wojującą, której klęska okazała się tej niepodległości przesłanką najpierwszą. Drudzy – trzymali ze stroną wojującą, która później miała Polskę do życia powołać, lecz wyrzekali się niepodległości, gotowi poprzestać na ochłapach. Nadzieje swe przy tym wiązali: ze zwycięstwem tego właśnie mocarstwa koalicji, którego klęska okazała się drugą przesłanką niepodległości; z łaską dynastii i sfer w tym mocarstwie rządzących, których upadek stał się trzecią i ostateczną przesłanką niepodległości. I do dziś dnia dwa te obozy toczą zaciekłą dyskusję: któremu z nich Polska zawdzięcza niepodległość4! Z fragmentu przenika mocno oskarżycielski ton, mający jednocześnie demaskować i wyszydzić obłudę stron prowadzących spór. Nie sposób jednakże się zgodzić z jego merytoryczną treścią. Brun nie wziął poprawki na sytuację geopolityczną, jaka panowała u progu wielkiej wojny, przechodząc mimo niej bez żadnej refleksji nad ewolucją myśli Dmowskiego oraz Piłsudskiego, wprost proporcjonalnej do zmian zachodzących na wojennych frontach, oraz w stosunku państw zaborczych do kwestii polskiej. Niemniej jednak Brun wskazał na problem współpracy obu środowisk z zaborcami, który bez wątpienia w pewien sposób przebijał się do świadomości społecznej. Tym bardziej
22 Wehikuł Czasu nr 12/2011
zarówno endekom, jak i piłsudczykom zależało, aby dowieść, że to dzięki ich działalności Polska odzyskała niepodległość i to oni mieli słuszność w wyborze drogi do niej prowadzącej. Dmowski i Piłsudski – nadzieja na współpracę Cykl artykułów Bruna ukazał się w 1925 roku, w momencie, kiedy polaryzacja społeczeństwa przybrała już znaczne rozmiary. Co ciekawe, wkrótce po odzyskaniu niepodległości przez Polskę, Piłsudskiemu zależało na wyciszeniu rodzących się sporów. Liczył, często wbrew swemu środowisku, na współpracę z Dmowskim wykonując wobec endecji szereg gestów i decyzji po objęciu przez siebie funkcji Naczelnika Państwa5. Piłsudski sądził, że podziały orientacyjne straciły rację bytu w chwili narodzin niepodległej Polski. Od teraz – uważał – czynnikiem łączącym rozbieżne dotychczas środowiska powinien być interes narodowy, nadrzędnym zaś celem, do którego należało dążyć w duchu narodowego solidaryzmu, jest budowa silnej, apolitycznej armii6. Stąd też obóz belwederski unikał silnego epatowania rozbudowywaną legendą legionową oraz zrezygnował z budowania sił zbrojnych w oparciu o osoby związane z Piłsudskim i jego ruchem irredentystycznym czasu wojny7. Niemniej jednak, to Piłsudski był panem sytuacji posiadając władzę w kraju. Sytuację tę, dało się wyczuć w mających uchodzić za przyjazne, gestach wobec Dmowskiego i jego KNP. Zresztą temu ostatniemu również zależało na współpracy. Uważał on za rzecz pomyślną objęcie władzy w kraju przez Piłsudskiego8. Szczególnie po otrzymaniu listu od Komendanta w grudniu 1918 r., w którym to Marszałek stwierdzał, że na podstawie dawnej znajomości tuszę, że w tym wypadku i w tej ważnej chwili przynajmniej niektórzy ludzie (…) wznieść się muszą ponad interesa stronnictw, klik i grup, do takich zaś ludzi chciałbym zaliczyć i Pana9. Jednakże po powołaniu rządu Ignacego Paderewskiego, Piłsudski zdobywając akceptację dla swej władzy ze strony KNP oraz m.in. Ententy mógł odrzucić kurtuazję w konta-
HISTORIE WSZELAKIE ktach z Dmowskim i uważać się za gracza, który rozdaje karty. Nadal zależało mu na znalezieniu konsensusu, tyle, że na własnych warunkach. Świadczy o tym kolejny list do Dmowskiego, w którym padają ze strony Piłsudskiego dość ostre sformułowania na temat sytuacji panującej w kraju10. Dmowski świetnie zdawał sobie z tego sprawę, a wspomniany drugi list tylko go w tej opinii utwierdził. Jakiś czas później pisał, że od dłuższego już czasu doszedłem do przekonania, że Piłsudski śni o dyktaturze wojskowej, o roli Napoleona wypływającego na falach rewolucji11. Eskalacja konfliktu miedzy oboma obozami Porozumienie pomiędzy obozem belwederskim, a obozem narodowym okazało się niemożliwe. Już w kampanii do Sejmu Ustawodawczego pojawiły się ataki ze strony endecji na osobę Piłsudskiego. Z drugiej strony, dawni żołnierze Legionów i POW nie mogli się pogodzić ze stratą przywódczej roli w polskiej armii. Do tego, już wkrótce, doszedł konflikt między oboma stronnictwami o linię, jaką ma Polska realizować w kwestii swych wschodnich granic, czyli słynny spór o koncepcję inkorporacyjną i federalistyczną. Rok 1920 przyniósł zaś dla jednych wspaniałe zwycięstwo pod Warszawą oraz kolejną cegiełkę do rozbudowy legendy Józefa Piłsudskiego, dla drugich zaś „Cud nad Wisłą” i dowód na braki dowódcze Marszałka. W takiej sytuacji Piłsudski zrezygnował z zamiaru budowy apolitycznej armii i skoncentrował się na podnoszeniu zasług środowisk kombatanckich; nastąpił też w jego działaniu zwrot ku polityce historycznej, która miała na celu udowodnienie racji piłsudczyków podczas wielkiej wojny oraz wykreowanie Piłsudskiego, jako ojca – założyciela niepodległej Polski i najważniejszą osobę w państwie. Powstający wyidealizowany obraz Marszałka miał jednoczyć obóz belwederski oraz legitymizować jego dążenie do władzy. Sam Piłsudski zaczął kreować własną legendę poprzez np. zorganizowanie w Krakowie w sierpniu 1922 r. zjazdu legionistów, czy też wydanie swoich wspomnień z walk podczas I wojny światowej – „Moje pierwsze boje”12.
Aktywność Dmowskiego zaś malała, szczególnie po konferencji pokojowej w Paryżu. Przeszedłszy ciężką chorobę dość biernie przyglądał się działaniom obozu belwederskiego13. Dalsze zaognianie się konfliktów politycznych sprawiło wzrost jego aktywności. Wzmagał się również sam spór o zawłaszczenie niepodległościowej tradycji. Piłsudczycy atakowali endecję o to, że ta u progu wojny nie wysuwała hasła niepodległości Polski oraz, że sprzymierzyła się z najbardziej antypolsko nastawionym zaborcą14. Endecja nie pozostawała dłużna. Szeroki rozgłos uzyskał proces sądowy, jaki wytoczył Aleksander Lednicki redaktorowi naczelnemu narodowej „Gazety Warszawskiej” – Zygmuntowi Wasilewskiemu15. Ten ostatni w jednym z artykułów zarzucił Lednickiemu16 – w czasie wojny m.in. organizatorowi Polskiego Komitetu Pomocy Ofiarom Wojny w Moskwie, po wojnie zaś działaczowi Zjednoczenia Stronnictw Niepodległościowych – działanie podczas ostatniego konfliktu na niekorzyść polskiej racji stanu – zdradę. Przygotowania do procesu zabrały aż cztery lata, a wśród świadków znajdował się m.in. Dmowski17. Piłsudczycy uznali oskarżenia Wasilewskiego, za atak na wszystkie stronnictwa antyendeckie18. Tymczasem na łamach „Gazety Warszawskiej” do ofensywy przeszedł sam Dmowski, publikując cykl artykułów, które zostały wydane pod książkowym tytułem „Polityka polska i odbudowanie państwa”19. Lider obozu narodowego przedstawił w tej pracy swoją wykładnię historii odzyskania przez Polskę niepodległości. Jak zauważył A. Garlicki – Dmowski z chłodnym spokojem intelektualisty prowadził nieodparty w swej logice wywód udowadniający, że rację miał jedynie kierowany przezeń obóz polityczny20. Dmowski wykazał się w swej pracy ironicznym stosunkiem do swych przeciwników, potraktował ich – jak pisał dalej Garlicki – jak niedowarzonych młokosów bawiących się w politykę, której reguł nie znali i nie rozumieli21. Przypisy: 1 T. Jędruszczak, Problemy odbudowy niepodległego Państwa Polskiego, [w:] Pol-
Wehikuł Czasu nr 12/2011
23
HISTORIE WSZELAKIE ska odrodzona 1918-1939. Państwo – społeczeństwo – kultura, red. J. Tomicki, Warszawa 1982, s. 13. 2 Na akt 5 listopada, inaczej zwany aktem dwu cesarzy, wiele osób zareagowało autentyczną wiarą w możliwość powstania niepodległej Polski z niemieckiego nadania m.in. niektórzy z ówczesnych poetów, zob. D. Nałęcz, Kultura Drugiej Rzeczypospolitej, Warszawa 1991, s. 6-7. 3 Szerz. zob. A. Garlicki, Spory o niepodległość, [w:] Rok 1918. Tradycje i oczekiwania, red. A. Garlicki, Warszawa 1978, s. 5-40. 4 J. Brun, Stefana Żeromskiego tragedia pomyłek, Warszawa 1958, s. 132, reedycja. Cyt. za: ibidem, s. 24. 5 Zob. A. Garlicki, Józef Piłsudski 1867-1935, Warszawa 1989, s. 204-210. 6 Idem, Spory o niepodległość, op. cit., s. 1314. 7 Ibidem, s. 14; idem, Józef Piłsudski 18671935, op. cit., s. 209. W problematykę formowania i rozbudowy armii polskiej po 1918 roku wprowadza artykuł T. Nałęcza, Armia In statu nascendi, [w:] Rok 1918. Tradycje i oczekiwania, op. cit., s. 189-222. Szerz. zob. P. Stawecki, Wojsko Drugiej Rzeczypospolitej, [w:] Polska odrodzona. Państwo - społeczeństwo – kultura, op. cit., s. 200-243. 8 K. Kawalec, Roman Dmowski 1864-1939, Wrocław – Warszawa – Kraków 2002, s. 195. 9 Cyt. za: A. Garlicki, Józef Piłsudski 18671935, op. cit., s. 207. 10 Zob. ibidem, s. 207-208. 11 Cyt. za: K. Kawalec, Roman Dmowski 18641939, op. cit., s. 196-197. 12 Zob. J. Piłsudski, Moje pierwsze boje, Łódź 1988 (tekst oparty na wydaniu z 1926 r.). 13 K. Kawalec, Roman Dmowski 1864-1939, op. cit., s. 216-237. 14 A. Czubiński, Spory o Drugą Rzeczpospolitą. Ewolucja poglądów publicystyki i historiografii polskiej na temat przyczyn odbudowy i znaczenia niepodległego państwa dla narodu polskiego, Poznań 1983, s. 6. 15 Not. biograf. zob. A. Kołodziejczyk, Wasilewski Zygmunt, [w:] Encyklopedia Historii Drugiej Rzeczypospolitej, Warszawa 1999, s. 484-485. 16 Not. biograf. zob. R. Świętek, Lednicki Ale-
24 Wehikuł Czasu nr 12/2011
ksander, [w:] ibidem, s. 187. 17 A. Czubiński, Spory o Drugą Rzeczpospolitą. Ewolucja poglądów publicystyki i historiografii polskiej na temat przyczyn odbudowy i znaczenia niepodległego państwa dla narodu polskiego, op. cit., s. 4. 18 Ibidem 19 R. Dmowski, Polityka polska i odbudowanie państwa, Warszawa 1925 i wiele nast. wydań. 20 A. Garlicki, Spory o niepodległość, [w:] op. cit., s. 17. 21 Ibidem, s. 19.
Czym Polacy walczyli w armiach zaborczych w czasie I wojny światowej - przegląd oraz historia niektórych konstrukcji broni palnej Jan Planta
Dnia 28 lipca 1914 roku, rozpoczął się konflikt zbrojny, który przeszedł do historii pod mianem Pierwszej Wojny Światowej. Konflikt ów, był wypadkową wielu mechanizmów oraz koncepcji polityczno-społecznych rządów państw, podzielonych na dwa bloki militarne, a mianowicie: Państw centralnych (Monarchia Austro – Węgierska, II Rzesza Niemiecka, Bułgaria oraz Imperium Osmańskie) oraz po przeciwnej stronie państw Ententy (Wielka Brytania, Francja, Cesarstwo Rosyjskie a także Włochy, Japonia, Serbia oraz Stany Zjednoczone Ameryki Północnej). Pierwsza Wojna Światowa, jak żaden z innych konfliktów poprzednio, ukazała gwałtowny rozwój broni palnej oraz technik posługiwania się nią, zarówno przez szeregowych żołnierzy, jak również przez kadrę oficerską obu walczących stron. Był to skutek masowego rozwoju techniki projektowania, obróbki i produkcji wyrobów metalurgicznych wysokiej jakości w XIX wieku oraz odkryć naukowych, związanych z dziedziną chemii, dzięki której opracowano nowe rodzaje prochu strzelniczego, tak niezbędnego przecież na polu walki. W dość znamiennej sytuacji, znaleźli się Polacy. Wybuch wielkiej wojny dawał wprawdzie szanse na odzyskanie niepodległości kraju, który od ponad stu lat był wymazany z mapy Europy, jednak admini-
HISTORIE WSZELAKIE stracja państw zaborczych powołała do służby wojskowej większość mężczyzn narodowości Polskiej, przez co wielu z nich doświadczyło okropieństw wojny, często walcząc z własnymi rodakami, którzy byli po stronie wroga. Jednakże ze względu na wspomniany wcześniej rozwój broni palnej, warto się bliżej przyjrzeć, czym dokładnie żołnierz-Polak walczył na frontach I wojny światowej, jakie były podstawowe typy uzbrojenia szeregowego żołnierza państw zaborczych oraz tych Polaków, którzy posiadali stopnie oficerskie i byli wyposażani w broń palną tzw. krótką. Wspominając o uzbrojeniu, nadmienić także trzeba o amunicji, używanej przez różne armie, bowiem każda ze stron, a nawet z państw, wchodzących w skład Ententy, czy Państw Centralnych, używała różnego typu amunicji do swych przepisowych karabinów, tudzież pistoletów lub rewolwerów. Jedną z najliczniejszych armii, biorących udział w wojnie, była armia Cesarstwa Rosyjskiego. Nie dziwi więc fakt, że karabin, będący na wyposażeniu wojsk rosyjskich zyskał miano ,,konia roboczego frontu wschodniego”. Mowa tu oczywiście o trzyliniowym karabinie wzór 1891, zwanym przez żołnierzy ,,trojlichtienką” lub potocznie zwanym, od nazwiska konstruktora, karabinem Mosina. Karabin Mosin, został opracowany pod koniec XIX wieku przez kapitana armii carskiej Siergieja Mosina (poprzez zaczerpnięcie niektórych części z belgijskiego karabinu Leona Naganta, spotykamy także nazwę karabin Mosina-Naganta), był to karabin gwintowany, powtarzalny, zasilany z pudełka nabojowego (magazynka) o pojemności 4 naboi + 1 w komorze zamkowej. Standardową amunicją były naboje zespolone o kalibrze 7,62 mm na proch bezdymny, czubki kul były początkowo zakończone tępołukowo, by w czasie wojny zmienić swą formę na zakończenie ostrołukowe (powszechne we wszystkich armiach). Zamek karabinowy był typu ślizgowo-obrotowego, czterotaktowego (1. załadunek naboju; 2. zaryglowanie komory zamkowej i wystrzał; 3. odryglowanie komory zamkowej; 4. wyrzut pustej łuski nabojowej). Celowanie odbywało się poprzez celownik ramkowo - schodkowy, lufa zakończona była
trójkątną muszką. Jako broń białą zastosowano bagnet typu kłujengo, o profilu czwórgraniastym, mocowanym na lufę poprzez specjalną tuleję. Karabin Mosin ważył około czterech kilogramów, mierzył 1288 cm, poprzez duże luzy montażowe w częściach nie ulegał częstemu zacinaniu, a prostota konstrukcji i łatwość obsługi zyskała uznanie wśród żołnierzy. Warto dodać, iż ten karabin z pewnymi modyfikacjami był używany przez Rosję a potem ZSRR do lat 50. XX wieku. Przepisową bronią krótką, używaną przez oficerów rosyjskich, był rewolwer Nagant wzór 1895, produkowany na licencji belgijskiej w Rosji. Zasilany był amunicją kalibru 7,62 mm, jednakże sam nabój był bardzo specyficzny, bowiem ów rewolwer należy do nielicznego typu rewolwerów gazoszczelnych, w których to energia gazów prochowych nie jest częściowo tracona na połączeniu lufabębenek amunicyjny, przez co, aby mogło wystąpić takie uszczelnienie, schowano całkowicie pocisk w łusce aby nie wystawał poza jej krawędź jak to było typowe przy zwykłych nabojach. Bębenek amunicyjny miał pojemność 7 naboi, rewolwery te występowały z napinaniem kurka palcem (wersja żołnierska) oraz z mechanizmem samonapinającym poprzez naciśnięcie spustu (wersja oficerska), waga Naganta wynosiła około 900 gramów, sama broń była bardzo popularna, jednakże ze względu na czasochłonność załadunku naboi do bębenka (co jest typowe dla rewolweru) tracił on na szybkostrzelności. Kolejnym państwem, a zarazem zaborcą państwa polskiego, w którym opracowano dalsze modele broni palnej była Rzesza Niemiecka, z biur konstrukcyjnych zakładów zbrojeniowych braci Wilhelma i Paula Mausera ujrzały światło dzienne projekty karabinu i pistoletu, otoczonych niemal aurą kultu. Mowa tu oczywiście o karabinie Mauser wzór 98 oraz pistolecie powtarzalnym wzór C/96. Karabin Mauser wzór 98, zwany Gewehr 98, opracowany w 1898 roku, zastąpił wadliwy i nieco przestarzały karabin Gewehr 88, poprzez dodanie tzw. ,,trzeciego rygla”. W zamku Gewehr 98 zwiększono bezpieczeństwo strzelca w razie wybuchu
Wehikuł Czasu nr 12/2011
25
HISTORIE WSZELAKIE wadliwego naboju w komorze zamkowej oraz usunięto częste zacinanie się zamka, jak miało to miejsce w modelu poprzednim. Mauser wzór 98 posiadał zamek czterotaktowy, jego magazynek mieścił 5 naboi kalibru 7,92 mm, umieszczonych naprzemiennie w pudełku magazynka. Karabin był wyposażony w celownik łukowy, z wcięciem o kształcie litery V, ze względu na trójkątną muszkę. Mausera wyposażono w szynę montażową pod lufą, aby była możliwość zamocowania bagnetu typu nożowego wzór 98/05, zwanego popularnie przez żołnierzy ,,liściem”- ze względu na kształt ostrza, oddziały saperskie otrzymywały owe bagnety wyposażone dodatkowo w piłę (ostre ząbki wycięte na bagnecie po przeciwnej stronie klingi niż krawędź tnąca). Jednakże ze względu na drastyczność ran zadawanych przez owe bagnety wrogowi, Niemcy zgodzili się na nieformalną prośbę Aliantów i zaprzestali produkcji bagnetów z ząbkowaniem, a z bagnetów już wyprodukowanych, ząbkowanie usuwano. Istniała również możliwość miotania granatów nasadkowych z Mausera, poprzez zamontowanie na końcu lufy granatnika zwanego garłaczem. Karabin Mauser 98 ważył około 4,5 kg, był długości 1250 mm, jednakże jego bardzo precyzyjne wykonanie, powodowało umiarkowaną wrażliwość na zanieczyszczenie piaskiem, błotem lub innym brudem. Wymagał okresowego czyszczenia i pielęgnacji. Ciekawostką jest fakt, że system zamka Mausera oraz sama broń po pewnych modyfikacjach jest po dziś dzień produkowana w Niemczech jako broń sportowa i myśliwska. Kolejną bronią opracowaną w zakładach braci Mauser, był pistolet samopowtarzalny typu C/96. Był to pierwszy udany model pistoletu samopowtarzalnego na świecie, co ciekawe, nie był on nigdy bronią przepisową oficerów armii niemieckiej, jednakże kupowano go we własnym zakresie w dość znacznych ilościach ze względu na szybkostrzelność. Pistolet był zasilany z magazynka ,w zależności od wersji, na 6, 10 a nawet 20 nabojów kalibru 7,92 Kurz (krótkiego naboju). Istniały wersje na naboje kali-
26 Wehikuł Czasu nr 12/2011
bru 9 mm Parabellum. Waga broni wynosiła nieco ponad 1 kg ,a długość 288 mm. Wadą tej broni były dość częste zacięcia się tzw. suwadła, odpowiedzialnego za wprowadzanie nowych nabojów do lufy oraz usuwaniu pustych łusek, mankamentem był także magazynek, umieszczony pod lufą i przed chwytem pistoletowym, powodowało to ,,ciążenie broni na lufę”, co utrudniało oddanie celnego strzału, przez co przystosowano drewnianą kaburę tak, aby mogła być doczepiona do chwytu pistoletowego i pełnić rolę kolby karabinowej, a po odczepieniu pełnić dalej funkcję kabury (była bowiem wydrążona wewnątrz). Pistolet był bardzo poszukiwany jako broń zdobyczna przez Aliantów, poprzez kształt kabury nadali oni przydomek owemu pistoletowi Broomhandle (kij od szczotki do zamiatania). Ostatnim pistoletem z arsenału armii niemieckiej jest przepisowy pistolet samopowtarzalny P-08, zwany także Luger (nazwisko konstruktora) lub Parabellum (nazwa wywodząca się od starożytnej łacińskiej maksymy: Si vis pacem para bellum - Jeśli chcesz pokoju, szykuj wojnę). Broń została opracowana w 1908 roku przez Georga Lugera, szybko stała się podstawową bronią osobistą oficerów armii niemieckiej. Pistolet Parabellum P-08 zasilany był z magazynka o pojemności 8 nabojów kalibru 9 mm Parabellum, zamek typu kolankowo - dźwigniowego przesłaniał linię celowania w trakcie wystrzału, bowiem wystrzał naboju powodował ,,łamanie” kolanka umieszczonego poziomo na górze pistoletu, wyrzut pustej łuski oraz załadunek nowego naboju. Waga broni wynosiła około 900 gramów a długość pistoletu to 220 mm. Broń ta była bardzo celna i sprawna, lecz bardzo wrażliwa na zanieczyszczenia, powodowało to częste zacięcia się broni, P-08 wymagał więc troskliwej i czasochłonnej pielęgnacji. Ostatnim państwem omawianym w ramach tematu, będzie Cesarstwo AustroWęgierskie. Armia Cesarsko-Królewska na wyposażeniu posiadła wiele typów broni palnej, często zdobycznej rosyjskiej lub włoskiej, jednakże również w Austro-Węgrzech opracowano charakterystyczne modele broni cechujących się dość niespotykanymi rozwiązaniami.
HISTORIE WSZELAKIE Karabinem podstawowym armii CK był Mannlicher M1895, opracowany przez Ferdynanda Mannlichera w roku 1895, bardzo szybko, decyzją władz (min. Cesarza Franciszka Józefa I ) stał się podstawowym karabinem armii Austro-Węgierskiej. Karabin M1895 był bronią powtarzalną, z zamkiem dwutaktowym (1. rozryglowanie karabinu i wyrzut łuski; 2. Załadunek nowego naboju i zaryglowanie). Zasilany był z magazynka pudełkowego o pojemności 5 naboi kalibru 8 mm. Przyrządy celownicze zastosowane w tym karabinie to celownik ramkowy oraz trójkątna muszka. Mannlicher M1895 był wyposażony w bagnet typu nożowego wzór M1895, mocowany pod lufą za pomocą rękojeści. Ze względu na zastosowanie zamka dwutaktowego, karabin był poddawany dużym obciążeniom i często ulegał uszkodzeniom. Pistoletem, używanym przepisowo przez oficerów CK, był pistolet Roth-Steyr wzór 1912. Jego konstruktorem był Karel Krnka, opracował on broń krótką, która była dość nietypowa, bowiem zasilana była ona z magazynka niewymiennego (ładowanie odbywało się poprzez tzw. ładownik montowany na górze broni), pojemność magazynka wynosiła 8 nabojów kalibru 9 mm Steyr (był nieco dłuższy do naboju 9 mm Parabellum), załadunek amunicji do komory nabojowej polegała tzw. krótkim odrzucie lufy, w czasie którego pistolet wyrzucał pustą łuskę a ładował pełny nabój (jest to typowe dla broni samopowtarzalnej). Długość broni wynosiła 216 mm, a waga około kilograma. Wadą tego pistoletu był chwyt pistoletowy, umieszczony pod zbyt prostym kątem, co utrudniało celowanie i powodowało oddanie strzału poniżej celu, przez co był uważany za broń bardzo niecelną. I wojna światowa spowodowała starcie się technologii zbrojeniowej, przeżywającej swój gwałtowny rozwój. Ujawniła także wady i zalety różnych konstrukcji i koncepcji broni osobistych żołnierzy szeregowych, tudzież oficerów, walczących na wszystkich frontach tej wojny. Wiele koncepcji i wniosków wyniesionych z tamtej wojny, zostało wykorzystanych w ulepszeniu i zmodernizowaniu arsenałów wielu państw, czego dowodem będą działania wojenne II wojny światowej.
Gdy w 1918 roku rodziła się niepodległa Polska, zalążek jej armii stanowili oficerowie i szeregowi z różnych armii zaborczych. Nie tylko, wielu z nich nadal pełniło służbę wojskową w Polsce, mając do dyspozycji broń z czasów właśnie I wojny światowej, a także po odbudowaniu przemysłu zbrojeniowego w Polsce, konstrukcji rodzimych, które często brały zapożyczenia od modeli broni palnych, zaczerpniętych od konstruktorów z początku XX wieku oraz końca wieku XIX, bez których współczesna broń nie mogłaby ewoluować. Bibliografia: 1.W. Głębowicz, „Indywidualna broń strzelecka II wojny światowej”, Warszawa 2000. 2. A. Konstankiewicz, „Broń strzelecka i sprzęt artyleryjski formacji polskich i WP w latach 1914-1939”, Lublin 2003. 3.F. Myatt, „Pistolety i rewolwery. Ilustrowana historia broni krótkiej od szesnastego wieku do czasów współczesnych”, Warszawa 1993. 4.I. Wojciechowski, „Karabin Mosin wz.1891, Typy Broni i Uzbrojenia, numer 78”, Warszawa 1982. 5.I. Wojciechowski, R. Matuszewski, „Karabin Mauser wz.1898, Typy Broni i Uzbrojenia, numer 91”, Warszawa 1985.
Amazonki jadą motorem na wojnę... Krzysztof Bassara
Rok 1916 obfitował w wielkie wydarzenia, które przeszły do historii. Na początku tego roku między innymi za swoje poglądy na temat antykoncepcji została aresztowana komunizująca anarchistka Emma Goldman, od lutego do grudnia w bitwach pod Verdun zginęło ponad 700 tys., zaś nad Sommą ponad milion żołnierzy, wojska Stanów Zjednoczonych interweniowały w Meksyku, gdzie rozgorzało powstanie pod przywództwem gen. Pancho Villi, zaś pod koniec tego roku Albert Eisten opublikował swoją ogólną teorię względności… W tym samym roku po bezdrożach Ameryki Północnej na motorach marki Indian
Wehikuł Czasu nr 12/2011
27
HISTORIE WSZELAKIE Motor Plus mknęły dwie kobiety: nauczycielka i bibliotekarka… siostry Adeline i Augusta Van Buren – potomkinie ósmego prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej – Martina Van Burena. Wydarzenie to z perspektywy tego co się działo w owym 1916 roku w Europie, a także naszej – współczesnej, nie przejawia szczególnego znaczenia dla przyszłych losów świata. Jednak osiągnięcie tych dwóch młodych kobiet nie tylko wykraczało poza obyczajowość społeczeństwa amerykańskiego z początku XX wieku, ale także przecierało dotąd nieodkryte szlaki, na które kobiety nie miały prawa wstępu. Co motywowało dwie młode panny z przykładnego, dobrego domu, wychowywane w społeczeństwie, gdzie kobiety były traktowane jako ładny dodatek u boku mężczyzny, czy istniała segregacja rasowa, by przywdziać skórzane kombinezony i zasiąść na motorach i wyruszyć w samotną transkontynentalną podróż po niebezpiecznych bezdrożach Ameryki Północnej? Addie wspierana przez siostrę pod wpływem nawoływań National Preparness Movement [ang. Narodowy Ruch Gotowości; organizacji propagującej przygotowania społeczeństwa amerykańskiego do przystąpienia do działań zbrojnych toczących się w Europie; przy. K.B.] postanowiła zgłosić się do US Army. Jednak w tej decyzji było ukryte drugie dno. W Stanach Zjednoczonych przez długie lata odmawiano praw wyborczych kobietom z powodu braku ich udziału w wysiłku zbrojnym USA. Płeć piękna przez armię amerykańską była traktowana jako słaba część społeczeństwa, która nie podoła wymogom twardego rzemiosła wojennego. Gussie i Addie postanowiły zasiąść na motory i udowodnić dowództwu armii, że jeśli podołają trudom podróży, to wykażą swoją zdolność do służby wojskowej, a co za tym idzie obalą główny argument przez który odmawiano im praw wyborczych – słabość. 4 lipca 1916 roku nauczycielka Adeline i bibliotekarka Augusta z Nowego Jorku rozpoczęły samotną trudną i niebezpieczną podróż po bezdrożach Ameryki... Dzielne panny dosiadały wspaniałych
28 Wehikuł Czasu nr 12/2011
maszyn Model F 1000 cc twin (popularne Power Plus) produkowanych seryjnie przez firmę Indian wyprzedzające swoją konstrukcją o 40 lat najnowsze trendy w konstrukcji motocyklów. Na pierwsze problemy siostry nie musiały długo czekać. Na zachód od Chicago podróżniczki kilkakrotnie były aresztowane przez miejscowe władze... za ubieranie się „po męsku”. Musiały się często tłumaczyć stróżom prawa, że na motorze nie da się jeździć, jak tylko w skórzanych strojach. Prawdziwe problemy zaczęły się podczas przeprawy przez Góry Skaliste i przez pustynie w zachodnich stanach. Przedzierając się przez górzysty stan Colorado siostry „przy okazji” zdobyły wysokogórski szczyt Pike Peak (obecnie jest tam organizowany od prawie 90 lat słynny „wyścig w chmurach”). Pełen niebezpieczeństw podjazd bez wytyczonego szlaku na wysokość 4300 m. n.p.m., dla Gussie i Addie były tylko kolejnym ciekawym wyzwaniem.14110 stóp (4300 m) wysokości morderczej wspinaczki był również wyjątkowy z innego względu. Siostry Van Buren dokonały pierwszego zdobycia szczytu Pike Peak pojazdami mechanicznymi. Dalej droga wiodła na zachód od Colorado Springs, przez Gilman, aż do Grand Junction. Na pustyniach na zachód od Salt Lake - m.in. prawie zabrakło im wody pitnej. W czasie trudnej podróży wielokrotnie upadały z motorów, nie tylko z powodu braku ubitych dróg, kolein czy wszechobecnego błota i piachu. Wywracały się również przez zmęczenie i wyczerpanie. Nierzadko korzystały z pomocy miejscowej ludności, na przykład gdy trzeba było wydobyć maszyny (standardowo wyposażony motor ważył 155 kg), które ugrzęzły za głęboko i nie dało się ich samodzielnie podnieść. Do celu podróży czyli San Francisco dojechały po 2 miesiącach – 2 września 1916 roku przebywszy ponad 9 000 kilometrów. Jednak by osiągnąć lepszy wynik udały się w dalszą podróż, docierając 8 września do Los Angeles. Aczkolwiek dla ambitnej bibliotekarki i nauczycielki to nie wystarczyło... zdecydowały się pojechać jeszcze dalej, aż do granicy amerykańsko - meksykańskiej w Tijuanie. Ponad miarę siostry van Buren dowiodły swoich kompetencji docierając do
HISTORIE WSZELAKIE Meksyku. US Army jednak odrzuciło ochotnicze zgłoszenie Adeline do wojska. Również bez większego odbicia w prasie odnotowano ich wyczyn. W gazetach, w których trzeba to przyznać komentowano i opisywano dość szeroko, ale nie wywołało to prawdziwego rozgłosu. Artykuły poświęcano głównie motocyklom, zaś pomijano milczeniem to, kto na nich jechał. Historyczny przejazd przez cały kontynent relacjonowano w kategoriach wakacji przygody, a nie ciężkiej krucjaty, w której chodziło o coś naprawdę ważnego. Z czasem Augusta i Adeline wyszły za mąż i rozpoczęły życie rodzinne zachowując wciąż swoje pionierskie nastawienie do życia. Adeline, z początku nauczycielka języka angielskiego, po latach skończyła prawo na Uniwersytecie Nowojorskim. Augusta została pilotem i latała w żeńskiej grupie lotniczej zwanej 99`s [The Ninety-Nines Organization of Women Pilots; przyp: K.B], założonej w 1929 roku przez kobiety-pilotów, a od 1931 roku prowadzonej przez Amelię Earhart – pionierkę i rekordzistkę w lotach. Źródła: http://www.vanburensisters.com/ h t t p : / / w w w. p r m . r i d e r s . p l / a r c h i w u m _ mmh/1_2009_all.pdf. http://oscarapparel.blogspot.com/2010/05/ augusta-and-adeline-van-buren.html. http://www.divinecaroline.com/22349/85369sisters-change-world-motorbikes. http://www.motocaina.pl/Siostry_Van_Buren_pierwsze_kobiety_na_szczycie_Pikes_ Peak,1,906,1915,1.html.
Jedyna taka krypta Jakub Rosiek
Wiele jest wydarzeń, które odbywają się w mieście polskich królów raz do roku. Każde z nich cieszy się mniejszą lub większą popularnością, przyciąga mniejszą lub większą rzeszę widzów, fanów, uczestników. Istnieje jednak wydarzenie nie mające sobie równych, na które rokrocznie oczekują setki ciekawskich obserwatorów. Tym wyjątkowym wydarzeniem jest udostępnienie dla publi-
czności krypty grobowej w kościele ojców Reformatów. Co kryją w sobie podziemia tej niewielkiej świątyni, iż liczni pasjonaci historii, turyści, rodowici krakowianie oraz bogobojni wierni czekają w długiej kolejce by choć na chwilę zniknąć pod kościelną posadzką? Klasztor i kościół p.w. św. Kazimierza przy dzisiejszej ulicy Reformackiej w Krakowie powstał w latach 1666-1672. Nie jest to jego pierwsza lokalizacja. Usytuowany pierwotnie poza murami miejskimi, na Garbarach, funkcjonował od roku 1640, choć sami zakonnicy osiedlili się na darowanej im parceli już w 1625 r. W czasie oblężenia Krakowa przez Szwedów w 1655 r., w celu oczyszczenia przedpola i prowadzenia skuteczniejszej obrony spalono przedmieścia, a wraz z nimi spłonął klasztor i kościół. Po długich staraniach, dzięki zaangażowaniu w sprawę samego króla Jana Kazimierza, zakonnicy uzyskali zgodę rady miejskiej na nową lokację – tym razem już w obrębie miasta. Teren pod przyszłą świątynię ofiarowali im m.in. kasztelan krakowski Stanisław Warszycki, czy hrabia Jan Wielopolski, zaś głównym fundatorem nowych budowli był Franciszek Szembek, kasztelan kamieniecki. Wybudowany kościół nosi cechy charakterystyczne dla Reformatów – jest jednonawowy i nie posiada wieży. Kim jednak są tajemniczy z nazwy cenobici zamieszkujący klasztorne budynki i skąd się wywodzą? Historia powstania tego zakonu ma wiele precedensów. Są oni jednym z odłamów Zakonu Braci Mniejszych, popularnie zwanym Franciszkanami – zakonu, który posiadał do dnia dzisiejszego bodaj najwięcej mutacji spośród całego ruchu monastycznego. W chwili gdy reguły zakonne stawały się coraz mniej radykalne lub coraz bardziej nieprzestrzegane, a życie duchownych dalekie było od ideałów, znajdowali się bracia, pragnący wieść swoje życie w surowszy, bardziej wymagający sposób, zgodnie, jak mówili, z pierwotną regułą zakonu. Dążenia takie owocowały powstawaniem ruchów odnowy, odłamów wewnątrz zakonów, a niekiedy wydzieleniem nowego zakonu o ile przystał na to papież. W przypadku minorytów (czyli Braci Mniejszych) różnice zdań, co do reguły
Wehikuł Czasu nr 12/2011
29
HISTORIE WSZELAKIE dały o sobie znać już wkrótce po śmierci św. Franciszka. Ojcowie Reformaci wyodrębnili się wszakże z franciszkańskiego ciała dopiero w XVI wieku. Nie stanowili nigdy oddzielnego zakonu, posiadali natomiast w obrębie rodziny franciszkańskiej, podobnie jak wcześniejsi Dyskalceaci, czy Rekolekci, autonomię. Przejawiała się ona chociażby we własnych statutach, do przestrzegania, których byli zobowiązani, czy tworzeniu oddzielnych prowincji. Kres tej niezależności położyła konstytucja papieża Leona XIII z 1897 r. znosząca wszelkie odrębności w łonie Franciszkanów. Zakazywała ona także używania nazwy Reformaci, choć w tym przypadku naleciałości tradycji okazały się silniejsze i bracia ci nadal są nazywani nieoficjalnie tak jak przed wiekami. Powróćmy tymczasem do naszej krypty... Dzień zaduszny, godziny przedpołudniowe. Po lewej stronie nawy kościoła przy Reformackiej 4 kolejka ludzi. W końcu udaje nam się zejść po stromych schodkach w głąb podziemi. Tam wita nas zaczytany w pobożną lekturę zakonnik – jedyny żywy, znajdujący się teraz w krypcie. Kilka metrów od jego krzesła – nisza. W niej pierwsze trumny. Odwracamy się na drugą stronę korytarza – tam kolejne. Więcej trumien, dużo trumien. Oto cała zagadka. Znajdujemy się w krypcie grobowej, gdzie zachowało się blisko 60 bardzo dobrze zmumifikowanych ciał ludzkich. Niektóre spoczywają w zamkniętych trumnach, inne dają się sfotografować podekscytowanym zwiedzającym. Zachowały się dzięki panującemu w tym miejscu, szczególnemu mikroklimatowi. W kościelnych podziemiach spoczywają nie tylko osoby duchowne, ale i liczni prominenci, głównie z XVIII wieku. Na początku korytarza, wzdłuż którego rozmieszczone są nisze grobowe spoczywają burgrabia krakowski Ignacy Zieliński oraz pełniący ten sam urząd, aczkolwiek wiele lat później, pochowany w szlacheckim kontuszu, Mikołaj Gostkowski. Krok dalej zajrzeć można do krypty rodziny Szembeków. Pochowani tam zmarli są w dużej mierze ofiarami panującej w 1-szej połowie XVIII wieku epidemii. Na lewo mijamy trumnę z ciałem ubranym w typową dla XVIII wieku suknię ślubną. To starościna barcicka
30 Wehikuł Czasu nr 12/2011
Urszula Morszkowska, która jak głosi legenda została otruta przez swoją rodzinę w dniu ślubu z powodu popełnianego mezaliansu. Tuż obok nasz wzrok przykuwa pochowany w pełnym rynsztunku francuskiego grenadiera, żołnierz napoleoński, uczestnik wyprawy roku 1812. Naprzeciw niego – wejście do krypty Modrzejewskich. W jej wnętrzu spoczywa nieznana z imienia, dwunastoletnia panienka Modrewicz, o smutnych rysach twarzy i zachowanym od ponad 300 lat upięciem włosów. Wychodzimy z powrotem na korytarz. Przewężenie, stopień w górę i natykamy się na pochówek pomocniczego biskupa krakowskiego Mikołaja Szembeka, syna głównego fundatora klasztoru. Na wprost znajduje się niezwykle ciekawa krypta. Ułożone są w niej pod ścianą, bez trumien, a jedynie na posadzce wysypanej piaskiem, ciała zakonników. Pod ich głowami znajdują się niewielkie kamienie, będące swoistymi „poduszkami pokutnymi”. Legenda głosi, iż brat przeczuwający kres swojego życia udawał się do klasztoru Kamedułów na Srebrnej Górze po kawałek wapienia, aby ten służył jego ciału po śmierci jako wezgłowie. Jest to przykład najstarszego sposobu grzebania zakonników w tym klasztorze. Chodnik prowadzi teraz w lewo. Tam, w oddzielnej krypcie spoczywa samotnie zmarły w 1732 r. ojciec Sebastian Wolicki, kandydat na ołtarze. Niedaleko od niego mieści się krypta rodziny Wielopolskich, gdzie spoczywają także ciała członków rodziny Szembeków. W jej prawej części znajduje się sarkofag z czarnego marmuru, kryjący szczątki kanclerza wielkiego koronnego Jana Wielopolskiego – pana na Pieskowej Skale. Powracamy na chodnik, który teraz zakręca i łączy się przez oddzielny otwór z głównym korytarzem wiodącym do wyjścia. Tu rzut oka na Niszę Śmierci, wypełnioną po strop „poduszkami pokutnymi” – pozostałością po grzebanych tu zakonnikach i zwiedzanie krypty zakończone. Warto nadmienić, że trumny z aksamitnym obiciem w kolorze białym, czerwonym lub czarnym mieszczą w sobie ciała kobiet. Niektóre z napotkanych trumien zostały również przykryte w latach 70-tych ubiegłego
HISTORIE WSZELAKIE wieku szklanymi płytami. Krypta Reformatów otwierana jest tylko raz do roku, dlatego wiedzę o niej warto popularyzować cały czas. W roku 2010 zwiedzanie było możliwe 1-go listopada w godzinach 19.30 – 21 oraz w dniu następnym w godzinach 11 – 15.30 oraz 18 – 21. W drodze wyjątku postanowiono również udostępnić kryptę w trzecim dniu listopada w godzinach od 11 do 14.30. Ruch turystyczny ani trochę nie sprzyja zachowanym szczątkom, tym bardziej, że mają one już styczność z ludzkim okiem, a nierzadko i ręką częściej niż statystyczny zmarły. Swoje ćwiczenia odbywają w krypcie chociażby studenci archeologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Rokrocznie otwarcie podziemi stoi pod dużym znakiem zapytania, dlatego też warto nie przegapić tej jedynej okazji, tak bliskiego kontaktu z żywą, skądinąd historią.
Fot.1 – Ciało Mikołaja Gostkowskiego.
Fot.2 – Ciała zakonników. Fotografie własne autora.
Kilka słów o krakowskim getcie Jakub Łukasiński
Styczeń jest miesiącem, w którym miało miejsce wiele bardzo ważnych dla kraju wydarzeń. Wybuchło powstanie w 1863 r., wojska sowieckie wyparły Niemców, Wydarzenia można mnożyć. W niniejszym artykule chciałbym zająć się wydarzeniem z dziejów Krakowa. Mianowicie sprawą getta i zniszczenia ludności żydowskiej w czasie okupacji. W styczniu miasto zostało wyzwolone przez wojska radzieckie, kładąc tym samym kres zagładzie Żydów. 1 września 1939 r. wybucha II wojna światowa. Wojska niemieckie wchodzą do Krakowa już 6 września. Miasto się nie broniło, Luftwaffe zrzuciło kilka bomb, jednak podwawelski gród nie poniósł większych strat materialnych. W dużym pośpiechu wywożono liczne zabytkowe przedmioty – arrasy oraz Szczerbiec z Wawelu, ołtarz Wita Stwosza i inne. Dla wielu tempo, z jakim front przyszedł do grodu Kraka był zaskoczeniem. Wincenty Bogdanowski, ówczesny wiceprezydent miasta, pisał: „Nikt chyba w Krakowie nie przypuszczał, że wypadki wojenne tak szybko się potoczą, że już za parę dni Kraków wpadnie w ręce wroga1”. Bardzo szybko zostały wprowadzone zarządzenia nowej władzy, głównie te dotyczące ludności żydowskiej. Nakazano im nosić opaski z gwiazdą Dawida i oznaczyć sklepy tym samym znakiem. Krok po kroku organizowała się administracja niemiecka. Rozpoczęła się ponura rzeczywistość okupowanego miasta. Kraków stał się stolicą Generalnego Gubernatorstwa. Na czele tego tworu stanął profesor prawa, Hans Frank. GG miało stanowić rezerwuar siły roboczej dla Rzeszy, i mimo usilnych prób, do końca wojny nie udało się wcielić go do Rzeszy. Przez cały okres wojny istniała między Gubernatorstwem a Rzeszą granica celna, walutowa i policyjna. Na ludność okupowaną spadały kolejne nakazy i zakazy władz. W 1939 r. nie przypuszczano jeszcze, jaki los czeka mieszkańców miasta. Przed wojną w Krakowie mieszkało około 60 tysięcy Żydów. Stanowili ¼ liczbę
Wehikuł Czasu nr 12/2011
31
HISTORIE WSZELAKIE mieszkańców. Mieszkali przede wszystkim na Kazimierzu i Podgórzu. Bardzo szybko dotknęły ich restrykcje rasowej polityki III Rzeszy. Od oznakowania, poprzez konfiskatę majątków, po zakaz poruszania się komunikacją zbiorową, czy wstęp na Planty. Utworzono Radę Żydowską (Judenrat), która miała za zadanie wykonywać polecenia władz okupacyjnych. Na Radzie ciążył m. in. obowiązek dostarczania kontyngentów do prac przymusowych. Porządku strzec miał Ordnungsdienst (OD). Organizacja wzorowana na policji granatowej, uzbrojona w gumowe pałki. Hans Frank był opętany myślą o mieście „judenfrei”. Chciał, by stolica GG była wolna od Żydów. W maju 1940 r. ogłoszony został dekret wysiedleńczy. Żydzi mieli opuścić Kraków. Ci, który zrobią to do 15 sierpnia, mogli zabrać ze sobą cały swój dobytek i wybrać miejsce, do którego się udadzą. Po 15 sierpnia utworzono Komisję Przesiedleńczą, która przymusowo wysiedlała ludność. Opuszczającym podwawelski gród wolno było zabrać do 50 kilogramów bagażu na osobę. Pierwsze przesiedlenie prowadzone było przez Radę Żydowską, drugie już pod auspicjami cywilnych władz niemieckich. W Krakowie mieli pozostać jedynie wykwalifikowani robotnicy. Ich liczba wynosiła 16 tysięcy. Tyle, uznano za niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania gospodarki w mieście. W marcu 1941 r. ogłoszono dekret o utworzenia getta. Wbrew temu, co pokazał Spielberg w „Liście Schindlera”, nie znajdowało się ono na Kazimierzu tylko w Podgórzu. Zlokalizowano je między Wisłą, Rynkiem Podgórskim, Krzemionkami i linią kolejową Kraków – Płaszów. Wszyscy Żydzi krakowscy w terminie do 20 marca mieli się tam przenieść. Mieściło się w nim 320 domów. Stłoczono w nich 16 tysięcy ludzi. Mordechaj Gebirtig, bard kazimierski zastrzelony w 1942 r. podczas zmniejszania getta, pisał: „Żegnaj, Krakowie! Żegnaj, Już czeka na mnie wóz przed domem, Wróg mnie wygnańcem zrobił, Jako psa, Dziś mnie wypędza poza moje miasto.2” Wkrótce po utworzeniu getto zostało opasane murem (resztki tegoż można zobaczyć przy ul. Lwowskiej oraz przy budynku dawnej Szkoły Miejskiej3). Na terenie dzielni-
32 Wehikuł Czasu nr 12/2011
cy żydowskiej znajdowały się m. in. szpitale, ochronka dla dzieci, Judenrat oraz kilka fabryk (np. zakład Madritscha produkujący mundury, czy Optima, przed wojną produkująca czekoladę) w których wielu żydów znalazło zatrudnienie. Robotnicy żydowscy pracowali także w znajdującej się poza gettem fabryce naczyń emaliowanych Oskara Schindlera. Warunki życia w getcie były koszmarne. Przepełnione mieszkania, niedobory żywności, ciągłe poniżanie i szykany, rekwizycje, katastrofalna higiena. Obwieszczenia w getcie publikowano w języku hebrajskim, co było jedną z szykan – w Krakowie ogromna ilość Żydów była zasymilowana i hebrajski znała bardzo słabo albo w ogóle. Poza murami działała rozdmuchana propaganda antysemicka. Wewnątrz murów panowała powszechna opinia, że praca zapewni przeżycie, więc tłumnie dążono do zdobycia przydziału. Ponownie Judenrat miał za zadanie dostarczanie kontyngentu robotników do prac przymusowych. W pierwszych miesiącach istnienia getta kontakt ze światem zewnętrznym był dość żywy. Możliwe było zdobycie przepustki na wyjście czy wejście do dzielnicy żydowskiej, aby w ten sposób handlować. Mimo ogromnego ryzyka i kosztów zdobywano nawet koszerną wołowinę. W końcu jednak środki finansowe zaczęły się kończyć. Ceny rosły. Dodatkowo władze okupacyjne ograniczały dostęp do żywności licząc, że w przeciągu kilku miesięcy liczba ludności zmniejszy się. Ogromny wysiłek Żydowskiej Samopomocy Społecznej, służb medycznych i sanitarnych ograniczał śmiertelność. Na terenie getta działała także Żydowska Organizacja Bojowa stawiając zbrojny opór (ich najgłośniejszą akcją był zamach na niemieckich oficjeli w kawiarni „Cyganeria” w grudniu 1942 r. Lokal dziś nie istnieje, ale przy ul. Szpitalnej jest tablica upamiętniająca to wydarzenie). W styczniu 1942 r. podczas konferencji w Wannsee zadecydowano o dalszym losie społeczności żydowskiej. Na terenach zajętych przez Niemców powstały obozy zagłady. W maju w Krakowie rozpoczęto wydawanie nowych dokumentów uprawniających do pozostania w getcie, które mieli otrzymać pracujący. Przybijano je przez dwa dni.
HISTORIE WSZELAKIE W czerwcu wywieziono kilka tysięcy ludzi, którzy ich nie posiadali. Skazanych na wywiezienie spędzano na Plac Zgody (ob. Plac Bohaterów Getta). ”Określić te sceny jako dantejskie uwłaczałoby piekłu4”, jak mówili ci, co widzieli działania niemieckie. Pozostawiono około 12 tysięcy ludzi. Zmniejszono jednocześnie obszar getta i znacznie utrudniono kontakt ze światem zewnętrznym. Druga, równie krwawa akcja miała miejsce w październiku 1942 r. po jej zakończeniu nastąpił podział getta na części A – dla pracujących i B – dla niepracujących. Jednocześnie trwały przygotowania do całkowitej likwidacji dzielnicy żydowskiej. 13 i 14 marca 1943 r. zlikwidowano getto. Pozostali przy życiu Żydzi z części A zostali przeniesieni do obozu pracy „Płaszów”, zaś ci z getta B wywiezieni na śmierć. Na terenie dzielnicy żydowskiej pozostali tylko ukrywający się oraz osoby wyznaczone przez Niemców do pomocy w likwidacji resztek getta. W grudniu i oni trafili do Płaszowa. Pod koniec 1942 r. na terenie cmentarza żydowskiego niedaleko ulicy Jerozolimskiej utworzono obóz pracy „Płaszów”, na początku 1944 r. został przemianowany na obóz koncentracyjny. Komendantem był Amon Goeth Życie więźniów zależało w znacznej mierze wyłącznie od niego i jego podwładnych. W styczniu 1945 r. odjechały ostatnie transporty. 18 stycznia Kraków został zajęty przez wojska radzieckie. Dla pozostałych przy życiu Żydów ukrywających się w różnych częściach miasta zakończyła się gehenna okupacji. Wojnę przeżyło zaledwie kilka tysięcy Żydów krakowskich. Oskar Schindler zdołał wydostać dzięki swojej fabryce ponad tysiąc ludzi. Także Julius Madritsch dbał, by możliwie jak najwięcej jego pracowników przetrwało okupację. Sam dostarczał im nielegalny, czarnorynkowy chleb. Dziś Żydów w Krakowie jest kilka dziesiątek. Niewiele pozostało po liczącej prawie 60 tysięcy dusz społeczności. Niewiele też pozostało po miejscach kaźni. Teren obozu „Płaszów” broni się przed zagospodarowaniem (kilka bloków osiedla stoi na jego terenie), Podgórze tchnęło nowe życie w obszar po getcie, w dawnej fabryce Schindlera otworzono muzeum jego imienia
dokumentujące dzieje okupacji w Krakowie. Czyni się wysiłki, by powszechna pamięć o zbrodni hitlerowskiej nie zanikła. Bibliografia: Bieberstein Aleksander, „Zagłada Żydów w Krakowie”, Kraków 1986. Chwalba Andrzej, „Dzieje Krakowa t.5. Kraków w latach 1939 – 1945”, Kraków 2002. Małecki Jan, „Historia Krakowa dla każdego”, Kraków 2008 Keneally Thomas, „Lista Schindlera”, Warszawa 1993. Kiełkowski Roman, „…Zlikwidować na miejscu”, Kraków 1981. Pióro Anna, „Getto krakowskie 1941 – 1943”, Kraków 2005. Pomorski Mikułowski Jerzy, „Kraków w naszej pamięci”, Kraków 1991. 1 Cyt. za: A. Chwalba, „Dzieje Krakowa t.5. Kraków w latach 1939 – 1945”, Kraków 2002, s.17. 2 Cyt. za J. Małecki, „Historia Krakowa dla każdego”, Kraków 2008, s. 272. 3 A. Pióro, „Getto krakowskie 1941 – 1943”, Kraków 2005. 4 Cyt. za A. Chwalba, op. cit., s. 136.
Wehikuł Czasu nr 12/2011
33
WYMOGI „Wehikuł Czasu” - magazyn Studenckiego Koła Naukowego Historyków UP Zachęcamy wszystkich chętnych do publikowania swoich artykułów, rysunków, czy zdjęć na łamach „Wehikułu Czasu”. Można je przesyłać przez cały rok akademicki na mail-a: wehikulczasu.up@gmail.com Wymogi redakcyjne: · · · ·
standardowe ustawienia w Wordzie (marginesy 2,5cm; czcionka Arial 12, interlinia 1,5); ilość stron: 2-5; tekst pisany w 2 kolumnach; przypisy dołączane na końcu tekstu dokumentu
Przypisy: · · · · · · · ·
przypisy końcowe zakończone kropką; przypisy łacińskie zamiast polskich tj. Ibidem zamiast Tamże, op. cit., zamiast dz. cyt. itd.; na końcu zdania przypis przed kropką; (np.: ...ziemie Bułgarów znad Wołgi2.); po cytacie: cudzysłów – przypis – kropka; (np.: „...w sobie od jednej do dziesięciu wbitych strzał”3.); prasa: „nazwa gazety” – data numeru – numer całościowy w roku – strona (np.: Z Serbii, [w]: „Gazeta Lwowska”, 9 X 1885, nr 230, s. 6.); materiały internetowe – pełen adres strony internetowej oraz data odczytu (np.: A. Nowak, Zeszyty naukowe, [internet:] http://www.knsr.yoyo.pl/info1.html, 25 III 2008.); publikacje: inicjał imienia autora – nazwisko autora – tytuł kursywą – miejsce i rok wydania – strona (np.: J. Rubacha, Bułgarski sen o Bizancjum. Polityka zagraniczna Bułgarii w latach 1878-1913, Warszawa 2004, s. 98-100.); prace zbiorowe: autor i tytuł artykułu – nazwa publikacji zbiorowej – strony (np.: A. Potocki, Kościół i wielokulturowość. Z doświadczeń w czasie i przestrzeni, [w:] „Integralnokulturowe badanie kontaktu kulturowego. Wybrane problemy społeczne i prawne”, pod red. J. Królikowska, Warszawa 2009, s. 48- 71.);
Cytowanie: · · ·
cytaty w cudzysłowiu, a nie kursywą; nawias okrągły z kropkami (...) przy pomijaniu fragmentu cytatu w środku; nawias kwadratowy [...] przy uwagach edytorskich lub wyjaśnianiu; (np.: …były one [zeszyty nau kowe] rozpowszechniane);
Każdy artykuł naukowy zostanie sprawdzony przez redakcję oraz redaktora naukowego dr. Huberta Chudzio pod względem merytorycznym i językowym, następnie odesłany do poprawy. Redakcja zastrzega sobie prawo do poprawiania i skracania otrzymanych artykułów!
34 Wehikuł Czasu nr 12/2011