Wehikuł czasu nr 15

Page 1

ISSN 2081- 9439

Na okładce: uczestnicy seminarium na tle zamojskiego ratusza.

EGZEMPLARZ BEZPŁATNY

MAGAZYN STUDENCKIEGO KOŁA NAUKOWEGO HISTORYKÓW UP NR 15 CZERWIEC 2012

W tym numerze m.in.: Wywiad z prof. dr. hab. Mariuszem Wołosem Wywiad z dr. Pawłem Koniecznym Bitwa pod Grunwaldem wiecznie żywa Cesarsko - Królewska ofensywa wyprzedzająca Kompania Gerarda Wożnicy “Hardego” Nic tak nie cieszy jak seria z pepeszy! Studenckie Seminarium Naukowe Lublin – Zamość


Wyjazd studyjny do Lublina i Zamościa 23 - 25 marca 2012 r.

Widok na Lublin z Wieży Trynitarskiej

Pod arkadami renesansowego Zamościa

Zwiedzanie KL Majdanek w Lublinie

Odczyty referatów naukowych w Bramie Grodzkiej

Seminarium Polsko - Izraelskie Bringing Together 14 - 20 marzec 2012 r.

Wspólne zdjęcie przed Marszem Pamięci

Otwarcie seminarium w Instytucie Historii Uniwersytetu Pedagogicznego

Interpretacja symboliki pomnika Ofiar Nazizmu

Ceremonia Pamięci w jednym z budynków w Auschwitz Birkenau


MAGAZYN STUDENCKIEGO KOŁA NAUKOWEGO HISTORYKÓW UP Drodzy Studenci!

Nr 15 Czerwiec 2012

Oddajemy w Wasze ręce 15 – sty jubileuszowy numer Wehikułu Czasu. Jak zapewne zauważyliście, zmieniła się szata graficzna naszego periodyku. Powstał również fanpage WCz na Facebook’u, na który serdecznie zapraszam. Znajdziecie tam m.in. archiwalne numery Wehikułu, w zasadzie już niedostępne w wersji papierowej. Jest to raptem kilka zmian, które dokonała nowa redakcja, ale to dopiero początek!

Spis treści 4 Nie marzyłem o zostaniu profesorem

Dziękuję z tego miejsca poprzedniej Redaktor Naczelnej Magdalenie Kliś za 3 lata współpracy, za wkład w redagowanie magazyn oraz za profesjonalizm. Dziękuję również prof. dr hab. Kazimierzowi Karolczakowi – Dziekanowi Wydziału Humanistycznego za sfinansowanie pięciu ostatnich numerów (WCz: 11-15). Bez Pana nie dalibyśmy rady!

9 11 14 17

7

ISSN 2081- 9439

czyli Wywiad z prof. dr hab. Mariuszem Wołosem Zagrajmy Historię

O pasjach, nie tylko historycznych, studiowaniu i muzyce

z Doktorem Pawłem Koniecznym. Studenckie Seminarium Naukowe Lublin – Zamość Wewnątrzpaństwowa polityka Karola Wielkiego Bitwa pod Grunwaldem wiecznie żywa Mozaika wieków

W bieżącym numerze znajdziecie między innymi bardzo ciekawe wywiady z prof. dr. hab. Mariuszem Wołosem oraz dr. Pawłem Koniecznym. Jak również relecje z sesji naukowej w Lublinie i Zamościu, oraz kilka referatów, które zostały tam wygłoszone. Oraz kilku innych artykułów napisanych przez studentów naszego Instytutu - każdy znajdzie tu coś dla siebie. Zachęcam również do uczestnictwa w Targach Ksiażki Historycznej, które odbędą się we wrześniu b.r., informacja o tym wydarzeniu znajduje się na 38 stronie.

18

Quelle des femmes

czyli męskie spojrzenie na nowożytny spór o kobiecą naturę

20

Kompania Gerarda Wożnicy “Hardego”

Działania partyzanckie na ziemi olkuskiej

22

Nic tak nie cieszy jak seria z pepeszy!

Pistolety maszynowe na froncie wschodnim II wojny

Będziemy się starali dołożyć wszelkich starań, aby WCz był jeszcze bardziej atrakcyjny, aby sprostać Waszym wymaganiom. Jesteśmy natomiast otwarci na propozycję współpracy i uwagi. Nadal poszukujemy osób, które zasilą swoimi pomysłami, siłami czy lekkim piórem naszą redakcję. Czekamy na Ciebie!

światowej

27

Granitowy fundament Hitlera

29

Multifunctional castle

Pozostając do waszych usług, Krzysztof Śmigielski Redaktor Naczelny

Wehikuł Czasu Magazyn Studenckiego Koła Naukowego Historyków Instytutu Historii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie Wydawca: Instytut Historii UP Druk: KMK Poligrafia ul. Domagały 1, 30-741 Kraków Nakład: 200 egzemplarzy Adres redakcji: ul. Podchorążych 2, pok 10 E 30-084 Kraków.

http://www.facebook.com/WehikulCzasuMagazyn

Wehikuł Czasu nr 15/2012

31

33 35 36 38

Cesarsko - Królewska ofensywa wyprzedzająca Bitwa pod Kraśnikiem i Komarowem w 1914 roku Bombardowania Lublina we wrześniu 1939 roku Trochę o nas samych Wielka Nagroda Targi Ksiażki Historycznej

Redakcja Redaktor naczelny: Krzysztof Śmigielski Zastępca redaktora: Jakub Rosiek Współpraca redakcyjna: Katarzyna Barud, Ewa Dyngosz, Katarzyna Odrzywołek, Kamil Stasiak, Bartosz Wachulec Autorzy tekstów: Katarzyna Dominik, Dawid Gołąb, Katarzyna Kotula, Katarzyna Lisowska, Jakub Łukasiński, Szymon Placha, Jan Planta, Tomasz Szygulski Opieka Redakcyjna: dr Hubert Chudzio Skład i łamanie: Krzysztof Śmigielski Korekta: Jakub Rosiek e-mail: wehikulczasu.up@gmail.com

3


WYWIADY

Nie marzyłem o zostaniu profesorem... Wywiad z prof. dr hab. Mariuszem Wołosem. O potrzebie dialogu polsko – rosyjskiego, historii oraz zadaniach historyka w dzisiejszych czasach.

Rozmawiała Katarzyna Barud Czy mógłby Pan Profesor na początek powiedzieć Czytelnikom „Wehikułu Czasu”, w jaki sposób zaczął odnosić pierwsze sukcesy pisarskie? Odległe czasy, ale pamiętam. Pierwszy artykuł naukowy opublikowałem jako student piątego roku studiów historycznych (specjalność archiwistyczna) Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. To było dokładnie dwadzieścia lat temu. Nie był to duży tekst, ale pocieszające dla mnie jest to, że wszedł on do obiegu naukowego i funkcjonuje w nim po dzień dzisiejszy. To był pierwszy artykuł naukowy dotyczący społeczności żydowskiej w Gdyni w okresie międzywojennym. Wtedy te badania judaistyczne – tak to nazwijmy – były dopiero in statu nascendi. Była to tematyka bardzo popularna i w toruńskim środowisku historycznym powstał zespół badający dzieje Żydów pomorskich. Efektem jego pracy jest wielotomowe wydawnictwo dotyczące mniejszości narodowych i wyznaniowych na Pomorzu w XIX i XX wieku. Zostałem zaproszony przez nieżyjącego już wybitnego mediewistę, prof. Zenona Huberta Nowaka, znawcę dziejów zakonu krzyżackiego, do wzięcia udziału w realizacji tego projektu poprzez napisanie opracowania dotyczącego Żydów gdyńskich. Potem, gdy już byłem na studiach doktoranckich, przygotowywałem do druku fragmenty mojej pracy magisterskiej, która następnie ukazała się w formie książki. Była to biografia wojskowa generała dywizji Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego, postaci barwnej, znanej, związanej między innymi z Krakowem. Tak to się rozpoczęło wiele lat temu. Powinienem już obchodzić jubileusz pracy naukowej, ale to jeszcze chyba za wcześnie na takie jubileusze (śmiech). Jak wyglądały początki kariery naukowej Pana Profesora? Po studiach pracowałem przez ponad rok w Urzędzie Pracy w Bydgoszczy jako starszy referent, a potem doradca zawodowy, zajmując się organizowaniem kursów dla bezrobotnych. Były to kursy przekwalifikowujące, dające możliwość znalezienia pracy w innym zawodzie. Organizowałem kursy z ramienia tegoż Urzędu. Co ciekawe, bezrobocie było wtedy zjawiskiem nowym, w Polsce nieznanym i bar-

4

dzo bolesnym. Ta praca dała mi dużo doświadczeń życiowych, raczej smutnych, ale potrzebnych. Sam zresztą po studiach poszedłem do Urzędu Pracy zarejestrować się jako bezrobotny. Moje szczęście polegało na tym, że skończyłem – jak już wspominałem – specjalność archiwistyczną i kierownik tegoż Urzędu Pracy potrzebował kogoś, kto zorganizuje mu archiwum. W roku 1993 na moim macierzystym uniwersytecie utworzono studia doktoranckie w ramach Wydziału Nauk Historycznych, który wyodrębnił się właśnie z ogromnego Wydziału Humanistycznego. Należałem do pięcioosobowej grupy pierwszego rocznika doktorantów. Wszyscy zrobiliśmy w terminie doktoraty, później habilitacje, wszyscy pracują w nauce, jeden jest już profesorem tytularnym. Czy od początku studiów marzył Pan o zostaniu profesorem? Nie marzyłem o zostaniu profesorem i zdobywaniu kolejnych tytułów. Natomiast historia – zwłaszcza dzieje XX wieku, ze szczególnym wskazaniem na dwudziestolecie międzywojenne, które było w czasach PRL-u epoką niemile widzianą, była od czasów liceum moim hobby. Jest nim do dzisiaj. Mam to szczęście, że łączę wykonywanie pracy zawodowej z hobby, a to rzadkość. Polecam każdemu. W jaki sposób Pan Profesor znalazł się na Uniwersytecie Pedagogicznym ? To jest sprawa prosta i nieprosta zarazem. Pamiętam słowa mojego mistrza, prof. Mieczysława Wojciechowskiego, który powiedział wiele lat temu gdy byłem doktorantem, że spośród wyższych szkół pedagogicznych, jest tylko jedna, która ma dobry poziom i swoją własną kadrę naukową. Wskazał właśnie krakowskie WSP. Słowa te utkwiły mi w pamięci. Dziś mogę je w całej rozciągłości potwierdzić. Co zadecydowało? Pracując w Moskwie na stanowisku dyrektora Stacji Naukowej PAN i stałego przedstawiciela PAN przy Rosyjskiej Akademii Nauk, zetknąłem się już na poważnie z aktywnością środowiska historycznego UP, czy w ogóle środowiska humanistycznego naszej Uczelni. Było to podczas organizowania kolejnych kongresów„Polska-Rosja: trudne problemy”. Pierwszy z tych kongresów odbył się w 2009 roku. Znałem

Wehikuł Czasu nr 15/2012


WYWIADY lepiej rosyjskich partnerów, gorzej partnerów z UP, ale bardzo szybko ich nie tylko poznałem, ale i doceniłem. Okazało się, że jest to środowisko, które ma magiczną siłę przyciągania. Później, uczestnicząc właśnie na naszym Uniwersytecie w II Kongresie w październiku 2010 r., stwierdziłem, że dlaczego po powrocie z Moskwy nie przyjść akurat tutaj? Co więcej, powiem może herezję na polskim gruncie, która w moim przekonaniu jest szczerą prawdą: dla rozwoju badawczego każdego uczonego, ale także dla środowiska, które przyjmuje takiego delikwenta jak ja, rzeczą dobrą, wręcz wskazaną jest zmiana środowiska badawczego. Z jednej strony przenosi się swój warsztat do nowego środowiska, z drugiej korzysta się z warsztatu, który jest tutaj, poznaje się nowych ludzi, nowe zagadnienia badawcze, nowe środowisko. Jest to wymiana i mobilność kadr, która zapobiega kostnieniu tak poszczególnych badaczy, jak i całych środowisk. W Polsce to zjawisko wciąż rzadkie. Tymczasem nasi sąsiedzi Niemcy stosują taką zasadę rotacji, wedle której nie można przeprowadzać habilitacji w tym ośrodku, w którym się zrobiło doktorat i mają to wpisane w swoje prawo. Proszę mi uwierzyć, że siedzenie w jednym miejscu i zajmowanie się ciągle tymi samymi problemami jest rzeczą dla nauki wręcz niebezpieczną. Osobiście nigdy nie byłem przywiązany do tematów lokalnych. Co prawda mówiłem, że zacząłem moją przygodę z nauką od dziejów Żydów w Gdyni, więc od spraw pomorskich, wręcz lokalnych, ale jestem przede wszystkim historykiem dyplomacji, którego warsztat nie wiąże się z koniecznością stałego przebywania w jednym miejscu, bo archiwa dyplomatyczne są najczęściej w stolicach różnych państw. Kraków natomiast jest miejscem niezwykle dla nauki przyjaznym, dającym praktycznie nieograniczone możliwości badawcze oraz poznawcze we wszystkich dziedzinach i epokach historycznych. Poza tym jest jeszcze jedna kwestia, zupełnie osobista. Tak się złożyło, że zarówno ze strony mamy, jak i ze strony taty cała moja rodzina pochodzi z Galicji. Moja babcia urodziła się w Krakowie. Z Galicją jestem również związany uczuciowo. I to też jest ważny powód, który mnie tu przygnał. Jak ocenia Pan Profesor potencjał naukowy studentów? Czy studia historyczne mają w ogóle sens w dzisiejszych czasach? Studia historyczne zawsze mają sens. Martwi mnie to, że nie rozumieją tego nasi politycy. Jeszcze bardziej martwi mnie, że większość osób rządzących obecnie naszym państwem ma wykształcenie historyczne, a mimo tego mam wrażenie, iż nie doceniają wagi nauk historycznych – ba! – wszystkich nauk humanistycznych! Co prawda wspomniani politycy najczęściej nie

Wehikuł Czasu nr 15/2012

zajmują się już zawodowo historią, dawno od niej odeszli, wybierając łatwiejszą (sic!) drogę kariery. W czasach PRL-u historia była popularna, trochę na zasadzie oderwania się od smutnej i szarej rzeczywistości, trochę na zasadzie chęci zrozumienia mechanizmów rządzących światem i społeczeństwami. Natomiast wracając do postawionego przez Panią pytania: nie da się zrozumieć teraźniejszości i wytyczyć szlaków na przyszłość bez znajomości przeszłości. Humaniści, w tym historycy są potrzebni nowoczesnemu społeczeństwu i szanującemu się państwu. Przekładając to na język praktyki: choćby po moich doświadczeniach rosyjskich, powiem, że z wieloma krajami, np. z Niemcami i zapewne w jeszcze większym stopniu z Rosją, dzieli nas o wiele bardziej historia niż teraźniejszość. Tymczasem bez zrozumienia historii, ale nie tej jednostronnej – cała rzecz polega bowiem na tym, żeby umieć wysłuchać i zrozumieć także drugą stronę – nie będziemy w stanie przełamać istniejących stereotypów, stanowiących barierą dla dalszego rozwoju relacji między ludźmi oraz państwami. Do tego potrzebna jest historia jako nauka. Bez jej znajomości nie pojmiemy mechanizmów teraźniejszości, nie znajdziemy dróg dialogu z sąsiadami. Proszę zwrócić uwagę, jak wiele wysiłku nasi niemieccy partnerzy włożyli w rozwijanie dialogu historycznego, a przez to w poszukiwanie dróg wiodących ku pojednaniu, które się dokonuje, a może w jakimś sensie już dokonało. Do pokonania jest ta sama, a może i znacznie dłuższa droga z Ukraińcami, Litwinami, Białorusinami i przede wszystkim z Rosjanami. Muszą nią kroczyć w pierwszej kolejności właśnie historycy. Tego nie zrobi za nas nikt inny. Studia historyczne choćby tylko w takim wymiarze mają sens i twardo, stanowczo będę ich bronił. A proszę mi wierzyć, że tych pozytywnych wymiarów studiowania dziejów jest znacznie więcej. Wiemy że prowadził Pan Profesor wykłady we Francji, a następnie zmienił teren zainteresowań badawczych na bardziej wschodni, czyli na Rosję. Z czego wynikały takie zmiany? Całą drugą połowę kwietnia bieżącego roku spędziłem w Rosji (na Syberii Zachodniej, w Moskwie i Petersburgu). Słyszałem, że niektórzy rosyjscy koledzy traktują mnie już jako przedstawiciela historiografii rosyjskiej (śmiech). Jest to oczywiście nieprawda, natomiast Rosja rzeczywiście jest teraz moim pierwszym kierunkiem badań. Kiedyś była jeszcze Francja, gdzie sporo publikowałem i często jeździłem na badania. W tej chwili najważniejszym moim naukowym frontem jest Wschód. Nade wszystko jest to rezultat czteroletniego pobytu na placówce naukowej w Moskwie, ale gdyby szukać głębiej,

5


WYWIADY to już na etapie przygotowywania rozprawy habilitacyjnej mocno wszedłem w historię dyplomacji sowieckiej. Pisałem pracę o stosunkach francusko–sowieckich w okresie międzywojennym. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych minionego stulecia zacząłem regularnie jeździć do Rosji. Po naukowej fascynacji Francją przyszła miłość naukowa do Rosji. To dobrze! Rosja jest dla historii Polski krajem niezwykle ważnym i zawsze powtarzałem – w Moskwie również – że nikt nie zrozumie historii naszego kraju bez znajomości historii Rosji i odwrotnie – nikt nie zrozumie historii Rosji bez znajomości historii Polski. To są dwa czynniki, które się wzajemnie uzupełniają. Zresztą system komunistyczny, Rosja stalinowska, stosunki polsko-sowieckie w międzywojniu, polityka zagraniczna ZSRR były w obszarze moich zainteresowań od dawna. Gdzie bym nie dotknął spraw polskich, zawsze wychodziły sprawy rosyjskie czy sowieckie i odwrotnie. To były elementy ze sobą powiązane i stąd wzięło się zainteresowanie dyplomacją sowiecką i w ogóle historią ZSRR. Jak wyglądają plany naukowe Pana Profesora na najbliższy czas? W tej chwili przygotowuję monografię, której tytuł brzmi: „Dyplomacja sowiecka wobec kryzysu politycznego w Polsce w latach 1925-1926”. Mam nadzieję, że ta książka ukaże się w ciągu najbliższych miesięcy – jeżeli nie w tym roku, to na początku przyszłego. Kontynuuję też wielki projekt, który zaczęliśmy z Rosjanami w 2009 r. Nosi on tytuł: „Narody monarchii habsburskiej w latach 1914-1920: od ruchów narodowych do powstania państw narodowych”. Projekt ten jest obliczony na wydanie czterech opasłych tomów, w których opracowaniu uczestniczy około stu uczonych z osiemnastu krajów Europy. Wraz z moim rosyjskim przyjacielem – doc. Grigorijem Dawidowiczem Szkundinem – jestem nie tylko współautorem, ale przede wszystkim redaktorem odpowiedzialnym za całość przedsięwzięcia. Chcemy, żeby było ono zwieńczeniem długoletnich badań, związanych m.in. ze zbliżającą się okrągłą stuletnią rocznicą wybuchu pierwszej wojny światowej. Pierwszy tom przywiozłem dosłownie kilkanaście dni temu z Rosji. Teraz rozdaję go kolegom w Krakowie, bo książka dotyczy również Galicji. Projekt ma charakter interdyscyplinarny, a w jego realizacji bierze udział wielu Polaków. Współautorami pierwszego tomu są chociażby prof. Jan Rydel z Instytutu Politologii naszej Uczelni i specjalista od problematyki żydowskiej prof. Konrad Zieliński z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. W pozostałych tomach udział Polaków będzie jeszcze większy. Chcemy, żeby był to projekt praktycznie wyczerpujący temat. Zapewne się to nie uda, ale plany są bardzo rozległe. Dodam, nie bez satysfakcji, że ani w Austrii, ani na Węgrzech, ani w Cze-

6

chach, na Słowacji, czy w Polsce nikt takiego projektu do tej pory nie zrealizował. Trochę to dziwne, że wielotomowe wydawnictwo o monarchii Habsburgów jest przygotowane w języku rosyjskim i z przeznaczeniem głównie dla rosyjskojęzycznego czytelnika, ale to właśnie Rosjanie wyszli z tą inicjatywą i ja ten pomysł poparłem, traktując trochę swój udział w projekcie w kategorii spłaty długu zaciągniętego u moich galicyjskich przodków. Ostatnio zresztą w ogóle więcej publikuję po rosyjsku niż po polsku (śmiech). Mam nadzieję, że to się zmieni, bo po powrocie z Rosji czas inaczej rozłożyć akcenty. Wracając do planów naukowych, mam jeszcze w zamyśle niedużą książkę – nazwijmy ją „krakowską” (jestem zwolennikiem zasady obowiązującej w Galicji jeszcze w XIX wieku, że jeśli chce się funkcjonować w nauce krakowskiej, to należy co najmniej jedną monografię poświęcić Galicji albo Krakowowi!). Dotyczyć ona będzie mjr. Kazimierza Herwina-Piątka, który dowodził Pierwszą Kompanią Kadrową. Urodzony pod Wawelem, zginął w maju 1915 roku jako żołnierz Pierwszej Brygady Legionów Polskich w boju pod Kozinkiem. To postać praktycznie zapomniana, która jednakże jest patronem jednej z krakowskich ulic. Myślę, że będzie to ciekawa biografia. Zresztą lubię biografie. Wracam poniekąd do moich młodzieńczych zainteresowań biograficznych, jakże odległych od abstrakcyjnych mas czy klas, jakimi karmiono nas w szkole w czasach Polski Ludowej. Opowieść o Herwinie przedstawiona zostanie na szerszym tle dziejów pokolenia walczącego o Polskę z bronią w ręku. Także tę książkę zamierzam napisać mając w pamięci zbliżającą się rocznicę wybuchu pierwszej wojny światowej. Jak Pani słyszy planów pracy naukowej jest całkiem sporo, ale o wszystkich nie będę mówił, bo wywiad ciągnąłby się w nieskończoność (śmiech). Dziękuję za rozmowę i życzę Panu Profesorowi dalszych sukcesów. Wzajemnie! Nie chcę pozostawić Czytelników w poczuciu niedosytu, bez odpowiedzi na zadane wyżej pytanie i dodam, że w środowisku naszego Uniwersytetu istnieje bardzo duży potencjał intelektualny. Dotyczy to nie tylko pracowników naukowych, ale również doktorantów i studentów. Widać to przysłowiowym „gołym okiem”. Bardzo się z tego cieszę, bo jest to podglebie, na którym można wyhodować wiele wartościowych „naukowych roślin”. Nie wątpię, że pod względem potencjału naukowego środowisko, którego jestem teraz częścią jest bardzo rozwojowe i ma przed sobą szerokie perspektywy.

Wehikuł Czasu nr 15/2012


WYWIADY

Zagrajmy Historię... O pasjach, nie tylko historycznych, studiowaniu i muzyce z Doktorem Pawłem Koniecznym. Rozmawę przeprowadzili Katarzyna Barud i Dawid Gołąb Na początek chcieliśmy zapytać Pana Doktora o pasję. Dlaczego poszedł Pan na studia historyczne? Czym Pan Doktor zajmuje się także poza historią? To stało się dość wcześnie. Pamiętam, że już we wczesnym dzieciństwie ciekawiła mnie przeszłość. Moi rodzice mieli w domu książkę na temat historii Polski od czasów wczesnopiastowskich do powojnia, z mnóstwem ciekawych ilustracji (A. Klubówna i S. Kaźmierczyk, Z lat dalekich i bliskich). Wszyscy ci żołnierze, ułani, rycerze – to obudziło moje zainteresowanie. Potem, w szkole podstawowej mówiłem już, że będę nauczycielem historii albo geografii, bo świat też mnie interesował. Czytałem książki Arkadego Fiedlera, fascynowały mnie oczywiście także podróże, szczególnie te dalekie i egzotyczne. Interesowało mnie zwłaszcza średniowiecze. Wiek XX nigdy mnie nie bardzo nie zajmował, chociaż znajduję tam ciekawe tematy, ale nie ma w tym tak dużej pasji. Podobnie było z geografią – zupełnie odległe krainy – Antarktyda, Australia, Nowa Zelandia, Papua Nowa Gwinea, czy Patagonia. To mnie fascynowało. W szkole doszło zainteresowanie Indianami i Dzikim Zachodem – podobnie ma chyba większość mężczyzn historyków, którzy czytali w dzieciństwie wszystkie książki przygodowe. Wtedy zainteresowałem się Ameryką, przy czym najbardziej interesowała mnie historia Stanów Zjednoczonych. Duże znaczenie miały też powieści historyczne – książki Karola Maya, Longina Okonia, Kenetha Robertsa, czy trylogia Sienkiewicza. O książkach, które ukształtowały moje historyczne zainteresowania długo mógłbym mówić (śmiech). Wszystko zaczęło się wcześnie i było od razu konkretnie ukierunkowane. Zawsze czułem, że chciałem być nauczycielem. Czy w liceum Pan Doktor również nie miał wątpliwości, czy wybrać historię? Od razu po liceum poszedłem na studia historyczne. Zainteresowanie historią nowożytną, czyli okresem, którym zajmuję się naukowo, przyszło dość późno. Jak mówiłem, interesowały mnie odległe czasy i odległe terytoria. Pierwotnie bardziej interesowała mnie starożytność i średniowiecze, chociaż pracę magisterską pisałem w końcu z historii powszechnej XIX wieku. Gdzieś pod koniec studiów wiedziałem już jednak, że cofnę się

Wehikuł Czasu nr 15/2012

w swoich zainteresowaniach do wcześniejszej epoki. Ostatecznie zająłem się historią wczesnonowożytną, historią angielskich kolonii w Ameryce Północnej. Czy w czasie studiów ktoś pokierował zainteresowaniami Pana Doktora? Stosunki między profesorami a studentami były kiedyś inne od tych, które są teraz. Instytut wyglądał inaczej niż dziś. Kontakt z profesorami był ograniczony. Może na seminarium były bliższe i częstsze kontakty. Moimi zainteresowaniami nie trzeba było kierować, ale nieustającym źródłem inspiracji był i jest dla mnie prof. Stanisław Grzybowski. Wiemy, że Pan Doktor ma w swoim dorobku także karierę muzyczną. Jeśli miałbym wymieniać pasje – to obok historii byłaby nią właśnie muzyka: granie na instrumencie i słuchanie muzyki. Był taki czas, że grałem w zespole muzycznym, ale on się skończył w 2005 r. Po poważnej rozmowie z kolegami zdecydowałem, że odchodzę z grupy. Nie miałem już czasu, żeby jeździć po Polsce z koncertami. Byliśmy zespołem profesjonalnym, który w czasie, gdy tam grałem wydał kasetę i dwie płyty. Natomiast z tego, co wiem, grupa może pochwalić się teraz poważnym dorobkiem. Muzyka jest rzeczywiście jedną z moich pasji.Słucham różnych jej gatunków: muzyki klasycznej, jazzu, nie przeszkadza mi także muzyka pop. Problem miałem i mam jedynie z disco polo, hip hopem, rapem i tego typu rzeczami... Zachwycam się dobrą muzyką i staram się na bieżąco śledzić rynek fonograficzny. Czy ma Pan Doktor jakieś ciekawe wspomnienia ze studiów? To może być trudne, ponieważ byłem na roku jednym z nielicznych studentów pochodzących z Krakowa. Wiem, że akademik bawił się świetnie. Koledzy z roku mogliby mi opowiedzieć niesamowite historie. Ja w tym tak bardzo nie uczestniczyłem, nie dlatego, że byłem jakimś outsiderem, ale ponieważ miałem zespół. Graliśmy wtedy już dość poważnie. Słyszałem co nieco jak tam się żyje, ale tutaj nie błysnę niczym ciekawym. To był dla mnie szczęśliwy czas, ale niezwiązany bezpośrednio z uczelnią. Studiowałem w naszym instytucie. Miałem swoich znajomych, ale nie wiązaliśmy naszych relacji tak

7


WYWIADY bezpośrednio z uczelnią. Czy ma Pan Doktor jakieś ciekawe wspomnienia związane z profesorami? Jakieś plotki? Plotki, tak? (śmiech) O właśnie, to może być ciekawe. Proszę sobie wyobrazić, że Pani profesor Bożena Popiołek oblała mnie z lektur z historii nowożytnej! Z mojej ulubionej wtedy książki – biografii Elżbiety I. Zadała mi pytanie, jak nazywał się okręt Drake`a (śmiech). Pytanie było zaskakujące w kontekście biografii Elżbiety I. Oczywiście kiedy przyszedłem na poprawkę tych lektur, już wszystko poszło gładko i dobrze. Domyślam się, że prawdopodobnie chodziło o utemperowanie mojego ego (śmiech) – pokazanie, że choć wiem dużo, to nie wiem tyle, ile mi się wydaje (śmiech). Byłem dobrym studentem dlatego, że interesowała mnie historia. Jak patrzę na grupy na ćwiczeniach, to widać kogo historia interesuje, kto się nie męczy studiując historię. Jest grono studentów, którzy są sympatyczni, ale męczą się tutaj. To nie był dla nich trafny wybór. Jest dla nich trudne zrozumieć te wszystkie rzeczy... Katorga – siedzieć godzinami nad książką, która nie sprawia mi przyjemności. Jeszcze o jednej pasji krótko powiem, którą też próbuję zarazić studentów. Kwestia technik wspomagania uczenia się. Technika mindmappingu, szybie czytanie, sposoby na poprawienie swojej produktywności, metody które powodują, że żyje nam się łatwiej, a pracuje skuteczniej.

Mindmappingiem zainteresowałem się już jako pracownik tej uczelni. Świetna rzecz, polecam gorąco każdemu! Powiedział Pan Doktor kiedyś, że jest najlepszą zmywarką w swoim domu. Sporo obowiązków – nauczanie w Kolegium Europejskim, praca na uczelni, zajmowanie się domem, a wcześniej jeszcze zaangażowanie w zespole. (śmiech) Co do obowiązków domowych to robię wszystko poza gotowaniem, bo tego nie umiem. Moim największym szczęściem są oczywiście moje dzieci – to nie ulega wątpliwości. Czas na wszystko inne poza rzeczami domowymi mam gdzieś od godziny 20 – 21, kiedy jestem już zmęczony, nic mi się nie chce, tylko popatrzeć chwilę w komputer i pójść spać (śmiech). Przy małym dziecku ciężko cokolwiek w domu zrobić. Ale to prawda, jestem najlepszą zmywarką. Nie ma sensu kupować automatu. Jakie rady mógłby Pan Doktor przekazać studentom czytającym „Wehikuł Czasu”? W końcu także jest Pan absolwentem naszej uczelni. Myślę, że są w naszym Instytucie osoby o wiele bardziej odpowiednie do udzielania Państwu rad i dawania wskazówek. Serdecznie wszystkich pozdrawiam. Dziękuję za rozmowę. Dziękuję.

WEHIKUŁ CZASU MAGAZYN STUDENCKIEGO KOŁA NAUKOWEGO HISTORYKÓW UNIWERSYTETU PEDAGOGICZNEGO POSZUKUJE OSÓB, KTÓRE DOŁĄCZĄ DO ZESPOŁU REDAKCYJNEGO Jeśli masz zdolności: plastyczne, graficzne, edytorskie, dziennikarskie, pisarskie, reporterskie, to czekamy własnie na Ciebie! Skontaktuj się z nami: wehikulczasu.up@gmail.com

8

Wehikuł Czasu nr 15/2012


Z ŻYCIA KOŁA

Studenckie Seminarium Naukowe Lublin – Zamość 23 - 25. III. 2012r. Sukces ostatniego seminarium, które odbyło się jesienią 2011 r. w Przemyślu i Lwowie, stał się impulsem do stworzenia planu następnej wyprawy.

Katarzyna Odrzywołek

Tym razem postanowiliśmy gościnnie zaprosić do udziału również studentów innych kierunków: geografii, politologii, oraz pokrew-nej uczelni – Uniwersytetu Jagiellońskiego (kierunek: europeistyka). Naszymi opiekunami zgodzili się zostać dr Piotr Trojański oraz dr Mariusz Majewski. Wyjazd zaplanowaliśmy na koniec marca zwanego przez studentów oraz wykładowców „miesiącem martwym”. Naszym celem było zatem nieco go ożywić i uatrakcyjnić dla braci studenckiej.

każdy z uczestników marzył o krótkim odpoczynku. Jednak program, który mieliśmy do zrealizowania nie pozwolił nam nawet na odrobinę lenistwa. W Bramie Grodzkiej czekał już przewodnik, który oprowadził Nas po nowej wystawie „Lublin – Pamięć miejsca”. Wystawa urządzona jest, jako wnętrze archiwum, stad ważnym elementem tworzącym jej charakter są metalowe regały z tysiącami segregatorów zawierających informacje dotyczące danego aspektu przeszłości Lublina.

Przygotowania do seminarium zaczę-liśmy z miesięcznym wyprzedzeniem. Czas ten pozwolił nam na opracowanie planu, zebranie funduszy oraz napisanie referatów naukowych. Wyjazd cieszył się dużym zainteresowaniem – łączna ilość uczestników wynosiła 20 osób w tym 12 członków Studenckiego Koła Naukowego Historyków. Jako środek transportu wybraliśmy pociąg, który odjechał ze stacji Kraków Główny o godzinie 7:00 w słoneczny piątek 23 marca. W Lublinie byliśmy ok. godziny 11.00. Szybki przejazd do hostelu, zakwaterowanie i już mogliśmy udać się na spacer w stronę starówki.

Przechodząc przez wystawę podziwialiśmy setki zdjęć, słuchaliśmy wykreowanych dźwięków przedwojennego miasta, oglądaliśmy rekonstrukcję jego starych zabudowań i oraz poznawaliśmy sylwetki ludzi, którzy w nim zamieszkiwali. Dowiedzieliśmy się, że w miejscu, gdzie przez lata stały żydowskie domy, synagogi i biegły ulice, teraz znajdują się wielkie parkingi, nowe budowle oraz biegnie droga szybkiego ruchu. Dwie wystawy – jedna opowiadająca o życiu przedwojennych Żydów w Lublinie oraz druga – poświęcona zagładzie i Sprawiedliwym, którzy z koszmaru wojny ratowali swoich sąsiadów stanowi brakujący rozdział w historii Lublina i doskonale komponuje się z historią tego miasta. Pierwszego dnia czekało nas również uroczyste otwarcie sesji naukowej, którego dokonał dr Mariusz Majewski w budynku Jezuickiego Domu Kultury. Dzień zakończył wieczorny spacer po starówce i wspólne rozmowy przy dobrej kolacji, w których wciąż przewijał się temat jutrzejszej wycieczki do Zamościa.

Pierwszym punktem w programie tego dnia był obiad w restauracji usytuowanej tuż przy jednym z najbardziej charakterystycznych miejsc Lublina: Zamku Królewskim oraz Bramie Grodzkiej. W tej ostatniej mieści się obecnie Ośrodek Brama Grodzka – Teatr NN, będący instytucją kultury działającą na rzecz dziedzictwa kulturowego i edukacji. Kiedyś słynna Brama stanowiła przejście pomiędzy miastem chrześcijańskim a żydowskim. Obecnie jest miejscem spotkania kultur, tradycji i religii. Przed wyjazdem nawiązaliśmy współpracę z Zastępcą Dyrektora Ośrodka Brama Grodzka – Panem Witoldem Dąbrowskim. To na jego zaproszenie wzięliśmy udział w Marszu Pamięci upamiętniającym likwidację Żydowskiej ochronki w marcu 1942 r. Ponad setka dzieci została wówczas wywieziona samochodami ciężarowymi na Majdan Tatarski i tam zamordowana. Ich pamięć uczciliśmy minutą ciszy, a następnie zapaliliśmy symboliczne znicze.

Po przejściu ok. 10 km w czasie Marszu Pamięci

Wehikuł Czasu nr 15/2012

Sobotnia pobudka o 6:00 przerosłaby siły niejednego studenta, ale nie nasze. „Padwa Północy”, „Perła Renesansu”, „Miasto Arkad” – wszystkie te określenia działały na nas jak magnes. Po przybyciu na miejsce, tłoczny zazwyczaj renesansowy rynek przywitał nas pustkami. Miasto dopiero budziło się do życia. Zjedliśmy śniadanie z widokiem na Wierzę Ratuszową i przepiękne kamienice Ormiańskie, a następnie rozpoczęliśmy zwiedzanie miasta. Obejrzeliśmy m. in. Katedrę Zmartwychwstania Pańskiego, Pałac Zamoyskich, nowo odremontowaną Synagogę, zabytkowe mury obronne i Rotundę. Ten ostatni obiekt od 1947 r. stanowi Muzeum Martyrologii

9


Z ŻYCIA KOŁA Zamojszczyzny. Po wizycie w nim każdy z uczestników wychodził zamyślony i smutny. Nie było w tym nic dziwnego. Podczas II wojny światowej miejsce to stanowiło obiekt licznych masowych egzekucji, jakie obejmowały do 1943 r. ludność Zamojszczyzny w tym również dzieci. Szacuje się, że w Rotundzie Niemcy pozbawili życia 8 tys. ludzi. Reliktem przeszłości, który nie pozwala zapomnieć o tamtych czasach a jednocześnie uautentycznia specyfikę tego miejsca jest brama z niemieckimi napisami „Gefangenen Durchgangslager Sicherheitspol” – „Jeniecki Obóz Przejściowy Policji Bezpieczeństwa”.

wersytetu Pedagogicznego.

Po Zamościu można byłoby spacerować w nieskończoność, podziwiając przepiękne zabytki i chłonąc klimat miasta Jana Zamojskiego. Jednak Lublin wzywał nas nieubłaganie na wieczorną studencką sesję naukową. Dzięki gościnności Bramy Grodzkiej udostępniono nam profesjonalną salę wykładową, w której prezentacje, odczyty referatów i rozmowy trwały do późnego wieczora. Cały następny dzień zarezerwowaliśmy na szczegółowe zwiedzanie Lublina. Na trasie zabytków obowiązkowo znalazła się: Brama Krakowska, Trybunał Koronny, Zamek Lubelski, XII–wieczny donżon, zabytkowy browar Perła, oraz Pałac Biskupi. Całość panoramy miasta podziwialiśmy z najwyższego punktu wysokościowego Lublina – neogotyckiej wieży Trynitarskiej. Po zejściu z niej czekała na nas miła niespodzianka. Cała starówka zastawiona była setkami straganów, na których można było kupić zupełnie wszystko: od tandetnych błyskotek, zabytkowych mebli i obrazów do regionalnych smakołyków. Godzina czasu na zakup pamiątek i zjedzenie obiadu w trybie studenckim okazała się wystarczająca. W szczególności, że tego dnia mieliśmy jeszcze jeden obiekt do zoba-czenia. Wizyta na terenie byłego Niemieckiego Obozu Koncentracyjnego na Majdanku kończyła nasze seminarium. Dla każdego z nas obóz ten stanowił miejsce własnych refleksji.

TEMATY REFERATÓW:

Trzy dni wspaniałej, naukowej, studenckiej przygody dobiegały końca. Do Krakowa wracaliśmy bogatsi o doświadczenia i nowe znajomości. Przed nami perspektywy kolejnych wyjazdów: między innymi w Bieszczady (będąca kontynuacją sesji naukowej „Bieszczady w Ogniu”, która odbyła się w ubiegłym miesiącu w Naszym Instytucie) oraz być może na Białoruś do Mińska. Gorąco zachęcamy do zaangażowania się w te ini-cjatywy, w szczególności studentów I i II roku. Bo przecież warto spotykać w życiu ludzi z pasją, która nie tylko inspiruje, ale również jest sposobem na życie, czyniąc go o wiele ciekawszym.Wyjazd współfinansowany był przez Dziekana Wydziału Humanistycznego prof. UP dr hab. Kazimierza Karolczaka oraz Samorząd Studentów Uni-

Partnerzy:

10

SESJA NAUKOWA Studentów Historii Uniwersytetu Pedagogicznego, Geografii oraz Uniwersytetu Jagiellońskiego, Europeistyka nauka o totalitaryzmach i zagładzie.

LUBLIN (Ośrodek Brama Grodzka, Teatr NN) 23-25 marca 2012 roku

Dr Mariusz Majewski – Rozwój Gospodarczy Lublina na przełomie XIX i XX wieku. Krzysztof Śmigielski – CK ofensywa wyprzedzająca, bitwa pod Kraśnikiem w 1914 roku. Katarzyna Odrzywołek – Spektakularne ucieczki z Niemieckiego Obozu Koncentracyjnego w Lublinie 1941– 1944. Ewelina Malik i Aleksandra Kalisz- Dzielnica zamknięta – Getto w Lublinie. Kamil Stasiak – Bombardowania Lublina i Zamościa we wrześniu 1939 roku. Jakub Kępka – Działania partyzanckie na terenie województwa lubelskiego w roku 1833. Jakub Rosiek - Ewolucja nowożytnych systemów fortyfikacyjnych na przykładzie obwarowań Twierdzy Zamość. Witold Jucha - Waloryzacja środowiska przyrodniczego województwa lubelskiego

Dziekan Wydziału Humanistycznego prof. dr hab. Kazimierz Karolczak Samorząd Studentów Uniwersytetu Pedgagoicznego Studenckie Koło Naukowe Geografów UP Studenckie Koło Naukowe Historyków UP Studenci UJ na kierunku Europeistyka - Nauka o Totalitaryzmach i Zagładzie. Ośrodek Brama Grodzka, Teatr NN.

Wehikuł Czasu nr 15/2012


HISTORIA

Wewnątrzpaństwowa polityka Karola Wielkiego Katarzyna Lisowska studentka II roku PSOzPsz UP

Panowanie Karola Wielkiego to przede wszystkim czasy wypełnione wojnami toczonymi na rubieżach oraz poza granicami jego państwa. Liczne wojny i podboje, jakie prowadził monarcha pozostawały w zgodzie z ukształtowaną jeszcze w czasach jego ojca – Pepina Małego – ideą zjednoczenia pod berłem frankijskim wszystkich ziem germańskich. Nowy władca pragnął jednak rozszerzyć ją na cały obszar zachodniego chrześcijaństwa. Karol Wielki w trakcie swego długolet-niego panowania (768-814) przeprowadził 54 wyprawy wojenne. Spektakularne sukcesy militarne uczyniły go najpotężniejszym władcą Europy Zachodniej. Jego monarchia obejmowała ogromną część Europy: tereny dzisiejszej Francji, Holandii, Belgii, Niemiec, Austrii, Szwajcarii, Rumunii, Węgier, a także znaczną część Hiszpanii oraz Włoch (B. Zientara, 1996). Potężne państwo najwybitniejszego przedstawiciela dynastii Karolingów zajmowało obszar ponad miliona kilometrów kwadratowych. Utworzone przez niego imperium stanowiło jednak zlepek różnych plemion i ziem, mocno zróżnicowanych zarówno pod względem społecznym, jak i gospodarczym. Świadomy problemu władca podjął działania zmierzające do skonsolidowania państwa. W tym celu przeprowadził wiele korzystnych reform, m. in. ustanowił jednolite prawo frankijskie, nowy podział administracyjny oraz wprowadził nowy system monetarny. Jednakże najtrwalszym fundamentem jedności monarchii karolińskiej stała się silna władza króla, podparta mocnym autorytetem, a także wspólnota wiary chrześcijańskiej, która miała być trwałym spoiwem łączącym poszczególne części potężnego imperium. Epoka wojen Karola Wielkiego to okres, w którym ogromne znaczenie odegrała gospodarka jego kraju. To ona zapewniła wojsku zasoby konieczne do prowadzenia zwycięskich kampanii, a zatem jak słusznie podkreślił M. Serejski (1959) – ingerencja władcy w tej dziedzinie życia państwowego była sprawą konieczną i niezwykle ważną dla jego pomyślnego funkcjonowania, przede wszystkim zaś – rozwoju. Karol Wielki wydał liczne zarządzenia gospodarcze, wprowadził jednolity system monetarny, oparty na srebrnym denarze, w czasie klęsk nieurodzaju

Wehikuł Czasu nr 15/2012

zabraniał sprzedaży żywności po znacznie zawyżonych cenach oraz wywożenia jej poza granice kraju. Monarcha podjął także walkę z nadużyciami w handlu, wydając wiele rozporządzeń. Warto zaznaczyć, że wspomniane reformy nie zakłóciły handlu wewnątrz państwa. Daleko idące zmiany zaszły natomiast w sferze wymiany handlowej z Dalekim Wschodem, która uległa znacznemu osłabieniu, ale obserwujemy również w tym okresie rozwój kontaktów z Północą oraz ze wschodnią częścią Europy (M. Serejski, 1959). Karol zaprowadził istotne reformy w państwowej administracji. Na rubieżach swego królestwa utworzył marchie, w skład których wchodziło po kilka hrabstw. Na czele marchii stali margrabiowie, a do ich najważniejszych zadań należała organizacja obrony granic przed zewnętrznymi zagrożeniami. Pozostałą część terytorium władca podzielił na blisko 250 hrabstw. Hrabiowie z kolei zobowiązani byli powoływać w swoim okręgu pospolite ruszenie oraz dowodzić nim. Odpowiadali ponadto za sądownictwo. Łączność między nimi a siedzibą monarchy w Akwizgranie zapewniać mieli specjalni posłańcy – missi dominici, czyli wysłannicy królewscy. System hrabstw okazał się trafnym rozwiązaniem, które umocniło władzę Karola nad rozległym imperium, a przede wszystkim w znacznym stopniu ułatwiło zarządzanie ogromnym obszarem. Odtąd władca stał się zwolniony z konieczności osobistej kontroli poszczególnych ziem wchodzących w skład swego państwa. Mógł zrezygnować z ciągłego podróżowania od jednego do drugiego krańca rozległego królestwa, które wypełniało znaczną część jego panowania. Starzejący się monarcha od 795 roku coraz częściej przebywał w Akwizgranie, natomiast po swej cesarskiej koronacji w roku 800 osiadł tam prawie na stałe. Akwizgran tym samym stał się centrum ówczesnej Europy, stolicą najpotężniejszego imperium w średniowieczu, siedzibą wielkiego władcy (E. Wies, 1996). Duże znaczenie dla Karola miało sprzyjające położenie geograficzne Akwizgranu, oddalone w nieznacznej mierze od miejsca osadnictwa podbitych przez niego Sasów, dzięki czemu mógł nad nimi sprawować osobistą kontrolę i dopilnować, by nie zrzucili jego zwierzchnictwa. Ponadto w pobliżu

11


WYWIADY Akwizgranu nie występowały trudniejsze do przebycia tereny, co gwarantowało w razie nagłej potrzeby natychmiastowe opuszczenie rezydencji. Ważnym czynnikiem obecności Karola w Akwizgranie były również liczne gorące źródła, które działy leczniczo na stan jego zdrowia, a zwłaszcza przynosiły ulgę cierpiącemu na reumatyzm władcy. Pod koniec VIII wieku Karol władał bardzo rozległym królestwem. Po raz pierwszy od czasu załamania się państwowości rzymskiej większa część Europy Zachodniej została zjednoczona w jedno imperium, rządzone przez chrześcijańskiego monarchę. Apogeum sukcesów władcy staje się jego cesarska koronacja. Przełomowe wydarzenia, które zadecydowały o tym fakcie rozegrały się w kwietniu 799 roku. Wybrany co dopiero nowym papieżem Leon III został uwięziony przez zwalczających go możnych rzymskich. Udało się mu jednak zbiec z więzienia i dotrzeć na dwór Karola Wielkiego w Padeborn, gdzie zapadły decyzje o interwencji władcy w obronie papieża. Wówczas zostało podjęte również postanowienie o koronacji Karola na cesarza (J. N. D. Kelly, 1997). W dzień Bożego Narodzenia 800 roku przywrócony do władzy papież Leon III koronował w Rzymie Karola na cesarza. Według Einharda koronacja była dla władcy wielkim zaskoczeniem. To nagłe wydarzenie wywołało wielkie niezadowolenie w Konstantynopolu, gdyż dotąd zwierzchnictwo zarówno kościelne, jak i polityczne nad Zachodem sprawował cesarz bizantyjski. Tym sposobem dokonał się trwały podział chrześcijaństwa. Sytuacja między Cesarstwem Wschodnim i Zachodnim uległa jeszcze głębszemu załamaniu w 809 roku. Synod, który obradował wówczas w Akwizgranie wprowadził zmiany, dotyczące wyznania wiary, będące sprzecznymi z wcześniejszymi założeniami soboru nicejskiego. Uznano, iż Duch Święty pochodzi zarówno od Boga – Ojca, jak i również od Boga – Syna. Spór ten stał się przyczyną zaciętej rywalizacji pomiędzy Konstantynopolem a Akwizgranem.Wobec narastających podziałów Karol Wielki dążył do pojednania i zjednoczenia dawnego cesarstwa. Usiłował to osiągnąć planując małżeństwo z cesarzową Bizancjum – Ireną. Jego zamiary okazały się niemożliwe do realizacji, gdyż Irena niebawem zmarła. Nowy cesarz – Nicefor był władcą nastawionym do Franków bardzo nieprzychylnie. Na pewien czas porozumienie stało się wobec tego niemożliwe. Przełom nastąpił w 812 roku, kiedy Bizancjum uznało Cesarstwo Zachodnie w zamian za zachowanie w swoich grani-

12

cach Wenecji. Znany niemiecki historyk – Gustav Faber (1994) zwraca uwagę na to, iż wraz z cesarską koronacją

Państwo Karola Wielkiego. Karola zakończyła się epoka prowadzonych przez niego wojen. W tym czasie państwo karolińskie miało zapewniony trwały pokój. Cesarz mógł wykorzystać czas stabilizacji i dokonać wielu istotnych zmian w sferze polityki wewnątrzpaństwowej. Toteż podjął ważne reformy w dziedzinie oświaty, które w znacznej mierze podniosły poziom kultury, sztuki i nauki w kraju (P. Riche, 1979). Monarcha stał się inicjatorem „renesansu karolińskiego”. Rozwijał ścisłą współpracę z duchowieństwem, spośród którego wywodziła się ówczesna elita intelektualna. Szczególnie owocna okazała się współpraca z mnichem anglosaskim–Alkuinem, któremu powierzono kierownictwo nad sprowadzonymi do Akwizgranu wybitnymi uczonymi. Wśród nich znaleźli się: gramatyk Piotr z Pizy, historyk Longobardów – Paweł Diakon oraz najwybitniejszy poeta łaciński – Teodulf Wizygot. Sam Alkuin dokonał przekładu łacińskiej Biblii oraz przeglądu liturgii kościelnej. Rozkwit oświaty i kultury w państwie karolińskim obejmował wszystkie ośrodki dworskie i królewskie. Karol zarządził także powołanie w każdej diecezji elementarnych szkół parafialnych i wyższych. Wzbogacano ponadto zbiory klasztornych bibliotek, a księgi przepisywano nowym rodzajem pisma – karolińską minuskułą. Dla nas najcenniejszym źródłem dotyczącym epoki karolińskiej jest biografia Karola Wielkiego spisana przez Einharda (Le Goff, 1995). Program kulturowy rozpoczęty przez otoczenie cesarza miał na celu powrót do osiągnięć epoki antycznej. Ważnym ośrodkiem życia kulturalnego tego okresu była rezydencja Karola Wielkiego w Akwizgranie. Funkcjonowała tam szkoła

Wehikuł Czasu nr 15/2012


HISTORIA pałacowa, która urosła do rangi ważnego ośrodka religijnego Zachodniej Europy. Naukę w niej podejmowali nie tylko synowie królewscy, ale także potomkowie możnych rodów. Mecenat Karola Wielkiego obejmował również wybitnych architektów, którzy wznosili wspaniałe budowle świeckie i kościelne. Charakterystyczną cechą rządów Karola Wielkiego jest traktowanie państwa jako swojej prywatnej własności, toteż władca dzielił jego terytorium według własnego uznania. Wyznaczył także sposób jego dziedziczenia przez spadkobierców. W ten sposób upowszechniła się wczesnośredniowieczna forma ustroju politycznego, określana monarchią patrymonialną. Dążąc do podkreślenia wyłączności do państwa oraz niezależności władzy cesarskiej od kościelnej, w 813 roku Karol Wielki koronował na cesarza swego jedynego, pozostałego przy życiu syna Ludwika. Cesarz zmarł 28 stycznia 814 roku w Akwizgranie. Tam też został pochowany. Karol Wielki zapisał się w historii jako wzór idealnego, sprawiedliwego władcy, wielkiego wodza i rycerza. Był wybitnym politykiem i mecenasem kultury. Dbał o rozwój gospodarczy i kulturalny kraju, przeprowadził reformę monetarną, zapewniał stałe dochody skarbowi państwa, zadbał o wyższy poziom nauczania w szkołach klasztornych, tworzył ponadto szkoły katedralne i sprowadzał na swój dwór wybitnych uczonych (J. Carpentier, 1994). Dążył również do umocnienia wiary chrześcijańskiej w ówczesnym świecie. Za swój obowiązek uznał walkę z pogaństwem (J. Chelini, 1996). Już współcześni w uznaniu zasług nadali mu przydomek „Wielki”. W niedługim czasie po śmieci władcy państwo Franków uległo trwałemu rozpadowi na skutek podziału dokonanego traktatem w Verdun (843 r.).

Bibliografia: 1.J. Carpentier, F. Lebrun, Historia Europy, tłum. E. Jamrozik, Warszawa 1994. 2.J. Chelini, Dzieje religijności w Europie Zachodniej w średniowieczu, tłum. I. Wyrzykowska, Warszawa 1996. 3.Einhard, Żywot Karola Wielkiego, tłum. J. Parandowski, Wrocław 1950. 4.G. Faber, Merowingowie i Karolingowie, tłum. Z. Jaworski, Warszawa 1994. 5.J. Le Goff, Kultura średniowiecznej Europy, tłum. H. Szumańska-Grossowa, Warszawa 1995. 6.J. D. N. Kelly, Encyklopedia papieży, tłum. T. Szafrański, Warszawa 1997. 7.C. Karolak, W. Kunicki, H. Orłowski, Dzieje kultury niemieckiej, Warszawa 2006. 8.P. Riche, Życie codzienne w państwie Karola Wielkiego, tłum. E. Bąkowska, Warszawa 1979. 9.H. Marrou, Zmierzch Rzymu, czy późna starożytność? III-VI wiek, tłum. M. Węcowski, Warszawa 1997. 10.Narodziny średniowiecznej Europy, red. H. Samsonowicz, Warszawa 1999. 11.M. Serejski, Karol Wielki na tle swoich czasów, Warszawa 1959. 12.K. Szelągowska, Wykłady z historii powszechnej, Warszawa 1996. 13.E. Wies, Karol Wielki. Cesarz i Święty, tłum. M. Skalska, Warszawa 1996. 14.B. Zientara, Świt narodów europejskich, Warszawa 1996.

Artystyczne przedstawienie Karola Wielkiego.

Wehikuł Czasu nr 15/2012

Moneta jako symbol władzy i ideologii cesarskiej.

13


HISTORIA

Bitwa pod Grunwaldem wiecznie żywa „Czyż są dzieje piękniejsze niż twoje” – niegdyś o historii Polski pisał poeta Jan Lechoń.

Katarzyna Dominik

15 lipca 2012 r. minie 602 lat od słynnej bitwy stoczonej na polach grunwaldzkich, w której stanęły naprzeciw siebie dwie potężne armie: polsko – litewska przeciwko wojskom Zakonu Krzyżackiego.

1.Data: Bitwa pod Grunwaldem – 15 lipca 1410 roku, wtorek. 2.Synonim w terminologii przedmiotu: Polska nazwa – Wielka Wojna z Zakonem Krzyżackim W literaturze niemieckiej była to pierwsza bitwa pod Tannenbergiem. 3.Czas trwania: Wojna polsko – krzyżacka trwała ok. 3 lata, od roku 1409 do 1411, jednakże sama bitwa na polach Grunwaldu w rzeczywistości była wielogodzinnym starciem na niebagatelną skalę. Starciem dwóch potężnych mocarstw, jakie wówczas panowały w średniowiecznej Europie.

Data ta jest znamienna i niezwykle istotna w dziejach naszego kraju, dlatego też znają ją niemalże wszyscy Polacy, zarówno dorośli, jak i dzieci. Poprzez ten artykuł pragnę przybliżyć czytelnikom nie tylko zbadane przez historyków fakty, ale również, a może i przede wszystkim, symbolikę i znaczenie samego wydarzenia. Albowiem każdy z nas ma tu na ziemi swój mały własny Grunwald, o który codziennie musi staczać zacięty bój, niestety ze zmiennym szczęściem. Raz wraca się z pola walki jakim jest nasze życie „z tarczą”, a raz „na tarczy1” . Można powiedzieć, iż najlepiej wrócić z boju jako zwycięzca, bądź jako przegrany. Najważniejsze aby nie wybrać najgorszego z możliwych rozwiązań, jakim bezsprzecznie jest ucieczka z miejsca bitwy – ucieczka przed własnymi problemami, których los nam nie szczędzi. Sentencja ta bardzo dobrze obrazuje życie każdego człowieka, ponieważ tak to już jest od wieków, że raz się wygrywa, a raz przegrywa – w końcu historia lubi się powtarzać i zataczać coraz to węższe koło. Swój wywód rozpocznę od przytoczenia kilku faktów, w ramach przypomnienia jednego z najważniejszych wydarzeń w historii naszej Ojczyzny, jak jednej z największych bitew, biorąc pod uwagę liczbę armii obu stron, w dziejach średniowiecznej Europy.

14

4.Pieśni przewodnie: Krzyżacy – pieśń zwycięstwa „Chrystus zmartwychwstał”, niem. „Christ ist erstanden”.

Polska – „Bogurodzica”

5.Miejsce: Pola grunwaldzkie – Warmia i Mazury – (Królestwo Polskie). Rozległy teren, pofałdowany i porośnięty miejscami niewielkimi zagajnikami dębowymi, pomiędzy Grunwaldem a Stębarkiem (Tannenbergiem). 6.Dowódcy armii: Królestwo Polskie i Wielkie Księstwo Litewskie było dowodzone przez króla Polski Władysława Jegiełłę panującego W latach 1386 - 1434 oraz Wielkiego Księcia Litewskiego Witolda. Zakonem Krzyżackim dowodził Wielki Mistrz Zakonu Krzyżackiego rządzący od 1407 do 1410 r., Ulrich von Jungingen.

Wehikuł Czasu nr 15/2012


WYWIADY ok. 6 tys. pieszych i artylerzystów oraz 5 tys. czeladzi z pomocą oddziałów rycerskich z zachodniej Europy. 8.Straty: Po stronie wojsk Unii Jagiellońskiej straty w poległych były ok. pięciokrotnie lub sześciokrotnie mniejsze od strat wojsk krzyżackich i najprawdopodobniej wyniosły od ok. 2200 do ok. 3600 zabitych. Aczkolwiek dokładne straty wojsk polsko – litewskich nie są do końca znane. Po stronie Zakonu Krzyżackiego ok. 8 tys. zabitych oraz wg różnych źródeł od 2.000 do 14.000 pojmanych. Znaczna dysproporcja strat, wiązała się z tym, że większość armii Wielkiego Mistrza zginęło w ostatniej fazie bitwy, a dokładniej mówiąc podczas ucieczki i okrążenia obozu wojsk zakonnych. Witold w wyobrażeniu Jana Matejki. Na obłoku przedstawiony jest święty Stanisław.

Śmierć Ulricha von Jungingena w bitwie pod Grunwaldem, fragment obrazu Jana Matejki.

7.Liczebność armii: Po stronie Króla Władysława II Jagiełły, Wielkiego Księcia Litewskiego Witolda oraz marszałka – Zbigniewa z Brzezia stanęło do boju 50 chorągwi polskich, w których skład zaliczono 20 tys. ciężkiej jazdy oraz 40 chorągwi składających się z 10 tys. lekkiej jazdy litewskiej, tatarskiej, mołdawskiej i ruskiej. Warto również dodać, jak podają najnowsze badania, iż ogółem po stronie polskiej uczestniczyło 20 tys. Polaków, 10 tys. Litwinów i niespełna 1 tys.Tatarów. co razem daje liczbę 30 tys. Z kolei po stronie Wielkiego Mistrza Ulryka von Jungingena stanęło ok. 21 tys. ciężkiej jazdy w 51 chorągwiach (w tym 500 braci zakonnych), ok. 100 dział,

Wehikuł Czasu nr 15/2012

9.Rezultat bitwy: Bezprecedensowe i niewyobrażalne, a zarazem jakże heroiczne i miażdżące zwycięstwo Władysława Jagiełło – pierwszego władcy, który połączył Państwo Polskie i Litewskie. Wieść o totalnej porażce wojsk Wielkiego Mistrza Zakonu Krzyżackiego bardzo szybko obiegła cały ówczesny chrześcijański świat. Zwycięstwo wojsk Jagiełły i Witolda spowodowało lawinę największych kontrowersji w dziejach średniowiecznej Europy. Jednakże triumf Królestwa Polskiego w bitwie pod Grunwaldem nie został wykorzystany do całkowitego zniszczenia zakonu, albowiem ostateczny rozejm stał się faktem dopiero w 1525 r. To właśnie w tym roku 8 kwietnia został podpisany traktat krakowski. Na mocy tego traktatu państwo zakonne przeobrażono w świeckie Prusy Książęce, pozostające dziedzicznym lennem Królestwa Polskiego. Niemniej jednak Prusy Książęce pozostały w rękach dynastii Hohenzollernów. 10 kwietnia 1525 r. Albrecht Hohenzollernem złożył oficjalnie hołd lenny Zygmuntowi I Staremu na krakowskim rynku. Był to sławetny akt ostatecznej sekularyzacji państwa krzyżackiego, zwany też „hołdem pruskim”. 10.Podsumowanie: Tak oto kończy się długotrwały konflikt polsko – krzyżacki trwający 217 lat, od 1308 r. do 1525 r. Niewątpliwie dzień wielkiej glorii grunwaldzkiej był, jest i zapewne pozostanie jedną z najbardziej rozpoznawalnych dat w dziejach Polski. Jest to data, która tkwi w świadomości polskich patriotów jako największe zwycięstwo w naszej historii oraz nie mały powód do narodowej dumy. Pomimo, że walka była niezwykle zacięta, to przełomowe zwycięstwo zmieniło diametralnie losy Polski, a może i ówczesnego świata. Bowiem to w dniu 15 lipca 1410 r. ostatecznie rozpadła się potęga i mit niezwyciężonego państwa krzyżackiego.

15


HISTORIA Dlatego też bitwa pod Grunwaldem od wieków traktowana jest jako symbol polskiej wielkości i chwały, dzięki czemu dodawało nam to otuchy w chwilach najcięższej próby i cierpienia. Dziś każdy znawca tematu życzyłby sobie, aby pamięć o tym chwalebnym zwycięstwie była ważniejszą aniżeli dawniej. Współcześnie, dla nas Polaków znajomość historii naszej Ojczyzny jest bardzo ważna. Należy pamiętać, że rzesze ludzi przez wszystkie wieki oddawało swoje życie byśmy mogli żyć w wolnym i suwerennym kraju. Dlatego też, jesteśmy zobowiązani do obrania sobie „grunwaldzkiego celu”, poprzez obudzenie w sobie i w innych świadomości, że choć wszyscy jesteśmy Europejczykami idącymi z duchem czasu, to jednak jesteśmy przede wszystkim Polakami. „(…) naród, który nie zna swej historii skazany jest na jej powtórne przeżycie (…)”, „(…) naród, który nie zna swej przeszłości nie ma szans na napisanie nowej (…)”. Zatracenie pamięci o chwale grunwaldzkiej jest początkiem takiej drogi, która prowadzi do niebytu. Zatem pamięć o glorii Bitwy pod Grunwaldem winna być szczerze pielęgnowana i stale przypominana wszędzie tam, gdzie są Polacy. Powinna dostarczać nam nie tylko wielu wzruszeń, ale w głównej mierze dumy, że jesteśmy Polakami, oraz że żyjemy w wolnym kraju.

Bibliografia: H. Samsonowicz, Historia Polski, t.1, 2007. W. Mierzwa, Grunwald pole bitwy, Warszawa 1989. J. Długosz, Polska Jana Długosza, Warszawa 1984. J. Długosz, Roczniki, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego, t. VII. J. Baszkiewicz, Powstanie zjednoczonego państwa polskiego na przełomie XIII i XIV wieku, Warszawa 1954. S. M. Kuczyński, Wielka Wojna z Zakonem Krzyżackim w latach 1409 –1411, Warszawa 1960. M. Biskup, Wojny Polski z zakonem krzyżackim (1308 –1521), Gdańsk 1993. Przypisy: W starożytnej Sparcie, kiedy wojownik uciekał z pola bitwy, odrzucał tarczę aby móc jak najszybciej biec, „z tarczą” wracali tylko zwycięzcy. Z kolei „na tarczy” przynoszono do miasta jedynie poległych. 1.

Poniżej: Hołd pruski złożony Zygmuntowi I Staremu przez Wielkiego Mistrza Zakonu Krzyżackiego Albrechta Hohenzollerna 10 kwietnia 1525 r.

16

Wehikuł Czasu nr 15/2012


HISTORIA

Mozaika wieków1 Jakub Łukasiński

Niewiele jest miast, które posiadają budowle tylko dla nich charakterystyczne, jednocześnie będące rozpoznawane szeroko w kraju jak i za granicą. Jeszcze mniej jest tych, które takich symboli mają więcej niż jeden. Kraków należy do tych wybranych miast i posiada dwa takie miejsca. Mówię tu o zabudowaniach na Wzgórzu Wawelskim oraz o Bazylice Archiprezbiterialnej Pod Wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, zwanej powszechnie Kościołem Mariackim. Dumna jego sylweta opięta w dwie wieże od kilku wieków zdobi płytę Rynku Głównego. Mijamy go tak często, zachwycamy się wnętrzem, ale czy tak naprawdę coś więcej o nim wiemy? Świątynia pochodzi z czasów przedlokacyjnych. Świadczy o tym jej ukośne położenie względem płyty Rynku. Wiemy też, iż w latach dwudziestych XIII w. została tam przeniesiona parafia. Nie znamy dokładnego ani nawet przybliżonego wyglądu pierwszego kościoła, ponieważ podczas najazdów tatarskich z lat 1241 i 1259\60 budynek został bardzo poważnie zniszczony. Podczas odbudowy nadano mu formę gotycką i hallowy kształt. W połowie XIV w. rajca Mikołaj Wierzynek starszy ufundował do niego prezbiterium. Okazało się, że było ono znacznie bogatsze od części głównej, więc rada miasta kilkanaście lat później zadecydowała o jej przebudowie. Zamieniono wtedy typ hallowy na bazylikowy (czyli o nawie głównej wyższej od naw bocznych). W pierwszej połowie XV w. kościół został otoczony wieńcem kaplic. W 1478 r. została zbudowana wyższa wieża, zw. Hejnalicą, niższa – Dzwonnica – pochodzi z końca XVI w. Jest ona masywniejsza i o mocniejszej konstrukcji, co świadczy, że miała być wyższa. Budowa została przerwana z nieznanych przyczyn. Do XVIII w. świątynia nie przechodziła zasadniczych przebudowań ani remontów. Ok. 1600 r. wybudowano skarbiec. Najpoważniejszą zmianą jaką przeszła bazylika była barokizacja, którą przeprowadził w XVIII w. jeden z najsłynniejszych architektów epoki, Franciszek Placidi. Postawił wówczas m. in. kruchtę między wieżami. Od tamtej pory bryła bazyliki już się nie zmieniła. Przełom XIX i XX w. przyniósł gruntowną restaurację wnętrza. Pracujący wówczas architekci i malarze (m. in. Tadeusz Stryjeński, Jan Matejko, Józef Mehoffer, Stanisław Wyspiański) postanowili zachować go-

Wehikuł Czasu nr 15/2012

tyckie mury, zaś wnętrze urządzić tak, by prezentowało wszystkie style, przez które przeszło. W ten sposób obok siebie mamy gotyckie kwatery witrażowe, renesansowe cyborium, manierystyczne nagrobki, barokowe ołtarze, XIX-wieczną polichromię i przedmioty pochodzące z XX w. Bazylikę Mariacką, ponieważ była kościołem parafialnym, przez wieki otaczał cmentarz i mur, w którym umieszczono trzy bramy większe i dwie mniejsze. Na terenie nekropolii znajdowały się także trzy kapliczki – Ogrojcowa, Pana Jezusa i Narodzin Najświętszej Maryi Panny. Cmentarze w obrębie miasta w tym czasie nie były czymś niesamowitym. Znajdowały się przy każdej farze. Z czasem zaczęły stwarzać problemy – zabierały miejsce, a także groziły epidemiami. Pod koniec XVIII w. postanowiono się nimi zająć. Udało się to dopiero za panowania austriackiego. Na początku XIX stulecia austriackie władze utworzyły cmentarz daleko od zabudowań Krakowa. Teren wokół Bazyliki Mariackiej został przekształcony w rozległy plac, czyli dzisiejszy Plac Mariacki. Część ciał przeniesiono na nowe miejsce spoczynku. Skoro mówiliśmy o pogrzebach, to należy wspomnieć o niewielkim dzwonku, który widać na niższej wieży. To tzw. dzwonek za konających. Jeden z niewielu, jakie zachowały się w Krakowie (znajdują się jeszcze na kościołach Reformatów i Dominikanów). Kiedyś znajdowały się na każdym kościele. Dzwoniono nimi, gdy ktoś umierał w mękach. Na ich dźwięk należało odmówić modlitwy za umierającego, by skrócono mu męki. Wieża niższa skrywa w swoich murach jeszcze kilka innych dzwonów – PółZygmunt, Misjonał i Tenebrat. Ten ostatni dzwonił podczas egzekucji skazańców. Z Kościołem Mariackim wiąże się wiele wydarzeń. Tam swoją ostatnią noc przed ścięciem spędzali skazańcy, celebrowano msze towarzyszące uroczystościom miejskim, przed wyprawą wiedeńską modlił się król Jan III Sobieski, Tadeusz Kościuszko ponawiał przysięgę, ślub brali Lucjan Rydel i Jadwiga Mikołajczykówna, przez kilka lat wikariuszem był Karol Wojtyła. Tam też odbyły się uroczystości pogrzebowe Marii i Lecha Kaczyńskich. Dla społeczeństwa krakowskiego Bazylika Mariacka była najważniejszym kościołem. Świadczą o tym bardzo liczne zapisy na jej rzecz. Największym zaszczytem dla Krakowianina było zostać pochowanym w kościele, nie zaś na cmentarzu obok. Tego zaszczytu dostępowali jednak nieliczni, ci

17


HISTORIA najbardziej zasłużeni, jak na przykład Bonerowie, Montelluppi, Cellari. Od wieków Kościół Mariacki cieszy się wielkim szacunkiem mieszkańców Krakowa. Pozostaje jednym z jego symboli. Dlatego mijając jego stare mury warto przystanąć w biegu i zastanowić się nad jego przeszłością i tym, co w sobie skrywa.

Quelle des femmes

… czyli męskie spojrzenie na nowożytny W wiekach nowożytnych kobieta pozostawała pod całkowitą dominacją mężczyzny, w wyniku czego podlegała licznym ograniczenia społeczno – prawnym. Odmawiano jej m. in. prawa do edukacji i czynnego udziału w życiu publicznym. Kobieta zdana była na łaskę i niełaskę swojego męskiego opiekuna. Zgodnie z postawioną przed nią rolą społeczną, jej atrybutami było posłuszeństwo i uległość mężczyźnie, pobożność oraz pokora. Dobra żona miała rodzić dzieci i troszczyć się o męża.

Kościoł Mariacki W Krakowie Bibliografia: J. Adamczewski, Mała encyklopedia Krakowa, Kraków 1997. J. Bieniarzówna, J. Małecki, Dzieje Krakowa. T. III. Kraków w latach 1796-1918, Kraków 1994. A. Bujak, M. Rożek, Kościół Mariacki w Krakowie, Warszawa 1987. D. Kalisiewicz (red.), Encyklopedia Krakowa, Warszawa - Kraków 2000. J. Louis, Przechadzka Kronikarza po Rynku Krakowskim, Kraków 1984. M. Rożek, Urbs celeberrima. Przewodnik po zabytkach Krakowa, Kraków 2008. J. Skowroński, Kraków cesarsko – królewski, Łódź 2003. Przypisy: Cyt. za: K. Grodziska, Gdzie miasto zaczarowane… Księga cytatów o Krakowie, Kraków 2003, s. 277. 1

18

Przełom XVI i XVIII w. wieku przynosi próbę nowego zdefiniowania miejsca zajmowanego przez kobietę zarówno w społeczeństwie jak i w rodzinie. Szczególnie nasilone dysputy, starające się rozwikłać zagadkę kobiecej natury toczyły się przez cały wiek XVI. W rozważaniach na ten temat zdecydowana większość renesansowych myślicieli sprowadzała kobietę do postaci tzw. słabszego naczynia. Była ona dużo bardziej podatna na pokusy szatana ze względu na brak tak silnego kośćca moralnego, jakim obdarzony został mężczyzna. Stąd też, niewiasta z natury jest mu całkowicie podległa. Wielu spośród teologów ówczesnej doby przyjęło pogląd Św. Tomasza z Akwinu, jakoby kobieta była nieudanym mężczyzną, tworem ułomnym, rezultatem błędu Natury. W podobnym duchu wypowiadali się prawnicy. Stali oni na stanowisku, że kobieta jako gatunek niższy mężczyźnie, ze względu na swoja wrodzoną ułomność jest całkowicie niezdolna do sprawowania urzędów, występowania przed sądami czy pełnienia jakichkolwiek czynności prawnych w ogóle. Jeden z niezwykle zaangażowanych uczestników owej dyskusji prawniczej, Jacques Cujas w swoim dziele Observationes (1606 r.), propagował tezę głoszącą, iż kobieta nie należy do gatunku ludzkiego (feomina non est homo). Ogólnie rzecz ujmując, główną tezą niemalże wszystkich traktatów prawniczych XVI i XVII w. jest całkowita niezdolność prawna kobiet, co pociąga za sobą wykluczenie ich z życia publicznego1. Jednak oprócz „naukowych” traktatów na temat kobiecej natury, w wielu krajach Europy publikowane są zwykłe druki, satyry czy pozostające na wyższym lub

Wehikuł Czasu nr 15/2012


HISTORIA

spór o kobiecą naturę

Katarzyna Kotula

niższym poziomie artyzmu dzieła literackie. Przykładem może być rozprawa Acidaliusa Valensa pt. Disputatio prejucunda qua anonymus probare nititur mulieres homines non esse (1595 rok). Autor, niemiecki filozof i teolog, przesycił stronice swojego tekstu zajadłą krytyką przeciwnej płci, wysuwając śmiałą tezę, jakoby kobieta nie była człowiekiem. Disputatito Acidaliusa rozpoczyna się stwierdzeniem: Jeśli w Sarmacji można wierzyć i nauczać, że Jezus Chrystus i Duch Święty nie są Bogiem, jesteśmy zdania, że powinniśmy mieć także prawo wierzyć i nauczać, że kobiety nie są rodzaju ludzkiego; a w konsekwencji, że Jezus Chrystus nie cierpiał za nie na tym świecie, nie ma więc zbawienia dla kobiet2. We Francji natomiast A. Trousset w 1617 r. opublikował tzw. alfabet niedoskonałości i złośliwości kobiety. Wśród długiej listy niewieścich wad, czytelnik mógł znaleźć takie określenia jak np. avidissimum animal, falsa fides, mendacium monstrosum, regnorum ruina, vanitas vanitis…3. Początkowo w szesnastowiecznej Anglii dyskusja na temat kobiecej natury toczyła się odmiennymi torami. Pamiętając, że w ówczesnym czasie stery rządów dzierżone były przez kobiece dłonie (Maria Tudor, Elżbieta II), nie dziwi nas łagodny ton i powściągliwość angielskich uczonych w omawianej kwestii. Sytuacja ulega zmianie po śmierci Elżbiety II, kiedy na tron zasiada Jakub I, otwarty wróg kobiet. Starając się „nadgonić” swoich europejskich sąsiadów, już w 1639 r. zostaje opublikowana książeczka zawierająca paradę jędzowatych kobiet autorstwa John’a Taylor’a (A Juniper Lecture). Równolegle obok dyskusji teologicznych i prawnych nad naturą kobiety, toczyły się także rozważania medyczne. I choć światowa medycyna w XVI w. zrobiła niebywale duży krok naprzód w swoim rozwoju, to jednak okazał się on w dalszym ciągu za mały, aby kobieta przestała być spostrzegana jako tajemnicze monstrum i wybryk natury. Niezwykle interesujące są poglądy niemieckiego lekarza, Caspara Hoffmana, który uważał, że kobieta to „niedoskonały mężczyzna” bo jest „zimniejsza” w humorach i temperamencie, oraz że jej genitalia są niedoskonałą wersją męskich, dlatego zostały ukryte we wnętrzu jej ciała. Specjalne miejsce wśród rozważań medyków zajmowała macica. Przejęli oni

Wehikuł Czasu nr 15/2012

poglądy Platona, utrzymujące jakoby macica mogła być uważana za niezależne istnienie, za stwór osobny tkwiący w ciele kobiety. Co więcej, uważano, że wyposażony był w rogi4. To tłumaczy przyczynę ciągłych namiętności, które targały kobietą – pada ona ofiarą żądz swej macicy, które musi zaspokoić. Myślę, że jedną z głównych przyczyn takiego punktu widzenia mężczyzn na temat natury kobiecej, jest średniowieczna spuścizna Ojców Kościoła. Św. Augustyn, Św. Hieronim czy Św. Tomasz z Akwinu – wszystkim są dobrze znane ich mizoginistyczne opinie na temat słabszej płci. Co więcej, musimy pamiętać, że w omawianym okresie zazwyczaj powodem zawarcia małżeństwa były czyste kalkulacje majątkowe rodziców. W związku „z przymusu” niewiele było miejsca na szczere uczucia miłości i szacunku. Niejednokrotnie ustępowały one miejsce narastającej latami frustracji i niechęci do towarzyszki życia, co znajdowało swoje odbicie w negatywnym nastawieniu do kobiet w ogóle.

Bibliografia: M. Bogucka, Białogłowa w dawnej Polsce, Warszawa 1998. J. L. Flandrin, Historia Rodziny, Warszawa 1998. M. Malinowska, Sytuacja kobiety w siedemnastowiecznej Francji i Polsce, Warszawa 2008.

Przypisy: Autorzy owych tez, ich dyskryminujący charakter starali się tłumaczyć specjalnym statutem kobiety (skromność, którą powinny się kierować wyklucza wszelkie publiczne wystąpienia) oraz jej charakterem (kobieta jako twór emocjonalnie niestały nie jest zdolna do bezstronnych opinii czy do zachowywania powierzonych jej sekretów). 1

M. Malinowska, Sytuacja kobiety w siedemnastowiecznej Francji i Polsce, Warszawa 2008, s. 140. 2

M. Bogucka, Białogłowa w dawnej Polsce, Warszawa 1998, s. 122. 3

Wynikało to zapewne z faktu, że kształtem macica przypominała głowę, natomiast jajowody – wspomniane wyżej rogi. 4

19


HISTORIA

Kompania Gerarda Wożnicy “Hardego” Działania partyzanckie na ziemi olkuskiej

Tomasz Szygulski

Teren Śląska podczas II wojny światowej nie sprzyjał działaniom partyzanckim. Systematyczny rozwój kopalń i przemysłu powodowały karczowanie lasów, co mocno ograniczało możliwości taktyczne działań nieregularnych. Sama tzw. „niecka węglowa”, czyli śląskie zagłębie przemysłowe, nie wchodziło w ogóle w rachubę, jako teren walk. Większe obszary leśne można było spotkać jedynie na południu oraz w powiatach: olkuskim, zawierciańskim i lublinieckim. Komendant „Walter” podaje, że latem 1944r. w Okręgu Śląskim około 1000 ludzi znajdowało się w kompleksach leśnych1. Pomimo trudności na obszarze Śląska i Zagłębia działały duże oddziały partyzanckie. Jednym z największych był oddział o kryptonimie „Surowiec”. Powstał on latem 1943 r. w wyniku akcji scaleniowej Armii Krajowej z konspiracyjnego pułku „Srebro” Gwardii Ludowej PPS – WRN (Polska Partia Socjalistyczna – Wolność, Równość, Niepodległość). Batalion partyzancki „Surowiec” otrzymał nazwę: Oddział Rozpoznawczy 23. Śląskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej (OR 23. DP AK). Dzielił się on na 3 kompanie pod dowództwem: por. Stanisław Wencla „Twardego”, ppor. Gerarda Woźnicy „Hardego” oraz por. Rutkowskiego „Boruty”. Teren operacji partyzanckich oddziału Gerarda Woźnicy „Hardego” był specyficzny. Leżał na obszarach częściowo włączonych do Rzeszy, a częściowo wchodzących w skład Generalnego Gubernatorstwa. Zimą 1943 r. „Hardy” na miejsce postoju wybrał jedną z wiosek leżącą na północ od Olkusza, w rejonie Gór Bydlińskich. Pagórkowaty, mocno zalesiony teren, z dala od głównych szlaków komunikacyjnych nadawał się idealnie do akcji dywersyjnych. Nie chcąc narażać miejscowej ludności na represje ze strony okupanta, wiosną 1944 r. przystąpiono do budowy obozu w sąsiednich lasach majątku Pilica. 13 czerwca 1944 r. „Hardy” siłą dwóch plutonów wykonał pierwszy większy rajd na terenie przygranicznym. Niestety duże zgrupowania partyzantów i bardzo dobrze rozbudowana siatka informacyjna okupanta spowodowała szybkie wykrycie oddziałów. ppor. „Hardy” postanowił podzielić plutony na trzy grupy. Z pierwszą grupą poszedł sam dokonując napadu na leśniczówkę Niemca o nazwisku Henke. Zabrano stamtąd broń i zdemolowano biuro. Dru-

20

ga grupa udała się w stronę Bukowna, gdzie stwierdziła koncentrację większej ilości samochodów z niemieckimi żandarmami. W tych warunkach dowodzący grupą plut. „Stal” zrezygnował z napadu na posterunek żandarmerii i oddalił się do leśnego obozu. Trzecia grupa plut. „ Gruszki” stoczyła walkę w miejscowości Biała ze słuchaczami szkoły żandarmerii, wspartymi samochodem pancernym. Ppor. „Hardy” otrzymał raporty od swoich grup na temat stoczonych walk oraz informacje o planowanej na jego oddziały obławie. Postanowił wyruszyć w rejon Błojca, gdzie zakwaterował się z partyzantami w stodole u gospodarza Kozickiego. Niestety we wsi był konfident, który zauważył partyzantów i zaalarmował o tym Niemców. Otoczyli oni stodołę i otwarli do niej ogień z karabinów maszynowych. Silny ogień oraz okrążenie przez Niemców budynku nie dawały szans na ucieczkę. Partyzanci pomimo zaskoczenia zorganizowali obronę i nie dopuszczali Niemców bliżej zabudowania. Około godziny 7:00 hitlerowcy zostali wsparci nowymi oddziałami i otrzymali granaty zapalające. Efekt ich użycia był natychmiastowy. Cała stodoła stanęła w ogniu. Dym i żar zmusiły jednak Niemców do rozluźnienia pierścienia obławy. Ppor. „Hardy” wydał wówczas rozkaz przebicia się i ustalił miejsce zbiórki oraz kolejność opuszczania stodoły. Tak relacjonuje on moment własnej ucieczki: „Teraz przyszła kolej na mnie. Znalezionym w stodole kamieniem zamarkowałem wyrzut granatu, co na moment uciszyło najbliższe stanowiska niemieckie. Wyskoczyłem z wrót i zawadziwszy butem o wystający korzeń upadłem jak długi. I to mnie uratowało, gdyż oddane w moją stronę serie z pistoletów maszynowych uszkodziły tylko płaszcz i umundurowanie. Wczołgałem się z powrotem do stodoły, a po chwili jednym susem przeskoczyłem zagajnik i znalazłem się w życie obok Stanisława Płonki i Jana Jandy.”2 Straty, jakie w tym rajdzie poniósł oddział partyzancki, wynosiły 6 zabitych i 4 rannych. Niemcy natomiast stracili 2 żołnierzy poległych i 7 rannych. Po walce żandarmi spalili wieś i wymordowali większość jej mieszkańców3. Jeszcze trzy akcje bojowe „Hardego” warte są odnotowania. Są to: uderzenie na Wolbrom, przepro-

Wehikuł Czasu nr 15/2012


HISTORIA wadzenie oddziału z Gór Bydlińskich na Podhale i bitwa pod Harbutowicami. Wolbrom zaatakował w nocy z 25 na 26 lipca 1944 r.. Niemcy zgromadzili w tym mieście ok. 600 żołnierzy i funkcjonariuszy żandarmerii. „Hardy” zaatakował w sile 160 ludzi. Wehrmacht nie kwapił się z interwencją, natomiast żandarmeria zabarykadowała się w swym gmachu, przyjmując pozycję obronną i prowadząc silny, ale nieskuteczny ogień z broni maszynowej. Gestapo z po-bliskiego Miechowa nie zgodziło się przysłać posiłków nie wierząc w meldunek o zajęciu Wolbromia i podejrzewając, że ma on na celu wyprowadzenie Niemców z ich własnej placówki. Gerard Woźnica tak przedstawia skutki ataku w swojej książce: „W akcji tej nie ponieśliśmy żadnych strat, natomiast zdobyliśmy sześć furmanek cennego dla nas obuwia i materiałów oraz piętnaście furmanek różnych artykułów żywnościowych”4. Inna akcją „Hardego” było zorganizowanie przejścia oddziału z Ziemi Olkuskiej na Podhale. Dalsze przebywanie dużego oddziału na terenach Rzeszy lub pogranicznych terenach Generalnego Gubernatorstwa nie było już możliwe5. Rosły również trudności z wyżywieniem partyzantów i wzmagało się zagrożenie ze strony coraz liczniejszych patroli niemieckich. Ppor. „Hardy” zdawał sobie sprawę z trudności, jakie mogą go czekać w czasie przemarszu. Teren, przez który miał prowadzić swój oddział był gęsto zaludniony, a w dodatku przecięty korytem Wisły, które trzeba było przekroczyć6. Niemcy próbowali rozpoznać ruchy oddziału wykorzystując lotnictwo. Mimo obław i zastawionych pułapek „Hardy” zdołał wykonać to trudne zadanie. Oddział liczący 200 partyzantów dotarł szczęśliwie na Podhale i rozwinął swoją działalność w trójkącie Myślenice – Kalwaria Zebrzydowska – Rabka. Partyzanci działający do tej pory na tych terenach dołączyli do grupy „Hardego”. Sam przemarsz miał miejsce w dniach 11 - 23 października 1944 r. Najważniejszym starciem stoczonym przez oddział „Hardego” była bitwa w lasach Gościbia w okolicach Harbutowic. Siły niemieckie Woźnica oceniał na około 3000 ludzi. Liczył się także z tym, że Niemcy mając pod ręką oddziały frontowe zorganizują w najbliższym czasie dużą obławę. W środę 10 stycznia 1945 r. jego podkomendni oddali pierwsze strzały do patroli rozpoznawczych. Wojska niemieckie zaczęły formować pierścień wokół obozu partyzantów lecz członkowie oddziału byli na to przygotowani i zajmowali ustalone wcześniej stanowiska. „Hardy” dał się po raz kolejny poznać jako dobry dowódca sytuując obóz w odpowiednim miejscu. Pisze: „Od wchodu i zachodu broniły dostępu do niego

Wehikuł Czasu nr 15/2012

dwa głębokie i urwiste wąwozy. Od południa chroniło nas strome i bardzo trudne do podejścia zbocze. Najłatwiej dostępny dla atakujących był odcinek północny przy styku dwóch potoków”7. Atakujący Niemcy dysponowali pięciokrotną przewagą liczebną, a także lepszym uzbrojeniem. Dobra organizacja partyzantów zaskoczyła Niemców, którzy stracili ciężki karabin maszynowy wraz z pełną skrzynią amunicyjną, 3 pistolety maszynowe i 11 karabinów. Zdobycie tak licznego uzbrojenia podbudowało moralnie partyzantów, którzy odparli natarcie ze wschodniego wąwozu i od strony północnej polany. Po chwilowym wytchnieniu Niemcy zaczęli ostrzeliwać obóz z granatników i moździerzy. Ogień był niecelny i nie spowodował żadnych strat. Kolejne trzy ataki wojsk nieprzyjaciela nie przynosiły żadnych efektów. Ppor. „Hardy” świadomy był jednak ciągłego zagrożenia. Wiedział, że pomimo świetnej obrony i zaciekłej walki amunicja kiedyś się skończy, a na jakąkolwiek pomoc mogli liczyć tylko Niemcy. Wspomina: „Jedynym wyjściem było przebić się przez otaczający nas pierścień nieprzyjaciela pod osłoną nocy. Sygnalizację świetlną Niemców znaliśmy – ujawnił ją ranny esesowiec. (…) W niecałą godzinę kolumna stała gotowa do marszu. Rannych umieściliśmy na koniach w środku kolumny Ruszyliśmy. Kilkunastocentymetrowa warstwa świeżego śniegu tłumiła kroki. Wszędzie cisza – partyzanci przeszli już dobrą szkołę, nie trzeba było ich pouczać. Każda rakieta powodowała wstrzymanie ruchu. Wyminęliśmy jedno, potem drugie skupisko nieprzyjaciela. Wyraźnie słychać było gardłowe głosy Niemców i szelest słomy, bo Niemcy, jak zwykle wygodni, zwieźli ją na stanowiska. Szliśmy jak duchy. (…) Niemcy nic nie słyszeli – a może nie chcieli słyszeć? Dostali przecież w ciągu dnia tęgiego łupnia”8. Następnego dnia Niemcy zastali obóz pusty i 12 stycznia wycofali się w stronę Myślenic. Straty, jakie ponieśli żołnierze niemieccy były ogromne: 93 zabitych i 120 rannych. Liczby te są pewne, bo miejscowa ludność została wykorzystana do transportowania zabitych i ciężko rannych. W oddziale „Hardego” było 3 zabitych i 14 rannych. Bitwa pod Harbutowicami była największym osiągnięciem ppor. Gerarda Woźnicy. Jego talent dowódczy przejawił się wówczas w całej okazałości. Przypisy: Z. Walter- Janke, W Armii Krajowej na Śląsku, Katowice 1986, s. 79. 2 G. Woźnica, Odział „Hardego”, Warszawa 1981, s. 48. 3 Ibidem, s. 50.4.Ibidem, s. 80. 5 Z. Walter- Janke, op.cit., s. 111.6 Ibidem, s. 112. 7 8 G. Woźnica, op. cit., s. 164. Ibidem, s. 167, 168. 1

21


HISTORIA

Nic tak nie cieszy jak seria z pepeszy! Pistolety maszynowe na froncie wschodnim II wojny światowej

Jan Planta

Mija właśnie 67 lat od zakończenia ostatniego konfliktu światowego, konfliktu który odcisnął swe głębokie piętno nie tylko na mapie politycznej świata, ale także w innych dziedzinach. Bez wątpienia palmę pierwszeństwa należy oddać rozwojowi różnych typów broni palnej, a w szczególności rodzajowi indywidualnej broni strzeleckiej, która pojawiła się masowo w okresie drugiej wojny światowej, mianowicie pistoletom maszynowym. Sama idea oraz pierwsze konstrukcje pistoletów maszynowych wywodzą się jeszcze z czasów schyłku I wojny światowej. Prawdziwy jednak rozwój tego typu broni strzeleckiej przypada na okres międzywojenny oraz samą drugą wojnę światową. Początkowo celem przyświecającym konstruktorom tej broni było wyposażenie w odpowiednią broń piechoty walczącej w głębokich okopach oraz na ,,ziemi niczyjej” frontu zachodniego I wojny światowej. Krótsza i przede wszystkim szybkostrzelna broń miała być zabójcza na małych dystansach, a w razie zagrożenia ze strony odległego przeciwnika do walki mieli się włączyć żołnierze uzbrojeni w standardowe karabiny powtarzalne lub broń snajperską (Czytelnika zainteresowanego bronią snajperską odsyłam do mojego artykułu o tej tematyce, zamieszczonego w poprzednim numerze ,,Wehikułu Czasu”). Tymi właśnie wytycznymi kierowano się również w okresie międzywojennym, jednak nie wszystkie armie przyjmowały do swego uzbrojenia pistolety maszynowe. Powodem była niechęć i ostrożność kadry dowódczej np. armii brytyjskiej, wobec nowinek technicznych niesprawdzonych w boju. Dopiero wybuch drugiej wojny światowej zrewidował poglądy wojskowych, którzy dostrzegli ogromny potencjał w zwanych potocznie ,,peemach”. Gdy w roku 1941 hitlerowskie Niemcy zaatakowały swego dotychczasowego sojusznika, którym był ZSRR, na froncie wschodnim dochodzi do krwawych i bezlitosnych walk. Żołnierze obu walczących stron posługiwali się pistoletami maszynowymi, których konstrukcja współcześnie jest owiana legendą, a ich wygląd zewnętrzny został niejako przypisany do typowej sylwetki żołnierzy poszczególnych armii. Przyjrzyjmy się

22

więc nieco bliżej tym rodzajom broni, które towarzyszyły przeciętnemu rosyjskiemu ,,Iwanowi” lub niemieckiemu ,,Hansowi” od okrążonego Leningradu poprzez ruiny Stalingradu aż do stepów krymskich. Chyba żaden pistolet maszynowy nie jest tak powszechnie rozpoznawalny nawet przez laików jak broń, w którą wyposażano żołnierzy Armii Czerwonej. Zwana popularnie ,,pepeszą”, a oznaczona poprawnie jako PPSz wz.41 (Pistolet - Pulemiot Szpagina), stała się propagandowym i rzeczywistym symbolem walki Związku Radzieckiego z wojskami III Rzeszy. Broń ta została skonstruowana około roku 1940 przez Gieorgija Szpagina i wygrała konkurs ogłoszony przez dowództwo radzieckie na nowy pistolet maszynowy, mający zastąpić drogi i czasochłonny w produkcji pistolet maszynowy Diegtariewa (PPD wz. 40). Doświadczenia Wojny Zimowej z Finlandią, pokazały niebywałą skuteczność używanego przez Finów pistoletu maszynowego Suomi, dlatego też Rosjanie początkowo wprowadzili do służby wspomniany PPD wz. 40. Ze względów jednak ekonomicznych zdecydowano się na produkcję PPSz. Produkcję seryjną uruchomiono tuż przed atakiem III Rzeszy na ZSRR. Jej masową produkcję rozpoczęto po ewakuacji fabryk zbrojeniowych za Ural. Dzięki zastosowaniu metod tłoczenia oraz zgrzewania części uzyskano broń bardzo odporną na zanieczyszczenia i uszkodzenia, a prostota konstrukcji umożliwiała wytwarzanie jej elementów broni nawet w skromnie wyposażonych warsztatach. W swej konstrukcji Szpagin zastosował działanie tzw. odrzutu zamka swobodnego – po naciśnięciu spustu, zamek przesuwał się do przodu w komorze zamkowej, pobierał nabój z magazynka a następnie wprowadzał go do komory nabojowej w lufie broni. Gdy nabój znalazł się już w komorze, umieszczona w czole zamka iglica zbijała spłonkę naboju powodując wystrzał. Jednocześnie energia gazów prochowych wypychała kulę z lufy broni, zamek zaś pod wpływem tej energii cofał się na swe położenie pierwotne, przy okazji usuwając łuskę przez okno wyrzutowe umieszczone w górnej części szkieletu broni za pomocą wyrzutnika w kształcie pazura. Następnie cały cykl powtarzał się. Broń wyposażono w magazynek

Wehikuł Czasu nr 15/2012


HISTORIA bębnowy (skopiowany z fińskiego pistoletu maszynowego Suomi) o pojemności 71 nabojów kalibru 7,62x25 mm TT (standardowa amunicja pistoletowa w Armii Czerwonej od roku 1930, gdy do służby wszedł pistolet Tokarieva, oznaczony jako TT wz. 30, znany w Polsce jako „tetetka”). Jednakże waga, skomplikowane ładowanie oraz indywidualnie dopasowywanie magazynka do broni przysparzało wiele problemów.

informacje dotyczące samej produkcji luf. W miejscowości Iżewsk, w której do dziś produkowane są min. AK-47, ze względu na ogromne zapotrzebowanie frontu na pistolety maszynowe, lufy do PPSz otrzymywano z przecięcia na pół jednej lufy do karabinu Mosin wz. 91/30, uzyskując w ten sposób dwie lufy do pepeszy, oczywiście po odpowiednim dopasowaniu, przetoczeniu na tokarkach itp. Nie należy także zapominać o kolbie broni. Pepesze produkcji wojennej wyposażano w kolby z sosny syberyjskiej, dzięki czemu była bardzo odporna na mrozy i upały. Drewno tej sosny zawierało dużą ilość żywicy, która w naturalny sposób je konserwowała. Kolba była wydrążona wewnątrz, umożliwiając przenoszenie w tym schowku wycioru, śrubokrętu, szczotki do lufy oraz pakuł nasączonych olejem do konserwacji broni.

Masa broni wynosiła około 3,5 kg. Po dołączeniu magazynka bębnowego jej waga wzrastała do prawie 5,5 kg, a przy zastosowaniu magazynka łukowego waga całej broni wynosiła nieco ponad 4 kg. Szybkostrzelność pepeszy była zadowalająca, w praktyce mogła osiągnąć nawet 100 pocisków na minutę. Donośność praktyczna wynosiła niecałe 200 m, co było zgodne z podstawowymi założeniami użycia jej w walce, w czasie starć na krótkich dystansach. Posiadała ona przełącznik trybu ognia, umożliwiający strzelanie zarówno seriami jak i ogniem pojedynczym. Długość całkowita pepeszy wynosiła 828 mm.

Broń Szpagina docenili także Niemcy. Niezawodność i odporność pepeszy spowodowała, że była ona cennym trofeum na froncie wschodnim. Amunicja nie stanowiła żadnego problemu, gdyż korzystano albo z tej zdobytej w walce, albo z niemieckiej amunicji 7,63x25 mm Mausera, która była zamienna z nabojem 7,62x25 mm TT. Niemcy prowadzili także próby przekalibrowania radzieckiego pistoletu maszynowego na amunicję pistoletową kalibru 9 mm Parabellum. Rozwiercając lufę i po dodaniu prostego magazynka od niemieckiego pistoletu maszynowego MP-40 broń nadal sprawowała się bez zarzutu. Jednak ze względu na wysokie koszty adaptacji, zrezygnowano z tego pomysłu. Po zakończeniu działań wojennych, PPSz-ę wz. 41 produkowano w ZSRR do roku 1948. W Polsce fabryka broni ,,Łucznik” w Radomiu produkowała ją na licencji od roku 1950 do około 1954. Szacuje się, że ogółem wyprodukowano ponad 5,5 miliona egzemplarzy pepeszy. Do dziś jest używana w lokalnych konfliktach na terenie Afryki czy w rejonie Bliskiego Wschodu. Choć broń ta jest już nieco leciwa, to bez wątpienia zasługuje jednak na poczesne miejsce w historii rozwoju broni palnej.

Broń sprawowała się bezawaryjnie nawet przy minimalnej obsłudze w zakresie czyszczenia jej wnętrza. Zdarzały się oczywiście przypadki wypadających magazynków z zaczepu broni w trakcie strzelania, czy deformacji bloku zamka i jego zacięcia spowodowanych przegrzaniem elementów, ale były to przypadki marginalne i rzadko spotykane. Lufę umieszczano w perforowanej chłodnicy. Ciekawostką jest fakt, że Rosjanie chromowali przewody luf tej broni co było nowatorskim rozwiązaniem, zwiększało bowiem żywotność samej lufy, gdyż chrom dodatkowo uodparniał lufę na zużycie w trakcie strzelania. Idąc tym tropem, również interesujące są

Drugim pistoletem maszynowym, który był na wyposażeniu Armii Czerwonej był PPS wz. 43. Konstrukcja ta miała sprostać wymaganiom, których spełnić nie mogła pepesza. Ze względu na swoją wielkość i masę PPSz-a nie nadawała się jako broń indywidualna dla czołgistów, artylerzystów czy wreszcie załóg radzieckich bombowców. Rozpisano więc konkurs na konstrukcję nowego pistoletu maszynowego, który miał sprostać tym zadaniom. Zwycięzcą okazała się konstrukcja Aleksieja Sudajewa, która została oznaczona jako PPS wz. 43 (Pistolet – Pulemiot Sudajewa). Produkcja seryjna tej broni ruszyła od roku 1943.

PPSz z magazynkiem bębnowym Dlatego zdecydowano o wprowadzeniu alternatywnego magazynka łukowego o pojemności 35 nabojów. Od roku 1944 zaprzestano produkcji magazynków bębnowych, wprowadzając tylko magazynki łukowe. Początkowo broń wyposażona była w celownik krzywkowy o nastawach od 50 do 500 m, jednak od roku 1942 stosowano celownik przerzutowy o nastawach 100 i 200 m.

Wehikuł Czasu nr 15/2012

23


HISTORIA zastąpione tłoczeniem blach i spawaniem punktowym, przez co znacznie wzrosła wydajność produkcji. Sam jednak wygląd i zasada działania obu modeli nie różniła się praktycznie niczym. Konstrukcja tej broni została opracowana w firmie ERMA mieszczącej się w Erfurcie. Jej twórcą był inżynier Heinrich Vollmer. Pragnąłbym w tym miejscu na chwilę się zatrzymać i wyjaśnić, dlaczego MP40 jest znany jest powszechnie jako ,,Schmiesser”, a nie jako np. ,,Vollmer”.

Drużyna pistoletów maszynowych, tzw. fizylierzy. Na pierwszym planie żołnierze z PPS wz. 43, w tle żołnierze uzbrojeni w PPSz wz. 41. Broń ta została wyposażona w rozkładaną kolbę. Po złożeniu długość broni wynosiła 623 mm. Również waga była zdecydowanie mniejsza od PPSz-y, wynosiła bowiem nieco ponad 3,5 kg z załadowanym magazynkiem. Sam magazynek był typu łukowego i mieścił 35 nabojów kalibru 7,62x25 mm TT. Szybkostrzelność tej broni wynosiła około 100 strzałów na minutę, a donośność praktyczna około 200 m. Sudajew również zastosował odrzut zamka swobodnego w trakcie strzału, zrezygnowano jednak z przełącznika trybu ognia – broń strzelała tylko ogniem ciągłym. Lufę broni wyposażono w perforowaną chłodnicę. PPS był konstrukcją prostą i wytrzymałą, jej zalety doceniali zwiadowcy radzieccy, jak również partyzanci, gdyż ze względu na niewielkie wymiary i masę była łatwa do ukrycia pod ubraniem. PPS wz. 43 pozostał w produkcji do roku 1968 w ZSRR, w Polsce produkowano go od roku 1951 do roku 1970. W armii polskiej pozostał w służbie do połowy lat ‘80. Nie był to jednak koniec służby tej konstrukcji. Współcześnie można jeszcze ją spotkać na wyposażeniu niektórych oddziałów Straży Ochrony Kolei czy Straży Przemysłowej. Również PPS wz. 43 dość powszechnie występuje w Krajach Trzeciego Świata. Szacuje się, że wyprodukowano ponad 7 milionów egzemplarzy tej broni. Przejdźmy teraz na ,,drugą stronę” frontu wschodniego, i przyjrzyjmy się broni, w którą wyposażono wojska niemieckie. Bez wątpienia archety-picznym wizerunkiem żołnierza Wehrmachtu czy Waffen SS jest posiadany przez niego pistolet maszynowy MP-40. Nie zawsze było to zgodne z prawdą, bowiem do końca wojny jako broń indywidualna dominował karabin Mauser 98k. Pistolet maszynowy MP-40 (Maschinenpistolete 40) zastąpił swego poprzednika czyli MP-38 w roku 1940. Podyktowane to było koniecznością oszczędzania materiału używanego do produkcji broni. Toczenie i skrawanie metalu zostało

24

Hugo Schmiesser był znanym i cenionym konstruktorem broni w Niemczech. Przy fazie projektowania MP-40, zasugerował Vollmerowi użycie magazynka pudełkowego oraz wykonał szkice rysunków technicznych magazynka. Mimo, iż był to tylko magazynek, przyjęto potoczną nazwę ,,Schmeisser” dla całej broni, co jest oczywiście błędem. Dlatego też, ze względu na problem z nazewnictwem, poprawniej jest używać terminu ,,MP-40” bądź nieco spolszczonej wersji czyli ,,empi”. Broń ta jako pierwsza na świecie została wyposażona w nowoczesną, składaną kolbę ramową która po złożeniu znajdowała się nad uchwytem broni. Było to podyktowane potrzebami odbiorców tej broni czyli początkowo tylko oddziałom powietrzno – desantowym. Pod muszką broni znajdował się charakterystyczny występ w formie trójkąta który umożliwiał pewne oparcie MP-40 o np. burtę transportera opancerzonego czy pakę ciężarówki, dzięki temu można było nieco zniwelować zjawisko odrzutu. Szkielet broni był wykonany całkowicie z blachy ale spód oraz chwyt został wykonany z bakelitu. Podobnie jak inne konstrukcje, również MP-40 strzelał na zasadzie odrzutu zamka swobodnego, jednak różnicą było zastosowanie nowoczesnej sprężyny teleskopowej w zamku. Miała ona formę tulejek włożonych jedna w drugą, wewnątrz których znajdowała się zespół sprężyn powrotnych.

Żołnierz z jednostek Waffen SS uzbrojony w MP-40.

Wehikuł Czasu nr 15/2012


HISTORIA Mechanizm spustowy umożliwiał tylko ogień ciągły. Choć szybkostrzelność tej broni wynosiła w teorii około 500 strzałów na minutę, to zamek pracował na tyle wolno, że wyćwiczony żołnierz potrafił prowadzić ogień pojedynczy. Wystarczyło bowiem w odpowiednim momencie puścić spust broni. Zabezpieczenie broni odbywało się poprzez odciągnięcie do końcowej pozycji bloku zamkowego, po czym przesuwano cały zamek ku górze, gdzie rączka zamka znajdowała się w wyfrezowanym występie w szkielecie broni. MP-40 był zasilany ze wspomnianego wcześniej magazynka pudełkowego o pojemności 32 nabojów kalibru 9 mm Parabellum. Masa konstrukcji wynosiła z załadowanym magazynkiem nieco ponad 4,5 kg. Długość broni ze złożoną kolbą wynosiła 629 mm. Zasięg „empi” był porównywalny z innymi pistoletami maszynowymi i wynosił około 200 m. Zastosowano celownik z możliwością ustawienia odległości na 100 i 200 m. Konstrukcja ta nie była jednak wolna od wad. Ze względu na mocny odrzut po każdym strzale, należało korygować położenie lufy, która unosiła się ku górze w trakcie ognia ciągłego. MP-40 miał tendencje do zacinania się w najmniej spodziewanych momentach. Mógł odmówić posłuszeństwa zarówno tuż po przeprowadzonych zabiegach konserwacyjnych jak i w trakcie walki. Dlatego też wymagał troskliwej opieki użytkownika, a samo rozkładanie i składanie broni było bardzo czasochłonne.

MP - 40, zwane też popularnie schmeisserem. Również ilość tej broni była niewystarczająca, bowiem od roku 1940 do 1944, gdy zakończono produkcję, zdołano wyprodukować zaledwie milion egzemplarzy tego modelu. W oczywisty sposób ilość ta nie zaspokajała potrzeb frontowych, a kondycja niemieckiego przemysłu zbrojeniowego stawała się coraz słabsza. Po zakończeniu II wojny światowej, sprawne egzemplarze MP-40 znalazły nowych właścicieli w różnych częściach świata. Ciekawostką jest fakt, że w latach ‘50 broń ta znalazła się na wyposażeniu izraelskich spadochroniarzy. Obecnie jest bardzo poszukiwana przez kolekcjonerów

Wehikuł Czasu nr 15/2012

broni, a sprawne egzemplarze osiągają znaczne ceny. Choć nie pozbawiony wad, pistolet maszynowy MP-40 jest również godny zajęcia poczesnego miejsca w historii rozwoju broni palnej. Ostatnim modelem broni, który chciałbym przybliżyć Czytelnikom jest niemiecki karabinek automatyczny StG 44 (Sturmgewehr 44). Wydawać się może dziwne, dlaczego broń, która nie jest pistoletem maszynowym znalazła się w tym artykule. Otóż wiąże się to z pro-blemami natury nazewnictwa. Początkowo oznaczona jako MP-43 później jako MP-44 (w międzyczasie wprowadzono również inne oznaczenia) została oznaczona jako StG 44 dopiero na osobisty rozkaz Adolfa Hitlera 22 listopada 1944 r. Dała ona początek tak obecnie popularnej rodzinie karabinków szturmowych. Od roku 1942 r. Niemcy prowadzili próby stworzenia broni która łączyłaby szybkostrzelność karabinu maszynowego z gabarytami pistoletu maszynowego. Hugo Schmiesser sprostał temu zdaniu, tworząc prototyp karabinka automatycznego, który po wielu testach został od roku 1943 wdrożony do produkcji w zakładach zbrojeniowych C.G. Haenel w miejscowości Shul. Szkielet broni wykonany był z tłoczonych blach spawanych punktowo, kolba broni była wykonana z drewna. Konstrukcję mechanizmu zamkowego oparto o odprowadzenie gazów przez boczny otwór w lufie. Po wystrzale, część gazów prochowych nagromadzonych w lufie przechodziła przez wspomniany otwór do tłoka gazowego, który popychał zamek do tyłu i powodował przeładowanie broni. Mechanizm spustowy umożliwiał prowadzenie ognia ciągłego i pojedynczego. Broń zasilana była z magazynka łukowego o pojemności 30 nabojów kalibru 7,92x33 mm Kurz (nabój pośredni pomiędzy amunicją pistoletową a karabinową). Zastosowano celownik krzywkowy o nastawach do 800 m. Waga StG 44 wynosiła około 6 kg z załadowanym magazynkiem, długość karabinka wynosiła 940 mm. Szybkostrzelność praktyczna nie przekraczała 100 strzałów na minutę. Do roku 1945 wyprodukowano 426 tysięcy egzemplarzy StG 44, co było kroplą w morzu potrzeb przegrywającej w wojnie III Rzeszy. Żołnierze cenili sobie ten karabinek. Był niezawodny, celniejszy niż pistolet maszynowy, a pojemny magazynek i tryb automatycznego ognia pozwalał na skuteczną obronę lub atak na pozycje przeciwnika. Niemcy wprowadzili także modele StG 44 z celownikami noktowizyjnymi, umożliwiającymi walkę nocną. Rosjanie również bardzo doceniali tą broń – była bardzo poszukiwaną zdobyczą wojenną. Po wojnie

25


HISTORIA powstało wiele modeli karabinków szturmowych na świecie, jednak mit, mówiący iż AK-47 jest kopią StG 44 jest absurdalny, zarówno konstrukcja zamka jak i mechanizmu spustowego jest odmienna w obu modelach, jedynie wizualnie są nieco podobne, choć nie do końca. Po wojnie, StG 44 był na wyposażeniu milicji w NRD oraz oddziałów spadochronowych armii jugosłowiańskiej. Ze względu na zaprzestanie produkcji amunicji do tej broni jej popularność spadła. Jednak od roku 2003 w Niemczech wznowiono produkcję nabojów kalibru 7,92x33mm Kurz. Okazało się bowiem, że liczba sprawnych modeli StG 44 jest na tyle duża, że zapotrzebowanie na tą amunicję jest znaczne.

Bibliografia: 1. W. Głębowicz, R. Matuszewski, Indywidualna broń strzelecka II wojny światowej, Warszawa 2006. 2. S. Kochański, Automatyczna broń strzelecka, Warszawa 1991. 3. A. Nieradko, Pistolety maszynowe PPSz i PPS, Typy Broni i Uzbrojenia, numer 105. Warszawa 1985. 4. A. Saiz, Deutsche Soldaten. Mundury wyposażenie i osobiste przedmioty żołnierza niemieckiego 1939-1945. Warszawa 2009.

StG 44 w nowej służbie, Somalia w Afryce, rok 2011. Podsumowując, karabinek ten jako broń bardzo nowoczesna przysłużył się do rozwoju rodziny indywidualnej broni strzeleckiej jaką są karabiny szturmowe – obecnie najpopularniejsza broń na polu walki. Ale również pistolety maszynowe z okresu drugiej wojny światowej posiadają swoich następców. Tam gdzie potrzebna jest mała i szybkostrzelna broń zazwyczaj zostaje użyty współczesny ,,peem”. Choć ich budowa i wygląd uległy daleko idącym transformacjom od ostatniej wojny, to jako indywidualna broń strzelecka pozostaną jeszcze w użyciu przez wiele lat. Nie można więc stwierdzić, że pistolety maszynowe są już przeszłością, powiem więcej – nadal jest w nich ogromny potencjał bojowy, który odpowiednio wykorzystany jest niezwykle zabójczy. Oczywiście na małych dystansach, przecież właśnie po to pistolet maszynowy został opracowany. W ten sposób zamyka się koło historii tej broni.

26

StG 44 zdjęcie wykonane 2003 roku w Iraku po amerykańskiej interwencji.

Wehikuł Czasu nr 15/2012


HISTORIA

Granitowy fundament Hitlera Katarzyna Kotula Wiedeń przełomu XIX i XX wieku: stolica pięćdziesięciomilionowego Imperium, wielkie centrum handlowo – przemysłowe, po jezdniach którego sunęły elektryczne tramwaje, a monumentalne budowle wznosiły się nad tłoczącymi się na ulicach tłumami. Młody, wówczas osiemnastoletni, Adolf Hitler postanowił odnaleźć swoje szczęście na ulicach właśnie tegoż barokowego miasta z czasów Mozarta. Pełen nadziei, ambicji i żądzy wrażeń przybywa do Wiednia w październiku 1907 r. Czas tutaj spędzony będzie bodajże najważniejszym etapem w życiu przyszłego Führera III Rzeszy. Te sześć długich „wiedeńskich lat” odcisnęło bowiem niezatarte piętno na jego psychice oraz postawie wobec otaczającego go świata i ludzi, ostatecznie kształtując jego charakter i poglądy.W pierwszych tygodniach pobytu we Wiedniu Hitler całkowicie dał się oczarować temu wielkiemu, aczkolwiek jeszcze nieodgadnionemu dla niego światu, nierzadko wstrzymując oddech z zachwytu nad wspaniałą muzyką, czy przepychem architektury. Niestety już niebawem, bo jeszcze tego samego roku, dwa przykre wydarzenia przerywają ów stan beztroskiej euforii sprowadzając Hitlera „na ziemię”. Ku jego wielkiej rozpaczy prysły życiowe marzenia związane z podjęciem studiów na Akademii Sztuk Pięknych. Komentując wynik rekrutacji, Hitler miotany wściekłością stwierdza, że wykładowcy Akademii to „ (...) starzy zmurszali urzędnicy państwowi, nie mający zrozumienia biurokraci, tępe urzędnicze kreatury!”1, a „(...) całą tą akademię [należałoby] wysadzić tylko w powietrze!”2. Warto zaznaczyć, iż ta doznana porażka przy jednoczesnym przeroście ambicji doprowadza Hitlera do nękającego go nieustannie poczucia krzywdy. W konsekwencji zdeterminowało to odczuwaną przez niego przemożoną chęć wzięcia odwetu i zemsty za doznaną niesprawiedliwość. Raptem parę tygodni później w wieku 47 lat umiera jego matka. Próbując ukoić ból, jako lekarstwo na depresję, niedoszły „artysta” postanawia czerpać pełnymi garściami z dobrodziejstw czarującego Wiednia3. Przez około pół roku prowadzi próżniacze, bezcelowe, iście „artystyczne życie”. Wstawał koło południa, następnie wstępował na spacer do parku Schonbrunn, odwiedzał muzea, opery... Taki chaotyczny, „przypadkowy” styl bycia bardzo mu odpowiadał.

Wehikuł Czasu nr 15/2012

Będąc sobie zarazem „sterem, żeglarzem i okrętem”, chwytał się wszystkiego co mu tylko przyszło do głowy niemalże z chorobliwą pasją. Do późnej nocy pracował nad jakimś szkicem, by następnego dnia zaszyć się w bibliotece i czytać książki, które przypadkowo wpadły mu w ręce. Nie wykazując żadnej systematyczności czy dokładności, porzucał rozpoczęte prace równie szybko, jak się do nich zabierał. Całymi dniami marzył, coś planował, byleby tylko dać namacalny dowód swojego geniuszu. Oprócz współlokatora – Augusta Kubizka, Hitler nie miał żadnych znajomych, prowadząc życie samotnika. To właśnie Kubizek był jednym z pierwszych, który musiał zmagać się z „humorami” Hitlera. Z nieukrywanym niepokojem obserwował jego gwałtowne napady to szału radości to zrazu rozpaczy, czy, wydawałoby się, nieopanowanej agresji. Jak sam twierdził, Hitler w tym okresie był „zupełnie wytrącony z równowagi. Stan najwyższego podniecenia przechodził nagle w stan głębokiej depresji, kiedy to [Hitler] dostrzegał tylko niesprawiedliwość, nienawiść, wrogość i samotny i opuszczony występował przeciwko całej ludzkości, (…) przez którą czuł się prześladowany i oszukiwany”4. Jednak jak powszechnie wiadomo, wszystko co dobre szybko się kończy. Całkiem niespostrzeżenie do drzwi Hitlera zaczęła pukać bieda. Właściwie nie czekając na jego zaproszenie wtargnęła z takim impetem, że przyszły przywódca III Rzeszy stoczył się na samo dno nędzy i poniżenia, zasilając tym samym szeregi marginesu społecznego ówczesnego Wiednia. Jesień 1909 r. zastaje Hitlera w schronisku dla bezdomnych w Meiding na przedmieściach Wiednia. Pod koniec roku przenosi się jednak do Domu Samotnych Mężczyzn przy Maldemannstrasse, gdzie znajduje dach nad głową do końca swojego pobytu w mieście. Jeden z włóczęgów, Reinhold Hanisch, mający to „szczęście” poznać Hitlera w owym czasie, tak wspomina pierwsze spotkanie w jednym ze schronisk: „od razu, od pierwszego dnia siadł obok przydzielonego mi łóżka człowiek, który nie miał na sobie nic, prócz podartych spodni – Hitler. Jego ubranie zabrano do odwszalni, bo od dawna włóczył się po mieście bez dachu nad głową i w straszliwym zaniedbaniu. (…) Ciemna broda pokrywała wychudłą i wygłodzoną twarz, której jedynym wydatnym szczegółem były wielkie, szeroko otwarte oczy

27


HISTORIA nad ciemnym zarostem”5. Niebawem to właśnie Hanish ma zostać nowym kompanem Hitlera. Jadąc na tym samym wózku nędzy i ubóstwa, starają się wspólnymi siłami zdobyć parę groszy, imając się różnych prac dorywczych (od trzepania dywanów, poprzez odgarnianie śniegu, po noszenie walizek na Dworcu Zachodnim). Przez pewien czas Hitler zajmuje się zajęciem bardziej „prestiżowym”. Gdybyśmy spacerując ulicami ówczesnego Wiednia uważnie przyglądali się plakatom na witrynach sklepowych to zapewne zauważylibyśmy, że niektóre z nich były autorstwa właśnie przyszłego Führera Niemiec. Wszystkich, którzy w tym okresie poznali Hitlera, uderzał jego skrajny brak tolerancji, jak również ostry, konsekwentny sposób wyrażania poglądów. Kiedy wpadał w typowe dla siebie podniecenie, gestykulował i krzyczał, starając się przekonać do swoich racji każdego, kto tylko znalazł się w zasięgu jego głosu. Z braku innego audytorium, była to zazwyczaj klientela przytułków, której często odbierał możliwość spokojnej drzemki. Hanish wspomina, że „któregoś wieczoru Hitler poszedł do kina na sfilmowany „Tunel” Kellermanna. Jest tam scena, w której mówca porywa tłum siłą swojej wymowy. Hitler wyszedł prawie nieprzytomny z podniecenia. Był pod tak silnym wrażeniem tej sceny, że przez parę dni o niczym innym nie mówił, tylko o potędze słowa”6. Po wybuchowych próbach gwałtownych dyskusji, zazwyczaj nadchodziły ciężkie chwile depresji.

ler jeszcze jedną, niezwykle dla siebie istotną lekcję: ”Idea walki jest tak stara jak samo życie, bo życie można zachować, tylko wówczas, gdy jakieś inne życie ginie w walce... W tej walce zwycięża silniejszy i dzielniejszy, a mniej dzielny i słabszy przegrywa. Walka jest matką wszystkiego...”7. Jest to typowa filozofia schronisk i domów noclegowych dla bezdomnych. Tutaj liczy się każda forma podstępu, kłamstwa, wykrętów, oszustw... Po prostu: silniejszy wygrywa. Spędzając pięć lat w takich warunkach, Hitler wyzbył się wszelkiego sentymentalizmu czy lojalności. Do perfekcji opanował sztukę kłamstwa i manipulacji ludźmi. Do końca nie przyznając się do poniesionej porażki wierzył, że samą tylko siłą woli jest w stanie odmienić bieg wypadków (uporczywie utrzymywał, że jest kimś lepszym niż ludzie, z którymi przyszło mu obcować). Okres wiedeński odcisnął niezatarte piętno na psychice, światopoglądzie i charakterze Hitlera. Do końca życia wyrobione wówczas poglądy były motorem jego wszystkich późniejszych działań. Jak sam stwierdzi na kartach „Mein Kampf”: „Wiedeń był i pozostał dla mnie najcięższą i gruntowną szkołą życia... to tutaj zarysował się mój obraz świata i światopogląd, który stał się granitowym fundamentem moich ówczesnych działań. Do tego co w tych czasach zdobyłem, wystarczyło mi tylko coś dodać, zmieniać zaś nie musiałem nic”8. Przypisy

Hitler nie umiał wyzbyć się poczucia wielkiej krzywdy, braku akceptacji ze strony społeczeństwa. Z chorobliwie wręcz rosnącym poczuciem własnej wartości, chłonął wszelkie uprzedzenia, lęki, pretensje ówczesnych wiedeńskich wyższych sfer. Wśród długiej listy głoszonych przez nich haseł znajdowała się nie tylko teoria władzy dla wybranych, nienawiści do socjalizmu, ale przede wszystkim antysemityzm propagowany przez takie osoby jak Ernst Vergoni, czy Georg von Schoner. To właśnie antysemityzm pozwolił Hitlerowi nadać swoim urazom pewien konkretny, ideologiczny kształt. Owa nienawiść do Żydów pozwoliła nadać polityczny wymiar wszelkim prywatnym problemom Hitlera – człowieka, który pomimo wielkich ambicji znalazł się na marginesie społeczeństwa. Pozwoliło mu to odnaleźć konkretny, „namacalny” obiekt, na który mógł skierować swoją dotychczas nieukierunkowaną nienawiść. Staczając się coraz niżej, teraz łatwiej mu było zagłuszyć wzbierający lęk przed upadkiem na samo dno. W końcu ciężar winy za wszelkie porażki i niepowodzenia spoczywał nie na jego, lecz na „żydowskich” barkach.

1

Z. L. Niekrasz, Dwaj jeźdźcy apokalipsy. Stalin i Hitler: biografia

28

Z tego, tzw. okresu wiedeńskiego wyniósł Hit-

L. Niekrasz, Dwaj Jeźdźcy apokalipsy. Stalin i Hitler- biografia

porównawcza, Warszawa 2000, s. 56. 2

Ibidem, s. 56.

3

Było to możliwe ze względu na odziedziczone oszczędności matko

oraz dość wysoką rentę sierocą, którą Hitler otrzymywał po jej śmierci. 4

J. C. Fest, Hitler- droga do władzy, t. I, Warszawa 1995, s. 40.

5

A. Bullock, Hitler: studium tyranii, Warszawa 1969, s. 31.

6

Ibidem, s. 33.

7

Przemówienie Adolfa Hitlera 5 lutego 1928 roku w kolumbach ( L.

Czornoja, Adolf Hitler- studium zbrodni, Warszawa 1988, s. 30). 8

Ibidem, s. 29.

Wybrana bibliografia: A. Bullock, Hitler: studium tyrani, Warszawa 1969. L. Czornaja, Adolf Hitler – studium zbrodni, Warszawa 1988. C. J. Fest, Hitler: droga do władzy, t. I, Warszawa 1995. K. Grunberg, Adolf Hitler- biografia Fuhrera, Warszawa 1988. B. Hamann, Wiedeń Hitlera: lata nauki pewnego dyktatora, W-wa 1999. porównawcza, Warszawa 2000.

Wehikuł Czasu nr 15/2012


WYJAZD DO LUBLINA

Multifunctional castle Jakub Rosiek Z racji sesji naukowej zorganizowanej przez członków SKNH UP w Lublinie i Zamościu, nie sposób pominąć przedstawienia historii lublińskiego zamku. Z tego też powodu planowana w tym numerze ostatnia część cyklu „Zamek Na Weekend” ukaże się dopiero w kolejnym numerze Wehikułu Czasu. Na miejscu obecnego zamku w Lublinie, prawdopodobnie już w czasach Bolesława Chrobrego istniała drewniana strażnica. Na pewno w XII w., za panowania Kazimierza Sprawiedliwego, mieścił się tu drewniano – ziemny gród będący siedzibą kasztelana lubelskiego. W drugiej połowie XII w. gród ten był największym ośrodkiem na wschód od Wisły. Z racji położenia w niedużej odległości od ziem pod panowaniem książąt ruskich, o gród często toczono walki. Po uszkodzeniach w 1205 r., a potem w 1244 r. gród wymagał wzmocnienia.

kterze mieszkalnym i gospodarczym, a piętro zajmowała jedna duża komnata pełniąca funkcje reprezentacyjne. Po unii w Krewie Lublin z przygranicznej strażnicy stał się miastem w centrum dużego państwa, leżącym na królewskim szlaku z Krakowa do Wilna. Na Lubelskim zamku często przebywali królowie wybierający się na Litwę. W czasach Władysława Jagiełły podwyższono w 1407 r. kaplicę, a w 1418 r., pod kierunkiem mistrza Andrzeja, udekorowano ją bogatą polichromią w stylu bizantyńsko-ruskim. Również Kazimierz Jagiellończyk często bywał na zamku lubel-skim. Zwołał w Lublinie zjazd Korony i Litwy. Tutaj też kształcili się przez kilka lat pod kierunkiem Jana Długosza jego synowie.

W obrębie wałów wzniesiono wówczas potężny donżon – wieżę mieszkalno-obronną (odróżniającą się od typowego stołpu tym, że była użytkowana także w okresie braku militarnego zagrożenia). Ma ona wysokość 25 m, średnicę 15 m, a grubość jej murów dochodzi do 3,4 m. Wieża posiada trzy kondygnacje połączone biegnącą w grubości murów klatką schodową. Jej dolną partię wzniesiono z łamanego wapienia, część górną z cegły. Dwie górne kondygnacje zostały wyposażone w dające dużo światła dekoracyjne okna. Na przełomie XIII i XIV w. wzniesiono w południowo – wschodnim narożniku grodu jeszcze jedną, kwadratową wieżę. Już w początkach XIV w. zaczęto wymieniać wały na mur obronny, który najpierw połączył obie wieże. Prawdopodobnie też wtedy wieżę kwadratową przebudowano na kaplicę pod wezwaniem Św. Trójcy. Po zajęciu przez Kazimierza Wielkiego Rusi Czerwonej, w ramach odwetu, Lublin najechali sprzymierzeni z Rusią Tatarzy. Miało to miejsce w 1341 r. Spustoszyli miasto, jednak zamek oparł się 8-dniowemu oblężeniu. Po tym wydarzeniu król niezwłocznie rozbudował warownię. Istniejące jeszcze wały zostały wymienione na mur obwodowy, w ciąg którego włączona została kaplica. Do północnej części murów dobudowano wysuniętą poza ich obręb basztę zwaną Żydowską, brama wjazdowa znalazła się w zachodnim odcinku muru. Przy bramie, po jej południowej stronie, znalazł się dwukondygnacjowy budynek mieszkalny. Na parterze mieściło się kilka pomieszczeń o chara-

Wehikuł Czasu nr 15/2012

Widok na neogotycki budynek więzienny zamku W XVI w. wciąż podnoszona ranga Lublina sprawiła, że zamek przestał wystarczać na potrzeby królewskie. Przed 1520 rokiem, za czasów Zygmunta Starego, dokonano rozbudowy zamku na okazałą rezydencję. Wzniesiono wówczas kompleks bramny z wieżą, podwyższono o jedną kondygnację przylegający do niego pałac. W południowym odcinku muru, między donżonem a pałacem, wzniesiono czworoboczną basztę. W przyziemiu pałacu znalazło się więzienie, na pierwszym piętrze urząd starosty, skarbczyk i komory, a górna kondygnacja została przeznaczona na pomieszczenia królewskie, m. in. sypialnię, jadalnię i salę kolumnową. W połowie XVI w. w północnej części dziedzińca postawiono jeszcze jeden budynek – przylegającą do muru w okolicach baszty Żydowskiej kamienicę Grodzką. Była ona przeznaczona

29


WYJAZD DO LUBLINA pod urzędy grodzkie. Wszystkie zabudowania mieszkalne nowego zamku zostały zwieńczone renesansową attyką, a na cylindrycznej wieży umieszczono zegar. W 1569 r. w murach zamku obradował sejm, na którym podpisano akt unii lubelskiej. Były to jednak ostatnie lata świetności zamku. Po śmierci Zygmunta Augusta nie był już tak często odwiedzany przez dwór królewski, a nienaprawiane mury zaczęły niszczeć. Okazała lecz popadająca w ruinę rezydencja wymagała już koniecznej naprawy w 1631 r., kiedy posłowie z Lubelszczyzny domagali się tego na sejmie warszawskim. Władysław IV nie spieszył się jednak z pomocą, a wysłani rewizorzy, którzy mieli sprawdzić stan zamku przekazali rezultaty wizji dopiero w 1635 r. Wtedy część budynków nie nadawała się już do naprawy. Mimo takiej opinii król nakazał ówczesnemu staroście lubelskiemu – Mikołajowi Firlejowi odbudowę rezydencji. W latach 1635-1642 pod kierunkiem Jana Cangerle zamek prawdopodobnie całkowicie wyremontowano. Od 1648 r. z lubelskiego zamku kierował działaniami wojennymi Jan Kazimierz. W latach 1655-1657 Lublin przechodził przez ręce kozackie, moskiewskie, szwedzkie i węgierskie. Na zamku stacjonowały wojska, które splądrowały i zniszczyły większość zabudowań, nie uszkodzona pozostała tylko kaplica. Kilkakrotnie jeszcze w zrujnowanych pomieszczeniach pałacowych zatrzymywali się królowie Jan Kazimierz, August II i August III, jednak prac remontowych już nie podjęto. W 1743 r. na terenie zamkowym starosta Jakub Zamojski wzniósł budynki kancelarii i archiwum, a w 1773 r. budynek dawnej bramy wjazdowej został zaadaptowany na cele mieszkalne przez starostę Wincentego Potockiego. Brak opieki nad pozostałymi zabudowaniami doprowadził do ich całkowitej ruiny. Po trzecim rozbiorze Polski Lublin znalazł się w granicach austriackich. Nowe władze również nie troszczyły się o zamek. Użytkowany był wówczas już tylko budynek kancelarii wzniesiony przez Jakuba Zamojskiego. W początkach XIX w. teren Wzgórza Zamkowego był używany jako źródło materiału budowlanego. W 1817 r. zapadła decyzja, że resztki zamku powinny zostać rozebrane, a wzgórze obsadzone drzewami, co jednak się nie stało.

dostosować ich wygląd do nowego zespołu zabudowań. W kaplicy zasłonięto tynkiem polichromię. Otynkowano także wieże i zamieniono jej stożkowaty hełm na płaski dach z neogotyckim krenelażem. Funkcję więzienia zamek pełnił przez 128 lat. W latach 1831-1915 było tu więzienie carskie, głównie dla uczestników walk o niepodległość, m. in. powstańców styczniowych. W okresie 1918-1939 obok więźniów kryminalnych odbywali tu karę członkowie ruchu komunistycznego, działający przeciw państwu polskiemu. Druga wojna światowa i okupacja to okres funkcjonowania więzienia hitlerowskiego, przez które przeszło ok. 40.000 osób, głównie członków ruchu oporu. Duża część więzionych zginęła w egzekucjach i obozach śmierci. 22 lipca 1944 r., przed opuszczeniem Lublina, hitlerowcy dokonali masowego mordu 300 więźniów zamku. Po wyzwoleniu spod okupacji hitlerowskiej, w sierpniu 1944 r., zorganizowano na zamku polityczne więzienie karno – śledcze, podległe władzom sowieckim, a następnie Urzędowi Bezpieczeństwa Publicznego. W latach 1944-1954 więziono tu ok. 35.000 Polaków, przeciwstawiających się komunistycznemu zniewoleniu. Spośród 515 wydanych wyroków śmierci życie straciły 333 osoby. Więzienie zlikwidowano w 1954 r.

Bibliografia: I. Buczkowa, Zamek w Lublinie, Lublin 1983 B. Guerquin, Zamki w Polsce, Warszawa 1984

Internet: http://www.zamek-lublin.pl/index.php?r=375&l=pl, Dostęp: 20.03.2012 r. http://www.magiczny-lublin.pl/zabytki/zamek-lebelskicarskie-wiezienie.php#more-58, Dostęp: 20.03.2012 r.

Przyp. Red. Ten oraz kolejne artykuły, które zamieszczamy, są efektami sesji naukowej zorganizowanej w Lublinie i Zamościu w marcu br. (patrz: str. 9).

W latach 1824-1826, z inicjatywy Stanisława Staszica i wg projektu S. Stompfa, wzniesiono na wzgórzu nową budowlę w stylu neogotyku angielskiego, przeznaczoną na więzienie kryminalne Królestwa Kongresowego. Ze średniowiecznych budowli zachowano jedynie kaplicę oraz donżon, który został włączony w południowe skrzydło więzienia. Postanowiono także

30

Wehikuł Czasu nr 15/2012


WYJAZD DO LUBLINA

Cesarsko - Królewska ofensywa wyprzedzająca. Bitwa pod Kraśnikiem i Komarowem w 1914 roku 28 lipca po odrzuceniu przez Serbię ultimatum postawionego jej przez Austro – Węgry, Austro – Węgry wypowiedziały wojnę Serbii. W odpowiedzi, związana sojuszem z Serbią Rosja, ogłosiła mobilizację 29 lipca, przeciwko Austro - Węgrom. Chwilę później ogłoszono również powszechną mobilizację. 31 lipca II Rzesza zagroziła, że jeżeli Rosja nie zaprzestanie mobilizacji, wypowie jej wojnę Rosji jako sojusznik Austro - Węgier. Wobec takiego rozwoju wydarzeń także Francja ogłosiła mobilizację. 1 sierpnia Austro – Węgry rozpoczęły powszechną mobilizację. 1 Sierpnia Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji, dwa dni później Francji, natomiast 4 sierpnia przekroczyli granicę Belgii, na co Wielka Brytania wypowiedziała wojnę Niemcom. 6 Sierpnia, również Austro – Węgry były w stanie wojny z Rosją. Wydarzenia polityczne spowodowały, że w lipcu 1914 r. austro-węgierski szef Sztabu Generalnego gen. Franz Conrad von Hötzendorf rozpoczął realizację planu przewidującego wojnę z Serbią. Główne siły austro-węgierskie miały pokonać Serbię, zaś zadaniem reszty wojsk była osłona kraju przed inwazja rosyjską. Tym-czasem jednak Rosja włączyła się do konfliktu po stronie sojuszniczej Serbii. Austriacy musieli skierować większość wojsk przeciw silniejszemu przeciwnikowi. To oznaczało potrzebę zgromadzenia w Galicji 3/5 sił austro-węgierskich. Aby uprzedzić i powstrzymać inwazję rosyjską, 20 sierpnia 1914 r. Conrad podjął decyzję o ataku. Liczył przy tym, że szybkie zwycięstwo nad Francją pozwoli Niemcom przerzucić wojsko na front wschodni i zadać decydujący cios Rosji wespół z armią austriacką. W operacji miało być wykorzystanych przeszło milion żołnierzy. Główne zadanie Conrad wyznaczył 1. Armii gen. Victora Dankla i 4. Armii gen. Moritza von Auffenberga. Ich celem było oskrzydlenie armii rosyjskich skoncentrowanych między Wisłą a Bugiem i uderzenie na ich tyły. Ich osłonę stanowiła Grupa Armijna gen. Kummera i niemiecki korpus Landwehry gen. Remusa von Woyrscha. Prawe skrzydło w składzie: 3. Armia gen. Rudolfa Brudermanna, grupa gen. Hermanna von Kövessa i 2. Armia Eduarda von Böhm-Ermolliego, będąca w drodze

Wehikuł Czasu nr 15/2012

Krzysztof Śmigielski

znad granicy serbskiej, miało wiązać resztę sił rosyjskich, chroniąc Lwów i flankę nacierających na północ armii. Głównym celem Rosjan było rozbicie sił austriackich w Galicji, zdobycie przełęczy w Karpatach i wkroczenie w głąb monarchii habsburskiej. Dlatego Front Południowo-Zachodni gen. Nikołaja Iwanowa, który miał wkroczyć do Galicji, zgromadził większość zmobilizowanych wówczas sił rosyjskich. Lewe skrzydło rosyjskie (4. Armia gen. Antona von Salzy i 5. gen. Pawła Plehwego) miało uderzyć na Przemyśl i Lwów, a prawe (3. Armia gen. Nikołaja Ruzskiego i 8. gen. Aleksieja Brusiłowa) na Lwów i Stryj. W Galicji i w południowej części Królestwa Polskiego Rosjanie zgromadzili około 1,2 miliona żołnierzy. Ponadto obie strony miały do dyspozycji około 5 tys. dział. Działania wojenne w Kraju Przywiślańskim. 1 sierpnia rozpoczęły się działania wojenne w Kraju Przywiślańskim. Niemiecka grupa gen. Remusa von Woyrscha, zgrupowana na Górnym Śląsku, której zadanie było zapewnienie łączności między Austro – Węgrami a Niemcami, rozpoczęła natarcie. Bez większego oporu zajęto Kalisz, Częstochowę, Będzin a w konsekwencji całą Jurę Krakowsko – Częstochowską. Podobnie w Galicji, 6 sierpnia Kompania Kadrowa, pod Michałowicami przekroczyła granicę z Królestwem Polskim, zaś 12 sierpnia zajęła Kielce. Również po kilku godzinach od wypowiedzenia wojny regularne oddziały CK Armii z grupy Kummera pod dowództwem gen. Heinricha Kummera von Falkenfelda, zajęły Olkusz i Wolbrom. Dzięki temu manewrowi spora część pasa od Jury po Góry Świętokrzyskie została oczyszczona z Rosjan. Już 19 sierpnia CK Armia dotarła do Sandomierza. Bitwa pod Kraśnikiem 21 sierpnia Szef sztabu CK Armii polecił Wiktorowi Danklowi von Kraśnik dowodzącemu I Armią przystąpić do ofensywy na Lublin. Po przekroczeniu rzeki Tanwi, rozpoczęło się natarcie przez Roztocze. Grupa Kummera miała ubezpieczać natarcie I Armii od lewej strony. Sztab zdawał sobie sprawę z tego, że pomimo pierwszych sukcesów, z minimalnymi stratami, tym razem pod Lublinem może dojść do regularnej bitwy. Naprzeciw

31


WYJAZD DO LUBLINA I Armii stała bowiem 4 Armia rosyjska dowodzona przez Antona Jegerowicza von Salza, której pierwotnym celem było wdarcie się do Galicji w okolicach Sandomierza, oraz odcięcie sił Austriackich będących we Wschodniej Galicji. Siły armii stojących naprzeciw stanowiły wówczas: Austro – Węgry: ok. 9 dywizji piechoty, 2 dywizje kawalerii, 354 działa. Rosja: ok. 9 i 1/2 dywizji piechoty, 4 i 1/2 dywizji kawalerii, 350 dział 23 sierpnia pomimo trudnego bagnistego terenu i bez zwiadu, austriackie jednostki ruszyły naprzód. III korpusy armii Dankla w tym (od lewej) I krakowski (Polacy), V pożoński (Węgrzy) i na prawym skrzydle X przemyski ½ Polaków, ½ Rusinów, atakowały w kierunku na Lublin Już około. godziny 9.00 rano natrafiono na nieprzyjaciela. Lewe skrzydło dowodzone przez gen. Kirchbacha w tym 46 i 5 dyw. piechoty, starło się z rosyjską 18 dywizją piechoty pod Zaklikowem. Krakowski korpus śmiałym atakiem uprzedził zaskoczonych Rosjan, odpychając ich od Wisły. Niemal równocześnie V pożoński korpus Paula von Puhallo zajmujący pozycje centralne zajął siłami 76 pułku wzgórze Polichna, w następstwie tego udało się zdobyć rosyjski obóz. Opór Rosjan walczących nieopodal wspomnianego wzgórza, zdławiono siłami 14 i 33 pułkiem piechoty liniowej i 37 pułkiem honvedu. Na prawym skrzydle korpus przemyski dowodzony przez gen. Hugona von Meixnera zaatakował umocnione pozycje rosyjskie ciągnące się na wschód i zachód od Frampola. 24 sierpnia wzięto szturmem miasto Urzędów, gdzie wyróżniła się 37 dywizja piechoty honvedu. Następnie po zaciekłych walkach zajęto Wilkołaz, Józefów, oraz Kraśnik. Zbiegło się to z uderzeniem dwóch korpusów rosyjskich na linii Janów – Frampol, które zostało złamane siłami 45 dywizji piechoty. Walki pozycyjne trwały daje, aż do popołudnia 25 sierpnia. Pod wieczór 25 sierpnia stało się jasne, że 4 Armia Rosyjska została dotkliwie pobita na odcinku ok. 70 kilometrów i się wycofuje. Mimo tego, że dwudniowe zmagania pod Kraśnikiem, były pierwszymi regularnymi starciami na froncie wschodnim. Podniosło to znacząco morale wielonarodowej CK Armii. Rosyjskie Plany o odcięciu CK sił w Galicji Wschodniej spełzły na niczym. Generał Wiktor Dankl został nagrodzony za ta bitwę awan-sem i tytułem von Kraśnik. Zaś Jegerowicz von Zalca ze strony Rosyjskiej pozbawiony dowództwa na rzecz Aleksyja Jermołajewicza Ewetra. Bitwa ta spowodowała straty w sumie 40 tys. zabitych i rannych po stronie Austro – Węgier i 60 tys. po stronie rosyjskiej. Bitwa pod Komarowem Pomyślne wiadomości dotyczące bitwy pod Kraśnikiem szybko dotarły do CK Sztabu w Przemyślu.

32

Jednak ze względu na złe informacje z Galicji Wschodniej, przyspieszono natarcie. 25 Sierpnia nakazano atakować 4 Armii gen. Moriza von Auffenberga na Chełm. Sytuacja była tu poważniejsza niż pod Kraśnikiem. 5 Armia rosyjska Pawła Adamowicza Plehwego, przewyższała liczebnie siły armii Moritza Freiherra von Auffenberga. Natarcie rozwijało się jednak pomyślnie, po kilku dniach CK Armia pobiła i częściowo oskrzydliła przeciwnika. Korpusy VI Koszycki i XVII mieszany związały przeciwnika walką w centrum, zaś korpus II wiedeński i IX północnoczeski na lewym skrzydle, a na prawym XIV korpus miały oskrzydlić przeciwnika. 26 sierpnia II Korpus natknął się pod Zamościem na rosyjski XXV korpus. Po krótkiej walce odrzucił go na północ wdzierając się aż za Łabuńkę nad Wieprzem. Pozwoliło to na połączenie się z siłami I Armii Dankla i wbicie się w lukę między IV a V Armią rosyjską. 27 sierpnia IX korpus rozpoczął prowokacyjny atak w centrum na Tarnawatkę na XIX Korpus. Rozgorzała walka, zaś Austriacy utknęli w miejscu. Kolejnego dnia Rosjanie dali się wpędzić w pułapkę. Rosjanie mocno zaatakowali w centrum na linii Tarnawatka - Tomaszów. Siła ataku była tak duża, że austriacka 15 dywizja piechoty z centrum zaczęła się cofać. Sytuację udało się opanować dopiero kolejnego dnia kiedy to Auffenberg rzucił do walki rezerwowy pułk XVII, który brawurowym atakiem na wschód od Tomaszowa przywrócił stan wyjściowy. Ostatecznie prawe skrzydło uwolniło zagrożony XIV tyrolski pułk. Plehwe nakazał odwrót. Pierścień nie został zamknięty i w nocy z 1 na 2 września zaczęto umacniać pozycje na linii Grabowiec – Hrubieszów – Włodzimierz Wołyński. 1 Września CK Armia była już na przedpolach Lublina osiągając linię Opole Lubelskie – Bychowa – Piaski, X Korpus przeciął także linie kolejową Chełm – Lublin w miejscowości Trawniki. Austriacy zauważyli również lukę pomiędzy IV a V armią, gdzie, starano się wkroczyć. Zbiegło się to z klęską Rosjan pod Tannenbergiem w Prusach wschodnich. Jesz-cze jedna ofensywa na północy – wschód pozwoliłaby zająć Lublin, w konsekwencji doprowadziło by to do konieczności ewakuacji Warszawy. Austriacy zamknęliby w kotle w Królestwie Polskim, siły rosyjskie. Niestety ciężki walki w Galicji wschodniej i oddanie Lwowa 3 - go września. Front zaczął się cofać. Na próżno czekano na dywizje z Serbii. W październiku Rosjanie oblegali już Przemyśl, zaś na przełomie listopada i grudnia znaleźli się pod Krakowem. Niemym śladem są pozostałe po tych wydarzeniach zapomniane cmentarze... Bibliografia: J. Pajewski, Pierwsza wojna światowa 1914-1918, Warszawa 1991 J. Dąbrowski, Wielka Wojna 1914- 1918, 1937. J. Rożański, Twierdza Przemyśl, Rzeszów 1983. J. Bator, Wojna Galicyjska, Kraków 2008.

Wehikuł Czasu nr 15/2012


WYJAZD DO LUBLINA

Bombardowania Lublina we wrześniu 1939 roku

Niemiecka inwazja na Polskę we wrześniu 1939 r. wiązała się z intensywnym wykorzystaniem lotnictwa bojowego. Liczne polskie miasta stały się obiektem bombardowań.

Kamil Stasiak

Podobnie było w przypadku Lublina. Miejscowość ta stała się celem ataków głównie ze względu na znajdującą się na jej terenie Lubelską Wytwórnię Lotniczą. Lublin znalazł się na celowniku Luftwaffe czterokrotnie: 2, 9, 13 i 17 września. Masowe bombardowania miast miały już miejsce w trakcie hiszpańskiej wojny domowej, czy konfliktu japońsko – chińskiego, jednak dla przeciętnego obywatela Lublina przykłady te były zupełnie abstrakcyjne. Nowy charakter działań wojskowych, znacznie różnił się od doświadczeń I wojny światowej i był dla mieszkańców poważnym wstrząsem. Pierwszy niemiecki samolot pojawił się nad Lublinem już 1 września. Wykonywał on zadania zwiadowcze. Często można spotkać się z opinią jakoby Lublin był słabo przygotowany do obrony przed atakami lotniczymi. Jednak według relacji niemieckich pilotów właśnie nad Lubelszczyzną spotykali się oni ze znacznym (jak na warunki walk w Polsce) ogniem przeciwlotniczym. Pierwsze bombardowanie miasta miało miejsce 2 września. Głównym jego celem były budynki LWS. Jak wspomina Zygmunt Rus „Obiektu tego broniło 7 km ustawionych na dachach domów (m.in. Gumeli i Gargola), natomiast nie było żadnych dział. Ludzie z hangarów i pomieszczeń fabrycznych wybiegli do pobliskich okopów. Ktoś kazał wytoczyć beczki z benzyną, które się paliły. Samoloty leciały bardzo wysoko, więc zrzuty bomb nie były celne. Ludzi jednak sporo zginęło. M. in. polegli wówczas ślusarze LWS: Kosiński i Władysław Walas. Bomba trafiła w dom Franciszka Matysa przy ul. Łęczyńskiej 44, a w domu na rogu ul. Fabrycznej i Lotniczej zasypało ok. 30 osób, które schroniły się do niego w czasie alarmu lotniczego”1. W wyniku bombardowania zakładów zginęło 38 pracowników, a wielu zostało rannych. Bomby spadły także na ulice: Topolową, Kwiatową, Szańcową (dzielnica robotnicza), Lipową, Głęboką, Narutowicza, Rusałki, Piłsudskiego, Łęczycką oraz szkołę na ulicy Długiej. Łącznie zginęło w tym dniu 58 osób. Także 2-go września 29 Heinkli He 111P z II/ KG4 zaatakowało lotnisko w Świdniku niszcząc m.in. dwa samoloty. Środki zastosowane do zaatakowania małego lotniska na którym znajdowało się jedynie kilka samolotów sportowych są zaskakujące.

Wehikuł Czasu nr 15/2012

Największy nalot jakiego doświadczył Lublin w 1939 r. miał miejsce 9-go września. Tego dnia przez miasto przejeżdżała rządowa kolumna transportowa. Istnieje więc uzasadnione przypuszczenie, że nalot ten był związany z działaniami grupy dywersyjnej Hansa Grabowskiego. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że bombardowanie nie miało konkretnego celu. Ładunki wybuchowe padły na ulice w centrum miasta: Krakowskie Przedmieście, Narutowicza, Kapucyńską, Kościuszki, Szopena i na Stare Miasto. Uszkodzeniu uległy m. in. katedra i magistrat, w którym zginęły 42 osoby w tym przebywający tam prezydent Torunia – Leon Raszej. Kolejną znaną osobą będącą ofiarą tego nalotu był poeta – Józef Czechowicz2, który znalazł się pod gruzami zakładu fryzjerskiego na ul. Ostrowskiej. Śmierć poniósł również Jan Gilasa – woźny Zarządu Miejskiego, który doznał ataku serca, gdy wynosił jeden z niewybuchów ze swojego miejsca pracy. Druga fala nalotu 9-go września obrała za cel koszary 8. Pułku Piechoty Legionów. Ładunki padły m. in. na szpital. W czasie nalotu zginęło łącznie 100 żołnierzy i cywilów. Samoloty Luftflotte 4 (zarówno bombowce jak i niszczycielskie Bf-110) zaatakowały również lotnisko wojskowe zgłaszając zestrzelenie aż 7 polskich samolotów i uszkodzenie kolejnych 8 na ziemi. Ze względu na dużą ilość ofiar, zmarli zostali pochowani w masowym grobie na polach przy al. Krasickiego. Tak duże straty wywołały reakcję premiera, który nakazał władzom miasta ewakuację. Prezydent Lublina – Bolesław Liszowski bez protestu wykonał polecenie i wraz z trzydziestoma innymi urzędnikami oraz ich rodzinami udał się w kierunku granicy z Rumunią. Poważniejsze naloty miały jeszcze miejsce 13 i 17 września. Ponownie ucierpiało stare miasto oraz ulice: Orla, Okopowa, Narutowicza i Krucza. Ataki lotnicze wywołały poważne straty. Główną ich przyczyną było uszkodzenie przez jedną z bomb sieci wodociągów miejskich, przez co Lublin był praktycznie całkowicie pozbawiony wody do gaszenia pożarów. Nie było także zawodowej straży pożarnej, która po nalocie z 9-go września ewakuowała się z Lublina. Bombardowania wywołały panikę w mieście, podsycaną dodatkowo przez prasę.

33


WYJAZD DO LUBLINA

Straty w ludziach oraz przygnębienie wywołane zniszczeniami (również w zabytkowych częściach miasta) wywołały poszukiwania winnych. Niekiedy zupełnie przypadkowe osoby stawały się ofiarami represji. Jednak udało się złapać również dwóch niemieckich spadochroniarzy. Maszyny Luftwaffe atakowały także inne cele na Lubelszczyźnie, głównie kolumny wojsk intensywnie przemieszczających się w tym rejonie. We wrześniowych bombardowaniach zostały zniszczone, lub poważnie uszkodzone 274 lubelskie budynki. Bibliografia: W. Białasiewicz, W.L.Gzela, Bronili Lublina, Wrzesień 1939, Lublin 1994. T. Pietrasiewicz, Bombardowanie Lublina 09.09.1939 r. Śmierć Czechowicza, Lublin 2009. M. Emmerling, Luftwaffe nad Polską 1939 cz. I Jagdfliger, Gdynia 2002. M. Emmerling, Luftwaffe nad Polską 1939 cz. II Kampffliger, Gdynia 2005. M. Emmerling, Luftwaffe nad Polską 1939 cz. III Stukafliger, Gdynia 2006.

34

Powyżej: Widok na Bramę Krakowską i Krakowskie Przedmieście w Lublinie po wrześniowych bombardowaniach

Przypisy: W. Białasiewicz, W.L. Gzella, Bronili Lublina. Wrzesień 1939, Lublin 1994, s. 15. 1

Jego zwłoki były tak zmasakrowane, że zidentyfikowano go jedynie po znalezionym przy nim słowniku polskoniemieckim z napisem „Własność Józefa Czechowicza”. 2

Wehikuł Czasu nr 15/2012


WYWIADY

Trochę o nas samych. W każdej redakcji zdarza się obchodzić momenty radosne. Jednym z nich jest wydanie już 15 – tego jubileuszowego numeru Wehikułu Czasu. Krzysztof Śmigielski Wehikuł Czasu – Magazyn Studenckiego Koła Naukowego jako organ Koła jest periodykiem wydawanym od 2004 roku. Inicjatorem oraz założycielem był dr Hubert Chudzio – opiekun Studenckiego Koła Naukowego Historyków UP. Począwszy od 2004 roku redakcje zmieniały się cyklicznie mniej więcej co dwa numery. Redaktorami Naczelnymi w poszczególnych latach byli:

2004 – Klaudia Krawiec – numery 1 – 2. 2004 – 2005 - Justyna Laska – numery 3 – 4. 2005 – 2006 – Dariusz Jurkowski – numery 5 – 6

Trudno jest omówić całe spektrum tematów poszczególnych artykułów ukazujących się w WCz, bowiem zainteresowania studentów są niezwykle rozległe. Najlepszym chyba sposobem na sprawdzenie tego, jest lektura naszego periodyku, do czego gorąco zachęcam. Ostatnie pięć numerów nie udałoby się wydać, gdyby nie nieocenione wsparcie Pana Dziekana prof. Kazimierza Karolczaka, który zawszę wspiera nasze działania, za co serdecznie dziękujemy. Również bez wsparcia Instytutu Historii, w tym dr. Jerzego Ciecieląga, który służy zawsze fachową radą, nie bylibyśmy w stanie zrealizować tego co dotychczas. Panu Wojciechowi Pociesze, za porady praktyczne przy składaniu czy druku.

2007 – 2007– Krzysztof Kędziora – numery 7 – 8 2009 – 2012 – Magdalena Kliś – numery 9 – 14 od marca 2012 – Krzysztof Śmigielski – numery – 15 -

Obecna redakcja, poza wydaniem obecnego numeru otwarła także stronę czasopisma na Facebooku: http://www.facebook.com/WehikulCzasuMagazyn

Średnio każdy z zespołów redakcyjnych wydawał dwa kolejne numery Magazynu. Dopiero ostatnia redakcja, po długiej przerwie, bo od 2007 roku, wydawała od 2009 roku przeszło 6 numerów. Początki WCz były ciężkie. Pierwsze numery liczące po kilka – kilkanaście stron, kopiowana na powielarkach i kserach, w małym nakładzie (numery 1 – 2 ). Następne numery już większy nakład, oraz twarde ale później wrócono do miękkich okładek (3 – 8). Wtedy też opracowano pewnego rodzaju kanon układu graficznego Magazynu. Po reaktywowaniu czasopisma redakcja od 2009 roku, początkowo również powielała numery za pomocą ksera. Od numeru 11 rozpoczęła drukowanie w drukarni z prawdziwego zdarzenia. Wehikuł Czasu dzięki staraniom redakcji, posiada numer ISSN, czyli Międzynarodowy Znormalizowany Numer Wydawnictwa Ciągłego – ośmiocyfrowy niepowtarzalny identyfikator wydawnictw ciągłych tradycyjnych oraz elektronicznych. Numer ISSN dla WCz to: 2081 – 9439. Nakład Wehikułu Czasu, zmienia się wedle potrzeb, na początku w 2004 roku było to ok. 50 – 70 egz., od 2010 roku, 100 szt. Od 2011 roku 500 egz. Obecnie 200 egz.

Wehikuł Czasu nr 15/2012

Zakończono również cyfryzację archiwalnych numerów WCz, które znajdują się na w/w stronie. Zmieniono układ graficzny czasopisma. Redakcja również przygotowuje opracowanie pt. Historia Studenckiego Koła Naukowego Historyków UP. Poszukujemy nadal osób posiadających zacięcie pisarskie, edytorskie, fotograficzne, korektorskie, dziennikarskie, graficzne, artystyczne, do współtworzenia Wehikułu Czasu. Jeżeli chcesz dołączyć do redakcji, masz uwagi, którymi chcesz się z nami podzielić. Skontaktuj się z nami:

wehikulczasu.up@gmail.com

35


HISTORIA

Wielka Nagroda

Ludzie rywalizują między sobą od pokoleń. Skonstruowanie przez Karla Benza, pierwszego samochodu z silnikiem spalinowym w 1885 r. pchnęło rywalizację na zupełnie nowe, nieznane wcześniej tory.

Szymon Placha

Pierwszym wyścigiem samochodowym, który zapisał się na kartach historii, był zorganizowany w 1894 r. wyścig z Paryża do Rouen. Wystartowało w nim 21 kierowców, każdy z mechanikiem pokładowym. Na mecie pierwszy uplasował się Hrabia De Dion, jednak gdy okazało się, że jechał bez mechanika, został zdyskwalifikowany. Ostatecznie pierwsze miejsce i nagrodę w wysokości 5 tys. franków zdobył Georges Lemaitre. Pomimo braku zainteresowania ze strony widzów, ściganie nowym środkiem lokomocji zaczęło się rozwijać. W 1903 r wyścig Paryż – Madryt został przerwany z powodu wielu wypadków z udziałem widzów oraz przypadkowych przechodniów. Od tego momentu ściganie się na nieprzygotowanych drogach publicznych zostało zakazane. Od roku 1906 rywalizację samochodową przeniesiono na tory zamknięte. Francuzi zorganizowali wówczas wyścig wokół miasteczka Le Mans. Jedno okrążenie liczyło 104,6 km długości. Pierwsze zmagania wygrał węgierski kierowca Ferenc Szisz, prowadząc samochód marki Peugeot. Należy jednak zaznaczyć, iż nie było sprecyzowanych zasad organizacyjnych, brakowało kwalifikowania uczestników, a kierowcy startowali z różnymi jednostkami napędowymi. Niektóre bolidy były napędzane silnikami o pojemności 18 litrów! W każdym samochodzie zasiadało dwóch zawodników: kierowca i mechanik. Ten dość nietypowy i chaotyczny wyścig jest uważany za pierwszą Grand Prix (z franc. Wielka Nagroda, dalej: GP) w historii. Po sukcesie Le Mans, otwarto pierwszy w Europie owalny tor wyścigowy o nazwie Brooklands w Anglii. Miał on długość 4,453 km. W okresie międzywojennym, wprowadzono ujednolicony pakiet techniczny. Stopniowo zmniejszano pojemność jednostek napędowych, wprowadzono zmiany kierowców na długich wyścigach. Niektóre z nich trwały nawet od 10 do 12 godzin. W 1923 r. po raz pierwszy przy projektowaniu bolidu wykorzystano tunel aerodynamiczny. Rok później Vittorio Jano, skonstruował Alfę Romeo P2. Ten 8-cylindrowy bolid z pojemnością silnika 1987 cm3, przerwał kilkuletnią dominację Fiata, na torach europejskich . Innymi zespołami, które brały udział w ówczesnej rywalizacji były: Mercedes-Benz, Auto Union,

36

Bugatti i Delage. W 1929 r. po raz pierwszy zorganizowana została GP Monaco. Do dzisiejszego dnia układ toru, na którym ścigali się wówczas kierowcy pozostał niezmieniony. Same tory wyścigowe stawały się coraz bardziej kręte. Dużą rolę zaczęły odgrywać wytrzymałe hamulce i zwrotność bolidów. W momencie gdy Adolf Hitler przejmował władzę w Niemczech, zdał sobie sprawę z możliwości propagandowych wyścigów. Naziści znacząco wspierali rozwój Mercedesa oraz Auto Union. Przed drugą wojną światową nastały czasy dominacji niemieckich zespołów. Ostatnim wyścigiem przed wybuchem wojny była GP Jugosławii na torze Kalemagdan Park w Belgradzie. Działania wojenne przerwały ściganie do 1945 r. Rok później Międzynarodowe Władze Sportowe, przejęły nazwę Międzynarodowej Federacji Samochodowej (FIA).Po wojnie do dyspozycji kierowców było sporo sprzętu jeszcze sprzed konfliktu. Nie brakowało również ludzi chętnych do podjęcia rywalizacji. W 1950 r. powołano do życia nową serię wyścigową, o nazwie Formuła 1. Pierwszy wyścig tej serii został zorganizowany 13 maja na angielskim torze Silverstone (przed wojną było to lotnisko RAF-u) . Na starcie wyścigu stanęło 21 zawodników. Na trybunach zasiadł sam król Jerzy VI, a wokół toru zebrały się tysiące widzów. Ostatecznie zwycięzcą pierwszego wyścigu i całego sezonu został Giuseppe Farina, prowadząc Alfę Romeo 158. Cały sezon składał się zaledwie z 6 GP, ale należy przypomnieć, że ówczesne wyścigi były znacznie dłuższe. Lata 50., zdominowali kierowcy Ferrari i Alfy Romeo, wśród nich: sześciokrotny mistrz – Juan Manuel Fangio, Stirling Moss i Albert Ascari . Na odnotowanie zasługuje GP Francji 1953 r., gdy po raz pierwszy wygrał Brytyjczyk – Mike Hawthorn, a pierwszą szóstkę na mecie dzieliła zaledwie minuta . W 1955 r. na dwudziestoczterogodzinnym wyścigu w Le Mans, jeden z kierowców wypadł z trasy. Zginęło wtedy blisko 90 osób. Ówcześnie, jeszcze nie było zasad żółtej flagi, czy samochodu bezpieczeństwa. Obsługa toru postanowiła kontynuować wyścig, co dzisiaj może szokować. Po tej tragedii skróco-

Wehikuł Czasu nr 15/2012


HISTORIA no kalendarz F1, a rząd szwajcarski zakazał ścigania na terenie kraju. Zakaz ten obowiązuje w Szwajcarii do dnia dzisiejszego. Na początku lat 60., zmniejszono pojemność jednostek napędowych do 1,5 l., co było związane z dużą awaryjnością większych silników. Bolidy stały się niższe, smuklejsze, silniki przeniesiono za plecy kierowcy. Ferrari wprowadziło swój najbardziej znany model Dino 156, z charakterystycznymi wlotami powietrza z przodu. Zaczęto również eksperymentować, wprowadzając tylne skrzydła. Znane dzisiaj ruchome tylne skrzydło (DRS), swoją genezę ma właśnie w latach 60. Po wypadku Alana Stacey w 1960 r., kiedy to przelatujący ptak uderzył w głowę kierowcę, śmiertelnie go raniąc, komisja sportowa nakazała stosowanie kasków, które z czasem przybrały obecną formę . Wszystkie usprawnienia techniczne nie poprawiły jednak bezpieczeństwa w sposób wystarczający. Podczas GP Włoch na torze Monza, Wolfgang von Trips wypadł z toru, wpadając w grupę zebranych wokół trasy widzów. Zginął kierowca oraz 14 innych osób. Taka sytuacja, powtórzyła się niestety jeszcze kilkukrotnie. Lata 70. rozpoczęły się serią tragicznych wypadków. W pierwszych dwóch sezonach śmierć poniosło aż 5 kierowców. Wśród nich był Jochent Rindt, jedyny pośmiertny mistrz świata. W 1976 r. groźnemu wypadkowi uległ Niki Lauda, na ponad 20-to kilometrowym torze Nordschleife. Zaprzestano wtedy organizowania wyścigów F1 na tym szybkim i niebezpiecznym torze, składającym się z ponad 100 zakrętów.W annałach historii zapisała się również GP Hiszpanii, gdzie swoje pierwsze punkty, w ogólnej kwalifikacji, zdobyła jedyna kobieta w F1, Lella Lombardi. Samochody przybierały coraz bardziej opływowe, aerodynamiczne kształty. Na przełomie lat 70. i 80., wprowadzono silniki turbo i kurtyny w sekcjach bocznych bolidów, poprawiając ich przyczepność (efekt przyziemny). Turbodoładowanie wiązało się z częstą wymianą skrzyni biegów (praktycznie po każdym przejeździe), ponieważ ich zębatki były bardzo poskręcane i nadawały się jedynie na złom. Z czasem, Federacja Samochodowa zabroniła używania obu udogodnień. Samochody stawały się zbyt trudne w prowadzeniu, a co za tym idzie, także bardzo niebezpieczne. Pożary w silnikach, osiągających blisko 1000 KM były na porządku dziennym . W 1982 r. zespół Brabham, jako pierwszy zaczął tankować swoje bolidy podczas pitstopów. Wcześniej podczas postojów zmieniano tylko ogumienie.

Wehikuł Czasu nr 15/2012

Przez transmisje telewizyjne, nagłówki gazet i ogólne zainteresowanie opinii publicznej sportem, w F1 pojawili się liczni sponsorzy, gotowi wyłożyć spore pieniądze za możliwość umieszczenia swojego logo na kadłubie samochodów.Na GP Monaco 1984 r., świat dowiedział się o nowej gwieździe kierownicy – Ayrtonie Senna. Podczas bardzo złych warunków pogodowych, Senna jeżdżący dla zespołu Toleman – Hart, przebił się z 13 pozycji na drugą. Gdy w 1988 r. Ayrton trafił do McLarena – Honda, sezon upłyną na ciągłych bataliach pomiędzy Brazylijczykiem, a Alanem Prostem. Taka sytuacja utrzymała się do momentu, gdy z McLarena odszedł Prost, wkraczając w szeregi Ferrari. Z początkiem lat 90. Williams – Renault, zaczął korzystać z nowych udogodnień technicznych. W momencie, gdy Senna przeszedł do Williamsa, FIA zakazało używania automatycznej skrzyni biegów i aktywnego zawieszenia. GP San Marino na torze Imola w 1994 r. na zawsze będzie uważane za najczarniejszy weekend w historii F1. Podczas sesji kwalifikacyjnej, wypadł z toru Roland Ratzenberger, debiutant w zespole Simtek. Lekarze reanimowali kierowcę na oczach całego świata, podczas transmisji telewizyjnej. Po kwalifikacjach, na konferencji prasowej ogłoszono, iż młody zawodnik stracił życie. Był to pierwszy śmiertelny wypadek, w którym ucierpiał kierowca z młodego pokolenia F1. Jednak niedzielnego wyścigu nie odwołano. Podczas startu doszło do incydentu z udziałem JJ Lehto i Pedro Lamy. Wywieszono żółte flagi. Po restarcie, na prowadzeniu był Ayrton Senna, do momentu gdy na zakręcie Tamburello nie mógł skręcić i wpadł na betonową barierę. Ayrtona przewieziono śmigłowcem do najbliższego szpitala, gdzie stwierdzono zgon. Oficjalnie do dzisiaj nie podano przyczyny wypadku. Najprawdopodobniej pękła kolumna kierownicy, która dzień wcześniej była spawana. Ostatecznie wyścig wygrał, przyszły siedmiokrotny mistrz świata, Michael Schumacher. Początek XXI wieku, rozpoczął się od fantastycznych zwycięstw Schumachera prowadzącego Ferrari. W 2003 r., wprowadzono system HANS (ang. Head and Neck Support – system podtrzymywania głowy i karku kierowcy). Pasmo wygranych czerwonych bolidów przerwał w 2005 r. Hiszpan, Fernando Alonso jadący Renault, W tym samym roku, po raz pierwszy za kierownicą bolidu F1, zasiadł Robert Kubica. Była to nagroda za wygranie sezonu w Formule Renault 3.5. Kubica pokazał się z bardzo dobrej strony, uzyskując czasy lepsze od etatowych kierowców. Na kolejny sezon, Polak podpisał kontrakt z BMW Sauber F1 Team. Ale historia Polaków w F1, to już osobny temat.

37


O historii i ksià˝ce historycznej w Krakowie Sà dwa wa˝ne powody, aby we wrzeÊniu odwiedziç Kraków: Targi Ksià˝ki Historycznej oraz II Kongres Zagranicznych Badaczy Dziejów Polski. Co wi´cej, taka okazja zdarza si´ raz na pi´ç lat! Pasjonaci historii z ca∏ego Êwiata, historycy, przedstawiciele nauk humanistycznych i spo∏ecznych, placówek naukowych i instytucji kultury, nauczyciele, dziennikarze, studenci. Kilkuset wybitnych referentów i panelistów oraz magiczny klimat starego Krakowa. To kwintesencja niepowtarzalnego na skal´ mi´dzynarodowà wydarzenia, jakim jest II Kongres Zagranicznych Badaczy Dziejów Polski po∏àczony z Targami Ksià˝ki Historycznej (13-15 wrzeÊnia 2012 r.) organizowanymi przez firm´ Targi w Krakowie. Pomys∏ zorganizowania Targów Ksià˝ki Historycznej pojawi∏ si´ jako uzupe∏nienie II Kongresu Zagranicznych Badaczy Dziejów Polski, organizowanego przez Oddzia∏

Krakowski Polskiego Towarzystwa Historycznego. Kongres jest okazjà do przeprowadzenia szeregu debat i dyskusji, wymiany myÊli, jest to forum wymiany doÊwiadczeƒ badaczy z ró˝nych krajów, Targi zaÊ sà niewàtpliwie dodatkowym elementem s∏u˝àcym popularyzacji czytelnictwa ksià˝ek historycznych. Targi Ksià˝ki Historycznej to Êwi´to ksià˝ki historycznej przygotowane z myÊlà o historykach, mi∏oÊnikach oraz pasjonatach historii. Sà okazjà, by uzupe∏niç historycznà biblioteczk´, zaopatrzyç si´ w brakujàce pozycje oraz spotkaç si´ z autorami, których na co dzieƒ nie mielibyÊmy okazji poznaç. Jesienne wydarzenie skupi w Krakowie wydawnictwa, oficyny wydawnicze i naukowe, muzea oraz instytucje posiadajàce w swojej ofercie ksià˝ki o tematyce historycznej. Odwiedzajàcy Targi b´dà mieli tak˝e mo˝liwoÊç kupna specjalistycznych publikacji, niszowych tekstów poÊwieconych historii, czasopism histo-

rycznych, reprintów bia∏ych kruków, starych map oraz grafik, co z pewnoÊcià wzbudzi ogromne zainteresowanie ka˝dego pasjonata historii. Targi majà charakter otwarty dla publicznoÊci - wst´p jest bezp∏atny. Wydarzenie towarzyszy Kongresowi, który organizowany jest co pi´ç lat.

Miejsce: Auditorium Maximum UJ ul. Krupnicza 33, 31-123 Kraków Wi´cej informacji:

www.historia.targi.krakow.pl facebook.com/targi.ksiazki.historycznej

Targi Ksià˝ki Historycznej towarzyszàce

II Kongresowi Zagranicznych Badaczy Dziejów Polski

13-15 wrzeÊnia 2012 Kraków

38

www.historia.targi.krakow.pl Miejsce odbywania si´ Targów: Auditorium Maximum UJ, ul. Krupnicza 33


Dzień Otwarty Instytutu Historii Uniwersytetu Pedagogicznego, 28 marca 2012 r.

Zdjęcie grupowe przed budynkiem UP

Kuszenie przyszłych studentów... smakołykami

Prezentacja: Nauka historii a Grupy Prezetacja: Festiwal Kultury Żydowskiej Rekonstrukcji Historycznej i tańce Żydowskie Rajd Pieszy OKH Stellung A2 Merkur Hebdów - Niedary, 14 kwietnia 2012 r.

Odpoczynek przy jednym ze schoronów linii A2

Przeprawa przez Wisłę

Wspólne ognisko po ciężkim marszu

GRH Ostheer w natarciu


To już 15 numer Wehikułu Czasu! Dziękujemy!


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.