ZAMIAST WSTĘPU Drodzy Studenci! Do Waszych rąk oddajemy kolejny numer „Wehikułu Czasu”. Informujemy, że działające od roku Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń przy ul. Brackiej 13 zmieniło swoją siedzibę na jeden z fortów krakowskich – Fort „Skotniki”. W magazynie znajdziecie bardzo interesujące wywiady z prof. Jerzym Rajmanem oraz dr Anną Zapalec. Przeczytacie artykuły, które prezentowane były przez grupę studentów w trakcie wyjazdu naukowego do Przemyśla i Lwowa. Zapraszamy również do uczestnictwa w cyklu zajęć „Konwersatorium krakowskie” organizowanym przez Towarzystwo Miłośników Historii i Zabytków Krakowa we współpracy z Muzeum Historycznym Miasta Krakowa. Liczymy, również na to, że przybędzie osób, które zechcą pomóc przy współredagowaniu „Wehikułu”. Chciałabym podziękować wszystkim, którzy włączali się w tworzenie magazynu. Mam nadzieję, że czasopismo będzie się nadal rozwijało. Pozdrawiam serdecznie, Redaktor naczelny Magdalena Kliś
WEHIKUŁ CZASU Nr 14 Marzec 2012 ISSN 2081 - 9439
SPIS TREŚCI WYWIADY
4 Słabsze strony średniowiecza, pozornie... Wywiad z prof. Jerzym Rajmanem 7 Rosja w oczach polskiego historyka. Wywiad z dr Anna Zapalec
Z ŻYCIA KOŁA
10
Fort Skotniki 52 ½ N nową siedzibą Centrum Dokumentacji Zsyłek Wypędzeń i Przesiedleń 11 Jewish History in Europe - Część III Poczdam 12 Konwersatorium krakowskie 13 Jedna jaskółka wiosny nie czyni...?
HISTORIE WSZELAKIE
14 Kopiec Tatarski w Przemyślu 15 Ślady przeszłości…. 16 Wielka Wojna w Przemyślu czyli
I Oblężenie Przemyśla 19 Przejęcie lotnisk Hureczko i Lewandówka 21 Obrona Lwowa 1939 24 Tam gdzie czujesz się najbezpieczniej może dosięgnąć cię kula snajpera 26 CIA – niedokończona historia
HISTORIA Z BLISKA
28 Zamek na weekend, Część II/III 32 Tysiącletni ołtarz 33 Hubal - szalony major
Redakcja
Magazyn Studenckiego Koła Naukowego Historyków Instytutu Historii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie Wehikuł Czasu Wydawca: Instytut Historii UP Druk: KMK Poligrafia ul. Domagały 1, 30-741 Kraków Nakład: 250 egzemplarzy Adres redakcji: ul. Podchorążych 2, pok 10 E 30-084 Kraków.
Redaktor naczelny: Magdalena Kliś Zastępca redaktora: Krzysztof Śmigielski Współpraca: Martna Gradzka, Łukasz Filip-
czyk, Katarzyna Kotula, Jakub Łukasiński, Jan Planta, Dawid Reszka, Jakub Rosiek, Piotr Magiera Marek Mroczek, Katarzyna Odrzywołek, Kamil Stasiak, Bartosz Wachulec. Opieka Redakcyjna: dr Hubert Chudzio
DTP i Okładka: Krzysztof Śmigielski e-mail:
wehikulczasu.up@gmail.com Wehikuł Czasu nr 14/2012
3
WYWIADY Jakub Rosiek
„SŁABSZE STRONY” ŚREDNIOWIECZA POZORNIE... Wywiad z prof. dr hab. Jerzym Rajmanem, kierownikiem Katedry Historii Średniowiecznej Instytutu Historii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.
Wehikuł Czasu: Panie profesorze, studenci doskonale wiedzą, że pasjonuje się Pan historią średniowiecznego Kościoła oraz ówczesną duchowością katolicką. Skąd akurat takie zainteresowanie? Czy ma ono jakieś konkretne przyczyny, czy po prostu pociągał Pana duch tamtych czasów? Jerzy Rajman: Druga część podpowiedzi jest tą właściwą – pociągał mnie duch tamtych czasów. Zawsze wydawało mi się czymś fascynującym istnienie w dzisiejszym świecie pewnych enklaw tej duchowości. Jadąc dziś np. do Tyńca można samemu przekonać się jak wygląda reguła św. Benedykta w praktyce, można zobaczyć jak żyją zakonnicy, a żyją oni w dużej mierze w podobny sposób jak w średniowieczu. Interesowała mnie i nadal interesuje sama instytucja klasztoru (zwłaszcza na przykładzie klasztorów w Tyńcu, Mogile i na Zwierzyńcu), który jest ostoją spokoju, reguły i monotnii funkcjonującą przecież, w przypadku powyższych, na obrzeżach kipiącego życiem miasta. Klasztor to nie tylko budynki – wiąże się z nim cała masa rozmaitych zjawisk i problemów: gospodarczych, społecznych, także i moralnych, które w zamkniętej, hermetycznej społeczności pojawiają się chyba w sposób silniejszy niż gdzie indziej. One także wydają się dla mnie niezwykle ciekawe. Jeśli chodzi o samą epokę średniowiecza, zainteresowałem się nią już jako młody chłopak. Urzekły mnie po prostu zamki, choć wiadomo, że to nic nadzwyczajnego wśród chłopców w tym wieku. Jeżdżąc z rodzicami pociągiem na wakacje do babci mieszkającej na Śląsku, zawsze widziałem za Krzeszowicami majaczącą na wzgórzu zagadkową budowlę, czyli zamek Tenczyn w Rudnie. Wówczas budził on u mnie niesłychaną cie-
4
Wehikuł Czasu nr 14/2012
kawość. Nie wiedziałem nic o tym zamku – miałem 6-7 lat, ale zawsze wiedziałem, w którym momencie należy wyglądać przez okno pociągu, aby go zobaczyć. Później zacząłem się interesować tym w jaki sposób, kto i kiedy ten zamek wybudował oraz kto w nim mieszkał i tak zaczęło się moje obcowanie z historią średniowiecza, a zainteresowania z młodości przetrwały do dziś. WCz: Jest więc Pan profesor przykładem na to, że można przekuć młodzieńcze zainteresowania w życiową pasję i zawód. JR: Tak, aczkolwiek w momencie kiedy ja zaczynałem dorosłe życie były całkiem inne czasy. Łatwiej można było kontynuować swoje zainteresowania w wykonywanym zawodzie. Dzisiaj młodzi ludzie rzadko kiedy mają komfort zajmowania się zawodowo tym, co ich naprawdę interesuje. WCz: Średniowiecze od czasów Odrodzenia bywa utożsamiane z wiekami ciemności, zabobonu, upadku i uwstecznienia, chyba właśnie ze względu na duchowość ówczesnych ludzi. Ale, czy ten pogląd kreowany przez renesansowych humanistów jest zasadny? Czy nie jest on krzywdzący? JR: Przede wszystkim renesansowym humanistom zadałbym jedno pytanie: czy byliby renesansowymi humanistami, gdyby ta potępiana i deprecjonowana przez nich epoka nie przechowała większości zdobyczy antyku? To, że myśliciele nowych epok próbują odciąć się za wszelką cenę od starych, wydaje mi się czymś naturalnym. Jednak nie wszyscy renesansowi humaniści mieli tak negatywny stosunek do średniowiecza. W większej mierze pojawił się on dopiero w epoce Oświecenia. Kluczową rolę w postrzeganiu średniowiecza odgrywa stosunek odbiorców do chrześcijaństwa i papiestwa. W zależności od tego czy jest on, nazwijmy to, spokojny, obiektywny mamy inne spojrzenie na epokę niż w przypadku stosunku bardzo negatywnego. Należy zwrócić także uwagę na fakt, że średniowiecze jest epoką niesłychanie różnorodną. Licząc według powszechnie przyjętych cezur, mówimy przecież o tysiącu lat historii! Poza takimi zjawiskami jak rozwój miast, nauki, powstawanie uniwersytetów czy zrębów współczesnych państw, ruchami here-
WYWIADY tyckimi oraz budową olśniewających nas dzisiaj katedr czy zamków, mamy do czynienia z szeregiem innych zagadnień i problemów. Warte podkreślenia jest np. to, o czym często dziś zapominamy, że średniowieczny porządek społeczny w dużej mierze oparty był na słowie, na zobowiązaniu ustnym. Złamanie tego zobowiązania było bardzo poważnym przestępstwem. Dziś wszystko musimy mieć na piśmie, a nasze więzi społeczne i relacje międzyludzkie wcale nie wydają się z tego powodu lepsze. Każda epoka historyczna ma swoje specyficzne cechy, wliczając w to również jej „słabsze strony”. Ich zrozumienie lub nie kształtuje nasze postrzeganie danego okresu. Czy kolejnym argumentem przeciwko tezie uwsteczniania się cywilizacji europejskiej w średniowieczu nie jest fakt, że to w czasach nowożytnych wojny religijne, sądy inkwizycji, czy szaleństwo polowań na czarownice przybrały niespotykane rozmiary i objawiły niezwykle destrukcyjną moc. Logicznie rzecz biorąc ludzkość nie mogła się przez tysiąc lat uwsteczniać. Po raz kolejny pytam: skąd by się wówczas wzięli owi renesansowi humaniści? Przykładając dzisiejsze miary uważamy, że w średniowieczu nie wszystko było dobre. Pamiętajmy jednak o tym, że przy ocenianiu poszczególnych aspektów epoki kierujemy się współczesnymi pojęciami i kategoriami. Dla radykalnych feministek i wszelkiej maści “postępowców” z pewnością będzie to okres godny wszelkiego potępienia. Z kolei dla osób przywiązanych do tradycyjnie pojmowanej rodziny, będzie to czas kiedy ta wartość była chroniona i pielęgnowana. Na marginesie chcę tylko dodać, że powinniśmy przestać dobierać do dzisiejszych sporów politycznych czy światopoglądowych argumentów historycznych. Historia już się wydarzyła. Ułatwia nam ona zrozumienie dzisiejszego świata, ale jest już przeszłością. Oczywiście możemy ją oceniać, ale oceniamy z dzisiejszego punktu widzenia. Wiadomo, że czymś straszliwym były rzezie katarów, ale z punktu widzenia ówczesnych feudałów i rządców Kościoła była to obrona panującego wtedy ładu społecznego i religijnego. To nie jest usprawiedliwianie, ale próba
zrozumienia uwarunkowań. WCz: Osobiście staram się prostować stereotypowe twierdzenia dotyczące „wieków pośrednich” jak już je nazwano. Czy, jako zawodowi historycy, jesteśmy w stanie, zmienić renesansowe opinie, które, jak się wydaje, na dobre zadomowiły się w potocznym rozumowaniu? Czy takie działanie jest potrzebne i ma sens? JR: Jeżeli jako zawodowi historycy mamy mówić prawdę – o każdej epoce – prezentować różne punkty widzenia, pomagające dotrzeć do tej prawdy, to potrzebujemy odpowiedniej ilości czasu. Dlatego uważam za bardzo szkodliwe systematyczne zmniejszanie ilości lekcji historii w szkołach. Jak najbardziej popieram działania mające na celu przekazanie możliwie obiektywnego obrazu historii, jednak w obecnych warunkach nie widzę za bardzo ku temu możliwości. Pozostaje nam oczywiście ogromne pole do popisu w popularyzowaniu historii na łamach różnego rodzaju publikacji, ono jednak niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwo. Niektóre zjawiska muszą być w takich publikacjach pokazane w sposób niezwykle przystępny, a czasem nawet spłycony by mogły trafić do szerszego grona odbiorców. Popularyzowanie poza tym nie jest w stanie zastąpić i zrekompensować lekcji historii odbywających się w szkole. WCz: W 2006 r. ukazało się monumentalne dzieło Pańskiego autorstwa - „Encyklopedia średniowiecza”. Na ponad tysiącu stu stronach przedstawił Pan najważniejsze hasła dotyczące tej epoki: nie tylko biografie władców, ale także pojęcia i wydarzenia związane z feudalnym społeczeństwem i gospodarką. Skąd pomysł na takie opracowanie? Czy wcześniej istniały podobne publikacje? JR: Pomysł wziął się stąd, że zwróciło się do mnie wydawnictwo z pytaniem czy nie napisałbym czegoś w rodzaju leksykonu. Początkowo miał on mieć znacznie mniejszy zakres treści, nie miało to być tak wielkie dzieło. Z czasem rozrosło się do rozmiarów, nad którymi sam trochę przestawałem panować, a zdaję sobie sprawę, że jeszcze nie napisałem wszystkiego.
Wehikuł Czasu nr 14/2012
5
WYWIADY Osobiście zawsze chciałem napisać coś w rodzaju encyklopedii i jestem zadowolony, że mi się udało, aczkolwiek praca nad nią skutecznie odciągnęła mnie od działań stricte naukowych, W pewnym momencie musiałem po prostu całkowicie wyłączyć się z działalności naukowej by móc dokończyć pisanie. Co do wcześniejszych publikacji istnieje przetłumaczona na język polski pozycja pt. „Średniowiecze. Encyklopedia Popularna” opracowana przez historyków angielskich pod redakcją H. R. Lloyna. Bardzo ciekawe hasła encyklopedyczne zamieszcza R. Bartlett w swojej “Panoramie średniowiecza”, a spośród polskich opracowań na uwagę na pewno zasługuje “Encyklopedia historyczna świata”, t. 4, pod redakcją M. Salamona i A. Waśki oraz “Słownik władców Europy średniowiecznej” pod redakcją J. Dobosza i M. Serwańskiego. Fachowcy korzystają natomiast z niemieckiej pozycji „Lexikon des Mittelalters” czy naszego “Słownika Starożytności Słowiańskich”. Wykorzystując swoje wieloletnie doświadczenie dydaktyczne, doszedłem do wniosku, że przydatna byłaby pozycja, w której student, ale nie tylko on, mógłby szybko sprawdzić wszelkie hasła dotyczące średniowiecza. Istniała pewna nisza w tej dziedzinie, a czy udało mi się trafić do odbiorcy i czy studenci z niej korzystają – nie wiem. Wiadomo mi jedynie, że nakład mojej Encyklopedii rozszedł się dość szybko. WCz: Jako student potwierdzam jej użyteczność i wielką wartość poznawczą. Na stronie tytułowej widnieje Pan jako jedyny autor całego tomu, zatem wszystkie hasła przygotowywał Pan osobiście? JR: Tak, ta informacja jest zgodna z rzeczywistością. Jedynie cytaty źródeł, które zamieściłem dla lepszego zrozumienia niektórych haseł nie są mojego autorstwa. WCz: Korzystał Pan z jakiejś bazy haseł, czy ona też jest efektem Pańskiej pracy? JR: Siatkę haseł również opracowałem samodzielnie. WCz: Czy opracowując ją wzorował się Pan na wcześniejszych publikacjach? JR: Wyżej wymieniłem najważniej-
6
Wehikuł Czasu nr 14/2012
sze. Jako nadrzędną zasadę przyjąłem przedstawienie wszystkiego co może zostać przedstawione. Więc jeżeli opisywałem np. dane państwo, to także jego poszczególne regiony, wszystkich władców, ważniejsze miasta, klasztory, zagadnienia z historii politycznej itd. Sam stworzyłem siatkę pojęć i sam ją wypełniłem treścią. WCz: W jaki sposób poradził Pan sobie zatem z wyzwaniem wymagającym, bądź co bądź, tytanicznego nakładu pracy? Ile czasu zajęło Panu przygotowanie materiału? Na jakie problemy Pan natrafiał? JR: Podstawowym problemem na jaki natrafiłem w czasie pisania pracy był... brak czasu. Wpływ miało na to także pojawianie się w toku pisania coraz to nowych haseł, których zamieszczenie uważałem za niezbędne, a które powodowały ciągłe rozrastanie się dzieła. Raz po raz odzywało się u mnie dramatyczne wołanie: „kiedy ja to skończę...? i „czy w ogóle to skończę...?”. Muszę powiedzieć, że zapłaciłem pewną cenę za napisanie tej encyklopedii, mianowicie osłabła w tym czasie moja działalność naukowa. Przez ostatnie dwa lata przed jej wydaniem zajmowałem się tylko i wyłącznie redagowaniem haseł. Ogólnie, praca nad nią zajęła mi cztery lata, z tym że przez pierwsze dwa lata nie była dominująca w mojej działalności naukowej i pisarskiej. WCz: We wstępie do encyklopedii zaznacza Pan, że ma ona charakter popularnonaukowy. JR: Nie traktuję jej jako dzieła naukowego. Jest to dzieło, do którego można wnieść mnóstwo różnych uzupełnień. Pisząc konkretne hasła musiałem wybrać pewne informację, są więc one siłą rzeczy uproszczone. WCz: Wśród ludzi nauki powszechne jest przekonanie, że pisanie encyklopedii, syntez, podręczników akademickich, które starają się ująć dane zagadnienie czy epokę historyczną całościowo, stanowi ukoronowanie i zwieńczenie całej działalności naukowej. Jaki jest Pański stosunek do tego twierdzenia? JR: To samo pytanie, czy jest to moje opus vitae, zadał mi recenzent tej encyklopedii – prof. Krzysztof Baczkowski. Sam stwierdził
WYWIADY wtedy, że ze względu na mój wiek (w momencie wydania miałem 45 lat), to jest to trochę za wcześnie na dzieło życia. Podzielam w pełni ten pogląd. WCz: Mimo wszystko, podejrzewam, że i tak encyklopedia będzie uważana za Pańskie dzieło życia ze względu na swoją objętość. JR: Jeśli przyjąć takie kryterium klasyfikacji, to na razie niczego równie wielkiego objętościowo nie przygotowuję. WCz: Zatem planuje Pan zaskoczyć miłośników medii aevi koleją publikacją? JR: Obecnie pracuje nad monografią, która będzie nosić tytuł: „Organy, organiści i organmistrzowie w diecezji krakowskiej od wieku XII do końca XVIII w.” oraz systematycznie przygotowuję pracę na temat mieszczaństwa krakowskiego w XIV wieku. WCz: Dziękuję za udzielenie wywiadu. JR: Dziękuję za zaproszenie do tej rozmowy.
Łukasz Filipczyk
„Rosja w oczach polskiego historyka” Rozmowa z Panią Doktor Anną Zapalec na temat warunków pracy badawczej w Rosji. Wywiad przeprowadził Łukasz Filipczyk. Wehikuł Czasu: Tematem jaki chciałbym poruszyć w rozmowie z Panią są realia prowadzenia badań naukowych przez polskiego historyka w Rosji. Pani przygotowała taką wyprawę w tym roku. Czy mogłaby Pani przybliżyć nam trasę podróży oraz czas w jakim ona się odbyła? Anna Zapalec: Plan podróży wynikał z tematu poszukiwań badawczych, tj. badania losów obywateli polskich deportowanych z Kresów Wschodnich II Rzeczypospolitej w latach 1940-1941 w głąb Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich. Tym razem wyjazd dotyczył głównie terenu Syberii Wschodniej. Początkowo program był bardzo obszerny i obejmował takie ośrodki jak: Czita - Ułan-Ude – Irkuck – Krasnojarsk – Tomsk – Nowosybirsk – Omsk – Tiumeń – Moskwa. Jednak już w czasie przygotowań stało się jasne, że w czasie podróży trwającej
2 miesiące nie uda się zrealizować w każdym z tych miast zakładanych celów naukowych. Wpływ miało na to wiele czynników, ale jednym z ważniejszych były faktyczne odległości pomiędzy tymi punktami i bardzo długi czas przemieszczania się pomiędzy nimi. Nie znając realiów geograficznych i mając słabe rozeznanie z Polski o możliwościach transportowych w głębi Rosji niezwykle trudno było ocenić i dokładnie rozplanować trasę podróży. W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do zupełnie innych proporcji w odległościach, tzn. dużo mniejszych. Tymczasem tam, w Rosji, sam obwód irkucki jest dwa razy większy od Polski, a Kraj Krasnojarski kilka razy większy od obecnego terytorium Niemiec i Polski. To są ogromne obszary, niewyobrażalne dla nas odległości i kilka stref czasowych. Nawet, jeżeli mamy świadomość, że takie realia istnieją, to jednak trudno to przełożyć na praktyczne działania bez wcześniejszych doświadczeń. Przed wyjazdem dzięki korespondencji z wieloma osobami z Rosji i informacjom, które mi przekazały oraz ich praktycznym wskazówkom został ułożony bardziej efektywny plan wyjazdu. Ostatecznie pobyt w Rosji trwał od 18 maja do 23 lipca 2011 r. i podróż przebiegała przez Moskwę-IrkuckKrasnojarsk-Tomsk-Moskwę. WCz: Wspomniała Pani już, że problemem badawczym, jaki Pani sobie postawiła, były losy obywateli polskich przesiedlonych w głąb ZSRS, czy mogłaby Pani rozwinąć ten wątek i wskazać na najważniejszy cel wyjazdu? AZ: Zawsze celem takiego wyjazdu naukowego jest zgromadzenie materiałów archiwalnych oraz kwerenda biblioteczna, aby poznać stan wiedzy nad tematem. W wypadku tego wyjazdu chodziło także o nawiązanie współpracy z polskimi stowarzyszeniami dzia-łającymi na Syberii, rosyjskimi instytucjami naukowymi oraz organizacjami, które zajmują się gromadzeniem materiałów archiwalnych o represjach sowieckich. Ponadto celem było gromadzenie informacji i dokumentacji o współczesnych Polakach mieszkających w Rosji, którzy pielęgnują pamięć o swoich polskich korzeniach. Pobyt w Irkucku związany był także z udziałem w projekcie:
Wehikuł Czasu nr 14/2012
7
WYWIADY „Rok Czesława Miłosza „Czesław Miłosz – poeta, Polak, emigrant – Obywatel Świata”, który powstał i został przeprowadzony w dniach 19 - 31 maja 2011 r. w Irkucku, a także w Ułan-Ude, Krasnojarsku i Tomsku w związku z obchodami patronowanej przez UNESCO setnej rocznicy urodzin Czesława Miłosza. W ramach tego projektu została przeprowadzona IV Międzynarodowa naukowo-praktyczna konferencja pt. „Języki i kultury słowiańskie: przeszłość, teraźniejszość, przyszłość”, w której brałam udział podczas pobytu w Irkucku. WCz: Jak wygląda praca polskiego historyka w Rosji, zajmującego się trudnymi tematami z historii polsko-rosyjskiej? AZ: Bardzo ważne były kontakty i pomoc rosyjskich historyków i archiwistów, z którymi spotkałam się w Irkucku, Krasnojarsku, Tomsku i Moskwie. Dużą pomoc organizacyjną otrzymałam także od pracowników Konsulatu Rzeczypospolitej w Irkucku oraz od osób współpracujących z konsulatem. Ogólnie poszukiwania archiwalne dokumentów dotyczących polskich obywateli deportowanych z Kresów Wschodnich II Rzeczypospolitej w głąb ZSRS w latach 1940-1941 oraz w okresie od 1944 r. - do początku lat 50-tych XX w., czy też innych represji sowieckich, wymagają bardzo dobrej znajomości struktur systemu represji funkcjonującego w Związku Sowieckim, gdyż materiał archiwalny wytworzyły różne organa tego systemu. Dodatkowo niezwykle istotna jest znajomość terminologii stosowanej dla określenia poszczególnych grup represjonowanej ludności. Bez tego nie odnajdzie się poszukiwanych dokumentów. Współczesne archiwa rosyjskie w poszczególnych regionach: obwodach, krajach, republikach opierają się przede wszystkim na podziale na archiwa: państwowe i archiwa resortowe. W każdym z nich funkcjonują nieco inne zasady udostępniania materiałów archiwalnych. W archiwach państwowych funkcjonują przepisy, które obowiązują w każdym tego typu archiwum na terenie Federacji Rosyjskiej, ale wykonywanie tych przepisów i zasady szczegółowe określa dyrekcja archiwum, która bezpośrednio zarządza instytucją i określa zasady odnośnie pracy w czytelni,
8
Wehikuł Czasu nr 14/2012
wydawania dokumentów itp. Stąd pomiędzy archiwami w poszczególnych regionach mogą istnieć pewne różnice. Może zdarzyć się sytuacja, że archiwum odmówi dostępu do części materiałów archiwalnych wytworzonych po 1938 r., powołując się na przepis o ochronie danych osobowych. Co prawda w czasie mojego pobytu taki przypadek zdarzył się raz, ale w innych archiwach państwowych praca przebiegała zadowalająco. WCz: A jeśli chodzi o trudności natury już nie naukowej, a logistycznej, pogodowej i inne? AZ: Jeżeli wcześniej wyjazd jest przygotowany, to raczej nie zdarzają się większe trudności. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że w Rosji są przepisy bardziej restrykcyjne niż u nas odnośnie zameldowania i poruszania się po kraju. Należy posiadać wizę, dokumenty do zameldowania w każdym z miejsc pobytu oraz przestrzegać wyznaczonych terminów dla rejestracji. To są przepisy, z którymi my nie spotykamy się w Polsce i krajach Europy Zachodniej. Nieznajomość i ignorowa-nie tego byłoby rzeczą bardzo nieostrożną. Mogą natomiast mieć miejsce pewne zdarzenia, które zaskakują. Dla przykładu, gdy w maju wylatywałam z Moskwy do Irkucka temperatura sięgała blisko 30 stopni Celsjusza, ale gdy po kilku godzinach lotu wylądowałam rano w Irkucku, to było tam tylko 2 stopnie. To było dużo mniej niż mnie informowano. Jednak tego dnia około godziny 11.00 temperatura sięgnęła powyżej 25 stopni i tak było każdego dnia przez miesiąc. W Irkucku w ciągu tego czasu spadł tylko raz niewielki deszcz. Podobnie było w Krasnojarsku - zimna noc, upalne dni i mało deszczu. To jest podstawowa cecha klimatu kontynentalnego. Na początku pewien problem stanowiła także różnica w czasie w stosunku do Polski .W Irkucku ta różnica wynosi 7 godzin, a 5 godzin w stosunku do czasu w Moskwie. Podczas podróży przez Syberię trzeba klika razy regulować zegarek, bo zmieniają się strefy czasowe. Tymczasem wszystkie bilety kolejowe sprzedaje się według czasu moskiewskiego, więc trzeba umieć obliczyć, o której godzinie czasu miejscowego odchodzi pociąg z danego miasta do innego. WCz: Czy podróż po Syberii jest
WYWIADY uciążliwa? AZ: Raczej nie. Chyba, że podróżuje się z dala od głównych dróg i linii kolejowych. Na przykład, około 300 km na północny wschód od Irkucka część dróg jest już znacznie gorsza. Mało jest tam też wiosek, więc zaczynają się tereny mało zaludnione i nie ma takiej infrastruktury, jak na trasach biegnących wzdłuż kolei transsyberyjskiej. Ogólnie podróż pociągiem między syberyjskimi miastami to dobry pomysł. Jest bardzo wygodna. Pociąg z Irkucka do Krasnojarska jedzie 18 godzin. Bilet jest tani - to niecałe 100 złotych (chociaż są i droższe, bo to zależy od klasy wagonu i rodzaju pociągu). Codziennie jadą przynajmniej dwa pociągi. Natomiast z Krasnojarska do Tomska, przez który nie przechodzi kolej transsyberyjska najlepiej jechać autobusem. Jedzie całą noc przez tajgę. To jest dość egzotyczna podróż, bo autokar (jest komfortowy) zatrzymuje się co 3-4 godzina na przerwę w małych miejscowościach na dworcach autobusowych, w przydrożnych barach lub na parkingach i można wtedy zaobserwować trochę życia na syberyjskiej prowincji. Jedzie też z Krasnojarska do Tomska pociąg, ale znacznie dłużej, bo stoi kilka godzin w lesie, czekając na pozwolenie przejazdu. WCz: Co może Pani powiedzieć o życiu, mieszkaniu w Rosji, o ludziach, kraju i warunkach tam panujących? AZ: Rosja to olbrzymi kraj, zróżnicowany pod względem kulturowym, społecznym, geograficznym i gospodarczym Ja znam tylko pewien mały fragment Rosji – przede wszystkim duże syberyjskie miasta, które infrastrukturą i poziomem życia w zasadzie nie różnią się od naszych dużych miast (chociaż ceny w Rosji są dużo wyższe niż u nas). Życie na prowincji wygląda już nieco inaczej. Wioski buriackiej z okolic Irkucka nie można porównać z naszą wsią, bo ludzie tam inaczej mieszkają i inaczej żyją. Na Syberii fascynuje przyroda i kultura. W Irkucku jest bardzo dużo drewnianej zabudowy, jeszcze z czasów XIX w., co czyni to miasto bardzo interesującym. Natomiast Krasnojarsk, również z wieloma zabytkami, jest uroczo położony - nad olbrzymim Jenisejem. Miasto jest otoczone przez tajgę. Za szczególne miej-
sce uważam Bajkał i wyspę Olchon, która położona jest w połowie jeziora Bajkał, we wschodniej części Syberii, prawie 300 km na północny-wschód od Irkucka. Turysta tu jest nadal wyjątkiem, a spotkanie miejscowych ludzi na trasie podróży zdarza się bardzo rzadko i dlatego można odnieść wrażenie, że w tym miejscu od wieków wszystko pozostaje niezmienne i rządzi tu przyroda. To jest nadal kraina legend z czasów szamanów. Pomimo upływu czasu dawne wierzenia nadal są tu podtrzymywane przez kogoś, kto wiesza wstążki na drzewach i na drewnianych słupach, aby oddać cześć bogom i prosić ich o przychylność. Największym szacunkiem wciąż otoczony jest Przylądek Burchan (Мыс Бурхан). Był on dawniej celem pielgrzymek Buriatów z całego Przybajkala i tutaj składano ofiarę duchom. Nawet dzisiaj na szczycie przylądka stoją wielkie słupy wotywne, przybrane kolorowymi chustami i wstążkami z prośbami i modlitwami kierowanymi do buriackich bogów, którzy podobno upodobali sobie to miejsce. Ten przylądek jest uważany przez Buriatów za miejsce szczególne. WCz: A czy młody historyk ma szansę na pracę w Rosji? Czy dostrzega Pani możliwości organizacji w przyszłości polskorosyjskiego seminarium, podobnego do tych, które organizowane są z Niemcami? AZ: Sądzę, że tak, ale należy znać język rosyjski, aby pracować w Rosji. Natomiast organizacja seminarium polsko-rosyjskiego dla studentów jest oczywiście możliwa. To będzie zapewne w przyszłości zrealizowane, bo nasi dotychczasowi partnerzy też są zainteresowani tym pomysłem. WCz: Na koniec chciałbym jeszcze zapytać jakie są efekty Pani pracy, co udało się Pani osiągnąć? Czy będzie Pani kontynuować tę działalność i kiedy będzie można zapoznać się z jej wynikami? AZ: Zakończona została kwerenda w archiwach, w których pracowałam. W przyszłym roku w planach jest podróż do Jakucka i na Magadan. Przygotowuję książkę i mam nadzieję, że za 2-3 lata będzie gotowa. WCz: Dziękujemy Pani bardzo za poświęcony czas i życzymy dalszych sukcesów. AZ: Również dziękuję.
Wehikuł Czasu nr 14/2012
9
Z ZYCIA KOŁA Krzysztof Śmigielski
Fort Skotniki 52 ½ N nową siedzibą Centrum Dokumentacji Zsyłek Wypędzeń i Przesiedleń. W marcu bieżącego roku Centrum ostatecznie przeniosło się do nowej siedziby w Skotnikach na obrzeżach Krakowa. Na przełomie kwietnia/maja planowane jest uroczyste otwarcie nowej siedziby. Fort, który otrzymało Centrum z rąk Wojewody Małopolskiego jest jedną z wielu budowli Twierdzy Kraków. Fort zbudowano na południowo-wschodnim załamaniu III pierścienia Twierdzy. Należał do VIII sektora obronnego, rozciągającego się między rzeką Wilgą a Wisłą. W okresie intensywnej rozbudowy Twierdzy w latach 80 XIX wieku, fort ten został umiejscowiony pomiędzy Fortami Bodzów (53) a Borek (52). Sam bastion budowano w latach 1897 – 1898. Potrzeba budowy tzw. fortu obrony bliskiej, zaistniała ze względu na postępujący rozwój broni artyleryjskiej i zmiany koncepcji prowadzenia wojny. Poza standardowym celem, czyli „bliską obroną” wraz z fortem 53a miał uniemożliwić natarcie od strony Podgórek Tynieckich od zachodu i przy współudziale z fortami 52 i 52a stanowić osłonę traktu z Oświęcimia od południowego zachodu. Ze względu na położenie topograficzne postanowiono utworzyć swoistego rodzaju grupę forteczną. Na lewo od Fortu Sidzina N (Nord), powstał bliźniaczy fort pancerny Skotniki S (Sud). Przy czym, obie twierdze należy traktować jako jedno dzieło, ze względu na cel, w którym zostały zbudowane, ale przede wszystkim ze względu na drogę krytą (uniemożliwiającą ostrzał przemieszczających się kolumn), która łączy oba obiekty. Oba z dzieł są typowymi fortami pancernymi, obrony bliskiej, budowanymi wedle tego samego projektu: dziedzińcem w centrum dzieła, czołowym blokiem schronowo – bojowym, ze stanowiskami dwóch wież pancernych z działami 80 mm M.94 Skoda i piechoty na stropodachu oraz budynkiem ko-
10 Wehikuł Czasu nr 14/2012
szarowym posiadającym 2 piętra, budowanym z cegły i z stalobetonowego dachu. Blok koszarowy był otoczony płaszczem ziemnym spadającym ku dołowi i tworzącym suchą fosę. Stok fosy spłaszczono od skrzydeł i od czoła. Od strony szyi fortu stała jednoosobowa wartownia osłaniające wejście do fortu od przodu. Na środku stropodachu znajdowała się kopuła obserwacyjna. Fort nie brał udziału w wydarzeniach wojennych w listopadzie i grudniu 1914 roku, w czasie I i II Bitwy o Kraków. Został on następnie przejęty przez Wojsko Polskie włączony do Obozu Warownego Kraków. W 1917 roku zabrano ruchowy inwentarz w tym piecyki i wyposażenie pomieszczeń, zaś w 1945 r. zezłomowano niestety zarówno kopuły pancerne, jak i kopułę obserwacyjną oraz większość drzwi i okiennic pancernych. Zlikwidowano – nadbudowując także podest wartowniczy nad drugim piętrem, a poniżej stropodachu. Ze względu na zajmowanie fortu przez Archiwum Urzędu Wojewódzkiego, jego stan nie pogarszał się, czego nie można powiedzieć o jego południowym bliźniaku, który nadal niszczeje, wśród chaszczy i ton śmieci. Ślady I wojny światowej można odnaleźć ledwie kilkanaście metrów od fortów w postaci prętów do mocowania drutu kolczastego. A może w forcie udałoby się utworzyć wystawę o Wielkiej Wojnie i Krakowie w 1914 roku....? I na koniec dwie ciekawostki; Oba forty znajdowały się na krańcach Krakowa, Skotniki zaś były przysiółkiem, w którym ludność zajmowała się wypasem bydła, jeszcze od dawien dawna na potrzeby królewskiego stołu, zaś nazwa miejscowości pochodzi przypuszczalnie od staropolskiego słowa skot czyli bydło. Wracając z fortu po lewej stronie, natrafiamy na kapliczkę, stojącą niebezpiecznie blisko drogi. Jest to pamiątka po dawnym skrzyżowaniu dróg do Tyńca i Skawiny a Krakowa i zarazem granica terenów wojskowych. Niegdyś tu znajdowały się pierwsze zabudowania dzisiejszego Krakowa.
Z ŻYCIA KOŁA Katarzyna Odrzywołek Martyna Grądzka
Jewish History in Europe Część III Poczdam W dniach od 17 do 23 marca, w oddalonym o niespełna 25 km od Berlina mieście Poczdam, odbyła się trzecia i jednocześnie ostatnia część międzynarodowego seminarium nt. Jewish Histories In Europe. Jego tematyka była ściśle związana z historią europejskich Żydów. W skład grupy, która uczestniczyła w seminarium, tak jak podczas poprzednich dwóch spotkań, wchodzili Niemcy, Francuzi oraz Portugalczycy. Tym razem Instytut Historii reprezentowała 5 osobowa grupa studentów (Ewa Dyngosz, Łukasz Filipczyk, mgr Krzysztof Kędziora, Katarzyna Odrzywołek), której koordynatorem była mgr Martyna Grądzka. Spotkanie w Poczdamie było wydarzeniem szczególnym, gdyż podsumowywało trwający niemal rok projekt, zorganizowany przez niemiecką fundację Zeitpfeil i partnerskie instytucje z trzech innych europejskich krajów. Do Poczdamu udaliśmy się niespełna miesiąc temu. Podróż ta stanowiła najważniejszy punkt całego projektu. W jej trakcie mieliśmy niepowtarzalną okazję zobaczyć wiele ciekawych miejsc związanych nie tylko z historią Żydów, ale i z państwem niemieckim. Poczdam to miasto symbol, w którym swój początek i koniec miał najstraszliwszy okres w historii XX w. To tutaj bowiem 15 marca 1933 r. Adolf Hitler ogłosił proklamacje III Rzeszy, zaś po 12 latach od tych wydarzeń w sierpniu 1945 r. w zamku Cecilienhof odbyła się konferencja tzw. Wielkiej Trójki zwieńczająca II Wojnę Światową. Podczas niedzielnego spaceru edukacyjnego mieliśmy możliwość zobaczyć również i to miejsce. Dwie uczestniczki projektu, reprezentujące Uniwersytet w Poczdamie oprowadziły nas po mieście, ukazując miejsca ważne dla tamtejszej społeczności żydowskiej. W ciągu kolejnych dni seminarium odwiedziliśmy też miejsca związane z okresem II wojny światowej. Kilkanaście kilometrów od centrum Poczdamu znajduję się willa w Wannsee. W tym budynku 20 stycznia 1942 r., pod przewodnictwem Reinharda Heydricha, od-
były się narady, podczas których podjęto decyzje w sprawie tzw. ostatecznego rozwiązania kwestii dotyczącej europejskich Żydów. Kolejnym ważnym miejscem na szlaku naszej wędrówki była stacja kolejowa Berlin-Grunewald. Można stwierdzić, że wydarzenia, które się tam rozgrywały, były swoistym dopełnieniem postanowień zawartych wcześniej w Wannsee. To właśnie ze stacji Berlin-Grunewald, począwszy od 18 października 1941 r. aż do lutego 1945 r., odchodziły transporty żydowskich mieszkańców tego miasta do gett i obozów koncentracyjnych utworzonych w Generalnym Gubernatorstwie. Dodatkowo mieliśmy możliwość zapoznania się z wystawami w trzech nowoczesnych muzeach berlińskich: Muzeum Żydowskim, Topografii Terroru oraz Holocaustu, które stanowiły merytoryczne uzupełnienie dla omawianej tematyki. Poczdam słynie głównie z imponującego zespołu pałacowo-parkowego Sanssouci wybudowanego w XVII w. przez Fryderyka Wielkiego. Będąc w tym mieście zwiedzaliśmy także ten kompleks. Przedwiosenna pora nie uwidacznia w całości piękna monumentalnych budowli, pomników oraz ogrodów, ale pomimo tego, jego widok pozostał głęboko w pamięci. Wizyty w różnych miejscach uzupełniane były warsztatami i dyskusjami, w trakcie których pracowaliśmy w międzynarodowych grupach. Zagadnieniami, które analizowaliśmy w szczególny sposób były: tożsamość, pamięć oraz sposoby i formy upamiętniania w Niemczech, Polsce, Francji i Portugalii. Debatowaliśmy również o sposobach i formach edukacji na temat ludobójstw w poszczególnych krajach. Podczas trwającej cały dzień sesji naukowej wysłuchaliśmy kilku ciekawych referatów. Dr Irene Diekmann z Uniwersytetu w Poczdamie mówiła o Żydach mieszkających w Brandenburgii. Z kolei Dr Irene Flunser Pimental z Uniwersytetu w Lizbonie referowała temat o żydowskich imigrantach w Portugalii podczas II wojny światowej. Zaś mgr Martyna Grądzka z Uniwersytetu Pedagogicznego przedstawiła referat dotyczący wpływów Haskali na społeczność żydowską mieszkającą na ziemiach
Wehikuł Czasu nr 14/2012
11
Z ŻYCIA KOŁA polskich w II poł. XIX w. Następnie każda z grup zaprezentowała swoje projekty nad którymi pracowała prawie równy rok. Ta właśnie część seminarium czyniła go wyjątkowym na tle poprzednich spotkań. Produktem, który przygotowała i zaprezentowała polska grupa była strona internetowa www.kroke.czulent. pl. Zawiera ona kilkadziesiąt naukowych artykułów dotyczących historii krakowskiej Gminy Żydowskiej oraz osób bezpośrednio z nią związanych, a także dotyczących okresu Holokaustu. Najbardziej zależało nam na stworzeniu platformy przyjaznej dla nauczyciela i ucznia, stąd znaleźć na niej można materiały edukacyjne, w skład, których wchodzą: konspekty lekcji, gotowe prezentacje multimedialne, a także projekty edukacyjne. Na stronie umieszczone są również podstawowe informacje dotyczące dzisiejszego Kazimierza. Za pomocą interaktywnej mapy możemy szybko odnaleźć interesujące nas obiekty. Kolejnym interesującym rozwiązaniem jest bardzo szczegółowe kalendarium, które pozwala przenieść się w odległe czasy i poznać dzieje krakowskich Żydów na przestrzeni stuleci. W dalszej perspektywie czasowej chcielibyśmy podjąć współpracę z placówkami oświatowymi, stworzyć własny program nauczania w ramach projektu Edukacji Regionalnej. Naszym celem jest przekazanie fachowej wiedzy o społeczności żydowskiej zamieszkującej Kraków, szczególnie młodym licealistom, którzy, na co dzień uczą się i żyją w tym mieście. Zapraszamy również wszystkich chętnych do współpracy zarówno podczas tworzenia zawartości strony – cały czas pracujemy nad nowymi artykułami, jak również przy organizowaniu zajęć i spacerów edukacyjnych dla uczniów. Projekt Jewish Histories In Europe zakończył się. Pozostały po nim wspaniałe wrażenia, wspomnienia z pięknych europejskich miast, a także wiedza na temat społeczności żydowskich żyjących w różnych europejskich krajach. Całe seminarium przebiegło w miłej, serdecznej atmosferze, było również płaszczyzną do zawiązania międzynarodowych znajomości. Analizowana tematyka jest jednak bardzo szeroka, a my mieliśmy szansę porozmawiać tylko o kilku jej aspektach, w związku z tym aktualnie
12 Wehikuł Czasu nr 14/2012
trwają rozmowy nad kontynuacją projektu lub organizacją mniejszych seminariów tematycznych.
Dr Marcin Gadocha
Konwersatorium krakowskie W bieżącym roku akademickim 2011/2012 Towarzystwo Miłośników Historii i Zabytków Krakowa we współpracy z Muzeum Historycznym Miasta Krakowa przygotowało dla studentów cykl zajęć p.n. „Konwersatorium krakowskie”. Celem przedsięwzięcia jest wzbudzenie i rozwijanie zainteresowań dziejami i dziedzictwem kulturowym Krakowa, popularyzacja wiedzy o naszym mieście wśród studentów uczelni krakowskich, inspirowanie i zachęcenie studentów do podjęcia samodzielnego poznawania Krakowa oraz wzmocnienie identyfikacji studiujących z miejscem studiów. Organizowane przez nas „Konwersatorium krakowskie” jest jedynym tego rodzaju wydarzeniem w Krakowie w ofercie kierowanej do młodzieży akademickiej. Zajęcia będą prowadzone raz w miesiącu w najciekawszych instytucjach i miejscach Krakowa (archiwa, muzea, obiekty sakralne etc). Od marca do czerwca 2012 r. pragniemy zaprosić studentów do udziału w spotkaniach w Polskiej Akademii Umiejętności, w Międzynarodowym Centrum Kultury, w Muzeum Historycznym Miasta Krakowa oraz na Kopcu Kościuszki. Prowadzącymi spotkania będą wybitni specjaliści, w tym prof. dr hab. Jerzy Wyrozumski, prof. dr hab. Jacek Purchla, Michał Niezabitowski oraz dr hab. Mieczysław Rokosz. Udział w zajęciach dla studentów jest bezpłatny. Warunkiem uczestnictwa w spotkaniach jest wypełnienie i przesłanie w formie elektronicznej formularza „Karty uczestnictwa” do dnia 28 marca 2012 roku (dostępna jest na stronie internetowej Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Krakowa w zakładce „Konwersatorium Krakowskie”) na adres e-mailowy: tmhzk@tmhzk. krakow.pl. Harmonogram spotkań w semestrze wiosennym 2012 r.
Z ŻYCIA KOŁA 28.03 godz. 15.00, prof. dr hab. Jerzy Wyrozumski, Polska Akademia Umiejętności, ul. Sławkowska 17 19.04, godz. 15.00, prof. dr hab. Jacek Purchla, Międzynarodowe Centrum Kultury, Rynek Główny 25, sala konferencyjna 9.05, godz. 15.00 dyr. Michał Niezabitowski, Muzeum Historyczne Miasta Krakowa, Rynek Główny 35, Sala Baltazara Fontany 12.06, godz. 12.00, dr hab. Mieczysław Rokosz, Kopiec Kościuszki, al. Waszyngtona 1.
Katarzyna Kotula
Jedna jaskółka wiosny nie czyni...? Czyli o projekcie „Jewrnalism” słów kilka. Dzisiaj, sześćdziesiąt siedem lat od zakończenia najbardziej tragicznego konfliktu zbrojnego, jaki przetoczył się przez nasz glob, nadal słyszymy o polskich obozach zagłady, a w świadomości wielu Europejczyków (zbyt wielu?) współczesny Polak jest uosobieniem podręcznikowego przykładu antysemityzmu i całego pakietu innych uprzedzeń w ogóle, więc rozwój i egzystencja społeczności żydowskiej jest tu niemożliwa. Co zatrważające, opinie te docierają do naszych uszu nader często. A głosy sprzeciwu? Czy naprawdę jesteśmy skazani na to, aby wypaczony obraz rzeczywistości wojennej odbijał się notoryczną czkawką we współczesnych relacjach polsko-żydowskich? Czy musi on również kłaść się cieniem na stosunki pomiędzy samymi międzynarodowymi społecznościami żydowskimi bardziej je dzieląc aniżeli łącząc? W sytuacjach wymagających podjęcia konkretnych, bezpośrednich działań pojedyncza jednostka raczej ogranicza się do „biernego zaangażowania” aniżeli „aktywnej działalności” (tak chciałbym, ale niby co ja mogę zrobić…? to ode mnie nie zależy… oczywiście, że jestem przeciwko, ale nie mam na to wpływu…). Podobno jedna jaskółka wiosny nie czyni; czy więc również i aktywność pojedynczego człowieka, okraszona zaangażowaniem i determinacją, musi wpisywać się w schemat tej alegorycznej prawdy o ludzkim działaniu?
Nowo powstały projekt „Jewrnalism” jest namacalnym zaprzeczeniem takiego podejścia. Jego pomysłodawcą i realizatorem jest pani Klaudia Klimek, jedna z niewielu „jaskółek” chcących przyczynić się do wzmocnienia integralności wśród społeczności żydowskiej na świecie. Jak twierdzi autorka „Jewrnalism”, to projekt, który ma za zadanie zbudować siec reporterów w europejskich krajach, którzy będą produkować materiały (takie jak tekst, fotografia czy filmy), które następnie dystrybuowane będą do już istniejących żydowskich mediów w Izraelu oraz Ameryce. Głównym zadaniem postawionym przed reporterami jest ukazywanie życia swoich lokalnych społeczności żydowskich, kładąc nacisk na ich żywotność i kreatywność”. Projekt ten w swoich założeniach ma przede wszystkim wpłynąć na budowę trwałych relacji, wznoszonych na fundamentach zrozumienia, poszanowania oraz równości. „Jewrnalism” ma także łamać stereotypowe, krzywdzące podejście do Żydów z Europy Wschodniej. Pani Klaudia dodaje, że w projekcie chodzi głównie o to, „aby Żydzi z Izraela, Ameryki czy Europy Zachodniej zrozumieli tych ze wschodu. Niech zobaczą inny obraz naszego współczesnego życia, które nie umiera i nie opiera się wyłącznie na ideologii Holokaustu. Chcemy pokazać, że nasza kreatywność w tworzeniu projektów dla całej społeczności uczyni nas równymi parterami w żydowskiej działalności globalnej a nie jedynie odbiorcami dotacji. Oczekuję, że wzajemne zrozumienie wpłynie lepiej na spójność narodu żydowskiego na świecie oraz go wzmocni”. Podstawą pokojowego współistnienia różnych grup ludzkich jest tolerancja. Kiedyś jej brak był pochodną przede wszystkim niewiedzy oraz ignorancji. Na pytanie o współczesne źródła uprzedzeń pani Klimek odpo wiada: „Osobiście uważam, że sami nawzajem tworzymy i podtrzymujemy uprzedzenia. Na przykład, programy edukacyjne dla liderów społeczności żydowskiej są przeważnie organizowane w granicach danych państw, wytyczane zupełnie bez sensu. Niepotrzebnie więc tworzymy niewidzialne granice pomiędzy
Wehikuł Czasu nr 14/2012
13
HISTORIE WSZELAKIE np. polskimi Żydami a Żydami z Niemiec. W ten sposób wznosimy bariery pomiędzy wschodem a zachodem”. Projekt „Jewrnalism”, to niezwykle odważny głos, nawołujący do akcentowania, tego co łączy, a pomijania tego co dzieli. Choć projekt, dopiero zaczyna „raczkować” już dostępna jest długa lista światowych organizacji chcących z „Jewrnalism” współ-pracować (wśród nich między innymi: Jewish Journal, Global Voice Magazine AJC, Jumpstart, Czulent). Wszystkich zainteresowanych, gorąco zapraszamy na oficjalną stronę projektu (www.jewrnalism.org), gdzie znaleźć można wiele naprawdę interesujących i inspirujących materiałów prasowych.
Przyp. Red. Poniższe artykuły zostały przygotowane na sesje naukową, która miała miejsce w Przemyśli i Lwowie w listopadzie 2011 roku. Patrz WCz. nr 13/listopad 2011.
Bartosz Wachulec
Kopiec Tatarski w Przemyślu W Przemyślu znajduje się wzgórze zwane Kopcem Tatarskim. Jest to ziemny nasyp utworzony na planie trójkąta ostrokątnego o wymiarach 100 x 16 m i wysokości 12 m. Dokładnie nie wiadomo, kiedy powstał, ani kto go usypał, chociaż ludowe podanie mówi, o najeździe tatarskim w XVI wieku, który został przez mieszkańców Przemyśla odparty. Podczas walki miał zginąć wysoki rangą dostojnik tatarski, któremu wycofujący się towarzysze usypali kopiec. Jednak, pomijając ludowe podania, należy stwierdzić, że omawiany obiekt prawdopodobnie pochodzi z czasów pogańskich i był on sanktuarium boga Swarożyca, w którym składano ofiary z ludzi. Potwierdzeniem tej teorii może być fakt, że na najstarszym zachowanym wizerunku Przemyśla z XVI wieku
14 Wehikuł Czasu nr 14/2012
(chodzi dokładnie o obraz z „Civitates Orbis Terrarum” autorstwa Georga Brauna) widać wzniesienie górujące nad miastem, na którego szczycie znajduje się kapliczka św. Leonarda (Templum s. Leonardi) – patrona skazańców. Także na późniejszych wizerunkach miasta można zauważyć, że Kopiec Tatarski zawsze góruje nad miastem, co może sugerować, że było to miejsce dla mieszkańców niezwykle ważne. Badacz historii Przemyśla, Leopold Hauser, zauważył w swojej monografii, że jeszcze na początku XIX wieku, miejscowa ludność w drugi dzień świąt Wielkanocy, ruszała na pielgrzymkę na szczyt kopca, zwaną „drogą do Emaus”. Praktyka budowania kaplic, kościołów, bądź klasztorów na miejscach dawnego kultu pogańskiego była bardzo powszechna, gdyż także na Kopcu Kraka znajdowała się kapliczka św. Leonarda, do której również odbywały się pielgrzymki w okresie Wielkiej Nocy. Na Kopcu prowadzono również badania archeologiczne. Leopold Hauser w swojej „Monografii miasta Przemyśla” podaje, że na początku XIX wieku, badania nad obiektem prowadził niejaki hr. Center, którego rezultaty badań nie zachowały się, bądź też nie zostały upublicznione. Kolejne prace przeprowadzono w roku 1869, kiedy to pan na Zamojscach – Szczęsny Raciborski, wymógł na władzach Przemyśla zgodę na rozkopanie Kopca. Powodem miało być znalezienie przezeń informacji o grobie Atylli pod nasypem. Prace nad kopcem rozpoczął członek krakowskiego towarzystwa archeologicznego dr Teofil Żebrawski. Co prawda, ciała władcy Hunów nie znaleziono, ale za to pod ziemią spoczywały inne szczątki ludzkie, także pochodzące z epoki wczesnego średniowiecza. Poza tym znaleziono też litewską monetę z roku 1664. Kolejne prace wykopaliskowe odbyły się w roku 1958 pod kierownictwem Antoniego Kunysza. Badania te nie wniosły nic nowego poza pamiątkami z czasów austriackich, porozrzucanymi po stanowisku. Niewykluczone, że Kopiec Tatarski pełnił również rolę punktu obserwacyjnego, na którym rozpalano ogniska mające przestrzec ludność przed najazdem. Podobne, choć mniejsze wzniesienia, można znaleźć
HISTORIE WSZELAKIE w miejscowościach znajdujących się niedaleko od Przemyśla (np. Krasiczyn, Kalwaria Pacławska). Miasto z racji swego położenia, było często napadane i grabione przez Tatarów, Kozaków, Wołochów czy Rosjan. W roku 1657 wojska Jerzego II Rakoczego okrążyły miasto. Według legendy, kiedy Siedmiogrodzianie przystępowali do prac oblężniczych, przez jedną z bram wyszli dwaj kapłani z relikwiami św. Wincentego, które to miały przerazić agresorów i zmusić do ucieczki. Na zachowanym obrazie z epoki, który przedstawia cudowne ocalenie, widać orszak pobożnych mnichów z relikwiarzem, wychodzących z miasta, pierzchających przed nimi żołnierzy Rakoczego oraz górujące nad miastem wzniesienie z niewielką kapliczką na jego szczycie. Zagrożenie, w jakim żyli mieszkańcy Przemyśla, zmuszało ich do ciągłej gotowości przed atakiem ze wschodu i południa. Sieć takich wzniesień, umożliwiających wypatrywanie zagrożenia mogła być niezwykle przydatna i nic dziwnego, że przemyski kopiec zyskał sobie miano „Tatarskiego”. Bibliografia: L. Hauser, „Monografia miasta Przemyśla”, Przemyśl 1991. http://www.kki.pl/pioinf/przemysl/zabytki/kopiec/kopiec.html http://www.kki.pl/pioinf/przemysl/zabytki/kopiec/swarozyc.html
Katarzyna Odrzywołek
Ślady przeszłości…. W trakcie Naszego zeszłorocznego pobytu we Lwowie starałam się odszukać ślady żydowskiej przeszłości w tym mieście.. Dzisiejsze spojrzenie na Lwów z perspektywy żydowskiej jest trudne, wymaga, bowiem niebywałej wyobraźni. Organizm miejski Lwowa uległ nieodwracalnej degradacji w czasach II wojny światowej i po niej w okresie wpływów radzieckich. Nie wszystko jednak zostało zniszczone… Znaczna część istniejących dzisiaj obiektów oraz innych śladów pochodzi z XIX i XX w. Najstarsze obiekty żydowskie we
Lwowie znajdziemy w obrębie starówki. Jak pisze Jakub Schall „Lwów ma dwa historyczne żydowskie ośrodki: jeden w dawnym ruskim Lwowie, a drugi w Kazimierzowskim”. Początki osadnictwa żydowskiego w tym mieście sięgają połowy XII w. Do dziś na terenie dawnej dzielnicy żydowskiej - getta miejskiego na ulicy Starowiejskiej niegdyś Boimów podziwiać możemy wysokie kamienice o wąskich fasadach, a na nich fragmenty napisów w języku jidysz. Najbardziej rozpoznawalnym i owianym legendami obiektem getta miejskiego była i jest do dzisiaj synagoga „Złota Róża”. Opis Schalla: „Wchodzimy przez małe drzwi do nisko sklepionej części bożnicy. Trzy otwory miedzy słupami podtrzymującymi galerię dla kobiet i ścianę zachodnią stanowią ramę, na której tle widzimy bożnicę”. Synagoga miała zostać wyburzona w sierpniu 2011 r., a na jej miejscu powstać miał hotel na Euro 2012. Dzięki żywym protestom światowej opinii publicznej udało się uratować ten zabytkowy obiekt wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Wielki wkład miał w tym artykuł Toma Grosa pt. „Goodbye Golden Rose” opublikowany na łamach dziennika „The Guardian”. Obecnie synagoga jest zabezpieczona i lokalna społeczność żydowska zbiera środki na jej odbudowę. Po dawnej siedzibie kahału pozostał jedynie pusty plac, podobnie jak po usytuowanej w jej pobliżu wielkiej synagodze miejskiej. W sąsiedztwie zachowało się kilkanaście domów dawnej dzielnicy żydowskiej. Wiele z nich posiada późno renesansowy układ, a najniższe ich partie odzwierciedlają specyfikę zajęć ludności żydowskiej trudniącej się przeważnie handlem i rzemiosłem. Dziś we fragmentach drzwi wejściowych tych budynków odnaleźć możemy ukośne rowki ślady po mezuzach. Drugi ośrodek osadnictwa we Lwowie stanowiło Krakowskie Przedmieście. Zawsze była to dzielnica biedna, chaotycznie zabudowana, a jednocześnie niezwykle gwarna i pełna życia. Dzisiejsze Krakowskie Przedmieście to przestrzeń wyludniona, zaniedbana właściwie wymarła, choć położona niemal o krok od turystycznego centrum miasta. Najciekawszym zachowanym tu obiektem jest okaza-
Wehikuł Czasu nr 14/2012
15
HISTORIE WSZELAKIE ła bożnica wzniesiona w latach 1842-1844. O regularnym kubicznym kształcie, obecnie obiekt ten jest użytkowany przez Żydowski Ośrodek Kulturalny. W okresie powojennym była to jedyna funkcjonująca we Lwowie synagoga. W 1962 r. władze zdecydowały o jej zamknięciu. Do dzisiaj zachował się również dawny Szpital Żydowski, oraz siedziba Gminy Żydowskiej, w której budynku swoje siedziby mają dwie instytucje żydowskie: Loża Bnei Bris „Leopolis” i ośrodek badań nad Holocaustem. Ślady wojny stanowią liczne ciekawe punkty na mapie dzisiejszego Lwowa. Codzienny rytm życia wspólnoty żydowskiej przerwało wkroczenie wojsk niemieckich w lipcu 1941 r. Niedługo po tym w sierpniu, Niemcy spalili i zburzyli lwowskie synagogi. Ich ruiny zostały dość szybko uprzątnięte. W październiku 1941 r. hitlerowcy wydali zarządzenie o utworzeniu getta w najbardziej zaniedbanej części Lwowa, na Zamarstynowie i Klepartowie. Dziś obie dzielnice określić można, jako biedne i otoczone ponurą aurą, potęgowaną świadomością, że chodzi się ulicami, na których ludzie umierali z głodu, nękani pracą ponad siły i bestialskim traktowaniem. Ostateczna likwidacja getta nastąpiła w czerwcu 1943 roku. W 1992 powstał pomnik upamiętniający jego ofiary. Poza nim istniały we Lwowie i jego najbliższej okolicy liczne obozy pracy przymusowej, z których największy był obóz Janowski. Dopiero w 1993 r. został tam umieszczony niewielki kamień pamiątkowy poświęcony jego ofiarom. Przy czym w dokumentacji zbrodni tam dokonanych mowa jest wyłącznie o zamordowanych obywatelach sowieckich, pomimo iż zdecydowana liczba ofiar to Żydzi. Na terenie obozu znajduje się również niewielka stacja Klepartów, skąd podczas wojny Niemcy wywieźli pół miliona Żydów do obozu zagłady w Bełżcu. Okupacji niemieckiej nie przetrwał żaden z czterech lwowskich cmentarzy żydowskich. W 1947 roku na terenie najstarszego z nich zostało utworzone targowisko. Niektórzy starsi mieszkańcy Lwowa wspominają, iż podczas usuwania ostatnich macew, pracujących tam robotników wielokrotnie kąsały żmije. Ocalałe z pożogi wojennej nagrobki ze Starego Cmentarza wykorzystano do budowy pomnika Lenina.
16 Wehikuł Czasu nr 14/2012
Lwów pełen jest tablic pamiątkowych przywołujących dawne czasy, wszystkie te widoczne znaki ufundowali dawni mieszkańcy żydowscy Lwowa, dzisiaj przebywający za granicą. Ślady żydowskie we Lwowie, który w międzywojennej Polsce był trzecią pod względem liczebności gminą żydowską są niezwykle różnorodne, i stanowią ciekawy wizerunek otoczenia. Gorąco polecam podczas wizyty w tym mieście zejść nieco ze standardowego szlaku zwiedzania i zobaczyć jego drugie ukryte oblicze, często zapomniane przez ludzi a nawet historię. Bibliografia: 1. W. Wierzbiniec, „Żydzi w województwie lwowskim w okresie międzywojennym”, Rzeszów 2003. 2. L. Podhordecki, „Dzieje Lwowa”, Warszawa 1993. 3. J. Zętar, E. Żurek, S. Jacek „Żydzi we Lwowie, miejsca-pamięć-współczesność”, Lublin 2006. 4 . h t t p : / / w w w. s z t e t l . o r g . p l / p l / c m s / aktualnosci/1717,synagoga-zlotej-rozy-zniknie-/, dostęp 3.XI. 2011. 5.http://www.guardian.co.uk/commentisfree/2011/sep/02/ukraine-holocaust-deniallviv, dostęp 3.XI.2011.
Krzysztof Śmigielski
Wielka Wojna w Przemyślu czyli I Oblężenie Przemyśla. Cesarstwo Austro–Węgierskie, ze względu na pogarszające się stosunki w wyniku konfliktów na Bałkanach z Cesarstwem Rosyjskim, rozważając możliwość obrony przed ewentualną wojną z Rosją rozpoczęło w połowie XIX wieku budowę dwóch twierdz, które miały zatrzymać rosyjski napór. Kraków miał uniemożliwić swobodne przedostanie się na Śląsk i do Czech oddziałom rosyjskim. Przemyśl zaś, blokował dostęp do przełęczy karpackich. Karpaty były naturalnym punktem oporu, przekroczenie ich, mogło spowodować szybkie przedostanie się lotnych oddziałów Kozackich, w rezultacie całych armii na nizinę węgierską czy też do Czech. Skutek byłby
HISTORIE WSZELAKIE opłakany, pozbawione naturalnych osłon armie austriackie nie stawiłyby czoła Rosjanom. Budapeszt, zaś później Wiedeń stałyby otworem, podobnie jak w czasie tłumienia Wiosny Ludów na Węgrzech. Ze względu na zmianę koncepcji wojen, rozpoczęto budowę dwóch twierdz na rubieżach cesarstwa w Galicji. Twierdze te, różniły się w sposób znaczący od twierdz w wydaniu nowożytnym. Twierdza z pierścieniowym systemem obronnym, z rozproszonymi fortami piechoty, pancernymi i punktami oporu, mogła być oblegana i skutecznie broniona. A co najważniejsze, krępowała przeciwnikowi tzw. tyły. Do oblężenia twierdzy trzeba było oddelegować odpowiednią liczbę wojska przez co siła natarcia malała, pozwalało to zarazem na przegrupowanie się i wzmocnienie swoich sił. 28 czerwca 1914 roku zamordowano w Sarajewie następcę austriackiego tronu Franciszka Ferdynanda. Była to bezpośrednia przyczyna wybuchu wojny na skalę światową. Wydarzenia potoczyły się błyskawicznie, 29/30 lipca Rosja ogłosiła częściową, później całkowitą mobilizację. Mobilizację 30 lipca ogłosiła Austria, a 1 sierpnia sojusznik Austro–Węgier, II Rzesza. Europa stanęła w ogniu wojny. W pierwszych dniach wojny połączone wojska Niemiec i Austro-Węgier wkraczały na tereny Cesarstwa Rosyjskiego nie napotkawszy w zasadzie żadnego oporu. Wojska rosyjskie cofały się do miejsc swoich koncentracji, zbierając siły. Pierwszy wyraźny opór stawiły wojskom austro-węgierskim dopiero pod Kraśnikiem 3 sierpnia, gdzie Rosjanie stracili przeszło 60 tys. żołnierzy. 26 sierpnia armia pod dowództwem Auffenberga pobiła Rosjan pod Zamościem. 1 września Rosjanie zostali ponownie pobici pod Komarowem. Na tym niestety skończyła się dobra passa naddunajskiej monarchii. 26 sierpnia Austriacy przegrali bitwę pod Krasnym, 6 września pod Lwowem, 11 września pod Rawa Ruską. 11 Września CK Armia rozpoczęła odwrót. Dowództwo, widząc bezsens prowadzenia dalszych walk nakazało zajęcie linii Sanu. Przyczyną klęsk był generalnie brak ducha walki, ze względu na oddziały złożone z wielu nacji zamieszkujących monarchię.
Twierdza u progu oblężenia Załoga Twierdzy Przemyśl 31 lipca 1914, tj. w pierwszym dniu mobilizacji, była dość skromna. Jej komendant Herman von Kusmanek dysponował jedynie pięcioma batalionami piechoty, baterią artylerii polowej, trzema pułkami artylerii fortecznej oraz kilkoma kompaniami saperów. Pozostałym jednostkom stacjonującym w Przemyślu Naczelne Dowództwo przydzieliło zadania osłonowe na froncie poza twierdzą. W wyniku mobilizacji zwiększył się stan osobowy załogi twierdzy, choć niektóre oddziały musiały odejść na front. W dniu rozpoczęcia pierwszego oblężenia załoga twierdzy liczyła 131 tysięcy żołnierzy i 21 tysięcy koni. 2 sierpnia rozpoczęto przygotowania twierdzy do obrony - budowano fortyfikacje polowe. Od 2 września oczyszczano przedpola fortów, wycinano lasy, burzono całe wsie. 4 września dowództwo wydało nakaz ewakuacji ludności cywilnej nie posiadającej zapasów żywności na co najmniej trzy miesiące. 15 września Przemyśl opuściło Naczelne Dowództwo armii austrowęgierskiej. 16 września Rosjanie zaatakowali Jarosław i Sieniawę. 17 września ostatnie oddziały regularnej armii opuściły twierdzę. Tego samego dnia z fortu 1/5 „Popowice” padł pierwszy strzał w kierunku rosyjskiego patrolu kawalerii zauważonego pod Tyszkowicami. Dzień ten uważany jest za początek pierwszego oblężenia Przemyśla. W oblężeniu wzięło udział 92 000 żołnierzy rosyjskich dowodzonych przez 133 oficerów liniowych. Szturmem dowodził generał Szczerbaczow. 20 września Rosjanie przekroczyli San pod Darowicami. Dzień później z twierdzy przeprowadzono przeciwnatarcie w kierunku Radymna. Dzięki temu uratowano załogę Radymna i część załogi Jarosławia. 26 września Rosjanie całkowicie otoczyli Przemyśl. 2 października 1914 roku, Rosjanie wysłali parlamentariuszy z propozycją kapitulacji twierdzy. Austriacy naturalnie propozycje odrzucili. Następnego ranka Rosjanie po przygotowaniu artyleryjskim z dział 180 i 210 mm rzucili się do natarcia. Ostrzał z działnie wyrządził specjalnej szkody dziełom obronnym, jednak precyzyjność ostrzału, wskazywała na wiedzę
Wehikuł Czasu nr 14/2012
17
HISTORIE WSZELAKIE Rosjan, gdzie dokładnie znajdowały się poszczególne forty. Okopy rosyjskie znajdowały się ok. 4 –5 km od pozycji austriackich. Jednak ze względu na ostry ostrzał ze strony obrońców, oblegający posunęli się raptem o kilometr do przodu. Obrońcy ze względu na postępy Rosjan zorientowali się w głównych kierunkach ataku nieprzyjaciela. Wzmocniono odcinki od Fortu X – XIII Duńkowiczki – Bolestraszyce. IV – V Hermanowice – Grochowce oraz na grupę forteczną Siedliska. Tymczasem wycofujące się oddziały CK Armii zatrzymały się nad Dunajcem i po przegrupowaniu rozpoczęły natarcie. Rosjanie, widząc to, przesunęli siły oblężnicze gen. Radki Dmitriewa na zachód. 4 października do oblężenia skierowano siły gen. Szerbaczewa. 5 października rozpoczął się szturm. Siły rosyjskie raz po raz atakowały wysunięte forty grupy siedliskiej, dowódca fortu zameldował, że fort jest ostrzeliwany już przez artylerię na wprost. Oznaczało to, że Rosjanie są maksymalnie 500 metrów od fortu. Tymczasem na północy twierdzy, Rosjanie znajdowali się niespełna kilometr od pierścienia fortecznego. 7 października najbardziej był zagrożony fort I/1 Łysiczka. O 3 nad ranem Rosjanie ogniem z artylerii ostrzelali fort, niszcząc reflektor oświetlający przedpole. Chwilę później do fortu wpadł wartownik, krzycząc: „Rosjanie na wale!”. Rozpętało się piekło. Rosjanie dostali się do fosy fortu i jego przedpola. Rozpoczęła się walka na bagnety, kolby i pięści. Obrońcy zaczęli się jednak cofać, zamykając się w bloku koszarowym fortu. Dowódca fortu za pomocą telefonu, poprosił o ostrzelanie własnego fortu przez sąsiednie forty. Pomysł udał się. Rosjanie chwilo odstąpili, zaś obrońcy po krótkiej walce wyparli Rosjan na przedpole fortu. Do podobnych zmagań doszło niespełna kilometr dalej w forcie I/5 Popowice, gdzie Rosjanie również dostali się na wał. Jednak i stamtąd ich wyparto. Sytuacja ustabilizowała się dopiero pod wieczór. Z 7/8 października przeprowadzono kolejny szturm, tym razem od strony Duńkowiczek, który również nie przyniósł rezultatu. Tego samego dnia przeprowadzono kolejny atak na forty siedliskie, ale Rosjanie nie zdołali dotrzeć tam, gdzie poprzednio. Ponadto silnie atakowano forty XIV „Hurko” i XV „Borek”, 1/2 do 1/6, fort IV „Optyń”. Sz-
18 Wehikuł Czasu nr 14/2012
turm rosyjski nie powiódł się. Z wyjątkiem fortu 1/1 nie udało się im wedrzeć na żaden inny. Zrezygnowani Rosjanie wrócili na swoje pozycje wyjściowe. Straty były ogromne. Ponad 40 tysięcy Rosjan zginęło w czasie szturmu. Straty Austriackie plasowały się w granicach 5 tysięcy. 9 października, Twierdza została odblokowana, zaś odziały CK Armii wkroczyły do miasta. Pomimo ciężkich strat, heroiczność obrońców została zapamiętana, zaś ślady walk można znaleźć i dziś. Jeszcze w latach 20 - tych żołnierze Polscy patrolujący niektóre forty, zapadali się po kolana w masowe groby poległych w czasie oblężenia. Mimo poświęcenia obrońców, 5 listopada rozpoczęło się II Oblężenia Przemyśla. Skończyło się niestety kapitulacją 23 marca 1915 roku. Dopiero rozstrzygająca bitwa pod Gorlicami pozwoliła przesunąć front. Przemyśl odzyskano dopie-ro czerwcu 1915 roku. Miasto straciło swoje znaczenie militarne, ale z całą pewnością wydarzenia z oblężenia, mogą być porównywane do heroicznych i krwawych walk na froncie zachodnim pod Verdun. Kto wie, czy jeśli wydarzenia nie potoczyłyby się inaczej, czy i Kraków nie podzieliłby roli Przemyśla...? Bibliografia: Juliusz Bator, Wojna galicyjska. Działania armii austro-węgierskiej na froncie północnym (galicyjskim) w latach 1914-1915, Kraków 2005. Franz Forstner, Twierdze i zamki obronne w Polsce – Twierdza Przemyśl, Warszawa 2000.Tomasz Idzikowski: Twierdza Przemyśl. Miniprzewodnik, Przemyśl 2008. Jan Rożański, Twierdza Przemyśl, Rzeszów 1983. Jan Rożański, Tajemnice Twierdzy Przemyskiej, Przemyśl 2000. Mieczysław Wieliczko, Walki w okolicach Twierdzy Przemyskiej w latach 1914-1915 na łamach prasy polskiej, Przemyśl 1992.
HISTORIE WSZELAKIE Kamil Stasiak
Przejęcie lotnisk Hureczko i Lewandówka Gdy w październiku 1918 roku I wojna światowa chyliła się ku końcowi, a rozprężenie dyscypliny w austriackiej armii doprowadziło do masowego opuszczania garnizonów przez żołnierzy rozlicznych narodowości, Polacy zamieszkujący Galicję, podjęli działania dążące do przywrócenia niepodległości swojego kraju. Na terenie zaboru austriackiego znajdowały się cztery lotniska wojskowe. Kraków-Rakowice i Przemyśl-Hureczko stanowiły bazę lotniczych kampanii zapasowych, z pełnym zapleczem technicznym i szkoleniowym. Lotniska w Lublinie i Lwowie-Lewandówce były etapowymi parkami lotniczymi. Polacy podjęli działania dążące do opanowania tychże lotnisk i przejęcia, jak największej ilości sprzętu latającego. W niniejszym tekście opiszemy historię przejęcia Hureczka i Lewandówki. Hureczko W październiku 1918 roku na znajdującym się na przedpolu obiektu nr 13 lotnisku twierdzy Przemyśl stacjonowała austriacka 17. lotnicza kompania zapasowa. Po zakończeniu działań na froncie wschodnim na galicyjskich lotniskach pozostały głównie samoloty szkoleniowe. W 17. kompani prowadzono kursy podstawowego pilotażu. W jednostce tej służyło kilku polskich pilotów: por. Wiktor Robotycki, por. Sulerzycki, ppor. Bolesław Ropelewski, sierż. Jan Stachura i trzech szeregowych. Podjęli oni decyzję, że gdy przyjdzie pora przejmą lotnisko wraz ze sprzętem. Operacją miał dowodzić Robotycki. Pora przyszła, gdy 31 października dowódca austriackiej kompanii kpt. Ludwig, pod wpływem informacji o przejęciu kontroli nad twierdzą przez zbuntowanych żołnierzy, zadecydował o ewakuacji drogą powietrzną. Polacy nie mogli czekać. Robotycki zwerbował kilku dodatkowych polskich żołnierzy z pobliskiego obozu jenieckiego i zażądał od Ludwiga oddania lotniska z całym sprzętem. Austriacki dowódca zgodził się, ani myśląc o stawianiu oporu. Dysponując skromnymi siłami Po-
lacy wystawili posterunki na najważniejszych obiektach lotniska. Robotycki zasugerował austriackiej załodze lotniska odjazd pociągiem do Wiednia, po raz kolejny nie napotykając oporu. Dzięki temu w Hureczku poza Polakami pozostało kilku węgierskich pilotów-uczniów, którzy sprzyjali nowym właścicielom lotniska. Jednak nie był to bynajmniej koniec perypetii zdobywców Hureczka, w czasie, w którym działy się opisywane wyżej zdarzenia. Ukraińcy zajęli Przemyśl. 2 listopada Robotycki uzyskał informację o planowanym na następny ranek ukraińskim szturmie na lotnisko. W tej sytuacji, przez całą noc w hangarach trwała gorączkowa praca, by usprawnić samoloty znajdujące się na Hureczku. Dzięki wytężonemu wysiłkowi rankiem było sprawnych 12 samolotów (wbrew informacją z Ku czci poległych lotników nie były to wszystkie samoloty znajdujące się na lotnisku). W tym momencie rozpoczął się już atak na lotnisko. Z braku innego rozwiązania część samolotów musiała być pilotowana przez kursantów, w tym węgierskich. W trakcie startu samoloty trafiły pod ogień Ukraińców, w wyniku czego dwa z nich zostały uszkodzone. Kolejne dwie maszyny zostały utracone w trakcie przelotu, a następne dwie w wyniku defektów silników musiały awaryjnie lądować w rejonie Bochni. Skutkiem tego na lotnisko w Rakowicach dotarło tylko 6 samolotów, a dwa zostały później sprowadzone spod Bochni. Samoloty, które wystartowały z Hureczka były pierwszymi polskimi maszynami, jakie wzniosły się w powietrze i na początku listopada jedynymi sprawnymi samolotami na krakowskich Rakowicach. Były to prawdopodobnie samoloty typu Hansa Brandenburg B.I. Tuż po spektakularnym wylocie Hureczko zostało zajęte przez Ukraińców. Jednak, cieszyli się oni zdobyciem lotniska zaledwie trochę ponad tydzień, ponieważ już 10 listopada Przemyśl został zajęty przez maj. Juliana Stachiewicza. Dwa dni później Hureczko zostało odbite bez walki. Lewandówka Przygotowania do przejęcia władzy przez Polaków we Lwowie były bardziej sformalizowane niż w Przemyślu, ale i warunki były bardziej złożone. Już w 1917 roku po
Wehikuł Czasu nr 14/2012
19
HISTORIE WSZELAKIE kryzysie przysięgowym Polska Organizacja Wojkowa (POW) skierowała do stolicy Galicji, byłego legionistę i doświadczonego lotnika por.obs. Janusza de Beaurain. Dzięki jego działalności POW pozyskał służących w lotnictwie austro-węgierskim: por.pil. Stefana Steca, por.pil. Stefana Bastyra, ppor.obs. Władysława Torunia, por.pil. Eugeniusza Rolanda, ppor.obs. Adama Tiegera, por.obs. Zygmunta Tebinka, por. Mokrzyckiego, por. pil. Stanisława Tomickiego. W październiku lotnicy postanowili zorganizować we Lwowie tajne spotkanie organizacyjne, na którym zaplanowano przejęcie Lewandówki w momencie załamania austriackiej administracji. Niestety wśród obradujących zabrakło Tomickiego, który pod koniec sierpnia poniósł śmierć na froncie włoskim. Obserwując sytuację, zebrani postanowili nie opuszczać już Lwowa. Dzięki pracy Bastyra, Mokrzyckiego i Rolanda opracowano dokładny plan lotniska i rozmieszczenia posterunków, a następnie stworzono scenariusz zajęcia lotniska. Wkrótce został on zaakceptowany przez sztab POW we Lwowie. Akcją przejęcia Lewandówki mieli dowodzić de Beaurain i Bastyr. Lotnisko mieściło się na Błoniach Janowskich, tuż koło dworca w Kleparowie. Mieścił się na nim IV Etapowy Park Lotniczy, lądowały tu samoloty z pocztą latające na trasie Wiedeń-Kraków-PrzemyślLwów-Odessa. Na wieść o powstaniu Polskiej Komisji Likwidacyjnej w Krakowie, polskie tajne organizacje wojskowe ustaliły kpt. Mączyńskiego jako odpowiedzialnego za ustanowienie polskiej jurysdykcji we Lwowie. Jednak okazało się, że Ukraińcy są lepiej przygotowani. Już w nocy z 31 października na 1 listopada zajęli większość ważniejszych obiektów administracyjnych i wojskowych we Lwowie. Ukraińskie działania pokrzyżowały również plany lotników. Stec, Roland i Tieger utknęli w kontrolowanej przez przeciwnika wschodniej części Lwowa. Bastyr i de Beaurain musieli, póki co wstrzymać się z zajęciem lotniska. 2 listopada Bastyr otrzymał polecenie przelotu do Krakowa i zrelacjonowania sytuacji we Lwowie Komisji Likwidacyjnej. Jednak, gdy przybył na lotnisko okazało się, że wyznaczony dla niego samolot został rozbity przez austri-
20 Wehikuł Czasu nr 14/2012
ackiego pilota próbującego uciec do Wiednia. Gdy Bastyr wracał do Lwowa spotkał Torunia i razem postanowili pojechać na Lewandówkę i ponownie spróbować przedostać się do Krakowa. Na lotnisku znaleźli cztery maszyny, jednak bez mechanizmów zapłonowych. W niedługim czasie przybył na Lewandówkę również de Beaurain, który zażądał dobrowolnego przekazania lotniska. Jednak komendant stwierdził, że może go oddać tylko Ukraińcom i to tylko w razie groźby użycia siły. Pilot powrócił do Lwowa, gdzie chciał zorganizować oddział i siłą zająć lotnisko, jednak tereny znajdujące się na podejściach do Błoń Janowskich były zajęte przez Ukraińców. Polacy postanowili skorzystać z bałaganu panującego w okolicy i zakradli się do hangarów na skraju lotniska, gdzie rozpoczęli remont czterech wcześniej odkrytych samolotów. Jednak sytuacja skomplikowała się gdy na Lewandówkę zaczęły wdzierać się uzbrojone oddziały drobnych bandytów (nie związanych z żadną ze stron) i rozkradać hangary. Lotnicy bronili dostępu do zajmowanych hangarów, w czym nieoczekiwanie wsparł ich niewielki polski partol, który dotarł na lotnisko. Wyparł on złodziei, jednak mając rannych sam musiał wycofać się w kierunku dworca w Kleparowie. I tu do lotników znowu uśmiechnęło się szczęście. Zwerbowali kilku młodych mieszkańców Lewandówki, uzbroili ich i nakłonili do pomocy w obronie lotniska. Po południu postawiony pod ścianą komendant lotniska postanowił przekazać władzę nad obiektem Polakom, pod warunkiem wystawienia zaświadczenia, że uległ przemocy. Stosowne zostało mu natychmiastowo przygotowane. Po tym wydarzeniu austriacka załoga opuściła lotnisko. Po zdobyciu przez Polaków magazynu broni i Dworca Głównego nastąpiło czasowe zawieszenie broni. 3 listopada na lotnisku nadal trwał prace naprawcze przy samolotach, jednak obiecane wcześniej wsparcie nie nadeszło, co było związane z pojawieniem się transportu Ukraińskich Strzelców Siczowych. Sytuacja we Lwowie stała się skomplikowana, jednak Ukraińcy nadal nie byli zainteresowani lotniskiem. Nie trwało to długo. Już 4 listopada od strony wsi Lewandówka, zaczęły pojawiać się oddziały Strzelców Si-
HISTORIE WSZELAKIE czowych. Dzięki wójtowi miejscowości zorganizowano straż obywatelską, zabezpieczając lotnisko. W nocy Ukraińcy ostrzeliwali lotnisko, ale nie podjęli szturmu. Z samego rana 5 listopada na lotnisku pojawił się Toruń z zaopatrzeniem (głównie jedzeniem), a przede wszystkim rozkazami bombardowania dworca na Persenówce. Na podstawie tego rozkazu został przeprowadzony lot, który przeszedł do historii polskiego lotnictwa. O 10. Bastyr i de Beaurain wystartowali samolotem Hansa Brandenburg C.I do pierwszego lotu bojowego polskiego lotnictwa wojskowego. 6 listopada Naczelna Komenda Obrony Lwowa wyznaczyła Bastyra na komendanta lotniska i dowódcę nowo formowanej eskadry. Kolejne dni przyniosły usprawnienie kolejnych samolotów i następne loty zarówno rozpoznawcze, jak i na bombardowanie. Skład jednostki zwiększał się, m.in. o Eugeniusza Rolanda i Stefana Steca. Z dnia na dzień zwiększały się również możliwości remontowe lotniska na Lewandówce. Zakończenie W październiku i listopadzie grupa Polaków podjęła ogromną pracę, by przejąć lotniska zaborców, które znalazły się na terenie odradzającej się Rzeczpospolitej, tworząc podstawę dla powstania polskiego lotnictwa wojskowego. Nie inaczej było w przypadku Hureczka i Lewandówki. Przykłady te, są szczególnie istotne, gdyż już wkrótce samoloty startujące z tych lotnisk miały oddać polskiej armii nieocenione przysługi w trakcie konfliktu z Ukraińcami, a następnie wojny polsko-bolszewickiej. Ważny był również sprzęt zdobyty na lotniskach, który stanowił pierwszą siłę bojową oraz pozwolił na podtrzymanie szkolenia pilotów wojskowych, tak potrzebnych odrodzonej Rzeczypospolitej. Bibliografia: H.Mordawski, „Polskie lotnictwo wojskowe 1918-1920. Narodziny i walka”, Wrocław 2009. J.Pawlak, „Polskie eskadry w latach 19811939”, Warszawa 1989. „Ku czci poległych lotników księga pamiątkowa”, red. M.Romeyko, Warszawa 1933. P. Chorążkiewicz, D. Karnas, „Hureczko, Historia lotniska Twierdzy Przemyśl-Sandomierz”, Piekary Śląskie 2009.
Marek Mroczek
Obrona Lwowa 1939. Historia obrony Lwowa przez długie lata była tematem tabu. W trakcie wojny i długo po niej nie podejmowano próby wyjaśnienia pełni wydarzeń z września 1939 roku. Być może, to jest przyczyną tak ogólnikowego, nawet dziś, traktowania jednego z najbardziej wytrwałych punktów oporu podczas wojny obronnej. Ten krótki artykuł ma na celu jedynie naświetlić problematykę i zachęcić do poszerzenia świadomości. Wydaje się to być powinnością wobec historii. Z biegiem postępu możliwości i potencjału wojskowego, wojny rozstrzygały się coraz szybciej. Niemiecki „blitzkrieg” potrafił obalać rządy i rysować nowe granice dosłownie z dnia na dzień. Dość wspomnieć, że w przeciągu tygodnia złamany został opór Jugosławii, a tylko czterech dni potrzebowała Rzesza w 1941 by dosięgnąć byłej granicy II Rzeczypospolitej ze Związkiem Radzieckim. Dziesięć dni trwał przemarsz przez kraje Beneluksu i do przedmieść Paryża, czy osiągnięcie na wschodzie ufortyfikowanej linii Dniepru. Na tym tle trwająca tyle samo obrona „Lwiego Grodu” wygląda imponująco, zwłaszcza, że miasto nie uległo militarnie i jeszcze mogło walczyć, gdyby nie interwencja wschodniego sąsiada. Jak to się stało, że była stolica Galicji, tak znacząco opóźniła działania niemieckie na południu Kresów? A może trzeba postawić inną tezę? Zgodnie z ustaleniami paktu Ribbentrop – Mołotow, Niemcy mieli zagarnąć ziemie na zachód od linii Narew-Wisła-San. Lwów jest przecież miastem leżącym około 90 km od najbliższej z tych rzek – Sanu. Dlaczego armia niemiecka przekroczyła wytyczoną granicę? Wojna trwała, a Sowieci nie interweniowali. Stalin czekał na podjęcie decyzji o wkroczeniu do ostatniej chwili, by mieć pewność, że rozwój wypadków przebiegnie po jego myśli. Chodziło głównie o reakcję Wielkiej Brytanii i Francji w stosunku do agresji niemieckiej w Polsce. Wojna została formalnie wypowiedziana i przez najbliższe dwa tygodnie (tyle czasu mieli alianci zgodnie z przed-
Wehikuł Czasu nr 14/2012
21
HISTORIE WSZELAKIE wojennymi postanowieniami) mogliśmy się spodziewać oczekiwanej pomocy, a Stalin politycznych przeszkód w przeprowadzeniu aneksji. Zachęcony odwrotnym rozwojem sytuacji Związek Radziecki wkroczył o świcie 17 września. Dotarcie do przedmieść Lwowa zajęło dwa dni. Tymczasem Wehrmacht prowadził kompleksowe działania wojenne, dążąc do ogłoszenia, jak najszybszej kapitulacji. Nie mógł więc pozwolić na ewentualne przegrupowanie polskich jednostek na „przedmościu rumuńskim” czy zachowanie łączności ze stolicą, która na każdej wojnie jest celem nadrzędnym. Dodatkowo można było wątpić w lojalność wypełnień traktatu przez ZSRR. Trwał więc pościg i stało się jasne, że Niemcy zapukają do bram Lwowa na dniach. Czy jednak zdobycie go było dla nich prestiżowe, czy tak naprawdę nie chcieli go zdobyć? Może chodziło tylko o odcięcie miasta od świata i wyczekiwanie na Armię Czerwoną? Jeżeli tak miało być, to co tłumaczy działania niemieckie prowadzone między 12 (podejście pod miasto) a 17 (wkroczenie ZSRR) września? Wygląda na to, że próby zdobycia miasta stanowiły założenie, ale w obliczu problemów z zaopatrzeniem szybko przemieszczającej się armii były trudne do zrealizowania. Do tego mimo wzniesionej obrony „w biegu” miasto wytrwale się broniło. Szersza analiza obrony jest dostępna już teraz w wielu publikacjach. Omawianie jednak takiego tematu determinuje potrzebę naświetlenia – chociaż symbolicznego – przebiegu działań i sytuacji w mieście. Początkowo miasto Lwów nie miało być bastionem ze względu na zbyt głębokie położenie za linią frontu oraz wartość kulturową i zabytkową. Jednak szybkie tempo niemieckiego ataku i niemal całkowita dezintegracja wycofujących się oddziałów polskich uwarunkowała niebezpieczeństwo niemieckiego ataku. W dniu 7 września 1939 r. gen. Władysław Langner rozpoczął organizowanie obrony miasta. 12 września pierwsze niemieckie jednostki zmotoryzowane pod dowództwem pułkownika Ferdynanda Schörnera dotarły do pierścienia obronnego. Po zajęciu Sambora (66 km od Lwowa), niemiecki dowódca nakazał przebić
22 Wehikuł Czasu nr 14/2012
się przez obronę i uchwycić miasto jak najszybciej. Niemiecki atak składał się z dwóch zmotoryzowanych oddziałów piechoty i baterii armat 150 mm. Obrońcy sektora mieli do dyspozycji tylko trzy plutony piechoty i dwa działa kalibru 75 mm, jednak dzięki szybkim wzmocnieniom utrzymały swoje pozycje do świtu. Równocześnie dowództwo powierzono gen. Franciszkowi Sikorskiemu, który w 1940 roku stał się ofiarą masowych mordów NKWD w lasach katyńskich. . Główne siły pułkownika Schörnera o 14.00 zaatakowały od strony ul. Góreckiej, gdzie próbowały przebić się do centrum miasta. Po ciężkich walkach zostali odepchnięci, także dzięki pomocy ochotników. Aby wzmocnić polską obronę, 13 września gen. Kazimierz Sosnkowski opuścił Lwów i udał się do Przemyśla, gdzie objął dowództwo nad grupą polskich jednostek, próbujących przebić się przez niemieckie linie, by wspomóc walczących. Siły Wehrmachtu osiągnęły sukces, zdobywając ważne przedmieście Zboiska wraz z przyczółkami na okolicznych wzgórzach. Polskie siły zostały wzmocnione segmentami wycofujących się z centralnej części kraju żołnierzy, tworząc nowe jednostki wolontariuszy. Ponadto, 10 Brygada Zmotoryzowana pod dowództwem pułkownika Stanisława Maczka przyłączyła się do ciężkich walk na przedmieściach Zboiska. Pozycja została ponownie zdobyta przez polskie siły, ale okoliczne wzgórza pozostawały w rękach niemieckich. Dawały one dobry punkt ataku na centrum, więc zdecydowano się przystąpić do ostrzału artyleryjskiego. Dodatkowo miasto było niemal nieustannie bombardowane przez Luftwaffe. Wśród głównych celów dla niemieckiego lotnictwa i artylerii były kościoły, szpitale, urzędy, koszary i elektrownie. 14 września Lwów został całkowicie otoczony przez XVIII Korpus. Podobna sytuacja utrzymywała się w mieście przez następne dni. Z czasem zaczęło brakować wody, były problemy z utrzymaniem elektryczności czy kanalizacji. Zostały uszkodzone wodociągi i elektrownia, wybuchały pożary. Były duże ofiary nie tylko w wojsku, lecz i wśród ludności cywilnej. 18 września ulotki zrzucane z samolotów nie
HISTORIE WSZELAKIE zastraszyły ani żołnierzy, ani mieszkańców i uchodźców. Każdy czuł potrzebę walki i to nie uległo zmianie, aż do momentu pojawienia się Sowietów. Siły 6. Armii Czerwonej na froncie ukraińskim pod dowództwem radzieckiego gen. broni Golikowa przekroczyły granicę na wschód od Lwowa i rozpoczęły szybki marsz w kierunku miasta. Inwazja sowiecka zakładała odcięcie „przedmościa rumuńskiego” oraz zajęcie w tym rejonie Lwowa i Tarnopola. Taka konwencja automatycznie zmieniła plany niemieckie wobec miasta. Wczesnym rankiem 19 września pierwsze radzieckie jednostki pancerne przybyły do wschodnich obrzeży miasta oraz na Łyczaków. Po krótkiej walce oddziały sowieckie zostały zepchnięte z powrotem. Jednak z dnia na dzień wojska sowieckie kończyły okrążenie miasta, dołączając tym samym do armii niemieckiej, oblegającej Lwów od zachodu i południa. Polskie pozycje obronne składały się głównie z umocnień polowych i barykad zbudowanych przez mieszkańców pod nadzorem inżynierów wojskowych. Generał Sikorski kazał zorganizować obronę zewnętrznej krawędzi miasta. Rankiem 19 września radzieccy przybyli wysłannicy i rozpoczęły się negocjacje z polskimi oficerami. Płk. Iwanow, dowódca brygady czołgów, poinformował posła polskiego pułkownika Bronisława Rakowskiego, że Armia Czerwona wkroczyła do Polski w celu ofensywy przeciwko Niemcom, i że priorytetem dla realizacji odepchnięcia Wehrmachtu od miasta jest konieczność zajęcia strategicznych miejsc w ścisłym centrum. Oczywiście był to tylko pretekst i jawne kłamstwo, jednak w obliczu rozkazu Naczelnego Wodza o nie podejmowaniu walki z żołnierzami radzieckimi, jeżeli to nie jest konieczne, sytuacja stawała się skomplikowana. Początkowo polski przedstawiciel mówił, że to niemożliwe ze względu na brak pełnomocnictw potrzebnych do podjęcia takiej decyzji. Warto wspomnieć, iż przez cały czas negocjacji, polskie władze były oszukiwane. Z rozkazu Hitlera o ewakuacji z 20 września, Rundstedt opuścił Lwów i przekazał go Rosjanom. Zaplanowany na 21 września atak XVIII Korpusu został odwołany, a sam oddział przygotowany, aby cofnąć się na linię rzek. 22 września generał Sikorski uznał,
że sytuacja jego sił jest beznadziejna. Rezerwy, zasoby ludzkie i sprzęt były wystarczające, ale pozostawało pytanie, czy dalsza walka osamotnionego miasta ma sens. Zachodni „sojusznicy” zawiedli, stolica wraz z resztą kraju upadała. Pozostawało więc tylko pytanie – komu oddać Lwów? Nie mając świadomości układów niemiecko-radzieckich postanowiono rozpocząć rozmowy o kapitulacji z Armią Czerwoną. Na mocy zawartych postanowień w Winnikach pod Lwowem przez gen. Władysława Langnera, Sowieci przyjęli polskie warunki w całości i bez dyskusji. Podpisano protokoły zgodnie, z którymi oficerowie mieli zagwarantowaną wolność osobistą i nietykalność własności oraz możliwość wyjazdu za granicę. Jednocześnie gen. W. Langner wydał “Rozkaz do wojska załogi Lwowa”, określający kolejność i sposób opuszczania miasta przez żołnierzy oraz “Rozkaz do żołnierzy” z podziękowaniem za obronę miasta i “Odezwę do mieszkańców”. Po ogłoszeniu informacji o poddaniu miasta Sowietom wielu szeregowych żołnierzy było zaskoczonych, ale nie doszło do większych incydentów, z wyłączeniem wtargnięcia do urzędu miasta celem wymuszenia dalszych walk. Polacy wychodzili ze Lwowa w kolumnach, oddzielnie oficerowie, a oddzielnie pozostali wojskowi. Za granicami miasta ich eskortowanie przejęli żołnierze sowieccy. Po dotarciu do Winnik polscy oficerowie nie zostali jednak zwolnieni, tylko wzięci do niewoli, z pogwałceniem umów. Podobnie jak pozostali oficerowie trafili do obozów jenieckich, a następnie zostali zdradziecko rozstrzelani (m. in. w lasach katyńskich). Jedynie nielicznym oficerom udało się zbiec. Ocena całości wydarzeń do dziś stanowi pewne kontrowersje, poczynając od przygotowań, poprzez obronę, na negocjacjach i poddaniu miasta kończąc. Albowiem już w Jałcie, Polska przy zielonym stole utraciła na dziesięciolecia, a być może i na zawsze polskość wschodnich obwodów. Co ciekawe, zachowana została (oczywiście z korektami) linia ustalona przez Ribbentropa i Mołotowa. Czyżby więc, mimo bycia w gronie zwycięzców, Polska została tylko substytutem ówczesnej III Rzeszy?
Wehikuł Czasu nr 14/2012
23
HISTORIE WSZELAKIE Bibliografia: M. Cieślewicz, E. Kozłowski, „Wrzesień w relacjach i wspomnieniach”, WMON 1989. „Encyklopedia II wojny światowej” pod red. Płk. Prof. Dr hab. K. Sobczaka, WMON 1975. W. Langner, „Ostatnie dni obrony Lwowa 1939”, Warszawa 1979. K. Ryś [Ryźiński], „Obrona Lwowa w roku 1939”, Palestyna 1943. A. Leinwald, „Obrona Lwowa we wrześniu 1939roku”-lwow.com.pl/rocznik/obrona39.html
Jan Planta
Tam gdzie czujesz się najbezpieczniej może dosięgnąć cię kula snajpera. Broń strzelców wyborowych II wojny światowej. Zapewne wielu z Czytelników zetknęło się ze słynną produkcją filmową pod tytułem ,,Wróg u bram”. Dla niewtajemniczonych zdradzam, że film ten ukazuje pojedynek dwóch snajperów - niemieckiego i rosyjskiego, osadzony w realiach zniszczonego przez wojnę Stalingradu. Jakkolwiek film ten jest typowym dla hoolywodzkich producentów podejściem do historii, to broń jaką posługiwali się bohaterowie filmu jest najzupełniej realna. Karabin snajperski był jedną z najskuteczniejszych broni indywidualnych ostatniego konfliktu światowego. Zanim przejdę do charakterystyki poszczególnych modeli, warto zadać sobie pytanie jak wyglądał typowy karabin snajperski? Otóż był to zazwyczaj standardowy karabin piechoty, wyposażony dodatkowo w celownik optyczny montowany (zależnie od modelu broni i celownika) na stałe bądź z możliwością demontażu. Sam celownik był w kształcie tulei lub rurki z rozszerzonymi końcami a w jego wnętrzu znajdował się system szkieł powiększających oraz nici celownicze zbiegające się pod kątem prostym i tworzące krzyż celowniczy lub trzy pręciki celownicze o zaostrzonych końcach, nie były one styczne do siebie więc centralne pole celownika było puste. Montaż optyki był podyktowany specyfiką walki snajperskiej, mającej za cel rażenie przeciwnika ze znacznej odległości.
24 Wehikuł Czasu nr 14/2012
Przyjrzyjmy się więc wybranym modelom broni snajperskiej produkowanej przez poszczególne strony konfliktu z lat 1939-1945. Bez wątpienia największe zasługi w zakresie tworzenia broni snajperskiej posiadają Niemcy. Już w trakcie I wojny światowej karabiny Mauser gew. 98, zwane potocznie ,,długimi karabinami” z zamontowanymi celownikami optycznymi siały postrach w okopach aliantów (Czytelnika zainteresowanego bronią strzelecką I wojny światowej odsyłam do mego artykułu o tej tematyce, opublikowanego w ,,Wehikule Czasu” nr 12 z marca 2011 roku). Wnioski, wyciągnięte z doświadczeń wielkiej wojny pozwoliły stworzyć w zakładach Mauserwerke w Oberndorfie kolejny model broni, jakim był Mauser 98k. Nieco skrócony ,,młodszy brat” gew. 98 kalibru 7,92 mm okazał się ogromnym sukcesem fabryki, a jego prototyp w styczniu 1934 roku przeszedł pomyślnie testy przed Urzędem Uzbrojenia Armii (Heereswaffenamt). Od tej pory Karabin Mauser 98k stał się przepisową bronią piechura tworzonego przez Hitlera Wehrmachtu. Sam model snajperski tej broni pojawił się już w latach 30. XX wieku, jednak dopiero po roku 1941 został użyty na masowa skalę w wojnie z ZSRR. Standartowo wyposażano Mausera w lunetę optyczną ZF-41 lub ZF42 produkcji (najczęściej) zakładów Zeissa w Jenie. Luneta mocowana była za pomocą szyny montażowej, przykręconej po lewej stronie komory zamkowej. Dzięki zagiętej rączce trzonu zamkowego nie modyfikowano konstrukcji broni, jednak zamontowany celownik uniemożliwiał ładowanie broni za pomocą tzw. łódki mieszczącej pięć sztuk nabojów. W lunecie była możliwość korygowania przybliżenia i ostrości za pomocą ruchomego okularu. Krzyż celowniczy był regulowany za pomocą dwóch śrub w zakresie pionu i poziomu. W warunkach testowych celny strzał oddawano nawet z odległości dwóch kilometrów. Kaliber 7,92 mm był na tyle skuteczny, że większość współczesnej broni myśliwskiej wyposażonej w optykę bazuje właśnie na systemie Mausera. Drugim karabinem niemieckim, wyposażonym w celownik optyczny, był samopowtarzalny G-43. Karabin ten kalibru 7,92 mm był
HISTORIE WSZELAKIE zasilany za pomocą magazynka mieszczącego dziecię nabojów i jako broń samopowtarzalna nie wymagał przeładowywania po każdym strzale. Jednakże na duża masę (ok 4,9 kg) , skomplikowaną budowę i błędy konstrukcyjne nigdy nie mógł konkurować z Mauserem o palmę pierwszeństwa w świecie broni wyborowej. Po agresji hitlerowskiej na Związek Radziecki, władze ZSRR zdecydowały się na formowanie w Armii Czerwonej oddziałów snajperskich w których walczyli zarówno mężczyźni jak i kobiety. Jednakże ich historia jest na tyle obszerna, że zachęcam Czytelnika do zapoznania się z literatura tego tematu, bowiem nie jest on centralnym punktem mego artykułu. Radzieckich snajperów wyposażano w karabin kalibru 7,62mm systemu Mosina wzór 1891/30 (w literaturze spotyka się także nazwę Mosin-Nagant 91/30). Już w latach 30. XX wieku wprowadzono modyfikacje umożliwiające stosowanie tej broni dla strzelców wyborowych. Modyfikacje owe polegały na frezowaniu elementów kolby drewnianej pod mocowanie celownika oraz zagięciu ku dołowi pod kątem 90 stopni dotychczas prostej rączki trzonu zamkowego. Celownik optyczny mocowany był po lewej stronie komory zamkowej na szynie montażowej, regulacja przyrządów celowniczych w formie trzech pręcików o zaostrzonych końcach odbywała się za pomocą dwóch pokręteł z naniesioną na nie podziałką cyfrową. Stosowano dwa wzory celowników: PU oraz PY różniące się szczegółami mocowania lunety. Snajperski Mosin celnością dorównywał Mauserowi i stał się cennym trofeum wojennym żołnierzy niemieckich walczących na froncie wschodnim, liczne fotografie z okresu walk o Monte Cassino oraz inwazji w Normandii wskazują, że Niemcy nawet po przerzuceniu ich z frontu wschodniego nadal używali zdobycznej ,,radzieckiej myśli technicznej” jaką był karabin Mosin w wersji wyborowej. Zachodni sojusznicy ZSRR również wyposażali swych strzelców w doskonałą broń snajperską. Brytyjski Lee-Enfield wzór 1914 kalibru 7,71mm został wyposażony w lunetę snajperską mocowaną nieco z boku komory zamkowej a nie centralnie nad nią
jak w poprzednio opisywanych modelach broni. Podyktowane to było pojemnym magazynkiem broni (mieścił on 10 nabojów) oraz charakterystycznym ruchem zamka przy przeładowywaniu. Według relacji wojennych, wyćwiczony strzelec wyborowy potrafił przeładowywać Enfielda tylko za pomocą kciuka a nie ruchem całego nadgarstka. Szybkostrzelność była nieraz tak duża, że przeciwnik początkowo sądził iż dostał się pod ogień broni automatycznej co miało zna-czenie psychologiczne. Brytyjczycy nie wykorzystywali jednak snajperów w znacznych ilościach, powierzano im zadania specjalne oraz osłonowe, jednak karabin LeeEnfield swą specyfiką zasłużył na poczesne miejsce w historii rozwoju broni palnej. Amerykanie wykorzystali również pewien karabin piechoty, dzięki czemu otrzymał on ,,drugie życie” jako broń snajperska. Mowa tu o karabinie Springfield wzór 1903 kalibru 7,62mm. Karabin ten w swej pierwotnej wersji, bez optyki, był sukcesywnie wycofywany z wyposażenia armii USA na rzecz samopowtarzalnego karabinu M-1 Garand. Po przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do wojny na Pacyfiku i w Europie, zdecydowano się wykorzystać Springfielda jako broń snajperską. Broni nie modyfikowano w znaczący sposób, dodawano tylko lunetę przy komorze zamkowej i odpowiednio kalibrowano celność broni. Ze względu na specyfikę walk z Japończykami oraz walk na terenie Francji, gdzie wąskie uliczki miast i miasteczek oraz tereny francuskiej prowincji były idealne do zaciekłego oporu, snajperzy nieraz likwidowali pułapki zastawione na nacierająca piechotę, bądź snajpera wrogiej armii. Zyskał on ogromne uznanie wśród żołnierzy amerykańskich, a sprawne modele tej broni na rynku kolekcjonerskim uzyskują obecnie znaczne ceny. Ostatnim modelem, który postaram się przybliżyć Czytelnikowi, będzie standardowy karabin Cesarskiej Armii Japońskiej. Jest to oczywiście słynna Arisaka wzór 1905 kalibru 6,5mm. Konstrukcja tej broni bazuje na systemie niemieckiego Mausera, mieści 5 naboi w swym magazynku, a sama konstrukcja zamka została dostosowana do wy-
Wehikuł Czasu nr 14/2012
25
HISTORIE WSZELAKIE mogów armii japońskiej (min. Prosta rączka trzonu zamkowego). Mocowanie optyki było podobne jak w Lee- Enfieldzie, z boku komory zamkowej a to z racji prostej raczki trzonu zamkowego. Japońscy snajperzy opanowali do mistrzostwa sztukę kamuflażu, zarówno w azjatyckiej dżungli jak i w rejonie wysp Pacyfiku. Ich celne strzały spędzały sen z powiek żołnierzy amerykańskich, bowiem snajper nie tylko kamuflował się. Lecz także był szkolony do walki za linią wroga. Fanatyczne wręcz oddanie Japończyków spowodowało, że należeli do najbardziej nieustępliwych strzelców II wojny światowej. Po zakończeniu działań wojennych, wszystkie doświadczenia bojowe posłużyły tworzeniu coraz to precyzyjniejszych i zarazem śmiercionośnych karabinów wyborowych. Na współczesnym polu walki snajper ze swą bronią są precyzyjną maszyną do zabijania. Nie należy tez zapominać o aspekcie psychiki snajpera. Zarówno dawniej jak i obecnie snajper w swym celowniku widzi dokładnie swą ofiarę, niczym doświadczony drapieżnik. Walka zyskuje więc na indywidualności, każdy ruch, wyraz twarzy i zachowanie potencjalnego celu jest śledzone przez snajpera, który nie ma prawa zawahać się, bowiem od szybkości naciskanego spustu zależy jego życie i powodzenie misji z jaką został wysłany. Dzięki doświadczeniom II wojny światowej historia strzelectwa wyborowego rozwija się nadal, a broń jaką władają współcześni snajperzy jest szybsza i celniejsza, jednak jej przodkowie nawet współcześnie są uznawani za najlepsze konstrukcje broni palnej w historii wojskowości. Bibliografia: Ball R., “Mauser Military Rifles of the World”, Londyn 2007. Głębowicz W., Matuszewski R., Nowakowski T., „Indywidualna broń strzelecka II wojny światowej”, Warszawa 2010. Pegler M., „Dzieje snajperów od roku 1914 do czasów najnowszych”, Warszawa 2009. Saiz A., „Deutsche Soldaten. Mundury, wyposażenie i osobiste przedmioty żołnierza niemieckiego 1939-1945”, Warszawa 2009.
26 Wehikuł Czasu nr 14/2012
Dawid Reszka II rok politologii, UJ
CIA – niedokończona historia Instytucje wywiadowcze, których działalność jest w całości lub częściowo utajniona zawsze wzbudzały emocje i stanowiły spiritus movens wszelkiego rodzaju teorii spiskowych. Jednej z takich struktur chciałbym poświęcić chwilę uwagi i rozpatrzyć kwestię, które z historii na jej temat są prawdziwe. Instytucją tą jest, przez jednych przedstawiana jako uosobienie bohaterstwa, przez innych jako stojąca ponad prawem zbrodnicza formacja zbrojna, Central Investigation Agency – Centralna Agencja Wywiadowcza. Ta jedna z najważniejszych agencji rządowych Stanów Zjednoczonych, założona została w 1947 roku, a siedzibę swą znalazła w Langley w stanie Wirginia. Według wielu komentatorów i ekspertów jest to jedna z najlepszych i najbogatszych agencji wywiadowczych na świecie. Jej zadaniem jest pozyskiwanie informacji przydatnych w prowadzeniu bieżącej polityki swojego państwa, w tym przypadku – polityki rządu USA, ze szczególnym uwzględnieniem tych informacji, które mają znaczenie dla bezpieczeństwa narodowego. Zadanie to nabiera szczególnego znaczenia, biorąc pod uwagę fakt, że USA stanowią obecnie jedyne niekwestionowane mocarstwo uniwersalne, którego interesy obejmują całą kulę ziemską. Między innymi w związku z tym CIA nie jest tylko biurokratycznym molochem, piramidą informatyczną skupiającą najlepszych na świecie analityków i ekspertów we wszelkich możliwych dziedzinach, ale prowadzi aktywną politykę i zrzesza licznych współpracowników USA na całym globie. Pracownicy „Firmy” (jak personel CIA określa swoją agencję) podejmowali w przeszłości działania na granicy prawa zarówno wewnętrznego, jak i międzynarodowego, a nawet bezceremonialnie łamali je chociażby, prowadząc operacje będące w istocie interwencjami w sprawy wewnętrzne innych państw (w tym: inspirowali przewroty, zamachy stanu). Jedną z takich akcji była operacja „MKULTRA” (według nie-
HISTORIE WSZELAKIE których publicystów zajmujących się historią CIA „Ultra”). Projekt ten został osobiście zatwierdzony w 1952 r., przez szefa CIA Allana Dullesa. Dotyczył zbadania możliwości sterowania ludzkimi umysłami za pomocą aplikowania ludziom różnego rodzaju środków chemicznych, heroiny, amfetaminy i narkotyku popularnego w latach 70-tych XX wieku, m.in. wśród hippisów, LSD. „MKULTRA” wywodziła się z wcześniejszych programów („ARTICHOKE”, ”CHATTER”), przy których zatrudnieni byli naukowcy, wcześniej zaangażowani do programów naukowych lub pseudonaukowych III Rzeszy, a którzy jako specjaliści znaleźli faktyczny, choć nieoficjalny azyl pod skrzydłami rządu USA. Głównym punktem programu było podawanie, nieświadomym tego ludziom, narkotyków. Narkotyki takie jak LSD początkowo podawane były pracownikom służby wywiadu i żołnierzom z różnych jednostek. Po zaaplikowaniu narkotyku sprawdzano zdolności bojową, logicznego myślenia i podatność na manipulację. Jednakże testy na pracownikach państwowych przestały zadowalać osoby odpowiedzialne za projekt. Według niektórych, przez około dwie dekady narkotyki podawane były także wybranym i nieświadomym tego, obywatelom USA oraz Kanady. Znane są przypadki podawania LSD amerykańskim prostytutkom. Wiele ofiar na skutek eksperymentu CIA miało problemy zdrowotne (w tym psychiczne) lub popełniło samobójstwo. Wymienić tu można np. przypadek Franka Olsona, cywilnego pracownika armii, który podczas halucynacji wyskoczył z hotelowego okna uważając, że jest samolotem. Fanaberie naukowców i wysoko postawionych osób w wojsku nie kończyły się jednak na samych narkotykach. Przy pomocy psychiatrów działających dla CIA lub przez nią zwerbowanych, sprawdzano możliwość wymazywania osobowości, a później wprowadzania jej na nowo w dowolnej formie i zmodyfikowanej treści. Duże osiągnięcia na tym polu odniósł Donald Cameron, psychiatra, który pacjentów z drobnymi i niegroźnymi zaburzeniami poddawał kuracji lekami paraliżującymi, śpiączką farmakologiczną, czy elektrowstrząsami, co prowadziło do nieodwracalnych zmian psychosomatycznych
i kalectwa. Mimo, że CIA przeznaczyło na ten projekt miliony dolarów była to jedna z tańszych inicjatyw w historii agencji, a na pewno jedna z najbardziej tajnych. Tajna do tego stopnia, że w 1973 roku ówczesny szef wywiadu Richard Helms rozkazał zniszczyć wszelką dokumentację na temat „MKULTRA”, w skutek czego jedyne informacje dostępne na temat tej operacji pochodzą ze wspomnień osób w niej uczestniczących, przecieków, których prawdziwość można poddawać w wątpliwość oraz nielicznych ocalałych dokumentów. MKULTRA była inicjatywą, której ewentualne powodzenie wykorzystane miało zostać przede wszystkim w polityce zagranicznej. Inną naturę miał drugi z projektów, które chciałbym przestawić. Od chwili, gdy w 1956 roku na Kubie władzę przejął Fidel Castro, aż do 2008 roku, gdy władzę przejął jego brat Raul, przywódca kubańskiej rewolucji był na celowniku CIA. Projekt „Mongoose” był programem propagandowym i sabotażowym mającym na celu wywołanie buntu na wyspie oraz odsunięcia Castro od władzy. Administracja USA miała na celu utworzenie nowego kubańskiego rządu, zdolnego do współpracy z władzami Stanów Zjednoczonych i nie pozostającego w sojuszu politycznym i militarnym z ZSRR. 10 marca 1960 roku na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego pod przewodnictwem ówczesnego prezydenta USA Dwighta Eisenhowera, poświęconemu m.in. sprawom kubańskim, postawiono tezę, w czym znaczącą rolę odegrali pracownicy CIA, iż nie wystarczy usunięcie samego Fidela, lecz trzeba również pozbyć się najbliższych osób z jego otoczenia. Szef CIA, wspomniany wcześniej Allan Dulles, jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci amerykańskich służb, otworzył bramy do, nie całkiem etycznych i legalnych metod pozbycia się dyktatora. Agencja zapłaciła kubańskiej mafii około 150 000 dolarów za usunięcie przywódcy kubańskiej rewolucji. Osoby zaangażowane w tę operację charakteryzowały się niesamowitą wyobraźnią i fantazją. Jeden z pomysłów na likwidację „kubańskiego problemu” polegał na podmienieniu ulubionych cygar Fidela na specjalne, eksplodujące cygara, które po odpaleniu zamieniłyby głowę Castro w nicość. Kolejny
Wehikuł Czasu nr 14/2012
27
HISTORIE WSZELAKIE projekt obejmował eksplodujące małże, podczas nurkowania przez F. Castro, muszle znajdujące się pod wodą miały wybuchać. Prezent pod postacią skażonego kombinezonu do nurkowania, zanieczyszczenie aparatu tlenowego prątkami gruźlicy, skażenie chusteczek higienicznych środkami chemicznymi, zatrucie kawy czy herbaty, śmiercionośne pióro wieczne, albo śmiercionośny pucharek lodów to jedne z wielu pomysłów na pozbycie się starszego z braci Castro. Fabian Escalante, który pełnił przez wiele lat funkcję ochroniarza Fidela przyznał, że na osobę dyktatora przeprowadzono…638 nieudanych, odrębnych zamachów. Próby pozbycia się Castro doprowadziły w pewnym momencie do tego, iż dziennikarzom przeprowadzającym wywiady telewizyjne z dyktatorem kazano przed rozpoczęciem nagrań rozkręcać kamery, gdyż mógł w nich być ukryty karabin maszynowy lub pistolet. Wszystkie pomysły zabicia Fidela nie udały się, a sam Castro szczyci się liczbą przeprowadzonych na niego nieudanych zamachów. CIA osiągnęła skutek odwrotny do zamierzonego. Jej wymyślne i nieudane akcje przyczyniły się do utrwalenia legendy dyktatora jako kogoś niesamowitego, zdolnego oszukać przeznaczenie i zawsze wyprzedzającego „wrogów ludu” o krok. Już nie tylko Lenin miał być wiecznie żywy. CIA jest jedną z najlepszych agencji wywiadowczych na świecie, jednakże poza poważnymi operacjami, udanymi akcjami wywiadowczymi jej honor splamiony jest absurdalnymi pomysłami, na które rząd amerykański wydał miliony dolarów, a których efekty były albo pozorne, albo żenujące, czy wręcz katastrofalne w skutkach. CIA ma na swoim sumieniu wiele grzechów, w latach 1946-1948 agencja sponsorowała przeprowadzanie badań medycznych na pacjentach szpitali psychiatrycznych w Gwatemali. Wiele osób bez swojej zgody i wiedzy, zarażonych zostało rzeżączką i syfilisem, za co dopiero niedawno Hilary Clinton przeprosiła Gwatemalczyków. Badania nad telepatią trwały 20 lat, kosztowały około 20 milionów dolarów, a „psychotroniczni szpiedzy”, duma CIA, mylili się w ponad 80% przypadków. Jednakże według byłego szefa CIA Stansfielda Turnera:
28 Wehikuł Czasu nr 14/2012
„żaden oficer wywiadu nie może zlekceważyć niczego, co może okazać się potencjalnym źródłem wartościowych informacji.” Bibliografia: 1. Shackley Ted, „Tajemnice CIA. Wspomnienia szpiega wszech czasów”, Warszawa 2008. 2. Weiner Tim, „Dziedzictwo popiołów. Historia CIA”, Poznań 2009. 3. Jeffreys-Jones Rhordi, „FBI. Historia”, Kraków 2009. 4. Larecki Jan, „Wielki leksykon służb specjalnych świata”, Warszawa 2007.
Jakub Rosiek
Zamek na weekend Część II/III OLSZTYN Kolejnym Orlim Gniazdem wyrastającym ze skalistego wzgórza Jury jest zamek królewski w Olsztynie. W czasach swej świetności składał się z pięciu części, których zarys widoczny jest do dzisiaj: dwóch podzamczy oraz zamków dolnego, środkowego i górnego. Swoim urokiem oddziaływał na takich dramatopisarzy czy poetów doby romantyzmu, jak Aleksander Fredro czy Władysław Sy-rokomla. Przedstawiali oni w swoich dziełach tragiczną postać starosty olsztyńskiego Kac-pra Karlińskiego – obrońcy zamku przed najazdem arcyksięcia Maksymiliana Habsburga – gotowego na poświęcenie życia swego własnego syna, użytego jako żywa tarcza. Warownię wzniesiono w miejscu wcześniejszego grodu (do dziś zachowały się wyraźne pozostałości po wałach) na przełomie XIII/XIV w. W połowie XIV w. rozbudowano ją z inicjatywy Kazimierza Wielkiego w celu lepszej ochrony pogranicza śląsko-małopolskiego. Od początku XV w. zamek był siedzibą starostwa niegrodowego i posiadał stałą załogę wojskową. Na jego terenie podziwiać możemy szczątki murów obwodowych, ruiny budynków mieszkalnych i gospodarczych, ścian kurtynowych oraz wieże. Posiadał je aż cztery, choć zachowały się tylko dwie. Nie dotrwała do
HISTORIA Z BLISKA naszych czasów wieża bramna wyposażona w most zwodzony, przez którą można było dostać się na zamek od strony zachodniej (drugi wjazd prowadził od wschodu, przez pierwotne podzamcze), a po baszcie, górującej nad terenem od tej strony, pozostały tylko niewielkie ruiny. Istnieją jednak dwie pozostałe wieże rozmieszczone na przeciwległych krańcach budowli. Wyższa z nich, znajdująca się pomiędzy zamkiem środkowym a górnym służyła, poza celami obronnymi, jako więzienie. W niej to, z królewskiego rozkazu, zagłodzono na śmierć spiskującego wobec władcy wojewodę poznańskiego Maćka Borkowica. W przekroju ma ona kształt cylindryczny, który w najwyższych partiach zmienia się w ośmiokątny. Ta jej część zbudowana została z zendrówki, czyli przepalonej na ciemny kolor cegły. Jest to charakterystyczny element budownictwa czasów Kazimierza Wielkiego (zachowany również na zamku w Chęcinach). W południowej części podzamcza, na skalnym wzniesieniu, usytuowana jest druga z zachowanych, czworoboczna wieża. Zwana bywa także „starościńską”, a jej ściany osiągają niespotykane w naszym kraju grubości, bo aż 4,6 m. Wykorzystywana jest obecnie jako punkt widokowy, z którego podziwiać można nieodległą Częstochowę oraz sąsiednie, porośnięte lasem wzgórza. Przy dobrej pogodzie i pomocy zamontowanej lornety widać z niej podobno wieże zamku chęcińskiego. Konstrukcję zamku w Olsztynie włączono nie tylko w wapienne ostańce, ale i jaskinie, przez co jest on zaliczany do grupy zamków jaskiniowych. Pieczary, o których mowa jesteśmy w stanie zlokalizować bez trudu, podobnie jak wykute w skale piwnice. Chodząc po ruinach zamku należy zachować szczególną ostrożność, gdyż ścieżki w niektórych miejscach są mocno wyślizgane. Wielce pomocne okazują się zamontowane tu poręcze. Wstęp na ruiny jest odpłatny (wyłączając okres zimy). By dostać się na ruiny docieramy najpierw do Częstochowy, skąd autobusem kursowym jadącym w stronę Olsztyna lub komunikacją miejską (linie nr 58, 59, 67 kursujące z ul. Piłsudskiego, tuż za dworcem PKP) docieramy na olsztyński ryneczek.
Stamtąd wiedzie już prosta droga do widocznego wzgórza zamkowego (ok. 5 min. marszu). Będąc w Częstochowie, możemy przy okazji zwiedzić klasztor i fortyfikacje Jasnej Góry (za wejście na niezwykle cenne ekspozycje pobierane są jedynie dobrowolne datki, wstęp na wieżę możliwy jest od kwietnia do października), czy jedyne w Polsce muzeum produkcji zapałek. BĘDZIN Zamek ten powstał w 1. poł. XIV w. na reliktach wczesnośredniowiecznego grodu, którego budowę datuje się na wiek IX. Położony na wysokiej skarpie, na lewym brzegu Czarnej Przemszy był ważnym ogniwem systemu obronnego zachodniej granicy Polski przed najazdami ze strony Śląska i Czech. Strzegł również biegnących tędy szlaków handlowych – lądowych i wodnych, m.in. traktu ze Śląska do Krakowa. Wraz z przyległą do niego osadą, która w 1358 r. otrzymała prawa miejskie, był świadkiem wielu ważnych w dziejach Rzeczypospolitej wydarzeń. W 1364 r. gościł w nim cesarz niemiecki i król czeski Karol IV, a w 1589 r. podpisano tu „pakty będzińskobytomskie”, w których arcyksiążę Maksymilian III Habsburg, w zamian za odzyskanie wolności, zrzekał się praw do tronu polskiego. W zamku bawili także królowie polscy: Henryk Walezy, Jan III Sobieski, August II, czy Stanisław August Poniatowski. Swój obecny wygląd zawdzięcza XIXwiecznej przebudowie w duchu romantyzmu i powojennej rekonstrukcji. Podziwiać możemy czworoboczną wieżę, budynek mieszkalny oraz okrągłą basztę – stołp. Budynki te otoczone są podwójnym murem i stanowią zamek górny. Od strony zachodniej (w kierunku Czarnej Przemszy) przylegało do niego przedzamcze z basztą i wieżą bramną wyposażoną w most zwodzony. Nie zostało ono odbudowane, jednak zachowały się fragmenty okalającego je muru oraz baszty, przez co możliwe jest odtworzenie zarysu zamku dolnego. Cała budowla sprzężona była z murami miejskimi. Widoczną tego pozostałością są arkady biegnące w kierunku kościoła parafialnego. Oczywiście w miejscu tym znajdował się daw-
Wehikuł Czasu nr 14/2012
29
HISTORIA Z BLISKA niej mur obronny, tyle że w toku rekonstruowania postanowiono nadać mu taki właśnie wygląd. Ciekawostką są pozostałości po ganku, znajdującym się tuż obok arkad, pełniącym swego czasu funkcję zamkowej latryny. Oglądając fotografie będzińskiego zamku odnosi się wrażenie, że jest to budowla monumentalna. Szczerze mówiąc, byłem trochę zaskoczony jego faktycznymi rozmiarami. Niemniej jednak, jest to wspaniały zabytek architektury fortyfikacyjnej, posiadający ze względu na swą bryłę i surową formę wielki urok. Do zamku możemy dotrzeć autobusem jadącym z Krakowa bezpośrednio przez Będzin (choć kursy takie są dość rzadkie) – wówczas z dworca w Będzinie udajemy się na zamek pieszo (odległość ok. 1 km), lub docierając koleją, względnie busem do Katowic, z których do Będzina zabierze nas autobus komunikacji miejskiej (przystanek, na którym wysiadamy znajduje się tuż przed zamkiem). W jego wnętrzu funkcjonuje oddział Muzeum Zagłębia, które pod swoją pieczą ma także barokowo – klasycystyczny pałac Mieroszewskich w Będzinie-Gzichowie. Wstęp do komnat jest zatem odpłatny. Prezentowana jest w nich wystawa przedstawiająca historię zamku i miasta oraz bogata ekspozycja militariów różnych epok (do perełek należy chociażby oryginalna kula łańcuchowa). Od kwietnia do października udostępniana jest dla zwiedzających także baszta. Stanowi ona punkt widokowy, choć dziś panorama rozciągająca się z jej wierzchołka obejmuje już jedynie zabudowania konurbacji śląskiej. Nocą zamek jest pięknie iluminowany. DĘBNO Jest to jeden z niewielu późnogotyckich zamków wykorzystywanych nieprzerwanie do dnia dzisiejszego. Zapewne to właśnie sprawiło, że zachował się on w doskonałym stanie, choć wiadomo, iż zmienił się charakter pełnionych przez niego funkcji. Pierwotnie istniał w tym miejscu drewniano-ziemny gród na planie owalu wzniesiony przez członków rodu Gryfitów w 2. poł. XIII w. Przeszedł on następnie w posiadanie rodu Pobogów, a około połowy XIV w. znalazł
30 Wehikuł Czasu nr 14/2012
się w rękach Odrowążów. Reprezentant tego bardzo wpływowego wówczas rodu – Jakub zwany „Dębińskim” lub po prostu Jakubem z Dębna – kasztelan krakowski i kanclerz wielki koronny – wzniósł tutaj, przed rokiem 1480, murowaną z kamienia i cegły rezydencję. Aby się do niej dostać musimy najpierw pokonać drewniany most (swego czasu zwodzony) przerzucony przez głęboką fosę oddzielającą wał zewnętrzny od właściwego założenia. Po drodze mijamy relikty dawnego budynku bramnego. Zasadnicza budowla zamku nie zmieniła się prawie w ogóle od czasów Jakuba. Składała się wówczas z trzech oddzielnych budynków (pełniących funkcje mieszkalne, gospodarcze i reprezentacyjne) skupionych wokół prostokątnego dziedzińca oraz ściany kurtynowej z wejściem i wartownią. Nosiła pewne nowatorskie cechy jak na tamten okres. Rezygnacja z silnych umocnień obronnych, dbałość o dekoracyjną formę elewacji, podkreślenie funkcji mieszkalnych zapowiadały już budownictwo renesansowe. To właśnie stanowi o niezwykłym uroku tej otoczonej jesionowymi alejami budowli. W 1. poł. XVII w., gdy zamkiem władali Tarłowie przedłużono jedynie budynek wartowni oraz połączono budynki: południowy i zachodni, wznosząc między nimi skarbiec. Do budynku wschodniego, do roku 1777, przylegała wieloboczna kaplica wyburzona na polecenie Macieja Lanckorońskiego – jednego z kolejnych właścicieli zamku. Jej obrys stanowił podstawę tarasu istniejącego w tym miejscu do dzisiaj. W 1831 r. ówcześni rezydenci zamku – Spławscy udzielali w zamkowych komnatach schronienia pokonanym powstańcom listopadowym. Na fasadzie zamku, oczyszczonej z szesnastowiecznego tynku, podziwiać możemy piękne detale kamieniarskie (szczególnie te umiejscowione na dwóch wykuszach), czy tak znamienne dla budownictwa późnego gotyku zdobienie ceglanych ścian tzw. „rombem skośnym”, czyli wzorem układanym z zendrówki. Dziedziniec zamkowy, na którym znajduje się studnia, ciągle wybrukowany jest „kocimi łbami”. Zamek posiada dwie ośmioboczne
HISTORIA Z BLISKA baszty o okrągłych stopach, umieszczone w narożach budynku zachodniego. Pełnił on funkcje głównie reprezentacyjne, o czym świadczyć może chociażby wielkich rozmiarów komnata zwana „koncertową”. Jak na budowlę o tak starym rodowodzie przystało, nie może obejść się bez mrożącej krew w żyłach legendy. Opowiada ona o pięknej córce jednego z Tarłów, właścicielce złotych warkoczy, która zakochała się w biednym dworzaninie i złożyła mu śluby wierności. Odmówiła swemu ojcu wyjścia za mąż za bogatego szlachcica, przez co została żywcem zamurowana w jednej z baszt wraz z posagiem. Na początku XX wieku faktycznie odnaleziono w tym miejscu szkielet oraz złoty warkocz, jednak rezolutny ojciec poskąpił chyba posagu, gdyż żadnego skarbu nie było. Sam warkocz można było oglądać jeszcze w czasach międzywojennych, zaginął on w czasie II wojny światowej. Zamek położony jest w bezpośrednim sąsiedztwie drogi krajowej nr 4 łączącej na tym odcinku Kraków z Tarnowem. Dojechać do niego możemy, udając się pociągiem lub autobusem do Brzeska, skąd dalej zawiezie nas bus komunikacji lokalnej (dalszą podróż możemy także kontynuować rowerem) lub bezpośrednim autobusem z dworca głównego w Krakowie, który jednak kursuje w obie strony tylko raz dziennie. Obecnie w zamku funkcjonuje oddział Muzeum Okręgowego w Tarnowie. W zrekonstruowanych pomieszczeniach podziwiać można, m.in. zabytkowe umeblowanie, oryginalną biblię przekładu Jakuba Wujka, czy wyposażenie kuchni i sali tortur. Warty odwiedzenia jest także kościół parafialny w Dębnie, znajdujący się nieopodal zamku, Ta późnogotycka budowla swoje istnienie za-wdzięcza również fundacji Jakuba z Dębna. Doroczną imprezą przyciągającą członków bractw rycerskich oraz sympatyków epoki jest Turniej o Złoty Warkocz Tarłówny odbywający się przed zamkiem we wrześniu. Sprostowanie: W poprzednim numerze „Wehikułu Czasu” omyłkowo umieszczono fotografię zamku w Będzinie, zamiast zamku w Rudnie. Z tego względu w tym numerze publikujemy fotografię tego drugiego. Za pomyłkę przepraszamy. Redakcja WCz.
Fot.1 – zamek w Rudnie
Fot.2 - zamek w Będzinie
Fot.3 – zamek w Olsztynie
Fot.4 – zamek w Dębnie
Wehikuł Czasu nr 14/2012
31
HISTORIA Z BLISKA Jakub Łukasiński
Tysiącletni ołtarz „Gdyby Rzym nie był Rzymem, to Kraków byłby Rzymem”. Te słowa legata papieskiego Mucante doskonale obrazują charakter Krakowa. Miasto pełne kościołów, w których odbijają się wszystkie epoki – od najstarszych świątyń w postaci kościoła Najświętszego Salwatora, aż po całkiem współczesny kościół św. Jadwigi Królowej na Krowodrzy. Mało, który jednak, skrywa w swoim wnętrzu przedmioty takiej urody, jakim jest Ołtarz Mariacki. Przyjrzyjmy się temu arcydziełu gotyckiej snycerki. W połowie XV wieku Kościół Mariacki dotknęła straszna katastrofa. Runęło sklepienie w prezbiterium grzebiąc pod sobą między innymi ołtarz. Rada Miasta, która sprawowała opiekę nad świątynią szybko przystąpiła do odbudowy jednocześnie myśląc o ołtarzu. Nie mógł on być skromny. Miał dorównywać rozmachem i poziomem artystycznym wnętrzu, miał z nim współgrać. Rozpoczęto poszukiwania artysty, który by się tym zajął. Wybór padł na młodego norymberskiego rzeźbiarza, Wita Stwosza. Przybył do Krakowa w połowie lat siedemdziesiątych XV wieku i zaprezentował swoje umiejętności. Powierzono mu to trudne zadanie, które realizował przez dwanaście lat. Ołtarz przez około trzysta lat zdobił wnętrze kościoła. W XVIII wieku ówczesny proboszcz parafii, ksiądz infułat Jacek Łopacki, przystąpił do barokizacji wnętrza świątyni. Owoc rąk mistrza Wita miał zostać usunięty. Ksiądz zmarł jednak zanim zrealizował swoje zamierzenia do końca, toteż ołtarz szczęśliwie przetrwał do XX wieku, kiedy to znów zawisło nad nim niebezpieczeństwo. Nadszedł rok 1939. Kilka tygodni przed wybuchem wojny, kiedy pewne było, że nie da się jej uniknąć, profesor Karol Estreicher postanowił wywieźć ten jeden z najcenniejszych krakowskich zabytków. Zdemontowano go (przypadkiem profesor znalazł na strychu kościoła mechanizm, przy pomocy którego ustawiono figury w XV wieku) i wywieziono do Sandomierza. Niemcy jednak odnaleźli go i zabrali do Rzeszy. Przez okres
32 Wehikuł Czasu nr 14/2012
II wojny światowej nie było wiadomo, gdzie on się znajduje. W 1945 r. został odnaleziony w Norymberdze. Mógł powrócić do Krakowa. Tak też się stało, jednak z racji sytuacji politycznej, w jakiej znalazł się nasz kraj, jego miejscem docelowym nie była Fara Mariacka, a katedra na Wawelu. Tam przeszedł niezbędną renowację i konserwację. W połowie lat pięćdziesiątych mógł już powrócić na swoje właściwe miejsce i stoi tam po dzień dzisiejszy. Ołtarz jest pentaptykiem, co znaczy, że oprócz głównej szafy posiada jeszcze dwie pary skrzydeł – jedną ruchomą i jedną nie. Wymiary 11x13 metrów powodują, że zajmuje niemal całą ścianę prezbiterium. Tłem dla niego są gotyckie, pochodzące z XIV wieku witraże. W predelli (część bezpośrednio pod szafą ołtarza) przedstawia Drzewo Jessego, czyli rodowód Jezusa. Skrzydła prezentują sceny z życia Chrystusa i Maryi. Na otwartych jest sześć kwater z płaskorzeźbami ukazującymi wydarzenia od zwiastowania po zesłanie Ducha Św. Natomiast na zamkniętych od spotkania śś. Joachima i Anny w Złotej Bramie do Jezusa zmartwychwstałego ukazującego się św. Marii Magdalenie. W szafie głównej mamy scenę śmierci Marii, którą otaczają apostołowie, powyżej wniebowzięcie, któremu towarzyszą święci oraz aniołowie, zaś w zwieńczeniu koronację flankowaną przez św. Stanisława i św. Wojciecha. Inspiracją dla Wita Stwosza była między innymi „Złota Legenda” Jakuba z Voraginy. Zgodnie jej z tekstem anioł zapowiedział Maryi dzień i godzinę śmierci. Matka Boża miała trzy życzenia – chciała, by obecny był Chrystus, by przybyli apostołowie i by nie zobaczyła Szatana. U mistrza Wita Maria zasypia na rękach Jakuba starszego. Towarzyszą jej wszyscy uczniowie jej syna. Na jej twarzy nie widać cierpienia, zaś na licach apostołów rysuje się głęboki żal po stracie najpierw ich nauczyciela, a potem jego matki. Jest na nim przedstawiona cała historia zbawienia. Słuszność miał Konstanty Ildefons Gałczyński określając ołtarz jako „Biblię z lipowego drewna”. Plecy kwater wykonano z modrzewia, szafę z dębu, zaś figury w niej są lipowe. Mówi
HISTORIA Z BLISKA się, że ołtarz ma tysiąc lat. To dlatego, że lipy wykorzystana przez Stwosza miały pięćset lat, kiedy zostały ścięte. Figury są wielkości nadnaturalnej – niektóre mają około trzech metrów wysokości. Ołtarzem Mariackim zajmowali się nie tylko historycy sztuki, ale też między innymi lekarze i botanicy. Ci pierwsi odkryli wśród przedstawionych ludzi objawy różnych chorób, w tym też kiły. Ci drudzy zajęli się roślinami, jakie można znaleźć na kwaterach. Wszystko to dowodzi niezwykłej pieczołowitości i szczegółowości wykonania dzieła. Z ołtarzem wiąże się też historia żółtej ciżemki znalezionej za nim podczas prac konserwatorskich. Według legendy należała do ubogiego chłopca, który posiadał talent rzeźbiarski. Dostrzeżono to i oddano go na nauki do samego Wita Stwosza. Żółte trzewiki otrzymał od samego króla Kazimierza Jagiellończyka. W dniu odsłonięcia ołtarza dostrzeżono, że jedna z figurek nie ma pastorału, więc chłopiec wspiął się, żeby naprawić niedopatrzenie i wtedy właśnie zgubił but. Czy było tak naprawdę? Nie wiadomo. Słowami ciężko jest oddać wrażenie, jakie ołtarz wywiera na widzu. Niesamowita ilość detali, współgrające ze sobą barwy, maestria wykonania, rozmach iście epicki. Wszystko to składa się na dzieło będące jednym z najlepszych epoki gotyku nie tylko na ziemiach polskich, ale też Europy. Chcąc obejrzeć wszystkie sceny należy przyjść do kościoła przed południem. Około godziny dwunastej następuje uroczyste otwarcie skrzydeł. Przy odrobinie szczęścia usłyszy się grający z wieży hejnał. Wszystko to tworzy niesamowitą atmosferę panującą wewnątrz Kościoła Mariackiego. Bibliografia: Bujak Adam, Rożek Michał, „Kościół Mariacki w Krakowie”, Warszawa 1987. Chrzanowski Tadeusz, „Ołtarz Mariacki Wita Stwosza”, Warszawa 1985. Kalisiewicz Dariusz (red.), „Encyklopedia Krakowa”, Warszawa - Kraków 2000. Rożek Michał, „Silva Rerum. Nietypowy przewodnik po Krakowie”, Kraków 2008. Rożek Michał, „Urbs celeberrima. Przewodnik po zabytkach Krakowa”, Kraków 2008.
Piotr Magiera
Hubal - szalony major 30 kwietnia 2012 roku mija 72 rocznica śmierci majora Henryka Dobrzańskiego „Hubala”. Do dziś jest on postacią dość kontrowersyjną, a decyzje podjęte przez niego prowokują do dyskusji. Henryk Dobrzański „de Hubal”1 urodził się 22 czerwca 1897 w Jaśle, pochodził ze starego szlacheckiego rodu pieczętującego się herbem Leliwa, którego gniazdem była Dobra Szlachecka, jako syn Henryka oraz Marii hrabianki Lubienieckiej herbu Rola. Tradycja wojskowa nie była mu obca, jego dziadek brał udział w powstaniu styczniowym, a pradziad w listopadowym2. Natchniony zapewne atmosferą głębokiego patriotyzmu, który panował w jego rodzinie młody Henryk postanowił wstąpić do Drużyn Strzeleckich3, a następnie za sprawą swego wuja Leonarda Mieroszewskiego, który zgodnie ze starym szlacheckim obyczajem wyprawił krewniaka na wojnę, dając mu najlepszego konia i szable- zgłosił się na ochotnika do Legionów Polskich. Po ciężkich przeprawach dotarł Dobrzański do Krakowa i tu właśnie po raz pierwszy włożył polski mundur. Służył w II Pułku Ułanów, brał udział w bitwie pod Stawczanami oraz pod Rarańczą, gdzie wsławił się męstwem i odwagą. Uczestniczył w walkach z Ukraińcami o Lwów, za co został odznaczony Krzyżem Walecznych, następnie w 1920 r. jako podporucznik w bitwie pod Lwowem oraz Borowem odparł bolszewików4. W dwudziestoleciu międzywojennym Henryk Dobrzański prócz dalszej błyskotliwej kariery wojskowej poświecił się także swym ogromnym umiejętnościom jeździeckim. Reprezentował Polskę, aż na 11 międzynarodowych zawodach, w których udało mu się uzyskać 6 pierwszych nagród, jak i również 30 dalszych . W 1925 r. w Londynie zdobył “Nagrodę indywidualną dla najlepszego jeźdźca wszystkich narodów“, brał także udział w Igrzyskach Olimpijskich w Amsterdamie (1928 r.). Zdobył ogółem 22 złote, 3 srebrne i 4 brązowe medale. W roku 1927 Dobrzański awansował do stopnia majora, a następnie w latach 1934- 1936 pełnił funkcję
Wehikuł Czasu nr 14/2012
33
HISTORIA Z BLISKA kwatermistrza w 2 Pułku Strzelców Konnych. Tuż przed wybuchem wojny major Dobrzański został przydzielony do 110 Rezerwowego Pułku Ułanów, gdzie objął funkcję zastępcy dowódcy. 11 września 1939 r. jednostka została przeniesiona do Wołkowyska, skąd wycofała się w kierunku Grodna i Lasów Augustowskich. W trakcie tego straszliwego marszu stoczyła wiele potyczek z wojskami niemieckimi, oraz brała udział w obronie Grodna przed wkraczającym ze wschodu agresorem - Armią Czerwoną. 110 Rezerwowy Pułk Ułanów nie podporządkował się rozkazowi generała Wacława Przeździeckiego i nie przedostał się na terytorium Litwy. Nad Biebrzą pułk został okrążony, a wkrótce po tym ppłk. Jerzy Dąbrowski [dowódca oddziału - P.M] wydał rozkaz rozwiązania pułku. Major Dobrzański postanowił przejąć dowództwo. Po kapitulacji Warszawy [27 września 1939 r. - P.M.] stanął przed wielkim dylematem, zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji w momencie, gdy kraj faktycznie pozbawiony jakiegokolwiek wsparcia ze strony władz stracił najcenniejszy punkt oporu - stolicę. Dobrzański rozważał zapewne trzy kwestie: próbę przedostania się do Rumunii, rozwiązanie oddziału, lub dalszą walkę. Dobrzański zadecydował kontynuować działania zbrojne. Oddział w konsekwencji znalazł się w rejonie Gór Świętokrzyskich i od tego momentu przejął on charakter i elementy oddziału partyzanckiego, lecz już pod nazwą Oddziału Wydzielonego Wojska Polskiego. Warunki konspiracji zmusiły żołnierzy do obioru pseudonimów. Major Dobrzański postanowił od tej pory przybrać pseudonim Hubal. Miejscowa ludność przychylnie nastawiona do działań „hubalczyków”, nie szczędziła pomocy dla swych obrońców. 30 marca 1940 roku oddział Henryka Dobrzańskiego „Hubala” stoczył pod Huciskiem poważny bój z okupantem, zadając poważnie straty, a następnie 1 kwietnia w walkach pod Szałasem żołnierze Hubala odnieśli zwycięstwo nad oddziałem SS. Jednak przewaga liczebna Niemców była ogromna, czego konsekwencją była niemożność przebicia się przez pierścień okrążenia, w ten sposób nastąpiła utrata kontaktu między plutonami kawalerii oraz piecho-
34 Wehikuł Czasu nr 14/2012
ty, które do śmierci Majora działały oddzielnie. 30 kwietnia 1940 major Dobrzański wraz z częścią oddziału, został zaskoczony w czasie odpoczynku przez oddziały Wehrmachtu w okolicach Anielina. W heroicznej walce oddział uległ rozproszeniu, a sam Hubal poległ bohatersko z bronią w ręku. Nie wiadomo dokładnie, gdzie znajduje się miejsce pochówku Henryka Dobrzańskiego nazywanego przez Niemców „szalonym majorem”. Pamięć o bohaterstwie Hubala i jego żołnierzy, dla których najważniejsza była wolna Polska, jest wciąż żywa w umysłach wielu Polaków. Cześć ich pamięci! Przypisy: Przydomek rodziny Dobrzańskich herbu Leliwa z Dobrej Szlacheckiej. 1
Wnuk Włodzimierza Lubienieckiego - uczestnika Powstania styczniowego, prawnuk Hipolita Lubienieckiego - ppor. Krakusów - uczestnika Powstania listopadowego. 2
3
Polskie Drużyny Strzeleckie.
Za bohaterstwo odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari. 4
Bibliografia: 1. Kosztyła Zygmunt, „Oddział Wydzielony Wojska Polskiego majora „Hubala”, Warszawa 1987. 2. Ksyta Łukasz, „O związku oddziału majora Henryka Dobrzańskiego – Hubala z Opocznem”, „Tygodnik Opoczyński”, nr 17/2007. 3. Szymański Marek, „Odział mjr. Hubala. Walka nie została przerwana, „WTK”, nr 39/1979. 4. Ziółkowska Aleksandra, „Z miejsca na miejsce. W cieniu legendy Hubala”, Warszawa 1986.