Wiez 1/2016 demo

Page 1

wiosna 2016 1 [663]

Naród ochrzczony(ch) Piastowski Wyszyński, jagielloński Wojtyła

Naród – kłopoty z suwerenem Rewolucja PiS: autorytarna czy moralna?

Sztuka polska / polska sztuka Spór o kulturę narodową Kofta, Leder, Łuczewski, Zoll, Kojder Matyszkowicz, Stokfiszewski, Sosnowski Ryś, Dawidowski, Strzelczyk, Wierzbicki Tokarczuk: Literatura, odwieczny fejsbuk Wajda — aria dla atlety

256 stron!

Indeks 381489 Cena 24,99 zł [w tym 5% vat]


Kwartalnik Warszawa rok LIX  nr 1 [663]

Drodzy Czytelnicy! W tym numerze „Więzi” piszemy, z różnych stron, o narodzie polskim. Na wolę narodu­‑suwerena powołuje się dziś rządząca partia, realizując swój plan polityczny. Artyści słyszą coraz więcej o swoich obowiązkach wobec kultury narodowej. A w tle pojawia się refleksja religijna nawiązująca do 1050-lecia chrztu Polski. W ramach obchodów tego jubileuszu zaplanowano zarówno program duchowy, jak i uroczystości państwowo­‑kościelne. Wy‑ darzenia te mogą być odpowiedzią na ważne potrzeby społeczne, czuć bowiem w narodzie silną tęsknotę za wspólnotą, za warto‑ ściami podstawowymi. Ale jest też druga strona medalu. Polacy są dziś mocno podzieleni, a państwo ze swymi strukturami nie jest obecnie czynnikiem jednoczącym naród. Jak w tej sytuacji budować trwały ład społeczny? I znowu okazuje się, jak ważną rolę ma tu do odegrania — tak istotny dla kształtowania polskiej tożsamości — Kościół rzymskokato‑ licki. Powinien on być, zwłaszcza w Roku Miłosierdzia, narzędziem pojednania. W sytuacji ostrych podziałów politycznych niezbędny wydaje mi się zwłaszcza większy dystans Kościoła wobec prób prze‑ kształcania jubileuszu chrztu w celebrowanie „dobrej zmiany” i wo‑ bec tych elementów obchodów, które mają charakter państwowy. Owszem, chrzest Mieszka miał wymiar społeczny i państwowo­ twórczy. Bez chrztu nie byłoby też naszej cywilizacji i kultury. Ale w chrzcie nie o cywilizację chodzi — lecz przede wszystkim o oso‑ bistą więź z Chrystusem. Chrystianizacja ziem polskich nie zakończyła się w średnio‑ wieczu. Ona wciąż stoi przed nami — jako zadanie. Wiara jest przede wszystkim osobową relacją, więc nie da się jej przekazywać tylko jako elementu tradycji czy obyczaju. Politykom można zaś zadedykować przestrogę kard. Stefana Wyszyńskiego, który w lutym 1981 r. mówił w Gnieźnie: „Nie cho‑ dzi dziś bowiem w Polsce o wymianę ludzi, ale o nowego człowieka”. Zbigniew Nosowski


Spis treści

5

Podziękowania dla Przyjaciół

Bp Grzegorz Ryś, Zbigniew Nosowski

7

Chodzi o osobistą odpowiedź

Grzegorz Pac

17

Czego o chrzcie Polski nie dowiedzieliście się w szkole

Ks. Alfred Marek Wierzbicki

26

Piastowski Wyszyński, jagielloński Wojtyła. Dwie chrześcijańskie interpretacje polskości

Ks. Grzegorz Strzelczyk

34

Kłopoty z teologią narodu

Janusz Szuber

44

Baza niejawnych danych osobowych, Czternastolatek idący bardzo długo

Antoine Arjakovsky

46

Nota bene Ocalić sobór przed katastrofą

Naród ochrzczony(ch) rozmowa

Otwarta ortodoksja

Ks. Andrzej Draguła

52

Kościół Franciszka jest kobietą Dzieci Abrahama

Susannah Heschel

60

Przyjaźń rabina i kardynała. Osobiste więzi a dialog międzyreligijny

Michał Zioło OCSO

68

Litery na piasku I — jak inwentaryzacja


Naród – kłopoty z suwerenem Mirosław Kofta, Andrzej Leder, Michał Łuczewski, Sebastian Duda, Maria Rogaczewska

73

Andrzej Zoll, Jakub Halcewicz

91

Andrzej Kojder

100

(Prawie) każda władza jest władzą pańską

Wiesław Dawidowski OSA

111

Czy w Polsce możliwe jest jeszcze pojednanie?

Krzysztof Siwczyk

118

Rok lata życia, Niepisana, Wywiedzione

Marek Rymsza

121

Pomagać etycznie i skutecznie. Europa i Polska wobec kwestii uchodźczej

Rewolucja PiS: autorytarna, konserwatywna czy moralna? dyskusja

Demokracja, czyli napięcie rozmowa

Polemiki

Justyna Melonowska

131

Czemu nie nazywam cię dobrym? O niebezpieczeństwach pragnienia posiadania pewnej zasługi

Zbigniew Nosowski

144

Europejka i turban Czytanie świata

Aleksandra Nizioł

149

Wyspa, która nas chce Z drugiej strony Bugu

Ola Hnatiuk

157

Pożegnanie i pojednanie. Ukraina w procesie redefinicji Historia

Andrzej Friszke

170

Nikt nie ma prawa do monopolu List 59 sprzed 40 lat — wtedy i dziś


181

Rzeczy (nie)pospolite Naród — bogactwo różnorodności

Jerzy Sosnowski

187

Kultura do dezynfekcji? Trzy tezy o sztuce narodowej

Mateusz Matyszkowicz, Igor Stokfiszewski, Katarzyna Jabłońska

198

Spór o kulturę narodową

Krzysztof Biedrzycki

210

Olbrzym i karzeł. Pytania o naród, człowieka i uniwersalizm

Ewa Heise-Zielicz

219

Miłość, W sposób oczywisty, Refleksja nad tomikiem wierszy

Olga Tokarczuk, Janina Koźbiel

222

Literatura, czyli odwieczny fejsbuk

Katarzyna Jabłońska, ks. Andrzej Luter

233

Aleksander Hall

Polska sztuka / sztuka polska

dyskusja

rozmowa

Ksiądz z kobietą w kinie Aria dla atlety Książki

Tomasz Dostatni OP

241

Łatwe oskarżenia, trudne odpowiedzi

Marcin Cielecki

245

Jarmark i mistycyzm

249

W Galerii „Więzi” Sławomir Wąsik

250

Na progu Pochwała progu

Jerzy Sosnowski


Grzegorz Pac

Czego o chrzcie Polski nie dowiedzieliście się w szkole Rocznica „chrztu Polski” to dobra okazja, aby przypomnieć, co właściwie stało się przed 1050 laty. Teoretycznie wszyscy wiemy, jak to było. W 965 roku Du‑ brouka ad Mesconem venit, zaś w następnym roku książę Mieszko, a wraz z nim cała Polska przyjęli chrzest, wprowadzając nasz kraj do europejskiej rodziny i w łaciński krąg cywilizacyjny. Wszystko to niby prawda, ale...

Nie będę „znęcał się”, jak to jest zwyczajem historyków komentujących obcho‑ dzone rocznice, nad samą datą wydarzenia. Przekazy rocznikarskie zasadniczo preferują bowiem właśnie rok 966 jako moment Mieszkowego chrztu, choć uczciwie trzeba powiedzieć, że owa data nie jest jedyną, jaką możemy znaleźć w źródłach (z możliwymi przesunięciami o kilka lat). Warto jednak poświęcić nieco refleksji samemu określeniu. „Chrzest Polski”, mocno zakorzeniony w naszej świadomości, to termin, którego nie zarzucili także historycy, choć dziś przynajmniej część z nich stara się go unikać. Cóż bowiem właściwie on znaczy? Czyżby istniała formuła chrzcielna dla kraju? Oczywiście nie! Kościół niezmiennie nauczał i naucza, że chrzest przyjąć może jedynie człowiek, a słowa przeznaczone na tę okazję w sakramentarzach z czasów Mieszka nie różniły się specjalnie od znanych nam „Ja c i e b i e chrzczę”. Ochrzczony został zatem Mieszko, książę Polan (i zapewne jego najbliższy krąg), a nie kraj. O ile więc — będąc historykiem, a nie teologiem — jestem w stanie ocenić poprawność zwrotu „chrzest Polski”, to sądzę, że jest on teologicznie co najmniej nieprecyzyjny, o ile nie po prostu ateologiczny. Mówię o księciu Polan, aby zwrócić uwagę także i na to, że określenie „chrzest Polski” uznać można również za ahistoryczne. Polska była wtedy krajem in statu nascendi, powstającym dopiero w wyniku podbojów Mieszka. Nie było to

17

Naród ochrzczony(ch)

Czyj chrzest?


Grzegorz Pac

więc, jak byśmy chcieli o tym myśleć, „zbieranie polskich ziem” — zamieszkujący te tereny Słowianie Polakami bowiem jeszcze nie byli, stali się nimi dopiero w wy‑ niku powstania państwa (odkładając tu na bok słuszne uwagi o XIX‑wiecznym pochodzeniu współczesnego rozumienia narodowości i późniejszą jeszcze genezę „unarodowienia” części ludności zamieszkującej polskie ziemie). Ów proces nie miał zresztą w żadnym razie charakteru pokojowego — zna‑ czą je w materiale archeologicznym ślady po spalonych grodach, a także skarby pełne arabskich monet, będących zapłatą za sprzedaż niewolników, a więc jeń‑ ców wojennych z okresu podboju. Stanowili oni główne bogactwo kraju Mieszka i — z ekonomicznego punktu widzenia — zasadnicze źródło jego sukcesu. Można więc powiedzieć — jakkolwiek przykre musi być dla nas to stwierdzenie — że Polska zbudowana została na handlu żywym towarem. A pierwsza córa Kościoła?

Skoro nie można mówić o chrzcie Polski — zapyta ktoś — to czy chrztu Francji w 496 roku też nie było i niesłusznie szczyci się ona tytułem najstarszej córy Kościoła? Nie jest rzeczą historyka oceniać zasadność używania funkcjonującego obec‑ nie tytułu, poświadczonego po raz pierwszy — co warto sobie uświadomić — do‑ piero w wieku XIX. Może on jednak zwrócić uwagę na wyraźny europocentryzm tego określenia, ponieważ w momencie chrztu Chlodwiga w roku 496 Armenia była już od ponad półtora wieku krajem chrześcijańskim. Jednak z historycznego punktu widzenia określenie „chrzest Francji” jest bardziej jeszcze mylące niż „chrzest Polski”. O ile bowiem państwo Polan wkrótce przekształciło się w Polskę, o tyle z Francją sprawa była dużo bardziej skompliko‑ wana. Choć późniejsi władcy tego kraju widzieli samych siebie jako kontynuatorów rządzących Państwem Franków Merowingów (a więc dynastii Chlodwiga) i ich następców Karolingów, nie można zapominać, że podobne pretensje rościli też np. nawiązujący do tradycji Karola Wielkiego władcy Rzeszy Niemieckiej. Oba kraje powstały bowiem w wyniku podziału Państwa Franków na część wschodnią i zachodnią, który nastąpił w połowie wieku VIII; dopiero po nim zaczynamy mówić zrazu o Królestwie Zachodniofrankijskim, a począwszy od dojścia do władzy Kapetyngów w końcu X wieku — o Francji. Droga od władztwa Mieszka do Polski była więc i krótsza, i prostsza. Drugi kłopot w tego rodzaju porównaniach wiąże się z faktem, że przed chrztem ludność zamieszkująca późniejsze ziemie Polski była w całości pogań‑ ska. Tymczasem Chlodwig pełnił na terenie Galii podwójną poniekąd rolę — był z jednej strony wodzem germańskiego plemienia Franków, z drugiej sprawował władzę nad miejscową ludnością gallorzymską. O ile ci pierwsi przyjęli nową wiarę w roku 496, ci drudzy, stanowiący przecież na terenach późniejszej Francji więk‑ szość, byli już wówczas (w „spadku” po Cesarstwie Rzymskim) chrześcijanami.

18

WIĘŹ  Wiosna 2016


Czego o chrzcie Polski nie dowiedzieliście się w szkole

Nie znaczy to, że samo wydarzenie nie miało daleko idących konsekwencji dla obu grup — przyspieszyło ich integrację. Była ona ułatwiona przez fakt, że Frankowie jako pierwsze plemię germańskie przyjęli chrześcijaństwo nie w wersji ariańskiej, a katolickiej, zatem wyznawanej przez ludność zamieszkującą dawne tereny Cesarstwa. Trzeba jednak dodać, że współcześni badacze kładą na różnice wyznaniowe znacznie mniejszy niż kiedyś nacisk, pokazując, jak np. w podbitej przez Longobardów Italii ariańscy władcy i elity wywodzące się z tego plemienia potrafili dobrze dogadywać się z miejscowymi elitami, wyznającymi katolicyzm, nie wyłączając z tego biskupów.

Wróćmy jednak do chrztu samego Mieszka. Co było powodem jego decyzji? Pa‑ miętamy wszyscy ze szkolnych podręczników, że kluczowe musiały być względy natury politycznej. Przyjęcie nowej wiary otwierało bowiem władcy Polan „sa‑ lony” ówczesnej Europy, pozwalało na względnie równych prawach brać udział w życiu politycznym sąsiedniej Rzeszy Niemieckiej, wzmacniało jego pozycję w re‑ lacjach z Czechami. Wszystkie te powody są logiczne i zapewne słusznie domy‑ ślają się ich badacze, warto jednak pamiętać, że są to właśnie domysły i jedynie domysły. Co bowiem o chrzcie Mieszka mówią nam źródła, które poświęcają tej sprawie nieco więcej uwagi, a nie jedynie odnotowują to zdarzenie? Tak piszący niecałe pół wieku później kronikarz saski Thietmar, jak i tworzący niemal stu­ lecie po nim pierwszy rodzimy (choć obcego pochodzenia) kronikarz, znany jako Gall Anonim, milczą o politycznych kalkulacjach, wpisując całe wydarzenie w Bo‑ ski plan. Mówią też o decyzji samego Mieszka, wskazując jednocześnie — choć w nieco odmienny sposób — na wpływ jego chrześcijańskiej małżonki Dobrawy. Historycy zwykle lekceważą tego rodzaju wyjaśnienia, nie bez racji zwracając uwagę na charakter średniowiecznych przekazów. I być może mają rację, warto jednak pamiętać, że ich własne wyjaśnienia — biorące poniekąd kwestie auten‑ tycznej wiary w nawias — pozostają jedynie hipotezami. Kategoria osobistego nawrócenia wymyka się po prostu naukowej analizie, stąd zapewne zazwyczaj jest przez badaczy pomijana. Chociaż więc nie dowiemy się nigdy, co w istocie stało za decyzją Mieszka, wskazując słusznie na możliwe polityczne jej motywy, warto mieć z tyłu głowy, że — jak zauważył ostatnio Dariusz A. Sikorski — nie można też wykluczyć, że „to właśnie osobisty wpływ Dobrawy skłonił go do pod‑ jęcia decyzji o konwersji, bez specjalnych kalkulacji dotyczących bezpośrednich korzyści wynikających z tej decyzji” 1.

1 D. A. Sikorski, Kościół w Polsce za Mieszka I i Bolesława Chrobrego. Rozważania nad granicami poznania historycznego, Poznań 2011, s. 98.

19

Naród ochrzczony(ch)

Mieszko pragmatyk?


Grzegorz Pac

Być może zresztą nasze rozróżnienie na decyzje pragmatyczne i te wyni‑ kające z wiary nie przystaje do mentalności ludzi, o których mówimy. Dla nich bowiem religia miała wymiar jak najbardziej praktyczny. Widząc potęgę sąsied‑ nich, chrześcijańskich władców, Mieszko musiał zapewne zastanawiać się, czy aby przypadkiem ich Bóg nie jest potężniejszy od jego własnych bogów i tym także motywować swoją decyzję. Jak zresztą pokazują przykłady zmiennych niekiedy losów chrześcijaństwa w różnych krajach, taka motywacja mogła skut‑ kować odwróceniem się od nowej wiary, jeśli wśród nowo ochrzczonych rodziło się podejrzenie, że w praktyce wsparcie Chrystusa nie przynosi oczekiwanych korzyści. Niewykluczone, że tak właśnie należy rozumieć zjawisko, które nastą‑ piło w Polsce w latach 30. XI wieku, znane jako reakcja pogańska — państwo Polan wyczerpało swoje możliwości wzrostu, rozpoczął się kryzys, a wraz z nim w głowach mieszkańców mogło pojawić się pytanie, czy aby decyzja o konwersji, podjęta przez ich dziadów, na pewno była decyzją optymalną. Ten sposób myślenia dobrze zresztą obrazuje chrzest Chlodwiga. Także w tej historii, wedle średniowiecznych autorów, zasadnicze znaczenie miał mieć ślub z chrześcijanką i jej wpływ na decyzję męża (to zresztą w opowieściach o nawró‑ ceniu władców często spotykany topos). Jej namowy trwały długo, a decydująca okazała się dopiero bitwa, jaką jej mąż stoczył z plemieniem Alemanów. Począt‑ kowo szala zwycięstwa przechylała się na korzyść tych drugich, ale wówczas Chlo‑ dwig zwrócić się miał do Boga znanego mu z opowieści swej małżonki — prosząc o pomoc, której, jak stwierdził, jego dotychczasowi bogowie nie są mu widocznie w stanie udzielić. Jednocześnie obiecał, że w razie powodzenia przyjmie chrzest. Jak nietrudno zgadnąć, bitwa skończyła się spektakularnym zwycięstwem. Oczywiście nie wiemy, czy frankijski władca faktycznie zawarł z Bogiem tę swoistą umowę. Jednak fakt odnotowania przez chrześcijańskich autorów tej i wielu podobnych historii dobrze pokazuje mentalność współczesnych ludzi i ich praktyczne podejście do wiary, każące na bok odłożyć współczesne rozróżnienie na polityczne i religijne motywy przyjęcia nowej religii. Czy Mieszko był chrystianizatorem?

O ile jednak Mieszko, Chlodwig czy też inny władca mogli sobie pozwolić na kom‑ fort decyzji dotyczącej przyjęcią lub nieprzyjęcia chrztu, o tyle już ich poddani nie mieli raczej większego wyboru. W średniowieczu bowiem sytuacja, w której tylko władca czy też wąskie elity przyjmowałyby chrześcijaństwo, pozwalając reszcie ludności wyznawać starą wiarę, należała do absolutnych wyjątków; zwykle świadczyła zresztą o słabości władzy królewskiej, niezdolnej do przymuszenia poddanych do konwersji (to np. przypadek Szwecji). Tu jednak trzeba wspomnieć o zastanawiających faktach, jakich dostarcza nam archeologia. Otóż za rządów Mieszka, a więc w istocie przez niemal 30 lat od „chrztu Polski”, w Polsce śladów nowej wiary praktycznie nie ma!

20

WIĘŹ  Wiosna 2016


Czego o chrzcie Polski nie dowiedzieliście się w szkole

zbytnio w krzewienie nowej wiary. Zwa‑ żywszy na to, że nie mamy chyba raczej do czynienia z władcą słabym, przyczyny takiej postawy trudno byłoby jednak wyjaśnić, stoją one bowiem w sprzeczności z tym, jak o wierze myślą ludzie jego epoki. Dla człowieka wczesnego średniowiecza wiara, zarówno chrześcijańska, jak i pogańska, nie jest bowiem w żadnym razie sprawą prywatną — przeciwnie, to kwestia społeczna czy nawet państwowa. Co do zasady wszyscy członkowie jednej społeczności wyznają bowiem jedną wiarę, odwołują się do tych samych bogów, a wobec ewentualnych opornych stosują zdecydowany przymus. Powód jest prosty i najlepiej oddają go słowa, które wedle żywota autorstwa Brunona z Kwerfurtu wypowiedzieć miał do św. Wojciecha i jego towarzyszy jeden z po‑ gan. Nakazując im opuszczenie ziemi pruskiej, stwierdzić on miał: „z powodu takich ludzi ziemia nasza nie wyda plonów, drzewa nie będą owocować, nowe zwierzęta przestaną się rodzić, stare zginą” 2. Kolektywne patrzenie na religię, jak widać, powodowało — i myślenie chrze‑ ścijan niewiele się tu chyba różniło od myślenia pogan — że tolerowanie w swoim sąsiedztwie (czy, w wypadku władcy, na podległych sobie ziemiach) osoby sprzeci‑ wiającej się prawu Bożemu sprowadzić mogło na całą wspólnotę nieszczęście. To wyjaśnia okrutne niekiedy sposoby wymuszania przestrzegania chrześcijańskich norm, jakie stosowali choćby Karol Wielki wśród Sasów, a u nas Bolesław Chro‑ bry — władca odpowiedzialny jest przecież za dobrobyt swych poddanych, nie może więc ryzykować skutków gniewu Bożego, jakie mogłyby dotknąć cały lud z powodu bałwochwalstwa czy trwania w grzechu jednostek. Dodatkowo Kościół nauczał, że obowiązkiem władcy jest również troska o zbawienie powierzonych mu ludzi — z tego będzie rozliczany w dniu sądu; pozwalając więc poddanym grzeszyć, ryzykuje i własne zbawienie.

2 Brunon z Kwerfurtu, Świętego Wojciecha Żywot Drugi, tłum. B. Kürbis, w: W kręgu żywotów świętego Wojciecha, red. J. A. Spież OP, Kraków 1997, s. 123.

21

Naród ochrzczony(ch)

Co mam na myśli? Poza kaplicą na poznańskim grodzie nie znaleziono po‑ zostałości budownictwa sakralnego, a brak pochówków szkieletowych z okresu rządów pierwszego historycznego Piasta zdaje się wskazywać, że nadal w po‑ wszechnym użyciu był pogański rytuał całopalny. Nie znajdujemy nawet prostych krzyżyków! Oczywiście te dane można interpretować rozmaicie: może budo‑ wano kościoły drewniane, które znacznie trudniej uchwycić archeologicznie, a do „rozprawy” z całopaleniem Kościół przy‑ Dla człowieka wczesnego stąpił na ziemiach polskich z pewnym średniowiecza wiara nie jest opóźnieniem, co nie byłoby bez analogii w żadnym razie sprawą prywatną — w innych krajach. Istnieje jednak i taka przeciwnie, to kwestia społeczna interpretacja, którą należałoby wziąć czy nawet państwowa. pod uwagę, że Mieszko nie angażował się


Grzegorz Pac

Oczywiście w praktyce owa troska o zbawienie poddanych i o przestrzeganie przez nich zasad moralnych wymagała aparatu przymusu. Oznacza to, że prze‑ moc wpisana była w myśl średniowiecznego chrześcijaństwa jeszcze przed epoką krucjat i niepotrzebne tu były, jak starają się niekiedy dowieść współcześni publi‑ cyści — i, z rzadka, niektórzy historycy 3 — wpływy islamu i kontakt z koncepcją dżihadu. Przemoc ta była, jak się zdaje, konsekwencją myślenia, w którym sprawy religijne w większym stopniu niż jednostek dotyczyły zbiorowości — myślenia jakże obcego współczesnemu indywidualistycznemu podejściu, którego źródeł nie bez racji upatruje się zresztą w przemianie myśli chrześcijańskiej w okresie pełnego średniowiecza. Czy chrześcijanin musi być ochrzczony?

Indywidualna zmiana religii była zresztą technicznie trudna do wykonania, cały bowiem porządek prawny zbudowany był na fundamencie religijnym, a przestrze‑ ganie jednego prawa było podstawą tożsamości plemienia. W efekcie przyjęcie nowej wiary oznaczało też zmianę obowiązującego wszystkich prawa. I tak bardzo często mówią o tym wydarzeniu pochodzące z epoki źródła, określając religię pogańską jako „stare prawo” czy „prawo przodków”, religię chrześcijańską zaś — jako „prawo chrześcijańskie”. W jakimś więc sensie tak jak dla ówczesnych ludzi Frankiem był ten, kto podlegał pod prawo frankijskie, a Longobardem ten, kogo obowiązywało prawo longobardzkie — tak też chrześcijaninem był ten, którego plemię przyjęło chrześcijańskie prawo. Należy wyobrazić sobie, że także w wypadku Polan naturalną konse‑ kwencją chrztu władcy było zaprowadzenie chrześcijańskiego prawa. I choć nie wiemy, w jakim stopniu Mieszko zadbał o rozprzestrzenianie nowej reli‑ gii — ba, nie mamy nawet pewności, czy postarał się, aby ludność jego kraju przyjęła chrzest, a jeśli tak, to na ile skuteczne były owe starania — to przecież wszyscy poddani księcia podlegali, choćby nominalnie, zaprowadzanemu przez niego prawu. To zaś od momentu włączenia się władcy do Kościoła stawało się prawem chrześcijańskim, a więc de facto chrześcijanami stawali się żyjący pod nim ludzie. Pokazuje to, że także określając wydarzenia sprzed 1050 lat jedynie jako „chrzest Mieszka”, nie dotykamy istoty zmiany, która wówczas zaszła. Oczywiście z naszej perspektywy „nieochrzczony chrześcijanin” brzmi równie absurdalnie jak „prawosławny ateista” (jak określił się kiedyś prezydent Łukaszenko). Nawet więc uznając, że we wczesnym średniowieczu to właśnie kategoria prawa była kluczowa, trudno nie zapytać, kiedy poddani Piastów realnie stali się naprawdę

3 Można tu przywołać budzący liczne kontrowersje artykuł izraelskiego badacza Yitzhaka Hena Charlemagne’s Jihad, „Viator” 2006, nr 37, s. 33—51.

22

WIĘŹ  Wiosna 2016


Grzegorz Pac

chrześcijanami. Odpowiedzi będzie tu zapewne tyle, ile sensów nadanych okre‑ śleniu „prawdziwy chrześcijanin”. Jeśli pytamy o odrzucenie starej wiary i przyjęcie chrztu, to już Bolesław Chrobry surowo karał łamiących zasady postu i cudzołożników, trudno więc wy‑ obrazić sobie, aby tolerował bałwochwalstwo i postępował inaczej niż Karol Wielki, który w Saksonii groził sankcjami poddanym zwlekającym z chrztem własnym lub swoich dzieci. Jaką jednak moc sprawczą miała władza Chrobrego — tego w istocie nie wiemy. Należy przypuszczać, że na wielu obszarach oddalonych od większych ośrodków władzy była ona raczej nominalna, a co za tym idzie także obostrzenia natury religijnej oddziaływały tam w stopniu ograniczonym. Oczywiście samo funkcjonowanie chrześcijańskiego prawa ze względu na długotrwały charakter jego oddziaływania miało kluczowe znaczenie. Aby jednak ten wpływ był rzeczywiście powszechny, konieczny był stopniowy rozwój aparatu nadzoru zarówno państwowego, jak i kościelnego. Zakorzenianie się nowej religii było zaś niemożliwe bez rozwoju kościelnej infrastruktury, a z czasem zagęszcza‑ nia sieci parafialnej. Wszystkie te procesy rozłożone są nawet nie na dziesiątki, lecz na setki lat. A przecież to właśnie one decydowały o wyplenieniu starych wierzeń i rytuałów, zaprowadzeniu powszechności chrztu dzieci, umożliwieniu mniej lub bardziej regularnego uczestnictwa w kulcie, a także daniu choćby szansy na, lepsze lub gorsze, poznanie chrześcijańskiego nauczania. W Polsce proces ten, jak się wydaje, nie przebiegał specjalnie szybko, był też bardzo zróżnicowany w zależności od obszaru. W każdym razie nie bez racji Stanisław Bylina zatytułował swoją pracę poświęconą religijności chłopów w XIV i XV wieku: Chrystianizacja wsi polskiej u schyłku średniowiecza. A prze‑ cież i w okresie kontrreformacji pracujący w Polsce jezuici nie raz łapali się za głowę, widząc na poły pogańskie, jak uważali, obyczaje polskiego ludu. Nie brakowało ich zresztą także i później w polskim folklorze i zapewne do dziś nie brakuje. Chrystianizacja przed nami?

Idąc tym tropem, można by oczywiście zapytać: czy obecnie — 1050 lat po chrzcie Mieszka — Polska jest krajem chrześcijańskim? Jeśli odpowiedź będzie brzmiała „nie” lub „raczej nie”, to otwarta pozostaje kwestia: „już nie”, czy może raczej „jeszcze nie”? Czy — patrząc z perspektywy Kościoła i używając jego języka — Polska wymaga już nowej ewangelizacji czy nadal jeszcze chrystianizacji? To pytanie raczej do teologa niż historyka. Ten ostatni może jednak raz jeszcze przypo‑ mnieć, że — mimo wszystkich przedstawionych wyżej zastrzeżeń — koniec końców 1050 lat temu chrzest przyjęli konkretni ludzie, nie zaś naród, społeczeństwo czy kraj. Tak też działo się przez następne ponad dziesięć wieków — tak dzieje się i dziś.

24

WIĘŹ  Wiosna 2016


Czego o chrzcie Polski nie dowiedzieliście się w szkole

Stwierdzenie to przypomina nam, że nawet jeśli prawo, religijne obrzędy czy przynależność odnosić się mogą do zbiorowości, to wiara jest relacją osobową, dotyczy więc jednostek. A jeśli tak na to spojrzeć, to — wychodząc już z butów historyka — rozważania o tym, czy „już nie”, czy „jeszcze nie”, można by skwi‑ tować Tischnerowskim stwierdzeniem, że „chrześcijaństwo jest dopiero przed nami”. To znaczy: przed każdym z nas. Grzegorz Pac

Grzegorz Pac — ur. 1982, doktor historii, mediewista. Adiunkt w Zakładzie Historii Śre‑ dniowiecznej Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Studiował w Warsza‑ wie i Belfaście, odbył staże badawcze na uniwersytetach: Christiana Albrechta w Kilonii, Notre Dame w stanie Indiana (USA) i Adama Mickiewicza w Poznaniu. Od września 2006 r. członek redakcji „Więzi”, w latach 2007—2008 sekretarz redakcji, od 2013 r. za‑ stępca redaktora naczelnego. Autor książki Kobiety w dynastii Piastów. Członek Zespołu Laboratorium „Więzi” i Forum Polsko­‑Ukraińskiego. Mieszka w Warszawie.

Polecamy

Ta książka to opowieść o młodych inteligentach katolickich, któ‑ rzy po traumie II wojny światowej w zdominowanej przez komu‑ nistów Polsce usiłowali znaleźć miejsce do aktywności społecznej i politycznej. Dla części z nich to zaangażowanie zakończyło się po 1948 r. wyrokami długoletniego więzienia. Andrzej Friszke ze znawstwem pokazuje różne postawy działaczy katolickich oraz wyjaśnia, na czym polegały różnice między nimi. Obrazu dopełniają opisy metod inwigilacji UB i stalinowskich śledztw. Współwydawca: Instytut Studiów ­Politycznych Polskiej Akademii Nauk

416 s., cena 49,98 zł W naszej księgarni internetowej 20% taniej! tel./fax (22) 828 18 08  www.wiez.pl

25

Naród ochrzczony(ch)

Andrzej Friszke Między wojną a więzieniem 1945–1953. Młoda inteligencja katolicka


Wiesław Dawidowski OSA

Podczas gorących powyborczych dyskusji na jednym z portali społecznościowych postawiono pytanie: „Czy w Polsce możliwe jest jeszcze pojednanie?”. To bardzo ważny problem, bo zahacza o moralność i duchowość Polaków, a pytanie padło w akcie bezsilności wobec bieżących wydarzeń społeczno­‑politycznych w Polsce i Europie. Na usta ciśnie się zrazu odpowiedź negatywna, bowiem dzisiejsza Polska to właściwie dwa plemiona mówiące różnymi językami. Plemiona Polan i Wiślan, „lewaków” i „prawaków”, odnowicieli wielkiej Polski i odsądzanych od czci i wiary liberałów, katolików prawomyślnych i zwiedzionych przez złego ducha. Wydaje się, że straciła dziś rację bytu tradycyjna mądrość ludowa — gdzie dwóch Polaków, tam trzy poglądy — i nie jest już ona paradygmatem opisującym naszych rodaków. Ów trzeci, poniekąd neutralny pogląd mógłby przecież stano‑ wić jakąś wypadkową ocen, trzecią drogę, na której mogą spotkać się obie strony sporu. Niestety, jak okiem sięgnąć, podział społeczeństwa wyznacza retoryczna stylistyka oparta na wzorcu tworzenia lepszych i gorszych, wiernych i zdrajców, dobrych i złych, wolnych i zniewolonych, prawdomównych i kłamców. Wojna polsko­‑polska trwa w najlepsze. Dla wielu Polaków nawet rok 1989 — tak przecież czczony przez tak przez nas czczonego papieża­‑rodaka — nie był momentem zwycięstwa godności, wolności, solidarności, a co za tym idzie, cezurą powojennej historii Polski. Był jedynie początkiem chwilowego rozejmu, zakoń‑ czonego w 2005 roku, gdy spin doktor kampanii prezydenta Lecha Kaczyńskiego triumfalnie ogłosił zjedzenie ostatnich kanapek III RP. Eskalacja wojny nastąpiła po katastrofie smoleńskiej, gdy debatę o wartościach zastąpiono sporem o sprawstwo. W tej wojnie nie ma miast ucieczki, miejsc świętych, w których można by znaleźć schronienie przed napiętnowaniem. Z wybuchami agresji i hejtu mamy do czynienia nie tylko na ulicach czy na forach internetowych, ale też w miejscach najświętszych, bo nawet nad grobami poległych bohaterów. Gdy przypomnimy sobie gwizdy na Cmentarzu Powązkowskim w dniu rocznicy Powstania Warszaw‑

111

Naród – kłopoty z suwerenem

Czy w Polsce możliwe jest jeszcze pojednanie?


W i e s ł a w D a w i d o w s k i OSA

skiego, to upadek moralności narodowej wydaje się wielki i trzeba bić na alarm. Dla Polaków groby przodków przecież zawsze były świętością. Obopólne zaklinanie rzeczywistości

Zdaniem niektórych, teza o istnieniu głębokich podziałów jest sztucznie kreowana. Twierdzą oni, że w 2015 roku społeczeństwo polskie dokonało po prostu demokra‑ tycznej zmiany warty, więc jeśli istnieje jakikolwiek konflikt, to jest on generowany przez nieprzyjazne wspólnocie narodowej polskojęzyczne media stojące w służ‑ bie współczesnej Targowicy, nieumiejącej pogodzić się z przegraną w wyborach. To samo zresztą dotyczy, ich zdaniem, Kościoła. Pozostaje on, według nich, zjednoczony, a wszelkie podziały wewnętrzne chcą wmówić wrogie mu siły. Nie‑ właściwe poglądy wyraża jedynie ściśle określone grono duchownych, swoista grupa wzajemnej medialnej adoracji, błądząca w ocenie rzeczywistości i sym‑ patyzująca z „lewackimi” siłami dążącymi do dechrystianizacji Europy i Polski. Nie należy się więc lękać, lecz trwać na rewolucyjnej drodze, ukrytej pod kryptonimem „#dobra zmiana”. Suponowanie podziałów społecznych jest nie tylko nieprawdziwym opisem rzeczywistości, ale także podburzaniem do rokoszu przez nieliczną, acz wpływową i wyjątkowo kłamliwą grupę społeczną. Na nic jednak takie zaklinanie rzeczywistości, bowiem wystarczy spojrzeć w drugą stronę, gdzie inni robią właściwie to samo, tylko w odwrotnym kierunku. Dla nich też pytanie o pojednanie pozbawione jest jakichkolwiek podstaw; jest ono uwarunkowane religijnie, co w kontekście Polski zdradza klerykalny nurt myślenia. Zdaniem tej części społeczeństwa, aktualny stan rzeczy jest jedynie okresem przejściowym. Mimo chwilowego oddania władzy w ręce szaleńców Polska jest na drodze zmierzającej ku dokończeniu XVIII‑wiecznej rewolucji oświeceniowej, nieszczęśliwie przerwanej rozbiorami. A ponieważ społeczeństwem katolickim rządzi dziś, ich zdaniem, niepodzielnie koncern medialny z Torunia, dlatego na‑ leży przyjąć za pewnik, że hierarchia Kościoła w Polsce jest wrogiem demokracji, wolności i swobód obywatelskich. Bez oglądania się za siebie trzeba więc robić swoje, odebrać katolikom wpływ na młodzież, a przy pierwszej nadarzającej się okazji wyrzucić religię ze szkół. Bo jeśli już coś dzieli społeczeństwo, jest to religia właśnie, a w Polsce — religia katolicka. Należy więc po raz kolejny, ale tym razem definitywnie potraktować religię jako sprawę wyłącznie prywatną, wyprowadzić ze szkół katechezę, a kler wypchnąć z przestrzeni publicznej tam, gdzie jego miejsce. Do kruchty. Nienawiść zabija

Podział narodu dobitnie pokazuje reakcje na casus Lecha Wałęsy. Polacy AD 2016 są skłóceni niczym Izraelici przy wodach Meriba w dniu Massa (Lb 20,2—

112

WIĘŹ  Wiosna 2016


Czy w Polsce możliwe jest jeszcze pojednanie?

13). W tej biblijnej scenie ważna jest postać Mojżesza, który dwukrotnie uderza w skałę, bowiem nie wierzy w Bożą obietnicę, że po jednym uderzeniu ze skały wytryśnie woda i nastąpi pojednanie. Zdaniem niektórych, dziś u nas jest podobnie. Dopiero symboliczne wymar‑ cie pokolenia, które wciąż ma żywo w pamięci „przejście przez Morze Czerwone”, może umożliwić stworzenie jakiejś platformy porozumienia w polskim społeczeń‑ stwie. Katalizatorem pojednania mógłby też być jakiś kataklizm, gdyż nic tak nie jednoczy Polaków jak wojna. Idąc jednak drogą Ewangelii, należy głęboko wziąć sobie do serca słowa z Kazania na Górze, zalecające przezwyciężenie niechęci i zaprzestanie pielęgnowania gniewu. „Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze...” (Mt 5,25a). Kościół ma świadomość egzystencji w czasach ostatecznych i oczekuje po‑ nownego przyjścia w chwale Chrystusa, aby „sądzić żywych i umarłych”. To oczy‑ wiście perspektywa eschatologiczna i każdy wierzący chrześcijanin musi mieć świadomość permanentnego życia w cieniu Paruzji. Ale dzisiaj ponad wszelką wątpliwość ludzkość znalazła się w jakimś przełomowym momencie. Kończy się pewna epoka (nazwijmy ją: pax americana), a zaczyna nowa, zasłonięta jeszcze kurtyną niepewności. Zapowiada ją kryzys aksjologiczny, mo‑ ralny rozkład społeczeństw, handel ludźmi, handel bronią, wojny skutkujące migracjami ludzkości na skalę niespotykaną od czasów Wizygotów, przemoc, nacjonalizmy i fanatyzm. Przedłużające się spory i kłótnie, kultywowanie gniewu, kierowanie się wendettą — te składniki budują nienawiść, co z kolei najczęściej bywa zarzewiem zbrodni. Sam Jezus przestrzegał nas: „Kto nienawidzi brata swego, jest zabójcą” (1 J 3,15 por. Mt 5,22). Zapowiadał też, że jesteśmy w dro‑ dze ku eschatologicznemu sądowi człowieczeństwa, na którym kryterium będzie nie doktryna polityczna, lecz uczynki miłosierdzia (por. Mt 25,40).

Skoro Kościół jest kontynuatorem misji Jezusa głoszącego bliskość Królestwa Bo‑ żego, to budowanie porozumienia i pojednania musi być zawsze jego zadaniem i priorytetem. Chodzi, dodajmy, o Królestwo nie z tego świata. Kościół ma być w rękach Boga narzędziem pojednania i przebaczenia. Taka w skrócie jest jedna z autodefinicji Kościoła pojmowanego jako Sługa rodzaju ludzkiego 1. A II Sobór Watykański uczy na samym początku konstytucji dogma‑ tycznej Lumen gentium, że Kościół ma być „znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności c a ł e g o r o d z a j u l u d z k i e g o” (KK 1). Oczywiście najprościej sprowadzić rolę Kościoła jako narzędzia pojednania do wymiaru sakramentalnego. Tak wąskie rozumienie ograniczałoby jednak misję

1 Por. E. Bianchi, Reconciliation: The Function of the Church, New York 1969, s. x i 168.

113

Naród – kłopoty z suwerenem

Kościół narzędziem jedności


W i e s ł a w D a w i d o w s k i OSA

Kościoła jedynie do własnej wspólnoty wyznaniowej, czyniąc z niego zamkniętą sektę. Misja Kościoła­‑Sługi nie może ograniczać się do rekrutacji nowych człon‑ ków i oczekiwania od nich życia i myślenia podług wzorca odrzucającego różno‑ rodność tam, gdzie jest ona możliwa. Rola Kościoła nie może też zatrzymać się jedynie na pogłębianiu wiary. Wybitny teolog kard. Avery Dulles SJ uważał, że beneficjentami misji Kościoła­‑Sługi mają być wszyscy ludzie słyszący od niego słowa podnoszące na duchu lub z szacunkiem wysłuchani 2. Uczestnictwo Kościoła w życiu publicznym nie polega zatem na odgrywaniu roli klienta czy beneficjenta jakiejś opcji politycznej i uznawaniu jej za natchnioną przez Boga. Zgodnie z nauką II Soboru Watykańskiego, Kościół szanuje i po‑ piera polityczną wolność i odpowiedzialność obywateli oraz sprzyja wszelkiej (sic!) prawdzie, dobru i pokojowi między ludźmi 3. Taka postawa jest pochodną wyciągnięcia z historii wniosku, że tam, gdzie Kościół staje się oblubienicą jed‑ nego pokolenia, zostaje najczęściej wdową w pokoleniu następnym. Przykładem i przestrogą są tutaj chociażby Irlandia, Hiszpania, Kanada czy nawet Włochy. Wydaje się, że Kościół hierarchiczny w Polsce ma doświadczenie funk‑ cjonowania jako narzędzie pojednania i przebaczenia. Chlubimy się przecież przekazanym w czasie obrad II Soboru Watykańskiego listem biskupów pol‑ skich do niemieckich, w którym padło słynne zdanie: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Powodem do chluby jest też wspólne przesłanie do narodów Polski i Rosji, pod którym podpisali się przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Józef Michalik i zwierzchnik Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego, patriarcha Moskwy i Wszechrusi Cyryl. Co ciekawe, orędzie z 1965 roku pozostało w pamięci historycznej poko‑ leń do dziś. Niedawny list do narodów Polski i Rosji cieszył się jedynie bardzo krótkim życiem medialnym, a później szybko poszedł w zapomnienie. Czyżby Kościół hierarchiczny w Polsce stracił na autorytecie albo też jego autorytet był podkopywany, skoro tak ważna deklaracja nie pobudza nas do refleksji? Sprawa jak zwykle jest złożona — zwłaszcza ze względu na imperialną politykę Rosji Pu‑ tina i bliskie związki Cerkwi z Kremlem — ale wydaje się, że również po polskiej stronie zapału do kontynuowania pojednania i dialogu brakowało. Jak zbliżyć ludzi do siebie

Powinniśmy zatem podjąć się wytężonej pracy nad odbudową Kościoła jako przestrzeni spotkania i pojednania. Są jednak pewne warunki wstępne. Po pierwsze, pojednanie nigdy nie dokonuje się na warunkach jednej ze stron sporu. Aby nastąpiło, musi być ono bezwarunkowe, to znaczy każda ze stron konfliktu musi uznać swoje błędy. 2 Zob. A. Dulles, Models of the Church, Garden City 1978, s. 103. 3 Por. Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes, 76.

114

WIĘŹ  Wiosna 2016


W rozwodzących się małżeństwach na ogół winę ponoszą oboje małżonkowie. Podobne procesy dokonują się w większych społecznościach. Oczywiście bez‑ warunkowe pojednanie nie zakłada zapomnienia doznanych krzywd, ale nie do‑ maga się ono pokuty. Ona najczęśćiej przychodzi po czasie jak akt wolnej woli. Pojednania nie należy mylić z ułaskawieniem, amnestią, ponieważ jako takie jest ono w ­ yrzeczeniem się urazy, rezygnacją z zadośćuczynienia 4. Wybitny socjolog Robert R. ­Alford zauważył, że zdaniem Arystotelesa wa‑ runkiem stabilności politycznej jest Tam, gdzie Kościół staje się jednorodność religijna. Antagonizmy oblubienicą jednego pokolenia, pojawiają się właśnie wtedy, gdy do sfery zostaje najczęściej wdową polityki wkraczają przeciwstawne prze‑ w pokoleniu następnym. konania dotyczące podstawowych warto‑ ści wypływających z wiary (lub, dodajmy: niewiary) pojmowanej jako struktura do‑ gmatyczna. Okazuje się, że wtedy najczęściej kompromis jest niemożliwy 5. Tak jest w naszym przypadku. „Obóz tradycji” postuluje „więcej religii”, bo to uzdrowi i życie społeczne, i państwo. „Obóz postępu” walczy o to, aby było „mniej religii”, bo ona jedynie zatruwa życie publiczne. Jeśli trafnie przedstawiam aktualną rzeczywistość polityczno­‑społeczno­ ‑religijną — to dostrzec można dziś następujące główne przeszkody dla dialogu i na drodze ku pojednaniu: 1) używanie religii do celów politycznych; 2) mieszanie polityki z religią; 3) traktowanie polityki jako religii; 4) pojmowanie dogmatów jako końca drogi; wreszcie 5) zastępowanie miłości bliźniego dogmatem poli‑ tycznym lub religijnym. Uporanie się z tymi zagadnieniami jest warunkiem sine qua non porozumienia społecznego, ponieważ to właśnie w tych punktach wydają się ulokowane zarzewia konfliktów wokół wartości podstawowych. Zwolennicy formacji „#dobrej zmiany” uznać mogą takie postawienie sprawy za nadużycie i manipulację, szczególnie w kwestii zarzutu mieszania religii i polityki. Przecież nikomu nie zaszkodziła obec‑ ność języka i praw szukających inspiracji w wartościach transcendentnych. Zwo‑ lennicy nurtu oświeceniowego jako remedium na polskie problemy wskażą raczej sekularyzację bądź segmentację — odseparowanie religii od innych dziedzin życia 6. Szkopuł w tym, że żadne z rozwiązań proponowanych i przez jednych, i przez drugich nie zbliża ludzi do siebie. Żadne nie pozwala na nawiązanie nici porozumienia, gdyż każda ze stron sporu odwołuje się do wartości politycznych i religijnych, traktując je, niemal w takim samym stopniu, jak dogmaty. Oba obozy kłócą się o nie prawie jak przekupki z Konstantynopola w trakcie soboru deba‑

4 Zob. A. Dulles, Kiedy przebaczać?, tłum. J. Halbersztat, „Przegląd Powszechny” 2003, nr 11. 5 Zob. R. R. Alford, Religia i polityka, tłum. B. Kruppik, w: Socjologia religii. Antologia tekstów, red. W. Piwowarski, Kraków 2007, s. 328. 6 Por. tamże.

115

Naród – kłopoty z suwerenem

Czy w Polsce możliwe jest jeszcze pojednanie?


W i e s ł a w D a w i d o w s k i OSA

tującego nad problemem dwoistości natur w Jezusie Chrystusie. W tym wypadku rolę dwóch natur grają pewnie dwie wizje państwa: socjalnego i liberalnego oraz dwie aksjologiczne wizje podstaw życia publicznego. Oddogmatyzować politykę

Podejmując jakiekolwiek próby pojednania społecznego w Polsce, należałoby zatem za pierwszy krok uznać oddogmatyzowanie politycznego myślenia i języka. Posłużę się tutaj przykładem z idei sprawiedliwości. Zwrócił na to uwagę William J. Hoye 7. Otóż jeśli uznać ideę sprawiedliwości za swoisty punkt archi‑ medesowy skutecznie rozwiązujący każdy dylemat natury polityczno­‑społecznej, wówczas każdego można postawić przed trybunałem za niewierność cyceroń‑ skiemu „dogmatowi” głoszącemu, że „sprawiedliwość polega na oddaniu każ‑ demu tego, co mu się według prawa słusznie należy” 8. Z cycerońskim ujęciem świadomie zerwał św. Augustyn, proponując w zamian inne pojmowanie spra‑ wiedliwości: jako „ukochanie czci Boga i służenie temu, co służy człowiekowi” 9. Augustyn był świadom, że wielkie ideały mogą prowadzić do wielkiej przemocy, a „ludzi mogą jednoczyć tylko mniej wymagające ideały”. Oczywiście tak mogą myśleć tylko ludzie przekonani, że ostateczną wspólnotą ludzką jest wspólnota istniejąca w wieczności 10. Dodajmy, że ten miękki realizm Augustyna z Hippony, w odróżnieniu od jego twardego realizmu, wypływa z przekonania, że zarówno państwo ze swoimi instytucjami, jak i dobro jego obywateli są postrzegane jako ograniczone w swo‑ ich możliwościach osiągnięcia celów moralnych, z konieczności więc muszą być t o l e r a n c y j n e wobec różnorodności obyczajów, języka i innych dążeń 11. Oddogmatyzowanie języka politycznego i społecznego nie ma na celu wyzby‑ cia się wartości, które na ogół rozbudzają naszą wyobraźnię w takich kwestiach, jak szacunek dla każdego życia od poczęcia do naturalnej śmierci, problemy bio‑ etyczne itp. Od­dogmatyzowanie języka ma służyć wyrzeczeniu się buty i pewności siebie oraz przyjęciu założenia, że mogę się mylić, podobnie jak może mylić się druga strona. Dobrze jest tak formułować swoje wypowiedzi, aby nie uniemożliwić adwersarzowi wycofania się ze swego zdania. Nie chodzi przecież jedynie o to, aby druga strona została łaskawie obdarowana przestrzenią do wypowiedzi (co jej się według prawa należy), ale o to, by umożliwić jej powiedzenie: pomyliłem się. 7 Zob. W. Hoye, Demokracja a chrześcijaństwo, tłum. S. Jopek, Kraków 2003, s. 48. 8 Zob. Arystoteles, Etyka Nikomachejska 1129a; 1130a; Cyceron, De inventione 2.160; De finibus bonorum et malorum 5.65. 9 Zob. Augustyn, O Trójcy Świętej 8.9—10; O obyczajach Kościoła katolickiego i manichejczyków, 1.25; 10 Por. W. Hoye, dz. cyt., s. 48. 11 Por. J. V. Scott, Contemporary Influence of Augustine’s Political Thought, w: Augustine through the Ages. An Encyclopedia, red. A. Fitzgerald, Cambridge 1999, s. 658n.

116

WIĘŹ  Wiosna 2016


Czy w Polsce możliwe jest jeszcze pojednanie?

Wydaje się, że właśnie takiego nurtu powinniśmy poszukiwać i taki nurt myślenia powinni promować ludzie Kościoła. Jeśli Kościół rzymskokatolicki w Pol‑ sce chce nadal chlubić się swoimi bliskimi związkami z narodem, to jego misją powinno obecnie stać się jednoczenie Polaków ponad podziałami politycznymi. Wymaga to zachowania niezbędnego dystansu do struktur państwowych — tym bardziej, jeśli rządzący będą zabiegać o jego skrócenie, co zwłaszcza w roku 1050-lecia chrztu Mieszka jest bardzo prawdopodobne. Kościół nie z państwem ma wiązać swą ewangeliczną misję, lecz z narodem — i to całym, a nie tylko tą jego częścią, która głosowała na „#dobrą zmianę”. * Czy zatem Polacy mogą jeszcze zasiąść do jakiegoś okrągłego stołu czy raczej skazani jesteśmy na kataklizm i wojnę domową? Sądzę, że jak długo promowany będzie model debaty publicznej, w którym naprzeciwko siebie stawia się dwóch gladiatorów, zaś opłacana przez ich partie publiczność będzie oklaskiwać jednego, a „wybuczać” drugiego, tak długo jesteśmy skazani na życie w dwóch obozach. I jak długo w naszych debatach dominować będzie koncentracja na teraźniejszo‑ ści i doczesności, tak długo pozostaniemy przy wodach Meriba. Z zalęknionym Mojżeszem — Kościołem, który chociaż sprawiedliwy, nie uwierzył w możliwości, w jakie wyposażył go Bóg. Wiesław Dawidowski OSA

blicysta. W stanie wojennym jako licealista skazany na pół roku więzienia za zaangażowa‑ nie w podziemie antykomunistyczne. Doktorat uzyskał na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie na podstawie rozprawy Reguła wiary w metodzie teologicznej św. Augustyna. Od 2004 r. rektor anglojęzycznego duszpasterstwa w Warszawie. W latach 2009—2013 był chrześcijańskim współprzewodniczącym Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Od 2012 r. jest przełożonym prowincjalnym polskich augustianów. Autor tomików Święty Augustyn i Święta Rita w serii „Wielcy ludzie Kościoła”. Mieszka w Łomiankach pod Warszawą.

117

Naród – kłopoty z suwerenem

Wiesław Dawidowski OSA — ur. 1964. Augustianin, doktor teologii fundamentalnej, pu‑


Krzysztof Biedrzycki

Olbrzym i karzeł Pytania o naród, człowieka i uniwersalizm

O kim mówi sztuka (literatura, filozofia) XX i XXI wieku? O człowieku, Czło‑ wieku, kobiecie i mężczyźnie, Polaku, Niemcu, Chińczyku, Żydzie? O każdym (każdej) po trosze? Ten kłopot dotyczy zresztą nie tylko sztuki (literatury, filozofii) XX wieku, ale w minionym stuleciu uwydatnił się w szczególnie jaskrawy sposób. Napięcie między ogólnym a szczególnym, uniwersalnym a partykularnym, powszechnym a jednostkowym w dużym stopniu wyznaczyło pola zainteresowań twórców. Przy czym bieguny wcale nie są jednoznaczne i łatwe do określenia, a linie napięć się gmatwają. Gdy mowa o Człowieku, to znika człowiek? Gdy spoglądamy na Polaka, to nie widzimy Polki? Naród jest raczej partykularny (wobec uniwersalizmu idei Człowieka), ale czy może być uniwersalny, dominujący (wobec partykularyzmu pojedynczego człowieka)? Modernizm w dużej mierze opierał się na wizjach ogólnych, co znajdowało wyraz w wielkich ideologiach. Komunizm, socjalizm, liberalizm obejmowały całą ludzkość jako obiekt projektu modernizacyjnego. Co prawda różne odmiany faszyzmu, w tym nazizm, opierały się na idei narodu, jednak i one ostateczny cel przebudowy społeczeństwa widziały w skali globalnej: jeden lub kilka prede‑ stynowanych do tego narodów powinno zorganizować nowy ład świata. Różno­ rodność wydawała się skazą. Wielość narodów przeszkadzała w budowaniu nowej, wspaniałej rzeczywistości. W tym samym czasie jednak poczucie więzi narodowych wcale nie słabło. W Europie Środkowej i Wschodniej po pierwszej wojnie światowej każda nacja chciała mieć swoje państwo, prowadziło to do wo‑ jen, przeciągania na swoją stronę pogranicznych grup etnicznych, które z kolei zazwyczaj pilnowały swojej odrębności i obawiały się zawłaszczenia przez sąsied‑ nie narody. Co prawda może się wydawać, że kult narodu wobec uniwersalnych wizji w XX wieku był czymś anachronicznym, w istocie jednak też był wyrazem nowoczesnej (jeśli początkiem nowoczesności było oświecenie) postawy, tyle że romantycznej. W tej postawie więź społeczna miała mieć charakter etniczny lub

210

WIĘŹ  Wiosna 2016


Olbrzym i karzeł

państwowy, głównie jednak dlatego, że ten sposób budowania spójności wydawał się najskuteczniejszy, a przy tym motywowany moralnie, a nawet metafizycznie w sytuacji, gdy swoją rolę przestało odgrywać religijne czy dynastyczne uzasad‑ nienie trwałości wspólnoty.

Nowożytna koncepcja narodu wykluła się po rewolucji francuskiej i w niemieckiej myśli romantycznej. Od początku miała ona dwie postaci. Jedną — państwową, obywatelską, społeczną. Drugą — etniczną. One się oczywiście przenikały, ale nie były i nie są tożsame. Postać obywatelska zwyciężyła we Francji, Stanach Zjednoczonych, po części w Wielkiej Brytanii. Wedle tego rozumienia naród to wspólnota tworząca państwo. To przeformułowanie przednowoczesnej kategorii poddaństwa wobec monarchy, w oczywisty sposób nadal żywej w Zjednoczonym Królestwie, choć przecież wyłącznie jako tradycja. Członek narodu to obywatel, ktoś, kto podpo‑ rządkowany jest prawu państwowemu, czerpie z tego tytułu korzyści, ale też ma określone zobowiązania. Ethnos w tej sytuacji odgrywa rolę drugorzędną, choć może dlatego, że jest on dosyć oczywisty. Obywatel francuski czuje się Francuzem i mówi po francusku, ale język stanowi tylko jeden z elementów przynależności do wspólnoty — element stanowiący o kulturze, ale też pełniący rolę praktycz‑ nego spoiwa. Dlatego w XIX wieku zmuszano Bretończyków czy mieszkańców Prowansji do nauki francuskiego — bo tylko dzięki temu rekruci z całego kraju rozumieli wydawane im rozkazy, urzędnicy wszędzie tak samo pisali protokoły, kupcy w jednolity sposób porozumiewali się ze wszystkimi klientami. Analogiczną rolę odgrywał i odgrywa w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych język an‑ gielski: Walijczyk i Szkot w Londynie mogą się bez trudu dogadać, podobnie jak imigrant z Włoch i Chin w Nowym Jorku. Żaden z nich nie musi jednak porzucać swojej tożsamości. Przynależy do narodu państwowego i równocześnie może się czuć kimś odrębnym. Naród jako wspólnota etniczna, a ponadto etyczna, skupiona wokół wartości kulturalnych, tradycji, historii, oparta na więzi pochodzenia i wzajemnej odpowie‑ dzialności jej członków to konstrukt romantycznej myśli niemieckiej. Zwyciężył tam, gdzie poczucie narodowości nie tylko nie splotło się z lojalnością wobec państwa, ale gdzie państwo bywało wręcz kontestowane. Niemcy i Włosi mieli za dużo państw, toteż musieli inaczej zdefiniować swoją tożsamość aniżeli przez kategorię obywatelskości. Z kolei narody Europy Środkowej i Wschodniej były podporządkowane obcym państwom, dlatego swoją wspólnotę budowały na więzi języka (niejednokrotnie dopiero kodyfikowanego lub nawet tworzonego na pod‑ stawie dialektów), historii (najczęściej w dużej mierze zmitologizowanej) i kultury. Przyjrzyjmy się zmaganiom o naród w kulturze polskiej. Możemy sobie pozwolić na ten partykularyzm, bo trudno mówić o narodach i specyficzności

211

Polska sztuka / sztuka polska

Nowoczesny naród


Krzysztof Biedrzycki

w sposób bezwzględnie uniwersalny. Przykład własnej kultury może pomóc w una‑ ocznieniu problemu. Od razu jednak trzeba podkreślić: w tej sprawie Polacy wcale nie są wyjątkowi ani specyficzni. Podobne napięcia i spory można dostrzec też u innych nacji, niekiedy nawet w większym nasileniu. Nowoczesny polski patriotyzm zrodził się po zaborach. Oczywiście przy‑ wiązanie do ojczyzny jest znacznie trwalsze, było to jednak przywiązanie do państwa, do Rzeczypospolitej, jej praw i obyczajów. Naród to był naród szla‑ checki, w dużym stopniu naród obywatelski, bo tworzyli go ci, którzy stanowili klasę polityczną, nie był to jednak naród w sensie etnicznym. Co prawda w XVIII wieku większość szlachty mówiła po polsku i była dosyć jednolita obyczajowo oraz światopoglądowo, jednak do końca istnienia Rzeczypospolitej istniała nie‑ wielka grupa odrębna pod względem religii i języka, którym na co dzień się posługiwała — a przecież sto, dwieście lat wcześniej to była bardzo duża część szlachty. Można powiedzieć, że polonizacja klasy politycznej w Rzeczypospolitej miała charakter tyle kulturowy, ile pragmatyczny, jak we Francji czy Ameryce, wspólny język był narzędziem ujednolicenia państwa, unifikacja etniczna była dopiero jego konsekwencją. Z drugiej strony przecież polscy chłopi i mieszcza‑ nie, jako pozbawieni praw politycznych, pozostawali poza narodem szlacheckim. To się zmieniło po rozbiorach, gdy trzeba było na nowo zdefiniować tożsamość tych, którzy wcześniej utożsamiali się z nieistniejącą już Rzecząpospolitą. Pod‑ ległość państwowa zaczęła być postrzegana jako zniewolenie. Co zatem łączyło? Czemu można było śpiewać „Jeszcze Polska nie umarła, póki my żyjemy”? Gdzie była ta Polska? Nie tylko, jak w Weselu, tam, gdzie bije serce. Ona była między ludźmi: w języku, obyczaju, literaturze, wspólnych zbiorowych mitach, ethosie i ethnosie. Z pomocą przyszedł niemiecki romantyzm, który podpowiedział nam, jak mamy sami siebie definiować. Zrodził się nowoczesny naród — z początku niemal wyłącznie szlachecki i postszlachecki, w coraz większym jednak stopniu mieszczański i inteligencki (lub protointeligencki), ale wciąż nie chłopski, taki miał się stać sto lat z okładem później. Polskość jako proteza?

Dominująca, przynajmniej w popularnym, utrwalanym przez szkołę wydaniu, jest taka interpretacja dziejów polskiej literatury od czasów romantyzmu, we‑ dle której głównym jej tematem było kształtowanie i utrwalanie postaw patrio‑ tycznych. Jeśli się ją jednak przeczyta dokładnie, można dostrzec, że jest to mocne uproszczenie. Po pierwsze, obejmuje ona znacznie szerszy krąg zagad‑ nień, dotyczących człowieka i jego życiowych doświadczeń, po drugie, kwe‑ stie związane z narodem są w niej dosyć skomplikowane i obejmują nie tylko (a może nawet nie przede wszystkim) temat tożsamości, ale głównie to, co może i powinno łączyć we wspólnocie narodowej, a więc aspekt etyczny i poniekąd pragmatyczny.

212

WIĘŹ  Wiosna 2016


Wspominam o tym wszystkim, żeby tym wyraźniej postawić kwestię zmaga‑ nia się Polaka z Polakiem w sobie w czasie, gdy na domiar Polak ten musiał odpo‑ wiedzieć sobie na pytanie, czy jest Polakiem zmodernizowanym, czy też polskość przeszkadza mu w modernizacji. Jak się ma odnieść do mitów narodowych i do mitów modernistycznych? Na ile one są sprzeczne? Na ile komplementarne? Po‑ lak czy człowiek w Polaku to zagadnienie w pełni modernistyczne, dlatego może ono dobrze ilustrować problem naszkicowany wyżej: jak w XX wieku rysowały się napięcia między ideą narodu a ideą globalnego społeczeństwa z jednej strony, a z drugiej strony — dostrzeganiem „bytu dla siebie” w pojedynczej egzystencji, osobie ludzkiej, jednostce, konkretnym człowieku. Antynomia narodowe (a więc partykularne, osobne, specyficzne) a ludzkie (ogólne, powszechne, uniwersalne) nie ujawniła się w XX wieku. To wewnętrzne pęknięcie już w myśleniu romantycznym, również polskim. Przypomnijmy Norwi‑ dowe: „Polak jest olbrzym, a człowiek w Polaku jest karzeł” czy „Jesteśmy żadnym społeczeństwem. Jesteśmy wielkim sztandarem narodowym”. Zostawmy na boku gorycz tych słów. Tutaj interesuje nas przedstawiona opozycja. Naród nie jest toż‑ samy ze społeczeństwem, a uczestnictwo w życiu narodowym nie tylko nie wyczer‑ puje człowieczeństwa, lecz może je ograniczać i deformować. Wspólnota etniczna oparta jest na wartościach znaczących dla niej samej, ale nie zawsze i niekoniecz‑ nie są to obowiązujące ponad wspólnotami wartości ludzkie. Norwid zapowiadał myślenie modernistyczne, ale przecież opisana przez niego dobitnie niespójność w osobie Polaka bywała dostrzegana już przez pozostałych wielkich romantyków. Mickiewicz widział ją tragicznie. Wyraźne jest to zwłaszcza w porażają‑ cym, a tak bardzo zniekształconym w odbiorze wielkim wierszu Do Matki Polki. Naród, poświęcenie dla niego pełni tam funkcję bezwzględnego, pożerającego swoje ofiary Fatum. Owszem, jest on bardzo wysoką wartością, która nie jest kwestionowana, tragizm polega jednak na tym, że dla niej trzeba poświęcać inne wartości — życie, szczęście, więź rodzinną, ciepło międzyludzkie. Podobne wątki można znaleźć u Słowackiego, który przecież pokazuje skutki bezwzględnego podporządkowania się idei narodu. Człowieczeństwo Kordiana nie wytrzymuje konfrontacji z jego polskością, będącą skądinąd protezą wypeł‑ niającą puste miejsce w systemie wartości i emocjach dziecięcia wieku. Piszę o tym, aby pokazać, że modernistyczne napięcie między narodowo‑ ścią a człowieczeństwem ma swój romantyczny rodowód. Zyskało ono jednak szczególny wymiar w XX wieku. Przede wszystkim nieufnością zostało podszyte podejście do koncepcji narodu. Czy to wynik pierwszej wojny światowej i do‑ świadczenia konsekwencji nacjonalizmów? Nie jestem pewien. Wydaje mi się, że doprowadził do tego proces długotrwały i skomplikowany. Łatwiej było poradzić sobie z dominacją myślenia narodowego tam, gdzie naród traktowano w sposób obywatelski. Owszem, miała Francja swoją aferę Dreyfussa, miała Action Fra‑ nçaise i francuską pychę, ale równocześnie w kulturze szukała tego, co uniwer‑ salne i ogólnoludzkie. Malarstwo impresjonistów jest z ducha bardzo francuskie, ale zarazem ponadczasowe i niepartykularne. Gide, Proust, Bernanos, Camus

213

Polska sztuka / sztuka polska

Olbrzym i karzeł


Krzysztof Biedrzycki

pisali o doświadczeniach człowieka, sceneria i kontekst historyczny były czymś przygodnym i wymiennym. Nie przypadkiem przecież we Francji rozwinęły się egzystencjalizm, personalizm, filozofia dialogu, w których chodziło o odpowiedź na pytania, kim jest człowiek, jaki jest sens (lub bezsens) jego istnienia, na czym polegają relacje międzyludzkie... Paralele można znaleźć w kulturze brytyjskiej czy amerykańskiej. Co dodatkowo ważne, kultury te mają ogromną zdolność asymilacyjną — myśliciele żydowscy we Francji (od Bergsona, przez Lévinasa, po Fienkelkrauta), piszący po angielsku Polak Conrad, liczni przybysze z kolonii i wielcy Irlandczycy w Wielkiej Brytanii, współtworzący Amerykę imigranci... Tym bardziej interesujący jest dla nich człowiek, nie Francuz, Anglik czy Amerykanin. Inaczej już jest tam, gdzie naród pojmuje się na sposób etniczny. Owszem, Thomas Mann jest uniwersalny i kosmopolityczny w Czarodziejskiej górze, ale do gruntu niemiecki w Buddenbrookach i Doktorze Faustusie. Przy czym niemieckość nie wyklucza uniwersalizmu, cała twórczość Manna jest jak najgłębiej moderni‑ styczna i wiele mówi o nowoczesnym świecie. Powyższe spostrzeżenia oczywiście można kontrować przykładami z rozma‑ itych literatur, w których dostrzeżemy dominację bądź aspektu narodowego, bądź uniwersalnego. Dużo też zależy od sposobu czytania: na co zwrócimy uwagę, jak w lekturze rozłożymy akcenty. Przecież dzieła Francuzów czy Anglików, które wydają się dotyczyć diagnozy uniwersalnej, są zakorzenione w partykularnym doświadczeniu. Dżuma Camusa, Nowy wspaniały świat Huxleya i Rok 1984 Orwella za pomocą paraboli i dystopii opisują świat zrealizowanego projektu modernizacyjnego, mają charakter ponadczasowy i globalny. Zarazem przecież wynikają z osobistych doświadczeń autorów. Niektórzy powieść Camusa czytają jako przedstawienie Francji Pétaine’a, a powieść Orwella jako pamflet na powo‑ jenną Anglię pod rządami Partii Pracy. Można i tak, a jednak coś w czytelniku się burzy i każe odrzucić tak powierzchowną lekturę. Z drugiej strony jak najbardziej czeskie i nie do podrobienia Przygody dobrego wojaka Szwejka Haška opowiadają o czymś znacznie więcej, aniżeli o czeskim żołnierzu zaplątanym w wydarzenia wojny światowej, które wcale nie są tak śmieszne, jak na pozór by się wydawało. Powściągliwa polskość i polska gęba

Również literaturę polską XX wieku można czytać jako zmaganie się z kwestią na‑ rodową, ciągłą wewnętrzną walkę Polaka w człowieku i człowieka w Polaku. Gdyby tak dobrze się przyjrzeć, znajdziemy nie tak dużo wielkich dzieł, które traktowa‑ łyby po prostu o Polsce. Nikt w mitologizacji nie przebił Sienkiewicza. Owszem, może po części Żeromski w Popiołach czy Przedwiośniu (choć są to mitologie prze‑ wrotne i wewnętrznie się kompromitujące), ale już nie w Ludziach bezdomnych i Dziejach grzechu. Są u Żeromskiego wielkie idee, jest modernistyczny program, dlatego i naród musi być definiowany na nowo, raczej jednak jako Norwidowe spo‑ łeczeństwo, na pewno nie jako Mickiewiczowski Chrystus narodów. Inni wielcy mo‑

214

WIĘŹ  Wiosna 2016


derniści początku wieku, Wyspiański czy Brzozowski, czuli przygniatanie ciężaru narodowego, u autora Wyzwolenia unaocznionego jako przytłaczająca wawelska trumna i władza Geniusza, którego trzeba było strącić do podziemnej nekropolii. Całą literaturę polską XX wieku można czytać właśnie w takim duchu. Z jednej strony nawet u autorów, którzy W sytuacji płynnej ponowoczesności z założenia chcieli być modernistyczni, naród postrzegany jest jako coś a więc w jakiś sposób wyzwoleni z powin‑ przygodnego, nie jest dany raz ności narodowych (np. Tuwim, Przyboś, na zawsze i nie jest bezwzględnie Miłosz), polskość wracała — u jednych przypisany do osobowości okazjonalnie, u innych uporczywie, u jed‑ konkretnego człowieka. nych w duchu przekory i zmagania, u in‑ nych sentymentalnie. Na pewno jednak niejednoznacznie. Z drugiej strony — po‑ dejmowanie tematów narodowych, jeśli wykraczało poza doraźne krzepienie serc, wiodło do uniwersalizacji. Najlepszym przykładem jest oczywiście twórczość fil‑ mowa Andrzeja Wajdy. Jeśli wskazywać twórcę bez reszty polskiego, zabłąkanego w XX wiek romantyka, a zarazem przewrotnego modernistę, to jest nim właśnie Wajda. W największych filmach pokazywał właśnie Polskę (znamienne, oprócz Dantona wszystkie filmy, które Wajda zrealizował poza Polską, były nieudane), ale zarazem za pośrednictwem narodowego partykularza pokazywał to, na czym tak bardzo zależało modernistom zachodnim — tragizm i niejednoznaczność losu ludzkiego, uwikłanie w splot sił potężniejszych niż człowiek (historia, przezna‑ czenie, zło), zmaganie z tym, co w pojedynczej istocie ludzkiej słabe, ale zarazem wielkie. Może my lepiej widzimy polskość i romantyzm Wajdy, ale uniwersalizm i modernizm jego filmów prędzej dostrzegalne są z perspektywy zagranicznej. W centrum rozważań trzeba jednak postawić dwóch autorów, których nie‑ kiedy się przeciwstawia, ale którzy najcelniej oddali ów polski (lub moderni‑ styczny) dylemat: naród — człowiek. Gombrowicza i Herberta. Najpierw Herbert. Poeta, właśnie tak, arcymodernistyczny. Przecież u niego z całą ostrością ujawnia się napięcie między ogólnym i szczegółowym. Pan Co‑ gito to zarazem Człowiek (każdy myślący, reprezentant kultury, wcielenie ducha europejskiego) i człowiek (konkretny, cielesny, zmysłowy). Abstrakcja kusi, do‑ robek cywilizacji nadaje sens egzystencji („powtarzaj stare zaklęcia ludzkości bajki i legendy / bo tak zdobędziesz dobro którego nie zdobędziesz”), klasyczne i meta­fizyczne piękno uwodzi — tutaj Herbert jest po części przednowoczesny (skoro dziedzictwo jest dla niego bagażem, nie ciężarem), a zarazem nowoczesny (bo dziedzictwo reinterpretuje, a nawet — o zgrozo! — w gruncie rzeczy dekon‑ struuje). Równocześnie abstrakcji mocno przeciwstawia konkret, dorobkowi cywilizacji — doświadczenie, a pięknu — prawdę. Prawda zaś najpełniej przejawia się w tym, co namacalne, zmysłowe, materialne. I w tym wszystkim naród, który traktowany jest równie dwuznacznie. W poruszającym wierszu Rozważania o pro‑ blemie narodu sprawa jest postawiona ostro: mowa tam o zabijaniu w imię tego,

215

Polska sztuka / sztuka polska

Olbrzym i karzeł


Krzysztof Biedrzycki

co ludzi łączy, o wmówieniu, psychicznym skrzywieniu... Dla Polaka, a właści‑ wie dla każdego, kto siebie definiuje przez przynależność narodową, to okrutne słowa. Wiersz kończy się jednak znamiennie: „ten okrwawiony węzeł / powinien być ostatnim jaki / wyzwalający się / potarga”. Wyzwolenie od tego, co ogólne, narzucone, przydane — jest (powinno być) celem człowieka pragnącego wolności. Dopiero na samym końcu ma być jednak rozerwany węzeł łączący z narodem. Mimo wszystkich zastrzeżeń. Herbertowski Człowiek (i człowiek) jest Polakiem, choć prawie nigdy o sobie tak nie mówi. Owszem, „postanowił wrócić / na ka‑ mienne łono / ojczyzny”. Ojczyzna to jednak „skarbiec wszystkich nieszczęść”. Miejsce swoje, ale miejsce bolące. I nienazwane. Pan Cogito do końca będzie się powstrzymywał z wypowiedzeniem słowa „Polska”, będzie powściągliwy, jak na człowieka (Człowieka) nowoczesnego przystało. Inaczej Gombrowicz — jak potrzebował mówić o Polsce, Polakach i ojczyźnie, to powtarzał te słowa tak długo, aż rodziło się zwątpienie w to, że one cokolwiek znaczą. Dla autora Trans­‑Atlantyku Polska była ważna jako punkt odniesienia. To, co jego własne — w tym łączył się z Herbertem. Zarazem Polska stanowiła wyzwanie. Czym ona jest? Czym jest narodowość? Bo na pewno nie metafizyczną więzią. To jedno z wcieleń Formy. Polak jest Polakiem, bo w taką formę został wtło‑ czony. Inaczej — Polak jest Polakiem, bo ma gębę Polaka, a jeśli od tej gęby zechce uciec, to nie trafi daleko, bo inną gębę mu przyprawią. W gruncie rzeczy jednak zawsze z tą gębą będzie szedł przez życie, jak sam Gombrowicz. U niego jed‑ nak sprawa jest bardziej skomplikowana niż u Herberta. Gombrowiczowska Forma (sama będąca czymś abstrakcyjnym, ogólnym, prawie, a może i całkiem metafizycznym, jakkolwiek paradoksalnie by to zabrzmiało) wiedzie zawsze ku konkretowi i temu, co szczegółowe, przygodne czy jednostkowe. Forma człowieka definiuje, upraszcza, wtłacza w jakiś schemat, zarazem sprawia, że jest on nie­ powtarzalny, zawsze jakiś; sprawia, że nie jest abstrakcyjny — nie może być Czło‑ wiekiem w ogóle. Staje się Polakiem, ale też kobietą czy mężczyzną, młodym czy starym, ojcem czy synem, parobkiem czy paniczem, pensjonarką czy belfrem itd. W istocie nie ma ogólności, nie ma abstrakcji, jest doświadczenie wyjątko‑ wości i jedyności. W tym kontekście narodowość jest tym, co krępuje (jak krę‑ puje każda forma), ale zarazem jest czymś, co określa człowieka, a więc jednym z wielu atrybutów, jakie można mu przypisać. Należy (właśnie: należy) ją dema‑ skować, ośmieszać, stawiać w nieoczekiwanych sytuacjach, pytać o nią, odzierać z metafizycznych uzasadnień, ale zarazem trzeba ją przyjmować do wiadomości i z nią żyć. Można przed nią uciekać, ale ze świadomością, że inna szczegółowa definicja już czyha na człowieka za węgłem. To już jest zapowiedź nowego, postmodernistycznego podejścia do relacji: ogólne—szczegółowe. Szczegółowe zyskuje tu rangę nadrzędną. Umiera Człowiek, zostaje tylko człowiek. W dookreśleniu roli płciowej, społecznej, kulturowej — w tym narodowej. Naród w tej perspektywie traci swoją wyjątkową pozycję, ale paradoksalnie zyskuje rangę, bo narzuca człowiekowi jedną z najważniejszych ról, jakie ma on do odegrania.

216

WIĘŹ  Wiosna 2016


Olbrzym i karzeł

Postmodernizm, rozumiany szeroko, nie jako światopogląd, lecz jako formacja kulturowa późnej nowoczesności, skupia się na tym, co konkretne i specyficzne. W tej sytuacji przeformułowaniu zostaje poddane rozumienie narodu i przeży‑ wanie narodowości. To kwestia tożsamości, pytania o siebie — kim i jaki (jaka) jestem? Przynależność do narodu jest jednym z wielu czynników budujących tożsamość, wcale nie najważniejszym (bo też tego najważniejszego nie ma). Za‑ razem nie sytuuje się w opozycji do człowieczeństwa w ogóle, do uniwersalnego projektu cywilizacyjnego, do ponadczasowych wartości, bo one zostały już sfal‑ syfikowane. Opozycją są inne, równoległe bądź konkurencyjne, wyznaczniki tożsamości. W sytuacji płynnej ponowoczesności naród postrzegany jest jako coś przygodnego, nie jest dany raz na zawsze i nie jest bezwzględnie przypisany do osobowości konkretnego człowieka. Takie rozumienie tożsamości oczywiście budzi (trudno, żeby było inaczej) sprzeciw każdego, kto w poszczególnych czynnikach tożsamości chce widzieć cechy trwałe, niezmienne i bezwzględnie określające osobę. Zwłaszcza że jed‑ nostka sama najczęściej chce być postrzegana jako jednostka, osoba właśnie, ktoś wyjątkowy, a zarazem rozpoznawalny, kto nie rozpływa się w rozmaitych niejasnych tożsamościach. Dlatego odpowiedzią na postmodernistyczną niepew‑ ność jest równie (w istocie) postmodernistyczny fundamentalizm zakładający, że specyficzność jest wartością, o którą należy dbać i której należy bronić. Paradoks polega na tym, że w gruncie rzeczy niejednokrotnie absolutną rangę przypisuje się temu, co przygodne, a wszystko, co do własnego fundamentu nie pasuje, gwałtownie się relatywizuje. Przyjrzyjmy się, jak to wygląda w najnowszej literaturze polskiej. Z jednej strony zatem mamy skupienie na tym, co niejednoznaczne, pograniczne, niepewne. Chciałbym w tym momencie przywołać trzy powieści z ostatnich kilkunastu miesięcy: Śpiewaj ogrody Pawła Huellego, Dracha Szczepana Twardocha i Dom z witrażem Żanny Słoniowskiej. Każda z nich opowiada o niepewności związanej z przynależnością narodową. Huelle pisze o Gdańsku i Kaszubach, Twardoch o Śląsku, Słoniowska o powojennym Lwowie. Co ciekawe, niepewność wyraża się nawet w języku — obok polskiego w tych powieściach pojawiają się niemiecki, kaszubski, śląski, ukraiński, na równych prawach. Tożsamość łączy się raczej z miastem, regionem niż z krajem, choć przecież bohaterowie zostają wciągnięci w polityczną grę, która wymaga od nich wyboru narodowości. Pytają jednak: dlaczego? Owszem, padają różne odpowiedzi, jednak nie rozstrzygają one kwe‑ stii. Polskość jest dla nich jedną z możliwych dróg, lecz nie jedyną. Podobnie jak niemieckość, rosyjskość, ukraińskość, a także śląskość czy kaszubskość. Zresztą bohaterowie ci stają nie tylko wobec dylematów narodowościowych, oni budują swoją tożsamość wobec sztuki, natury, ciała, obyczaju. Może najmniej wobec mo‑ ralności? Prawie w ogóle wobec religii (chyba że traktowanej jako element tradycji).

217

Polska sztuka / sztuka polska

Postmodernistyczny fundamentalizm


Krzysztof Biedrzycki

Z drugiej strony mamy nie mniej postmodernistyczną późną twórczość Jarosława Marka Rymkiewicza. Żarliwa obrona polskości, a więc tego, co specy‑ ficzne w opozycji do innego specyficznego (obcego), znajduje wyraz w swoistej plemiennej mistyce, gdzie czynnikiem decydującym o wartościach jest krew. Rymkiewicz z jednej strony odnosi się do przednowoczesnego rozumienia na‑ rodu, z drugiej jednak — podejmuje gwałtowny spór z ponowoczesnym jego trak‑ towaniem, w istocie więc przyjmuje postmodernistyczne reguły gry. Czynnikiem decydującym jest tu swoista (w istocie relatywna) moralność plemienia, która niewiele ma wspólnego z uniwersalną moralnością chrześcijańską. A najwięk‑ szym zagrożeniem jest płynność, której wyrazem w kulturze polskiej jest brak siły na realizowanie mocnej wersji własnej tożsamości. Polacy wedle tej wizji na‑ rażeni są na śmiertelne (w sensie kulturowym) niebezpieczeństwo rozpłynięcia się w jakiejś nieuformowanej europejskości lub przeciwnym specyfice narodowej uniwersalizmie. Polak w każdej chwili może przestać być Polakiem, to wydaje się straszne. Nie jest natomiast straszne, że Polak jako człowiek może ponieść śmierć. Danina krwi, czy to składana przez bohaterów i męczenników, czy pobierana od zdrajców i wrogów, jest ważniejsza niż jednostkowe życie. Tak więc współczesne, ponowoczesne pytania brzmią inaczej niż pytania modernistyczne. Dla modernistów najważniejsze było napięcie między uniwersal‑ nym projektem cywilizacyjnym a wartością, jaką jest każdy konkretny człowiek, tożsamość narodowa wydawała się w sumie dość kłopotliwym obciążeniem, baga‑ żem tradycji i formy. W świecie postmodernistycznym naród jako czynnik budowy tożsamości zostaje na powrót dowartościowany, jednak jego rola nie jest wcale jednoznaczna, a odpowiedzi mogą przybierać skrajnie różny i nieoczywisty kształt. O kim mówi sztuka (literatura, filozofia) XX i XXI wieku? O człowieku, Człowieku, kobiecie i mężczyźnie, Polaku, Niemcu, Chińczyku, Żydzie? O każ‑ dym (każdej) po trosze? A może o tym, ile w nas jest Polaka, Polki, ile mężczyzny, ile kobiety, ile katolika, ile libertyna, ile swojego, ile obcego? Ciąg tożsamości można wydłużać. Nie trzeba się zgadzać na płynność, trzeba jednak dostrzec nieoczywistość. To trudne, a nawet może rodzić lęk. Skoro jednak kłopotliwe pytania o to, kim jesteśmy, zostały postawione, musimy się z nimi mierzyć. Ile w nas olbrzyma, a ile karła? Krzysztof Biedrzycki Krzysztof Biedrzycki — ur. 1960. Historyk literatury XX wieku, krytyk literacki i filmowy, adiunkt w Katedrze Krytyki Współczesnej Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiel‑ lońskiego oraz profesor nadzwyczajny w Instytucie Badań Edukacyjnych w Warszawie. Wykładał literaturę polską w Stanach Zjednoczonych i Francji. Autor m.in. książek Świat poezji Stanisława Barańczaka, Małgorzata Musierowicz i Borejkowie, Wariacje metafizyczne, Poezja i pamięć, serii podręczników do języka polskiego dla liceum Opowieść o człowieku oraz Świat do przeczytania.

218

WIĘŹ  Wiosna 2016


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.