Janusz A. Włodarczyk Oblicza Architektury

Page 1

>jAz3jepo|/v\ 'v zsnuep

ijlm m i


Wydanie publikacji dofinansowane przez Komitet Badań Naukowych

SPIS TREŚCI Recenzenci: prof, dr hab. inż. arch. Andrzej Kadłuczka dr inż. arch., prof. PŚ Jerzy Witeczek

Strona W p ro w a d z e n ie .................................................................. 1. Granice a rc h ite k tu ry ....................................................... 2. Specjalista i dyletant, czyli rozważania o zawodzie a rc h ite k ta ..................................................................... 3. M iędzy tradycją a now o cze sn o ścią ................................. 4. Życie w rodzinie, życie w sp o łe cze ń stw ie ........................ 5. Od unikatu do u n ifo rm u .................................................. 6. Z m ienność architektury, czyli obiekt architektoniczny a upływ c z a s u ................................................................ 7. Przestrzeń zyskana, przestrzeń s tra c o n a ........................ 8. M iejsce i s tro n a .............................................................. Refleksje końcow e i podziękow ania.................................... L ite ra tu ra ......................................................................... S u m m a ry ..........................................................................

Opracowanie redakcyjne - Jadwiga Żukowska Skład komputerowy - Joanna Ziółkowska Zdjęcia - Janusz A. Włodarczyk Okładka - Justyna Szklarczyk - Lauer

ISSN 0867-096X

Opracowanie i druk w Dziale Wydawnictw i Poligrafii Politechniki Białostockiej. Nakład 600 egz. Format B-5. Druk ukończono w grudniu 2000 r. Zam. 131/2000

7 13 41 57 79 95 127 157 185 211 213 221


WPROWADZENIE

Przybliżenie czytelnikowi sensu niniejszego traktatu warto by zacząć od odpowiedzi na pytanie: komu i w jakim celu ma on służyć? Po zapozna­ niu się z tekstem wprowadzenia, a także po przeczytaniu spisu treści mo­ żna się już zorientować, że tematyka nie jest nowa. Wprost przeciwnie, podejmowane tu zagadnienia postrzegane być mogą jako wciąż eksploato­ wane. Czy więc książka ta jest potrzebna? Temat sam w sobie nie może satysfakcjonować każdego odbiorcy. Ważny jest szerszy kontekst, w jakim jest przedstawiany, a także sam odbiorca. Prawdy głoszone jako abstrakcyjne, w konkretnych przypa­ dkach mogą nabierać różnych znaczeń, a wartość ich może być rozmaita. Jest z tym trochę tak, jak z zależnością między dziełem muzycznym i jego interpretacją: symfonia Mozarta w dwóch różnych wykonaniach to nie ta sama symfonia, tak w sensie jakościowym (sposób przedstawienia), jak i ilościowym (poziom przedstawienia). Problematyka poruszona w niniejszym traktacie, zwłaszcza w rozdzia­ łach "Granice architektury” , “ Specjalista i dyletant", "Między tradycją a no­ woczesnością", a następnie w różnym stopniu w pozostałych - najmniej w ostatnim: “ Miejsce i strona” - obecna jest w publikacjach pisanych w ję­ zyku angielskim, niemieckim czy francuskim; na polskim rynku wydaw­ niczym jest znacznie gorzej. Tu częściej pojawia się ona w fachowych i naukowych (nierzadko w tzw. naukowych) artykułach, esejach, rozpra­ wach, pisanych często językiem hermetycznym, trudnym do zrozumienia nie tylko dla mało przygotowanego odbiorcy, których zresztą na ogół nie ma w księgarniach. Spodziewać się można określonego zapotrzebowania na książkę. Ja­ ko pierwszego jej czytelnika widzę studenta uczelni architektonicznych. Przedstawione treści od wielu lat są podstawą moich wykładów. Konstru­ kcja książki jest całością stworzoną z autonomicznych części (rozdział jest rodzajem wykładu). Nie znaczy to, że forma taka może satysfakcjonować tylko studenta. Publikacje w takim kształcie funkcjonują od wieków w po­ staci traktatów i prób (szkiców) przeznaczonych dla szerokiego kręgu odbiorców.


Inną charakterystyczną cechą mojej książki jest przyjęcie określonych ram czasu i miejsca. Sądzę, że bardziej winna zainteresować czytelnika praca o takim właśnie charakterze niż uniwersalna i obiektywna (czy okre­ ślenie: obiektywna może być w tym przypadku właściwe?). Potrzebna jest taka, która na szeroko ujętym tle ogólnym eksponuje problemy własne, polskie.traktowane z punktu widzenia człowieka naszych czasów - której autor częściej obraca się wokół fenomenów XX wieku i wydobywa realia bliższe nam czasowo. Będzie w tej książce mowa o okresie międzywojnia, czasach PRL-u, współczesności, a więc czasach, które nakładają się na pojęcie modernizmu, jako szeroko rozumianego zjawiska. Tu i ówdzie po­ jawi się w pracy negatywna ocena kształtowania przestrzeni w Polsce w ostatnim półwieczu. Wydaje się oczywiste, że bez tego obraz książki byłby niepełny. Jakkolwiek działo się wtedy różnie, ("budowało się" - argumen­ tuje część społeczeństwa), bilans jest ujemny. Nie potrafimy już, bądź nie chcemy dziś tego zauważyć, opadły bowiem fascynacje odzyskaną suwe­ rennością państwa, a do głosu doszła nostalgia za przeszłością, za doko­ naniami znacznej przecież części społeczeństwa. O tym wszystkim za­ świadczyć może nam lepiej książka niż bardziej ulotna publicystyka. Wprawdzie nadmierne uaktualnianie grozi niebezpieczeństwem mie­ lizn doraźnej polemiki, zbyt ostro bowiem widzimy czas, w którym żyjemy, ucieczka od bieżących problemów szkodziłaby, zdaniem autora, komple­ ksowemu ujęciu tematu. Warto pamiętać, że czynnik aktualności, który w ustabilizowanych krajach Zachodu jawi się często jako niepotrzebny, w Polsce winien być obecny. U nas, w związku z ciągłymi zmianami w osta­ tnich dziesiątkach lat, wciąż wszystko trzeba na nowo tłumaczyć. Zamierzeniem moim jest zainteresowanie czytelnika tematyką poprzez typ narracji i rodzaj obrazu - ilustracji; taki zabieg może pomóc wielu czytel­ nikom zauważyć architekturę (tak!), zapoznać się z nią, a nawet zaprzyjaźnić. Tak pojęta koncepcja książki może sprawić, że następną grupą odbior­ ców będą architekci, zwłaszcza ci jeszcze nie całkiem ukształtowani zawo­ dowo. Lokujący się na wyższych piętrach zawodu architekci-erudyci, świa­ domi związków teorii i praktyki architektury, szukając uznanych już, ugrun­ towanych autorytetów, sięgną może raczej do bibliotek, kupią bądź za­ mówią tego rodzaju książkę za granicą. Mam nadzieję, że osoby spoza pro­ fesji, reprezentujący zwłaszcza dyscypliny pokrewne - w przypadku archi­ tektury jest ich przecież wiele (humaniści, technicy) - również zainteresują się książką. Ucieszy autora każdy ambitny czytelnik.

Już wcześniej podkreśliłem, że ważnym dla mnie adresatem tej pracy jest student. Dla niektórych odbiorców mogłoby to oznaczać obniżanie rangi tekstu. Rzeczywiście, zwykle tekstom pisanym z myślą o młodzieży akademickiej nie przypisuje się zbyt dużej rangi, a skryptów tak naprawdę nie ocenia się wysoko, przynajmniej, jak sądzić, jeśli chodzi o studia archi­ tektoniczne. Jest to postawa niewłaściwa, gdyż właśnie student jest bar­ dziej chłonny i krytyczny, a obowiązkiem nauczycieli akademickich jest o tym pamiętać. W swojej pracy staram się traktować problemy architektury, a więc środowiska przestrzennego, w jakim żyjemy, w sposób w pewnym sensie filozoficzny, to jest w kategoriach ogólnych praw rządzących naszym ży­ ciem. Patrzę na sprawy nurtujące nas w szerszej perspektywie, a nie tylko pod kątem doraźnych potrzeb i korzyści. Niektórzy autorzy zajmujący się podobną problematyką unikają szerszego kontekstu i chętniej podnoszą zagadnienia wyizolowane, często przeciwstawiając pojęcia: miasto w opo­ zycji do wsi, nowoczesność do tradycji i historii, realia polskie do specyfiki europejskiej czy światowej; budynki indywidualne przeciwstawiają typo­ wym, stylistykę dachów płaskich - dachom stromym, myślenie moderni­ styczne - postmodernistycznemu, i tak dalej, i tym podobnie. Zapomina­ my, że nie istnieje tylko czerń i biel, lecz nieskończona gama szarości. Świat barw nie zamyka się w podstawowych kolorach żółci, czerwieni i błę­ kitu, ale jest wspaniałym konglomeratem wszelkich kolorystycznych kom­ binacji. Świat muzyki też nie opiera się wyłącznie na skrajnych, antagonistycznych w stosunku do siebie kierunkach, systemach, rodzajach, ale jest różnorodną mozaiką, gdzie ważne jest nie tylko przeciwstawianie sobie systemów (jak na przykład dodekafonii w stosunku do systemu dur-moll), czy poszczególnych stylów muzycznych i reprezentujących je kompozyto­ rów (tak zwanej muzyki poważnej do tak zwanej muzyki rozrywkowej), lecz także wszystko, co jest "pomiędzy” , czyli niuanse i delikatne często róż­ nice, tworzące nowe wartości. Często wszakże, częściej niż się nam po­ wszechnie wydaje, ważniejsze są nie reguły, lecz wyjątki od reguł. Przedstawiana tematyka od lat stanowi przedmiot moich zaintereso­ wań. Dotyczy kompleksowo postrzeganej problematyki przestrzennej, a zatem przewija się w rozmaitych formach aktywności. Raz są to wykłady na uczelniach architektonicznych lub odczyty, innym razem są to zapisy w form ie eseju czy rozprawy. W ciągu kilkunastu lat powstało wiele wy­ powiedzi adresowanych bądź do środowiska zawodowego, bądź do śro­


dowisk nieprofesjonalnych. W przypadku zwracania się do nieprofesjona­ listów starałem się pisać (lub mówić) w sposób zrozumiały, traktując za­ wsze odbiorcę poważnie. O ile rozważania podejmowane dotychczas miały charakter wybiórczy, ze stosownym do potrzeb zawężaniem tematu, o tyle w niniejszej pracy mam ambicję stworzenia pewnej całości. Żywię nadzieję, że dzięki takiemu podejściu do tematu książka może być bardziej przejrzysta i zrozumiała. W podtytule pojawia się termin: próby. Przyjąłem go w miejsce częściej używanego pojęcia: szkice. Pierwsze określenie jednak, bardziej niż drugie kojarzy mi się z sensem merytorycznym zamierzenia; dotykania, zaledwie sygnalizowania problemów, bez ambicji traktowania ich jako cze­ goś zamkniętego. Zresztą architektom pojęcie szkic kojarzy się bardziej z rysunkową formą zapisu. Przyświecała mi ponadto chęć wyrażenia hołdu mistrzowi takiej formy tekstu, Michelowi de Montaigne. “ Oblicza architektury” chciałbym widzieć jako wizerunek architektury wielostronny, wielowarstwowy i niewątpliwie subiektywny. Ostatni czyn­ nik jest tu postrzegany jako szczególnie ważny. Tego rodzaju obraz nie może być inny, bowiem nie wymagamy w zasadzie od sztuki, od twórczo­ ści artystycznej, obiektywizmu, bez względu na to czy jest dziełem wyso­ kiej próby, czy niskiej. Pojęcie architektura na kartach przedstawionej pracy rozumiem szero­ ko. Architekturą nie są tylko projektowane i realizowane dziś, modne bu­ dynki z całym kontekstem warsztatu zawodowego, z konkursami, rankin­ giem i nagrodami, jak znaczna część przedstawicieli tej profesji chciałaby to widzieć. Nie są nią wyłącznie szeroko znane i uznane dzieła architektury światowej. Wszystko to jest istotne, lecz stanowi zaledwie część zjawiska. Architektura to cała otaczająca nas przestrzeń, brzydka i ładna, stara i no­ wa, profesjonalna i spontaniczna; to ład i bezład przestrzenny. Jak żadna Inna dziedzina twórczości wiąże się integralnie z szeroko rozumianą prob­ lematyką społeczną, z otaczającą nas codziennością i powszedniością. W dwóch pierwszych rozdziałach, niejako kluczowych dla traktatu, "Granice architektury” oraz “ Specjalista i dyletant” , próbuję raz jeszcze porządkować rozważania nad tym, czym jest architektura oraz nad tym, kto I |ukl ma wpływ na jej powstawanie. "Między tradycją a nowoczesnością" wprowadza nas w pojęcie czasu i jego znaczenie dla architektury jako Wiillońel ponadczasowej, historycznej, przy czym autor stara się traktoWtu* ziiumlnlonia historyczne i współczesne w sposób nierozłączny. Pro­

blem upływu czasu i wpływ tegoż na architekturę w sensie fizycznym omawiany jest w rozdziale “ Zmienność architektury” . O aspektach funkcji w architekturze, z punktu widzenia jej przydatności dla człowieka traktuje rozdział “ Życie w rodzinie, życie w społeczeństwie” , z rozdzieleniem zagadnień na te, które dotyczą domu mieszkalnego i budynków użyte­ czności publicznej. W pracy niniejszej mniej miejsca poświęcam sprawom mieszkania, wydana została bowiem niedawno moja książka zajmująca się tym właśnie problemem (Żyć znaczy mieszkać. PWN, 1997). Niektóre wątki z pracy wcześniejszej muszą być tu niekiedy przywoływane. Mówiąc o obliczach architektury nie sposób, oczywiście, problemu mieszkania cał­ kiem pominąć. Na stronach niniejszego tekstu omawiam go w kategoriach ogólnych, w powiązaniu z problemami sprzężonymi, patrząc na otaczającą nas przestrzeń jako na całość. Zagadnienie architektury w aspekcie stopni jej oryginalności, na tle skrajnie pojętych pojęć: indywidualne - powtarzal­ ne, omawiam w rozdziale “ Od unikatu do uniform u” , natomiast o prze­ strzeni jako relacji między budynkami, o zagadnieniu pogranicza archite­ ktury i urbanistyki, ale także powiązań między nimi, piszę w rozdziale “ Przestrzeń zyskana, przestrzeń stracona". Książkę kończy rozdział “ Miejsce i strona” , część najbardziej osobista. Poprzez kilka przykładów dla mnie ważnych, dla czytelnika być może interesujących, zwracam uwagę na znaczenie związków, jakie zachodzą między stosunkiem do architektury obiektywnym, profesjonalnym, a su­ biektywnym, opierającym się na własnych doświadczeniach i emocjach. Nakładanie się przestrzeni subiektywnego widzenia na obiektywne, i od­ wrotnie, jest niezwykle ważne, zwłaszcza dla architekta, ale także zapewne, chociaż w różnym stopniu, dla każdego z nas. Nierozłączną, w pełni autorską częścią książki są przypisy w tekście (niezależnie od zamieszczonych na końcu rozdziału). Odbiegają one nieco od konwencjonalnej formy przypisów. Są rodzajem didaskaliów wyróżnia­ jących się graficznie od tekstu podstawowego (są w nich cytaty z obcych dzieł oraz własne komentarze, czynione jakby na marginesie). Integralną częścią są fotografie, wszystkie wykonane przez autora. Są one nie tylko materiałem ilustracyjnym do publikacji, lecz także dydakty­ cznym, wykorzystywanym wielokrotnie w postaci przezroczy do ilustro­ wania na wykładach i odczytach myśli zawartych w niniejszym tekście. Zdjęcia mają wreszcie pewien wyraz artystyczny, wiele z nich prezentowa­ no na autorskich wystawach fotograficznych.


Ilustracje jako takie nie zawsze są niezbędne w książce z zakresu teorii architektury, zwłaszcza gdy adresowane są do profesjonalisty. Ponieważ jednak mam ambicje dotarcia do różnych odbiorców, włączam do tekstu obraz; sądzę, że dzięki takiemu właśnie ujęciu można pomóc czytelnikowi uzyskać osobisty pogląd na problemy zawarte wtekście. Charakter subiektywny ma także bibliografia przedmiotu. Unikałem zamieszczania w niej pozycji bibliograficznych tylko dlatego, że w jakimś sensie tematycznie wiążą się z pracą. Pojawiają się dzieła spoza zakresu architektury. Reprezentowana jest literatura piękna, a także muzyka. Zwią­ zki tych dyscyplin uważam za istotne, a konkretne tytuły powiązania te su­ gerują. Mało która książka może tak pomóc w zrozumieniu sensu formy, również architektonicznej, jak pozycja autorstwa Stefana Riegera “ Glenn Gould czyli sztuka fugi” . Wybór literatury ma stworzyć obraz moich zain­ teresowań, przeżyć intelektualnych - tych, które miały na mnie wpływ. Nie znaczy to, że wszystkie tytuły w pełni akceptuję. Tu jednak także decydował duch różnorodności i relatywizmu, obecny podczas pisania niniejszej książki.

1. GRANICE ARCHITEKTURY

“ ...przed architekturą nie możesz uciec - nikt nie ucieknie - bo jest to 'sztuka narzucona' i korzysta­ nie z niej jest nieuniknione, nieuchronne." Roberto Salvadori1

Przestrzeń, w której żyjemy, należy do dwóch sfer: natury i kultury2. Tertium non datur - trzecia nie istnieje, chyba że za trzecią uznać sferę pośrednią: bądź nijaką, nieużytek, który już przestał być naturą, a nie stał jeszcze się kulturą, bądź przynależną wprawdzie do kultury, lecz trudną z pozoru do odróżnienia od przestrzeni naturalnej (zieleń parkowa tworzo­ na przez człowieka). “ Natura jest ponad kulturą, jest całością obejmującą wszystkie gra­ nice, które ustala człowiek” 2 Nasz stosunek do natury jest ambiwalentny; w różnych okresach życia człowieka na ziemi bywał krańcowo przeciwstawny, a i teraz bywa odmien­ ny, w zależności od kontekstu. Jakkolwiek bronimy natury i pragniemy jej obecności, pożądamy jej, często z potrzeby estetycznej, to jednak “ ...w wymiarach symbolicznych, w kulturze europejskiej kategorie na­ tura i dom są sobie radykalnie przeciwstawne... w rozmaitych formach wyobrażeń pustynie, puszcze, obszary dziewicze są nieludzkie. Nawet zwykły las, przyjazny człowiekowi w ciągu dnia, zmienia się w nocy w świat mu obcy ...” 4 “ Kiedy przyroda występuje wobec człowieka jako siła przemożna, nie ma miejsca dla piękna przyrody; zawody rolnicze, dla których... jest bezpośrednim obiektem działań, dają... mało poczu­ cia krajobrazu” 5.1 przeciwnie: są ludzie, nawet nie jednostki, lecz całe grupy społeczne a nawet narody (np. Holendrzy), którym życie w prze­ strzeni zurbanizowanej odpowiada i którzy się z nią utożsamiają nie odczuwając na co dzień braku przyrody.


Pojęcia sztuka i kultura są postrzegane jako sobie bliskie, w pewnym sensie tożsame, oba bowiem są “ ...z ustanowienia ludzkiego ...“ 6 a stoją w sprzeczności z naturą zależną od człowieka. Czy rzeczywiście? Mimo doskonałej techniki, trudno radzimy sobie z opanowaniem żywio­ łów. Mamy też dzisiaj do czynienia ze złudzeniem; natura nie jest już tak do końca “ naturalna", bywa produktem, tak samo, jak obiekty architektury. A stało się tak dzięki człowiekowi uzbrojonemu właśnie w technikę. W naszym życiu na ziemi trwa nieustanna walka kultury z naturą, przy czym pierwsza wciąż wypiera drugą. Zjawisko to nieuchronnie prowadzi do przewartościowań obu pojęć. W wieku dwudziestym doszło do sprzeci­ wu wobec totalnego ukulturalniania świata i zaczęto podejmować próby przerwania tego procesu. Sprzeciw bywa też, niestety, wywoływany na siłę. Tak już jest, że z jednej strony człowiek przez wieki niszczył przyrodę ze szkodą dla siebie, z drugiej zaś, chroniąc ją, podejmował często działal­ ność pseudoekologiczną bez zrozumienia tego, co ekologia oznacza i cze­ mu ma służyć, prowadząc przysłowiową walkę z wiatrakami. Jak zawsze, istnieje konieczność rozsądnego kompromisu. Integracja obu tych sfer jest niezbędna dla utrzymania ładu przestrzeni, harmonii świata. Powstaje pytanie: gdzie jest miejsce dla architektury? Co w ogóle po­ jęcie to znaczy? Zagadnienie jest wciąż poważniejsze i bardziej skompli­ kowane niż się z pozoru może wydawać. Na ogół, poza wąskim gronem specjalistów (a i ci też nie są wolni od wątpliwości), tak dzisiaj, jak w róż­ nych okresach historii, obserwujemy znaczną polaryzację poglądów. Nas w tym miejscu winny interesować przede wszystkim realia polskie, tj. to, co się dzieje tu i teraz. Próba całościowego zajęcia się tematem przerasta­ łaby określone ramy zadania, nie miałaby zresztą sensu: literatura przed­ miotu, istniejąca głównie, niestety, poza krajem jest wszak- powtórzmy to -ogrom na, często jestto literatura wysokiej próby. Chociaż w podjętych rozważaniach chciałbym się zająć teorią archite­ ktury, czyli poglądami specjalistów, uważam że interesująca i ważna jest też ocena sprawy przez laików, czyli przez opinię publiczną. Zdaję sobie sprawę, że autorytet opinii publicznej jest dość abstrakcyjny i enigmaty­ czny, niski jest bowiem stopień percepcji przestrzeni w społeczeństwie. Niezadowalający stan widzenia architektury (wiedzieć znaczy widzieć - jeżeli o czymś nie wiemy, często tego nie widzimy, nie zauważamy) jest

rezultatem kilku przynajmniej zjawisk. Najpoważniejszym zjawiskiem jest specyfika historii naszego kraju ostatnich trzystu lat. Składa się na nie brak stabilności państwa, a następnie jego ubezwłasnowolnienie, ciągłe wojny i niepokoje, powodujące migracje, także emigracje, ograniczoność środ­ ków ekonomicznych, prowadząca do zastoju inwestycyjnego, również określony typ psychiki, wyrażający się poprzez skrajny indywidualizm z równoczesnym zaniżeniem poczucia interesu społecznego (tu: sfery przestrzennej). Wszystko to musiało spowodować upadek kultury ducho­ wej i materialnej społeczeństwa, a w konsekwencji zaburzyć także jej po­ strzeganie. W tej materii mamy bowiem do czynienia ze sprzężeniem zwrotnym. “ G dzie... szukać metryki urodzenia... dziadka? Gdzie odnaleźć ślad prababki? Do czego przyczepić cofającą się wstecz myśl? Do niczego- do opowiadań, prawie do legend tego kraju, który wynajął sobie w Europie pokój przechodni i przez dziesięć wieków usiłuje urządzić się w nim ... wyczerpując całą swą energię w kłótniach i walkach z prze­ chodzącymi ... gdy błocą ciągle podłogę, rozbijają i obtłukują przed­ m ioty?” ?. “ A Zamek, jak ten Gucciego w Baranowie... Jak za jednej wojny wypali się skrzydło, to w drugim coś się gnieździ... Potem przychodzi nowa wojna, wypali to skrzydło, to powoli, z namysłem zabierają się do od­ budowania drugiego. Kiśnie wapno w skrzyniach, sypie się pył zwożo­ nej cegły, klecą rusztowania ...” 8. W tak specyficznych warunkach trudno było wykształcić właściwy sto­ sunek do wartości społecznej wyższego rzędu, jaką jest niewątpliwie ota­ czająca nas przestrzeń. Wystarczy zwrócić uwagę na różnice między lite­ raturą piękną angielską czy francuską, z jednej strony, a polską - z drugiej. W przypadku krajów zachodnich, gdzie mamy do czynienia z wielowieko­ wą zasiedziałością społeczeństwa, z kart książek możemy się dowiedzieć o dorobku kulturowym ludzi i ich kraju, o domu i jego otoczeniu, o wnę­ trzu, o przestrzeni wspólnej, a także o ich wysokim standardzie. W przy­ padku naszego kraju wizerunek ten wygląda mizernie. Spróbujmy więc, uwzględniając to wszystko, o czym wcześniej była mowa, zastanowić się nad sensem pojęcia architektura. Według części specjalistów jest nią cała wartość materialna: budynki i budowle, wszystko to, co zbudował człowiek (można dyskutować, czy konstrukcje bobrów,


mrówek, pszczół czy też os zaliczyć do architektury; chyba są to jednak przykłady sfery pośredniej, umiejscowionej gdzieś pomiędzy naturą i kul­ turą). Jest nią produkt ludzkiego działania, traktowany bezwzględnie, nie­ zależnie od jakości. Mamy do czynienia z rozumieniem dzieła w znaczeniu takim, jak określa je łaciński wyraz opus (w muzyce, porządkujący wszy­ stkie dokonania twórcy, lepsze i gorsze), niekoniecznie arcydzieło; wytwór ludzki traktuje się w tym przypadku bez uwzględniania czynnika warto­ ściującego. Znaczenie słowa architektura niełatwo jest sprecyzować ze względu na trudność określenia tego, co architekturą nie jest. Kryterium estetyczne od wieków wyrażane jest niezwykle silnie u teoretyków, ten też pogląd dom i­ nuje w klasyfikacjach. Świadectwo takiego rozumowania oddaje cytat (jeden z niezliczonych), z którego wynika, że architekturą jest “ Typ budowli odznaczający się artyzmem, mający cechy artyzmu...” 9 Innyautorm ów i nam, że “ ... dopiero wówczas, kiedy umiejętności techniczne zostały wsparte sztuką wypowiadania potrzeb duchowych człowieka narodziło się to, co nazywamy architekturą” to.

Nawet w czasach bardzo już nam bliskich, czasach dojrzałego moder­ nizmu, można spotkać się ze stwierdzeniem, że do architektury zalicza się tylko te obiekty, które "legitymują się możliwie powszechnym uznaniem wartości artysty­ cznych” ^ . Gdy próbujemy oceniać omawiany termin, warto też zdawać sobie sprawę z istnienia kryterium czasu. Substancji przestrzennej dopiero co odchodzącego stylu czy okresu często nie przypisywano wartości właści­ wych naszym wyobrażeniom o zabytku; tak było z oceną gotyku w rene­ sansie (w Polsce budynkom gotyckim przyznano wartość artystyczną do­ piero z końcem XVIII wieku), a czyż nie inaczej bywa obecnie z ocenianiem przez nas “ blokowisk". Ten aspekt zagadnienia ma znacznie szerszy za­ sięg. Od dawna powszechnie funkcjonuje jednoznaczne przeświadczenie, że to,co “ ...dawne/stare, to tyle co zużyte, nieużyteczne i stąd mniej warte od nowego” i4.

Można zatem przyjąć, że istnieje tu podział na lepszy i gorszy produkt (wytwór) i że przyjmuje się między nimi wyraźny rozdział. Lepszy - ładny, zgodny z przesłankami estetyki, to architektura; gorszy, kryteriom estetyki nie odpowiadający, to budownictwo. Niekiedy gorsze nie jest po prostu nazwane, nie musi być nawet domeną działań architekta. Celowali w takim pojmowaniu architektury teoretycy przełomu wieku XIX i XX. Powszechne są wielokrotnie powtarzane stwierdzenia w rodzaju:

I raczej okazjonalnie tylko stare, zdewastowane budynki, nie będące zabytkami, mogą się cieszyć uznaniem, często niezasłużonym; tak bywało w Polsce lat powojennych, gdy totalne wypieranie starego przez nowe powodowało nostalgię za dawnym przez sam fakt dawności. Diametralnie inny stosunek do starego, wręcz do zabytku, obserwujemy w krajach ta­ kich, jak Francja czy Włoćhy, gdzie zawieruchy wojenne nie dokonały tak wielkiego spustoszenia jak u nas. Tam zabytki, w stosunku do których kry­ teria bywają rozmaite, zabierające miejsce nowej substancji przestrzennej muszą jej tego miejsca ustępować.

“ architektura to dekoracja konstrukcji w odróżnieniu od zwykłego budownictwa” (S cott)"... zaczyna się tam, gdzie kończy się funkcja...” (Lutyens)."... ornament dodany do budynku” (R uskin)11.

“We Francji jest tyle katedr, tyle zabytków, tyle starych mebli i starych domów, wśród których płynie życie, że nawet zabytki są rzeczą naj­ zwyczajniejszą. Wchodzą w program codzienności” i5.

Długo panowało przekonanie o słuszności kryterium podziału na bu­ dynki realizowane stosownie do klasycznych porządków (architektura) i budynki tzw. bezporządkowe.

Nie tak znów marginesowym kryterium, jakby się mogło wydawać, w próbach określania tego co jest architekturą, jest podział na budynki murowane (lepsze) i drewniane (gorsze). U nas wiązało się to z dychotomicznym traktowaniem budynków wiejskich (budownictwo) i miejskich (architektura). Istniało jednak także w Polsce przeświadczenie (i niewątpli­ wie, egzystuje nadal, na przykład na w s i), że drewno jako takie uważać

“ Zbudowane prosto... nie według architektury” ^ .


należy za materiał mniej nowoczesny niż inne; tym samym obiekt dre­ wniany, z natury rzeczy, trudniej było/jest uznać za architekturę. Bywa też jednak inaczej. Niekiedy drewno, materiał organiczny, tradycyjny, jest do­ brze postrzegane. Podatne na obróbkę, traktowane jako szlachetne, wspo­ magane ostatnio etykietką produktu ekologicznego, zyskuje wysoką rangę w kategoriach architektonicznych. Powstała u schyłku dziewiętnastego wieku w Zakopanem architektura góralska (tzw. witkiewiczowska), (prze­ noszona później całkiem gdzie indziej, na przykład do Kazimierza Dolnego, tak!), oceniana była zawsze wysoko przez intelektualno-artystyczne kręgi inteligencji i uznawano ją za wzorcową; z czasem zyskiwała szersze grupy zwolenników. Spotyka się określenia: architektura rodzima i architektura monumen­ talna, niekoniecznie jako sobie przeciwstawiane, jakkolwiek tak też bywa. Norberg-Schulz, zauważając obie jakości stwierdza: "...architektura monumentalna reprezentuje wyższy poziom abstrakcji niż architektura rodzima. Podczas gdy budynki rodzime wykazują silną zależność od konkretnego charakteru ograniczonej sytuacji, budynki monumentalne podkreślają ogólne, systematyczne i międzyludzkie aspekty symbolizacji, a także przyczyniają się do stworzenia języków architektury, stanowiących istotną część rozwoju kulturalnego”16. Można by jednak zauważyć, że zjawisko architektury rodzimej traci swój dotychczasowy sens, zwłaszcza w naszym kręgu kulturowym, i za­ stępowane jest czymś, co nie jest architekturą monumentalną, lecz głów­ nie substancją mieszkaniową, która z pojęciem rodzimości ma już niewiele wspólnego. W takim kontekście można mówić o podziale na architekturę rodzimą (może tradycyjną?) i uniwersalną. Przeznaczenie budynku, funkcja, to istotne kryterium w klasyfikacji. Dość powszechnie za architekturę uważają, tak specjaliści jak laicy, obiekty użyteczności publicznej wyższej rangi: świątynie, teatry, sale koncertowe i widowiskowe, dworce, wyższe uczelnie (ale już niekoniecznie szkoły, zwłaszcza wiejskie), stadiony, hale sportowe, wielkie magazyny handlowe (lecz nie zawsze sklepy małej skali, pawilony i kioski). Wątpliwości budzi tu mieszkalnictwo. Nikt nie kwestionuje, rzecz jasna, przynależności do sfery architektury rezydencji magnackich i szlacheckich - pałaców i dworów; średniowieczne domy mieszczańskie też mieszczą się w tej kategorii obie­ któw. Rzymianie, jak nam wiadomo, różnicowali w hierarchii wartości

domus dla patrycjatu i insulae dla plebsu. Dziś pod tym względem nie jest inaczej. Współczesne rezydencje nadal powszechnie uważane są za archi­ tekturę, a powtarzające się domy, realizowane do niedawna w technologii “wielkiej płyty” , nie są architekturą. Jak widzimy, przeznaczenie budynku nie występuje tu niezależnie. Wzmocnione jest aspektem skali przestrzen­ nej i społecznej. Status społeczny jawi się w tych podziałach jako czynnik ważny, nieodparcie wiąże się ze standardem wykończenia i wyposażenia budynku. Za kwintesencję tego kryterium można uznać słynne stwierdze­ nie Nikolausa Pevsnera: “szopa na rowery jest budynkiem, katedra w Lincoln dziełem architektonicznym” 17. Na początku niniejszego wywodu sugerowano, że wszelkie skutki ludzkiego działania należą do sfery kultury, tym samym do architektury. Jeżeli nawet doszłoby do zgody co do budynku (zamkniętej przestrzeni dla ludzi bądź zwierząt), gorzej już będzie z budowlą: jak ją zaszeregować? Budowle, niekiedy wymiennie określane jako budynki - obiekty, w których się, przyjm ijm y to, nie przebywa, występujące w bardzo zróżnicowanej skali, mające różne przeznaczenie, różną estetykę, kojarzone są na ogół ze znaczną wielkością i rangą przestrzenną. Za budowlę uznamy zaporę, most, wieżę telewizyjną (zachodzi pytanie, co będzie, jeśli będą w niej po­ mieszczenia), silos, komin przemysłowy. Powstaje też wątpliwość, co po­

ił. 1. Kładka nad wiejską strugą


cząć z małą skalą: z budką telefoniczną, słupem ogłoszeniowym, urządze­ niami zabawowymi dla dzieci, altaną, fontanną, dalej z pomnikiem czy nagrobkiem? (ii. 1-8). Część z tych obiektów nazwano nieadekwatnym określeniem mała architektura i w projektowaniu architektonicznym z ko­ nieczności go używamy. Wśród architektów słyszało się niegdyś powie­ dzenie: nie ma architektury wielkiej bądź małej, jest tylko dobra lub zła. Większość z nas nie uważa za architekturę budowli (w przyjętym tu rozumieniu) - ani tych wielkich, ani małych. A przecież na obraz otaczającej nas przestrzeni, zwłaszcza w krajobrazie miejskim, składa się całe boga­ ctwo elementów potocznie nie kojarzonych z architekturą. Przecież “ ...miasto to druty tramwajowe, szyldy, krawężniki, ogrodzenia skwerów, budki z papierosami, wywieszki z gazetami, rury kanaliza­ cyjne (kiedy wybebesza się te ulice), lśniące tafle szyb wystawowych (kapelusze Mossant, Stetsona, Habiga, Borsalino, kawa palona i łoso­ siowego koloru damskie kombinacje i gorsety), barokowe fasady kościołowi kamienice’’18.

il. 2. Most na rzece Wear, Sunderland, Anglia


il. 5. Pomnik Syrenki, symbol Kopenhagi. W tle silosy i dźwigi

il. 6. Rzeźba przedstawiająca

książki przed uniwersyte­ tem, Sunderland, Anglia

il. 8. Fontanna, Trafalgar Square, Londyn


“ kształtowanie przestrzeni zielonej na małym obszarze" architekturze krajobrazu “ na rozleglejszych terenach” ' 9. W innych definicjach, w przeciwieństwie do ogólnego, prostego, aczkolwiek enigmatycznego określenia, proponuje się zawężone, lecz zawiłe i nieprzekonujące. Samo pojęcie krajobrazu traktujemy niekiedy bardzo szeroko, “ od krajobrazu puszczy, gór i rozległych powierzchni wód lub stepów ... aż do krajobrazu wielkomiejskiego” 20. Można sądzić, że, ogólnie rzecz biorąc, w nadawaniu nazw pojęciom tego zakresu intencje pozostają w sprzeczności z możliwościami, a nawet z potrzebami. Niewątpliwie, warto by się pokusić o bardziej jednoznaczną i precyzyjną definicję pojęcia w wydawnictwach encyklopedyczno-słownikowych. W odniesieniu do teorii architektury istnieje w kraju poważna, licząca się literatura przedmiotu, zwłaszcza krakowskiego środowiska naukowego, sygnalizowana w bibliografii tej książki. Wbrew dychotomicznemu traktowaniu kultury I natury człowiek, a więc w tym także architekt, próbuje w swych działaniach projektowych zbliżyć obie te sfery, zintegrować. Wciągać zieleń do wnętrza, wprowadzać ją na fasady budynków w postaci kwiatów i pnączy. Niekiedy mamy do czynienia z pozorną ekologią, wynaturzeniami z ga­ tunku działań, za jakie uznać by można próby sadzenia drzew na budyn­ kach - odrywanie ich od ziemi; trudno to akceptować nawet wtedy, gdy za­ gwarantujemy im wystarczającą ilość humusu, by przetrwały (budynki

mieszkalne: Marne-la-Vallee’ oraz Paryż, XIV dzielnica, arch. Bofill i Taller; katedra w Evry, arch. Botta). Nie negując piękna francuskich ogrodów barokowych, możemy zaob­ serwować zjawisko podporządkowania natury kulturze. O ileż bardziej sto­ sowny, a także piękniejszy zda się romantyczny park angielski. Jednocze­ śnie i tu i tam, człowiek tę naturę kształtuje. Jednak czym innym jest tw o­ rzenie przestrzeni, z charakteru naturalnej, w zgodzie z jej duchem, czym innym upodabnianie jej do form sztucznych, do architektury. Analogicznie -nieprzekonujące może wydawać się podporządkowanie kultury naturze, krycie jej w terenie, maskowanie zielenią, z etykietą architektury raz nazy­ wanej organiczną, raz ekologiczną, (il. 9,10). Są tendencje, aby traktować architekturę jako przynależną do sfery na­ uki, zresztą z formalnego punktu widzenia jest to fa k t, gdyż mieści się ona w strukturach organizacji naukowych, np. Polskiej Akademii Nauk. Archi­ tektura jednak wymyka się z ram tych struktur, jest bowiem dziedziną sztu­ ki, niezależnie od ścisłych jej związków z techniką z je­ dnej strony i naukami hu­ manistycznymi z drugiej. W twórczości artystycznej nie trzeba udowadniać, jak się to dzieje w przypadku i te­ chniki, i humanistyki. Nie znaczy, aby negować miej­ sce architektury w nauce. Istotne jest, aby było ono właściwie określone, to jest odpowiednie do jej specyfi­ czności, aby w omawianym aspekcie nie stwarzać kry­ teriów podobnych do nauk humanistycznych bądź te­ chnicznych, rządzą się one bowiem odrębnymi prawi­ dłami.

il. 9. Geometryczne formy zieleni, Wilanów

Bltlklll

W tematyce poruszanej na kartach tej książki jest stera zagadnienia, która może powodować sprzeczne odczucia, nie tylko u jej autora. Tym za­ gadnieniem jest architektura krajobrazu. Jest symptomatyczne, że okre­ ślenie to może znaczyć bardzo wiele i zda się nie oznaczać nic konkretne­ go. Termin ten tłumaczy się czasem jako krajobraz, pejzaż niezabudowany, zazieleniony, niekiedy wespół z budynkiem lub grupą budynków; wtedy sugerować by można użycie pojęcia: architektura w krajobrazie. Często myli się pojęcie to z architekturą ogrodową, czyli zespołem architektoni­ cznym budynków i budowli o różnym przeznaczeniu, usytuowanych w parku lub ogrodzie, czasami przeciwstawiając ją jako


il. 10. Krajobrazowe formy zieleni, Park Ujazdowski, Warszawa

Podobne wątpliwości występują w związku z nauczaniem architektury. I tu funkcjonuje ten termin, już nie jako wytwór, artefakt, zbiór obiektów fizycznych, lecz jako dyscyplina naukowa. Umiejscowienie jej w Polsce na uczelniach technicznych (politechnikach), podobnie jak w niektórych kra­ jach Europy (Niemcy, Szwajcaria, Rosja), powoduje podporządkowanie rygorom właściwym specyfice technicznej, jako adekwatnej tylko w pew­ nym zakresie, co powoduje odpowiednie nieprawidłowości, tak organiza­ cyjne, jak i merytoryczne. W innych krajach, z reguły w anglosaskich, także skandynawskich, uczelnie architektoniczne wchodzą w skład akademii sztuk pięknych, co uznać można za właściwsze. Bywają też przypadki wią­ zania architektury z uniwersytetami. Wspomniany wcześniej trójpodział naszej dyscypliny na sztukę, technikę i humanistykę nasuwa dość logiczny wniosek: uczelnia architektoniczna winna być tworem autonomicznym, o co w Polsce zabiegał Stanisław Noakowski; wszelkie inne związki są często daleko idącym, nie zawsze szczęśliwym, kompromisem. Cierpi na tym istota rzeczy, czyli architektura. Architektura podlega odpowiednim organom administracji państwo­ wej i lokalnej. Przez nieomal półwiecze trwania w Polsce autorytarnego sy­ stemu władzy (1945-1989) podporządkowana była ona resortom techni­

cznym, nie artystycznym. Wchłonięta przez budownictwo w początkach tego okresu miała ona jeszcze, minimalną wprawdzie, autonomię. Pojęcie: architektura występowało w nazewnictwie urzędowym i był to znak istnie­ nia, jej prestiżu i znaczenia w społeczeństwie. Utrzymało się do końca lat pięćdziesiątych. Później w coraz to większym stopniu stawała się uzależ­ niona od budownictwa i taki stan rzeczy trwał do końca lat osiemdziesią­ tych, to jest do upadku wcześniej istniejących struktur społeczno-polity­ cznych. Niewątpliwym paradoksem było to, że pojęcie nadrzędne produkt (architektura) podporządkowane było pojęciu podrzędnemu proces (bu­ downictwo). Tego rodzaju rozumienie sprzyjało permanentnej deprecjacji sfery architektury, a tym samym także kultury, skoro pierwsza jest częścią drugiej. Wieloletnie podporządkowywanie organom administracji, niesto­ sownym z punktu widzenia kompetencji sprawiało, że świadomość po­ strzegania architektury jest wciąż niska, a konsekwencje niewłaściwego zagospodarowywania otaczającej nas przestrzeni są widoczne i coraz bar­ dziej niepokojące. Symptomatyczne jest to, że część społeczeństwa, zwła­ szcza wiejskiego, utożsamia (jeszcze teraz) pojęcie architektura ze zbitką pojęć: architektura równa się urząd - przepis - zakaz - utrudnienie - niechęć do samego pojęcia. W specjalistycznej terminologii związanej z projektowaniem budyn­ ków i budowli, w potocznym, żargonowym użyciu termin architekturatunkcjonuje jako część projektu opracowywana przez architekta. Występuje obok innych, cząstkowych zakresów pracy wykonywanej przez specjali­ stów, głównie konstrukcji czy instalacji zasilających obiekt architekto­ niczny w rozmaite środki energii. Często określa się ją pojęciem branża, za­ rezerwowanym dla sprzężonych dziedzin wchodzących w pojęcie archite­ ktura. Staje się ona nagle częścią całości, choć w istocie jest całością. Jest też normalną rzeczą, że cząstkowe zakresy działań wiążą się z działaniami rozmaitych fachowców, których projekty składają się wraz z dokonaniami architekta na dzieło architektoniczne. Architektura nosi cechy pnia, gałę­ ziami (branżami, ang: branch) są podporządkowane jej części składowe. Obiekt naszych rozważań ma więc różne oblicza, granice są niestabil­ ne, płynne, a definicje niejednoznaczne. Pojawia się pytanie: czy istnieje w ogóle potrzeba definiowania? Dążność do porządkowania, pragnienie ładu zda się naturalną potrzebą człowieka. Język służy do porozumiewania się ludzi, zatem logiczne wydaje się nazywanie rzeczy tym samym słowem: gdy chleb znaczy Chleb, a stół - stół, gdy mówiąc coś - wiemy, że jesteśmy


rozumiani. Czy jednak zawsze jest to możliwe? Nie trzeba być języko­ znawcą, absolwentem studiów filologicznych, aby mieć świadomość istnienia w naszej mowie pojęć wieloznacznych. “Język jest przeładowany semantycznie. Dziś w dyskusji co chwila trzeba pytać, jak rozmówca rozumie użyty termin, do jakiej tradycji się odwołuje, jakie przyjmuje referencje. Powstają tomy, dyscypliny, które starają się wyjaśnić znaczenie jednego słow am i. Klasyfikacje, definicje omawianych w tym miejscu pojęć mają swą długą historię, nieomal tak długą, jak nasza kultura. Świat się zmienia i wraz z nim także nasz stosunek do języka. Można sądzić, że w pewnych sferach myślenia i działania jesteśmy bezradni i usiłowanie porządkowania za wszelką cenę byłoby bezzasadne. Warto jednak próbować, w miarę możliwości i kompetencji, prostować zbyteczne meandry utrudniające nam życie. Spróbujmy więc raz jeszcze prześledzić kolejno różne oblicza architektury, przyjrzeć się krytycznie interesującemu nas terminowi w roz­ maitych kontekstach i ponowić próbę uporządkowania pojęcia, choć pew­ nie, jak pisze H. H. Eggebrecht o muzyce "... nie powinniśmy oczekiwać, że na końcu tej książki pojawi się defi­ nicja’^ . Architektura jest wytworem ludzkich działań. Rozbieżności tkwią w tym, czy dotyczy to całej substancji, czyli wszystkich budynków i budowli, czy tylko wybranej ich części, czyli tych naznaczonych klauzulą wysokiej jakości. Można by zatem dyskutować nad przyjęciem kryteriów kwalifika­ cji, ale trzeba by je stworzyć; ustalić, że właściwy autorytet, ktoś - osoba lub coś - instytucja, decydowałby o zaszeregowaniu obiektu architektoni­ cznego jako dzieła (arcydzieła) architektury. Niezwykle to trudne i niebez­ pieczne, sprawdzone zresztą w historii, z negatywnymi skutkami. Pisze Pevsner: “ termin architektura stosuje się tylko do budynków projektowanych z myślą o wyrazie estetycznym” 23. Wydaje się to nieprzekonujące; gdyby tak rozumować, nie sposób by odmówić twórcom bardzo wielu wątpliwej rangi artystycznej domów jed­ norodzinnych czy kościołów w Polsce myślenia "o wyrazie estetycznym" w trakcie ich projektowania.

W czasie moich studiów na Wydziale Architektury w latach pięćdziesią­ tych, architektura oceniana w kategoriach sztuki kończyła się na klasycy­ zmie. Eklektyzm z neostylami, a także, w co trudno dziś uwierzyć, secesja, nie mieściły się w tych ocenach. Podobnie było z oceną modernizmu okre­ su pionierskiego; te oceny o tyle łatwiej zrozumieć, że decydowały wtedy względy ideologiczne systemu autorytarnego. Architektura ruchu nowo­ czesnego była naonczas uważana za obcą pojęciom obowiązującej w pań­ stwie ideologii. Obecnie budynki wszystkich tych stylów i kierunków, łącz­ nie z socrealizmem (realizmem socjalistycznym), można znaleźć w katalo­ gach zabytków. Czy więc nie bardziej przekonujące może być kryterium emocji od kryterium artyzmu i czy dzieło architektury wzruszające nas nie jest często bardziej architekturą od tego, obok którego przechodzimy obo­ jętnie?24 Odłóżmy w tym miejscu na chwilę architekturę, sztukę, kulturę i w róćm y do natury, aby pomóc sobie jej przykładem. Wszak nie uważamy za nią wyłącznie pięknych, unikatowych w odbiorze estetycznym areałów krajobrazu. Jest nią wszystko, co naturalne, czy nam się podoba, czy nie. Dylematy w rozważaniach o dwóch biegunowo przeciwnych sobie rzekomo pojęciach: architektura - budownictwo ilustrują dwie definicje wzięte z jednego słownika: “ Pojęcie architektury zawiera w sobie elementy artystycznego wyrazu, jakich nie ma w pojęciu budownictwa” i drugie: “ rozróżnia się architekturę miejską i budownictwo wiejskie”25. Czysta ekwilibrystyka. A sprawa dawno już wydaje się oczywista. Architektura, a ściślej jej obiekty, jej dzieła, to rezultat ludzkich działań, budownictwo jest procesem, samym działaniem. Nie mamy więc do czynienia z pojęciem przeciwstawnym, są to pojęcia całkiem inne jako­ ściowo. Jeśli zaś chodzi o konteksty miejski-wiejski, problem już dawno można traktować jako historyczny, tym bardziej w momencie zbliżającej się integracji Polski ze strukturami europejskimi (2000). Dziwić się tylko wypada, że wznawiając słownik z roku 1969, omawiane hasła pozostawia się bez zmian. Nie ma logicznie uzasadnionych podstaw, by warunkować przynale­ żenie do sfery architektury przeznaczeniem obiektu architektonicznego. Nie może więc mieć znaczenia czy mamy do czynienia z budynkami kultu,


edukacji, handlu, sportu, przemysłu czy mieszkalnictwa. Również skala budynku nie ma tu nic do rzeczy. Nasze rozumowanie dotyczy również budowli, małych i dużych, bo wszystkie one w równym stopniu są archi­ tekturą. Za nieporozumienie można uznać zestawienia takie jak: archi­ tektura mostu, architektura zapory. Chodzi tu, oczywiście, o formę (archi­ tektoniczną) mostu lub zapory; słowem traktowanym wymiennie mogłaby być architektonika mostu bądź zapory. Ten termin, nieczęsto używany, le­ piej oddaje sens znaczenia (jakkolwiek słowniki są tu jakby bezradne, ar­ chitektonika jest niekiedy przyjmowana za alternatywę tektoniki, czyli cze­ goś nieco lepszego!?). Kiedy mówimy o budowlach, zwłaszcza niewielkich, trudność w ocenie i klasyfikacji stwarzają budowle z pogranicza natury i kultury. Chodzi o w y­ twory działań ludzkich wykonane spontanicznie, bez fachowego przygoto­ wania, zresztą nie zawsze potrzebujące fachowości. Mowa w tym miejscu o obiektach takich, jak: płot z żerdzi, kładka nad wiejską strugą, ambona myśliwska na skraju lasu, wreszcie karmnik dla saren czy stóg siana, a na­ wet domek dla ptaków (dom, budynek!?). Na koniec, kiedy mowa o obie­ ktach w przestrzeni, wypa­ da się zastanowić, jak usto­ sunkować się do przed­ miotów pojawiających się okazjonalnie - mobilnych, przenośnych, które w okre­ ślonym czasie zmieniają, często wzbogacają przes­ trzeń, uważaną tradycyjnie za urządzoną na stałe. Cho­ dzi tu o parkujące pojazdy samochody czy łodzie, sto­ liki i krzesła wyniesione przed kawiarnię, zabytko­ we armaty ustawione przed monumentalną rezydencją (il. 11-18). W klasyfikacji przeszkadza nam świado­ mość, że są to ruchome przedmioty, a nie stałe ele-

il. 11. Domek dla ptaków

menty zespolone z otoczeniem. Tymczasem patrząc na nie odbieramy je jako formę architektoniczną, i nie jest ważne, że za godzinę, za dzień obie­ kty te znikną; w momencie percypowania przez nas określonej przestrzeni istnieją i są przez nasz wzrok rejestrowane na równi z budynkiem i budo­ wlą.

il. 12. Plot wiejski

II. 13. Sterta drewna na opal


il. 14. Wietrząca się pościel na żerdziach - architektura?

mm

il. 15. Rowery, w głębi sterty krzeset, Aachen, Niemcy

II. 17. Łódź na brzegu morza


ściej w projektowaniu architektury myśli się tylko o zewnętrznej “ skoru­ pie" i o funkcji budynku, bez istotnego zainteresowania wnętrzem. Trudno jednak akceptować sens oddzielania wnętrza od zewnętrza, zwłaszcza w świetle dokonań mistrzów modernizmu stosownie do idei wychodzenia wnętrz na zewnątrz i wciągania krajobrazu do wewnątrz (np. Mies van den Rohe). Współcześni mistrzowie coraz bardziej integralnie, w takim rozu­ mieniu traktują architekturę. “ Architektura nie ma być ’dominująca’ w stosunku do natury, w założe­ niu swoich twórców powinna być ’podtrzymująca naturę’. Zmierza do zatarcia granic pomiędzy wnętrzem i zewnętrzem budynku"26.

il. 18. Armaty przed pałacem królewskim, Sztokholm

W takich przypadkach czynnik tymczasowości w architekturze może mieć wartości pozytywne. Zwykle przez pojęcie tymczasowość w archi­ tekturze rozumiemy co innego. Stawiane na jakiś czas budynki, nawet w zgodzie z prawem, trwają latami. Pojęcie czasu jest jednak względne i w odbiorze środowiska przestrzennego przez człowieka dzień, miesiąc czy rok może być jednakowo ważny. Czas nie powinien zatem stanowić stoso­ wnego kryterium w odniesieniu do istnienia niepożądanego obiektu w przestrzeni. Można zaledwie raz mieć kontakt z określoną architekturą, a jej negatywny obraz pozostanie w naszej pamięci na trwałe. W rozważaniach nad kryteriami klasyfikacji w architekturze występują kłopoty ze sferą wnętrza. Zjawisko to zauważalne jest zwłaszcza w proje­ ktowaniu architektonicznym. Próby podziału architektury na wnętrze i ze­ wnętrze, często z autonomicznym traktowaniem wnętrzarstwa, wiążą się raz z całościowym, raz z cząstkowym traktowaniem architektury. W pró­ bach tego rodzaju podziałów dają o sobie znać konflikty występujące na tle kompetencyjnym w relacji: architekt - projektant wnętrz; pierwszy po stu­ diach “technicznych", drugi po plastycznych. Źródłem konfliktu jest często poziom profesjonalizmu architekta, a także jego preferencji zawodowych. Jedni bowiem rozumieją architekturę w sposób integralny, a także mają ambicję i talent (czasem idzie to w parze), by stworzyć dzieło pełne. Czę­

Próby tak rozumianych podziałów można uważać za bezzasadne. Architektury nie tworzy wyłącznie architekt, choć mając do niej odpowied­ nie prawa winien za nią być w całości odpowiedzialny. To, że miejsce architektury znajduje się na styku trzech sfer: sztuki, techniki, humanistyki sprawia, że zwykle nie daje się ona zaszufladkować i stwarza różnego rodzaju kłopoty. Nie należy upierać się, wtłaczając ją bez logicznego związku w obce jej konteksty, lecz traktować w sposób auto­ nomiczny, jako odrębny zbiór pojęć i zjawisk. W sferze nauki i dydaktyki, powtórzmy to, może doskonale być samodzielna; w administrowaniu, tra­ dycyjnie już, od wieków, bliższa jest architektura sztuce. Wtedy, gdy mamy do czynienia z wielką skalą obiektów i skomplikowanymi technologiami rola techniki, jako elementu triady, niewątpliwie wzrasta. Nie znaczy to jed­ nak, że aspekt sztuki dzieła architektonicznego wtedy maleje. Stosownie do miejsca architektury, usytuowanego w zetknięciu trzech wyżej wymienionych sfer, na twórczość architektoniczną składają się trzy elementy: forma przestrzenna (architektoniczna), funkcja, czyli przezna­ czenie obiektu architektonicznego i sposób jego użytkowania oraz kon­ strukcja wraz z całym materialnym tworzywem. Od dawna, zwłaszcza w modernizmie, zwykło się określać te trzy czynniki jako równorzędne, choć w pewnych jego okresach teoretycy w rozmaity sposób przekonywali o wyższości jednego z nich nad dwoma innymi. I tak mieliśmy do czynienia razzfunkcjonalizm em ,kiedyto udowadniano, że “ form follows function ”27, raz z konstruktywizmem, kiedy to usiłowano eksponować wartości stru­ kturalne budynku i budowli; kiedy indziej znów funkcjonowało przeświad­


czenie, że liczy się wyłącznie forma obiektu (porównaj m. in. z cytowanym wcześniej Scottem i Ruskinem). Zalecać można by dystansowanie się za­ równo od równorzędnego traktowania wszystkich trzech elementów, jak i od faworyzowania jednego z nich. Architektura jest jednak przede wszy­ stkim formą, choć zawierającą elementy użytkowe (funkcja) i strukturalne (konstrukcja). Jest formą - formą strukturalną, która niewiele winna mieć wspólnego z dekoracją, ornamentem. “ Cechą swoistą sztuki jest to, że nadaje rzeczom kształt. Sztuka kształ­ tuje rzeczy, czy używając innych pokrewnych wyrażeń, formuje je, materii i duchowi nadaje kształt, formę, strukturę” 28 . Ale też “ ...utwierdza się...teoria (Hegla, przyp. autora), podporządkowująca sztukę egzystencji pełnej sprzeczności, która utrzymuje się wbrew wszelkiej afirmatywnej filozofii. Uderzająco sprawdza się to na przykła­ dzie architektury: gdyby zechciała ona, zbrzydziwszy sobie form y celo­ we i totalne dopasowanie do realności, oddać się nieokiełznanej fanta­ zji, natychmiast popadłaby w kicz”29. Na początku niniejszego tekstu powiedziano, że uzyskanie odpowie­ dzi na pytanie: czym jest architektura, jest skomplikowane. To chyba do­ brze, że jednoznacznej odpowiedzi nie ma, a pytania są, w gruncie rzeczy, często retoryczne. Ciągłe ponawianie starań może mieć jednak sens, bowiem “ ...natura architektury jest na tyle zróżnicowana, by stawiać opór wszelkim próbom jej zdefiniowania...." i jest wszak “ ...na tyle elasty­ czna, aby próby te mogły być częściowo udane” 30. Czymże więc jest architektura, a może także, czym na pewno nie jest? Należy niewątpliwie do sfery sztuki, a więc i do sfery kultury. W swej istocie zawiera elementy wiedzy humanistycznej i techniki. Jest formą, kształtem, strukturą. Jest także dyscypliną naukową. Na pewno nie należy jej trakto­ wać jako alternatywy budownictwa, bo to inne kategorie pojęć. Przede wszystkim jednak architektura to przestrzeń ukształtowana przez człowie­ ka. Postulat, aby była to “sztuka i umiejętność jej kształtowania” (Biegański)31

jest w pełni do zaakceptowania. Odmawiając wiacie na rowery prawa do bycia architekturą (znowu Pevsner) odbieramy to prawo większej, tej gor­ szej, części substancji przestrzennej, która nas otacza. “Architektura jest nieodwołalnie pluralistyczna (składa się z niecią­ głych kodów), jej istotą jest zmiana desygnatów jej oznaczania oraz jej kodów (wszystko idee, układy społeczne, język ulega przemianom). A jednak zbiór rozmaitych kodów łączy się w dowolnym momencie czasu powodując, że w praktyce architektura jest rozpoznawalna i spójna” 32. Zbliżając się do końca rozważań o granicach wróćmy jeszcze do relacji: natura - architektura. Zarówno w twórczości mistrzów, jak i w ogólnym ob­ razie otaczającej nas przestrzeni, istnieją w tej relacji trzy sposoby wrasta­ nia utworów architektonicznych w kontekst naturalny: opozycyjny w sto­ sunku do natury, podporządkowujący się jej i harmonijny, pozostający z nią w równowadze. Można sądzić, że powinna być preferowana ta osta­ tnia opcja- pośrednia, kompromisowa. W sporach na temat, co architekturą jest, a co nią nie jest, musimy zweryfikować postawy specjalistów - architektów, historyków i teorety­ ków architektury i zrozumieć tę oczywistą prawdę, że nie mogą mieć oni wyłączności na decydowanie o tym; przyjąć także i tę prawdę, z której w y­ nika, że nigdy nie będzie co do tego jednomyślności. Można być dalekim od populizmu, a jednak przy właściwym funkcjonowaniu zasad kompeten­ cji uznać, że architektura, czy nam się to podoba, czy nie, powstaje dla człowieka, jej użytkownika. On, a nie tylko architekt bądź inny specjalista, może też o niej rozstrzygać (jakkolwiek nie wbrew prawu); na tym chyba polega także osobliwość fenomenu architektury jako sfery użytkowej. Ar­ chitektura, chociaż mieści się w kategoriach i techniki, i (zwłaszcza) sztuki, żyje jednak inaczej niż się to dzieje z dziełem literackim, muzycznym czy plastycznym. Niewątpliwie, aby podjąć dialog, trzeba próbować się poro­ zumieć. Ze względu na to, że stopień postrzegania architektury jest w spo­ łeczeństwie niski, dialog ten jest trudny, co nie oznacza, że można z niego rezygnować. Ktoś kiedyś powiedział: “ człowiek to brzmi dumnie". Tymczasem bywa on dobry i zły, piękny i brzydki, mądry i głupi; czyż, w pewnym sensie, z ar­ chitekturą nie jest podobnie?


Przypisy 1 Roberto Salvadori. Architektura według Renza Piano. 'Zeszyty Literackie', nr 65, s. 167. 2 W rozważaniach nad pojęciem kultury pominięto termin cywilizacja. Traktujemy wzajemną zależność określeń kultura i cywilizacjajako oczywistą w swej (z zasa­ dy zaakceptowanej) niejednoznaczności semantycznej. Wprowadzenie drugiego terminu spowodowałoby niepotrzebne zamieszanie w prowadzonym rozumo­ waniu. 3 Czesław Robotycki. "O lice ziemi" w kontekstach myśli o kulturze. W: Kultura a na­ tura. Zakopane, 1997, s. 45. 4 C. Robotycki. Ibidem. 5 Theodor W. Adorno. Teoria estetyczna. Warszawa, 1994, s. 120. 6 "Były i są...dwa rodzaje bytów...Rozróżnienie...wprowadzone przez Greków od­ dzielające to, co z natury (tysei), i co ze sztuki, czyli z ustanowienia ludzkiego (nomo, theseij) Powt. za: Władysław Tatarkiewicz. Dzieje sześciu pojęć. Warszawa, 1982, s. 10. 7 Andrzej Bobkowski. Szkice piórkiem. Warszawa, 1998, s. 230. 8 Zygmunt Haupt. Szpica. Paryż, 1989, s. 29. 9 Piotr Biegański. Architektura. Sztuka kształtowania przestrzeni. Warszawa, 1974, s.7. 10 p. Biegański. Op. cit., s. 7. 11 Powt. za: P. Biegański. Op. cit. s. 26. John Ruskin (1819-1900), Edwin Lutyens (1869-1944), George Gilbert Scott (1811-1878). 12 Powt. za: Marta Leśniakowska. Co to jest architektura? Warszawa, 1996, s. 29, powt. za P. Tołstojem, wiekXVIl. 13 Bohdan Lisowski. Genealogia skrajnie awangardowej architektury XX wieku. Kraków, 1959, s.45. 14 M.Leśniakowska.Op.cit.,s.49. 15 A. Bobkowski. Op. cit., s. 230. 16 Christian Norberg-Schulz. Znaczenie w architekturze Zachodu. Warszawa, 1999, s. 227. 17 Nicolaus Pevsner. Historia architektury europejskiej. Warszawa, 1976, s. 11. 18 Z. Haupt. Op. cit., s. 92. 19 Słownik terminologiczny sztuk pięknych. Warszawa, 1969, s. 22. 20 Tadeusz Tołwiński. Urbanistyka, t. III. Warszawa, 1963, s. 193.

21 Andrzej Chojecki. Mowa mowy. O języku współczesnej humanistyki. Gdańsk, 1997, s. 13. 22 Carl Dahlhaus, Hans Heinrich Eggebrecht. Co to jest muzyka? Warszawa, 1992, s. 165. 23 N. Pevsner. Op. cit., s. 11. 24 Por.Teoretycy, artyści i krytycy o sztuce 1700-1870, opracowanie E. Grabska, M. Poprzęcka. Warszawa 1974, s.86. Także: W. Tatarkiewicz. Historia estetyki, t. III. Warszawa 1991, s. 398-404. 25 Słownik terminologiczny sztuk pięknych. Warszawa, 1969, s. 22. 26 Wypowiedź w związku z tezą grupy Morphosis, Krzysztof Kwiatkowski. Kon­ tekst jako obszar otwarty przez dzieło sztuki architektonicznej. Rozprawa doktor­ ska, PK, Kraków, 1999, s.145-148. 27 Powiedzenie przypisywane jest amerykańskiemu architektowi Louisowi H. Sullivanowi (1856-1924), przedstawicielowi szkoły chicagowskiej, związane z formułą podstawowej zasady funkcjonalizmu. 28 Tatarkiewicz. Op. cit., s.41 -42. 29 T. Adorno. Op. cit., s. 61. 30 Charles Jencks. Znak architektoniczny, w: Znaki, symbole i architektura.

w. w.

Warszawa, 1989, praca niewydana, udostępniona autorowi w trakcie procesu wydawniczego, s. 71. 31 P. Biegański, Op. cit. 32 Jencks. Op. cit., s. 72.

c.


2. SPECJALISTA I DYLETANT, CZYLI ROZWAŻANIA O ZAWODZIE ARCHITEKTA

"Architektura jest linią graniczną,na które] stykają się i łączą w konkretną całość upór projektujące­ go i aspiracje społeczne. Na architekcie ciąży szczególna odpowiedzialność; tylko od niego za­ leży, by sny nie przekształciły się w koszmar.” Roberto Salvadori1

“ Wiedzieć wszystko o czymś i coś o wszystkim". Każdy zawód jest spe­ cjalizacją - wymaga, aby "wiedzieć wszystko o czymś". Człowiek uprawia­ jący zawód jest więc specjalistą. Można mówić o nim, że kompetentny jest już wtedy, gdy spełni warunek zawarty tylko w pierwszym członie maksy­ my. To jest obowiązujące minimum jego wiedzy i umiejętności. Gdy nie ograniczy się do niego i będzie wiedzieć więcej, “coś o wszystkim” , co zwykle oceniane jest jako erudycja i znawstwo, będzie to mogło (choć nie musiało) służyć rozszerzeniu jego kompetencji zawodowych, dzięki czemu stanie się profesjonalistą doskonalszym. Zawód architekta, jak mało który, budzi różnice zdań, jego zakres nie jest postrzegany jako jednoznaczny, powoduje dezorientację. Przez jed­ nych jest traktowany jako techniczny, przez innych jako artystyczny. W skrajnych przypadkach laicy, niekiedy antagoniści (są przecież tacy), widzą architekta jako człowieka zajmującego się po trosze wszystkim, więc ni­ czym konkretnie. W pierwszym przypadku taką ocenę zawodu wiązać by można z czasa­ mi PRL-u, gdy funkcjonowały struktury, które pozwalały architektom za­ istnieć zawodowo prawie wyłącznie w państwowych biurach projektów. Problem stał się bardziej wyrazisty po roku 1960, kiedy to architekturę za­ częto utożsamiać z budownictwem, na co decydujący wpływ miało zdomi­ nowanie architektury przez typizację projektów, masowo stosowaną prefabrykację i preferencję ilości w stosunku do jakości.


Etykietka “artysty” , a także człowieka zajmującego się różnymi zajęcia­ mi, głównie jednak o charakterze artystycznym, wynika jużz istoty studiów architektonicznych. Nie bez znaczenia jest fakt wykonywania różnych za­ wodów po ukończeniu tychże studiów - artysty malarza, scenografa, reży­ sera filmowego czy teatralnego, fotografika. Znamy wielu takich archite­ któw. W istocie profesja ta jest szczególna. Należy do nielicznych, w których dla osiągnięcia zawodowej perfekcji konieczne jest spełnienie obu warun­ ków zawartych w cytowanej maksymie. Jest profesją o szczególnym zna­ czeniu społecznym. Do takich zawodów, wymagających szerokiego hory­ zontu spojrzenia, zaliczyć można by jeszcze zawód lekarza, nauczyciela, być może dziennikarza, także chyba poetę, pisarza. Aby być dobrym kom­ pozytorem bądź malarzem, fizykiem bądź konstruktorem, piekarzem bądź szewcem nie musi się zgłębiać tajników duszy ludzkiej. Dobrego domu nie można tak naprawdę wymyślić bez znajomości, choćby relatywnie nie­ wielkiej, ludzkich trosk, radości, potrzeb, pragnień. Człowiek uprawiający zawód architekta musi “ wiedzieć coś o wszystkim” . Mamy więc do czynie­ nia z dwoma spojrzeniami na profesję - spojrzeniem specjalisty i dyletanta. Słowo dyletant ma na ogół zabarwienie pejoratywne. Określa się nim kiep­ skiego zawodowca. W słownikach wyrazów obcych pojęcie dyletantlo na przykład “ amator, miłośnik sztuki, człowiek zajmujący się jakąś dziedziną niezawodowo... powierzchownie...” 2 przy czym powierzchownie jest często traktowane jako przeciwieństwo dogłębnego. Zapominamy, że z natury rzeczy pojęcia te nie mają ocen war­ tościujących; słowo: głęboki też można różnie odbierać, za przykład niech posłuży epitet “zupełne dno” . W przypadku profesji architekta dyletanctwo, czyli niepełna wiedza o czymś lub niepełna umiejętność czegoś, jest istotną, drugą stroną obli­ cza zawodowego i z założenia jest zjawiskiem pozytywnym. Ktoś kiedyś określił tę profesję mianem “dyletanctwa doskonałego". Architekt jako człowiek kierujący większym zespołem ludzi różnych zawodów, których dokonania wraz z jego dokonaniami składają się na dzieło architektoni­ czne, z natury rzeczy może posiadać tylko pewien zakres wiedzy spoza jego własnej profesji. Zresztą człowiek po prostu nie jest w stanie wiedzieć wszystkiego, nie starcza na to życia i nie ma takiej potrzeby. Nadmiar

informacji spoza sfery zainteresowań zawodowych przeszkadzałby wręcz architektowi w jego funkcjonowaniu. Interesująca może być odpowiedź na pytanie, jak kształtują się te dwa oblicza pracy architekta specjalisty i dyletanta? To, o czym powinien "wie­ dzieć wszystko", tzw. warsztat, to conditio sine qua non jego pracy. Dzięki takiemu rozumieniu swej roli może zrobić dobry projekt mebla, wnętrza i “zewnętrza” , budynku i budowli, osiedla i miasta, dobry pod względem ca­ łości i części, koncepcji i detalu architektonicznego. Jednak dobry warsztat, na którym w praktyce bardzo często ten zawód się kończy, to nie wszystko. Jeżeli przez architekturę rozumieć całą otaczającą nas przestrzeń, ukształtowaną przez człowieka, a chyba tylko takie rozumowanie zda się być stosowne, to jasne jest, że architekt sam architektury stworzyć nie może. Jak w żadnym innym zawodzie jest on zależny od wielu specjali­ stów, którzy z nim architekturę współtworzą. Należą do nich fachowcy od techniki, nauki i sztuki, konstruktorzy i instalatorzy, rzeźbiarze i projektanci form przemysłowych, akustycy i geolodzy, psychologowie i socjologowie, wreszcie majstrowie i robotnicy. Każdy z nich spełnia w procesie powsta­ wania dzieła architektonicznego jakąś rolę. Wszystkie przedsięwzięcia, wszelkie sprzężone działania wymagają jednak koordynacji, nadzoru, łą­ czenia części w całość. Potrzebują łącznika, koordynatora. Tym człowie­ kiem, w zależności od rangi zadania, zwanym głównym lub generalnym projektantem, jest architekt. Musi nim być. Przygotowują go do tego jedy­ nie adekwatne, właściwie wyprofilowane studia. Istnieje jednakże taka sfera działań i ich skutków przestrzennych, w którą architekt nie może ingerować jako projektant; nie projektuje zwykle słupów energetycznych, tablic przydrożnych - billboardów, wreszcie całej gamy budowli technicznych, także kładki nad wiejską strugą, ważnych przecież elementów w przestrzeni. Wtedy rolę koordynatora przejmuje zwykle przedstawiciel administracji przestrzennej. Z zasady winien być nim architekt, ale często jest inaczej. “ Nie ma architektury wielkiej i małej", tak myśleli o architekturze różni wielcy twórcy; nie może być więc podziału na specjalistów lepszych, bar­ dziej kompetentnych, tych od wielkiej architektury - architektów, i gor­ szych, mniej kompetentnych od malej-techników i inżynierów o specjal­ ności niejako pokrewnej architekturze. W tworzeniu architektury nikt nie powinien architekta wyręczać. I nie zależy to od jej rangi czy zakresu dzia­ łań, ani od organizacji struktur projektowych.


Organizacja projektowania ma istotny wpływ na warsztat tego zawodu. Przykład funkcjonowania w czasach PRL-u państwowych biur projekto­ wych udowodnił, jak można poprzez preferowanie ilości nad jakością, sy­ stem wynagradzania, niekompetencję i biurokrację, również uzależnienie od wykonawcy, niszczyć umiejętności, talent i morale architekta. W okre­ sie przemian ustrojowych, zapoczątkowanych w 1989 roku, organizują się nowe struktury, inwestorskie i projektowe. Wiele się na korzyść zmieniło, ale miejsce architekta nie uzyskało jeszcze stosownej pozycji, odpowied­ niej do jego roli w życiu społecznym. Zmiany gospodarcze kraju w odnie­ sieniu do świata, zwłaszcza w perspektywie dostosowywania go do stru­ ktur zachodnioeuropejskich i tym samym w perspektywie integracji, będą miały niewątpliwy wpływ na pozycję architekta. Myślę tu głównie o kon­ kurencji: można się spodziewać, że łatwiej będzie obcym architektom zdo­ być rynek w Polsce niż Polakowi na Zachodzie, przynajmniej w początko­ wym okresie integracji. I chociaż są to sprawy doraźne i przemijające, ich wpływ na obrazzawodu architekta może być w określonym czasie istotny. Prawa i obowiązki architekta winny oznaczać całkowitą i wyłączną od­ powiedzialność za projekt, za którą idzie niezbywalne prawo do nadzoru autorskiego. Organa władzy mające wpływ na projektowanie winny mieć charakter wyłącznie doradczy. Odpowiedzialność zbiorowa jest bowiem w praktyce fikcją. Rękojmią dobrego projektu winien być dyplom i zdobyte z czasem przez architekta doświadczenie. Przy prawidłowo funkcjonującej konkurencji zły projekt sam wyeliminuje autora. Pacjenta operuje chirurg, nie komisja lekarska, on sam odpowiada za życie człowieka. Aby konku­ rencja działała właściwie, winny istnieć określone stymulatory, tworzone przez zarządzających przestrzenią (głównie administrację lokalną), sys­ tem prawny, a także, choć o to najtrudniej, wyrobione kulturalnie społe­ czeństwo, zdolne do należytego percypowania przestrzeni. Nadzór autorski nad realizowanym dziełem jest bardzo istotny, a tym ­ czasem mało doceniany w praktyce, w tym także przez samych archi­ tektów. Zależy zresztą od głównego zajęcia architekta, od jego usytuowa­ nia w zawodzie. Brak kontaktu z realizacją, często znikomy na nią wpływ, głównie w wyniku określonych przepisów prawa, jest złem podwójnym: szkodzi doświadczeniu projektanta i szkodzi architekturze. Projekt to zapis, który teoretycznie winien wystarczyć; nadzór to egzekwowanie zapisu w warunkach praktycznych, często od niego odbiegających. Można uważać, że architekt dobrze się uczy zawodu realizując sam (a nie tylko

projektując) własny dom. Jego spojrzenie na budowę jest wtedy pełne i, co ważne, podbudowane ekonomicznym aspektem realizacji, który bywa słabą stroną działań architekta. Projektowanie i realizacja to podstawowy nurt pracy architekta. Pro­ jektowanie bez realizacji stwarza niepełny obraz możliwości architekta. Projekt jest płaski, architektura - przestrzenna. Nawet znaczne osiągnięcia projektowe potwierdzone wygranym konkursem, a niesprawdzone w rea­ lizacji, nie czynią architekta. Chociaż jestem daleki od niedoceniania roli konkursów architektonicznych, wiem jednak, że mogą budzić one wątpli­ wości i zbyt często nie dają oczekiwanych rezultatów. Podejmowanie kon­ kursu, zasadne w przypadku szukania nowych inspiracji wśród młodych twórców, bywa często dyskusyjne, kiedy to każemy uznanym i sprawdzo­ nym specjalistom zdawać się na los szczęścia. “ Ferowanie ocen w warunkach rywalizacji zakłada skrajną postać tej postawy: w umyśle jurora istnieje doskonała, choć nieosiągalna inter­ pretacja utworu, według której ocenia on wszystkie wykonania; lub też, co bardziej prawdopodobne, w jego wyobraźni istnieje jakaś mieszan­ ka różnych wykonań, łącząca (zgodnie z jego gustem i wychowaniem) najlepsze cechy wielu interpretacji; porównując z nią grę uczestnika konkursu juror dokonuje oceny. Jeżeli wchodzi w skład kilkuosobo­ wego jury, będzie robił wszystko, aby nie pokazać, że jego osobiste gusty i wychowanie są “ odmienne” , w obawie że sam zostanie po cichu oceniony przez swoich kolegów z jury. To właśnie Gould miał na myśli, kiedy mówił o śmiertelnym niebezpieczeństwie jednomyślności”3. Sam projekt, mieszczący się jako taki w kategoriach teoretycznych, może mieć znaczenie dla kultury architektonicznej, jednak nie powinien być alternatywą w stosunku do zrealizowanego obiektu architektoniczne­ go. Administrowanie architekturą a takoż jej nauczanie winno się wiązać z wyższym poziomem profesji architektonicznej; w obu przypadkach do­ brze byłoby, gdybyśmy mieli do czynienia z pełnym wizerunkiem architekta-twórcy. Aby móc decydować o sprawach przestrzennych większej skali, dobrze byłoby posiąść umiejętność podejmowania decyzji w sferze pojedynczego obiektu; aby uczyć projektowania studentów warto mieć za sobą dorobek teoretyczny i realizacyjny. Dobrze też, gdy nauczyciel aka­ demicki ma doświadczenie urzędnika administrującego przestrzenią. Za­


rządzanie wymaga jednak umiejętności, które nie zawsze są w zgodzie z osobowością twórcy, a także uczonego. W momencie, gdy mowa o nauce w kontekście nauczania, warto przy­ toczyć myśl Floriana Znanieckiego, wybitnego socjologa (1936) i zastano­ wić się nad nią. Wydaje się, że przystaje ona do rozważań nad nauczaniem architektury. “ Nie uczony-erudyta ’nauki czystej’ ani nawet nie systematyk ’nauki stosowanej’ potrzebny jest dla skutecznego przygotowania młodzieży do samodzielnego życia praktycznego, lecz człowiek, który sam opa­ nował, jako żywy zespół praktycznych narzędzi intelektualnych, taki za­ kres wiedzy, jaki w działaniu okazał się najskuteczniejszy do rozwiąza­ nia pewnego typu sytuacji konkretnych współczesnego życia”4. Snując rozważania o teorii i praktyce w architekturze warto zauważyć, że nie powinno się przyjmować ścisłego podziału na teoretyków i prakty­ ków, chociaż wiadomo, że można mieć predyspozycje w jednym bądź w drugim kierunku. Chodzi o to, by być świadomym istnienia dwóch róż­ nych podejść. Dokonania wybitnych twórców w różnym czasie i miejscu, także w Polsce, są tego ilustracją. Warto pamiętać, że teoria "... jest dyskursem wykraczającym poza ramy swej pierwotnej dyscy­ pliny ... jest krytyką zdrowego rozsądku, kwestionuje pojęcia uznawa­ ne za naturalne... jest myśleniem o myśleniu, rozważaniem kategoria­ mi, którymi posługujemy się, by nadać czemuś sens...” 5 Uwzględniając wyjątki, można mniemać, że architektowi bez doświad­ czenia projektowego trudniej będzie podsumować swe dokonania stoso­ wną naukową dysertacją; nie dotyczy to problematyki wyłącznie związanej z historią architektury, budownictwem czy innymi dyscyplinami wspoma­ gającymi istotę architektury, czyli projektowanie architektoniczne; w in­ nych zawodach tego rodzaju praktyki mogą być czymś zwykłym. W naszych rozważaniach nie miejsce na dogłębną analizę i ocenę stu­ diów architektonicznych, bo to osobny temat. Dla właściwego zobrazowa­ nia przedmiotu warto jednak zwrócić uwagę na istotne aspekty nauczania architektury. Aby stworzyć podstawy w miarę prawidłowego rozwoju ar­ chitektonicznej osobowości studenta, warto zauważyć kilka czynników. Jak w każdej edukacji, od podstawowej poczynając, pożądana jest przewaga inspiracyjnego, a nie transmisyjnego systemu nauczania. Doty­

czy to zwłaszcza przypadku nauczania głównego nurtu tej dydaktyki, czyli sfery projektowania architektonicznego. Także nadmiernie szczegółowe, zbyt dogłębne nauczanie powoduje, że widząc szczegóły często nie do­ strzegamy sensu studiów. Nauczanie winno charakteryzować się działa­ niami funkcjonującymi bardziej na zasadzie szerokiego kąta niż teleobie­ ktywu i mikroskopu. Dobrze też pamiętać o ważnej roli samokształcenia. Tak naprawdę prawdziwe uczenie się zaczyna się po studiach. Ważniejsze wydaje się wskazanie drogi, podanie metody, a nie przekazanie zasobu in­ formacji, których nie ma potrzeby zapamiętać, skoro po zakończeniu stu­ diów, w odpowiednim momencie, można je łatwo uzyskać. To, co budzi wątpliwości, bez względu na upływ czasu i miejsce uczelni, co jest grze­ chem kolejnych nauczających pokoleń, to autonomiczny sposób trakto­ wania poszczególnych przedmiotów. Brak integracji w pracy katedr i zakła­ dów sprawia, że studenci “ patrząc, widzą wszystko oddzielnie" (jak pisał J. Tuwim w wierszu “ Mieszkańcy” ). W nauczaniu studenta nadmierne zna­ czenie przypisuje się zapisowi; od lat był to rysunek, od niedawna wizuali­ zacja komputerowa. Umiejętności rysunkowych u architekta nie trzeba przeceniać, choć są potrzebne i architekt “ musi znać rysunek, aby za pomocą szkiców łatwo stworzyć obraz zamierzonego dzieła” ^. Jednak"... dar wykonywania efektownych ry­ sunków jest przekleństwem architektów” ? - stwierdzenie to, jakkolwiek kontrowersyjne, gdyż przejaskrawione, ma sens. Dziś, gdy efektowne szkice z reguły zastępowane są efektowną w i­ zualizacją komputerową, wiemy jak często przekaz wizualny jest w stanie zafascynować i odwrócić uwagę od samego projektu, od istoty rzeczy, nie­ rzadko z poważnymi konsekwencjami dla architektury. Termin specjalista utożsamiany jest z terminem warsztat twórczy. Po­ winno się, oczywiście, podejmować różne zadania, próbować wypowiedzi w rozmaitych dziedzinach architektury, w różnych skalach i tematach. Nie mniej pożądane wydaje się koncentrowanie na jednej dziedzinie. Dzięki te­ mu łatwiej jest osiągnąć doskonałość, albo przynajmniej się do niej przy­ bliżyć. Minęły czasy renesansu, gdy ludzi - zresztą raczej wybitnych - fas­ cynowało wiele spraw na raz. Dziś jest nas zbyt wielu, żyjemy zbyt szybko; aby sprostać konkurencji, trzeba być wciąż coraz to doskonalszym. Projektowaniu architektonicznemu towarzyszą dwa przeciwstawne modele działań architekta. Są to zasady zmienności i ciągłości w podejmo­


waniu tematów projektowych. Zmienność polega tu na wyborze rozmai­ tych zadań, często diametralnie różnych - raz będzie to projektowanie do­ mu mieszkalnego, innym razem szpitala, szkoły czy budynku przemysło­ wego. Nie chodzi tu, oczywiście, o angażowanie się w przypadkowe zlece­ nia. Profil tematyki projektowej, nawet najlepszych firm prowadzonych przez czołowych architektów, zależy zwykle od koniunktury na rynku inwestycyjnym, a nie od upodobań twórcy. Rozważane są tu działania świadome, przy założeniu i istnieniu możliwości wyboru. Utrwaliło się zresztą przeświadczenie, dość popularne w środowisku architektów, że wielostronność tematyczna w pracy architekta świadczy na jego korzyść. Zasada kontynuacji to nic innego, jak specjalizacja - na przykład w ar­ chitekturze budynków mieszkalnych, szkolnych, architekturze związanej z przemysłem bądź lecznictwem. O ile w przypadku poprzednio omówio­ nym mamy do czynienia z szerokim zakresem działań, o tyle tu występują działania skoncentrowane na znacznie węższym polu. Droga ta ma mniej zwolenników, nie jest bowiem efektowna i, jak wspomniano wcześniej, jest powszechnie gorzej oceniana przez środowisko architektów. Częściej ma­ my do czynienia ze specjalizacją z zakresu mieszkalnictwa i usług podsta­ wowych, dziedzin więc bardziej zwykłych, bardziej powszechnych - co nie znaczy, że dla architekta łatwiejszych. Z uwagi na efekty działań twórczych, tak model zmienności, jak i cią­ głości, ma i zalety, i wady. Zmienność stwarza szansę wszechstronnego rozwoju osobowości twórcy. Daje większą możliwość poznania różnych ludzkich środowisk, obserwowania rozmaitych przejawów życia, także sprawdzania się w różnorodnych sytuacjach procesu inwestycyjnego. W mniejszym stopniu zagraża tu niebezpieczeństwo rutyny, proces myślowy przebiega zawsze inaczej. Różnorodność jest przeciwieństwem nudy, mniejsze jest zagrożenie stereotypem zachowań, różnorodność jest bar­ dziej atrakcyjna. Często powołujemy się tu na przykłady mistrzów, którzy tworzą dzieła architektury tematycznie różne. Uzasadniając negatywne strony specjalizacji przywołujemy działania tak zwane typizacyjne, czyli pozostające w związku z powielaniem tego sa­ mego projektu. Warto pamiętać, że przez przeszło ćwierć wieku (1961-1989) typizacja projektowania obejmowała, z różnym nasileniem, niekie­ dy dziewięćdziesiąt procent realizowanej substancji przestrzennej - mie­ szkaniowej, a także tej mającej związek z podstawowymi usługami. Więk­ szość architektów była skazana na specjalizację, stąd złe jej konotacje.

Jakkolwiek między specjalizacją a powielaniem mogą występować powią­ zania o charakterze negatywnym, argumenty trudno uważać za w pełni przekonujące. W modelu przeciwstawnym mamy do czynienia z brakiem doświadczenia i tym samym z uczeniem się na własnych błędach, gdy zbyt często zmienia się tematykę projektowania. Właśnie doświadczenie służy za podstawę modelowi ciągłości. Drąże­ nie problemu stwarza możliwość eliminowania błędów i daje satysfakcję doskonalenia przez porównanie. Ułatwia rozwój projektowania poprzez różnorodne środki: poprzez lekturę, seminaria fachowe i interdyscyplinar­ ne, popularyzację, publikacje naukowe. Koncentracja na jednej dziedzinie pozwala na pracę znacznie bardziej efektywną. Jest oczywiste, że konty­ nuacja w podejmowaniu takich samych tematów ma sens tylko wtedy, gdy nie powtarza się własnych pomysłów, a podjęta droga jest rzeczywiście twórcza. Nie znaczy to, że okazjonalną zmianę tematyki projektowania uważać należy za niekorzystną; wprost przeciwnie, okresowe odłożenie powszednich problemów i podjęcie innego ćwiczenia odświeża umysł twórcy i tym samym wydaje się pożądane. Warto pamiętać, że zjawisko niewłaściwie pojętej specjalizacji zauwa­ żane jest jako skrajnie negatywne, i to na całym świecie, jako efekt wszech­ stronnych działań ludzkich dwudziestego wieku, że “ ...najbardziej bezpośrednim wynikiem tej niczym nie kompensowanej specjalizacji jest to, że obecnie, kiedy mamy na świecie więcej 'ludzi nauki’ niż kiedykolwiek przedtem, mamy też znacznie mniej ludzi 'kulturalnych i wykształconych' niż np. w roku 1750. Najgorsze jest to, że te naukowe pszczoły nie gwarantują postępu samej nauki. Postęp w nauce wymaga tego, by od czasu do czasu... podsumować osiągnię­ te wyniki. Staje się to coraz trudniejsze, ponieważ ogarniać trzeba coraz to szersze dziedziny ogółu wiedzy” ®. Ukazując architekta jako wyłącznie specjalistę, jeszcze bardziej lapidar­ nie ujmuje ten problem autor książeczki dla dzieci: “ Architekt składał się z linijki, ekierki i butelki tuszu...oczywiście nie znał rodziny..." dla której budował dom. “ Budował domy, by pokazać, że linijka, ekierka i butelka tuszu potrafią stworzyć najbardziej pomy­ słowego z architektów. Kiedy już ukończył budowę jakiegoś domu, przestawał się nim zajmować.Teraz zaczynały się utrapienia Rodziny, która pragnęła w nim zamieszkać. Utrapienia te nie obchodziły wcale


Architekta ... ponieważ w chwili, kiedy Rodzina sprowadzała się do nowego domu, Architekt budował już następny. ...nie mieszkał zresztą w żadnym ze zbudowanych przez siebie domów, zajmował bowiem staroświecki dworek ... wzniesiony przez innego sławnego archite­ kta...'^ Wszystko to, co zostało powiedziane na temat czy to modelu ciągłości, czy zmienności w projektowaniu, nie odnosi się, rzecz jasna, do czołówki zawodowej, do nazwisk wielkich architektów. Sława i pieniądze pozwalają na podejmowanie każdego liczącego się tematu, w dowolnie wybranym miejscu świata. To, co jest istotne dla zawodu architekta i co odróżnia go w szczególny sposób od profesji pokrewnych innych specjalności technicznych czy artystycznych to zakres i skala podejmowanych działań, jak powiedziano już wcześniej, od zaprojektowania miasta po mebel. W szczególnych przypadkach, gdy mowa o wybitnych twórcach, warto zauważyć działal­ ność, jakby marginesową, choć ważną i interesującą, niby - jak można by sądzić - odległą od architektury. Zdarzało się wybitnym architektom w hi­ storii projektować przedmioty codziennego użytku. Witruwiusz, pisząc o kompetencjach architekta, wymienia zegary (chociaż tam chodziło rów­ nież o ich konstruowanie), rozmaitego rodzaju maszyny, także militaria. Nie inaczej czynił Leonardo da Vinci. W naszym stuleciu wystarczy wspo­ mnieć o takich artystach jak Alvar Aalto i jego szklanych pojemnikach (1936), czy Arno Jacobsen z zestawem pojemników metalowych “Cylinda Line" (1967), Aldo Rossi, twórca pięknych filiżanek do kawy i herbaty (lata osiemdziesiąte), Michael Graves, autor zastawy stołowej (lata dziewięć­ dziesiąte) czy Phillipp Starek, autor ekstrawaganckich mebli czy fascy­ nującego półmiska “Voila, voila" (1992), z manią zawieszania projekto­ wanych przez siebie przedmiotów, nawet talerzy (il. 19-23). Nie może zabraknąć w tym miejscu nazwisk takich, jak Gehry, Venturi, Foster, Botta. Mówiąc o dyletanckim obliczu zawodu architekta należy podkreślić sprawy, które dotyczą tego zawodu wprost i te, które wiążą się z nim pośrednio. Bliskie architektowi, jakkolwiek nie musi być w tym facho­ wcem, są zagadnienia statyki, instalacji zasilających w środki energii, akustyki, geologii, geodezji i paru innych dziedzin. Zupełny brak orientacji w tej materii utrudni architektowi realizację podejmowanego zadania. Również opracowując jakikolwiek temat musi w niezbędnym zakresie za­

poznać się z jego problematyką: projektując szpital, musi się zapoznać z problematyką medyczną; podejmując temat szkoły, powinien rozumieć cele i sens edukacji. W pływ na architekta mają pośrednio także nauki humanistyczne i sztu­ ka. Dzięki historii i literaturze, psychologii i socjologii staje się on bliższy sprawom ludzkim - człowiekowi i społeczeństwu. W wyniku zainteresowa­ nia sztuką lepiej zrozumie prawidłowości rządzące form ą architektoniczną, a także związki architektury z innymi dziedzinami artystycznymi, zwłaszcza z muzyką; w tym przypadku są one bardziej oczywiste niż się z pozoru wy­ daje.

il. 19. Alvar Aalto. Szklany pojemnik (1936)

il. 20. Arne Jacobsen. Popielniczka "Cylinda Line’’ (1967)


il. 21. Aldo Rossi. Filiżanki do kawy i herbaty firmy Rosenthal (lata osiem­ dziesiąte)

ii. 23. Michael Graves.Cukiernica i dzbanek na śmietankę (1992)

“ Pitagoras wykrył podstawowy stosunek między harmonią muzyczną a matematyką... O dkrył... coś ścisłego. Naciągnięta struna, gdy ją całą wprawić w drganie, wydaje nutę podstawową. Nuty, które brzmią z nią harmonijnie, uzyskuje się dzieląc strunę na równe części: dokładnie na dwie, trzy, cztery i tak dalej. Jeżeli uruchomimy strunę w jakimkolwiek innym punkcie, wyda dźwięk będący dysonansem"10 W itruwiuszzaś powiada: “ ...w teatrach naczynia z brązu zwane przez Greków echeiastawia się w niszach pod stopniami zgodnie z prawami matematyki wedle różnicy dźwięków i rozmieszcza w krąg według praw symfonii albo w spół­ brzmienia na kwarty, kwinty i podwójne oktawy, ażeby głos aktora idący ze sceny, odbiwszy się od naczyń odpowiednio rozmieszczo­ nych, dochodził do uszu widzów wyraźniej i przyjemniej” 11.

i

Niewątpliwie, aby spełnić wszystkie te postulowane aspekty pracy ar­ chitekta trzeba by pokonać wiele barier - obiektywnych i subiektywnych, zewnętrznych, zależnych od społeczeństwa i od państwa, oraz wewnętrz­ nych, zależnych od samych architektów. Przede wszystkim winna nastąil. 22. Phillippe Starek. Krzesła (lata dziewięćdziesiąte)


pić zmiana zasadnicza w tym , jak społeczeństwo, państwo, a także i my sa­ mi widzimy rolę architekta. Czy zawód ten winien być tylko intratnym rzemiosłem o charakterze artystyczno-technicznym, gdy architekt-rzemieślnik (nawet właściciel wielkiej firm y) za odpowiednie pieniądze speł­ nia każde życzenie klienta, czy zawodem przygotowanym do działań w sze­ rokim kontekście społecznym i przestrzennym, gdy interes inwestora jest częścią ważną, lecz tylko częścią rozmaitych celów, dla których architektu­ ra powstaje. W tak rozumianym zawodzie, by sprostać odpowiednio wysokim w y­ maganiom, architekt winien - stosownie do słów Lecha Niemojewskiego -

Nauczyciel bardziej niż kto inny, z racji swojej profesji, odpowiada za psychiczną sferę człowieka, lekarz za jego sferę somatyczną; rolą archite­ kta winna być troska o przestrzeń, w której człowiek żyje. To dużo. To zobo­ wiązuje, aby wiedzieć “wszystko o czymś i coś o wszystkim’’.

"posiadać ideały prawdy, piękna i dobra; być mądrym, utalentowanym, uczciwym” 12

1 Roberto Salvadori. Architektura według Renza Piano. "Zeszyty Literackie", nr 65, s. 168. 2 Władysław Kopaliński. Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych.

Takie stwierdzenie, przytoczone hic et nunc, w Polsce końca wieku m o­ że być uznane za egzaltację, naiwny idealizm i megalomanię zawodową. Można jednak sądzić, że problem przestrzeni, w której żyjemy, wart jest takiego właśnie traktowania. Nie jest to nic nowego. W przeszłości wielcy teoretycy architektury tak ten zawód rozumieli i tak wysokie wymagania stawiali architektom. Dziś, gdy ludzi jest coraz więcej, a przestrzeni coraz mniej, takie widzenie sprawy winno być nakazem. “ Wiedza architekta łączy w sobie wiele nauk i różnorodnych umiejętno­ ści ... architekci, którzy nie posiadając wiedzy starali się uzyskać spra­ wność techniczną, nie mogli zdobyć uznania odpowiadającego ich wysiłkom. Ci, którzy zaufali jedynie teorii i księgom uczonym ... szli za cieniem, a nie za istotą rzeczy.... Ani bowiem talent bez wiedzy, ani wie­ dza bez talentu nie mogą stworzyć doskonałego mistrza” 13. Jak wiemy, Leonardo da Vinci wymagał od architekta znajomości tech­ nicznej, wiedzy wojskowej, lekarskiej, traktował go jak humanistę i artystę. Dopiero w okresie schyłkowym, w czasach przełomu cywilizacyjnego, teoretyk końca XIX wieku John Ruskin dostrzegał w architekcie zaledwie dekoratora fasad domów: “Architektura jest ornamentem dodanym do budynku’’14. W XX wieku działalność wielkich architektów ruchu nowoczesnego, także twórców grupy Praesens w Polsce, świadczy znów o postrzeganiu architekta i jako specjalisty, i jako dyletanta doskonałego.

Przypisy

Warszawa, 1985. 3 Geoffrey Payzant. Glenn Gould. Muzyka i myśl. Łódź, 1995, s. 85. 4 Florian Znaniecki. Społeczne role uczonych. Warszawa, 1984, s. 231. 5 Jonathan Culler. Teoria literatury. Warszawa, 1998, s. 24. 6 Witruwiusz. O architekturze ksiąg dziesięć. Warszawa, 1999, s. 25. 7 Geoffrey Scott. Powt. za: B. Szmidt. Ład przestrzeni. Warszawa, 1981, s. 99. 8 Jose Ortega y Gasset. Bunt mas. Warszawa, 1995, s. 114. 9 Claude Roy. Ładny kwiat! Warszawa, 1968, s. 4. 10 Jacob Bronowski. Potęga wyobraźni. Warszawa, 1988, s. 153. 11 Witruwiusz. Op.cit.,s. 24. 12 Lech Niemojewski. Uczniowie cieśli. Warszawa, 1948. 13 Witruwiusz. Op. cit., s. 26. 14 John Ruskin (1819-1900), obiegowe stwierdzenie, wielokrotnie cytowane.


3. MIĘDZY TRADYCJĄ A NOWOCZESNOŚCIĄ

“ Bez testamentu, albo, żeby wyjaśnić metaforę, bez tradycji.... ciągłość czasu nie istnieje,... nie ma też., przeszłości ani przyszłości, tylko odwie­ czna przemiana świata i biologiczny cykl żyjących w nim istot." Hannah Arendt1

Teraźniejszość nie istnieje. Jak pięknie ktoś kiedyś powiedział: to jedynie koncentryczne - zanikające kręgi na wodzie. Nieustannie znajdujemy się na granicy przyszłości i przeszłości. Albo inaczej: teraźniejszość to czas o bliżej nieokreślonych granicach dopiero co odchodzącej przeszłości i zbliżającej się właśnie przyszłości. Choć nie uświadamiamy sobie tego na co dzień, żyjemy w ciągłej styczności czasu przyszłego i przeszłego. Nie sposób wyobrazić sobie nas obecnych bez nas minionych. Przez całe życie istnieje ciągłość naszej osobowości: chociaż wciąż się zmienia­ my, jednocześnie pozostajemy sobą. Istniejemy w nieustającej konfronta­ cji, ale także w trwałej więzi tego, co odeszło, z tym, co nadejdzie. Patrzymy wciąż przed siebie; ważne jest, abyśmy możliwie jak najczęściej roz­ glądnęli się, dokonali podsumowania i zdobyli na refleksję. Myśl ta, wypowiadana przez filozofów, może mieć znaczenie dla na­ szych rozważań: problem dotyczy wszelkich przejawów naszego życia, również więc otaczającej nas przestrzeni i jej kształtowania.

Jeżeli zgodzić się z założeniem, że za architekturę uważać należy całą przestrzeń tworzoną przez człowieka, to jej kwintesencją, tym, co się z nią powszechnie utożsamia, jest budynek, dom. Składa się on z dachu, ścian, drzwi i okien, pojawiają się w nim stropy i schody. Przez wieki każda z czę-

57


ści składowych domu, każdy z jego elementów spełniał swą rolę w sposób jednoznaczny. Zmieniło się to, w pewnym sensie, w modernizmie; z cza­ sem zacierały się granice między poszczególnymi częściami jego struktu­ ry. Dach stawał się kolejnym, najwyżej położonym stropem, drzwi do bu­ dynku jeszcze jednym więcej otworem w ścianie. Rozgraniczenie pomię­ dzy oknem i ścianą zewnętrzną zastąpiła wspólność obu elementów, zagu­ biony został tradycyjnie pojmowany sens dwóch tych wartości, w rozu­ mieniu może niekoniecznie wyłącznie użytkowym, ale także, a może nade wszystko, symbolicznym. Z powodu utraty wartości okna, drzwi, ściany i dachu, elementów autonomicznych, dom stał się jakby pozbawiony oso­ bowości. Idee modernistyczne, jako istotna część zjawisk społecznych dwudziestego wieku, w imię dobra społeczeństw zbyt powszechnie od­ bierały architekturze wartości służące jednostce. W przeobrażeniach, ja­ kim ulegał ruch nowoczesny, zachwiana została proporcja między czyn­ nikami powtarzalności i oryginalności .W uproszczeniu można stwierdzić: chcąc uszczęśliwić ludzi, gubiono szczęście człowieka poprzez uniform i­ zację jego miejsca na ziemi; łudząc go komfortem materialnym, przycią­ gając złudą atrakcyjności “ ogromnej, betonowej wsi”2, zaprzepaszczono troskę o jego sferę psychiczną. W Polsce czasu zmian ustrojowych, to jest końca lat osiemdziesiątych, oblicze domu poczęło gwałtownie się zmieniać. Za przykładem krajów, które wniosły większy wkład w kulturę przestrzenną, odchodziła w prze­ szłość fascynacja postmodernizmem, krótko tu trwającym, w niesprzyja­ jących warunkach kryzysu politycznego i gospodarczego. Zgodnie ze zwy­ czajem totalnego krytykowania odchodzącego właśnie kierunku, odsądzo­ no postmodernizm od czci i wiary, nie chcąc przyjąć do wiadomości, że odegrał rolę katalizatora i bardzo się architekturze przysłużył. To dzięki niemu w rócił do łask modernizm; ma on już jednak inne, zmienione obli­ cze, jest znacznie bardziej autentyczny i, w Polsce, pozbawiony komple­ ksów Zachodu, a także obciążeń negatywnymi uwarunkowaniami ideo­ logicznymi i ekonomicznymi czasów podziału Europy na kapitalistyczny Zachód i socjalistyczny Wschód. Funkcjonuje w warunkach nowocze­ snego, konkurencyjnego wykonawstwa, innych podstaw finansowania, stosowniejszego systemu administracyjno-prawnego. Stosunek do no­ woczesności uległ kolejnym przeobrażeniom, konfrontacja z tradycją na­ brała nowych, choć nie zawsze lepszych wartości.

Spróbujmy spojrzeć na zjawisko poprzez analizę poszczególnych części domu (budynku), w aspekcie przeciwstawnych sobie (czy koniecz­ nie?) pojęć tradycji i nowoczesności, zdając jednak sprawę z umowności sensu dwóch tych terminów. “ Mieć dach nad głową” , "stracić dach nad głową” . Te obiegowe powie­ dzenia oddają istotę domu, sens architektury. Dach jest synonimem domu i jest to znamienne. Żaden inny jego element znaczenia tego nie posiada. Zwieńczenie budynku jest czymś na podobieństwo nakrycia głowy, ale jednocześnie stanowi samą głowę - jest częścią, bez której budynek ist­ nieć nie może. Więcej: często dach, sam jako taki, jest domem. Przykładów na to historia dostarcza nam wciąż, począwszy od zamierzchłych czasów. Znamy konstrukcje, w których, aby powstał dom, nie potrzebna jest ścia­ na, a niekiedy także słup i rygiel. Taką strukturą jest prototyp kopuły - eski­ moskie igloo czy bardziej nam znany szałas. Współczesny namiot to także tylko dach (il. 24-26). Domy bez ścian, za to z widocznie eksponowanym dachem, są budowane w znacznej części świata. Od zawsze jest tak w strefie gorącej i wilgotnej. Powsta­ ją tam domy na palach nad wodą lub w samej wodzie. Tak dzieje się w przybliżo­ nych nam przez Conrada krajach basenu Oceanu In­ dyjskiego. Wysokie tempe­ ratury przy dobrym prze­ wietrzaniu nie stwarzają potrzeby budowy stałych ścian, wystarczają ażury płaszczyzn oddzielających w nę trze od zew nętrza (il. 27). Szczególna rola dachu ma miejsce wszędzie tam, gdzie opady atmosferyczne stanowią powszechnie występujące zjawisko; dotyczy to znacznej części terenów zamieszkiwanych przez człowieka.


W czasie studiów architektonicznych na krakowskiej uczelni, w latach pięćdziesiątych, zwracano nam uwagę na zm ienność kąta przyczółków dachów w domach znajdujących się między Krakowem i Zakopanem, co można il. 2 7 . D o m indonezyjski, ze z b io ró w a rch . T. Baruckiego było zaobserw ow ać pokonując drogę z pół­ nocy na południe; przy wznoszeniu się coraz wyżej nad poziom morza, bliżej gór, zwracał uwagę coraz większy kąt nachylenia połaci. Dotyczyło to dom ów budowanych często bez udziału architekta. Jeżeli nawet zasady tej nie traktować zbyt dosłownie, to niewątpliwie stromizny dachów kra­ kowskich, beskidzkich czy tatrzańskich były inne i niekoniecznie był to tyl­ ko przejaw mody. Wynikało to z tradycji uwarunkowanej obserwacją zja­ w isk przyrody. Względy klimatyczne decydowały zawsze o rodzaju dachu, kącie nachylenia połaci oraz materiale budowlanym. Wszędzie tam, gdzie zbagatelizowano te kryteria, płacono jakąś cenę, często także wtedy, gdy rozwiązania tradycyjne zastępowano pozornie lepszymi. Doświadczenie mówi, że wiatr halny zrywa, pokrycia częściej z dachów płaskich, niby lep­ szych, bo “ nowoczesnych” , niż z dachów stromych. Rola zwieńczenia budynku nie wynika wyłącznie ze względów użytko­ wych, ekonomicznych czy, oczywiście, estetycznych. Symbolem poprze­ dzającym czasy dzisiejszych “ bloków" był dom z rysunku dziecka - kwa­ drat (prostokąt) nakryty zwykle trójkątem dachu, koniecznie z kominem i ulatującym zeń dymem, (il. 28)

61

“ ...jedna z wielkich firm budowlanych w Wielkiej Brytanii przyjęła za swój sym­ bol rysunek sylwetek dwojga ludzi idą­ cych pod rękę pod parasolem w kształcie spadzistego dachu”3.

il. 2 6 . N a m io ty na cam pingu

I

i l . 2 8 . S ym bol - synteza d o m u , rys u n e k dziecka


““

T rz e z kilka dekad dwudziestego wieku dach uważany byt za nienowo­ czesny element domu; wyklęto go, starto gumką z projektów architekta. Na rysunkach fasad ponad najwyższą poziomą linią ograniczającą budynek nie pojawiało się już nic; wstydliwie pomijano kominy i deflektory, nie mó­ wiąc o antenach telewizyjnych, które zresztą stały się osobnym problemem przestrzennym. Dach ze swym detalem komina, rynny i rury spustowej wyparował po prostu z naszej wyobraźni. Za architektem inwestor, a także użytkownik domu, jak Polska długa i szeroka, żądny splendoru “ miejskości” , stawiał do niedawna wyłącznie “ modernę” - niskie domy jednorodzin­ ne i pięciokondygnacyjne wielorodzinne, oczywiście z dachami płaskimi. W Polsce dachy budynków ostatnich dziesiątków lat, przez swą szablonowość, są równie obce dachom tradycyjnych chłopskich domów, jak i dachom finezyjnych w illi Rietvelda czy Neutry wczesnego moder­ nizmu. Nie powinno się jednak traktować problemu na zasadzie alterna­ tywy: dach płaski - dach stromy. Powszechnie stosowane równanie w po­ staci: dach strom y = tradycja, dach płaski = nowoczesność jest godnym ubolewania nieporozumieniem. Jest ono wciąż żywe, bowiem do dziś lansowane przez autorytety, które głoszą obowiązujący ciągle (jeszcze) podział na architekturę: dachu płaskiego “ na południe od A lp" i stromego - na północ od nich. Tymczasem cywilizacja, a z nią technika, nie stanęły w miejscu. Problem zaś nie powinien być stawiany z zasady jako alterna­ tywny. “Architekt...mógłby osiągnąć lepsze efekty, gdyby przeanalizował po­ pularne domy we wszystkich ich odmianach i sposób, w jaki odzwier­ ciedlają one różne modele życia, charakterystyczne dla różnych gu­ stów i grup etnicznych"4.

Czynnikiem znaczącym w architekturze jest niewątpliwie klimat. Tylko na terytorium Polski, między jej przeciwległymi krańcami, różnice klima­ tyczne są znaczne. Są zatem podstawy do różnicowania. Trzeba jednak pamiętać o możliwościach technicznych i technologicznych, dzięki którym człowiek nie jest już całkiem bezradny wobec niekorzystnych cech klimatu. Sam fakt zastosowania dachu spadzistego nie świadczy jeszcze o duchu tradycji czy o właściwie pojętym regionalizmie. Po latach dominacji dachu płaskiego pojawiają się nagminnie w Polsce dwuspadowe dachy, które składają się z dwóch niezwiązanych ze sobą połaci, o różnym ich nachy­ leniu (il. 29). Zaświadczają o nieznajomości praw klimatycznych, o braku

logiki w kształtowaniu detalu architektonicznego; dachy takie nie mają nic wspólnego z odczuciem regionalnej formy ani też formy architektonicznej wogóle.

i l . 2 9 . Dach o dw óch niezw iązanych ze sobą połaciach

Uczniowie profesora Włodzimierza Gruszczyńskiego pamiętają jego wspaniałe wizje gigantycznych domów krytych gigantycznymi dachami (il. 30). Były to wizje piękne, porywające, jednak winno się je postrzegać raczej w kategoriach wielkiej metafory i wielkiej inspiracji. Dosłowne prze­ łożenie idei takich na język realiów budowlanych, potrzeb użytkowych, wreszcie logiki samej formy wypacza sens m yśli, która w działaniach prze­ ciętnego fachowca staje się przestrzennym koszmarem. Zresztą można by o tym dyskutować (wciąż jeszcze - jeśli ktoś pamięta zażarte dyskusje z lat sze­ śćdziesiątych - w aspekcie: regionalizmu - moderniz­ mu) i można sądzić, że zrealizowana wtedy Stacja Meteorologiczna na Równi Krupowej w Zakopanem, z tarasami płaskich dachów,


lepiej współżyje z górami i podkreśla ich urok niż wie­ le budynków o charakterze regionalnym o rozrzeźbionej formie, powstałych w ostatnim półwieczu (il. 31). Faktem jest, że w XX wieku region tatrzański nie miał na ogół szczęścia ani do modernistów, ani do regio­ nalistów. "Głowa" budynku to niekoniecznie dach stromy. W najlepszych latach mo­ dernizmu architekci do­ strzegali znaczenie zwień­ czenia budynku i w jego warstwie użytkowej i este­ tycznej. Koncepcja dachu- ogrodu, dachu - tarasu ii. 3 3 . Dach s tro m y, tra d y c y jn y - k o ś c ió ł w Ł o d y g o w ic a ch 3 1 . Stacja m e te o ro lo g iczn a (P IH M ) na R ów ni K ru p o w e j, Zakopane

była - i jest - w klimacie śród­ ziemnomorskim przekonują­ ca, miała swą wielowiekową tradycję i logikę (il. 32). Ist­ nieją wszak inne rozwiązania, niekoniecznie ze względu na dodatkową funkcję dachów, aby uzyskać skończoną for­ mę domu (il. 33,34). To do­ piero w schyłkowym, zwul­ garyzowanym okresie ruchu nowoczesnego przestano się interesować zwieńczeniem budynku i stracił on “ głow ę".

i l . 3 2 . Le C o rbusier, V illa Savoye, Poissy

i l . 3 4 . Dach płaski, n o w oczesny - szkoła w Evry, Francja


W ostatnich latach - umownie: w dekadzie kończącej wiek dwudziesty modny stał się powrót do dworkowych form domu jednorodzinnego i za­ owocował typem budynku przeniesionym in extenso z czasów dawno już minionych. Często nie uprzytamniamy sobie faktu, że proste przełożenie tradycyjnych form budynku na współczesne jest trudne, niekiedy wprost niemożliwe, zawsze bezzasadne. Jeszcze w przypadku domu wolno stoją­ cego, willi, przy prostym planie, któremu za podstawę służą kąty proste, można sobie wyobrazić geometrię dachu o tradycyjnej technologii drew­ nianej lub na niej wzorowanej. W innych przypadkach, gdy rozmaite jest przeznaczenie budynków, gdy układy przestrzenne są skomplikowane, stosowanie tego rodzaju metody jest anachronizmem, nie może dać wła­ ściwych rezultatów. Tego rodzaju działania obserwuje się w pracach stu­ denckich, ale wciąż jeszcze także u wielu architektów. "Mając do ubrania w formę architektoniczną dwie jednorodzinne kon­ dygnacje mieszkalne spotykamy s ię ... z istotnym, prawie codziennym pytaniem o to, czy mają to być dwie kondygnacje czy też półtora (a mo­ że półtora nieszczęścia)... Ta kondygnacyjna alternatywa łączy się zwy­ kle z pytaniem - decyzją dotyczącą fundamentalnej i esencjonalnej czę­ ści składowej, jaką jest dach. Tutaj musimy się zwierzyć ze zniechęce­ nia, jakie ogarnia nas ... kiedy okazuje się, że kolejny projekt wypada nakryć zagiętą wpół gazetą.” "... analizując ogromną ilość obiektów, projektuje się ... nakrywając na zakończenie wymyślnie pozałamywan y m i... stronami czasopism z ilustracjami przeróżnych materiałów pokryciowych ... i nie ma spójnej formy, tylko forma + przekrycie.” "... a ’gazeta’ musi mocno wystawać poza obrys architektury, żeby na architekturę nie napadało"5. Przez wiele stuleci okno było okiem domu, otworem w ścianie. Służyło określonemu celowi: wpuszczeniu światła, otwarciu na świat; nie prze­ szkadzało to funkcji ściany, która miała nas przed światłem i światem schować. Wielkość i proporcje okna pozwalały na właściwe użytkowe wy­ korzystanie ściany w urządzeniu wnętrza. Przez długi czas trudności w uzyskaniu przezroczystej przesłony decydowały o określonej wielkości okien i liczby ich w budynku. Dopiero przełom ostatnich stuleci umożliwił pokonanie dwóch barier - pozwolił rozwiązać problem rozpiętości nadproża okiennego oraz zastosować znaczenie wymiary szyb, które można było uzyskiwać dzięki wprowadzeniu przemysłowych metod wytopu szkła.

Równie ważne jak użytkowe, techniczne i ekonomiczne są względy psychologiczne i estetyczne. Człowiek w swym domu na ogół nie lubi być odsłonięty i narażony na wzrok intruza. Wyjątek stanowią w Europie Ho­ lendrzy, u których duże okno od setek lat odzwierciedla styl życia: prze­ jeżdżając przez Holandię, można poprzez okna jednego domu, z zasady odsłonięte, zobaczyć w dalszym planie wnętrze domu drugiego. Wydaje się, że ten rys obyczajowy miał między innymi wpływ na stosunek Ho­ lendrów do modernizmu i ich znaczący, stymulujący wkład. Jednak wię­ kszość społeczeństw ucieka od wzroku obcych. Kształt okna, jego obra­ mienie, miał kapitalne znaczenie dla obrazu architektury w kolejnych sty­ lach historycznych, także w powszechnym, wznoszonym przez nieprofe­ sjonalistów, wiejskim domu mieszkalnym. Ze wszystkich elementów struktury budynku modernizm zrewolu­ cjonizował najbardziej okno i ścianę oraz ich wzajemną zależność. Możli­ wości żelbetu stworzyły dla wielkości okna szansę szczególną. Wspornik i wysunięcie ściany poza linię słupów i podciągów zewnętrznych unie­ zależniły oba te elementy od konstrukcji. Okno przestało być otworem w ścianie, stało się nią samą. Spełniły się Żeromskiego sny o “ szklanych domach". Dom otworzył się na świat i wpuścił go do wnętrza (il. 35-37). Jednak, jak to często bywa, nadmiar staje się równie niepożądany jak niedobór. Zbyt duże okno to kłopot z urządzeniem wnętrz przy ich ograniczo­ nej wielkości, zwłaszcza wnętrz mieszkalnych; to zwiększony koszt ogrze­ wania, a przede wszystkim złe samopoczucie użytko­ wnika narażonego na pe­ netrację obcych. Piękna w illa otoczona zielenią fascynuje, życie jednak urealnia nasze fascynacje.

il. 35.

Okno tradycyjne - Dzielnica Łacińska, Paryż


Coraz częściej w oknach pawilonów handlowych, szkół, także mieszkań, pojawiają się kraty chroniące przed złodziejem. Stosowane są małe po­ działy szyb ze względu na trudności występujące z ich wymianą - i to czę­ ściej trudności ekonomiczne niż techniczne. Powtarzające się kryzysy energetyczne każą ograniczać płaszczyzny szklanych ścian. Zresztą to, co w budynku użyteczności publicznej można by uważać za stosowne, nie musi być właściwe w domu mieszkalnym. Nowoczesna estetyka pozba­ wiła na długo dom okna - znaku, okna - sprzętu. W powszechnie powie­ lanym wzorcu budynku, zwłaszcza mieszkalnego, nie stało się ani szklaną ścianą, ani różnie rozumianym oknem - symbolem (il. 38,39). Wizerunek współczesnego domu, kiedy chodzi o główną jego tkankę - ok­ na zmienia się gwałtownie. Tak się dzieje zarówno wtedy, gdy mowa o różno­ rodności form konwencjonalnych okien rozmaitych kształtów w budynkach mieszkalnych, jak i w przypadkach wysokiego standardu szklanych ścian nowo wznoszonych budynków biurowych, banków i supermarketów. I cho­ ciaż często mamy do czynienia z innym, bardziej atrakcyjnym uniformem, obraz ten jest niewątpliwie barwniejszy i bardziej optymistyczny. Okno - obraz nie zniknęło jednak zupełnie, a niekiedy pojawia się boga­ tsze o nowe wartości, także dzięki coraz większym możliwościom techni­ cznym. Za takie można uważać rewelacyjne w swoistym kontekście prze­ strzennym okna Main Street Pier Building, autorstwa Nouvela - budynku usytuowanego nad East River w Brooklynie, patrzące na Manhattan. W idok jest oszałamiający: obramienia okienne kadrują wieżowce Nowego Jorku, czyli to, co jest jego kwintesencją.6

il. 3 7 . O kno now oczesne - o ś ro d e k h a n d lo w y w m ie jscu d a w n yc h Hal, Paryż

i l . 3 8 . Okno - znaki, K azim ierz D o ln y - dzięki p rzyp a d ko w i zaistn ia ły m o żliw o ś ci k o m p o n o w a n ia o tw o ru okien­ nego w kategoriach scenograficznych


il. 39. Okna - znak, Szkoła p o d ­ staw ow a, P aniów ki, arch. B. J . W łod arczyko­ w ie

Drzwi stwarzają pierwsze wrażenie naszego kontaktu z budynkiem; może to powodować, że zetknięcie z nim będzie dobre lub złe. Każdy, kto chce zaprezentować się z jak najlepszej strony, położy nacisk na wyraz wejścia głównego: jego portalu, zadaszenia, oświetlenia, “ kosmetyki” form ytej przestrzeni. “Jeśli bowiem wnętrza będą wspaniałe, a wejścia skromne i niepozor­ ne, całość pozbawiona będzie właściwego wyglądu"^. Ważna jest też warstwa informacyjna tego miejsca - litera, cyfra, pikto­ gram. Znaczenia tych czynników świadomi byli twórcy i użytkownicy do­ mów średniowiecznych, renesansowych, barokowych, secesyjnych. Dom wiejski, dwór szlachecki, kamienica mieszczańska eksponowały wejście poprzez ganek podwyższony dzięki schodom, często ganek z tympano­ nem, belkowaniem i kolumnami, ze zdobionym obramieniem drzwi. W wielorodzinnej kamienicy czynszowej końca dziewiętnastego wieku, także wcześniej brama zawsze była formą silną. W każdym przypadku strefa wej­ ścia głównego stanowiła niepowtarzalny walor (il. 40).

il. 4 0 . Bram a kam ienicy, K raków

W domu nowoczesnym, w jego zwielokrotnionej formie, wejście także uzyskiwało taką rangę. Tak było jeszcze w początkowym, pionierskim okresie modernizmu; im dalej, tym występowało to rzadziej, zwłaszcza w przypadkach zabudowy mieszkalnej i w budynkach usług podstawo­ wych. Zazwyczaj twórca ograniczał się do racjonalnego minimum. Nawet tam, gdzie w wyniku masowo stosowanej powtarzalności uniformizacja nie powiedziała ostatniego słowa, drzwi wejścia do budynku stały się czymś wstydliwym, marginesowym. Niewątpliwie, już sama rezygnacja z symetrii układów przyczyniła się do deprecjacji wejścia. Nie sposób jednak uważać, że przestrzenne rozwiązania asymetryczne, czy symetryczne z za­ sady miały akurat o tym przesądzać. Można myśleć, że sens tkw ił na ogół w idei anonimowości architektury tych czasów. Czasem zjawisko margina­ lizacji wejścia dyktuje obyczaj narodu. Za przykład tego niech posłużą an­ gielskie powtarzalne, wiktoriańskie domy szeregowe, wypełniające długie ciągi uliczne, o identycznych wejściach (il. 41); ten brak indywidualności zauważalny jest zwłaszcza na przedmieściach, przy niskim standardzie


zabudowy. Niebagatelnym czynnikiem jest masowość architektury, która odgrywa negatywną rolę bez względu na czas i miejsce. W postmoderni­ zmie i później wejście do budynku jest znów ważne, odzyskało utraconą rangę i symbolikę (il.42). W ponowoczesnych pastiszach stało się wprost wymarzonym fragmentem architektury, podatnym zresztą często na prze­ rysowanie.

il. 4 1 . L o ndyńska ulica, N o ttin g H ill

Schody służą w zasadzie do łączenia poziomów znajdujących się na różnych wysokościach budynku. Jest to oczywiste, jednak funkcja wielu przykładów w historii wskazuje na to, że nie były one zawsze wyłącznie środkiem do celu, lecz celem samym w sobie i dom czy budowlę specjalnie wynoszono znacznie ponad teren, chociaż ze względów wyłącznie użytko­ wych nie było to potrzebne. Powszechnie znane są przykłady monumen­ talnych schodów w obiektach kultu, gdzie były one nieodzownym warun­ kiem określonej form uły obyczajowej (piramidy meksykańskie Azteków) lub były wprowadzane dla podniesienia walorów obiektu (wyniesienie świątyń greckich i rzymskich, także katedr gotyckich). Może wszędzie tam, gdzie zależy nam na podkreśleniu znaczenia budynku, bez względu na ran­ gę obiektu, nie nazbyt przesadna monumentalizacja jest korzystna dla architektury. Uzyskujemy ją dzięki schodom. One stopniują napięcia emo­ cjonalne; pokonywanie wysokości jest wzbogacaniem siebie - miłośnicy gór doznają większej gamy przeżyć niż ci, którzy gór nie znają i nie rozu­ mieją. Realizując w różnych warunkach przestrzennych dwie szkoły muzy­ czne o podobnych układach użytkowych, lecz o skrajnie odmiennej konfi­ guracji schodów wejścia głównego, miałem możność się przekonać, że wersja monumentalnych schodów - tarasów była powszechnie znacznie lepiej oceniana niż ta, w której liczbę stopni zminimalizowano. Inne kryteria bierze się pod uwagę, gdy schody mają tylko łączyć po­ ziomy budynku. Nawet jednak w tych przypadkach, w czasach wcześniej­ szych wykorzystywano schody, jako element form y silnej, częściej niż w rozwiązaniach współczesnych. Modernizm był reakcją na wszelkiego rodzaju eklektyzm; tak było aż po architekturę totalitaryzmu okresu faszy­ stowskiego czy socrealizmu. Unikał monumentalności, którą uznawano za sprzeczną z ideami nowoczesności. Niestety, i w tym wypadku “ wylewano dziecko z kąpielą” , rezygnując ze wzniosłości i powagi wyłącznie dla zasa­ dy. Wspomniana wzniosłość i powaga, same w sobie, nie powinny być traktowane jako naganne; dzieje się tak natomiast wtedy, gdy występują w obcym sobie kontekście przestrzennym, użytkowym, symbolicznym.

W pytaniach o nowoczesność warto się zastanowić nad tym, co o niej zaświadcza? Czy stanowiły ją, często z nią utożsamiane, stosunkowo nie tak dawne przecież, technologie wielkopłytowe, które zrobiły karierę w la­

il. 4 2 . W e jście d o dzielnicow ego o śro d ka k u ltu ry , Paryż


tach siedemdziesiątych, a które szybko okazały się nieporozumieniem z punktu widzenia techniki, higieny, ekonomiki, wreszcie estetyki? Czy mo­ żna za nowoczesne uważać domy mieszkalne pięcio- i jedenastokondygnacyjne, stawiane w rozmaitych środowiskach przestrzennych i społe­ cznych w drugiej połowie XX wieku w Polsce, traktowane niejednokrotnie jako znak awansu? A może nowoczesność wyrażały koncepcje urbanisty­ czne przebudowy (czytaj: wyburzeń) Paryża Le Corbusiera, wizje piono­ wych miast Paula Maymonta, megastruktur Kurokawy i Isozakiego? Czy jest nią zasada jednorodzinnego domu dla każdego? Może szczelna obu­ dowa gór "blokami” wczasowymi, obojętne, czy z rodowodami regionalny­ mi czy modernistycznymi? A może jest nią kolejne wypełnianie wolnych miejsc spontanicznie, bez planów urbanistycznych na większą skalę, bu­ dynkami hi-tech, projektowanymi w sposób schematyczny, bez logicznych związków z miejscem, jak to ostatnio bywa w Warszawie u progu XXI wieku. Jako celną ilustrację tego zjawiska przytoczmy fragment utworu lite­ ratury pięknej, nieprofesjonalnej. “ Gdyby przyszło nam teraz po raz drugi budować to miasto, główne arterie biegłyby może przez izbę przyjęć szpitala, hale dworcowe mieściłyby w sobie ogromne dormitoria, tramwaje wjeżdżałyby po szynach do rzeki. Nie ma tu bowiem nikogo, kto mógłby opanować chaos przeciw - miasta, nikogo, kto zna reguły dające naprawdę dobre przybliżenia i wie, co należy czynić, żeby niebo nie spadało na głowę, a dachy nie odlatywały w przestrzeń, nikogo, kto powiedziałby murarzom i architektom, co mają robić” 8. Ale również - czy na pewno za tradycję można uważać kopiowanie cha­ ty wiejskiej czy dworu, sięganie do arsenału form minionych stylów? Czy w powtórzeniach takich można znaleźć miejsce dla nieistniejących prze­ cież w tamtych czasach budynków mieszkalnictwa wielorodzinnego, biur, banków czy szpitali, hipermarketów czy dworców lotniczych? Po fascyna­ cjach postmodernizmem i jego, w pewnym sensie, związkami z rodowo­ dami historycznymi, wśród co bardziej refleksyjnych architektów, w po­ czątkach lat dziewięćdziesiątych, zaczął się zaznaczać odwrót od takich tendencji. Wraca się do dobrych wzorów ruchu nowoczesnego, choć po­ wroty w podobnych sytuacjach nie przebiegają po okręgu, lecz po spirali, nigdy nie wracamy w to samo miejsce. Odwrót u co bardziej przeciętnych twórców, nie mówiąc o przeciętnych odbiorcach, przebiegać będzie, oczy­

wiście, znacznie wolniej. Bycie niemodnym polega w gruncie rzeczy na opóźnieniu, na przesunięciu w czasie, na przekonaniu się do obowiązują­ cej mody wtedy, gdy już jest za późno, gdy modne stało się już co innego. Jakiej więc architektury oczekiwać by należało od architektów, aby była i tradycyjna, i nowoczesna? Rozważając nad jej przyszłością, z jednej stro­ ny kojarzymy ją z wysublimowaną formą, z dobrym smakiem i gustem, \-last but not least- z dużymi pieniędzmi; z drugiej - nie chcemy zauważać wizji apokalipsy rozrastających się, na kształt rakowatej tkanki, licznych metropolii naszego globu. Nie znajdziemy odpowiedzi na tak postawione pytania dopóty, dopóki będziemy chcieli stosować wspólne kryteria do różnych problemów, znaleźć jedno lekarstwo na wszelkie bolączki ar­ chitektury. Odrzucony, krytykowany przez przeszło dekadę, modernizm w archite­ kturze charakteryzował się swoistą estetyką i nie estetyka w gruncie rzeczy podlegała krytyce; wprost przeciwnie, architekci chętnie, jak powiedziano, sięgają znów po wzory wykształcone w dwudziesto- i trzydziestoleciu. W schyłkowym okresie stylu międzynarodowego negowano wyrodnienia fenomenu, jakie występowały w modernizmie, tj. nijakość i zuniformizowanie architektury, w specyfice krajowej czasów totalitaryzmu wzmo­ cnione złą jakością wykonawstwa i prymitywizmem metody działań sfery budownictwa. Nie piętnowano z zasady czystej formy bez ornamentu. Kry­ tykowano formy tej zbagatelizowanie, bądź oczekiwanie po niej racjonali­ zmu, w gruncie rzeczy fałszywie rozumianego. Obecnie przywraca się jej właściwą, jak sądzić, rangę. Nie zawsze akceptuje się już architekturę poz­ bawioną warstwy psychologicznej, tę bez tajemnic, jednoznaczną i oczy­ wistą w odbiorze. Nowoczesność nie może być już do końca racjonalna, bez znaków zapytania. Nie sposób więc zgodzić się ze stwierdzeniem, że "... humanistyczna jest ta architektura, która zmierza w kierunku for­ mowania układów jasnych, dobitnych, jednoznacznych,... prostych...” przeciwnie do tych ..."... które ciążą w stronę układów ... skompliko­ wanych i trudnych do odcyfrowania"9. Kryteria w tej sferze zagadnienia przyjmowane są w zależności od przeznaczenia architektury; innej estetyki oczekujemy od budynków uży­ teczności publicznej, uwzględniając ich różne funkcje, innej od domów mieszkalnych: innej w przestrzeni zurbanizowanej, a jeszcze innej w kraj­ obrazie bardziej naturalnym. W czasach poprzedzających narodziny ruchu


nowoczesnego łatwiej było o jednoznaczność archite­ ktury w kontekście jej prze­ znaczenia: dom mieszkalny był domem mieszkalnym, a świątynia świątynią. Tu war­ to przywołać dowcip Leona Kriera z butelką na wino i dzbankiem na kawę (il. 43).

“ W nowoczesnej architekturze kościelnej można zaobserwować przy­ kłady desperackich niemal prób rezygnacji z jakiejkolwiek wierności czy podporządkowania się tradycji, których wyrazem był styl neo­ gotycki czy neoromański, na rzecz demonstrowania, że religia nadąża za zmianami i idzie z duchem czasu. W architekturze sakralnej kap­ rysowi pozwolono więc na prawie nieograniczoną swobodę...” Charles Jencks używając terminu “jednowartościowości” na określenie uży­ wania w modernizmie tych samych form w architekturze innego prze­ znaczenia pisze: “ Nie zadano... pytania: co będzie, jeśli domy miesz­ kalne będą wyglądać jak biura lub te dwie funkcje staną się nie do od­ różnienia? W rezultacie oznaczałoby to oczywiście pomniejszenie i skompromitowanie obu funkcji przez sprowadzenie ich do wspól­ nego mianownika: praca i mieszkanie stałyby się ’wymienne’...” W re­ zultacie przyjęty u Jencksa tryb warunkowy stał się faktycznie trybem orzekającym.u Niepowodzeń modernistycznej architektury mieszkaniowej upatrywać można w tym, że narzuciła ona inną jakość mieszkania i wyprzedziła spo­ łeczne koncepcje współżycia. Ludzie w większości, a Polacy być może bar­ dziej niż inne narody, nie chcą jakości opartej na przypadkowych więziach, wykraczających poza rodzinne i plemienne; "blokowe” form y kontaktów

często ich nie satysfakcjonują. Czy jednak po zerwaniu ze skrajnym poj­ mowaniem idei społecznego mieszkania spod znaku schematyzmu norm mieszkaniowych, typizacji i prefabrykacji, można mówić o odejściu od “ blokowego" myślenia. Im bardziej mamy do czynienia z masowością, z prowincjonalizmem - w oderwaniu od głównych nurtów architektury, tym mniej optymistycznie sprawa wygląda. Ogólny wizerunek mieszkal­ nictwa, zarówno jedno-, jak i wielorodzinnego jest niepokojący. Nijakość form płaskich dachów, raczej prostackich niż prostych, zastąpiono pro­ stackimi formami przeładowanego, niegustownego detalu i stromymi da­ chami nakładanymi na wysokie budynki. W miarę zwiększania się skali domów mieszkalnych problem zaostrza się. I choć nie powinniśmy godzić się z jednakowością przestrzennego totalizmu, nie sposób akceptować różnorodności chaosu, przestrzennego odpowiednika anarchii, którą czę­ sto myli się z demokracją; to, czego oczekiwalibyśmy, w przełożeniu na język architektury, nazwać by można po prostu ładem przestrzeni. Prawdziwe, jak można sądzić, pojmowanie pojęć tradycji i nowocze­ sności winno polegać na kompromisie, na umiejętności czerpania z obu fenomenów. W uproszczeniu: z tradycji winniśm y brać jej sens duchowy, wzorce uznane i utrwalone przez czas, przez historię, wykształcone i w ar­ chitekturze, i w życiu; z nowoczesności - głównie to, co materialne, pa­ miętając jednakowoż, że przecież każda epoka przynosi nową duchowość. Ale nowe, i materialne, i duchowe, nie powinno być przyjmowane bezkry­ tycznie. Nieuchronnie potrzeba czasu, który mógłby zweryfikować nowo­ czesność i dać odpowiedź, czy okaże się godna stać się kiedyś tradycją. Nowoczesność to więc nie wyłącznie technika i technologia czy higiena i komfort, choć czynniki te są ważne. Tkwi ona bardziej w humanizacji życia, w tolerancji i w relatywizmie. “ Jeśli dla cywilizacji barbarzyńskiej zanik rytuału, a więc i tradycji, którą ucieleśnia, jest jednoznaczny z zanikiem samej tej cywilizacji, (czy pseudocywilizacji), to dla naszych cywilizacji, racjonalnych, historycznych, diachronicznych, w których tradycja posiada swój bagaż kulturalny, intelektualny...będzie sprawą jeszcze ważniejszą i konieczną umiejętne rozróżnienie tego, co żywe, od tego, co mar­ twe, w każdej tradycji. Trzeba odrzucić zatem te cechy, które krępują naturalny i zbawienny rozwój kultury i sztuki, albo tak zahamować jej wpływy, aby nie odbierała siły i oryginalności temu wszystkiemu, co


może być ex novo pomyślane i stworzone w obrębie kształtującej się przyszłej kultury"i2.

4. ŻYCIE W RODZINIE, ŻYCIE W SPOŁECZEŃSTWIE

Pamiętać bowiem należy, że “ ••• nowoczesność będzie raczej w opozycji wobec każdorazowo panującego ducha czasu, a więc i wobec dzisia j... Wybitne dzieła sztuki niszczą wszystko, co nie osiąga ich standardu ... Tylko dzieła, które się eksponują, mają szansę przetrwania...” 13. Spojrzenie na zagadnienie kształtowania przestrzeni w każdym przy­ padku musi być inne, w rozumieniu konkretnych, rozmaitych warunków; wtedy możemy mieć nadzieję, że zbliżymy się do ideału, choć pewnie ni­ gdy go nie osiągniemy - tak, jak krzywa hiperboli nigdy nie osiągnie pro­ stej.

Przypisy

“Gdziekolwiek w sposób drastyczny występuje rozdział między tkanką mieszkaniową i nie miesz­ kalnymi przestrzeniami miasta, te drugie szybko staną się slumsami” Christopher Alexander1

Życie nie zaczyna się, jak sądzi wielu z nas, w mo­ mencie powrotu do domu po codziennym ukoń­ czeniu pracy lub nauki; żyjemy pracując i odpo­ czywając, ucząc się i bawiąc. Traktujmy je jako różnorodnośćwjedności. Z przemyśleń autora

1 Hannah Arendt. Międzyczasem minionym a przyszłym. Warszawa, 1994, s. 17. 2 Słowa popularnej piosenki, lata osiemdziesiąte. 3 Charles Jencks. Architektura postmodernistyczna. Warszawa, 1987, s. 52. 4 C. Jencks. Op. cit,, s. 54. 5 Małgorzata i Marcin Włodarczyk. Maszyna do mieszkania. Architektura & Biznes, 3/1999, s. 39. 6 Roman Rutkowski. Frenchman in New York, czyli Nowel na Brooklynie. Architektura & Biznes, 12/1999, s. 12-16. 7 Witruwiusz. O architekturze ksiąg dziesięć. Warszawa, 1999, s. 31. 8 Magdalena Tulli. Sny i kamienie. Warszawa, 1997, s. 84. 9 Juliusz Żórawski. Postawa intuicyjno-artystyczna i postępowo-techniczna w architekturze. Kraków, 1962, s. 5, w: Przemysław Trzeciak. Historia, psychika, architektura. Warszawa, 1988. 10 Leon Krier. Houses, Palaces, Cities. London, 1984, s. 109, Names and Nicknames (Nazwiska i przezwiska). 11 C. Jencks. Op. cit., s. 15. 12 Gillo Dorfles. Człowiek zwielokrotniony, warszawa, 1973, s. 124. 13 Theodor W. Adorno. Teoria estetyczna. Warszawa, 1994, s. 64-65.

Żyjemy w architekturze. Od urodzenia do śmierci przychodzi nam żyć w niej, w jej otoczeniu. Dziś człowiek rodzi się w szpitalu; dawniej odbywa­ ło się to w jego własnym domu, zorganizowana forma przychodzenia na świat stopniowo wyparła bardziej naturalną formę narodzin. Z budynkiem szpitalnym, wreszcie też z urządzoną architektoniczną przestrzenią cmen­ tarza wiąże się schyłek naszego życia; w ten sposób spięci jesteśmy klam­ rą: polis-nekropolis(\\A4). Ze względu na przeznaczenie, architekturę można podzielić na dwie główne sfery, odpowiadające dwom rodzajom funkcjonowania człowieka: życia w rodzinie i życia w społeczeństwie. I chociaż znaczna część ludzi żyje w samotności, w podziałach o których mowa, jakość życia osoby samotnej (normalnie funkcjonującej, nie zdanej wyłącznie na społeczeństwo) odpo­ wiada jakości życia w rodzinie. Jeśli ktoś nawet rodziny nie założył lub ją utracił, żyje w bliskiej społeczności przyjaciół, krewnych, partnerów seksualnych. Kontakt z najbliższymi mamy w domu mieszkalnym, konta-


ktom ze społeczeństwem służy architektura użyteczności publicznej, zwa­ na także architekturą usługową. Przy znacznym zróżnicowaniu, jakie wy­ stępuje w sferze przestrzeni społecznej, charakter budynków, mimo różnic wynikających z ich przeznaczenia: edukacja, lecznictwo, sport czy kult reli­ gijny, obiekty tego rodzaju architektury w pewnym sensie zbliża, właśnie poprzez wspólne, społeczne użytkowanie. Dzieje się tak zarówno wtedy, gdy oceniamy zrealizowany i użytkowany już obiekt czy kiedy chodzi o me­ tody projektowania wynikające z różnego rodzaju uwarunkowań. Podział taki nie jest niczym nowym; więcej niż dwa tysiąclecia temu W itruwiusz głosił, że "... budownictwo ...” jako część architektury “ ... dzieli się na dwa działy: pierw szy... budowli użyteczności powsze­ chnej w miejscach publicznych, drugi budowę domów prywatnych”2.

i l . 4 4 . P o lis i n e k ropolis - os ie d le m ieszkaniow e i cm entarz, V illetaneuse, Francja

Aby móc zaprojektować dobry dom mieszkalny, architekt powinien w miarę jak najlepiej poznać użytkownika przyszłego obiektu; to truizm, zbyt często jednak praktyka oczywistości tej nie potwierdza. Choć szansa po­ wodzenia tego zda się być ograniczona, jest to niezbędne i w jakimś sto­ pniu realne, jeśli w miarę możliwości wyeliminujemy nawyki decydowania

w sposób arbitralny i pozyskamy zaufanie klienta. Z kolei, aby stworzyć dobry budynek bądź budowlę użyteczności publicznej nie możemy przyjąć tego rodzaju działań, bo są nierealne, wręcz niemożliwe, ale też niekonie­ czne, w każdym razie nie z natury rzeczy. Architekt musi się tu oprzeć na wiedzy już nie o człowieku, lecz o ludziach jako zbiorowości. Jako proje­ ktant tej sfery użytkowania przestrzeni winien być świadom tego, że w pra­ cy swojej czerpać będzie ze zbiorów informacji uśrednionych, przecię­ tnych, przyjmując że użytkownicy sklepu, banku, przychodni zdrowia bądź kina będą zadowoleni z funkcjonowania tych obiektów w różnym stopniu. Dla oceny przez nich jakości tej architektury ważne będzie, aby ewentualne uciążliwości nie przekraczały umownej, dopuszczalnej granicy. Mówiąc o jakości nie chodzi tu wyłącznie o walory użytkowe w ich podstawowych, ergonomicznych aspektach, lecz także o wartości estetyczne, które mogą decydować, czy będziemy w określonych miejscach czuć się komfortowo, czynie. Różnice w podziale na omawiane dwie sfery architektury wynikają ze stopnia nasilenia naszych kontaktów z przestrzenią, w której żyjemy. Decy­ duje tu czas przebywania w niej, oddziaływanie jej na nas, także nasze w nią zaangażowanie emocjonalne. Związek z własnym mieszkaniem jest stały i relatywnie długi, zarówno w cyklicznych okresach czasowych, jak global­ nie, w stosunku do całego życia. Zetknięcie się z przestrzenią usługową jest okazjonalne i stosunkowo krótkie; pobyt w sklepie, przychodni lekar­ skiej, na poczcie, w naprawczym punkcie usługowym, także w kinie czy teatrze lub w sali koncertowej i na pływalni ma większe znaczenie ze wzglę­ du na cel przebywania niż ze względu na percepcję przestrzeni, w której się znajdujemy. Zależy to, oczywiście, od stopnia naszej wrażliwości i pozio­ mu intelektualnego. Ponadto wszystkie te przestrzenie są nam na ogół ob­ ce; przykładamy do kontaktów z nimi inną miarę niż do miejsca, w którym przebywamy codziennie. Jednak nie tylko czas przebywania w określonej przestrzeni może de­ cydować o jej ważności. Stosunek do mieszkania i miejsca poza nim zale­ żny jest od kilku czynników - od statusu społecznego, zawodowego, wie­ ku, klimatu, od obyczaju, wreszcie od typu osobowości człowieka. Zmienia się on też z upływem czasu. Moda na kawiarnie, na kluby - powiązane z określoną profesją i miejscem w hierarchii społecznej, którą różnie się respektuje w krajach Europy - powodowała, że przebywanie poza domem, w tego rodzaju przestrzeni publicznej, występuje obecnie w znacznie


mniejszym nasileniu niż w wieku XIX czy XX, aż po II wojnę światową. Wiemy, że inaczej wygląda życie ulicy południa Europy - Hiszpania, Wło­ chy, Grecja - gdzie ludzie żyją w przestrzeni otwartej do późnych godzin nocnych, a inaczej na przykład w krajach skandynawskich. O tym, czy mamy do czynienia z miastem czy innym typem siedliska ludzkiego, decydują nie domy mieszkalne, ale przestrzeń użyteczności publicznej. W zasiedlaniu Dzikiego Zachodu pojęcie miasta poczynało istnieć dopiero wtedy, gdy zbudowano kościół, bank, szkołę i saloon; same domy mieszkalne o takim fakcie nie przesądzały. “ ...Miasto nie zostało stworzone tak, jak chata czy domus po to, by udzielać schronienia przed żywiołami i umożliwić prokreację, lecz po to, by dyskutować nad sprawami publicznym i.... Przedtem istniała tyl­ ko jedna przestrzeń: wieś, pola i lasy...Grecy i Rzymianie zdecydowali się oddzielić od wsi, od pól i lasów ...” wyznaczając"... kawałek ziemi, otoczyć go murami i w ten sposób z całości nieskończonej i amorfi­ cznej przestrzeni wydzielić część zamkniętą i skończoną...” - miasto5. “ Kamienie składają się na mury, mury na domy, domy na ulice, ulice tworzą miasto. Miasto to kamienie, ale miasto to również ludzie. Zre­ sztą, nie jest ono ani kupą kamieni, ani bezładnym zbiorowiskiem ludzi. Przejście od wiejskiej osady do miasta oznacza powstanie nowej orga­ nizacji społecznej, organizacji opartej na podziale pracy i szczeblach podporządkowania’^ . Architektura użyteczności publicznej nie jest jednorodna, należy za­ uważyć podziały występujące w różnych kontekstach: przestrzennych, społecznych, użytkowych, estetycznych, symbolicznych i jeszcze kilku in­ nych. Należy niewątpliwie wyróżnić tu przestrzenie, w których się uczymy i w których pracujemy. Miejsca naszej nauki i pracy są, ze względu na czas przebywania w nich, w takim rozumieniu czymś z gruntu rzeczy różniącym się od innych obiektów usługowych. Ze względu na czas przebywania i za­ angażowanie osobiste można je umieścić gdzieś pomiędzy mieszkaniem i okresowo odwiedzanymi miejscami użyteczności publicznej. Swoista ranga w przestrzeni przez nas zamieszkiwanej przypada szkole. Mamy tu do czynienia z przeznaczeniem architektury, w przypadku której kontakt z tym samym budynkiem mógł trwać w ostatnim półwieczu bez przerwy nawet kilkanaście lat (gdy, na przykład, przedszkole znajdowało się we wspólnym obiekcie ze szkołą podstawową i gdy okresowo czas pobytu w

niej trwał nawet już nie osiem lat, lecz czternaście)5. Czas przebywania jest jeszcze wzmocniony związkami psychicznymi - pozytywnymi lub negaty­ wnymi - z miejscem zawsze emocjonalnie ważnym. Istotny jest tu również wiek człowieka: obecność w szkole ma niewątpliwy wpływ na kształtowa­ nie się psychiki ludzkiej a także na percepcję przestrzeni i to w większym stopniu, niż ma to miejsce później. Kolejny najdłuższy kontakt z jednym miejscem (poza mieszkaniem), kontakt w pracy człowieka nie ma już tej rangi; mamy tu do czynienia z bardzo różnorodnymi relacjami, chociaż obie te przestrzenie - pracy i nauki - mają cechy wspólne. Spośród obiektów architektury użyteczności publicznej (usługowej), poza związanymi z nauką i zatrudnieniem, wyróżniają się obiekty kultu, głównie świątynie. Tu już nie czas przebywania i częstotliwość kontaktów ma istotne znaczenie, lecz emocje wiążące się z miejscem. Trudno nawet w tym przypadku mówić o usłudze, o użyteczności, choć faktycznie w ja­ kimś sensie kościół tę rolę spełnia. Znaczenie architektury sakralnej roz­ patrywać by można w kategoriach symboliki i estetyki. Taki sens może również mieć szkoła; bywa, a częściej - bywało, w zależności od czasu i miejsca w historii, że ona to, analogicznie do kościoła, dominować może w sensie społecznym, atakże być ważnym elementem przestrzennym. W terminologii użytkowych programów w projektowaniu funkcjonuje pojęcie rozdzielenia usług na podstawowe i ponadpodstawowe. W prakty­ ce wiąże się to ze stopniem zaspokajania potrzeb społeczeństwa. I tak za podstawową architekturę usługową uważa się obiekty służące nam na co dzień: żłobek, przedszkole, szkoła podstawowa, niewielki sklep, często jako wolno stojący pawilon, osiedlowy punkt pocztowy i punkty rzemie­ ślnicze, rejonowa przychodnia lekarska. W takim sensie do tej sfery archi­ tektury zaliczyć trzeba także kościół osiedlowy, obsługujący podstawową jednostkę mieszkaniową. Usługi ponadpodstawowe, co łatwo wydedukować, pełnią te obiekty architektoniczne, budynki i budowle, z którym i ludzie mają kontakt oka­ zjonalny. Z tych obiektów nie korzystają wszyscy, czy nawet większość, i w związku z tym nie ma potrzeby lokalizować ich w każdym osiedlu ludzkim. Zaliczamy do nich budynki i budowle użyteczności publicznej, tworzące śródmieścia i centra miejskie. Pełnią one funkcje administracyjne (urzędy, biura, banki), reprezentacyjne (urzędy wyższej rangi, przedstawicielstwa zagraniczne skali państwowej - ambasady, konsulaty), czy też handlowe (ekskluzywne wytworne sklepy, domy handlowe, a nawet markety - te od­


wiedzane są nie tylko w celach handlowych, lecz także dla rozrywki). Obiekty usługowe, o których mowa, są także obiektami kultury (teatry, kina, sale koncertowe, świątynie, niekoniecznie związane z parafią) oraz nauki (instytuty naukowe, średnie i wyższe szkoły). Wszystkie te budynki nie mają charakteru powiązań z lokalnym zespołem mieszkaniowym, lecz są zespołami przestrzennymi miasta, a niekiedy, zwłaszcza w przypadkach miast dużych i stolicy, także kraju. W tej kategorii usług mieszczą się też obiekty, choć nieprzeznaczone do użytku codziennego, ale lokalizowane na ogół nie w śródmieściach, lecz często w wydzielonych fragmentach dzielnic miast lub na ich obrzeżach. Są to stadiony, hale sportowe, parki z różnorodnymi budynkami i budowlami przeznaczonymi do zabawy, ży­ wienia, odpoczynku, następnie szpitale, sanatoria, wyższe uczelnie, cam­ pusy studenckie, dworce lotnicze i kolejowe czy autobusowe, (dwa osta­ tnie często sytuowane bywają w środku miasta), wreszcie cmentarze. Omawiany podział na dwa rodzaje architektury użyteczności publi­ cznej odnieść należy do miasta; wieś, niewielkie osiedle - chodzi tu zwła­ szcza o polską specyfikę - żyje innym życiem. Tam funkcjonują obiekty us­ ług podstawowych, którymi w takich przypadkach stają się także uznane w miastach jako ponadpodstawowe - ratusz (urząd gminy) czy bank. Ich rola w małym zespole osiedleńczym, właśnie ze względu na tę skalę, może mieć szczególne znaczenie osiedlotwórcze. Jeżeli porównać historyczną tkankę miejską z tkanką nowoczesną (i współczesną), mając na uwadze aspekt lokalizacji substancji mieszka­ niowej i substancji użyteczności publicznej, mamy do czynienia,w każdym przypadku, z obrazem skrajnie odmiennym. Różne są tak proporcje ilości obiektów usługowych do mieszkalnych, jak i ich lokalizacje w stosunku do siebie. Dla naszych rozważań istotny jest czas powstawania tkanki miasta w historii oraz to, w jakim stopniu przetrwała ona do naszych dni. Takie świadectwo w pewnym sensie może nam dać spuścizna grecka i rzymska, a zwłaszcza okres ekspansji cesarstwa, gdy Rzym panował nad Europą zachodnią (z Anglią włącznie) i południową, gdzie granice stano­ w iły odpowiednio Ren i Dunaj (il. 45). Jednak o tych czasach, mając na uwadze omawiane problemy, więcej wiemy z ikonografii i odkrywek arche­ ologicznych niż z żywej tkanki miejskiej. To, co wiemy o fragmentach ob­ warowań czy o poszczególnych budowlach szczególnej wartości, należy traktować w kategorii wyjątków.

Istotne ślady miejskiej substancji architektonicznej, na ogół późniejsze od pozostałości układów urbanistycznych, odnieść należy do wieków śre­ dnich. To, z czego pozostałością mamy dziś do czynienia na terenach poło­ żonych na wschód od Laby, zawdzięczamy kolonizacji na prawie niemie­ ckim, zapoczątkowanej w XII wieku i trwającej głównie w XIII i XIV (ii. 46). Miasta tamtych czasów, inaczej niż współczesne, nie rodziły się od razu, na podstawie w krótkim czasie opracowanego planu, jakkolwiek zasadą loka­ cji było w średniowieczu jednoczesne rozgraniczenie działek budowla­ nych.

il. 4 6 . K olonizacja europejska obsza­ ró w położonych na w s c h ó d od Łaby. R ysunek w g C. T. S m ith, p o w t. za L. B enevolo. M iasto w dziejach Europy


Podział miasta pod kątem mieszkalnictwa i użyteczności publicznej, na postawie wizerunku tkanki miejskiej pozostałej do naszych czasów, można prześledzić na przykładzie Krakowa. Jest to możliwe dzięki wyjątkowo dobrze zachowanemu, dawnemu planowi i obiektom architektonicznym, wprawdzie wielokrotnie przekształcanym, jednak świadczącym o ich ran­ dze, skali i przeznaczeniu, funkcjonującym często do dziś. Porównywać dzięki temu można dawne ich miejsce w życiu społecznym i dzisiejsze. Jeszcze przed lokacją na prawie niemieckim, w początkach wieku XIII, Kraków był dużym organizmem osadniczym, o kształcie wykraczają­ cym poza obecne śródmieście, mieszczące się w obrębie plant, czyli w miejscu dawnych obwarowań. Jądrem jego był Wawel z dzisiejszą ulicą Grodzką, zamieszkałą przez urzędników książęcych, rycerzy oraz rzemieślników. Zamykała się ona targiem położonym między zakon­ nym i kościołami oo. dominikanów i oo. franciszkanów, istniejących dziś świątyń św. Jacka i Wszystkich Świętych. Dopiero później reali­ zowano, w znanej nam postaci, rynek z prostokątną siatką ulic, w w y­ niku budowy kościoła Mariackiego. W ten spo-sób powstał współcze­ śnie funkcjonujący uk­ ład urbanistyczny trzech wnętrz: Rynku, placu Mariackiego i Małego Rynku, niegdyś placu targowego.6 (il. 47,48).

i l . 4 7 . W id o k z placu M ariackiego na R ynek, K raków

87

il. 4 8 . W id o k z b ra m y p rześw itu na plac M ariacki od M ałego R ynku, K raków

Na takie wyobrażenie planu można nałożyć obraz architektury. Rynek tw orzył centrum usługowe: kościół parafialny, sukiennice - ośrodek handlu, (wcześniej targ) i ratusz, centrum władzy miejskiej. W pro­ stokątnej sieci ulic, w zawartych między nimi kwartałach, znajdowały się kamienice mieszczan - głównie kupców i rzemieślników, w których mieli własne mieszkania i (nieco później, w parterach domów) sklepy oraz usługi rzemieślnicze. Poza głównym organizmem miejskim, za murami obronnymi, jak wspomniano, mieszkała obsługująca miasto ludność wiejska, legitymująca się niższym statusem społecznym. Wa­ wel jako ośrodek władzy (administracji) centralnej - książęcej, a nas­ tępnie królewskiej (a więc nietypowy, gdy chodzi o nasze rozważania), stanowił odrębną jakość mieszkalno-usługową. Podstawowym miej­ scem nauki był kościół, a ściślej parafialne szkoły przykościelne.


Zawodu uczono w warsztacie, a więc w budynku mieszkalno-usługowym. Istniał uniwersytet, który w sposób naturalny stawiał miasto na pozycji ponadprzeciętnej; w sensie przestrzennym był on autonomi­ czny. Z kościołem wiązała się też rozrywka, dzięki teatrowi (jak jasełka i inne misteria) i muzyce, głównie w tych czasach sakralnej. Związany zwykle z kościołem cmentarz był nie tylko miejscem pochówku, lecz także wszelkiego rodzaju uroczystości, również rozrywkowych. Po­ wszechnym miejscem rozrywki były jednak gospody i karczmy, gdzie tańczono, pito i grano w kości; pojawiały się w różnych punktach mia­ sta, zróżnicowane, gdy chodzi o status społeczny obywateli (gospody cechowe, piwnica świdnicka w ratuszu, gdzie bawiła się elita miasta). Miejscem zabawy był sam rynek i ulice miasta jako tło dla kuglarzy, a także procesji religijnych i zabaw ludowych, które od-bywały się także poza murami (wianki na Wiśle, Rudawie czy Prąd-niku). Wreszcie, nie sposób nie wspomnieć o dziedzińcu zamkowym, miejscu specjalnej rangi widowisk (turnieje).7 Obraz miasta średniowiecznego jawi się nam jako ścisłe zespolenie substancji mieszkaniowej i usługowej. W domu - kamienicy mieszczań­ skiej - życie integrowało się z wykonywanym zajęciem zawodowym i za­ robkowym, a także z edukacyjnym, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że w domu kształcono przyszłych rzemieślników. Z takim przemieszaniem fun­ kcji mieszkaniowej i usługowej nie mieliśmy do czynienia w czasach nam współczesnych (choć z końcem odchodzącego właśnie stulecia widać pe­ wne symptomy zmian). Drugim etapem w życiu miasta europejskiego, swoistym krokiem milowym, były przemiany społeczno-gospodarcze XIX stulecia, zapoczą­ tkowane pół wieku wcześniej. Chociaż między wiekiem XIV a XVIII oblicze miasta zmieniało się także, jego przemiany nie miały tak istotnego znaczeniawodniesieniu do interesujących naswtym miejscu problemów. Połowa wieku osiemnastego jest powszechnie uważana za cezurę w życiu Europy. Był to początek tak zwanej rewolucji przemysłowej, uwi­ daczniający się w trzech sferach: socjalnej, technicznej i ekonomicznej. Czasy te obfitują w wielce istotne dla rozwoju ludzkości wynalazki i odkry­ cia. Wzrost poziomu techniki niesie ze sobą poprawę higieny, a więc zdro­ wotności; następuje wydłużenie ludzkiego życia. Rozwój kultury ducho­ wej, świadomości społeczeństw (rozkwit filozofii, ruchy społeczne) wpro­

wadza w ruch mechanizmy, które zmieniają organizmy socjalne. Następuje otwarcie murów miast i wpuszczenie w ich obręb ludności wiejskiej. Zniesienie pańszczyzny powoduje migrację ze wsi do miast i w konse­ kwencji wzrost liczby mieszkańców organizmów miejskich a więc, tym sa­ mym, zmianę ich oblicza. Wzrost liczby ludności miast i rozrost terytorialny uzależniony był od rangi miasta w państwie lub regionie. Najsilniejszy wpływ miała jednak zmiana skali zatrudnienia w związku z rozwojem przemysłu, tak w niewiel­ kich ośrodkach miejskich, jak też w znacznej wielkości aglomeracjach (Zagłębie Ruhry w Niemczech, przemysłowe miasta środkowej Anglii czy Górnośląski Okręg Przemysłowy w Polsce). Jako przykłady przyrostu ludności wielkich miast Europy, a zwłaszcza stolic, w roku 1800 i 1936 niech posłużą Londyn i Paryż z liczbami odpowiednio 1,114 i 8,575 miliona w pierwszym przypadku oraz 0,6 i 5,5 miliona mieszkańców w drugim.8 (il. 49,50)


LO NDYN

CrMMi A>Vi. l . J

il. 5 0 . Londyn, aglom eracja, te re n y o z ró żnicow anym standardzie m ieszkaniow ym , pow t. za P. George. M iasto, 1952

Podział i rozmieszczenie budynków mieszkalnych i usługowych w mia­ stach XVIII wieku zmieniły się niepomiernie w stosunku do tego jaki był w średniowieczu. W przypadku mieszkania różnice, w zależności od pozycji społecznej ich mieszkańców, istniały zawsze. W czasach rewolucji prze­ mysłowej, z uwagi na gwałtowność zmian i ich skalę, następuje szczegól­ nie silne zróżnicowanie mozaiki zabudowy mieszkaniowej. W śródmie­ ściach, początkowo zajmowanych przez klasy wyższe, domy mieszkalne sukcesywnie wypierane są przez architekturę użyteczności publicznej, tworzącą centra administracji i finansów (londyńskie city, centrum Paryża czy Wiednia). Ośrodki handlowo-rozrywkowe wraz domami mieszkalnymi świata “górnych pięter” społecznych zajmują atrakcyjniejsze tereny w są­ siedztwie zakładanych ogrodów i parków. Powstają kamienice o wysokim standardzie budowlanym, także rezydencje w postaci w illi i pałaców. Do­ minuje zabudowa obrzeżna, zwarta, oddzielana niekiedy we fragmentach od jezdni i chodnika pasem zieleni. Domy zamieszkiwane przez klasę wy­ ższą i średnią przesuwają się poza centrum, na ogół stosownie do miejsco-

wego kierunku panujących wiatrów, zwykle w zachodnie i południowe rejony miast. Staje się normą, że dzielnice robotnicze tworzy zabudowa typowa. Charakterystycznym zjawiskiem są osiedla I dzielnice niekończą­ cych się ciągów identycznych budynków w miastach angielskich, gdzie rewolucja przemysłowa się rozpoczęła. Zabudowa mieszkaniowa warstw niższych, uporządkowana bądź powstająca żywiołowo i chaotycznie, wzra­ sta w przemieszaniu z obiektami przemysłowymi - architekturą miejsca pracy - we wschodnich rejonach miast (tu znów warto przywołać przykłady Londynu, z jego ówczesnym East Endem, dzielnicami Poplar i Stepney, a także Paryża z dzielnicami X II, XX i dalej na wschód). Kolejną zmianę, która przeobraziła miasta Europy, przyniósł w XX wieku modernizm. Półwieku wcześniej "... toczy się na forum międzynarodowym dyskusja na temat wspólnej kultury: stosunku do tradycji historycznej, wyważonych relacji między sferą publiczną a prywatną i roli miasta w pojęciu arystotelesowskim, to jest jako narzędzia mającego pomóc w osiągnięciu doskonałości ludzkiej egzystencji w uprzemysłowionym świecie współczesnym’^. Wtedy to rodzi się pojęcie urbanistyka, powstają koncepcje organi­ zowania przestrzeni miejskiej, eliminujące uciążliwości przemysłu i ko­ munikacji, separujące poszczególne funkcje skupisk ludzkich - funkcje mieszkania, pracy i wypoczynku. Przełomowi XIX i XX stulecia towarzyszą wizje organizowanych i dotowanych przez państwo dzielnic robotniczych, także izolowanych od hałasu i zanieczyszczeń powietrza "miast-ogrodów” . Powstają na początku teoretyczne plany różnej wielkości organizmów miejskich, w których mieszkanie uznaje się za najważniejszy element, powiązany bezpośrednio z podstawowymi dla funkcjonowania człowieka obiektami usługowymi. Za teorią poszła praktyka i w połowie naszego wie­ ku wykrystalizował się model modernistycznego osiedla i miasta. Dzisiaj wiemy już na pewno, że ścisłe rozdzielenie mieszkalnictwa od miejskiej tkanki usługowej, to jest od stref przestrzeni pracy i wypoczynku, ma nie tylko zalety, ale i wady. Niedogodności funkcjonującego organizmu miejskiego stały się oczywiste. Upadek atrakcyjności miasta, problemy komunikacyjne, kryminogenność substancji miejskiej czasowo nieużytkowanej (o czym napomyka motto niniejszego rozdziału), to najważniejsze, choć nie jedyne, czynniki świadczące na niekorzyść doktryny ścisłego po­ działu funkcjonalnego miejskiej przestrzeni.


Ukształtowanie nowoczesnej tkanki miejskiej w Polsce, z podziałem jej na funkcje mieszkalne i usługowe, dokonało się w skali masowej w pań­ stwie totalitarnym drugiej połowy XX wieku. Nie skorzystano z wzorców stworzonych w latach międzywojennych, chociaż były to niekiedy orygi­ nalne modele nowoczesnej urbanistyki i architektury (m. in. działalność grupy Praesens, budowa Gdyni, koncepcja Warszawy Funkcjonalnej). Na marginesie można zauważyć, że w latach trzydziestych nie istniała tak wiel­ ka dysproporcja jakości przestrzennej Warszawy, Paryża czy Londynu, jaka ma miejsce u schyłku XX wieku i czego w stosunku do czasów PRL-u nie zmieniła w sposób radykalny, jak dotąd, architektura lat dziewięć­ dziesiątych . W róćmy jeszcze do rozwiniętego i schyłkowego modernizmu. Jeśli pominąć aspekty jakościowe, jakkolwiek ważne, to trzeba powiedzieć, że koncepcje przestrzenne, a w pewnym sensie również społeczne, były zbie­ żne z ideami urbanistyki i architektury Zachodu. Kwintesencją zespołu mieszkalnego, swoistego osiedla “ w pigułce” , jest wspomniana też w in­ nym miejscu Jednostka Marsylska Le Corbusiera. Trzeba powiedzieć, że powszechnie mieszkanie i podstawowe usługi, choć rozdzielone, stanowią przestrzenną wspólnotę. Na takiej zasadzie funkcjonuje klasyczne osiedle. Mieszkaniu towarzyszy przedszkole, szkoła podstawowa, sklep, przycho­ dnia zdrowia, zespoły usług rzemieślniczych, w późniejszych latach PRL-u także kościół; ten ostatni nie był wkalkulowany w obowiązujące normy i programy urbanistyczne (ale to już rozważania na inną okazję). Podobnie, jak w przypadku kościoła, również i mieszkalnictwo jednorodzinne nie jest (lub nie jest z zasady - rozmaicie w różnym czasie) uwzględniane w pla­ nach urbanistycznych socjalistycznych zespołów miejskich; problem jest rozwiązywany okazjonalnie, w sposób niezorganizowany. Z takim prze­ ciętnym obrazem osiedla miejskiego wszedł kraj u schyłku naszego wieku w czasy transformacji przestrzennej. Gwałtowne zmiany przestrzenne lat dziewięćdziesiątych, dokonujące się w Polsce i w innych krajach Europy środkowowschodniej, nie naru­ szały w swej istocie modernistycznej koncepcji struktury miasta. Wpraw­ dzie idee trzeciofalowe spowodowały pewne przekształcenia stosunku miejsca pracy do miejsca mieszkania i coraz częściej dwa te elementy nakładają się na siebie, niemniej koncepcji tej nie zmieniły. Można jednak sądzić, że tempo rozwoju różnorodnych form komunikowania się ludzi - internetu, telefonii, środków lokomocji - musi mieć w pływ na obraz

miasta w najbliższych latach. Nie znaczy to, że przekształcenia muszą być wszędzie porównywalne. Nas interesują w tym miejscu przede wszystkim problemy europejskie, a w każdym razie sprawy naszego kręgu kultu­ rowego - świata zachodniego. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że świat roz­ wija się nierównomiernie, także rozwój naszej kultury w stosunku do in­ nych kultur, że zmieniają się społeczeństwa w różnych częściach globu, musimy przewidywać, że nawet za naszego życia może się wiele w obrazie naszych miast zmienić. W tym wizerunku same problemy przestrzenne mogą być znacznie mniej ważne niż inne.

Przypisy

1 Christopher Alexander i inni. A Pattern Language. New York, 1997, s. 257, tłum. autora. 2 Witruwiusz. Oarchitekturze ksiąg dziesięć. Warszawa, 1999, s. 32. 3 Jose Ortega y Gasset. Bunt mas. Warszawa, 1995, s. 157. 4 Jacob Bronowski. Potęga wyobraźni. Warszawa, 1988, s. 96, tekst w związku z Machu Piccchu. 5 Chodzi tu o program szkoły podstawowej dziesięcioletniej, łączonej z przedszko­ lem we wspólnym obiekcie architektonicznym; koncepcja ta obowiązywała w Polsce lat siedemdziesiątych, w praktyce przez 3-4 lata. Por. Janusz (A.) Włodar­ czyk. Architektura szkoły. Warszawa, 1992, s. 42. 6 Por. Adam Miłobędzki. Zarys dziejów architektury w Polsce. Warszawa, 1963, s.47. 7 We fragmencie poświęconym sferze obyczaju wieków średnich wykorzystano odpowiednie rozdziały pracy Antoniny Jelicz. Życie codzienne w średniowie­ cznym Krakowie. Warszawa, 1966, s. 156-160. 8 Dane według pracy: Pierre George. Miasto. Warszawa, 1956, s. 170. 9 Leonardo Benevolo. Miasto w dziejach Europy. Warszawa, 1995, s. 207.


5. OD UNIKATU DO UNIFORMU

P a rte n o n je s t a rc y d z ie łe m , z g o d a ; je s t, u m ó w m y s ię , n a jle p s z y m ze z b io ru , n ie je s t je d n a k u n ik a ­ te m . J a k o u n ik a t ja w i s ię n a to m ia s t A k r o p o l, n ie ­ p o r ó w n y w a ln y z n ic z y m in n y m . Z p rz e m y ś le ń a u to ra

“ N a jp ię k n ie js z a t w a r z d z ie w c z ę c a s ta je s ię b r z y d ­ k a p rz e z n a trę tn e p o d o b ie ń s tw o d o g w ia z d y f il­ m o w e j, n a p o d o b ie ń s tw o k tó r e j w k o ń c u je s t rz e ­ c z y w iś c ie p r e fa b ry k o w a n a .” T. W . A d o r n o 1

Kiedy dokonujemy systematyzacji pojęć, przyglądamy się im z różnych punktów widzenia. Klasyfikujemy je ze względu na rozmaite konteksty, często traktując jako skrajnie przeciwstawne. Nie inaczej jest z architektu­ rą, przykładowo w przypadku podstawowego podziału jej pod kątem prze­ znaczenia - na mieszkaniową i usługową, następnie - mieszkaniowej - na jednorodzinną i wielorodzinną, jednorodzinnej - na wolno stojącą i ze­ spoloną i tak dalej. Dzielimy nadal architekturę w sensie jej struktury i spe­ cyfiki materiałowo-technologicznej, choć, jak powiedziano już wcześniej, w przeszłość odchodzą podziały na drewnianą i murowaną, a także na miejską i wiejską. Prawo budowlane wyróżnia klasyfikację ze względu na wysokość budynków; w urbanistyce rozróżnieniu podlega zabudowa obrzeżna, zwarta, rozproszona i skupiona. Jest też kategoria podziałów, przyjmowana obiegowo jako dychotomiczna. Często podziały te są określane w sposób nieadekwatny w stosunku do istoty rzeczy, niekiedy nieoddający wręcz sensu pojęć. Tak jest z klasy-


fikacją w związkach architektury tradycyjnej i nowoczesnej; podział taki jest sztuczny, nie sposób bowiem wytyczyć jednoznacznej granicy między tradycją a nowoczesnością. Nieco inaczej niż w przypadku poprzednim, jakkolwiek również nie w ujęciu wartości przeciwstawnych, rzecz się ma z określeniami: indy­ widualne- typowe. Istnieją przesłanki, by sądzić, że wśród ludzi, co wyra­ źnie widać na przykładzie współczesnego społeczeństwa polskiego, panu­ je powszechnie przeświadczenie, że to, co typowe, standardowe, powją:., rzalne, jest z natury rzeczy gorsze od tego, co indywidualne, unikatowe, Można dopatrywać się tu związków ze stosunkiem naszym do oryginału i kopii. W ich wzajemnej relacji nie ma wątpliwości co do oceny: kopia, choćby doskonała, ma w opiniach ludzkich konotacje negatywne, wartość jej jest podejrzana z zasady. Czym innym jest jednak problem oryginału i kopii, czym innym wzorca^ i jego powtórzeń. Choć zjawiska te mają wiele cech wspólnych, wywodzą się bowiem z tego samego pnia, są jednak różne. W architekturze powiele­ nie oryginału czyjegoś autorstwa, unikatowego budynku lub budowli, bę­ dzie w świetle prawa aktem nagannym. Powtórzenie pierwowzoru, na przykład w postaci projektów, które powielamy, nawet w znacznej liczbie, uznamy za czynność zgodną z normą zwyczajową, dopuszczalną także jako norma prawna. W Polsce drugiej połowy XX wieku negacja powtarzalności w archite­ kturze miała swe źródła w narzuceniu typizacji projektów architektoni­ cznych przez administrację państwową, przy akceptacji, często wręcz en­ tuzjastycznej, znacznej części architektów, a także, w jeszcze większym stopniu, specjalistów z dziedziny budownictwa. W latach 1961-1981 for­ malnie, a faktycznie także później, funkcjonowała zasada powtórzeń pro­ jektów przygotowywanych centralnie przez wyznaczone do tego celu pań­ stwowe biura projektowe i dotyczyła podstawowej substancji przestrzenno-budowlanej kraju: sfery mieszkalnictwa, edukacji i opieki, lecznictwa, handlu, przemysłu, w znacznej mierze także sportu czy kultury. Na tak wielką skalę, z określonymi negatywnymi skutkami, było to jedyne tego typu zjawisko w architekturze naszego kręgu kulturowego, obejmujące poza Polską także inne kraje, zwane potocznie komunistycznymi. Sądzi się często, że fenomen typizacji narodził się w byłym ZSRR i jego satelickich państwach i obowiązywał do końca lat osiemdziesiątych i że wcześniej architektura powstawała na ogół jako indywidualna. Takie po-

giąay me muszą aziwic, gay gtoszone są pi zez la m ó w , pizc l pi^ccięmcyuodbiorcę architektury; zaskakują, jeżeli lansowane są przez specjalistów, również przez samych architektów. Dla zrozumienia sensu omawianej pro­ blematyki należy rozgraniczyć dwa jej zakresy. Pierwszy - to powtarzal­ ność wzorca (modelu, zasady, typu). Drugi zakres dotyczył powtórzeń: bądź wyłącznie struktury budynku, czyli jego elementów, jako konsekwen­ cji przyjętej technologii i materiałów budowlanych, przy zastosowaniu projektu indywidualnego - i nazywany był typizacją otwartą, bądź powtó­ rzeń łącznie - i substancji materialnej budynku, i samego projektu jako typowego, co określano jako typizację zamkniętą. Powtarzalność wzorca w architekturze zda się być tak stara, jak sama architektura. Występuje we wszystkich okresach historii, różnych skalach architektury, z zasady w związku z każdym jej użytkowym przeznaczeniem, rozmaitym standardem użytkowym i budowlanym; odnosi się do formy architektonicznej - całości budynków i ich części. Spróbujmy przyjrzeć się kilku przykładom, które pozwolą nam ocenić to, co ujednolicone - w sto­ sunku do tego, co indywidualne. Przykład 1 W czasach lokacji miast polskich w średniowieczu, w wieku XIII, wzo­ rem ośrodków miejskich Zachodu wykształcił się typ kamienicy miesz­ czańskiej, charakteryzującej się linią regulacyjną ulicy, określoną szero­ kością budynku, liczbą od dwóch do czterech okien i wysokością trzech -

il. 5 1 . Kam ienice m ieszczańskie, W arszaw a, R ynek S tarego M iasta


- czterech kondygnacji, układem szczytowym w stosunku do ulicy, wyko­ rzystaniem parteru na obszerną sień z przejazdem (w późniejszych cza­ sach - na sklep lub usługę rzemieślniczą), a pięter na mieszkanie, przy czym część reprezentacyjna znajdowała się na pierwszym piętrze. W ka­ mienicach zamożnych kupców miast portowych ostatnia kondygnacja mieściła magazyny. Otwory okienne i drzwiowe, jakkolwiek nie były (jesz­ cze) znormalizowane, podlegały określonej zasadzie. Reszta - kolor fasad, detal obramień otworów, wejścia do budynków ze schodami, balustrady i same drzwi, wszelki wreszcie ornament - była indywidualna. Nie miało to nic wspólnego z pozbawioną emocji typizacją XX wieku, choć podlegało obowiązującym rygorom (il. 51 -54).

il.

5 2 . Kam ienice m ieszczańskie, B ystrzyca Kłodzka, Rynek

i l . 5 4 . Kam ienice m ieszczańskie, A m sterdam

Przykład 2 W tej samej epoce narodziły się wielkie francuskie katedry królewskie. Te wspaniałe świątynie budowano dziesiątki lat, niekiedy setki (Bouvais). Budowę rozpoczynano - przykładowo w Laon w 1160, Paryżu -1 1 6 3 , Bourges -1190, Chartres -1194, Reims -1211, Amiens -1220, Bouvais -1225. Każda jest inna. Różnią się proporcjami, detalem, portalami wejść,

il. 53. Kamienice mieszczańskie, Sandomierz, Rynek


zwłaszcza głównego; każdy tympanon jest swoistym arcydziełem. Różni je też wysokość i pod tym względem rywalizują ze sobą: “w katedrze w Sens stosunek szerokości do wysokości nawy wynosił tylko 1:1,4, w Noyon 1:2, w Chartres 1:2,6, w Paryżu 1:2,75 ... w A m iens... 1:3, w Bouvais aż 1:3,4”2. W tej ostatniej najwyraźniej przeholowano, biedaczka nie sprostała wysoko ustawionej poprzeczce i w trakcie budowy część jej runęła; w re­ zultacie katedry nie ukończono. Nie powstała nawa, stoi prezbiterium wraz ztranseptem. Takie były różnice. Obowiązywał jednak wspólny wzorzec, opierający się na liturgii, może również na zjawisku mody (chociaż wtedy ta kategoria pojęć raczej nie funkcjonowała, przynajmniej w naszym rozumieniu okre­ ślenia), raczej jednak na trascendentnej idei przenikającej ówczesne społe­ czeństwo. Wszędzie obowiązywał ten sam kanon, zależność między nawą, transeptem, prezbiterium, ołtarzem, systemem oświetlenia naturalnego, zasadą stylistyki. To nic, że z upływem czasu, bądź w wyniku lokalnych od­ rębności, coś dodano lub zmieniono: wieniec absyd w Amiens czy pięć portali frontonu w Bourges - zamiast trzech. Nie miało to istotnego wpływu na rygor zasady, która się powtarzała. W każdym przypadku powstało arcydzieło; czy jednak, stosownie do przyjętego toku rozumowania, tak naprawdę mamy do czynienia z unikatami? Czy to zresztą może uwłaczać arcydziełu? (il. 55-58)

i l . 5 6 . Katedra w Bouvais

il. 5 7 . Katedra w A m ie ns

il. 55. Katedra w Strasburgu


103

i l . 5 8 . Katedra w Bourges

Przykład 3 W Polsce okresu rozbiorów, w Królestwie Kongresowym (1815-1830), w wyniku rozwijania się przemysłu tkackiego, na terenach obe­ cnego województwa łódzkiego powstawały osady dla zatrudnionych tam robotników i ich rodzin. Zabudowa przewidywała budynki powtarzalne, "... domy mieszkalne wznoszone były z reguły według typowych pro­ jektów. W aktach z owych czasów powtarzany był często warunek, że domy osadników muszą być według ’rysunku normalnego’ budowane ... Popieraniu budownictwa typowego zawdzięczają miasteczka owego okresu jednolitość swego architektonicznego oblicza’’3. Niezależnie od motywacji spodziewanym ładem przestrzennym, a tak­ że ładem organizacyjnym, istotny był tu również czynnik ekonomiczny. Ujednolicone projekty gwarantowały bowiem oszczędność "wydatku drzewa” , ówczesna administracja rządowa zaś dbała, by osadnicy nawet "... jeśli nie według rysunku normalnego, to zawsze w tzw. m ur pruski stawiali” domy i tylko wtedy mogli “ przynależne drzewo z lasu rządo­ wego bezpłatnie uzyskać”4, (il.59)

II. 59. D om tka c zy w Pabianicach

Przykład 4 Przebudowa Paryża za rządów Napoleona III, przeprowadzona przez barona Haussmanna, ówczesnego prefekta departamentu Sekwany, prze­ obraziła miasto z bezładnej tkanki - nieporządkowanej od wieków śred­ nich, narastającej w sposób niekontrolowany - w świetnie zorganizowany, nowoczesny na tamte czasy, a i dziś wcale dobrze funkcjonujący, organizm wielkomiejski. Wiele było przyczyn podjęcia tak olbrzymiego i ambitnego zadania. Głównym powodem było wyposażenie miasta w “ urządzenia i sieć usług ... w system kanalizacji, instalacje hydrauli­ czne, oświetlenie gazowe, system komunikacji miejskiej, szkoły, szpi­ tale, targowiska i parki” 5. Tak wielkie przedsięwzięcie łączy czysto idealistyczne pobudki stwo­ rzenia pięknego, dobrze funkcjonującego miasta z bardzo praktycznymi przesłankami uruchomienia i pomnożenia ogromnych kapitałów prywa­ tnych i państwowych oraz rozwiązywania problemów społecznych przez stworzenie okazji dla uruchomienia na wielką skalę robót publicznych. Trzeba pamiętać także o czynniku politycznym, jakim była obawa przed kolejną rewolucją, i o znaczeniu urbanistycznego planu miasta dla ewen-


tualnych walk w jego organizmie. Kolejne rozruchy, jakie miały miejsce w sześćdziesięcioleciu, od Wielkiej Rewolucji po rok 1848, dawały do my­ ślenia nie tylko francuskiej władzy, co zresztą mogło się sprawdzić później, w czasach Komuny Paryskiej (1971). Stara, skomplikowana sieć ulic pary­ skich sprzyjała zamieszkom. Przeciwieństwem takiego układu, który nie mógł zapewnić miastu bezpieczeństwa, stać się miał plan gwiaździsty (będący w opozycji także w stosunku do układu rzymskiego castrum na prostokątnym planie na bazie osi decumanus - cardo) i znacznie później­ szego prostokątnego układu miast amerykańskich (nowojorskie avenues i streets). Był on wygodny nie tylko dla dobrego funkcjonowania zwykłego ruchu miejskiego, lecz także dla sprawnego operowania wojskiem. Wszy­ stko to miało razem wpływ na architektoniczno-urbanistyczny wizerunek nowego Paryża (il. 60,61).

sto atrakcyjnym, architektura w swej masie jednak, głównie mieszkanio­ wa, funkcjonuje na zasadzie tła. Jest to logiczne i zrozumiałe również dla­ tego, że całe przedsięwzięcie dokonane zostało w sposób planowy, sko­ ordynowane przez scentralizowanego inwestora, w stosunkowo krótkim czasie.

il. 6 1 . Paryż. S ta n d a rd o w y projekt fasady p rzy rue de R ivoli z 1 8 0 6 ro k u . R ysunek pow t. za L. Benevolo. M iasto w dziejach Europy il. 60. Paryż. Przebijanie avenue de I'O pera. R ysu nek pow t. za L. Benevolo. M ia s to w dziejach Europy

Olbrzymie rozmiary ulic i głównych placów, jak plac PEtoile, dzisiejszy plac de’Gaulle’a, sprawiają, że niemal giną w nich nadaremnie zuniformizowane budynki... W obrazie Moneta z 1873 roku Boulevard des Capucines architektura zatraca wszelką rozpoznawalną formę stylistyczną.. .6 Wprawdzie dbałość planu urbanistycznego o dominanty zamknięć długich ciągów ulicznych i elementy krystalizujące tenże plan czynią mia­

Przykład 5 Powstanie i dynamiczny rozwój Gdyni, realizowanej w latach 1920-1939, sprzyjało wejściu nowej, modernistycznej architektury, jako zjawi­ ska bezprecedensowego w odradzającej się Polsce po przeszło stu latach nieistnienia państwa. Dla architektury była to niepowtarzalna w określo­ nym kontekście szansa, jaka nadarzyć się może w przypadku powstawania nowego miasta. Po pierwszej dziesiątce lat poszukiwań i balansowania między formą klasycyzującą a nowoczesną architekci wypracowali na tyle w miarę indywidualny styl, na ile jest to możliwe we współczesnym świe-


cie, biorąc pod uwagę napór przyśpieszenia w życiu naszego globu, w tym również przyrostu ludności. W latach trzydziestych zaprojektowano i zre­ alizowano w Gdyni wiele budynków, które stworzyły razem pewien typ, wzorzec charakterystyczny dla tego miasta; nie znaczy to, że tam został on wymyślony, lecz to, że konsekwentnie tę myśl przeprowadzono. Chodzi o budynki narożne przy skrzyżowaniach ulic, o zaokrąglonej formie planu (il. 63,64). Mamy tu do czynienia z kolejnymi, zauważalnymi powtórzenia­ mi stereotypu, jakkolwiek przy znacznej różnorodności formy. Mowa tu 0 przypadku, kiedy to ujednolicenie wystąpiło w harmonii z indywidual­ nym traktowaniem architektury. W Gdyni ustrzeżono się totalnego fiaska, jakie później, w Polsce czasów PRL-u, poniosła typizacja w budownictwie 1 w architekturze. Sukces tego miasta był możliwy dzięki właściwie prze­ prowadzonym działaniom prawnym i dzięki prywatnym środkom. Za­ wdzięcza się go także świetnej organizacji i mecenatowi państwa, w tym kompetentnemu zespołowi ludzi i wybitnym jednostkom. Nasuwa się tu pewna analogia z działaniami barona Haussmanna (z zachowaniem odpo­ wiednich proporcji w widzeniu problemu). Budowa Gdyni powinna być przykładem działań inwestycyjnych dla Polski lat dziewięćdziesiątych,

il. 6 4 . Kam ienica narożna,lata trzyd zieste, W arszaw a, arch. J . Ż óraw ski

zwłaszcza dla Warszawy, gdzie zbyt często mamy do czynienia z poczy­ naniami nieskoordynowanymi, świadczącymi o braku całościowej konce­ pcji. Dają tu znać o sobie skutki nagłego przejścia od gospodarki państwo­ wej, tzw. planowej do rynkowej, od systemu totalitarnego do demokracji, zagrażającej chaosem przestrzennym. Przykład 6 Przyjrzyjmy się z kolei kamieniowi milowemu architektury, Jednostce Marsylskiej Le Corbusiera, 1947-1952. W założeniu - jak należałoby ocze­ kiwać - była to unikatowa koncepcja autonomicznego budynku wielkości osiedla, małej miejscowości (2000 mieszkańców), wyposażonego we wszystkie podstawowe, codzienne usługi, funkcjonującego na zasadzie precyzyjnej maszyny.

i l . 63. K am ienica narożna, u l. Św iętojańska 122, G dynia, arch. S. Koziński, arch. L. M azalon. P ow t. za: M . S o ł­ tys ik. G dynia. PWN, W arszawa 1993. Zdjęcie z cza só w okupacji niem ieckiej 1939-1945.


Tu jest miejsce na refleksję. Jakże często z natury rzeczy pozytywne idee, wyrażane poprzez stosowne hasta, niszczone są w wyniku błęd­ nej interpretacji, niejednokrotnie celowo zniekształcającej ich sens. Tak było z pojęciem corbusierowskiej “ maszyny do mieszkania” , gdzie istotą miało być nie odczłowieczenie domu, lecz jego użytkowa dosko­ nałość. Jednostkę zlokalizowano w atrakcyjnym, w miarę naturalnym kraj­ obrazie, z dalekimi widokami na zieleń i góry. Wyeliminowano kontakt z ruchem ulicznym. Mimo faktu zamieszkania obok siebie tak znacznej liczby ludzi zapewniono intymność wyrażającą się brakiem możliwości zaglądania sobie w okna. Koncepcja dwupoziomowości mieszkania zape­ wniła jego dobre oświetlenie i przewietrzanie. Oczekiwano po takiej idei zespolenia pojęć: miasto - ogród - dom - mieszkanie. I tak by mogło być, gdyby sam autor nie założył i w części nie zrealizował powtórzeń zamie­ rzenia, zwłaszcza w warunkach skrajnie innych niż wcześniej przyjęte, a wręcz pozostających z nimi w sprzeczności (powtórzenie Jednostki w Nantes-Reze’ w niskiej, chaotycznej zabudowie). W przypadku proje­ któw dla Saint Die i la Rochelle autor poszedł jeszcze dalej, zwielokrotnia­ jąc budynki; Unite d’Habitation w Marsylii nie otoczono zabudową o róż­ nym charakterze i tym samym nie stała się ona jednym ze zwykłych “ blo­ ków", jakich epokę zapoczątkowała. Przykład 7 Doszliśmy wreszcie do typizacji projektów lat sześćdziesiątych i sie­ demdziesiątych w Polsce, z jej totalną zasadą, przy skrajnie kontrower­ syjnym jej traktowaniu. To, co zostało już powiedziane na wstępie, warto uzupełnić charakteryzując zjawisko. Różnica, która sprawia, że podobne w gruncie rzeczy fenomeny, jakimi były: i budowa Gdyni, i odbudowa kraju po zniszczeniach wojennych w Polsce po roku 1945, polega na tym, że w drugim przypadku, inaczej niż w Gdyni czasów międzywojnia, wszystko: i środki finansowe, i własność ziemi, i realizacja wraz z pełną koordynacją, i scentralizowanie sfery projektowej znalazło się w rękach państwowych. W dodatku dotyczyło to państwa ubezwłasnowolnionego, z gospodarką uzależnioną od obcego mocarstwa, z pozbawieniem go możliwości podej­ mowania decyzji przez wybitnych ludzi, którzy nie “ powinni” byli przera­ stać decydentów. I jakkolwiek o jakości przeprowadzenia koncepcji prze­ strzennych nie muszą zawsze decydować pieniądze (w tym przypadku ty­

pizacja, forsowana za wszelką cenę, była z zasady znacznie bardziej ko­ sztowna od innych metod działania), w umysłach ludzi z ograniczoną wy­ obraźnią i takąż kompetencją nastąpiła zbitka myślowa: typowe, znaczy ta­ nie. Patologia zjawiska wzmocniona została (o czym już wspomniano) nie­ kontrolowaną fascynacją pewnej grupy architektów ideami modernizmu (a ściślej - doktryną powtarzalności). Byli oni przeświadczeni o słuszności swej misji uszczęśliwiania na siłę; zbyt często, działając nawet w dobrej wierze, decydując o kształcie przestrzeni, nadmiernie zawierzyli niespraw­ dzonym teoriom. W swych początkach typizacja miała dotyczyć budowni­ ctwa i miała polegać na unifikacji elementów budowlanych a także wzor­ ców funkcjonalnych, a nie na ujednoliceniu projektów. Nazywało się to wtedy, jak wiemy, typizacją otwartą. Taka typizacja stwarza możliwości uzyskiwania indywidualnej całości z powtarzalnych części. W miejsce te­ go, w wyniku funkcjonowania tak zwanej typizacji zamkniętej, przestrzeń architektoniczno-urbanistyczna zdominowana została przez jednakowość i nijakość substancji przestrzenno-budowlanej. Ujednolicono i budowni­ ctwo, i architekturę. Warto tu skonstatować, że to, co stanowiło niejako podstawę typizacji - normy mieszkaniowe i zasady kształtowania osz­ czędnie projektowanych, powtarzalnych mieszkań w rozumieniu współ­ czesnym - stworzono w dwudziestoleciu międzywojennym; pożyteczne będzie tu przywołanie pracy H. Syrkusowej “ Ku idei osiedla społecznego 1925-1975” (por. bibliografia niniejszej książki). Można sądzić, że przytoczone przykłady pozwolą ocenić rozmiary i skalę zagadnienia powtarzalności w architekturze. Udowadniają one, że ujednolicanie nie jest jednak samo w sobie czymś negatywnym, a rzecz polega na tym, by nie przekroczyć dopuszczalnych granic, które zresztą nie są trwałe i niezmienne. Ukazują nam również, że zależą one nie od samych architektów i architektonicznych czynników, lecz od wzajemnych związków przyczynowo-skutkowych wszelkich dziedzin naszego życia. Spójrzmy na problem także od innej strony: czy w ogóle możliwe jest uzyskanie architektury w pełni unikatowej, czy powstały w historii takie budynki bądź budowle? W ukazujących się wciąż nowych albumach przedstawia się nam obiegowy zestaw wyjątkowych dzieł architektoni­ cznych, tak zwanych cudów świata. Występują tam zwykle obiekty już nieistniejące, bądź te, które wprawdzie można jeszcze zobaczyć, lecz które pod względem unikatowości mogą budzić wątpliwość. Tymczasem kry­ terium “ cudu” winno być nierozłączne z pojęciem czegoś jedynego w swo-


im rodzaju. Takich kryteriów nie spełnia na przykład, jak można sądzić, sztandarowy obiekt architektoniczny - Partenon. Zawiera on wszystkie wzorcowe elementy klasycznej architektury: belkowanie, rytmy kolumn, odpowiednie proporcje, detal; jest wprawdzie piękniejszy od innych w ra­ mach tego samego zbioru, jednak nie unikatowy. Z tej też przyczyny trudno by w taki sposób zaklasyfikować jakikolwiek, wyjęty z przestrzennego kon­ tekstu, obiekt tego okresu i tej konwencji stylistycznej. Bardziej już prze­ konujący w kategoriach unikatu może być, przedstawiany nam również jako cud świata, przykład piramid egipskich; choć mamy tu do czynienia z powtórzeniem, traktuje się je jako jedyny w swoim rodzaju zespół; w przypadku piramid azteckich zjawisko unikatu występuje znacznie silniej. Gdy przywołuję w pamięci obraz unikatowej architektury, jawi mi się Mont St. Michel jako kadr ukazujący zrośnięte ze skałą opactwo, otoczone morzem wody w czasie przypływu i morzem mułu i piasku w czasie od­ pływu. Architektura stanowi tu jedność z naturą; jest argumentem na to, że tylko w zespoleniu z miejscem - i fizycznie, i psychicznie - powstaje wybi­ tny obiekt architektoniczny. Zmienność otoczenia w określonej scenerii, wielokrotnie bardziej niż gdziekolwiek indziej, dzięki zmianom aury, dzięki żywiołom powietrza i wody, powoduje, że mamy do czynienia z unikatem wyjątkowej skali. Jednocześnie obiekt ten przez swą osobliwość, dzięki spójności natury i kultury, nie jest podatny na plagiat - powtórzenie w cało­ ści bądź w części. I nic to, że poszczególne fragmenty unikatu nie są uni­ katowe, a niekiedy wręcz banalne. Decyduje całość (il. 65).

il. 65. Mont St. Michel

111

II. 66. W zgórze W aw elskie, w id o k sp o d m o s tu dębnickiego

Analogicznym przykła­ dem w stosunku do normandzkiego fenomenu jest w pewnym sensie Wzgórze Wawelskie (il. 66). Nie jest może aż tak spoiste, kryte­ rium unikatu spełnia najle­ piej w widokach z oddale­ nia, w sylwecie, widziane z różnych miejsc. Jednak i w bliższych oglądach zda się zespołem oryginalnym . Katedra sama w sobie nie jest może wyjątkowa; oto­ czoną wiankiem kaplic uto­ żsamiać można z niezliczo­ ną liczbą kościołów goty­ ckich obrośniętych doda­ tkami renesansowymi i ba­ rokowymi (il. 67). il. 6 7 . G otycka katedra W aw elska o to czo n a renesansow ym i i b a ro k o w y m i kaplicam i


Z zamkiem jest znacznie lepiej: jakkolwiek renesansowy dziedziniec jest w zgodzie z zasadą tego typu rozwiązań, osobliwość podwórca wawelskie­ go w związku z niesymetrycznym kształtem planu, proporcjami, przenie­ sieniem kondygnacji zwanej piano nobile na poziom najwyższy, a także detalem architektonicznym, jakim są dzbanuszki (powstałe dla optycznego wrażenia przełamania kolumn), jest niewątpliwa i niezaprzeczalna (il. 68).

il. 68. D ziedziniec Zam ku W aw elskiego

W przypadku Wawelu potwierdzają się wszystkie prawdy wypowiedziane wyżej w związku ze zrośnięciem architektury ze szczególnym miejscem, jakie stwarzają takie czynniki, jak wzgórze i zakole rzeki, a także wzajemny ich stosunek. W takim rozumieniu więc, nie Partenon, lecz Akropol z całym kompleksem budowli można uważać za unikat. Kaplica w Ronchamp, świątynia pątnicza w Wogezach jawi się jako niekwestionowane arcydzieło Le Corbusiera. Powstała w 1955 roku; po czterdziestu przeszło latach postrzegana jest wciąż jako niezwykła, niepo­ wtarzalna (il. 69). Występuje tu wyjątkowy układ przestrzenny - położona jest na znacznej wysokości, w górach, dominuje nad otoczeniem; wyizolo­ wana jest od miejscowości, choć stosunkowo jej bliska. Z miejsca, w któ­ rym ją zlokalizowano, roztaczają się widoki na łagodny krajobraz górski. W środku unikatowy charakter uzyskuje dzięki umiejscowieniu i rodzajowi

przezroczy, jakości światła i jego współgrania z mrocznością wnętrza. Jest jednak “ale” . Rozsławiony obiekt stał się przedmiotem pożądania, chciano go mieć w innych miejscach, w całości bądź części. W rozmaity sposób starano się go naśladować, w sposób zamierzony lub podświadomie, na ogół z wątpliwym skutkiem. Dotyczy to zarówno bryły obiektu, jego chara­ kterystycznego przekrycia (przywołajmy tu kościół w krakowskich Bieńczycach), czy detalu ścian (cerkiew w Hajnówce), a także niezliczona liczba naśladowania małych, prostokątnych otworów, przysłowiowych “ dziur w serze” , w różnego rodzaju budynkach tamtych czasów, najczęściej do­ mach jednorodzinnych. Nie może uwłaczać to, oczywiście, pierwowzoro­ wi. Należy jednak pamiętać, że wyraziste, wyjątkowe w swej piękności dzieła stają się nadzwyczaj podatne na powtórzenia i tylko szczególna oso­ bliwość miejsca broni obiekt architektoniczny przed zawłaszczeniem. Dwa pierwsze przykłady, Mont St. Michel i Wzgórze Wawelskie mówią nam o unikacie architektonicznym uzyskanym przez zespolenie kultury i natury, trzeci - Kaplica Le Corbusiera - o unikatowym budynku, ekspono­ wanym w wyniku szczegól­ nego kontekstu miejsca, choć decyduje tu też sama bryła, forma w przestrzeni. W trzech tych przypadkach jednak, w różnym stopniu, indywidualność architektu­ ry występuje w powiązaniu z naturą. Dwa kolejne przy­ kłady, czwarty i piąty, uka­ zują nam unikat powstały dzięki zespoleniu nowej ar­ chitektury z dawną, w spo­ sób trudny do powtórzenia. Pierwszy z nich to rozbudo­ wa Luwru w postaci szkla­ nej piramidy (arch. I. M. Pei); forma ta, w przypadku wyrwania jej z kontekstu miejsca, byłaby szczegól­ nie podatna na powielenie,

il. 6 9 . K aplica w R oncham p, Francja


budową budynku osiemnastowiecznego. Zespolenie to na pierwszy rzut oka jest niewidoczne, odbywa się bowiem pod ziemią; ideowe znaczenie tego jest niezwykle ważne. Nowy budynek, autorstwa architekta Daniela Libeskinda (1995), postrzega się jako niewątpliwie unikatowy, tak w przy­ padku wnętrza, jak i zewnętrza (il. 73,74).

tn | \

V'lV

il. 7 0 .

R ozbudow a L uw ru - P iram ida, arch. Ieoh M in g Pei, Paryz

zaistniały kontekst jest jed­ nym, jedynym (il. 70). Dru­ gim jest także rozbudowa istniejącej tkanki - uniwer­ sytetu Ann Arbor (stan Mi­ chigan, USA, arch. Gunnar Birkets) o bibliotekę; obiekt wkopano w ziemię, oświe­ tlając go dzięki stworzeniu fosy (il. 71,72). I ten przy­ padek, dzięki wyjątkowe­ mu zespoleniu architektury z miejscem, można ocenić jako niepowtarzalny. Rozpatrując związki ar­ chitektury dawnej i współ­ czesnej warto zauważyć obiekt Żydowskiego Muze­ um w Berlinie, będący rozi l . 7 1 . R ozbudow a uniw ersytetu A nn Arbor, M ic h ig a n , USA, o bibliotekę, arch. G unnar B irkets

il. 7 2 . P rzekrój przez b ibliotekę uniw ersytetu A nn A rb o r

Nieco później, już po zetknięciu się z berlińskim obiektem, spotkałem się z publikowanymi zdjęciami Muzeum Żydowskiego tegoż autora w Osnabruck. Podobieństwa dwóch obiektów są uderzające, chociaż - jak się w y­ daje - wyłącznie w przypadku konwencji fasad i bryły (wnętrza nie miałem okazji zobaczyć). I chociaż idea wnętrza berlińskiego dzieła zda się być nie­ powtarzalna, rodzi się wątpliwość w związku z oceną jego jako unikatu. Muzeum berlińskie pozostaje, w moim przekonaniu, arcydziełem. Czy jest jednak unikatem? Może jest nim cała twórczość Libeskinda, jako zbiór


i l . 7 3 . M u zeum Żydow skie w Berlinie, fra g m e n t fasady, arch. D. Libeskind

obiektów związanych z martyrologią żydowską, może nawet więcej - z ży­ dowską kulturą? Można by, niewątpliwie, mnożyć przykłady, które dotyczyłyby takich przypadków, kiedy to będziemy mieli do czynienia z obiektami architektury związanymi ściśle z otaczającą je przestrzenią, a nie z budynkami samymi w sobie, które jakby przypadkowo znalazły się w konkretnym miejscu. Wa­ rto więc ukazać jeszcze kilka miejsc, szczególnie bliskich autorowi - z któ­ rych jedne są powszechnie uznane, inne mniej popularne: to plac Św. Mar­ ka w Wenecji, Rynek Krakowski wraz z placem Mariackim, rynek w Ka­ zimierzu Dolnym z dwoma kościołami usytuowanymi naprzeciw siebie, warszawskie Krakowskie Przedmieście, wielokrotnie opiewane przez teo­ retyków architektury, rynek w Sienie, ale także placyk z kościołem St. Severin w Dzielnicy Łacińskiej Paryża i wiele jeszcze urokliwych miejsc w rozmaitych miejscach świata, niekoniecznie tych wielokrotnie opisanych i omówionych. To może być również dom autora dom w górach - zawie­ szona na stoku wiejska zagroda z pięknym, rozległym widokiem na pasmo górskie; w przypadku zwykłej, przeciętnej lokalizacji tkanka budowlana te­ go obiektu nie odznaczałaby się niczym szczególnym. Wszystkie te miej­ sca łączy jedno: budynki same w sobie, może z wyjątkiem bazyliki wene­ ckiej, nie aspirowałyby zapewne do rangi unikatu; wspólnie z przestrzenią zawartą między nimi i otaczającą ją, stwarzającą specjalne wzajemne rela­ cje, świadczą, że mamy do czynienia z miejscami niepowtarzalnymi (il.75-77).

W e jś c ie

"iii® * > * *.

S ta ry b u d y n e k p o z io m

S jp y-

n a d z ie m n y

-fH ? :n

i l . 7 4 . M uzeum Żydow skie w Berlinie, plan

.. >

nT lili

M

1 « h| I

N ow y budynek p o z io m p o d z ie m n y

il. 75. Brugia, załom ulicy ze średniowieczną studnią


W sposób przekonujący traktuje o miejscach szczególnych książka "Body, Memory, and Architecture'T. Pojawiają się tam cztery okre­ ślenia na miejsca mityczne: Miejsce, Droga, Wzór (Mozaika) i Grań (Krawędź). W zór-w ystępuje w znaczeniu: mozaika -patchworki Grań jako granica. O miejscu i drodze wiele się mówi w mojej pracy (po­ równaj zwłaszcza rozdział 8). Występuje tu niewątpliwy związek z po­ jęciami "Place, Path, Pattern, and Edge”. Kombinacje czterech pojęć zamknięto w trzech kontekstach: Coś ponad Niczym, Coś w Niczym i Coś pomiędzy Niczym i Niczym - (jako swobodną transpozycję tekstu angielskiego “Places made with the talismans we have examinedmust be distinguishable from the world around them. This generally limits them to objects in a void, to voids in a solid, or to special conditions at an edge between voids and solids.”) Dla przykładu: pierwszy przy­ padek skojarzyć można z pomnikiem Hasiora w Kluszkowcach, drugi - z Plaza Mayor w Madrycie, trzeci - z placem-bulwarem miasteczka Portofino, znajdującym się na granicy między dwiema substancjami: patchworkiem tkanki miejskiej i zatoką (il. 78-80).

il. 7 6 . K azim ierz D olny, w id o k na k o ś c ió ł fa rn y i ryn ek, z prze­ ciw le g łe g o w zgórza z k o ­ ścio łe m oo. Franciszkanów

il. 7 7 . B ia łysto k, enklaw a u li­ c y z barokow ą bram ą i o toczeniem kościoła farnego

Na początku niniejszego rozdziału powiedziano na temat stosunku lu­ dzi do architektury, w sensie rozróżnienia tego - co indywidualne, od tego co standardowe. Niezależnie od stanu świadomości społecznej, w przypa­ dku otaczającej nas przestrzeni, stosunek ten jest znacznie bardziej skom­ plikowany i niejednoznaczny. Czy rzeczywiście, “ całkiem naprawdę” - mó­ wiąc językiem proustowskiej Albertyny - lubimy wszystko to, co inne, od­ rębne, indywidualne. Czyż nie wolim y słuchać znanych już utworów w miejsce poznawania nowych, zwłaszcza trudniejszych?

il. 78. Pomnik Władysława Hasiora, Kluszkowce


“ Tutaj... tkwi źródło kiczu, nie - Sztuki...wydobywa się tu coś, co już się zna... człow iek... cieszy się ty m ... jako czymś, co mu nie przeczy, lecz go gnuśnie potwierdza'^. A czyż nie jest tak z modą, jej kwintesencją - ubiorem, zwłaszcza kobie­ cym? Jakże chętnie naśladujemy zauważony u innych sposób ubierania się, jak często chcemy mieć c o ś , co jest takie samo. Wreszcie, wracając do spraw przestrzennych - jakże powszechnie spotykać się można z chęcią posiadania identycznego, jak u znajomych - mebla, wnętrza, domu. Kryje się za tym brak wyobraźni: że coś może być lepsze, a także obawa przed nieznanym. “ System kiczu je s t... systemem naśladowczym: może do złudzenia przypominać sztukę, zwłaszcza jeśli posługują się nim tacy mistrzo­ wie, jak Wagner, jak dramaturdzy francuscy, na przykład Sardou, czy też, by sięgnąć po przykład z malarstwa, jak Dali. Górę bierze jednak imitacja. System kiczu wymaga od swoich zwolenników; ’pracuj pię­ knie’, a system sztuki stawia na pierwszym miejscu etyczne hasło: 'pracuj dobrze’. Kicz stanowi zło w systemie wartości sztuki." “ Kicz to nie jest 'zła sztuka’, lecz samoistny, zamknięty system, tkwiący jak ob­ ce ciało w ogólnym systemie sztuki lub, jeśli kto woli, obok niego ...”9. Kicz jako zjawisko stanowi rozległy problem sam w sobie. W tej pracy autor koncentruje się jedynie na jego związkach z pojęciem powtórzenia, a więc również w kontekście architektonicznym. Można sądzić, że kicz le­ piej zadomawia się w sferze architektury nie do końca powtórzonej, na przykład w eklektycznej, związanej z różnego rodzaju zabiegami, z jakimi mieliśmy do czynienia w czasach, kiedy funkcjonował - na przykład - post­ modernizm. Klinicznym nieomal przykładem kiczu we współczesnej archi­ tekturze są budynki projektowane przez austriackiego architekta Hundertwassera. Znacznie trudniej doszukać się jego elementów w budynkach modernistycznych; reprezentowane przez architektów postawy funkcjonalistyczne były dalekie od kiczu. Hermann Broch pisze: "... funkcjonalizm stanowi jedną z podstawowych reakcji przeciw kiczowi Rzeczywiście, nie pasował on do tego fenomenu, był on bowiem zbyt dosłowny, “sierioznyj"-ż e użyję słowa najlepiej obrazującego pojęcie - by

il. 80. Portofino, widok placu od strony zatoki


pozwolić sobie na kicz. W tym miejscu warto zauważyć, że żadnego tota­ lizmu (także tego architektonicznego) nie stać zwykle na poczucie humoru. Życie ludzkie, we wszystkich jego przejawach, coraz bardziej podpo­ rządkowuje się formom narzucanym nam (jakkolwiek z naszą akceptacją) w sposób totalny. Możemy powiedzieć, że się makdonaldyzuje. Zjawisko to przybiera monstrualne rozmiary; obejmuje, obok cytowanego, wziętego z tytułu książki, 1 1 żywienia, także sfery przemysłu i handlu, także nauki, ad­ ministracji, lecznictwa. Wygląda na to, że rodzenie się i umieranie też pod­ lega tym prawom. Brzmi przerażająco, gdy również holocaust podawany jest za przykład makdonaldyzacji. Nie może być więc inaczej, kiedy chodzi o architekturę. W przypadku architektury bowiem spełnione być mogą cztery wyzna­ czniki przytoczone przez Ritzerai2: efektywność, kalkulacyjność, prze­ widywalność i anonimowość. Wszystkie one są przez tak zwanego od­ biorcę do zaakceptowania. Produkt efektywny to wykonany na skład - tak, gdy chodzi o projekt jak o elementy, części budynku; kalkulacja dotyczy tu prawdziwej lub pozornej obniżki kosztów; przewidywalny, bo taki, jaki już mogliśmy byli obejrzeć; anonimowy - więc niejako ab­ strakcyjny i uważany za doskonalszy, gdyż nieskażony (teoretycznie) ewentualnymi zwykłymi ludzkimi błędami. Przywołano wcześniej kilka przykładów powtarzalności w archite­ kturze, którą można uznać za stosowną. Taka powtarzalność stoi w opo­ zycji do diametralnie negatywnego przypadku typizacji zamkniętej. Nie­ stety, nasz polski przykład nie był zjawiskiem odosobnionym, W sytuacji, gdy mamy do czynienia ze znacznie innym ustrojem społeczno-gospodar­ czym, z wolnym rynkiem i demokracją, występuje coś bardzo podobnego, choć dotyczy innej metody działań, a nawet innej sfery problemów prze­ strzennych. We wcześniej omawianym systemie chodziło bardziej o mie­ szkalne budynki wielorodzinne, w omawianym dalej - o jednorodzinne. Masowe budownictwo domów jednorodzinnych występuje powszechnie, na przykład w Stanach Zjednoczonych AP, i nie muszą to być nawet długie serie powtórzeń. Sprawa polega raczej na jego zbanalizowaniu i sprymityzowaniu, na apriorycznym projektowaniu bez kontekstu miejsca. Rezul­ tatem takich działań są zarówno układy powstające z wykorzystaniem nad­ miernej różnorodności formy, jak i monotonnego jej zdyscyplinowania, gdy anarchię przestrzenną przeciwstawiamy przestrzennemu totalizmowi,

ujednoliceniu architektury. Przestrzenny nieład zabudowy jednorodzinnej, wynikający z rękodzielniczego systemu wytwarzania domów, narastał od dawna, również w Polsce. Domy, które wprawdzie z założenia powinny się różnić, w rezultacie były i wciąż są nieskoordynowanym kopiowaniem podglądanego otoczenia. W konsekwencji daje to obraz bałaganu i brzy­ doty. W muzyce naszego kręgu kulturowego, w jej materiale dźwiękowym, mamy wprost nieograniczoną różnorodność tworzenia wciąż nowych utworów muzycznych, choć mamy do czynienia z zaledwie dwunastoma samoistnymi elementami brzmieniowymi. W naszym języku posługujemy się również liczbą składającą się z tylko około dwudziestu pięciu liter, a mo­ żliwości nasze w tworzeniu słów, zdań, wreszcie utworów literackich są nieskończone. Składamy niezliczone liczby całości, z bardzo ograniczonej liczby części. Jest to więc prawidłowość i nie może być inaczej w archite­ kturze. Tu całością jest dom, a nawet jego część, dalej zespół domów, osie­ dle, dzielnica, wieś, miasto; częścią - odpowiednio - element budowlany, od cegły do prefabrykatu znacznej wielkości. Nie może istnieć stała zale­ żność między tym, co powtarzające się, a tym, co niepowtarzalne. Zresztą, powstaje pytanie, jak duża część przestrzennej całości może mieć zna­ miona powtórzenia. Z pewnością, na podobieństwo mody w ubiorze, tak zwane krótkie serie uważać można za właściwsze od produkcji masowej. Przekonujących przykładów na eksploatowanie wymyślonych wcze­ śniej wątków dostarcza nam muzyka; w różnych jej okresach zjawisko to występowało w sposób różnorodny. W czasach baroku rzeczą zwy­ czajną było opracowywanie przez autorów i przetwarzanie przez nich tematów innych kompozytorów: Bach korzystał z muzyki Vivaldiego czy ze znacznie mniej nam znanych twórców, jak Reineken, ale także do kategorii normalności należało używanie w rozmaitych własnych utworach tych samych tematów, (np. uwertura suity C-dur i fragment kantaty 110). Później i inni, również Mozart, opracowywali te same utwory na różne zestawy instrumentów, figurujące następnie w katalo­ gach jako autonomiczne dzieła (jego kwintet smyczkowy c-m oll na podstawie wcześniejszej serenady na instrumenty dęte). W romanty­ zmie, kiedy to funkcja muzyki, jak i sztuki w ogóle, w stosunku do epok poprzednich, stała się znacznie bardziej antropocentryczna, bardziej osobista, nie tak użytkowa (jak - przykładowo muzyka dla zabawy w czasach baroku - np. suity tańców), niewątpliwie w znacznie większym


stopniu oczekiwano po niej cech unikatu. Ale i dziś, gdy mamy do czy­ nienia z nieco innym zjawiskiem powtarzalności, na przykład - w muzy­ ce znacznie niższych lotów, popularnej, czy też w minimal music, kiedy to krótki, dwu-trzydźwiękowy motyw powtarzany jest kilkanaście i więcej razy, występujący niekiedy do znudzenia, nawet u cenionych kompozytorów, jak Paert, Tavener, Glass czy Górecki. "M otyw powtarzany do znudzenia” : właśnie, nuda w architekturze mo­ że niekiedy być określeniem bardziej adekwatnym w ocenach otaczają­ cej nas przestrzeni niż pojęcie brzydoty. Może być bowiem ono trwal­ sze w odbiorze od myślenia kategoriami estetycznymi, zmieniającego się przecież w czasie. “ Blokowiska” w swej monotonii bywają nie tylko brzydkie, lecz także nudne. Zjawisko nudy w architekturze zda się zbyt mało postrzegane na tle tego zagadnienia, jakie występuje w kulturze szeroko pojmowaneji3. Warto więc powiedzieć raz jeszcze: powtórzenie, także w architekturze, nie jest pojęciem negatywnym z natury rzeczy. W określonych kontekstach przestrzennych może być zjawiskiem pożądanym, wręcz oczekiwanym; rytm w architekturze (jak w muzyce) funkcjonuje jako czynnik nieuchronny i oczywisty. Więcej: unikatowej w pełni architektury winno się spodziewać na zasadzie rodzynków w cieście; zestawianie powielonych unikatów - nie ważne: arcydzieł czy szmiry - prowadzi do chaosu przestrzennego, jest ewidentnie sprzeczne z zasadami kompozycji, że wspomnieć tylko teorię formy silnej i słabej Juliusza Żórawskiego. Koncepcja “aII stars” z zasady nie daje oczekiwanych efektów. 14 Dobra architektura powstaje w wyniku także, a może przede wszystkim, właściwego wyważenia między tym, co unikatowe, a tym, co zuniformizowane.

Przypisy 1 Theodor W. Adorno. Teoria estetyczna. Warszawa, 1994, s. 124. 2 Nicolaus Pevsner. Historia architektury europejskiej. Warszawa, 1976, s. 105. 3 Wacław Ostrowski. Świetna karta z dziejów planowania w Polsce 1815-1830. Warszawa, 1949, s. 89.

4 W. Ostrowski. Ibidem. 5 Leonardo Benevolo. Miasto w dziejach Europy. Warszawa, 1995, s. 186. 6 L. Benevolo. Op. cit., s. 196. 7 K. C. Bloomer, C. V. Moore, Body, Memory, and Architekturę. New Haven, Lon­ don, 1977, s. 79. 8 H. 6. Gadamer. Aktualność piękna. Sztuka jako gra, symbol i święto, w: Zmierzch estetyki rzekomy czy autentyczny. Warszawa, 1987, s. 354. 9 Hermann Broch. Kilka uwag o kiczu. Warszawa, 1998, s. 115-116. 10 Abraham Moles. Kicz czyli sztuka szczęścia. Warszawa, 1978, s. 159. 11 Por. George Ritzer. Mcdonaldyzacja społeczeństwa. Warszawa, 1997, s. 54-57. 12 G. Ritzer. Op. cit., s. 46-53. 13 Nuda w kulturze. (W serii: Konstatacje). Poznań, 1999. 14 Zjawisko to symptomatyczne jest dla muzyki jazzowej. Próby wspólnego ad hoc występowania gwiazd kończą się zwykle fiaskiem (na koncertach, nie na jam sessions), co najwyżej stają się zbiorem indywidualnych popisów solowych, mimo że często możemy mieć do czynienia z doskonałymi muzykami. Aby uzyskać prawdziwe zespolenie grupy potrzebny jest lider, któremu reszta się podporządkuje.


6. ZMIENNOŚĆ ARCHITEKTURY, CZYLI OBIEKT ARCHITEKTONICZNY A UPŁYW CZASU

“ Z a s a d n ic z ą w ła s n o ś c ią p r z y r o d y je s t z m ie n ­ n o ś ć . O b ra z e m r z e c z y w is to ś c i je s t rz e k a . W s z y ­ s tk o p ły n ie , n ic n ie t r w a ... N a tu ra je s t c ią g łą ś m ie rc ią i c ią g ły m ro d z e n ie m s ię ." H e r a k lit1

Powstawaniu obiektu architektonicznego nie towarzyszy na ogół myśl o zmianach, jakie mogą w nim wystąpić z upływem czasu. Jest to stwier­ dzenie, które trudno udowodnić, doświadczenie jednak potwierdza jego zasadność. W przekształceniach towarzyszących procesowi powstawa­ nia, a następnie istnienia utworu architektonicznego wyróżnia się trzy kon­ teksty: zamierzenia - występującego w fazie kreacji, zaistnienia - pozosta­ jącego w związku z jego realizacją i zaistnienia wtórnego - tego, które ulega przekształceniom już w konsekwencji dwóch poprzednich.2 Zajmiemy się tu stanem trzecim, ostatnim. Zmienność architektury już po jej zaistnieniu w przestrzeni występuje zasadniczo w dwóch grupach zjawisk: jednoznacznie przewidywalnych, pojawiających się cyklicznie lub okazjonalnie, często w sposób gwałtowny - jako zmiany naturalne, oraz takich, które wprawdzie dają się przewidzieć, lecz bez możliwości precyzyjnego ich określenia - jako zmiany sztuczne. Mogą także pojawiać się zjawiska deformacji pośrednich, odbiegających od stereotypów; będzie o nich mowa w dalszych rozważaniach. Zmiany przewidywalne, naturalne Pory dnia. Obraz domu o brzasku i o poranku, w południe i o zmie­ rzchu, także w nocy, jawi nam się w odmiennym kształcie. Nasza percepcja się zmienia. Przy intensywnej operacji słonecznej, zachmurzeniu przej­ ściowym lub ciągłym obraz będzie zupełnie inny, zmiany będą bardziej lub


mniej drastyczne; zmienność ta może być niewielka przy podobnej pogo­ dzie i tej samej porze dnia, niemniej będzie zawsze. Mutacje koloru i świa­ tłocienia sprawiają, że w skrajnych przypadkach wizerunek obiektu odbie­ rany będzie przez nas w sposób różny, często niespodziewany i zaska­ kujący. Zmienności nie tak widocznej na pierwszy rzut oka zwykle nie za­ uważamy. Widzeniu przeszkadza obiektywna, niejako abstrakcyjna wiedza o przedmiocie. Przy różnicach jednak bardziej spektakularnych zarejestru­ jemy niewątpliwie ciepłą czerwień zachodów słońca, przeciwstawiając ją delikatnej, przezroczystej, chłodnej żółci poranków. Długie, wyraziste w rysunku cienie, rzucone przez jedne z elementów domu na inne, pojawia­ jące się na początku i pod koniec dnia, wzbogacą oblicze otaczającego nas świata; w południe, gdy słońce znajdzie się w zenicie, cienie ulegną skró­ ceniu, a barwa obiektu się zmieni (il. 81 -84). “ W te dni jasne i pogodne portal katedry Marii Panny trzeba podziwiać, szczególnie o pewnej godzinie, w owej chwili kiedy słońce chyląc się ku zachodowi, prawie że prosto spogląda w twarz katedrze. Promienie jego, coraz to bardziej poziome, schodzą powoli z kamieni, którymi wybrukowany jest plac, i wstępują prostopadle na pion fasady, uwyda­ tniając tysiączne rzeźby na tle cieni od nich padających, a ogromna, środkowa rozeta płonie, niby oko cyklopa rozpalone blaskiem kuźni” 3. Pory roku. Na zmiany widoku tego samego budynku zachodzące z ty­ godnia na tydzień i z miesiąca na miesiąc, wiosną, latem, jesienią i zimą, mają wpływ czynniki związane z przemijaniem dnia i nocy, a także inne jak opady atmosferyczne - deszcz, a zwłaszcza śnieg, także mgła, wiatr i bu­ rza. W wyniku zmian występujących ze względu na pory roku architektura zmienia swój charakter znacznie bardziej niż w przypadku pór dnia. Wiemy, jak bardzo śnieg może zmienić formę domu, tę letnią, a jedno­ cześnie tę obowiązującą, zaprojektowaną przez architekta jako “ obiekty­ wną". Zauważmy, w jak znacznym stopniu zespół domów o stromych da­ chach może, na skutek przykrycia ich warstwą śniegu, ulec pozytywnemu ujednoliceniu, zwłaszcza kiedy mamy do czynienia z chaosem przestrzen­ nym, jako konsekwencją różnych rodzajów przekryć dachów i różnych ich kątów nachylenia. W zauważalny sposób również zmieniają formę domu strugi deszczu przelewające się przez rynny i okapy dachów lśniących od wody. Mgła, która zaciera kontury fasad, dodaje budynkom swoistego uroku. Znany jest powszechnie, obecnie raczej z literatury i starszych fil­

mów, obraz ulic Londynu, jakże różny od widoku miast oglądanych przy “ normalnej” pogodzie (il. 85-90).

il. 81. M o u lin R ouge, plac Pigalle, Paryż - w dzień

I


i l . 8 3 . R ynek k ra ko w sk i, zaułek p rzy koście­ le św . W o jciecha w lecie w d z ie ń ...

il. 8 5 . D om i drzew o o różnych porach w ciągu d o b y i ro k u . W io sn ą w cześnie rano ...

i l . 84. . . . i w nocy, późną Jesienią

il. 86. ... i przed po łu d n ie m


i l . 8 8 . ... i zimą


“ Przez caty ten dzień niewiele widziało się słońca - świece migotały w oknach sąsiednich biur, podobne do rudawych pręg na gęstym, bru­ natnym powietrzu. Mgła wdzierała się do mieszkań przez każdą szparę i dziurkę od klucza, a tak była gęsta, że domów po przeciwnej stronie wąskiej ulicy trudno było dojrzeć’’4. W obu przypadkach, tak pór dnia, jak i pór roku, choć znacznie bardziej w tym drugim, należy pamiętać o krajobrazie naturalnym w sensie bezpo­ średnich powiązań z architekturą. Pojęcie naturalny należy traktować w miarę umownie, drzewa czy gazony kwiatowe w otoczeniu budynków są również dziełem człowieka. W naszych rozważaniach chodzi o rolę wąskie­ go kręgu środowiska przyrodniczego występującego w bezpośrednim kontakcie z budynkiem. W dziedzinach architektury, jak ośrodki rekreacji, sportu, cmentarze czy wreszcie przestrzenie parkowe, współzależność między architekturą i florą jest rzeczą zwykłą (mamy wtedy do czynienia ze stosownymi studiami i pracami w tej mierze). W omawianej kwestii chodzi głównie o powszednie i powszechne działania dotyczące raczej domów mieszkalnych i budynków użyteczności publicznej, występujących w zwy­ kłych, powszechnych kontekstach przestrzennych. Tu zwykle zbyt często dalecy jesteśmy od zauważania znaczenia zmian w otoczeniu zielonym, tak jak i w przypadku architektury. Warto jednak dostrzegać w tych powiązaniach różnice między zielo­ nym trawnikiem a podłogą z różnobarwnego, od jasnożółtego po szkarłat i amarant listowia klonów lub złocistougrowych liści dębów (jeżeli w pobli­ żu budynku rosną klony bądź dęby), czy wreszcie białą posadzką śnieżną. Warto pamiętać też, że różne pory kwitnienia otaczających dom bylin, zwłaszcza pnączy, zmienią jego wygląd parę razy w roku, gdy zadbamy o ich kompozycję pod względem koloru i formy. Częściej świadomi tego są tak zwani prości ludzie niż architekci. Starzenie się budynku. Zmienność klimatu, a w niej występujące na przemian opady atmosferyczne, operacja słoneczna, różnice temperatury, zamarzanie wody i tajanie lodu powodują występowanie przekształceń powolnych bądź gwałtownych. Ich wpływ na wizerunek obiektu może być rozmaity, łatwo zauważalny lub też dający się zauważyć po upływie czasu. Jakkolwiek stan architektury w wyniku przeobrażeń tego rodzaju jest, jak powiedziano, przewidywalny i można, przynajmniej w części, jej niszcze­ niu zapobiegać, praktyka udowadnia, że obraz taki jest rzeczą powszednią;

przecież także odbiega on od obrazu, jaki jaw ił się projektującemu go ar­ chitektowi. Inna rzecz, że w różnych kontekstach przestrzennych starzenie się budynków oceniane jest przez nas w rozmaity sposób. Malownicze starzenie się Wenecji jest czymś diametralnie różnym od starzenia się modernisty­ cznych “ bloków” . Nie spo­ sób obu przypadków oce­ nić obiektywnie i jednakowo (11.91). Zjawiskiem stosunkowo częstym są przekształcenia pokrewne tym, które omó­ wiono wcześniej, wprawdzie łatwo dające się przewidzieć i w pewnym sensie obiekty­ wne, gdyż teoretycznie prze­ widywalne, jednak ze wzglę­ du na charakter i czas poja­ wiania się, trudne do okre­ ślenia, nieplanowane przez człowieka. Są to gwałtowne deformacje dzieła architekt fonicznego, powstające jako skutki powodzi, pożarów, odkształceń górniczych, ru­ chów tektonicznych skoru­ py ziemskiej.

jjM B

.|

^ eneCj3i starzejące się budynki - zacieki, odpadający tynk

Zmiany sztuczne, zależne od człowieka, trudno przewidywalne Zmianami pokrewnymi tym , które występują w związku ze starzeniem się architektury, są deformacje powstałe na skutek wojen, terroryzmu, działań chuligańskich, atakże graffiti. “ Od mniej więcej dwudziestu lat napisy na murach w miastach ... są stałym elementem kultury masowej. Zniknęły zapełniające peerelo­ wską przestrzeń hasła, pojawił się zaś ten znany w całym świecie ro-

J


dzaj “ mikroliteratury” . ... Koncesjonowanie przestrzeni dia graffiti nie ma sensu, ale na pewno są miejsca, w których...” działalność ta "... roz­ kwita, i są takie, w których występuje ona w najbardziej prymitywnej form ie”5. Oceniane są one przez społeczeństwa w sposób rozmaity, część z nich akceptuje je, traktując jako wytłumaczalne zjawisko socjologiczne. Warto zauważyć, że występują tu dwa aspekty fenomenu. Pierwszy dotyczy dzia­ łalności świadomej, swoistej form y twórczości plastycznej, która pojawia się w określonych miejscach i jest zgodna z prawem. Dzieje się to zwykle w miejscach takich, jak niezagospodarowane przejścia podziemne lub pła­ szczyzny ścian budynków czy ogrodzeń w terenach nieużytkowanych i za­ niedbanych, zwykle widocznych na przedmieściach większych miast. Ry­ sunki takie wykonywane są nawet w celu “ upiększenia” ; można je ocenić jako sposób twórczego wyżycia się, zwykle tego rodzaju twórczości nie to­ warzyszy tekst; działania takie nie muszą być uznane za naganne, pod wa­ runkiem, że nie wykraczają poza ustalone granice. Inaczej należy trakto­ wać bardziej powszechną aktywność wypisywania wulgarnych tekstów, które uwłaczają godności człowieka i niszczą budynki. W drugim przypad­ ku wykonywanie napisów i rysunków, zwykle obraźliwych, winno być piętnowane, tak ze względu na treść, jak na niszczenie wspólnego dobra, to jest architektury. Brak skutecznej ingerencji właściwych organów admi­ nistracji świadczy o słabości władz administracyjnych i o poziomie kultury, nie tylko sprawców, lecz również tych, którzy nie reagują (il. 92-94).

i l . 9 2 . S ocjalistyczne hasta na budynku

il. 9 3 . G ra ffiti. N awet, jeżeli tekst je s t sym p atyczny, zja w isk o m u si b yć postrzegane jako naganne

i l . 94. G raffiti


Do sztucznych zmian oblicza domu zaliczyć można wszystko to, co świadomie i celowo dodajemy/odejmujemy do/od niego. Mowa tu o roz­ budowie - dobudowie i nadbudowie, przebudowie, waloryzacji i rewalo­ ryzacji. Zakres tych zmian zdecyduje, czy będziemy mieli do czynienia z in­ gerencją w strukturę budynku czy też z jego kosmetycznymi zabiegami. Granice są tu trudne do określenia - mogą być to tylko zmiany w obiekcie lub już nowy obiekt. Modyfikacje te pojawiają się w różnym czasie, ze zmiennym nasileniem. Część ich może mieć miejsce w wyniku nadmiernej eksploatacji lub starzenia się, bądź być skutkiem wspomnianych już - przeobrażeń gwałtownych. Inną przyczyną może być zmiana funkcji bu­ dynku. W początkach transformacji ustrojowej w Polsce (po roku 1989) wiele budynków gruntownie zrewaloryzowano, tak pod względem użytko­ wym, jak też estetycznym i strukturalnym. Niepotrzebne stały się budynki dawnej partii politycznej, a gwałtownie potrzebne, na przykład banki. Daw­ ne biura i instytucje państwowe, w wyniku przejmowania ich przez inwe­ storów prywatnych, doznały przeobrażeń różnego stopnia i skali. Prze­ kształcano budynki ze względów funkcjonalnych i strukturalnych, a także ze względu na modę i styl architektoniczny. Wizerunek tych obiektów zale­ żał od stanu zamożności inwestorów. Bywało, że budynki zachowywały w zasadzie stan pierwotny przy niewielkich modyfikacjach. Zjawisko to nie jest niczym nowym. Od wieków do budynków stylistycznie jednorodnych dodawano coś innego, uwzględniając modę lub potrzeby czysto użytkowe. Niemal każdy kościół romański był przebudowywany lub rozbudowywany w okresie gotyku. W renesansie i baroku dobudowywano do świątyń goty­ ckich kaplice; jednym z przykładów bardziej charakterystycznych i po­

wszechnie znanych jest Katedra Wawelska, której główny korpus zbudo­ wany był w średniowieczu, a kaplice - Zygmuntowska i Wazów - zostały dokomponowane doń później. To samo dotyczy rewaloryzacji. Wszędzie i wciąż zmienia się funkcje budynków, dworce kolejowe przekształca się w galerie sztuki, kościoły w uniwersytety, szkoły zamienia się na biblioteki, hale mięsne na hale widowiskowe.6 Powszechną praktyką jest przebudo­ wa strychów w starych budynkach na mieszkania, a starych chałup wiej­ skich na muzea - skanseny (il. 95 - 98).

i l . 9 6 . P rzebudow a b ib lio te k i na przedszkole, A h le n , N iem cy

t i ł . 9 5 . Przebudow a s ta c ji M etra z przeznaczeniem na m uzeum , Paryż

iJW'L

m ■

" i

"... - X -

łs

il. 97. P rzebudow a ko śc io ła na aulę uniw ersytecką, M o n tre a l, Kanada


il. 9 8 . Sanacja pod w ó re k kam ienic s zto kh o lm sk ich na przestrzeń rekreacyjną

Zmiany przewidywalne, sztuczne, zależne od człowieka, z zasady sprze­ czne zzam ierzeniam i twórcy Wcześniej była mowa o sferze przekształceń niezależnych od nas i cho­ ciaż sprzecznych z naszym oglądem obiektu, to jednak mieszczących się zwykle w ramach zmian normalnych, bo przewidywalnych i logicznie umo­ tywowanych, a także usankcjonowanych prawnie. Tymczasem mamy po­ wszechnie do czynienia z wieloma deformacjami nieuzasadnionymi z pun­ ktu widzenia prawa przestrzennego i budowlanego, również ładu otaczają­ cej nas przestrzeni, także z punktu widzenia projektującego architekta. Mo­ wa tu o wszelkich dodatkach do budynku, wprowadzanych żywiołowo, po­ za wiedzą autora obiektu, w wyniku przeoczeń administracji przestrzennej albo też z powodu luk w przepisach odnośnego prawa. Jest to dziedzina natury technicznej, obejmująca obszerny zakres, do którego należą insta­ lacje telewizyjne, wodno-kanalizacyjne, teletechniczne, gazowe, a także re­ klamy. Problemy występujące w związku z wszelkiego rodzaju instalacjami technicznymi mają w kraju tradycję; były i są nadal konsekwencją braku koordynacji między poszczególnymi organami administracji państwowej, a także, zwłaszcza w PRL-u, wynikiem wszechwładnych działań rozma­ itych lobbies, jak przykładowo energetyka. Kłopoty z anarchią przestrzen­

ną powodowaną przez instalacje telewizyjne, wcześniej mało zauważalne, eksplodowały w Polsce końca lat osiemdziesiątych, ilością a często szpe­ totą, działaniami świadczącymi o elementarnych brakach kultury. U źródeł działalności reklamowej w przestrzeni leżą, bez wątpienia, wielkie pieniądze i walka z tym zjawiskiem (z reklamą, nie z pieniędzmi) jest trudna, gdyż trzeba brać pod uwagę starą prawdę, że rację ma ten, kto po­ siada środki. Nie znaczy to, że zjawisko reklamy samo w sobie jest nagan­ ne. Naganna z estetycznego punktu widzenia jest forma reklamy. Problem tkwi głównie w sferze właściwie funkcjonującego prawa przestrzennego i kompetencji czynników egzekwujących to prawo. Rezultatem tej sfery deformacji jest skrajnie negatywny, opozycyjny w stosunku do projekto­ wanego, obraz obiektu architektonicznego, a tym samym obraz przestrze­ ni, w której żyjemy. Warto stwierdzić, co zauważono przy okazji graffiti, że reklama zastąpiła na ścianach budynków socjalistyczne hasła. Zmieniło się tylko to, co chce się zaoferować odbiorcy, pozostało pogwałcenie pra­ wa do ładu przestrzennego, estetyki otaczającej nas przestrzeni. Z tego punktu widzenia człowiekowi jest obojętne, czy zachwala się socjalizm, czy też papierosy lub proszek do prania (il. 99-102). Zanieczyszczanie powie­ trza, wody i żywności niszczy nasze zdrowie fizyczne, graffiti, a także czę­ sto reklama - zdrowie psychiczne; traktujm y oba zjawiska w kategoriach klęski ekologicznej.

i l . 9 9 . “ R adosna" d zia ła ln o ść p rz e d s ię b io rs tw in s ta la c y jn y c h (gaz, telew izja kablow a) + n ie c h lu js tw o w y k o ­ n a nia + g ra ffiti


il. 1 0 2 . Reklam a, S z to k h o lm , czasem m ożna ją zaakceptow ać

Istnieje jeszcze jeden aspekt zjawiska: tak reklama na budynku, jak i graffiti, jest zwykle pogwałceniem praw autorskich. Jest także kolejnym zawłaszczeniem prawa ludzi do ładu przestrzennego; "... zawłaszczenie przestrzeni przez instytucje reklamowe jest anty­ społecznym działaniem agresywnym, nie pozostawiającym najmniej­ szych złudzeń, “ kto tu rządzi” ? Pochodnym zjawiskiem działań reklamowych są wszelkiego rodzaju form y informacji wizualnej. Do sfery tej należą szyldy, tablice czy inne for­ my przedstawienia znaku lub litery i cyfry. Jakkolwiek na ogół zgodne są z przepisem prawnym, dość powszechnie są zgrzytem estetycznym; doty­ czy to zwykle zarówno miejsca, jak i poziomu artystycznego. Godnym uwagi jest, w omawianym kontekście, przypadek informacji związanej z miejscami kultu. "... na krzyżach ustawianych przed wejściami do kościołów (głównie katolickich) wypisane są godziny mszy. Jest to widomy znak 'nowo-


czesności’ i komercjalizacji instytucji, która ’poświęciła’ swój najwa­ żniejszy sym bol’’^. 1 ■5

Problem estetyki wiąże się tu z etyką; choć zjawisko jest naganne w obu sferach, w tym miejscu interesuje nas ingerencja w istotę architektury. Zmiany na ogółprzewidywalne, sztuczne, okazjonalne bądź stałe, zale­ żne od człowieka, często z wyłączeniem działań twórcy Deformacje dzieła architektonicznego, występujące w sposób zamie­ rzony lub przypadkowy, trwające w rozmaitym wymiarze czasu, dotyczą wszelkiego rodzaju sztafażu otworów okiennych. Deformacje te mogą być świadome i pojawiać się w postaci zasłon i firanek, żaluzji, rolet i markiz, okiennic i krat zabezpieczających przed włamaniem. Choć z zasady zjawi­ sko to ocenić można jako pozytywne, w zależności od układów i konfigu­ racji, a także form y dodanych elementów, możemy uzyskać skrajnie różną jakość przekształceń. Zarówno indywidualność, jak i powtarzalność ele­ mentów może być postrzegana w sposób dodatni bądź ujemny. Czasami wzbogacenie form y okien może uatrakcyjnić monotonną przestrzeń, kiedy indziej spotęguje istniejący chaos przestrzenny. Nie może być mowy w tym względzie o regule. Po wielu latach pozostał mi w pamięci obraz ze­ społu hoteli w Mamai, gdzie pięć identycznych budynków o przeciętnej w odbiorze architektonicznej formie wyróżniało się pięknie zasłonami okien, innymi pod względem kolorystycznym w przypadku każdego z nich. A przecież zjawisko teoretycznie mogłoby mieć konotację negatywną: nało­ żono na siebie jedną powtarzalność wzoru na inną (il. 103-106).

i l . 1 0 3 . M a rk izy okienne, D elft

i l . 1 0 4 . O kiennice. A m sterdam

i l . 1 0 5 . K w ia ty w oknach, R iq uew ihr, Francja


il. 1 0 6 . Ś w ia tło c ie ń jako czynnik w zbogacenia fo rm y o kna, s c h ro n is k o na Hali K ond ra to w e j, Tatry

Zgoła odrębne deformacje tej kategorii mogą występować jako nie­ świadome, a mimo to rezultat bywa na ogół dobry, często wręcz znako­ mity. Chodzi o odbicia w szybach okien otaczającej je przestrzeni. Nakła­ danie się na płaszczyzny ścian domów obrazów nieba, naturalnego krajo­ brazu i architektury daje często niepowtarzalne, wprost niewyobrażalne refleksy. W doskonale białych budynkach Richarda Meiera, usytuowanych w otoczeniu parkowym, jedynym kolorem ścian zewnętrznych są abstrak­ cyjne form y drzew nałożone na okna. W takich przypadkach można zało­ żyć fakt świadomego myślenia architekta o zmienności budynku. Dzięki odbiciom w wielkich szybach parterów sklepowych i biur, czasami osadza­ nych pod różnymi kątami nachylenia (przykładem może być nowojorski Manhattan), możemy obserwować zjawisko pozornego powiększania się przestrzeni; w zacieśnionej zabudowie siatki wąskich ulic i bardzo wyso­ kich budynków jest ono szczególnie interesujące, a także pożądane ze względu na komfort psychiczny znajdujących się tam ludzi. Przy dużych szybach parterów handlowych możemy mieć do czynienia ze zwielo­ krotnionymi odbiciami wtedy, gdy na obraz podziału okien nałożą się od­ bicia otoczenia, a także widoczne będzie wnętrze budynku (il. 107-110).

i l . 1 0 7 . W itry n a sklepu, M a nhattan, N o w y J o rk

il. 1 0 8 . Na szyby okien nakładają s ię e k sponaty w y s ta w o w e i od b ic ia p rz eciw le głej s tro n y u lic y, W rocław


W takich i podobnych przypadkach może mieć miejsce inna kategoria zmienności. Są to wystawy sklepowe, niejednokrotnie bardzo piękne, nie­ kiedy arcydzieła wystawiennictwa, zmieniające się często w niewielkich odstępach czasowych. Jakość wizerunku przeobrażającego się cyklicznie budynku jest absolutnie nie do przewidzenia przez architekta (il. 111-113).

il. 1 0 9 . O dbicia W a w elu w szybach M u zeum S ztuki Jap o ń sk ie j, Kraków, arch. A. Isozaki z p o ls k im zespołem

il. 1 1 0 . Z w ie lo k ro tn io n e odbicia na szybie okie n n e j, M uzeum , S ztu tg a rt, a rc h . J . S tirlin g


Innym, aczkolwiek po­ krewnym sprawie okien, problemem jest zmienność balkonów i loggii; tak jak w przypadku okien obraz ich nie może być przez pro­ jektującego przewidziany. Skutki zmian są zwykle bar­ dziej opłakane. O ile w przy­ padku okien sprawa doty­ czy stosunkowo małego pola działań, w gruncie rze­ czy dość przewidywalnych w aspekcie estetyki (co nie zawsze przesądza o jakości na korzyść autora zmian), 0 tyle, gdy chodzi o balkony 1 loggie jest znacznie gorzej. Tutaj ma już się do czynienia z określonej wielkości prze­ strzenią, w której jest dość miejsca do różnorodnej, często tak zwanej radosnej twórczości. Pozytywnym jej fragmentem są na ogół kwiaty. Prawie każda inna działalność jest naganna i to ii. 113. Wystawa sklepowa, Dusseldorf

niekoniecznie z ra cji rzeczy

zaistnienia jej w ogóle, lecz z racji wyniku jakości przekształceń. Na te przekształcenia składają się: zagracanie tych miejsc zbędnymi wewnątrz sprzętami, suszenie bielizny, co niekiedy może nawet nadać architekturze pewien koloryt, wprowa­ dzanie elementów stałych w postaci szafek, konsol, trejaży bądź form o przeznaczeniu rozmaitym, niekiedy trudno wyobrażalnym. To także wy­ konywanie boazerii, malowanie na dowolne kolory, przerabianie ścian w rozmaitej jakości fakturach i materiałach, wreszcie kratowanie lub obu­ dowa pełnymi ścianami, głównie loggii (il. 114). Omawiana zmienność dotyczy w zasadzie budynków mieszkalnych. O ile w przypadku domów jednorodzinnych jej znaczenie jest stosunkowo niewielkie, a ponadto w pewnym sensie zmiany są niemożliwe do uniknię­ cia, o tyle w budynkach wielorodzinnych działania takie z ich skutkami po­ winny być niedopuszczalne.

i l . 1 1 4 . "A rty styc zn a ’’ krata loggii

Po omówieniu zjawiska, jakim jest zmienność architektury w czasie, po dokonaniu podziału na rodzaje i specyfikę przekształceń, warto zastanowić się nad tym, jaki jest, a jaki winien być, do tego zjawiska stosunek społe­ czeństwa i architekta. Ze względu na wielką różnorodność fenomenu różne też są i winny być nań reakcje. Wszystkie zmiany naturalne są od nas niezależne, są zmianami natury transcendentnej, nie mamy na nie wpływu; na nieliczne możemy mieć mi­ nimalny, gdy chodzi - przykładowo - o starzenie się budynku. Jest to je­ dnak wyjątek od reguły. One po prostu istnieją i istnieć będą. Część z nich, jak rytmy pór dnia i nocy oraz pór roku, upiększa niewątpliwie otaczającą nas przestrzeń. Na pewno każdy człowiek, świadomie bądź nieświadomie, w różnym stopniu je akceptuje. Można by przyjąć założenie, że walory tych zmienności winny być dla architekta czynnikiem pobudzającym wyobra-


zmienności winny być dla architekta czynnikiem pobudzającym wyobra­ źnię i rozwijającym myśl twórczą. Doświadczenie jednak mówi, że problem ten interesuje znikomą część architektów, nie zajmuje nawet większości tych, którzy reprezentują wysoki poziom warsztatu projektowego. Przy­ czyn tego doszukiwać się można częściowo w funkcjonującej przez trzy dziesiątki lat typizacji projektów. Skoro do niedawna jeszcze ten sam pro­ jekt wpasować można byto w dowolnie wybrane miejsce w przestrzeni, na zasadzie powszechności, trudno oczekiwać, aby w konsekwencji określo­ nych nawyków architekt analizował projekt z punktu widzenia biorytmów przyrody. Zwykle projektuje się w abstrakcyjnej scenerii, mało troszcząc się o realia uwarunkowań czasu i miejsca. Można wątpić, czy ktokolwiek od bardzo dawna brał pod uwagę podczas projektowania obraz dachu z czapą śniegową. Do rzadkości też należą chyba przypadki uwzględniania cienia na rysunkach fasady budynku. Nieco odmiennie traktowane są przez architektów skutki deformacji wynikające z wszelkich dodatków do budynku. Z zasady, jak sądzić, nie są one przez nich akceptowane, ale też niewiele z tego wynika. Sami proje­ ktanci mają na to wpływ znikomy, w gruncie rzeczy decydować może tu prawo, a następnie umiejętne jego egzekwowanie. Jest to więc zadanie dla administracji przestrzennej, tak gdy chodzi o różnego rodzaju instalacje, jak i o reklamę. Jest to utrudnione, bowiem obowiązujące przepisy (m. in. Warunki Techniczne, rok 1995) nie poruszają problemów z punktu widze­ nie estetyki, mówią wyłącznie o “ uciążliwości oraz zagrożeniach bezpie­ czeństwa” ; niestety, brzydoty nie traktuje się jako czegoś niebezpiecznego. Można sądzić, że istniejące prawo jest w jakimś stopniu odbiciem w i­ zerunku społeczeństwa. Jego stosunek do tych zjawisk jest nijaki, wynika to, jak zauważono, ze słabo rozwiniętej percepcji, a nawet - kultury po­ strzegania przestrzeni i reagowania na nią. Jest on zróżnicowany i zależy w dużej mierze od stopnia zasiedziałości określonych społeczności w mie­ jscu zamieszkania lub odwrotnie, od jego mobilności. Przyczyny zjawiska wiele tłumaczą, nie mogą jednak wpływać na akceptację nijakości postawy człowieka wobec otaczającej go przestrzeni. Gdyby traktować rzecz ogólnie, z teoretycznego punktu widzenia, i gdyby przeprowadzić ankietę na temat tego rodzaju przekształceń, pewno można by uzyskać w większości oceny potępiające (jeśli sprawa nie go­ dziłaby akurat w czyjś partykularny interes). Inaczej widzi się problem, gdy chodzi o ingerencje dotyczące samej struktury obiektu architektoniczne­

go. W tej sferze zagadnienia istnieje znaczna polaryzacja opinii, w tym również wśród samych architektów i specjalistów dziedzin, które są sprzężone z architekturą. Rozbieżność zdań ma miejsce zarówno co do za­ sadności zmian, jak i co do kompetencji decydującego. W rozważaniach nad zasadnością przekształceń nie zajmujemy się przekształceniami, które wynikają z przyczyn naturalnych, na które, jak już powiedziano, nie mamy wpływu. Zmiany sztuczne mają miejsce w przy­ padku funkcjonującego obiektu i dotyczą skali architektonicznej, gdy cho­ dzi o pojedynczy budynek lub budowlę, bądź skali urbanistycznej - gdy chodzi o zbiór budynków (budowli). Deformacje dokonywane poprzez dodatki do obiektu architektoniczne­ go (instalacje, reklamy) uważa się powszechnie za potrzebne i z zasady nie są one kwestionowane, chociaż sposób ich wprowadzania jest naganny i wymaga naprawy. Mowa tu głównie o instalacjach dodawanych do uży­ tkowanych już obiektów. W przypadku reklam można by jednak kwestio­ nować stosowność ich powstawania w związku z budynkiem, są bowiem z gruntu sprzeczne z pojęciem estetyki - niekoniecznie samej reklamy, lecz kontekstu, w którym powstaje. Reklama zakłóca zatwierdzony wcześniej kształt budynku, narusza prawa autorskie architekta-projektanta. Porów­ nując obie sfery działań można stwierdzić, że dodawane instalacje są je­ dnak zwykle niezbędne w użytkowaniu, reklamy - nie. I za najwłaściwsze działanie należałoby uznać wyeliminowanie reklam z budynków, ustana­ wiając dla nich odpowiednio przeznaczone przestrzenie otwarte. Rozpatrując zmiany najbardziej istotne, również kontrowersyjne, inge­ rujące w sam obiekt, mamy do czynienia w zasadzie z waloryzacją, czyli z nadaniem lub zwiększeniem wartości obiektu i z rewaloryzacją, czyli zmianą wartości już istniejącej na inną. Oba działania dotyczą: - struktury obiektu, ze względu na zużycie techniczne (fizyczne), - układu programowo użytkowego, ze względu na zużycie moralne, - form y architektonicznej, ze względu na zużycie semantyczne, głównie zaś symboliczne, znaczeniowe. Nie sposób rozdzielić działań dotyczących trzech sfer, zachodzą bo­ wiem na siebie i chociaż występować mogą w różnych wzajemnych propo­ rcjach, na ogół pojawiają się wspólnie. Cezurą istotną w dokonywaniu zmian w istniejącej substancji przestrzennej jest czas, jaki upłynął od jej zaistnienia. Gdy określono granice i gdy wiemy, czy dzieło architektoniczne jest zabytkiem czy nie, należy określić jego wartość według stosownych


kryteriów, często rozmaitych. Sprawa jest prosta, kiedy mamy do czynie­ nia z zabytkiem. Zdecydowanie większych problemów przysparzają obiek­ ty, które nie są zabytkami, ich wartość estetyczna może być różna - ocenia­ na subiektywnie. Kiedy więc pytamy: co można zmieniać i jak to robić, jakie winny być granice zmian, pojawia się odpowiedź, że jednoznaczna posta­ wa jest niemożliwa. W każdym niemal przypadku mamy do czynienia z róż­ norodnymi uwarunkowaniami. Rysują się tu trzy opcje - dwie skrajne i po­ średnia: daleko idące ograniczenia, absolutna dowolność i kompromis. Opcja pierwsza jest taka: nic co nowe, nie jest dozwolone. Mamy w tym wypadku do czynienia z wymogiem ścisłego nawiązania do istniejącej tkanki budowlanej, ewentualnie nawet do bezpośredniego otoczenia, co ma się dokonać poprzez konwencję estetyczną (styl), skalę, niekiedy rów­ nież przeznaczenie budynku. Opcji drugiej, według której wszystko jest dozwolone, omawiać nie trzeba, skoro wszystko wolno. A kompromis? Sam w sobie, w ocenie znacznej części ludzi w naszym kraju nie ma dob­ rych konotacji. Wydaje się jednak wersją jedynie uzasadnioną i rozsądną, polega na traktowaniu każdego przypadku indywidualnie, wszak okoli­ czności bywają różne. Takie podejście do zagadnienia jest oczywiście naj­ trudniejsze, wymaga od specjalisty, w tym również architekta, dużej wie­ dzy i umiejętności, a także, może przede wszystkim, kultury. Zasadne bo­ wiem w tego rodzaju działaniach są wymagania odpowiedniej skali, klima­ tu architektonicznego, tak w sensie samego obiektu, jak jego otoczenia, środowiska przestrzennego, a więc wszystkiego tego, co nie jest możliwe do ujęcia przepisem. Oczekiwać tu należałoby szeroko pojętej otwartości na postawę twórczą autora. Jest to jedyna szansa dla uzyskania właści­ wych efektów, przy stosowaniu właściwie przeprowadzanej metody zleceń na projektowanie (konkurs, nazwisko twórcy), dzięki odpowiedniemu fun­ kcjonowaniu administracji przestrzennej i fachowych organów dorad­ czych (stowarzyszenia twórcze). Niezbędne są tu działania wcześniejsze, poprzez bardziej odpowiedzialne eliminowanie kandydatów na studia i po­ przez właściwy tok studiów, a także przez właściwe kryteria doboru kadry nauczycielskiej. Tylko spełnienie tych wszystkich warunków sprawi, że znacznie mniej ostro będą występować niepokoje o zagrożenie skutkami całkowitej dowolności projektowej. Zmiany w obrazie świata dokonują się coraz szybciej. Nasz ogląd archi­ tektury i nasz stosunek do niej zmienia się, wciąż podlegać musi weryfika­ cji. Zmienność to ruch, ruch jest życiem. Architektura żyjąca to architektu­

ra podatna na zmiany, jednak zmiany kontrolowane, podlegające stoso­ wnym zasadom i prawom. Im szybciej następuje integracja społeczeństw, im życie nasze staje się bardziej globalne, tym trudniej o właściwe funk­ cjonowanie prawa. Tym większą wagę trzeba do niego przykładać.

Przypisy 1 Według: Władysław Tatarkiewicz. Historia filozofii. Warszawa, 1978, tom 1, s. 31. 2 Powt. za: Krzysztof Kwiatkowski. Kontekst jako obszar otwarty przez dzieło sztuki architektonicznej. Praca doktorska. PK, Kraków, 1999, s. 29. 3 W iktor Hugo. Katedra Panny Marii w Paryżu. Warszawa, 1954, tom 2, s. 5. 4 Karol Dickens. Pieśń wigilijna. Warszawa, brak daty wydania, ok. 1922-1926, s. 9. 5 Andrzej Chojecki. Mowa mowy. O języku współczesnej humanistyki. Gdańsk, 1997, s. 132,13. 6 Por. Sherban Cantacuzino. Re/Architecture. Old Building/New Uses. London, 1989. 7 Augustyn Bańka. Architektura psychologicznej przestrzeni życia. Poznań, 1999, s. 71. 8 A. Chojecki. Op. cit., s. 137.


7. PRZESTRZEŃ ZYSKANA, PRZESTRZEŃ STRACONA

“Sto razy ważniejsze byty relacje między przed­ miotami niż same przedmioty” Braque

“Kształtując naczynie z gliny jego użyteczność odnajdujemy w jego pustce (...) Wycinając otwo­ ry na okna i drzwi w budynku, odnajdujemy uży­ teczność w pustce tych otworów (...) istnienie rzeczy jest korzystne, a nieistnienie rzeczy jest przydatne." Lao - Cy1

“...prawdziwymi kolumnami świątyni są właśnie dzielące je odstępy, nic i światło. Słupy dobre są do podpierania dachu." E. Schnabel2

Przestrzeń urbanistyczno-architektoniczna, to - w uproszczeniu - bu­ dynki i budowle oraz wypełniająca je pustka. Gdyby wykonać makietę ne­ gatywową miasta, dzielnicy, osiedla czy też zespołu kilku budynków, czyli odlew pustki wypełniającej zaprojektowaną substancję tejże przestrzeni - co zresztą wielokrotnie próbowano czynić - otrzymalibyśmy obraz ab­ strakcyjny z pozoru, a w gruncie rzeczy prawdziwy. Omawianą tkankę dowolnej skali, od zespołu dom ów po miasto, prze­ strzeń jaką budynki tworzą między sobą można podzielić, ze względu na rodzaj użytkowania, na trzy sfery: wspólną, czyli publiczną lub społeczną, jednostkową, czyli prywatną, i wreszcie trzecią, która zda się być niczyją. Co do sfery ostatniej - postrzeganie takie jest niewątpliwie subiektywne,


właściwe jednak znacznej części odbiorców percypujących otoczenie, w którym żyjemy. Miejska przestrzeń publiczna dostępna jest każdemu, spo­ łeczna - pewnym grupom, stanowiącym w określonych interakcjach i w określonym czasie wspólnotę zainteresowań, potrzeb, idei, działań, jak ma to miejsce w szkole, kościele, nawet banku; funkcje te wiążą się z jakimś terenem, niekiedy minimalnym, bądź to ogrodzonym, bądź zaledwie od­ grodzonym, często w sposób umowny, symboliczny. Przestrzeń jedno­ stkowa, prywatna, to przede wszystkim działka domu mieszkalnego. Z mieszkalnictwem wielorodzinnym, wspólnym dzieje się nieco inaczej, jest w nim coś i z jednej, i z drugiej sfery przestrzeni, choć bliżej jej do terenu dla określonej grupy. Podział ten nie jest zbieżny dosłownie z prawem własności: dla przykładu - prywatny teren warsztatu samochodowego jest w tym rozumieniu przestrzenią społeczną, gdyż korzysta z niego nie tylko właściciel, lecz również osoby postronne. Ingerencja w prywatność wła­ ściciela warsztatu służy jemu samemu, mając zresztą jego akceptację. A jak jest z przestrzenią niczyją? Formalnie taka nie istnieje. W gruncie rzeczy stanowi ona z reguły czyjąś własność: państwową, komunalną, pry­ watną. Chodzi tu o sposób gospodarowania nią, o to, że sprawia ona wra­ żenie bezpańskiej, jest bowiem wadliwie urządzona. Przyczyn tego jest kil­ ka. Jako bardziej istotne dostrzega się niegospodarność i niski stopień kultury (co jest niejako tym samym). Za niebagatelne uważać trzeba także sposób i jakość administrowania przestrzenią, takoż inwestowania, w tym również projektowania architektonicznego i urbanistycznego. Percypując przestrzeń, którą postrzegamy jako nieprzynależną do ko­ gokolwiek, uważamy ją za straconą. Tak określamy bowiem nieużytek - te­ ren nie użytkowany lub użytkowany źle. Niewątpliwie pojęcia te wiążą się z określeniami ładu i nieładu (chaosu) przestrzennego. I mogą być to w równym stopniu niezagospodarowane tereny przedmieść i obrzeży miast, grunty przylegające często do torów kolejowych, jak i międzyprzestrzenie wielu osiedli modernistycznych, funkcjonujące bez wyraźnego określenia czemu i komu służą. Moja pięcioletnia wówczas wnuczka Martyna, przebywając w domu sezonowym dziadków stwierdziła kiedyś: “Tu widać, że to jest nasze, w moim bloku niewiadomo, co jest czyje.” Ład czy inaczej harmonia przestrzeni architektoniczno-urbanistycznej jest stanem przez nas oczekiwanym, jest czymś jednoznacznym z porząd­

kiem: w takim kontekście mówimy o czymś i ładnym, i uporządkowanym. Możemy mieć do czynienia także z hiperładem - można go nazwać tota­ lizmem przestrzennym. Poznaliśmy go w naszym kraju, był wynikiem działań związanych z administrowaniem architekturą w ustroju socjalisty­ cznym, w latach 1945-1989, z totalnym traktowaniem typizacji i prefabrykacji budynków; kojarzył się ze stereotypem koszar i więzienia, często na­ wet szpitala. Przeciwieństwem ładu jest anarchia przestrzeni, bliska pojęciowo cha­ osowi, niejako z nim tożsama. Stopień fenomenu zależny jest, z jednej strony, od warunków zewnętrznych, takich jak wojny czy rewolucje (powo­ dujące migracje i inne zjawiska, w konsekwencji których maleje ciągłość związków człowieka z miejscem), z drugiej zaś - wewnętrznych, jest bo­ wiem konsekwencją ludzkich cech (osobistych, grupowych, a nawet naro­ dowych). I tak na przykład skłonność do porządku jest raczej słabą stroną Polaków. Od ładu tylko krok do harmonii. Oba pojęcia uważane są często za synonimiczne, tymczasem warto zauważyć delikatne różnice. Może się zdawać, że harmonia to coś doskonałego. Do końca jednak tak nie jest. Czy na przykład wprowadzenie bulwersującej powszechnie formy, innej cał­ kiem stylistyki, przykładowo dynamicznej w stosunku do układu staty­ cznego, można zawsze ocenić jako nieharmonijne? A może po prostu od­ czuwanie harmonii podlega ciągłym zmianom i to co jeszcze do niedawna harmonijne w świadomości odbiorcy nie było, dzisiaj już nim jest. Obser­ wuje się, że w postrzeganiu sztuki współcześni filozofowie nie dają znaku równości pomiędzy pięknem i harmonią. Podróżując po Europie, także po kraju, wyraźnie widzimy różnice skali występowania przestrzeni uważanej tu za straconą. Ład przestrzenny, zauważany na przykład w Austrii i Niemczech, oscyluje niekiedy nawet w stronę hiperładu (którego odpowiednikiem dla Polaka bywa subie­ ktywnie odbierane niemieckie: Ordnung); daje się to obserwować już po przekroczeniu granicy z Polską, ale także z Francją i Włochami. W krajach romańskich nosi on często charakter pewnej niewymuszonej swobody, luzu, którego nie sposób odbierać z zasady jako przestrzennej anarchii. Kiedy jedziemy z Warszawy na wschód, Wisła staje się granicą, za którą potęguje się poczucie chaosu, nieodłącznego zjawiska charakterystyczne­ go, niestety, dla naszego kraju. Takie poczucie budzą przedmieścia więk­ szych miast, zwłaszcza stolic, które są zwykle drastycznym obrazem nie-


porządku i sprawiają wrażenie środowiska pozbawionego gospodarza; wrażenie

kamieniu, ale moment położenia kamienia na ziemi, jako postawienia znaku obecności, odkrycia, tożsamości miejsca’’*'.

“ ...przestrzennej miazgi bez wyrazu i struktury, składającej się z kom­ pletnie przypadkowo pozestawianych elementów tworzących materia­ lną osnowę naszej cywilizacjL.w niczyjej antymiejskiej przestrzeni...’’3

Przyczyn lekceważenia i zaniedbania otoczenia projektowanych obie­ któw jest niewątpliwie kilka. Najważniejsze są następujące: - fascynacja pomysłem często wtedy, gdy nie wchodzi jeszcze w grę kon­ kretna lokalizacja, a nawet zlecenie na projekt, pomysłem wykorzysty­ wanym przy nadarzającej się okazji projektowania bez względu na wa­ runki zastanego otoczenia, - preferencja “własnego” w stosunku do “ obcego” ; chodzi tu o szerszy kontekst przestrzenny; obce jest to, co znajduje się poza działką, - rezultaty występującego w latach sześćdziesiątych do osiemdziesiątych powielania wzorca - projektowania 'spadochronowego” , czyli wstawia­ nia, jakby przypadkowo, takiego samego budynku w różne, często diametralnie różne otoczenie. Tu warto zauważyć, że nawet wtedy, gdy przepis o konieczności stosowania projektu typowego przestał obowią­ zywać, nawyk myślowy, występujący tak u inwestora, jak u architekta, był i jest wciąż na tyle silny, że nadal, po kilkunastu latach, metody pro­ jektowania nie uległy istotnym zmianom.

Wjeżdżając na Opolszczyznę od strony wschodniej, w drodze z Gliwic zauważamy zjawisko odwrotne - jakość przestrzeni polepsza się; po prze­ kroczeniu granicy z Wrocławskiem zmienia się znów na niekorzyść. W pie­ rwszym przypadku mamy do czynienia ze społecznością bardziej zasie­ działą (Opolszczyzna), w drugim - z napływową (Wrocławskie), konse­ kwencją migracji powojennej, którą widać jeszcze, mimo upływu lat prze­ szło pięćdziesięciu (ziemie poniemieckie, zagospodarowywane przez Pol­ skę w wyniku zmian w geografii Europy po drugiej wojnie światowej i za­ niedbywane z powodu tak zwanej zimnej wojny, gdyż ludność przez długi czas nie miała poczucia stabilności). Zróżnicowanie cech społecznych i narodowych oceniamy na ogół pozytywnie i jest ono przez nas oczekiwa­ ne, jednak znaczne ich dysproporcje mogą utrudniać współżycie. I\la obraz przestrzeni straconej wpływa również, poza czynnikami zwią­ zanymi z ogólnym pojęciem kultury i gospodarności, sposób administro­ wania architekturą, a także sposób inwestowania, w czym uczestniczy tak­ że projektujący architekt. Można postawić tezę, jakkolwiek trudno byłoby ją udowodnić, że współczesnego architekta zajmuje głównie projektowany przez niego obiekt, budynek czy budowla, a znacznie rzadziej otoczenie. Zjawisko to, jak wcześniej nadmieniano, da się zaobserwować już w projektach stu­ denckich, wykonywanych na uczelniach architektonicznych. Skoro jednak sami architekci preferują często określoną metodę powstawania koncepcji zamierzenia, czyli projektowania faktycznie bez kontekstu otoczenia, z określonymi tego konsekwencjami przestrzennymi, trudno, aby inaczej uczono studenta. Z własnego doświadczenia wiem, z jaką trudnością trze­ ba przekonywać przyszłego architekta, aby jego zamysł powstawał w ści­ słym sprzężeniu: budynek - teren. W kategoriach ważności poczynań, w związku z budowaniem przecież nie szałas, namiot, grota .... ale ocena terenu stanowi w pewnym sensie pierwszy akt architektury. Nie moment położenia kamienia na

Gdy chodzi o przestrzeń wspólną, publiczną, zagadnienie tej - straco­ nej jest relatywnie znacznie mniej kontrowersyjne niż w przypadku prze­ strzeni społecznej czy prywatnej; publiczna wiąże się - z przemieszczaniem się - z pokonywaniem drogi i okresowym zatrzymywaniem się ludzi. Ze względu na większe zainteresowanie społeczeństwa, tak miejscowego jak napływowego, droższym terenem, prestiżem społecznym miejsca, łatwiej jest o ład w centrach miast niż poza nimi, a zwłaszcza na obrzeżach, na przedmieściach. Sytuacja wydaje się bardziej korzystna w przypadkach układów historycznych niż w nowych organizmach, głównie z powodu większej spoistości tych pierwszych. Rozwiązania modernistyczne cechu­ je bowiem większa swoboda i tym samym mniejsza wyrazistość niż w przypadku “ korytarzy ulic” (rue-corridor). Wszystkie te aspekty świadczą, że o harmonię przestrzeni łatwiej jest w starej tkance miejskiej niż w nowej; nie ze względu na opozycyjność: stare - nowe, lecz ze względu na różnice w sposobie organizacji przestrzeni i tu, i tam. W przestrzeni publicznej, związanej ze zmianą miejsca, gdzie zmienia­ my je idąc lub jadąc środkami lokomocyjnymi, mamy kontakt z ulicą, dro­ gą, (co jest istotą przemieszczenia) i placem (co jest istotą zatrzymania),


a także z rozmaitymi formami pośrednimi. W naszych rozważaniach bar­ dziej nas interesują śródmieścia miast, jako istniejące zwykle w ciągłości historycznej i jako, o czym wspomniano, bardziej spoiste i wyraziste. Z ni­ mi to głównie kojarzy nam się miasto jako symbol. Istotą układu miejskiego jest ulica. Czy przyglądamy się planowi No­ wego Jorku czy Krakowa, w obrysie Plant, uderza nas przede wszystkim prostokątna siatka ulic, chociaż różne są rodowody tych miast i różnice powstawania ich tkanki. W jakże pięknej opowieści o mieście, o kwintesencji jego układu mówi poetka; że “ ...główną zasadą ...może być kąt prosty, meander albo gwiazda” ... a... “ na czystym papierze kreślarskim najłatwiej o pro­ stokąty...” Gdy myślimy o meandrze nieuchronnie przywołujemy w pa­ mięci Wenecję, a także plany miast arabskich; związki jej z Bizancjum i z islamem były niewątpliwe. “ Miasto, którym rządzi zasada meandra jest pełne kuszących ... możliwości... . Z każdego placu na sąsiedni prowadzi rozmaitość dróg...” A plan gwiazdy? Dzięki Haussmanowi plan Paryża sprawia, że “ Główne ulice zmierzają promieniście do naj­ ważniejszego punktu wyznaczającego prawdziwy środek.” 5 Warto też pamiętać o rzadkich przykładach fascynujących układów kolistych, kiedy to ulice prowadzone są pierścieniowo. Nieliczne ich relikty poje­ dynczo porozrzucane są po Europie, głównie w Langwedocji na połu­ dniu Francji; świadczą, że ta forma miasta była niegdyś konsekwentnie kontynuowana.5 (il. 115)

i i . 115. A rles, w ie k X IX, p o w t. za K. P aw łow ski. Ci roulades Languedociennes de l'an m ille , 1992

Zasada planu, a dalej jego skala decydują o obliczu miasta, o jego kli­ macie, nastroju. Istotna jest tu szerokość ulicy i wysokość jej obudowy architekturą, charakter zabudowy i fasad budynków, konfiguracja terenu, obecność handlu w parterach budynków bądź jej brak, towarzysząca ewe­ ntualnie zieleń, wreszcie rodzaj ruchu z określeniem stopnia jego nasile­ nia. Różne kombinacje tych czynników powodują, że rozmaitość ulic jest nieomal nieskończona. Spośród ruchliwych arterii środka miasta, charakteryzujących się w y­ sokim stopniem ruchu wielkomiejskiego, pieszego i jezdnego, jakże inny jest obustronnie wysadzany drzewami paryski Boulevard St. Michele niż londyńska Bayswater Road - z Hyde Parkiem po jednej stronie i budynkami po drugiej - przechodząca w ruchliwszą, bardziej handlową Oxford Street. Różnice dotyczą także jakości zabudowy. W porównaniu z paryską i lon­ dyńską moskiewska zabudowa Prospektu Lenina zda się nużąca. Powo­ duje to luźna, niespoista obudowa i nadmierna skala, a więc długość i przekrój ulicy. Spośród niewielkich uliczek starych ośrodków miejskich, gdzie odbywa się intensywny ruch pieszy, różnią się bardzo sztokholmska Vaesterlanggatan od krakowskiej Floriańskiej, praska Celetna od Graben Wiednia (il. 116,117). Wyjątkowym motywem architektonicznym jest motyw wody. Bywają w miastach ulice nadwodne. Takie jest gdańskie Długie Pobrzeże nad Starą Motławą, Norr Maelarstrand z zamknięciem bryłą ratusza w Sztokholmie czy też bulwary okalające brzegi jeziora Czterech Kantonów w Lucernie,

i l . 1 1 6 . B oulevard St. M ich e le , Paryż


i l . 1 1 7 . P rospekt Lenina, M oskw a

wreszcie nabrzeża Tamizy i Sekwany - Victoria Enbankment bądź Quai Anatole France. W miastach tak zwanych wodnych, podobnych dzięki konku­ rowaniu ze sobą siatek układów “ suchych” i “ mokrych", uliczek i kanałów z mostkami, o różnicy decydują urokliwe wątki architektury. Inny jest więc St. Petersburg, Brugia czy Wenecja. W tej ostatniej zwłaszcza “ suche” by­ wa “ mokre” ; plac św. Marka często pokrywa warstwa wody; nie trzeba na­ wet powodzi, wystarcza przypływ (il. 118,119).

il. 1 1 8 . Bulw ar nad Starą M o tla w ą . G dańsk

il. 1 1 9 . B ulw ar nad je z io re m C zterech Kantów , Lucerna

Nieodłącznymi elementami towarzyszącymi wodzie są w mieście mo­ sty. Stanowią one wyjątkową jedność architektury i urbanistyki; droga jest budowlą, a budowla - drogą, jakże nieraz piękną, pięknem nie tylko fizyka­ lnym, urodą struktury, lecz pięknem, z jakim kojarzy nam się pojęcie złą­ czenia. Wystarczy wymienić niektóre - Karluv most w Pradze, stary Tower Bridge i nowy Waterloo Bridge na Tamizie, mosty Sekwany, florenckie Ponte Vecchio, weneckie Ponte di Rialto czy inne pomniejsze, anonimowe mosty i mostki Serenissimy{il. 120,121).

i l . 1 2 0 . P onte V ecchio, Florencja


i l . 1 2 1 . Kładka piesza, D o cklands, Londyn

“ Uczenie się przestrzeni Wenecji ... krętych uliczek, ścian lizanych przez wodę i mostków przerzucanych z brzegu na brzeg, gdzie ślepy mur naraz ustępuje i ulica na nowo nawiązuje bieg, w ciemnych pasa­ żach i świecących oknach wody, które kładą na cegle rozedrgane pręgi blasku” ? Jak zauważono już wcześniej, plac jest miejscem - w odróżnieniu od drogi - okazją do zatrzymania się. Bywają różne place: handlowe - w śred­ niowieczu były to rynki, naonczas znajdujące się w środku miasta; niektóre funkcjonujące w podobnym lub takim samym kształcie i takiej samej for­ mie użytkowania do dziś - w Krakowie, Poznaniu, Brugii, Hertogenbosch, Delft, Lubece; reprezentacyjne, monumentalne - place de la Concorde i place Vendome w Paryżu, Amalienborg w Kopenhadze; ronda komuni­ kacyjne - paryski place d’Etoile (obecnie noszący nazwę placu de Gaulle'a), londyński Piccadilly Circus - oba mające dla swych miast znaczenie sym­ boliczne; wyciszone miejsca o charakterze parkowym jak Place des Vos­ ges w dzielnicy Marais, jeden z bardziej urokliwych placów europejskich (il. 122-128),

il. 1 2 3 .

R y n e k w B r u g ii


i l . 1 2 6 . P iccadilly C ircus, Londyn

który, “ ...jak wyraził się Henryk IV, miał służyć jako ’miejsce prze­ chadzki dla mieszkańców, którym bardzo spieszno do domu” 8; wreszcie place-salony, jak w Lucernie, Innsbrucku, i oczywiście w Wenecji - plac św. Marka. Place - salony, to miejsca, gdzie wypada się pokazać wypić kawę, po prostu być. Rynek Krakowski jest jednocześnie i salonem, i ośrodkiem handlowym. Tu robi się zakupy, ale także tu, u Noworolskiego, zamawia się małą czarną z ciastkiem, patrząc na Wieszcza obsiadanego przez gołębie, słuchając hejnału z wieży jednej z bardziej malowniczych świątyń średniowiecza (il. 127,128). “W epoce Odrodzenia pojmowano plac, jako ’dziedziniec pałacowy po­ większony wedle skali miasta’, dlatego trzeba go było ozdabiać...” “ ...we Florencji starano się uregulować plac służący jako dziedziniec kościelny przy Santa Croce, obudowując go symetrycznymi domami. Michał A n io ł... zaprojektował plac trapezoidalny...", gdzie z jednej

il. 1 2 5 .

P la c d e s V o s g e s ( W o g e z ó w ) , P a r y ż


“...strony m ieścił się jak gdyby balkon, z którego można było podziwiać majestatyczny i teatra­ lny pejzaż miejski. Plac Świętego Marka w We­ necji również jest 'do­ skonałym przykładem dziedzińca pałacowego podniesionego do skali m iejskiej’, je s t salą, gdzie odbywają się uro­ czystości miejskie’^.

il. 1 2 7 . P la c -s a lo n w K rakow ie...

il. 128. ... i w B rugii

Ulice służą z reguły przemieszczaniu się, a place - zatrzymaniu. Bywają jednak odstępstwa od reguł, czego przykładem jest gdański Długi Targ czy praskie Vaclavske Namesti, także Piazzale degli Uffici - ulica, pasaż, wydłu­ żony plac między Piazza Signoria i bulwarem nad Arno we Florencji; ludzie tu spacerują, fotografują, spotykają się, słuchają muzyki ulicznych graj­ ków, kupują pamiątki od ulicznych sprzedawców. Coś z placowego salonu mają paryskie Champs Elysees i londyńska Regent Street, także warsza­ wski Nowy Świat: czynnik pauzy w ruchu jest mimo tradycyjnych kształ­ tów ulicy czymś naturalnym. Taki charakter ma wiele ulic śródmiejskich, także w miastach współczesnych, z których wyłącza się ruch pojazdów (il. 129,130). Im większa jest różnorodność kształtów przestrzeni miejskich, z tym bardziej niepowtarzalną mozaiką wrażeń i nastrojów mamy do czynienia. Szczególne miejsce w naszych rozważaniach przysługuje urbanistycznym przestrzeniom sprzężonym, głównie połączonym placom, czy to będą dwa niewielkie placyki San Giminiano - Piazza Vittorio Emanuele i Piazza Cavour, oddzielone nieomal punktowym zetknięciem się zabudowy w prze­ smyku między nimi, czy odpowiednie, choć w innej skali Domplatz i Residenzplatz w Salzburgu, prze­ dzielone katedrą, a połą­ czone zaułkiem otaczają­ cym prezbiterium. I znów czym ś niepowtarzalnym jest przykład Krakowa. Ry­ nek i plac Mariacki łączą się tak, że drugi jest jakby en­ klawą pierwszego. Z pla­ cem Mariackim łączy się jeszcze, jako trzeci, Mały Rynek. Powiązany jest z Placem poprzez bramę przechodnią; w szystkie trzy tworzą przestrzeń uni­ katową. Opodal istnieje in­ ny zespół placów przyko-

i l . 1 2 9 . Piazzale d e g li U ffic i, Flo­ rencja


Wiele napisano już o warszawskim Krakowskim Przedmieściu, nie sposób pominąć go przy omawianiu urbanistycznych wnętrz połączo­ nych. Ulica ta żyje życiem bogatszym dzięki enklawom, ulicznym niszom, dygresjom od głównego toku narracji: to trójkąt rozjazdu przed pałacem Staszica przy wejściu w ulicę Kopernika, to poszerzenie przy kościele sióstr Wizytek, rozdwojenie między oo. Karmelitami i Świętą Anną, przej­ ście w Kozią, którą można uważać za przynależną do Krakowskiego, wre­ szcie plac - a raczej placyk - Zamkowy, kulminacja, koda (il. 132).

il. 1 3 0 . N o w y Ś w ia t, W arszawa

ścielnych - kościołów oo. Dominikanów i oo. Franciszkanów; rozdziela je ulica Grodzka, tworząc jednocześnie wspólny plac Wszystkich Świętych. Jakby koroną tego typu przestrzeni jest, wzmocniony wrażeniem piosenki, plac jednego z bardziej urokliwych miasteczek włoskich - Portofino. Pla­ cyk z wyciągniętymi przed siebie ramionami nabrzeży, jak gdyby pragnął przyciągnąć ku sobie wodę zatoki (il. 131). il. 1 3 2 . Plac Z a m k o w y z p e rsp e ktyw ą K rakow skiego P rzedm ieścia, W arszawa

Ciekawymi przykładami zdają się być dwa place, które łączy przełama­ nie posadzki placowej. W obu przypadkach mamy do czynienia ze skrajnie czymś innym - skalą, zasadą ukształtowania czy wreszcie nastrojem. W jednym i drugim przypadku płaszczyzny posadzki są przełamane, co czyni je bardziej atrakcyjnymi. Pierwszy z nich to Piazza del Campo w Sienie, któ ry"... otaczają... półkolem pałace i domy, a czerwień starych cegieł ma kolor zblakłej purpury’"iO; w mieście określanym jako “la deliziosa Siena, appollaiata sui colli a piu di 300m. Sulla pianura toscana, e arrivata anoi-come poche citta delle sue demensioni-pressoche intatta dal medioevo"^.

il. 1 3 1 .

P o r to fin o


Tu kształt konchy z jej amfiteatralnym układem sprawia, że jest on po­ strzegany jako jedno z piękniejszych miejsc w Europie. Drugi plac to Plac Czerwony w Moskwie, jest jedną z większych płaszczyzn placowych na świecie. Gdyby nie poprzeczne przełamanie tej płaszczyzny w środku, da­ jące w przekroju podłużnym wypukłość, byłby on przez swą wielkość tru­ dny do ogarnięcia. Przełamanie stwarza wrażenie, że gdy idziemy osią wzdłużną w kierunku bajkowej cerkwi błogosławionego Wasyla, odsłania się on nam stopniowo, od krzyży kopuł po podstawę budowli. Tak to czasa­ mi z naturalnego przypadku, czasem w wyniku pomysłu tw órców i zabiegu technicznego zyskujemy niepowtarzalne piękno przestrzeni architektoni­ czno-urbanistycznej (il. 133,134).

i l . 1 3 3 . Piazza del C a m po, Siena

il. 1 3 4 .

P la c C z e r w o n y , M o s k w a

Miasta polskie, zwłaszcza Warszawa, nie miały w ostatnich dwóch wie­ kach szczęścia do placów. Place warszawskie są małe i nijakie. Czasem funkcjonują jako niewielkie węzły-ronda (plac Zbawiciela, plac Unii Lubel­ skiej), czasem są to place większe, za to o bliżej nieokreślonym kształcie (Saski - Zwycięstwa - Pił­ sudskiego czy też plac Na Rozdrożu). Bywa, że mają wprawdzie określoną for­ mę, ale są przeskalowane i bez wyrazu (plac Defilad przed Pałacem Kultury i Na­ uki, od dziesięciu lat zasta­ w iony większymi i mniej­ szymi budami). Na dobre wyszła placowi Teatralnemu odbudowa, lepiej - budowa, dawnego ratusza i kościoła Panien Kanoniczek. I jakkol­ wiek można mieć wątpliwo­ ści co do fenomenu stwa­ rzania zabytków od nowa, gdy nie pozostał po nich ślad w przestrzeni, z urbani­ stycznego punktu widzenia plac ten, jako nieomal jedy­ ny w mieście, ma swą wła­ ściwą skalę i urok (il. 135). W przeglądzie przest­ rzeni miejskiego krajobrazu n. 135. Plac Teatralny, W arszawa nie powinno zabraknąć nie tylko znanych i uznanych pięknych ulic i placów, lecz także drobnych i skromnych, ale przecież pięknych form krajobrazu miejskiego. Mam na myśli rozmaitego rodzaju wnęki i załomy ulic, ich poszerzenia, zaułki o róż­ nych kształtach w planie, także w przekroju, często występujące na zmien­ nych poziomach, przesmyki między domami, wreszcie podcienia chronią­ ce przed deszczem i słońcem.


“ Bywają place wielkie i okazałe, po których spacerują głowy państwa i jeżdżą turystyczne autokary, będące jakby sercem miasta i jego sym­ bolem, miejscem interesu i występku; wokół nich powstały: Place de la Concorde, Place Vendome, Place des Vosges w Paryżu, Piazza Navona w Rzymie, Plac św. Marka w Wenecji. Majdane Szah w Isfahanie. Plac Czerwony w Moskwie. Plac Tienanmen w Pekinie. Ja jednak wolałem te najmniejsze, anonimowe, położone na tyłach kościoła lub rynku, na które wychodzi się nagle, z okrzykiem zaskoczenia, i gdzie słońce wal­ czy o lepsze z cieniem w koronach lip, na ławkach, na których drzemią kloszardzi, na stołach zastawionych butelkami wina i filiżankami ka­ wy... I łza kręci mi się w oku, kiedy pomyślę o nas dwojgu trzymających się za ręce na Piazza di Cremona czy na Piazza di Bergamo tam wysoko, ponad równiną, na Piazza San Ignazio w Rzymie, wyglądającym niczym dekoracje do Marivaux lub Mozarta, na placu przed starymi mozaikami Santa Maria in Trastevere, pierwszej oficjalnie działającej w Rzymie świątyni chrześcijańskiej, czy na Campo z trzema platanami wokół San Giacomo dell’ Orio w Wenecji, w dzielnicy tak odległej od Lido i od Św. Marka, że nie uświadczysz tu nigdy turystów.”12 Trudno konkurować jest współczesnej, modernistycznej przestrzeni miejskiej z odpowiednią do niej skalą i wielkością, z przestrzenią history­ czną. Ulice i place nowych, realizowanych po drugiej wojnie światowej miast angielskich, jak Stevenage, Harlow czy Milton Keynes, satelickich miast dzielnic Sztokholmu - budowanych tuż po wojnie Vaellingby i póź­ niejszych Kista czy Farsta, pięciu miast wznoszonych w latach siedem­ dziesiątych wokół Paryża - Evry, Melun Senart, Marne la Vallee, Saint-Quentin en Yvelines i Cergy jako rozbudowy istniejącego miasteczka Pontoise, nowego miasta Le Vaudreuil w Normandii, wreszcie Tychów w Pol­ sce, na ogół nie potrafiły dorównać swym antenatom w klimacie i nastroju przestrzeni, głównie z powodu braku spoistości i dyscypliny na podobień­ stwo tradycyjnej tkanki. Warto jednak zauważyć, że nieporównywalność piękna wynika stąd, że nowe miejsca powstawały w krótkim czasie, od ra­ zu, podczas gdy stare organizmy wzrastały latami, nawarstwiały się two­ rzone nie przez jednego twórcę bądź grupę twórców, lecz przez pokolenia różnych indywidualności. W gruncie rzeczy czas stwarza miasto, History Builds the Town13. Homogenicznośćform nie może zastąpić mozaiki róż­ norodności, w której to tkwi sens życia (il. 136 -139).

i l . 1 3 6 . V aellingby, Szw ecja, c e n tru m handlow e

il. 1 3 7 .

H o ls t e b r o , D a n ia , c e n t r u m

h a n d lo w e


“Właściwie z miasta zna się tylko niewielki procent odkrytych dla oka przechodnia powierzchni 'komunalnych’, perspektyw ulic, obramionych schodkową linią fasad domów i jest się zaskoczonym, kiedy jakieś sprawy zaprowadzą w środku znanego kręgu budowli na jakieś podwórze lub piętro, gdzie pojawia się przed zdumionymi egzotyka niewidzianego nigdy z ulicy miejsca. To znów tak jest ze znanymi twa­ rzami, które kryją poza sobą czeluście dziwaczne i frapujące, kiedy przez kaprys przypadku znajdziemy się poza ich zwykłym dniem. Miasto ma tych nieznanych twarzy tysiąc, a drugi tysiąc był w czasie przeszłym..."14

il. 1 3 8 . S a in t - Q uentin en Yvelines. Francja, p lac w c e n tru m miasta

il. 1 3 9 .

H e r t o g e n b o s c h , H o la n d ia , n o w e c e n t r u m

h a n d lo w e

Jeśli chodzi o współczesną zabudowę mieszkaniową, zjawisko prze­ strzeni straconej występuje równie silnie w zabudowie jednorodzinnej jak i wielorodzinnej. W obu przypadkach sprawa dotyczy przede wszystkim ostatniego półwiecza i to tak, kiedy odniesiemy się do zachodnich pier­ wowzorów, jak i uboższych replik socjalistycznego “ bieda - modernizmu” . Stereotypem obu przypadków jest wolno stojąca, prostopadłościenna bryła domu jednorodzinnego lub wielorodzinnego, tak zwanego bloku. Niestosowne co do proporcji i skali międzyprzestrzenie jako uzupełnienia pustki między budynkami są bardziej drastyczne niż w zabudowie ciągłej, obrzeżnej, zwartej. Zależności między budynkami a otoczeniem w zabudo­ wie dzisiejszej, o wiele bardziej przekonująco występują w zespołach za­ budowy szeregowej i atrialnej; po prostu w obu przypadkach przestrzeń zewnętrzna jest ściśle zdefiniowana dzięki dośrodkowości układów prze­ strzennych, a także dzięki zastosowaniu niezbędnej, logicznej dyscypliny. Najlepsze rezultaty integracji wnętrza i zewnętrza uzyskuje się w urba­ nistycznych układach zabudowy mieszanej, przy różnej wysokości budyn­ ków, rozmaitej ich konfiguracji, niekonwencjonalnych wzajemnych zale­ żnościach. Układy takie odchodzą od stereotypów rzutu (planu) prosto­ kątnego i prostopadłościennej bryły. Widać to szczególnie wtedy, gdy ar­ chitekt myśli o zespoleniu budynku z otoczeniem. Jednak nawet w m o­ mencie, gdy pracując nad planem odchodzimy od prostokątności i stara­ my się “ urozmaicić” kształt budynku poprzez inną figurę geometryczną (koło, wielobok foremny, trójkąt czy trapez) często nadal myślimy apriory­ cznie i uzyskany wyraz architektoniczny jest taki sam. Nadal obracamy się w sferze doktryny, która nieuchronnie prowadzi do uniformizacji i do sprymityzowania.


Gdy mówimy o układach niekonwencjonalnych, chodzi głównie o ta­ kie, które wynikają i korzystają z różnego rodzaju uwarunkowań, głównie terenowych. Układy takie mogą występować w różnych typach zabudowy, jednak częściej i łatwiej można je osiągnąć w niskiej zabudowie inten­ sywnej, zwanej “ gęsto-nisko". Stała się ona powszechnym już zjawiskiem krajobrazu różnych krajów Zachodu, lecz nie Polski. Ten sposób budo­ wania zaistniał u nas stosunkowo niedawno, w latach osiemdziesiątych, lecz z różnych względów nie wyszedł wtedy poza deski kreślarskie archi­ tektów. Przyczyn tego było kilka (choć obecnie - na przełomie wieków - jest nie wiele lepiej). Istotne, to konieczność przekraczania przez ludzi bariery konserwatyzmu w postrzeganiu otaczającej nas przestrzeni. Rola samego architekta jest tu czynnikiem niebagatelnym, jeśli doceniać rolę tego zawo­ du - powtórzmy to raz jeszcze - nie tylko ze względu na warsztat, lecz także na jego funkcję społeczną. Rozważając związki budynków i należącego do nich terenu, mamy na uwadze różne sfery architektury użyteczności publicznej z jednej strony i architekturę mieszkania z drugiej. I tu, i tam istotne jest pojęcie ładu prze­ strzennego i wykorzystania terenu pod względem użytkowym. W przypa­ dku mieszkania występuje jeszcze coś więcej. W banku, sklepie, teatrze, urzędzie, biurze życie rozgrywa się, w zasadzie, wyłącznie w budynku. Ina­ czej jest, gdy mowa o mieszkaniu: winniśmy mieć tu znacznie bardziej do czynienia z integracją wnętrza i zewnętrza. W rzeczywistości zwykle tak nie jest. Brak zespolenia tych dwóch stref jest istotny, choć w większym sto­ pniu zjawisko to występuje w mieszkalnictwie wielorodzinnym niż w jed­ norodzinnym. Modernistyczne międzyprzestrzenie zgeometryzowanych układów urbanistycznych nie sprzyjają zagospodarowaniu terenów odpo­ wiedniemu dla różnych grup wiekowych mieszkańców. Brak w nich roz­ graniczenia tak w użytkowaniu, jak w klimacie przestrzeni, nie ma warun­ ków dla intymności i identyfikacji z miejscem. Powstaje pytanie: czy doty­ czy to tylko przestrzeni modernistycznych? Powszechna krytyka określonych układów urbanistycznych tamtych czasów przeciwstawiała te układy koncepcjom ponowoczesnym. Za przy­ kład niech posłuży zespół w Marne-la-Vallee, Teatr Pałacu Abraxas Bofilla i Tallera (1978-1982). Charles Jencks pisze: “ Wydaje się, że ludzie, którzy tam mieszkają, i ci, co tylko przychodzą z wizytą, rzeczywiście wolą te zespoły od innych przykładów masowej

mieszkaniówki. Są może ciut bombastyczne i zbyt zagęszczone... mo­ gą chorować na przerost architektury... lecz miło, że są. Pokazują bo­ wiem, że klasycyzm postmodernistyczny może posługiwać się trój­ wymiarowym budowanym ornamentem, posiadać harmonijne propo­ rcje, ... może kształtować pozytywną przestrzeń miejską.” i5 Można jednak wątpić w optymizm tej wypowiedzi i sądzić, że po krótko­ trwałych fascynacjach nową formą (fascynacjach czyich? raczej archi­ tektów niż mieszkańców) poczucie frustracji i zagrożenia, powodowane gigantyczną skalą, przestrzenią ciemnych, zanieczyszczonych, niebezpie­ cznych zakamarków (a tak się jawi nowe w formie siedlisko ludzkie, mimo oczekiwań bardziej humanistycznego, dośrodkowego układu), nie zyskało wyższych wartości niż modernistyczne blokowiska. Z jednorodzinnym domem wolno stojącym z reguły nie jest wiele le­ piej. Zwykle działki są zbyt małe, a wypełniająca je przestrzeń faktycznie różni się od przestrzeni powstałej wokół zabudowy wielorodzinnej tylko tym , że pierwsza ma ogrodzenie, które jednak odgradza tylko pozornie. O dśrodkowe^ koncepcje budynków, przy niekorzystnym stosunku po­ wierzchni zabudowanej do powierzchni działki, powodują, że stosowna integracja budynku i terenu nie może mieć miejsca, a w każdym razie jest bardzo utrudniona. W historycznych układach przestrzennych podstawą do projektowa­ nia był podział własnościowy. Kolejnymi elementami były: konfiguracja te­ renu, warunki geologiczne, klimat i mikroklimat, warunki biocenotyczne (różdżkarstwol), także istniejąca zabudowa i drzewostan. Obowiązywała zasada kontynuacji, substancja przestrzenna powstawała przez dodawa­ nie, a nie w wyniku rozpoczynania od nowa i działań w wyczyszczonym te­ renie, często świadomie i celowo wyrównywanym, jak to miało miejsce w peerelowskich realiach w wyniku nagminnego stosowania prefabrykacji. Dawniej architektura powstawała w symbiozie z tkanką zastaną, a nie obok. Nie znaczy to oczywiście, że było tak zawsze, jak też nie znaczy, że w modernizmie nigdy tak nie bywało, chodzi jednak o właściwe proporcje zjawiska. Niegdyś teren stanowił wartość, a tym samym obowiązywała oszczę­ dna gospodarka terenem. W tym miejscu warto zauważyć istotną różnicę między budowaniem w ostatnim półwieczu w krajach Zachodu i Europy Wschodniej; w krajach wschodnich, gdzie panował system totalitarny, te­


ren nie miat ceny, byt wspólny, więc niczyj i fakt ten często decydował o straconej przestrzeni. Tylko w takich warunkach mogty pojawiać się w Po­ lsce lat siedemdziesiątych nikomu i niczemu nie służące, niezabudowane przestrzenie galerii, schodów, tarasów pawilonów handlowych, elemen­ tów gdzie indziej oczekiwanych i potrzebnych, tu całkiem nieprzydatnych. W różnych okresach historii powtarzano wymieniane wcześniej zasa­ dy kształtowania układów mieszkaniowych (powstające w zabudowie sze­ regowej, atrialnej, wolno stojącej). Na tej kanwie powstawały jednak roz­ maite budynki, a możliwości urozmaicenia praktycznie były nieograni­ czone. Uwarunkowania terenowe i wynikające z nich sposoby dodawania do siebie kolejnych substancji przestrzennych sprzyjały zacieraniu się gra­ nic między budynkiem i terenem. Wzajemne powiązania domów i integral­ ne ich związki z sąsiedztwem miały wpływ na istnienie pośredniej prze­ strzeni architektoniczno-urbanistycznej, tkanki progowej, buforowej, ist­ niejącej jakby “ pomiędzy” , będącej przestrzenną transgresją. Przestrzenie, o których mowa, znane są nie tylko architektom z ich wieloletniej praktyki zawodowej, ale także użytkownikom, zwykłym lu­ dziom. Znają je lepiej ci, którzy żyją w historycznej tkance przestrzennej, niż ci, którzy mieszkają w nowych osiedlach; nierzadko zna się je z dzie­ ciństwa, z książek i filmów. Przestrzeniami tymi są ganki, galerie, werandy, wykusze, altany, pergole - raczej z architektonicznego arsenału środków. Są nimi następnie - zauważane już na kartach tej książki - zaułki, pasaże, uliczne enklawy i zatoki, nisze i podcienia; pochodzą ze sfery urbanisty­ cznej, powstają w wyniku kształtowania układów komunikacyjnych, gdzie się również żyje, a nie tylko przechodzi i przejeżdża. Taras, który fizycznie wiąże dom z terenem i wykusz integrujący budynek z otoczeniem psychi­ cznie, to elementy, których nieobecność od lat jest wielką stratą. Użyte­ czność podcienia wydaje się bezsporna, a przecież faktycznie w naszym współczesnym otoczeniu nie egzystuje. Zaułek, załom ściany, “zakrzy­ wiona” przestrzeń jest bardziej atrakcyjną formą ciągu pieszego, także drogi jezdnej, niż trasa prostoliniowa. W czasie odbywania praktyki stu­ denckiej w Zamościu mieszkałem w odległości trzech kilometrów od mia­ steczka, dochodząc codziennie prostą drogą, mając przed sobą przez cały czas niezmieniony obraz wieży ratuszowej; miałem uczucie nudy, chociaż, obiektywnie, obcowałem z pięknem renesansowego dzieła. Kiedy indziej dojeżdżałem autokarem do Durham w północnej Anglii; tam, dzięki drodze prowadzonej krętymi ulicami, co jakiś czas odsłaniała się katedra, ukazu­

jąc swą piękną, surową bryłę w sposób zaskakujący i atrakcyjny. W postmodernizmie nastąpił powrót do omawianych wyżej przestrze­ ni. Jednak szybko okazało się, że wzorce powtarzane były same dla siebie, często bezmyślnie, tworzone nieraz bez logicznego uzasadnienia. Powie­ lanie form y wyrazistej, silnej, bez istotnej potrzeby daje nierzadko jeszcze gorsze efekty od powtarzania form słabych, pozbawionych emocji z natury rzeczy. Jednoznaczny podział na przestrzeń wspólnot i przestrzeń jednostki jest niezbędny. Jednak przebywając na ulicach i placach, parkach i stadio­ nach, dworcach komunikacji masowej chcielibyśmy czuć się swojsko, znaleźć się w otoczeniu nam przyjaznym. Większość cech dawnej tkanki miejskiej takie możliwości stwarza. Z kolei w przestrzeniach zastrzeżonych dla jednostki, zwłaszcza w mieszkalnictwie, pożądane jest uzyskiwanie prywatności, tej autentycznej, wynikającej z dośrodkowych układów prze­ strzennych, a nie z życia “ twarzą w twarz” , w środowisku wprawdzie sąsie­ dzkim, lecz nieuciążliwym, zachowującym tożsamość. Na zakończenie powtórzmy raz jeszcze: ażeby być w zgodzie z logiką budowania w konkretnym miejscu, w symbiozie z terenem i jego osobli­ wością, w zgodzie z ciągłością historii, aby być jednością w różnorod­ ności, trzeba by odejść od homogenicznej, przeciwstawianej sobie zabu­ dowy: jednorodzinna - wielorodzinna, charakteryzującej się zasadą - albo wolno stojąca willa, albo wolno stojący “ blok". W zabudowie pośredniej, która jest efektem kompromisu łatwiej o ład i harmonię na kształt platońskiej koncepcji kosmosu, na który składają się trzy pierwiastki: Istnienie, Tożsamość i Różność. Aby, jak w Timajosie Platona, w wyniku zmieszania Różności z Tożsa­ mością, a następnie przez dodanie Istnienia powstała elastyczna sub­ stancja zwana duszą świata.17

Przypisy 1 Dwa pierwsze cytaty powtórzone za: Bolesław Szmidt. Lad przestrzeni. Warsza­ wa, 1981, s. 36,415. 2 Ernst Schnabel. Ja i królowie. Pomysły, zdarzenia, konkluzje z życia inżyniera D. Warszawa, 1981, s. 38.


3 Grzegorz Stiasny. Siedziba firmy Hector. "Architektura" 4/1996, s. 12. 4 V. Gregotti. Architecture as Communication, Environment for Communication.

8. MIEJSCE I STRONA

Referat na konferencji “Vision 67", N. York 1967, w: Gilio Dorfles. Człowiek zwielokrotniony. Warszawa, 1973, s. 278. 5 Magdalena Tulli. Sny i kamienie. Warszawa, 1997, s. 10-11. 6 Por. Krzysztof Pawłowski. Circulades Languedociennes de l’an mille. Montpellier, 1992. 7 Ewa Bieńkowska. Co mówią kamienie Wenecji. Gdańsk, 1999, s. 97. 8 Jean Delumeau. Cywilizacja Odrodzenia. Warszawa, 1987, s. 236. 9j.Delum eau.Op.cit.,s.235. 10 Zbigniew Herbert. Barbarzyńca w ogrodzie. Lublin, 1991, s. 59. 11G. E. Kidder Smith. Italy Builds. London, 1955, s. 48. 12 Jean d' Ormesson. Dogana di Marę. Warszawa, 1998, s. 22.

“Nasze widzenie świata uwarunkowane jest przez miejsce, jakie zajmujemy w czasie i przestrzeni, a nie przez naszą osobowość, jak chcielibyśmy wierzyć." "...każda interpretacja rzeczywistości jest właściwa dla jednego tylko punktu obserwa­ cyjnego. Dwa kroki na zachód lub na wschód, a cały obraz się odmienia..." Lawrence DurrelP

13 Aluzja do książki: Arthur Korn. History Builds the Town. London, 1953. 14 Zygmunt Haupt. Szpica. Paryż, 1989, s. 91 -92. 15 Charles Jencks. Architektura postmodernistyczna. Warszawa, 1987, s. 160. 16 Określenia: dośrodkowość, odśrodkowość, autor omawia w cytowanej wcześniej swojej książce "Żyć znaczy mieszkać". 17 Por. Jamie James. Muzyka sfer. Kraków, 1996, s. 51.

Istnieje przestrzeń obiektywna. Dla każdego ta sama - ma określone granice, łatwo ją zdefiniować i mieć do niej porównywalny stosunek. Nazy­ wana jest wsią, miastem, dzielnicą, osiedlem, placem, ulicą, raczej budyn­ kiem niż domem. Żyjemy jednak w przestrzeni subiektywnej, którą określić można jako miejsce i stronę - odpowiedni zakres miejsc i stron, wzajemnie powiązanych. Są to przestrzenie nieistniejące formalnie, dające się identy­ fikować tylko przez nas samych, o kształtach niejednoznacznych, znanych wyłącznie nam, zmiennych. Miejsce jest czymś statycznym. Jest pauzą w ruchu, jak to ujmuje Yi-Fu Tuan.2 Pojęcie strony wiąże się ze zmianą miejsca, z ruchem. Zauważa się różnicę między pojęciem strony i otoczenia; drugie jest koncentryczne, pierwsze - liniowe. Strona ma początek i koniec, otoczenie jest nieco inną jakością. Człowiek żyje na ogół w kilku miejscach, czasem równocześnie, niekiedy w sytuacjach po sobie następujących, związanych z mieszka­ niem, szkołą, pracą, czy domem sezonowym, z okazjonalnie odwiedza­ nymi miejscami, które lubimy. Zwykle ważność ich podlega hierarchizacji, wartość ich bywa rozmaita. Tak jest też ze stronami. Strony, podobnie jak miejsca - jedne lubimy bardziej, inne są nam mniej bliskie. Czas sprawia, że przywiązujemy się do nich i traktujemy je jak własne, na równi z miejscem. Znane są nam różne ich fragmenty i szczegóły; różnice wynikające ze zmienności pór dnia i pór roku, zoświetlenia, zzapachu.


“ Dokoła Combray były dwie strony przechadzek ... Jedna to ... Me’se’glise-la-Vineuse, którą nazywało się także “ stroną Swanna” ; druga - “ strona Guerm antes"... O ile było dość proste iść w stronę Me’se’glise, co innego było wybrać się w stronę Guermantes... Ojciec m ówił zawsze o stronie Me’se’glise jak o najpiękniejszej rów ninie... szło się prawie cały czas wzdłuż Vivonne ... wychodziliśmy z miasta drogą biegnącą wzdłuż białych sztachet parku... spotykał nas zapach tamtejszych bzów”3. Jak widać z tych kilku cytatów z Prousta, nieodłącznym czynnikiem towarzyszącym pojęciu strony jest droga "Forma zrodzona z czasu i przestrzeni stanowi istotną karierę kultury ...’droga’ ma dwa znaczenia. Po pierwsze, może oznaczać proces, w wyniku którego pewien przedmiot zmienia miejsce w przestrzeni; po drugie, szlak, trasę tego przemieszczania się (rzeczywistego lub potencjalnego)”4. Dzięki niej dokonuje się zmiana miejsca i zmienność strony, pokony­ wanie przestrzeni w czasie. Inaczej odbywa się to, kiedy to mamy do czy­ nienia z drogą (przestrzenią) nieznaną lub niepoznaną na dobre, inaczej - gdy jest nam znana i przyjazna, swoja. Kontakt z drogą nową - taką, której nie przemierzaliśmy jeszcze, ma w sobie cechy niepewności i zaskoczenia; nie sprzyja zamyśleniu, zastanawianiu się nad sprawami ani zwykłymi, codziennymi, ani rozważaniom filozoficznym. Jesteśmy zbyt zaabsorbo­ wani nowością, poznajemy spotkaną po raz pierwszy przestrzeń, nowe miejsca i nową stronę. Jeśli drogę tę już poznaliśmy i nasze fascynacje no­ wym opadły, pojawia się przyzwyczajenie i traktujemy ją jak coś własnego. Pokonując drogę po raz kolejny czujemy się pewni i bezpieczni, możemy spokojnie zająć się swymi myślami. Każdy ma swoje ulubione miejsca i swoje strony. Może dotyczyć to budynku, małego fragmentu jakiejś przestrzeni; placyku obudowanego domami, enklawy ulicznej, części parku czy wreszcie całego miasta, cho­ ciaż mówiąc: miasto, myślimy zwykle o pewnej jego części. Mówimy tu o przestrzeniach, które podobają się nam, bo uważamy je za ładne, albo wiążą się z ważnymi dla nas wydarzeniami, wspomnieniami, które “ ... jak plac Świętego Marka, wyrastając nagle na dziedzińcu pałacu, zalśnił na moment swą świetlistą, migotliwą potęgą, tak teraz, w ten

sam sposób, bibliotekę wypiera kolejno las, wybrzeże Balbec podczas przypływu, przestronna, podobna do akwarium jadalnia Grand Hotelu przesycona światłem zachodzącego słońca i wieczornego morza, i wre­ szcie Combray z jego dwiema ’stronami’ ...” 5

Kiedy w dzieciństwie w Warszawie wracałem codziennie ze szkoły znajdującej się przy ulicy Smolnej, dochodząc do Nowego Światu mogłem iść “ w stronę Krakowskiego” (Przedmieścia) - na prawo, lub “ w stronę Do­ mu” (mego mieszkania) - na lewo. Pierwsza droga była mi mało znana, ta­ jemnicza, nieodgadniona, atrakcyjna dzięki kościołom, pałacom, Zamkowi i Staremu Miastu. Strona domu jawiła mi się jako oczywista, bezpieczna, bo znajoma, ale powszednia. Zazdrościłem kolegom zdążającym w stronę Krakowskiego. Ze względu na czytelników pokoleń powojennych, głównie warszawia­ ków, warto zauważyć, jak na przykładzie dwóch tych stron można mó­ wić o zmianie pejzażu miejskiego w czasie. Strona Domu bardziej zmie­ niła po wojnie swój charakter, mimo że układ ulic, plan urbanistyczny nie uległy istotnym przekształceniom. Skręcając ze Smolnej w lewo nie widziało się już bardzo ważnego elementu zabudowy, który zniknął z narożnika Alei i Nowego Światu: restauracji “ Gastronomia” - opowia­ dali o niej rodzice, którzy przed wojną bywali tam na sobotnich dancin­ gach. Zniknęła wraz z całą nieparzystą pierzeją ulicy. Na przeciwległym rogu po przekątnej pozostał na szczęście dawny Bank Gospodarstwa Krajowego, znaczący budynek autorstwa architekta Rudolfa Świerczyńskiego. Całkiem inna jest już ulica Krucza, mimo niezmienionego przebiegu (chociaż poszerzona), podobnie jak i Marszałkowska, do której dochodziło się którąś z kolejnych przecznic obu ulic: Nowogro­ dzką, Żurawią, Wspólną, Hożą czy Wilczą. Pierwsza i ostatnia utrzyma­ ły w pewnym sensie swój charakter. Najmniej podobne do dawniej­ szych są Wspólna i Żurawia, zostały bowiem zupełnie zniszczone. Strona Krakowskiego pod względem urbanistycznym także zachowała swój image, jakkolwiek w nieco innym sensie. Architektura uległa wprawdzie zmianom, jednak bardziej kosmetycznym niż w ogólnych jej kształtach (zabytki), i w rezultacie klimat strony pozostał - chociaż bardziej w kategoriach intelektualnych (wiedzieć) niż wizualnych (widzieć).


Byt to czas dzieciństwa, wrażenia pierwszych lat szkolnych, pierwsze fascynacje miejscem i stroną, architekturą. Później przyszły inne, bardziej konkretne. Jednym z nich był kościół sióstr Wizytek. W latach 1945-1950, w czasach gdy Warszawa leżała jeszcze w gruzach, jaw ił mi się on jako swoista oaza. Mieszkałem wtedy przy Jasnej, koło placu Dąbrowskiego i do Krakowskiego Przedmieścia było blisko. Chodziło się Kredytową, obok ówczesnego mego liceum im. Mikołaja Reja, i dalej Traugutta, bądź skrótem przez podwórza z placu Dąbrowskiego, wyjściem na Mazowiecką. Charakterystyczny to przykład dla dużego miasta, gdzie obok zwykłej siatki ulic, którymi z zasady powszechnie się przemieszczamy, istniała inna, nałożona na plan druga siatka - przejść funkcjonujących nieofi­ cjalnie. Odegrała ważną rolę w latach okupacji niemieckiej, od roku 1939 aż do Powstania Warszawskiego. Dzięki połączeniom między podwórzami kamienic, często niekonwencjonalnymi przestrzeniami, można było skracać drogę, uciec przed goniącymi, zgubić ślad. Przej­ ścia takie miały szczególne znaczenie w czasie walk powstańczych. Można uważać to za interesujący przyczynek do rozważań na temat rozgraniczeń przestrzeni obiektywnych i subiektywnych. Kościoły na Krakowskim Przedmieściu zostały stosunkowo szybko odrestaurowane i można było wybierać miejsca niedzielnych mszy świę­ tych - Święty Krzyż, Karmelici, później nieco, dopiero po czerwcu 1949, także Święta Anna, uratowana po dramatycznej walce inżynierów z osuwa­ jącą się wraz z kościołem skarpą; dramat trwał dwa miesiące, mniej więcej od połowy kwietnia do ostatnich dni czerwca 1949 roku.6 Kościół sióstr Wizytek przyciągał mnie z kilku powodów: architekto­ nicznego, estetycznego - w szerszym rozumieniu tego pojęcia, a także oso­ bistego. Nieco odsunięty od głównego nurtu Krakowskiego Przedmieścia, jakby schowany, chociaż stanowił zamknięcie widokowe dla ulicy Króle­ wskiej, stwarzał wrażenie miejsca intymnego, wyciszonego: hałas uliczny w tej części Warszawy nie był wtedy zbyt nasilony. Dziś jest tu wprawdzie ruchliwie, ale dzięki specyficznemu usytuowaniu kościół nadal zachował dystans do Traktu Królewskiego. Jednym z najsympatyczniejszych miejsc w tym rejonie Krakowskiego jest wciąż zaułek po prawej stronie fasady kościoła, z fragmentem zabudo­ wań klasztornych, zwieńczonych sygnaturką. Niegdyś świątynia odgro­ dzona była od przyulicznego placyku, co widać na obrazie Belotta (Canalet-

ta) z roku 1780, na wzór wielu kościołów grodzonych pełnym murem lub chociażby pachołkami z łańcuchem. W prawym narożniku za czasów Be­ lotta do korpusu kościoła dobudowane były drewniane szopy; placyk słu­ żył jako targ zbożowy;7 być może i teraz mógłby on dodać kolorytu temu fragmentowi miasta. Wolę jednak swoisty nastrój i spokój - tak rzadki w nerwowym życiu stolicy. Wizytki, ukończone w 1763 roku, należą do grupy polskich kościołów późnobarokowych, o lekko wertykalnym charakterze - o ile barok można odbierać jako wertykalny - o dwukondygnacyjnym rytmie kolumn. Porów­ nywany był często z wileńskim Świętym Janem, jednak fasada warsza­ wskiego kościoła wydawała mi się (już później, oczywiście) bardziej ele­ gancka,6 bardziej konsekwentna w kompozycji. Wileńska świątynia ma cztery podziały poziome, w tym partię wysokiego cokołu boniowanego, przez co zda się być bardziej przysadzista i mniej delikatna niż dom panien Wizytek. Piękność warszawskiej fasady jest rzeczywiście unikatowa, i jak­ kolwiek znacznie bardziej od salonowej wytworności baroku i rokoka wolę mroczność świątyń ceglanych, romańskich czy gotyckich (kryteria te są również obecne w ocenie mojej kościoła współczesnego), nie sposób op­ rzeć się urokowi subtelnych rytmów Domu Bożego na Krakowskim. Powiedziałem już wiele o urokach bezpośredniego otoczenia obiektu i o fasadzie, jedynie ogólnie dostępnej elewacji kościelnej. Trzecim czynni­ kiem, z którym wiążę sympatię do tego miejsca, jest wnętrze. Jego roko­ kowe elementy, głównie ambona w kształcie dziobu łodzi z kotwicą i wize­ runek Stwórcy w górnej partii głównego ołtarza przykuwały moją uwagę i fascynowały.9 Ambona (a także inne fragmenty wnętrza), projektowana przez Jana Jerzego Plerscha, wydawała mi się szczególnie piękna; później jawiła mi się już jako znacznie bardziej banalna. Symbolikę jej można oce­ niać jako zbyt dosłowną - ale chyba na tym właśnie polegają różnice w od­ biorze sztuki wraz z upływem czasu; wiedzieć więcej znaczy reagować mniej spontanicznie. Salonowość wnętrz rokokowych, nawet kościelnych, stwarza, że spo­ sób zachowania się ludzi zwraca się w kierunku kategorii towarzyskich. W tamtych czasach Wizytki miały rzeczywiście renomę kościoła, do którego uczęszczało tzw. lepsze towarzystwo. Podczas Mszy Św. o 12c "ewangelia czytana była po francusku, z myślą o dyplomatach akredytowanych w Wa­ rszawie. Czytał ją ks. Roman Hoffman, "m ój" katecheta od Zamoyskiego z ulicy Smolnej, do której to szkoły uczęszczałem do Powstania w 1944.


Na sympatię moją do kościoła miał więc wpływ również pewnie i snobizm, a także więź ze szkołą (il. 140,141).

Odwiedzanie kościoła sióstr Wizytek i trzech innych świątyń Krako­ wskiego Przedmieścia było początkiem dłuższego zwiedzania grobów w Wielkim Tygodniu. Szło się od Nowego Światu w kierunku Starego Mia­ sta; pamiętam te wyprawy wraz z rodzicami w czasach okupacji, zwłaszcza w pamiętnym roku 1943, gdy obok paliło się Getto. Może to dziwić, że jako jedenastolatek zapamiętałem dość dobrze w i­ dok placu Krasińskich w Wielki Czwartek 17 kwietnia, ze słynną karu­ zelą, na trasie odwiedzanych Grobów w kościołach Krakowskiego i Starówki. Opodal wesołego miasteczka ciągnął się mur getta, za któ­ rym właśnie rozpoczęło się powstanie. Na przypomnienie tego obrazu jakże znaczący wpływ miał wiersz Czesława Miłosza, uwypuklony w książce Jana Błońskiego “ Biedni Polacy patrzą na Getto” . ... "Czasem wiatr z domów płonących /Przynosił czarne latawce, /Łapali skrawki w powietrzu /Jadący na karuzeli. /Rozwiewał suknie dziewczynom /Wiatr od tych domów płonących,/Śmiały się tłum y wesołe...” 10

il. 1 4 0 . K o ś ció ł ss. W izytek, W arszaw a, fra g m e n ty fasady

W dzisiejszym obrazie tego fragmentu miasta zabrakło śladu tamtego wydarzenia. Może tak jest lepiej, nie mamy szczęścia do pomników. Dzięki więc Miłoszowi za jego pomnik. Później, po roku pięćdziesiątym, wiele się w Polsce i w Warszawie - również w moim życiu - zmieniło. Spacery wielkotygodniowe straciły już tę wartość z różnych względów. A dziś? Wstępuję czasami do Wizytek, za­ wsze z przyjemnością. Liczne świątynie warszawskie w ostatnich dwóch dekadach, a zwłaszcza w latach osiemdziesiątych mijającego stulecia wią­ zane były z różnymi wydarzeniami religijno-politycznymi. “ M ój” kościół pozostał jakby z boku, w cieniu wydarzeń, w spokoju pasującym do miej­ sca, zawsze elegancki. Tym bardziej wciąż go lubię.

Mój Paryż.11 To oklepane, banał, brzmi nieoryginalnie. Ileż to razy eks­ ploatowano zaimek mój w podobnych ujęciach. Tu jednak jest on niejako usprawiedliwiony. W mało którym mieście można rzeczywiście czuć się jak u siebie, czuć się sobą, pomyśleć: to jest moje miejsce. W gruncie rze­ czy w Paryżu bywa się obcym w znacznie mniejszym stopniu niż w wielu innych miejscach, nawet we własnym kraju, czy to w zuniformizowanych “ międzyprzestrzeniach” modernistycznych osiedli, czy w rozłażącej się tkance powstającej spontanicznie brzydkiej, jednorodzinnej zabudowy il. 1 4 1 . K o ś ció ł s s. W izytek, W arszawa, w nętrze z am boną, z o d b i­ ciem u lic y w szybie w ejścia


mieszkaniowej. Z drugiej strony wiemy, że atrakcyjna i ładna (od słowa (ad) przestrzeń zwykle nie wystarcza, abyśmy czuli się w pełni swojsko. Liczy się także rodzimy język, chociaż niestety zbyt często, coraz częściej, brzmi on bardziej obco niż powiedzmy, w tym przypadku, francuski. Jak można sądzić, dobre samopoczucie w kontaktach z tym miastem wynika z pewnej jego osobliwości: wchłania ono każdego i, bardziej niż gdzie indziej, każdy w tym mieście coś z siebie zostawia i coś od niego otrzymuje. Czy można czulej pisać o Paryżu niż dwaj Amerykanie: Heming­ way i Henry Miller, bardziej przekonująco śpiewać w jego języku niż Brel Flamand i Aznavour - Ormianin. Czy jest wreszcie drugie takie miasto, któ­ re przygarnęło tylu twórców i uczonych, sprzyjało mariażowi z człowie­ kiem, wzajemnemu dawaniu i braniu. Czyż nie byli bardziej paryscy od sa­ mych paryżan przybysze rumuńscy, żydowscy, polscy czy holenderscy-lonesco, Cioran, Skłodowska, Tansman, van Gogh czy Chagall:

rości pałacu-muzeum odbijają się w szklanym ostrosłupie i tak tradycja zespala się z nowoczesnością. Obie budowle - i Luk, i Piramida mówią; jesteśmy sobą i dziełem cudzoziemskich twórców, ale też częścią Paryża (ii. 142,143). Nawet nieco dziwna zwykle, gdzie indziej kolorowa archi­ tektura Franka Gehry’ego, zachowując odrębność, pokornie podporząd­ kowuje się szaremu kolorytowi miasta.

“ Francuska poezja tego stulecia jest różnorodna ... Faktem bowiem jest, że wielu najoryginalniejszych... poetów albo urodziło się w innych krajach, albo spędziło znaczną część życia za granicą... jedyną rzeczą, którą można stwierdzić, że... wszyscy oni mówią po francusku” 12. Paryż jest szary. Powszechnie szarość ocenia się negatywnie: szary jest tłum, szarość życia to najbardziej pejoratywne określenie zbiorowości, świadcząca o beznadziei. Jest jednak też szarość wykwintna, miła, niemal barwna - różne jej odmiany: od ciepłej, żółtawej, poprzez szare zieloności, od niebieskoszarych i szaroliliowych, do szlachetnej szarości stali. W roku 1940, w swojej książce “Ciche dni w Clichy” Miller pisał: ” ... an­ gielskie słowo ’szarość’ niewiele ma wspólnego z francuskim ,gris’, którego dźwięk otwiera przed Francuzem cały świat myśli i uczuć... W Paryżu skala jej odcieni jest zapewne nieskończona” 12. Jego wyobrażenie o szarości miasta byłoby jeszcze pełniejsze, gdyby mógł być świadkiem eksplozji architektury paryskiej, honorującej w 1989 roku dwustulecie Rewolucji. Dwa spośród najnowszych i najpiękniejszych, najbardziej znaczących obiektów architektonicznych są dziełem nie-Francuzów - Duńczyka von Spreckelsena i Pei'a - Amerykanina pochodzenia chińskiego. Wielki Luk otwiera nam Paryż, jest jakby triumfalną bramą, od której dzisiaj zaczyna się Oś z nanizanym nań Luwrem z wkomponowaną w niego Piramidą; sza­

il. 1 4 3 . W ielki Ł u k, Paryż, arch. 1 .0 . v o n Spreckelsen


Jako inna szarość jawi się Instytut Arabski Nouvela, z tradycyjnym islamskim charakterem decorum, jako jeszcze inna - biblioteka Perraulta, gdzie cztery modernistyczne wieże grają światłem i kolorem zmiennej aury lle-de-France, wreszcie jako znowu inna - muzyczna architektura Portzamparca.14 Dwaj pierwsi są bardziej klasyczni, uporządkowani, grzeczni, trzeci dyskretnie kokietuje formą i kolorem. A przecież znacznie wcześniej, bo przed pół wiekiem, obcy Le Corbu­ sier, rodem z kraju zegarków i czekolady, szarością swej architektury na­ znaczył nieustannie odwiedzane przez architektów całego świata miejsca XIV i XVI dzielnicy, a także Poissy, znajdujące się w kręgu oddziaływania miasta. Villa Savoye i Villa la Roche, odnowione, po latach wciąż emanują swym pięknem. Zabrzmi to jak paradoks: szary Paryż jest kolorowy. Kolorowy błękitem nieba odbijającego się w szkle architektury, barwny głęboką zielenią Sek­ wany, żółtawą zielonością kory platanów, zmiennym listowiem parków - Monceau, Ogrodu Luksemburskiego, cmentarzy Pe’re Lachaise i Montmartre’u, wreszcie barwami gazonów sprzed Hotel de Ville'u, gdzie nieda­ wno jeszcze honory domu pełnił obecny prezydent, ówczesny mer Paryża, Jaques Chirac. Intensywny kolor Paryża to dekoracje zmieniające się z dnia na dzień, z chwili na chwilę: targi kwiatowe, warzywne, owocowe, przedpołudniowy handel w wąskich uliczkach Dzielnicy Łacińskiej, oka­ zjonalnie w zawsze tym sa­ mym czasie końca listopa­ da pojawiające się sterty pudeł z młodym Beaujolais Village, liczni muzykanci ofiarowujący nam za grosze Bacha i jazz, współczesny rock, także piosenki Edith Piaf, Treneta czy Juliette Greco. To wreszcie barwny tłum, nie tak monotonny jak ten, do którego przyzwy­ czailiśmy się przez lata szarzyzny (nie - szarości) w naszych miastach. (il. 144-146)

i l . 1 4 4 . B u lw a ry Sekwany

il. 1 4 6 . C hasydzi - k o lo ry t odrę b n o ści dz ie ln icy M a ra is, Paryż


W Paryżu budynki, tak jak i ludzie, łatwiej wtapiają się w miasto i szyb­ ciej są akceptowane, gdy się je już doceni. Wojna o Wieżę w tym mieście nie trwała długo, z przedmiotu oburzenia dzieło Eiffela stało się symbolem współczesnej Lutecji. “ Rafineria” w miejscu dawnych Hal, autorstwa Rogersa i Pianais (Anglik i Włoch!) też szybko się zaadaptowała. Tu, jak i wszę­ dzie, także działają emocje, lecz w gruncie rzeczy paryżanami rządzi inte­ lekt. Jest inaczej niż w Polsce, gdzie w myśleniu o architekturze decyduje zbyt często emocjonalnie traktowana ideologia i polityka. Warszawiacy nie mogli pogodzić się z cerkwią na placu Saskim (obecnie: Piłsudskiego), bo dla nich był to relikt zaborów: wciąż przeszkadza im Pałac Kultury. I wcale nie dlatego, że zajmuje najcenniejszy grunt w stolicy czy że po prostu jest brzydki, nie dlatego, że był obcym elementem z urbanistycznego punktu widzenia, lecz ze względu na to, że został nam narzucony przez obcych. Gdyby teraz zbudowano w Warszawie Świątynię Opatrzności według przedwojennego projektu Pniewskiego byłaby akceptowana, mimo że przy­ pominałaby rosyjskie pałace socrealizmu. Druga wojna światowa obeszła się z Paryżem, na szczęście, łagodnie. Francuzi nie chcieli “umierać za Gdańsk"16 i po raz drugi w historii uznali, że “ Paryż wart jest mszy” 1?. Paryż fin de siecle’u, a więc już po przebudo­ wie przez Haussmanna (jak chcą niektórzy - stworzony z prochów19), uznany został zasłużenie za stolicę świata. W naszym stuleciu musiał od­ dać tę palmę Londynowi: po drugiej wojnie przejął ją Nowy Jork. Nie ma jednak powodów do zmartwienia. Zmiany ostatnich lat, może nie tak grun­ towne jak za Haussmanna, a raczej kosmetyczne, przecież potwierdziły, że miejsce to, w zmieniającym się świecie, wciąż jest “ świętem ruchomym” -jak pisał do przyjaciela Hemingway: “Jeżeli miałeś szczęście mieszkać w Paryżu... pójdzie on za tobą... do­ kądkolwiek się udasz"19.

Nowy Jork i Cranbrook20. o pierwszym wie się dużo, nawet wtedy, gdy wyobrażenia o nim dalekie są od rzeczywistości. Drugie miejsce, jak są­ dzić, nie jest znane powszechnie. Dane było mi je poznać, nikłe są jednak nadzieje na zetknięcie się z nim ponowne. Dominuje w Cranbrook, usytuo­ wany w wielkim parku, zespół szkół różnych stopni, ze szczególnie znaczą­ cą Akademią Sztuki (Art Academy) z Muzeum i Biblioteką. Znalazły się tu

jeszcze inne obiekty użyteczności publicznej oraz, choć w niewielkiej licz­ bie, również domy mieszkalne. Podstawę zabudowy - budynki związane z edukacją i kulturą - zrealizowano między latami dwudziestymi i czter­ dziestymi odchodzącego stulecia. Akademia i Muzeum są miejsca tego ukoronowaniem. Nowy Jork jest miastem świata numer jeden. Po drugiej wojnie świa­ towej - co zauważono już wcześniej - uzyskało status kulturalnej stolicy, po Paryżu i Londynie. Jest więc dziś miastem - symbolem, choć nie jest prze­ cież największe pod względem zajmowanego terytorium, czy ze względu na liczbę zamieszkujących je ludzi. Miastem osobliwym, bo chociaż amery­ kańskim, to jednak tyglem wszelkich ras i narodowości, powiązanych róż­ norakimi nićm i z najodleglejszymi zakamarkami globu. Jest miastem bar­ dzo europejskim, budowanym od podstaw przez Holendrów i Irlandczy­ ków, Włochów i Słowian, również Żydów, przybyłych z najróżniejszych za­ kątków Starego Świata. I jakkolwiek Harlem jest dziś miastem w mieście - omijanym zresztą przez białych - Murzyni, również Portorykańczycy i Chińczycy przybywali później - Nowy Jork, a raczej Manhattan, to kawał Europy. Jego klimaty od angielskiej Chelsea, po włoską Little Italy i żydo­ wską dzielnicę z białostocką synagogą sprawiają, że można w nim czuć się jak w europejskim domu. W jego naśladowaniu, w "... imitacjach wyraża się ... ame­ rykańska nostalgia Europy, pełne zachwytu uwielbienie imigrantów, z małych miasteczek wschodniej i środkowej Europy, z prowincji cywilizowanego świata, dla wspa­ niałych katedr i pałaców, uwiel­ bienie przepychu traktowanego jako przejaw społecznego statu­ su, prestiżu, wyższej kultury. No­ w y Jork budowano na wzór i po­ dobieństwo Paryżów, Rzymów, Lodzi i Berdyczowa. Wznoszono dziwaczne domy - pałace, m onu­ mentalne grobowce, ... katedry handlu.”2i (il. 147-150).

i l . 1 4 7 . B roadw ay i F ifth A venue, F la tiro n B u ild in g , M a n h a tta n , N o w y J o rk

197


il. 1 5 0 . Ś w ia t jazzu, Piąta Aleja, M a nhattan, N ow y J o rk

Nowojorski Central Park porównywany jest z londyńskim Hyde Par­ kiem i rzeczywiście go przypomina, Financial District ma niewątpliwego antenata w londyńskim City. Bary na Manhattanie bliższe są londyńskim pubom niż odpowiednim miejscom na trasach highwayów amerykańskie­ go interioru, W urbanistycznym planie Nowego Jorku, mimo całkiem od­ rębnych przesłanek ekonomicznych i przestrzennych czasu jego powsta­ wania (1809-1811), czuje się ducha europejskiego. Cranbrook Educational Community w miejscowości Bloomfield Hills pod Detroit w stanie Michigan to ogromny park, jakby ujarzmiony, wzięty w karby dziki kraj Wielkich Jezior Huronu, Górnego, Erie, Ontario. Obietni­ cą ich są miniaturowe oczka wodne, z których Kingswood Lake stanowi środek wielkiego trawnika żłobionego nitkami strumieni i potoków. Żywe są tu indiańskie imiona Huronów i Mohikanów z książek wielkiej literatury Jamesa Fenimore Coopera czy też tej mniej ambitnej - Karola Maya, cza­ sów walki Amerykanów o niepodległość, białych przeciw białym, choć walka białych z czerwonymi już się była rozpoczęła. Cranbrook to osobliwość, także ciekawostka dla architektów. Miejsce to uznać można za apogeum twórczości Eliela Saarinena. Skupiło się tu kil­ ka znaczących jego dzieł powstałych między rokiem 1925 a 1950 - to jest


rokiem jego śmierci. Jest przeglądem drugiej, amerykańskiej części doko­ nań fińskiego mistrza. W szkołach Cranbrook i Kingswood pobrzmiewają jeszcze echa okresu pierwszego, fińskiego, ze wspaniałym dworcem hel­ sińskim (1908 - 1916), charakterystycznym dla Narodowego Romanty­ zmu, Akademia i Muzeum to już w pełni modernizm schyłku lat trzydzie­ stych, w swym ascetyzmie jakże skandynawski, bliższy zresztą Gunnarowi Asplundowi niż rodakowi twórcy, Alvarowi Aalto. Swoistą perełką jest Dom Saarinena, zaprojektowany przez niego w najdrobniejszych szczegó­ łach aż po najdrobniejszy sprzęt i meble. Mało kiedy architekt potrafi sam dla siebie stworzyć architekturę tak spójną z jego twórczą ideologią. Nie­ zwykle trafnym uzupełnieniem dokonań Fina jest spuścizna jego przy­ jaciela Szweda, rzeźbiarza Carla Millesa. Rzeźby jego są w Cranbrook wszechobecne i wraz z architekturą cudownie wkomponowują się w kraj­ obraz (il. 151-154). TT

i l . 1 5 2 . C ra n b ro o k, M u zeum , p rześw it z w e jś c ie m g łó w n ym

i l . 1 5 1 . C ranbrook, szkoła śre dnia

i l . 1 5 3 . C ra n b ro o k, m u zeum , rzeźby M ille s a


Założenie parkowe Cranbrook zajmuje teren o kształcie zbliżonym do kwa­ dratu, mającego około 400 hektarów, czyli mniej więcej tyle, co Central Park. Mówiąc o podobieństwach tych dwóch miejsc, mamy na uwadze także ich homogeniczność. Przy różnorodności klimatów, charakteru poszcze­ gólnych dzielnic, biedy i bogactwa, chaosu i porządku Manhattan jest nie­ zwykle spoisty i jednorodny. Przyczynia się do tego niewątpliwie idea urba­ nistyczna. Prostokątna siatka ulic porządkuje miasto; chociaż idąc którą­ kolwiek avenue co chwila przekraczamy kanion kolejnej street (co około 100 metrów), nie odczuwamy jednostajności. Różnorodność zamknięć ulic, zmienność wysokości budynków, a także rozmaitość tkanki archite­ ktonicznej sprawia, że nie czujemy się znużeni. Warto też dodać, że w sto­ sunku do znanych miast, z zasady poziomych - Manhattan jest pionowy.

il. 1 5 4 . C ranbrook, łazienka w d o m u Eliela Saarinena

Nowy Jork i Cranbrook, cóż może łączyć dwa te fenomeny? Pozornie nic, są to dwa mikroświaty: ruchu i zastoju, hałasu i ciszy, zagrożenia i bez­ pieczeństwa. Tak jak w muzyce, jawią się jako fortissimo i pianissimo. Sa­ me kontrasty. A jednak występuje tu wiele cech wspólnych, zwłaszcza gdy spojrzeć na problem w kontekście zjawiska, jakim są Stany Zjednoczone. W kraju tym zwraca uwagę przede wszystkim skala. Warto w tym miej­ scu przypomnieć znane powszechnie prawdy o tym, że poza Atlantykiem operowanie przestrzenią odbywa się, w porównaniu z Europą, jakby w in­ nym wymiarze. Na kilkakrotne pytania o odległości w kilometrach / milach nie potrafiono odpowiedzieć mi wprost, wstawiając w ich miejsce pojęcie czasu przejazdu samochodem. Jednocześnie sugestie moje pokonania ja­ kiegoś dystansu pieszo, dla mnie oczywiste, natrafiały na opór i kwitowane były jako nierealne. Nowy Jork, a ściślej Manhattan traktowany w katego­ riach śródmieścia jest gigantyczny i odbiega rozmiarami od miast Europy Zachodniej; wielkości w planie 21 na 5 kilometrów, z proporcjonalnie du­ żym Central Parkiem zajmującym powierzchnię o wymiarach około 4 na 1 kilometr. Najwyższy obiekt, World Trade Center (443 m), przebił w 1973 roku najbardziej charakterystyczne giganty Wielkiego Jabłka,22 takie jak Chrysler Building z 1930 (314 m ) i Empire State Building z 1931 (383 m).

“ Wyobraźcie sobie, że ich miasto stało, zupełnie wyprostowane. New York to jest stojące miasto. Widzieliśmy już miasta, do licha, i w doda­ tku piękne... Ale u n as... miasta leżą, na brzegu morza czy nad rzeka­ mi, kładą się na krajobrazie ...” 23 (il. 155,156). Czyni to niewątpliwie zdominowanie tkanki miejskiej przez element wertykalny, choć nie tylko: obraz wznoszenia się centrów współczesnych miast jest powszechny. Chodzi tu także o kontekst przestrzenny; wrażenie takie czyni zacieśnienie zabudowy na ograniczonym terenie, w widłach rzek-East River i Hudsonu.

il. 1 5 5 . M a nhattan - m ia s to stojące - w id o k z ta ra su na dachu Trade W o rld Centre


il. 156. ... i z nad rzeki Hudson

W Cranbrook, w świecie całkiem innej przestrzeni, także zauważamy jednorodność, choć funkcjonującą na diametralnie odrębnych zasadach. Jest ona spowodowana konsekwentnym przenikaniem się dwóch sub­ stancji, jakimi są zieleń i określonego charakteru architektura. Jak na ży­ jący w pełni park, w którym ludzie nie tylko odpoczywają i bawią się, lecz stale mieszkają i się uczą, jak na park powszechnie dostępny, (choć kon­ trolowany - jak większość miejskich parków), konsekwencja raz przyjętej zasady kompozycyjnej jest zastanawiająca i godna podziwu. W koegzy­ stencji krajobrazu swobodnego wielkiej łąki jezior i potoków ze zgeometryzowanymi formami basenów i fontann, gazonów kwiatowych i krzewów ujętych w szpalery, także we współżyciu ludzi i zwierząt (bobry na swo­ bodzie!), jednorodność w wielości widoczna jest tu w sposób szczególny. Łączy te miejsca także wspólnota tradycji, europejskość. I chociaż sami Amerykanie traktują Nowy Jork jako najmniej amerykańskie miasto kontynentu, przez nas uważany jest on za symbol i kwintesencję Stanów Zjednoczonych Ameryki. Jest nam bliskie, można go postrzegać niejako przyczółek Europy na drugiej półkuli, wszak dzieli nas “tylko” Atlantyk. Miejscem nam bliskim może być dzięki Saarinenowi także Cranbrook.

Milówka to nazwa miejscowości. Dla mnie nazwa ta oznacza miejsce własne, wybrane, choć geograficznie będące częścią tegoż miasteczka. W mojej rodzinie mówi się: jedziemy do Milówki, byliśmy w Milówce, co nie znaczy, że dzieje się to w związku z miejscowością. Chodzi o miejsce wła­ sne, pojęcie to ma z gruntu inne znaczenie, rozumiane tylko przez wtaje­ mniczonych. Żywiecczyzna. Południowy stok Prusowa. Las świerkowy, przetykany brzozą, niekiedy bukiem, także jarzębiną, modrzewiem, krzewami jeżyn. Łąki, uprawy, wtulone w ziemię domostwa. Na wysokości 800 metrów n.p.m. mały przysiółek o trzech gospodarstwach. Ale cóż to za gospodar­ stwa! To nie przestronne dwutraktowe domy, jak w sąsiedzkim Beskidzie Śląskim, w niedalekiej Istebnej lub Koniakowie. Biedna od wieków zabudo­ wa, o niskim standardzie przestrzeni i takimż standardzie życia, tereny up­ raw rozrzucone po okolicznych pochyłościach, zwanych tu grapami. Przedmiotem zainteresowania jest działka mieszcząca trzy budynki: chałupę o wymiarach 12 x 5,5 m w planie, składającą się z sieni i dwóch izb, piwniczkę kamienną, sklepioną, zagłębioną w stoku, z dachem od pół­ nocy dotykającym skarpy oraz obórkę wielkości 4 x 4 m. Na początku - całość zrujnowana, waląca się, jedynie jedna izba chałupy nadająca się do adaptacji. Przyległy teren, o nachyleniu 30 stopni do słońca, mieści ogró­ dek kwiatowy, a także kawałek łąki przed domem. Stąd urzeka widok na graniczne pasmo Wielkiej Raczy. Główna to przyczyna zamysłu związania się z tym miejscem. Nie dojeżdża się tu autem, trzeba je zostawić w dolinie i wspinać się przez 30 do 45 minut, w zależności od kondycji, wnosząc ze sobą, tak jak miejscowi, wszystko - od Chleba po dające się udźwignąć ciężary. Te więk­ sze wwoziło się tradycyjnie furmanką, obecnie coraz częściej terenówką. I nie wchodzi się tu nigdy, ot, tak sobie, bez obciążenia. Przyroda jednak, dzięki swej urodzie, odwzajemnia trud wejścia, które zresztą samo w sobie jest przyjemnością. Znają to uczucie autentyczni turyści, którzy w górach bez plecaka czują się nieswojo. Życie ma tu inny wymiar. Przez wiele lat realizowano zamierzenie, a budowa wciąż trwa, zawsze bowiem w dom u sezonowym jest wiele do zro­ bienia. Założono, że dom będzie budowany w zasadzie tylko środkami rodziny i to niekoniecznie ze względu na ograniczoność środków material-

205


nych. Po prostu budowanie miało być i jest nadal istotą tego miejsca: scala rodzinę i jest sensem samym w sobie, lekarstwem na niedomagania fizy­ czne i psychiczne, podobnie, jak i trud wejścia. Wszystko to nie wynika z bezwzględnej konieczności i dlatego jest przyjemnością - na pewno wię­ kszą niż w przypadku korzystania z usług fachowców. Celem stworzenia tego miejsca były więc czynniki: w idok na góry, ucieczka od uciążliwości cywilizacyjnych i inny niż normalny rytm życia. One to są przestrzeni tej kwintesencją. Jak przyjęto na wstępie, nieodłą­ czną częścią miejsca jest pojęcie strony, a z nią wiąże się pojęcie drogi. Je­ dno i drugie jest w tym przypadku swoiste: składa się z dwóch wartości. Pierwsza to dojazd samochodem - nosi cechy stereotypu, druga - wejście na górę - jest osobliwa, jest z miejscem nierozerwalnie związana, stanowi jego sens (il. 157).

*

*

*

Jest jeszcze kilka miejsc i stron, w rozmaitym stopniu mi bliskich, subiektywnych. Nie sposób je wszystkie opisać, każde z nich jest odrębne, niepowtarzalne. Każde związane jest z innym czasem. Znaczenie jednych trwa, innych przemija. Niegdyś fascynacje miejscem wiązały się ze Świd­ rem pod Warszawą, z Juratą i Jastarnią na Helu, trw a sympatia do Kazi­ mierza nad Wisłą, określonych partii Tatr, do Gdyni jako miasta, rynku w Sandomierzu, wielu miejsc w Krakowie: placu Mariackiego, ulicy św. Anny, odcinka Plant przy Straszewskiego, ulicy Studenckiej. Wciąż ciągnie mnie do Wenecji, ale czyż można, czy wypada pisać o Wenecji po Mura­ towie24, Mannie25, Prouście, Karpińskim25, Bieńkowskiej27 i wielu, wielu innych, a zwłaszcza po wielokrotnym czytaniu "Znaku wodnego” Josifa Brodskiego: "Miłość jest uczuciem bezinteresownym, jednokierunkową ulicą ... można w ogóle kochać miasta, architekturę samą w sobie, muzykę, nieżyjących poetów ... M iłość jest bowiem czymś, co się dzieje po­ między odbiciem a od­ bitym przedmiotem. To właśnie w końcu spro­ wadza nas na powrót do tego miasta - tak, jak przypływ podnosi ku niemu Adriatyk...” 25 (il. 158).

W miejsce to, jak w żadne inne, wpisany jest ruch - dzięki nieodłącznej od niego drodze. Żyjemy, dopóki poruszamy się. To proste.

A jednocześnie są miej­ sca, często bardzo atrakcy­ jne, piękne, do których, nie mamy potrzeby powracać.

il. 1 5 8 . W enecja, Canal Grande z ko śc io łe m S anta M aria della Salute


W rozróżnieniu pojęć przestrzeni obiektywnej i subiektywnej istotny jest nasz fizyczny niejako związek z miejscem. W skrajnych przypadkach mamy do czynienia ze stanami zasiedziałości i ciągłego przemieszczania się; archetypów tych dwóch stanów szukać można sięgając daleko wstecz, do wzorców zachowań plemion osiadłych i koczowniczych, i ich różnego stosunku do przestrzeni. Jeszcze inny rodzaj postrzegania przestrzeni wy­ stępuje u ludzi, którzy zmuszeni byli opuścić swój kraj. Taki stosunek do miejsca, głównie do miasta, a ściślej: do jego fra­ gmentów, do syntezy miasta zapamiętanego, przymusowo opu­ szczonego, znajdujemy u emigrantów. Miejsca nabierają specjalnego znaczenia, obraz ich jest szczególnie subiektywny, osobisty, wyide­ alizowany, jak na przykład taki: “ Z wód wiślanych jak miraż wyrasta / Jak gdyby w nich zatopiony / Obraz tamtego miasta /.../ Kolumny Zygmunta sylwetka / Stare Miasto i pałac pod Blachą / Jak ze szkicu Canaletta."29 Z rozgraniczeniem otaczającej nas przestrzeni, tej subiektywnej i obie­ ktywnej, jest (może bywa) u architektów nieco inaczej niż u innych ludzi. Sądzić można, że zawód powoduje tu pewne deformacje, które wynikają ze znajomości realiów, z wyobraźni przestrzennej, także z faktu, że w różnych przypadkach możemy wyobrazić siebie w sytuacji projektanta. Profesja pomaga nam, ale jakże często także przeszkadza. Można, jak sądzę, zaob­ serwować, że dobrzy architekci nie umieją zaprojektowć dla siebie odpo­ wiednio dobrego mieszkania. Wynika to chyba ze zbytniego obiektywizmu profesjonalisty; on to (obiektywizm) często sprawia, że architektura jest nadto doskonała, lecz bezosobowa, zbyt “architektoniczna" (!). Im bar­ dziej oczekujemy od niej czegoś osobistego, subiektywnego, a dotyczy to przede wszystkim domu mieszkalnego, trochę dalej szkoły czy kościoła, tym bardziej przeszkadzać nam będzie architektoniczna dosłowność przez jej profesjonalną doskonałość. Bowiem w zawodzie architekta, niezależnie od dobrego warsztatu, niezmiernie ważny jest osobisty, wprost intymny kontakt z miejscem i z jego otoczeniem. Z miejscem i stroną.

Przypisy 1 Lawrence Durrell. Kwartet aleksandryjski. Clea. Warszawa, 1996, s. 402. 2 Yi-fuTuan. Przestrzeń i miejsce. Warszawa, 1987, s. 175. 3 Marcel Proust. W stronę Swanna. Warszawa, 1956, s. 177-178. 4 Anna Wieczorkiewicz. Wędrowcy fikcyjnych światów. Gdańsk, 1996, s. 111. 5 Samuel Beckett. Wierność przegranej. Kraków, 1999, s. 72. 6 Wydarzenie to opisane jest precyzyjnie w pracy: Józef Sigalin. Z archiwum ar­ chitekta. Warszawa, 1986, tom 1, s. 482-525. 7 Targ zbożowy widoczny jest na obrazie Bernarda Belotta (Canaletta) z roku 1780, por. Warszawa w wieku Oświecenia, pod redakcją A. Zahorskiego, Wrocław Warszawa, 1986, s. 255. 8 "Taka jest fasada... kościoła Wizytek, w której dynamiczne falowanie wklęsło-wypukłej ściany zakłócone zostało silnym podziałem pionowym...." Adam Miłobędzki. Zarys dziejów architektury w Polsce. Warszawa, 1963, s. 172. 9 “... wspaniały, efektowny ołtarz... z "glorią" u szczytu"... Tadeusz Dobrowolski. Sztuka polska. Kraków 1974, s. 472 oraz"... z połowy XVIII wieku pochodzi wy­ konana przez Plercha dekoracja ołtarza głównego z motywem glorii Boga Ojca w kościele Wizytek... oraz ambona w kształcie łodzi z rozpostartym żaglem... Ma­ ria Kwiatkowska, w dziele zbiorowym: Warszawa w latach 1526-1795. Warsza­ wa, 1986, s. 515. 10 Jan Błoński. Biedni Polacy patrzą na Getto. Kraków, 1994, s. 9-29. 11 Niniejszy tekst został we fragmentach użyty w folderze wystawy fotograficznej na temat Paryża o tytule “Miejsca i strony; Mój Paryż", w Katowicach i Białym­ stoku, 1997. 12 Paul Auster. Czerwony notatnik. Noir sur Blanc, 1998, brak miejsca wydania, s. 56. 13 Henry Miller. Ciche dni w Clichy. Warszawa, 1996, s. 56. 14 Architekci: Jean Nouvel (1945-); Dominiqne Perrault (1 9 5 3 -); Christian de Portzamparc (1 9 4 4 -), Chodzi o Cite'de la musique w Park la Vilette, obiekt ukończony w 1994. 15 Centrum Georgesa Ddompidou, architekci: Reuzo Piano (1937- ), Richard Rogers (1933-). 16 Aluzja do słynnego już określenia, znanego także z literatury (m.in. Jean Paul Sartre, Drogi wolności) w związku z pacyfistycznymi reakcjami Francuzów w czasie poprzedzającym drugą wojnę światową. 17 Znane powiedzenie Henryka IV, hugenota, dotyczące zyskania korony za cenę przejścia na katolicyzm (panowanie 1589-1610). Dla architektury zasłużył się


szczególnie, gdyż ... "wymyślił plac Królewski, później nazwany placem Wogezów, Place des Vosges, najpiękniejszy w Europie kwadratowy podwórzec z francuskim ogrodem w środku, ani nie za dużym, ani nie za małym, z oknami we­ neckimi pawilonów, z podcieniami, ze stromizną dachów i przytulnym, swojskim ściśnięciem"... (Krzysztof Rutkowski. Paryskie pasaże, Gdańsk 1995, s. 1617). Por. rozdział "Przestrzeń stracona, przestrzeń zyskana". 18 K. Rutkowski. Op. cit., s. 33. 19 Ernest Hemingway. Ruchome święto. Warszawa, 1966, s. 5. 20Cranbrook jako zjawisko przestrzenne przedstawione zostało w książce „Design in America”, The Cranbrook Vision 1925-1950, Detroit, 1983, praca zbiorowa. 21 Maria Kornatowska. Nostalgia - modny przedmiot pożądania. W: Niedyskretny urok kiczu. Praca zbiorowa. Kraków, 1997, s. 165-166. 22 The Big Apple - symbol i logo Nowego Yorku. 23 Louis-Ferdinant Ce’line. Podróż do kresów nocy. Warszawa, 1990, s. 137. 24 Paweł Muratów. Obrazy Włoch. Gdańsk, 1988, s. 7-76. 25 Tomasz Mann. Śmierć w Wenecji, w: Nowele. Warszawa, 1956, s. 239-316. Tak­ że film L. Viscontiego o tym samym tytule, z 1971 roku 26 Wojciech Karpiński. Pamięć Włoch. Gdańsk, 1997, s. 730. 27 Ewa Bieńkowska. Co mówią kamienie Wenecji. Gdańsk, 1999. 28 Josif Brodski. Znak wodny. Kraków, 1993, s. 97. 29 W. Strzałkowski. Jak ze sztychu Canaletta. Powt. za: Wojciech Ligęza. Jerozoli­ ma i Babilon. Kraków, 1998, s. 85.

REFLEKSJE KOŃCOWE I PODZIĘKOWANIA

Pisanie tej książki trwało względnie krótko, jednak myśli w niej zawarte kiełkowały powoli, pojawiały się w różnych momentach, sięgają czasów, kiedy jeszcze nie uprawiałem zawodu. Trudno bowiem, myśląc o architek­ turze, jak już wielokrotnie usiłowałem dawać temu wyraz, widzieć ją tylko oczyma specjalisty. Wąskie, specjalistyczne, wygodne dla architektów za­ wodowe funkcjonowanie pozwala im sądzić, że kształtują przestrzeń, albo (lepiej) tworzą architekturę dla własnego zadowolenia i na pewno także dla pieniędzy. Zapominają oni często - i pozornie tylko jest to frazes - że archi­ tektura ma powstawać przede wszystkim po to, by służyła użytkowniko­ wi, czyli nam wszystkim. Jest regułą, że wydawnictwo czuwa nad poprawnością językową te­ kstu; oczywiste jest, że piszący książkę architekt nie musi być w pełni kom­ petentny w sprawach języka. W zakresie merytorycznym podobną rolę spełnia recenzja; przygotowuje ją właściwy pod względem formalnym specjalista. Z merytorycznego punktu widzenia bywa różnie; w przypadku architektury istnieje znaczny margines dowolności w wypowiadaniu się autora, a także - dowolności w opinii o jego pracy. Jest mi przyjemnie, że mogą podziękować recenzentom książki, Profe­ sorom Andrzejowi Kadłuczce i Jerzemu Witeczkowi, jak też i kilku moim Przyjaciołom, którzy przeczytali książkę w trakcie jej pisania - w całości lub we fragmentach - i wyrazili swe życzliwe opinie, niekoniecznie w pełni akceptujące. Każda z nich miała jakiś wpływ na dalsze losy mojej pracy. Szczególne podziękowania winien jestem Pani Jadwidze Żukowskiej, redaktorowi Wydawnictw Politechniki Białostockiej. Jej wiedza i zaanga­ żowanie bardzo mi pomogły w ostatniej fazie pracy nad książką. Pragnę też podziękować Pani Joasi Ziółkowskiej; jej praca nad składem komputero­ wym dała książce dużo, a mnie satysfakcję. Winien jestem także podziękowanie za ocenę negatywną książki (taka też była, szkoda, że nieżyczliwa). Myślę jednak, że na dobre wychodzą nam wszystkie oceny krytyczne i nieważne stają się przesłanki, czasem poza­ merytoryczne, którymi kierują się osoby wypowiadające swój osąd. Każda


opinia czyni nas bardziej krytycznymi w stosunku do siebie i do tego, co robimy. Na zakończenie dziękuję, jak zawsze w podobnych sytuacjach, mojej żonie Bożenie, dobremu duchowi wszystkich moich poczynań. Dzięki Niej, praca ta, jak wszystko, co robię, mogła powstać, mimo wspólnych kło­ potów i potrzeb, w miarę bezkonfliktowo. Książka dedykowana jest moim wnuczkom - ośmioletniej Martynie i półtorarocznej Julii. Być może któraś z nich zainteresuje się architekturą profesjonalnie (byłoby to czwarte po­ kolenie architektów w rodzinie). Życzyłbym sobie, by moje przemyślenia jakoś im się wżyciu przydały.

Tychy - Białystok 2000

LITERATURA

Adamczewska-Wejchert, Hanna; W ejchert, Kazimierz. Małe miasta. Warszawa, 1986. Adorno, Theodor W. Teoria estetyczna. Warszawa, 1994. Alessi, Alberto. The Dream Factory. Alessi since 1921. Milan, 1999. Alexander, Christopher'! inni. A Pattern Language. New York, 1977. d' Alfonso, Ernesto; Samms, Danilo. Historia architektury. Warszawa, 1997. Architektura krajobrazu. Praca zbiorowa. Kraków, 1981. Arendt, Hannah. Międzyczasem minionym aprzyszłym. Warszawa, 1994. Arendt, Hannah. The Human Condition. Chicago, 1958. Arnheim, Rudolf. Symbole w architekturze; w. Symbole i symbolika. Praca zbiorowa. Warszawa, 1991. Arnheim, Rudolf. Visual Thinking. Berkeley, Los Angeles, 1969. Arystoteles. Zachęta do filozofii. Warszawa, 1988. Awangarda polska 1918-1939. Wrocław, 1981. Banham, Reyner. Rewolucja w architekturze. Warszawa, 1979. Bańka, Augustyn. Architektura psychologicznej przestrzeni życia. Poznań, 1999. Barthes, Roland. Imperium znaku. Warszawa, 1999. Baudrillard, Jean. Ameryka. Warszawa, 1998. Benevolo, Leonardo. Miasto w dziejach Europy. Warszawa, 1995. Benjamin, W alter. Ulica jednokierunkowa. Warszawa, 1997. Berger, John. Opatrzeniu. Warszawa, 1999. Berkel, van, Ben; Bos, Caroline. Niepoprawni wizjonierzy, Warszawa,

2000 Bielecki, Czesław. Ciągłość w architekturze. "Architektura", nr 3-4,1978 Bielecki, Czesław. Gra w miasto. Warszawa, 1996. Biegański, Piotr. Architektura. Sztuka kształtowania przestrzeni. Warszawa, 1974. Bloomer, Kent C.; Moore, Charles W. Body, Memory, and Architecture. New Haven- London, 1977.

213


Bogucka, M aria; Samsonowicz, Henryk. Dzieje miast i mieszczaństwa w Polsce przedrozbiorowej. Wrocław, Warszawa, Kraków, Gdańsk, Lodź, 1986. Boehm, Aleksander. Architektura krajobrazu. Kraków, 1994. Broadbent, Geoffrey. Emerging Concepts in Urban Space Design. London, 1996. Broch, Hermann. Kilka uwag o kiczu i inne eseje. Warszawa, 1998. Brodski, Josif. Śpiew wahadła. "Zeszyty Literackie” nr 55,1996. Brodski, Josif. Znak wodny. Kraków, 1993. Bronowski, Jacob. Potęga wyobraźni. Warszawa, 1988. Caller, Jonathan. Teoria literatury. Warszawa, 1998. Calvino, Italo. Niewidzialne miasta. Warszawa, 1975. Cantacusino, Sherban, Re/architecture. Old Buildings/New Uses, London, 1989. Canter, David. The Psychology of Place. London, 1977. Carcopino, Jerome. Życie codzienne w Rzymie. Warszawa, 1960. Chwin, Stefan. Krótka historia pewnego żartu. Gdańsk, 1999. Ciołek, Gerard. Ogrody polskie. Warszawa, 1954. Ciołek, Gerard. Regionalizm w budownictwie wiejskim w Polsce. Kraków 1984. Conran, Terence. Nowoczesne wnętrza. Warszawa, 1999. Cook, Nicolas. Muzyka. Warszawa, 2000. Cullen, Gordon. The Concise Town Scape. London, 1981. Czerny, Władysław. Architektura zespołów osiedleńczych. Warszawa, 1972. Czerwiński, Marcin. Okiem przechodnia. Warszawa, 1977. Czerwiński, Marcin. Profile kultury. Warszawa, 1980. Czerwiński, Marcin. Przemiany obyczaju. Warszawa, 1972. Czerwiński, Marcin. Życie po miejsku. Warszawa, 1978. Dahlhaus, Carl; Eggebrecht, Heinz Heinrich. Co to jest muzyka? Warszawa, 1992. Davies, Norman. Europa. Warszawa, 1998. Delumeau, Jean. Cywilizacja odrodzenia. Warszawa, 1987. Design in America. The Cranbrook Vision 1925-1950. Praca zbiorowa, Detroit 1983. Dorfles, Gillo. Człowiekzwielokrotniony. Warszawa, 1973. Dubos, Rene. Pochwała różnorodności. Warszawa, 1986.

Duby, Georges. Czasy katedr. Warszawa, 1986. Eagleton, Terry. Iluzje postmodernizmu. Warszawa, 1998. Eco, Umberto. Nieobecna struktura. Warszawa, 1996. Eco, Umberto. Pejzaż semiotyczny. Warszawa 1972. Eksteins, Modris. Święto wiosny. Warszawa, 1996. Elementy analizy urbanistycznej. Praca zbiorowa. Kraków, 1998. Eliade, M ircea. Sacrum. Mit. Historia. Warszawa, 1993. Eliade, M ircea. Traktat o historii religii. Łódź, 1993. Fletcher, Banister. A History of Architecture. London, 1948. Frampton, Kenneth. Modern Architecture. London, 1990. Galsworthy, John. Saga rodu Forsytów. 1.1. Posiadacz. Warszawa, 1948. George, Pierre. Miasto. Warszawa, 1956. Giddens, Anthony. Socjologia. Zwięzłe, lecz krytyczne wprowadzenie. Poznań, 1998. Giedion, Siegfried. Przestrzeń, czas i architektura. Warszawa, 1968. Goessel, Peter; Leuthaeuser, Gabriele. Architecture in the Twentieth Century. Koeln, 1991. Gombrowicz, Witold. Dziennik I - III. Kraków, 1986. Graff, G erald. Mit przełomu postmodernistycznego] w: Nowa proza amerykańska. Warszawa, 1983. Hall, Edward T. Bezgłośny język. Warszawa, 1987. Hall, Edward T. Poza kulturą. Warszawa, 1984. Hall, Edward T. Ukryty wymiar. Warszawa, 1978. Hall, Edward T. Taniec życia. Warszawa, 1999. Heiddeger, M artin. Budować, mieszkać, myśleć. Warszawa, 1977. Herbert, Zbigniew. Barbarzyńca w ogrodzie. Lublin, 1991. Herbert, Zbigniew. Labirynt nad morzem. Warszawa, 2000. Hugo, Wiktor. Katedra Marii Panny w Paryżu. Warszawa, 1954. Ingarden, Roman. Książeczka o człowieku, Kraków, 1987. Ingarden, Roman. Studia z estetyki. Warszawa, 1966. James, Jam ie. Muzyka sfer. Kraków, 1996. Jeiicz, Antonina. Życie codzienne w średniowiecznym Krakowie. Warszawa, 1966. Jencks, Charles. Architektura postmodernistyczna. Warszawa, 1987. Jencks, Charles. Architektura późnego modernizmu. Warszawa, 1989. Jencks, Charles. Le Corbusier. Warszawa, 1982 Jencks, Charles. Ruch nowoczesny w architekturze. Warszawa, 1987.


Jodidio, Philip. Nowe formy. Architektura lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Warszawa, 1998. Karta ateńska. Warszawa, brak daty wydania (1956-58?). Kartezjusz (Rene' Descartes). Rozprawa o metodzie. Warszawa, 1980. Koch, W ilfried. Style w architekturze. Warszawa, 1996. Korn, Arthur. History Builds the Town. London, 1953. Krier, Leon. Houses, Palaces, Cities. London, 1984. Krier, Leon. The Reconstruction of the City. Brussels, 1978. Krier, Rob. Stadtraum in Theorie und Praxis. Stuttgart ,1975. Legeżyńska, Anna. Dom i poetyka bezdomności w liryce współczesnej. Warszawa, 1996. Lenartowicz, J. Krzysztof. Opsychologii architektury. Kraków, 1992. Leśniakowska, M aria. Co to jest architektura? Warszawa, 1996. Ligęza, Wojciech. Jerozolima i Babilon. Miasta poetów emigracyjnych. Kraków, 1998. Lynch, Kevin. Good City Form, Massachusetts-London, 1987. Lynch, Kevin, The Image of the City. Massachusetts London, 1960. M ajdecki, Longin. Historia ogrodów. Warszawa, 1981. Małachowicz, Edmund. Ochrona środowiska kulturowego. Warszawa, 1988. M alraux, Andre. Przemiana bogów. Warszawa, 1985. Martyn, Peter. “Miejskość a urbanistyka: mit contra rzeczywistość". Kwartalnik filmowy, nr 28. Warszawa, 1999. McDermott, Catherine. Designmuseum. 20 wiek Design. Sztuka projektowania. Lesko, 1999. M eiss, von, Pierre. Elements of Architecture from Form to Place. New York, 1986. Miasto w filmie. Kwartalnik Filmowy nr 28. Warszawa, 1999. Miłobędzki, Adam. Zarys dziejówarchitektury w Polsce. Warszawa, 1963. Moughtin, C. Urban Design: Street and Square. Oxford, 1995. Moles, Abraham. Kicz czyli sztuka szczęścia. Warszawa, 1978. Mumford, Levis. The City in History. New York, 1969. Naredi-Rainer, von, Paul. Architektur und Harmonie. Koeln, 1988. Naylor, G illian. Bauhaus. Warszawa, 1977. Niedyskretny urok kiczu. Praca zbiorowa. Kraków, 1997. Norberg-Schulz, Christian. Existence, Space, and Architecture. New York, 1971.

Norberg-Schulz, Christian. Ozamieszkiwaniu. “ Architektura" nr 5,1984 Norberg-Schulz, Christian. Znaczenie w architekturze Zachodu. Warszawa, 1999. Niemojewski, Lech. Siedem cudów świata. Warszawa, 1948. Niem ojewski, Lech. Uczniowie cieśli. Warszawa, 1948. Nuttgens, Patrick. Dzieje architektury. Warszawa, 1998. O polską architekturę socjalistyczną. Materiały z Krajowej Partyjnej Narady Architektów. Warszawa, 1950. Ortega y Gasset, Jose. Bunt mas. Warszawa, 1995. Ortega y Gasset, Jose. Dehumanizacja sztuki. Warszawa, 1996. Ostrowski, W acław. Świetna karta z dziejów planowania w Polsce. Warszawa, 1949. Ostrowski, W acław. Urbanistyka współczesna, Warszawa, 1975. Ostrowski, W acław. Zespołyzabytkowea urbanistyka. Warszawa, 1980. Paris en quatre temps.4 x Paryż. Warszawa, 1986. Pawłowski, Krzysztof. Circulades Languedociennes de Tan mille. Montpellier, 1992. Pevsner, Nicolaus. Historia architektury europejskiej. Warszawa, 1976. Pevsner, Nicolaus, Pionierzy współczesności. Warszawa, 1978. Pevsner, Nicolaus. The Sources of Modern Architecture and Design. London, 1968. Piper,John. Buildings and Prospects. London, 1948. Powers, Alan. Dom i książki. Warszawa, 2000. Praga - moja Praga. 'Zeszyty Literackie" nr 52,1995. Przestrzeń, filozofia i architektura. Praca zbiorowa. Poznań, 1999. Ragon, M ichel. Este’tic de Tarchitecture contemporaine. Neuchatel, 1968. Rasmussen, Steen E. Odczuwanie architektury. Warszawa, 1999. Rieger, Stefan. Glenn Gould czyli sztuka fugi. Gdańsk, 1997. Ritzer, George. Mcdonaldyzacja społeczeństwa. Warszawa, 1997. Rossi, Aldo. The Architecture of the City. Cambridge, 1994. Rothstein, Fritz. Schoene Plaetze. Leipzig, 1967. Rutkowski, Krzysztof. Paryskie pasaże. Gdańsk, 1995. Rutkowski, Krzysztof. Raptularz końca wieku. Gdańsk, 1997. Rybczyński, W itold. City Life. New York, 1996. Rybczyński, W itold. Dom. Krótka historia idei. Gdańsk, 1996. Rymaszewski, Bohdan. Oprzetrwanie dawnych miast. Warszawa, 1984.


Sanoff, Henry. Integrowanie programowania ewolucji i partycypacji w projektowaniu architektonicznym. Poznań, 1999. Saramowicz, Paweł. Film w architekturze (Tschumi, Koolhaas i Libeskind). Kwartalnik Filmowy 28. Warszawa, 1999. Sennett, Richard. Ciało i kamień. Warszawa, 1996. Sharp, Thomas. English Panorama. London, 1950. Sigalin, Józef. Z archiwum architekta. Warszawa, 1986. Słownik terminologiczny sztuk pięknych. Warszawa, 1969. Smart, Barry. Postmodernizm. Poznań, 1998. Smith, G. E. Kidder. Italy Buids. London, 1956. Smith, G. E. Kidder. Looking at Architecture. New York, 1990. Smith, G. E. Kidder. Sweden Builds. New York, 1957. Sołtysik, M aria. Gdynia miasto dwudziestolecia międzywojennego. Warszawa, 1993. Steiner, George. Rzeczywiste obecności. Gdańsk, 1997. Syrkus, Helena. Społeczne cele urbanizacji. Warszawa 1984. Syrkus, Helena. Ku idei osiedla społecznego 1925-1975. Warszawa, 1976. Szmidt, Bolesław. Ład przestrzeni. Warszawa, 1981. Tatarkiewicz, Władysław. Dzieje sześciu pojęć. Warszawa, 1982. Tatarkiewicz, Władysław. Historia estetyki. Warszawa, 1991 Tatarkiewicz, Władysław. Parerga. Warszawa, 1978. Tatarkiewicz, Władysław. Skupienie i marzenie,. Kraków, 1951. Tatarkiewicz, Władysław. Zapiski do autobiografii, w: T. I W. Tatarkiewi­ czowie, Wspomnienia. Warszawa, 1979. Ten wspaniały wrocławski modernizm. Materiały z konferencji Komisji Ar­ chitektury i Urbanistyki Wrocławskiego Oddz. P. A. U. Wrocław, 1991. Tłoczek, Ignacy. Polskie budownictwo drewniane. Wrocław, 1980. Toffler, Alvin. Trzecia fala. Warszawa, 1985. Toffler, Alvin i Heidi. Budowa nowej cywilizacji. Warszawa, 1999. Tołwiński, Tadeusz. Urbanistyka. Warszawa, 1963. Trachtenberg, Marvin. Hyman, Isabelle. Architecture from Prehistory to Post-modernism. New York, 1986. Tradycja i nowoczesność. Praca zbiorowa. Warszawa, 1984. Trancik, Roger. Finding Lost Space. New York, 1986. Trzeciak, Przemysław. Historia, psychika, architektura. Warszawa, 1988 Trzeciak, Przemysław. PrzygodyarchitekturyXX wieku. Warszawa, 1974

Tuan, Yi-Fu. Przestrzeń i miejsce. Warszawa, 1987. Tulli, M agdalena. Sny i kamienie. Warszawa, 1997. Vasari, Giorgio. Żywoty najsławniejszych malarzy, rzeźbiarzy i archite­ któw. Warszawa, 1980. W allis, Aleksander. Ameryka - miasto. Warszawa, 1987. W allis, Aleksander. Informacja i gwar. Warszawa, 1979. W allis, Aleksander. Socjologia wielkiego miasta, Warszawa, 1967. Webb, M ichael. The City Square. New York, 1990. Wisłocka, Izabella. Dom i miasto jutra. Warszawa, 1971. W ejchert, Kazimierz. Elementy kompozycji urbanistycznej. Warszawa, 1984. W ejchert, Kazim ierz. Przestrzeń wokół nas. Katowice, 1993. Witruwiusz. O architekturze ksiąg dziesięć. Warszawa, 1999. Włodarczyk, Janusz(A). Architektura szkoły. Warszawa, 1992. Włodarczyk, Janusz A. Studia architektoniczne: czego i jak uczyć?, w: Teoria i praktyka w procesie kształcenia architekta. Materiały IV Sympozjum, PŚI. G liw ice, Rybna - Tarnowskie Góry, 1999. Włodarczyk, Janusz A. Żyć znaczy mieszkać. Warszawa-Kraków, 1997. Włodarczyk, W ojciech. Socrealizm. Kraków, 1991. Wundram, Manfred; Papę, Thomas. Palladio. Koeln (brak daty wydania). W ujek, Jakub. Mity i utopie architektury XX wieku. Warszawa, 1986. Yoshida, Tetsuro. The Japanese House and Garden. London, 1954. Zachwatowicz, Jan. Architektura polska. Warszawa, 1966. Zagadnienia typizacji w budownictwie, Materiały z seminarium SARP. Warszawa, 1961. Zevi, Bruno. Architecture as Space. New York, 1957. Zevi, Bruno. Le langage moderne de Tarchitecture. Paris, 1981. Zmierzch estetyki rzekomy czy autentyczny? Praca zbiorowa. Warszawa, 1987. Znaki, symbole i architektura. Praca zbiorowa,nie wydana, egzemplarz sygnalny udostępniony autorowi.Warszawa 1989 Żórawski, Juliusz. Obudowie formy architektonicznej. Warszawa, 1962.


W iersz

Jest

P ow inno być

18

13 od dołu

która

-

30

9 /1 0 od g ó ry

czegoś

coś

78

1 2

od dołu

Nowel

Nouvel

Sir.

difficult to define. The word ’side’ is used here in the Proustian meaning: ’the-space-towards-to-place’and 'the-space-around-the-place'. This book is addressed, firstly, to students of architectural colleges and to architects as well as other readers interested in architecture for professional reasons. Yet, the authors’ ambition is to draw attention also the laymen - 'consumers’ of architecture. 'Faces of Architecture’ tries to be of serious character but written in plain language.

104

4 o d góry

1971

1871

165

p o d p is p o d il. 119

Kantów

Kantonów

194

12 od d o łu

Village

Nouveau

209

7 o d dołu

D d om pidou

P om pidou

209

7 od dołu

Reuzo

Renzo

Janusz A. Włodarczyk O blicza a rc h ite k tu ry


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.