MORZE Numer 8/2017
GALERIA
cena 13,99 zł (w tym 5% VAT )
Pływające laboratorium Profesor Siedlecki
23
5 stycznia br. ORP Kontradmirał X. Czernicki opuścił Świnoujście i skierował się do rejonu działania Stałego Zespołu Sił Obrony Przeciwminowej NATO Grupa 2 (SNMCMG2), gdzie objął nad nim dowodzenie. Okręt operował w ramach Polskiego Kontyngentu Wojskowego Czernicki 2017, który liczył 70 żołnierzy, w okresie od 1 stycznia do 6 lipca br. Jego strukturę stanowiło dowództwo, sztab i okręt wraz z załogą. Dowódcą PKW i jednocześnie pierwszym polskim oficerem, któremu powierzono komendę nad SNMCMG2 w rejonie Morza Śródziemnego, Egejskiego oraz Czarnego był kmdr por. Aleksander Urbanowicz. Przez pół roku, w różnych okresach, w skład zespołu weszło siedem niszczycieli min z Hiszpanii, Niemiec, Rumunii, Turcji i Włoch. W trakcie misji Czernicki odwiedził także 20 portów w 9 krajach demonstrując obecność Polski w strukturach NATO i podkreślając wkład Marynarki Wojennej RP w zapewnianie bezpieczeństwa na kluczowych dla światowego transportu morskiego akwenach. Na zdjęciu widzimy nasz okręt z zacumowanymi do burt niszczycielami min i trałowcami z Grecji, Niemiec, Turcji, Hiszpanii i Rumunii po ćwiczeniu „Poseidon 2017” na Morzu Czarnym w marcu br. Fot. Christian Valverde/NATO HQ MARCOM
MORZE
www.zbiam.pl Sierpień 8/2017
Hochseeflotte – wielka mistyfikacja? Okręty rakietowe typu Bujan-M
Vol. III, nr 8 (23) Nr 8/2017 ISSN: 2543-5469 INDEKS: 416231 Nakład: 10 000 egzemplarzy
Na okładce: Barkentyna ORP Iskra na obrazie Adama Werki.
Redakcja Tomasz Grotnik – redaktor naczelny tomasz.grotnik@zbiam.pl Andrzej Jaskuła – zastępca redaktora naczelnego andrzejjaskula@o2.pl Agnieszka Mac Uchman – redaktor techniczny amacuchman@gmail.com Korekta zespół redakcyjny Stali współpracownicy Andrzej S. Bartelski, Jan Bartelski, Mariusz Borowiak, Marcin Chała, Jarosław Ciślak, Waldemar Danielewicz, Andrzej Danilewicz, Maksymilian Dura, Adam Fleks, Krzysztof Gerlach, Michał Glock, Grzegorz Goryński, Sebastian Hassa, Wojciech Holicki, Jacek Jarosz, Rafał M. Kaczmarek, Tadeusz Kasperski, Tadeusz Klimczyk, Michał Kopacz, Witold Koszela, Jacek Krzewiński, Krzysztof Kubiak, Jerzy Lewandowski, Wojciech Mazurek, Andrzej Nitka, Grzegorz Nowak, Łukasz Pacholski, Robert Rochowicz, Krzysztof Stefański, Lech Trawicki, Marek Twardowski, Władimir Zabłocki Wydawca Zespół Badań i Analiz Militarnych Sp. z o.o. ul. Anieli Krzywoń 2/155, 01-391 Warszawa office@zbiam.pl Biuro ul. Bagatela 10 lok. 19, 00-585 Warszawa Dział reklamy i marketingu Anna Zakrzewska anna.zakrzewska@zbiam.pl Dystrybucja i prenumerata Elżbieta Karczewska office@zbiam.pl Reklamacje office@zbiam.pl
Prenumerata realizowana przez Ruch S.A.: Zamówienia na prenumeratę w wersji papierowej i na e-wydania można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail: prenumerata@ruch.com.pl lub kontaktując się z Telefonicznym Biurem Obsługi Klienta pod numerem: 801 800 803 lub 22 717 59 59 – czynne w godzinach 7.00–18.00. Koszt połączenia wg taryfy operatora. Copyright by ZBiAM 2015 All Rights Reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone Przedruk, kopiowanie oraz powielanie na inne rodzaje mediów bez pisemnej zgody Wydawcy jest zabronione. Materiałów niezamówionych, nie zwracamy. Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów w tekstach, zmian tytułów i doboru ilustracji w materiałach niezamówionych. Opinie zawarte w artykułach są wyłącznie opiniami sygnowanych autorów. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczonych ogłoszeń i reklam. Więcej informacji znajdziesz na naszej nowej stronie: www.zbiam.pl
Witalij Wasiliewicz Kostriczenko 1956 – 2017 11 lipca bieżącego roku w Sewastopolu, po ciężkiej chorobie, zmarł Witalij Wasiliewicz Kostriczenko, znany historyk wojennomorski, fotograf, publicysta, prawdziwy piewca morza, autor renomowanych książek oraz artykułów i nasz kolega. Witalij urodził się 1 stycznia 1956 r. w Sewastopolu, w rodzinie o długiej tradycji morskiej. Jego dziadek, Iwan Aleksandrowicz Ananin, był oficerem marynarki i dziennikarzem, walczył w czasie II wojny światowej na Bałtyku i Morzu Czarnym, zaś matka – Lidia Gieorgijewna – instruktorem sanitarnym w piechocie morskiej Flotylli Dunajskiej. Po dziadku, Witalij odziedziczył bogate archiwum fotograficzne i książkę wspomnieniową „Okręty naszej młodości”. Po ukończeniu Instytutu Medycznego w Symferopolu Witalij pracował na różnych stanowiskach w Sewastopolu, tam też służył jako młodszy lekarz na dużym okręcie ZOP Kiercz. Po przejściu na emeryturę, do marca 2014 r., pracował w redakcji gazety „Flota Ukrainy”, przeznaczając w swoich artykułach wiele miejsca utworzeniu Sił Morskich tego kraju, ich rozwojowi i udziałom w ćwiczeniach. Prawie całe życie Witalij poświęcił historii floty i przemysłu stoczniowego, a także obronie Sewastopola w latach 1941-1942. Jego kolekcja książek, czasopism, zdjęć i negatywów w ostatnich latach stała się bezkonkurencyjna dla wielu innych zbiorów. Witalij dużo fotografował, utrzymywał korespondencję z dziesiątkami współpracowników w różnych częściach byłego ZSRR, a następnie WNP oraz w innych krajach. Witalij był autorem szeregu książek, w tym dwóch edycji katalogu „Okręty i statki Sił Morskich Ukrainy” oraz monografii „Ogary oceanów”, „Albatros – strażnik morza”, czy „Polowanie z sokołami”, jak również dziesiątków artykułów o historii wojennomorskiej w różnych gazetach i czasopismach, m.in. w: „Banderze Ojczyzny”, „Kamuflażu”, „Stronach morskiej historii”, „Historycznym przeglądzie wojennomorskim”, a także magazynach polskich. Zdjęcia z jego kolekcji były i jeszcze będą długo używane przez wielu autorów, ilustrując prace dotyczące historii flot wojennych i cywilnych. Szereg książek napisanych przez Witalija zostało uznanych za niezbędne dla swoich zbiorów przez liczne biblioteki, w tym Kongresu Stanów Zjednoczonych, zaś katalogi do dziś są używane jako pomoce dydaktyczne w uczelniach wojskowych Ukrainy, także w Katedrze Sił Morskich Narodowego Uniwersytetu Obrony. Witalij miał życie ciekawe i pełne wydarzeń. Był czułym, szczerym i otwartym człowiekiem, zawsze gotowym do pomocy, zgodnie z daną niegdyś lekarską przysięgą Hipokratesa. I pozostał jej wierny do końca. Koledzy i przyjaciele
Spis treści Jubileuszowa edycja MSPO już wkrótce! 4
Krzysztof Kubiak Admirał ABC 42
Z kraju i ze świata 5
Mariusz Borowiak ORP Sokół. Druga kampania śródziemnomorska 48
BALTEXPO 2017 8 Robert Rochowicz Koniec floty spod biało-czerwonej? Andrzej Nitka Bujany-M. Okręty rakietowe najmniejszego Kalibr(u)
9
13
Grzegorz Kolański Marynarka Wojenna Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej 18 Tomasz Grotnik Z wizytą na Möldersie
26
Robert Rochowicz 35 lat pod żaglami Iskry
29
Witold Koszela HMS Duke of York – prawie amerykański pancernik
60
Tadeusz Klimczyk Hochseeflotte – wielka mistyfikacja?
70
Krzysztof Stefański Pływające laboratorium Profesor Siedlecki 78
Polska Marynarka Wojenna
Robert Rochowicz
Koniec floty spod biało-czerwonej? Jak sięgnąć pamięcią w niedaleką historię XXI w., to w ciągu tych lat tylko dwa plany dotyczące wyposażenia technicznego Marynarki Wojennej RP zostały zrealizowane. Pierwszy wiązał się z rezygnacją z użytkowania samolotów odrzutowych w lotnictwie morskim. Drugi, opracowany w 2003 r., dotyczył… wycofania ze służby starych, dawno już nie nadających się do niczego okrętów. Pełna wymiana starych jednostek na nowe nastąpiła praktycznie tylko w dwóch kategoriach jednostek pływających – motorówek hydrograficznych i jachtów żaglowych. Zabawne? Raczej nie! Wszystko wskazuje na to, że za kilkanaście lat wojenną biało-czerwoną banderę będą reprezentować nieliczne jednostki pływające zbliżające się do kresu swojej służby. Winni temu są rządzący tym państwem, i to wszyscy jak leci od – lewej do prawej strony politycznej. Kraj z kilkusetkilometrowym dostępem do morza, ambicjami sprowadzania przezeń coraz większych ilości towarów o znaczeniu strategicznym dla jego funkcjonowania, nie potrafi od czasu zmian ustrojowych w 1989 r. ustanowić i zrealizować sensownego programu budowy skrojonej na nasze potrzeby floty. Wstyd i żenada. Trzeba jednak przyznać, że politykom trochę pomagają sami marynarze. W corocznych sprawozdaniach do ministra, mimo wskazywanych trudności, zawsze meldują gotowość do wykonania stawianych zadań, a gdy już raz zdarzył się wyjątek od tej reguły, zabrakło determinacji w dalszym postępowaniu.
Długowieczna prowizorka Marynarka Wojenna końca XX w. pod względem wyposażenia była zlepkiem sprzętu z czasów Układu Warszawskiego z nielicznymi elementami zachodniej i nowej polskiej myśli technicznej. Na papierze wyglądało to nawet nieźle, gorzej było z realną siłą bojową posiadanych okrętów i statków powietrznych. Niszczyciel ORP Warszawa proj. 61MP pogardliwie był nazywany okrętem-celem, okręty rakietowe przenosiły archaiczne pociski, a siły przeciwpodwodne uzbrojone były przede wszystkim w, pamiętające II wojnę światową, bomby głębinowe. Względnie nowe były siły przeciwminowe, jednostki transportowo-minowe, lotnictwo rozpoznawcze i śmigłowce ratownicze. Część okrętów nie była już w stanie nawet wychodzić z portu, a trzymano je w służbie tylko dla zachowania etatów pod cały czas planowane w przyszłości nowe jednostki. Jesienią 1997 r. rząd przyjął wstępny program rozwoju sił zbrojnych aż do 2012 r. Dla morskiego rodzaju sił zbrojnych założono budowę 7 korwet wielozadaniowych i zakup 3 nowoczesnych okrętów podwodnych. W Dowództwie Marynarki Wojennej (DMW) rozpoczęto studia koncepcyjne
nad niszczycielem min i nowoczesnym okrętem patrolowym, w tym celu odkurzono zamrożone na początku ostatniej dekady XX w. programy jednostek przeciwminowych (proj. 255 Lodówka i 257 Kormoran) oraz dużego okrętu ZOP proj. 924 Pstrokosz (więcej w „Morzu” 6/2017). Zakładano także dozbrojenie w rakiety przeciwokrętowe trójki Orkanów. Wizje wcielenia tych nowych okrętów były jednak dość odległe. Uruchomiono więc jako tematy zastępcze koncepcje pozyskania innych, którymi można byłoby w krótkim czasie zastąpić relikty z czasów Układu Warszawskiego. Rozpoczęto co prawda kilka programów badawczo-rozwojowych, które zaowocowały wdrożeniem ciekawych systemów uzbrojenia i specjalistycznego wyposażenia, jednakże nie mogły one zmienić oblicza nowoczesności morskiego rodzaju sił zbrojnych. Przyjęcie Polski do NATO 12 marca 1999 r. nałożyło na MW oprócz starych zadań również szereg nowych, wynikających m.in. z konieczności przygotowania sił zdolnych do operowania w międzynarodowych zespołach, na akwenach często odległych od Bałtyku. W tym czasie jednak morski rodzaj sił zbrojnych z trudem mógłby wywiązać się z roli jaką miał odegrać w obronie naszego wybrzeża, wód terytorialnych, strefy ekonomicznej i szlaków komunikacyjnych, do operowania na zachód od Cieśnin Duńskich nie był w żaden sposób przygotowany. Ani na morzu, ani w powietrzu, ani na brzegu. W kwestii wzmocnienia floty dość szybko znaleziono rozwiązania tymczasowe. Uznano je za właściwe w sferze „pub-
Fregata ORP Gen. K. Pułaski. Jej przejęcie w 2000 r. otworzyło w naszej flocie erę okrętów z uzbrojeniem i wyposażeniem standardowym dla krajów członkowskich NATO.
MORZE
sierpień 2017 9
Okręty współczesne
Andrzej Nitka
Bujany-M Okręty rakietowe najmniejszego Kalibr(u) O małych okrętach rakietowych projektu 21631 Bujan-M, stało się głośno po wystrzeleniu w nocy z 6 na 7 października 2015 r., przez trzy jednostki tego typu, pocisków manewrujących systemu Kalibr-NK przeciwko celom w Syrii. Obecnie dwa takie okręty bazują niedaleko od Gdyni. Wspomniany na wstępie atak miał historyczne znaczenie jako pierwsze bojowe użycie pocisków manewrujących przez okręty Wojenno-Morskowo Fłota (WMF). Bez wątpienia wydarzenie to było też demonstracją siły, która w namacalny sposób udowodniła Stanom Zjednoczonym, że era monopolu w uprawianiu „polityki Tomahawków” bezpowrotnie się skończyła, a cały świat musiał uznać, że Rosja za sprawą swoich Sił Zbrojnych, mimo okresu głębokiej izolacji wywołanej aneksją Krymu i wojną na wschodzie Ukrainy, jak również zapóźnienia technicznego, powróciła do światowej polityki. Na uwagę zasługuje również fakt, że użyte zostały w nim najmniejsze na świecie jednostki nawodne zdolne do przenoszenia pocisków manewrujących dalekiego zasięgu, czyli typu Bujan-M o wyporności pełnej niespełna 1000 t. Dotychczas nosiciele takiej broni utożsamiani byli z amerykańskimi krążownikami typu Ticonderoga i niszczycielami typu Arleigh Burke, czyli jednostkami prawie dziesięciokrotnie większymi. Wydarzenia te sprawiły, że okręty te stały się znane szerszej opinii publicznej, a nie tylko wąskiej garstce specjalistów, stąd warto nim przyjrzeć się bliżej, zwłaszcza że dwa z nich bazują na Bałtyku, po drugiej stronie Zatoki Gdańskiej, w Bałtyjsku. Protoplaści – artyleryjskie Bujany Specyfika Morza Kaspijskiego jako akwenu zamkniętego, z licznymi zatokami, do którego w dodatku wpada wiele rzek, w tym największa w Europie – Wołga, wymagała szczególnych okrętów.
W związku z tym WMF potrzebne były jednostki zdolne do operowania zarówno na wodach morskich, akwenach przybrzeżnych, jak i w ujściach rzek, a nawet na ich żeglownych odcinkach. Takie okręty określane są w Rosji jako jednostki klasy „rzeka-morze”. Zlecenie na opracowanie pierwszych przedstawicieli okrętów tego rodzaju otrzymało na przełomie wieków Zielonodolskie Biuro Konstrukcyjno-Projektowe (ZPKB), mające duże doświadczenie w projektowaniu jednostek rzecznych zarówno bojowych, jak i cywilnych. Głównym konstruktorem jednostek był J. E. Kusznir, zaś nadzór nad procesem z ramienia WMF sprawował kmdr W. I. Denisow z 1. Centralnego Instytutu Naukowo-Badawczego Ministerstwa Obrony (1.CNII MO). Małe okręty artyleryjskie proj. 21630 Bujan przeznaczone są do wsparcia ogniowego oddziałów lądowych w czasie operacji (przede wszystkim desantowych) w rejonach przybrzeżnych, na jeziorach i żeglownych rzekach. Są one następcami kilku pokoleń rzecznych okrętów artyleryjskich wchodzących przez dziesięciolecia w skład radzieckiej/rosyjskiej floty.
Jednostki te mają 560 t wyporności pełnej i wymiary 62 x 9,6 x 2,04 m. Napęd składa się z 2 silników wysokoprężnych M507D (CzNSP 16/17) petersburskiej firmy PAO „Zwiezda” oraz 2 pędników wodnostrumieniowych WD-21360M. Nadaje on tym okrętom prędkość maksymalną 26 w., ich zasięg przy prędkości maksymalnej to 1500 Mm, zaś autonomiczność 10 dni. Uzbrojenie składa się z 100 mm armaty uniwersalnej A-190-01 Uniwiersał, dwóch 30 mm sześciolufowych armat AK-306, stanowiska 3M47 Gibka dla modułów Strielec z pociskami plot. bliskiego zasięgu Igła, wyrzutni 122 mm niekierowanych pocisków rakietowych MS-73M systemu A-215 Grad-M oraz dwóch 14,5 mm wkm-ów MPTU. Wyposażenie elektroniczne obejmuje: trójwspółrzędną stację radiolokacyjną 5P-26M (MR-352) Pozitiw-M służącą do obserwacji powierzchni morza i przestrzeni powietrznej oraz systemu kierowania ogniem 5P-10-3 Łaska (dla systemów A-190, AK-306 i Grad-M), który integruje stację radiolokacyjną, kamerą telewizyjną i dalmierz laserowy. Do celów nawigacyjnych służy stacja radiolokacyjna MR-231-3, zaś do wykrywania płetwonurków oraz podwodnych środków szturmowych – opuszczana stacja hydrolokacyjna Anapa-M. Okręty mają także system walki elektronicznej TK-25 i współpracujące z nim dwie wyrzutnie celów pozornych TK-216 systemu PK-10 oraz system identyfikacji „swój-obcy” 67R. Budowę jednostek realizowała stocznia „Ałmaz” z Petersburga, która wiosną 2003 r. wygrała przetarg. Stępkę prototypowego Astrachania położono 30 stycznia 2004, zwodowano go 7 października 2005, zaś do służby wszedł 1 września 2006 r. Według pierwszych doniesień do 2016 r. miało powstać 10 okrętów, z czego 5 właśnie dla Flotylli Kaspijskiej. Później anonsowano tylko 7 (prototyp i 6 seryjnych). Ostatecznie zbudowano jedynie 3. Poza Astrachaniem były to: Wołgodonsk i Machaczkała. O ile produkcja prototypu trwała tyle co znacznie większych jednostek, co można zrozumieć ze względu na zastosowanie licznych nowych urządzeń (np. pędniki wodnostrumieniowe) i wzorów uzbrojenia – np. system Gibka, które przechodził na Astrachaniu próby państwowe, to budowa dwóch jednostek seryjnych realizowana była wręcz w ślimaczym tempie. Stępkę Wołgodonska, który pierwotnie miał się nazywać Kaspijsk, położono 25 lutego 2005, Moment wystrzelenia pocisku systemu Kalibr-NK z pierwszej jednostki serii – Grad Swijażsk. Okręty te są aktualnie najmniejszymi nosicielami rakiet manewrujących dalekiego zasięgu na świecie. Fot. MO FR
MORZE
sierpień 2017 13
Siły morskie świata
Grzegorz Kolański
Marynarka Wojenna Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej Marynarka Wojenna Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej rośnie, a wraz z nią zwiększa się liczba okrętów. Wymianie podlegają też ich systemy uzbrojenia, ujawniając jednocześnie, w których obszarach chińskie ośrodki badawczo-rozwojowe i firmy mają problemy z „przeskoczeniem” barier technicznych i technologicznych. Mocarstwowe zapędy sił morskich Państwa Środka są aż nadto oczywiste, prześledźmy więc ich obecny stan. Budżet, polityka i liczby 2017 to kolejny rok ze zwiększającym się budżetem obronnym Chińskiej Republiki Ludowej (ChRL), tym razem o 7%. Oficjalnie jego wysokość wynosi 1,3% produktu krajowego brutto (PKB), czyli około 150 mld USD. Oficjalnie, gdyż nieoficjalnie suma ta może być o kilkanaście lub kilkadziesiąt mld USD wyższa – zgodnie z szacunkami różnych organizacji zajmujących się tematyką wydatków zbrojeniowych. Prawdopodobnie najwięcej na tej podwyżce, ale także i na następnych, skorzysta Marynarka Wojenna Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej (MWCALW). Ten rodzaj sil zbrojnych staje się powoli jednym z głównych instrumentów chińskiej polityki zagranicznej. A polityka ta już wykroczyła poza obszar leżący w bezpośrednim sąsiedztwie Chin, i coraz śmielej sięga poza rejon Azji Południowo-Wschodniej. Nie jest tajemnicą, że ChRL zmierza do osiągnięLotniskowiec Liaoning wraz z okrętami eskorty – dwoma niszczycielami typu 052C i fregatą typu 054A – w trakcie szkolenia na Morzu Południowochińskim. Liaoning to nieukończona sowiecka Riga proj. 11436. Fot. MO ChRL
18 sierpień 2017
MORZE
cia statusu supermocarstwa morskiego, rzucając tym samym wyzwanie USA. Nie odbędzie się to w ciągu kilku najbliższych lat, także z uwagi na istniejącą jeszcze sporą dysproporcję budżetów. Nawet biorąc pod uwagę nieoficjalne szacunki chińskich wydatków na siły zbrojne łatwo zauważyć, że stanowią one około 1/3 wysokości amerykańskich (600 mld USD na 2017 r.). Zwiększony budżet sił morskich ma przełożyć się nie tylko na wzrost liczby okrętów, ale także na poprawę ich możliwości i zdolności. Zwiększeniu o około 15% ulegnie również stan osobowy marynarki, szacowany obecnie na około 235 tys. żołnierzy. Zmiany te zbiegnąć się mają z redukcją liczby żołnierzy w siłach lądowych, które prawdopodobnie przekażą część swoich jednostek pod dowództwo MWCALW. Pod względem ilościowym najwięcej skorzysta na tym piechota morska, której stan zostanie zwiększony czterokrotnie. Obecnie formacja ta ma 20 tys. żołnierzy, a docelowo będzie ich 100 tys., i składać się będzie z 6 brygad. Warto zauważyć, że zwiększenie liczby żołnierzy MWCALW odbędzie się pomimo zapowiadanego zmniejszenia ogólnej ilości chińskich sił zbrojnych o około 300 tys. Ale to właśnie MWCALW i, będąca jej częścią, piechota morska mają odgrywać główną rolę w zabezpieczeniu chińskich interesów narodowych. I to nie tylko w rejonie potencjalnego kon-
fliktu z Republiką Chin (Tajwanem), czy też w rejonie Półwyspu Koreańskiego. Wzorcowym wręcz obszarem do prowadzenia działań z użyciem marynarki i piechoty morskiej wydaje się być Morze Południowochińskie, gdzie Chiny systematycznie rozbudowują swój potencjał polityczny i militarny. Rozbudowują, i to w sensie dosłownym, ponieważ podstawą chińskiej obecności w tym rejonie są sztucznie powiększane wysepki. Na nich powstają instalacje obejmujące nie tylko systemy radiolokacyjne i rozpoznania, ale także i rakietowe systemy uzbrojenia przeciwlotniczego i przeciwokrętowego. Rozbudowa wysp, ich ochrona oraz obrona wymaga obecności sił morskich. Chińskie interesy wymagają obecności sił zbrojnych tego kraju także wzdłuż morskich linii komunikacyjnych. Miejscem stałego stacjonowania piechoty morskiej stanie się prawdopodobnie Dżibuti nad Zatoką Adeńską i cieśniną Bab al-Mandab oraz pakistański port Gwadar. Morze Południowochińskie, do którego większości akwenów ChRL zgłasza swoje pretensje, jest obszarem w dużym stopniu zagrożonym wybuchem konfliktu zbrojnego. Ścierają się tu nie tylko interesy ChRL i państw leżących w basenie tego morza. Istotną rolę w tym rejonie odgrywają USA i ich sojusznicy. Wraz z coraz większym zaangażowaniem Chin, starających się o zacieśnienie więzów i nawiązanie współpracy z poszczególnymi krajami Azji Południowo-Wschodniej, pozycja USA wydaje się słabnąć. Być może stanowisko USA w sprawie mocniejszego zaangażowania się w ten rejon ulegnie zmianie po objęciu urzędu przez Donalda Trumpa. Polityka Chin cechuje się przede wszystkim oddziaływaniem długofalowym i wielopłaszczyznowym. Ich celem jest nie tylko rozbudowanie własnej obecności
Podróże, muzea, wraki
Tomasz Grotnik
Z wizytą na Möldersie
W majowym wydaniu „Morza” opublikowaliśmy fotoreportaż z Deutsche Marinemuseum w Wilhelmshaven. Zmarginalizowaliśmy wówczas największy z jego eksponatów – niszczyciel rakietowy Mölders – jeden z trzech należących do Klasse 103 i służących w zachodnioniemieckiej flocie od końca lat 60. XX wieku do pierwszych lat minionej dekady. Zrobiliśmy tak celowo, ponieważ wycieczka po tym ciekawym zimnowojennym okręcie, potencjalnym przeciwniku Marynarki Wojennej PRL, zasługuje na osobną relację.
Odradzająca się po wojennych stratach i w myśl słabnących ograniczeń międzynarodowych, zachodnioniemiecka Bundesmarine wdrażała nowe klasy i typy okrętów. Już od połowy lat 50. RFN własnymi siłami budowała coraz bardziej skomplikowane jednostki – od ścigaczy torpedowych, okrętów przeciwminowych, po niszczyciele Klasse 101 Hamburg, eskortowce (fregaty) Klasse 120 Köln i pierwsze typy U-Bootów, których stępki kładziono na przełomie tej i następnej dekady. Mimo znacznych postępów w tym zakresie okazało się, że samodzielna budowa bardziej skomplikowanych, a jednocześnie pożądanych jednostek – niszczycieli z przeciwlotniczym uzbrojeniem rakietowym – wykracza poza możliwości tamtejszego przemysłu stoczniowego i zbrojeniowego. Rozwiązaniem okazała się pomocna dłoń „Wuja Sama”.
Mölders na tle muzeum widziany z mostu Cesarza Wilhelma. Uważny obserwator zwróci uwagę na brak łodzi, potrójnych wyrzutni Mk 32 dla torped ZOP i wyrzutni systemu RAM.
26 sierpień 2017
MORZE
FK-Zerstörer W tej sytuacji Niemcy zdecydowali o zakupie niszczycieli typu Charles F. Adams i ich budowie w USA. Ze względów finansowych serię ograniczono do 3 okrętów. Kosztowały łącznie około 150 mln USD, a kontrakt międzyrządowy zawarto 11 maja 1964 r. Umowę ze stocznią Bath Iron Works w Bath w stanie Maine na budowę niszczycieli o sygnaturach US Navy DDG 28-30 podpisano 1 kwietnia 1965, zaś stępkę prototypowego Lütjensa położono 1 marca 1966 r. Drugim w serii był Mölders, który miał szczęście, po 34-letniej służbie, uchować się w Deutsche Marinemuseum w Wilhelmshaven do dziś1. Trójka ta (serię zamykał Rommel) była pierwszymi okrętami Bundesmarine uzbrojonymi w system przeciwlotniczy z pociskami kierowanymi i klasyfikowano je jako Lenkflugkörper Zerstörer Klasse 103, czyli niszczyciele rakietowe typu 103. Tym systemem był pierwotnie General Dynamics RIM-24B Improved Tartar z wyrzutnią jednobelkową Mk 13 i pionowym magazynem bębnowym na 40 rakiet. FK-Zerstörern różniły się nieco od amerykańskich protoplastów. Otrzymały zmodyfikowane kominy i maszty, gruszkę dziobową kryjącą antenę sonaru, pomieszczenia załogowe o wyższym komforcie i innej aranżacji, rozbudowany O niszczycielach Bundesmarine pisaliśmy w „Morzu” 2/2017.
1
szpital oraz – częściowo – wyposażenie produkcji niemieckiej. To ostatnie obejmowało urządzenia łączności, nawigacji, łodzie i barkasy, a także cyfrowy system walki SATIR (System zur Auswertung Taktischer Informationen auf Raketenzerstörern), po raz pierwszy zastosowany na okrętach Bundesmarine. Stępkę Möldersa położono 12 kwietnia 1966, zaś wodowanie odbyło się 13 kwietnia 1968 r. Pierwszy raz w morze na próby okręt wyszedł 5 sierpnia następnego roku, natomiast jego przyjęcie do służby nastąpiło 20 września 1969. Jeszcze na wodach amerykańskich, pomiędzy 17 a 19 grudnia, wykonano testowe strzelania rakietowe, dopiero po tym Mölders ruszył do Kilonii, dokąd dotarł 29 czerwca 1970 r. i zasilił tamtejszy 1. Dywizjon Niszczycieli. W trakcie służby okręt wielokrotnie uczestniczył w ćwiczeniach NATO, stałych zespołach Sojuszu, a w 1985 r. nawet brał udział w BALTOPS-ie, osłaniając pancernik USS Iowa pilnie śledzony przez jednostki rozpoznawcze Układu Warszawskiego, w tym ORP Nawigator. Po zakończeniu zimnej wojny gościł w Gdyni i Świnoujściu. Jednak czas odcisnął piętno na okręcie, pojawiły się awarie i problemy z pozyskaniem części zamiennych. W październiku 1987 r. Mölders musiał przedwcześnie wrócić do bazy z ćwiczeń na Bałtyku w wyniku przedostania się oleju napędowego do zbiorników wody słodkiej. Dwa miesiące później doszło do znacznie gorszego wydarzenia. 15 grudnia w kambuzie wybuchł pożar, który rozprzestrzenił się na inne pomieszczenia i pokłady, niszcząc m.in. bojowe centrum informacji. Trzy dni po tym okręt wszedł do kilońskiej stoczni HDW, gdzie rozpoczęto remont trwający do marca 1989 r. i kosztujący 86 mln DM. 20 listopada 2002 r., w związku ze zbliżającymi się wejściami do służby trójki fregat Klasse 124 (typ Sachsen), mających zastąpić wyeksploatowane niszczyciele,
Polska Marynarka Wojenna
35 lat Robert Rochowicz
pod żaglami Iskry Drugi żaglowiec szkolny ORP Iskra ma szansę dorównać długowiecznością służby swojemu poprzednikowi. Pierwszy przemierzał morza i oceany równo 60 lat, z czego 50 pod biało-czerwoną banderą. Współczesny okręt szkolny – jak na razie – ma „tylko” 35 lat, ale właśnie przechodzi remont generalny, po którym z pewnością szybko nie zostanie wycofany. 26 listopada 1977 r. w basenie nr X Portu Wojennego w Gdyni nastąpiło ostatnie opuszczenie biało-czerwonej bandery na zbudowanym w 1917 r. szkunerze ORP Iskra. Pół wieku tradycji posiadania żaglowca pod banderą wojenną trudno było ot tak sobie wymazać. Przez jego pokład przeszła przecież większość podchorążych kształcących się na oficerów morskich w murach szkoły oficerskiej na Oksywiu. Pod biało-czerwoną banderą żaglowiec przebył w sumie 201 tys. Mm, a tylko do portów zagranicznych zawijał blisko 140 razy. Odwiedzin portów polskich z poznającymi życie na okręcie podchorążymi było jeszcze więcej. Mimo szybkiego postępu technicznego, bły-
skawicznie zmieniających się warunkom codziennej służby i prowadzenia walki na morzu tradycja stawiania pierwszych kroków przez przyszłych oficerów MW na pokładzie żaglowca była trudna do wymazania. Coś z niczego W latach 1974-1976 Grupa Okrętów Szkolnych Wyższej Szkoły Marynarki Wojennej (WSMW) otrzymała nowiutkie, nowocześnie wyposażone jednostki szkolne proj. 888 – Wodnik i Gryf, pozwalające wszechstronnie wyszkolić elewów, kadetów, podchorążych i oficerów na potrzeby jednostek morskiego rodzaju sił zbrojnych. A mimo to, głęboko zakorzeniona w świadomości marynarzy inicjacja morska właśnie na pokładzie żaglowej Iskry pobudziła zwolenników utrzymania tej praktyki także w następnych latach. Początkowo wydawało się, że artykułowane nieśmiało przez spore grono oficerów życzenie posiadania szkolnego żaglowca nie spełni się zbyt prędko. Dowództwo Marynarki Wojennej (DMW) nie miało bowiem planów budowy na-
stępcy. Wynikało to z kilku względów. Po pierwsze konieczność wycofania dotychczasowego żaglowca nie była planowana. Zakładano, że kadłub jeszcze przez jakiś czas będzie można utrzymać w dobrej kondycji, tymczasem niespodziewane pęknięcia w nim podczas jednego z rejsów we wrześniu 1975 r. doprowadziły najpierw do „uziemienia” jednostki w porcie, a następnie w ciągu 2 lat do decyzji o zaniechaniu remontu i ostatecznym opuszczeniu bandery. Plany długoletnie, które są podstawą do zamawiania najpierw projektów, a następnie uruchamiania budowy jednostek danej klasy i typu nie przewidywały takiej sytuacji w realizowanym ówcześnie programie rozwoju floty do 1985 r. Po drugie, w latach 1974-1976, Grupa Okrętów Szkolnych WSMW otrzymała zbudowane w kraju 3 nowe kutry i 2 okręty szkolne, które mogły przejąć na swoje pokłady zadania wynikające z zabezpieczenia praktyk okrętowych dla podchorążych i kadetów uczących się w oksywskiej uczelni. Wreszcie po trzecie, zbudowanie od podstaw żaglowca nie było w tym czasie (zresztą i obecnie również) sprawą łatwą i tanią. W Polsce przemysł stoczniowy nie miał praktycznie żadnego doświadczenia w tej dziedzinie. Z pomocą przyszła pasja ówczesnego prezesa Telewizji i Radia, zapalonego żeglarza Macieja Szczepańskiego. W telewizji był wtedy emitowany program „Latający Holender”, który promował działalność Bractwa Żelaznej Szekli, organizacji zajmującej się morskim wychowaniem młodzieży w Polsce. I właśnie na zlecenie Komitetu ds. Radia i Telewizji (popularnie nazywanego Radiokomitetem), które-
ORP Iskra na Zatoce Gdańskiej podczas jednego z ostatnich wyjść w morze przed rejsem dookoła świata, kwiecień 1995 r. Fot. Robert Rochowicz
MORZE
sierpień 2017 29
Fot. Nationaal Archief via Wikipedia
Ludzie morza, dowódcy
Krzysztof Kubiak
Admirał ABC Admirał floty Sir Andrew Browne Cunningham – stąd znany pod przezwiskiem „Admiral ABC” – pierwszy wicehrabia Cunningham of Hyndhope, odznaczony m.in. Orderem Ostu, Wielkim Krzyżem Rycerskim Orderu Łaźni, Orderem Zasługi i Orderem za Wybitną Służbę, był zapewne jednym z najwybitniejszych brytyjskich dowódców morskich szczebla operacyjno-strategicznego doby II wojny światowej. Był egzemplifikacją tego, co nawet w najmroczniejszych momentach dawało Royal Navy zdolność skutecznego działania – chłodnego, ale nie cynicznego, wykalkulowanego lecz nie kunktatorskiego, marynarskiego profesjonalizmu połączonego ze zdolnością do poświęceń wynikającego z przeświadczenia o szczególnej roli przypisanej przez historię „starszej służbie”. Towarzyszyła temu duma wynikająca nie z arogancji, ale z wysokiej (lecz realnej) oceny własnych możliwości opartych o trzy kluczowe dla każdej floty elementy: ciągłość, kontynuację i tradycję. 42 sierpień 2017
MORZE
Andrew Cunningham urodził się w szkockiej rodzinie zamieszkującej jednak w Irlandii. Pierwszy krzyk wydał 7 stycznia 1883 r. w Rathmines (irl. Ráth Maonais, południowe przedmieście Dublinu). Był trzecim z pięciorga dzieci prof. Daniela Johna Cunninghama (1850-1909, wybitnego anatoma, który był wykładowcą w Royal College of Surgeons of Ireland w Dublinie, później Trinity College, a następnie wicerektorem Uniwersytetu Edynburskiego) oraz jego żony Elizabeth Cumming Browse. Przyszły admirał miał dwóch braci (młodszy – Alan, osiągnął rangę generała w armii brytyjskiej, był Wysokim Komisarzem w Palestynie w latach 1945-1948, starszy – John, służył w Indyjskiej Służbie Medycznej, dochodząc do stopnia podpułkownika) i dwie siostry. Wychowywany był w przywiązaniu do religii (należał do Kościoła Szkocji wywodzącego się z nurtu i tradycji prezbiteriańskich, a dziadek ze strony ojca był pastorem) oraz kulcie wiedzy. Przez pierwsze lata życia
wychowywany był przez prowadzącą gospodarstwo domowe matkę i z tego okresu pochodzą zapewne gorące więzi emocjonalne między nimi, które utrzymały się przez całe życie późniejszego admirała. Gdy osiągnął wiek szkolny wysłano go najpierw do lokalnego zakładu edukacyjnego w Dublinie, a następnie do Edinburgh Academy w stolicy Szkocji. Andrew znajdował się wówczas pod opieką ciotek, Doodles i Connie May. Taki model wychowania, zakładający wczesne oderwanie od domu rodzinnego, edukację w szkole z internatem lub zamieszkiwanie na stancji u dalszej rodziny był wówczas typowy dla jego warstwy społecznej, choć dziś może budzić wątpliwości. Edinburgh Academy była przy tym (i jest nadal) jedną z najbardziej renomowanych szkockich szkół. Jej absolwentami byli politycy, prominentne postacie świata finansów i przemysłu, hierarchowie kościelni, ale również znani sportowcy i wybitni oficerowie. Dość powiedzieć, że Akademia chlubi się tym, że spośród mężczyzn, którzy opuścili jej mury, 9 odznaczono Krzyżem Wiktorii – najwyższym brytyjskim orderem za męstwo na polu walki. Rodzinna legenda klanu Cunninghamów mówi, że gdy Andrew miał lat 10, ojciec zapytał go (telegraficznie), czy chce związać się w przyszłości z Royal Navy. Trudno zaiste sądzić, by dziecko miało jakiekolwiek doświadczenia umożliwiające mu świadome dokonanie tak poważnego wyboru, ale Andrew zgodził się, nie bardzo zapewne wiedząc na co się waży. Również jego rodzice nie byli tego chyba w pełni świadomi, gdyż wcześniej ani rodzina ojca, ani matki nie miała związków ze „starszą służbą” (jak w owej epoce zwano marynarkę wojenną). W następstwie poczynionego wyboru Andrew trafił do Stubbington House (w Stubbington – Hampshire, ok. 1,5 km od cieśniny Solent oddzielającej wyspę Wight od angielskiego „mainlandu”). Placówka ta, założona w 1841 r., przygotowywała chłopców do służby w Królewskiej Marynarce Wojennej do 1997 (wcześniej, w 1962 połączyła się z Earlywood School, z czym wiązały się przenosiny do Ascot, w południowoangielskim Berkshire). Szkoła w Stubbington wyposażała „kandydatów na kandydatów” w wiedzę, umiejętności i kompetencje społeczne niezbędne do zdania egzaminów i podjęcia dalszej nauki w szkole morskiej w Dartmouth. W owym czasie szkolenie kandydatów na oficerów przeprowadzano na hulku noszącym tradycyjną nazwę HMS Britannia (ex Prince of Wales, 121-działowy żaglowy okręt liniowy, wod. 1860, rozebrany w 1916) – Cunningham zdał egzaminy bez problemów, wykazując się znakomitą znajomością matematyki. Przyszły admirał trafił do Dartmouth w 1897 r. Jego rocznik (w którego skład wchodził późniejszy adm. floty James
Polska Marynarka Wojenna
Mariusz Borowiak
ORP Sokół
Druga kampania śródziemnomorska
We września 1941 r. ORP Sokół rozpoczął kampanię śródziemnomorską, o której pisaliśmy w „Morzu” 6/2017. Okręt wziął udział w 10 patrolach bojowych, zatapiając frachtowiec Balilla i szkuner Giuseppina. Upragnione dni chwały nadeszły jednak dopiero podczas kolejnej kampanii śródziemnomorskiej, do której przystąpił w październiku 1942 r. Od 16 lipca 1942 r. Sokół, po powrocie z Morza Śródziemnego, przebywał w Blyth, gdzie przez ponad 2 miesiące przechodził remont. Na ten czas jednostkę wcielono do 6. Flotylli Okrętów Podwodnych. Nastąpiła wówczas zmiana na stanowisku dowódcy okrętu – kmdr. ppor. (awans 3 maja 1942 r.) Borysa Karnickiego zastąpił 31-letni kpt. mar. Jerzy Koziołkowski, który od 9 miesięcy był zastępcą dowódcy na tej jednostce. 28 lipca Pierwszy Lord Morski Admiralicji, adm. floty Sir Dudley Pound, udekorował 9 członków załogi Sokoła wysokimi brytyjskimi odznaczeniami wojennymi za bohaterską postawę pod Navarino1. Po remoncie, od 20 września do 12 grudnia 1942 r., okręt odbywał próbne rejsy i ćwiczenia. Wcielono go w skład 3. Flotylli w Holy Loch w Szkocji. 13 grudnia o godz. 13:00 Sokół wraz z 3 brytyjskimi okrętami podwodnymi P 339, P 223 i Torbay oraz trawlerem uzbrojonym Cape Palliser przeszedł z Holy Loch do Lerwick, bazy położonej w archipelagu Szetlandów na północny wschód od Szkocji. Komandor ppor. Borys Karnicki otrzymał Distinguished Service Order, kpt. mar. Jerzy Koziołkowski i por. mar. Andrzej Kłopotowski – Distinguished Service Cross, bosmani Tadeusz Domicz, Feliks Prządak, Feliks Nowacki, Stanisław Sienkiewicz oraz maci Jan Pająk i Marian Szewczyk – Distinguished Service Medal. Patrz: D. Walters, „The History of the British U Class Submarine”, Barnsley 2004, s. 248-250.
1
48 sierpień 2017
MORZE
Dla Sokoła był to już 18. patrol bojowy2 od czasu wejścia do służby. Dopiero w drugim dniu rejsu w nocy zespół wszedł do wyznaczonej bazy na szetlandzkiej wyspie Mainland. Sokół podczas wykonywania manewru cumowania zgubił kotwicę, na szczęście nie doszło do uszkodzeń kadłuba. Okręty stały w porcie do 16 grudnia do godzin południowych czekając na poprawę pogody. Załogi w tym czasie uzupełniły paliwo i zaopatrzenie. W końcu wyszły w morze i przez następne kilka godzin pozostawały w zanurzeniu. 18 grudnia, o 11:55, Sokół szedł na powierzchni, gdy wachtowi zauważyli nieprzyjacielski samolot, który leciał na wysokości kilkuset metrów w odległości 4 Mm w kierunku na południowy zachód. Koziołkowski dał komendę do zanurzenia. Dalsza część patrolu przebiegła bardzo spokojnie. 19 grudnia o 00:15 Sokół pozostawał na pozycji 67°03’N, 07°27’E. W następnych godzinach kierował się dalej do swojego sektora działania. Nie stwierdzono obecności okrętów nawodnych i lotnictwa przeciwnika. Dopiero 20 grudnia o 15:30 dzięki pracy radionamiernika RDF odebrano niezidentyfikowany sygnał w odległości 3650 m. Sokół pozostawał na głębokości około 10 m, ale przez peryskop nic nie było widać. Jeszcze raz uzyskano sygnał z odległości około 5500 m, po czym stracono echo. Przez kolejne godziny nic się nie wydarzyło. Celem patrolu polskiego okrętu była kontrola północnego wyjścia z Altafiordu w Norwegii. W tym czasie stały tam zakotwiczone niemieckie okręty: pancernik Tirpitz, krążowniki ciężkie Lützow i Admiral Hipper oraz niszczyciele. Pomiędzy 21 a 23 grudnia Sokół kontynuował Sokol. Patrol Report 13 XII 1942 – 4 I 1943, The National Archives w Kew (dalej TNA), sygn. ADM 199 (Pack No. 4235, Section 2).
2
patrol na akwenie o współrzędnych 71°08’N, 22°30’E, a następnie w pobliżu wyspy Sørøya, położonej przy północnym wylocie z Altafiordu. Pięć dni później z powodu bardzo złych warunków hydrometeorologicznych, które dały się we znaki załodze i okrętowi, przyszedł rozkaz z bazy Holy Loch o opuszczeniu sektora. W ostatnim dniu grudnia 1942 r., w godzinach rannych, Sokół szedł na głębokości peryskopowej. O godz. 09:10 na pozycji 65°04’N, 04°18’E zauważono bombowiec Heinkel He 111, który leciał ku norweskiemu Trondheim. W południe poinformowano Koziołkowskiego o obecności kolejnego He 111 (na pozycji 64°40,30’N, 03°44’E), który kierował się prawdopodobnie na wschód. Tego dnia nic się więcej nie wydarzyło. 1 stycznia 1943 r. o godz. 12:20 wypatrzono niezidentyfikowany samolot na pozycji 62°30’N, 01°18’E, który leciał prawdopodobnie do Stavanger. Nazajutrz o 05:40 w odległości około 10 Mm na wschód od Out Skerries, archipelagu należącego do Szetlandów, widziano wielki ogień w namiarze 090°. Kwadrans później zmieniono kurs, omijając pole minowe. O 11:00 Sokół powrócił do Lerwick. Jeszcze tego samego dnia przyszły nowe rozkazy polecające Koziołkowskiemu udanie się do Dundee. Tę podróż Sokół odbył w towarzystwie holenderskiego okrętu podwodnego O 14 i w eskorcie trawlera uzbrojonego HMT Loch Monteich. Zespół przybył do bazy 4 stycznia. Postój polskiej załogi w porcie trwał do 22 stycznia. Sokół wraz z francuskim okrętem podwodnym Junon oraz w eskorcie Loch Monteich opuścił Dundee i 2 dni później przybył do Lerwick3. Tam czekały dalsze 3
Sokol. Patrol Report 22 I 1943 – 10 II 1943, TNA,
II wojna światowa
Witold Koszela
HMS Duke of York
– prawie amerykański pancernik Po tym jak przygotowania do budowy pancerników King George V i Prince of Wales szły już pełną parą i ich konstrukcja miała ruszyć na początku 1937 r., Pierwszy Lord Morski Admiralicji, adm. floty Alfred Ernie Chatfield, w listopadzie 1936 r. zatwierdził zamówienie kolejnych pancerników serii – przyszłych Duke of York, Anson i Howe. Zgodnie z programem rozbudowy i modernizacji Royal Navy na 1937 zlecenie na budowę okrętów oficjalnie złożono 28 kwietnia tego roku. Co ciekawe, według pierwotnych zamierzeń nowe jednostki miały zastąpić przestarzałe i trudne do zmodernizowania pancerniki typu Royal Sovereign, które jak się później miało okazać przed kasacyjnym losem uratował wybuch wojny. Stępkę pod trzeci okręt nowej serii położono 5 maja 1937 r. w stoczni John Brown & Company Limited, Shipbuilding & Engineering Works w Clydebank. Warto dodać, że zakład ten miał ogromne doświadczenie w budowie jednostek tej klasy, co nie pozostawało później bez wpływu na tempo i jakość wykonywanych prac. A te postępowały szybko i już w lutym 1940 r. kadłub pancernika był gotowy do wodowania. Ceremonia odbyła się 28 lutego i zgromadziła wielu ważnych dostojników państwowych.
Okręt otrzymał nazwę Duke of York, czyli Książę Jorku1, przy czym pierwotnie planowano, że będzie to Anson, a decyzja, co do tej zmiany zapadła w Admiralicji w grudniu 1938 r.2. Prace wyposażeniowe nie należały do najłatwiejszych. Trwała wojna, a sytuacja Wielkiej Brytanii z dnia na dzień zaczynała się pogarszać. Oficjalnie budowa okrętu dobiegła końca 20 sierpnia 1941 r., a jego wcielenie do służby nastąpiło niecałe 3 miesiące później, 4 listopada. Jego koszt wyniósł 7 374 015 funtów szterlingów i był najniższy spośród całej piątki pancerników typu King George V. USS Duke of New York Wejście do służby w Royal Navy pancernika stało się faktem, jednak nie sposób nie wspomnieć o historii, która o mały włos nie sprawiłaby że nigdy by do tego nie doszło. Swój początek miała w lutym 1941 r., gdy premier Wielkiej Brytanii, Winston Churchill, podczas spotkania z Pierwszym Lordem Morskim Admiralicji, adm. floty Sir Dud1 Tytuł książęcy nadawany zwyczajowo w Wielkiej Brytanii młodszemu synowi panującego monarchy. 2 Nazwa Duke of York w historii Royal Navy użyta została po raz siódmy. Po raz pierwszy było to w 1763 r.
leyem Poundem, zapytał go, co sądzi o przekazaniu okrętu marynarce Stanów Zjednoczonych w zamian za okręty klasy krążownik. US Navy była poważnie zainteresowane pozyskaniem tak potrzebnego jej nowego pancernika, który natychmiast zostałby wysłany na Pacyfik, dlatego jej przedstawiciele byli gotowi odstąpić za niego aż 8 krążowników ciężkich, uzbrojonych m.in. w armaty kal. 203 mm. Już następnego dnia po tej rozmowie, dyrektor działu planowania został poproszony o zbadanie sprawy i wyrażenie opinii. Stwierdził on wtedy, że 8 krążowników znacznie zwiększyłoby zdolności bojowe Royal Navy, która nie mogła się uporać z grasującymi niemieckimi rajderami. Pozwoliłoby to na stworzenie 4 grup pościgowych zamiast jednej. Problemem jednak okazały się możliwości obsadzenia okrętów załogami, co musiałoby zostać rozłożone w czasie, aż do 1943 r. i skutkować wycofaniem ze służby krążowników lekkich typów C i D, których załogi stopniowo przechodziłyby na nowe okręty. Dlatego 21 lutego, Pierwszy Lord Morski Admiralicji wysłał Churchillowi notę, w, której poinformował go, że wymiana ta nie jest warta starań. Ostatecznie pomysł ten nigdy nie doczekał się realizacji, a o sprawie nigdy więcej nie usłyszano. Trudno jest powiedzieć, co skłoniło Churchilla do złożenia tej propozycji; można podejrzewać, że był to jego pomysł, chociaż w archiwach USA znajdują się zdjęcia pancernika Duke of York opuszczającego 4 września stocznię Johna Browna w Clydebank, na których widnieje podpis USS Duke of New York, co pozwala snuć domysły, że z propozycją do niego zwrócili się sami Amerykanie. Tak czy inaczej, do wymiany nie doszło,
Słynne zdjęcie pancernika Duke of York wykonane podczas bitwy z Scharnhorstem. Tu w wersji kolorowanej z plakatu propagandowego. Fot. University of Minnesota
60 sierpień 2017
MORZE
Epoka pary i pancerza
Tadeusz Klimczyk
Hochseeflotte – wielka mistyfikacja? Jeśli nasz kochający Bóg nie pomoże Flocie, to nasze perspektywy wyglądają ponuro – pisał wielki adm. Alfred von Tirpitz w liście do swojej żony z 14 września 1914 r. Twórca drugiej po Royal Navy floty liniowej świata, w prywatnych listach porzucał urzędowy optymizm, jaki od 17 lat uprawiał wmawiając Niemcom i ich politykom, że w ich strategicznym interesie leży zbudowanie jak największej liczby nowoczesnych okrętów liniowych. Nie – dużej floty, ale właśnie okrętów liniowych. Podobny, mało optymistyczny ton znajdujemy w prywatnej korespondencji wielu innych tuzów ówczesnej marynarki wojennej Niemiec. Dlaczego ci, co latami promowali wyścig morskich zbrojeń z Wielką Brytanią mieli po wybuchu wojny tak marne humory? Ano dlatego, że wiedzieli, iż budowanie wielkim nakładem finansowym Hochseeflotte i wmawianie płacącym podatki niemieckim obywatelom, że nie będą bez niej bezpieczni, było od początku genialnym kłamstwem. Hochseeflotte znaczyło – Flota Pełnomorska. Sugerowało wejście Niemiec do świata potęg kolonialnych i mahanowskiej kontroli nad morzami. Nic bardziej mylnego – do wojny z Wielką Brytanią Hochseeflotte przystępowała z planem nieoddalania się od Helgolandu na dalej niż 50 Mm! Co gorsza, pierwsze dni wojny pokazały, że nawet bardzo oględne przymiarki do operacyjnego zastosowania okrętów liniowych w wojnie z Albionem okazały się kompletnym fiaskiem.
Royal Navy przyjęła bowiem strategię operacyjną, której niemieckie dowództwo floty nie przewidziało. (Nie)zbędna Hochseeflotte Najlepszym punktem wyjścia do rozważań nad flotą niemiecką z okresu I wojny światowej jest powołanie się na używany przez niemieckich historyków termin „Luxus Flotte”, który precyzyjnie określał jej pozycję w strukturach militarnych Cesarstwa. Określenie to pochodzi od wypowiedzi Pierwszego Lorda Admiralicji Winstona Churchilla z 1912 r., który stwierdził, że marynarka wojenna jest dla Niemiec z pewnego punktu widzenia rodzajem luksusu. Słowo „luksus” ma w języku niemieckim negatywne konotacje ze słowem „przepych”, czyli z wydatkiem na pokaz. „Pokaz” w tym wypadku był wypadkową mocarstwowych aspiracji zjednoczonych od 1871 r. Niemiec, które z powodu rozdrobnienia politycznego ominęły zarówno podziały kolonialne, jak i odgrywanie większego znaczenia na arenie międzynarodowej. Pod koniec XIX w. Cesarstwo Niemieckie, zwane też II Rzeszą – a w skrócie po prostu Rzeszą, osiągnęło niezwykłą potęgę gospodarczą, a mocarstwowy byt chroniła kilkusettysięczna armia pruska. Flota była temu państwu potrzebna jedynie do obrony podejść do własnych portów – od strony Morza Północnego (Atlantyku) Niemcy miały jedynie około 100 km linii brzegowej, dodatkowo usianej mieliznami i nękanej silnymi pływami. Główny atlantycki port handlowy – Hamburg – jest położony o 70 km od wybrzeża i nie był w żaden
sposób zagrożony obcą inwazją. Drugim najważniejszym miejscem przeładunku niemieckich towarów były... porty z zasady neutralnej Holandii. Niemcy miały dwóch potencjalnych wrogów w Europie – Francję i Rosję. Oba te państwa mogły zostać pokonane bez użycia sił morskich. Trzecie mocarstwo europejskie – Wielka Brytania – utrzymywało z Niemcami tradycyjnie bardzo dobre stosunki międzynarodowe, wzmocnione na dodatek panującą na Wyspach dynastią wywodzącą się z Niemiec. Mimo tego Niemcy zdecydowały się na przełomie wieków na budowanie wielkim kosztem dużej floty liniowej. Był to akt wymierzony w jedyne państwo, którego Cesarstwo nie mogło pokonać przy użyciu swojej armii. W szerszej perspektywie wielka flota utożsamiała aspiracje nieagrarnych grup społecznych – kupców, bogatych rzemieślników, prawników, lekarzy, prawników i nauczycieli. Armia pruska oparta o korpus oficerski wywodzący się głównie ze szlachty ziemskiej dawała państwu bezpieczeństwo. Flota, która była instytucją federalną i rekrutowała oficerów ze wszystkich państw niemieckich, miała pomóc w spełnieniu marzeń o niemieckim Weltmacht, czyli wpływie na losy świata. Jest to rzecz godna zapamiętania, bowiem konsekwencją takiego patrzenia na flotę była daleko posunięta zachowawczość i bierność w jej operacyjnym wykorzystywaniu. Istnienie floty nie było dla niemieckich polityków warunkiem związanym z obroną państwa, a tylko narzędziem do wywierania nacisków na arenie międzynarodowej. Utrata lub znaczne Skagerrakschlacht, czyli bitwa jutlandzka pędzla Carla Bergena. Fot. zbiory Andrzeja Danilewicza
70 sierpień 2017
MORZE
Statki z polskich stoczni
Krzysztof Stefański
Pływające laboratorium
Profesor Siedlecki Był to największy i najsłynniejszy polski statek naukowo-badawczy dla rybołówstwa, jeden z najnowocześniejszych tego rodzaju na świecie. Ta jednostka oceaniczna typu B424, którą dla Morskiego Instytutu Rybackiego zbudowała Stocznia Gdańska im. Lenina, miała uhonorować wybitnego polskiego naukowca, zoologa, podróżnika i pisarza – profesora Michała Siedleckiego (1873-1940). W tym miesiącu przypada 45. rocznica przekazania statku do eksploatacji oraz 25. rocznica opuszczenia bandery i jego sprzedaży.
właściwego zarządzania rybołówstwem łatwo o zachwianie kruchej równowagi biologicznej i zaburzenie możliwości odtwarzania się populacji. Zadanie tego Instytutu, to zapewnienie naukowych podstaw racjonalnej eksploatacji rybackiej w celu zabezpieczenia możliwości naturalnego odtwarzania zasobów, zapewnienia stabilnego poziomu życia ludzi utrzymujących się z rybołówstwa i zachowania tego naturalnego dziedzictwa morza również dla przyszłych pokoleń. Do realizacji tych szczytnych, ambitnych i niełatwych celów miał służyć instrument jakim był r/v Profesor Siedlecki.
Armator tej jednostki, czyli Morski Instytut Rybacki z Gdyni, istnieje już 95 lat i przez ten czas zrobił wiele dobrego dla Polski oraz świata w swojej misji dostarczania niezależnej, obiektywnej i aktualnej wiedzy opartej na prowadzonych pracach naukowych i badawczo-rozwojowych, wspierających zrównoważony ekonomicznie i bezpieczny dla środowiska rozwój rybołówstwa morskiego. Według niego, eksploatacja żywych zasobów morza wymagała i nadal wymaga ciągłej kontroli wpływu rybołówstwa i czynników naturalnych na wykorzystywane populacje ryb. Bez znajomości stanów tych zasobów i bez
Stępkę tego statku naukowo-badawczego o znaku rybackim GDY-330 położono 4 kwietnia 1970 r. Pół roku później kierownictwo stoczni, z dyrektorem mgr. inż. Stanisławem Zaczkiem na czele, zapraszało na uroczyste wodowanie. Odbyło się ono 31 października o godz. 13:00 na pochylni Wydziału K-3. Oprócz załogi zakładu wzięli w nim udział licznie zgromadzeni goście, m.in. wiceminister żeglugi Romuald Pietraszek, przybyły z Rzymu zastępca dyrektora generalnego FAO, dyrektor Departamentu Rybołówstwa tej organizacji Roy I. Jackson i z-ca dyrektora MIR ds. naukowych – dr hab., późniejszy jego dyrektor prof. An-
Profesor Siedlecki na obrazie Adama Werki.
78 sierpień 2017
MORZE
drzej Ropelewski. Aktu chrztu tradycyjną butelką szampana dokonała córka profesora, Ewa Siedlecka-Kotula. Można powiedzieć, że w tym momencie statek stał się już chlubną wizytówką gdańskich stoczniowców, którzy z dużym napięciem i wzruszeniem obserwowali uroczystość wodowania. Dumny był bardzo z pracy przy tej jednostce, czuwający nad wszystkim aż do ostatniej chwili, zastępca kierownika Wydziału Montażu Kadłubów Okrętowych, mgr inż. Waldemar Popaszkiewicz. Niewiele mu ustępował nadzorujący montaż i wyposażenie kadłuba starszy mistrz Henryk Krzeczkowski. Stało obok nich dwóch mistrzów, którzy również
Zdjęcie zaproszenia na wodowanie. Fot. zbiory MIR-PIB