NUMER SPECJALNY 4/2019
www.zbiam.pl
W NUMERZE:
Radzieckie czołgi ciężkie
Lipiec-Sierpień cena 18,50 zł (VAT 5%) INDEX 409138 ISSN 2450-3495
Samochody pancerne zimnej wojny
Samolot myśliwsko-szturmowy Lim-6
Obie strony miały czołgi, odrzutowce i bomby jądrowe, które do „wojen zastępczych” zupełnie się nie nadawały. Trzeba było pospiesznie szukać czegoś lżejszego, tańszego i skuteczniejszego...
Służba Lim-6 w lotnictwie polskim trwała 30 lat. Trzeba jednak pamiętać, że długofalowe plany rozwoju WL i OPL OK tworzone w drugiej połowie lat 50. początkowo w ogóle jej nie uwzględniały…
INDEX: 409138 ISSN: 2450-3495
Vol. V, nr 4 (23) Lipiec-Sierpień 2019; Nr 4
NUMER SPECJALNY 4/2019
www.zbiam.pl
1 NUMER SPECJALNY 4/2019
W NUMERZE:
Radzieckie czołgi ciężkie
Lipiec-Sierpień cena 18,50 zł (VAT 5%) INDEX 409138 ISSN 2450-3495
Samochody pancerne zimnej wojny
Samolot myśliwsko-szturmowy Lim-6
Obie strony miały czołgi, odrzutowce i bomby jądrowe, które do „wojen zastępczych” zupełnie się nie nadawały. Trzeba było pospiesznie szukać czegoś lżejszego, tańszego i skuteczniejszego...
Służba Lim-6 w lotnictwie polskim trwała 30 lat. Trzeba jednak pamiętać, że długofalowe plany rozwoju WL i OPL OK tworzone w drugiej połowie lat 50. początkowo w ogóle jej nie uwzględniały…
INDEX: 409138 ISSN: 2450-3495
Na okładce: samochód pancerny Panzerspähwagen P204(f). Rys. Arkadiusz Wróbel INDEX 409138 ISSN 2450-3495 Nakład: 14,5 tys. egz. Redaktor naczelny Jerzy Gruszczyński jerzy.gruszczynski@zbiam.pl Korekta Stanisław Kutnik Redakcja techniczna Dorota Berdychowska dorota.berdychowska@zbiam.pl Współpracownicy Władimir Bieszanow, Michał Fiszer, Tomasz Grotnik, Andrzej Kiński, Leszek Molendowski, Marek J. Murawski, Tymoteusz Pawłowski, Tomasz Szlagor, Mateusz Zielonka Wydawca Zespół Badań i Analiz Militarnych Sp. z o.o. Ul. Anieli Krzywoń 2/155 01-391 Warszawa office@zbiam.pl Biuro Ul. Bagatela 10/19 00-585 Warszawa Dział reklamy i marketingu Andrzej Ulanowski andrzej.ulanowski@zbiam.pl Dystrybucja i prenumerata office@zbiam.pl Reklamacje office@zbiam.pl Prenumerata realizowana przez Ruch S.A: Zamówienia na prenumeratę w wersji papierowej i na e-wydania można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail: prenumerata@ruch.com.pl lub kontaktując się z Telefonicznym Biurem Obsługi Klienta pod numerem: 801 800 803 lub 22 717 59 59 – czynne w godzinach 7.00–18.00. Koszt połączenia wg taryfy operatora. Copyright by ZBiAM 2019 All Rights Reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone Przedruk, kopiowanie oraz powielanie na inne rodzaje mediów bez pisemnej zgody Wydawcy jest zabronione. Materiałów niezamówionych, nie zwracamy. Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów w tekstach, zmian tytułów i doboru ilustracji w materiałach niezamówionych. Opinie zawarte w artykułach są wyłącznie opiniami sygnowanych autorów. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczonych ogłoszeń i reklam. Więcej informacji znajdziesz na naszej nowej stronie: www.zbiam.pl
spis treści BROŃ PANCERNA
Tomasz Szulc Radzieckie powojenne czołgi ciężkie
4
MONOGRAFIA LOTNICZA
Michał Fiszer, Jerzy Gruszczyński Hawker Hurricane (2)
24
ARTYLERIA
Jędrzej Korbal Moździerze średniego kalibru dla Wojska Polskiego (1)
42
WOJNA W POWIETRZU
Tomasz Szlagor P-38 Lightning nad Afryką Północną (2)
54
BROŃ PANCERNA
Tymoteusz Pawłowski Samochody pancerne zimnej wojny
62
MONOGRAFIA LOTNICZA
Robert Rochowicz Samoloty myśliwsko-szturmowe Lim-6 (1)
76
BROŃ PANCERNA
Robert Primke Pancerne smoki na ziemiach polskich
88
WOJNA NA MORZU
Tadeusz Kasperski Bitwa w Zatoce Ormoc. Ostatni sukces „długich lanc”
www.facebook.com/wojskoitechnikahistoria
94 3
BROŃ PANCERNA
Tomasz Szulc
Radzieckie powojenne czołgi ciężkie
Druga wojna światowa ukształtowała radzieckie wojska pancerne i po jej zakończeniu trzymano się wypracowanych zasad. W radzieckich wojskach lądowych dominującą siłą miały być masowo produkowane czołgi średnie i wspierające je działa samobieżne-niszczyciele czołgów na zunifikowanych z nimi nośnikach. Czołgi lekkie miały wykonywać głównie zadania rozpoznawcze i wspierać jednostki o wysokiej manewrowości. Do przełamania obrony nieprzyjaciela i walki z jego czołgami miały służyć czołgi ciężkie, a „ostatnim argumentem” miały być zunifikowane z nimi ciężkie działa samobieżne. Poglądy te utrzymały się do połowy lat 50. ub. wieku, kiedy w ZSRR nastąpiły radykalne zmiany w ocenie roli poszczególnych rodzajów wojsk i ich uzbrojenia.
W
4
czasie II wojny światowej radzieckim konstruktorom udało się stworzyć rodzinę doskonałych czołgów ciężkich. Wywodziły się one z niezbyt udanego, przedwojennego T-28 i zupełnie nieudanego superciężkiego T-35. Po nich zbudowano serię niezbyt udanych prototypów z dwuwieżowym T-100 na czele. Na jego kadłubie ostatecznie umieszczono pojedynczą wieżę i tak powstał KW-1 (Kliment Woroszyłow). Po nim pojawił się „niszczyciel fińskich schronów” KW-2, potem KW-85 z nową wieżą, a wreszcie IS-2 (Iosif Stalin) z powiększoną wieżą i potężną armatą kal. 122 mm. Jeszcze w czasie wojny projektowano kolejne czołgi ciężkie, wywodzące się wprost z KW, powstawały też konstrukcje, w których wykorzystywano inne rozwiązania. Ich źródłem były zdobyczne konstrukcje niemieckie, a warto pamiętać, że to w III Rzeszy powstawały najlepsze i najbardziej innowacyjne
Prototypowy Obiekt 701.
czołgi na świecie. Po wojnie do ZSRR trafiły nie tylko zdobyczne czołgi seryjne, ale i prototypy, dokumentacja, a nawet niektórzy projektujący je inżynierowie. Cały szereg niemieckich rozwiązań, np. stereoskopowe dalmierze i mechanizmy wspomagające ładowanie armaty mogły być wdrożone bez trudu. Inne, jak zaawansowane silniki, elektryczna transmisja, regulowane zawieszenie, wymagały dłuższego procesu wdrożenia – radziecki przemysł wiele lat po wojnie nie był w stanie skopiować wielu niemieckich zaawansowanych konstrukcji.
BROŃ PANCERNA
IS-7 z 1948 r. w widoku od przodu.
zdobycznego sprzętu. Przyrząd kierowcy miał współpracować z dwoma reflektorami podczerwonymi o średnicy 250 mm, a dowódcy – z jednym, ruchomym reflektorem o średnicy 350 mm. Wynika z tego, że kierow-
i pierwszy użytkownik. Mimo najwyższego priorytetu nadanego programowi przez Ministerstwo Obrony to samo ministerstwo zignorowało zapotrzebowanie konstruktorów. Wobec powyższego budowę nokto-
dował podjęcie decyzji o instalacji na prototypach dwóch, pracujących na wspólną skrzynię przekładniową silników W-16 o mocy 440 kW. Jednak fabryka nr 77 nie była w stanie wykonać na czas odpowiedniej skrzyni sprzęgającej, a dostarczona ze znacznym opóźnieniem jednostka napędowa nie nadawała się w praktyce do użycia. Natomiast fabryka Zwiezda nr 800, która miała zaprojektować i wyprodukować docelowy silnik dla seryjnych czołgów nawet nie zaczęła prac nad nim. Wobec powyższego Fabryka Kirowska wraz z fabryką nr 500 ministerstwa przemysłu lotniczego przystąpiły do budowy silnika TD-30 na bazie lotniczego ACz-30. Warto w tym miejscu przypomnieć, że pod kierunkiem A. Czaromskiego jeszcze przed wojną konstruowano lotnicze silniki wysokoprężne dużej mocy inspirując się podobnymi konstrukcjami niemieckimi. O ile jednak w III Rzeszy Jumo-205/207 użyto tyl-
IS-7 w widoku z boku , dobrze widoczny zabudowany na burcie kadłuba kursowy karabin maszynowy kal. 7,62 mm.
ca miał otrzymać przyrząd FG-1250 Falke, a dowódca – ZGt-1221. Co ciekawe, radzieccy inżynierowie oceniali praktyczne możliwości tych urządzeń znacznie ostrożniej, niż ich producent Strop wieży czołgu IS-7.
12
wizorów rozpoczął od podstaw „zaprzyjaźniony” z NII 100 Instytut nr 801, ale zadanie przerosło jego siły. Kolejnym problemem był napęd. Brak silnika czołgowego o mocy 880 kW spowo-
ko jako napędu kilku wersji Ju-86, to w ZSRR montowano je na dwusilnikowych bombowcach Jer-2 i części czterosilnikowych TB-7. Powojenny ACz-30B miał moc 1100 kW, którą w wersji czołgowej ograniczono do 900 kW za cenę wzrostu resursu. Silnik spełnił oczekiwania, dotyczące rozmiarów, masy, mocy i zużycia paliwa, ale okazał się nadmiernie delikatny i zawodny, podobnie jak lotnicze ACz. Ostatecznie cztery z pięciu takich silnikach, zamontowanych na prototypach uległy błyskawicznie poważnym awariom. Na papierze zostały więc plany zwiększenia mocy silnika TD-30B do 1000 kW. Wszystko to skłoniło do poszukiwań alternatywnego silnika. Ponieważ leningradzka fabryka nr 800 w międzyczasie podjęła produkcję silników wysokoprężnych dla kutrów torpedowych, postanowiono zbudować czołgową wersję jednego z nich. M-50T miał sprężarkę i osiągał moc 770 kW. Co zabawne, była to okrętowa wersja… lotniczego silnika ACz-30. W czołgowej wersji otrzymał eżekcyjny układ chłodzenia,
Michał Fiszer, Jerzy Gruszczyński
2
Hawker Hurricane
Hurricane pozostaje w cieniu samolotu myśliwskiego Supermarine Spitfire, którego kreuje się na zwycięzcę w Bitwie o Wielką Brytanię latem i jesienią 1940 r. Tymczasem do zwycięstwa w tym dramatycznym zmaganiu potrzebne były oba typy – Spitfire istotnie miał lepsze osiągi i był zwrotniejszy, co zagwarantowało mu większą skuteczność w walce z niemieckimi myśliwcami Messerschmitt Bf 109. Ale było ich za mało i więcej być nie mogło, produkcja bowiem rozwijała się powoli. Brytyjski RAF Fighter Command zgłosił zestrzelenie 2739 samolotów, z czego 1593 zaliczono pilotom Hurricane – jak widać , zdecydowaną większość. To nic, że niemieckie straty według niemieckich dokumentów, od początku lipca do końca września 1940 r. wyniosły 1636 samolotów.
P
24
ierwszym dywizjonem wyposażonym w myśliwce Hurricane był 111. Dywizjon stacjonujący w Northolt, ok. 10 km na północny-wschód od dzisiejszego portu lotniczego Heathrow. Pierwsze Hurricane zostały do dywizjonu dostarczone w grudniu 1937 r., ale oficjalną datą inauguracji nowego typu był 1 stycznia 1938 r. Jak się można było tego spodziewać, miało miejsce kilka wypadków przy przeszkoleniu. Aby piloci nabrali zaufania do samolotu, dowódca dywizjonu mjr Gillan wykonał szybki przelot z Northolt do Turnhouse pod Edynburgiem na egzemplarzu L1555. W drodze powrotnej trasę o długości 526 km mjr Gillan pokonał w czasie 48 min, co dało średnią prędkość 657 km/h. Byłoby to niemożliwe, gdyby nie wyjątkowo silny tylny wiatr, o prędkości przekraczającej 140 km/h. Z tego i tak wynika, że mjr Gillan rozwinął prędkość zbliżoną do maksymalnej Hurricane, czyli ponad 520 km/h. Z powodu tego lotu zaczęto na niego mówić „Downwind” Gillan, czyli „Z wiatrem” Gillan, ale Ministerstwo Wojny wykorzystało ten lot propagandowo, ogłaszając oficjalny rezultat, który sugerował że RAF dysponuje myśliwcami o prędkości maksymalnej w granicach 660 km/h…
W następnej kolejności Hurricane otrzymał 3. Dywizjon stacjonujący w Kenley, ok. 20 km na południe od centrum Londynu. Dywizjon przezbrajał się z samolotów myśliwskich Gloster Gladiator, pierwsze Hurricane otrzymano na początku kwietnia 1938 r. Problemem było jednak małe lotnisko w Kenley, przez co rozbito dwa nowe myśliwce przy lądowaniach. Dlatego w lipcu 1938 r. dywizjon ponownie otrzymał Gladiatory,
a w międzyczasie podjęto rozbudowę Kenely. Na ten czas dywizjon przeniesiono do Biggin Hill (22 km na południe – południowy-wschód od centrum Londynu, ok. 10 km na wschód od Kenley). Dopiero w lipcu 1939 r., już w Biggin Hill, 3. Dywizjon ponownie wyposażono w Hurricane. W maju 1938 r. Hurricane otrzymał 56. Dywizjon, latający wcześniej na Gladiatorach. Jednostka bazowała w North Weald, ok. 30 km na północny-wschód od centrum Londynu. W lipcu 1938 r. zaczął przezbrojenie z Gladiatorów kolejny dywizjon 11. Grupy – 87. Dywizjon z Debden, ok. 70 km na północ – północny-wschód od Londynu. Także w lipcu i w sierpniu podjęto przezbrojenie pierwszego dywizjonu 12. Grupy z bazy Digby, ok. 200 km na północ – północny-wschód od Londynu. W momencie wybuchu kryzysu monachijskiego we wrześniu 1938 r. RAF Fighter Command miało cztery dywizjony wyposażone w Hurricane, ale tylko dwa osiągnęły
Pierwsze Hurricane dostarczone do 111. Dywizjonu RAF w Northolt. W tym okresie nie było jeszcze dwuliterowych kodów dywizjonowych, numer jednostki malowano na burcie.
Jędrzej Korbal
1
Moździerze średniego kalibru
dla Wojska Polskiego
W historii polskiej wojskowości okresu międzywojennego tematyka moździerzy to zagadnienie poboczne, w dużej mierze zdominowane przez powszechne w WP moździerze kal. 81 mm oraz prototypowy tylko miotacz min wz. 40 kal. 120 mm produkcji Zakładów Starachowickich. Do dziś nie powstała natomiast żadna publikacja omawiająca proces sprzętowego i taktycznego zastosowania moździerzy średniego kalibru w WP przed 1939 r. Nie udało się nawet w krótkiej formie przedstawić dyskusji toczonej na temat wyposażenia w sprzęt artyleryjski plutonów artylerii piechoty, gdzie elementarnymi kwestiami były zasadność istnienia takich pododdziałów jak i wskazanie na armatę lub moździerz, jako właściwego dla nich uzbrojenia. Największym mankamentem 120 mm moździerzy była droga w produkcji amunicja. Równocześnie ich zdolność niszczenia oraz celność przewyższała możliwości artylerii lekkiej.
42
C
ałkowicie symboliczny jest też udział przedmiotowego sprzętu w publikacjach dotyczących modernizacji Wojska Polskiego, a zwłaszcza kluczowego dla polskiej armii programu rozbudowy artylerii. Dążąc do wypełnienia tej luki autor przedstawia w artykule starania mające na celu pozyskanie moździerzy kal. 120 mm dla WP za granicą, zestawiając je z krajowymi pracami nad analogicznym sprzętem. Lata 30. XX wieku były dla Wojska Polskiego okresem intensywnych przemian zarówno pod względem strukturalnym jak i materiałowo-sprzętowym. Sukcesywnie jednostki otrzymywały nowe wzory uzbrojenia, co ujednolicało ich formę oraz wzmacniało siłę ognia. Przykładem tego typu zmian był francuski moździerz Stockes-Brandt kal. 81 mm, przyjęty przez WP na wyposażenie jako moździerz wz. 31. Stromotorowa broń okazała się cennym uzupełnieniem dla batalionów i pułków piechoty, którym dotychczasowe wsparcie zapewniały jednostki artylerii nie zawsze mogące prowadzić ogień do ukrytego za zasłoną przeciwnika. Po kilku latach naczelne władze wojskowe doszły jednak do wniosku, że kaliber posiadanych moździerzy jest zbyt mały, a wystrzeliwane granaty nie mogą niszczyć zapór kolczastych, lekkich umocnień polowych, a nawet improwizowanych, choć dobrze wkomponowanych w teren stanowisk ciężkich karabinów maszynowych. Nie pozostawało nic innego, jak wzorem armii ościennych, dążyć do zwiększenia samodzielności taktycznej i siły ognia własnych batalionów/ pułków piechoty.
Tomasz Szlagor
P-38 Lightning nad Afryką Północną Pod koniec kampanii w Tunezji jednostki Lightningów ponownie wykorzystały największy atut swoich myśliwców – duży zasięg, który pozwalał im siać spustoszenie wśród samolotów i żeglugi przeciwnika w Cieśninie Sycylijskiej.
Luty 1943 r.
54
Przed południem 2 lutego 16 Lightningów z 96. FS (jednego z dywizjonów ze składu 82. FG) otrzymało zadanie eskortowania sześciu bombowców B-26 Marauder z 319. BG. Celem wyprawy był konwój w Cieśninie Sycylijskiej, rozdzielającej Tunezję od Sycylii i Afrykę od Europy. Chociaż niemieckie i włoskie myśliwce jednosilnikowe stacjonowały po obu stronach tego akwenu o szerokości ok. 150-200 km, ich piloci niechętnie zapuszczali się tak daleko od stałego lądu. W efekcie Amerykanie cieszyli się tam zdumiewającą swobodą działania, którą skrzętnie wykorzystywali. Nad konwojem i w jego pobliżu krążyło ok. 20 nieprzyjacielskich maszyn różnych typów. Piloci Lightningów zestrzelili Junkersa Ju 88, którego pilotował Hptm. Franz Ibold, Kommandeur III./KG 54 (poległ z całą załogą), włoski wodnosamolot Cant Z.506B ze 144a Squadriglia/ 85º Gruppo Regia Marina (jego pilot, Ten. Alberto Notari, zginął) oraz dwusilnikowy myśliwiec Bf 110 z III./ ZG 26 (jego załoga ocalała). W powstałym zamieszaniu przepadł 2/Lt. James Filkins. Przypuszczalnie trafił go Lt. Paul Bley z 8./ZG 26, jeden z nielicznych asów Bf 110. Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja nad tunezyjskimi lotniskami – piloci Messer-
schmittów Bf 109 i Focke-Wulfów Fw 190 zaciekle bronili swoich baz. Rankiem 3 lutego 95. i 97. FS (82. FG) eskortowały 15 Marauderów z 17. BG nad lotnisko w Gabes, prowokując do startu Bf 109 z II./JG 51. Niemcy dogonili amerykańską wyprawę, kiedy ta odlatywała znad celu. Zestrzelili, bez strat własnych, trzy P-38 (zginęli podporucznicy: Earl Wilson, Edward Drompp i James Johnson) oraz jednego B-26. Krótko później 96. FS (82. FG) eskortował 11 Marauderów z 319. BG, których celem były dwa tankowce wracające z Bizerty do Włoch. Nad statkami krążyły cztery Bf 110 z III./ZG 26. Ich piloci na widok nadlatujących nisko Marauderów, które wzięli za samoloty torpedowe, zanurkowali za nimi, wystawia-
2
jąc się na atak Lightningów. 2/Lt. William Vantrease zestrzelił dwa, a 2/Lt. Soren Anton jednego. Załogi Messerschmittów broniły się do końca. Od ognia tylnych strzelców zginął 2/Lt. Jessie Duncan, a 2/Lt. Anton, trafiony kulą w prawy łokieć, w drodze powrotnej omal nie wykrwawił się na śmierć. Wylądował w Telergma, pilotując lewą ręką. Jego obrażenia okazały się na tyle poważne, że odesłano go do Stanów Zjednoczonych. Po południu 4 lutego 1. i 82. FG eskortowały Latające Fortece z 97. i 301. BG oraz Maraudery z 17. BG, których celem był lotniska w okolicy Gabes. Do walki z nimi wystartowały II./JG 51 i JG 77. Niemcy zestrzelili dwa Lightningi z 82. FG (2/Lt. Richard Grady zginął, 2/Lt. John Doddridge trafił do niewoli).
Porucznik Lloyd DeMoss z 14. FG i jego Lightning o podwójnym imieniu „Bad Penny”/ „The Gentleman”.
Tymoteusz Pawłowski
Samochody pancerne zimnej wojny Zimna wojna to kilkadziesiąt lat, które nastąpiły po drugiej wojnie światowej, gdy wielkie mocarstwa rywalizowały ze sobą o prymat na świecie. Ne przemieniła się w wojnę gorącą przede wszystkim dlatego, że mocarstwa dysponowały bronią jądrową. Jednak wciąż opracowywano nowe wzory konwencjonalnego uzbrojenia, między innymi samochodów pancernych.
J
62
ako pierwszy terminu zimna wojna użył George Orwell, jeszcze w 1945 r. Przez kilka lat po II wojnie światowej żadna ze stron nie była zainteresowana konfrontacją. Państwa były bowiem wyniszczone na wszelkie możliwe sposoby: militarnie, gospodarczo i społecznie. Konflikty były wygaszane, zarówno przez Związek Sowiecki, jak i przez Stany Zjednoczone. Trwało to do 1949 r., do momentu, w którym ZSRS podporządkował sobie państwa Europy Środkowej, przeprowadził udaną próbę jądrową i pomógł komunistom wygrać wojnę domową w Chinach. Wówczas doszło do powstania NATO i podziału świata na dwa bloki. Początkowo podział nie był taki wyraźny. Wielka Brytania i Francja prowadziły własną politykę mocarstwową, której celem było zachowanie imperium kolonialnego i wpływów na świecie. W Waszyngtonie nie było to do końca akceptowane, skoro bowiem Stany Zjednoczone uznawały się za obrońcę demokracji, musiały jej bronić również w Afryce i Azji. Konflikt pomiędzy mocarstwami zachodnimi miał swoje apogeum jesienią 1956 r., gdy Francja i Wielka Brytania próbowały narzucić swoją wolę Egiptowi i odzyskać kontrolę
nad Kanałem Sueskim. Formalnie nawet odzyskały, ale po kilku miesiącach zostały zmuszone przez Stany Zjednoczone do ewakuacji. Kapitulacja wobec żądań Waszyngtonu oznaczała, że Wielka Brytania i Francja nie są już mocarstwami. Kryzys sueski oznaczał również koniec imperiów kolonialnych – bez kontroli nad oceanami nie można było utrzymać zamorskich posiadłości. Koniec ten miał jednak następować powoli, tak aby kapitał francuski i brytyjski zdołał wycofać swoje środki, a metropolie znalazły zatrudnienie dla setek tysięcy ludzi z aparatu kolonialnego. Najlepszym przykładem takiego postępowania jest wojna w Indochinach. W 1945 r. Francuzi chcieli oddać niepodległość Wietnamowi po 10 latach, w 1955 r., ale wietnamscy przywódcy polityczni chcieli jej natychmiast. Wybuchła wojna, trwająca do 1954 r. Francuzi ostatecznie wycofali się z Wietnamu w 1955 r. Po 10 latach – tak jak zakładali, trudno więc mówić o ich porażce. Podobny mechanizm powolnego wychodzenia z Afryki chcieli
zastosować Brytyjczycy, jednak w 1960 r. zaskoczyła ich dynamika zmian: 17 państw ogłosiło niepodległość. Były oczywiście i takie posiadłości, z których Europejczycy nie chcieli zrezygnować. Francuzi uważali, że Algieria jest częścią Francji, inne zdanie mieli jednak rodowici Algierczycy. Cóż jednak kryło się za tym terminem? Przecież Francuzi rodzili się na tej ziemi od pierwszej połowy XIX wieku, dłużej niż wiele koczowniczych rodów arabskich... Podobna sytuacja była w Afryce Południowej – ludnością napływową byli w niej zarówno Burowie, jak i Zulusi: Burowie dotarli tam w XVII wieku, Zulusi – w wieku XIX. Również Portugalczycy nie chcieli oddać żadnej ze swoich kolonii, szczególnie bogatej Angoli, o którą prowadzili długą wojnę. Z kolonii – niewielkich i ubogich – nie chcieli zrezygnować Hiszpanie. Podobnie Brytyjczycy chcieli zachować swoje wpływy na Środkowymi i Dalekim Wschodzie. W 1968 r. socjalistyczny rząd Harolda Wilsona zadecydował jednak, że do 1971 r. Wielka Brytania wy-
Francuski samochód pancerny M8 chroni francuskiego żniwiarza na algierskim polu.
BROŃ PANCERNA 90 mm oraz – wyłącznie na eksport – z działkiem 20 mm. Elandy były sprzedawane za granicę, zarówno do sojuszniczej Rodezji i Namibii, jak i do innych państw, np. do Maroka. Było to związane z faktem, że w latach 80. państwa afrykańskie widziały już, że komunizm jest gorszy od kapitalizmu, i przestawały być sojusznikami Moskwy. Stąd malała również presja ONZ na RPA. Jednak od połowy lat 60. XX wieku RPA prowadziła działania wojenne. Od 1966 r. walczyła z partyzantami w Namibii, a od 1969 r. – z oddziałami dywersyjnymi napływającymi z Zambii. Przeciwko nim najlepiej sprawdzały się Elandy-60. Gdy w połowie lat 70. w południowoafrykańskich siłach zbrojnych znalazło się 1000 Elandów, większość z nich stanowiły pojazdy uzbrojone w moździerze. Jednak wówczas Portugalia postanowiła przerwać prowadzoną od dawna wojnę o utrzymanie kolonii i przyznała niepodległość Angoli i Mozambikowi. Szczególnie duże znaczenie miała bogata Angola, granicząca z Namibią. W Angoli – już w miesiąc po odzyskaniu niepodległości – wybuchła wojna domowa pomiędzy rządzącym ruchem MPLA a opozycyjnymi ruchami UNITA oraz FNLA. MPLA oparło swoją władzę na pomocy komunistycznej z ZSRS oraz Kuby, więc RPA postanowiło udzielić zbrojnej pomocy opozycji. Pierwszą operację przeprowadzono jesienią 1975 r. Celem była stolica Angoli – Lusaka. RPA starało się ukryć swoje zaangażowane, więc podstawę sił uderzeniowych stanowiły Elandy, przerzucone drogą powietrzną na pozycje wyjściowe i pozbawione oznaczeń państwowych. W ten sposób były one niemal nie do odróżnienia od Panhardów AML, pozostawionych przez Portugalczyków w Angoli. Operacja „Savannah” – taki nosiła kryptonim – rozbiła siły MPLA, ale Lusaka nie została zdobyta – obroniły ją regularne wojska kubańskie, przerzucone mostem powietrznym. Jednocześnie wprost ze Związku Sowieckiego do Angoli popłynęły czołgi – z początku
Samochód pancerny M706E2 ochrony bazy US Air Force w Osan, w Republice Korei.
starsze T-34-85, a późnej nowsze T-54. Akcja specjalna zamieniła się w wojnę, która trwała kilkanaście lat. Elandy spisywały się znakomicie, w pojedynkach z T-34-85 niemal zawsze były górą. Czołgi bowiem były celem łatwym do zlokalizowania, a wówczas równie łatwym do zniszczenia. Groźniejsze okazała się przeciwpancerna broń piechoty, szczególnie zasadzki dysponujące sowieckimi granatnikami RPG-7. Z kolei ofiarami pocisków Elandów były T-34-85, BTR-152 i BRDM-2. Obsługiwane przez Kubańczyków sowieckie T-54 dotarły na front angolański w 1982 r. Wówczas okazało się, że skuteczność południowoafrykańskich Elandów jest zbyt niska. Problemem nie była jednak siła ognia 90 mm armaty, a niewystarczające własności terenowe. Lekkie czterokołowe podwozie pozwalało co prawda na poruszanie się nie tylko po drogach, ale również po sawannie, lecz miało niewystarczającą wytrzymałość do dynamicznych manewrów i nie można było z niego strzelać w ruchu. A w ten sposób – flankując i strzelając w ruchu – można było niszczyć niskie i dość dobrze opancerzone T-54. Rolę Elandów-90 zaczęły przejmować zatem 6-kołowe pojazdy Ratel-90, a później – 8-kołowe wozy Rooikat.
M706E2 na tle europejskiego krajobrazu: ćwiczenia „Team Spirit’81”.
70
Sukcesy południowoafrykańskich samochodów pancernych w pojedynkach z czołgami zwróciły uwagę innych sił zbrojnych. W wielu armiach zaczęto podejrzewać, że zbyt pochopnie uznano, że samochody pancerne są nieużyteczne na polu walki, zdominowanym przez czołgi. Zlecono studia nad taktyką samochodów pancernych i rozpoczęto – przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych – opracowanie własnych kołowych wozów bojowych z uzbrojeniem artyleryjskim.
...i południowowietnamskiej demokracji
Na przełomie 1944 i 1945 r. Amerykanie wprowadzili do służby M38 Wolfhound, 7-tonowy samochód pancerny z napędem na wszystkie sześć kół. Uzbrojony był w armatę 37 mm, ale nic nie stało na przeszkodzie, żeby zamontować w nim wieżę z czołgu lekkiego M24 Chaffee, z armatą 75 mm. Wprowadzenie do służby Wolfhounda miało również ten skutek, że wojenne amerykańskie samochody pancerne M8 Greyhound zostały oficjalnie uznane za przestarzałe i nienadające się do służby. I deklaracja ta była jedynym skutkiem, ponieważ ani nie wycofano Greyhoundów, ani nie zaczęto produkować Wolfhoundów. US Army nie potrzebowała samochodów pancernych. Co interesujące, bezwieżowa wersja samochodu pancernego M8 oznaczona jako M20, nie została uznana za przestarzałą. Określano ją jako „armored utility car” i używano do wielu zadań, zarówno jako pojazdy dostawcze, jak i interwencyjne radiowozy żandarmerii. Również odsunięte od służby liniowej Greyhoundy trafiły do żandarmerii, przede wszystkim do US Constabulary, czyli formacji utrzymującej w latach 1946-1952 bezpieczeństwo w okupowanych Niemczech. Wkrótce M8 trafiły do żandarmerii większości państw europejskich. Amerykanie bardzo chętnie oddawali Greyhoundy swoim sojusznikom – darczyńcy nic to nie kosztowało, a i obdarowani ponosili niewielkie koszty: w końcu M8 był niczym więcej jak opancerzoną ciężarówką Forda. M8 trafiały do walki sporadycznie: Francuzi używali ich w Indochinach i Algierii, Koreańczycy – w wojnie z komunistami.
Robert Rochowicz
Samoloty
1
myśliwsko-szturmowe Lim-6 Rodzina Lim-6 to ostatnie seryjnie produkowane w Polsce samoloty bojowe. Koncepcyjnie konstrukcja tkwiła w latach 50. ubiegłego wieku, ale szczyt eksploatacji blisko 200 samolotów myśliwsko-szturmowych Lim-6 w polskim lotnictwie wojskowym przypadał dopiero na lata siedemdziesiąte.
S
łużba Lim-6 w lotnictwie polskim trwała trzy dekady. Konstrukcja powstała z potrzeby chwili, trzeba jednak pamiętać, że długofalowe plany rozwoju Wojsk Lotniczych i Obrony Przeciwlotniczej Obszaru Kraju (WL i OPL OK) opracowywane w drugiej połowie lat 50. początkowo w ogóle jej nie uwzględniały. Gdy w 1957 r. w Dowództwie WL i OPL OK zapadały decyzje o konieczności szybkiego wycofania z jednostek bojowych szturmo-
wych samolotów tłokowych Ił-10 w praktyce nie bardzo było czym je zastąpić. W pierwszej połowie 1957 r. przez chwilę pojawiła się nawet myśl o całkowitej likwidacji tego rodzaju lotnictwa.
„Latające czołgi” odchodzą do lamusa
To, że w pułkach lotnictwa szturmowego od 1958 r. zaczęły pojawiać się Lim-1 i Lim-2 wynikało jedynie z uwalniania tych maszyn z zadań myśliwskich. Wraz z postępującą produkcją Lim-5 i Lim-5P oraz zakupem MiG-19P i MiG-19PM starsze myśliwce, wciąż sprawne, postanowiono przesunąć do zadań bliskiego wsparcia pola walki. W planach rozwoju techniki lotniczej do 1965 r., opracowanych w lutym 1956 r. nie widać było typowego następcy Ił-10, bo go w tym czasie po prostu nie było. Całkowite uzależnienie od ZSRR było tu bardzo wyraźnie widoczne.
Egzemplarz Lim-5M 1F01-02 w Instytucie Technicznym Wojsk Lotniczych.
76
W tym samym 1956 r. za wschodnią granicą ostatecznie wstrzymano prace nad odrzutowym szturmowcem Ił-40, a rywali ta konstrukcja w innych radzieckich biurach projektowych nie posiadała. W lotnictwie z czerwoną gwiazdą podobnie jak w Polsce doraźnie do zadań szturmowych skierowano posiadane w dużej liczbie samoloty myśliwskie MiG-15 i MiG-15bis. We wspomnianym planie z lutego 1956 r. w polskim lotnictwie w 1965 r. miało już nie być ani Lim-1, ani Lim-2. Zakładano za to posiadanie ponad 1200 Lim-5, z których część miała znajdować się na stanie pułków lotnictwa szturmowego. Dziś można już tylko zgadywać, jak rozwinęłoby się polskie lotnictwo wojskowe, gdyby w 1957 r. Chruszczow zgodził się na przekazanie do Mielca licencji MiG-21F. Czy produkcja Lim-7 zostałaby uruchomiona na dużą skalę? Dziś już wiadomo, że pierwsza seryjna wersja „dwudziestego pierwszego” daleka była od doskonałości. Jej produkcja na licencji mogła znacząco ograniczyć zakup w latach 60. maszyn kolejnych modyfikacji tego typu, wyposażonych w celowniki radiolokacyjne i kierowane pociski rakietowe „powietrze-powietrze”. Ale z kolei kto wie, może wtedy lotnictwo szturmowe przez kolejne dwie dekady nie byłoby wyposażone w Lim-6bis, tylko Lim-7bis? Bo było oczywiste, że produkcja Lim-7 z całą pewnością oznaczałaby nie podjęcie prac przy szturmowej wersji Lim-5. Gdy w 1958 r. decydowano się na rozpoczęcie w Polsce prac nad samolotem Lim-5M w Związku Radzieckim również wybrano kierunek rozwoju dla lotnictwa uderzeniowego. Zdecydowano się na stworzenie
Robert Primke
Pancerne smoki
na ziemiach polskich Należały do najrzadszych rodzajów wozów pancernych. Miały przerażać wroga swoim uzbrojeniem i w czasie zmasowanego ataku wywoływać panikę oraz służyć do obezwładniania schronów i innych punktów oporu . Ostatecznie – najlepiej sprawdziły się w trakcie działań bojowych w hitlerowskich miastach-twierdzach.
P
race nad tego typu bronią rozpoczęto w Związku Radzieckim na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku. Początkowo w miotacz ognia wyposażono tankietki T-27. Jednak prawdziwy rozwój tej broni nastąpił dopiero z chwilą wykorzystania czołgu T-26. Radziecki czołg lekki T-26, który był oparty na brytyjskim modelu Vickers 6-Ton (Mk E), był produkowany od 1931 r. w ogromnej liczbie wersji, szacowanej na ponad sześćdziesiąt. W latach 1933-1939 trzy z nich wyposażono w miotacze ognia Rozbity czołg chemiczny ChТ-26.
KS-24 i w ten sposób została zapoczątkowana w Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej era czołgów chemicznych nazywanych „pancernymi smokami”. Badania nad tego typu pojazdami kontynuowano także po wybuchu drugiej wojny światowej. Wówczas opracowano kolejne wersje oparte na bazie czołgów T-34 i T-34-85 oraz KW-8, które uzbrojono w miotacz ognia ATO-42. Był on wyposażony w dwa zbiorniki o pojemności od 570 do 600 l płynu zapalającego umożliwiające oddanie od 54 do 60 ognistych strzałów. W późniejszym okresie wprowadzono zmodernizowany miotacz ognia ATO-43. W czasie drugiej wojny światowej wyprodukowano 1501 czołgów-miotaczy ognia OT-34 i OT-34-85 oraz 102 KW-8s. Warto wspomnieć, że w wyposażeniu Armii Czerwonej znajdowało się 67 proc. produkcji światowej czołgów-miotaczy ognia. Jeśli chodzi o taktykę, to początkowo radzieckie „pancerne smoki” miały podlegać jednostkom pancernym i być użyte przy atakach na umocnione pozycje, punkty
oporu, twierdze oraz ufortyfikowane miasta. W chwili rozpoczęcia natarcia miały znajdować się w drugiej linii za czołgami liniowymi i wkraczać do akcji dopiero w bezpośredniej bliskości obiektu, który miał być zniszczony. Funkcjonowała również koncepcja, aby w natarciu działały jednocześnie w rozwiniętej tyralierze, co miało mieć destruktywny wpływ na psychikę przeciwnika. Jednak późniejsze doświadczenia skłoniły dowódców do decentralizacji sił i środków na wybranych odcinkach. Czołgi-miotacze ognia między innymi kierowano do grup szturmowych atakujących duże miasta. Wówczas współdziałały z czołgami liniowymi, artylerią, piechotą i saperami. Na przełomie 1944/45 r. Armia Czerwona dysponowała zaledwie siedmioma samodzielnymi pułkami czołgów chemicznych – inaczej czołgów-miotaczy ognia. Zgodnie z ustalonymi stanami etatowi powinny one dysponować: 18 czołgami chemicznymi, 3 czołgami liniowymi, 6 samochodami pancernymi BA-64, 7 motocyklami, 21 samochodami ciężarowymi oraz 240 żołnierzami. Jednostkami tego typu rozporządzał 1. Front Białoruski – 516. Samodzielny Pułk Czołgów-Miotaczy Ognia i 2. Front Białoruski – 510. Samodzielny Pułk Czołgów-Miotaczy Ognia. Zarys ich działania na ziemiach polskich zaprezentujemy w poniższym tekście.
Na przedpolach Białegostoku
88
25 lipca 1944 r. dowództwo 510. Samodzielnego Pułku Czołgów-Miotaczy Ognia (spcmo) otrzymało ustne polecenie szefa wojsk inżynieryjnych 3. Armii 2. Frontu Białoruskiego nakazujące udział w walkach o Białystok. W ten sposób 510. spcmo
Tadeusz Kasperski
Bitwa w Zatoce Ormoc.
Ostatni sukces „długich lanc” Po wielkiej klęsce japońskiej floty w drugiej bitwie na Morzu Filipińskim, podczas której większość dużych okrętów cesarskiej floty została zniszczona, Japończycy nie zrezygnowali całkowicie ze wspierania własnych sił lądowych na Filipinach. Wywiad gen. Douglasa MacArthura przekazał informację dowódcy 7. Floty, wadm. Thomasowi Cassinowi Kinkaidowi, że Japończycy wysyłają nocami przez Zatokę Ormoc konwoje z wojskiem złożone z kilku niezbyt dużych i silnych okrętów pod osłoną jednego niszczyciela.
T
94
ak się rzeczywiście działo (przerzucali w ten sposób wojsko i zaopatrzenie), ale dodatkowym zadaniem japońskich okrętów miała być ewakuacja rozbitków z niszczycieli i statków połączonych konwojów TA-3 i TA-4. Na skutek amerykańskiej interwencji miało dojść do zaciekłej bitwy w Zatoce Ormoc w nocy z 2 na 3 grudnia 1944 r. Poinformowany o japońskich jednostkach, dowódca filipińskiej granicy morskiej wadm. James Lawrence Kauffman wydał rozkazy, aby japoński konwój został przechwycony i zatopiony przez zespół złożony z trzech silnych i nowoczesnych niszczycieli floty. Był to: USS Allen M. Sumner (DD 692) oraz bliźniacze USS Moale (DD 693) i USS Cooper (DD 695), tworzące 120. Dywizjon Niszczycieli. Były to nowoczesne wielkie niszczyciele floty o wyporności standardowej 2200 t, długości 114,76 m, szerokości 12 m i zanurzeniu 4,78 m. Były w stanie rozwinąć maksymalną prędkość 34 w. i pokonać odległość 6500 Mm przy średniej prędkości 15 w. Załogi okrętów liczyły 336 osób. Na tym etapie wojny uzbrojenie artyleryjskie tych jednostek było imponujące. Niszczyciele tego typu dysponowały 6 armatami kal. 127 mm rozmieszczonymi na trzech stanowiskach, 12 działkami plot. kal. 40 mm i 11 działkami plot. kal. 20 mm.
Uzbrojono je także w 10 wyrzutni torped kal. 533 mm, 2 zrzutnie i 6 miotaczy bomb głębinowych. Miały nowoczesne wyposażenie radiolokacyjne, które w nadchodzącym starciu miały odegrać ważną rolę. Bardziej mogło niepokoić, że załogi tych jednostek nie brały dotąd udziału w bezpośrednim starciu z Japończykami i nie miały okazji nabrać doświadczenia bojowego w walce nocnej. Kiedyś jednak musiał nastąpić ten pierwszy raz i po otrzymaniu powyższych rozkazów, marynarzom US Navy jedynie pozostawało wykorzystać wszystkie atuty, jakimi dysponowali.
Marsz ku bitwie
Amerykanie zmierzali ku Zatoce Ormoc zgodnie z rozkazami, wyruszając z patrolowanej dotąd Zatoki San Pedro wieczorem 2 grudnia 1944 r. Flagowy Allen M. Sumner był dowodzony przez kmdr. por. Normana Johna Sampsona, Moale przez kmdr. por. Waltera Manly Fostera. Niszczycielem Cooper dowodził zaś kmdr. por. Mell Andrew Peterson. Ale bitwą z okrętu flagowego dowodzić miał kmdr John Crawford Zahm. Idąc ku Zatoce Ormoc, niszczyciele przy prędkości 30 w. wytwarzały sporą falę dziobową, widoczną zwłaszcza z powietrza, i był to powód do zmartwienia, bo zbliżając się
do celu ciężko było przeciwnika zaskoczyć. O godz. 23:08 wykorzystał to japoński samolot rozpoznawczy Mitsubishi Ki-46 Dinah. Zaatakował odważnie flagowego Allena M. Sumnera. Zrzucona bomba upadła dość blisko, bo około 30 m od dziobu niszczyciela. Jej eksplozja w zderzeniu z powierzchnią wody spowodowała, że grad odłamków uderzył w burtę okrętu, powodując pożar na pokładzie, który załoga musiała stłumić. Prócz tego odłamki raniły oficera i 12 marynarzy. Miało się okazać, że Amerykanie nieco zlekceważyli siły przeciwnika, z jakimi przyszło im się później zmierzyć. Nie mieli mieć do czynienia tylko z jednym niszczycielem (jak zakładano), ale z dwoma dość niebezpiecznymi nowoczesnymi japońskimi niszczycielami eskortowymi typu Matsu. Były to Kuwa i Take, które wyruszyły 1 grudnia z Manili. Flagowym okrętem był Kuwa, a z jego pokładu dowodził zespołem kmdr por. Yamashita Masamichi. Komendę drugiego dzierżył kpt. mar. Unaki Tsuyoshi. Niszczyciele eskortowe miały za zadanie osłaniać jednostki małego konwoju TA-7, który składał się z szybkiego Transportowca Nr 9 (1500-tonowa jednostka wyglądem przypominająca z daleka eskortowiec) i dwóch 950-tonowych okrętów desantowych czołgów Nr 140 i Nr 159. Przewoziły one na pokładach wojsko i sprzęt. Wyładowując je w Zatoce Ormoc, jednostki konwoju miały za zadanie także zabrać ocalałych rozbitków z zatopionych jednostek połączonych konwojów TA-3 i TA-4. Atak potężnej formacji 350 samolotów zespołu Task Force 38 z 3. Floty adm. Williama Fredericka Halseya zatopił 11 listopada na pozycji 10°50’N, 124°35’E cztery niszczyciele (ponad 2500-tonowe Hamanami, Naganami, Shimakaze i 2700-tonowy Wakatsuki),