5 minute read
FELIETON
18 równa się 40
Wojciech Rusinek
Advertisement
Felieton z cyklu Trefne konspekty
Można mieć wątpliwości, czy komunikacja cyfrowa spełniła pokładane w niej nadzieje, na przykład na to, że przyniesie lepsze narzędzia obywatelskiej kontroli władzy czy upowszechni pragnienie pogłębiania wiedzy, ale jedno na pewno się udało: dzięki internetowi zobaczyliśmy, co naprawdę myślą tak zwani zwykli ludzie. Nie są to niestety wnioski budujące – internetowy vox populi (wbrew pozorom tworzą go przedstawiciele wszystkich klas społecznych) okazał się pokraczną mieszaniną frazesów, resentymentów, haseł podrzucanych cynicznie przez instytucje władzy, najpierwotniejszych zabobonów i fobii. Wiemy na przykład, że – nieprawdopodobne, ale tak właśnie jest – ludzie chcą, żeby wszyscy pracowali więcej. Nie chodzi o to, ż eby wykonywali pracę ciekawszą, efektywniejszą, spokojniejszą. Nie, po prostu trzeba pracować dłużej i już. Wystarczy, że jakaś grupa zawodowa wedle powszechnego mniemania pracuje mniej, a w debacie publicznej staje się obiektem zbiorowej niechęci, której wyrazem jest opinia, iż „powinni pracować jak normalni ludzie, czterdzieści godzin i 26 dni urlopu”. Ale może – odbijmy piłeczkę w kierunku anonimowego głosu z sieci – właśnie ta sytuacja nie jest „normalna”?
Oczywiście wtakich opiniach kryje się poczucie niesprawiedliwości: „oni za osiemnaście godzin dostają tyle, co ja za czterdzieści”. Wiemy, jak bardzo fałszywa wiedza stoi za powyższym przekonaniem, jak intelektualnie wygodny jest to mit, jakie pokłady antyinteligenckiej niechęci, pielęgnowanej przez dziesięciolecia po 1945 roku, osadziły się wtych słowach, ale resentyment jest prawdziwy. Nie musimy przy tym – nie otym jest mój felieton – w naszym środowisku przekonywać się wzajem, że rzeczywiście poświęcamy na pracę co najmniej czterdzieści godzin tygodniowo (aprzynajmniej ci z nas, którzy rzetelnie traktują obowiązki). Nie jestem jednak przekonany, czy postępujemy właściwie, uparcie wyjaśniając światu, że naprawdę, ale to naprawdę spełniamy z nawiązką zapisy polskiego prawa pracy. W ten sposób bezrefl eksyjnie utrwalamy pogląd, który być może należałoby poddać wielkiej rewizji. Proponuję zatem eksperyment myślowy: może nie powinniśmy dążyć do dostosowania czasu pracy wszystkich grup zawodowych do uniwersalnego modelu 40h/tydzień + 26 dni urlopu, lecz przeciwnie – to inne grupy zawodowe powinny zmierzać ku modelowi nauczycielskiemu (niższy wymiar etatu, część zadań wykonywana poza właściwym miejscem pracy i zdecydowanie dłuższy urlop), a być może wszyscy będziemy pracować efektywniej i z większą przyjemnością. Postuluje to dziś wielu socjologów ipsychologów pracy, na przykład David Graeber, takie rozwiązania wprowadzają eksperymentalnie niektóre państwa. To już naprawdę się dzieje! Nie żyję wnauczycielskiej bańce i wiem, że mocni korporacyjni gracze wprowadzają podział pracy na tę realizowaną stacjonarnie, itę, którą można, wciągu jednego czy dwóch „wolnych” dni wtygodniu, wykonać kiedykolwiek, gdziekolwiek, dowolnie wyznaczając sobie odpoczynek (co wymaga jednak także innej niż rozpowszechniona wPolsce kultury zarządzania czasem pracowników). Nie znam przy tym nikogo, kto by na taki układ narzekał. Rozmawialiśmy oPieśni nad Pieśniami idość bezradnie próbowałem wytłumaczyć pierwszoklasistom sens użytych w niej metafor i porównań („no dlaczego miłość to żar ognia?”). Śmiali się i patrzyli na mnie z coraz większym pobłażaniem. Przewidywałem porażkę, więc wdesperackim odruchu zapytałem: „nigdy nie byliście zakochani?”. Kolejny wybuch śmiechu i okrzyk: „nie mamy na to czasu, jesteśmy wbiol-chemie”.
* * * Dwa lata temu, gdy w szkołach podstawowych znów pojawili się siódmoklasiści, dziennikarze alarmowali: w1992 roku rozporządzenie określało obowiązkowy wymiar lekcji na 23 godziny, wczasach istnienia gimnazjów było to 29 godzin, zaś obecnie trzynastolatkowie spędzają w ławkach... 32 jednostki lekcyjne! Moim znajomym wlatach 90. wystarczyły dwie godziny biologii wzakresie podstawowym (przez trzy lata) i dwie – wrozszerz onym (ostatnie dwie klasy), by znaleźć się na liście przyjętych na medycynę. Dziś niemal wszyscy uczniowie klas biologiczno-chemicznych do sześciu, ośmiu programowych biologii dokładają trzy, cztery godziny korepetycji lub kursów przedmaturalnych (i poświęcają dodatkowy rok po maturze na „właściwe” przygotowanie do studiów). Rzeczywiście, z punktu widzenia trudno osiągalnego celu (studia, a potem „lukratywna” praca) iwymagań edukacyjnych zakochanie musi jawić się jako prawdziwe marnotrawstwo czasu. Jonathan Crary trafnie zauważa w książce 24/7, że czas wolny jest dobrem, o które toczy się dziś nieustanna ekonomiczna batalia. Powolność, kontemplacja, a zwłaszcza sen nie pasują do świata, w którym każda chwila powinna być wypełniona aktywną samorealizacją nakierowaną na zysk (pieniądz lub prestiż). Crary zauważa z przekąsem, że większość „naszych” pragnień i potrzeb jest dziś wykreowana przez rynek (przede wszystkim usług i rozrywek cyfrowych) i została nam najzwyczajniej wmówiona. Mam
wrażenie, że podobny proces zachodzi wedukacji – nieustannie bombardujemy uczniów poradami dotyczącymi „efektywnego wykorzystania wolnego czasu” i zachęcamy ich do „twórczego zaangażowania”, ale kryje się pod tymi hasłami głównie promowanie wyścigu po komercyjny sukces. Z zaklętego kręgu kurczącego się czasu coraz trudniej się jednak uwolnić, bo system (czyli: rodzice i my) na każdym kroku wmawia, że jeszcze więcej szaleńczej pracy i rezygnacja z tego, co nie da się przeliczyć na wynik maturalny, jest tym, czego młodzi ludzie pragną najbardziej na świecie. Stres związany z rygorystycznym myśleniem o czasie – ten sam, którego integralną częścią (a nie skutkiem ubocznym, jak często myślimy) są frustracje, nerwice i depresje – zaczyna się jednak już na bardziej elementarnym poziomie, na każdej lekcji. Chyba powinniśmy podważyć jeszcze jeden dogmat związany z „czasem pracy” uczniów – pracę na czas. Uznanie, że wszyscy uczniowie powinni dostosować się do uniwersalnych i ścisłych ram czasowych sprawdzianów i egzaminów jest, z punktu widzenia tego, co wiemy oludzkiej psychice, zadziwiające. Wobecnie funkcjonującym systemie mamy oczywiście procedury tak zwanych dostosowań, otrzymanie zgody na wydłużenie czasu pracy możliwe jest jedynie na podstawie orzeczeń wydawanych przez poradnie psychologiczno-pedagogiczne. Owszem, z jednej strony muszą istnieć formalne wyznaczniki tego typu ułatwień, ale z drugiej niepotrzebnie spychają one uczniów (w całym procesie badań, orzeczeń, formalnych zgłoszeń) w sferę „przypadków trudnych”, stygmatyzując cechy, które być może do „trudnych” wcale nie należą, są po prostu cechami danej osobowości. Warto jednak mnożyć wsobie wątpliwości: czy to naprawdę istotne, że ktoś udziela odpowiedzi wczasie pięciu minut, inny wczasie piętnastu, skoro obie mogą być merytorycznie dobre? Czy naprawdę wszyscy muszą pisać rozprawki wtym samym tempie? Czy na ocenę ważną wrekrutacji na studia powinna się składać ocena z samego tylko egzaminu? Zdaję sobie sprawę, że udzielenie negatywnych odpowiedzi na powyższe pytania tylko pozornie zbliża nas do nowoczesnej, zindywidualizowanej edukacji typu tutorskiego, a w istocie rodzi szereg kolejnych wątpliwości. Ta najważniejsza dotyczy oczywiście możliwości stosowania zróżnicowanych wymagań czasowych w zespole składającym się z trzydziestu sześciu osób. Komu pozwolić na dłuższe pisanie, a komu nie? Jak rozpoznać właściwe potrzeby uczniów w tym zakresie, gdy mamy pod opieką dwie setki wychowanków? Uznajemy dziś za oczywistość, że szkoła „przygotowuje młodego człowieka do podjęcia zadań na rynku pracy”, a przecież nie wszyscy z naszych absolwentów będą musieli w życiu zawodowym podejmować decyzje tak szybko jak chirurg. Milcząco jednak zakładamy, że umiejętność pracy na czas muszą opanować wszyscy. Gdyby ży cie wymagało od nas tylko szaleńczego tempa, na pewno nie mógłbym zostać felietonistą „Refl eksji”: te kilka zdań, które kreśliłem powyżej wobronie uczniów powolnych, refl eksyjnych i gapowatych, pisałem ponad dwa tygodnie.
Wojciech Rusinek
Doktor nauk humanistycznych, literaturoznawca, krytyk literatury. Opublikował między innymi książkę Z tekstów i przeciw tekstom. Szkice o najnowszej prozie polskiej (2016). Nauczyciel języka polskiego wII Liceum Ogólnokształcącym z Oddziałami Dwujęzycznymi im. Marii Konopnickiej wKatowicach. Redaktor dwutygodnika kulturalnego „artPAPIER”.