3 minute read
Procesy o czary na Polskiej Scenie
proCEs o Czary
Na polsKiEJ sCENiE
Advertisement
„Sumienie nie było sprawą osobistą, lecz wytworem administracji państwowej”.
Karol Suszka na Polskiej Scenie Cieszyńskiego Teatru zrealizował spektakl, który, choć niepozbawiony wad, jest wzruszający i piękny plastycznie. „Czarownice z Salem” - bo najpierw trzeba uwierzyć w diabła, a później zjawią się czarownice - na potrzeby ludu przychodzą prawie niczym cud.
Strach przed tym wszystkim był początkiem historycznych wydarzeń, jakie rozegrały się w 1692 roku w amerykańskim Salem. Niesławne procesy czarownic stały się dla Arthura Millera punktem wyjścia dla jego dramatu The Crucible, który w polskim teatrze funkcjonuje jako Czarownice z Salem. Powstały w 1952 roku tekst był metaforyczną opowieścią o Stanach Zjednoczonych w czasach działania Komisji do Badania Działalności Antyamerykańskiej oraz senatora McCarthy’ego. Tytuł, jaki nadał swojemu tekstowi Miller, oznacza tygiel - naczynie, w którym topi się rozmaite składniki w bardzo wysokiej temperaturze, a także ciężki, poważny tekst. Można więc tytuł ten rozumieć jako drobne ostrzeżenie dla potencjalnych widzów, którzy w 1953 roku przyszli do broadwayowskiego teatru: to będzie poważny teatr, mówiący o siłach kształtujących ludzi. Miller przy pomocy historii o procesach z Salem postanowił postawić przed ówczesną Ameryką lustro, w którym miała się przejrzeć.
Wystarczyło oskarżenie rzucone przez pozornie niewinne nastolatki, by cała wioska popadła w paranoję, a niemal wszystkie mieszkanki Salem stanęły przed sądem. Torturowane, mogły przyznać się do kontaktów z diabłem i odzyskać wolność lub nieugięcie wypierać się zarzucanych czynów i zginąć na szubienicy. A to wszystko dlatego, że kilka młodych bawiących się w lesie dziewczyn zostało oskarżonych o czary i dla zachowania reputacji postanowiło odsunąć od siebie podejrzenia. Jak to jednak możliwe, że udało im się wywołać lawinę nienawiści i posłać na śmierć kilkanaście kobiet? Trudno wytłumaczyć nieracjonalność fanatyzmu, dlatego spektakl udziela tylko częściowej odpowiedzi na to pytanie.
W tej sztuce władza tylko pozornie łączy się z siłą. Bo czy można by ją przypisać niepewnym siebie, zagubionym i podszytym strachem o konsekwencje swojej zabawy dziewczętom? Dają się przecież zmanipulować pastorowi, sędziemu oraz najstarszej Abigail i za ich naciskiem wymyślają kłamstwa o czarownicach. Wystarczy jednak słowo Proctora, by jego podwładna Mary wycofała się z wcześniejszych zeznań, czy majestat sądu, żeby Ruth zaczęła się wahać co do prawdziwości swojego oskarżenia. Słaby jest też pastor Parris, który choć początkowo z zimną krwią skazuje mieszkanki Salem na stryczek, to widząc spustoszenie, jakie wywołało polowanie na czarownice, z przerażeniem zaczyna błagać podejrzanych o przyznanie się do winy, byleby tylko zatrzymać spiralę śmierci i nienawiści. Silny pozostaje jedynie Sędzia, który do końca bezwzględnie wydaje wyroki.
Pisząc o historycznych wydarzeniach na styku władza-religia, Miller chciał pokazać, że współczesne, demokratyczne procedury tak bardzo nie różnią się w skutkach od psychozy wywołanej pomówieniami w procesach o czary. Patrząc na spektakl Suszki, zauważam użycie tego tekstu jako przestrogi dla współczesnych Polaków. Procesy i egzekucje rzekomych czarownic, które odbyły się 1692 roku w miasteczku Salem
w USA, są pretekstem do dyskusji o współczesnym świecie: świecie rozpiętym pomiędzy religią a polityką, w świecie, w którym trzeba walczyć z zalewem cynizmu, zawiści i bezwzględności. To alegoryczna, ale i bardzo brutalna opowieść o tym, jak pozornie błahe wydarzenie uruchamia spiralę zdarzeń, w której wszystkie ciosy są dozwolone, która niszczy wszystko i wszystkich. A to wszystko zaczyna się od grupki niewinnych dziewcząt, które nocą tańczą w lesie...
Karolowi Suszce udało się wydobyć mechanizm ulegania strachowi i upatrywania dla siebie korzyści, ale jego „Czarownice” są też dramatem psychologicznym. Wśród bohaterów nie ma jednoznacznej postaci – to tworzy doskonałe pole gry dla aktorów. I tu wielkie brawa dla Tomasza Kłaptocza za rolę Proktora, i Bogdana Kokotka jako Danfortha. Bardzo pozytywnym zaskoczeniem jest w tym spektaklu młoda aktorka, Ida Trzcińska, która wciela się w rolę Mary Warren. Suszka sporo miejsca poświęcił w spektaklu tańcom i choć zamysł miał być ciekawym dopełnieniem budującym napięcie, to jednak wykonanie niestety jest dość kiepskie. Wywołało u mnie raczej rozdrażnienie i zniecierpliwienie.
Suszka nie pierwszy raz postawił na minimalistyczną scenografię. I jak zwykle wygrał tym, wyciągając na pierwszy plan aktorów. Nic zatem widza nie rozprasza, scenografia i kostiumy w wykonaniu Aleksandry Owerczuk są bardzo dobrze przemyślane, oszczędne w formie, niezaburzające odbioru nadmiarem. „Czarownice z Salem” - warto je docenić za dobrą reżyserię, dobre aktorstwo, oprawę plastyczną i warstwę muzyczną. Forma nie przytłacza tu treści. Zapraszam więc do cieszyńskiego teatru, bo to dobrze opowiedziana historia.
Urszula Markowska
Zdjęcia Karin Dziadek