10 minute read
Kierunek Kultura Pisarz w sensie magicznym
Rozmowa z Andrzejem Drobikiem
pisarz w seNsie magiCzNym
Advertisement
- Wisła to jest bardzo szczęśliwe miasto, które przede wszystkim ma szczęście do ludzi, którzy są w stanie się zebrać i powiedzieć – „tak, zróbmy to” – mówi Andrzej Drobik, autor „Wisły w sensie magicznym. Nieturystycznego przewodnika po Wiśle Jerzego Pilcha”, w której odkrywamy wiślański świat zmarłego przed dwoma laty pisarza i felietonisty.
Marcin Mońka: Jak wyglądało Twoje zmaganie się z twórczością Jerzego Pilcha? To była fascynacja „od pierwszego wejrzenia” czy raczej długi proces dojrzewania do tej prozy i gotowości mierzenia się z nią?
Andrzej Drobik: Właściwie od zawsze interesowała mnie raczej literatura non-fiction, i było mi do niej bliżej niż do prozy, w tym do prozy Jerzego Pilcha. Pewnie jak wielu innych czytelników spotkanie z jego tekstami rozpocząłem od felietonów i przez dłuższy czas do felietonów moje czytanie Pilcha się ograniczało. Oczywiście doskonale zdawałem sobie sprawę, że to wybitny prozaik, lecz ta proza przez długi czas była poza mną. Nieco później, już na studiach, czytaliśmy i kłóciliśmy się o jego najgłośniejsze książki, jak choćby „Pod Mocnym Aniołem”, rozmawialiśmy o zwyżkowej bądź zniżkowej formie Jerzego Pilcha. Ponadto każdy, kto interesował się mediami, śledził jego głośne transfery pomiędzy redakcjami. Przez lata zresztą waga jego nazwiska była wręcz nieprawdopodobna – dziś już takich felietonistów, którzy byliby tyle warci dla tytułu, po prostu nie ma. A po latach uświadomiłem sobie, że przecież jego felietony to także znakomita proza. Do Pilcha dochodziłem zatem stopniowo, a impulsem do poznania całościowego tej twórczości był Festiwal „Granatowe Góry”, który sprawił, że przeczytałem również rzeczy, których wcześniej nie znałem. I trzeba przyznać, że nie był to źle zainwestowany czas, nawet te mniej doceniane książki, napisane u schyłku życia, jak „Portret Wenecjanki” czy „Żółte światło”, też niosą za sobą tę znakomitą pilchowską frazę.
Poznałeś Jerzego Pilcha osobiście? Czy jednak rozjechaliście się w czasie i przestrzeni?
Niestety, rozjechaliśmy się. Nie stało się moim udziałem doświadczenie bliskie wielu ludziom na Śląsku Cieszyńskim, którzy dobrze się z nim znali. Oczywiście miałem okazję uczestniczyć w jednym z jego spotkań autorskich,
„Nieturystyczny przewodnik po Wiśle Jerzego Pilcha” miał swoją premierę podczas tegorocznej edycji Festiwalu Granatowe Góry. O książce z jej autorem rozmawiał prof. Zbigniew Kadłubek, dyrektor Biblioteki Śląskiej. fot. mat. prasowe
to było jeszcze w Krakowie. Chyba mogę zdradzić, że zawodowo miałem z nim pewne „zetknięcia” podczas prac nad książką „Rozmowy o Śląsku Cieszyńskim”, niestety trafiłem wówczas na trudny dla niego czas i z rozmowy nic nie wyszło.
Myślisz, że brak tej stricte egzystencjalnej znajomości z Jerzym Pilchem pomógł Ci w pracy nad przewodnikiem?
W ogóle przystępowałem do tej pracy bez obciążeń w dwóch kluczowych relacjach. Nie tylko nie znałem Jerzego Pilcha, ale również nie byłem obarczony Wisłą, bo nie jestem wiślaninem. Podejrzewam, że zarówno praca nad książką, jak i sama książka wyglądałyby zupełnie inaczej, gdybym znał tych wszystkich ludzi bądź pamiętał ich z dawnych lat. Zaczynałem więc od czystej głowy i czystego serca, bo Wisła, literatura Pilcha oraz sam Jerzy Pilch potrafią wywołać mocne i ciepłe uczucia, ale nie jest to miłość bezgraniczna. I, co ważne, przez ten brak obciążeń, nie jest to miłość, która była ode mnie wymagana. I może tutaj tkwi sens, żeby miłować, ale nie bezkrytycznie.
Pretekstem do powstania „Wisły w sensie magicznym” był Festiwal „Granatowe Góry”, ale mam głębokie przekonanie, że jest coś jeszcze, co musiałeś coś dostrzec w Pilchu, Wiśle i całej tej literackiej rzeczywistości. Bo przecież pomysłów na książki zawsze jest mnóstwo, a Ty akurat ten pomysł chciałeś zrealizować…
Tak naprawdę byłem już mocno przytłoczony „literaturą pilchowską” i z tego, nazwijmy go, „przeładowania”, pojawiły się dwie motywacje. Pierwsza z nich mówiła mi, że przecież do Wisły przyjeżdżają ludzie, którzy wiedzą, że Jerzy Pilch z tej Wisły pochodził i o niej pisał, ale nie mieli okazji myśleć o tej Wiśle w sposób pilchowski. Dlatego pomyślałem o narzędziu, jakim mógł stać się ten przewodnik. O tym jednak, że zacząłem go pisać, przeważyła druga motywacja, którą nazwałbym sytuacyjną. Otóż któregoś dnia siadłem sobie na ławeczce na końcu wiślańskiego deptaka, gdzie znajduje się obecnie piekarnia u Troszoka, wiedząc już, że to dawna Stara Rzeźnia, dom rodzinny Jerzego Pilcha i pomyślałem, że
zaczynam widzieć więcej. Zacząłem dostrzegać całą rodzinę Czyżów, wyobraziłem sobie Naczelnika, który po skończonej pracy na poczcie i dwóch wypitych setkach w hotelu „Piast” dobiega do domu, gdzie czeka już na niego Babka Czyżowa, a młody Jerzyk gdzieś tam się bawi, i to życie się tam toczy naprawdę. I choć tego życia już tam nie ma, my mamy jednak szansę, aby uruchomić wyobraźnię. Dzisiaj jest łatwo do Wisły przyjechać, zobaczyć beskidzki kurort, z obowiązkowymi pamiątkami, sklepami, restauracjami, słowem tym wszystkim, co przynależy do świata kurortu. Przez te wszystkie przestrzenie Jerzy Pilch przechodził, i z tego przechodzenia powstawała prawdziwa literatura. Pomyślałem o tym, żeby ten wyobrażony świat literatury i zarazem prawdziwy świat Jerzego Pilcha, czyli dwie pozornie odległe rzeczywistości, które jednak mocno się przenikają, można było w jakimś sensie zobaczyć. Ja w każdym razie staram się je widzieć i czuję zawsze literacką ekscytację, gdy o tym myślę. Mam nadzieję, że te emocje stają się również udziałem czytelników.
Ten wiślański deptak to w pewnym sensie axis mundi Jerzego Pilcha?
Zdecydowanie tak, i to na wielu poziomach. Na początku było małe uniwersum młodego chłopaka, który żył na przestrzeni kilkuset metrów, wyznaczanych przez Starą Rzeźnię, Dom Zdrojowy, Kino Marzenie, Dom Zborowy, kościół ewangelicki i boisko klubu „Start”. Tam było wszystko, tam był cały jego świat. Jerzy Pilch zresztą powracał do Wisły regularnie, jeśli tylko mógł – przyjeżdżał pociągiem, po wyjściu z dworca przechodził deptakiem, który teraz przemierzają turyści, i kierował się w stronę domu na Parteczniku. Myślę, że doświadczenie deptaka pozwalało mu wrócić do tego pierwotnego świata. Zresztą użył kiedyś sformułowania, że ten deptak to środek Śląska Cieszyńskiego i środek całego świata.
To, że Jerzy Pilch pięknie zmitologizował Wisłę, jest dla nas jasne. Natomiast jaką rolę sam współcześnie może odegrać w tej mitologii?
Myślę, że odgrywa w niej rolę kluczową, bo zapewnia możliwość widzenia więcej. To daje nam literatura. Spójrzmy na duże miasta – łatwo jest się przejść po Dublinie nie dostrzegając Ulissesa. Ale jak przebrniemy już przez te niemal tysiąc stron powieści Jamesa Joyce’a, co zresztą moim zdaniem jest dużym wyczynem, to wówczas będzie już zupełnie inny rodzaj postrzegania Dublina. I dalej – jeśli pójdziemy po Lizbonie z przewodnikiem, który Fernando Pessoa napisał w latach 20. ubiegłego stulecia, to też będzie inna podróż. Jeśli tą książeczką mogę zaproponować inny rodzaj spaceru po Wiśle, i zachęcić do prób spojrzenia na miejską przestrzeń „po pilchowsku”, to już dla mnie naprawdę dużo.
I chyba dobrze się stało, że Jerzego Pilcha w Wiśle nie ma w takim najbardziej podstawowym, pomnikowym wymiarze…
Chyba mało kto wyobraża sobie np. pomnik Jerzego Pilcha w Parku Kopczyńskiego. Myślę, że na rzecz pisarza i pamięć o nim wciąż pracuje żywe słowo, i to zarówno słowo pilchowskie, jak i wiele innych słów, pochodzących od pisarzy tu przyjeżdżających na festiwal jego imienia. Myślę, że nie potrzeba tego jednego grobu na cmentarzu na Groniczku, aby Jerzy Pilch był w Wiśle.
Trudno wyobrazić sobie lepszy sposób na upamiętnienie pisarza niż festiwal literacki, gdzie słowo jest nieustannie żywe. Ponad dwa lata temu wymyśliliście sobie w Wiśle Festiwal „Granatowe Góry”, i pewnie nie byłoby tego wydarzenia, gdyby nie Twoja fascynacja literaturą Jerzego Pilcha…
Nie byłoby „Granatowych Gór”, gdyby nie otwartość osób, które o mieście decydują, przede wszystkim burmistrza. Zawsze uważałem, że Wisła to jest bardzo szczęśliwe miasto, które przede wszystkim ma szczęście do ludzi, którzy są w stanie się zebrać i powiedzieć – „tak, zróbmy to”.
Kilka miesięcy po śmierci pisarza padły w Wiśle pytania, jak go tutaj upamiętnić. I rzecz jasna pojawiły się pomysły, część z nich w mojej opinii było mocno chybionych, jednak szybko udało nam się wejść w ten dyskurs z propozycją, że najlepszym sposobem na upamiętnienie pisarza może być żywe słowo. I od razu pomyśleliśmy, że powinno to być wydarzenie bardzo otwarte, które nie będzie skupiać się wyłącznie na Jerzym Pilchu. Tworząc festiwal Granatowe Góry postanowiliśmy pracować ze słowem na wielu płaszczyznach – prozatorskiej, poetyckiej czy reporterskiej, ale również w wymiarze czystego działania. Uważam, że to festiwal, który nie tylko zapewnia na przełomie maja i czerwca możliwość obcowania z dziełami literackimi i ich autorami, ale również potrafi zmienić myślenie o mieście. Na ostatniej edycji festiwalu pojawił się poeta Michał Książek, który jest również wielkim znawcą drzew. W ramach cyklu „Poezja w lesie” oprowadzał publiczność po pobliskich drzewostanach. W pewnej chwili podszedł do mnie i powiedział, że drzewo, które pełni na festiwalu rolę symboliczną, bo jest „Drzewem Opowieści”, pod którym np. czytamy fragmenty z utworów
Jerzego Pilcha, ma problemy i będzie wymagało „leczenia”. I Michał Książek postanowił tę lipę uratować – przyjedzie do Wisły i przeprowadzi kurację. To oczywiście może sprawiać wrażenie błahostki, myślę jednak, że zarazem udowadnia niewiarygodną moc słowa, które potrafi zmieniać rzeczywistość wokół nas, i jest w stanie robić więcej dla miasta niż mogło się na początku wydawać. Doświadczamy więc od dwóch lat takiego rodzaju literackiej i intelektualnej erupcji z udziałem najlepszych polskich pisarzy, rozmów o literaturze, ale też o Wiśle, Śląsku Cieszyńskim i o zmianach, które słowo może przynieść.
To już czas na kampanię „Wisła – miasto Jerzego Pilcha”?
Jerzy Pilch, powiedzmy sobie szczerze, ma tutaj dużą konkurencję (śmiech). Sam zresztą powtarzał, że po pojawieniu się Adama Małysza przestał być najbardziej znanym polskim ewangelikiem.
Wracamy więc do tego, że Wisła ma szczęście do ludzi, od tego symbolicznego początku i jej odkrycia przez Bogumiła Hoffa, poprzez Juliana Ochorowicza, który zaczął tu ściągać wielkich pisarzy, wreszcie przez Adama Małysza, dzięki któremu na początku XXI wieku eksplodowała fascynacja tym miejscem. Mam świadomość, że w tym wiślańskim pejzażu Jerzy Pilch nie jest kluczowym elementem, choć dla fanów literatury z pewnością będzie postacią najistotniejszą, i to w sensie ścisłym.
Wywołałeś postać Adama Małysza, a zatem sportowca. Powiedzieć, że Jerzy Pilch był fanem sportu, to nic nie powiedzieć. Pasjonowały go jednak głównie dyscypliny drużynowe, przede wszystkim zaś piłka nożna, więc wydaje mi się, że nie miałby większego problemu, aby z Adamem Małyszem grać w jednej drużynie…
Myślę, że bylibyśmy w stanie bez problemu ułożyć wiślańską „jedenastkę marzeń” Jerzego Pilcha, i to nawet dziś. Dla mnie to kolejny dowód na fenomen tego miasta – ludzie, którzy w różnych okresach pojawiali się w Wiśle, a więc zupełnie niewielkim ośrodku „na kresach Polski”, jak sam mawiał Pilch, stanowią naprawdę imponującą grupę. I myślę, że w tej „jedenastce marzeń” Jerzy Pilch grałby na ataku, razem z Adamem Małyszem. Z głowy możemy uzupełnić ten skład: biskup Bursche, Hoff, Ochorowicz, Hulka-Laskowski, Reymont, który gościł u Ochorowicza, biskup Wantuła, Maria Wardasówna, Andrzej Niedoba. No i skoro Małysz, to i Piotrek Żyła (śmiech). Popatrzmy: sport, religia i literatura.
Dlaczego wciąż warto czytać Jerzego Pilcha?
Z wielu powodów, dla mnie najistotniejszy to ten, że Jerzy Pilch pozostaje wciąż jednym z najwybitniejszych stylistów języka polskiego. Jeśli ktokolwiek chciałby docenić piękno zdań powstających w języku polskim, to Jerzy Pilch jest autorem wręcz niezbędnym. To, w jaki sposób budował swoje frazy, czasami niemal barokowe w swoim kształcie formalnym, a które płynęły jak rzeka, wciąż pozostaje źródłem niekończących się językowych fascynacji. Zresztą wspominam o tym również w przewodniku, bo myślę, że to po części konsekwencja luterańskiego kultu słowa. Jerzy Pilch od małego czytał, rozmawiałem z jednym z jego szkolnych kolegów, który mówił mi, że mały Jerzyk nie tylko opowiadał w klasie co ostatnio przeczytał, ale nawet potrafił innych uczniów uwieść tymi opowieściami.
Na tegorocznej edycji „Granatowych Gór” mieliśmy zresztą dyskusję czy Jerzy Pilch jest przeżytkiem, czy należy do grona pisarzy tzw. minionej epoki, a jednocześnie czy po ruchu #metoo i pewnym zwrocie, jaki nastąpił m.in. w literaturze, wciąż warto Pilcha czytać. Jestem wielkim przeciwnikiem tzw. cancel culture, czyli wymazywania ludzi z kultury, natomiast nie tylko w mojej opinii, ale też zdaniem wielu innych ludzi, także tych na co dzień zajmujących się literaturą, Jerzy Pilch się bardzo dobrze starzeje. Wystarczy sięgnąć po pierwszą z brzegu książkę, choćby po „Bezpowrotnie utraconą leworęczność” z końca lat 90., to nie tylko dostrzeżemy w niej zaskakującą aktualność, ale też fenomenalny przykład budowania z indywidualnych, niemal rodzinnych losów, uniwersalności doświadczeń. I to dla mnie podstawowa motywacja by wciąż po Pilcha sięgać.
ANdrzEj droBIk – dziennikarz, reporter, dyrektor programowy Festiwalu Słowa im. Jerzego Pilcha Granatowe Góry. Autor książek, m.in. „Rozmowy o Śląsku Cieszyńskim”, „Bolko Kantor. Prawy, prosty” i „Wisła w sensie magicznym”, wyreżyserował filmy dokumentalne, m.in. „Jego kochana, dumna prowincja” o Kornelu Filipowiczu w Cieszynie, „Ciągle tu jesteśmy”, opowiadającego historię społeczności Polskiej we wsi Ostojićevo w Serbii. Na portalu Youtube prowadzi program „Rozmowy o Śląsku Cieszyńskim i reszcie świata”.