Braciszkowie Świętego Franciszka Rok XXII, nr 133 / PAŹDZIERNIK 2013
Spis treści 3 Słowo wstępne 4 Dom Matki Maryi br. Tomasz Mantyk
7 Św. Kryspin z Viterbo br. Piotr Krawczyk
10 Reguła braci mniejszych: Rozdziały IV – VIa Br. Janusz Kaźmierczak
12 „Uczynisz nade mną znak Krzyża i zamiast mojego ojca, pobłogosławisz mnie.” Br. Piotr Hejno
15 Korespondencja z Turcji Br. Paweł Szymala
19 Terminarz
M
inęło lato i zakończył się kolejny rok pracy referatu z ludźmi rozpoznającymi swoje powołanie. Jednak najczęściej tam, gdzie kończy się jedno, rozpoczyna się coś innego, nowego, niekiedy lepszego. Jesień jest czasem nostalgii i zadumy, ale też czasem zbierania owoców. Starożytne przysłowie mówi, że „cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i wyglądaj końca”. Nie wystarczy robić cokolwiek lub nawet troszkę więcej, ale roztropnie podejmować takie decyzje, i tak je realizować, żeby na końcu mieć świadomość dobrze przeżytego życia. A świętość nie rodzi się w chmurach, tylko w konkretach codziennego życia. To pokazuje życie św. Kryspina z Viterbo, który jako prosty brat, zwykłe czynności, wykonywał w taki sposób, że pociągał do Boga największe osobowości swojego czasu. Postać tego świętego kapucyna prezentujemy w niniejszym numerze. Ponadto, będzie można przeczytać artykuły związane z obecnością naszych braci w Turcji. Związek z tym krajem zaznaczony jest także na pierwszej stronie niniejszego pisemka, ponieważ ta piękna mozaika z Jezusem i Maryją znajduje się w Stambule, w świątyni Hagia Sophia, która dziś jest przerobiona na meczet. Prezentujemy także komentarz do kolejnych fragmentów Reguły św. Franciszka. Jednym z najistotniejszych elementów obecnego numeru Braciszków jest terminarz na nowy rok kalendarzowy. Już dziś można sobie zarezerwować terminy na rekolekcje w ferie czy wakacje lub na dni skupienia w weekendy. Kontakt, jak zwykle, w stopce redakcyjnej. Tak więc, Duszpasterstwo Powołań powoli rozpoczyna nowy rok pracy. Miejmy nadzieję, że równie owocny co poprzedni. Niech Maryja, którą czcimy szczególnie w październiku oraz podczas adwentu, nieustannie wyprasza nam zdroje łask.
br. Piotr Krawczyk Braciszkowie św. Franciszka
DOM MATKI MARYI 4
D
laczego właściwie tu przychodzą? To pytanie nasuwa mi się nieustannie podczas długich godzin obserwowania turystów na Wzgórzu Słowików ponad Efezem, w zachodniej części Turcji. Na wzgórzu, gdzie jest sanktuarium domu Maryi. Ostatnie miejsce, gdzie gościła na ziemi. Pytanie może wydawać się absurdalne. Na pewno byłoby takim w Częstochowie, w Lourdes, w Loreto. Przecież każdy wie, po co tam się przychodzi. Przychodzi się pomodlić, przychodzi się prosić, przychodzi się zmieniać swoje życie – a jeżeli tak się sprawy mają, iż odwiedzający wierzącym nie jest – przychodzi podziwiać dzieła sztuki pozostawione przez wieki i zaczerpnąć z niecodziennej
atmosfery tych miejsc. Jednak Meryemana – bo tak Turcy nazywają to miejsce – to sanktuarium inne niż wszystkie. Z wielu powodów. Lecz najpierw – po co ja tam pojechałem? Dobre pytanie. Najprościej powiedzieć, że skoro bracia zaprosili, poprosili o pomoc, to pojechałem. Ale właściwie po co? Kilka wygłoszonych w tym czasie kazań, codzienna posługa do Eucharystii, rozmowy z odwiedzającymi, czasem na migi, z braku innego wspólnego języka… Tylko po to? Bo nie ma tam nic do zobaczenia. Do zobaczenia to jest Efez, metropolia antyku, w dolinie, sześć kilometrów w bok i czterysta metrów w dół. A wzgórze? Kilka drzew dających cień i schronienie dla hałasujących cykad, nieco kwiatów, źródełko
Braciszkowie św. Franciszka
i skromniutki, kamienny kościółek w miejscu gdzie kiedyś stał domek. Nic więcej. Żadnych wielkich dzieł sztuki, nic. Owszem, jest ładnie; przyroda była dla tego miejsca hojna. I ta morska bryza znad zatoki niosąca orzeźwienie w tureckich upałach. Ale takich miejsc jest wiele, dziesiątki, setki. Bodaj w żadnym z nich rząd turecki nie kasuje równowartości 30 złotych od osoby za wejście. A jednak przybywają tłumy: co najmniej 800 tysięcy rocznie. Żeby to byli Chrześcijanie. Ale nie. W dużej mierze to nieochrzczeni: Muzułmanie, Ateiści, Hinduiści, Buddyści – trafił się nawet Zaratusztrianin! Oczywiście Chrześcijan też nie brakuje, zwłaszcza tych wschodnich: Chaldejczyków, Maronitów, Koptów i oczywiście Prawosławnych. Tych łatwiej zrozumieć – przychodzą do swej Matki, do Matki Boga. Tak samo jak Katolicy, którzy przybywają z całego świata. Wystarczy otworzyć szafkę w zakrystii by po ilości mszałów tam przechowywanych przekonać się o katolickim (czytaj: powszechnym) zasięgu oddziaływania Sanktuarium: mszał angielski, włoski i polski, niemiecki, francuski i hiszpański, turecki, koreański i filipiński i inne jeszcze, które czasem nawet trudno zidentyfikować nie znając szlaczków-literek, którymi są spisane. Ale nie o Chrześcijan pytam, lecz o pozostałych. Co ich tam sprowadza? Wiadomo, w przewodniku napisali, że warto, więc przyjeżdżają, gdy już leżenie na plaży ich znuży, albo statek wycieczkowy zawita do pobliskiego portu. Ale czego szukają? Muzułmanów może trochę rozumiem. Dla nich to Matka Proroka, drugiego po Mahomecie w hierarchii Bożych posłańców. Trzecia sura Koranu pięknie opowiada o Maryi – służebnicy Boga – więc przychodzą od-
Braciszkowie św. Franciszka
dać jej pokłon. Ale inni? Hinduiści – czy dla nich to kolejna bogini w wielotysięcznym panteonie? Buddyści, czy widzą w niej ‘oświeconą’ albo kolejne wcielenie Padmapani? A Żydzi – przychodzą do swej siostry z pokolenia Judy? Doprawdy nie wiem. Siedzę więc i obserwuję. Na pewno widać dużo motywacji magicznych wśród przybyłych. „Hoca effendi (nauczycielu) – pyta mnie młoda Turczynka – z którego źródełka mam się napić, aby mieć powodzenie w miłości?” Chyba żaden ze mnie hoca, gdyż odpowiadam niekłamanym zdumieniem. „Bo
słyszałam – tłumaczy widząc moją konsternację – że jedno jest źródełkiem zdrowia, drugie miłości, a trzecie pieniędzy. Tylko nie pamiętam, które to które.” Cóż ja też nie wiem, a nie mam już ochoty objaśniać, że przecież to jedno i to samo źródełko, które dla wygody pielgrzymów ujęto w rury i rozprowadzono do trzech kranów. I takich motywacji widać wiele na każdym kroku: świeczka za zdrowie mamy, pokłon do ziemi o powodzenie w pracy, pocałunek złożony na ikonie, żeby kuzynka doczekała potomstwa, karteczka przyklejona do muru, aby „bogini” nie zapomniała błogosławić. Błogosławieństwo z rąk rahipa – moich – też nie zawadzi.
6
Cóż, że chrześcijanin, zawsze to Boży człowiek, może uchroni dziecko przed urokami. Pogaństwo, magia, zabobon. Ale takie wytłumaczenie nie wystarcza. Zabobon można uprawiać wszędzie, a oni nie tylko po to przychodzą. Siadają i czytają Koran. Albo po prostu stoją i milczą i myślą… i modlą się? A może, tak jak i mnie, przyciąga ich tu nie to, co tu jest, ale to czego nie ma. To, a właściwie ta, której już tu nie ma. Odeszła do nieba. Wniebowzięta. Maryja. Prawda, często wiedzą o niej niewiele, prawie nic. Pytają: „czy to domek gdzie się urodziła czy umarła? A czy była Turczynką? A gdzie wcześniej mieszkała? A ile miała dzieci? A gdzie jest jej grób?” Grobu nie ma, a jeżeli był, to wnet opustoszał. Drugi w historii pusty grób. „I jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni, lecz każdy według własnej kolejności. Chrystus jako pierwszy, potem ci co należą do Chrystusa, w czasie Jego przyjścia” (1Kor 15,22-23). Mało wiedzą, ale jakimś wewnętrznym zmysłem wiary wyczuwają, że to miejsce jest wyjątkowe. Przyciąga ich tu tęsknota. Tęsknota za rajem, którego Ona była ostatnią cząstką na ziemi. Niedotknięta grzechem pierworodnym była jedynym co pozostało z Edenu. I te kamienie, te drzewa wokół domku, te cykady, ten leniwie przeciągający się kot jak i całe stworzenie jęczą i wzdychają, bo
kiedyś były rajem, a od jej odejścia są poddane marności, lecz w nadziei, że i one zostaną wyzwolone z niewoli zepsucia (por. Rz 8,19nn). Jest tęsknota, jest i nadzieja. Tęsknota, za tym kim była, nadzieja, że będziemy tacy jak Ona. Że dostąpimy zbawienia, że zmartwychwstaniemy, że nasze życie, nasze działanie, nasze pragnienia i nasza miłość nie rozpadną się w proch w dniu śmierci, lecz w jakiś przedziwny sposób dostąpią wniebowzięcia i zyskają wymiar absolutny w Chrystusie. Nie wiedzą tego, nie potrafiliby nazwać, ale jednak to czują. „Rahip, to miejsce jest wyjątkowe – mówią. Jest tutaj jakiś spokój, jakaś cisza wewnętrzna, coś co sprawia, że chce się wracać, coś, co sprawia, że tu czujemy się bardziej sobą”. To coś to świętość. Świętość Boga objawiona w Maryi. I chyba po to przyjechałem także ja. Nie do braci, nie do pracy, nie na wczasy. Do niej. Posiedzieć wśród niemych kamiennych świadków jej świętości, pooddychać powietrzem, które ona wdychała, ubrudzić sandały pyłem po którym stąpała. I przypomnieć sobie, że mam być jak Ona. Świętym. Byłem krótko. Niecały miesiąc – minęło jak jedna chwila. Ale może zaczerpnąłem dość tęsknoty, dość nadziei, by wystarczyło na świętość. Br. TOMASZ MANTYK
Braciszkowie św. Franciszka
Św. Kryspin z Viterbo
P
atrząc na Zakon Braci Kapucynów, który wydawał wiele wspaniałych owoców świętości, chcemy tym razem szczególniej spojrzeć na br. Kryspina z Viterbo. Znany był z opowiadania barwnych anegdot, a jego trafne sentencje doskonale opisywały rzeczywistość. Byłoby można cały jego życiorys w tym kontekście przedstawić, a jednak świętość przecież nie na tym się opiera. Świętość to jest przeżywanie zwyczajnych rzeczy w sposób nadzwyczajny. 13 listopada 1668 r. w Viterbo urodził się chłopiec, któremu dwa dni później, podczas chrztu, nadano imię Piotr. Świadectwo chrztu zawiera także dane rodziców: Marcja i Ubaldo Fioretti. Ojciec zmarł w krótkim czasie. Niedługo później wychowaniem chłopca zajął się brat ojca – Franciszek, który wykonywał zawód szewca. Troszczył się o rozwój swojego bratanka, wysłał go do prowadzonej przez jezuitów szkoły podstawowej, a później przyjął na ucznia do swojego warsztatu. Matka była pobożną niewiastą, która nie tylko nauczyła chłopca modlić się, ale także ofiarowała go Matce Bożej i zaszczepiała w nim pobożność maryjną. Piotr, choć od dzieciństwa był wątły i słabego zdrowia, to jednak dzieciństwo i młodość przeżył pobożnie i bogobojnie. Często pościł i służył do mszy św. Do 25 roku życia pracował w warsztacie stryja, gdzie okazał się inteligentnym, pilnym i uczciwym czeladnikiem. Dla wielu osób, widzących sposób jego życia, był wzorowym młodzieńcem. Pewnego dnia, w 1693 roku, wydarzyło się coś, co dopełniło odkrywanie przez Piotra swojego życiowego powołania. Otóż, podczas procesji pokutnej, ujrzał biorącą w niej udział grupę nowicjuszy kapucyńskich z Palanzana. Widok braci kapucynów nie był dla niego czymś nowym. Znał postać błogosławionego Feliksa z Cantalice, którego chciał naśladować. Jednak
Braciszkowie św. Franciszka
7
świadectwo jakie wtedy dali bracia wywołało w nim uczucia, którym więcej opierać się nie mógł. Z zamiarem wstąpienia do zakonu udał się do prowincjała, o. Anioła z Rieti, i od razu otrzymał pismo z poleceniem przyjęcia go do nowicjatu. Droga do zakonu nie była wcale jeszcze taka prosta. Piotr spotkał się ze sprzeciwem rodziny, a szczególniej swojej matki. Miał zostawić ją i swoją przyrodnią siostrę bez opieki, wybierając trudne zakonne życie. Także mistrz nowicjuszy, widząc jego kruchą budowę i niski wzrost, kazał mu wracać do domu. Dopiero interwencja prowincjała, do którego jedynie należy przyjmowanie kandydatów, spowodowała, że mógł rozpocząć czas próby. 22 lipca 1693 roku, przy-
8
wdziewając kapucyński habit, umarł dla świata Piotr Fioretti, a narodził się brat Kryspin z Viterbo. Początkowo pracował w ogrodzie, później pomagał kwestarzowi, a wszystkich wokół budował przykład jego dobroci, miłosierdzia i specyficznego humoru. Nawet jeden z braci, którym opiekował się br. Kryspin, powiedział o nim, że to nie nowicjusz, ale anioł. Kryspin złożył śluby 22 lipca 1694 roku i od razu został posłany na swoją pierwszą placówkę. O. Aleksander Bassano, na podstawie złożonych świadectw, odtworzył chronologię jego życia. „W ciągu pięćdziesięciu lat spędzonych u kapucynów, brat Kryspin był kucharzem w Tolfie, pielęgniarzem w Rzymie, ponownie kucharzem w Albano, ogrodnikiem w Monterotondo, kwestarzem przez lat blisko czterdzieści w Orvieto. Jak przystoi bratu zakonnemu, zmieniał miejsca pobytu zawsze w imię posłuszeństwa. Niemniej jednak w dwóch wypadkach sam prosił – i przychylono się do tej prośby – o przeniesienie gdzie indziej. W Rzymie, przełożeni, z uwagi na jego zły stan zdrowia (ulegał silnym krwotokom) wysłali go na kurację do zdrowszej miejscowości; ale on czuł się dziwnie nieswojo wśród medyków, medykamentów i zabiegów sztuki medycznej. Wstąpił do kapucynów po to, aby służyć i pracować i uważał za zdradę pozostawanie na uboczu, w cieniu, powiadał, że jest bestią, która nie może żyć w cieniu, że potrzebuje
ognia albo słońca, że musi być bądź w kuchni, bądź to w ogrodzie warzywnym”. Wszędzie, gdzie pojawiał się br. Kryspin, zaraz stawał się bardzo znany. W Albano jego obecność była uważana za nieodzowną. A to ze względu na wielkie uznanie i szacunek, jaki żywili do niego teologowie, szlachta oraz dostojnicy państwowi i kościelni. Sam papież Klemens XI ofiarowywał mu świece na ołtarz Madonny i prosił o modlitwy za siebie i za Kościół. Starał się bardzo, ten prosty brat, uciekać od popularności, którą uznawał za niebezpieczną dla swojej duszy i zbawienia. W czasie pierwszych 16 lat spędzonych w zakonie, bratu Kryspinowi przestaje już wystarczać przewodnia maksyma: ubóstwo i czystość, dołączają się do niej modlitwa, praca i pokuta. O tej ostatniej mamy świadectwa bardzo wymowne. W podeszłym wieku mówił zawsze, że pokutę czynić trzeba za młodu, albowiem na starość nie można robić wszystkiego, co się chce. Są to wzmianki, które znajdują pełne potwierdzenie w zeznaniach świadków na procesach. Działalność brata Kryspina obejmowała szersze jeszcze kręgi. Gdy wybuchła epidemia, zgłosił się na ochotnika do pielęgnowania braci, którzy zaniemogli w klasztorach Farnese, Gallese i Bracciano. Tym którzy usiłowali go odwieść od tego zamiaru, perswadując mu, że może się zarazić, odpowiadał wesoło: Posłuszeństwo odgania morowe powietrze. W przypadku Bracciano jednak nie okazał się prorokiem. Poświęcił się bez reszty pielęgnacji chorych braci, którzy szybko powrócili do zdrowia, lecz on sam zaniemógł tak ciężko, że musiano go przewieźć do infirmerii w Rzymie, i gdzie niewiele brakowało, aby stracił życie. W początkach 1710 roku br. Kryspinowi powierzono funkcję kwestarza w Orvieto, gdzie został pełne 38 lat. Niemal codziennie wędrował stromą, zygzakowatą drogą do miasta, a później krążył prosząc o chleb, wino i oliwę. Przed wyjściem śpiewał „Witaj gwiazdo morza”, po czym, z różańcem w ręku, chodził po kweście, co zazwyczaj nie trwało długo. Ze względu na dużą odległość dzielącą klasztor od Orvieto oraz na meczącą, trudną do przebycia drogę, kwestarz mógł korzystać z małego przytuliska, znajdującego się
Braciszkowie św. Franciszka
w obrębie murów miasta. Za czasów brata Kryspina zaofiarowano na ten cel o wiele obszerniejsze pomieszczenie, a on nie korzystał z niego, by nie obrażać świętego ubóstwa. Znali go wszyscy, ale i on znał wszystkich i wszystkich pozdrawiał. Zawsze znajdował czas na odwiedzenie chorych i więźniów. Dzieci witały go radośnie i nazywały świętym Kryspinem. Wielu świadków stwierdza, że chociaż wiadome mu było wszystko o nieprzeliczonych rodzinach i o poszczególnych ludziach i o cudach, nigdy o nich nie wspominał ni słowem w klasztorze. Wśród braci zakonnej był milczący; również podczas rekreacji zaledwie pokazał się z innymi, zamieniał kilka grzecznych słów, po czym natychmiast znikał. W ogrodzie klasztornym brat Kryspin hodował wszelkiego rodzaju jarzyny, które rozdawał przy bramie i zanosił w podzięce swoim dobrodziejom. Poza tym w różnych okolicznościach zapraszał dobroczyńców do klasztoru i podejmował ich uprzejmie z jemu charakterystyczną, ujmującą radością. Z wnikliwych badań dostępnej nam obszernej dokumentacji wynika bezspornie, że prawdziwa misja brata Kryspina nie polegała na zaopatrywaniu w niezbędne środki do życia małej rodziny Klasztornej, ale na trosce, jaką okazywał wielkiej rodzinie mieszkańców Orvieto i jego górskich okolic. Jego dzieło opiekuńcze i religijne, dla pokoju i sprawiedliwości, zawiera w sobie coś niewiarygodnego. Nikt nie uchodzi jego uwagi: chorzy i tajni grzesznicy, zakonnice, prostytutki, niezamężne matki, rodziny żyjące w skrajnej nędzy, dusze rozdarte wątpliwościami. By zaradzić tym i innym jeszcze rozlicznym nieszczęściom, brat Kryspin sięgał do swojej sakwy i do swego szczodrego serca, uciekając się w razie potrzeby i do cudu. Wszyscy proboszczowie z okolic Orvieto nazywali go apostołem i misjonarzem gór. Istotnie, zazwyczaj pod wieczór, gdy kwestował po wsiach i mieścinach prowincji Orvieto, uczył dzieci i ubogich wieśniaków głównych prawd wiary i życia po bożemu, z wielkim pożytkiem dla tych prostych ludzi, powtarzał bowiem te same rzeczy dopóki nie był pewien, że wszyscy już je umieją. Mimo wszystkich świadectw będących wyrazem czci i poważania, nie
Braciszkowie św. Franciszka
zabrakło w życiu brata Kryspina upokorzeń, pułapek i przeciwności, zarówno poza murami klasztornymi, jak i w klasztorze. Po dwakroć próbowano ugodzić w czystość jego życia, w zmowie z dwiema bezwstydnymi kobietami. Znajdowali się też inni, którzy krzyczeli mu w twarz: Jesteś hipokrytą, hipokrytą! Niejednokrotnie współbracia, także przełożeni, ćwiczyli go w cierpliwości, czasem robiąc na złość. W infirmerii w Rzymie, zawistni o jego świętość, nadali mu przydomek „pożeracza cudów”, co było zapewne aluzją do rozmnażania przez niego wina oraz wszelkiego rodzaju żywności. A brat Kryspin? Bywało i tak, że przyznawał, iż jest do niczego nie przydatnym sługą braci, częściej jednak obracał wszystko w żart. Jego odpowiedzi miały jedynie pozory żartobliwości: wypływały z najgłębszych przekonań i zawierały intencję dopomożenia braciom w rozważaniu ich powołania. Brat Kryspin zaniemógł w Orvieto, zimą 1747/48. Reumatyzm, podagra, chiragra, z silną gorączką, przykuły go do łóżka. Leżał w przytulisku i pielęgnowały go osoby świeckie, póki nie przysłano dwóch braci do opieki nad nim, dniem i nocą. 13 maja 1748 roku został przewieziony do infirmerii w Rzymie. Tam jego zdrowie polepszyło się nieco. Ostatnia choroba – zapalenie płuc – zwaliła z nóg brata Kryspina 13 maja 1750. Na kilka dni przedtem odwiedzał przyjaciół, by się z nimi pożegnać. Zapewnił jednak pielęgniarza i innych, że nie umrze 17, ani 18 maja, by nie zakłócać uroczystości w dniu świętego Feliksa. I tak się stało: umarł w opinii świętości 19 maja 1750 roku. Beatyfikacja brata Kryspina odbyła się 7 września 1806 roku. Ojciec św. Jan Paweł II, dnia 20 czerwca 1982 roku, ogłosił w Rzymie, podczas Kapituły Generalnej Braci Mniejszych Kapucynów, bł. Kryspina – świętym. Była to pierwsza kanonizacja, dokonana przez Papieża Polaka. Dokonało się to w 800-lecie urodzin św. Franciszka i 300-lecie przybycia Braci Mniejszych Kapucynów do Polski.
więcej: www.kapucyni.pl
Br. piotr krawczyk
9
Reguła braci mniejszych: Rozdziały IV – VIa
R
10 12
egułę braci mniejszych, ułożoną przez św. Franciszka z Asyżu, w imieniu Kościoła zatwierdził papież Honoriusz III w 1223 roku. Komentując ten fakt Franciszek pisze w swym Testamencie: „Gdy Pan zlecił mi troskę o braci, nikt mi nie wskazywał, co mam czynić, lecz sam Najwyższy objawił mi, że powinienem żyć według Ewangelii świętej. I ja kazałem to spisać w niewielu prostych słowach, i Ojciec święty potwierdził mi”. Reguła proponuje naśladowanie Jezusa ubogiego i pokornego, stąd jej ślubowanie i praktyka wymagają głębokiej wiary w Ewangelię Jezusa Chrystusa obecnego w Kościele. Franciszek chciał, aby życie jego braci stało się ewangelicznym znakiem sprzeciwu wobec tego wszystkiego, co proponuje świat doczesności. Eksponowany naturalizm tej doczesności, poprzez uwikłanie w pętlę kompulsywnego zaspokajanie trzech pożądliwości: oczu, ciała i pychy żywota, staje się radykalną przeszkodą na drodze do świętości, sprowadzając człowieka na bezdroża egocentryzmu indywidualnych pomysłów, pragnień i dążeń. Reguła nieustannie prowokuje braci św. Franciszka do stawiania sobie pytań o wierność Ewangelii, do czego przecież nie da się nikogo zmusić siłą. Bracia kapucyni, jako jeden z zakonów franciszkańskich, zrodzili się w XVI wieku właśnie z usilnego pragnienia, aby jak najwierniej zachowywać tę Regułę. Spróbujemy teraz uchwycić podstawowe założenia bloku tematycznego, który obejmuje rozdziały Reguły od czwartego aż do początku szóstego (4,1-6,6), gdzie poruszane są kwestie wzajemnej relacji ubóstwa i pracy.
Fragment zaproponowany tu jako podstawa do naszej refleksji wydawać się może nieco zbyt długi, jednak stanowi on pewną całość w ukazaniu kolejnego z istotnych elementów Reguły i życia braci mniejszych, jakim jest ubóstwo. Rozpoczyna się on formalnym zakazem przyjmowania pieniędzy. Gdy idzie o potrzeby chorych, Franciszek sugeruje, aby bracia prosili o pomoc „przyjaciół duchowych” (4,2). Podstawowa intuicja Franciszka w tej kwestii idzie po linii jasnego rozumowania: jeśli bracia mają być autentycznie ubodzy, trzeba usunąć z ich życia wszelką pożywkę dla chciwości i chęci panowania, których symbolem i narzędziem są pieniądze. Może odbyć się to jedynie przez radykalne wyrzeczenie się tychże pieniędzy. W Średniowieczu pieniądz miał nade wszystko charakter lokaty kapitału, a rzadko kiedy służył do codziennych zakupów. Dziś, ze względu na zmie-
Braciszkowie św. Franciszka
nione warunki społeczno-ekonomiczne, w większości krajów zachodzi konieczność posługiwania się pieniędzmi. Bracia, aby zachować życzenie Franciszka, mogą ich używać, ale tylko i wyłącznie jako zwyczajnego środka wymiany i życia społecznego, niezbędnego także dla biednych. Franciszek chce też, aby jego bracia stali się ludźmi realnie ubogimi, nie tylko w znaczeniu materialnego niedostatku, lecz nade wszystko w swej postawie mniejszości, a więc postawie ludzi, którzy niczego się nie domagają i nie żądają, lecz chcą o wszystko prosić, zajmując ewangeliczne „ostatnie miejsce”. Rozdział piąty prezentuje temat pracy, bez wnikania jednak w jej zakres materialny, co zakłada różnorodność podejmowanych zajęć. Uwaga Franciszka koncentruje się raczej na wierności w wykonywaniu pracy (5,1) oraz na zdecydowanym podkreśleniu pierwszeństwa modlitwy wobec pracy (5,2). Dla Franciszka ważna jest postawa mniejszości, a więc pokory w wykonywaniu pracy i przyjmowaniu zapłaty(5,4). Z tej też przyczyny nie każdy rodzaj pracy jest do przyjęcia dla brata mniejszego. Powinny raczej być to zajęcia dobre i potrzebne, ale takie, których inni nie bardzo chcą się podejmować. Praca jest łaską (5,1) i jako taka powinna być przeżywana w duchu ubóstwa, które wyrasta ze świadomości bycia obdarowanym przez kochającego Boga. Tam gdzie grzech konstytuuje się poprzez przywłaszczanie sobie darów natury i łaski, brat mniejszy zwraca Bogu wszelkie dobra w akcie wdzięczności. Praca ma być wykonywana „wiernie i pobożnie” (5,1), to znaczy w duchu wiary i powierzenia się woli Bożej. Bracia winni żyć ze swej pracy, a więc zastrzeżenie, by „unikać lenistwa” (5,2) nie jest tylko zwykłą normą ascetyczną, lecz stanowi drogę do autentycznego wejścia w realia życia ludzi ubogich. Praca ma być podstawowym środkiem utrzymania oraz prowadzenia dzieł apostolskich. Podejmowanie pracy przez braci mniejszych musi rządzić się jasnymi kryteriami (5,3-4): pracuje się z uczciwości, a nie dla otrzymania pieniędzy; przyjmuje się jako zapłatę tylko to, co jest konieczne do utrzymania
Braciszkowie św. Franciszka
siebie i braci. Niczego nie otrzymuje się tytułem jakiegoś formalnego uprawnienia. Nawet zapłata traktowana jest jak dar. Werset 6,1 wskazuje na inny kluczowy aspekt życia w ubóstwie, to jest życie bez własności. Jego formuła jest absolutna: „Bracia niech niczego nie nabywają na własność”. Nie jest to jakiś ogólnik, lecz naturalna konsekwencja ewangelicznego doświadczenia Franciszka, który chce, by element prawny i charyzmatyczny dopełniały się w Regule, prowadząc każdego brata do pełni tożsamości w jego powołaniu. Zalecenie: „Niech ufnie proszą o jałmużnę” (6,2) jest wyrazem wiary w Opatrzność Bożą na chwile dobre i złe. Normą utrzymania pozostaje praca, o której mowa wcześniej. Kwesta, czyli zbieranie jałmużny, dotyczy tylko konieczności. Wersety 6,4-6 wskazują, że ubóstwo ma dla Franciszka wymiar mistyczny. Radykalizm tego ubóstwa daje się zrozumieć i przyjąć tylko w paschalnym doświadczeniu wiary. W tym znaczeniu Franciszek i jego pierwsi bracia nie szukają ubóstwa jako ascetycznego wyrzeczenia dla zaskarbienia sobie cnót. Nie stanowi ono dla nich jakiejś religijnej ideologii, lecz widzą w nim podstawowy wybór sposobu życia zainspirowanego przez Ewangelię.
Br. Janusz Kaźmierczak
11
„Uczynisz nade mną znak Krzyża i zamiast mojego ojca, pobłogosławisz mnie.” 12
P
owyższy fragment „Relacji trzech towarzyszy” jest opisem pewnego faktu, jaki miał miejsce w życiu Franciszka. Jest to dosyć ważne wydarzenie, gdyż dotyka relacji do rodziców, a w tym przypadku szczególnie do ojca, gdzie w miejsce złorzeczenia jest wprowadzane błogosławieństwo. Święty Franciszek, jak wspomina Relacja, zdawał sobie sprawę z ciężaru ojcowskiego przekleństwa i jego konsekwencji duchowych. Znając Pismo Święte wiedział o tym dość dobrze. Piotr Bernardone zgadzając się na sposób życia swojego syna mógł skorzystać z przywileju błogosławienia, jaki jest należny rodzicom, którzy współpracując z Bogiem w przekazywaniu życia, są ambasadorami Jego ojcostwa na ziemi: ,,Błogosławieństwo ojca umacnia domy dzieci, a przekleństwo matki wywraca fundamenty” (Syr 3, 9). Jednak skupiając się na tym, co zewnętrzne, nie mogąc znieść tego, że syn postępuje inaczej niż on zamierzył „przeklinał go, ilekroć spotkał”. Znamienne jest to, że kupiec z Asyżu kochał swojego syna i przekleństwa, jakie kierował w jego stronę rodziły się z bólu i bezradności wobec jego planów.
3T23
Aby przeciwstawić się mocy zła pochodzącego z przekleństwa, mąż Boży znajduje biedaka, którego prosi, aby mu błogosławił, gdy jego ojciec będzie go przeklinał. Ma czynić nad nim znak Krzyża i błogosławić go, w momencie przeklinania. To wydarzenie jest wypełnieniem wezwania, jakie skierował św. Paweł : „Błogosławcie tych, którzy was prześladują! Błogosławcie, a nie złorzeczcie!” (Rz 12, 14). Szukając błogosławieństwa w miejsce złorzeczenia swojego ojca, Franciszek określa w sposób bardzo wyraźny swoją więź do Chrystusa. To wydarzenie nie zniechęciło go, aby podążać za wezwaniem do życia według Ewangelii. Gdy ojciec Franciszka kieruje się wzburzonymi emocjami, on ze spokojem odpowiada na jego działanie: „Nie wierzysz, że Bóg może mi dać ojca, który swymi błogosławieństwami przeciwstawi się twoim przekleństwom?”. Wypowiadając te słowa ze spokojem kieruje się szacunkiem do rodziców, jest jednak stanowczy w podjęciu odpowiedzi na wezwanie Jezusa: „Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym
Braciszkowie św. Franciszka
czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól, wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym” (Mk 10,29). Ta sytuacja z ojcem była dla Franciszka niewątpliwie ważnym doświadczeniem, które jeszcze bardziej umocniło go w wyborze swojej drogi. Wydarzenie to mogło potoczyć się równie dobrze w inny sposób. Oto jego ojciec w pełni akceptuje jego wybór pójścia za Zbawicielem żyjąc według rad Ewangelii, wspiera go całym sobą, modlitwą oraz, zwarzywszy na status ekonomiczny, nawet i materialnie. Jednak dzieje się całkiem inaczej. Dlaczego? Bóg dając nam pewne wydarzenia, tak jak było też w życiu Franciszka, bada nasze serce. Choć dokonujemy w życiu wyborów kierując się różnymi motywacjami, zawsze punktem wyjścia powinna być wolność wyboru. Choć Bóg zna nasze życie, zawsze czeka na nasze „Tak”, jak było w życiu Maryi, czy Franciszka. Odpowiedź ta może zawierać pewien element niepewności, „co będzie dalej?”, ale nigdy nie może być powodowana strachem przed Bogiem, czy innymi ludźmi. To miało miejsce w życiu Biedaczyny z Asyżu, który nie zważając na złorzeczenie ojca był wolny od jego zdania, kierowanego zresztą swoimi interesami – widział Franciszka, jako swojego następcę w kupiectwie i chciał powiększyć swój majątek. Do lęku, jaki może towarzyszyć wyborom mogą dochodzić jeszcze inne negatywne emocje, które nie pozwolą racjonalnie i z dystansem spojrzeć na całość dane-
Braciszkowie św. Franciszka
go wyboru. Franciszek był wolny, dlatego też nie pozwolił sobie, aby ojciec zdominował jego życie. On poszedł dalej szukając pomocy w błogosławieństwie Boga, które chroni przed złorzeczeniem. W taki sposób daje tamę fali złości i nienawiści, która nie przeszkadza mu iść za Chrystusem. Błogosławieństwo umacnia go jeszcze bardziej w sposobie życia, jaki obrał. To wydarzenie również pokazuje nam dziś, że gdy podejmujemy decyzję, aby zacząć nowe życie – czy to w kapłaństwie lub zakonie, czy w małżeństwie – ważne jest, aby towarzyszyło nam błogosławieństwo rodziców. Czynność błogosławienia przez rodziców dzieci, czy to jako nowożeńców, czy też neoprezbitera, czy dzieci będących w zakonie z okazji ślubów wieczystych ma ogromną wartość. W ten sposób rodzice umacniają ich na nowej drodze. Dlaczego to jest takie ważne? Ponieważ wię-
14 zi, jakie nas łączą z rodzicami są szczególne. Oni przekazali nam życie. Dlatego też więzi duchowe w tych relacjach są bardzo ważne. Nie każdy mógł doświadczyć ciepła rodzinnego domu czy troski od swoich rodziców. Dlatego też trudniej jest darzyć błogosławieństwem w swoim życiu. Trzeba jednak, za przykładem Franciszka wejść trochę wyżej, ponad to. Może okazać się, że jest to wysokość krzyża Jezusa Chrystusa, gdzie nauczę się wybaczać mimo wszystko i na nowo błogosławić w Imię Pana. Błogosławieństwo daje również pewną wolność, która uwalnia mnie od chęci zemsty czy złorzeczenia. Dlatego też stanowiło to ważny i nowy element w głoszeniu Dobrej Nowiny, który słyszeli współcześni Jezusowi: „Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie?
Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5,44-48). Już od początku stworzenia pierwszych ludzi „Bóg im błogosławił” (Rdz 1,28). Jest to towarzyszenie Boga poprzez Jego stałą obecność obok człowieka: „Panie, przenikasz i znasz mnie, Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję. Z daleka przenikasz moje zamysły, widzisz moje działanie i mój spoczynek i wszystkie moje drogi są Ci znane (Ps 139, 1-3). Człowiek w wolności odpowiada na to zaproszenie, jak też było w przypadku Franciszka z Asyżu. Jednak nastąpiło to dopiero po jego osobistym spotkaniu z Jezusem. On jest doskonałym obrazem błogosławieństwa: „Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie” (Mt 21,9). Dopiero wtedy Franciszek mógł jeszcze raz potwierdzić swoje pójście za Chrystusem wbrew woli swojego ojca. Błogosławieństwo dzieci, rodziców, braci, czy sióstr nie musi odbywać się tylko z okazji wielkich uroczystości. Każdego dnia, nawet duchowo możemy uczestniczyć w tym dziele, gdy wypraszamy błogosławieństwo Boże dla innych lub sami błogosławimy. Czyniąc codziennie znak krzyża przywołujemy Imię Boga dla nas samych, możemy to czynić również dla innych, którzy żyją pośród nas. Realizując wezwanie Jezusa z Ewangelii również dla tych, z którymi nie zawsze jest nam po drodze. Gdy ojciec Franciszkowi złorzeczył, prosił, aby prosty człowiek go błogosławił. To był początek jego drogi nawrócenia. Pod koniec życia, napełniony błogosławieństwem, on sam błogosławił tym, którzy zechcą iść w jego ślady. To dokonuje się również dzisiaj będąc wypełnieniem słów Testamentu sieneńskiego: „Napisz, że błogosławię wszystkich moich braci, którzy są teraz w zakonie i będą wstępować do niego aż do końca świata”.
Br. Piotr Hejno
Braciszkowie św. Franciszka
Redakcji Braciszków św. Franciszka udało się przeprowadzić rozmowę z br. Pawłem Szymalą, który pracuje w Turcji. Opierając się na osobistym doświadczeniu opowiada o chrześcijanach żyjących w kontekście kraju muzułmańskiego oraz konfliktu w Syrii.
T
urcję można nazwać krajem misyjnym, chociaż nie jest wpisana w rejestr oficjalny. Pracujemy z Chrześcijanami miejscowymi. To jest nasza główna idea, żeby pomagać chrześcijanom, którzy tam się znajdują. Niemniej jednak, w kraju muzułmańskim osoby, które pragną dowiedzieć się czegoś o Chrystusie przychodzą, proszą nas o to. Mają taką możliwość i my im w tym pomagamy. Turcja, wiadomo jest krajem tak, jak i bliski wschód dziś kolebką chrześcijaństwa, gdzie indziej to chrześcijaństwo od samego początku się rozwijało. To teren pielgrzymek św. Pawła i wielu innych wielkich postaci Kościoła, a dzisiaj chrześcijanie są tam w mniejszości. Niestety, ta kolebka została już dawno, dawno temu opuszczona i zapomniana. Jak dobrze wiemy z Dziejów Apostolskich, po raz pierwszy uczniowie Chrystusa zostali nazwani chrześcijanami, właśnie na terenie Turcji – dzisiejsza Antiochia Syryjska. To właśnie z tamtego miejsca, pomalutku pierwsi chrześcijanie pielgrzymowali dalej w głąb Anatolii, później też do Europy. Działalność św. Pawła i pierwszych chrześcijan daje nam taką możliwość powiedzenia, że Turcja, teren dzisiejszej Turcji, to nie jest tylko Anatolia, ale nawet Ziemia Święta Kościoła. Jak mamy Ziemię Świętą, gdzie żył nasz Zbawiciel Jezus Chrystus, to mówiąc o pierwszych gminach chrześcijańskich, pierwszych chrześcijanach można powiedzieć, jest Ziemia Święta Kościoła. Dziś jeszcze istnieje świadomość tego, że chrze-
Braciszkowie św. Franciszka
ścijanie są tam gospodarzami. Oni bardzo mocno się tego trzymają. Nawet dochodzi do takich ciekawych sytuacji, kiedy jesteśmy pytani skąd przyszliśmy. Jako cudzoziemiec mogę powiedzieć, że przyjechałem z Polski, natomiast chrześcijanie tureccy mówią: „Źle sformułowane pytanie. To ty powinieneś powiedzieć skąd przyszedłeś. My już tu jesteśmy od 2 tys. lat”. Są więc świadomi dziedzictwa, które posiadają i którym dysponują, także wobec innych chrześcijan. Bywa jednak różnie ze świadomością tożsamości w następnych pokoleniach, ponieważ aby ją przekazywać trzeba ją pielęgnować, także poprzez pogłębioną edukację. Jednak pomimo tego, że chrześcijan w Turcji jest bardzo mało, to oni wiedzą kim są, że są pierwszymi gospodarzami tych ziem i że zaszczepili tam współczesną kulturę. Turcja jest specyficznym krajem o większości muzułmańskiej. Jest to kraj budowany na demokratycznych strukturach, które rozpoczęły się w tym państwie od 1923 roku. Kraj funkcjonuje w systemie europejskim, gdzie weekend, tak samo jak w Europie, jest czasem ustawowo wolnym od pracy. Tu, w niedzielę, ludzie pracują. Nie przejmują się tym, że jest to dzień wolny, że trzeba odpocząć. Instytucje państwowe, szkoły, banki, są tego dnia zamknięte. Pobożna grupa muzułmanów gromadzi się w piątek w meczecie, wysłucha kazania, które imam do nich kieruje. To jest dla nich moment bardzo ważny. Zwalniają się z pracy i idą do meczetów. Chrześcijanie są mniejszością zdecydowaną – mówi się, że 99% populacji tureckiej to muzułmanie, a 1 % to inne religie lub wyznania. Ok. 70 tys. ludzi to chrześcijanie, choć niektórzy mają w dowodzie wpisane wyznanie „islam” jako wyznawana religia, jednak z islamem się nie utożsamiają. To jest ciekawe, w kraju laickim trzeba się określić co do religii. Jeśli ktoś się nie zdeklaruje, to ma wpisany islam z urzędu, ale ostatnio można było prosić urzędników, aby nie wpisywali nic. To jest coś nowego, od ok. 3 lat. Niektóre Polki, które wychodziły za mąż za Turków, nie chcąc pokazywać swojej wiary prosiły o to, żeby nie było wpisane nic.
15
16
Każdy kto ma wpisane w dowodzie, że jest chrześcijaninem musi liczyć się z konsekwencjami, bo jesteśmy w mniejszości. Grupa większościowa, która nadaje rytm życiu publicznemu siłą rzeczy będzie jakoś dyskryminowała osoby, które do niej nie należą. Na przykład w pracy, będąc chrześcijaninem, nie zawsze można awansować. Jeśli ktoś ubiega się o pracę, to musi wiedzieć, że nie wszyscy chcą przyjąć chrześcijanina. Na pewno nie można ubiegać się o jakieś wyższe stanowiska w policji lub wojsku, bo to jest zastrzeżone. Pracodawca, który jest związany z jakimś środowiskiem muzułmańskim, po zatrudnieniu chrześcijanina, mógłby się spotkać z ogólną dezaprobatą społeczną w swoim otoczeniu. Także dzieci mają sporo problemów, dlatego próbujemy je do tego przygotowywać. U dzieci jest normalne, że pytają o to co jest inne. Jednak dziecko, które idzie do szkoły z wpisanym wyznaniem w swoim dowodzie tożsamości, od razu jest naznaczone, że jest chrześcijaninem. Jeżeli rodzice ubiegają się o to, aby nie uczestniczyło w lekcjach religii islamskiej, to takie dziecko musi opowiedzieć się jasno, że jest chrześcijaninem. Rówieśnicy – najbardziej wtedy wpływowa grupa – dopytują kim jest chrześcijanin? Co robi? Jak się zachowuje? W co wierzy? Małe dziecko, które nie ma świadomości swojej tożsamości – czasem rodzice niewiele mówią o wierze – przeżywa swego rodzaju dyskomfort, bo nie potrafi się obronić i powiedzieć dlaczego w taki, a nie inny sposób żyje. Ze strony środowiska muzułmańskiego wizja chrześcijaństwa jest też budowana na dziwnych informacjach, szkalujących chrześcijaństwo, które najczęściej pochodzą z Europy i są tłumaczone na język turecki. Wobec tego dziecko musi się mocno bronić, a jeśli nie ma do tego instrumentów, to jest w trudnej sytuacji. Wobec spotkania z islamem, jedne uciekają z tego tematu, a inne, które czują się silniejsze, zaczynają drogę apologetyczną, zaczynają walczyć, zadawać pytania na zbicie przeciwnika. Jest to jednak bardzo trudne dla nich zadanie. Przygotowując rodziny, małżonków, głów-
nie podczas katechez przedchrzcielnych mówimy im również o tych problemach. Pytani są wtedy, czy chrzcząc dziecko są w stanie przygotować je do obrony wiary chrześcijańskiej wobec swoich rówieśników. Akcentujemy, że dzieci powinny mieć oparcie u swoich rodziców. Jestem proboszczem parafii, w której wszystkich zdeklarowanych chrześcijan jest ok. 350 osób. Znamy się tam bardzo dobrze z imienia, nazwiska, gdzie kto mieszka… Przychodząc do parafii wszyscy czują się w jednej rodzinie. Natomiast wychodząc z kościoła wtapiamy się w inną kulturę. I to jest dla ludzi taka masa, w której się rozpływają. Życie chrześcijańskie jest więc zamknięte albo przy parafii, albo w bardzo wąskim gronie swojej rodziny. Dzieci, które przychodzą do nas na edukację – to jest mała grupa, ok. 30 dzieciaków, które podlegają pod katechizację. Wyjeżdżamy po te, które mieszkają dalej lub są na tyle małe, że nie są w stanie samodzielnie przyjść do kościoła. Raz
Braciszkowie św. Franciszka
w tygodniu, w sobotę, mamy taką możliwość, żeby te dzieci przyjąć i katechizować. Jednak to jest drugi plan. Pierwszy plan jest taki, żeby odnalazły się we wspólnocie chrześcijan, żeby poznały swoich rówieśników, żeby wiedziały kim jesteśmy jako chrześcijanie. W środowisku parafialnym jest więc Eucharystia i katecheza, natomiast wyjeżdżamy też do sąsiednich parafii, szczególnie z młodzieżą i dziećmi, bo to pomaga im poznawać, co oznacza być chrześcijaninem. A w praktycznym wymiarze jest to ważne o tyle, że młody człowiek może tam poznać swoją żonę lub męża chrześcijanina. To nie jest takie łatwe, żeby chrześcijaństwo przetrwało, jeżeli rodziny coraz częściej są rodzinami mieszanymi, nie tylko w sensie międzyreligijnym, ale także między obrządkami chrześcijańskimi. W mojej parafii najliczniejszą grupę stanowią łacinnicy, później maronici, dalej obrządek syrokatolicki, chaldejski, grekokatolicki oraz są także prawosławni. Jest to
Braciszkowie św. Franciszka
cała paleta barw wschodniego chrześcijaństwa i tamtejszego klimatu. Gorącym tematem ostatnich tygodni jest konflikt w Syrii, skąd przybywają do Turcji uchodźcy. Zgodnie z dzisiejszymi statystykami, ok. 200 tys. ludzi znajduje się w samych obozach umieszczonych przy granicy z Syrią. W mieście w którym pracuję, w Mersin, ok. 200 km. od granicy, oficjalne dane mówią o ok. 2 tys. rodzin, które są zarejestrowane. To jest ogromna liczba ludzi, którzy uciekają, aby ochronić swoje dzieci i siebie od walk oraz niebezpieczeństwa śmierci. Mam bardzo bliskie relacje z trzema rodzinami syryjskimi. Przychodzą regularnie do kościoła. Są obrządku syrokatolickiego i armenokatolickiego. Te rodziny niosą swój bagaż doświadczenia wojny, bo oni już widzieli toczące się walki na ich ulicach i osiedlach. Widzieli co się dzieje jak przejeżdżają uzbrojone grupy i jak strzelają. Małe dzieci, po takim doświadczeniu traumy, nie mogą spać w nocy. Rodzice, widząc, że coś się dzieje, żeby nie serwować swoim pociechom nowych tragicznych doświadczeń, zdecydowali się na opuszczenie rodzinnego kraju. Pomimo tego, że w Turcji nie czekają na nich luksusy – muszą się zarejestrować, nie mają pozwolenia na pracę oficjalną, muszą zapewnić byt swoim dzieciom, często nie znają języka – to i tak wolą przyjechać tam, gdzie jest bezpieczniej. Nie mam możliwości sprawdzić jak jest w obozach dla uchodźców. Media podają, że jest tam ciepło, mają jedzenie, miejsce do życia zapewnione. W to mamy wierzyć. Nie chcę opowiadać jak tam jest faktycznie, bo nie wiem. To byłoby z mojej strony nadużycie. Mam jednak informacje od rodziny, która mieszka u nas w parafii i która przez jakiś czas była w obozie. Oni nie chcieli tam zostać z jednej, bardzo prostej przyczyny: są chrześcijanami. Oni są tam niezbyt mile widziani i miejsca sobie nie znajdą. Podstawowe zabezpieczenie miejsca, prądu, czy warunków sanitarnych dla nich nie istnieje. Wobec tego muszą sobie organizować życie sami. Wojna toczy się na terenie Syrii, ale wojna przychodzi także z tymi ludźmi, wewnątrz
17
Dni skupienia w 2013 08-10.11 Serpelice 06-08.12 Nowe Miasto n. Pilicą Terminarz 2014 Rekolekcje powołaniowe Ferie 20-24.01.2014 Lublin – Poczekajka 27-31.01.2014 Krynica Morska 03-07.02.2014 Łomża 17-21.02.2014 Nowe Miasto n. Pilicą Wakacje 07-11.07 Rywałd Królewski 14-18.07 Murzasichle 16-20.08 Lublin – Poczekajka
18
nich. Będąc w kraju, w którym nie ma już walk, nie są wolni od tego napięcia, które jest w ich narodzie, pomiędzy nimi samymi. Spotykając swoich rodaków na obczyźnie obawiają się powiedzieć co robili, gdzie pracowali, z kim pracowali. Wiedzą, że chcą wrócić, a nie wiedzą, czy te informacje, które wypowiedzą będą później mile wspominane po powrocie do kraju. Mają tą obawę i są bardzo zdystansowani do prowadzenia otwartych rozmów. W Syrii jest większość muzułmańska. Ta większość toczy obecnie wojnę, która ma różne płaszczyzny. W mediach przedstawia się wojnę przeciwko reżimowi, i jest to wojna przeciwko dyktaturze. Jednak, jest to także wojna religijna między Sunitami, a Alewitami. Chrześcijanie nie mogą się tu opowiedzieć. Oni mają w pamięci fakt, że za rządów Asada, a więc wpływów Alewitów, cieszyli się wolnością, mogli chodzić do kościoła, mogli wyznawać swoją wiarę, mieli edukację. Oni wiedzą, co było za tych rządów. Nie wiedzą natomiast co ich czeka, kiedy widzą prześladowanych chrześcijan ze strony rebeliantów, kiedy są podpalane kościoły, kiedy rebelianci zmuszają ich do przechodzenia na islam. Mają obawy. Wiadomo, że po stronie rebelianckiej walczy bardzo dużo grup, bardzo różnych, także ekstremistycznych. Ciężko powiedzieć, że to zachowanie rebeliantów jest powszechne. Niemniej jednak chrześcijanie muszą być ostrożni. Wiedzą
co było, ale nie wiedzą co będzie, jeżeli opowiedzą się po którejkolwiek stronie. Niestety, wydarzenia w Iraku pokazują bardzo wyraźnie, że po przejściu wojsk amerykańskich, o których mówiono, że prowadzą kolejną krucjatę, chrześcijanie nie znaleźli oparcia w Amerykanach. Wręcz przeciwnie, po zakończeniu otwartego konfliktu, chrześcijanie musieli opuścić swoje ziemie. Z prawie 30% chrześcijan, dziś zostało ledwie kilka procent. Wobec tych faktów, obawiam się bardzo, że podobna sytuacja może przydarzyć się chrześcijanom w Syrii. Jeżeli dojdzie do zewnętrznej interwencji, to w tym konflikcie nie będzie wygranych. Konflikt muszą rozwiązywać przede wszystkim strony zainteresowane wewnątrz kraju. Teraz, on już powoli staje się konfliktem zewnętrznym, bo angażuje się coraz więcej państw. Podczas jednej z walk w okolicach Aleppo, na 30 ofiar po stronie rebeliantów, 8 z nich pochodziło z Europy. Czyimś kosztem robią sobie poligon, na którym mogą postrzelać, powalczyć. To jest smutne, bo ludzie zagubili wizję tego, co znaczy wolność i demokracja, a próbują tym szafować na siłę. Stąd tak ważne jest, żeby razem z Papieżem Franciszkiem modlić się o pokój w Syrii.
Rekolekcje studenckie 28.12.2013-01.01.2014 (Olsztyn k. Częstochowy) 30.04-04.05 28.08-01.09 Dni skupienia 03-05.01 Warszawa 14-16.03 Orchówek 04-06.04 Olsztyn 09-11.05 Gorzów Wlkp 13-15.06 Zakroczym 26-28.09 Lubartów 10-12.10 Warszawa 07-09.11 Serpelice 05-07.12 Łomża Inne wydarzenia: 11/12.04.2014 – Ekstremalna Droga Krzyżowa (Warszawa – Góra Kalwaria) 28.06-04.07 – Piesza Pielgrzymka Honoracka 20-24.08 – Golgota Młodych Pielgrzymki na Jasną Górę z grupami „kapucyńskimi” 31.07-12.08 – Gorzowska 01-14.08 – Podlaska 03-14.08 – Lubelska 06-15.08 – Warszawska
Br. PAWEŁ SZYMALA
Braciszkowie św. Franciszka
Braciszkowie św. Franciszka
Kwartalnik dla kandydatów do kapucyńskiej wspólnoty zakonnej i osób zainteresowanych postacią św. Franciszka. Redakcja: br. Piotr Krawczyk; Nakład: 1000 egzemplarzy. Zainteresowanych regularnym otrzymywaniem biuletynu prosimy o przesłanie swojego adresu do redakcji. Koszt prenumeraty to dobrowolna ofiara, którą można wpłacić na konto z dopiskiem „Braciszki”: Bank Polska Kasa Opieki S.A. XI o/Warszawa Konto: 11 1240 1138 1111 0000 0209 3206 Duszpasterstwo Powołań Braci Mniejszych Kapucynów ul. Kapucyńska 4; 00-245 Warszawatel. 22 831 31 09; kom.:797 907 131 e-mail: kapucyni.pow@gmail.com; www.powolanie-kapucyni.pl