Braciszkowie 141

Page 1

#WSKAKUJWHABIT BRACISZKOWIE ŚWIĘTEGO FRANCISZKA

Bł. Honorat

stulecie śmierci, Rok Dziękczynienia

Miłość i rewolwer,

czyli dramatyczna historia związana z budową kaplicy. CAMINO DE SANTIAGO Kapucyńskie skarby

Żyj i daj żyć innym

Braciszkowie świętego franciszka ROK

XXIII / NR 141 / PAŹDZIERNIK 2016

1


w numerze 03

04

07

12

15

18

22

24

2

Chodź z nami! Br. Andrzej Kiejza, minister prowincjalny Miłość i rewolwer, czyli dramatyczna historia związana z budową kaplicy. Br. Andrzej Zajkowski OFMCap; CAMINO DE SANTIAGO cz.3 Br. Jan Fibek OFMCap; Kapucyńskie skarby cz.3 - Bł. Honorat Koźmiński Br. Tomasz Płonka; Chcę być szczęśliwy jak kapucyn II część historii powołania o. Jana Br. Jan Bońkowski OFMCap; Poszukiwacz Pereł s. Agnieszka Pilska; Historia z parostatkiem w tle – Kapucyni w Anglii Br. Zbyszek Fryska OFMCap; Żyj i daj żyć innym Br. Przemysław Kryspin OFMCap;

www.powolanie-kapucyni.pl

Chodź z nami! Br. Andrzej Kiejza OFMCap Minister Prowincjalny

Nie trzeba być szczególnie uważnym obserwatorem, aby zobaczyć, że świat wokół nas obraca się pośród fałszywych wartości. Takich, które nie przynoszą pokoju ani pojedynczym ludziom, ani całym społeczeństwom. Raz odwróciwszy się od Boga człowiek zwraca się stale ku sobie: sam staje się dla siebie centrum własnego świata. Takie nastawienie sprzyja zamknięciu się w kręgu tego, co jest dla mnie korzystne albo przyjemne. Ma to swoje daleko idące konsekwencje: zerwanie więzi z osobami, które powinny być nam bliskie; nieumiejętność nawiązywania dobrych relacji; pogłębianie się frustracji, a jej w efekcie wzrost agresji, zarówno w kręgu rodziny, jak i szerzej – na przestrzeni życia społecznego czy międzynarodowego. Odpowiedzią na takie słabości człowieka jest Ewangelia, Dobra Nowina o zbawieniu, jakie przynosi nam Chrystus. To dzięki Niemu wszyscy jesteśmy kochanymi dziećmi Ojca niebieskiego. To dzięki Niemu, mimo naszych słabości i grzechów, możemy żyć w łasce uświęcającej i cieszyć się nadzieją zbawienia, jakie jest przygotowane dla nas po śmierci. To dzięki Ewangelii Jezusa Chrystusa człowiek może się wyzwolić ze swoich ograniczeń i żyć pełnią życia: nosząc w sobie radość, jaka płynie z wolności dzieci Bożych. Taką drogą za Chrystusem szedł św. Franciszek z Asyżu. Człowiek ubogi, który odnalazł skarb przyjaźni z Bogiem. Odwróciwszy się od tego, co proponował ówczesny świat (przełom XII i XIII wieku), przyjął księgę Ewangelii za drogowskaz dla wspólnoty swoich braci. Do dziś jego ideał pozostaje aktualny: życie w przyjaźni z Bogiem, które staje się fundamentem wspólnoty braci. Bracia św. Franciszka, kapucyni, pragną żyć we wspólnotach, które poprzez modlitwę i pracę prowadzą do uświęcenia każdego uczestnika tej wspólnoty i mają moc pociągającą dla innych. Jeśli chcesz doświadczyć, jak bardzo słowo Dobrej nowiny przemienia serce i staje się radością, chodź z nami! Jeśli Bóg Ci podpowiada, że miejscem Twojego spełnienia jest służba Jemu i braciom nie odrzucaj tej podpowiedzi. Zapraszamy kandydatów do naszej zakonnej wspólnoty, aby dzielić z nami życie w modlitwie, pracy i służbie. Nie chodzi tu o ucieczkę od świata, ale o wybór takich wartości, które mają głęboki, a nawet wieczny sens. I choć trzeba będzie się zmagać ze sobą, jak w każdej formie powołania, które jest wymagające, to jednak tym większa będzie radość zwycięstwa. Braciszkowie świętego franciszka

3


Miłość i rewolwer,

czyli dramatyczna historia związana z budową kaplicy.

„W słoneczne przedpołudnie Krakowskie Przedmieście i plac Litewski pełne są ludzi. Kolorowy tłum przeciska się między chodnikami. Można tu kupić kwiaty i rzodkiewkę, można usiąść na ławce i wygrzewać się w słońcu obserwując ruch uliczny”. 4

Tak zaczyna się artykuł z niezidentyfikowanej przeze mnie gazety. Znalazłem go przypadkiem w archiwum należącym do niedawno zmarłego naszego współbrata Józefa Korzeniowskiego. Opowiada on o historii powstania kaplicy Niepokalanego Serca Maryi w naszym kościele pw. św. Piotra i Pawła w Lublinie Klasztor na Krakowskim Przedmieściu budowany był w latach 1726-1733 jako czwarta fundacja w Polsce (po klasztorach w Warszawie, Krakowie i Lwowie), w „stylu charakterystycznym dla wszystkich kościołów kapucyńskich, o architekturze i wystroju prostym i skromnym”. Fundatorami klasztoru byli Anna z Lubomirskich i Paweł Sanguszko (ich ciała zostały złożone w katakumbach klasztornych). Stąd też wynika jego lokalizacja naprzeciwko pałacu, który wówczas zajmowali fundatorzy. Sama kaplica była dobudowana dużo później i wiąże się z nią romantyczna, choć tragiczna historia. Niedaleko Lublina leżała majętność szlachecka zwana nomen omen – Samoklęski. Właścicielem tego majątku był Włodzimierz August Weyssenhof, człowiek wykształcony, przystojny, uczestnik Powstania Listopadowego, syn generała wojsk polskich Jana Weysenhoffa. „Nieraz robił projekta ożenienia, ale jakby chorobliwy niepokój i wątpliwości napadały go po zaręczynach, a panny widząc tę jego chwiejność zwracały zwykle jego pierścionki”. Kolejną i ostatnią wybranką pana Weyssenhoffa była panna Jadwiga Bielska. Gdy zbliżał się termin ślubu, a przygotowania trwały w najlepsze, dręczony obawami narzeczony, postanowił odwiedzić swoją przyszłą żonę i rozwiać lęki swego serca. Kiedy zaczął kolejny raz utyskiwać czy potrafi zapewnić wybrance szczęście, ta miała odpowiedzieć : „Bylebyś ty był szczęśliwy, o mnie bądź spokojny”. Ta odpowiedź wydawała się zadowolić wrażliwego mężczyznę i uspokoić go. Niestety po powrocie do domu, kolejny raz mrok opanował jego duszę. Wieczorem wezwał do swego domu zaprzyjaźnionego o. Prokopa Leszczyńskiego, ówczesnego gwardiana klasztoru lubelskiego. Po długiej nocnej rozmowie, odesłał kapucyna do domu. a sam zabrał się do pisania testamentu, następnie zaś wybrał się na spacer do ogrodu. Nad ranem domowników obudził huk wystrzału z rewolweru, którym Włodzimierz Weyssenhoff, właściciel Samoklęsk odebrał sobie życie. Niestety nawet długa rozmowa z o. Prokopem, nie uchroniła szlachcica przed samobójstwem. W testamencie sporządzonym przez nieszczęśnika, widniał zapis o przekazaniu pannie Bielskiej 15.000 rubli, a o. Prokopowi 5.000 z prośbą o modlitwę za jego duszę. W tym czasie gwardian klasztoru zbierał fundusze na zbudowanie kaplicy dla bractwa różańcowego. Panna Jadwiga wstrząśnięta czynem swojego narzeczonego przekazała spadek po nim na ten cel, a sama wstąpiła do zgromadzenia Felicjanek i przyjęła imię zakonne Anna. Budowa kaplicy została zakończona w 1860 r., a w centrum jej został umieszczony ołtarz z figurą Matki Bożej trzymającej w ręku płonące serce. Poniżej znajduje się tabernakulum i miejsce na wystawienie Najświętszego Sakramentu. Braciszkowie świętego franciszka

5


Zdjęcie pochodzi ze strony: www.lublin.fotopolska.eu

Dzisiaj kaplica ta jest ważnym miejscem czci Pana Jezusa i Matki Bożej. Przez cały rok w tym miejscu od godzin porannych do wieczornych jest wystawiony Najświętszy Sakrament i w każdej chwili można wejść na chwilę adoracji oraz skorzystać z sakramentu pokuty i pojednania. Na zakończenie przytoczę ostatni akapit wspomnianego artykułu. „Opuśćmy naszą wygodną ławkę na placu Litewskim, przejdźmy jeszcze raz ulicę i przekroczmy próg kościoła Skierujmy się na lewo do kaplicy. Pozostańmy chwilę w ciszy i spokoju i pomyślmy o człowieku, który nie potrafił być szczęśliwy.” Również zachęcam do tego każdego gościa naszej lubelskiej świątyni i proszę o modlitwę za wszystkich dobrodziejów i braci posługujących kiedyś i obecnie w tej świątyni oraz w klasztorze. 6

CAMINO DE SANTIAGO cz.3

Na lewo od tabernakulum znajduje się płaskorzeźba przedstawiająca Lublinianina w stroju regionalnym w towarzystwie św. Franciszka (według niektórych jest to sam o. Prokop) i anioła, wręczającego Matce Bożej obraz Lublina. Na prawo zaś umieszczona jest scena powrotu syna marnotrawnego. Antepedium ołtarza ozdobione jest z jednej strony figurą Marii Magdaleny, z drugiej zaś nawróconego łotra. Centrum podstawy zdobi modlitwa św. Bernarda z Clairvaux „opata krzyżowców”: „Pomnij o najłaskawsza Panno Maryjo…”. Kaplica oddzielona jest od kościoła drewnianą kratą, którą niegdyś zdobiła kotara odsłaniana w czasie nabożeństw bractwa różańcowego. Po kasacie klasztoru w 1864 r. bractwo przeniesione zostało do kościoła pw. Ducha Świętego w Lublinie. Ołtarz boczny znajdujący się pierwotnie w miejscu wejścia do kaplicy został rozebrany, a później przekazany kościołowi pw. św. Mikołaja na Czwartku.

Braciszkowie świętego franciszka

Wyjście z Viterbo Już pod kościołem kapucynów zaczyna padać drobny deszcz, ale spokojne zachowanie kota - schowanego przy samochodzie – nie zapowiada nic nadzwyczajnego (widocznie tylko jednodniowe padanie). Jest 13:00, rozpoczynam pielgrzymowanie w kierunku Sieny, jeszcze tylko powrót do zabytkowej części miasta i odszukanie szlaku. Piękne to Viterbo, najważniejsze, że wśród licznych zabytków i świątyń, nie widać tylu turystów co w Rzymie – jest więc tu cicho, i czysto. Wreszcie są znaki dla Via Francigena, żółta postać wędrowca i niebieska przestrzeń przed nim; natomiast dla idących w kierunku Compostela specjalne żółte strzałki. W wielu miejscach na biało czerwonym tle czarna postać wędrowca, tymi drogowskazami przyjdzie kierować się przez najbliższy tydzień. Później jest czas na ubranie stroju pokutnego – żółtego płaszcza „przeciwdeszczowego” i nakrycia plecaka pokrowcem. Trzeba przystosować się do deszczowej pogody, w końcu to w czasie deszczu Pan Bóg głosił wspaniałe rekolekcje dla Noego. Nie będziemy narzekać na pogodę, najważniejsze by była pogoda ducha. Jeszcze tylko pamiątkowa fotografia (ta cywilizacja elektroniczna zniewala by wszystko udokumentować), i można ruszać w imię Trójcy Przenajświętszej. Wychodzimy z miasta Droga prowadzi koło cmentarza komunalnego, jak zawsze pięknie zadbanego, może i dlatego, że większość 7


grobów budowana jest tu z łatwo dostępnego„Wreszcie są znaki dla Via Francigena, żółta postać wędrowca i niebieska przestrzeń przed nim; natomiast dla idących w kierunku Compostela specjalne żółte strzałki.” kamienia, a niektóre grobowce, to nawet ładnie zbudowane, w formie katakumb naziemnych, kaplice rodzinne. Odmawiam modlitwę za zmarłych polecając opiece dusz czyścowych dalsze pielgrzymowanie. Za cmentarzem droga powoli staje się mniej ruchliwa, a wreszcie zupełnie pozbawiona jest asfaltowej nawierzchni. Deszcz już nie pada, ale wszystko wskazuje na to, że za jakiś czas powróci, bo chmury zwieszają się coraz niżej nad ziemią. Można powiedzieć językiem biblijnym: „wychodzimy za miasto”, bowiem na kartach Pisma Św. wszystkie ważne chwile z historii Zbawienia dzieją się poza miastem (np.: Boże Narodzenie, Ukrzyżowanie) i ci, którzy chcą w nich uczestniczyć muszą jak uczniowie wyjść poza miasto. Tak też w czasie po Ukrzyżowaniu, w okresie Zmartwychwstania Chrystusa, i ukazywania się Apostołom, miejscem spotkania z Bogiem stawały się przestrzenie cmentarza i drogi poza Jerozolimą; np. na słynnej drodze do Emaus. Czas jest wielkanocny więc rozpoczynam śpiewanie pieśni o Zmartwychwstaniu: „Chrystus Zmartwychwstan jest, nam na przykład dan jest”. Na szlaku do Compostelo Jako „kompas” niosę ze sobą prosty drewniany krzyżyk, zakupiony na czas pierwszej pieszej pielgrzymki do Rzymu w 2002 r. Zabrałem go na samym początku drogi, czyli z Jasnej Góry. Później był na kolejnych pieszych pielgrzymkach i na misjach parafialnych. Tym razem, „mój krzyżyk” ma mnie prowadzić szlakami św. Jakuba, z Rzymu do Compostelo. Po drodze mijam pierwszych pielgrzymów, z torebkami i kijkami; zastanawiam się tylko czemu mają takie małe plecaki – dopiero po kilku zakrętach zrozumiałem, że to wędrowcy z termalnych źródeł, gdzie spacerkiem udali się z Viterbo. Dzięki pracowitości mojej siostry Małgorzaty, dysponuję dość dokładnymi planami trasy, na których również oznaczone zostały źródła termalne.

8

Klimaty szlaku Teren wokoło Viterbo urozmaicony gospodarstwami, i oczywiście kapliczkami, jedna z nich ozdobiona napisem: „S. Maria del cammino + Prega per noi”, przypomina że jest to pielgrzymi szlak. Drogi podobne do polskich bezdroży, piaszczyste – umocnione nieco żwirem, i w prosty sposób odgrodzone od terenów uprawnych, przestrzeń równinna, bez specjalnych wzniesień, a w oddali widoczne gospodarstwa rolne. Pod daszkami zabudowań „zbelowana” trawa z pierwszych pokosów. Oj nie tak jak dawniej Dawniej były to całe zajęcia w przygotowaniu traw do suszenia, najmowało się ludzi, grabiono prawie tydzień, przekładając z „wałów” w „kopki”, rozrzucając je na nowo, by przeschły po porannych rosach. Lubiłem tę pracę, kiedy przychodziło w wakacje pomagać u Dziadka. Prawdę powiedziawszy, teraz wystarczy jeden kierowca i kilka maszyn oraz traktor. Czy jednak podobnie nie stało się z pielgrzymowaniem, dziś dla wielu wystarczy jeden autokar, i wysiadanie z niego co kilkadziesiąt kilometrów. Chyba trzeba mówić o „technicyzacji pielgrzymowania” – ciekawy to termin. Na szlaku Via Francingena Szlak po którym wędruje to droga z Cantenbury do Rzymu, po „Drodze Frankońskiej” czy według innych „Droga Lombardzka” (Via Francigena); Korzystam tu ze starego szlaku, idącego przez środek Europy (od Atlantyku po Morze Śródziemne). Zgodnie z zasadą ze wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, szlak wytyczali pielgrzymi udający się do grobów św. Piotra i św. Pawła. W zależności od niepokojów czasów wojen bywały warianty okrężne ale w większości przypadków szlak szedł z Anglii przez (Arres, Reims, Lozannę) przełęcze w Alpach (dalej: Pawia, Siena) na południe Europy do Rzymu. Po raz pierwszy wzmiankowano szlak w 725 r., rozsławiona została w 1300 r. jako droga na Jubileusz; natomiast Braciszkowie świętego franciszka

9


w czasach nowożytnych została zarejestrowana jako „Droga Kultury”. Kąpiele w ciepłych źródłach Z oddali już widać Termy, umiejscowione na otwartym powietrzu, co symbolizuje unoszący się w powietrzu nie tylko zapach z „siarczanowych źródeł”, ale również obłoki pary powstające nad otwartymi basenami. Teren ogrodzony, obok parking dla zmechanizowanych turystów, parkujących tu w przyczepach kempingowych. Przechodzę bramkę, i na portierni pytam o warunki korzystania, okazuje się że dla „Pielgrzymów” jest zniżka finansowa - tylko 5 euro za godzinę moczenia się w gorących źródłach. Oczywiście skorzystałem! W drodze do twierdzy – sanktuarium Miasto widoczne na wzgórzu, (robi wrażenie „małej twierdzy”), trzeba tam jeszcze podejść pod gorę kilka kilometrów - i, co najważniejsze na dzisiaj, znaleźć nocleg.

Na razie jednak zaczyna padać mocniej, robi się wilgotno, zarówno od ziemi jak też od ściekającego po plastikowym płaszczu deszczu, habit robi się mokry. Podwijam go nieco, by łatwiej było iść, dzięki temu jest sucho w butach, i na plecach. Jest czas na podziwianie okolicy, tutaj przyroda o wiele wcześniej niż w Polsce czuje wiosnę – łąki są pełne kwiatów, i wysokiej gotowej na sianokosy trawy. Na polach widać już kłosy na zbożach.

Montefiascone Jednym z bardziej wspomnianym przez przewodniki odniesieniem do tego miasta miały by być relikwie św. Małgorzaty Antiocheńskiej, męczennicy, która jest patronką dobrej śmierci, bezpiecznego porodu, kobiet i pielęgniarek, wzywana w obronie przed chorobami nerek, bezpłodności i ucieczce przed demonami. Jest więc w czym wybierać i warto polecać się tej kolejnej Świętej na pielgrzymim szlaku. Z innych świątobliwych osób wspomniano, że studiował w Montefiascone m.in. św. Wincenty Maria Strombi, pasjonista (1745-1824) doradca papieża Leona XII. Montefiascone, miejscowość licząca ok. 12.000 mieszk. Położona ok. 600 m. npm. Na jej terenie znajdują się liczne kościoły, w przewodniku naliczyłem ich aż dwadzieścia. Ponadto oprócz pałacu papieskiego (Rocca del Papi), wyszczególnia się stare uliczki i place oraz trzy zabytkowe bramy. „Nie ma gdzie głowę skłonić” Pielgrzymka to doświadczenie losów Pana Jezusa trudno się więc dziwić, ze powstają kłopoty z noclegiem. Najpierw zgubienie szlaku (kiedy widzi się już ulice miasta nie szuka się znaków, zwłaszcza tych dla szlaków idących w górę). Po drodze więc nie mogę odnaleźć zaznaczonych na mapie schronisk. Krótki postój w kawiarni obok bramy miejskiej, i uzupełnienie zapasu wody przynosi orzeźwienie i chęć dalszego szukania. Zniechęcenie mija też po spotkaniu kapłana, który zachęca do dalszej wędrówki i prosi o modlitwę w swojej intencji. Wreszcie wchodzę na teren starego miasta, ulica idąca pochyło przez otwarte wrota (jak w czasach średniowiecznych), dalej wąskie ulice i ciekawe place. Wreszcie katedra i możliwość pomodlenia się u grobu Św. Małgorzaty. Teraz trzeba już pomyśleć o nocnym spoczynku. Długo poszukuję noclegu, nawiedzam klasztor benedyktynek (tak jak adres odpisałem sobie z przewodnika – który informował o schronisku dla pielgrzymów) ale w tym czasie wszystkie miejsca zajmują pielgrzymi z autokarowej pielgrzymki. Szukam zrozumienia u Filipinów, ale w ich bursie mieszka młodzież. Posyłają ze mną jakiegoś młodzieńca, który zaprowadził do Sióstr „Divino Amore”, gdzie po krótkiej rozmowie, otrzymuję prawo do zanocowania. W pokoju są dwa łóżka, obok kaplica, nieco dalej łazienki. Wszędzie cisza klasztornych korytarzy.

Samotność na szlaku Tak, jedną z trudności samotnego wędrowania jest brak towarzystwa osób, z którymi razem można pogderać na pogodę, i zaplanować miejsca odpoczynku. 10

Br. Jan Fibek OFMCap

Braciszkowie świętego franciszka

11


Bł. Honorat Koźmiński

Wśród eksponatów Muzeum Warszawskiej Prowincji Kapucynów w Zakroczymiu związanych z bł. Honoratem Koźmińskim przyjrzyjmy się najpierw wizerunkowi umęczonego oblicza Chrystusa. Oczy Jezusa są zamknięte, z Jego twarzy spływa krew. Wyobrażenie zostało odbite na płótnie i nosi podpis: „VERA EFFIGIES SACRI VULTUS DOMINI NOSTRI JESU CHRISTI quae Romae in Sacrosancta Basilica S. Petri in Vaticano religiosissime asservatur et colitur – PRAWDZIWY WIZERUNEK ŚWIĘTEGO OBLICZA PANA NASZEGO JEZUSA CHRYSTUSA, który z największą pobożnością jest przechowywany i czczony w Rzymie, w Świętej Bazylice Św. Piotra na Watykanie”. W czasach o. Honorata Foto: Vera Effigies Sacri Vultus Domini uważano ten wizerunek za chustę Nostri Jesu Christi Quae Romae In Weroniki i wykonywano jego kopie. Sacrosancta Basilica S. Petri In Vaticano Według o. prof. Heinricha Pfeiffera Religiosissime asservatur et colitur SJ, historyka sztuki z Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego, oryginalny sudarion, przykrywający twarz Jezusa w grobie, przechowywany od 708 roku w skarbcu bazyliki św. Piotra w Rzymie, zniknął po zburzeniu starej bazyliki św. Piotra w 1508 roku lub po splądrowaniu Rzymu w 1527 roku i został zastąpiony inną chustą. Oryginalny sudarion z bisioru – ukazujący oblicze Chrystusa zmartwychwstającego, z otwartymi oczami – znalazł się w Manopello, w kościele kapucynów. Kwestie te opisał Paul Badde w książce Boskie Oblicze. Całun z Manopello (2006). Bł. Honorat czcił bolesne Najświętsze Oblicze Pana Jezusa i w swoich zgromadzeniach szerzył nabożeństwo wynagradzające za grzechy świata, za grzechy raniące oblicze Chrystusa. Temu dziełu poświęcone jest honorackie

Zgromadzenie Wynagrodzicielek Najświętszego Oblicza. Kolejny wizerunek ważny dla duchowości o. Honorata to oleodruk cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Kopia została wykonana jako pamiątka ponownej koronacji obrazu, która, po kradzieży w 1909 roku koron Klemensa XI z 1717 roku, odbyła się 22 maja 1910 roku. Koronę ufundował papież św. Pius X na prośbę arcybiskupa lwowskiego, św. Józefa Bilczewskiego, który przez swą inicjatywę nie pozwolił na to, by korony podarował car Rosji Mikołaj II. Bł. Honorat, całkowicie oddany Maryi jako Jej niewolnik w duchu św. Ludwika Grignon de Monfort, Foto: obraz Matki Bożej Częstochowskiej. był wielkim czcicielem Matki Bożej Częstochowskiej. Przed jej obrazem w kościele paulinów w Warszawie modliła się matka Koźmińskiego o ratunek dla jej syna uwięzionego przez władze carskie w Cytadeli w 1846 roku. Później zapisał on w Notatniku duchowym: „Matka Boża ubłagana przez moją Matkę (bo sam nie myślałem o poprawie) przyczyniła się do Pana Jezusa, iż przyszedł do mnie do celi więziennej i łagodnie do wiary przyprowadził” (s. 442). W latach 1852-1864, gdy pracował w Warszawie, o. Honorat udawał się na Jasną Górę jako przewodnik pielgrzymek. Internowany od 28 listopada 1864 roku w kapucyńskim klasztorze w Zakroczymiu, a potem w Nowym Mieście nad Pilicą, nie mógł pielgrzymować na Jasną Górę w ciele, ale z pewnością pielgrzymował w duchu. W 1902 roku Koźmiński starał się o ustanowienie święta Matki Bożej Częstochowskiej, korespondując w tej sprawie z przeorem Jasnej Góry, o. Euzebiuszem Rejmanem. W 1904 roku Pius X zatwierdził decyzję Kongregacji Obrzędów o ustanowieniu święta dla Jasnej Góry i diecezji włocławskiej. W 1905 roku w liście okólnym do swoich zgromadzeń bł. Honorat przedstawił myśl zorganizowania pielgrzymki narodowej na Jasną Górę: „Gdyby cały nasz naród zebrał się u stóp Matki Bożej Częstochowskiej, gdyby z każdego zakątka naszej ziemi i z każdego stanu wysłano tam gorliwych posłów, którzy by odnowili śluby Jana Kazimierza (...) i gdyby przyrzekli ogólne nawrócenie się do Boga i do Jej Niepokalanego Serca i wzięli się wszyscy do poprawienia stanu ludu robotniczego i wiejskiego w duchu chrześcijańskiej miłości według wskazówek Leona XIII, byłby to sposób najskuteczniejszy zapewnienia sobie prędkiego u Pana Jezusa ratunku. Byłby to czyn wspaniały, godny Polaków, miły Bogu i ludziom”.

12

Braciszkowie świętego franciszka

Kapucyńskie skarby (3)

13


Inicjatywę Koźmińskiego poparli biskupi i przeor Jasnej Góry. U stóp Maryi, w Częstochowie 15 sierpnia 1906 roku zebrało się ok. 300 tysięcy pątników. 50 lat później, z okazji 300 rocznicy ślubów Jana Kazimierza i ogłoszenia Matki Bożej Królową Polski biskupi polscy i ponad milionowa rzesza wiernych złożyła Jasnogórskie Śluby Narodu Polskiego, ułożone przez uwięzionego przez władze komunistyczne w Komańczy Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Wartość relikwii ma błogosławieństwo św. Piusa X. Z okazji 50 rocznicy założenia sióstr felicjanek m. Magdalena Borowska, ich przełożona generalna, prosiła o błogosławieństwo papieskie dla założyciela zgromadzenia, o. Honorata, który „w całym życiu poświęcił siebie zbawieniu dusz i szerzeniu królestwa Chrystusa Jezusa”. U dołu papież napisał Foto: Błogosławieństwo św. Piusa X (po łacinie): „Umiłowanemu synowi, Ojcu Honoratowi z Zakonu [Braci] Mniejszych Kapucynów, życząc darów niebiańskich i jako zadatek szczególnego Naszego błogosławieństwa z serca udzielamy Błogosławieństwa Apostolskiego. Pius X, papież”. Od 2007 roku w Muzeum przechowywane są relikwie habitu bł. Honorata. Mają one wymiary 45 x 30 cm, materiał jest koloru kasztanowego, przyszyta jest do niego ręcznie łata. W swoim Notatniku duchowym o. Honorat zapisał postanowienie, aby „nie nosić habitu obszarpanego” (s. 387) i przeznaczać dziennie godzinę, jeśli nie będzie bardzo zajęty, na prace ręczne (s. 400). Pamiętał o zaleceniu w Regule św. Franciszka: „Bracia mogą sobie łatać odzież worami i innymi resztkami – z błogosławieństwem Bożym” (Notatnik duchowy, s. 213). Honorat nie skupiał się jednak przesadnie na zewnętrznych znakach życia zakonnego. Przyjmował napomnienie jezuickiego teologa Belleciusa (zm. 1757): „Przyjmij habit nie z lekkomyślności, chciwości, próżnej ambicji, lecz z powołania Bożego, z dążenia do doskonałości zakonnej, pobudzony zapałem szukania zbawienia dla siebie i bliźniego” (s. 161). Br. Tomasz Płonka OFMCap 14

Chcę być szczęśliwy jak kapucyn II część historii powołania o. Jana Z kapucynami zżyłem się od dzieciństwa, a jako ministrant przy ich kościele, tak bardzo pragnąłem być jednym z nich. Czułem, że są szczęśliwi z wyboru swojej drogi życia. Dlatego próbowałem ich naśladować. A czyniłem to podobnie jak wielu młodych, którzy urzeczeni artyzmem swoich idoli (muzyków, sportowców, ludzi kultury…), nie będąc w stanie ich zastąpić, to przynajmniej przywdziewają ich kostiumy ze sceny (np. wytarte spodnie, dziury w kolanach itp.), naśladują ich charakteryzację, np. układ fryzury… U braci kapucynów podobało mi się wszystko: ich habit z długim kapturem, przepasany grubym sznurem, bose nogi, zarost na brodzie, wycięty krąg włosów po środku głowy, a pozostała część włosów tworzyła wianek wokół głowy. Była to tzw. tonsura (dziś już nie istniejąca). Braciszkowie świętego franciszka

15


Zacząłem naśladowanie braci od chodzenia boso, w sandałach. Zarost zaś długo jeszcze się nie pokazywał, miałem bowiem 15 lat. Mogłem jednak przywdziać skrócony habit św. Franciszka, tzw. szkaplerz, wstępując do Franciszkańskiego Zakonu Świeckich. W tym czasie nie znana jeszcze była wspólnota Młodzieży Franciszkańskiej. W 15-tym więc roku życia wstąpiłem do FZŚ, zwanego wówczas III Zakonem św. Franciszka. Podczas obłóczyn w szkaplerz św. Franciszka otrzymałem też nowe imię, które sam wybrałem. A było to imię świętego kapucyna, któremu poświęcony jest jeden z ołtarzy w łomżyńskim kościele, św. Feliksa. Jakże byłem szczęśliwy, że już w tak młodym wieku mogłem nieco upodobnić się do braci kapucynów. Przypadkowym trafem był również wybór tegoż świętego na nowego mojego patrona. Wkrótce dowiedziałem się, że imię Feliks – to właśnie łacińskie słowo „szczęśliwy”.

Niemalże wszyscy koledzy z mojej klasy byli ministrantami kościoła kapucyńskiego. Od tego czasu zaczęło się na dobre podglądanie owych brodatych braci w brązowych habitach, dzielenie się w szkole spostrzeżeniami, zwiedzanie klasztoru od tajemniczych podziemi aż po najwyższe szczyty na strychach, unikając jednocześnie spotkania z groźnym (tak sądziliśmy) o. Alfonsem lub o. Gwardianem, który pokrzyczawszy wprawdzie nieco, obdarowywał małego intruza słodyczami lub owocami i odprawiał do domu. Często wybiegiem takiego niepożądanego spotkania na klasztornych korytarzach był wykręt, że poszukujemy o. Witolda lub br. Antoniego czy br. Bernarda, którzy wydawali się dla nas, młodych urwisów, najlepszymi przyjaciółmi. Kiedy zbliżały się święta Bożego Narodzenia, w łomżyńskich domach oczekiwano na wigilijny opłatek. Najpierw przynosił go poważny pan organista z katedry, zaś 16

w kilka dni po nim pojawiał się uśmiechnięty i żartobliwy br. Łukasz Kruszewski, dokładając do zwykłego opłatka kilka małych, kolorowych. Z pewnością opłatek pana organisty z katedry był wystarczający do podzielenia się nim w wigilię, ale opłatek z klasztoru, zarówno kapucyńskiego, jak i sióstr benedyktynek, dodatkowo przyjmowano jako błogosławieństwo i życzenia od kogoś bliskiego. Wspomniany br. Łukasz był gospodarzem klasztoru. Znany był również jajo kwestarz i zbierający ofiary na tacę podczas Mszy św. Jego charakterystyczny tik głową robił wrażenie gestu zaprzeczenia.. stąd dowcipni ministranci spoglądając na br. Łukasza w czasie, gdy na ambonie kaznodzieja głosił kazanie, w żartach mówili: „popatrzcie, jak br. Łukasz zaprzecza temu, co mówi ojciec na kazaniu”. Szczególnie kochanym przez nas ministrantów był br. Antoni Truskolaski, zakrystian. Po śmierci br. Łukasza przejął on dodatkowo funkcję kwestarza i roznosił opłatki wigilijne. Jego wędrówki kwestarskie po okolicznych miejscowościach, związane z utrzymaniem klasztoru i zakonnego seminarium były nie tylko braniem, lecz w znacznej mierze stanowiły apostolstwo dawania. Stąd częstym bodźcem kwestarskich wypraw br. Antoniego były zaproszenia sąsiednich proboszczów, szczególnie zaś oczekujący gospodarze, którzy nie tylko obdarowywali, czym mogli, ale pragnęli często wynurzyć się przed bratem ze swoimi kłopotami, problemami lub zwykłymi codziennymi sprawami. Dzieci natomiast biegły, by pochwalić Pana Jezusa, a w zamian otrzymać od braciszka słodki cukierek lub święty obrazek. Można by rzec, że pojawienie się brata kwestarza na niejednej wiosce stanowiło swego rodzaju lokalne święto. Stąd pragnieniem moim było iść w ślady takich braci, którzy swoje szczęście upatrują w służbie dla innych. Br. Jan Bońkowski OFMCap Braciszkowie świętego franciszka

17


zadawania fundamentalnych (choć wtedy nie uświadomionych jako takie) pytań o to: Kim będę? Jaką będę kobietą? Do kogo będę podobna? Jaki strój wyrazi moją tożsamość? Będąc małą dziewczynka, buszująca z pasją, po olbrzymiej, jak mi się wtedy wydawało, garderobie, mogłam być tym, kim tylko chciałam. W zależności od dnia, humoru, upodobań. Ile nastrojów, tyle form ich wyrazu. Poprzez strój, buty, fryzurę, dodatki. I tak w przeciągu chwili z kopciuszka stawałam się księżniczką, z dziewczynki w różowej, falbaniastej spódniczce bizneswoman w eleganckim garniturze, z szalonej nastolatki egzotyczną podróżniczką wybierającą się na safari itd. Możliwości były nieograniczone, energie niespożyte, a wyobraźnia wręcz niepowstrzymana. To była uczta, święto, bajka. To był krok w przyszłość, zazdrośnie strzegącą tajemnicę dojrzałej kobiecości.

-

Poszukiwacz Perel

Jedną z moich ulubionych zabaw w dzieciństwie była zabawa w przebieranie. Reguły nie były zbyt trudne. Trzeba było tylko dysponować czasem, a dziecko ma go wiele, nastrojem, a zawsze mamy jakiś, i oczywiście garderobą mamy. Ze wzruszeniem wracam pamięcią do tych nasyconych marzeniami chwil, spędzonych w prawdziwie bajkowym królestwie szaf, luster, toaletek i szkatułek. To było fascynujące! Szaleństwo wśród różnorodnych tkanin, od szlachetnych jedwabi i muślinów po zwykły len i bawełnę, za dużych i koniecznie „stukających” butów na obcasie, szali, kapeluszy, rękawiczek i oczywiście biżuterii. Uwielbiałam, zawsze z tym samym zachwytem i oczekiwaniem, otwierać kolejne szkatułki i z zapałam zaglądać do malutkich, wyłożonych aksamitem szufladek i przegródek kryjących prawdziwe skarby. Do dziś czuję dotyk i zapach drewnianych i metalowych skrzyneczek misternie, inkrustowanych złotem czy masą perłową. I do dziś pamiętam dźwięk pozytywki dobywający się ze szkatułki z piękną, tańczącą baletnicą. Ta szkatułka była wyjątkowa. Jej nieocenioną wartością była zawartość. Skrywała w sobie sznur przepięknych, delikatnych i lśniących pereł. Były cudowne! Niby identyczne, tworzące spójną całość, a jednak, po wnikliwszym przyjrzeniu się w promieniach światła, każda okazywała się być niepowtarzalna, jedyna, błyszcząca swoistym blaskiem. To wszystko było przeniknięte wyjątkowością i tajemnicą… Cała ta zabawa była jak rytuał. Za każdym razem to była fascynująca podróż w wyobraźni, w wymarzony i niezwykle pociągający świat kobiecości. To był czas 18

KRÓLESTWO NIEBIESKIE Minęły lata. Z rozmarzonej, małej kobietki stałam się dorosłą, marzącą kobietą. Po wielu przymiarkach znalazłam odpowiednią, szytą na miarę suknię, wyrażającą jednoznacznie nie tylko moją tożsamość, ale i przynależność. Znalazłam i dopiero wtedy naprawdę zaczęłam poszukiwać już nie królestwa szaf, ale dróg zorientowanych na Królestwo niebieskie. Chciałam wiedzieć gdzie ono jest. Z zapałem studiowałam przewodniki turystyczne i mapy, sprawdzałam kompasy i testowałam wciąż nowe trasy. Myślałam, że może oto tu jest albo oto tam… Nie przydała się siatka geograficzna, szwajcarski zegarek, rozchodzone buty… Okazało się, że czasoprzestrzeń nie wyznacza granic Królestwa. Braciszkowie świętego franciszka

19


Moje dziecinne królestwo garderoby, mentalnie wybiegało daleko w przyszłość, w świat wyobrażeń o tym: kim będę i jaka będę. Sięgało archetypu kobiecości i nieustannej potrzeby jej wyrażania i realizacji. Królestwo niebieskie zdecydowanie przekracza granice czasu i przestrzeni. W nieustannie dokonującym się teraz, zanurzonym w odwiecznym planie i zaprojektowanym na wieczność, łamie wszelkie schematy i przewyższa wyobrażenia. Jest wśród nas. I pośród nas. Wewnątrz nas samych i pomiędzy nami. Jest w tajemnicy i cudzie nieprzerwanej relacji: z Bogiem, sobą i innymi. Relacji zaplanowanej przed wiekami i zorientowanej na wieczność. To relacja niepowtarzalna, jedyna, moja. Moja z Nim. Moja ze mną. Moja z Tobą. Nieustanny cud bycia i stawania się . POSZUKIWACZ DROGOCENNYCH PEREŁ Nurtowała mnie potrzeba jakiegoś dookreślenia, nazwania, porównania. Z pomocą, jak zawsze, przyszło Słowo w którym czytamy: Królestwo niebieskie podobne jest do: „człowieka który posiał dobre nasienie na swojej roli”; „do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy”; „do króla, który wyprawił ucztę weselną swojemu synowi”; „do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie pana młodego”; „do kupca, poszukującego pięknych pereł”… To nie czas i miejsce. To życie. Królestwo niebieskie podobne jest do: człowieka, gospodarza, króla, dziesięciu panien, kupca. Niezwykle odkrywcze! Zawsze chodzi o człowieka! W sposób szczególny zaintrygowało mnie to porównanie Królestwa do mężczyzny poszukującego pięknych pereł… Kim on jest? Ten tajemniczy znawca piękna, wytrwały poławiacz, który potrafi nie tylko przypadkowo szukać, ale wytrwale poszukiwać. Jak koneser dzieła sztuki, bibliofil białego kruka, degustator wina, spragniony wody… W tym poszukiwaniu czuć dynamikę, nie tylko działań, ale też przeżyć i emocji. Wyczuwamy tu napięcie, oscylujące pomiędzy pragnieniem a spełnieniem, nadzieją a ulgą, ryzykiem zainwestowania wszystkiego a radością posiadania, posiadaniem 20

a lękiem przed utratą. Wyczuwamy też ogromną, wręcz wzruszającą troskę. Troskę o drogocenną wartość dla zdobycia której sprzedał wszystko co miał. I kupił ją… Kupił, aby nie uległa zniszczeniu, nie zginęła, aby lśniła znakomitym blaskiem. Poszukiwacz pereł to mój Chrystus. Ten, który z miłości do Ojca i człowieka przyszedł na świat. Przyjął życie ze wszystkim, co ono z sobą niesie. Stał się mężczyzną. Przejął inicjatywę i został niestrudzonym poszukiwaczem pereł. I znalazł ją. Swym kochającym wzrokiem wypatrzył tę jedyną nanizaną na sznur pięknych pereł. I co zaskakujące, dla Niego każda jest unikatowa, bezcenna, zachwycającą swym niepowtarzalnym istnieniem. Kobieta jest piękna kiedy kocha, a im bardziej kocha tym jest piękniejsza. Jezus w mistrzowski sposób umie to piękno wydobyć i się nim zachwycić. Ale nie poprzestaje na samym zachwycie. On ciągle idzie. Gdy z miłości ją znalazł, z tego samego powodu poszedł, „sprzedał wszystko co miał” i kupił drogocenną perłę. Poszedł drogą krzyżową, wydał swoje boskie życie, aby odkupić ją za cenę swej krwi. Odkupił, żeby ona mogła żyć i zalśnić blaskiem Jego miłości. Sprzedał wszystko co miał, aby dać jej zbawienie. Za darmo… Bóg umarł z miłości… Jak jeszcze może przekonać o swej nieskończonej miłości? Warto być małą, poszukującą dziewczynką. Warto być szukającą kobietą. Przymierzać stroje. Szukać dróg realizacji swojego człowieczeństwa i kobiecości czy męskości. Warto tworzyć Królestwo. Budować piękne relacje i o nie dbać, bo jak zostaliśmy zapewnieni, miłość pozostanie. Warto kochać i z tej miłości służyć innym. Warto żyć pełnią, starać się, szukać, tworzyć… Warto! Ale najbardziej warto dać się odnaleźć Poszukiwaczowi Pereł. Dać się ukochać i pozwolić sobie usłużyć. Oddać się całkowicie w kochające ręce Chrystusa i odnaleźć siebie wyrytą na Jego pokrwawionych dłoniach. Być jak perła w dłoni Wiernego Poławiacza. Bezcenna, krucha, ukochana, lśniąca blaskiem Jego nieskończonego życia… Jestem perłą. Jesteś drogocenną perłą. Wierzysz w to? s. Agnieszka Pilska, Kapucynka NSJ

Braciszkowie świętego franciszka

21


Historia z parostatkiem w tle K ap u c y ni w A n g l ii

W roku 2006 Prowincja Warszawska Braci Mniejszych Kapucynów nawiązała współpracę z Prowincją Brytyjską naszego Zakonu. Bracia z Polski zaczęli regularnie przyjeżdżać na wakacyjne kursy językowe, a kilku zdecydowało się wesprzeć Braci z Anglii przez dłuższy pobyt w Wielkiej Brytanii. Obecnie w Prowincji jest tylko 30 Braci, w tym czterech z Polski.

Nie jest łatwo być zakonnikiem, chrześcijaninem, w tym zsekularyzowanym kraju zdominowanym przez Kościół narodowy, będący przez wieki w otwartej opozycji do kościoła Rzymskokatolickiego. Do 1791 sprawowanie kultu w obrządku rzymsko-katolickim było nielegalne. Za sam fakt bycia jezuitą, księdzem katolickim, czy seminarzystą groził proces za zdradę stanu. Święty John Southworth, kapłan, podczas procesu mógł uniknąć śmierci, wobec braku dowodów na to, że jest on księdzem katolickim. Taką linię przyjęła obrona. Dla dobra wiernych, którym służył, ks. Jan przyznał się do „winy”. Zwykłą karą stosowaną za to przestępstwo była kara śmierci. Wyrok wykonywano w następujący sposób: skazańca ciągnięto na powrozie za koniem przez miasto na miejsce egzekucji, tam go wieszano a następnie ćwiartowano (hanged, drawn and quartered). Jest to o tyle istotne, że obecnie, kiedy archeolodzy odnajdują ludzkie kości w Anglii, po oględzinach uszkodzeń szkieletu morą stwierdzić, że prawdopodobnie był to katolik… W okresie od 1534 do 1680r wykonano wiele wyroków. Spośród licznych ofiar prześladowań aż 283 osoby zostały beatyfikowane jako męczennicy. Bracia Kapucyni też nie mieli łatwo. W XVI-XVIII w. nieliczni bracia sekretnie przybywali do Anglii i pracując w ukryciu służyli z narażeniem życia wspólnotom katolików. Bardziej stabilną działalność stanowiła posługa przy ambasadzie 22

Hiszpanii, czy dworze króla, który zdarzył się być katolikiem. W zmiennych kolejach losu i wobec kolejnego monarchy, wrogiego „papistom”, wspomniane misje nie miały długiego żywota. Jeden z braci posługujący w Misji Angielskiej, o. Dominik White, w kronice misji tłumaczy luki w zapiskach: „W 1687r. nic nie zapisałem, bo chorowałem cały rok”, „Przez dwa lata nic nie zapisałem w kronice, bo siedziałem w więzieniu”. Do czasu wznowienia obecności Zakonu w 1852 r. Kapucyńska misja w Anglii rzekomo nie miała żadnych stałych placówek. Jednakże brat zajmujący się Archiwum Prowincjalnym natknął się na wzmiankę o tajemniczym kapucynie z Polski działającym w Anglii w pierwszej połowie XIXw. Ojciec Grzegorz Stasiewicz należał do misji kapucynów włoskich posługujących w Rosji (m.in. w Moskwie i Astrachaniu). Misja została zlikwidowana w pierwszej połowie XIX w. Jako uchodźca, wobec represji za cara Mikołaja I, o. Grzegorz Tyburn lub-Tyburn Tree - miejsce egzekucji miałby przybyć przez Francję do skazańców za wykroczenia przeciw królowi Anglii i pracował tu jako kapelan Anglii i jednocześnie męczeństwa katolików w kościele niemieckim św. Tomasza w Londynie w pobliżu Marble Arch w Bow Lane, Cheapside w Londynie, wśród ubogich imigrantów. Pierwsza wzmianka o działalności o. Grzegorza, dotyczy okresu 1837-1839. Kolejne wzmianki o nim z 1841r. dotyczą celebrowanych przez niego mszy świętych w Gravesend. Etymologia nazwy tego miasteczka pod Londynem wywodzi się z historii żeglugi. Przez długi okres w pobliżu miasta znajdował się ostatni port przed ujściem Tamizy do morza. Zatem dla marynarzy zmarłych na statku była to ostatnia szansa na pochówek na lądzie. Po minięciu tego punktu przez statek ciało zmarłego marynarza zawinięte w płótno żaglowe lądowało w morzu, a modlitwy odmawiał kapitan. Był to dla nich rzeczywiście Gravesend ang. „koniec grobów”. Nazwę portu wspomina Robin Hood grany przez Russell’a Crowe’a. Bohater z przerażeniem odkrywa, że statek, którym płyną, nie zawija do przystani w Gravesend, ale płynie do portu Królewskiego w Londynie. Wracając do o. Grzegorza i jego misji… Wierni gromadzili się na codziennej mszy o 11:00, a w niedzielę o 10:00 w tymczasowej kaplicy przy 149 Windmill Street. W kaplicy było tylko 20 miejsc siedzących i drugie tyle stojących, jednakże często zgromadzenie liczyło ponad sto osób. Zaczęto zbierać fundusze na nową kaplicę. W tym celu posłużono się ogłoszeniami w prasie katolickiej i skorzystano z wsparcia i kontaktów pana Daniela O’Connella. Źródła angielskie określają go jako Braciszkowie świętego franciszka

23


prześladowań, kapucyńską działalnością na większą skalę. Nadmienić warto, że przez ostatnie kilka lat, do 2015r. Bracia z naszej Prowincji Warszawskiej posługiwali Polonii w Gravesend gromadzącej się przy kościele św. Jana Ewangelisty, niecałe 300m od miejsca pierwszej kaplicy o. Grzegorza. Obecnie Bracia z Polski, „wypożyczeni” z Prowincji Warszawskiej, stali się żywotną częścią Prowincji Brytyjskiej. Jeden z nich jest Radnym Prowincjalnym i Duszpasterzem Powołaniowym, drugi gwardianem i asystentem magistra Nowicjatu, trzeci proboszczem i duszpasterzem Polonii, podobnie czwarty, pełniący również posługę przy Franciszkańskim Centrum Rekolekcyjnym.

kontrowersyjnego irlandzkiego separatystę. W źródłach alternatywnych mówi się o nim jako o katolickim działaczu, lidera walki o prawa obywatelskie dla katolików, włączając w to prawo do zasiadania w Parlamencie Brytyjskim w Londynie i innych urzędach państwowych. Prawo to zostało przywrócone w 1829r. Wielce pomocne okazały się charytatywne imprezy rozrywkowe (z tańcami) organizowane m.in. na parostatku „William Gunston” na Tamizie. Uczestniczyło w nich nawet do 500 osób, a wszystko dla wsparcia projektu ustanowienia katolickiej kaplicy w Gravesend. Podobne spotkania i imprezy charytatywne, na których o. Stasiewicz był obecny, były organizowane w Tivoli Tavern, czy Clarence Hotel Gardens w Gravesend,. Podobnymi środkami udało się wesprzeć ustanowienie kolejnej kaplicy przy Lincolns Inn Fields. Tym razem pomocna była impreza na parostatku „Venus”. Lokalne dzienniki zaznaczają, że zabawa była przednia: tańce rozpoczęto już na brzegu, a kontynuowano na pokładzie parostatku; wznoszono toasty winem „Król Sardynii” obficie wypełniając skarbony na fundusz budowy nowej kaplicy w Gravesend. Sukces przedsięwzięcia przypisywano o. Grzegorzowi. Mówi się, że wierni Kościoła Anglikańskiego opatentowali i opanowali do perfekcji tzw. „kiermasze charytatywne” („charitable bazaar”). Podobna opinia, względem Katolików dotyczy katolickich „charytatywnych imprez rozrywkowych”. Parostatek, tańce, dobre wino i zbożny cel - przepis na sukces! Podobna impreza miała miejsce jeszcze w 1843r. W 1846 misja została przejęta przez o. Hermengarda Ritort z Hiszpanii. Kolejne losy o. Grzegorza, jeśli chodzi o dane z archiwum, nie są zbyt jasne. W 1849r. miałby podjąć obowiązki kapelana przy klasztorze kapucynów w Peckham... Są jeszcze niejasne wzmianki o nim z 1876 jako gwardianie we wspomnianym klasztorze oraz jego wyjeździe do Australii. Jednakże inne źródło wskazuje, że chodzi o inną osobę. Wzmianka o o. Grzegorzu jest o tyle ważna, że założona przez niego misja katolicka była pionierska w kościele lokalnym oraz pierwszą w kraju, po latach 24

Podobnie jak w odnowieniu obecności Kapucynów w Polsce wielki wkład mieli bracia z prowincji Niderlandzkich, tak teraz życie wspólnot w Wielkiej Brytanii, doświadczonych kryzysem sekularyzacji społeczeństwa, nabiera kolorów dzięki braciom z Polski. We wrześniu formację w Nowicjacie rozpocznie pierwszy od paru lat rodzimy kandydat, a kolejny został niedawno przyjęty do Postulatu. Wśród zainteresowanych życiem zakonnym są też Polacy, którzy z różnych względów znaleźli się na obczyźnie. Właśnie pisze się kolejny rozdział historii Kapucynów na wyspach. Może już bez parostatku w tle, ale też jest ciekawie. Br. Zbyszek Fryska OFMCap

Braciszkowie świętego franciszka

25


Żyj i daj żyć innym www.zniwowielkie.wordpress.com

Wyobraźmy sobie, że problem, w którym jesteśmy jest jak dziecko chore w łonie matki lub dziecko poczęte z gwałtu. No jest problem, nie ma co ukrywać, są myśli o aborcji – śmierci – nie ma co ukrywać. Jest niebezpieczeństwo życia z tragedią, potężną rysą moralną. Jest. Mentalność świata – zabić, położyć kres trudnemu położeniu. Tak. Zabić. Tylko, że po podjęciu decyzji o położeniu kresu życia, wybiegając w niedaleką przyszłość – jedno się kończy i zaraz zaczyna się „kolejne życie” – wieczność, dramatyczna przyszłość, której nie ma końca, albo przyszłość nieba albo przyszłość piekła. Gdy sam, targnę się na życie, to czynię coś, czego nie mogę zrobić. Nikt nie dał mi takiego prawa. Nie mam prawa decydować o czyimś „dziecka” przeznaczeniu. Nie dałem też sam sobie życia, nie mam też prawa odebrać jego sobie. Rodzice też nie dają życia, oni przekazują życie, a to jest różnica. Zasadnicza różnica. Różnica pomiędzy byciem Stwórcą a stworzeniem. Postawmy sprawę jasno. Ja nie jestem Stwórcą! Jestem stworzeniem. Nie mam władzy stwarzającej, mam władzę odtwarzającą, albo inaczej, mam władzę przekazującą życie. To zasadnicza różnica. Zdolności rozrodczych nie zamontowałem sobie w warsztacie, ja zostałem z nimi stworzony. Nie ja jestem pomysłodawcą tego wszystkiego. To wszystko. „Świat” już Ktoś kiedyś wymyślił. Ja zostałem w tym wszystkim pośrodku postawiony po to, by przeżyć je najlepiej jak mogę. Jestem jak „aktor”, który ma odegrać rolę swojego życia najlepiej jak potrafię. Każdy z nas otrzymuje pomoc, jak to zrobić. Jak uczynić ze swojego życia coś niepowtarzalnego, coś absolutnie wyjątkowego, niepowtarzalnego. Tak. Każdy z nas w swoim życiu mierzy się też ze swoją jakąś nieporadnością, z problemami na planie filmowym. Ale, tę rolę trzeba kontynuować. Nikt za mnie tego nie zrobi, nikt mnie nie wyręczy. Ja również nikogo nie mogę w tym wyręczyć. Taka jest rzeczywistość. Owszem, bywają momenty kiedy ma się dość. Bywają. I to nie rzadko. Ale, gdyby tak każdy kończył z życiem zawsze, kiedy pojawiają się na horyzoncie górki, to mało kto chodziłby po ulicach, wszyscy byliby na cmentarzach w pozycji horyzontalnej. Życie to większa tajemnica niż nam się wydaje. Mimo swojego bólu i czasem cierpienia nie do zniesienia, życie jest piękne. My się ciągle uczymy jak je przeżywać, jak je dobrze przeżywać. Uczymy się całe życie. Są momenty, kiedy chcielibyśmy je skończyć, położyć jemu kres. Ale, myślę, że mamy też takie doświadczenie, że po jakimś czasie, to, na co wcześniej patrzyliśmy jako dramat bez szczęśliwego zakończenia, przeradza się w jakąś paschalną rzeczywistość, tzn. 26

że jakoś cudem przeszliśmy, i czujemy się mocniejsi, mocniejsi o doświadczenie trudne co prawda, ale doświadczenie, które coś nam pokazało, coś uzmysłowiło. Życie nas uczy pogody (i „czas nas uczy pogody” – S. Soyka). Dlatego należy żyć i dać żyć innym. Bo nie wiemy co będzie za jakiś czas, to, co sobie myślimy o przyszłości to jedno, a to, co pokaże życie to najczęściej coś innego, niż sobie myśleliśmy. Dlatego należy dać życiu żyć swoim rytmem. Oddychać, chłonąć rzeczywistość. Być uważnym na to, co dzieje się w naszym życiu. Nie wyrokować, bo my naprawdę nie znamy przyszłości. A Bóg jak to Bóg, lubi zaskakiwać. Pozytywnie zaskakiwać. Br. Przemysław Kryspin OFMCap

www.powolanie-kapucyni.pl www.facebook.com/braciakapucyni @bracia_kapucyni


28


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.