Brudnopis - numer 8

Page 1

numer 1 (8) • kwiecień 2018 • rok iv

issn 2544-042x

Magazyn uczniów V LO im. Ks. Józefa Poniatowskiego w Warszawie w numerze m . in .:

co w holu piszczy Wyprawa do Ziemii Świętej

U Profesora Witolda Kieżuna

postać numeru Wojciech Młynarski

– Życie z piosenką na ustach

miasto moje a w nim TEDxWarsaw

pasja jest dla ludzi wielkich Urodzeni, by się nie bać Klanowe historie

Tryby Liter Pisanie nie jest takie trudne

Piszą dla nas:

Eryk Skrętowski, Martyna Mastalerz, Katarzyna Korwin-Mikke, Natalia Rossa, Nina Balikowska, Aleksandra Wajs, Katarzyna Malinowska, Zuzanna Dzikowska, Krzysztof Włodarkiewicz, Mateusz Mordzonek, Natalia Andrejuk, Kamil Kozak, Maksymilian Jaszczuk, Magdalena Wójcik, Anna Jastrzębska


w numerze: Kalendarium – opracowały Ania Ostoja-Chrząstowska i Natalia Rossa (1) Magazyn uczniów V Liceum Ogólnokształcącego im. Ks. Józefa Poniatowskiego w Warszawie Adres Redakcji: Biblioteka Szkolna V LO im. Ks. Józefa Poniatowskiego w Warszawie, ul. Nowolipie 8, 00-150 Warszawa e-mail: poniatowski.brudnopis@gmail.com : https://www.facebook.com/pages/Brudnopis-VLO Wydawca: Biblioteka Szkolna V LO. Pismo ukazuje się przy wsparciu finansowym Stowarzyszenia Rodziców V LO. Zespół redakcyjny: Redaktor naczelny: Maksymilian Jaszczuk Z-ca redaktora naczelnego: Kamil Kozak Wsparcie merytoryczne: Natalia Andrejuk Korekty: Kamil Kozak, Marcelina Cywińska Opiekun redakcji: mgr Karol Jaworski Piszą dla nas: Eryk Skrętowski, Martyna Mastalerz, Katarzyna Korwin-Mikke, Natalia Rossa, Nina Balikowska, Aleksandra Wajs, Katarzyna Malinowska, Zuzanna Dzikowska, Krzysztof Włodarkiewicz, Mateusz Mordzonek, Natalia Andrejuk Gościnnie: mgr Joanna Zaremba Współpracują: Ania Ostoja-Chrząstowska, Monika Makowska, Magda Mroczkowska Logotyp: Szymon Smus. Projekt graficzny, dtp, korekta, kolportaż i e-publishing: zespół Tekstów niezamówionych redakcja nie zwraca. Zastrzegamy sobie prawo do dokonywania zmian redakcyjnych, skrótów oraz zmian tytułów tekstów skierowanych do publikacji. Uwaga! Wszystkie teksty oraz zdjęcia autorskie opublikowane na łamach „Brudnopisu” udostępniamy na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne 4.0 Międzynarodowe.

Nakład: 210 egzemplarzy.

Dbamy o środowisko naturalne, stawiamy na e-publishing! Wydań internetowych szukajcie na platformie internetowej IS SUU: http://issuu.com/brudnopismagaz ynvlo

Co

w holu piszczy: Superzajęcia – Nina Balikowska (2), Postępy

w śledztwie – Koło Kryminalistyczne (3), Śladami księdza Jana Ziei – Aleksandra Wajs (4), Reprezentacyjne zwycięstwo – Eryk Skrętowski (5), Wywiad ze świadkiem historii – Martyna Mastalerz (5), Studniówkowy backstage – Anna Jastrzębska (7), Teatralny wehikuł czasu – Kajetan Czerwiński (8), Wyprawa do Ziemii Świętej – Kamil Kozak, Maksymilian Jaszczuk (9) Sprawozdanie z kadencji Samorządu Uczniowskiego V LO – Magdalena Wójcik (13), DUCH 2018 – Joanna Marciniak (14), The Sto(ry) of the Glory – Kamil Kozak (15), Niech żyje Kamil! – Aleksandra Rosińska (16)

Postać

numeru : Życie z piosenką na ustach (Wojciech Młynarski)

– Katarzyna Korwin-Mikke (17)

Miasto moje a w nim: TEDxWarsaw – Eryk Skrętowski (19) Pasja jest dla ludzi wielkich: Klanowe historie – Kamil Kozak (21),

Zagubione miasto – Krzysztof Włodarkiewicz (26), Urodzeni, by się nie bać – Aleksandra Wajs (29)

Notatnik kulturalny: Eurowizja – Aleksandra Wajs (30), Twój Vincent – Martyna Mastalerz (32), Specjalista sumienia – Natalia Andrejuk (33), Brudne kino – Katarzyna Malinowska (34), Awangarda w Narodowym – Zuzanna Dzikowska (36)

Sport na V: Drużyna na medal – Krzysztof Włodarkiewicz (37), Pożegnanie po raz drugi – Mateusz Mordzonek (39), Rosyjska ruletka – Krzysztof Włodarkiewicz (42)

Tryby Liter: Korytarz – Katarzyna Malinowska (44), Wiersze – Kajetan Czerwiński (45), Maciej Obrębski (46), Pisanie nie jest takie trudne – Joanna Zaremba i uczniowie (40)


co w holu piszczy

od redakcji Kilka słów redaktorowi naczelnemu, zawsze wypada powiedzieć. W tym numerze nawet dwóm. Ponieważ tak jest łatwiej. Mijające półrocze spędziliśmy na pracy, przynajmniej my – trzecioklasiści. Ale w naszej szkole, 10. w Warszawie według najnowszego Rankingu Perspektyw, rzadko jest czas na odpoczynek. Praca zajmuje tak dużo czasu, że tylko sporadycznie możemy pozwolić sobie na własną rekreację. I dobrze, w końcu chcemy dobrze napisać maturę. Ale jest też kilka osób, które tę pozostałą ilość czasu chcą poświęcać na aktywność w szkole. Nie jest to ściśle związane z przedmiotami, ani przymusowe. Właściwie to może być zupełnie przygodne i czysto twórcze. Swoboda pisania w gazetce wiąże się z własnym doborem tematów; pisaniu o tym, co lubimy, i co bawi nas w życiu codziennym. Nikt też nie stoi nad nami i nie ustala ścisłych terminów. Chyba taka już tradycja. Dokładnie to pięcioletnia, nie licząc całych pokoleń pismaków pod różnymi nazwami, w naszej szkole. Mimo całej zabawy i satysfakcji, którą dają nam relacje z drużyną gazetki, a także przechwałki na temat obejrzanych spektakli, filmów, odwiedzonych koncertów, w formie reportaży i recenzji na łamach gazetki, stoimy też przed cięższym zadaniem. To pisanie historii naszej szkoły z punktu widzenia uczniów. Jesteśmy świadkami XXI wieku i jego przemian. Tak samo, jak my możemy zajrzeć do zakurzonych numerów poprzedników, do naszych gazetek zaglądać będą przyszłe pokolenia. Staramy się również na bieżąco mówić o wydarzeniach, mających miejsce w szkole. Prowadzimy też kalendarium, gdzie wszystkie są podsumowane. Jesteśmy tam, gdzie uczniowie naszego liceum, choćby w Izraelu! Nawet tak pięknie wydrukowany i złożony magazyn może być za darmo! Ale najbardziej liczy się to, że możemy pochwalić się przed znajomymi i rodziną. Podczas tej małej pracy nabywamy i przekazujemy sobie nowe umiejętności. Staramy się wprowadzić Was w świat gazety i rozwijać całą gamę sprawności. Rysownicy (i chemicy) też są mile widziani! Dlatego dziękuję całej redakcji za przygotowanie kolejnego, 8. już numeru, a także gratuluję, bo jest to nie lada wysiłek. Jestem też wdzięczny wszystkim kolegom, koleżankom i współpracownikom gazetki za wsparcie udzielone naszej inicjatywie. A teraz muszę już kończyć, bo zmykam na lekcje, a Was zapraszam do czytania! Maksymilan Jaszczuk, Redaktor Naczelny „Brudnopisu”

kalendarium poniatówki WRZESIEŃ 1–9.09 Obóz Liderów Nauki w Pieczarkach 4.09 Rozpoczęcie Roku Szkolnego 11–16.09 Obóz dydaktyczno-wychowawczy w Pieczarkach dla klas 1A, 1E 14.09 Wyjście klasy 2B na Dzień Popularyzacji Matematyki na Gmachu wydziału MiNI Politechniki Warszawskiej 18–23.09 Obóz dydaktyczno-wychowawczy w Pieczarkach dla klas 1C, 1D 25–30.09 Obóz dydaktyczno-wychowawczy w Pieczarkach dla klasy 1B

PAŹDZIERNIK 5.10

Wyjście klas 1A, 1E, 2A, 2E, 3A, 3E do Kina Atlantic na film „Ptaki śpiewają w Kigali” 6.10 Spotkanie z panem Witoldem Rychłowskim z cyklu „Japonia w Poniatówce” dla klas 1A, 2D 12.10 Wyjście klasy 2A do Teatru Ateneum na spektakl „Róbmy swoje” 13.10 Dzień Edukacji Narodowej. Ślubowanie klas pierwszych 14.10 Warsztaty o żywieniu dla klasy 2D 15–21.10 Wymiana z Niemcami klasy 2) 18.10 Spotkanie ze Strażą miejską klasy 1B, 1D 23–27.10 Zajęcia informatyczne klasy 2B z absolwentami „Poniatówki” 24.10 Wyjście klasy 3D do Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych. Wyjście chętnych uczniów do Teatru Dramatycznego na Woli na sztukę „Nasza klasa” 25.10 Spotkanie klasy 2A z Januszem Ozdowskim dotyczące podróży autostopem. Spotkanie klasy 1E z prawnikiem 27.10 Warsztaty teatralne dla klasy 1A poprowadzone przez przedstawicieli Teatru 21 i Teatru Powszechnego. Wyjście klas 1C i 2C na zajęcia konserwatorskie do Muzeum Narodowego

LISTOPAD 1.11 2.11 3.11 6.11 7.11 8.11 9.11 14.11 15.11 16.11

17.11

18.11 21.11 22.11

Wszystkich Świętych Wycieczka klas 2A, 2E do kopalni soli „Kłodawa”. Wizyta na Powązkach i upamiętnienie nauczycieli, uczniów VLO Spotkanie z konserwatorami w Muzeum Narodowym klas 1C i 2A Warsztaty o żywieniu dla klasy 1A Zajęcia klasy 3D z doradztwa zawodowego Warsztaty z doradztwa zawodowego „Ja a rynek pracy” dla klasy 3A. Apel z okazji Święta Niepodległości Warsztaty o żywieniu dla klasy 1C Spotkanie z cyklu „Japonia w Poniatówce” dla klas 1A i 2D Dzień Pidżamy w „Poniatówce” Spotkanie klasy 3E z doradcą zawodowym. Zajęcia klasy 2E w Domu Spotkań z Historią o życiu codziennym Żydów i o kulturze żydowskiej oraz zwiedzanie cmentarza żydowskiego Wycieczka klasy 3E do Łodzi. Spotkanie Koła Kryminalistycznego dotyczące Alkaloidów. Zajęcia ze Strażą Miejską pt. „Odpowiedzialność prawna osób nieletnich” dla klasy 1C, 1A, 1E Warsztaty o żywieniu dla klasy 1B Spotkanie klas trzecich z policjantem z Komendy Stołecznej Policji dzielnicy Śródmieście Wyjście klasy 2A do Teatru Wielkiego Opery Narodowej na „Chopinianę”

GRUDZIEŃ

5–10.12 9.12 19.12 20.12 22.12

Wyjazd wybranych uczniów do Izraela Eliminacje do finałów WOM-u Mecz z „Wilanowem” w ramach WOM-u Wygrany finał rozgrywek piłki ręcznej Warszawskiej Olimpiady Młodzieży Obchodzona przez wszystkie klasy i grono nauczycielskie Wigilia

stycze Ń 10.01

Finał wewnątrzszkolnego turnieju koszykówki 3BD – 2B

luty 21–23.02 Warsztaty „Perspektyw” 1D 26.02 Uczniowie 3B udzielają wywiadu o edukacji historycznej ws. Holokaustu dla telewizji TVN.

marzec 1.03

3B mecz matematyczny z LO im. Klementyny Hoffmanowej; 1C – przedstawienie o Marii Skłodowskiej-Curie 2.03 Zajęcia z autoprezentacji 1D 12–14.03 Rekolekcje wielkopostne 20.03 Zawody Ligi Debatanckiej 21.03 Wycieczka do Muzeum Archeologicznego 1C 23–25.03 Wyjazd powtórkowy 3D 26.03 Warsztaty szybkiego czytania dla klasy 1C i 1B 28.03 Obchody Świąt Wielkanocnych

1


2

co w holu piszczy

superzajęcia 27 października 2017 roku na drugiej i trzeciej godzinie lekcyjnej klasa 1a (społeczna) uczestniczyła w warsztatach teatralnych, organizowanych przez Teatr 21 ze współpracą z Teatrem Powszechnym w Warszawie. Żeby zrozumieć niezwykłość zajęć, trzeba wiedzieć, że Teatr 21 nie jest zwyczajnym teatrem. Wyrodził się on w 2005 roku z warsztatów w Zespole Społecznych Szkół Specjalnych „Dać Szansę” w Warszawie. Członkami teatru są uczniowie oraz absolwenci szkoły; osoby z zespołem Downa i autyzmem. Początkowo grupa pracowała nad nietypowymi szkolnymi przedstawieniami jasełkowymi, z czasem zaczęła realizować spektakle autorskie. Większość powstało na podstawie własnych, wypracowanych w czasie prób, scenariuszy. W ciągu dziesięciu lat dodatkowe zajęcia z teatru zmieniły się w pracę, za którą aktorzy otrzymują normalne wynagrodzenie. Teatr 21 jest jedynym tego typu teatrem w Polsce. Założycielką Teatru 21 jest Justyna Sobczyk – wybitna aktorka, reżyserka i pedagog teatralny, stypendystka wielu organizacji, a także Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. To właśnie z nią oraz z Aleksandrą Skotarek, aktorką teatru, mieliśmy przyjemność pracować podczas warsztatów. Zajęcia były związane z przedstawieniem Superspektakl, które teatr wystawia od 11 listopada 2017. To utopia, ale osadzona we współczesnych realiach: „Na pewien kraj padł blady strach. Ludzie boją się wyjść z domu. Rosnąca fala przemocy i agresji powoduje, że każ-

dy mający inne zdanie boi się zabrać głos w ważnych sprawach. Inni są izolowani, usuwani z przestrzeni publicznej. Zamykane są szkoły integracyjne, a na witrynach restauracji, w których pracują osoby autystyczne, malowane są napisy »WON!« – czytamy w materiałach promujących artystyczne przedsięwzięcie. Trzeba tu dodać, że są tu zawarte odniesienia do prawdziwych wydarzeń. Latem 2017 roku na szybie ochockiej kawiarni Życie jest Piękne prowadzonej przez osoby z autyzmem ktoś również wymalował farbą takiż rozkaźnik. W wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej” Justyna Sobczyk oraz Jakub Skrzywanek mówią: „Nakręcenie spirali strachu wobec konkretnych wykluczonych grup, np. uchodźców, powoduje, że to zaczyna promieniować także na osoby o innej orientacji seksualnej czy osoby niepełnosprawne. I to jest przerażające. Inny staje się wrogiem albo kimś, kogo trzeba odsunąć na margines”. Superspektakl ma więc być nie tylko przedstawieniem o bohaterach, którzy noszą kolorowe peleryny i posiadają super moce, ale odnosi się również do prawdziwych problemów współczesnego świata”. Ponieważ nie organizatorki warsztatów nie otrzymały zgody na wykorzystanie w nich postaci z serii komiksów V jak vendetta Alana Moore’a, reżyserka wraz ze swoimi aktorami postanowiła sama wymyślić różne wizerunki superbohaterów. Nasze zajęcia i nasza aktywność podczas nich miały jej w tym pomóc. Po krótkiej rozgrzewce i paru ćwiczeniach teatralnych zaczęliśmy swoją pracę. Na początku zajęliśmy superzajęcia


co w holu piszczy

P ost ę p y

się kreowaniem póz kojarzących nam się z herosami – od podniesienia pięści, charakterystycznego dla Batmana, po prezentację umięśnienia ramion – jak John Cena. Następnie podzieliliśmy się na pięcioosobowe grupy i w ich obrębie wybraliśmy jedną osobę, która mogłaby być naszym superbohaterem. Od razu pojawiło się pytanie: dlaczego właśnie to ta osoba? Powody były najróżniejsze, co też uzmysłowiło nam, z czym każdemu z nas kojarzy się pojęcie „superbohater”. Kolejnym elementem spotkania była praca we wspomnianych wcześniej grupach. Tym razem mieliśmy zaprezentować cztery sytuacje, w których przydałaby nam się czyjaś pomoc oraz interwencja. Były one różne: od pobytu w domu dziecka, po stres w szkole. Justynie Sobczyk tak spodobała się praca z naszą klasą, że zaprosiła nas na prapremierę sztuki 8 listopada 2017. Nam również bardzo podobały się warsztaty przede wszystkim dlatego, że mogliśmy wziąć udział w tworzeniu postaci do spektaklu, a także dowiedzieć się o istnieniu i funkcjonowaniu Teatru 21. Naszym zdaniem jest to niezwykła inicjatywa, która pokazuje, że każdy ma prawo i potencjał do rozwoju osobistego i tworzenia sztuki. Warsztaty odbyły się z inicjatywy profesora Piotra Matuszewskiego i wpisują się w realizowany w Poniatówce od wielu lat projekt „Teatromania” jego autorstwa. Dziękujemy! Wszystkich uczniów i pracowników Poniatowskiego Udało się! Dzięki systematycznej i wytrwałej zapraszamy na Superspektakl do Teatru Powszechnego. pracy oraz zaangażowaniu uczniów i nauczycieli Koło Kryminalistyczne zdobyło honorowe wyróżnieNina Balikowska nie prezydenta m.st. Warszawy „Szkoła z Pomysłem na innowacyjne zajęcia pozalekcyjne”. Wręczenie nagród odbyło się 27 października w stołecznym centrum edukacji kulturalnej, gdzie przedstawiciele Koła, jako jedni z 25 wyróżnionych, mieli okazję uczestniczyć w uroczystości i tym samym poznać tematy innych inspirujących projektów, takich jak np. Szkoła Rowerowa. Koło Kryminalistyczne rozpoczęło swoją działalność w 2016 roku i przez cały rok szkolny działało bardzo prężnie, m.in wzięło udział w kilku projektach, które motywowały twórców zajęć do jeszcze efektywniejszej i cięższej pracy. Jesteśmy bardzo zadowoleni ze zdobycia tego tytułu i już planujemy wziąć udział w kolejnych projektach. Koło Kryminalistyczne to zatem nie tylko świetna zabawa, zagadki, spełniona inicjatywa, ale też szereg procesów, który okazał się być sukcesywnym i motywującym. Dodatkowo, 4 listopada profesor Rusiecki wystąpił w audycji radia RDC na temat wyjątkowych zajęć pozalekcyjnych prowadzonych w szkołach, kiedy to opowiadał o naszym poniatówkowym Kole. Oby tak dalej! Koło Kryminalistyczne

w śledztwie

Fot.: Justyna Sobczyk postępy w śledztwie

3


4

co w holu piszczy

Śladami księdza

Jana Ziei

Z radością ogłaszamy, iż zespół złożony z uczennic klas 2e i 2f przeszedł do drugiego etapu konkursu zorganizowanego przez Dom Spotkań z Historią i Fundację Służby Rzeczpospolitej „Pójść za księdzem Janem Zieją”, którego celem jest propagowanie wartości głoszonych przez księdza Jana Zieję. Jan Zieja urodził się 1 marca 1897 roku. Wychowywał się we wsi Ossa i w wieku 18 lat wstąpił do seminarium duchownego. Po przyjęciu święceń kapłańskich udał się na studia teologiczne do Warszawy, lecz porzucił je po dwóch latach, aby w 1920 roku zostać kapelanem w wojsku. Służba podczas wojny polsko-bolszewickiej była przełomowym momentem w życiu młodego księdza. To wtedy poznał koszmar wojny. Zrozumiał, jak wielką wartością jest ludzkie życie – bez względu na to, czy należy do wroga, czy przyjaciela. Po wojnie ukończył przerwany kierunek teologiczny, Fot. Tomasz Michalak/FOTONOVA a także studia judaistyczne. Nie dane mu było jednak, podobnie jak i innym, cieszyć się zbyt długo spokojem. W 1939 roku wybuchła kolejna, jeszcze straszliwsza wojna i duchowny został ponownie wcielony do wojska. Po tym, jak jego pułk kapitulował, ks. Zieja miał jeszcze kilka innych zajęć. Wojna wciąż trwała, więc robił wszystko, aby nieść pomoc bliźnim. Był kapelanem w zakładzie dla niewidomych w Laskach, współpracował z harcerzami w Szarych Szeregach i pracował w Żegocie (Radzie Pomocy Żydom). Co więcej, wziął też udział w Powstaniu Warszawskim, a po jego upadku wsparł Czerwony Krzyż i odprawiał msze święte dla jeńców bez względu na to, kim byli. Na tym jednak nie kończyła się posługa ks. Ziei. W trudnych czasach powojennych, kiedy Polskę oplotły ciasno ramiona komunizmu, duchowny otwarcie sprzeciwiał się władzom PRL. Odmawiał głoszenia idei sprzecz-

nych z jego wiarą i z prawdą, krytykował aresztowania i prześladowania księży. Wstąpił do KOR-u. W ostatnich latach życia wyrażał też poparcie dla członków NSZZ „Solidarność”. Kiedy sytuacja tego wymagała, potrafił się również przeciwstawić instytucji Kościoła, której decyzji nie uznawał za najwyższe dobro. Sam zresztą opowiadał o wyzysku, z jakim spotkał się w niektórych parafiach. Lata powojenne spędził w Słupsku, gdzie oprócz wygłaszania inspirujących kazań włączył się w działalność charytatywną i społeczną. Po kilku latach przeniósł się z powrotem do Warszawy. Pozostał tam do końca życia, tj. do 19 października 1991 roku. Obecnie jest pochowany na cmentarzu w Laskach. Bezkompromisowość, wierność ideałom i miłość do bliźniego to cechy charakteryzujące tę postać. Ksiądz Jan Zieja zawsze stawał w obronie słabszych oraz walczył o prawdę. Grupa konkursowa liczy na to, że pamięć o takich ludziach jak on przetrwa próbę czasu, dlatego uczennice biorące udział w projekcie są aktywnie zaangażowane w szerzenie ideałów wybitnego kaznodziei w szkolnej społeczności. W szkole można znaleźć wykonane przez nie plakaty z cytatami księdza Ziei, natomiast w Urzędzie Dzielnicy Wola całą wystawę artystyczną poświęconą życiu duchownego. Ponadto, powstaje projekt tablicy z brązu upamiętniającej proobywatelską postawę kapłana. Ponadto w kościele św. Ducha przy ulicy Długiej zostanie umieszczony portret duszpasterza. Na tym jednak nie koniec, gdyż nasze koleżanki zorganizowały też akcję społeczną na całą Warszawę o nazwie „19 października w rocznicę śmierci ks. Jana Ziei zrobię dobry uczynek”. Uczennice prezentują nam księdza Jana Zieję jako wybitnie charyzmatycznego księdza, żyjącego dla ludzi, który zawsze stawał w obronie jednostki i kierował się zrozumieniem i współczuciem wobec bliźniego. Z tego powodu powinien na zawsze pozostać w naszej pamięci. Zespół ma dużo pracy w związku z uczestnictwem w konkursie. Całą szkołą trzymajmy kciuki za koleżanki, a sami nie zapominajmy o wyjątkowej postaci, jaką był ksiądz Zieja. Aleksandra Wajs śladami księdza jana ziei


5

co w holu piszczy

Reprezentacyjne

Fot.: Jan Łusak

Zwycięstwo

10 listopada 2017 roku to data, która przejdzie do historii sportu w Poniatówce, bowiem tego dnia nasza reprezentacja trzeci raz z rzędu sięgnęła po tytuł Mistrza Dzielnicy Śródmieście w piłce ręcznej chłopców. Choć droga do tytułu nie była łatwa, nasi szczypiorniści pod wodzą p. Ignacego Stępińskiego oraz p. Bartłomieja Miecznika, weszli do ćwierćfinałów jako liderzy grupy A. Tam pokonali reprezentację XXXVII LO im. Jarosława Dąbrowskiego, a w półfinale zwyciężyli z przedstawicielami IX LO im. Klementyny Hoffmanowej. Nasza kadra, w której skład wchodzą: Michał Wójs (kapitan reprezentacji), Jan Burs, Hubert Górecki, Jakub Dzięgielewski, Krzysztof Kocyła, Krzysztof Kowalski, Jan Kozak, Franciszek Mrzyglod, Jan Ochędalski, Jerzy Piechowiak, Mateusz Przychodzki, Przemysław Rudziński, Franciszek Sołdek, Szymon Szmajdziński, Krzysztof Włodarkiewicz oraz Andrzej Woźniak w finale stanęła do boju ze szczypiornistami z LXII LO im. Władysława Andersa. Mecz był niesamowicie zacięty. Liczni uczniowie oraz absolwenci naszej szkoły zgromadzeni na trybunach Hali Sportowej Ośrodka Sportu i Rekreacji Dzielnicy Śródmieście na ulicy Polnej 7, od godziny 14:45, czyli od pierwszego gwizdka, kibicowali drużynie w ogromnym napięciu. Pierwszą połowę zakończyliśmy z niekorzystnym wynikiem 5:9, ale druga część spotkania została rozegrana zdecydowanie lepiej – zdobyliśmy dodatkowych dziewięć bramek podczas, gdy nasi rywale zaledwie trzy. Ostateczny wynik to 14:12 dla „Poniata”. Dzięki naszym chłopcom, zapewniliśmy sobie miejsce w rozgrywkach w ramach Warszawskiej Olimpiady Młodzieży. Tam, w grupie zawalczymy z mistrzami Ursusa i Wawra. Najbliższy mecz już 30 listopada. Redakcja Brudnopisu gratuluje zwycięstwa całemu zespołowi i czeka na kolejne sukcesy. Liczymy na Was Chłopaki! Eryk Skrętowski reprezentacyjne zwycięstwo

W y wiad

ze świadkiem historii

Profesor Witold Kieżun – polski ekonomista, wykładowca na zagranicznych i polskich uczelniach, uczestnik powstania warszawskiego, żołnierz Armii Krajowej… 6 lutego obchodził 96 urodziny, co czyni go jednym z najstarszych żyjących absolwentów naszego liceum. Miałam przyjemność poznać profesora 15 lutego, gdy razem z prof. Martą Bogobowicz i prof. Piotrem Matuszewskim oraz Marią Puzik i Aleksandrą Błaszczyk z klas pierwszych udaliśmy się do jego domu, aby przeprowadzić wywiad i dowiedzieć się trochę więcej o historii szkoły. Profesor przywitał nas z uśmiechem na twarzy, od razu otrzymaliśmy pyszną herbatę i zasiedliśmy do rozmowy. Przygotowaliśmy zestaw pytań, które okazały się jednak zbędne, gdyż profesor sam z chęcią zaczął opowiadać o tym, jak przed laty wyglądała Poniatówka i jego młodość. Do Warszawy przeprowadził się z matką z Wilna w 1931 roku i zamieszkał na Żoliborzu, gdzie znajdowało się wtedy Gimnazjum im. Księcia Józefa Poniatowskiego. Osiemdziesiąt lat temu była to szkoła jedynie męska, a uczęszczali do niej chłopcy z różnych środowisk – synowie urzędników, działaczy lewicowych, oficerów. Kolegami z ławki profesora byli m.in. pasierb premiera czy syn generała Trojanowskiego. W szkole reprezentowane było również środowisko inteligencji żydowskiej. Do klasy profesora Kieżuna uczęszczało siedmiu chłopców pochodzenia żydowskiego. W szkole panowały przyjacielskie stosunki, nie było miejsca na antysemityzm, a profesor zwrócił szczególnie uwagę na fakt, że uczniowie ci czuli się Polakami i podczas wojny kilku z nich walczyło w armii generała Andersa. Zabawy w tamtych czasach różniły się znacząco od tych, które odbywają się dzisiaj. Na Żoliborzu

fot.: Piotr Matuszewski


co w holu piszczy znajdowały się dwa żeńskie licea w tym jedno prowadzone przez siostry zakonne. Podczas imprez tanecznych, każda z uczennic musiała przedstawić swojego partnera, a nauczyciele pilnowali, aby młodzież zachowywała się odpowiednio. W wolnym czasie profesor najchętniej czytał i poświęcał temu nawet kilka godzin dziennie. Był jednym z najwyższych uczniów w szkole (miał ponad 1,9 m wzrostu), dzięki czemu kilkakrotnie udało mu się dostać na film od lat 16 mimo surowej w tamtych czasach kontroli wieku przy kupowaniu biletów. W zimę obok szkoły powstawało lodowisko, na którym uczniowie mogli spędzać czas podczas przerw. Dodatkowo niektórzy z uczniów otrzymywali własne kawałki ziemi, na której mogli uprawiać warzywa, jednak to w ich interesie była opieka nad nimi. Gdy profesor Kieżun uczęszczał do Poniatówki, dyrektorem był doktor Kazimierz Lisowski, który po wybuchu wojny współorganizował tajne nauczanie, a w 1940 roku zginął w Oświęcimiu. Dwa lata przed wojną w szkole powstał Klub Dyskusyjnym, w którym uczniowie pod okiem dyrektora Lisowskiego debatowali na tematy polityczne, gospodarcze i społeczne. Mimo różnic w opiniach, spowodowanych między innymi pochodzeniem z rodzin o rozbieżnych poglądach politycznych, pomiędzy uczniami panował wzajemny szacunek, a dyskusje prowadzono na wysokim poziomie z poszanowaniem zdania każdego z rozmówców. Nieraz rozmowy trwały długimi godzinami, a z czasem klub za zaczął cieszyć się coraz większą popularnością. W 1939 roku profesor zdał maturę i oficjalnie zakończył edukacje w Poniatówce, mimo to udało mu się utrzymać kontakt z kolegami ze szkolnej ławki. Spotykali się wielokrotnie po zakończeniu szkoły. Mimo, że po zdaniu matury każdy z nich obrał inną drogę życiową, łącząca ich przyjaźń pozostała silna. Profesor opowiedział nam, jak na samym początku wojny byli uczniowie Poniatówki zaangażowali się w działalność konspiracyjną, tworząc Batalion Sztabowy. Pierwszą organizacją stanowił „Bicz”, powstały już w październiku 1939 roku. Profesor był odpowiedzialny za stworzenie „Piątki”, czyli grupy pięciu osób, których zadaniem było gromadzenie ukrytej broni. W sierpniu 1944 profesor walczył w Powstaniu Warszawskim pod pseudonimem „Wypad”, za co we wrześniu tego samego roku uzyskał Order Virtuti Militari, a w październiku został awansowany na porucznika. Po upadku powstania, udało mu się uciec z transportu wiozącego powstańców do obozów i dostać się do Krakowa. W 1945 roku został aresztowany przez NKWD i przewieziony do łagru w Krasnowodzku (dzisiejszym Turkmenbaszy na terenie Turkmenistanu), gdzie temperatury w kwietniu przekraczały 55 stopni. W prze-

ciągu czterech miesięcy około 86% więźniów zmarło. Profesor trafił do szpitala, ważył 53 kg i stracił władzę w nogach. Podczas pobytu w łagrze chorował między innymi na tyfus brzuszny, tyfus plamisty i świnkę. Po powrocie do kraju na mocy amnestii, zaczął studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Po ukończeniu nauki rozpoczął pracę w Narodowym Banku Polskim. W 1964 uzyskał stopień doktora, a w 1971 został kierownikiem Zakładu Prakseologii Polskiej Akademii Nauk. W 1975 udało mu się uzyskać tytuł naukowy profesora. Pięć lat później opuścił kraj i wykładał na Uniwersytetach min. w Filadelfii i Montrealu. Z ramienia ONZ pracował w Burundi, gdzie zajmował się utworzeniem, nowoczesnej administracji. W 1998 roku profesor wraz z żoną wrócili do Polski. Mimo upływu blisko osiemdziesięciu lat, profesor ze wzruszeniem opowiadał o szkole, a nam wydawało się jakby dopiero co ją skończył. Doskonale pamiętał szczegóły nawet najbardziej błahych wydarzeń. Było to dla nas wszystkich niesamowicie pozytywne i zaskakujące spotkanie. Mieliśmy szansę dowiedzieć się z pierwszej ręki o tym, jak wyglądała Poniatówka parędziesiąt lat temu i jak bliska sercu jest jednemu z najstarszych z absolwentów. Martyna Mastalerz

fot. za: Wikipedia

6

wywiad ze świadkiem historii


7

co w holu piszczy

Studniówkowy backstage cz y li o studniówce z drugiej stron y Bal organizowany na sto dni przed maturą, zwany potocznie studniówką, jest dla niejednego maturzysty jednym z ważniejszych wieczorów w życiu. I choć znajdują się również tacy, którzy z dystansem przyglądają się przedstudniówkowym zawirowaniom, to wyjątkowej magii, jaka towarzyszy podczas pierwszego poloneza, nic nie jest w stanie zepsuć. Dla tegorocznych maturzystów charakterystyczne słowa „poloneza czas zacząć!” wybrzmiały 13 stycznia, w hotelu Marriott w Warszawie. Przygotowania zaczęły się jednak dużo wcześniej. Już na jesieni w drugiej klasie należało podjąć decyzję o wyborze miejsca, w jakim odbywać się będzie bal. Oczywiście, decyzja nie zapadła jednogłośnie. Cały rocznik podzielił się na stronnictwa. Jedno z nich przekonywało resztę o zaletach organizacji studniówki w szkole. Wszak to tutaj się poznaliśmy, spędzamy ze sobą najwięcej czasu, uczymy się. Argumentem było również odniesienie do tradycji – jak dotąd studniówkowe bale odbywały się w murach Poniatówki – od tego zwyczaju odszedł dopiero rocznik ’98. Przeciwnicy tej koncepcji uważali, że studniówki w szkole do przeżytek. Bardziej praktyczni uczniowie zwracali uwagę na wysokość kosztów, nie tylko finansowych, ale także na pracę, jaką włożą uczniowie np. w przygotowanie dekoracji. Padła również propozycja organizacji balu poza Warszawą. W grę wchodziły takie miejscowości jak Jachranka czy Michałowice. Jednak przeciwników tej decyzji również było sporo. Uczniowie pochodzą z różnych miejscowości i niektórzy musieliby pokonać kilkadziesiąt kilometrów do miejsca zabawy. Odbyło się nawet specjalne zebranie, na którym stronnictwa przekonywały do swoich opcji, zakończone „tajnym” głosowaniem. W końcu po bardziej lub mniej burzliwych dyskusjach i licznych próbach ucierania głosów udało się dojść do porozumienia. I tak oto zapadła decyzja, że studniówka maturzystów z rocznika ’99 odbędzie się w hotelu Marriott w centrum Warszawy. D iabeł tkwi w szczeg ó łach

To jednak nie był koniec studniówkowych zawirowań. Należało jeszcze podjąć decyzje o wyborze fotografa, muzyki, zaproszeń, a także muzyki, do której będzie tańczony polonez. Trwały burzliwe dyskusje nad wyższością fotobudki nad fontanną czekolady (lub odwrotstudniówkowy backstage

Fot.: Komitet Studniówkowy

N ieważne jak , ważne gdzie

nie). W tak licznej grupie osób, jednomyślność była niemożliwa. Trzeba też było rozwiązać problem przewagi liczebnej dziewcząt nad chłopcami. Z tego powodu niektórzy panowie byli zobligowani do tańczenia poloneza dwukrotnie, co nie zawsze spotykało się z ogromnym entuzjazmem. Nauka poloneza wbrew pozorom nie należała do najłatwiejszych. Natłok obowiązków oraz plan godzin lekcyjnych sprawiał, że ciężko było zaplanować termin prób. W tym miejscu należą się ukłony uznania dla pani profesor Beaty Jabłeckiej, która z anielską cierpliwością nauczyła tańczyć wszystkich, bez wyjątku. S tudni ó wka z wielkim hukiem

W końcu jednak nadszedł ten dzień, a w zasadzie wieczór, na który wszyscy tak długo czekali. Ci, którzy przywiązywali ogromną wagę do wyglądu, mogli wreszcie zaprezentować wśród blasku fleszy to, nad czym tak długo pracowali. Uroczystość rozpoczęła się przemówieniem pana dyrektora, w którym witał on przybyłych rodziców, nauczycieli, pracowników szkoły i przede wszystkim maturzystów. Wreszcie rozbrzmiały takty poloneza, który mimo minimalnych wpadek choreograficznych, oczarował wszystkich zgromadzonych. Był także walc, przygotowany specjalnie na tę okazję przez klasę mat-fiz, który doczekał się bisów. Padły także wdzięczne, ciepłe i wzruszające słowa w stronę wychowawców. Gdy rozpoczęła się część nieoficjalna, nikt już nie pamiętał o organizacyjnych zawirowaniach i złościach. Specjalna niespodzianka została też przygotowana z okazji urodzin pana profesora Rusieckie-


8

co w holu piszczy go. Stanowiła ona krótki występ artystyczny uczniów naszej szkoły i gigantyczne napełnione helem balony. Każdy starał się dobrze bawić i jak najlepiej przeżyć tę noc, rozpoczynającą „ostatnią prostą” przygotowań do matury. Myślę, że zabawę można uznać za udaną, co potwierdzał pełny do białego rana parkiet, na którym tańczyli zarówno maturzyści, jak i nauczyciele. Każdy starał się spędzić tę noc jak najlepiej – w końcu studniówkę ma się raz w życiu…

równo tego uczniowskiego, jak i rodzicielskiego. Wspomniane wcześniej sytuacje to tylko kropelka w morzu tego, z czym borykaliście się podczas przygotowań. Dzięki Wam ta impreza odbyła się w takiej formie, która przypadła do gustu każdemu. Studniówkowy wieczór z pewnością jeszcze długo będziemy wspominać, a za kilkanaście lat z łezką w oku wrócimy do tamtych wyjątkowych chwil. Natomiast młodszym rocznikom chciałabym przekazać życzenia wytrwałości w czekających na Was studniówkowych przygotowaniach. Loża zasłużon ych Mam nadzieję, że również Wasze studniówki dadzą Ten artykuł nie mógłby się skończyć inaczej, niż po- Wam szansę na przeżycie niezapomnianych chwil. dziękowaniami dla komitetu studniówkowego – zaAnna Jastrzębska

T eatraln y Wehikuł Czasu

Większość z nas widziała zapewne porozwieszane po całej szkole plakaty poniatówkowej „Teatromanii”. Być może niektórzy przystanęli i zagłębili się w informacje na ogłoszeniu. A jak sprawa wygląda teraz? Jakiś czas temu w naszej szkole rozpoczęły się przygotowania do realizacji projektu teatralnego, angażującego uczniów, nauczycieli i absolwentów Poniatówki. Projekt edukacyjno-kulturalny pod tytułem „Teatralny wehikuł czasu. 100 lat historii Poniatówki” ma zakończyć się przedstawieniem teatralnym, które uświetni stulecie istnienia naszej szkoły i stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości. Głównym celem nowatorskiego przedsięwzięcia jest umocnienie poczucia wspólnotowości wynikającego z naszej historii, rozwój wrażliwości artystycznej, świadomości społecznej, jak i pogłębianie relacji uczniów ze środowiskiem szkolnym i ze sobą nawzajem. W założeniu przedsięwzięcie ma za zadanie promować postawy patriotyczne oraz antydyskryminacyjne poprzez podkreślenie wielokulturowego charakteru społeczności szkolnej. Przedstawienie planowo odbędzie się na scenie kameralnej jednego z warszawskich teatrów oraz w budynku szkoły – będzie to więc przedsięwzięcie z natury inne od typowego przedstawienia szkolnego. Podejmiemy konsultacje z profesjonalnymi artystami – reżyserami, choreografami i scenografami, którzy pomogą nam uzyskać możliwie jak najlepszy efekt. Koordynatorem całego projektu jest profesor Piotr Matuszewski, obecnie słuchacz II roku studiów podyplomowych „Pedagogika Teatru” Uniwersytetu

Warszawskiego, i jednocześnie nauczyciel filozofii i bibliotekarz, dobrze znany w naszej społeczności. Obecnie w projekcie bierze udział czterdzieścioro uczniów z różnych klas i w różnym wieku. Są podzieleni na dwie spotykające się naprzemiennie grupy. Mimo że prace ruszyły dopiero niedawno, zbierają one pierwsze owoce, w ramach stopniowo krystalizującego się scenariusza, jak i kilku przygotowanych już scen. Podczas zajęć, odbywających się po lekcjach we wtorki i piątki, uczestnicy projektu poszerzają swoje umiejętności aktorskie, dramaturgiczne i wiedzę historyczną poprzez ćwiczenia aktorskie, poszukiwanie informacji dotyczących szkoły oraz poznawanie jej wybitnych wychowanków, którzy przybliżyć nam obraz Poniatówki z dawnych lat. Poszerzamy nasze horyzonty o nieznaną faktografię, co – mamy nadzieję – pozwoli nam zachować precyzję w odwzorowaniu poszczególnych etapów historii istnienia szkoły. Chcemy lepiej zrozumieć, czym jest dla nas historia, jaka jest nasz stosunek do niej i jak wpływa ona, pośrednio i bezpośrednio, na nas samych. Zamierzamy nabyć nowe, interesujące umiejętności, potrzebne do wystawienia spektaklu w ustalonej formie i stworzyć jego cyfrowy zapis. Zostanie on rozpowszechniony w społeczności szkolnej i przechowany w archiwum szkolnej biblioteki. W ten sposób będzie dostępny dla każdego, także w przyszłości. Mamy zamiar uświetnić uroczystość stulecia istnienia V LO i oraz sprawić, aby uroczystość ta była pamiętna i godna niezwykłej tradycji Poniatówki, niesionej przez pokolenia uczniów i pedagogów. Chcemy umocnić tę tradycję – z myślą o pokoleniach, które przyjdą po nas. Mamy wielką nadzieję, że cele które sobie obraliśmy, nie są nazbyt ambitne i że uda nam się je spełnić, a i osiągnąć wiele, wiele więcej. I świetnie się przy tym bawić. Kajetan Czerwiński teatralny wehikuł czasu


co w holu piszczy

Wyprawa do ZIEMI ŚWIĘTEJ

Ściana Płaczu – najstarsza zachowana część starożytnego muru z czasów Salomona. Obecnie miejsce kultu Żydów, znane z tradycji wkładania kartek z modlitwami między szczeliny muru. Stało się. Mimo niesprzyjających wyjazdowi wiadomości ze świata, szkolna grupa „wyjazdowa” ruszyła w trasę. Krótkotrwałe spięcie władz Palestyny i Izraela na szczęście obyło się bez poważniejszej reakcji ze strony mieszkańców obu krajów. W Jerozolimie było bezpiecznie. Wyjazd był owocem współpracy nauczycieli z kilku śródmiejskich szkół, w tym naszego Liceum. Dla nas – uczniów – stanowił gratyfikację za zrealizowanie jednego z elementów szerszego projektu V LO: „Podzielmy się wspólną historią”. Pięciodniowy wyjazd był zapełniony atrakcjami po brzegi. Zwiedzanie i podróżowanie nie pozostawiły nam dużo czasu na wieczorne zabawy ani na głęboki sen. Poranna pobudka, każdego dnia, zwiastowana była nawoływaniem muezina z pobliskiego minaretu. Nocowaliśmy w końcu po arabskiej stronie Jerozolimy. Z najwyższego piętra wieżowca, na którym spędziliśmy niejeden wieczór, rozciągał się widok na prawie całe Białe Miasto. Białe, ponieważ architektura całego miejsca od tysięcy lat wiązała się z wydobyciem na pobliskim terenie „kamienia jerozolimskiego”. Jest on mieszanką skał wapiennych i dolomitów. Tak pozostało do dziś. Ludzie osiedlali się tam od IV w p.n.e., a samo miasto wielokrotnie zmieniało swoją formę i przynależność. Wielokrotnie było też burzone. Na jego terenie powstawały trzy wielkie, w tym dwie dominujące obecnie religie. Całe to bogactwo historyczne i kulturowe jest również widoczne na ulicach. Wielopoziomowe labirynty uliczek i niemożliwy do odzwierciedlenia na mapie układ przejść są wynikiem budowyprawa do ziemii świętej

wania miasta na zgliszczach. Niesamowitymi są również granice dzielnic: arabskiej, żydowskiej i chrześcijańskiej. Każdy dystrykt charakteryzuje się odmienną specyfiką. Tanie, głośne i ludne arabskie stragany kończą się, kiedy tylko wkroczymy w odnowione odnogi ulic żydowskich, wyposażone w lśniące witryny sklepów izraelskich i amerykańskich marek. Lot trwał trzy godziny, w Tel Awiwie wylądowaliśmy około 14:00 czasu lokalnego, czyli z przesunięciem czasowym o godzinę, względem czasu polskiego. Autokar kierowany przez jednego z naszych arabskich kierowców zawiózł nas prosto do hotelu. Otaczający krajobraz był dla nas czymś nowym. Makia mieszała się z roślinnością podzwrotnikową, a także rozległymi pustkowiami i pustyniami. Naszą uwagę przykuł niekończący się, wysoki na kilka metrów mur. Była to granica między Izraelem a Autonomią Palestyńską. Nie był to ostatni znak wrogości między dwiema stronami konfliktu, który spotkaliśmy podczas naszej podróży. Kiedy dojechaliśmy, od razu wyruszyliśmy na spacer z przewodnikiem, między innymi pod Ścianę Płaczu, który powtórzyliśmy tego samego wieczoru pod kierownictwem profesor Agnieszki Matysiak. Ale za drugim razem zaszliśmy również do sklepu. Jerozolima wieczorem tworzy niesamowity klimat. Zamykają się przydrożne kramy, po ulicach szwendają się pijani Arabowie, a zapach shishy zaczyna dominować zapach przypraw. Odsłaniają się graffiti. Modlący się Żydzi ortodoksyjni wracają z synagog, aby zasiąść do wieczornej lub szabasowej kolacji. Po chod-

9


10

co w holu piszczy ścijaństwa. Natomiast klucze, na mocy traktatu Status Quo, od wieków trzymają dwie rodziny muzułmańskie. JA D WA SZEM

nikach biegają brudne, dachowe koty – z pewnością nosiciele wielu chorób. Na ulicach najczęściej spotyka się, chyba, żołnierzy i patrole policji. Jest chłodno, ale nawet w zimie można tu chodzić w bluzie i w klapkach. Drugi dzień wiązał się z przejściem podobnej trasy, którą rozpoczęliśmy dnia poprzedniego. Tym razem skupiliśmy się jednak na zabytkach. Po szybkim śniadaniu udaliśmy się na Górę Oliwną, gdzie kolejno zwiedziliśmy Miejsce Wniebowstąpienia Jezusa, Kościół Pater Noster, gdzie odnaleziono tabliczki z modlitwą Ojcze Nasz, a na końcu masywny Kościół Narodów. Na trasie, którą wyznaczył nasz długowłosy przewodnik, po przejściu Bramy Lwiej i wielu bezimiennych uliczek, znalazły się Bazylika Świętej Anny, Kościoły Ecce Homo i Skazania. Cały czas towarzyszyły nam tabliczki z oznaczeniami Drogi Krzyżowej. Uznaje się ją jednak za umowną, bo prawdziwa prowadziła po nieznanych, dawno nieistniejących ścieżkach. To krzyżowcy, po odbiciu Jerozolimy, ustalali najbardziej prawdopodobne miejsca biblijnych wydarzeń. W tej formie zostały zaakceptowane przez Kościół i funkcjonują do dzisiaj. Na koniec podeszliśmy pod prawdopodobnie jedno z najważniejszych, o ile nie najważniejsze, miejsce dla chrześcijan. Bazylika Grobu Świętego, której początki sięgają IV wieku – okresu panowania cesarza rzymskiego Konstantyna – jest wielowiekowym monstrum wybudowanym na Golgocie, zawierającym w sobie domniemane miejsce ukrzyżowania i grób Chrystusa jednocześnie. Wejście do niej jest dla wiernych wielkim przeżyciem. Początkowo oczy nie mogą przyzwyczaić się do panującej w środku ciemności. Po chwili oszałamia nas zapach kadzideł, a następnie widok złotych kruszców zdobiących wnętrze. Miejsce wygląda jak miasto. Kilkupiętrowe kondygnacje i przejścia sprawiają wrażenie niekończących się, a sam środek wydaje się niezgłębiony. Niestety urok niszczą setki turystów i chaos, który wprowadza starcie się sześciu1 odłamów chrze-

Wjeżdżamy na pewne wzgórze. Z pozoru zupełnie zwyczajne – takie jak wiele innych w silnie pofałdowanej Jerozolimie. Niezbyt wysokie (580 m n.p.m.), zielone, porośnięte charakterystycznymi dla obszaru śródziemnomorskiego cyprysami i piniami. Góruje nad izraelską częścią miasta, niecałe siedem kilometrów od miejsca, gdzie tysiące lat temu swoje kroki stawiali Król Dawid, Salomon czy Jezus Chrystus. Niecałe siedem kilometrów od murów okalających Środek Świata – Miasto Pokoju2 – 23 razy oblegane, 52 razy atakowane i 44 razy zdobywane. Pole do realizacji wygórowanych ambicji Nabuchodonozora II, Machabeuszy, Heroda Wielkiego, Aleksandra Macedońskiego czy kwiatu rycerstwa europejskiego. Góruje i pamięta. Także XX wiek, gdy po minionych stuleciach diaspory witało, uniesionych euforią syjonizmu żydowskich osadników. Także 1948 rok, kiedy to niebieska gwiazda Dawida zatrzepotała na tysiącach masztów, a płynące z Tel Awiwu słowa Ben Guriona napełniły wszystkie zakątki – od Pustyni Negew po Wzgórza Golan – nadzieją na lepsze jutro. Nie trwała jednak długo. Wzgórze pamięta rozpoczętą dzień później wojnę, która zrównała z ziemią cały południowy kwartał miasta. Nie zapomniało również przelewu krwi z 1967 roku. Milczący świadek historii. Jest jednak pewne wydarzenie, w zasadzie seria wydarzeń, a nawet cały okres, których wzgórze im. Teodora Herzla nie pamięta i pamiętać nie mogło. Wszak miały miejsce 2,5 tysiąca kilometrów na północ. Pamiętają za to ludzie, którzy stworzyli na jego szczycie Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu – Jad Waszem. Wychodzimy z naszego busa. Aby zrealizować wszystkie punkty naszego napiętego programu pod muzeum pojawiamy się jeszcze przed porannym otwarciem. Je-

1 Kościół Rzymskokatolicki, Prawosławny Patriarchat Jerozo-

limy, Koptyjski Kościół Ortodoksyjny, Etiopski Kościół Ortodoksyjny, Kościół Katolicki Obrządku Ormiańskiego, Kościół Katolicki Obrządku Syryjskiego.

2 Z języka starohebrajskiego nazwa Jerozolima oznacza „Mia sto Pokoju”. wyprawa do ziemii świętej


co w holu piszczy steśmy tam tylko my i… przejmująca cisza, przerywana od czasu do czasu silnym chłodnym podmuchem zimowego wiatru. Zanim zostaniemy wpuszczeni do środka, eksplorujemy całą ekspozycję zewnętrzną. Na szczycie wzgórza urządzony jest ogród, z którego każde drzewo poświęcone jest osobie wyróżnionej orderem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Zaszczytu tego dostąpiły osoby, które w czasie II wojny światowej narażały własne życie, ukrywając Żydów i niosąc im pomoc. Jak dowiedzieliśmy się od przewodnika, najwięcej drzew poświęconych jest Polakom. I faktycznie – od razu po przekroczeniu bramy naszą uwagę przykuwa tabliczka z wyrytym napisem Irena Sendlerowa. W ogrodzie nie brakuje prawdziwych dzieł sztuki – są nimi nowocześnie zaprojektowane pomniki i monumenty o jakże symbolicznej wymowie. Niezwykle ciekawa architektura budynków dodatkowo podkreśla estetykę tego miejsca. Spacerując, co chwilę zauważamy polskie akcenty, jak np. Plac Getta Warszawskiego czy relief przedstawiający Janusza Korczaka chroniącego dzieci. Po przekroczeniu progu muzeum od razu przyszło mi na myśl Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku i jego bardzo podobna aranżacja (inspiracją było być może właśnie Jad Waszem). Ekspozycje podzielone są na tematyczne, uszeregowane chronologicznie sale, do których wchodzi się z przestronnego, ascetycznego korytarza z wypolerowanego betonu. Oczywiście wszystkie ekspozycje bardzo mocno związane są z Polską – w końcu to w naszym kraju przed wojną mieszkała większość europejskiej populacji żydowskiej. Przenosimy się na niezwykle autentycznie odwzorowane ulice Warszawy, przekraczamy przywiezione z polskiej stolicy tory tramwajowe aż… stajemy przed naszą szkołą. Właśnie jesteśmy na Nowolipiu – za nami ulica Leszno. W dalszych salach trafiamy do najbardziej przygnębiającej części ekspozycji – za drut kolczasty obozu koncentracyjnego. Mijamy powoli modele i makiety poszczególnych obozów, przyglądamy się również zdjęciom przedstawiającym okrucieństwa, jakich dopuścili się hitlerowcy na niewinnych, fizycznie i psychicznie niczym nie różniących się od nich normalnych ludzi. Ludzi, którzy chcieli jednego. Po prostu żyć. W milczeniu i z powagą godną miejsca przekraczamy próg kolejnej sali i… przenieśliśmy się w zupełnie inny świat.

wieszane są izraelskie flagi. I w stronę Wschodu, hen, się rwie, Wzrok do Syjonu biegnie bram...

Na zdjęciach, osadnicy, którzy przyjechali do swojej Ziemi Obiecanej. Tak ufność w nas nie zaginie, Nadzieja dwóch tysiącleci…

Żydzi odzyskali nadzieję. Jest szansa na lepsze jutro. Naród żydowski budzi się do życia. Wolnym lud będzie w własnej krainie, W Syjońskiej ziemi, w Jerozolimie.

MOR ZE MART WE I MA SADA

Krajobraz zmienił swe oblicze w mgnieniu oka. Zielone wzgórza Jerozolimy ustąpiły miejsca łysym wierzchołkom gór. W zasięgu wzroku tylko żwir i piach. Jedziemy przez Pustynię Judzką. Po chwili zauważamy majaczące w oddali jezioro. Im bliżej podjeżdżamy tym bardziej zdajemy sobie sprawę – do czynienia mamy z jeziorem nie byle jakim! To Morze Martwe. Jeden z najbardziej zasolonych zbiorników wodnych świata. Ponadto – informacja dla pasjonatów geografii – największa depresja na naszej planecie (–422 m n.p.m.). Jedziemy wzdłuż wybrzeża Morza Martwego. W pewnym momencie zwracamy uwagę na strome wzniesienie z płasko ściętym wierzchołkiem. Oto nasz cel! Ruiny twierdzy Masada usytuowane… tam właśnie. Na górę dostajemy się kolejką linową. Naszym oczom ukazują się liczne pozostałości starożytnych budowli. Jest to bardzo ważne miejsce dla każdego Żyda, wiąże się bowiem nierozerwalnie z hiKol od baleiwaw penima, storią Izraela. Początkowo był to jeden z pałaców króla Nefesz jehudi homija… Heroda. Później jednak, w czasie rzymskiej ofensywy na Palestynę (73 r.), twierdza zapewniła schronienie (Jak długo w sercu tętni krew, dusza żydowska życiem drga…) 960 Izraelitom, którzy bohatersko stawali w jej obro– do naszych uszu docierają pierwsze słowa izraelskie- nie przed atakami rzymskich legionów. Skuteczną defensywę umożliwiało strategiczne go hymnu o nazwie Hatikwa – nadzieja. Dookoła porozwyprawa do ziemii świętej

11


12

co w holu piszczy położenie budowli. Ostatecznie rzymianie usypali pochylnię, lecz po dostaniu się na górę nie zastali nikogo żywego. Obrońcy stanowiący ostatni punkt oporu popełnili zbiorowe samobójstwo. Woleli oddać życie niż dostać się pod niewolę najeźdźcy. Wracając z Masady, zatrzymaliśmy się, by doświadczyć dobrodziejstw wspomnianego już Morza Martwego. Wysmarowani (działającym leczniczo na niemal wszystko) błotem, po serii zdjęć typu „ja leżę na wodzie!” i naturalnym peelingu, ruszyliśmy w drogę powrotną, mknąc pustynną drogą w stronę czerwonego, zachodzącego słońca… TEL AWIW

Jerozolima się modli, Hajfa pracuje a Tel Awiw bawi… – sporo prawdy w tym popularnym izraelskim powiedzeniu. Położony na wybrzeżu Morza Śródziemnego Tel Awiw, czyli z hebrajskiego „Wzgórze Wiosny”, ma całkowicie odmienny charakter od swojej starożytnej, oddalonej o 50 kilometrów na wschód siostry. Kilometry szerokich piaszczystych plaż, cieszące się światową sławą życie nocne, europejski charakter zabudowy oraz wszelako rozumiana tolerancja czynią to miasto niezwykle atrakcyjnym dla turystów. Trudno to sobie wyobrazić, ale jeszcze w 1908 roku, tereny dzisiejszej kwitnącej metropolii pokrywały wyłącznie piaszczyste wydmy. Przełom nastąpił w roku 1909 kiedy to, powracający z Europy do swojej rodzimej ziemi, Żydzi założyli w tym miejscu osadę, w bezpośrednim sąsiedztwie arabskiej Jafy – najstarszego portu morskiego świata. Osada w bardzo szybkim tempie przeobraziła się w tętniącą życiem, nowoczesną bliskowschodnią aglomerację. Niesamowitego charakteru miejscowym ulicom nadały charakterystyczne białe domy zbudowane w latach trzydziestych w konwencji stylu międzynarodowego. Zawdzięczamy je przybyłym z Europy architektom niemieckiej

szkoły Bauhausu. Powstałe w ten sposób kolejne tak zwane „Białe Miasto” zostało w 2003 roku wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Widziana od strony Jafy panorama Tel Awiwu, przywodzi na myśl miasta amerykańskie, ze względu na bardzo wysoką zabudowę. W ciągu ostatnich kilkunastu lat wieżowce stały się nieodzownym elementem pejzażu Tel Awiwu już na stałe wpisanymi w jego tkankę miejską. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Jafy, ze starymi kamiennymi domami opadającymi ze wzgórza aż do malowniczego portu. Następnie odbyliśmy spacer po Tel Awiwie, by ostatecznie znaleźć się w miejscu prawdziwie egzotycznym – na bazarze Carmel. Kto był choć raz na arabskim targowisku wie, o co chodzi… Hałas, przekrzykiwanie się handlarzy, dokonywane na każdym centymetrze wolnej przestrzeni transakcje… No i te piękne okazy kolorowych warzyw, owoców i wonnych przypraw usypanych w spiczaste stożki. Oprócz tego chałwa, baklawa i inne bliskowschodnie słodycze… Żyć nie umierać. I kontrolować stan swojego portfela. A pokusie nie łatwo się oprzeć. P O W R ÓT

Tym samym zakończył się nasz wyjazd. Przez cztery dni mogliśmy przeżyć cały wachlarz emocji – od zachwytu, religijnego uniesienia, po smutek i współczucie. Wróciliśmy też z prezentami dla bliskich. Kto nie chciałby być obdarowany pyszną chałwą prosto z arabskiego targu? Z pewnością poszerzyliśmy też nasze wiedzę i zrozumienie dla odległej dla nas kultury. Wypoczęci i uśmiechnięci stawiliśmy się następnego dnia w szkole… na klasówce z geografii! Kamil Kozak, Maksymilian Jaszczuk

wyprawa do ziemii świętej


co w holu piszczy

sprawozdanie z kadencji samorządu uczniowskiego od marca 2017 do marca 2018 R . P odsumowan i e og ó lne

Podczas tej kadencji, PSU wzięło udział w cyklu warsztatów samorządowych oraz w ogólnowarszawskiej konferencji samorządowej, na których nauczyliśmy się dużo o aspektach prawnych samorządu, sposobach usprawnienia jego funkcjonowania oraz o komunikacji między uczniami, nauczycielami i rodzicami. Część pomysłów, które wynieśliśmy z warsztatów, zrealizowaliśmy w formie sprawniejszych zebrań oraz aktywniejszych rozmów z Radą Rodziców, dzięki czemu udało nam się m.in. zorganizować akcję „PRZYPINKA” na Dzień Kobiet i Dzień Mężczyzn. Pozostałe pomysły oraz wiedzę zamierzamy przekazać następnemu prezydium podczas rozmowy, a także w postaci pliku, który jest zaplanowany do przekazania kolejnym pokoleniom, jako początek tradycji dzielenia się wiedzą o naszym Samorządzie. Ponadto przygotowaliśmy prezenty dla nauczycieli na zakończenie roku i Dzień Nauczyciela. Udało się także na nowo ożywić wszystkie sekcje oraz zorganizować kilka dni tematycznych. Przez cały rok radiowęzeł puszczał muzykę na wyznaczonej ilości przerw, często w formie audycji tematycznych. Sekcja sportowa dbała o informowanie wszystkich uczniów o bieżących sukcesach sportowych szkoły, a także pomagała w przygotowaniu rozgrywek międzyklasowych. Sekcja dekoracyjna zadbała o ładny wystrój na święta Bożego Narodzenia oraz tablice samorządowe. Dbała także o aktualność treści na nich zamieszczonych i ich wygląd. Sekcja informacyjna przygotowała tablicę samorządową oraz zrobiła rozeznanie w najczęściej wybieranych kierunkach studiów przez licealistów w Warszawie, razem z konkursami, które pomagają zdobyć więcej punktów w rekrutacji na studia. Podsumowanie to zamierzamy jeszcze poprawić i dopracować z przyszłym samorządem, ze względu na reformę edukacji i możliwe zmiany w rekrutacji na studia. Działająca kilka lat temu Sekcja ds. Humoru i Absurdu ponownie zajęła się organizacją dni tematycznych. Udało nam się przeprowadzić: Dzień Odpoczynku od Zszarganych Nerwów

Dzień Piżam Mikołajki szkolne Konkurs puszczania samolocików z papieru (w dniu wyborów następnego przewodniczącego – 21.03.2018r.) Powstała sekcja telewizyjna, która utworzyła kanał (poniatowskitv) na serwisie youtube.com, nakręciła kilka filmów oraz zrobiła dużo zdjęć różnych wydarzeń szkolnych. Filmy te zostały opublikowane na tym kanale, a pozostałe materiały zostaną przekazane kolejnemu SU. Współpracowaliśmy także z organizatorkami DUCHa 2018 i pomagaliśmy w zbiórkach uczniowskich na festiwal poprzez m. in. kawiarenki podczas dni tematycznych. Ponadto zrobiliśmy składkę uczniowską na pomoc dla Kamila Ziółkowskiego, byłego ucznia V LO, który ciężko zachorował. l i ga warszawsk i ch l i ce ó w

Przewodnicząca SU wraz z przewodniczącymi 12 prestiżowych liceów w Warszawie stworzyła projekt „Liga Warszawskich Liceów”. Jest to pierwszy taki projekt w Polsce. Został on zgłoszony do programu Zwolnieni z Teorii. Praca zaczęła się w grudniu 2017 r. z inicjatywy przewodniczących LO Czackiego oraz ReyS k ł ad S amorz ą d u Uczn i owsk i e g o

Przewodnicząca samorządu uczniowskiego Magdalena Wójcik kl. 2F Zastępca Michał Wójs-Ziarko kl. 3A Skarbnik Mikołaj Zbaraski kl. 2B Sekretarz Daniel Ryrz kl. 1C Sekcje Komisja ds. Humoru i Absurdu Nicol Bnyamin kl. 2F Sekcja Dekoracyjna Oliwia Łuczak kl. 2A Sekcja Informacyjna Sylwia Stupnicka kl. 2D Sekcja Telewizyjna Joanna Grzegorczyk kl. 1A Sekcja Sportowa Hubert Górecki kl. 2B Radiowęzeł Magda Łucjan kl. 3B Inni członkowie sekcji Opiekun Samorządu Uczniowskiego Aleksandra Żychlińska

13


14

co w holu piszczy tana. Magdalena Wójcik pracowała przy tym projekcie jako przewodnicząca V LO i zobowiązuje się do dbania o wkład V LO w projekt do grudnia 2018 roku. „LWL jest organizacją zrzeszającą społeczność stołecznych liceów. Liga integruje uczniów czołowych warszawskich szkół średnich. W prężnie rozwijającym się projekcie bierze udział trzynaście placówek”. Celem Ligi Warszawskich Liceów jest integracja społeczności uczniów szkół średnich m.st. Warszawy, wzmocnienie siły przebicia licealistów oraz usprawnienie komunikacji i bezpośredniej współpracy pomiędzy Samorządami Szkolnymi liceów warszawskich, jak również wsparcie społeczności uczniowskiej we wszelkich inicjatywach, projektach, przedsięwzięciach i wydarzeniach, również międzyszkolnych.

członkowie:

X VII LO im. T. Czackiego V LO im. Księcia J. Poniatowskiego XXXIII LO Dwujęz. im. M. Kopernika XVIII LO im. J. Zamoyskiego XV LO z Oddz. Dwujęz. im. N. Żmichowskiej VI LO im. T. Reytana XXVIII LO im. J. Kochanowskiego VII LO im. J. Słowackiego XI LO im. M. Reja XXXVII LO im. J. Dąbrowskiego LXX LO im. A. Kamińskiego XL LO im. S. Żeromskiego XXXV LO im. B. Prusa1

Magdalena Wójcik

1 Informacja z oficjalnej strony LWL na portalu społecznościowym Facebook.

DUCH 2018

Jak co roku, kiedy słońce choć delikatnie wychyli się zza chmur, uczniowie czują już zapach czerwcowego powietrza. Upragniony, wyczekany koniec i wyśnione wakacje – nagroda za trud ostatnich 10 miesięcy. Na to liczy chyba każdy uczeń. My, wychowankowie Poniatówki, wyczekujemy nie tylko świadectwa i ostatniego dzwonka. Już od października słychać jak na korytarzu przewija się tajemnicze słowo „DUCH”. Nasz własny, wyjątkowy festiwal, który już od tylu lat jednoczy naszą społeczność. Kto będzie prowadził? Gdzie można się zapisać? Jaki jest temat przewodni? Zaraz wszystko Wam objaśnię! W tym roku Doroczny Uczynek Charytatywny odbędzie się już po raz czternasty, a jego koordynatorkami są Kasia Dębiec, Nicol Bnyamin i Asia Marciniak. Pozostałymi szefami, zajmującymi się poszczególnymi sekcjami (gastronomią, programem, sponsorami i dekoracjami) są Natalia Sobolewska, Zosia Gruba, Natalia Bieniewska, Kuba Marosek i Mikołaj Zduńczyk. Tegorocznym tematem jest Noc Świętojańska, która wypada dosłownie kilka dni po naszym evencie. Prace nad festiwalem trwają od samego początku roku szkolnego. Co będzie się działo? Oczywiście najważniejszym tematem jest nasz tegoroczny beneficjent. Jest nim Filip Mąkosa z fundacji Audemus Audire. Przez całe życie zmagał się z różnymi dolegliwościami i alergiami, aż pewnego dnia mama znalazła go na podłodze nieprzytomnego. Od tamtej pory chłopak przeszedł kilka zabiegów i nadal potrzebuje rehabilitacji, której cena przekracza 10 000 złotych za miesiąc. Chcemy więc wesprzeć rodzinę poprzez finansowanie hospitalizacji Filipa. Co do samego festiwalu, w tym roku na scenie zobaczymy jak zawsze zarówno zespoły muzyczne, jak

i inne występy – będą na przykład tancerzy. Oprócz tego równolegle do koncertów odbędą się warsztaty, między innymi aktorskie. Muzyka na pewno nie będzie monotonna, bo wśród zgłoszonych zespołów obok spokojnej alternatywy jest heavy metal i blues. Oczywiście odbędzie się również aukcja charytatywna (prowadzącego na razie nie ujawnimy) i loteria fantowa. Zapewnimy też odpowiednie wyżywienie dla gości. W organizację wydarzenia włączyli się też nauczyciele. Czynny udział biorą w niej pan pedagog Marian Jaroszewski, pani Żychlińska i cała rada wolontariatu szkolnego. Można jednak liczyć na pomoc i dobre słowo całego grona nauczycielskiego naszej szkoły. Oprócz tego, w tym roku zaprosiliśmy nauczycieli do zorganizowania kabaretu i póki co – są na tak! W tym roku DUCH połączony będzie z piknikiem rodzinnym dla okolicznych mieszkańców. Zamierzamy zorganizować go na zewnątrz i zapewnić rozrywkę zarówno uczniom, absolwentom, seniorom, jak i dzieciom oraz ich rodzicom. Planujemy więc atrakcje takie jak pokazy baristów, animacje, pomiary ciśnienia, prezentacje ratowników w zakresie pierwszej pomocy… Chcemy, żeby każdy znalazł coś dla siebie i mógł spędzić trochę czasu w miłej atmosferze. Najbardziej liczymy na uczniów naszej szkoły – zależy nam na dużej frekwencji, a co za nią idzie – dużą kwotą, którą postaramy się uzbierać dla Filipa. Mamy też nadzieję, że nasz zespół nie natknie się na żadne problemy ani komplikacje, które nas przerosną. Krótkie relacje z naszych wysiłków możecie znaleźć też na Facebooku i Instagramie. Trzymajcie kciuki! Liczymy na Waszą obecność już 20 czerwca! Joanna Marciniak


15

co w holu piszczy

THE STO(RY) OF the GLORY

CZYLI 100 LAT PONIATÓWKI W naszej szkole dużo się dzieje, to oczywiste. Nie trzeba jednak wprawnego oka by dostrzec, że ostatnio dzieje się jeszcze więcej. Co stoi zatem za wzmożoną aktywnością całej poniatówkowej społeczności? Myślę, że wszyscy znamy odpowiedź Logo obchodów 100-lecia Poniatówki, zaprojektowane przez Kamila Kozaka na to pytanie. Nasza szkoła dobija setki – warto przypomnieć – jest jedną z pierwszych placówek oświaty otwartych w niepodległej Rzeczypospolitej. Główne obchody przewidziane są na październik, jednak już od września 2017 zarówno nauczyciele, jak i uczniowie przygotowują się do uczczenia tej wiekopomnej chwili. W czasie ostatnich miesięcy odbyły się liczne wydarzenia, jak na przykład projekt „Podzielmy się wspólną historią” realizowany przez uczniów klas trzecich. Uczniowie zanurzyli się w historii Poniatówki, przeglądając i analizując wpisy do księgi pamiątkowej maturzystów uczęszczających do naszej szkoły w latach 1925–1931. Zwieńczeniem projektu był wyjazd grupy uczniów wraz z nauczycielami do Izraela i wizyta między innymi w Instytucie Pamięci Holocaustu Jad Waszem. Sfinalizowanie projektu i opublikowanie wyników pracy zespołu nastąpi niebawem. Przyszły rok szkolny szkolny (2018/19) rozpocznie się, oczywiście, według wieloletniej tradycji, obozami integracyjnymi klas pierwszych w Pieczarkach. W tym roku uczestnicy będą mieli jednak możliwość doświadczenia nowego, zupełnie unikatowego przeżycia – spotkania z wybitnymi absolwentami naszego liceum w ramach projektu „Poniatówka. Historia i współczesność”. Podzielą się oni z pierwszakami własnymi wspomnieniami oraz wrażeniami, tym samym wprowadzając ich w naszą szkolną, funkcjonującą już od wieku, społeczność. Następnie przewidziany jest cykl wykładów i spotkań. Planowany jest również wyjazd piątki nauczycieli na odległą i mroźną Syberię „Śladami Wybitnych Polaków” wraz z przedstawicielami Kurii Metropolitalnej Warszawy. Historia Poniatówki jest bowiem nierozerwalnie związana z losami naszej ojczyzny, walką o niepodległość, a nasza rocznica pokrywa się ze 100-leciem powrotu Polski na mapy świata. No i wreszcie październik. Obchody rozpoczną się 15 października uroczystym ślubowaniem klas pierwszych. Finał jest przewidziany natomiast na 19 października. W holu i salach zagoszczą wystawy okolicznościowe oraz prezentacja szkolnych archiwaliów. Od

godziny 10:00 do 13:00 odbywać się będzie szereg wydarzeń, jak m.in. uroczysty koncert szkolnego chóru, specjalne przemówienia zaproszonych gości, prezentacja przygotowywanej przez zespół nauczycieli absolwentów i uczniów publikacji okolicznościowej o roboczym tytule: W stulecie Poniatówki, a także ogłoszenie wyników ogłoszonego już jakiś czas temu III edycji konkursu literackiego im. Waldemara Błońskiego. Ponadto na scenie jednego ze śródmiejskich teatrów odbędzie się przedstawienie przygotowywane przez uczniów w ramach trwającego już od lutego 2016 roku projektu Warszawskich Inicjatyw Edukacyjnych „Teatralny wehikuł czasu, czyli 100 lat historii Poniatówki”. Nad wszystkim czuwają dyrekcja, grono pedagogiczne, Rada Rodziców, Fundacja im. Księcia Józefa Poniatowskiego Wspomagania i Rozwoju Nowoczesnej Szkoły oraz cały personel szkoły. W tej wzniosłej „urodzinowej” chwili na usta aż cisną się słowa „100 lat, niech żyje, żyje nam”. W tym wypadku lepiej jednak ugryźć się w język i życzyć Poniatówce pomyślnego milenium! Kamil Kozak

Chcesz dowiedzieć się więcej o dziejach naszej szkoły? Zajrzyj do publikacji monograficznych dostępnych w szkolnej biblitece!


16

co w holu piszczy

NIECH ŻYJE KAMIL! riuszy, grona pedagogicznego i przedstawicieli Samorządu Uczniowskiego suma pozyskanych środków przekazana została na leczenie Kamila. Części z nas udało się stanąć za katedrą i poprowadzić warsztaty. Opowiadaliśmy o bitcoinach, Javie, podróżach, rozwoju mowy dziecka, budowaniu postaci, dźwięku, szyciu. Na szkolnym holu rozstawiła się wyprzedaż garażoS iła prz yja ź ni wa, kawiarenka z lodami rzemieślniczymi, pokazy W ciągu trzech tygodni absolwenci z różnych roczni- chemiczne, ratownicy medyczni, w sali gimnastyczków, znajomi i nieznajomi Kamila, wspólnymi siłami nej odbyły się zajęcia fitness i koncerty. Nie sposób wyzorganizowali akcję charytatywną pod hasłem „Niech mienić wszystkich atrakcji, które zaproponowaliśmy żyje Kamil!” w murach V LO. Wydarzenie odbyło się odwiedzającym! Jedną z nich była również obecność 24 marca 2018 i pozwoliło na zgromadzenie środków Kamila z narzeczoną i rodziną. wystarczających na jeden wlew! S iła dobroci Spotkaliśmy się ponownie, po latach, na portalu FaW imieniu absolwentów i Kamila dziękujemy Dyrekcebook, który jako potężne medium komunikacyjne cji Szkoły, gronu pedagogicznemu, ciociom (które mupozwolił dotrzeć z apelem o pomoc do wielu absolwensiały po nas posprzątać), uczniom-wolontariuszom tów i przyjaciół. Powstała specjalna grupa zrzeszająca i wszystkim osobom zaangażowanym w organizację wolontariuszy chętnych do udziału w organizacji imi udział w wydarzeniu! Mamy nadzieję, że nie był to prezy – od zaprojektowania ulotki eventowej, jej wydruostatni „DUCH absolwencki”, chociaż następnym kowania, po prowadzenie warsztatów, gromadzenie razem chętnie spotkamy się w pełnym gronie z przyrzeczy na wyprzedaż, do pieczenia ciast i promowajemniejszych powodów. nia naszych działań w szerszych kręgach. Postępy w leczeniu i działania związane ze zbiórką funduszy (np. aukcje Allegro Charytatywni) śleS iła absolwentó w dzić można na stronie Kamila na Facebooku: „Kamil Całość imprezy udało się zorganizować z wykorzy- walczy z glejakiem/Kamil’s fight against glioblastostaniem środków własnych Szkoły i jej absolwentów. ma”. Zapraszamy! Dzięki udostępnieniu nam zasobów szkolnych (sal, zaW imieniu absolwentów plecza sanitarnego, wyposażenia), pomocy wolontaAleksandra Rosińska (matura 2004) Nasz kolega, Kamil Ziółkowski, absolwent VLO z rocznika 2004, znalazł się w bardzo trudnej sytuacji życiowej – walczy z glejakiem mózgu, a jedyną szansą na wyleczenie jest kosztowna, nierefundowana immunoterapia. Jeden wlew leku kosztuje 20 000 złotych, a powinien być wykonywany co trzy tygodnie. Potrzebna kwota jest zawrotna.

Fot. za: Facebook niech żyje kamil !


17

postać numeru katarz y na korwin - M ikke

Ż ycie z piosenką

fot. za: Wikipedia

na ustach Rok temu, 15 marca, zmarł Wojciech Młynarski – wykonawca piosenki autorskiej, tekściarz, satyryk. Jego utwory, takie jak „Jesteśmy na wczasach” czy „Moje serce to jest muzyk”, swego czasu podśpiewywali wszyscy. Nigdy nie przeszedł na Ś miech kontrolowan y emeryturę, mówił: „Dopóki coś robię, działam, to jestem relatywnie szczęśliwy.” 26 marca skończyłby 77 lat. W swoich piosenkach potrafił mówić o ważnych problemach w sposób, który budził nie tylko refleksję, ale S iła piosenki też uśmiech, dodawał siły do stawiania czoła trudnej Tego, że Wojciech Młynarski posiadał niewątpliwy rzeczywistości. W ten sposób powstały między innytalent literacki, nie trzeba nikomu udowadniać. Wy- mi takie utwory jak: Róbmy swoje i Jeszcze w zielone starczy tylko posłuchać jednej z jego licznych piose- gramy, które stały się dla niektórych ludzi czymś w ronek i ballad, by zachwycić się formą, w którą artysta dzaju motta i wskazówki, w jaki sposób należy iść ubierał swoje przesłanie. Bogactwo metafor, niedo- przez życie. W czasach Polski Ludowej, w których przypowiedzeń i innych środków językowych budzi po- szło mu tworzyć, potrafił spojrzeć na otaczające go dziw, ale nie oszałamia, ponieważ jednocześnie wszyst- absurdy i w celny sposób „wyśmiać” je przed publiczko wydaje się być „na swoim miejscu”. Opowiadana nością. Nie było to jednak na rękę ówczesnym włahistoria była logiczna, akcja w niej toczyła się wartko, dzom – wiadomo – śmiech i ironia to jedne z najskua całość skwitowana była niemal zawsze błyskotliwą teczniejszych broni w walce z uciskiem. Młynarski puentą. Skonstruowane w ten sposób piosenki sam szybko musiał zmierzyć się z aparatem władzy, w swoMłynarski nazywał „śpiewanymi felietonami”. Agniesz- jej książeczce Prawie całość napisał: „Współpraca z Dudka Osiecka w ten sposób wyraziła się na temat jego utwo- kiem to była wielka szkoła pisania tekstów kabaretowych rów: „Piosenki Młynarskiego różnią się od moich in pod emploi danego wykonawcy, oraz wielka szkoła plus tym, że są porządnie porymowane, dowcipne i mają omijania cenzury”. Posługiwał się językiem metafor i sympuentę. To ostatnie nie udaje mi się prawie nigdy […]”. boli, co niejednokrotnie pozwoliło mu ukryć niepoSłowa te musiały ucieszyć młodego wówczas artystę, chwalane przez władze przesłanie piosenki. Nie oznaktóry wskazywał właśnie Osiecką oraz Andrzeja Jarec- cza to jednak, że nie miał żadnych kłopotów z cenkiego jako swoje największe autorytety artystyczne. zurą. Po podpisaniu Listu 101, sprzeciwiającego się To dzięki nim mógł doświadczyć mocy, z jaką piosenka zmianom w Konstytucji, przez ponad rok znajdował może oddziaływać na nastroje społeczne i światopogląd się na specjalnej liście autorów, których każdy utwór słuchaczy. Wydaje się, że to właśnie to przeświadczenie miał być przekazywany kierownictwu urzędu. Sam o realnym wpływie na świat za sprawą przekazu arty- Młynarski po latach wyznał na antenie Polskiego Rastycznego sprawiło, że Młynarski po zakończeniu stu- dia, że potyczki z cenzurą traktował jako rodzaj gry, diów na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszaw- w której trzeba przekazać jak najjaśniej to, co się chce, skiego zdecydował się na karierę twórczą, mimo że propo- ale w taki sposób, by nie dało się wprost wychwycić nowano mu stanowisko na uczelni. Porzucił teatr klubu antyustrojowych treści. Dzięki jego sprytowi i umiestudenckiego „Hybrydy”, w którym debiutował z pierw- jętnościom literackim ludzie żyjący w PRL mogli poszymi utworami, na rzecz współpracy z kabaretami: słuchać między innymi satyry na wszechobecność U Lopka, Dreszczowiec, Owca oraz kabaretem Dudek. tajnych służb, w postaci bajki o miasteczku pełnym życie z piosenką na ustach


18

co w holu piszczy szeryfów (Ballada o Dzikim Zachodzie) lub prześmiewczej krytyki gierkowskiej propagandy sukcesu przedstawionej jako opowieść o kochającej rodzinie dbającej o nerwy babci (Po co babcię denerwować). . . . że ż yj ą c y autor to jest straszna rzecz

Utwory Wojciecha Młynarskiego były na tyle popularne, że ich fragmenty stały się wręcz frazeologizmami używanymi na co dzień przez Polaków. Coś zostało zrobione na szybko i byle jak? Spokojnie, „przyjdzie walec i wyrówna”. Otacza nas chaos i przytłacza rzeczywistość? Jest na to prosta recepta: „róbmy swoje!”, czyli postępujmy uczciwie i róbmy to, co umiemy najlepiej. Z tym ostatnim hasłem wiąże się ciekawa historia, mówiąca wiele o społecznym zaangażowaniu Młynarskiego. W 1988 roku do tego, aby robić swoje zachęcał równocześnie w swoich przemówieniach Lech Wałęsa, jak i Wojciech Jaruzelski. Wówczas artysta na recitalu zmienił tekst piosenki i dodał zwrotkę, której główne przesłanie brzmiało: „Gdy dwóch to samo mówi, to nie to samo znaczy”, a zakończona była dowcipnym stwierdzeniem, jakoby żywi autorzy byli problematyczni, bo zawsze się do czegoś wtrącą. N ie t y lko polit y ka

Wojciech Młynarski nie był jednak wyłącznie satyrykiem. Część jego piosenek pozbawiona jest zabarwienia politycznego, a traktuje na tematy bardziej życiowe. Przykładem może być wspominane już przeze mnie Jesteśmy na wczasach, które stało się hitem oraz śpiewane przez Skaldów Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał. Za zaśpiewanie napisanej przez Młynarskiego piosenki Z kim tak Ci będzie źle jak ze mną Kalina Jędrusik otrzymała nagrodę na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Niewiele osób wie, że w latach 70. Wojciech Młynarski pisał libretta do oper, operetek i musicali. Henryk VI na łowach, Nędzy upowszednionej epilog, Wesołego dnia powszedniego – to tylko niektóre z jego dzieł. Oprócz tego zajmował się tłumaczeniem librett na polski. Najpopularniejsze z nich to Chicago i Jesus Christ Superstar. O biad rodzinn y

Największym wrogiem i przeszkodą w życiu Wojciecha Młynarskiego nie była ani cenzura, z którą potrafił sobie radzić, ani konkurenci, z którymi żył w zgodzie, ani nawet brak weny. Była nim choroba dwubiegunowa. Jak każda dotknięta nią osoba, Młynarski miał okresy maniakalne, charakteryzujące się nadmierną wesołością, a często również agresją, po których następowały stany depresyjne. Choroba sprawiła, że relacje, jakie artysta utrzymywał z żoną i trójką dzieci – Pauliną, Agatą i Janem – były skomplikowane.

Jeszcze za życia Wojciecha Młynarskiego jego syn udzielił wywiadu, w którym stwierdził, że nigdy nie udało mu się utworzyć prawdziwej więzi z ojcem i jako dziecko trochę się go bał. Nie znaczy to jednak, że rodzinie nie zdarzały się szczęśliwe chwile, na przykład wspólne śniadania, które Agata Młynarska wspomina jako wydarzenia tak ciekawe, że często spóźniała się przez nie do szkoły. Niestety, rozwód rodziców wpłynął na rodzeństwo, które popadło w konflikt i podzieliło się na dwa stronnictwa – mamy i taty. Od tego czasu nie byli ze sobą blisko, ale, jak sami mówią, choroba sercowa ojca sprawiła, że potrafili się zjednoczyć i razem opiekować umierającym artystą. Po jego śmierci założyli wspólnie fundację, która ma za zadanie zająć się promocją twórczości Młynarskiego. N ie ma już J eremiego , nie ma A gnieszki …

We wspomnieniach pisanych przez fanów po śmierci Wojciecha Młynarskiego powtarza się stwierdzenie, że odejście poety kończy pewną epokę artystów – inteligentów, którzy w drugiej połowie XX wieku potrafili podtrzymać otoczone przez szarą rzeczywistość społeczeństwo na duchu, pokazać to, co piękne i ponadczasowe, oraz wytknąć absurdy systemu. To sprawiało, że w oczach ludności sprawy groźne i straszne stawały się nagle małe i śmieszne. Czasy komunizmu przeminęły, ale nie znaczy to, że nie potrzebujemy już artystów pokroju Młynarskiego albo Osieckiej. Magda Umer po śmierci artysty napisała: „Kończy się naprawdę pewna epoka – nie ma Jeremiego, nie ma Agnieszki, a teraz nie ma trzeciego z tych naprawdę wielkich, genialnych twórców, którym najwięcej zawdzięczamy w dziedzinie kultury słowa”. Czy znajdziemy obecnie na scenie artystycznej postacie, które są w stanie kontynuować ich dzieło? Sam Młynarski wypowiadał się mało pochlebnie o współczesnej scenie kabaretowej. W wywiadzie udzielonym w 2005 roku powiedział: „Gombrowicz, który jest dla mnie ideałem ostrego pisania, twierdził w «Dziennikach»”, że literatura jest damą surowych obyczajów i nie lubi, jak jej się zagląda pod spódnicę. Pisarz powinien być dotkliwy. Stąd moja krytyczna ocena tego, co się dziś nazywa satyrą. To nie jest satyra robiona z przesłaniem, żeby coś zmienić, tylko po to, żeby dostać brawa i zainkasować pieniądze”. Zgadzam się, że współczesnej polskiej scenie kabaretowej daleko do kunsztu Młynarskiego, który był nie tylko satyrykiem, ale również literatem i etykiem. Jednak na szczęście w innych dziedzinach życia kulturalnego, takich jak teatr, film i literatura, polscy twórcy wciąż utrzymują wysoki poziom. A jeśli komuś brakuje mądrej satyry? Żaden problem, wystarczy posłuchać piosenek Młynarskiego – gwarantuję, że są ponadczasowe. życie z piosenką na ustach


19 Logo: http://tedxwarsaw.org/; fot.: https://www.facebook.com/tedxwarsaw/photos/a470306913868.250935.102807858 868/10154652465678869/?type=3&theater

miasto moje a w nim

E ryk S krętowski

Znany na całym świecie projekt TED jest marką organizującą spotkania naukowe. Działalność prowadzą od 1984 roku. Ich celem jest propagowanie interesujących odkryć, prowadzenie wykładów i edukacja w wielu dziedzinach nauki. W duchu tej idei stworzono program o nazwie Tedx. TEDx to lokalne przedsięwzięcia, organizowane niezależnie od głównego TEDa. Tworzony przez warszawiaków dla warszawiaków.

Czy gdzie indziej w Polsce działa TED, albo, czy jest taki pomysł?

Praktycznie w każdym większym mieście Polski są TEDxy. W samej Warszawie jest kilka, chociaż to my jesteśmy najwięksi. Swoją drogą, z tego co mi wiadomo, mamy 3. miejsce w Europie, zaraz po Paryżu i Atenach. Uważam, że to świadczy o tym, że udało Na potrzeby gazetki przeprowadziłem wywiad ze współ- nam się wypracować markę, która przyciąga ludzi. twórcą TEDxWarsaw; człowiekiem, który mimo pra- Za każdym razem tworzymy niepowtarzalną cy jako finansista robiący rachunki przed Excelem, po atmosferę. siedemnastej zmienia się w działacza społecznego Pod jakim kątem dobieracie speakerów? Kierujecie się sytuwspomagającego rozwój wspólnot i społeczności loacją ogólną na świecie, czy dotykacie spraw bardziej kalnych – rozmawiałem z Konradem Wąsikiewiczem. bieżących? Skąd pomysł na TEDa w Warszawie? To wygląda bardzo różnie. Osobiście nie należę do Dlaczego TEDx? – nie chcę odpowiadać za Ralpha zespołu, który bezpośrednio pracuje ze speakerami, (to on jest szefem zespołu i posiadaczem licencji na ale wiem, że to zawsze jest mieszanka kilku rzeczy. organizację TEDxa) ale myślę, że nam wszystkim Team speakerów zbiera się, robi burzę mózgów na przyświeca podobna idea – chęć tworzenia społecz- temat tego, co może być interesujące dla naszej winości ludzi kreatywnych, odważnych, przedsiębior- downi. Wspólnie wybierają obszary, które wydają się czych. Takich, którzy chcą zmieniać zastaną rzeczy- interesujące - zarówno te dotyczące szerszych, dłużwistość, ale jednocześnie takich, którzy doceniają szych trendów (np. technologicznych) jak i tych rzewartość dzielenia się pomysłami, a w drugim człowie- czy, którymi na bieżąco żyje nasze społeczeństwo. ku widzą bardziej szansę niż zagrożenie. W trakcie Potem każdy z członków zespołu wybiera obszar, pracy nad konferencją spotkałem ich całą masę. Tak- zajmując się jego researchem. Typujemy kilku poże w samym teamie organizatorów. Mam nadzieję, tencjalnych mówców, potem oferujemy mu możliże wychodząc z naszej konferencji ludzie czują się wość wystąpienia u nas na scenie. Następnie przez zachęceni do działania, widzą, że nie powinno się kilka miesięcy pracujemy nad wystąpieniem, przyzamykać w utartym schemacie łóżko-praca-dom, bo gotowujemy takiego człowieka do występu przed wtedy życie ucieka nam przez palce. szerszą publicznością. tedex warsaw


miasto moje a w nim Fot. za: https://www.facebook.com/tedxwarsaw/photos/a.10153647986118869.1073741840. 102807858868/10153647992343869/?type=3&theater

20

Kim jest Wasza widownia? Kto najczęściej przychodzi na TEDxa? Nasi goście to temat rzeka, ale jeżeli miałbym wskazać jedną wspólną cechę to powiedziałbym, że to ludzie niestandardowi. Niestandardowi, niekoniecznie w takim sensie, że mieszkający w szałasie czy robiący rakiety kosmiczne. Sam według takiej definicji nie jestem szczególnie niestandardowy – na co dzień pracuje w korpo przed arkuszem Excela. W TEDzie chodzi nam o podejście do życia – hobby, zainteresowania, chęć do poznawania nowych rzeczy i dzielenia się nimi z innymi. Umiesz robić zupę z wody po ogórkach? Świetnie! Opowiedz nam tę historię. Może uczysz się suahili a po pracy pomagasz bezdomnym? Jesteś meganieszablonowy, chcemy wiedzieć więcej! Czyli ludzie potrafiący zrobić „zupę z wody po ogórkach” mogą być speakerami TEDxa? To musiałaby być naprawdę kosmiczna zupa…, ale jeżeli stoi za nią inspirująca historia lub sprawa wyznacza nowe trendy, zmienia podejście ludzi do pewnych rzeczy to „Why not?”. Czy jest jakieś ograniczenie wiekowe dotyczące występu na TEDxie? Widziałem TEDtalki dwunastoletnich dzieci, słyszałem o mowie wygłoszonej przez dziesięciolatkę. Wiek sam w sobie nie jest przeszkodą, chociaż oczywiście trudno o kilkunastoletnich trendsetterów. Chociażby ze względu na pewien bagaż doświadczeń, który z reguły taki speaker przedstawia. Jakie cechy powinien mieć speaker na TEDX? Jak wyżej – powinien przedstawić historię, która skłania do refleksji nad dotychczasowym sposobem podejścia do pewnych spraw. Otwiera oczy, inspi-

ruje. Na świeżo zakończonym TEDxWarsaw mieliśmy np. GROM-owca który opowiadał nam o swojej służbie i zwracał uwagę na to, że jego umiejętności po przejściu na emeryturę w wieku czterdziestu-kilku lat nie są już zagospodarowywane co stanowi dla państwa wielką stratę. Z drugiej strony przypominam sobie kobietę, która mówiła na jakimś TEDzie o tym, w jaki sposób wykorzystała analizę danych do znalezienia idealnego kandydata na męża. Spektrum możliwości jest bardzo szerokie. Teraz trochę o organizacji. Czy ciężko jest zorganizować „otwartą imprezę” dla całego miasta? Ona jest otwarta wyłącznie w tym sensie, ze każdy może tam się dostać po złożeniu aplikacji. Wielu z nich jest odrzucanych z różnych powodów. Jako człowiek odpowiedzialny za rekrutację mogę z czystym sumieniem stwierdzić że wcale nie jest tak łatwo dostać się na event. Ale o tym, czego szukamy w uczestnikach już mówiłem. Jeżeli chodzi o prace nad organizacją – zaczynają się mniej więcej w okolicach września. Kompletujemy team, zastanawiamy się nad tematami wystąpień, wybieramy miejsce konferencji, negocjujemy z pierwszymi partnerami. Praca oczywiście nabiera tempa wraz ze zbliżającą się konferencją. W ostatnim tygodniu przed nią nie miałem ani chwili wolnego. Nawet teraz, kiedy kurz już opadł praca się nie skończyła – zbieramy feedback od ludzi, zastanawiamy się co zmienić w następnym roku. Czy dużo wolontariuszy chce pomagać? W tym roku było ich 41. Drugie tyle – samego core-teamu. Czy trzeba spełnić jakieś wymogi, by być w wolontariacie? Idealny wolontariusz to osoba operatywna, odpowiedzialna, zmotywowana do pracy i przekonana tedex warsaw


21

miasto moje a w nim K amil K ozak

Klanowe Historie

Szkocja – obecnie mój drugi dom. Kraj ten odwiedzałem wielokrotnie i wciąż nie mam dość. Przemierzałem rozległe krainy Highlands, poszukiwałem Nessie w odmętach jeziora Loch Ness, nasycałem zmysły edynburskim jarmarkiem oraz dobrałem własny kilt, dopisując się tym samym do klanu Wallace’ów… Moje miejsce w Szkocji to Glasgow – miasto autentyczne, otwarte, wielokulturowe. Cały kraj jest jednak niesamowity. Jeśli także jesteście ciekawi, tajemniczych, pokrytych wieczną mgłą i smaganych deszczami lądów, z mrocznymi zamkami i wiktoriańskimi gmachami, a jednocześnie pięknymi zielonymi parkami, kolorowymi tartanami i wspaniałą tradycją, zapraszam do wspólnej podróży.

Czy macie jakieś plany na przyszłość? Niedługo znowu zasiadamy do jednego stołu i zastanowimy się, w którym kierunku powinna iść przyszłoS tocznie nad C ly de roczna edycja. Teraz wszystko pewnie straci dynamikę na kilka miesięcy, ale mniej więcej od połowy roku hi- Zapada zmrok. Charakterystyczne dla XIX wieku storia zatoczy koło i wszystko zacznie nabierać gazowe latarnie, niczym jasne punkciki, przebijają się niewyraźnie przez mgłę i przemysłowy smog, kształtów. odbijając swe światło w kałużach zasilanych nieCzy dało by radę w mojej szkole też urządzić np. zamkniętą se- ustannie siąpiącym deszczem. Pan Campbell po całym dniu pracy, zadowolony po zliczeniu utargu, sję TEDX? Nie słyszałem o takich przypadkach w szkołach, nato- zamyka swój sklep i kieruje się do mieszkania w wikmiast na uniwersytetach już tak. Wiem, że niedawno toriańskiej kamienicy. Podążając ulicą Argyle, mija udało się to zrobić na SGH. TED ma bardzo surowe eleganckich dżentelmenów w cylindrach oraz damy wymagania formalne, dba o utrzymanie konkretnego w szerokich sukniach i przystrojonych kapeluszach wizerunku konferencji. Szczerze mówiąc nie wiem na chroniących swoje kreacje pod baldachimami rozile ten pomysł jest realny, ale być może jest do zrobie- łożystych parasoli, wpadając co jakiś czas na umonia. Polecam pochylić się nad tematem. Jeżeli okazało- rusanych robotników stoczniowych. Podobnie czyby się że można to przeprowadzić, byłoby to pionierskie ni pan MacDonald, opuszczając zaciemniony już wydarzenie. Dożywotni szacunek i splendor gwaran- zakład fryzjerski. Niespiesznie, zupełnie ignorując obfite opady, przygląda się podświetlonym witrynom towane. sklepowym Buchanan Street, które prezentują najCo wy na to Poniatowszczaki? Zdobycie takiego osią- nowsze modele nakryć głowy oraz ekskluzywne tognięcia brzmi świetnie. Czemu by nie spróbować zor- wary kolonialne. Klasyczny obraz wiktoriańskiego, ganizować podobną konferencję u nas, tym bardziej, brytyjskiego miasta, rodem z Sherlocka Holmesa. Nad ranem ulice są najbardziej zatłoczone – kupże mamy już doświadczenie w organizowaniu festiwali takich jak DUCH i może obecne roczniki znalazłyby cy, wypiwszy filiżankę herbaty i przejrzawszy popomoc u naszych „starszych” kolegów w przeprowa- bieżnie poranną prasę, szybkim krokiem zmierzają do swoich interesów. Dookoła gwar, tętent setek dzeniu wydarzenia na podobną skalę. klanowe historie

kozackie podróże

do idei TEDa. Taka, która potrafi radzić sobie z bieżącymi problemami zamiast latać z każdą drobnostką do teamu nadzorującego. To jest o tyle ważne, że w trakcie wydarzenia obsługujemy około 1000 osób w bardzo krótkim czasie. Jeżeli wszystkie problematyczne kwestie kierowane są do góry, zaczynają tworzyć się kolejki. Czyli wolontariusze nie są po to, by zrobić „brudną robotę”, tylko mogą aktywnie współtworzyć TEDx? W trakcie wydarzenia wszyscy robią rzeczy, które w danym momencie są istotne. Nie funkcjonuje podział na szlachtę z teamu i tragarzy-wolontariuszy. Sam wydawałem plakietki, nosiłem pufy, pomagałem naszym słuchaczom. To, że rekrutujemy ich długo przed samym wydarzeniem wynika z tego, że popyt na dodatkową pracę rośnie wykładniczo. Wcześniejsze obowiązki koncentrują się w obszarach które pozwalają na ich rozłożenie w czasie – prace koncepcyjne, zgody, negocjacje. Do tego najzwyczajniej potrzeba mniej ludzi. Tak więc wolontariusze traktowani są w dniu wydarzenia jako normalni członkowie zespołu. Na ostatnim evencie wszyscy jednocześnie wyszliśmy na scenę i dostaliśmy jednakowe brawa. Swoją drogą, piękne uczucie.


kozackie podróże

22

pasja jest dla ludzi wielkich par końskich kopyt i stukot kół powozów roznoszą się po nierównym bruku. Wraz z bogatym mieszczaństwem, które nie musi zastanawiać się każdego dnia nad swoim dalszym losem, podążają również setki tysięcy przedstawicieli lokalnego proletariatu, stanowiącego prawdziwą siłę miasta. Zmierzają na codzienną harówkę do stoczni położnych nad brzegiem Clyde. Już godzinę później niebo pokrywa się łuną dymu uchodzącego z dziesiątek fabrycznych kominów. W ruch poszły portowe dźwigi, widok przypomina sytuacje przedstawione na XIX-wiecznych obrazach prezentujących rewolucję przemysłową – usmoleni robotnicy, pośród ognia, zębatych kół i buchającej pary… Był to okres największej potęgi Glasgow. Wcześniej nic nieznacząca osada założona według tradycji przez św. Munga (obecnie patrona miasta) awansowała do rangi drugiego najważniejszego miasta Imperium Brytyjskiego. W XIX wieku – epoce wiktoriańskiego kolonializmu – co drugi statek pływający po oceanach pochodził ze stoczni nad rzeką Clyde uchodzącej nieopodal Glasgow do Atlantyku. Miasto pełniło wówczas obok funkcji przemysłowej, rolę brytyjskiej stolicy handlu dalekomorskiego. Wzbogaceni znacznymi dochodami właściciele fabryk, kupcy i armatorzy zaczęli wznosić okazałe kamienice w stylu georgiańskim i wiktoriańskim kontrastujące z ubogą zabudową przedmieść, w której gnieździła się klasa robotnicza. Dzięki temu centrum miasta nabrało iście brytyjskiego charakteru. Wszystkie te zapoczątkowane rewolucją przemysłową fakty doprowadziły do eksplozji demograficznej, dzięki której Glasgow stało się największym i najważniejszym miastem Szkocji, wyprzedzając stołeczny Edynburg. Gwałtowny wzrost liczby ludności i rozrost przestrzenny miasta doprowadziły w 1896 roku do budowy trzeciej po Londynie i Budapeszcie najstarszej linii metra na świecie. Liczy 10,5 km długości i zbudowana jest na planie okręgu, okalając miasto niczym pierścień. Jeśli więc odwiedzicie to miasto skorzystajcie z okazji, by odbyć przejażdżkę jednym z najstarszych na świecie systemów transportu podziemnego. Nawet jeśli zapomnimy opuścić pociąg na odpowiedniej stacji i tak ostatecznie trafimy w to samo miejsce… Potęga miasta zaczęła topnieć w latach 30. XX wieku w czasie globalnego kryzysu. Negatywny wpływ miał również wzrost konkurencji po zakończeniu II wojny światowej. Ostatnim sukcesem miejscowej stoczni było zwodowanie statku Queen Elizabeth 2 w 1967 roku. Potem było już tylko gorzej… Nad miastem zawisły czarne chmury postindustrialnego kryzysu. Fabryki i stocznie zaczęły bankrutować, mieszkańcy, zwłaszcza robotnicy, masowo tracili pracę.

Centrum podupadło, na przedmieściach powstały rozległe, przygniatające obrazem biedy slumsy. Ulice zapełniły się bezdomnymi, żebrzącymi, alkoholikami i narkomanami. Glasgow zaczęło być uznawane za najbardziej niebezpieczne miasto w całej Wielkiej Brytanii. Taki właśnie obraz – wyniszczonego miasta – pozostał w świadomości Brytyjczyków do dziś… Zupełnie niesłusznie. W latach 90. XX wieku miasto doświadczyło niewyobrażalnej wręcz – w obliczu panującego kryzysu – transformacji. Podjęto się likwidacji dzielnic nędzy, jakże modnego dzisiaj przekształcania dawnych budynków przemysłowych w obiekty użyteczności publicznej oraz przywrócenia do łask zapuszczonych ulic śródmieścia. Działania te zakończyły się ogromnym sukcesem. Straszące jeszcze niedawno Buchanan i Sauchiehall Street pełnią dziś rolę reprezentacyjnych arterii miasta, kusząc przechodniów witrynami sklepów znanych sieciówek i ekskluzywnych marek – Glasgow jest według rankingów drugim najlepszym na zakupy miastem w całej Wielkiej Brytanii. Nad rzeką powstała piękna, ciągnąca się przez kilka kilometrów promenada. Jak grzyby po deszczu (a go tu nie brakuje…) wyrosły nowoczesne budynki biurowe oraz hotele międzynarodowych sieci. Glasgow jest z pewnością miastem prawdziwie szkockim, choć w inny sposób niż na przykład Edynburg. W przeciwieństwie do stolicy, próżno szukać tu „dudziarzy” w kiltach przemierzających ulice miasta. Wśród wielokulturowego, nowoczesnego społeczeństwa wciąż spotkamy jednak klasycznego, stereotypowego potężnego Szkota z rudą brodą, na miejskim trybie stand-by, lecz w każdej chwili gotowego do rzucenia głazem czy nieociosaną kłodą… Widać i słychać ich w szczególności w piątkowe wieczory, gdy w stanie zachwianej równowagi opuszczają puby, po popiciu whisky kuflem łagodnego dziesięcioprocentowego piwa… Wyśpiewują na całe gardło, ujawniając prawdziwą szkocką, barbarzyńską duszę.

klanowe historie


pasja jest dla ludzi wielkich

klanowe historie

ze znajomymi. Albo po prostu delektując się każdym promieniem słońca prześwitującym przez deszczową chmurę, na soczyście zielonym trawniku. Glasgow jest miastem dumnym. Miastem, pełnym kontrastów, w którym nikt nie stara się „przypudrować” tych ciemniejszych stron. Miastem, które nie ukrywa swojej przemysłowej przeszłości, nosząc ślady zarówno po pracującym w stoczniach proletariacie, jak i bogatych kupcach zamieszkujących monumentalne georgiańskie i wiktoriańskie kamienice. Glasgow było i jest miastem prawdziwym. Prawdziwym, autentycznym i żyjącym własnym niezależnym życiem. Miastem zupełnie nieaspirującym do bycia turystyczną atrakcją, lecz gościnnie i spontanicznie witającym przybyszów ze wszystkich stron świata. O d zamku do zamku

Wiatr zdmuchuje mi kaptur z głowy. Momentami trudno utrzymać się na nogach. Ale nie pada! – zatem nie ma co narzekać na pogodę. Stoję na wzgórzu Calton, najlepszym punkcie obserwacyjnym na Edynburg. Z jednej strony rozpościerają się stare i nowe miasto, ograniczone wznoszącymi się nieopodal zielonymi pagórkami. Naprzeciwko portowe zabudowania Leith przechodzące już tylko w rozciągający się po hor y z ont b łę k it Mor z a Północnego. Pełniący stołeczną funkcję Edynburg nie jest dużym miastem – mieszka w nim około 500 tys. mieszkańców (dla porównania w Glasgow – ponad 600 tys.). Próżno szukać tu wysokich biurowców czy wielkich osiedli mieszkaniowych w postaci wielopiętrowych bloków. Całe miasto zapełniają jednakowe, piaskowe kamienice, dzięki czemu układ urbanistyczny wydaje się niezwykle harmonijny. W dużym uogólnieniu Edynburg podzielić można na trzy części. Pierwsza z nich to starówka, czyli fragment miasta najbardziej oblegany przez turystów. Jego reprezentacyjną ulicą jest słynna Królewska Mila (Royal Mile), ciągnąca się od pałacu Holyrood House aż do Zamku Edynburskiego. Pierwszy z nich jest oficjalną rezydencją brytyjskiej rodzi-

kozackie podróże

Czy w Glasgow jest w ogóle coś ciekawego do zobaczenia? Otóż tak. Chcąc jednak wymienić i scharakteryzować poszczególne obiekty, musiałbym swoim artykułem zająć całe wydanie „Brudnopisu”… Zatem w skrócie… Miłośników historii zaciekawi z pewnością gotycka katedra świętego Munga wraz ze znajdującymi się w pobliżu muzeum religii, najstarszym domem w mieście (Provand’s Lordship) oraz pięknie usytuowaną na wzgórzu nekropolią. Absolutnym must see jest też z pewnością główny plac miasta – George Square, przy którym wznosi się monumentalny gmach Rady Miejskiej (City Chambers). Ogromne wrażenie robi wznoszący się nad miastem, do złudzenia przypominający Hogwart, Uniwersytet (Glasgow University) – jedna z najstarszych uczelni w Wielkiej Brytanii. Glasgow jest w ogóle miastem bardzo przyjaznym studentom – mieści się tu kilka uczelni oraz wiele akademików, bibliotek oraz klubów studenckich. Warte odwiedzenia są niewątpliwie muzea, jak np. Kelvingrove Gallery (najczęściej odwiedzane muzeum poza Londynem w Wielkiej Brytanii). Niezwykle interesujące jest również położone nad rzeką Muzeum Transportu (Riverside Muzeum). Wieczorami warto pospacerować wzdłuż Clyde i podziwiać pięknie podświetlone budynki futurystycznego kompleksu SECC (Scottish Exhibition and Science Centre), mijając pamiątkę industrialnego rozkwitu miasta – wielki portowy dźwig. Miłośnicy sztuki wybiorą na pewno zwiedzanie miasta śladami Charles’a Rennie’go Mackintosh’a – słynnego lokalnego architekta, projektanta, malarza i rzeźbiarza (dwoma słowami – człowieka renesansu tworzącego na przełomie XIX i XX wieku), według którego projektów wzniesiono wiele miejskich budynków. Wykreował on charakterystyczny dla Glasgow design obecny w niemal wszystkich dziedzinach sztuki użytkowej. Mackintosh uznawany jest również za jednego z czołowych przedstawicieli powstałego w 1888 roku ruchu artystycznego Arts and Crafts. Miasto jest pełne parków – jest ich tu niezliczona liczba, z Pollok Country Park (największym parkiem na świecie) na czele. Glaswegians uwielbiają spędzać w nich wolny czas, bawiąc się ze swoimi zwierzętami czy gawędząc

23


kozackie podróże

24

pasja jest dla ludzi wielkich

ny królewskiej, w której królowa spędza każdego roku minimum dwa tygodnie (ma taki obowiązek jako monarchini wszystkich krajów Zjednoczonego Królestwa). Drugi natomiast to najbardziej rozpoznawalny obiekt miasta. Położona na wzgórzu (wygasły wulkan), wydrążona częściowo w skale, monumentalna budowla, pełniła przez lata (aż do momentu Unii Szkocji z Anglią w 1707 roku) funkcję siedziby monarchy Szkocji. Obecnie u jej wrót, odbywają się co roku parady orkiestr wojskowych przywdzianych w tradycyjne szkockie stroje. U podnóża zamku rozpościera się natomiast rozległy park – bardzo popularne miejsce odpoczynku mieszkańców Edynburga. Oczy Polaków przykuwa zawsze mieszczący się tam pomnik słynnego niedźwiedzia Wojtka – późniejszego mieszkańca edynburskiego zoo. Wzdłuż Królewskiej Mili wznoszą się stare kamienice, kościoły oraz budynki rządowe. Jest to „klasycznie szkocka” ulica – miejsce najchętniej fotografowane. Pełno tu przywdzianych w kilty „turystycznych Szkotów”, wygrywających na dudach piskliwe melodie. Nie brakuje także sklepów z pamiątkami – obowiązkowo z motywem tartanu (szkockiej kraty). Nieopodal zamku znajduje się również muzeum whisky, gdzie można w teorii (i w praktyce) zrozumieć wyjątkowość narodowego trunku Szkocji. Budowlą budzącą wiele kontrowersji ze względu na odbiegającą od otoczenia nowoczesną formę jest gmach szkockiego parlamentu wzniesiony w 1999 roku. Mimo dyskusyjnej formy jest to miejsce o bardzo ważnym dla Szkotów znaczeniu bowiem wiąże się z przydzieleniem Edynburgowi dodatkowych uprawnień, niezależnych od zdania Londynu. Każdy Szkot marzy choć trochę o większej niezależności, a w konsekwencji – niepodległości. Mimo, że ostatnie referendum zadecydowało o pozostaniu w Zjednoczonym Królestwie, to niedawne wydarzenia z Brexitem na czele zmieniły nastroje społeczne wśród Szkotów – ludzi prounijnych i bardzo otwartych na imigrantów. Planowany jest już kolejny plebiscyt. Jaki przyniesie efekt? Czas pokaże… Kolejną część Edynburga stanowi Nowe Miasto. Jest to elegancka część miasta, na którą składają się niemal identyczne kamienice. W centrum, wzdłuż głównej ulicy – Princess Street – znajduje się kilka monumentalnych budowli jak hotel Balmoral czy spiczasty pomnik Waltera Scotta – szkockiego wieszcza narodowego. Są tu także liczne sklepy i centra handlowe. Ostatnią z wymienionych przeze mnie części miasta jest Leith, dawniej odrębna, nieciesząca się reputacją miejscowość, dziś całkiem za-

dbana dzielnica stolicy. Bywa nazwana „Małą Polską”, a to w związku z dużą liczbą naszych rodaków zamieszkujących lokalne kamienice. Leith ciągnie się aż do morza, gdzie zacumowany – już na stałe – stoi jacht królowej Elżbiety z bogato wyposażonymi wnętrzami. Biorę głębszy oddech. Moje nozdrza wypełnia zapach pomarańczy, goździków i cynamonu. Jest grudniowy wieczór. Dookoła bajkowe budki, rozświetlone tysiącami lampek i wypełnione po brzegi słodyczami, świątecznymi specjałami oraz ręcznie wykonanymi ozdobami choinkowymi. Tuż obok kręci się klasyczna karuzela, na której dzieci dosiadają malowanych koników, kawałek dalej obraca się wielki diabelski młyn. Jestem na świątecznym jarmarku. Zastanawiało mnie zawsze, dlaczego tradycja ta cieszy się taką popularnością wśród krajów anglosaskich. Teraz nie mam już wątpliwości. H i L ands !

Spotkałem się ostatnio z ciekawym rankingiem. Prezentował on kraje o najpiękniejszych na świecie pejzażach. Który wygrał? No właśnie! Może nie wszyscy się z tym zgodzą. Piękno Szkocji nie jest oczywiste. Surowy, nieprzyjazny krajobraz bezkresnego interioru jednych urzeka, drugich odrzuca. Mnie zdecydowanie urzekł – do tego stopnia, że cały czas chcę tam wracać! Płynę niewielkim statkiem po spokojnej tafli Jeziora Loch Ness. Miejsce piękne, zupełnie niepozorne. Dookoła wysokie góry, u brzegu ruiny zamku Urquhart. Jednak nie dajmy się zwieść pozorom. ON gdzieś tu jest! Może tuż pod naszym statkiem, a może setki metrów poniżej (jezioro ma aż 226 metrów głębokości!) Zerkam co jakiś czas na radar podłączony do dużego ekranu oblegany ze wszystkich stron. Każdy plusk, ruch wody wzbudza powszechne podniecenie. Niestety, to wciąż nie ON. Where is Nessie? klanowe historie


pasja jest dla ludzi wielkich Początkowo trasa wiodła przez porośnięte ogromnymi rododendronami lasy, by następnie odsłonić bezkresne, pokryte jedynie zieloną trawą i porozrzucanymi skałami przestrzenie. Hamuję gwałtownie. Przed koła roweru wybiega mi stado owiec. To na wyspie Arran standard. Owce są po prostu wszędzie. Od tak zwanego „procesu grodzenia” w XVI wieku, ich hodowla jest najpopularniejszym zajęciem rolników w Wielkiej Brytanii, a szczególnie w Szkocji, gdzie górzyste ukształtowanie powierzchni i surowy klimat nie pozwalają na uprawę roli. Na Arranie słychać jedno wielkie beczenie przy akompaniamencie szumu morza i rozbijających się o wybrzeże od czasu do czasu fal. Arran (jedną z setek szkockich wysp) przejechałem rowerem. Całą, dookoła, wzdłuż jedynej na wyspie drogi, wijącej się nad samym brzegiem morza. Mijałem charakterystyczne bielone domki, rybackie wioski, opuszczone zamki, pastwiska pełne wspomnianego już beczącego towarzystwa, a nawet destylarnie lokalnej whisky – wszystko, co szkockie w pigułce. Najbardziej męczącym fragmentem było przebycie drogi, przecinającej w poprzek górskie szczyty. It’s a sair fecht! Udało się jednak i po bardzo aktywnym dniu dotarłem ponownie do „stołecznego” Brodick. Patrzę na licznik – 90 kilometrów. Teraz odpocznę – czeka mnie godzinny rejs promem. Rejs do… cywilizacji. Czy chciałbym objechać rowerem kolejną w yspę? Teraz jestem zmęczony, na nic nie mam ochoty, więc nie odpowiem szczerze. Lecz gdy ktoś zapyta mnie nazajutrz? Aye, nae borra.

kozackie podróże

Highlands to rozległa kraina na północy Szkocji – miejsce szczególnie popularne wśród backpackerów, wspinaczy i miłośników sportów ekstremalnych. Co jakiś czas można natknąć się tu na małą bieloną chatkę otoczoną stadkiem owiec, gdzie gospodarz – rodowity szkocki góral – zagania trzodę do zagrody okrzykami z charakterystycznym lokalnym akcentem, bogato „naszpikowanym” językiem gaelickim. Są jednak i takie obszary, gdzie przez dziesiątki kilometrów nie ma dosłownie nic. Istna pustynia, poprzecinana górami i porośnięta jedynie rozwiewanymi przez wiatr i smaganymi deszczami kępkami traw. Spoglądam na spowitą mgłą dolinę Glencoe. Miejsce zarazem piękne, jak i naznaczone okrutną historią – słynnymi wysiedleniami górali z Highlands, które doprowadziły do upadku szkockiego systemu klanowego i bezlitosnym wymordowaniem rodu MacDonaldów. Klany były niegdyś głównym systemem organizacyjnym szkockiej ludności. Każdy posiadał własne terytorium, herb oraz tartan – właśnie stąd wynika mnogość wzorów szkockiej kraty. Jeden rzut oka na kilt miał określać tożsamość jego właściciela. Teraz jedynie opuszczone zamki pamiętają prawdziwe dzieje prześladowanych mieszkańców. Wspaniałym miejscem na kontakt z naturą jest Park Narodowy Loch Lomond and Trossachs, obejmujący największe jezioro Wielkiej Brytanii – Loch Lomond. Oddalone jest ono zaledwie godzinę jazdy pociągiem z Glasgow, zachęca więc do weekendowych wypadów. Odbyłem dwa lata temu bardzo przyjemną wyprawę na Cobbler – szczyt wznoszący się między jeziorami Loch Lomond i Loch Long.

25

klanowe historie


26

pasja jest dla ludzi wielkich K rz y sztof W łodarkiewicz

Zagubione miasto

Kiedy myślimy o Hiszpanii, przychodzą nam do głowy ogrom- nych pagórków, otoczona XII-wiecznym murem Ávila ne, jasne plaże i lazur morza, parki wodne, arabskie pałace, dumnie reprezentuje swoje przydomki: del Rey (krórzymskie ruiny oraz kluby piłkarskie. Jednak mało kto wie, lewska), oraz de los caballeros (rycerska). że prawdziwe serce Hiszpanii nie znajduje się na wybrzeżu, H istoria i zab y tki ani w Madrycie, tylko w samym środku kraju… Historia miasta sięga bardzo głęboko w przeszłość, Castilla y Leon – jedna ze wspólnot autonomicznych aż do czasów rzymskich. Szacuje się, że Ávila została kryje w sobie przepiękne, ale mało popularne atrakcje. założona w I w. n.e. przez Rzymian. Świadczyć o tym Romańskie kościoły i zamki, gotyckie katedry, rzym- mają archeologiczne resztki rzymskiego cmentarza skie akwedukty. Wszystko to porozrzucane przez wiatr oraz zachowany w praktycznie nienaruszonym stahistorii po wyżynno-górskiej Kastylii. Sama nazwa nie most przerzucony przez rzekę Adaja, wyznaczaregionu mówi za siebie. Castillo (czyt. Kastillo) znaczy jącą zachodnią granicę miasta. Jednak to nie rzympo hiszpańsku zamek. Jednym z miast prowincjonal- skie pozostałości stanowią o wyjątkowości i wartości nych tego regionu jest Ávila. Położona u stóp malow- historycznej miasta. Swój prawdziwy początek, a konkretnie restaurację niczej i charakterystycznej Sierra de Ávila (część Sierra de Gredos) na wysokości 1132 m n.p.m. jest najwyżej i ponowne zasiedlenie po burzliwym okresie dominapołożonym miastem w Hiszpanii. Miastem mało zna- cji arabskiej oraz rekonkwisty pod koniec XI w., Ávila nym, ale pejzażowym, bogatym w zabytki kultury. zawdzięcza szlachcicowi, Rajmudowi de Borgoña. Niedługo potem z rozkazu króla Alfonsa VII rusza buÁvila dowa murów miejskich, które zachowały się do dziś, Ávila do samego końca pozostaje niewidoczna. Podró- pozostając najstarszymi w całości zachowanymi śreżując ku niej przez pofałdowane tereny Kastylii ma dniowiecznymi murami na świecie. Mające około się wrażenie, że lada chwila ukaże się naszym oczom. 2,5 km fortyfikacje mogą się poszczycić 87 basztami Jednak nic takiego nie następuje. Każde wzniesienie, oraz 9 bramami. Dzisiaj do zwiedzania jest udostępkażdy zakręt niesie nadzieję na spełnienie przepo- niony odcinek liczący 1700 m, obejmujący przede wiedni zawartych w kolejnych znakach drogowych. wszystkim wschodnią, zachodnią, oraz południową Jeszcze 5 km, 2 km. Kiedy już miasto ukazuje się na- część murów. Jak większości zabytków, również aviszym oczom, dzieje się to w sposób spektakularny. Gdy lijskim murom towarzyszy legenda. Oto jedna z nich. Pewnego dnia wszyscy rycerze z miasta ruszyli na jedziemy pociągiem lub samochodem z Salamanki, Madrytu oraz gór Gredos, Ávila wyłania się nagle, wojnę z Maurami (Arabami, którzy przez Hiszpanów to zza góry, to zza zakrętu, to znowu w dole, co robi bywają również nazywani moros), ale zanim opuścili mupiorunujące wrażenie. Położona na jednym z wyżyn- ry, przekazali władzę w mieście żonie burmistrza, która zagubione miasto


pasja jest dla ludzi wielkich miała na imię Ximena, a była to kobieta mądra i odważna. Arabowie przewidzieli jednak ruchy wojsk chrześcijańskich i wyprowadziwszy je w pole ruszyli na bezbronne miasto z innej strony. Ximena, widząc nadcią0gające wojska niewiernych, zebrała wszystkie kobiety, ubrała w mundury i posłała na mury. Mężne kobiety rozpaliły pochodnie i rozstawiwszy się w najbardziej widocznych miejscach, jęły krzyczeć oraz grać na trąbkach wojennych. Jednym słowem: wydając bitewne okrzyki. Warto w tym miejscu napomnieć, że mury Ávili były na tyle potężne, że wymagały do obrony bardzo dużej ilości rycerzy, a ze strony atakujących bardzo długiego oblężenia. W końcu Arabowie, sądząc, że miasto jest bardzo dobrze bronione odstąpili od oblężenia. Od tamtego dnia kobiety mają prawo głosu w radzie miasta, w akcie podziękowania za ocalenie fortecy przed Maurami. Razem z murami w drugiej połowie XII w. ruszyła budowa katedry i sieci kościołów romańskich; w tym uważanej za najstarszą wybudowaną świątynię w stylu gotyckim w Hiszpanii – katedry Św. Zbawiciela (San Salvador). Jej budowa rozciągnęła się na przestrzeni trzech wieków, aby osiągnąć kształt znany nam dzisiaj i stać się wizytówką miasta. Jej wyjątkowość polega jednak na czymś zupełnie innym. Otóż avilijska katedra jest jedną z niewielu, jeżeli nie jedyną katedrą pełniącą funkcje obronne. Mury Avili są fenomenem również dlatego, że wbudowano w nie budynki cywilne i sakralne (np. Pałac Episkopatu). Ś wi ę ta T eresa i fiest y

Jeżeli mówimy o Ávili nie wolno pominąć św. Teresy, założycielki zakonu Karmelitów Bosych, teolożki i mistyczki. Święta urodziła się w 1517 roku. Z nią także związana jest jedna z miejskich legend mówiąca o tym, że gdy święta odkrywała nowe tajniki wiary przed Abulenses (tak nazywają siebie mieszkańcy Ávili) została przez nich odrzucona i musiała uciekać z miasta. Kiedy doszła do wzgórza, z którego widać było całe miasto odwróciła się i doświadczyła objawienia. Anioł kazał jej wracać do miasta, co też uczyniła. Na pamiątkę tego wydarzenia na rzeczonym wzgórzu postawiono pomnik zwany dziś Los Cuatro Postes, z którego rozciąga się przepiękny widok na Stare Miasto. Ávila, mimo swojej małej liczebności (liczy sobie ok. 54 000 mieszkańców) i problemów związanych z wciąż malejącą liczbą ludności, jest w stanie zaoferować nam przeróżne formy rozrywki. Od festiwali kulturowych związanych z historią miasta i Hiszpanii oraz wydarzeń sportowych, aż po galerie sztuki. Na początku września, do miasta zjeżdżają się miłośnicy średniowiecza w ramach tzw. Mercado Medieval (Targu Średniowiecznego). Całe miasto zapełzagubione miasto

nia się wówczas ludźmi ubranymi w średniowieczne kostiumy. Przeprowadzane są inscenizacje walk rycerskich, pokazy ogniowe, sceny walk z mitycznymi potworami oraz pokaz sztucznych ogni. Nikt nie dziwi się biegającym po ulicach ludziom, przebranym za błaznów, oferującym przechodniom Św. Teresa z Ávila, ponieżej: Los Cuatro Postes wino z bukłaka, gotu(fot. za Wikipedia) jącym się w ogromnych beczkach ośmiornicom, kolorowym przyprawom na straganach oraz dzieciakom latającym z drewnianymi mieczami i łukami. Nierozłączną częścią festiwalu jest bieg zwany Carrera de las tres culturas (bieg trzech kultur) odbywający się wokół murów miasta i w samym mieście na dystansie trzech kilometrów. Uczestnicy podzieleni są na trzy kategorie związane z kulturami zamieszkującymi Hiszpanię w Średniowieczu: Cristianos (chrześcijanie), Arabes (arabowie) oraz Judios (żydzi). Zasady biegu są proste: za ostatnie miejsce drużyna dostaje najwięcej punktów, za pierwsze najmniej. Zwycięska drużyna otrzymuje upominki. Jeżeli chodzi o święta religijne, które głęboko wierzący Hiszpanie obchodzą bardzo hucznie, przed oczy nasuwa się Semana Santa tj. Wielki Tydzień. Przez miasto od Niedzieli Palmowej przechodzą kolorowe i głośne procesje z kwiatami, figurami Maryi i Jezusa noszonymi przez ulicę. Szczególnie charakterystycznymi dla tego święta są postacie w kapturach zwanych capirote (pokutnik). Przeżycie samo w sobie jest naprawdę niezwykłe. Dla bardziej wymagających koneserów malarstwa, w północnej części miasta, w ostatnich latach powstał nowy budynek zwany Lienzo Norte. Odbywają się w nim różnego rodzaju wystawy malarskie, eskpozycje i pokazy. W lato na trawniku, znajdującym się przed budynkiem można pooglądać ludzi tańczących zumbę. Budynek jest także wyposażony w kino. Niepodważalnym elementem kultury nie tylko w Ávili, ale i w całej Hiszpanii są bary oraz restauracje.

27


pasja jest dla ludzi wielkich

W Hiszpanii prawdziwe życie towarzyskie zaczyna się po zmroku. Ludzie z wielką chęcią wychodzą z domu, aby razem ze znajomymi coś przekąsić lub po prostu się napić, oglądając przy tym mecz w telewizji. Ż ycie miasta

Czas płynie tutaj jakby wolniej. Wychodząc na ulicę, nie sposób dostrzec choćby jednego biegnącego człowieka. Przecież ludzie mający czas nigdy się nie spóźniają. Zajęcia szkolne trwają od 9.00 do 15.00. Praca podobnie. Gdybyśmy chcieli wyjść do sklepu rano tj. koło godz. 10 (bo dla Hiszpana wstawanie o 6.00 rano, zwłaszcza w weekend, jest swego rodzaju barbarzyństwem), to najprawdopodobniej w wielu miejscach, prócz piekarni spotkałby nas gorzki zawód. Jedyne nerwowe emocje, jakie istnieją w tym mieście panują na drogach. Ale nielicznymi stresującymi się, są kierowcy, gdy od czasu do czasu pieszy wejdzie „nieproszony” na ulicę. Każdy przechodzień znajdzie chociaż 5 minut na rozmowę ze znajomym lub sąsiadem. Każdy tu jest na „ty”. W relacjach międzyludzkich panuje dosyć duża swoboda. Uczeń może zwracać się do nauczyciela po imieniu, tak samo, syn do ojca, a córka do matki. Oczywiście zachowuje się przy tym niezbędny szacunek. Niewątpliwie największym problemem miasta w tej chwili jest stopniowe, acz konsekwentne wyludnianie się. Młodzi ludzie kończący szkoły preferują, podobnie jak w Polsce, wyjechać w poszukiwaniu pracy do większych miast. Ávila przeważnie nie jest w stanie

zapewnić im zatrudnienia. Znane są już w Hiszpanii przypadki, gdzie wioski i małe miasta zostały po prostu porzucone przez mieszkańców. Taki los spotkał najrzadziej obecnie zaludniony teren w Europie – okolice Zamory i Guadalajary w północno-wschodniej Hiszpanii. Czas jednak płynie nieubłaganie. To, co wydaje się, powinno trwać wiecznie, trwa tylko chwilę. Ávila – miasto, wydawałoby się utopijne i magiczne ma jednak swoje ograniczenia i problemy. Czyste powietrze, wysokości, pięknie widoki, słońce, a w zimę nawet śnieg. Wszystko to sprawia, że to miasto poi człowieka czymś podobnym do eliksiru miłosnego. Póki co, Ávila znika tak samo jak się pojawiła. Nagle. Nie udaje się jej dostrzec za tylną szybą ani w lusterku. Pozostają wspomnienia nadzieje i sny, że za niedługo znowu będę mógł tam wrócić…

Fot.: Krzysztof Włodarkiewicz

28

zagubione miasto


pasja jest dla ludzi wielkich aleksandra wajs

Urodzeni, by się nie bać kilka słów o Campo Bosco Koniec sierpnia, ciepłe popołudnie. Wolna przestrzeń w pobliżu Kościoła Zwiastowania NMP wypełnia się kolorowymi namiotami, które zgromadziły w niewielkiej miejscowości kilkaset młodych ludzi. To nic innego jak Campo Bosco – trwający kilka dni festiwal dla młodzieży, kiedy to można się wspólnie bawić, rozwijać oraz modlić. Czerwińsk nad Wisłą to, wydawałoby się, najzwyklejsza wieś. Do XVII w. pełnił ważną rolę dla handlarzy oraz biskupów, przez kilka wieków posiadał nawet prawa miejskie. Jednak w następnych stuleciach liczba mieszkańców malała, a miejscowość traciła na znaczeniu. Najważniejszym jej punktem pozostał zespół klasztorny wybudowany w XII w. Obecnie opiekę nad obiektem sprawują księża salezjanie. To z ich inicjatywy już po raz dwudziesty czwarty w Czerwińsku odbył się festiwal znany jako Campo Bosco. Młodzieży jest wiele, w końcu to z myślą o nich zaplanowano wydarzenie. Są ludzie z Kutna, Gdańska, Łodzi, słowem – z najróżniejszych zakątków Polski, gdzie tylko dotarła opowieść o historii św. Jana Bosko. Wkrótce namioty są już rozstawione i pierwsze osoby pojawiają się na kolacji. Choć może „kolacja” to duże słowo, bo każdy przyjechał z własnym jedzeniem, a na gotowe posiłki można będzie liczyć tylko w porze obiadowej. Nie przeszkadza to jednak przybyłym w radosnym gawędzeniu przy stole. Około 19 wszyscy zbierają się pod sceną umieszczoną sprytnie w zagłębieniu terenu. To wokół niej będą się koncentrować warsztaty, spotkania, modlitwa oraz koncerty. Z czego pierwszy już dzisiaj – grupa raperów połączonych zespołem MUODE KOTY. Chłopaki mają w sobie zadziwiająco dużo energii i bez trudu sprawiają, że cały tłum skacze i śpiewa razem z nimi. Po tak pozytywnym przeżyciu pora na chwilę refleksji. Na scenę wkracza Teatr Beznazwy z Zespołu Szkół Salezjańskich w Łodzi. Pięciu chłopaków w formie przedstawienia opowiada historię bohaterów tegorocznego Campo Bosco – Poznańskiej Piątki. Byli oni wychowankami salezjańskiego oratorium w Poznaniu. Oddali życie – jak wielu innych – za ojczyznę w 1942 roku. Jednak ich spokój i pogoda ducha tuż przed śmiercią sprawiły, że zostali zapamiętani nawet przez swoich oprawców. Beatyfikowani w 1999 roku, na Campo byli inspiracją i drogowskazem. urodzeni by się nie bać

Na zakończenie oficjalnej części wyrusza jeszcze procesja z zapalonymi zniczami w intencji rozeznania drogi życia. Po tym młodsi (16–18 lat) uczestnicy festiwalu szykują się do snu, podczas gdy w strefie 18+ odbywa się jeszcze jeden spektakl: „Towarzyszki” w wykonaniu teatru Sirene. Kolejny dzień obfituje w więcej wydarzeń. Oprócz kilku prelekcji o życiu i śmierci, uczestnicy Campo Bosco udają się również na spotkanie z Michałem Koterskim, który zasłynął rolami w takich filmach jak Dzień Świra lub Wszyscy jesteśmy Chrystusami. Właściwie to nikt nie mówi o nim Michał, lecz po prostu Misiek. Aktor w niezwykle zabawny, przeplatany licznymi anegdotami, lecz poruszający sposób opowiada swoją historię: o walce z uzależnieniem od narkotyków, o trudnym dzieciństwie w rozbitej rodzinie oraz o swoim wyjściu na prostą. Jest przy tym tak serdeczny, że niemal wszyscy siedzą zasłuchani z uśmiechami na twarzach. Później przychodzi pora na obiad, a następnie – konferencje. Po wcześniejszym wyborze dwóch z sześciu dostępnych tematów, uczestnicy rozchodzą się, by posłuchać trochę o życiu wiecznym, losie duszy po śmierci lub o historiach misjonarzy. Wszyscy spotkają się znów pod sceną, gdzie czekać będzie kolejny gość – Paweł Domagała. Aktor, a od niedawna również wokalista. I opowiada: trochę o swojej relacji z Bogiem, trochę o swoim życiu. Na zakończenie, zachęcony przez zainteresowaną publiczność, gra też kilka piosenek. Tego wieczora przewidziana jest także modlitwa, choć nie w formie procesji. Najpierw – wieczór uwielbienia z przepiękną oprawą muzyczną zespołu Z Potrzeby Serc, zaś na zakończenie Eucharystia. Wreszcie, kiedy większość przybyłych na Campo Bosco, zmęczona późną porą, szykuje się do snu, część pozostaje jeszcze w strefie 18+ na spektakl: Gra o niebo w reżyserii Marcina Wąsowskiego. Trzeci dzień Campo również jest pełen mocy. Na początek spotkanie w sali teatralnej z raperem, który niedawno zdjął maskę. Dosłownie i w przenośni. KaeN, bo o nim mowa, zostaje niezwykle ciepło przywitany przez oczekującą publiczność. Wchodząc w aktywny dialog ze słuchaczami, opowiada o swojej drodze życia. Mówi o uzależnieniach, o braku akceptacji ze strony ojca, a także o swojej przemianie. Dlaczego zdecydował się zdjąć maskę, dlaczego pragnie się odciąć od swojej poprzedniej twórczości. Na koniec, dopingowany przez zebranych, zgadza się wykonać swój utwór Zbyt wiele, choć wcześniej nie było tego w planach. Dobre emocje towarzyszą nam także wtedy, gdypojawia się kolejny gość – Dobromir Makowski. Wygłasza on coś w rodzaju mowy motywacyjnej, lecz

29


30

notatnik kulturalny nie boi się przy tym poruszać temat bolesnej prawdy o ludziach. Dodatkowo w swoje wystąpienie wplata opowieści z własnego życia, które wiodło go trudną i niebezpieczną drogą. Po kilku minutach niektórzy nie mogą powstrzymać łez. Sposób, w jaki wstrząsa publicznością, jest niesamowity. Mówi o własnej przemianie, nawróceniu i o tym, jak w swoich projektach pragnie dotrzeć do młodych ludzi, zwłaszcza tych zagubionych. To jednak dopiero połowa dnia. Oprócz tych dwóch gości w strefie dla starszych widzów odbędą się spotkania z Agatą Kuleszą i Marcinem Figurskim, a także z Tomaszem Oświęcińskim. Natomiast po Eucharystii (gdzie zamiast kazania zebrani obejrzą kolejny interesujący spektakl przygotowany przez teatr Beznazwy) i obiedzie na uczestników czekają dwie godziny warsztatów. Wybór jest duży: 38 różnych tematów sięgających od genealogii czy cukiernictwa przez mechatronikę, aż po dancehall czy jujitsu brazylijskie. Na wieczór natomiast zaplanowane są kolejne atrakcje w postaci koncertów. Na początek – The King’s Road, sześciu chłopaków z Gdańska, wszyscy po szkole muzycznej. Aż miło posłuchać, jak grają. Widać u nich lata praktyki, które stoją za idealną harmonią podczas gry. Jednak niezaprzeczalną gwiazdą wieczoru okazują się być Muzyczni Czarodzieje. Jest to zespół złożony z profesjonalnych muzyków, ale przede wszystkim z osób niepełnosprawnych. Mało kto się spodziewał takiej energii i wyjątkowego zaangażowania w grę. Tłum pod sceną szaleje. Kiedy przychodzi chwila pożegnania, nikt nie chce wypuścić ekipy ze sceny. Przez długi czas wszyscy razem tańczą i śpiewają. Ostatni dzień Campo Bosco to już głównie ceremonia zakończenia i piękna Eucharystia, podczas której trzech księży salezjanów składa śluby wieczyste. Wkrótce potem wszyscy rozjeżdżają się do swoich rodzinnych miast. Niektórzy powrócą za rok, inni nie. Pojawią się też nowe twarze. Pole namiotowe stopniowo pustoszeje. Słońce świeci nad Czerwińskiem, jasne niczym uśmiech księdza Bosko.

Św. Jan Bosko (1815–1888)

– zwany również „Ojcem i Nauczycielem Młodzieży”, włoski duchowny i założyciel zgromadzenia salezjanów oraz salezjanek. Wychowywał się w wiejskiej rodzinie w Piemoncie. Po ukończeniu seminarium zaangażował się w pomoc młodzieży. Na przedmieściach Turynu założył oratorium, które z czasem się rozrosło. Dbał o rozwój chłopców, którzy w tamtych czasach nieraz pracowali po kilkanaście godzin w trudnych warunkach. W swoich domach wprowadził system prewencyjny. Zakładał on, że wychowawca powinien być dla podopiecznych przyjacielem, nie postrachem. Kanonizowany w 1934 roku, jest patronem młodzieży, uczniów i studentów.

aleksandra wajs

Eurowizja – festiwal wszelkiej ekstrawagancji, ale za to z historią O Eurowizji słyszało wielu. Szczególnie głośno zrobiło się o niej w 2014 roku, kiedy to zwyciężył Thomas Neuwirth, znany lepiej pod pseudonimem Conchita Wurst. Widowisko pełne kontrowersji, ale i pewnego uroku, jako że jest jednym z najchętniej oglądanych niesportowych wydarzeń na całym świecie. Transmitowana jest bowiem nie tylko w Europie, ale też w takich krajach jak Chiny, Kanada, Brazylia, Japonia, Filipiny czy Meksyk. W 2015 roku wpisano ją też do Księgi Rekordów Guinessa jako najdłużej transmitowany konkurs muzyczny. K r ótka lekcja historii

Pierwszy pomysł na widowisko muzyczne z udziałem wszystkich krajów europejskich pojawił się w marcu 1954 roku w Anglii, lecz ostatecznie nie udało się go zrealizować na taką skalę. Prawie rok później podobna idea została przedstawiona w Monako przez zespół Marcela Bezençona, który dziś jest uważany za ojca Konkursu Piosenki Eurowizji, bo tak brzmi pełna i poprawna nazwa przedsięwzięcia (Eurowizja jest de facto nazwą Europejskiej Unii Nadawców EBU, organizatora wydarzenia). Tworząc ją, wzorowano się na Festiwalu Piosenki Włoskiej w San Remo powstałym w 1951 roku. Pierwszy konkurs odbył się 24 maja 1956 roku w szwajcarskim Lugano. Na początku zwano go Eurovision Grand Prix, co po kilku latach zostało zastąpione obecną nazwą. Zasady konkursu zmieniały się na przestrzeni lat i ten proces pewnie jeszcze się nie zakończył. Najwięcej jak dotąd modyfikacji wprowadzono do systemu głosowania, w którym praktycznie co rok inny wpływ na wynik mają sędziowie i publiczność. Na samym początku nikt nie przewidział też możliwości remisu, co w 1969 roku doprowadziło do zwycięstwa aż czterech państw: Hiszpanii, Francji, Wielkiej Brytanii i Holandii. Oczywiście po tym incydencie zadbano o to, by taka sytuacja się już nie powtórzyła. E urowizja … t y lko sk ą d ta A ustralia ?

Choć z nazwy można wnioskować, że konkurs jest przeznaczony raczej dla krajów europejskich, to jednak jest to mylące. W rywalizacji mogą wziąć udział wszyscy aktywni członkowie EBU, stąd wśród występujących eurowizja ...


notatnik kulturalny pojawiają się artyści z Izraela, Azerbejdżanu czy Armenii. Australia to inna historia. Miała jednorazowo pełnić rolę gościa podczas 60. Konkursu Piosenki Eurowizji w 2015 roku. Nieoczekiwanie okazało się, że wystąpi również w 2016 roku. Natomiast fakt, że ten kraj pojawia się również w 2017 roku chyba przestaje już wszystkich dziwić, więc zapewne możemy się spodziewać „jednorazowego gościa” również w kolejnych latach.

czeniu na obecny system przyznawania punktów nie zmieniłoby jego statusu rekordzisty) z utworem „Fairytale”. Wygrana dała też jednak sławę takim artystom jak Céline Dion, ABBA, Domenico Modugno, Loreen i Måns Zelmerlöw. Dwoje ostatnich zyskało szczególną popularność w swojej ojczyźnie, Szwecji, która trakuje Eurowizję bardzo poważnie. Zwycięstwo w konkursie jest prawie jak zwycięstwo w Mundialu w piłce nożnej, a tacy jak Loreen czy Måns zostają ceZ asady s ą po to , żeb y je zmienia ć lebrytami na całe życie. Melodifestivalen, narodowe Zasady przebiegu Eurowizji i uczestniczenia w niej eliminacje do konkursu, są jednym z najważniejszych zmieniają się jak w kalejdoskopie. Zdołały się jednak wydarzeń w kraju. Być może ze względu na ten zapał uformować pewne kryteria, które trzeba spełniać Szwecja wygrywała już sześć razy, co byłoby rekor(prawie) każdego roku. Po pierwsze, długość piosen- dem, gdyby nie siedem zwycięstw Irlandii, w tym ki nie powinna przekraczać trzech minut. Ponadto na trzy zapewnione przez Johnny’ego Logana. scenie może występować maksymalnie 6 osób, a wszystKontrowersje kie muszą mieć ukończone 16 lat najpóźniej w dniu finału. Istnieje też ostry zakaz stosowania jakiego- Pomimo zapewnień organizatorów o apolityczności kolwiek playbacku. W 1999 roku odjęto Chorwacji 33% konkursu, nie da się ukryć, że Eurowizja jest polityką punktów, ponieważ podkład muzyczny zawierał dźwię- przepełniona. Chociażby w 2017 roku doszło do utarczki między Rosją a Ukrainą. Rosja wystawiła do udziału ki podobne do ludzkiego głosu. Obecnie konkurs składa się z trzech etapów: dwóch artystkę, która zgodnie z ukraińskim prawem nie półfinałów i finału. Wszystkie koncerty odbywają się miała wstępu do kraju za nielegalne wkroczenie na tew tym samym tygodniu, stąd okres ten nazywa się ren Krymu w 2015 roku. EBU zaproponowało transtygodniem eurowizyjnym. Do finału przechodzi po misję występu rosyjskiej reprezentantki przez satelitę 10 uczestników półfinałów, gospodarz programu oraz lub zmianę artystki, lecz Rosja odrzuciła obie propotzw. „Wielka Piątka”, czyli kraje płacące największą zycje i wycofała się z udziału w konkursie. Polityka zostawia swój ślad również przy głosowaskładkę na organizację konkursu (Francja, Niemcy, niu na zwycięzcę. Kraje sąsiadujące ze sobą przeważWielka Brytania, Włochy, Hiszpania). Jeżeli zaś chodzi o język utworów, to w tej kwestii nie głosują na siebie, wielu też (całkiem słusznie) pospory toczyły się aż do 1999 roku, kiedy to ostatecznie dejrzewa sędziów o stronniczość. Zdarzyło się już i definitywnie zniesiono nakaz używania języka ojczy- usunięcie ze składu jury członkini, która przyznastego. Pomysł ten już wielokrotnie wcześniej wchodził wała więcej punktów krajowi, z którego pochodził jej w życie, był modyfikowany i omawiany. Z jednej stro- małżonek. Plagiat utworów to temat rzeka, co roku ny to dobrze, że kraje nie mają teraz narzucanych stan- zdarza się kilka piosenek o to oskarżanych. Na przestrzeni lat pojawił się również problem z fladardów językowych, ale jednak ciężko jest patrzeć na tegoroczny slogan „Celebrate Diversity”, kiedy z po- gami, które można wnosić na teren obiektu, gdzie odnad 40 utworów konkursowych jedynie 7 jest w języku bywa się całe wydarzenie. W 2016 roku EBU opubliinnym niż angielski (a i tak nie wszystkie w całości!)… kowało zasady dotyczące symboli zakazanych, które W tym roku wyłamują się Francja, Włochy, Chor- odnosiły się głównie do terenów spornych. W dużej wacja, Hiszpania, Białoruś, Węgry i Portugalia. Swoją mierze jednak wnoszenie flag poszczególnych państw drogą, francuska wokalistka Alma już została skry- jest dalej kwestią niejasną. Wielu zarzuca Eurowizji brak faktycznej wartości tykowana w kraju za śpiewanie refrenu po angielsku. W 2008 roku we Francji wybuchł nawet skandal, kie- muzycznej. Wykonywane utwory to głównie ballady, dy to utwór reprezentujący państwo był po angielsku. a największą szansę na zauważenie ma (nieraz skrajSpowodowało to takie oburzenie, że władze postano- na) ekstrawagancja. Skutkuje to błyszczącymi, krzywiły odtąd nie puszczać na Eurowizję piosenek, w któ- kliwymi strojami, tekstami bez ładu i składu oraz rych mniej niż 80% tekstu jest w języku ojczystym. zwycięstwem piosenek, które nie tyle zachwyciły, co zadziwiły lub zszokowały. Los y zw yci ę zcó w

S k ą d wi ęc taka popularnoś ć ? Za niekwestionowanego króla Eurowizji jest uważany Alexander Rybak, który w 2009 roku zwyciężył Co sprawia, że Eurowizja pozostaje jednym z najz rekordową liczbą 387 punktów (co nawet w przeli- ważniejszych niesportowych wydarzeń na świecie? Odeurowizja ...

31


32

notatnik kulturalny powiedź zdaje się tkwić w skali tego zjawiska. Ideą przyświecającą konkursowi jest jednoczenie się pomimo różnic, co ze względu na polityczność nie jest do końca wiarygodne. Coś jednak tkwi w tym, że Eurowizja jest transmitowana w tylu krajach. Sprawia to, że naprawdę ciężko ją przegapić. Nie codziennie mamy okazję oglądać tak wyjątkowe widowisko, często też jesteśmy zwyczajnie ciekawi wyniku naszego reprezentanta. mart y na mastalerz

Twój Vincent polski kandydat do Oscara? Nic nie poradzę, że moje obrazy się źle sprzedają. Ale nadejdzie czas, gdy ludzie zrozumieją, że są warte znacznie więcej niż cena farby, której użyłem do ich namalowania. Vincent van Gogh

O Vincencie van Goghu słyszał praktycznie każdy, a jego obrazy należą do najsłynniejszych na świecie i znajdują się w czołówce najdroższych zakupionych dzieł. W roku 1990 Portret doktora Gacheta sprzedano za 82,5 miliona dolarów. Za życia malarz ledwo wiązał koniec z końcem i utrzymywał się z pieniędzy swojego młodszego brata Theo van Gogha, jedynej osoby, która zawsze wierzyła w talent Vincenta. Bracia przez całe życie prowadzili ożywioną korespondencję, z której do dzisiaj zachowało się około siedmiuset listów. Tytuł filmu Twój Vincent pochodzi z ostatniej wiadomości, napisanej przez malarza do brata przed śmiercią. Film koncertuje się na postaci Armanda Roulina – syna naczelnika poczty, który zostaje poproszony przez ojca o dostarczenie listu, ostatniej wiadomości napisanej przez malarza do Theo van Gogha – jego młodszego brata i najbliższego przyjaciela. Tak zaczyna się podróż Armanda, podczas której stara się zrozumieć jak naprawdę zmarł Vincent van Gogh. Nie wierzy, że człowiek, który jeszcze sześć tygodni wcześniej pisał do brata o poprawie swojego stanu zdrowia, mógł popełnić samobójstwo. To właśnie Roulin jest naszym przewodnikiem po świecie van Gogha i razem z nim odkrywamy, kim tak naprawdę był artysta i jak

W dodatku nie wszystkie piosenki są bezwartościowe, regularnie zdarzają się tytuły, które później królują wśród stacji muzycznych. Równie ważny jest fakt, że Eurowizja jest pożywką dla Internetu i początek maja obfituje w świeże memy nią inspirowane. A jak wiemy, co znajdzie się w Internecie, tak szybko go nie opuści, dlatego też o Eurowizji usłyszymy pewnie jeszcze nie raz. spędził ostatnie sześć tygodni przed swoją śmiercią. Pomysł na film o słynnym Holendrze zrodził się w głowie reżyserki Doroty Kobieli dziesięć lat temu i miała to być początkowo 7-minutowa animacja. Jednakże zebranie środków na realizacje filmów nie należało do najłatwiejszych, dlatego w międzyczasie artystka rozpoczęła pracę w BreakThru Films, gdzie poznała Theo Welchmana – przyszłego męża i producenta Twój Vincent. Wspólnie zdecydowali się na zrealizowanie pełnometrażowego filmu, któremu poświęcili osiem lat swojego życia. Sam film powstawał w wyjątkowy sposób, najpierw autorzy zdjęć Tristan Oliver i Łukasz Żal nagrali z aktorami około 80 minut filmu. Następnie 65 tys. klatek zostało przemalowane przez 125 artystów na płótna o wymiarach 103 na 60 cm. Nad projektem pracowali artyści z całego świata min. z Australii, Indii, Polski, Kanady, USA i Japonii – w sumie przez cztery lata „malowali” film i zużyli na to ponad trzy tysiące litrów farby. Bardziej uważni widzowie zauważą, że w film zostały również wkomponowane autentyczne obrazy van Gogha, min. słynne Słoneczniki. Twój Vincent wygrał festiwal filmów animowanych Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Szanghaju – jest to jedno z najważniejszych wyróżnień jakie mógł otrzymać film animowany. Jednakże nie tylko krytycy docenili film Doroty Kobieli – w czerwcu otrzymał Nagrodę Publiczności na festiwalu w Annecy, najbardziej prestiżowym festiwalu filmów animowanych w Europie. Twój Vincent jest też typowany jako kandydat do Oscara w kategorii najlepszy film animowany i w marcu 2018 powalczy w Los Angeles o statuetkę. Czy warto zobaczyć film Twój Vincent? Myślę, że tak. Jest to na pewno film wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju, którego piękna animacja zachwyci każdego – niezależnie od tego czy jest fanem Vincenta van Gogha czy nie. To opowieść o człowieku, który kochał piękno świata i nie bał się realizować swoich marzeń. Mimo iż w film wszedł do kin 6 października, nadal można zobaczyć go na dużym ekranie, do czego zachęcam każdego kto pragnie odbyć podróż w czasie i dowiedzieć się kim tak naprawdę był Vincent van Gogh! twój vincent


33

notatnik kulturalny

„Specjalista ludzkiego sumienia”, czyli krótko o Upadku Alberta Camusa Czy mogę zaproponować panu dobrą lekturę, jeśli nie wyda się to lekkim natręctwem? Słucham? Z przyjemnością? To doskonale! Jak widzi pan, trzymam w ręce Upadek Alberta Camusa. Tak, tak, tego samego od Dżumy, którą zapewne kojarzy pan jeszcze z liceum. Otóż proszę posłuchać, Camus użył zabiegu bardzo specyficznego, na który tylko niewielu pisarzy się decyduje. Proszę mi powiedzieć, ile przeczytał pan w swoim życiu książek, które miały narrację drugoosobową? Oczywiście, że sobie nie żartuję. Albert Camus nie bawi się w kreowanie amsterdamskiej speluny czy pokątnego adwokata, „sędziego-pokutnika”, który kiedyś był dostojną figurą na paryskim bruku. Camus wręcz zmusza czytelnika do rozmowy, mało tego – czytelnik staje się jednym z bohaterów powieści, bierze w niej czynny udział oraz prowadzi żywy dialog, jak my tu i teraz drogi panie. Czy dobra? Bardzo specyficzna, jeśli mam być szczera. Zresztą nie bez powodu jest zaliczana do gatunku powieści filozoficznej. Czytał pan może Tako rzecze Zaratustra autorstwa Nietzschego? Dobrze pan kojarzy, ten niemiecki filozof, ten od słów: „Bóg jest martwy” właśnie z tej powieści. Dlaczego o nim wspominam? Bo obie te lektury, zarówno Upadek jak i Tako rzecze Zaratustra czerpią swoją siłę z niecodziennie poprowadzonej narracji. Ale zaraz – czy ja pana nudzę? Pozwalam sobie za wiele, wygłaszam mowę! Nie? Doskonale. W powieści nawiązujemy znajomość z samozwańczym Jean’em-Baptiste Clemence, którego przyjemne ciepło jałowcówki na żołądku wabi w ściany portowego baru, o dość egzotycznie brzmiącej nazwie „Mexico City”. Podczas rozmowy poznajemy jego historię, która niemal zmusza nas do rozważań nad swoim życiem i kondycją ludzkiej egzystencji. Co takiego wydarzyło się na moście na Sekwanie, co sprawiło, że nasz oczytany i inteligentny towarzysz rozmowy, ujrzał całe swoje dotychczasowe życie w zupełnie innym świetle? Muszę panu przyznać, że nie da się skrócić tej powieści do jednego zdania, pomimo tak niewielkiej zawartości. „ specjalista ludzkiego sumienia ”

Rys.: Magda Mroczkowska

N atalia A ndrejuk

Słucham? Uważa pan, że brzmi wyjątkowo nudnie? No dobrze, a słyszał pan kiedyś o teatrze absurdu? Tak? Wzorowo, zakładam, że kojarzy pan Czekając na Godota, jakże klasyczny przykład tego nurtu. Dlaczego o tym wspominam? Może nie jest to wzorzec tego kierunku, ale myślę, ze Camus poprzez Upadek chciał pokazać czytelnikowi właśnie tę absurdalność życia, aby następnie nauczyć go, jak się z nią pogodzić. Jako gwarancję świetności tego utworu, powiem panu, że z pewnością jeszcze nieraz wrócę do tej lektury. Aktualna w każdym okresie życia! A czy wie pan, co powiedziała komisja noblowska zaraz po przyznaniu nagrody Albertowi Camusowi? „Specjalista ludzkiego sumienia” – ten sąd w sposób esencjonalny opisuje twórczości autora Upadku. Taka powieść prawie o nas. Pan już odchodzi? Proszę mi wybaczyć, jeśli pana zatrzymałam. Ale z pewnością jeszcze lepiej zrobi to Camus, kiedy w końcu sięgnie pan po jego powieść. Lektura jest wręcz przepełniona aforyzmami i pozwoli pan, że jeszcze na koniec, przeczytam jeden cytat, który nie wiedzieć czemu, szczególnie zapadł mi w pamięć: Cóż pan chce, w samotności i kiedy człowiek jest zmęczony, chętnie bierze siebie za proroka. W końcu jestem nim przecież, tu, na pustyni z kamieni, mgły i zgniłych wód, pusty prorok dla miernych czasów, Eliasz bez mesjasza, nadziany gorączką i alkoholem, z plecami przyklejonymi do tej spleśniałej bramy, z palcem wzniesionym ku niskiemu niebu, obrzucający złorzeczeniami ludzi bez prawa, którzy nie mogą znieść żadnego sądu. Bo nie mogą go znieść, mój drogi, i na tym polega cały problem. Ten, co zgadza się na jakieś prawo nie boi się sądu, przywracającego go do porządku, w który wierzy. Ale największą katuszą dla człowieka jest być sądzonym bez prawa. Co prawda, to trudna lektura, nie na zimowe wieczorki pod kocem, ale z pewnością pokocha pan krzywe zwierciadło życia, w którym przeglądamy się cały czas, nawet o tym nie wiedząc. Musi pan przyznać sam, że rozmowa z samym Camusem, nie może należeć do lekkich, prawda?


34

notatnik kulturalny wą, a po niej w maju nastąpi chwila na francuski akcent. Cykle te są przeglądami nowej kinematografii, która spotkała się z uznaniem w swoich krajach. Przybliżając nam dzieła, których w innych okolicznościach moglibyśmy nie mieć okazji poznać, poszerzamy świadomość kulturową. Innym niedocenianym często gatunkiem wychodzącym stopniowo z lamusa, są dokumenty. Co jeśli są dodatkowo czeskie? Taki przegląd również powstał. Nikt nie wątpi w nietuzinkowy charakter naszych sąsiadów, dlatego też podczas jednego z przeglądów można było trafić oczywiście na dzieło o czeskim piwie w obliczu globaliTo jak z tym kinem europejskim jest? Może wydawać się, zacji, pytając tradycyjnie o rolę tożsamości narodoże tylko my tworzymy komedie romantyczne o obsadzie bar- wej. Był tam też pierwszy w skali światowej film, któdziej oczywistej niż pogoda następnego dnia. Amerykańskie rego głównym bohaterem jest zdeklarowany pedofil. produkcje stały się jak odgrzewane bułeczki, lubimy je niby To najlepszy sposób by poznać nastroje społeczne, jak nasze, ale ile można? Coraz powszechniejszą alternatywą kulturę, ale też nurtujące tematy w danym kraju. Pozaczyna być kino świeżej krwi, autorskie dzieła starego dobieństwa i różnice mogą być zaskakujące. kontynentu. katarz y na malinowska

Brudne kino

Czy naprawdę współczesne pokolenie ma tak dużą potrzebę odczuwania?

Tac y sami cz y inni ? G dzie szuka ć ?

Kina studyjne nigdzie się nie ukrywają. Zdarza się, że multiplex może zasłonić nam widok podczas niedzielnych zakupów, nęcąc słonym zapachem popcornu i wygodnym fotelem. Oferty mniejszych kin z przyjemnością wychodzą jednak na przeciw przyzwyczajeniom, przyciągając coraz więcej codziennych kinomanów, jak i tych bardziej niedzielnych. Organizują ciekawe cykle regionalne, prelekcje, spotkania z twórcami, ale przede wszystkim przedstawiają inne filmy, których ocena na filmwebie może mieć problem z osiągnięciem 6 gwiazdek, a to wszystko tak często przy abstynencji od „wielkich” nazwisk. Znajdziemy to wszystko na wyciągnięcie ręki, w kinach jak nasz sąsiedzki Muranów, Iluzjon, Kultura, Elektronik, Antropos czy też Lab, cyklach jak Watch Docs, a nawet domach kultury, jak np. DK Kadr na Mokotowie. K ilka słó w o s ą siedzie .

Można odnieść wrażenie, że kino przy Ratuszu Arsenał wcale nie traci młodości. Powstałe po wojnie, mimo studyjnego charakteru oraz częstszego prezentowania filmów mało znanych, cieszy się dużym zainteresowaniem. Nie trafiłam tam nigdy na salę, która przynajmniej w większości nie była zapełniona na popołudniowych seansach, również w tygodniu. Warto powiedzieć, że nie są to zwykłe seanse, odbywają się one przede wszystkim w ramach cykli tematycznych. Regularnie następującymi po sobie są tygodnie kina z konkretnych europejskich krajów. Mieliśmy okazję poznać lepiej kino niemieckie i włoskie, niedawno skończył się cykl hiszpański, od 19 kwietnia mogliśmy poczuć węgierską wiosnę filmo-

Czy tendencje w kinie światowym różnią się od tych na rodzimym podwórku? W ostatnim czasie zauważyłam pewną nutę, która w podobny sposób wybrzmiewa we współczesnym kinie europejskim, tworząc niezbywalny trend. Uwagę moją zwróciła potrzeba eksponowania naturalistycznej nagości. W dziełach tych ciało przestaje być tematem tabu. Przestaje również być obiektem pożądania. Owo pożądanie kreowane było w kinie od lat, ukazując tylko częściowo i perspektywicznie idealne sylwetki. Teraz ważne stało się pokazanie ciała w pełnej krasie, bez żadnego upiększania, beznamiętnie pozującego na wprost kamery. Na początku uznawałam to za zaletę. Skończyliśmy epokę udawania. Taka jest prawda, którą widzimy. Kino stanowi odbicie tej codzienności. Czemu więc udawać, że tylko idealne ciała mogą mieć swoje pięć minut na ekranie? Dodatkowo zauważyć można zależność, że są to prawie wyłącznie kobiety o bardzo szczupłej posturze. Mężczyźni rzadziej są ukazywani nago przy wykonywaniu naturalnych czynności. Schemat ten nagina Tomasz Wasilewski w swoim filmie Zjednoczone stany miłości pokazując również nagie ciała kobiet starszych. Nie brakuje tam scen przepełnionych przede wszystkim naturalizmem bohaterek młodych, co łączy się z omawianym trendem. Podobnie było w niemieckim filmie Toni Erdmann, w którym bohaterka decyduje się na nagą imprezę, bez pardonu ukazując się zaproszonym na przyjęcie współpracownikom obu płci, którzy nie byli na to przygotowani. Nawet hiszpańskie Daleko od morza nie mogło pominąć takiej sceny, więc pokazana została kąpiel bohaterki w morzu, a później przejście po plaży. Oba ujęcia nie miały większego znaczenia dla fabuły. brudne kino


notatnik kulturalny Warto też zwrócić uwagę na kwestię predyspozycji w różnicach kreacyjnych obu płci. Rolę męskie bardzo często tworzone są w pewnym sensie beznamiętnie. Nie przypisuje się im zdecydowanych cech charakteru, działania nie są gwałtowne. Również sposób radzenia z problemami różni się od kobiecego, bo przede wszystkim te filmy są właśnie o trudnościach i radzeniu sobie z nimi. Mężczyźni przeżywają je inaczej, zdecydowanie spokojniej i rozważniej. Jest też tendencja do marginalnego nakreślania ich problemów. Odkładają je na bok albo w sposób rozsądniejszy sobie z nimi radzą. Ewentualne bardziej gwałtowne zachowania nie mają tak wyraźnych konsekwencji i nie są najważniejsze. Zupełnie inaczej zaczyna kreować się kobiety, przede wszystkim młode, które swoją grą dominują nad fabułą. Ukazuje się je jako zdesperowane, nie radzące sobie z doświadczeniami, ale też silniejsze w postawie i o bardziej wyrazistym charakterze. Jednocześnie są bardziej desperackie w działaniach, gdy problem – bardzo często zresztą o naturze psychologicznej i skrywany w sobie – zaczyna oddziaływać na prawie każdą sferę życia.

głównymi bohaterami z owej grupy tworzonej przez 3 małżeństwa. Najdalej chyba idzie jednak Wasilewski w Zjednoczonych Stanach Miłości, gdzie ostatecznie współżycie i pożądanie stanowi główną formę ucieczki od problemów. Czy naprawdę współczesne pokolenie ma tak dużą potrzebę odczuwania? Wiadome jest, że brakuje nam tego, czego nie mamy. Bohaterki te nie miały satysfakcji ze swoich relacji i życia, które w pewnym sensie odznaczało się powszechnym znaczeniu sukcesem. Równie, a może nawet i jeszcze bardziej niesatysfakcjonująco ukazany jest seks. W formalnych relacjach stanowi on pewien konieczny rytuał bez większego znaczenia. Desperackie akty są rozpaczliwym poszukiwaniem odczuwania. Pragną głębokich przeżyć, namiętnych uczuć i uniesień, zrywając w jak najbardziej dramatyczny sposób z tym co znane. Chcą wstrząsu, który zniszczy wewnętrzny problem, z którym dotychczas sobie radziły. A co jeśli akt wcale nie przyniesie ulgi? Jeśli wcale nie będzie witalnym zastrzykiem i paletą wrażeń? Zaczyna się odczuwać całą szarość, dobitną płytkość, a jednocześnie znużenie, bo przecież nawet wyjście ze schematu nie pomogło przerwać męczącego stanu.

Co jeszcze z t y mi kobietami ?

Z ako ń czenie

Mogę się pokusić o stwierdzenie, że każdy oglądany przeze mnie film w ramach poznawania tego młodego kina, miał taką bohaterkę. Widzimy to we wspomnianych wyżej dziełach, ale też dwóch włoskich produkcjach – Kwiatek oraz Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie. Pokazana jest również predyspozycja bohaterek do rozpaczliwego szukania ulgi w przygodnym, wręcz groteskowym seksie z osobami najmniej do tego odpowiednimi. Ta desperacka próba, machinalna w formie, nie prowadzi ani do ekscytacji, ani rozwiązania problemu. Stanowiąc wcześniej cel sam w sobie, ostatecznie zawodzi i to z kretesem. W Daleko od morza Marina decyduje się na współżycie z mordercą ojca, którego widmo prześladowało ją przez całe życie. W Kwiatku życie Daphne zostało zdeterminowane przez pożądliwą miłość do chłopaka agresywnego i bardzo zaborczego w relacji. W dobrze kłamiącym towarzystwie zasadą było, że prawie każdy bohater ma romans i to on stanowi największą tajemnicę ujawnianą przez komórkę. Romanse przyjmowały różne formy, od mnogości ich posiadania, przez ukrywaną miłość homoseksualną, internetową, po namiętny romans między

Czy świat naprawdę taki jest? Nie wiem czy kobiety zakładając spodnie, założyły też kostium zdeterminowanej siły, ani czy psychika jest tak nadszarpnięta skłonnością do aktów desperackich. Nie wiem jak w tej nowej sytuacji czują się mężczyźni, którym dominującą i silną rolę odebrano, ale też nie pozwolono na założenie sukienki. Nie wiem jak na przestrzeni tych lat zmieniło się podejście do ciała, zwłaszcza kobiecego, któremu wcześniej tak często nadawano ogromne znaczenie. Tym bardziej nie wiem, jakie zmiany nastąpiły, gdy wolność postępowania i akceptacji form relacji wyszła z odległego cienia świadomości społecznej. Nic nie mogę wiedzieć na pewno, obszar ten będzie jeszcze długo niezbadany. Jeśli zainteresowały Cię pierwsze dwa akapity i trafisz na taki seans, to może wspomnisz te kilka myśli, gdy przypadkiem bohaterowie będą jak ci, o których tu wspominam.

Kobieta a m ę żcz y zna

Fot. za: Wikipedia brudne kino

35


36

notatnik kulturalny Z uzanna Dzikowska

Awangarda w Narodowym Od 27 października 2017 do 21 stycznia w Muzeum Narodowym w Warszawie mogliśmy podziwiać wystawę pt.: „Miejska rewolta”. Na ekspozycji zaprezentowane zostały prace na papierze - rysunki, grafiki, fotogramy i fotomontaże z pięciu największych miast, które zostały wykonane przez artystów współtworzących środowiska awangardowe II Rzeczypospolitej. Wystawę otwarto w ramach Obchodów 100-lecia Awangardy w Polsce pod Honorowym Patronatem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy oraz pod auspicjami Polskiego Komitetu do spraw UNESCO. Pierwsze awangardowe prace powstawały jeszcze przed pierwszą wojną światową, jednak rozkwit tego kierunku w sztuce nastąpił w roku 1919. Pełni inspiracji artyści pragnęli zmodernizować sztukę, tworzyć nowe dzieła dla nowego człowieka. Ze względu na chęć wprowadzania zmian odrzucono panujące dotychczas realizm i naturalizm. Efekt tych ryzykownych eksperymentów został przedstawiony w postaci wystawy na parterze Muzeum Narodowego. Ewa Skolimowska, współkuratorka wystawy, wyjaśnia, że zbiór dzieł został pokazany według klucza geograficznego. Zwiedzając wystawę przenosimy się po kolei do miast, w których skupiali się twórcy Awangardy. Dzięki temu, możemy dostrzec różnice w zainteresowaniach artystów w Warszawie, Krakowie, Lwowie, Poznaniu i Łodzi. Pierwszym miastem, które odwiedzamy po wejściu do sali, jest Poznań, gdzie działała ekspresjonistyczna

grupa Bunt. Należał do niej min. Jerzy Hulewicz, który uważał odrzucenie form obrazowania realistycznego, na rzecz ekspresjonizmu, za duchową rewolucję. Symbolem przemiany w jego sztuce staje się męka Chrystusa na krzyżu. W 1917 roku powstaje krakowska grupa artystyczna Ekspresjonistów polskich. Specjalizowali się oni w logicznej konstrukcji obrazu, wywołującej u widza wiele emocji. Głównym teoretykiem tego nurtu był Leon Chwistek, którego dzieła również znajdziemy na wystawie. Ekspresjoniści polscy dążyli oni do indywidualności, dlatego też zmienili nazwę na Formiści. W 1918 roku do grupy dołącza Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy). Na ekspozycji możemy podziwiać m.in. jego słynny obraz pt.: Szatan, przedstawiający na pierwszym planie ciekawą, zdeformowaną postać diabła . Jednak centrum życia artystycznego i najważniejszym ośrodkiem radykalnego modernizmu była Warszawa. W 1924 roku powstaje tu grupa Blok, do której należą Katarzyna Kobro, Henryk Berlewi, Władysław Strzemiński i Henryk Stażewski. Główną inspirację artystyczną stanowił rosyjski konstruktywizm. Artyści dążyli do uzyskania radykalnej formy obrazowania. W wyniku napięć i rozbieżności ideowych grupa rozpadła się w 1925 roku. Na wystawie zaprezentowane zostały liczne dzieła największych artystów warszawskiego Bloku, oraz pierwsze wydanie czasopisma awangardy artystycznej o tym samym tytule. Sztuka 20-lecia międzywojennego jest wyjątkowo interesująca. Wystawia umożliwiała zrozumienie nastrojów towarzyszących natchnionym artystom. Kiedy przechadzałam się między muzealnymi eksponatami, udzieliła mi się atmosfera wolności oraz szczęścia z powodu odzyskanej niepodległości. Dodatkowo prezentacje tego rodzaju należą dziś do rzadkości, co wynika z wrażliwości materiału prac na działanie światła.

Fragment plakatu promującego wystawę awangarda w narodowym


sport na V krz y sztof włodarkiewicz

Drużyna na medal 20 grudnia męska reprezentacja Poniatówki w piłkę ręczną… nie. Ta historia nie zaczyna się 20 grudnia 2017 na hali przy Geodetów, ani też 10 listopada 2017 w OSiRze na na Polnej. Ta historia ma swój początek 14 grudnia 2016, kiedy nasza reprezentacja po raz pierwszy w historii po obronie tytułu mistrza Śródmieścia zdobyła historyczny medal na Mistrzostwach Warszawy. Nie zagłębiam się w sprawy zespołowe w ubiegłych latach, bo dzisiaj chcę uczcić wysiłek i osiągnięcia obecnej drużyny. Po WOMach (Warszawskiej Olimpiadzie Młodzieży) 2016 nie było długiego świętowania, ani spoczywania na laurach. Rozpoczął się za to okres ciężkiej pracy, który zaowocował sukcesem w roku następnym. Motywacja, aby osiągnąć coś wielkiego, napisać swoją własną historię, przyszła dopiero później. Wtedy, jak mi się wydaje, główną rolę odgrywała pasja, a co za tym idzie – zaangażowanie zawodników. Tylko grupa ludzi połączonych wspólną pasją, której poświęcają dużą część swojego czasu, może odnieść sukces. Pasja to jednak nie wszystko. Kto oglądał kiedyś serial „Do przerwy 0:1”, przypomnieć sobie może drużynę „Syrenki”, która podobnie jak nasza, osiągnęła swój wymarzony sukces. Dla tych, co nie oglądali, wyjaśnię krótko: ludzie tworzący drużynę muszą być dobrymi kolegami, których łączy cel i wspomniana uprzednio pasja. Dzielenie się pomysłami, radością z gry i organizacją pracy, tak jak ustępowanie własnej przyjemności dla dobra drużyny, są kluczami do osiągnięcia sukcesu. Kolejnym etapem drogi do zwycięstwa była reaktywacja drużyny i sks-ów po wakacjach. Zajęcia dwa razy w tygodniu po 1,5 godziny, na których ćwiczyliśmy zagrywki i poprawialiśmy swoje niedociągnięcia, dały efekt w postaci obrony Mistrzostwa Dzielnicy po raz trzeci. Siła i charakter drużyny ukazały się zwłaszcza w finale, kiedy zmierzyliśmy się z reprezentacją LO Andersa. Po 12 minutach przegrywaliśmy 9:5. W tym miejscu na szczególne podziękowania zasługuje prof. Miecznik, który w dużej mierze zaszczepił w nas przed meczem ducha walki, dzięki wyszliśmy z opresji wynikiem 14:12. Euforię dzielili wszyscy. Od grających zawodników i ławki rezerwowych po wspaniałych Uczniów, którzy zdecydowali się przyjść na Polną, aby nas dopingować. Jedynym, który zacho„ specjalista ludzkiego sumienia ”

wał stoicki spokój do samego końca spotkania, albo nie dawał po sobie poznać zdenerwowania, był właśnie prof. Miecznik. Uczniom Poniatówki udało się obronić Mistrzostwo Dzielnicy po raz trzeci z rzędu! Tego jeszcze nie było! Kolejnym etapem na drodze do złotego medalu WOM były eliminacje grupowe, ćwierćfinałowe i półfinałowe mistrzostw. Nie myśleliśmy od razu o zwycięstwie. Staraliśmy się raczej żyć z meczu na mecz, skupiać się na bieżących wyzwaniach i realizować wyznaczone cele jak najlepiej. Były oczywiście momenty, kiedy wybiegaliśmy myślami w przyszłość, ale zapędy te były bardzo szybko gaszone przez naszego kapitana, Michała Wójsa oraz „kierownika-trenera” drużyny Huberta Góreckiego i Janka Ochędalskiego. Jeżeli chodzi o przygotowanie mentalne do meczów, to ci panowie wykonali naprawdę bardzo dobrą robotę i można śmiało powiedzieć, że byli głównymi architektami naszego wspólnego sukcesu. Na turnieju były mecze trudniejsze i mecze łatwiejsze, ale do każdego z nich staraliśmy się podchodzić profesjonalnie i dać z siebie wszystko, na co nas było stać. Wielki finał rozegraliśmy 20 grudnia 2017 roku w hali przy ul. Geodetów 1 na Ochocie. Naszymi przeciwnikami byli uczniowie LXX Liceum im. Aleksandra Kamińskiego. Rywal ten był dla nas trudny, dysponujący niezbyt wysokimi, acz szybkimi zawodnikami. Dodatkowego smaczku temu meczowi nadawał fakt, iż jedyne spotkanie, który przegraliśmy w tym roku, było właśnie z „Kamykiem” w fazie ćwierćfinałowej turnieju. Mecz rozpoczęliśmy bardzo dobrze, co było zaskoczeniem zarówno dla nas, jak i dla przeciwników. Po 2,5 min. mieliśmy już trzy bramki przewagi. Przewagę tę wystarczyło teraz tylko utrzymać, co wcale nie było łatwe, bo przeciwnik atakował wściekle, ale obrona nie pękała. Wspaniały mecz, co również miało ogromne przełożenie na wynik, zagrali bramkarz Janek Kozak i rozgrywający Krzysiek Kofta. Emocje panujące w hali przy Geodetów były niesamowite. Kibice z obydwu szkół prześcigali się w dopingowa-

37


38

sport na V niu swoich drużyn. Prym u nas wiedli… absolwenci, którzy również przybyli, aby wesprzeć naszą drużynę. Gdy mecz zbliżał się do końca, rywale zdołali zmniejszyć przewagę do dwóch bramek, ale sytuację udało się opanować i ostatecznie powiększyć przewagę do czterech bramek. Co widzę teraz, gdy wspominam tę sytuację? Jest jasno, nasza drużyna stoi w obronie po udanym ataku. Wynik: 24:21. Mamy trzy bramki przewagi i 10 s do końca. Cała ławka rezerwowych od minuty stoi i krzyczy. To samo dzieje się na trybunach. Czas leci. 4 sekundy do końca. Już nikt nie broni. Syrena. Wszyscy wybiegają na boisko i w dzikiej radości padają sobie w objęcia. Dosłownie wszyscy: ławka, zawodnicy i absolwenci, którzy pomagali nam swoim doświadczeniem. Ktoś leży, ktoś inny biega cały rozpromieniony. Euforia, pożerała każdego na parkiecie i poza nim (oprócz naszych rywali i ich kibiców, oczywiście). Tak smakuje zwycięstwo: chwila radości, zwieńczenie miesięcy ciężkiej pracy. Euforia udzielała się nam jeszcze tydzień po tym meczu. Nie było już ważne, jak bardzo historyczne to było zwycięstwo, ile było w tym szczęścia, a ile umiejętności. Ważne było to, że wygraliśmy. Zrealizowaliśmy swój cel i marzenia.

Jan Burs kl. 2B Jakub Dzięgielewski kl. 2B Krzysztof Kofta kl. 2B Jerzy Piechowski kl. 2B Mateusz Przychodzki kl. 2B Franciszek Sołdek kl. 2B Szymon Szmajdziński kl. 2B Jędrzej Woźniak kl. 2B Jan Kozak kl. 2C Krzysztof Włodarkiewicz kl 1A Franciszek Mrzygłód kl. 1B prof. Bartłomiej Miecznik Absolwenci VLO (szczególne podziękowania dla Jana Łusakowskiego i Przemysława Bedełka za wsparcie taktyczne i motywacyjne) Uczniowie Poniatówki wspierający naszą drużynę na ul. Polnej 8 i Geodetów 1.

Teraz, kiedy myślę o tym meczu z perspektywy czasu, dochodzę do wniosku, że ta radość, którą doświadczyliśmy, nie była satysfakcją z samego zwycięstwa. W turnieju przegraliśmy tylko jeden mecz! Radość wynikała z poczucia, że cała nasza praca, wszystko co włożyliśmy w ten sukces, dało swój owoc. I to owoc, który będzie z nami już zawsze. Wszyscy autorzy sukcesu: Trener: prof. Ignacy Stępiński Kierownik/Trener: Hubert Górecki Kapitan: Michał Wójs-Ziarko kl. 3A Przemysław Rudziński kl. 3B Krzysztof Kocyła kl. 2A Jan Ochędalski kl. 2A (najlepszy strzelec!)

Mamy kiwecień 2018 roku. Opisane wydarzenia rozegrały się już ponad cztery miesiące temu. Nie myślimy już o tym, co było, lecz o tym, co dopiero nastąpi, a czeka nas znowu, na jesień. Chodzi o turniej o Mistrzostwo Śródmieścia, który chcemy wygrać. Po historycznym sukcesie przyszedł znowu czas na pracę. Pracę, która ma nas doprowadzić do kolejnych sukcesów, które znowu zostaną określone jako „historyczne”. Napisaliśmy już historię, ale czy nie możemy jej jeszcze rozwinąć? Możemy i ZROBIMY TO. Zadbajmy teraz, aby nasza wspólna praca i nasz wspólny sukces, nie zaginął w eterze. Zapraszamy każdego, kto umie grać w piłkę ręczną i ma ochotę, aby przychodził na zajęcia Szkolnego Koła Sportowego. Zwłaszcza pierwszoklasistów. Bo to my, drodzy koledzy, będziemy niedługo budowali naszą reprezentację i pisali naszą historię tak, jak obecna reprezentacja. pożegnanie po raz drugi


sport na V mateusz mordzonek

Pożegnanie po raz drugi Brazylijski kierowca Formuły 1, Felipe Massa, ogłosił zakończenie trwającej od 2002 roku kariery. Zaraz, zaraz, czy tego już nie przerabialiśmy? Owszem! Massa kończy karierę po raz drugi, przejechawszy dodatkowy sezon w F1. Dla Polaków decyzja ta jest o tyle istotna, że swoim odejściem Brazylijczyk najprawdopodobniej zwolnił miejsce w zespole Williams dla Roberta Kubicy. Swoją decyzję Massa ogłosił przed ubiegłorocznym wrześniowym Grand Prix Włoch. Wzruszające sceny miały miejsce podczas jego, jak się wówczas wydawało, ostatniego domowego wyścigu w Brazylii. Felipe rozbił się na mokrym torze i powrócił do garażu, wymachując brazylijską flagą. Mechanicy rywali utworzyli szpaler z szacunku dla kierowcy. Massa płakał, płakali kibice, był to niezwykle poruszający moment. Kiedy jednak pięć dni po zakończeniu sezonu mistrz świata Nico Rosberg ogłosił zakończenie kariery, a Valtteri Bottas został wyznaczony na jego następcę w mistrzowskim zespole Mercedes, w Williamsie nagle zwolniło się miejsce. Zapadła więc decyzja o przedłużeniu kariery Felipe Massy. Kariery, która – jak się wydaje – dobiega właśnie końca. Tym razem jednak okoliczności podjęcia decyzji oraz atmosfera, w jakiej Massa opuszcza F1, wydają się zupełnie odmienne. Już od dłuższego czasu mówi się bowiem o tym, że całkiem prawdopodobne jest zatrudnienie Roberta Kubicy przez Williamsa na sezon 2018. Tak, tak – naszego Roberta Kubicy, który niespełna siedem lat temu niemal stracił rękę w wypadku. Polak podejmuje w tym roku wszelkie działania umożliwiające mu powrót do rywalizacji w stawce F1. Zaliczył testy w bolidzie GP3 i Formuły E, by przesiąść się do bolidu F1 należącego do Renault. W ostatnim czasie testował też kilkuletnią maszynę Williamsa. Jeżeli powrót krakowianina się powiedzie, mam w planach uczynić z Roberta bohatera mojego następnego artykułu. Na razie jednak zajmijmy się aktualną sytuacją. Brytyjski zespół już od dłuższego czasu wydawał się rozglądać za zastępcą Massy – jeszcze zanim w grze faktycznie pojawił się Kubica. Koniec końców, Brazylijczyk otrzymał w tym roku do dyspozycji bolid tylko ze względu na zamieszanie transferowe spowodowane wycofaniem Rosberga. Kierowcy z Sao Paulo należy oddać, że radził sobie całkiem przyzwoicie, osiągając kilka dobrych rezultatów samochodem, który nie należy do najszybszych, jednocześnie z upływem czasu Massa jakby zapomniał, że przecież nie planował się ścigać w żadnej z rund pożegnanie po raz drugi

sezonu 2017. Od dłuższego czasu nie ukrywa również, że niezbyt przypada mu do gustu scenariusz zespołu o zastąpieniu go. Niezadowolenie to wyszło na jaw w licznych atakach werbalnych skierowanych w stronę jego potencjalnych następców, które Massa wytaczał przy każdej możliwości do udzielenia wywiadu. Brazylijczyk twierdził, że Kubica nie jest dobrym kandydatem, ponieważ ma sprawną tylko jedną rękę i ogólnie jest jedną wielką niewiadomą. Wyraził też powątpiewanie co do umiejętności kierowcy testowego zespołu – Paula di Resty. Nie były to wypowiedzi z klasą… Nie oznacza to jednak, że Massę należy traktować bez okazywania szacunku, co robi większość polskich kibiców. Nie chcę być źle zrozumiany – oczywiście sam mam wielką nadzieję, że Robert Kubica zasiądzie w bolidzie Williamsa w przyszłym sezonie. Niestety, jako że taka możliwość się pojawiła, nagle większość Polaków okazała się być wybitnymi znawcami Formuły 1, którzy bez cienia litości krytykują Felipe Massę za każdy pojedynczy wyścig w jego karierze, bagatelizując osiągnięcia kierowcy – a ma ich trochę na koncie. Cóż, potocznie nazywane „hejtowanie” jest niestety bardzo charakterystyczne dla laików, którzy nie mają pojęcia o Formule 1. Taką postawą nie reprezentuje się wysokiego poziomu, a na pewno nie wyższego niż domniemany niszowy – zdaniem wielu prezentowany przez Massę. Nie twierdzę, by Brazylijczyk zachowywał się w ostatnim czasie z klasą, nieustannie krytykując publicznie wszystkich dookoła. Uważam tylko, że jest postacią zasłużoną dla Formuły 1 i ma za sobą niezwykle wartościową karierę, którą w związku z jego przejściem na emeryturę spróbuję przybliżyć, oddając mu tym samym to, co należne. Pragnę zarazem przekonać świeżo zainteresowanych tym sportem, by nie oceniali kucharza po jego ostatnim daniu. Jak większość kierowców F1, Massa zaczął karierę w kartingu, by później przenieść się do mistrzostw bolidów jednomiejscowych. Zdobył mistrzostwo w rodzimej Formule Chevrolet w 1999 roku, a także w debiutanckim sezonie w Europie, gdzie był najlepszym kierowcą Formuły Renault 2000 – pokonując na przykład Kimiego Raikkonena, z którym później miał stworzyć duet w zespole Ferrari. W 2001 roku Massa zdobył kolejny tytuł, tym razem w Euro Formule 3000. Sukces ten otworzył mu furtkę do Formuły 1. Zwycięstwa w 6 z 8 odbytych wyścigów skusiły zespół Sauber do zaproponowania Brazylijczykowi testów, po których Massa został zatrudniony jako kierowca zespołu w Formule 1 na sezon 2002. Felipe zdobył punkt już w swoim drugim wyścigu i z miejsca dał się poznać jako szybki, zdolny kierowca, niemniej miał problemy z wystrzeganiem się licznych niepotrzebnych błędów, co kosztowało go ukończenie kilku wyścigów i posadę

39


40

sport na V

Felipe Massa świętuje swoje drugie w karierze, a pierwsze w Brazylii zwycięstwo w 2006 roku. Fot. za: Wikipedia.

w zespole na sezon 2003. Sauber przekazał go jednak pod skrzydła mistrzowskiego zespołu Ferrari. Massa spędził rok 2003 na testowaniu bolidów należących do mistrzów świata, nabywając ogromny bagaż doświadczeń. Ten epizod pomógł zdobyć miejsce w Ferrari w roku 2006. Zaszło w ten sposób pewnego rodzaju przekazanie pałeczki, ponieważ Massa odziedziczył czerwony bolid po swoim rodaku, Rubensie Barrichello. Początki w nowym zespole były dla Massy dość trudne. Do swojego pierwszego wyścigu, w Bahrajnie, zakwalifikował się na drugiej pozycji, ze stratą zaledwie nieco ponad czterech setnych sekundy do Michaela Schumachera, lecz już na ósmym okrążeniu obrócił bolid. Dodatkowo przytrafiły mu się duże problemy podczas wymiany opon i Brazylijczyk nie zdobył punktów. W drugim wyścigu, w Malezji, dojechał do mety przed Schumacherem, w Australii natomiast znów miał wypadki – zarówno w kwalifikacjach, jak i na pierwszym zakręcie wyścigu. Od tamtego momentu jego forma się jednak ustabilizowała – po zajęciu czwartego miejsca na torze Imola, Massa po raz pierwszy w karierze stanął na podium podczas Grand Prix Europy, a podczas kolejnego wyścigu w Hiszpanii po raz pierwszy uzyskał najszybsze okrążenie. Z upływem sezonu stawał się coraz bardziej konkurencyjny, niejednokrotnie sprawiając kłopoty siedmiokrotnemu mistrzowi świata Schumacherowi, jak na przykład w Stanach Zjednoczonych, gdzie wyprzedził go po starcie i przez znaczną część wyścigu prowadził. W Turcji po raz pierwszy w karierze zdobył pole position (pierwsza pozycja na starcie) i wygrał wyścig – wtedy był po prostu nie do pokonania, podobnie zresztą, jak przez kolejne dwa lata na tym torze. Była to zapowiedź zmiany warty, jako że dwa tygodnie później Schumacher ogłosił zakończenie kariery. Massa zdobył pole position również w dwóch ostatnich wyścigach sezonu 2006, by stać się pierwszym Brazylijczykiem od czasu wielkiego Ayrtona Senny, który wygrał swój domowy wyścig. Brazylia miała nowego bohatera.

W 2007 roku Massa walczył już o mistrzostwo świata. Choć w połowie sezonu miał więcej punktów od swojego partnera, Kimiego Raikkonena, to ostatecznie nie zdołał utrzymać swojej pozycji, a kilka pechowych awarii sprawiło, że ukończył sezon na czwartym miejscu – 16 punktów za triumfującym Raikkonenem. Niemniej Massa zdołał wygrać trzy wyścigi – o jeden więcej niż w 2006 roku – wliczając oczywiście zmagania w Turcji. Po raz pierwszy udało mu się też zwyciężyć w dwóch rundach z rzędu. W pamięci kibiców niewątpliwie zapisała się jego wspaniała walka z Robertem Kubicą, którą stoczył na ostatnim okrążeniu Grand Prix Japonii o… szóste miejsce. Rzadko zdarza się jednak, żebyśmy mieli okazję oglądać tak genialną rywalizację dwóch zawodników przy zachowaniu tak dużego respektu na torze. Końcowy rezultat pozostawiał jednak niedosyt, co sprawiło, że Massa rozpoczynał sezon 2008 jeszcze bardziej zmotywowany. Sezon ten miał się okazać najważniejszym w jego karierze. Nie zaczął się jednak najlepiej, ponieważ Massa zaczął powielać błędy znane z początku jego kariery – w pierwszym wyścigu obrócił się zaraz po starcie, w kolejnym zaś w taki sam sposób zaprzepaścił szansę na drugie miejsce. Zaczęto mu wtedy zarzucać, że nie potrafi jeździć bez kontroli trakcji, która do końca sezonu 2007 była stosowana, ale od 2008 już nie. Massa odgryzł się krytykom, wygrywając trzeci wyścig sezonu w Bahrajnie (pokonując startującego jedyny raz w karierze z pole position Kubicę). Seria finiszów na podium, przerwana jedynie piątym miejscem w Grand Prix Kanady (które wygrał Robert Kubica – ci dwaj kierowcy najwyraźniej mają wspólne przystanki na szlaku kariery), sprawiła, że po 8 z 18 wyścigów Massa objął prowadzenie w mistrzostwach świata – po raz pierwszy w karierze. Później jednak coś zaczęło iść nie tak. Na brytyjskim torze Silverstone, podczas rzęsistego deszczu, Felipe nie mógł sobie poradzić z utrzymaniem bolidu na trasie i dotarł do mety jako ostatni.

Brazylijczyk przed swoim dawnym partnerem z zespołu, Fernando Alonso, podczas Grand Prix Kanady 2015. Panowie nie mieli wzorowych relacji, jako że dla zespołu klarownym numerem 1 był Alonso fot.: za Wikipedia. pożegnanie po raz drugi


sport na V Na Węgrzech utracił ciężko wypracowane zwycięstwo odmienił jego karierę. Podczas kwalifikacji Massa zozaledwie trzy okrążenia przed metą, by później dwa stał uderzony w głowę metalową sprężyną, która odrazy z rzędu wygrać – w Grand Prix Europy oraz padła z samochodu jego rodaka – Barrichello (któreGrand Prix Belgii. Strata z Węgier nie została jednak go zastąpił w Ferrari w 2006 roku). Felipe odniósł pow pełni zrekompensowana i miała się okazać boleśnie ważne obrażenia czaszki, zagrażające jego życiu. kluczowa. Po Grand Prix Włoch, cztery wyścigi przed Na szczęście wkrótce jego stan określono jako stabilny. końcem sezonu, kierowca FerUraz wymagał jednak wstawienia rari tracił tylko jeden punkt do jego głowy metalowej płytki do lidera mistrzostw, Lewisa i oznaczał, że do końca sezonu nie Hamiltona. Zdobył pole posipowrócił już za stery Ferrari z nution do pierwszego w historii merem 3. Jego bolidem jeździli Włowyścigu nocnego, Grand Prix si Luca Badoer i Giancarlo Fisichella. Singapuru, i był na najlepszej Nie osiągali jednak rezultatów zblidrodze do odzyskania „żółtej żonych do wicemistrza świata. koszulki” lidera. Niestety, wyOd 2010 Felipe partnerował w Ferścig ten padł ofiarą manipularari Fernando Alonso i w zasadzie cji zespołu Renault, który zaod tego momentu jego blask zaczął aranżował wypadek jednego ze wygasać, pogrążony w cieniu Hiszswoich kierowców, tak aby drupana. Podczas gdy Alonso walczył gi z nich, Fernando Alonso, niedomagającym bolidem o tytuł mógł odnieść zwycięstwo. (którego nie udało mu się zdobyć), Prawda wyszła na jaw dopiero Massa zaliczał pojedyncze wizyty na rok później, ale szkoda została podium. Ostatnie iskry energii zdowyrządzona – Massa nie zdołał z siebie jednak wykrzesać po przejbył punktów. Przed ostatnim ściu do zespołu Williamsa w 2014 wyścigiem, w swoim kraju, roku. Po kilku katastrofalnych laFelipe tracił 7 punktów do Ha- Niezwykle symboliczne zdjęcie – odwrócony plecami i skrywający łzy Massa tach, zespół z Grove w końcu przymiltona. Wygrał kwalifikacje, po przegraniu tytułu w 2008 roku. Fot. za: Wikipedia. gotował dobry bolid i Massa zdołał to wygrał wyścig i uzyskał najszybsze okrążenie a jego wykorzystać do zdobycia pole position w Grand Prix rywal z McLarena zmierzał do mety na szóstej pozy- Austrii. Do mety dojechał jednak czwarty. W tym sacji, co oznaczało tytuł dla Massy. Jednak w najpraw- mym roku udało mu się zdobyć podium w Brazylii dopodobniej najbardziej dramatycznym rozstrzygnię- – jego piąte. W kończącym sezon Grand Prix Abu Zabi ciu w historii Formuły 1, Brytyjczyk na ostatnim za- do ostatnich metrów ścigał w walce o zwycięstwo kręcie, dzielącym go od zakończenia sezonu, wyprze- swojego starego rywala – Lewisa Hamiltona. Miał dził Toyotę Timo Glocka i zajął piątą pozycję, zdoby- szansę wygrać również na Silverstone rok później, ale wając tytuł z zaledwie jednym punktem przewagi nad decyzje strategiczne zespołu mu to uniemożliwiły. Massą. Byliśmy wówczas świadkami ceremonii na po- Teraz odchodzi, już nieco przygaszony i w fali niepodium, równie emocjonującej, co zeszłoroczne pożegna- chlebnych komentarzy. Czym jednak sobie na to zanie Brazylijczyka. Massa, stojąc na najwyższym stopniu służył? Felipe ma za sobą niezwykłą karierę i dostarpodium i słuchając hymnu Brazylii, płakał, nie godząc czył wielu wspaniałych emocji kibicom na całym się z tak dramatycznym rozstrzygnięciem na jego świecie. Zasługuje niewątpliwie na szacunek. Zasłuniekorzyść. guje na zapamiętanie wśród fanów za wspaniały seNastępny sezon narzucił radykalne zmiany doty- zon 2008, w którym zbieg wyjątkowo niekorzystnych czące konstrukcji bolidów i Ferrari nie poradziło sobie okoliczności odebrał mu mistrzostwo. Zasługuje na z nowymi przepisami, przez co Massa początkowo zapamiętanie jako kierowca, który u zmierzchu swojeździł z tyłu stawki – ale i tak regularnie pokonywał jej kariery zdołał wykrzesać z siebie drugą młodość, Hamiltona. Dość szybko jednak zespół z Maranello by pomóc odbudowywać się zespołowi Williamsa zdołał się podźwignąć i w połowie sezonu Massa od- i wspierać dzięki swojemu doświadczeniu młodszych robił część strat, wskakując z piętnastej na piątą pozycję kolegów z zespołu – Valtteriego Bottasa i Lance’a Strolla. w mistrzostwach. W Niemczech po raz pierwszy w se- Czy jego miejsce zajmie nasz rodak, czy też ktokolzonie zagościł na podium. Bezpośrednio po tym wy- wiek inny – Felipe Massę będę jako kibic Formuły 1 ścigu znów nieszczęśliwe okazały się dla niego Węgry pamiętał i szanował jego osiągnięcia. Myślę, że nie tyl– tym razem jednak miał tam miejsce wypadek, który ko ja powinienem. pożegnanie po raz drugi

41


42

Fot. za: Wikipedia

sport na V

krz y sztof włodarkiewicz

Rosyjska ruletka czyli o losowaniu grup słowa dwa Futbolowe święto, jakim są Mistrzostwa Świata zbliża się nieubłaganie. Dopiero co nasza reprezentacja odpadła po rzutach karnych z Portugalią, w ćwierćfinale Mistrzostw Europy, a nasze oczy już kierują się w kolejne miejsce, które latem tego roku, stanie się piłkarską świątynią świata. Rosja. To tam odbędzie się już po raz XXI najbardziej prestiżowa impreza na sportowa na świecie. Za nami już losowanie grup, które stanowią punkt wyjściowy do przeprowadzenia rozgrywek. Polska, która była losowana z pierwszego koszyka trafiła do grupy H z Kolumbią, Senegalem oraz Japonią. Nasza grupa, na pierwszy rzut oka, najsłabsza spośród wszystkich grup mistrzowskich, jest bardzo wyrównana. Każdy tu ma szanse na wyjście z grupy. Trenerzy bardzo dobrze zdają sobie z tego sprawę. Każdy z nich powtarza, że nie ma w tej grupie faworyta. Można odnieść nawet wrażenie, że wszyscy zmówili się, aby tak samo odpowiadać na pytania dziennikarzy, którzy także mają już swój opinię na ten temat. Chociaż polska prasa sportowa awans polskiej reprezentacji do 1/8 finału postrzega jako temat obowiązkowy, zachowuje w swoich komentarzach pewną rezerwę i podkreśla wyrównany poziom naszej gru

py. Zupełnie inną postawę przyjmuje prasa kolumbijska, która ostrzy sobie zęby na awans i głosi przekonanie, że mecz Polska–Kolumbia będzie największym wyzwaniem tej fazy grupowej. Jedno jest jednak pewne: bez względu na to co pisaliby publicyści z różnych krajów, wszystko zostanie zweryfikowane na boiskach w Moskwie, Kazaniu i Wołgogradzie. Co możemy powiedzieć o naszych przyszłych rywalach? Na pewno to, że starcia z nimi nie będą należały do łatwych. Pierwsza rzecz, którą należ wiedzieć o Mistrzostwach Świata to to, że tutaj nie ma już drużyn słabych. Każdy mecz jest inny, a o zwycięstwie decydują drobne różnice i błędy. Kto popełni ich mniej, wygrywa. Wytypowane do naszej grupy zostały drużyny, z którymi do tej pory graliśmy wyłącznie mecze towarzyskie i to bardzo dawno temu. Jak pokazuje historia poprzednich mundiali zarówno Kolumbia, jak i Japonia mają doświadczenie w takich imprezach i podczas ostatniej z nich wyszły z grupy. Senegal, z którym zmierzymy się w pierwszej kolejności pozostanie najprawdopodobniej do samego meczu niespodzianką. Reprezentacja Kolumbii ma za sobą udane eliminacje, w których zajęli 4. miejsce za Brazylią, Urugwajem i Argentyną. Ze zwycięzcami grupy przegrali minimalnie, bo 2:1 po bramce samobójczej. Do tego należy pamiętać, że kadra Kolumbii składa się z piłkarzy grających w czołowych europejskich klubach, którzy stanowią o sile zespołu w ataku. Trio złożone z Jamesa Rodrigueza (Bayern Monachium), który w poprzednim turnieju zdobył koronę króla strzelców, Radamela Falcao (AS Monaco) oraz Juana Cuadrado rosyjska ruletka


Il. za: Wikipedia

sport na V (Juventus Turyn) może spędzać sen z powiek wielu defensorom rywali. Do tego bramki latynosów strzeże występujący w Arsenalu David Ospina. Mecz z ćwierćfinalistami poprzednich mistrzostw może okazać się jednym z najcięższych pojedynków stoczonych przez naszą reprezentację w historii wielkich turniejów, w których braliśmy udział po 2002 roku. Japonia jest już „etatowym” uczestnikiem Mistrzostw Świata. Począwszy od 1998 roku jeżdżą na mundial, z różnym wynikiem. Trzy lata temu nie udało im się wyjść z grupy, w której zajęli ostatnie miejsce, jednak wówczas dysponowała kadrą opartą w dużej mierze na zawodnikach grających w rodzimej lidze. Obecnie kadra Japonii dysponuje w większości piłkarzami grającymi w europejskich klubach średniej klasy (głównie Niemcy i Francja). Ogromnym atutem Japończyków jest występujący w barwach Borussii Dortmund Shinji Kagawa. Rywale może nie z najwyższej półki, ale czy nasz stosunek do Korei Południowej w 2002 roku nie był taki sam? Przegraliśmy wówczas 2:0. Przynajmniej z Japończykami nie gramy meczu otwarcia. Senegal jest drużyną nieprzewidywalną. Z jednej strony jest to drużyna afrykańska, a te mają to do siebie, że przynajmniej jedna z nich wychodzi z fazy grupowej lub rzuca wyzwanie najsilniejszym. Do takich niespodzianek przyzwyczaiła nas Ghana, która w 2010 roku wyszła z grupy minimalnie przegrywając z Niemcami i odpadła w ćwierćfinale, remisując z Urugwajem 1:1 (4:2 w karnych). Sam Senegal zaś w 2002 roku doszedł do półfinału jako benjaminek rozgrywek. Nic w naturze nie ginie, a zwłaszcza talent piłkarski, który raz objawiony, musi się obudzić. Kadra Senegalu to doświadczeni, zgrani zawodnicy z gwiazdą Liverpoolu Sadio Mane na czele. To co charakteryzuje afrykański futbol to pasja, żywiołowość i coraz lepsza technika. Afrykańscy zawodnicy są coraz bardziej pożądani na rynku piłkarskim. Większość reprezentantów Senegalu występuje w ligach włoskiej, angielskiej oraz fran-

cuskiej. Z pewnością pierwszy nasz mecz na mistrzostwach łatwy nie będzie. Senegal wierzy w swoje umiejętności i, jak zresztą każdy w tej grupie, ma nadzieję na wyjście z niej. Analizując podział na grupy mistrzostw świata, zawsze szuka się tzw. Grupy Śmierci, czyli zestaw trzech lub czterech najmocniejszych drużyn, które mogą nam przynieść najwięcej emocji i sensacji. Bardzo ciężko jest wytypować taki zestaw, gdyż każda grupa ma przynajmniej dwie drużyny należące do światowej czołówki. Moim zdaniem najcięższa grupa w tej edycji Mistrzostw Świata to grupa F złożona z Niemiec (obrońców tytułu), Meksyku, Szwecji i Korei Płd. Niemcy to obecnie, w Europie drużyna absolutnie bezkonkurencyjna. Przez eliminacje przeszły jak burza, nie przegrywając ani jednego meczu. Jeżeli ktokolwiek miałby ich zatrzymać to właśnie Meksykanie, którzy nieraz zachwycali swoim pełnym dynamiki i techniki stylem gry. Jeżeli dodamy do tego Szwedów, którzy w barażach wyeliminowali Włochów, tworzy nam się całkiem ciekawa perspektywa. Wszyscy zgodzimy się jednak, że najbardziej ucierpi na tym układzie Korea Południowa. No cóż. Tutaj już nie ma sędziów, którzy gwizdną co nieco… Równie ciekawie zapowiadają się poszczególne mecze w innych grupach. Rywalizacja pomiędzy Portugalią a Hiszpanią staje się chyba powoli tradycją wielkich imprez. Prędzej czy później te drużyny albo na siebie trafiają, albo wcale nie wychodzą z grupy. Tym razem ktoś będzie musiał, bo nie wierzę by Iran i Maroko mieli w znaczący sposób wpłynąć na losy tej grupy. Jak na razie historia pokazuje, że w mistrzowskich spotkaniach zawsze górą była Hiszpania. Oprócz tego obejrzymy takie widowiska jak Anglia – Belgia, czy Francja – Dania. W tym momencie trudno jest powiedzieć jakie są szanse naszej reprezentacji na wyjście z grupy. Nie wiadomo w jakiej formie będą zawodnicy w lecie 2018 r., zarówno nasi, jak i naszych przeciwników. Pół roku to czas, gdy jeszcze wszystko może się zdarzyć, a historia zna przypadki, gdzie całe drużyny nie przyjeżdżały na turniej, tak samo jak wygrywały te, które wygrać, przynajmniej w teorii, nie powinny. Myślę jednak, że losowanie okazało się dla nas pomyślne. Nie mamy drużyn superciężkich, ale nie mamy też supersłabych. O naszej grupie mówi się, jako o wyrównanej, ale lekko niemrawej. Jeżeli chodzi o wyjście z grupy, to jestem pozytywnie nastawiony. Wszystkie drużyny są w naszym zasięgu, a kwestia zwycięstwa leży tylko i wyłącznie w nogach i głowach naszych piłkarzy.

43


44

Tryby

Liter

katarz y na malinowska

K or y tarz

K

czyli rzecz o hydraulicznym absurdzie

orytarza nie widziałam i zobaczyć nawet nie próbowałam. Pochłonięta obserwowaniem przerażająco realistycznego obrazu, dłonie trzymałam pod zimną strużką, która już od dwóch minut bardzo powoli opływała palce. To właśnie przez nią musiałam tyle stać sam na sam ze swoim obliczem. No może nie tak „sam na sam”, bo to małe pomieszczenie na piętrze nie jest oblegane tylko w trakcie lekcji. Mimo niekorzystnego odbicia, które lustra szczodrze wciskają nam w oczy, żadna osoba nie jest w stanie przejść obok bez chociaż ulotnego spojrzenia. Czy to właśnie sine worki pod młodymi oczami uwydatnione w lustrze tak przyciągają, czy może ten odrobinę zmięty i opadły włos? To tutaj usta czerwienią się bardziej niż wiśnie, a podkreślone oczy rzucają dociekające spojrzenia, głównie zastanawiając się, czy wszystko czego w sobie nie lubimy, zostało już ukryte. Ciężko powiedzieć, czy to wina lustra, że kobiety czują się w nieustannej potrzebie poprawiania urody, bowiem czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. A może to kwestia utartego kanonu, który już tak głęboko jest zakorzeniony w kulturze. A kolejki? Jak to jest, że gdy damska przeżywa oblężenie, to w męskiej hula wiatr? Wszyscy wiemy na kogo najdłużej się czeka na krótkich postojach na stacji, to nieodłączny element każdej wycieczki. Słyszałam pogłoski, a może i już poczułam nawet, że przychodzi powoli odwilż. Swoboda w odcieniu różu nieśmiało przebija się przez lodowe czapy. Kiedyś mogłabym pomyśleć, że ma to swój urok. Coraz bardziej odmarzające palce nie pozwoliły mi na dłuższe rozważania i wspominki. Odkąd pamiętam woda tu nigdy nie była odpowiednia. W moich pierwszych latach dłonie były jak nowe kubki – wyparzane. Nie było najmniejszej alternatywy dla gejzera, którego wylew trwał zaledwie 2 sekudny. Potem ponownie musisz nacisnąć, średnio 77 razy na jedno płukanie. Do teraz woda leci przez dwie sekundy, tylko tym razem bliżej jej do bezwzględnego zera, zarówno objętościowo, jak i temperaturowo. Trzeba przyznać, że to idealne warunki do refleksji lub krótkiej pogaduchy. Trudne sytuacje solidaryzują. Tematy bywają najróżniejsze, ale co padło w damskiej toalecie, zostaje tutaj jak święty relikt. Na pewno chciałabym w to wierzyć. Czy tu nigdy nie uda się znaleźć złotego

środka? Co sprawia, że tak trudno jest zachować zdrowe proporcje? Z rozrzewnieniem wspomniałam wszystkie pęknięte rury. Jak to dzień stawał się ciekawszy, gdy cała szkoła wychodziła po 2 lekcji. W tym roku jeszcze tego nie było, cierpliwie czekamy. Gdy tak sobie lepiłam babki wspomnień w głowie, do łazienki jak piaskownicy z buciorami weszła ona. Nie spojrzała w lustro, nie przyprowadziła grona koleżanek. Włos wymknął się z ciasnego warkocza. Czemu dziewczyno nie spojrzałaś w lustro? Twoje wejście przewróciło moje liche zamki z piasku.

korytarz


Tryby

Liter

kajetan czerwi ń ski Łono

Damy

Czasem chciałbym znów się skulić, Nieświadomy znowu żyć. I by dusze znów łączyła Utęskniona życia nić

Z przyjaciółką idzie dama, Jedna drugiej w ucho szepce, Że minięte przez nie dziewczę Twarz ma niby pysk barana.

Chciałbym już nie widzieć świata I mej własnej zaschłej krwi, Tylko światło bladożółte, Piękne słońce pierwszych dni.

Potem jednak zapytana, Co jest w ludziach najważniejsze, Odpowiada bez wahania, Że najbardziej ceni serce.

Ale które łono przyjmie…? Co odkręci czasu bieg…? W tamto miejsce nie powrócę, Jak co zimę wraca śnieg.

Życie, którego nie miałem

Łąka

WIERSZE

Łza polik przecina jak błyskawica chmury, Chociaż wolniej sunie po jego bladej tarczy. Z przeszłości rozlega się jakby szept ponury Nieznanego mówcy o smętnym głosie starczym: „Swe życie przeżyłem jak akwariowa rybka, Patrząc na szalony świat zza oszklonej ściany, Wiecznie obserwując pęd jego z przeciwka, Z boku zawsze stojąc, na samotność skazany. Ze wzrokiem zazdrosnym spoglądałem ku innym. Zgrzytałem zębami, gdy żyli swoje życia, Aż ucichł zupełnie beztroski śmiech dziecinny. Wszedłem w świat dorosłych, nie wychodząc z ukrycia. Nazbyt wiele dumnych i pustych wyrzekłem słów, Minionych i przyszłych spraw ciągle żyjąc brzmieniem. Co jednak być znaczy, lecz nie teraz i nie tu? Niczym nie być wcale! Nie więcej niźli cieniem! Brakło mi śmiałości, i siły, i odwagi Żyć jak teraz. Tylko wam stary radzić mogę – Do rzeki z pomostu skoczyć zupełnie nago Po Europie ruszyć z plecakiem tylko w drogę. Zrywać świeże jabłka, co od nich ciężkie sady I z pierwszą miłością całować się wśród malin I iść z przyjaciółmi na pijackie biesiady I z nimi tańcować, do rana nieomdlali. Lecz wszystko na marne, zaszlochały zegary Wcześniej w kwiecie siły, dziś do łoża przykuty Mięśnie nie te same, kości me zaś spróchniały. Z młodzieńca jest starzec, o żyłach wyprutych”.

wiersze

Chylą się do płaczu brzozy Na tych białych grobach łąk. Tam, gdzie przyszłe lato stworzy Różnobarwnych kwiatów krąg. Gdzie dziś ziemię mróz batoży, Kiedyś żółty wzleci bąk, By wybudzić koniczyny I jabłoni śnieżny pąk. Kiedyś może, w dzień miodowy Znów się rozbłękitni niebo I przykryje szal mleczowy Lata dom złocistą miedzą. O czym tylko trzmiele wiedzą.

45


46

Tryby

M aciej O br ębski

Inni

W stolicach innych światów szkło innych wieżowców otula inna mgła niepamięci W stolicach innych światów widzianych z lotu ptaka inne ptaki widzą stolice innych światów W stolicach innych światów kolory fasad innych kamienic różnorodnią szarość innych wnętrz W stolicach innych światów inna cisza miesza się tak podobnie z innym milczeniem W stolicach innych światów inne usta nie splatają się z innymi ustami jak inne dłonie choć łakną nie innej bliskości W stolicach innych światów inni samotni w innych tłumach rozsypują inne modlitwy i inne zaklęcia nie inaczej niewinni A my uciekający do stolic innych światów My zaczynający wciąż inne życie inaczej chcemy czuć mówić i myśleć inaczej chcemy pamiętać marzyć inne proroctwa Ale tęsknimy… My tacy sami w stolicach innych światów

Liter

Pisanie nie jest takie trudne

W

szystko, co wiemy, wiemy z doświadczenia. Najtrudniejszą częścią egzaminu maturalnego z języka polskiego jest egzamin ustny. Najtrudniejszym zadaniem części ustnej jest zadanie językowe. Tak mówią uczniowie i należy im wierzyć, bo przeżywają to na własnej skórze. Zadanie językowe wymaga od abiturienta przygotowania w ciągu 15 minut wypowiedzi argumentacyjnej (teza, argumenty i wniosek) związanej ze zjawiskami językowymi. Punktem wyjścia do rozważań jest tekst naukowy lub publicystyczny, podejmujący tę tematykę, albo utwór literacki, który prowokuje do rozważań na ten temat. Abiturient musi odwołać się także do innego tekstu kultury, przywołując konkretne przykłady, i do „własnych doświadczeń komunikacyjnych”. Wiśta wio, łatwo powiedzieć, jak mawiał bohater znanego polskiego serialu (którego, Moi Drodzy? – serial ten warto zobaczyć, bo pokazuje w bardzo ciekawy sposób ważny okres naszej historii). Mina ucznia, który wylosował temat językowy, oddaje niezwykłą wręcz koncentrację i ból ekspresowego poszukiwania odpowiednich przykładów w tekstach kultury i w zasłyszanych rozmowach. Warto zatem przygotować się zawczasu do tej nierównej walki. Stąd mój pomysł, by już od pierwszej klasy obserwować zjawiska językowe i pisać prace o nich. By gromadzić przykłady. Ale przede wszystkim, by uwrażliwiać się na język i zauważać jego istnienie w kulturze i codziennej komunikacji. Inspiracją były dla mnie felietony Michała Rusinka zebrane w tomie „Pypcie na języku”. Śmieszne i pouczające. Na lekcji omówiliśmy dwa teksty. Stanowić one miały wzór pisania o języku. I… praca domowa: Napisz felieton o zjawiskach językowych. Tak powstały bardzo ciekawe felietony uczniów klas 1a i 1b. Wybraliśmy kilka z nich, ale wybór był bardzo trudny. Kryterium stanowiła różnorodność tematów, a nie wartość prac. Wszystkie są bardzo ciekawe. Moim marzeniem jest, by uczniowie mówili, że najciekawsze na lekcjach języka polskiego jest omawianie tekstów kultury. A bardzo ciekawe jest omawianie ich warstwy stylistycznej i językowej. A może i najciekawsze. PS. Szczególnie w Kamizelce Bolesława Prusa. Prawda, klaso 1a i klaso 1b? Joanna Zaremba pisanie nie jest takie trudne


Tryby

Liter

Robaki

Pomysł na ten tekst naszedł mnie, gdy czytałem jedną z wielu niezwykle interesujących książek przyrodniczych. Najciekawszy nie był jednak temat, który nie odpycha ludzi, ale to, że nikt nie zwrócił uwagi, jak absurdalne bywają słowa użyte w tej literaturze. Mowa tu właśnie o insektach, owadach, pajęczakach, czy też najbardziej potocznie robakach. Niezależnie od tego jak je nazwać, nie mają zbyt wielu miłośników. Mowa tu raczej o Europie, gdyż w Azji oraz Afryce cieszą się znaczną popularnością, jako istotna część tamtejszego jadłospisu. Jednakże nawet tam niewielu ludzi pragnie je oglądać z bliska lub – co najgorsze – hodować w domu. Są jednak od tej zasady wyjątki. Dociekliwi badacze i pasjonaci tych stworzeń chętnie się nimi zajmują. Jednak nawet oni nie są bez winy, jeśli chodzi o kreowanie „robaczego” wizerunku. Właśnie ich najwięksi pasjonaci nadają im aż nazbyt „ciekawe” imiona. Na szczególną uwagę w tej „konkurencji” zasługują polscy badacze i tłumacze. Czytając polską literaturę fachową o tych stworzeniach, możemy doświadczyć wielu zabawnych niespodzianek. Wyżej wymienieni stworzyli całe spectrum interesujących nazw, gdyż najwyraźniej znudziły im się „Muchy Plujki” czy „Pustelniki Brunatne”. Otrzymujemy trochę ciekawszy „repertuar”. Zastanawiającym jest, czym „Zyzuś Tłuścioch” –mały niegroźny pająk, zasłużył sobie na coś takiego. Jest tylko trochę puszysty… Albo co i komu ukradł „Złodziejaszek Rypidełko”, chrząszcz, którego łacińska nazwa brzmi calosoma reticulatum. Czy tak nie jest ładniej? To jednak nie koniec pomysłowości naszych rodaków. Bardzo głodny musiał być badacz „Parówki Pozłotki”, a może po prostu był zmęczony pisownią słowa „Dżdżownica”. Jakże niezwykłym poczuciem humoru musiał odznaczać się odkrywca „Krocznika Wieśniaczka” jednej z najładniejszych ciem żyjących w Niemczech. Chyba, że miała to być aluzja. Natomiast moim osobistym faworytem jest bezkonkurencyjna „Pasigęba Tłuszczanka”. To niezwykle kolorowy motyl, który nie mógł zostać „Paziem Królowej”, czy „Bielinkiem Kapustniczkiem”. Jestem bardzo ciekawy, jak brzmiałaby fachowa rozmowa o tych „robakach”. Jakub Dunowski 1b D obrze znam to u cz u c i e

Dobrze znam to uczucie, kiedy w wypracowaniu używam słów typu tudzież. Archaizuję wówczas nieco swoją pracę, przez co staje się ona ciekawsza. Podobne zabiegi czynią poeci. Jednym z moich ulubionych zjawisk językowych, występujących najczęściej właśnie w utworach pisanie nie jest takie trudne

literackich, jest stosowanie neologizmów. Neologizmy na początku wydają się słowami błędnymi, bardzo rzadko spotykamy się z sytuacją, gdy jakieś nowe określenie wchodzi od razu do słownika. Gdy zadomowią się już u nas na dobre, przestajemy je uważać za neologizmy. Po jakim czasie to następuje? Cóż, szczerze mówiąc, takiej reguły nie ma. Nie ma zasad ani czasu, po jakim neologizm zmienia się w powszechnie używane słowo. Po prostu – staje się tak, gdy tak się staje. Te nowo utworzone wyrazy powstają przede wszystkim z konieczności nazwania nowych, często właśnie wymyślonych rzeczy lub zjawisk. Oczywiście ich liczba zależy od zapotrzebowania na nie. Powstają też ze względu na tendencje Polaków do wprowadzania nazw polskich. Tak jest na przykład ze słowem śmigłowiec. Ale jest też wiele słów zapożyczonych, głównie z języka angielskiego. Czasami dzieje się tak, że pojawiają się słowa, które zdążą zniknąć nim ktoś w ogóle je zapamięta – lepperyzacja czy balceroid. Co prawda, w przeciwieństwie do lepperyzacji, istnieją też słowa, które są uznane za ,,udane’’ np. pomnik, istnieć czy ściema. Były potrzebne, ktoś je wymyślił i zaczęły funkcjonować. Uważam, że granica pomiędzy neologizmami, a gwarami, np. młodzieżową, jest bardzo cienka. W ,,slangu młodzieżowym’’ pojawia się bardzo dużo nowych słów. Nie ma czasu nawet zarejestrować ich wszystkich. Dużo z nich zapożyczane jest z innych języków, najczęściej z języka angielskiego. Nic więc dziwnego, że słowa takie jak odjechany czy siara wyszły już z użycia. Takie określenia zostały w ciągu kilku miesięcy zastąpione innymi, takimi jak: sztos, gitara siema, szpan. Zamiast mówić do przyjaciela, mówimy do naszej mordy albo ziomeczka. Każdy gimbus chodzi do maka czy na kebsa, żeby zobaczyć się ze swoim crushem i mordami, żeby porobić kilka selfie, trochę się podissować, czy posiedzieć na fejsie i pooglądać memy. Mnóstwo nowych słów, które dosłownie za moment zostaną zastąpione innymi, jeszcze bardziej wymyślnymi. Choć niektóre z nich, takie jak np. mem czy dissować, zostały już dodane do słowników. Neologizmy są nam bardzo potrzebne, gdyż nazywamy nimi nowe rzeczy. Pamiętajmy jednak, że wiele obiektów ma już nazwy i nie musimy wymyślać kolejnych słów, ponieważ wtedy przybywa nam jeszcze więcej wyrazów, stare są wymieniane na nowe. Nic więc dziwnego, że babcia rozmawiając z młodym wnuczkiem, nie rozumie ani słowa. Uważam, że powinniśmy przystopować z wymyślaniem tak wielu nowych wyrazów i może przyjrzeć się tak samo interesującym starszym słowom. Adrianna Kazimierska 1A

47


48

Tryby

Liter

Łaci ń ska krz yżó wka

Pójdę stobo na miasto

Nadchodzi wiosna, a z wiosną sezon działkowy. Już za chwilę, rzesze spragnionych wypoczynku działkowiczów zablokują drogi wyjazdowe z miast. Sygnał klaksonu – polskiego odpowiednika „Kocham cię”, zabrzmi z pełną mocą na każdym skrzyżowaniu, a zapach skwierczących na grillu żeberek wypełni okoliczne wsie. Wielkie koncerny doskonale wyczuwają potrzeby klienta, wynikające z pory roku. Przeciętny działkowicz będzie potrzebował dużo kiełbasy, karkówki i piwa. Rzeźnie i masarnie w całym kraju ledwo nadążają z dostawami. Browary zachęcają drożdże do szybszej i wydajniejszej pracy. Prawdziwie misyjna postawa – klient musi mieć wszystko, czego zapragnie. Nie można jednak ograniczać się do samego jedzenia i picia – niezbędna jest również rozrywka. W tej konkurencji na prowadzenie wysuwa się ogród. Widok samodzielnie zasadzonego krzewu zadowoli nawet największego malkontenta. Trzeba tylko pozyskać rośliny. Las odpada – szwagier wykopał cisa z puszczy i nie dość, że ten się nie przyjął, to jeszcze mandat dostał. Sąsiad sknera, więc sadzonkami na pewno się nie podzieli. Pozostaje sklep z nazwą nie do rozszyfrowania – „Leroy Merlin”. Zabawa nabiera tempa – „Lerła”, „Liroj” czy może mój faworyt „Zielony Obi”. Ile osób tyle wersji. Nieważne. Liczy się wnętrze sklepu. Tutaj już od wejścia jesteśmy bombardowani okazyjnymi ofertami typu – „Tuja 8,99”. Król wiosennych nasadzeń emanuje radością, wkładając już dziesiątą „tuję” do koszyka. Tymczasem zdruzgotany botanik rozpaczliwie poszukuje tej samej rośliny, ale z tabliczką „Żywotnik”. Dendrologa zastanawia, czemu ta krzewina nazywa się według sprzedawcy „tuja szmaragd”, zamiast „thuja smaragd”. Dopełnieniem nieszczęścia jest dorodny „Clematis”, któremu nie wiedzieć czemu doczepiono napis „Klematis”. Jednak czarę goryczy przelewa „Phlox”, pod pseudonimem artystycznym „Floks”, który kiedyś nasze babcie sadziły w przydomowych ogródkach, nazywając je „Płomykami”. Kilka lat zakuwania łaciny poszło na marne. Niezależnie od nazwy sklepu, w którym postanowiliśmy zrobić zakupy, marketing wszędzie rządzi się tylko prawami popytu i podaży. Mistrzowie sprzedaży w pogoni za przystępniejszą wersją – „łaciny dla konsumenta” wyrzucili z cennika polskie nazwy roślin. Może najwyższy czas przestać udawać Rzymian? Daniel Kisiel 1b

Na pewno każdy z nas rozpozna śląski i góralski akcenty. To, co dla ludzi z południa Polski jest normą, dla nas może być czymś zupełnie nowym i nie zawsze zrozumiałym. Różny sposób mówienia może być dla nas warszawiaków źródłem uśmiechu i dobrego żartu. Miejmy nadzieję, że warszawski akcent bywa dla Ślązaków równie śmieszny. W Polsce jest niezliczona liczba różnych, regionalnych akcentów. Jednak czy znamy sposoby mówienia w naszych rodzinnych stronach? Różnic w wymowie nie musiałam szukać bardzo daleko. Znalazłam je pewnego pochmurnego popołudnia, podczas odwiedzin u mojej babci w Ciechanowie, niecałe sto kilometrów od Warszawy. Moja babcia zapytała wtedy mojego brata: „Od kiedy to się tak interesujesz p(h)iłko nożno?”. Piłką. Nożną. Ciechanowski akcent polega na zmienianiu „ą” na końcu słowa na „o”. Subiektywnie nie znoszę tego sposobu wymowy, ale chyba każdy poczuje lekkie łaskotanie w sercu, gdy odkryje oryginalny, własny akcent z miasta swoich babć. Ludzie lubią być wyjątkowi, mieć coś „własnego”, regionalnego, coś co odróżniałoby ich od innych, na przykład własny sposób mówienia. Czasem nie różni się tylko wymowa, ale słowa, czy wyrażenia. W zależności w jakim rejonie Polski będziemy, możemy wyjść na dwór, na pole, czy jeszcze inaczej określone zewnątrz. Zjeść ziemniaka, pyrkę, a może kartofla. Mimo że wszyscy mówimy w języku polskim zdarzają się nieporozumienia spowodowane niezrozumieniem danego słowa. Na przykład ile z was zrozumiałoby, gdyby wasz znajomy z Krakowa poprosił was o pożyczenie mu zastrugaczki? Gwara warszawska jest bardzo elegancka, często używane są wymyślne zwroty grzecznościowe. Słowa w dialekcie warszawskim są czasem zapożyczane z innych języków, na przykład jidysz, rosyjskiego lub niemieckiego. Przykładem jest ancug, czyli garnitur, po niemiecku wymawia się to słowo bardzo podobnie, tylko pisownia jest inna – anzug. Z kolei ustrojstwo i rozpiska pochodzą z języka rosyjskiego. Charakterystyczna w gwarze warszawskiej jest końcówka wyrazów -ak. Zamiast mówić kotlet schabowy prawdziwy warszawiak powie schaboszczak, zamiast dziecka – dzieciak itd. Znajomość różnych akcentów regionalnych może być przydatna, pozwala ona dowiedzieć się, skąd pochodzi dana osoba, poznając tylko po jej sposobie mówienia! Odmian polszczyzny jest wiele, mnóstwo różnych akcentów, jak nasz kraj długi i szeroki. Warto jednak poznawać swój dialekt, ponieważ dzięki temu można odkryć historię swoich korzeni, a w związku z tym lepiej rozumieć nasze otoczenie i samego siebie. Julia Śliwińska 1B pisanie nie jest takie trudne


Tryby

49

Liter

Pleonazm

Język zakochanych

Faktem oczywistym jest, że jedna z funkcji komunikowania się to przekazywanie sobie informacji. By uniknąć wszelkich wątpliwości ze strony odbiorcy, rozmówca będzie dostarczał informacji szczegółowych i doprecyzowanych. Jest to działanie pożądane, gwarancja wzajemnego zrozumienia. Jednak w drobiazgowych wypowiedziach często pojawia się także efekt niepożądany, na który nikt nie zwraca uwagi, a nawet go nie zauważa. Chodzi o pleonazm, czyli potocznie zwane masło maślane. Tak, jak wspomniałem, pleonazmy są niezauważane, a dzieje się to dlatego, że jeśli już takowe zostaną dostrzeżone, nie wywołują one refleksji u odbiorcy, ponieważ ich przekaz jest znany i przejrzysty. Jeśli jednak głębiej się zastanowić nad ich dokładnym znaczeniem, to nagle okazuje się, że mogą mieć one niezamierzony, obraźliwy charakter. Jednymi z najlepszych przykładów są wyrażenia „cofnij się do tyłu”, czy „kontynuuj dalej”. Z pozoru niewinne, z innej perspektywy mogą wydawać się zwrotami stosowanymi wobec osób „ciężko myślących”, lub przynajmniej małych dzieci. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku „dnia dzisiejszego” i „miesiąca maja”. Na uwagę zasługuje także fraza „spadać w dół”, która ewidentnie sugeruje, że spadać można także w górę. Historia tego absurdu sięga końca XVI wieku, kiedy to w Trzecim Statucie Litewskim pojawił się fragment: „Jeśli by na rękę wyzwawszy się na śmierć jeden drugiego zabił”. Jednakże wtedy „zabić” oznaczało formę dokonaną czasownika „bić”, a nie dzisiejsze „powodować śmierć”. Zwrot ten stał się pleonazmem dopiero w toku ewolucji semantycznej. Pleonazmy powstają dzisiaj w różnoraki sposób. Klasyczne „masło maślane” jest perfekcyjnym przykładem zlepienia wyrazów pokrewnych, a „akwen wodny” symbolizuje niewiedzę twórcy, który odważył się zastosować wyraz pochodzenia obcego, nie mając pojęcia o jego znaczeniu. Na końcu są jednak twory, których użytkownicy usiłują podkreślić, jak niestandardowy jest temat ich rozmowy, a więc może być „bardziej wyższy”, czy „bardziej częstszy”. Zatem zanim zaczniemy się wypowiadać, proponuję uczulić się na stosowanie pleonazmów zarówno u siebie, jak u innych. Wyeliminowanie ich ze swojej mowy jest „banalnie proste”, a wytykanie błędów znajomym i rodzinie zadziwiająco satysfakcjonujące. Jacek Szuba 1b

Koteczku, króliczku, misiaczku, żabciu… Który człowiek nie zastanawiał się, dlaczego zakochani zwracają się do siebie określeniami rodem z zoo, oraz jak należy je rozszyfrowywać? Gdy mężczyzna i kobieta czują, że łączy ich coś wyjątkowego i chcą sprecyzować swoje uczucia, próbują opisać ten stan, tworząc coś własnego i odrębnego. Dlatego właśnie coraz bardziej powszechne jest opracowywanie przez pary własnego „języka”. A gdyby tak się zastanowić, jak powstaje kod języka zakochanych? Na pewno odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Czułe słówka, wypowiadane w stronę drugiej połówki, to nie tylko puste określenia. Za ich pośrednictwem można pokazać, że się kogoś zna, wie się, co ktoś lubi, a nawet czy pamięta się o jakichś szczegółach z przeszłości. Wówczas zbliża to ludzi do siebie, słowa przestają być tylko słowami, a stają się czymś bardziej osobistym, zrozumiałym tylko dla wąskiego grona osób. Zatem oprócz tego, że mamy do dyspozycji szeroki zakres uniwersalnych kotków, skarbów oraz misiów, możemy próbować popisać się czymś bardziej wyjątkowym i spersonalizowanym. „Moja Ty czterolistna koniczynko”, „Najpiękniejszy kwiatuszku z naszego ogrodu”, „Mój misiu koala, którego bardzo kocha Ala” – to tylko kilka fantazyjnych przykładów. Słownik zakochanych często ma również nieco wspólnego z zainteresowaniami pary. Mamy zatem kulinarne pierniczki, słodyczki, cukiereczki, a także równie powszechne zoologiczne świnki, myszki, żyrafki. Sama jakiś czas temu słyszałam, jak mój wujek informatyk zwrócił się do swojej narzeczonej „mój Ty procesorku”. Całkiem mnie to rozczuliło, jednak sprawdziwszy w internecie, jaka jest definicja procesora, nieco się zawiodłam. Na początku wydawało się to nieco bardziej romantyczne. Często bywa tak, że słowa tracą swoje znaczenie, stają się rutyną. I po trzydziestu latach małżeństwa „kotku” znaczy tyle, co „ty stara krowo”. Zapewne kiedyś ci ludzie prawili sobie czułości z gorącej miłości, a teraz po prostu obawiają się przestać. Bo Grażyna zacznie się czepiać, bo Zygmunt zacznie podejrzewać, że jego żona od pół roku zdradza go z sąsiadem. To takie „kotku” dla świętego spokoju. Sprawianie pozorów nigdy nie jest najlepszym sposobem rozwiązania problemów. Warto jednak, nawet po tych x latach, spojrzeć czasem na drugą połówkę i z nieudawaną czułością powiedzieć jej coś miłego. W końcu nie od dziś wiadomo, że mężczyźni zakochują się w tym, co widzą, a kobiety w tym, co słyszą. Julia Wojciechowska 1b

pisanie nie jest takie trudne


50

Tryby

Liter

Komp l ement z pozoru

„ KC” CZY „ KO CH A M CIĘ” ?

Według Arystotelesa człowiek jest z natury istotą społeczną, gdyż właśnie dzięki społeczeństwu może się on prawidłowo rozwijać. Żyje wśród innych ludzi i dlatego niezbędna jest mu umiejętność prowadzenia dialogu, wypowiadania na głos swoich myśli i dzielenia się nimi z otoczeniem. Większość ludzi na świecie jest wzrokowcami, dlatego nieodłącznym elementem rozmowy twarzą w twarz jest zwrócenie uwagi na wygląd rozmówcy. Każdemu z nas zdarza się zarówno komentować czyjś wygląd, jak i słyszeć uwagi na temat swojego. Często nieświadomie używamy słów i zwrotów, które zostały utrwalone, nie zastanawiając się nad ich wymową. Przykładem zupełnie niepozornego komentarza, który sama bardzo często słyszę jest „zjedz więcej, jesteś taka chuda”. Oczywiście możemy odebrać uwagę jako przejaw troski, co jest jak najbardziej pozytywne. Prawdopodobnie to właśnie troska kieruje nadawcą komunikatu, zwłaszcza jeśli jest to osoba nam bliska, np. członek rodziny. Jednak często powtarzany wyraz chudy nabiera wręcz negatywnego wydźwięku. Powszechna jest opinia, że nazwanie kogoś grubym jest obraźliwe i ma na celu wytknięcie odbiorcy tej cechy wyglądu, z której przeważnie nie jest dumny. Uważam, że podobnie jest w przypadku jego antonimu. Istnieje szereg synonimów słowa „chudy”, których pochodzenie nawiązuje do chorób lub ubóstwa. Wyraz chuchro oznacza osobę słabą, mizerną i chorowitą, ale również kiszki, wnętrzności ludzkie lub zwierzęce, a ponadto odłamek spróchniałego drewna. Marny, lichy czy nędzny to słowa wskazujące na niedostatek czy ubytek. Porównania stosowane w sytuacji, gdy chcemy podkreślić czyjąś niedowagę, są dosadniejsze i bardziej działają na wyobraźnię niż dzieje się to w przypadku nadwagi. Sformułowanie „Gruby jak beczka” można odczytać jako bardziej żartobliwie i nabrać do niego odpowiedniego dystansu. Przeciwnie, gdy usłuszymy: „chudy jak szkielet”, gdzie wygląd zostaje porównany do zmarłego ciała. „Sama skóra i kości” również nie przywołuje przyjemnych obrazów. Ludzie często świadomie posługują się zwrotami takimi jak patyk, chudzielec czy nawet kościotrup i kierują je pod adresem innych. Ponownie, celem takiego przezwiska często nie jest zranienie odbiorcy, a wręcz przeciwnie. Powyższe sformułowaniu są potocznie używane jako wyraz aprobaty. Wynika to z braku umiejętniości prawienia komplementów. Zuzanna Dzikowska 1A

Ludzie charakteryzują się tym, że ciągle chcą się rozwijać – mowa tutaj o ludziach jako ogóle, społeczności (choć obserwując jednostki niekiedy ciężko nam dostrzec ten proces), która stale się zmienia. Jednak w ostatnich latach zaczęliśmy narzucać sobie niezwykle szybkie tempo rozwoju, co w rezultacie dosyć mocno odbija się między innymi na jakości komunikacji międzyludzkiej. Internet umożliwił porozumiewanie się za pomocą krótkich wiadomości z kilkoma – niektórzy osiągają naprawdę niezwykłe wyniki w tej dziedzinie! – osobami naraz. Właśnie – korespondowanie przez różne portale internetowe stało się bardzo popularne szczególnie wśród młodzieży. Stopniowo praktyka ta przejęła funkcje zarezerwowane dotychczas dla rozmowy telefoniczne czy bezpośredniego kontakt. Problem tego typu komunikacji polega na tym, że bardzo często nie ma wystarczająco dużo czasu, żeby pisać tak, jakby to miało być powiedziane. W tym momencie daje o sobie znać nieoceniona ludzka kreatywność, tworząc nowy wymiar uproszczonej komunikacji – skrócone do absolutnego minimum komunikaty, złożone zazwyczaj z początkowych i końcowych liter wyrazów, lub twory brzmiące podobnie do swej formy wyjściowej (np. nwm – nie wiem). Ciekawe jest to, że wpłynęły one nie tylko na ogólną długość, ale też treść rozmów, które teoretycznie służą temu, żeby się czegoś dowiedzieć albo coś przekazać. W praktyce współczesna rozmowa nastolatków może wyglądać mniej więcej tak: „– Co u cb? – A spk. – Kk. – A cr? – Sql”, co znaczy dosłownie: „– Co u ciebie? – A spoko – Ok. – A co robisz? – Jestem w szkole”. Można powiedzieć, że rozmowa z kolegą została „zaliczona”, ale w praktyce nie wniosło to absolutnie nic do życia obu znajomych. Największym fenomenem wśród skrótów są jednak bezsprzecznie dwa z nich – jeden został w ogóle utworzony od skrótu, czyli kk albo samo k – w zależności od stopnia wylewności piszącego - co jest inną wersją słowa OK. Aby przekonywująco przedstawić niedorzeczność kolejnego z nich, można sobie wyobrazić zakochanych, którzy rozmawiają ze sobą przez telefon albo twarzą w twarz (niestety w dobie telefonów i ciągłego pisania części wyrażeń zaczęto używać nawet w bezpośredniej konwersacji) i po miłej rozmowie, kiedy czas się pożegnać, jedna ze stron mówi: „Ok, to cześć, kc!”. Jak zapewne można się domyśli to „kc” jest niezwykle romantycznym i pełnym pasji wyznaniem miłości…

Teoretycznie więc krótkie for

Maria Pilachowska 1A

pisanie nie jest takie trudne


51


V

52

llecie oo poniatówki

TeaTralny Wehikuł Czasu 100 laT hisTorii PoniaTóWki Weź udział w projekcie i wystąp na teatralnej scenie, wpisując się we współczesną historię Poniatówki! Więcej informacji w bibliotece.

ORGANIZATORZY

pATRONAT TowarzysTwo LiTerackie im. adama mickiewicza o ddział w arszawski

V Liceum Ogólnokształcące

im. Księcia Józefa Poniatowskiego

Projekt edukacyjny dofinansowany przez Biuro Edukacji m.st. Warszawy w ramach XIII edycji Warszawskich Inicjatyw Edukacyjnych


III

Konkurs literacki im. Waldemara Błońskiego

W stulecie Gimnazjum i liceum im. Księcia Józefa Poniatowskiego {dla uczniów, absolwentów i pracowników} ORGANIZATORZY

TowarzysTwo LiTerackie im. adama mickiewicza o ddział w arszawski

ReGulAmIN


Oferta edukacyjna

na rok szkolny

2018/2019

W V LO w roku szkolnym 2018/2019 otwiera się następujące klasy pierwsze: K LASA SPO Ł EC Z N A

Dwa obowiązkowe rozszerzenia: język polski i geografia. Rozszerzenie geografii rozpoczynamy od drugiego półrocza klasy pierwszej (po zrealizowaniu w pierwszym półroczu tego przedmiotu w zakresie podstawowym). Język polski realizowany jest w zakresie podstawowym równolegle z zakresem rozszerzonym. Trzecie rozszerzenie do wyboru przez ucznia od drugiej klasy: historia (w zakresie rozszerzonym realizowana jest w wymiarze 240 godzin w cyklu kształcenia) lub matematyka (w zakresie rozszerzonym realizowana jest w wymiarze 240 godzin w cyklu kształcenia dodanych do obowiązkowych 300 godzin w zakresie podstawowym w cyklu kształcenia). Decyzję o wyborze trzeciego rozszerzenia uczeń podejmuje w klasie pierwszej (styczeń – luty).Obowiązkowymi przedmiotami uzupełniającymi w tym typie klasy, realizowanymi od klasy drugiej, są historia i społeczeństwo oraz elementy filozofii społecznej (przedmiot szkolny).

K LASA M ATE M AT YC Z N O - F I Z YCZ NA

Dwa obowiązkowe rozszerzenia: matematyka i fizyka. Rozszerzenie fizyki rozpoczynamy od drugiego półrocza klasy pierwszej (po zrealizowaniu w pierwszym półroczu tego przedmiotu w zakresie podstawowym). Matematyka realizowana jest w zakresie podstawowym równolegle z zakresem rozszerzonym. Obowiązkowymi przedmiotami uzupełniającymi w tym typie klasy, realizowanymi od klasy drugiej, są historia i społeczeństwo oraz elementy programowania (przedmiot szkolny).

K LASA CH EM I C Z N O - F I Z YC Z N A

Dwa obowiązkowe rozszerzenia: chemia i fizyka. Rozszerzenia rozpoczynamy od drugiego półrocza klasy pierwszej (po zrealizowaniu w pierwszym półroczu tych przedmiotów w zakresie podstawowym). Trzecie rozszerzenie od drugiej klasy: matematyka (w zakresie rozszerzonym realizowana jest w wymiarze 240 godzin w cyklu kształcenia dodanych do obowiązkowych 300 godzin w zakresie podstawowym w cyklu kształcenia). Obowiązkowym przedmiotem uzupełniającym w tym typie klasy, realizowanym od klasy drugiej, jest historia i społeczeństwo.

K LASA B I O LO GI C Z N O - C H E M I C Z NA

Dwa obowiązkowe rozszerzenia: biologia i chemia. Rozszerzenia rozpoczynamy od drugiego półrocza klasy pierwszej (po zrealizowaniu w pierwszym półroczu tych przedmiotów w zakresie podstawowym). Trzecie rozszerzenie od drugiej klasy: matematyka (w zakresie rozszerzonym realizowana jest w wymiarze 240 godzin w cyklu kształcenia dodanych do obowiązkowych 300 godzin w zakresie podstawowym w cyklu kształcenia). Obowiązkowymi przedmiotami uzupełniającymi w tym typie klasy, realizowanymi od klasy drugiej, są historia i społeczeństwo oraz języki klasyczne w medycynie (przedmiot szkolny).

K LASA M ATE M AT YC Z N O - G E O GRA F IC Z NA

Dwa obowiązkowe rozszerzenia: matematyka i geografia. Rozszerzenie geografii rozpoczynamy od drugiego półrocza klasy pierwszej (po zrealizowaniu w pierwszym półroczu tego przedmiotu w zakresie podstawowym). Matematyka realizowana jest w zakresie podstawowym równolegle z zakresem rozszerzonym. Trzecie rozszerzenie do wyboru przez ucznia od drugiej klasy: fizyka lub wiedza o społeczeństwie (obydwa przedmioty w zakresie rozszerzonym realizowane są w wymiarze 240 godzin w cyklu kształcenia). Decyzję o wyborze trzeciego rozszerzenia uczeń podejmuje w klasie pierwszej (styczeń–luty). Obowiązkowymi przedmiotami uzupełniającymi w tym typie klasy, realizowanymi od klasy drugiej, są historia i społeczeństwo oraz język angielski w biznesie (przedmiot szkolny).

JĘZYKI OBCE

Na etapie rekrutacji do liceum uczeń dokonuje wyboru drugiego języka obcego nowożytnego spośród: języka niemieckiego, języka francuskiego, języka rosyjskiego. Na etapie rekrutacji do liceum uczeń deklaruje uczestnictwo w zajęciach z religii lub etyki. Rezygnację z zajęć wychowania do życia w rodzinie uczeń i jego rodzice zgłaszają po zebraniu informacyjnym dotyczącym organizacji zajęć WDŻ (początek roku szkolnego).


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.