numer 1/2 (5/6) • czerwiec 2016 • rok ii
Magazyn uczniów V LO im. Ks. Józefa Poniatowskiego w Warszawie w numerze m . in .:
co w holu piszczy
Poniatówka obiecującą perspektywą Między szałem twórczym a kacem miasto moje, a w nim
Od Bemowa do Bródna. Rozbudowa II linii metra
pasja jest dla ludzi wielkich
Król Lew, czyli co w sawannie piszczy U Bram Afryki Prezes z bananami w ręku postać numeru
Swietłana Aleksijewicz Felieton
Brudny testament P
:
iszą dla nas Zuzanna Pękala, Kamil Kozak, Anna Jastrzębska, Michał Rawa, Natalia Andrejuk, Artur Stachyra, Anna Nazarewska, Magdalena Wicik, Aleksandra Malinowska, Agnieszka Wąsowska, Hanna Jeleńska, Marcelina Cywińska, Julia Jędrzejczak, Katarzyna Malinowska, Maksymilian Gawron, Julia Kwiatkowska, Maksymilian Jaszczuk, Jakub Jasiński, Anna Ostoja-Chrząstowska
Magazyn uczniów V Liceum Ogólnokształcącego im. Ks. Józefa Poniatowskiego w Warszawie Adres Redakcji: Biblioteka Szkolna V LO im. ks. Józefa Poniatowskiego w Warszawie, ul. Nowolipie 8, 00-150 Warszawa e-mail: poniatowski.brudnopis@gmail.com : https://www.facebook.com/pages/Brudnopis-VLO Wydawca: Biblioteka Szkolna V LO Pismo ukazuje się przy wsparciu finansowym Stowarzyszenia Rady Rodziców V LO.
Zespół redakcyjny:
Julia Kwiatkowska (red. naczelny) Natalia Andrejuk (z-ca red. naczelnego) Zuzanna Pękala (Co w holu piszczy) Julia Jędrzejczak (Miasto moje, a w nim) Natalia Andrejuk (Nic o nas bez nas) Kamil Kozak (Pasja jest dla ludzi wielkich) Michał Rawa (Sport na V) Katarzyna Malinowska (TrybyLiter) Współpracują: Julia Benedyktowicz, Marcelina Cywińska, Maksymilian Gawron, Anna Jastrzębska, Maksymilian Jaszczuk, Hanna Jeleńska, Aleksandra Leszczyńska, Anna Nazarewska, Anna Ostoja-Chrząstowska, Julianna Rutkowska, Jan Rychlewski, Artur Stachyra, Agnieszka Wąsowska , Magdalena Wicik Logotyp: Szymon Smus Projekt graficzny, dtp, korekta, kolportaż i e-publishing: zespół Opiekun merytoryczny: mgr Karol Jaworski
Tekstów niezamówianych redakcja nie zwraca. Zastrzegamy sobie prawo do dokonywania zmian redakcyjnych, skrótów oraz zmian tytułów tekstów skierowanych do publikacji. Uwaga! Wszystkie teksty oraz zdjęcia autorskie opublikowane na łamach„Brudnopisu” udostępniamy na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne 4.0 Międzynarodowe. Nakład: niski i ograniczony Dbamy o środowisko naturalne, stawiamy na e-publishing! Wydań internetowych szukajcie na platformie internetowej I S S U U : http://issuu.com/brudnopismagazynvlo
w numerze: {Co w holu piszczy}: Kamil Kozak Poniatówka obiecującą perspektywą (2)
• Jakub J asiński Poniatówka pod żaglami (3) • Julia Jędrzejczak Warszawa w Bolonii (5) • Agnieszka Wąsowska Lasciatemi cantare (7) • Maksymilian Jaszczuk Między szałem twórczym a kacem (8) • Anna Jastrzębska Twarze i maski Sienkiewicza (10) • Julia Jędrzejczak Czy pamiętasz to z lekcji historii? (12) • Czytać każdy może (13) • Dzień Esperanto w Poniatówce (13) • W samorządzie praca wre (14) • DUCH 2016 (14) Dzień Nauki (15) | {Miasto Moje, a w Nim}: Michał Rawa Od Bemowa do Bródna (15) | {Nic o nas, bez nas}: Natalia Andrejuk Myśli i słowa wiatrem niesione (18) | {Pasja jest dla ludzi wielkich}:
Anna Nazarewska, Magdalena Wicik Król Lew, czyli co w sawannie piszczy (20) • Kamil Kozak U bram Afryki (23) • Marcelina Cywińska Pożegnanie z Afryką (26) • Anna Jastrzębska Blogerem być! (28) • Natalia Andrejuk Prezes z bananami w ręku (30) | {Postać numeru}: Zuzanna Pękala Swietłana Aleksiejewicz (33) | {Przeczytałem, obejrzałem, odleciałem}: Julia Jędrzejczak Van Gogh Alive (36) • Maksymilian Jaszczuk Quentin Tarantino (37) • Natalia Andrejuk Miejsce na odrobinę magii (39) • Anna Jastrzębska Jak ci się żyje w przyszłości? (41) • Hanna Jeleńska Chorzy ludzie książki piszą (42) • Aleksandra Malinowska Muzyczna gorączka (43) • Natalia Andrejuk Dziesięciu przyjaciół, których zawsze mam pod ręką (44) • Hanna Jeleńska Oklepane lektury? (47) | {Sport na V}: Michał Rawa Medalowe szanse w Rio (48) • Agnieszka Wąsowska Ostatni sprawdzian przed Tokio (49) | {Felieton}: Artur Stachyra Brudny testament (50) Katarzyna Malinowska Puzzle osobowości (53) {Tryby L it e r }: Maksymilian Gawron Wiersze (54) • {Brudnoporady} • Anna Ostoja-Chrząstowska Wakacje, znów będą wakacje! (55) • Komiks (56)
Od redakcji Drodzy Czytelnicy! Wiecie, co jest objawem zbliżających się wakacji? To, że redakcji „Brudnopisu” trudniej się zebrać, żeby ukończyć numer. Ale udało się ‒ trzymacie go w rękach. Trochę przedobrzyliśmy i niestety nie udało nam się dopracować kwietniowego numeru na czas. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przed wami piąte (a zarazem szóste, bo zeszyt ma numerację łączoną) już wydanie „Brudnopisu” ‒ obfituje w teksty, które każdy szanujący się poniatowszczak powinien przeczytać. Waszej uwadze szczególnie polecamy artykuły tematycznie oscylujące wokół problemów literatury i czytelnictwa (którego poziom gwałtownie w Polsce spada i które czujemy się w obowiązku promować). Temat numeru ‒ „Czytajcie, bo warto!” (i nie tylko dlatego, że łatwiej wówczas o partnera ;-)…) ‒ ułożył się poniekąd sam. Postacią numeru została Swietłana Aleksijewicz, pochyliliśmy się także nad twórczością pisarzy, którzy niedawno odeszli. Przeczytacie więc o książkach Harper Lee i Umberta Eco. Co więcej, w Poniatówce gościliśmy też ludzi, którzy autentycznie żyją literaturą i… z literatury ‒ zapraszamy do lektury relacji ze spotkań z poetką Justyną Bargielską oraz badaczami życia i twórczości Henryka Sienkiewicza. W numerze próbujemy też szukać odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób rozmowa sprzyja relacjom międzyludzkim, pomożemy też odkryć, co satysfakcjonującego może być w wysłaniu e-maila do samego siebie. Staraliśmy się być dobrymi obserwatorami i opisać wszystko, co działo się w murach Poniatówki. Dlatego nie zabraknie historii z naszego szkolnego holu. Hol? Szkoła? Przecież już wakacje, więc po co myśleć o nauce? Na pewno dawno mają to za sobą tegoroczni maturzyści, którzy teraz wygrzewają się w czerwcowym słońcu gdzieś na plaży nad Wisłą lub ciepłym morzem, a może wręcz przeciwnie – wzięli się ostro do pracy? Wiemy, kto nie osiadł na laurach, a nawet udało mu się przelać swoje przemyślenia na papier i sporządzić „Brudny testament”. Zachęcamy do zajrzenia działu „Felieton”, gdzie czeka na Was tekst Artura Stachyry – założyciela i pierwszego Redaktora Naczelnego naszego magazynu. Opowie Wam, co dobrego przyniosła mu praca dla „Brudnopisu”. No właśnie? Czy przyniosła cokolwiek? I czy cokolwiek dobrego? Oceńcie sami! Miłej lektury, dobrej zabawy! Redakcja
Co w holu piszczy
1
Kalendarium Poniatówki grudzień 02.12 03.12 07.12 13.12
2015 – czerwiec 2016
Debata szkolna„Szkoła bez ocen?” Spotkanie ze świadkiem historii panią Janiną Rożecką Wydanie 4. numeru„Brudnopisu” Rocznica wprowadzenia stanu wojennego w Polsce – inscenizacja 15.12 Wyjście do teatru na spektakl Ludzie i Anioły 22.12 Wigilia szkolna 22.12 Finał szkolnych rozgrywek koszykówki chłopców 23–31.12 Przerwa świąteczna 09.01 Studniówka 26.01 Finał szkolnych rozgrywek koszykówki dziewcząt 29.01 Wyjście do teatru chętnych uczniów na spektakl Piaskownica w Teatrze TrzyRzecze 01–14.02 Ferie zimowe 26.02 Ranking„Perspektyw” – Poniatówka trzecią szkołą 25-lecia w stolicy ►2 07–09.03 Rekolekcje wielkopostne 23.03 Wybory Samorządu Uczniowskiego 23.03 Szkolne jajko wielkanocne 25.03–03.04 Rejs Pogorią ►3 31.03–07.04 Wymiana polsko-włoska ze szkołą w Bolonii ►5‒8 04–08.04 Warsztaty filmowe 2C w Pałacu Domaniowskim 04.04 Warsztaty na temat NGO (2E) 11.04 Dzień Otwarty dla gimnazjalistów 15–17.04 Wycieczka z pedagogiem w Rudy Janowickie 21.04 Spotkanie autorskie z Justyną Bargielską z okazji Światowego Dnia Ksiażki i Praw Autorskich ►8 27.04 Środa w Towarzystwie Literackim w Poniatówce: „Twarze i maski Sienkiewicza” ►10 29.04 Zakończenie roku szkolnego w klasach trzecich maj Matury 20.05 Wyjście 1A na konferencję naukową „Odwilż 56” ►12 23–24.05 Wycieczka 1A do Gdańska 25.05 Spływ kajakowy Białobrzegi-Warka 25–29.05 Wyprawa z pedagogiem w Beskid Niski 01.06 Udział poniatowszczaków w „European Debating Competition” 03.06 Sukces poniatowszczaków w finale II Turnieju All-chemicznego 08.06 Wręczenie dyplomów laureatom olimpiad przez prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz 09.06 Spotkanie z Agnieszką Chmielewską, ambasadorem Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka 10.06 „Jak nie czytam, jak czytam” – akcja promująca czytelnictwo ►13 10.06 Warsztaty o tematyce GMO 13.06 Dzień Esperanto w Poniatówce ►13 21.06 Dzień Nauki ►14 22.06 DUCH – Doroczny Uczynek Charytatywny ►15 24.06 Zakończenie roku szkolnego 2015/2016
2
Co w holu piszczy
Poniatówka obiecującą perspektywą Kamil Kozak
Ranking szkół średnich sporządzany co roku przez gremium eksperckie pracujące pod patronatem czasopisma edukacyjnego „Perspektywy” uchodzi za najbardziej prestiżową klasyfikację tego typu. Dzięki wypracowywanej latami metodologii to także wiarygodne źródło informacji o poziomie kształcenia w Polsce. Nasza szkoła co roku odnosi sukcesy na tym polu, w 2016 – z okazji jubileuszu – organizatorzy opracowali rankingu 25-lecia. Poniatówka uplasowała na trzecim miejscu! Czwartek, 9:00, IV Piętro Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Między stoiskami szkół średnich zaczynają pojawiać się pierwsi gimnazjaliści, pragnący świadomie i rozsądnie zaplanować swoją przyszłość. Godzina 9:30 – zaczyna robić się ciasno. Godzina 10:00 – bez pomocy łokci nie sposób przemieścić się chociażby o metr. Tak rozpoczęły się XXV Targi Edukacyjne Perspektyw. Zainteresowanych faktycznie nie brakuje. Satysfakcję przynosi fakt, że ogromnym powodzeniem cieszy się stanowisko Poniatówki. Tegoroczne stoisko naszej szkoły urządzone było skromnie, lecz treściwie. Był to celowy zabieg – nadmiar zdjęć, plakatów i informacji rozprasza uwagę zainteresowanych i oddala od meritum. Na przedniej ściance stanowiska przewieszona była płachta w charakterystycznym błękicie Po-
niatówki. Znajdował się na niej biały napis „VLO” oraz informacja o dniu otwartym. Poniżej przyczepione zostały fotografie przedstawiające najbardziej „reprezentacyjne” miejsca naszej szkoły jak chociażby hol, hala sportowa, sala biologiczna czy laboratorium chemiczne. Nie zabrakło także pięknie prezentującego się budynku Poniatówki wśród czerwonych, jesiennych liści. Na ścianie bocznej zawiesiliśmy natomiast zdjęcia z „życia szkoły”, czyli studniówki, DUCH-a, wypraw górskich z panem pedagogiem czy wyjazdów zagranicznych, jak np. „Chemiczna Europa”. Dopełnieniem był kolaż sporządzony przez uczniów klasy chemiczno-fizycznej, zawieszony na frontowej części lady wystawienniczej. Przedstawione na nim „wybuchowe eksperymenty” wywołały niejeden okrzyk zachwytu z ust gimnazjalistów… Najważniejsze było jednak nie stanowisko, lecz uczniowie. A ci wykonali naprawdę kawał dobrej roboty. Pierwsza zaleta – ich liczba. Było nas naprawdę wielu – momentami nawet po kilkanaście osób. Z zazdrością patrzyli na nas przedstawiciele sąsiednich, pustych stanowisk (także bardzo renomowanych szkół). Nic w tym dziwnego – liczna grupa zaangażowanych uczniów przyciąga większą uwagę niż jedna stojąca na baczność, elegancko ubrana osoba. Po drugie – jakość. Staraliśmy się jak najdokładniej przedstawiać kandydatom ofertę naszej szkoły i odpowiadać na nawet najtrudniejsze pytania. Obecni byli przedstawiciele
Co w holu piszczy
Poniatówka pod żaglami. Rejs Pogorią Jakub Jasiński Jest piątkowe przedpołudnie. Uczniowie z IA szykują się na historię, inni – ci z biol-chemu – na matematykę. Przebierają swoje rzeczy, przeglądają notatki, jedzą drugie śniadanie. Jakaś Ania przed chwilą zgubiła plecak, a Filip dostał numer od koleżanki, która wpadła mu w oko. A my? My właśnie ruszamy z parkingu pod Torwarem na wyprawę swojego życia i nawet nie mamy pojęcia, co jeszcze się może zdarzyć! Wraz z kolejnymi godzinami podróży autokarem fotele coraz bardziej nas parzą, rozgrzewa nas również myśl o żeglowaniu. Pragniemy poczuć morską bryzę i chłonąć energię śródziemnomorskiego słońca. W sobotę rano, gdy kontury wybrzeża stają się widoczne, nie możemy już wysiedzieć. Część z nas przykleja nosy do szyb, część zapamiętale ćwiczy wiązanie węzłów, nie omieszkaliśmy, bowiem zabrać ze sobą kilku krawatów. Przed dziewiątą autokar dociera do portu w Loano. Drzwi się otwierają i eksplodujemy. Błyskawicznie zanosimy rzeczy na statek, by jak najdłużej beztrosko upajać się niemalże wakacyjną aurą. Nadchodzi czas na śnia-
Fot. Barbara Tarnowska
wszystkich profili, możliwe więc było indywidualne podejście do każdego zainteresowanego. I po trzecie – profesjonalizm. Ubrani byliśmy wszyscy w bluzy Poniatówki bądź w krawaty i czapki, co od razu określało naszą tożsamość. Ponadto przypięte mieliśmy identyfikatory z nazwą profilu, co pozwoliło kandydatom od razu skierować się do odpowiedniego „konsultanta”. Do dyspozycji mięliśmy dwa rodzaje ulotek – przedstawiające ogólnie szkołę oraz z ofertą edukacyjną na rok 2016/2017. Nad naszymi działaniami czuwał pan pedagog, profesor Marian Jaroszewski. Piątek – drugi dzień targów. Około południa dociera do nas świetna wiadomość. W rankingu 25-lecia liceów warszawskich Perspektyw Poniatówka zajmuje trzecie miejsce zaraz po Staszicu i Batorym. Oznacza to, że podsumowując roczne zestawienia z 25 lat jesteśmy w ścisłej czołówce. Faktycznie. W 1999 roku byliśmy najlepszą warszawską szkołą. Przez najbliższe lata utrzymywaliśmy się w pierwszej piątce. W 2007 roku zajmowaliśmy jeszcze 4 miejsce. Później co roku notowaliśmy delikatny spadek, co mimo wszystko i tak przez bardzo długi czas nie „wypchnęło” nas z najlepszej dziesiątki. Przez cały okres istnienia rankingu zaledwie trzy razy znaleźliśmy się poza TOP10. Były to 11, 12 i 13 miejsca. Ostatni rocznik maturalny, przerwał jednak „złą passę”, dzięki czemu obecnie jesteśmy ponownie na 10 miejscu w Warszawie i 25 w Polsce. Wierzę, że od teraz z roku na rok piąć się będziemy w tabeli aż do zajmowanego przez nas przed laty pierwszego miejsca. Ale to wszystko zależy od nas. Od naszej nauki i chęci. No i wyników matur przede wszystkim. Miejmy także nadzieję, że starania wniesione przez nas podczas tegorocznych targów edukacyjnych zaowocują, nowym, jeszcze bardziej entuzjastycznym i zaangażowanym „narybkiem”…
3
danie w okrętowym kambuzie i pierwszą część marynarskiego szkolenia. Poznajemy stałą załogę statku, organizację pracy, zasady dyscyplinarne i przede wszystkim próbujemy opanować podstawowe żeglarskie czyn-
Co w holu piszczy
Poniatówka pod żaglami
Fot. Barbara Tarnowska
4
ności, jak rozwijanie żagli, spuszczanie pontonów na wodę czy brasowanie rei. Wieczór poświęcamy na zwiedzanie niewielkiego, zdecydowanie wypoczynkowego Loano. Niedziela zaczyna się oczywiście śniadaniem wielkanocnym. Jest świątecznie, wesoło, nikomu póki co nie ckni się za wielkanocnym jajeczkiem w domciu. Nie ma zresztą na to czasu, bo czeka na nas drugi etap szkolenia. A w jego ramach – ekscytujące chodzenie po rejach, czyli „spacery” na kilkudziesięciu metrach wysokości. Wieczorem jesteśmy już gotowi do wypłynięcia. Obieramy kurs na Niceę… Podczas sześciu dni żeglugi przebyliśmy 302 mile morskie i zdołaliśmy zwiedzić aż trzy wyjątkowe miejsca. Odprężyliśmy się w nad wyraz pięknej, kurortowej Nicei, później posmakowaliśmy korsykańskiej sielanki w Saint Florent, by na koniec wczuć się w burzliwy, szumny i chaotyczny klimat Genui. Przez tyle czasu na zaledwie kilkudziesięciu wspólnych metrach kwadratowych zdążyliśmy stworzyć w ramach wacht zgrane zespoły. Realia morskiego życia wymagają od ludzi i międzyludzkich relacji zdecydowanie więcej niż w Warszawie. Jestem przekonany, że przeszliśmy tę ciężką próbę pozytywnie. Każdy z nas to chyba czuje już teraz, a z pewnością kiedyś ta szczególna więź zaprocentuje. Zdecydowanie najczęściej poruszanym te-
matem na pokładzie była choroba morska. Wszyscy nawzajem utwierdzali się w przekonaniu, że każdy z nas prędzej czy później podczas tego rejsu będzie musiał z nią się zmierzyć. Nie taki jednak diabeł straszny, jak go malują. Chorujących możemy policzyć na palcach jednej ręki, większości udało się szybko oswoić z kołysaniem. To zasługa najpewniej dość łagodnych warunków – przez połowę rejsu wiatr zaledwie nas smagał, nie przekraczał 6 stopni w skali Beauforta. Dopiero w ostatnich dniach mieliśmy do czynienia ze szkwałem i solidną ósemką. Ku pociesze przyszłych załogantów – choroba jest do wyminięcia! Wspominając rejs, nie można zapomnieć o sprawczyni całego zamieszania – pani profesor Aleksandrze Żychlińskiej. To ona, decydując się na powrót na pokład po szesnastu latach przerwy, wzięła na siebie cały trud zorganizowania wyprawy. Pokazała nam, na czym naprawdę polega miłość do żeglowania. Dziękujemy Jej za spotkanie z morzem i wszystkie niepowtarzalne doświadczenia z tym związane. To był zdecydowanie intensywny tydzień, podczas którego każdy z nas nazbierał wspomnień za co najmniej miesiąc, a razem z nimi przywiózł ze sobą opowieści na co najmniej książkę. Te kilka akapitów to zaledwie naparstek naszych doświadczeń. Życzymy każdemu, by stały się kiedyś i jego udziałem.
Co w holu piszczy
Wymiana polsko-włoska
5
Warszawa w Bolonii, Bolonia w Warszawie Julia Jędrzejczak
dzić ogromny czternastowieczny zamek d’Estów, który na wszystkich zrobił niemałe wrażenie. Po tych wycieczkach musieliśmy pożegnać się z Włochami i powoli zacząć powrót do ojczyzny. Najpierw jednak zatrzymaliśmy się w Wenecji, by poczuć niepowtarzalną atmosferę, która panuje na placu św. Marka oraz zwiedzić miasto, poruszając się oczywiście tramwajami wodnymi. Nasza włoska przygoda na tym się jednak nie skończyła. Po drodze zawitaliśmy jeszcze w katedrze w Akwileji, Tygodniowa przygoda z włoską rodziną gdzie podziwialiśmy mozaikę z IV wieku. Naszym Ostatniego dnia marca, po długiej podróży auto- ostatnim przystankiem było nadmorskie miasteczkarem, w końcu dotarliśmy na miejsce. Zostaliśmy ko Grado. Tam mieliśmy okazję na chwilę relaksu niezwykle miło przywitani przez uczniów boloń- na pięknej plaży nad Adriatykiem. Tym miłym skiej szkoły, a następnie udaliśmy się do włoskich akcentem zakończyła się nasza wycieczka i… przydomów, w których przyszło nam mieszkać. Każdy szedł czas na przygotowania do przyjazdu naszych mógł się poczuć jak u siebie, gdyż rodziny bardzo włoskich kolegów do stolicy. dbały o to, byśmy spędzili ten czas w jak najlepszych warunkach i w jak najmilszej atmosferze. Pierwsze dni Włochów w Warszawie Naszą wycieczkę rozpoczęła prezentacja włoskich W końcu doczekaliśmy się przyjazdu Włochów kolegów o Primo Levim, Włochu żydowskiego do Warszawy. Mieliśmy okazję przyjąć ich w swopochodzenia, który przeżył pobyt w obozie kon- ich domach oraz pokazać im te wszystkie miejsca, centracyjnym dzięki pracy w laboratorium che- o których im opowiadaliśmy, przekazać trochę micznym. Uczniowie przybliżyli nam tę jakże naszej historii i kultury oraz zaprezentować polważną dla nich postać historyczną, opowiadając ską gościnność. Przygotowaliśmy również prezennam o jego życiu i twórczości. Następnie mieliśmy tację o ważnych dla Polski postaciach historyczokazję zwiedzić Bolonię wraz z przewodnikiem, nych. Włosi poznali Władysława Bartoszewskiego, odwiedzając między innymi słynny Uniwersytet więźnia Auschwitz, działacza Polskiego Państwa Boloński oraz Polski Cmentarz Wojenny, na któ- Podziemnego i uczestnika powstania warszawrym spoczywa ponad tysiąc żołnierzy 2 Korpusu skiego oraz Witolda Pileckiego, rotmistrza kawaPolskiego. Nie była to jednak jedyna okazja, by le- lerii Wojska Polskiego i organizatora ruchu oporu piej poznać miasto, gdyż Włosi wieczorami sami w KL Auschwitz. Prezentacja miała miejsce w podejmowali się oprowadzania nas po różnych Domu Spotkań z Historią, w którym następnie ciekawych, czasem całkiem nieturystycznych miej- odbyliśmy wspólnie spotkanie z Andrzejem Piscach. Była to szansa zobaczenia, jak żyją na co leckim (synem Witolda Pileckiego). Niezwykle ciedzień, w jaki sposób dojeżdżają w wybrane miej- kawie opowiadał nam o tym, jak zapamiętał ojca oraz co razem przeżywali. sca, gdzie spędzają czas z przyjaciółmi.
W kwietniu uczniowie Poniatówki w ramach wymiany polsko-włoskiej, organizowanej wspólnie z IX Liceum Ogólnokształcącym im. K. Hoffmanowej oraz we współpracy z Domem Spotkań z Historią, mieli okazję wybrać się na Półwysep Apeniński. Młodzież z obu szkół została ugoszczona w Italii, a następnie przyjmowała u siebie uczniów z bolońskiego Liceum Naukowego im. Enrico Fermiego.
Padwa, Ferrara, Wenecja i wiele innych
Krótkie i długie spacery po stolicy
Któregoś dnia pojechaliśmy wszyscy razem do Sztandarowym punktem naszego programu było Padwy, gdzie podziwialiśmy Bazylikę św. Anto- Stare Miasto. Włosi byli wręcz zachwyceni maniego. Z Padwy udaliśmy się do Ferrary, by zwie- lowniczymi budynkami oraz niezwykle miłą at-
6
Co w holu piszczy
nowiliśmy wjechać na samą górę Pałacu Kultury i Nauki. Widok słonecznej panoramy Warszawy zachwycił naszych włoskich kolegów. Na koniec zabraliśmy ich na plażę nad Wisłą, która niestety nijak nie dorównywała włoskim plażom nad Adriatykiem. Tak zakończyła się ta niezwykła przygoda, dzięki której mogliśmy poczuć trochę włoskiego życia, a następnie zaprezentować naszym nowym kolegom miasto, w którym mieszkamy. Wszyscy niezwykle miło wspominamy tę wymianę i mamy ogromną nadzieję, że współpraca z bolońskim liceum będzie trwała przez kolejne lata.
Fot. Adrianna Dulbińska
Fot. Julia Jędrzejczak
Fot. Adrianna Dulbińska
mosferą panującą w wąskich uliczkach. Następnie obcokrajowcy zawitali do Muzeum Narodowego, gdzie mogli pogłębić swoją wiedzę o różnych polskich i zagranicznych artystach XX wieku oraz podziwiać słynną „Bitwę pod Grunwaldem”. Udaliśmy się także do Centrum Nauki Kopernik, gdzie w planetarium mieliśmy okazję uczestniczyć w seansie o badaniach na Marsie oraz historii latania, co bardzo zaciekawiło naszych gości. Podczas ich pobytu nie zabrakło również wizyty w Poniatówce, gdzie na naszej hali rozegrali mecz siatkówki przeciwko naszym uczniom. Następnie posta-
Wymiana polsko-włoska
Co w holu piszczy
Wymiana polsko-włoska
7
Lasciatemi cantare
w szkolnej bibliotece. Po pewnym czasie każdy z nas udał się do swojej rodziny hostującej. Skąpani w bolońskim słońcu, czuliśmy się jak w raju. Wieczór spędziliśmy na integracji.
Agnieszka Wąsowska
Następnego dnia poszliśmy na wykład przygotowany przez naszych rówieśników. Prelekcja dotyczyła Primo Leviego, włoskiego pisarza i chemika żydowskiego pochodzenia, który przeżył Auschwitz. Potem wespół z naszymi nowymi znajomymi udaliśmy się na zwiedzanie miasta. Mieliśmy okazję zobaczyć wiele ciekawych miejsc, m.in. fontannę Neptuna, bolońskie getto, uniwersytet czy Piazza Maggiore (Rynek Główny – przyp. Red.) oraz poznać sekrety, które kryje w sobie Bolonia. Popołudnie spędziliśmy w jednym z parków, oglądając mecz koszykówki, a wieczorem udaliśmy się do restauracji na pyszną włoską pizzę. W niedzielny poranek wyruszyliśmy do Padwy, a następnie do Ferrary. W tym czasie zwiedziliśmy zabytki obu miast oraz skosztowaliśmy miejscowych przysmaków. Kolejne dni upłynęły nam na napawaniu się magią Włoch oraz poznawaniu siebie nawzajem.
W dniach 31 marca – 7 kwietnia pod opieką pani prof. Magdaleny Frąckiewicz-Wiśnioch udaliśmy się dwudziestoosobową grupą, w skład której wchodzili uczniowie pierwszych i drugich klas naszej szkoły oraz IX Liceum Ogólnokształcącego im. Klementyny Hoffmanowej, na wymianę uczniowską do Bolonii. Wydarzenie to zorganizował Dom Spotkań z Historią. W czasie tego tygodnia mieliśmy okazję gościć u tradycyjnych bolońskich rodzin, posmakować życia codziennego we Włoszech oraz prawdziwej włoskiej pizzy, a także dowiedzieć się więcej o losach Polaków, którzy brali udział w walkach na tych terenach podczas II wojny światowej.
Plan działania
Włoski tydzień
Na tydzień przed wyjazdem zostało zwołane zebranie, podczas którego omówiono, jak będzie wyglądała wymiana. Wielu z nas nigdy nie było na tego typu Ciao Italia wyjeździe, więc zapowiadało się bardzo obiecująco. Niestety, nic nie trwa wiecznie. Nadszedł czas pożegPozostało nam tylko czekać… O godzinie 22 w czwartek zebraliśmy się pod Kinoteką, aby wyruszyć na nania. Trzeba przyznać, że ten tydzień minął wyjątnasze włoskie wojaże. Po kilku minutach siedzieliśmy kowo szybko. Z żalem żegnaliśmy się z włoską młojuż w autokarze i czekaliśmy, aż kierowca ruszy, aby dzieżą, która tak ciepło nas przyjęła. Z pewnością zawieźć nas prosto do słonecznej Italii. Wpierw jed- pozostaniemy ich dłużnikami. Ostatnim punktem naszej podróży była Wenecja nak musieliśmy przejechać przez Czechy i Austrię. – przepiękne średniowieczne miasto położone na Oznaczało to blisko dwudziestogodzinną podróż. wyspach Morza Adriatyckiego. Podczas krótkiego Wszyscy zastanawialiśmy się, jak to przeżyjemy – ale pobytu mieliśmy okazję zwiedzić najbardziej znane ostatecznie większość poradziła sobie z tym bezweneckie budowle oraz miejsca, przede wszystkim: błędnie, sporą część trasy przesypiając. Pozostali, Plac i Bazylikę św. Marka, Pałac Dożów oraz wieżę których nie zmorzył sen, skupili się na cichych rozzegarową. Architektura Wenecji każdemu z nas barmowach towarzyskich lub na słuchaniu muzyki. dzo przypadła do gustu. Pierwszy dzień w raju W środowy poranek na dobre rozstaliśmy się nie Od razu po przyjeździe do Bolonii dało się zauwa- tylko z miastem, ale także z włoskim krajobrazem żyć różnice między Polską a Włochami – inna ar- i pogodą. Z ciężkim sercem obserwowaliśmy zmiechitektura, krajobraz, mieszkańcy… Gdy dotarli- niające się obrazy za oknem, kiedy autokar prześmy do centrum miasta, po kilkunastu minutach mierzał drogi, które przybliżały nas do Warszawy znaleźliśmy się przed szkołą, której uczniowie zgo- oraz szarej codzienności... dzili się nas przyjąć pod swoje dachy. Po wyjściu Wymiana z Bolonią była bogatym w doznania doz autokaru bardzo osowiałym krokiem udaliśmy świadczeniem. Dzięki temu wyjazdowi poznaliśmy się na plac główny przed Liceum im. Enrico Fermie- naszych rówieśników z innego kraju, a także zaciego, gdzie czekali Włosi. Przez chwilę czuliśmy się tro- śniliśmy więzy z kolegami i koleżankami z Polski. chę jak szczury w laboratorium – oczekająca na nas Mieliśmy też okazję zagłębić się w kulturze Włochów, miejscowa młodzież prowadziła bardzo ożywioną poznać ich historię oraz obyczaje. Zdecydowanie rozmowę na nasz temat. Następnie zostaliśmy za- polecam każdemu takie wyjazdy – mogą one zamieproszeni na małe przyjęcie powitalne urządzone nić się w prawdziwą przygodę życia!
8
Co w holu piszczy
Justyna Bargielska
Między szałem
twórczym a kacem Maksymilian Jaszczuk
Entrée... Po wejściu poetki do sali mulitimedialnej, gdzie miało odbyć się spotkanie, chyba każdy spodziewał się kolejnego nieżyciowego wykładu z cyklu „nudna osoba opowiada o nudnej pracy”. Już po kilku minutach było wiadomo, że tym razem będzie inaczej. Niepewne, spłoszone spojrzenie, tłumaczenie się z założonej w pośpiechu męskiej koszuli oraz zarwania poprzedniej nocy… – tak zaczęło się niezwykłe spotkanie z jedną z ciekawszych osobowości współczesnej polskiej literatury pięknej. Pisać po polsku Urodzona 7 lipca 1977 roku w Warszawie Justyna Bargielska jest poetką nowoczesną – w szerokim tego słowa znaczeniu. Zadebiutowała w 2001 roku jako laureatka III edycji konkursu poetyckiego im. Rainera Marii Rilkego, w 2002 otrzymała nagrodę specjalną w konkursie im. Jacka Bierezina. Droga jej literackiej kariery rozpoczęła się wydanym w 2003 roku tomem Dating Sessions. Bargeielska jest też autorką m.in. tomów poetyckich: China Shipping (2005), Dwa fiaty (2009), Bach for my baby (2012), Nudelman (2014) tomu szeroko komentowanych małych próz Obsoletki (2010) oraz powieści Małe lisy (2013). Dwa fiaty i Obsoletki przyniosły jej Nagrodę Literacką Gdynia – w latach 2010 i 2011. Publikowała także felietony w „Znaku” i „Ru-
Fot. Karol Jaworski
Z okazji przypadającego 23 kwietnia Światowego Dnia Książki i Praw Autorskich Biblioteka Poniatówki zorganizowała niecodzienne wydarzenie. 21 kwietnia uczniowie klasy humanistycznej i społecznej (oraz wszyscy inni zainteresowani literaturą współczesną poniatowszczacy) mieli możliwość uczestniczyć w spotkaniu autorskim z Justyną Bargielską.
chu Muzycznym”. Do jej sukcesów można zaliczyć kilka nominacji do nagrody Nike oraz finał Nagrody Wisławy Szymborskiej. Obecnie, oprócz stałej pracy literackiej, naucza sztuki kreatywnego pisania w Collegium Civitas. I choć osiągnięcia stawiają Bargielską wśród pisarzy wybitnych, na czwartej stronie okładki jej ostatniego tomu poetyckiego (Nudelman) przeczytamy jedynie skromne: „Justyna Bargielska. Pisze po polsku”.
„Jak żyć?” Wprowadzona została na salę krótko po naszym przyjściu. Wystąpienie zaczęła od nieformalnego przywitania się. Jej drogę twórczą przedstawił pan profesor Karol Jaworski. Poetka błyskawicznie nawiązała kontakt z publicznością, usprawiedliwiając swoje zmęczenie po poprzedniej nocy słowami: „przecież nikt normalny nie jest w stanie pisać książek dla dzieci na trzeźwo”. Tym samym ujawniła swój kolejny, finalizowany projekt – książkę dla dzieci zatytułowaną Siedem pierwszych przygód Rozalii Grozy. Niebawem opublikuje ją Biuro Literackie. Gdy padło klasyczne pytanie zadawane podczas spotkań autorskich – „jak żyć?” – na które, jak z ironią podkreśliła, czekała i które zresztą sama wywołała – pisar-
Justyna Bargielska ka uznała spotkanie za rozpoczęte i zaczęła ujawniać kulisy swojej pracy, opowiadać o warsztacie. Autorka cały czas utrzymywała nieformalną atmosferę i przekształciła spotkanie w niekonwencjonalną luźną rozmowę z publicznością – zdecydowanie częściej to ona zadawała pytania, sygnalizując zresztą przez to pośrednio, że głównym obiektem zainteresowania pisarza winni być ludzie, dla których tworzy. Wielokrotnie jej wypowiedzi wywoływały uśmiech, ale i pobudzały do refleksji. Nie wybierała tematów i z ogromnym dystansem podchodziła zarówno do swoich dzieł, jak i życia prywatnego.
Fot. Karol Jaworski
Być pisarzem ‒ plan nie bardziej szalony niż inne Bycie pisarzem ‒ tłumaczyła Bargielska ‒ nie polega na działaniu pod wpływem nieustającej weny, wiąże się z ciągłą pracą, zmaganiem się z materią języka ‒ czasem przechodzącym w rutynę. Nawet dzieła, które udało się napisać po pozbyciu się z mieszkania wszystkich lokatorów i stworzeniu sobie „strefy komfortu”, często do niczego się nie nadają. Trzeba wyselekcjonować te najlepsze. Bardzo często bywa tak, że to, co zdaniem twórcy jest mistrzowskie, nie podoba się czytelnikom i krytykom i na odwrót. Trzeba brać pod uwagę wszystkie komentarze i z nich wyciągać wnioski. Nie można ograniczać się do napisania kilku książek i spocząć na laurach – żaden zarobek nie jest wtedy możliwy, a przecież pisarz też człowiek – za coś żyć musi. Na przykładzie własnej osoby pokazała, że pisze nie tylko lirykę, ale też prozę (taką jak książki dla dzieci) lub dramaty (Moja pierwsza śmierć w Wenecji). Według Bargielskiej kariera pisarska, mimo dys-
Co w holu piszczy
9
kusyjnego prestiżu, nie jest planem szalonym, ale realnym i do zrealizowania. Wymaga jednak konsekwencji, ciężkiej pracy i własnego wkładu, takiego jak w każdym innym zawodzie.
Jak zacząć? Jeśli ktoś chce spróbować własnych umiejętności i przedstawić komuś pisaną do szuflady twórczość, technologia XXI wieku bardzo temu sprzyja – Bargielska opowiedziała o tym, jaką rolę pełni internet we współczesnej komunikacji literackiej. Swobodna komunikacja i różnorodność mediów społecznościowych pozwalają nam bardzo łatwo zweryfikować własne predyspozycje literackie, choć i do tych narzędzi nie można mieć pełnego zaufania. Dobrym pomysłem może być pokazanie swoich tekstów nauczycielowi poloniście czy szkolnemu bibliotekarzowi. Poetka, pytana o inspiracje twórcze, miała trudność z ich jednoznacznym określeniem. Usłyszeliśmy, że czas kierowania się dziełami innych i dyskusji z zastaną tradycją, zostawiła już daleko za sobą. Obecnie czyta teksty wielu pisarzy, ale świadomie nie inspiruje się nimi w swojej pracy. Przyznała jednak, że nie da się uciec przed podświadomym czerpaniem z pracy innych, nawet mimo ukształtowania własnego stylu. Dobrym tematem i materiałem twórczego opracowania mogą się także stać sytuacje traumatyczne i negatywne emocje. Pisarz prywatnie Na koniec usłyszeliśmy też kilka ciekawych anegdot o samej autorce, ponieważ całe spotkanie, od początku tracąc na formalności, z czasem przybrało niemal rodzinny charakter. Poznaliśmy historię jej pierwszego utworu – krótkiego wiersza o jabłoni, który powstał po drodze na poranną mszę i ukazywał zachwyt nad rozkwitającą przyrodą. Dowiedzieliśmy się o nieczystych zagraniach gazet próbujących upolitycznić wielu artystów za pomocą wyrywanych z kontekstu zdań. W formie żartu zachęciła też publiczność do zajrzenia do jej pierwszych książek, gdyż jak powiedziała, znajdują się tam jej zdjęcia z czasów młodości, w stroju Ewy… Justyna Bargielska, mimo sukcesów literackich i uznania krytyków i czytelników, zaprezentowała się nam jako osoba bardzo skromna i zdystansowana. Spotkanie było dynamiczne i ciekawie prowadzone, po prostu przyjemne. Czekamy na następne.
10
Co w holu piszczy
Rok Henryka Sienkiewicza
Anna Jastrzębska Pod takim hasłem 27 kwietnia odbyło się kolejne już spotkanie z cyklu ,,Środy w Towarzystwie Literackim’’, który realizowany jest przez Warszawski Oddział Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza. Tym razem dyskusja literaturoznawcza poświęcona patronowi roku, Henrykowi Sienkiewiczowi, a zaplanowana z myślą o młodzieży stołecznych liceów, zrealizowana została – dzięki staraniom Biblioteki Poniatówki – w naszej szkole.
Spotkanie popularyzatorskie wokół życia i twórczości Henryka Sienkiewicza poprowadzili dr Grzegorz Marchwiński – polonista i kulturoznawca, absolwent Uniwersytetu SWPS w Warszawie oraz dr Dawid Maria Osiński – adiunkt w Zakładzie Literatury i Kultury Drugiej Połowy XIX Wieku na Wydziale Polonistyki UW, autor m.in. książki Aleksander Świętochowski w poszukiwaniu formy. Biografia myśli (2011). Dyskusja prowadzona była sposób żywy i bardzo przystępny, tak by licealiści z łatwością mogli wynieść z niej korzyść poznawczą. W końcu przecież każdy z nas – chociażby w gimnazjum – miał szansę zapoznać się z twórczością Sienkiewicza. Wspólnie zastanawialiśmy się nad tym, jakie role wybierał dla siebie noblista, a także czy stwierdzenie Witolda Gombrowicza, że autor Ogniem i mieczem jest ,,pierwszorzędnym pisarzem drugorzędnym” pozostaje słuszne. Dyskutanci stawiali także inne pytania, m.in: czy pisarz był fi-
gurą koniunkturalizmu? Czy wybierał dla siebie artystyczną formę, która zapewniała mu poczucie stabilności? Czy Sienkiewicz był i czy nadal jest figurą poznania narodowości? Czy jest testerem kondycji polskości? Czy funkcjonuje jako karta przetargowa w różnych rozgrywkach politycznych? W końcu, czy Henryk Sienkiewicz musi nam się kojarzyć z mozolnym czytaniem lektur szkolnych, czy też wręcz przeciwnie – lektura jego dzieł może stać się przyjemną, chwilową odskocznia od codzienności? O randze wydarzenia niech świadczy fakt, że w dyskusji przysłuchiwały się (a także zanierały głos) również dwie wybitne sienkiewiczolożki, wieloletnie pracowniczki Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk – dr Dobrosława Świerszczyńska, autorka wydanej właśnie pełnej bibliografii dzieł Sienkiewicza i opracowań o nim, która zaskoczyła nas znajomością interesujących anegdot dotyczących życia pisarza oraz
Co w holu piszczy
11
Fot. Karol Jaworski
Plakat promujący wydarzenie
Rok Henryka Sienkiewicza
prof. Maria Bokszczanin – uczennica Juliana Krzyżanowskiego i autorka pięciotomowego opracowania spuścizny epistolograficznej Sienkiewicza. Głos w duskusji zabierali także nauczyciele Poniatówki ‒ profesor Joanna Zaremba oraz profesor Piotr Matuszewski. Udział w spotkaniu był świetnym sposobem na uczczenie roku sienkiewiczowskiego. Projekt ,,Środy w Towarzystwie Literackim’’, współfinansowany przez miasto stołeczne
Warszawa, jest cyklem spotkań z wybitnymi przedstawicielami świata literatury, kultury, nauki o literaturze. Celem spotkań jest stworzenie niepowtarzalnej płaszczyzny kontaktu między twórcami a czytelnikami, badaczami kultury a jej uczestnikami. Więcej o inicjatywie i gościach kolejnych spotkań dowiecie się na facebookowym profilu Warszawskiego Oddziału Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza.
12
Co w holu piszczy
Czy pamiętasz to z lekcji historii? konferencja o odwilży 1956 Julia Jędrzejczak W tym roku mija 60 lat od wydarzeń października 1956. 20 maja 2016 roku uczniowie klasy 1A mieli okazję uczestniczyć w konferencji poświęconej problematyce Odwilży 1956. Międzynarodowe sympozjum obradowało w Warszawskim Centrum Innowacji Edukacyjno-Społecznych i Szkoleń oraz w Domu Spotkań z Historią (21 maja). Naukowcy, dydaktycy i dyskutanci z Francji, Włoch, USA oraz Polski i Węgier, a przede wszystkim z Rosji przedstawili swoją ocenę Odwilży 1956 w kontekście zimnej wojny i kryzysów wewnętrznych w radzieckiej strefie wpływów.
Konferencję rozpoczął wykład inauguracyjny wygłoszony przez Borysa Belenkina, członka zarządu Międzynarodowego Stowarzyszenia ,,Memoriał”. W wystąpieniu prelegent przypomniał, że wydarzenia 1956 miały swój początek tak naprawdę parę lat wcześniej – były bezpośrednim następstwem śmierci Stalina (marzec 1953) i związanych z tym zmian w ZSRR, ujawnienia tajnego referatu Chruszczowa wygłoszonego 25 lutego 1956 na XX Zjeździe KPZR, tajemniczej śmierci Bolesława Bieruta w Moskwie (marzec 1956), wydarzeń poznańskich (czerwiec 1956), rozłamu w rządzącej partii PZPR i dojścia do władzy nowej ekipy rządowej pod przywództwem Władysława Gomułki. Dlatego – warto przypomnieć – zmiany, które zaszły w życiu społeczno-politycznym PRL-u nazywamy odwilżą gomułkowską. Po powstaniu robotników w czerwcu 1956 w Poznaniu i po wyborze popularnego wtedy Gomułki na pierwszego sekretarza PZPR obudziły się nadzieje wewnątrzpartyjnej opozycji. Nie tylko w Polsce był to zresztą burzliwy okres. Na Węgrzech niskie standardy życia budziły powszechne niezadowolenie, co sprowokowało obywateli do próby uwolnienia się spod sowieckiej dominacji. Powstanie węgierskie 1956 stłumiła jednak Armia Radziecka.
Po tym wykładzie Borysa Belenkina rozpoczął się pierwszy z przewidzianych podczas konferencji paneli dyskusyjnych. Wzięli w nim udział historycy nie tylko z Polski, ale również Bułgarii, Węgier oraz Niemiec. Omawiali oni wydarzenia roku 1956 w bloku wschodnim i eksponując fakt, iż są one ze sobą w różnym stopniu powiązane. Drugi panel dyskusyjny odbył się z udziałem nauczycieli historii z różnych państw europejskich. Dydaktycy opowiadali o tym, jak wydarzenia 1956 roku są ukazywane w programach i podręcznikach szkolnych w krajach i kręgach kulturowych, w których uczą. Naturalnie, obrazy Odwilży 1956 prezentowane podczas lekcji historii różnią się one od siebie. W niektórych krajach niewiele mówi się o wydarzeniach, które miały miejsce na terenie Polski, w innych pomija się wiele faktów związanych z działaniami Chruszczowa. Wszystkie programy szkolne uwzględniają jednak w jakimś stopniu wydarzenia z tego burzliwego roku, tym samym uświadamiając uczniom, że war-to o nich pamiętać. Konferencja była dla wszystkich bardzo ciekawym doświadczeniem. Możliwość przysłuchiwania się żywej dyskusji była dobrą lekcją historii, sprzyjała pogłębionej refleksji. Zgodnie uznaliśmy, że w przyszłości chętnie będziemy brać udział w podobnych inicjatywach.
Czytać każdy może
10 czerwca w głównym holu Poniatówki nieco się pozmieniało. Na „parkiecie”, gdzie nieraz tańczono belgijkę, tym razem królowała książka. I to nie w byle jaki sposób. Nasi uczniowie, wspólnie z nauczycielem i bibliotekarzem, panem profesorem Piotrem Matuszewskim zorganizowali dość nietypową akcję wspólnego czytania w ramach ogólnopolskiej akcji „Jak nie czytam, jak czytam”. Na środku szkoły powstała strefa czytania, w której podczas przerwy czy wolnej lekcji można było usiąść i zanurzyć się w magiczny świat słowa. Natomiast w czasie lekcji część klas miała okazję wziąć udział w konkursie czytelniczym. Uczestnicy losowali numerek, który był przypisany danej książce. Zadaniem konkursowiczów było odnalezienie na ławce tej jedynej, opatrzonej wylosowaną cyfrą lektury, przeczytanie zaznaczonego w niej fragmentu. Każdy miał piętnaście minut na lekturę. Po upłynięciu wyznaczonego czasu czytelnicy mieli za zadanie wypełnić krótką kartę zadań dotyczącą fragmentu książki, który przeczytali. Choć pytania nie były trudne, dla niektórych okazały się wyzwaniem. Literatura dostępna w korytarzowej miniczytelni była zróżnicowana – od teorii fizycznych Hawkinga, po współczesne kryminały
13
Fot. Piotr Matuszewski
Co w holu piszczy
takie jak Dziewczyna z pociągu. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Ideą organizatorów było zachęcenie młodzieży do czytania czegoś poza lekturami szkolnymi i postami na Facebooku. Jak wiadomo, poziom czytelnictwa w Polsce od kilku lat obniża się w zastraszającym tempie – w roku 2015 – jak podają badania Biblioteki Narodowej – 37% Polaków nie przeczytało żadnej książki. Wyjście poza ramy stereotypowego modelu „nudnego czytelnictwa” trzeba zaliczyć zdecydowanie na plus. Przeniesienie Biblioteki Poniatówki do serca szkoły było genialnym pomysłem, który wielu osobom przypadł do gustu. Czekamy jeszcze na pufy – takie jak w BUW-ie – wtedy dopiero by się czytało. Red.
Esperanto jest sztucznym językiem stworzonym przez Ludwik Zamenhofa. Celem Zamenhofa było stworzenie neutralnego i łatwego do nauki języka, przydatnego w międzynarodowej komunikacji, niezastępującego jednak innych, narodowych języków. Przyszły rok – 2017 – ma być Rokiem Esperanto. Dlatego już teraz pracownicy Biblioteki Poniatówki we współpracy z członkami Warszawskiego Oddziału Polskiego Związku Esperantystów postanowili przybliżyć nam ten system komunikacji, razem z jego dawną i współczesną historią. 13 czerwca w naszej szkole odbył się Dzień Esperanto. Hol szkolny zapełniły tablice informujące o historii powstawania języka, jego autorze oraz dzisiejszych zastosowaniach. Znawcy, którzy odwiedzili naszą szkołę,
Fot. Piotr Matuszewski
Dzień Esperanto w Poniatówce
chętnie odpowiadali na pytania uczniów oraz nauczycieli, rozdawali ulotki informacyjne i zachęcali do pogłębiania wiedzy na temat esperanto. Ponieważ stoisko cieszyło się dużym zainteresowaniem młodzieży, w przyszłym roku być może odbędą się lekcje z wybranymi klasami, prowadzone przez pracownikami oddziału. Uczniowie nie mogą się już doczekać… Red.
14
Co w holu piszczy
W samorządzie praca wre DUCH 2016
W mijającym roku Samorząd Uczniowski podjął się wielu ciekawych inicjatyw i wspierał działania innych organów organizacyjnych Poniatówki. Szczegółowe sprawozdanie z prac w miesiącach wrzesień‒listopad opublikowaliśmy w poprzednim numerze „Brudnopisu”, obecnie zaś wspomnieć należy o najważniejszych podjętych aktywnościach oraz paru istotnych zmianach personalnych. Stanowisko przewodniczącego od kwietnia tego roku sprawuje Michał Wójs-Ziarko z klasy 1a, w prezydium zasiedli także: Maciek Obrębski z 1c (wiceprzewodniczący), Olga Gajewska z 1d (skarbnik), Michał Podgajny z 2f (sekretarz). Na początku kadencji nowo wybrany Samorząd wraz z samorządowcami z liceów im. Kochanowskiego, Kamińskiego i Zamoyskiego zorganizował połowinki szkolne, na których świetnie się bawiliśmy. Kolejnym sukcesem stało się utworzenie niezależnego od Rady Rodziców budżetu Samorządu. Ponadto – warto o tym przypomnieć – w tym roku zostały powołane i działają komisje, które między innymi: ułatwiły organizację zawodów sportowych w naszej szkole, przygotowały nagrody oraz prowadziły bieżące relacje z rozgrywek (Komisja Sportowa), uruchomiły na stałe szkolny radiowęzeł, a także zorganizowały koncert na wigilię szkolną (Komisja Muzyczna); zainicjowały kilka dni tematycznych (Dzień Plaży, HelloWin) oraz zbiórkę sprzętu medycznego dla Fundacji Sarsa (Komisja Humoru i Absurdu). Prężnie działa profil Samorządu na Facebooku. Samorząd oraz uczniowie stale pogłębiają wiedzę i poszerzają kompetencje w zakresie samorządności poprzez uczestnictwo w warsztatach i projektach (np. „Szkoły budują demokrację”), współorganizację debat (np. „Szkoła bez ocen sprzyja uczeniu się?”) itd. Przedstawiciele Samorządu biorą czynny udział w spotkaniach Zespołu Doradczego V LO. Czekamy na kolejne inicjatywy i życzymy dalszych sukcesów. Red.
Wszyscy uczniowie Poniatówki od dawna czekali na tę chwilę. Tak! 22 czerwca o godzinie 16 rozpocznie się już dwunasta edycja Dorocznego Uczynku Charytatywnego! Tegorocznym tematem przewodnim jest iluzja. Zabierzemy Was do tajemniczego świata magii. Ale czym właściwie jest DUCH? Przypomnijmy (choć pisaliśmy już o tym wielokrotnie na łamach „Brudnopisu”). DUCH to coroczna impreza charytatywna, która ma na celu zjednoczenie wszystkich chętnych do pomocy uczniów szkoły, ale przede wszystkim zebranie środków na szczytny cel. W tym roku naszym beneficjentem jest Mariusz Wachowicz – dziennikarz Polskiej Agencji Prasowej, który wskutek wypadku od kilku miesięcy jest w śpiączce. Działajmy, aby wrócił do dawnej formy i by mógł wrócić do pracy i znów pisać wspaniałe artykuły. Tego życzymy koledze po fachu! Red. V Liceum Ogólnokształcące im. Ks. Józefa Poniatowskiego w Warszawie Zaprasza na:
Doroczny Uczynek Charytatywny
W programie między innymi: liczne zespoły muzyczne (takie jak: The Rocking Chair i Silicon) wspaniałe występy iluzjonistów oraz sztukmistrzów wystawa dzieł uczniów „Poniatówki” licytacje zabawy dla dzieci z animatorami dla wygłodniałych – grill, kawiarenka wyczekiwany kabaret nauczycielski!!!
Patronat honorowy:
Sponsorzy:
Miasto moje, a w nim
15
Dzień Nauki OD BEMOWA DO BRÓDNA 21 czerwca o godzinie 9:00 w Poniatówce rozpoczął się Dzień Nauki. Całe wydarzenie zostało podzielone na trzy części. Pierwsza odbyła się w auli, gdzie mogliśmy wysłuchać wykładów uczniów, między innymi naszych redaktorek Zuzanny Pękali oraz Julii Kwiatkowskiej, które wystąpiły wraz z Marią Kacprzak. Zobaczyliśmy również wiele innych prezentacji związanych z różnymi dziedzinami nauki.Część druga odbywała się w salach warsztatowych. Była to nauka w praktyce, zobaczyliśmy doświadczenia fizyczno-chemiczne, wysłuchaliśmy ciekawej debaty o tym, czy wartość poznawcza nauk empirycznych i humanistycznych jest równorzędna (już nie wątpimy, że tak!), dowiedzieliśmy się też nieco więcej o zdrowym trybie życia. Część trzecia, ostatnia, znowu odbywała się w auli. Tu nastąpiło uroczyste wręczenie nagród dla najlepszego prelegenta oraz za wzięcie udziału w Ogólnopolskim Konkursie Chemicznym ALCHEMIK. Na koniec wspólnie podsumowaliśmy to wydarzenie. Koordynatorami minifestiwalu byli prof. Krzysztof Kuśmierczyk oraz prof. Maciej Rusiecki, ale do pracy organizacyjnej włączyło się wielu innych pedagogów, którzy pełnili rolę opiekunów naukowych. To już druga edycja szkolnego festiwalu nauki, zeszłoroczna spotkała się z równie ciepłym przyjęciem. Czekamy zatem na następne! Red.
ROZBUDOWA II LINII METRA Michał Rawa
W 2015 roku władze miasta wybrały firmy, które zajmą się rozbudową II linii warszawskiej kolei podziemnej. Zarazem została podjęta decyzja o ostatecznym kształcie drugiej nitki metra. Dokąd szybko i sprawnie dostaniemy się podziemiami? Do 2019 roku sześć kolejnych stacji, a do 2022 roku wybudowana zostanie cała II linia metra – takie ambitne plany snują włodarze Warszawy. W październiku 2015 roku zostali wybrani wykonawcy – turecka firma Gülermak oraz włoska Astaldi. Ci sami oferenci zajmowali się budową centralnego odcinka II linii – od stacji Rondo Daszyńskiego do Dworca Wileńskiego. Tym razem jednak będą pracować osobno – Turcy zbudują trzy nowe przystanki na odcinku wschodnim, a Włosi na odcinku zachodnim. Tym samym druga linia metra wydłuży się z 6,1 km do 13,5 km i będzie liczyć trzynaście stacji. Docelowo ma mieć długość 31 km i liczyć 27 stacji. Jeśli chodzi o termin ukończenia budowy nowych stacji, to na ten temat wypowiedział się prezes Metra Warszawskiego, Jerzy Lejk – „Jeżeli udałoby się podpisać umowę w 2015 roku, to w 2018 lub pierwszej połowie 2019 roku, jeżeli wszystko by dobrze przebiegało, budowa powinna być gotowa”. Tę datę potwierdził także Paweł Siedlecki z biura prasowego metra – „Rok 2019 jest jak najbardziej aktualny. Nic nie wskazuje na to, żeby ta planowana data miała się zmienić. Wszystko jednak zależy od d at y podpis a n ia u mow y i ewent u a l nej procedu r y odwoławczej”.
Odwołania od decyzji Metra Warszawskiego Wybór wykonawców nowych stacji II linii oprotestowały firmy, które razem z Gülermakiem oraz Astaldim brały udział w przetargu na tę budowę. Od momentu wpłynięcia odwołań w sprawie przetargu, formalnie Krajowa Izba Odwoławcza ma 15 dni na rozpoznanie sprawy. Jednak, jak tłumaczy rzeczniczka KIO Justyna Tomkowska, jest to tzw. termin instrukcyjny. – „Nie ma żadnych negatywnych konsekwencji, jeżeli go nie dotrzyma. To jest termin porządkowy, nie świadczy o bezskuteczności czynności, której dotyczy. Długość rozpoznawania konkretnego odwołania zależy od wielu czynników, a priorytetem zawsze jest
16
Miasto moje, a w nim
wnikliwe rozpoznanie sprawy”. Z tego powodu wciąż nie wiadomo, kiedy Metro Warszawskie będzie mogło podpisać umowy z wybranymi wykonawcami. – „Procedura jest w toku. Wszystko zależy od decyzji KIO, jeśli będzie dla nas pozytywna, wówczas czeka nas jeszcze kontrola uprzednia Urzędu Zamień Publicznych. Następnym krokiem będzie podpisanie umów” – wylicza Anna Bartoń, rzeczniczka metra, ale konkretnej daty na razie nie podaje.
Sześć nowych stacji – gdzie powstaną? Według planów do 2019 roku zostanie zbudowanych sześć nowych przystanków podziemnej kolejki. Na odcinku wschodnim od Ronda Daszyńskiego w głąb Woli planowane stacje to: Wolska – pod ul. Płocką, w rejonie skrzyżowania z ul. Wolską; Moczydło – planowana pod ul. Górczewską, po wschodniej stronie wiaduktu kolejowego, w rejonie ul. Sokołowskiej i Syreny; Księcia Janusza – pod ul. Górczewską, w rejonie skrzyżowania z ul. Księcia Janusza. Będą tu także tory odstawcze i komora do zawracania. Na odcinku zachodnim ze stacji Dworzec Wileński w głąb Pragi Północ i na Targówek planowane stacje to: Szwedzka – pod ul. Strzelecką, po wschodniej stronie ul. Stalowej; Targówek 1 – w okolicy skrzyżowania ul. Pratulińskiej z ul. S. Ossowskiego; Targówek 2/Trocka – w rejonie skrzyżowania ul. Pratulińskiej z ul. Trocką.
II linia metra w całości Na razie są to jedynie plany, ale do 2022 roku ma się zakończyć budowa kolejnych stacji na odcinku wschodnim: Wola Park – pod ul. Górczewską w okolicach Wola Parku. Powstańców Śląskich – w okolicy skrzyżowania ul. Górczewskiej z ul. Powstańców Śląskich.
Natomiast na odcinku zachodnim: Zacisze – w okolicy skrzyżowania ul. Rolanda z ul. Codzienną. Kondratowicza – pod ul. Kondratowicza, w okolicy skrzyżowania z ul. św. Wincentego. Bródno – pod ul. Kondratowicza, w okolicy skrzyżowania z ul. Rembielińską.
Od Bemowa do Bródna Budowa II linii w kierunku białołęckim
W marcu 2014 roku Rada Dzielnicy Białołęka przyjęła uchwałę popierającą budowę II linii metra na Zieloną Białołękę. Tematem rozbudowy podziemnej kolejki w tej części Warszawy zainteresowali się także jej mieszkańcy, którzy wystosowali petycję do władz miasta. Motywują oni budowę metra na Białołęce czynnikami demograficznymi, powołując się na dane statystyczne GUS-u – „Między 2002 a 2013 rokiem liczba mieszkańców Białołęki wzrosła o 43 tysiące osób. Do 2035 roku tereny Zielonej Białołęki, będzie zamieszkiwało 95 tysięcy osób. Obecnie jest to ponad 50 tysięcy osób, a liczba ta wskazuje na dynamiczny rozwój tej części Warszawy”. Ponadto Zielona Białołęka nie posiada tak dobrego połączenia komunikacyjnego jak Bródno, które już teraz jest bardzo dobrze skomunikowane – ma do dyspozycji autobusy, tramwaje i pociągi Szybkiej Kolei Miejskiej. Zdaniem ekspertów, zmiana planów przebiegu II linii metra byłaby uzasadniona dopiero, gdy liczba mieszkańców przekroczyłaby 200 tysięcy – „przewidywana liczba mieszkańców może być z powodzeniem obsłużona przez planowane linie tramwajowe w ulicach Matki Teresy z Kalkuty, Świętego Wincentego, Głębockiej, Trasie Olszynki Grochowskiej i Trasie Mostu Północnego” – zaznacza Mieczysław Reksnis, dyrektor Biura Drogownictwa i Komunikacji. Problem w tym, że termin budowy trasy tramwajowej na Białołękę nadal nie jest znany. Nie została ona też uwzględniona w wieloletniej perspektywie finansowej miasta do 2023 roku. „Gdybyśmy teraz chcieli wprowadzać zmiany w ustalonych przebiegach, na pewno spowodowałoby to opóźnienia w realizacji tej inwestycji. Ponadto, niewywiązanie się z terminów, skutkowałoby utratą dofinansowania unijnego, które stanowi ponad 60% całej sumy. Miasto nie mogłoby sobie pozwolić na budowę metra tylko z własnych środków. Oznacza to, że do 2022 metro nie dojechałoby nie tylko na Białołękę, ale i w pozostałe części miasta, takie jak Targówek czy Wola” – podkreśla Bartosz Milczarczyk, rzecznik urzędu miasta. Jak wyjaśnia, na zmianie aktualnych planów Warszawa mogłaby stracić ponad 1 mld zł. Nie oznacza to jednak, że metro na Zielonej Białołęce nie powstanie – „Poczekajmy na dokończenie budowy zapowiedzianych odcinków II linii metra. 2020 rok
Od Bemowa do Bródna
„Warszawa - Linia metra M2” (rys. Jakub Murat - Praca własna. Licencja CC BY-SA 4.0 na podstawie Wikimedia Commons).
„Warszawa - Linia metra M3” (rys. Jakub Murat - Praca własna. Licencja CC BY-SA 4.0 na podstawie Wikimedia Commons)
„Północny odcinek II linii metra - projekt radnych dzielnicy Białołęka” (rys. Jakub Kaczorowski - Praca własna. Licencja CC BY-SA 3.0 na podstawie Wikimedia Commons)
to będzie dobry moment, żeby ponownie przyjrzeć się kwestii rozbudowy metra w kierunku m.in. Białołęki. Wtedy być może wrócimy do projektu rozwidlenia II linii metra” – przekonuje Milczarczyk.
Po drugiej linii powstanie trzecia
W latach 2021–2030 planowana jest kolejna rozbudowa II linii metra. Wschodnia część drugiej nitki warszawskiej kolejki podziemnej – od stacji Powstańców Śląskich – zyskałaby przystanki Lazurowa, Chrzanów oraz Połczyńska. Na końcu tej części metra mieściłaby się Stacja Techniczno-Postojowa Mory. Na zachodniej części ma powstać odnoga od Stadionu Narodowego na Gocław, która stałaby się III linią warszawskiej kolei podziemnej.
Miasto moje, a w nim
17
Powstałyby w ten sposób stacje Dworzec Wschodni, Mińska, Rondo Wiatraczna, Ostrobramska, Fieldorfa i Gocław oraz Stacja Techniczno-Postojowa Kozia Górka. Potwierdzeniem tego, że odnoga na Gocław w niedalekiej przyszłości powstanie, jest fakt, że obok peronu stacji II linii metra Stadion Narodowy powstał kolejny, stworzony na potrzeby wybudowania III linii metra. W tym momencie pełni on jednak tylko rolę garażu i warsztatu dla pociągów II linii. Plan wybudowania III linii metra nie kończy się jednak na odnodze w kierunku Gocławia. Od Stadionu Narodowego ma powstać bowiem wschodnia część III linii warszawskiej kolei w kierunku Ochoty. „Jest szansa, że już w 2022 roku rozpoczniemy budowę III linii metra. Zaczyna się na Gocławiu i prowadzi przez Dworzec Wschodni do Stadionu Narodowego, skąd odbija do Placu Konstytucji i kończy się przy Dworcu Zachodnim” – tak o III linii opowiada Jarosław Jóźwiak, zastępca prezydenta miasta stołecznego Warszawy. Prawdopodobne stacje III linii metra na odcinku wschodnim to (od Stadionu Narodowego) Rondo Waszyngtona, Solec, Plac Trzech Krzyży, Plac Konstytucji, Aleja Niepodległości, Plac Narutowicza i Dworzec Zachodni. Planowana lokalizacja stacji i przebieg trasy III linii mogą się jednak zmienić ze względu na krytykę radnych i mieszkańców. Dotyczy ona między innymi braku połączenia z Dworcem Centralnym, braku przesiadki na I linię metra, niepotrzebnego dublowania z planowanymi liniami SKM i potrzebą obsłużenia kampusów Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Wybudowanie tej części warszawskiej kolei podziemnej to jednak daleka przyszłość.
W oczekiwaniu na nowe stacje metra
Plany włodarzy miasta są niewątpliwie bardzo interesujące. W związku z tym mamy nadzieję, że kolejne odcinki warszawskiej kolei podziemnej będą budowane bez problemów. Jeśli będą oddawane planowo, to w 2035 roku metro w stolicy będzie liczyć 56 stacji. Oczywiście do miast-rekordzistów europejskich w liczebności stacji takich jak Paryż (303 stacje), Berlin (173 stacje), Moskwa (194 stacje), Madryt (300 stacji) Londyn (315 stacji) czy Mediolan (113 stacji) nam jeszcze sporo brakuje. Jednakże ogromna przepaść w tym aspekcie między Warszawą, a innymi ważnymi stolicami europejskimi z każdym rokiem zanika, co cieszy z pewnością nie tylko mnie, ale też Was, Drodzy Czytelnic
18
Nic o nas bez nas
Myśli i słowa wiatrem niesione Natalia Andrejuk
Od 2008 roku Polska zmaga się z malejącą liczbą osób, które zadeklarowały, że przeczytały chociaż jedną książkę w ciągu roku1. Społeczeństwa nierozwijające przestają istnieć, a przecież czytanie to najtańszy i najprostszy sposób na rozwój.
Raport z nieczytelnictwa Z najnowszych badań Biblioteki Narodowej wynika, że w 2015 roku przeczytanie przynajmniej jednej lektury zadeklarowało 37% badanych, czyli upraszczając – prawie czterech na dziesięciu naszych rodaków sięgnęło w tamtym roku po książkę. To aż o 4,7% mniej niż w roku ubiegłym. Dodatkowo 14% nie przeczytało nawet trzech stron maszynopisu czy wiadomości w internecie. Co więcej, aż 10 milionów Polaków nie posiada ani jednej książki w domu. Tymczasem w większości państw europejskich poziom czytelnictwa przekracza 50%, a w Czechach rekordowe 86%2. Badanie zostało wykonane przez TNS Polska, metodą random route3. Jak mówią mądre głowy: „Czytelnictwo na zatrważająco niskim poziomie, ale jest”.
Kim są czytelnicy?
w znacznym stopniu podtrzymują tradycję intensywnego czytelnictwa, nawet po zakończeniu nauki. Co ciekawe, więcej książek czytają ludzie, którzy czują się spełnieni zawodowo i materialnie. Oczywistym faktem jest, że wyższy procent czytelnictwa skupia się w dużych obszarach miejskich (powyżej 100 tys. mieszkańców). Musimy zawieść panów – badania dobitnie pokazują, że po lekturę częściej sięgają kobiety niż mężczyźni. Zaskakujący może wydawać się fakt, że najmniejszy odsetek osób czytających znajdziemy wśród osób starszych powyżej 60 roku życia. Pokazuje nam to, że to wcale nie brak czasu blokuje nasz dostęp do kultury pisma. Również nie „zmiana technologiczna czy pokusy komercyjnego życia” coraz częściej odciągają nas od lektury – jak mówił dr Tomasz Makowski, dyrektor Biblioteki Narodowej w rozmowie dla TOK FM. O ponad 11 punktów procentowych wzrósł4 odsetek tych, którzy twierdzili, że książki czytali tylko w trakcie nauki w szkole bądź na studiach. Mimo że lektury są wpisane w proces kształcenia się (choć w dalszym ciągu 14% osób zadeklarowało, że było w stanie ukończyć szkołę bez czytania obowiązkowych tekstów), to po jego zakończeniu lektura książek staje się czynnością typową tylko dla pewnych środowisk i grup społecznych. Szkoła nie jest więc w stanie samodzielnie wykształcić trwałych nawyków czytelniczych.
Jak informuje nas raport BN, najwięcej czytelników znajdziemy wśród młodzieży, a dokładniej wśród ludzi pomiędzy 15 a 19 rokiem życia. W tej grupie spotkamy również więcej czytelników tzw. regularnych (którzy czytają więcej niż 7 książek w ciągu roku). Można się łatwo domyśleć, że czytanie sprzyja ukończeniu studiów wyższych z lepszymi wynikami, szczególnie o profilu humanistycznym lub społecznym. Takie osoby Co cenimy w książkach? Czy cenimy lektury ze względu na możliwość 1 Nie wliczając roku 2012, kiedy to poziom czytelnictwa wzrósł o 2 punkty procentowe. oderwania się od rzeczywistości, czy może preferu2 Dane za rok 2014. jemy praktyczną wiedzę? Poszukujemy w książ3 Metoda Random Route służy znalezieniu mieszkania (domu), kach faktów czy raczej emocji? Jak się okazuje, w którym zostanie dobrany respondent. Punktem wyjścia najwięcej osób do jednych z ważniejszych cech jest pewien z góry podany (wylosowany) konkretny adres książek zalicza możność oddalenia się od spraw inny dla każdej wiązki. Na tej podstawie ankieter znajduje kolejny adres, pod którym dobiera respondenta. Poszukiwa- tego świata i przeżywania silnych emocji wraz nie adresu, pod którym zostanie dobrany respondent, od bywa się według określonej procedury.
4 Zestawiając ze sobą dane z 2012 i 2014 roku.
19 Żródło: raport Stan czytelnictwa w Polsce w 2015 roku (dostępny na: www.bn.org.pl)
Nic o nas bez nas
z bohaterami. Pragną znaleźć się w świecie wyłaniającym się z narracji. Do istotnych cech książek zaliczamy możliwość wyniesienia nowej wiedzy i konkretnego pożytku. Tego typu odbiorcy są nastawieni poznawczo i pragmatycznie. Często za walor lektury uważają to, że zmusza ich do myślenia, niesie unikatowe i nietuzinkowe prawdy o życiu. Istnieje również wiele innych cech, które cenimy sobie w książkach – ile ludzi, tyle odpowiedzi.
Motywacje czytelnicze Ludzie, którzy zadeklarowali, że w ciągu roku
nie przeczytali ani jednej lektury choćby we fragmencie, od czasu do czasu występują w dwóch ważnych rolach: zachęcają do czytania (!) lub, jeśli żyją w środowisku osób lubiących czytać, uczestniczą w rozmowach o książkach, uchodząc na dostatecznie zorientowanych w sprawach literatury. „Dowodzi to tego, że umiejętność rozmawiania o książkach jest nabywana nie tylko w drodze lektury – można nie czytać książek, a zarazem umieć, przynajmniej w swoim własnym przekonaniu, sensownie się na ich temat wypowiadać, czerpiąc potrzebną do tego wiedzę ze źródeł pośrednich: informacji promocyjnych, wypowiedzi innych ludzi, itd. Ta swoista kompetencja kulturowa jest świadectwem tego, że także treść nieprzeczytanych książek tworzy horyzont tego, do czego się odnosimy w komuni-
kacji z innymi” – czytamy w raporcie BN o stanie polskiego czytelnictwa w roku 2014.
„Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka” Warto jeszcze wspomnieć o wielu kampaniach,
które reklamowały i zachęcały do czytania, m.in. wszystkim znana akcja „Cała Polska czyta dzieciom”. Spory odzew miało też wydarzenie „Ustąp miejsca czytającemu”, w której twórcy zachęcali do wklejania w autobusach i tramwajach wlepek z hasłem eventu. Wspomnijmy jeszcze o kampanii Empiku: „A Ty do czego używasz książek?”, której wzbudzające ciekawość zdjęcia uderzały z billboardów m.in. w warszawskim metrze. Nie mówiąc już o wspomnianej w śródtytule akcji „Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka”. Została ona uznana za najlepszą kampanię społeczną w plebiscycie serwisu kampaniespoleczne.pl. Oczywiście mocno trzymamy kciuki za wszystkie tego typu wydarzenia. * * * Niech każdy z nas zrobi sobie mały rachunek sumienia i zapyta siebie: „Kiedy ostatni raz przeczytałem książkę?”. Może warto zrobić sobie krótką listę lektur wartych uwagi – jest ich mnóstwo w internecie, jak chociażby ta zaproponowana przez BBC. W końcu odkryjemy w sobie jakąś malutką cząstkę pasji do czytania.
20 Pdlaasjaludzijestwielkich
Król Lew, czyli co w sawannie piszczy
Król Lew
czyli co w sawannie piszczy Z Katarzyną Kołodziejczyk rozmawiają Anna Nazarewska i Magdalena Wicik
Kilka miesięcy temu zostałyśmy poproszone o przeprowadzenie wywiadu z absolwentką naszej szkoły – Katarzyną Kołodziejczyk. Kim jest Kasia? Studiuje weterynarię na SGGW i obecnie jest na czwartym roku. Od najmłodszych lat marzyła, aby zajmować się zwierzętami, jednak nie takimi udomowionymi, a dzikimi, które zamieszkują sawanny. W wakacje wybiera się na miesiąc do rezerwatu Shawmari w RPA, gdzie pod okiem weterynarzy będzie uczyć się, jak leczyć m.in. lwy, słonie, zebry i innych przedstawicieli afrykańskiej fauny.
B.: Od zawsze interesują Cię dzikie zwierzęta, czy też opieka nad mniejszymi, np. kotami?
K.K.: Chyba nigdy nie chciałam się zajmować psami i kotami. Zawsze interesowało mnie coś innego. I rzeczywiście – odkąd byłam mała, i oglądałam programy przyrodnicze, czy też bajki np. Króla Lwa (którego do dziś znam na pamięć), fascynowały mnie dzikie zwierzęta. Jednak kiedy poszłam na studia, bardziej spodobała mi Brudnopis: Czy jesteś zadowolona, że ukoń- się praca z końmi. Mimo wszystko czyłaś Poniatówkę? stwierdziłam, że może warto spełnić Kasia Kołodziejczyk: Oczywiście, że tak… m a r z e (śmiech). Co mogę innego powiedzieć? To była n i e szkoła, do której chciałam iść od początku gimnazjum i nie zawiodłam się. B.: W jakich latach uczęszczałaś do Poniatówki? K.K.: O matko, żebym to teraz policzyła… Taki ze mnie ścisły umysł (śmiech)… to było mniej więcej w latach 2008–2011. B.: Czy już wtedy świtał Ci pomysł o leczeniu zwierząt? Chciałaś iść na weterynarię?
z dzieciństwa i zobaczyć, jak się K.K.: O tak, zdecydowanie! Oczywiście, mia- pracuje z dzikimi zwiełam dużo koleżanek w przedszkolu, które mó- rzętami. Wiadomo, że w wiły: „Gdy będę duża, to zostanę lekarzem Polsce jedyną możliwością obi będę leczyła zwierzątka’’. Ja też tak mówiłam, cowania z nimi jest praca w ogroz tą tylko różnicą, że mi to zostało, a im nie. dzie zoologicznym. Jeśli jednak Był oczywiście czas, że chciałam być aktorką, ktoś chce naprawdę pracować w teale to też dużo dziewczynek przechodzi (śmiech). renie z tymi mniej znanymi zwieBardzo się cieszę, że podjęłam studia wetery- rzętami, musi podjąć ryzyko i wyjechać. Coraz bardziej zdaję sobie naryjne i nie żałuję tej decyzji.
Król Lew, czyli co w sawannie piszczy sprawę, że leczenie psów i kotów nie jest dla mnie.
Pasja jest dla ludzi wielkich
21
wacie, do którego jeżdżą studenci. Organizacja ta ma konkretny program i jest znakomicie przyB.: Stąd pomysł wyjazdu do RPA… dlaczego gotowana na potrzeby oraz oczekiwania studentów. Napisałam do nich e-maila. Myślałam, że akurat tam? trzeba będzie dosyłać CV, namawiać ich do K.K.: Ten wyjazd chodził mi po głowie od dłuż- zakwalifikowania mnie do wyjazdu, a tu niesposzego czasu… Nie chciałam jednak wyjeżdżać dzianka – po jednym krótkim e-mailu dostazbyt wcześnie, bo obawiałam łam pozytywną odpowiedź zwrotną, w której się, że jeszcze niewystarcza- napisali, że jest im niezmiernie miło, iż ktoś jąco dużo umiem i że gdy tam z Polski zainteresował się ich ofertą. Byłam barpojadę, to nie dowiem się dzo pozytywnie zaskoczona. wszystkiego, czego bym chciała. Bałam się również, że B.: A co konkretnie będziesz robić w czasie tego pewnych czynności nie mo- wyjazdu? głabym wykonywać. K.K.: Przez pierwsze dwa tygodnie jest tam staż B.: A teraz jesteś już go- dla studentów – są to normalne zajęcia i wykłady jak na każdej uczelni. Dla przykładu: rano towa na taki wyjazd? są wykłady z farmakologii słoni, a po południu K.K.: W zeszłym roku zajęcia z małymi nosorożcami. Tak, jak wspostwierdziłam, że czas mniałam, zajęcia te realizuje się zarówno teoleci nieubłaganie, zaraz retycznie, jak i praktycznie. Przez kolejne dwa skończę studia i okaże tygodnie będę wykorzystywać wiedzę i umiesię, że nigdzie nie po- jętności, które już posiadam. Pomogę zwierzęjadę. Dlatego też zaczęłam tom, ale również jako wolontariusz pomogę przy oglądać różne strony in- malowaniu ścian w szpitalu, pouczę tamtejsze ternetowe z wolontariata- dzieci języka angielskiego. Mogę tu zdradzić, że mi oraz czytałam blogi będę także uczyć się strzelać z rurek, które zainnych osób, które zajmują wierają lek dla zwierząt. Nie zapominajmy, że się weterynarią. Przejrza- priorytetem są tam sprawy bieżące, bo oczywiłam kilka ofert zagranicz- ście nie da się przewidzieć, czy nagle któreś zwienych wyjazdów, ale jedne rzę nie zachoruje. były zbyt drogie, a inne mało interesujące. Jedna B.: Ostatnio w mediach słyszymy o chorobie z ofert mnie zacieka- Martyny Wojciechowskiej. Czy w związku z tym wiła, ale po głębszym nie obawiasz się, że zapadniesz na którąś z choprzeanalizowaniu, do- rób tropikalnych? szłam do wniosku, że K.K.: Oczywiście przed wyjazdem zaszczepię to bez sensu, bo była to się na wszystkie możliwe choroby. Akurat dojakaś dżungla, gdzie, jak kładnie nie myślałam o chorobie na przykładzie wiadomo, jest duszno, go- Wojciechowskiej, ale no nie popadajmy w parąco i wilgotno, więc stwier- ranoję, przecież w domu również możemy zadziłam, że więcej tam się chorować. Oczywiście, różnie może być, RPA umęczę, niż skorzystam. to kraj, gdzie jest dużo osób chorych na AIDS, ale postaram się uważać. Bardziej obawiałam B.: Ale w końcu się udasię o jakiś wypadek przy pracy ze zwierzętami, ło. Jak doszło do zaplana przykład: że kopnie mnie koń. nowania wyjazdu? B.: Gdy rozmawiałyśmy przez Facebooka, móK.K.: Pewnego dnia przy- wiłaś, że w RPA jest duży problem z kłusownicpomniałam sobie o rezer- twem, jakie jest Twoje zdanie na ten temat? Czy
22 Pdlaasjaludzijestwielkich zamierzasz pomagać w ochronie tamtejszych zwierząt? K.K.: Jednym z moich założeń jest to, że chciałabym zaprezentować przebieg mojej podróży i uświadomić ludzi o tych problemach. Nie każdy zdaje sobie sprawę, że kupując figurkę, która zrobiona jest z kości słonia, wspiera tę nielegalną działalność. Walka z kłusownictwem to walka na śmierć i życie – warto o tym pamiętać. Strażnicy, którzy chronią park, bardzo często są zabijani, ponieważ kłusownicy chcą się pozbyć świadków mordu zwierząt. Tam, dokąd jadę, jest ośrodek dla osieroconych zwierzątek, głównie słoniątek, które zostały odratowane po śmierci mat ki. Chcia łaby m uświadomić ludziom, że jeżeli tam nie jeżdżą, to nie oznacza, że sprawa ich nie dotyczy. Nie! Ten fakt dotyczy tak samo nas, jak i ludzi zamieszkujących Afrykę. Gdyby ludzie nie kupowali tych figurek, kłusownicy nie mieliby takiego r ynku zbytu i zaprzestaliby swoich polowań.
Król Lew, czyli co w sawannie piszczy nie za bardzo wiem, jakie realia panują na innych… Oczywiście polecam, uczelnia jest wyposażona w znakomite, nowoczesne sprzęty. Myślę, że to jedna z lepiej, jeśli nie najlepiej, wyposażonych uczelni w Polsce, na której można studiować weterynarię. Wiadomo – przez pierwsze dwa lata nie ma co liczyć na korzystanie z tego sprzętu, z prostej przyczyny – nie ma się jeszcze wówczas kontaktu z pacjentami. Na czwartym roku weterynarii jest dużo wyjazdów naukowych, na przykład do stajni. Tyczy się to głównie praktyk, które notabene są obowiązkowe. Natomiast, żeby nie było tak kolorowo, powiem, że jest to bardzo wymagająca uczelnia. Jeśli jednak komuś zależy, zdecydowanie mogę powiedzieć, że warto. Ja jestem bardzo zadowolona. Gdybym nie lubiła weterynarii i poszłabym na SGGW tylko dlatego, że nie dostałam się na medycynę, to na pewno nie miałoby to sensu – za dużo nauki, stresu i obowiązków. B.: A teraz gdybyś mogła podsumować w kilku zdaniach całą swoją wypowiedź.
B.: Czy masz pomysł na zorganizowanie jakiejś akcji, większego projektu, aby uświadomić ludzi, K.K.: Impulsem mojego działania jest, tak jak pokazać, jak przeciwdziałać wspomnianym wcze- już wcześniej wspomniałam, chęć przekazania śniej sytuacjom? wiedzy, którą zdobędę, innym osobom. Moje K.K.: Nie mam jeszcze konkretnego pomysłu, ale założenie jest takie, żeby nie tylko spełniać piszą do mnie osoby z innych szkół i uczelni, czy własne marzenia, ale też innych. Przez mój gdy wrócę, to opowiem o swojej wyprawie. Dla- wyjazd chciałabym pokazać chociażby kawatego też chciałabym poruszyć tę kwestię. Myślę łeczek świata Afryki. Mam nadzieję, że wyniknad zebraniem grupy kilku znanych osób, podróż- nie z tego coś naprawdę pięknego i wielkiego, ników, którzy od lat zajmują się takimi sprawa- coś takiego, żeby każdy mógł uczynić RPA mi. Zastanawiałam się również nad stworzeniem miejscem bardziej przyjaznym zwierzętom. akcji lub może jakiegoś spotkania z celnikami, któ- Jestem otwarta także na pomysły innych, którzy na lotnisku sprawdzają bagaż. Chciałabym, re mogą się okazać równie trafne. żeby ta wyprawa to nie było tylko spełnienie mojego marzenia z dzieciństwa, ale też zarażenie B.: Dziękujemy Ci za wywiad. Życzymy Ci powokolejnych osób swoją pasją do dzikich zwierząt dzenia w dążeniu do upragnionego celu i wytrwałości podczas tak trudnej drogi. Mamy nadziei odległych terenów, jakim są obszary RPA. ję, że ten wywiad nie będzie tylko kolejną stroB.: Na marginesie – czy polecasz uczelnię SGGW? ną w „Brudnopisie”, a stanie się inspiracją do K.K.: Mogę opowiedzieć o swoim kierunku, bo działania.
Kozackie Podróże: Maroko
Pasja jest dla ludzi wielkich
23
UczyliBram Afryki styczniowa podróż do Maroka Kamil Kozak w Afryce? – Po przekroczeniu bramy „prawdziwego” portu rozwiewają się wszelkie moje wątpliwości. Wzdłuż brzegu zacumowane są zdezelowane kutry. Rybacy na nikogo nie zwracają uwagi zajęci rozplątywaniem sieci, trochę dalej odbywa się patroszenie (domyślacie się, gdzie trafiają odpady? – bynajmniej nie do kosza…), a na końcu portu trwa targ rybny. Tłumy miejscowych pchają się, by otrzymać najświeższe ryby. Niestety przebywanie tutaj nie jest komfortowe nie tyle ze względu na zapach co… na mewy. Ptaki zwabione rybimi resztkami nacierają na port niczym eskadra myśliwców – w dodatku z ostrzałem! Po opuszczeniu portu udaję się do „restauracji” na najświeższą rybę w mieście – wprawNadmorska perełka dzie lokal nie zasługuje na razie na gwiazdkę Michelina ale jedzenie jest naprawdę doskonałe Dla większości przyjezdnych to tutaj zaczyna się i w przystępnej cenie. podróż po Maroku – w najpopularniejszej miejscoPort, cieszący się największymi połowami sarwości wypoczynkowej w kraju, a zarazem jeddynek na świecie, jest faktycznie niezwykle intenym z największych portów w północnej Afryce resujący, ale jest jeszcze w Agadirze wiele innych – Agadirze. Jest to miasto miejscami bardzo nowomiejsc wartych zobaczenia. czesne – przypominające bardziej europejskie Chociażby souk czyli bazar. kurorty niż arabską miejscowość, miejscami zaś Przechodzę przez bramę targowiska, a tam… ukazujące życie prawdziwych mieszkańców, jak port rybacki, czy souk – największy targ w tej setki straganów pełnych dojrzałych pomarańczy, bananów, przepysznych słodkich truskawek oraz części Afryki. Przejeżdżam przez luksusową marinę, pełną wszelkiego rodzaju owoców i warzyw. Przechoekskluzywnych jachtów. Dookoła eleganckie dzę dalej. Zaczyna się część przemysłowa. Kumieszkania i restauracje. – Czy oby na pewno jestem pimy tu wszystko. Od elementów garderoby przez ►
Tajemnicza pustynia, tętniące życiem mediny, eksplodujące feerią barw targowiska, karawany wielbłądów, majestatyczne góry Atlas, rozległe oazy i budzący codziennie rano głos muezina. To właśnie Maroko – egzotyka w zasięgu 4 godzin lotu. Kraj uwielbiany przez turystów, a jednocześnie wciąż prawdziwy, kryjący tajemnice i zaskakujący nawet najbardziej doświadczonych podróżników. Będący inspiracją dla wielu reżyserów filmowych (to tu kręcone były Gladiator i Troja), a przy tym bezpieczny, otwarty na przyjezdnych i niezwykle przyjazny. Zapraszam na podróż po najciekawszym państwie arabskim.
24 Pdlaasjaludzijestwielkich
tradycyjne rzemiosło po akcesoria gospodarstwa domowego. Kawałek dalej słychać gdakanie kur. Wszystko jest bardzo tanie (jeśli umiemy się „po arabsku” targować) i jest to niewątpliwie duża dawka folkloru – dziadek w tradycyjnej disdashy (tunika do ziemi) czy kobieta w burce są tu codziennym zjawiskiem. Warta zobaczenia jest też niewątpliwie kazba (rodzaj dawnej warowni), mieszcząca się na wzgórzu, które góruje nad miastem – szczególnie ładnie prezentuje się w nocy, gdy podświetlony zostaje napis ułożony na zboczu „Bóg, Król, Ojczyzna”. Ze szczytu rozlega się piękny widok na miasto. Zjeżdżając z góry widać mieszczące się z drugiej strony ruiny i pozostałości fundamentów. To pamiątka po tragicznym trzęsieniu ziemi, które miało miejsce w nocy 29 lutego 1960 roku. Trwało zaledwie 15 sekund, a pozbawiło życia ponad 15 tys. ludzi i doszczętnie zniszczyło medinę (starą część miasta). Agadir więc podobnie jak Warszawa odrodził się niczym Feniks z popiołów.
Kozackie Podróże: Maroko
czerwonych piasków pustyni domy w tym samym kolorze były mniej zauważane z oddali przez najeźdźców. Dawniej cały Marrakesz mieścił się w obrębie murów, obecnie jest to tylko stara część nazywana mediną. Jadę do Marrakeszu. Po obu stronach drogi wznoszą się majestatyczne, szczyty Atlasu Wysokiego. A są to góry nie byle jakie! Najwyższa z nich Tubkal ma ponad 4300 m. n.p.m.! Właśnie w tak pięknym otoczeniu położone jest Czerwone Miasto. Siedząc pod palmą w podmiejskich ogrodach można patrzeć na ośnieżone szczyty i myśleć o nartach… Stoję przed główną bramą miejską. Tutaj zaczyna się stare miasto. I od razu zauważam polski akcent. Gniazda w których siedzą bociany, spędzające zimny styczeń w ciepłym Maroku. Zwiedzanie zaczynam od meczetu Koutubija. Według legendy kule, które mieszczą się na szczycie minaretu, pochodzą z przetopionej złotej biżuterii królowej. Bóg tylko wie, dlaczego teraz są Czerwone Miasto mosiężne… Marrakesz – czyż nie brzmi egzotycznie? To najNastępnie zwiedzam jeden, z ponad dwudziestarsze miasto w Maroku (od którego prawdo- stu, pałaców króla Maroka. Można podziwiać podobnie pochodzi nazwa kraju) nie bez powo- tam imponujące mozaiki i elementy architekdu nazywane jest Czerwonym Miastem. Kolor tury mauretańskiej. Po zwiedzaniu udaję się ten pełnił funkcję maskującą. Położone wśród do restauracji, na której dachu, z widokiem na
Pasja jest dla ludzi wielkich
Kozackie Podróże: Maroko
25
ze świeżo wyciskanych pomarańczy. Uszy cieszy orientalna muzyka grana przez dziesiątki ulicznych artystów. Oczy radują występy fakirów, wirujących derwiszy i zaklinaczy węży. Raj dla zmysłów. Atmosfera jak z Baśni z 1000 i jednej nocy…
Niezwykła natura
Marrakesz jem tradycyjną potrawę – tadżin. Wreszcie wąskimi uliczkami (mają około 2 metry szerokości, a oprócz pieszych mkną nimi motory!) docieram do najpopularniejszego miejsca w całym Maroku – placu Djeema al Fna.Mieszczą się tutaj tysiące straganów z najwspanialszym lokalnym rzemiosłem. Prawdziwą magię poczujemy jednak dopiero po zmroku. Zapalają się wtedy latarnie, rozkładają setki garkuchni i zaczyna się impreza do rana. Nozdrza atakuje zapach pieczonej baraniny i egzotycznych przypraw. Podniebienie łechce sok
Dotąd podziwiałem dziedzictwo kultury, a jeśli chodzi o naturę, Maroko ma także wiele do zaoferowania. Chociażby wspomniane wcześniej góry Atlas. Jadę krętymi, pnącymi się coraz wyżej drogami. Z jednej strony skalna ściana, z drugiej zaś mieszczące się w dole rozległe plantacje arganii – orzechów rosnących jedynie w Maroku, będących bardzo pożądanym produktem w kosmetyce na całym świecie. Dojeżdżam do pięknego punktu widokowego. W dole ciągnie się koryto wyschniętej rzeki, porośnięte palmowym gajem. Wyżej natomiast podziwiać można imponujące okazy opuncji, agaw i aloesów. Następnie docieram do wioski berberyjskiej, gdzie miejscowi częstują naszą grupę tradycyjną herbatą miętową i świeżo pieczonym chlebem. W dole rozpościera się piękny, zapierający dech w piersiach krajobraz. Na końcu odwiedzam położony wśród bujnej roślinności wodospad. W tym momencie zderzam się z prawdziwie górska aurą. Jest naprawdę zimno, w dodatku spotyka mnie pierwszy deszcz. Gdy wracam jednak do Agadiru wita mnie ponownie piękna pogoda i 30 stopni. Pora spędzić choć kilka dni zimnego polskiego stycznia na leżaku, pod palmą, delektując się promieniami afrykańskiego słońca. A jak znudzi mi się leżenie, zawsze mogę przejść się ponad 10 km promenadą z widokiem na kazbę i bezkresny ocean…
26 Pdlaasjaludzijestwielkich
Pożegnanie z Afryką
Pożegnanie z Afryką Z Łukaszem Cywińskim rozmawia Marcelina Cywińska
26-letni Łukasz Cywiński jest absolwentem Poniatówki. Dwa lata temu zdecydował się na wyjazd do Angoli w ramach działań katolickiej organizacji Fidesco, która wysyła wolontariuszy do krajów rozwijających się, aby swoją wiedzą i umiejętnościami służyli miejscowej ludności. Niedawno wrócił i postanowił podzielić się z nami swoimi doświadczeniami. Brudnopis: Skąd pomysł na współpracę z Fidesco? Łukasz: Pragnienie wzięcia udziału w wolontariacie misyjnym chodziło za mną od dosyć dawna i nie wzięło się znikąd. Wydaje mi się, że jako harcerz a później instruktor harcerski mimowolnie nasiąkałem ideałem przeżywania życia jako służby drugiemu człowiekowi i chciałem potraktować ten ideał serio. Oglądałem i czytałem reportaże z projektów humanitarnych ze wszystkich zakątków świata. Po cichu marzyłem o tym, że któregoś dnia ja też wyruszę na koniec świata, aby zbudować tam szkołę albo szpital i w ten sposób jakoś pomóc tym, którzy nie mieli tyle szczęścia, aby urodzić się w bogatym kraju. Jednak dopóki przypadkowo nie trafiłem na Fidesco, były to bardziej senne marzenia niż realny plan.
W chwili, kiedy uświadomiłem sobie, że coś , o czym marzyłem, jest możliwe do zrealizowania, moje serce podjęło decyzję. B.: Jak wygląda współpraca z Fidesco? Ł.: Fidesco zajmuje się głównie przygotowaniem i wysłaniem wolontariuszy na misję oraz zapewnieniem im wsparcia podczas jej trwania. Fidesco współpracuje z wieloma organizacjami pozarządowymi, zakonami i wspólnotami z całego świata i rozsyła tam swoich wolontariuszy. Sam proces przygotowania był bardzo dobry i uczciwy tzn. podczas kursów i konferencji wielokrotnie próbowano nas zniechęcić, pokazując wszystkie trudności i kłopoty, jakie wiążą się z podjęciem takiego wyzwania. Współpraca z Fidesco wiąże się też z całkowitym oddaniem się do dyspozycji na służbę. Nie mogliśmy wybrać, dokąd jedziemy i jak będziemy pracować. To nie miały być wakacje, tylko misja. O mnie upomniał się zakon Salezjanów z Angoli. B.: Czy nie tęskniłeś za domem? Jak wyglądały początki w Afryce? Ł.: Bardzo tęskniłem za domem. Ciężko opisać to uczucie, bo jeśli ktoś je zna to stwierdzi, że
Pożegnanie z Afryką wszystkie słowa są zbyt małe, aby je opisać, a jeśli ktoś go nie zna, to i tak nie zrozumie. Ale nie tęskniłem tylko za rodziną, ale za „domem” w szerszym znaczeniu, tj. za przyjaciółmi, kolegami i miejscami, które znałem. Tam nie miałem nic, co znałem, wszystko było nowe. Nowa rodzina, nowi przyjaciele, nowa praca i nowy dom. Bardzo tęskniłem też za językiem polskim dlatego, że pojechałem do Angoli, nie znając ani słowa po portugalsku, tak więc przez pierwsze dwa miesiące byłem niemową i głównie ze względu na to początek misji był naprawdę trudny.
Pasja jest dla ludzi wielkich
27
ki klasycznej, mają 15 lat i przyszli boso z okolicznych wiosek, gdzie mieszkają w dusznych lepiankach z gliny. Podczas mojego pobytu w Afryce widziałem półnagie buszmenki, krokodyle i wieloryby, trzy razy miałem ciężką malarię, osobiście zabiłem śmiertelnie trującego węża i miałem wiele innych przygód, ale ten koncert to ciągle najbardziej niesamowite przeżycie jakie mnie spotkało. B.: Jak wygląda życie codzienne w Afryce?
Ł.: Życie codzienne w Afryce jest powolne. Czas jest tam pojęciem płynnym, niepodległym i wyB.: Czy podczas pobytu w Afryce wydarzyło się zwolonym od tyranii zegarków. Jest nieprzewidywalny. Zwalnia i przyspiesza, kiedy go nie koncoś, co zapamiętasz do końca życia? trolujesz. Europejczyk uczy się tam cierpliwoŁ.: Wiele takich rzeczy się wydarzyło, ale opo- ści i pokory, ponieważ bardzo ciężko jest cokolwiem tylko o jednym. Spotkanie wolontariuszy wiek dokładniej zaplanować. Wystarczy, że spadw małym miasteczku Calulo w prowincji Kwanza nie deszcz i nagle, dystans z miejsca zamieszkania Norte. Postkolonialne, zapuszczone miasteczko, do pracy pokonuje nie, jak zwykle, w godzinę, które lata świetności ma już dawno za sobą. Misja lecz trzy godziny albo i więcej. Pod koniec misalezjańska lekko na uboczu, palmowe zagajniki sji już wiedziałem, że jeśli jestem umówiony i okropny upał. Raz do roku wszyscy wolonta- na 11:30, to docierając na miejsce 12:15, poczekam riusze (a było nas 14 osób) zjeżdżali się tam na na spotkanie tylko 15 minut. pięciodniowy odpoczynek i rekolekcje. Z pobliskiej szkółki przykościelnej przez 4 godziny do- B.: Jak oceniasz swój wyjazd? Czy uważasz, że biega odgłos nauki gry na skrzypcach. Słysza- dużo Ci dał? Nie żałujesz swojej decyzji? łaś kiedyś, jak ktoś się uczy grać na skrzypcach? Istny koszmar, a teraz wyobraź sobie, że tych Ł.: Ciężko w kilku słowach wystawić ocenę dwóm skrzypiec jest 40 i do tego jakieś wiolonczele, kon- latom swojego życia. Posłużę się jednak słowatrabasy i puzony. Nie dało się tego wytrzymać, mi z Pisma Świętego, które oceniam jako bardzo ale po 4 godzinach takiego rzępolenia przyszedł trafne: „Jeśli ktoś chce zachować swoje życie, ten do nas starszy Angolańczyk, nauczyciel tej szkół- je straci, a kto je straci z Mojego powodu, ten je zaki i zaprosił nas na przedpremierowy koncert. chowa”. To zdanie pokazuje, że Bóg mimo wszystNie chciałem iść, ale głupio było odmówić. Nie ko ma poczucie humoru. Jadąc na misję, myślazmieściliśmy się do „sali koncertowej”, bo klasa łem, że stracę te dwa lata, że będzie to czas poświębyła w całości wypełniona małymi Murzynka- cony na służbę i pracę na rzecz najuboższych, mi uzbrojonymi w instrumenty muzyczne. Spo- a potem w jakiś sposób „odrobię zaległości”. Nie dziewałem się najgorszego, ale nagle popłynęła mogłem się bardziej mylić. To właśnie podczas najpiękniejsza muzyka, jaką w życiu słyszałem. misji byłem szczęśliwy jak nigdy wcześniej i czuStałem jak zaczarowany przez 30 minut, słucha- łem, że naprawdę żyję. Poznałem fantastycznych jąc Bacha, Bethovena i Vivaldiego. Powiesz pew- przyjaciół ze wszystkich stron świata, wszedłem nie, że wielkie mi wydarzenie, bo przecież mogę w inną kulturę i popatrzyłem na świat nowymi włączyć YouTube’a i mam to samo tylko w pro- oczami, przeżyłem przygodę życia i robiłem fesjonalnym wykonaniu. No właśnie, żeby zro- to, co kocham. zumieć, jak bardzo to jest niesamowite, musisz B.: Czy planujesz w przyszłości wziąć udział sobie wyobrazić, że jesteś 500 km w głębi afry- w podobnym przedsięwzięciu? kańskiego lądu w starym, na wpół zrujnowanym postkolonialnym miasteczku, a muzycy, którzy Ł.: To, co najlepsze, zwykle pojawia się niespodziegrają dla Ciebie najwspanialsze utwory muzy- wanie (śmiech).
28 Pdlaasjaludzijestwielkich
Blogerem być! Anna Jastrzębska
W czasach, w których króluje handel internetowy, rzadko dokonujemy zakupów pochopnie. Spontaniczne wypady do sklepów, chwytanie pierwszych lepszych produktów z półki – to już rzadkość. Dzisiaj dokładnie ,,googlujemy’’ interesujący nas produkt bądź firmę. Wertujemy setki forów internetowych i czytamy opinie innych. Często, by zasięgnąć obiektywnej i rzetelnej opinii, zaglądamy na blogi. No właśnie – jak to jest, gdy tysiące internautów uważa Cię za specjalistę i prosi o fachową pomoc?
Doktorat z blogowania Na tapetę postanowiłam wziąć to, co mnie najbardziej interesuje – blogi z recenzjami książek. W oko wpadł mi szczególnie jeden, na którym wiem, że mogę polegać jak na Zawiszy. Chodzi o blog Recenzentka Książek. Przed każdą wyprawą do biblioteki bądź księgarni zaglądam tam, by sprawdzić, co maja do powiedzenia Recenzentki (blog prowadzony jest przez dwie dziewczyny – Gabę i Sylwię) i sporządzam małą ,,listę zakupów’’. Chyba nie muszę dodawać, że nigdy się nie zawiodłam – wiedziałam, czego mogę się po danej książce spodziewać, ale zawsze pozostawała nutka tajemniczości, przez którą miałam ochotę ,,pochłonąć’’ książkę niemal natychmiast. Pisząc ten artykuł, postanowiłam napisać do dziewczyn, by pomogły mi
Blogerem być!
znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Nie musiałam na nie długo czekać – blogerki chętnie zadeklarowały pomoc w zbieraniu materiału. Chciałam wiedzieć, skąd pomysł, by dzielić się swoją pasją z innymi i jak bardzo trzeba czuć się specjalistą w danej dziedzinie, by podjąć się tak ambitnego zadania jak prowadzenie bloga. ,,Założenie bloga było chyba naturalną koleją rzeczy. Dużo czytałam, chciałam moją opinią się z kimś podzielić i nagle bach! – usiadłam przed laptopem, zaczęłam szukać szablonów i powstała „Recenzentka Książek”. Tak swoją przygodę ze światem blogosfery zaczęła opisywać Gaba. Podobnie swoje początki wspomina Sylwia – ,,Taka myśl krążyła mi po głowie właściwie od kilku lat, ale zawsze wydawało mi się, że do recenzowania książek trzeba mieć jakąś specjalistyczną wiedzę, a ja wielu rzeczy jeszcze nie wiedziałam. Drugą sprawą był mój styl pisania, nie byłam pewna, czy sprawdzi się on w recenzjach. Kiedy wreszcie się przełamałam i miałam już stworzyć własną stronę, trafiłam na Gabę, która dopiero zaczynała i szukała współautorki. Pomyślałam, że to dobry pomysł, bo w razie niepowodzeń – z którymi się liczyłam – nie będę sama. I tak współpracujemy od dwóch lat’’. Zapytane o to, czy uważają się za specjalistki w dziedzinie recenzowania książek, odpowiadają zdecydowane nie i nie ukrywają, że nie o to tutaj chodzi – ,,jeśli ktoś uważa siebie za specjalistę to mniej się stara, sądzi, że wszystko już wie”. To, co daje dziewczynom siłę do prowadzenia bloga, to pasja, która kiełkuje w nich już od najmłodszych lat. Sylwia ze wzruszeniem wspominała chwile, gdy w dzieciństwie mama czytała jej na dobranoc, a Gaba, gdy nosiła w szkolnym tornistrze ogromne tomiszcze Harry’ego Pottera,
Blogerem być! by móc czytać na przerwach. Bloger, który chce osiągnąć sukces, musi przede wszystkim lubić to, co robi. Jeżeli zakładamy bloga tylko dla owianych legendą zarobków, bądź fejmu, nie dziwmy się, że nie cieszy się on popularnością wśród internautów… Nie trzeba być rasowym czytelnikiem, by wyczuć, że strona prowadzona jest przez osobę z pasją. Łatwo to rozpoznać nawet po częstotliwości dodawania wpisów – jeśli się czymś interesujemy, mamy tysiąc pomysłów na minutę i lubimy się nimi dzielić z innymi. Jeśli nie – trudno jest nam sklecić choćby jedno, ciekawe zdanie…
Na ratunek Czy bloger może zmienić świat? Zważając na to, jak często ludzie zaglądają do swoich ,,internetowych przyjaciół’’, by poprosić ich o radę, a nawet opowiedzieć o swoich problemach, możemy odpowiedzieć, że tak. Wróćmy jednak do naszych Recenzentek. W czasach, gdy czytelnictwo w Polsce jest w tragicznym stanie, odgrywają one rolę niebagatelną. Wyobraźmy sobie, że znudzony internauta bez celu przegląda strony www, licząc na znalezienie czegoś wartościowego. Całkiem przypadkiem trafia na blog Gaby i Sylwii i czyta jedną z recenzji. Po poznaniu jedynie najciekawszych smaczków danej książki, chce więcej. Wyłącza komputer, wstaje i idzie do biblioteki, zachęcony do poznania całej historii. I tak oto nie należy już do 63% Polaków, którzy nie przeczytali ani jednej książki w roku. Niesamowite, prawda? Chociaż dziewczyny przyznają, że większość ich czytelników to zawzięci książkoholicy, to cieszy je każda wiadomość, w której ktoś dzieli się wrażeniami po lekturze recenzowanej książki. „Staramy się pokazać, że czytanie książek to super sprawa i niesamowita przygoda. Wydaje mi się, że w jakimś stopniu nam się to udaje. Im więcej się o literaturze rozmawia, tym więcej ludzi się do niej przekonuje” – mówi Sylwia. ,,Dawniej blogerzy byli tylko anonimowymi osobami, które publikowały swoje przemyślenia w internecie. Z roku na rok stają się popularni, szczególnie w takich dziedzinach, jak moda czy kosmetyki. Blogosfera książkowa jest raczej działem niszowym, ale coraz częściej udaje nam się przebić – dostajemy zaproszenia na gale rozdania nagród, wielu recenzentów przeprowadza
Pasja jest dla ludzi wielkich
29
wywiady z autorami, na Targach Książki mamy własne panele”. Dzięki takiemu rozpowszechnieniu coraz więcej osób obdarza blogerów zaufaniem. Na pewno każdy z nas słyszał o niejednej zakończonej sukcesem akcji charytatywnej przeprowadzonych przez ,,ludzi internetu’’. Internet ma ogromną moc!
Nie popaść w rutynę Na koniec zadałam dziewczynom dość trudne pytanie: czy przez prowadzenie bloga nie traktują czytania książek jako pracy. ,,Wiem, co masz na myśli – odpisała Gaba – Przyznam, że czasem jestem sfrustrowana bardziej tym, że muszę tę recenzję napisać, zrobić jakieś grafiki, dodać ją na bloga, co zajmuję trochę czasu. Jednak samo czytanie nie jest dla mnie przymusem. Staram się nie brać książek do recenzji, które mnie nie interesują, dlatego też nie recenzujemy kryminałów czy horrorów. Ostatnio gonią nas terminy, to chyba jeden z największych minusów bycia blogerem książkowym. Nie ma czasu na cieszenie się książką. Trzeba ją przeczytać szybko, bo wydawnictwo czeka na recenzję. A ma się jeszcze pracę, studia i inne swoje zajęcia. Ale chyba każda pasja wymaga od nas trochę wysiłku i poświęcenia”. Sylwia dodaje: „Czytanie, pisanie recenzji i publikowanie na blogu zajmuje mnóstwo czasu. Poświęcamy temu kawałek życia. Obiecałam sobie jednak, że jeśli w pewnym momencie przestanie mi to sprawiać radość, to po prostu dam sobie spokój. Nikt mi za to nie płaci, jedynym wynagrodzeniem jest satysfakcja, że robię coś dla siebie i – mam nadzieję – dla innych. I jak na razie to mi wystarczy”. Jak już wspomniałam wcześniej, prowadzenie bloga powinno być dla nas przyjemnością. Ma być odzwierciedleniem nas, zawierać to, co nam się podoba i co chcemy przekazać innym. A co, jeśli przekroczymy tę magiczną granicę i to nie my będziemy prowadzić bloga, ale blog będzie prowadził nas? Na pewno nie możemy do tego dopuścić. A więc, czy każdy może zostać blogerem? Na to pytanie, drodzy czytelnicy, musicie sobie odpowiedzieć sami. Pamiętajcie jednak, że ,,pasja jest dla ludzi wielkich’’… Serdeczne podziękowania należą się Sylwii Czekańskiej i Gabrieli Rutany z bloga recenzentkaksiazek.blog.pl – jesteście wielkie!
30 Pdlaasjaludzijestwielkich
Prezes z bananami w ręku (Źródło: http://www.spidersweb.pl/2015/07/satoru-iwata-odszedl.html)
Prezes z bananami w ręku Sterował firmą Nintendo, kiedy ta odnosiła olbrzymi sukces konsolami Wii i DS, był też świadkiem bolesnej porażki z WiiU. 11 lipca 2015 roku branża gier utraciła Satoru Iwatę – długoletniego prezesa Nintendo, wizjonera, wielkiego człowieka. W wieku zaledwie 55 lat zabrał go rak dróg żółciowych.
Małe kroczki wielkiego prezesa
Satoru Iwata urodził się w 1959 roku w prefekturze Hokkaido w Japonii. Przygodę z grami rozpoczął od najmłodszych lat, kiedy to nowe elektroniczne technologie zaczęły się pchać drzwiami i oknami do domowych gospodarstw. Zafascynowany informatyką pierwsze, proste gry zaczął pisać na programowalnym kalkulatorze. Swoją pasję pogłębiał na tokijskiej politechnice – Institute of Technology. Już podczas studiów zaczął wykonywać zlecenia dla HAL Laboratory, które współpracowało z Nintendo, żeby po skończeniu wyższej edukacji zatrudnić się tam na pełny etat. Będąc studentem, Iwata stworzył swoją pierwszą komercyjną grę. Napisane na szalenie popularne w Japonii ośmiobitowe kompu-
Natalia Andrejuk
tery, MSX Super Billiards pozwalało na zabawę na wirtualnym stole bilardowym. W 1983 roku został koordynatorem produkcji oprogramowania we wspomnianym wyżej HAL Laboratory, żeby w 1993 roku objąć urząd prezesa i uratować firmę przed katastrofą finansową. Iwata był nie tylko kierownikiem, ale przede wszystkim twórcą gier, za którego wciąż się uważał. Pracował przy takich tytułach jak Super Mario Bros (1985) czy niezapomnianym The Legend of Zelda (1986) oraz wielu, wielu innych produkcjach, które uznane są za kultowe. W jego dorobku znajdziemy serię Kirby, Pokemon, Super Smash Bros, Pikmin, Animal Crossing i Donkey Kong. W roku 2000 przyjął propozycję pracy od Nintendo, a 2 lata później otrzymał fotel prezesa.
Wzloty i upadki
Kiedy Satoru Iwata zaczął pracować w Nintendo, w 2001 roku firma wypuściła na rynek nową konsolę Gamecube, która została zmiażdżona przez konkurencję takimi urządzeniami jak PlayStation 2 od Sony czy nowoczesny Xbox od Micro-
Prezes z bananami w ręku
Pasja jest dla ludzi wielkich
31
Z pewnością najsympatyczniejszy prezes w całej branży (źródło: http://polygamia.pl/Polygamia/1,96455,18354706,prezes-nintendo-zdolny-producent-gier-sympatyczny-czlowiek.html)
soft’a. Nowy prezes miał nie lada wyzwanie, aby wznieść Nintendo na pozycję lidera i to, jak się później okazało, przez wielkie N. Pierwszą oznaką, że Iwata wyniesie firmę na wyżyny było wydanie Game Boy Advance SP, najnowszej generacji kultowej konsoli przenośnej. Nowe urządzenie sprzedało się w 43 milionach sztuk, a Satoru udowodnił, że dopiero się rozkręca. Dwuekranikowa konsola DS (Dual Screen) również była jego pomysłem. Dotykowy ekran całkowicie zmienił oblicze rozgrywki, a samo rozwiązanie stało się strzałem w dziesiątkę. Nie mówiąc już o tym, że nowa konsola bezproblemowo łączyła się z siecią Wi-Fi, czego brakowało pierwszemu modelowi Xbox 360, który trzeba było łączyć za pomocą kabla. Dlatego Nintendo DS stała się jedną z dwóch najlepiej sprzedających się konsol wszech czasów, która od 2004 roku trafiła do około 150 milionów odbiorców na całym świecie. Iwata spojrzał na rynek gier z zupełnie innej perspektywy. Przestał gonić za pikselami, rozdzielczościami i klatkami na sekundę. Sam mówił: „Tworzenie fotorealistycznych gier nie jest jedyną drogą prowadzącą do polepszenia wrażeń płynących z rozgrywki. (...) Jeśli ktokolwiek docenia wartość wysokiej jakości grafiki, to jes-
tem to ja! Ale uważam również, że to nie jedyny sposób rozwoju gier. Musimy odnaleźć też inne. Rozwój posiada więcej niż jedną definicję”. Po czym dał światu dokładnie to, czego świat chciał – konsolę Wii. Oczywiście nie zabrakło prześmiewców, którym złośliwie przekręcona nazwa „Pii” kojarzyła się z czynnością fizjologiczną. Trzeba również wspomnieć, że w 2005 i 2006 roku na rynku pojawiły się takie konsole jak PlayStation 3 czy Xbox 360, więc perełka Nintendo miała nie lada konkurencję, ale do dzisiaj klasyfikowana jest jako konsola zupełnie innego rodzaju niż powyższe. Wii było modne. Zmuszało do ruchu. Łączyło całe rodziny przed telewizorem. Było przystępne, tanie, rewolucyjne. Otworzyło zupełnie nowy rozdział w książce zatytułowanej Branża gier. Na świecie sprzedano ponad 100 milionów sztuk, znacznie więcej niż konkurencyjnych PS3 i Xbox 360. Niestety serię zwycięstw wieńczy porażka jaką była konsola WiiU wydana w 2012 roku. Nintendo jak zwykle chciało zaprezentować coś całkiem innego, ale tym razem nie trafiło dobrze. Była to pierwsza konsola tej firmy, której koszty produkcji przekraczały zyski. Iwata zawsze czuł się odpowiedzialny za losy swojej placówki, dlatego po serii strat jakie przynosiła WiiU w 2014 ►
32 Pdlaasjaludzijestwielkich
Prezes z bananami w ręku
roku honorowo pozbawił się 50% swojej pensji, a kiedy i to nie pomogło – obciął ją o kolejne 50%.
nie miało takich technologii jak Sony, nie było tak wszechstronne jak Microsoft, ale zyskało to, co najważniejsze – miłość graczy. Satoru jako Wybitny gracz jedyny rozmawiał z fanami w sieci poprzez Ale dlaczego ma nas interesować jakiś Japoń- prowadzenie „Iwata Asks” – serię wywiadów czyk, tak odległy kulturowo i geograficznie? Mało z twórcami gier, będących bardzo wartościopowiedziane – prezes wielkiej firmy. Człowiek, wymi dla czytelnika i wprowadzających bezo którym czyta się raz do roku w nagłówkach. pośrednio za kulisy branży. Nie bał się założyć
Wielka strata dla wielu graczy (rys. Magdalena Mroczkowska)
Wtedy, gdzieś na przełomie 2011 i 2012 roku, odbyło się pierwsze Nintendo Direct, w którym pan w garniturze się do nas odezwał. Wyglądał poważnie, jednocześnie trochę komicznie, kaleczył angielski i z wielkim wysiłkiem zmagał się z przekazaniem informacji dotyczących gier. Nie zatrudniono żadnego prezentera, który tak po prostu sprzedałby je nam po angielsku. Iwata chciał nam o nich powiedzieć osobiście. Dał się poznać jako gracz, jako człowiek, wielki wizjoner, znawca Pokemonów, który nigdy nie zatracił dziecięcej radości. Nintendo
przed kamerą sztucznych wąsów, wygłupiać z Luigim czy pozować z kiścią bananów. Na każdym możliwym kroku pokazywał ludzką twarz. Tak sam przedstawił się na konferencji GDC w 2005 roku: „Na mojej wizytówce jestem prezesem korporacji. W głowie jestem programistą, twórcą gier. Ale w sercu jestem graczem”. Dlatego hołd oddali mu wszyscy najwięksi twórcy gier, często mówiąc o osobiste stracie. Niestety, to nie on będzie prowadził kolejne Nintendo Direct.
Swietłana Aleksiejewicz
Postać numeru
33
Płakać nad Aleksijewicz Zuzanna Pękala
Lata 70 XX. wieku, młoda, białoruska dziennikarka bierze urlop w pracy, zapożycza się na 5 tysięcy rubli, kupuje ciężki magnetofon szpulowy i wyrusza w podróż po Związku Radzieckim. Taki był początek pracy nad pierwszym dziełem – Wojna nie ma w sobie nic z kobiety. Przemierzając tysiące kilometrów, zbierała historie kobiet – kombatantek Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, bo tak w ZSRR nazywano wojnę między Związkiem Radzieckim a hitlerowskimi Niemcami, trwającą od 1941 do 1945 roku, słuchając opowieści pełnych chwały i bohaterstwa – o wielkich zwycięstwach, medalach, odwadze i honorze, czekając na moment, gdy usłyszy – „a teraz opowiem coś, ale nie do książki, dla ciebie”. Z tych właśnie momentów składają się książki Aleksijewicz. Autorka potrafi wydobyć z szablonowych, wyuczonych, znanych z wielu książek obrazów, głęboko skrywane elementy. Przejść do tego, co tak naprawdę czuły i przeżywały te kobiety. Choćby to, że przez całą wojnę musiały chodzić w ogromnych męskich buciorach i męskiej bieliźnie, bo innej nie wydawano. Albo dramatyczną sytuację członkini oddziału partyzanckiego, która musiała utopić swoje nowo narodzone dziecko, by nie zdradziło pozycji grupy przed wojskami hitlerowskimi. Swietłanę Aleksijewicz cechuje wrażliwość, która pozwala jej zrozumieć ludzi i sytuacje, w których się znaleźli, takie jak
By Yann (talk) - Praca własna, GFDL, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=6749397
Każdy z nas choć raz uronił łzę nad książką, na przykład z powodu śmierci głównego bohatera, jego poświęcenia w imię nadrzędnych wartości lub innych tragicznych wydarzeń. Nad dziełami białoruskiej reporterki Swietłany Aleksijewicz nie roni się łzy, nad nimi się płacze. Płacze się, bo zapisana jest w nich gorzka, okrutna prawda, której często aż nie da się znieść, i która zostaje w nas na zawsze.
np. postępowanie młodych dziewcząt, które z własnej woli porwały się w okrutny świat wojny.
Jak odeszła od ideałów Swietłana Aleksijewicz urodziła się w Stanisławowie, dziś Iwano-Frankiwsk na Ukrainie, w 1948 roku. Wychowała się na wsi, w otoczeniu kobiet – mężczyźni zginęli w partyzantce lub na froncie. Od dziecka była pod wpływem systemu – w wieku 7 lat należała do Październiczków, nosiła odznakę z młodym Leninem, żałowała, że nie mogła wziąć udziału w rewolucji, potem była pionierką, komsomołką. W szkole zaczęła zdawać sobie sprawę z manipulacji, którą serwował jej system w podręcznikach, w których było napisane o wielkich, zwycięskich wojnach czy zaletach kolektywizacji. Wiedziała, głównie z opowieści kobiet z wioski babci, że nic nie jest czar- ►
34 Postać numeru no-białe, że historia różni się od tej ze szkolnego programu. Jak sama wspomina: „Kiedyś przechodziłyśmy z babcią obok pewnego domu i rzuciła: «A tutaj mieszka kobieta, która zjadła własne dzieci»”. W ten sposób dowiedziałam się o Wielkim Głodzie na Ukrainie, który był skutkiem kolektywizacji rolnictwa”. Przechodziła różne fazy – zamiłowania do ideałów, odejścia od nich i ostatecznego pożegnania się z nimi. Nie lubi, gdy ludzie mówią, że wiedzieli, że ZSRR się rozpadnie. Nikt nie mógł tego przewidzieć. A już na pewno nie ludzie od dziecka wychowywani w ogromnym oddaniu dla wielkiego, niezachwianego imperium, którym miał być Związek Radziecki. Z zawodu jest dziennikarką, wiele lat spędziła na emigracji, na Zachodzie. Nie chciała jednak tam zostać. Jej sposób pracy – odbywanie długich rozmów z ludźmi – sprawia, że musi być na miejscu, w Mińsku, pomimo rządów Łukaszenki. Nie ma jednoznacznego spojrzenia na władzę – nie zgadza się z polityką Łukaszenki, ale uważa, że dzięki niemu Białoruś przetrwała, bo wydłużył on socjalizm – jedyny system, w którym społeczeństwo potrafiło istnieć. Aleksijewicz krytykuje opozycję za to, że czeka na pomoc Federacji Rosyjskiej lub Zachodu, zamiast samodzielnie rozwiązywać problemy kraju. Uważa, że Białoruś nie może oczekiwać pomocy od Zachodu, głównie z przyczyn gospodarczych, ale także z powodu odmiennego systemu wartości. Dla krajów zachodnich najważniejszą wartością jest człowiek, dla Wschodu – interes państwa. Takie postrzeganie świata – pozostałość po latami wpajanym wzorcu socjalistycznym – jest obecne nie tylko na Białorusi, ale we wszystkich krajach postsowieckich. I właśnie o tym pisze Aleksijewicz.
Najpierw publikacja, potem sąd
Jej pierwsza książka, pisana od 1978 do 1983 roku, długo leżała w szufladzie. Żadne wydawnictwo nie chciało jej wydać. Autorkę oskarżano o naturalizm, o to, że nie pokazała kierowniczej roli komunizmu. Ale w 1985 roku ruszyła pieriestrojka, czyli proces liberalizacji systemu komunistycznego, i książka została wydana. Była „bombą”. Wydana w ponad 2 milionach egzemplarzy, stała się symbolem, do jej czytania zachęcał sam Michaił Gorbaczow. Najważniejsza była jednak dla jej bohaterek, służyła niemal jak dokument. Gdy chciały
Swietłana Aleksiejewicz coś załatwić w komitecie powiatowym, powoływały się na jej treść. I to działało. Wydając kolejne książki, dziennikarka będzie borykała się z cenzurą, będą przeciw niej wytaczane procesy – jak przy Cynkowych Chłopcach, gdy matki żołnierzy zarzucą jej, że nic takiego nie mówiły, a to wszystko czysta manipulacja. Jednak, gdy podczas procesu sądowego będą przytaczane fragmenty książki, matki skryją twarze w dłoniach i będą szlochać – „To wszystko moje, moje”.
Metoda Wojna nie ma w sobie nic z kobiety i inne reportaże są opowieściami zbiorowymi, polifonicznymi, snutymi przez wielu narratorów, ludowymi jak podania. Aleksijewicz tylko je porządkuje, nadaje im formę. Każdy zawiera krótki wstęp od autorki, a samą historię opowiadają świadkowie. Zawsze w pierwszej osobie, mający imię i nazwisko; znane są też ich profesja, wiek i miejsce zamieszkania. Dla bohaterów jej książek jest to terapia, coś w rodzaju spowiedzi, często jedyny środek podzielenia się traumą, jaką przeżyli. Aleksijewicz mówi: „Wszystko, co potrzebne dla tego stylu, jest we mnie. Trzeba być trochę księdzem, trochę psychiatrą, trochę socjologiem, pisarzem, aktorem”. Słucha i stara się zrozumieć, poznać ludzi. Gdy częstują ją obiadem – je z nimi, kiedy milczą – siedzi i milczy, gdy płaczą – płacze.
Odwaga, strach i śmierć Wojna… jest jej pierwszym i najbardziej znanym reportażem. Pokazała w nim kobiecą stronę wojny, i to nie tylko kucharek, sanitariuszek czy łączniczek. Pisze przede wszystkim o kobietach żołnierzach – czołgistkach, strzelcach wyborowych, lotniczkach. O tych, które starały się przeżyć wojnę w okopach, ziemiankach, czołgach. Mierzyły się z głodem, męską dominacją w armii, a przede wszystkim problemami natury kobiecej, na które Armia Czerwona nie była w żadnym stopniu przygotowana. Aleksijewicz mówi: „Wojna zbiegła się z ich młodością, z ich pierwszą miłością. A w młodości i w miłości człowiek wiele potrafi”. Tak więc zakochiwały się, zawierały śluby, zawiązywały przyjaźnie na całe życie, ale były także ciężko ranne, traciły ukochanych, przyjaciół. A po wojnie mierzyły się z obelgami,
Swietłana Aleksiejewicz brakiem zainteresowania ze strony mężczyzn. Przyległo do nich miano „frontowych dziwek”, „pochodno-polowych żen” wykorzystujących swoje wdzięki do zdobywania żywności czy ciepłych posadek przy sztabie. Wojna odcisnęła na nich olbrzymie piętno. I choć niejedna szczęśliwie wyszła za mąż i wiodła spokojne życie, nie mogły pozbyć się wojennych koszmarów. Jednej z kobiet mąż robił wyrzuty, że okładała go pięściami przez sen. A ona robiła to, bo w czasie wojny właśnie tak nauczyła się bronić. Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej Aleksijewicz poświęciła także książkę o jej najmłodszych, najbardziej niewinnych świadkach wojny – Ostatni świadkowie. Utwór solowy na głos dziecięcy. W tej książce niewiele jest bohaterstwa, heroicznych czynów, śmiałych ataków na pozycje wroga. Są za to czarne samoloty na czarnym niebie, choć przecież był koniec czerwca, paniczny strach i codzienna walka o przetrwanie. W każdej niemal opowieści pojawia się głód, utrata bliskich, samotność, trwoga, domy dziecka, przeżycie tylko dzięki łutowi szczęścia. Dzieci pamiętają inaczej. Zapamiętują kolor, zapach, pogodę, sukienkę mamy, którą widziały ostatni raz leżącą na polu w nienaturalnej pozie, odgłos lecącego samolotu. Reportaż pełen jest niedokończonych zdań, opisujących uczucia tych, którym udało się przeżyć. Mówi o dzieciach, które musiały szybko dorosnąć, nierzadko przejąć obowiązki rodziców i zająć się młodszymi rodzeństwem. O dzieciach, które by przetrwać, leżały pod ciałami zabitych, ukrywały się na cmentarzach, w przydrożnych rowach. Dzieci, które pozbawione nie tylko rodziców czy domu, ale przede wszystkim ciepła i dobrych wzorców, musiały odnaleźć się w powojennych realiach. Cynkowi Chłopcy to opowieści weteranów interwencji w Afganistanie, zwanych w krajach postsowieckich – Afgańcami – i ich matek. Interwencji, bo oficjalnie nie miała na celu działań wojennych. Oficjalnie „ograniczony kontyngent” wspierał miejscową ludność – budował drogi, mosty, szkoły. Tylko dlaczego Afgańcy wracali stamtąd bez kończyn, za to uzależnieni od alkoholu i narkotyków? Dlaczego chłopak po powrocie do domu zamordował mężczyznę tasakiem, jego ciało wrzucił do rzeki, tasak starannie wytarł, odłożył do szafki i położył się spać? Skąd
Postać numeru
35
na tej pokojowej interwencji tyle ocynkowanych trumien (stąd wziął się pomysł na tytuł, gdy Aleksijewicz zobaczyła je na lotnisku w Bagram)? Te pytania zadawało sobie wielu, ale w ZSRR nikt nie mógł mówić o tym głośno. Często Afgańcom nie urządzano oficjalnych pogrzebów, tylko chowano ich pod osłoną nocy, w różnych zakątach cmentarza. Nikt nie mówił o stresie bojowym, o uzależnieniu od zabijania, państwo nie ofiarowywało żadnej pomocy psychologicznej. Dla upadającego Imperium liczyło się państwo, nigdy jednostka. Książka Aleksijewicz pomogła setkom żołnierzy i ich matkom na przepracowanie traumy, skrywanej przez lata, duszonej pod płaszczykiem normalności.
Encyklopedia czerwonego imperium W swoich książkach pokazuje, że pomimo zmian ustrojowych człowiek radziecki – nieważne gdzie, na Ukrainie, na Białorusi czy w Rosji – pozo- ►
36 Postać numeru stanie tym oddanym ideałom komunistycznym, a jego postrzegania świata nie zmieni dziesięć czy dwadzieścia lat tak zwanej „wolności”. Dla nich wolnością jest towar na półkach sklepowych czy większy wybór wódki. A gdy Aleksijewicz próbuje namówić ich na poważniejszą rozmowę, patrzą na nią jak na kogoś z innej planety. Jak sama mówi – „Imperia umierają długo, a droga do wolności okazuje się bardziej kręta, niż sobie romantycznie wyobrażaliśmy 20 lat temu”. Człowieka z kraju postsowieckiego ukazała doskonale w Czasach secondhand. To człowiek radziecki, który nie stracił wiary i uparcie wierzył w komunizm, taki, dla którego najważniejsza była legitymacja partyjna i przysłużenie się ojczyźnie. Z zapałem idący na kolejną bezsensowną wojnę, pokonujący kolejne rekordy w wyrabianiu normy. Pisarka stawia w opozycji stosunek do życia człowieka radzieckiego i obywatela Zachodu. Pierwszy opowie co uczynił dla kraju, drugi powie o swoim życiu prywatnym. Jak zauważył Jerzy Czech, tłumacz jej reportaży – „We wszystkich książkach mówi o nim [Związku Radzieckim] to samo, choć w inny sposób: że kraj ten nie przygotował swoich obywateli do życia w nim, ale do śmierci za niego”. Wojna dla obywatela kraju postsowieckiego jest czymś naturalnym, nawet w czasie pokoju walczy się o wykonanie planu czy skończenie budowy przed terminem. Bo kiedy cel walki znika, społeczeństwo czuje się źle. Swietłana Aleksijewicz została w 2015 roku laureatką najważniejszej literackiej nagrody, Nagrody Nobla. Jest 14. kobietą i pierwszą reporterką, która zdobyła tę nagrodę. Otrzymała ją za całokształt twórczości, który sama nazywa encyklopedią. „Ponad 30 lat piszę dokumentalno-artystyczne kroniki czerwonego imperium. Tamtego naszego życia, które nazywało się socjalistycznym. Napisałam pięć książek: o kobietach i dzieciach na wojnie, o Afganistanie, o Czarnobylu i krachu ZSRR. Razem to encyklopedia radzieckiego życia. Życia krwawej utopii i uczuć. Piszę po rosyjsku, bo językiem tej utopii był rosyjski”. Napisała piękne, gorzkie reportaże, które pozostają w człowieku na długo po ich przeczytaniu. Nie żal nad nimi łez, nie żal chwil na ich przeczytanie. Są wyzwaniem dla czytelnika. Każdy z nas powinien to wyzwanie podjąć.
Sztuka
Van Gogh Alive
– jak skomercjalizować artystę? Julia Jędrzejczak
Do 14 lutego można było odwiedzać w Centrum Wystawowym przy PGE Narodowym wystawę, na której prezentowane były monumentalne projekcje dzieł Van Gogha opatrzone muzyką. Twórcy przedsięwzięcia podkreślają, że takie przedstawienie obrazów jest najdroższą sztuką świata. Już od samego początku wystawa budziła ogromne kontrowersje, a historycy i krytycy sztuki wróżyli jej niepowodzenie. Warto uświadomić sobie dlaczego. Wystawa Van Gogh Alive została przedstawiona jako alternatywa dla tradycyjnych ekspozycji muzealnych. Wśród eksponatów mogliśmy podziwiać dzieła wyświetlane na ogromnych platformach multimedialnych. Wszystko łączyć się miało w spójną całość, obrazując nam przy tym historię artysty i ewolucję jego twórczości. Jednak to chyba nie tak dziewiętnastowieczny malarz zaplanował prezentację swoich prac…
Multimedia zbliżają młodych do sztuki? W dzisiejszych czasach wszyscy jesteśmy dosyć mocno zżyci z technologią i multimediami. Łatwiej nam coś zrozumieć, czymś się zainteresować, jeżeli zaprezentowane jest to w formie elektronicznej. Atrakcyjność multimedialna to przede wszystkim ukłon w stronę potrzeb ludzi młodych. Wielu z nich uważa zwykłe muzea za miejsca nudne i przepełnione nadętą atmosferą. To właśnie z myślą o nich powstała wideoprojekcja, a multimedialne narzędzie twórcy wystawy chcieli uczynić medium sztuki. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że niecodzienny sposób prezentacji jest od razu narzuceniem pewnego trybu interpretowania obrazów Van Gogha. Czy to dobry tryb? Chyba nie – ogromne powiększenia i muzyka w tle mogą zakłócać odbiór dzieł holenderskiego postimpresjonisty.
Przeczytałem
Sztuka / Film
obejrzałem odleciałem
37
Quenti n Tarantino By Elke Wetzig - Praca własna, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=29007532
Maksymilian Jaszczuk
Wracając do kwestii ukulturalniania młodych – wiele muzeów otwiera coraz więcej działów edukacyjnych, prowadzone są różne spotkania przybliżające zainteresowanym problematykę z zakresu historii sztuki. Przykładem Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, które niedawno rozpoczęło cykl „Wejdź w muzeum”. Jest on kierowany do licealistów, którzy chcą poznać sztukę bliżej, odkryć różne jej aspekty, nauczyć się ją odbierać. Widać więc, że wcale nie trzeba ogromnych ekranów i obrazów wyświetlanych na ogromnych powierzchniach. Nie warto podawać młodzieży wszystkiego na tacy, podporządkowywać się światu zdominowanemu przez przekaz multimedialny.
Fizyczny kontakt ze sztuką
Wielu krytyków i pasjonatów sztuki podkreśla, jak ważne jest fizyczne obcowanie z dziełem. Wyprawa do muzeum i przechadzanie się po jego salach może też być niezwykłą przygodą. Jest to też z pewnością najbliższa wizji twórcy forma prezentacji jego obrazów. Van Gogh, pomimo iż był artystą chorym (cierpiał na zaburzenia psychiczne), rysował i malował bardzo świadomie. Można przypuszczać, że pragnął, by jego dzieła pokazywane były osobno i bez żadnych powiększeń. Wiedział dobrze, jak malować, by detale obrazów ujawniały się podczas tradycyjnej ekspozycji. Zapewne chciał, by jego prace trafiały do odbiorcy w pierwotnej formie. Można więc sądzić, że Van Gogh został przez twórców wystawy multimedialnej skomercjalizowany.
W styczniu na ekrany polskich kin trafił najnowszy obraz Quentina Tarantino pt. Nienawistna ósemka. Z tej okazji warto by przypomnieć sobie o tym wyjątkowym reżyserze i jego specyficznej twórczości, która w szybkim tempie zapisała się w historii kina.
Dzieje kariery Quentin Tarantino przyszedł na świat 27 marca 1963 w Knoxville – niewielkim amerykańskim mieście. Już od urodzenia interesował się filmem. Matka, która wydała go na świat, mając tylko 16 lat, chętnie zabierała go ze sobą do kina. Pierwsze filmy miał szansę oglądać jako dwulatek. Sam wspomina, że jednymi z dzieł, które najwcześniej przemówiły do niego ze świata kina ►
38
Przeczytałem
Film
obejrzałem odleciałem
były twory Johna Wayne’a. Kiedy Tarantino skończył 16 lat, porzucił szkołę, nie widząc sensu w kontynuowaniu nauki. Jedynym przedmiotem, który go interesował była historia. Widział w niej niemal nieskończone możliwości związane z filmem. Kolejnym, niefortunnym tym razem krokiem, było zatrudnienie się w kinie pornograficznym, z którego szybko został wyrzucony z powodu zatajenia swojego wieku. Po tym epizodzie trafił do wypożyczalni kaset video, co pomogło mu rozwijać zainteresowania. Spędzając tam czas, miał niemal nieograniczony dostęp do filmów, które pochłaniał setkami. Wtedy pobierał też podstawowe nauki aktorskie. Podczas tej pracy pisał swoje pierwsze scenariusze, które w 1990 roku pozwoliły mu dostać się do wytwórni Cinetel. Projekty najwczśniejszych filmów spodobały się Tony’emu Scottowi, który wykupił do nich prawa autorskie. Głowa przyszłego twórcy była pełna pomysłów. W 1992 roku z pomocą Harveya Keitela uzyskał fundusze na zekranizowanie swojego pierwszego pomysłu. Zadebiutował filmem Psy wojny, który od razu został doceniony przez krytyków. Dwa lata później powstał Pulp fiction, który, otrzymując Oscara i kilka innych nagród, potwierdził tylko sukces reżysera.
Język twórczości Dzieła Tarantino cechuje charakterystyczny styl. Ironicznie przedstawiona przemoc i wulgarność (także językowa), w końcu mieszanka kultur i stały dialog z filmową tradycją – to wyróżniki tych filmowych narracji. Język, którym posługują się bohaterowie filmów Tarantino, i sposób jego artykulacji wywołują efekt komiczny. Nadużywanie wulgaryzmów niezależnie od powagi sytuacji i wypowiadanie ich nieraz w najbardziej dramatycznych momentach zupełnie zmieniają charakter przedstawianych scen. Co więcej, często w produkcjach tych pojawiają się sformułowania o wydźwięku rasistowskim. Dialogi bohaterów są tu bogate – i to na nich w dużej mierze opiera się wyjątkowość stylu tego twórcy. Stronę estetyczną każdego dzieła Tarantino dopracowuje w najmniejszym szczególe. Od początku drogi twórczej widać u reżysera zainteresowanie filmami klasy B. Jest to – przypomnij-
my – tradycyjne określenie dla niskobudżetowych produkcji przepełnionych akcją, brutalnością i komizmem niskich lotów. Najbardziej znanymi przykładami są tu dzieła takie jak Toksyczny mściciel lub Gra śmierci (z Brucem Lee). Są to filmy proste i nieskomplikowane fabularnie, przeważnie tworzone przez początkujących reżyserów. Tarantino, tak jak Robert Rodriguez, łączy w swych filmach estetykę, cechy i typowe motywy kina klasy B, budując – przez ironiczny dialog – nową jakość artystyczną – odrębny, pełen kolorów świat. Bywa, że opowiadane w ten sposób historie w niektórych momentach stają się wręcz kuriozalne (wrażenie to wywołuje na przykład często używana przez Tarantino figura hiperboli). Gatunki, którymi bezpośrednio inspiruje się reżyser, to także spaghetti westerny i klasyczne kino akcji. Ta skłonność do mieszania estetyk, zapożyczeń i dialogowania z tradycją pozwala całokształt tej twórczości określić mianem filmowego postmodernizmu. Styl Tarantino niełatwo pomylić – każdy po obejrzeniu choć jednego dzieła – dobrze go zapamięta.
Dzieła
Oprócz dwóch wspomnianych wcześniej, obsypanych nagrodami filmów, powstało też wiele innych, na które warto zwrócić uwagę i polecić czytelnikom. W 2003 roku powstał Kill Bill, opowiadający historię kobiety, która po brutalnym potraktowaniu przez członków mafii planuje krwawą zemstę. Film jest przepełniony dynamiczną, trzymającą w napięciu akcją i krwawym humorem. Dwa lata później, w 2005 roku, do kin wszedł obraz Sin City – wyjątkowy pod względem realizacji projekt, nakręcony wspólnie przez Quentina Tarantino, Roberta Rodrigueza i Franka Millera, opowiadający o mieście grzechu, w którym mieszają się losy kilku zdeprawowanych bohaterów. W 2014 doczekał się kontynuacji, tym razem bez udziału twórcy Wściekłych psów. Następne, w 2009 roku, były Bękarty wojny. Przedstawiały one historię oddziału Żydów amerykańskiego pochodzenia, planujących zamach na Hitlera. Fabuła rozgrywa się w lekko odwróconych realiach II wojny światowej, w okupowanej Francji. W filmie grają takie gwiazdy jak Brad Pitt, Christoph Waltz i Michael Fassbender. W końcu Tarantino stworzył Django (2012), który podbił serca widzów. Jest to western umiej-
Film
Przeczytałem obejrzałem odleciałem
39
scowiony w klimatach postsecesyjnej Ameryki, gdzie wyraźne są rasistowskie nastroje. Główny bohater grany przez Jaimiego Foxxa przeciwstawia się niewolniczej rzeczywistości i wyrusza w podróż, aby odzyskać zaginioną przed laty miłość. Dzieło nagrodzono dwoma Oscarami i dwoma Złotymi Globami.
Tarantino dzisiaj W dzisiejszej kulturze trudno nie trafić na nawiązania do filmów Tarantino. Z początku to one dialogowały, dziś same stają się punktem odniesienia. Przechodząc do historii kina, stały się elementem kodu kulturowego, który twórczo opracowują inni. Nawet jedna z naszych anglistek na lekcji często przywołuje cytaty z ulubionego Pulp Fiction. Poszukiwacze wartościowego kina powinni bezwzględnie sięgnąć po dzieła twórcy Psów wojny, mimo kilku dawno temu zapomnianych wpadek, które obeszły się bez większego rozgłosu. Ja – dając reżyserowi, moim zdaniem uczciwie zapracowany, kredyt zaufania – wybiorę się na jego najnowszy film Nienawistna Ósemka. Mam nadzieję, że po raz kolejny zobaczę świetne kino.
Miejsce na odrobinę magii,, odrobinę , L odowego Ogrodu Natalia Andrejuk Czy kiedykolwiek marzyliście o tym, aby zwiedzić świat wzięty wprost z malowideł Hieronima Boscha? Nigdy o tym nie myślałam, ale udało mi się odbyć taką podróż. I to nie z byle kim, ale z samym Vuko Drakkainenem u boku. Dziękuję, panie Jarosławie! Po raz pierwszy sięgnęłam po Pana Lodowego Ogrodu w połowie drugiej klasy gimnazjum. Muszę przyznać, że odłożyłam książkę po pierwszych 150 stronach. Dlaczego? Sam początek lektury jest żywcem wzięty z opowiadań science-fiction, które za bardzo nie wpasowują się w mój
►
40
Przeczytałem
obejrzałem odleciałem
gust literacki. Wtedy uznałam, że do niektórych powieści po prostu trzeba dojrzeć. Kolejne podejście do Grzędowiczowskiej prozy zrobiłam już w drugiej klasie liceum. To był strzał w dziesiątkę. Znalazłam się w raju. Raju każdego fana fantasty. Przyszłość, Ziemia, nauka rozwinięta do poziomu pozwalającego na galaktyczne podróże. Główny bohater, komandos o pochodzeniu polsko-fińsko-chorwackim, Vuko Drakkainen, zostaje wysłany z misją ratunkową na planetę Midgaard, która utknęła na fazie rozwoju przypominającej ziemskie średniowiecze. Ma stosunkowo proste zadanie – musi odnaleźć członków ekspedycji badawczej wysłanej dwa lata wcześniej i jeśli zajdzie taka potrzeba, zatrzeć po niej wszelkie ślady. Jednak gdy dociera na miejsce, okazuje się, że nic nie poszło zgodnie z planem. Równolegle do przygód Drakkainena poznajemy historię młodego Filara, syna Oszczepnika, Władcy Tygrysiego Tronu, następcy tronu cesarstwa Amitrajów i Kirenenów. Grzędowicz przedstawia losy Filara w formie jego własnej opowieści, jakby wyjętej z kart pamiętnika. Muszę przyznać, że losy młodego cesarza są mniej wciągające od przygód Vuko. Sama kreacja zaś mnie zafascynowała, pokochałam „współczesne” myślenie i żartobliwy sposób bycia bohatera. Młody Tygrys wydał mi się po prostu postacią nijaką, która sama nie wie, czego chce. Czytając pierwszy tom, nie da się znaleźć wspólnego mianownika między przeplatającymi się historiami Filara i Drakkainena ani żadnych odniesień do tytułowego Pana Lodowego Ogrodu, co zaostrza apetyt na kolejne części powieści. Autor naprzemiennie używa również narracji pierwszo- i trzecioosobowej. Jeśli chodzi o tę drugą, jest ona równoznaczna z uaktywnianiem się Cyfrala – wszczepionego biotycznego dopalacza, który wspomaga bohatera na każdym kroku: „Cyfral. Mój pasożytniczy anioł stróż, wyhodowany w tajnym laboratorium […] Czyni ze mnie nadczłowieka. To dzięki niemu widzę w ciemności, słyszę pisk myszy z dwustu metrów, to on w chwili zagrożenia tłoczy mi w żyły hiperadrenalinę, która przyspieszy
Książki moje ruchy i reakcje. Dzięki niemu metaliczny szwargot Ludzi Wybrzeża albo gardłowy bełkot Amitrajów brzmi w moich uszach jak własna mowa. W razie czego znieczuli mnie, wyleczy, wyświetli mapę na zamkniętych powiekach albo celownik na siatkówce oka”. Grzędowiczowska proza nafaszerowana jest magią i akcją, zdumiewa, czyta się ją jednym tchem. Nie brakuje w niej również ironiczno-prześmiewczych komentarzy, które pokochałam: „Po dwóch latach szkolenia, zmodyfikowany bionicznie, ćwiczony w szkole komandosów, zyskałem umiejętności, które tutaj ma każde dziecko”. Autor bawi się językiem i kompozycją. Oprócz stosowania różnych narracji, Grzędowicz specyficznie segmentuje tekst. Potrafi jedno zdanie zapisać w oddzielnym akapicie. Uwaga czytelnika skupia się wówczas na danym fragmencie, zazwyczaj bardzo istotnym. Muszę również przyznać, że autor po mistrzowsku kończy kolejne tomy. Po przeczytaniu ostatniej strony ma się ochotę na więcej i więcej. Urywanie historii w napiętym momencie akcji jest zabiegiem bardzo przemyślanym, uruchamia w odbiorcy jeden z najbardziej podstawowych odruchów – ciekawość. Czytając Pana Lodowego Ogrodu, odniosłam wrażenie, że Grzędowicz doskonale wie, o czym pisze. Wszystko opisane jest bardzo dokładnie z „naukową” wręcz starannością, autor znakomicie rozumie wszystkie przedstawiane przez niego procesy (zwróćcie uwagę, jak Vuko opisuje jabłko w drugim tomie!). Nieprzypadkowo na okładce książki możemy przeczytać fragment recenzji Jacka Dukaja: „Mnożąc realizm przez fantastykę, Grzędowicz osiąga efekt jeszcze większego autentyzmu: elementy fantastyczne nie niwelują, ale wzmacniają, powiększają cechy charakterystyczne – niczym soczewki w mikroskopie”. Trzeba powiedzieć, że w polskiej fantastyce jest sporo dobrych czytadeł (Pilipiuk, Piekar), jest również coś dla ambitnych (Dukaj), ale brakuje prawdziwej uczty dla wyobraźni, brakuje następcy Sapkowskiego z jego nieśmiertelnym Geraltem. Grzędowicz z pewnością może wypełnić tę lukę.
Przeczytałem
Książki
obejrzałem odleciałem
41
, Jak Ci się żyje w przyszłości ? Mam nadzieję, , że całkiem okej. . Anna Jastrzębska Wraz z wydaniem książki Lee Crutcheleya Jak być szczęśliwym (albo chociaż mniej smutnym) Wydawnictwo Otwarte dało swoim czytelnikom możliwość wysłania e-maila do samego siebie, który zostanie dostarczony do naszej skrzynki dopiero za dziesięć lat. Wydaje się to dziwne i bez sensu? No, może tylko na początku...
Po co?
Wyobraź sobie siebie za dziesięć lat… Gdzie jesteś? Z kim jesteś? Jakie masz problemy? Co czyni cię szczęśliwym? Co cię smuci? I wtedy właśnie na Twoją skrzynkę e-mailową przychodzi list podpisany Twoim imieniem i nazwiskiem… Ze zdziwieniem go otwierasz i czytasz ze wzruszeniem. Wysyłając taki list dzisiaj, możesz opisać w nim to, jak się aktualnie czujesz, co robisz, jakie masz plany, marzenia… Za parę lat będziesz mógł zobaczyć, czy zrealizowałeś swoje cele i jak diametralnie zmieniło się Twoje życie. Dzięki temu zrozumiesz też, jak wielkie postępy uczyniłeś. Czyż nie wspaniałe byłoby poznanie ,,starego siebie’’?
Jak?
List można napisać na stronie jakbycszczesliwym. com w zakładce MAIL Z PRZYSZŁOŚCI. Specjalna aplikacja pomoże wybrać Ci datę dostarczenia (nie musi to być koniecznie dziesięć lat – możesz na przykład wysłać sobie list z okazji osiemnastych urodzin itp.), a nawet dodać załącznik.
O książce Jak już wyżej wspomniałam, pomysł na uruchomienie aplikacji pojawił się wraz z wejściem na rynek książki Jak być szczęśliwym (albo chociaż mniej smutnym). Cytując słowa wydawcy, książka ta ,,jest jak przyjaciel, któr y będzie z Tobą w momentach smutku. Przed którym nie musisz niczego udawać. Który nie moralizuje i nie ocenia. Który wskaże inną perspektywę i nieraz w y w o ł a u ś m ie c h na Twojej twarzy”. Mówiąc w skrócie, są to ćwiczenia ze szczęścia dla każdego, kto miewa czasem zły dzień lub gorsze chwile. Publikacja nie podaje nam na tacy prostego przepisu na szczęście, lecz pozwala nam samym odkryć je, a następnie cieszyć się znaleziskiem. Pisząc, rysując, bazgrząc możemy wbrew pozorom znaleźć to, co kiedyś wydawało nam się nie do osiągnięcia… Życzę dobrej zabawy i miłej lektury!
42
Przeczytałem
Książki
obejrzałem odleciałem
Chorzy ludzi e ksi ą żki pi s zą
czyli o tym, jak depresja łączy się z humorem i co mają w sobie kryminały Hanna Jeleńska
Mimo tego, że zima ma swoje uroki i swoich zwolenników, to według mnie jest najgorszym okresem w roku. Zmęczona, niedospana, z kubkiem parującej kawy w ręku wychodzę rano z domu – ciemno. Wraz ze wschodem słońca poranna senność stopniowo mija, udaje się jakoś przeżyć kolejny dzień, nawet z dwoma matmami w planie. Ale w pociągu powrotnym, pełnym ludzi o wymęczonych twarzach, znowu powraca. Patrzę za okno, potem na zegarek, znowu za okno… godzina 16 – ciemno. Jakże optymistycznie! Dzień skurczony do 10 godzin. I tak przez 3 miesiące. W kółko. Prędzej czy później albo człowiek szaleje, albo zaczyna łykać antydepresanty. Do tego wszyscy mówią, że czytanie kryminałów i horrorów raczej nie pomaga. Ale na wszystko trzeba patrzeć optymistycznie – w Szwecji czy Finlandii mają gorzej… No właśnie, Skandynawia! Większość tego typu książek pochodzi właśnie stamtąd. Stieg Larsson, Camilla Läckberg, Jo Nesbø, Håkan Nesser – to tylko niektórzy autorzy popularnych serii kryminalnych. Zastanawia mnie więc jedno – co jest przyczyną fenomenu skandynawskich kryminałów w Europie? I dlaczego akurat ich jest najwięcej?
Słońce, książki i nieszczęście Mówi się, że brak słońca w dużym stopniu sprzyja rozwojowi depresji. To tłumaczy, dlaczego właśnie jesienią wzrasta odsetek zachorowań na tę chorobę. Jedzenie danonków, łososia czy nawet łykanie suplementów diety nie zapewni nam odpowiedniej dawki witaminy D w organizmie. Zapewnia nam to w stu procentach jedynie słońce. Im go mniej, tym gorsze jest nasze samopoczucie. Dlatego w krajach skandynawskich jest tak dużo chorych na depresję, spora jest też liczba samobójstw. Trzeba walczyć z problemem, jednak gdy nie ma się na coś wpływu (chociażby na wspomniany
poziom nasłonecznienia), pozostają dwie możliwości: załamać się i płakać lub przyjąć wszystko z dużym dystansem. Tak jak najwięcej żartów Polacy wymyślili o Niemcach podczas II wojny światowej, tak i Skandynawowie nauczyli się patrzeć na niepokojące statystyki dotyczące ich samych z przymrużeniem oka – poprzez pisanie książek. Czerpanie inspiracji z cudzego nieszczęścia może wydawać się przykre. Ale czy tak nie działa sztuka? Powstaje z tego, co nas dotyka i porusza – motyw danse macabre nie wziął się z niczego; kryminały o mordercach-desperatach i samobójcach również.
Brutalność górą?
Książki Szwedów, Norwegów czy Finów dobrze sprzedają się nie tylko w zimnych krajach Północy, ale na całym kontynencie europejskim, a także poza jego granicami. Co takiego szczególnego nas w nich pociąga? Niektórych może i brutalność opisywanych zdarzeń, jednak jest to spłycenie całej magii twórczości Skandynawów, która opiera się na tym, o czym często się u nich mówi – psychice ludzkiej. Rys psychologiczny bohaterów zawsze jest niezwykły – nie tylko mordercy, ale również policjantów, podejrzanych i świadków. Wielowątkowość i wielopłaszczyznowość wydarzeń wkręca nas, czytelników, do reszty w akcję powieści i zanim się obejrzymy, wskazówka zegara mówi nam, że jest już grubo po północy i zaraz trzeba wstać. I tak wszystko się zapętla – człowiek zmęczony, niedospany, z kubkiem parującej kawy w ręku wychodzi rano z domu w mrok równie nierozbudzonego jak on sam dnia.
Książki
Muzyczna gorączka czyli jak miło spędzić piątkowy wieczór Aleksandra Malinowska Scorpions to zespół, którego przedstawiać nie trzeba. Na koncerty przychodzą nie tylko starsi, lubiący posłuchać dobrego rocka fani, ale także młodzi, odkrywający muzykę własnych rodziców i dziadków. Scorpions to nie tylko szybkie, rockowe kawałki, ale także ballady. Utwory takie jak Wind of Change, Send Me An Angel czy Rock You Like A Hurricane – to znane wszystkim klasyki. Ale to przecież nie wszystko – do dzisiaj kapela Klausa Meinego nagrała 20 albumów studyjnych, a każdy z nich cieszy się ogromną popularnością niemal na całym świecie. Choć ostatni koncert Scorpions w Polsce odbył się w maju poprzedniego roku, zespół powrócił, tym razem obierając za cel Kraków. Na ten moment czekałam od dłuższego czasu, ponieważ nie było mi dane posłuchać ich ostatnim razem. Trasa, która na początku była związana z promocją nowego albumu Return to Forever pomału przerodziła się w jubileuszową, pożegnalną, która jak dla mnie mogłaby trwać wiecznie i pewnie tak będzie. Formacja świętuje 50-lecie swojej obecności na scenie i to dzięki temu wydarzeniu fani mogli usłyszeć ponownie swoich ulubieńców i wraz z nimi zaśpiewać dobrze im znane utwory. Pomimo upływu lat zespół nie zestarzał się, a ich muzyka nadal trzyma wysoki poziom. Profesjonalizm i pełne zaangażowanie widać w każdym utworze, którego mamy okazję słuchać. 4 marca Tauron Arena ponownie pokazała, do czego została stworzona. Po niemal szesnastu latach zespół ponownie wystąpił w Krakowie, mieście, które dla basisty zespołu, Pawła Mąciwody, ma szczególne znaczenie. Tu dorastał i rozwijał swoją muzyczną pasję, co podkreślał pod koniec koncertu. Ruch na obrzeżach Krakowa był wzmożony. Piątek, wiadomo – po-
Przeczytałem obejrzałem odleciałem
43
łowa mieszkańców wraca do domu. Jednak wiele osób zjechało się specjalnie na to muzyczne wydarzenie, jakim miał być koncert Scorpionsm, centrum grodu Kraka zaczynało wrzeć. O 20.00 w kierunku Areny zaczęły napływać rzesze fanów rocka, którzy nie mogli się już doczekać, kiedy zobaczą swoich ulubieńców. I jak często bywa na tego typu koncertach, nie przeważali młodzi, chociaż ich także nie brakowało. Punktualnie o 20.30 zgasły światła. Scena składająca się z wielopoziomowych telebimów rozbłysła serią szarości, a z głośników popłynęły pierwsze takty Going Out With a Bang – utworu z najnowszej płyty. Na reakcję fanów nie trzeba było długo czekać. Już po chwili akompaniowali Klausowi, wkładając w to całą swoją energię. Kolejno usłyszeliśmy Make It Real, a zaraz po nim The Zoo, przy którym publiczność oszalała i ten stan trwał przez dobrą godzinę. Zmiana nastąpiła dopiero, gdy rozbrzmiały pierwsze takty Wind Of Change. Publiczność wprawiona w nostalgiczny nastrój rozwinęła przygotowaną wcześniej przez stację RMF prawie 180-metrową flagę Polski, która w czasie utworu „płynęła” przez całą halę. Ten gest związany z uczczeniem 50-lecia zespołu docenili wszyscy, zarówno fani, jak i zespół, który w pierwszej chwili był zaskoczony, jednak pod koniec utworu dziękował wszystkim obecnym. Jak zawsze nie zabrakło jednej z najciekawszych muzycznych atrakcji. Mianowicie Kottack Attack w wykonaniu Jamesa, który na bębnach potrafi chyba wszystko. Jego solo perkusyjne pokazuje, jakim wspaniałym artystą jest ten człowiek i ile może z siebie dać jednocześnie waląc w bębny, kręcąc się wokoło i pijąc. Na koniec cała hala odśpiewała Rock You Like a Hurricane. Jednak nie było to ostatnie pożegnanie ze strony zespołu. Panowie powrócili, żeby przez chwilę porozmawiać z publicznością, w międzyczasie otrzymując od niej bukiet róż i dwa staniki, które od razu porwał zadowolony James. Skończyło się na tym, że przymierzył obydwa, pokazał się z obu profilów i dumny pomaszerował za scenę. Reszta zespołu poszła w jego ślady i tak zakończył się jeden z najlepszych weekendów tego roku. Przez półtorej godziny zespół zabrał swoich fanów w podróż, podczas której pokazał, na co go stać. Pomimo upływu lat nadal pory-wają publiczność!
44
Przeczytałem
Książki
obejrzałem odleciałem
Dziesięciu przyjaciół, których zawsze mam pod ręką cz. 1 Natalia Andrejuk
W poprzednim artykule recenzyjnym o Panie Lodowego Ogrodu Jarosława Grzędowicza pisałam o kondycji czytelnictwa w Polsce. Jako rasowy mól książkowy, nie mogę pozostać bierną w edukowaniu społeczeństwa i promowaniu tego, że jednak warto czasami zajrzeć do dobrej książki. Dlatego przedstawiam Wam, drodzy Czytelnicy, MOJĄ listę dziesięciu książek, do których lubię czasami wrócić i które, według mnie, szalenie warto przeczytać. W prawdziwym raju znajdzie się każdy fan fantastyki, którą uwielbiam, i której, nie ukrywam, będzie na tej liście najwięcej.
Harper Lee – Zabić drozda Pomimo deklaracji, że czytam prawie wyłącznie fantastykę, zdarzają się wyjątki. A do tych wyjątków muszą należeć również wyjątkowe książki. I tak jest z powieścią Harper Lee, w której po prostu najzwyczajniej w świecie się zakochałam. Pierwszy raz przeczytałam ją na przełomie pierwszej i drugiej klasy gimnazjum, kiedy to zdecydowałam, że zrobię sobie „przerwę” od ulubionej fantastyki i zabiorę się za coś „bardziej ambitnego” (to nie moje słowa!). Po miłym spotkaniu z Dziewczyną z pomarańczami norwe-
skiego pisarza Josteina Gaardera, dość losowo sięgnęłam po kolejną książkę w szkolnej bibliotece. Nigdy nie będę żałować, ponieważ historia, która wyszła spod pióra Harper Lee, do dzisiaj pozostaje moją ulubioną i wątpię, żeby kiedyś się to zmieniło. To taki czytelniczy ptyś – ciągle chciałoby się jeszcze. Akcja toczy się w małym miasteczku na południu Stanów Zjednoczonych, w latach 30. XX wieku. Młody Murzyn, Tom Robinson, zostaje oskarżony o zgwałcenie białej dziewczyny – Mayelli Ewell. Jak możemy przeczytać na okładce: „Prosta sprawa sądowa z powodu wszechpanującego rasizmu urasta do rangi symbolu. W codziennej walce o równouprawnienie czarnych jak echo powraca pytanie o to, gdzie przebiegają granice ludzkiej tolerancji”. Niektórzy mogą sobie teraz pomyśleć: „Świetnie, kolejna książka, usprawiedliwiająca Murzynów dlatego, że mają inny kolor skóry”. Możliwe, że ta powieść nie byłaby taka wyjątkowa, gdyby nie pierwszoosobowa narracja. Całą historię opowiada nam kilkuletnia dziewczynka, Jean Louise, nazywana również Smykiem lub Skautem. Autorka pokazała nam codzienne życie małej społeczności widzia-
Książki ne oczami dziecka, które nie boi się mówić prawdy i zadawać niewygodnych pytań. W trakcie lektury zdajemy sobie sprawę, że my sami jesteśmy takimi dziećmi, które do końca nie rozumieją otaczającego nas świata, do tej pory nie zdając sobie z tego sprawy. Uświadamia nam to dopiero Harper Lee ze swoją debiutancką zresztą powieścią.
Andrzej Sapkowski – cykl wiedźmiński Zanim zarzuci mi się brak oryginalności, spieszę z wyjaśnieniami. Oprócz ciekawej fabuły i wartkiej akcji, którą u Sapkowskiego pokochało już wielu, nie tylko Polaków, ale także cudzoziemców, zachwyca mnie coś jeszcze. Autor przygód słynnego Geralta i jego drużyny jest mistrzem w prowadzeniu narracji. Historie poszczególnych bohaterów splatają się w jedną, logiczną i spójną opowieść. Najlepiej widać to w Wieży Jaskółki, gdzie czytelnik czuje się jakby miał przed oczami ekran kinowy, a nie szereg czarnych liter. Chyba nie muszę przytaczać fabuły, ponieważ znakomita większość z Was miała w swoim życiu jakąkolwiek styczność z dziełem Andrzeja Sapkowskiego. Dodatkowo cała powieść posiada również własne „smaczki”, które nie każdy potrafi wyłapać. Dla przykładu w jednym z tomów opowiadań twórcy cyklu wiedźmińskiego, mianowicie w Mieczu przeznaczenia, znajduje się krótka opowieść zatytułowana Wieczny ogień, gdzie pierwsze skrzypce gra niejaki Jaskier, bliski przyjaciel Geralta, który opowiada nam historię o tym, jak powstała jedna z jego najpiękniejszych ballad. Dlaczego o tym wspominam? Bo tą samą balladą zachwyca się później Ciri podczas swojej edukacji. Tylko nieliczni wiedzą, że geneza dzieła barda została szczegółowo opisana we wspomnianym wcześniej opowiadaniu. Nie należy zapominać, że Sapkowski jest również fenomenalny w „odtwarzaniu” dialektu „tamtych czasów” i poszczególnych grup społecznych. W tej prozie zwykły chłop zawsze będzie mówił zupełnie innym językiem niż wykształcona czarodziejka lub chociażby Geralt. Obraz ten czasem psują wyrażenia używane przez bohaterów, niepasujące do średniowiecznego klimatu (jak chociażby psychologia, która pojawia się wszak dopiero z końcem XIX wieku!). U Sapkowskiego jest to jednak celowy anachronizm, który
Przeczytałem obejrzałem odleciałem
45
ma pełnić funkcję humorystyczną – czyli krótki sposób na to, jak wadę przekuć w zaletę, bo rzeczywiście ten zabieg spełnia swoje zadanie. Jeśli ktoś zdecyduje się sięgnąć po przygody Geralta z Rivii, Białego Wilka, dla porządku przypominam kolejność: Krew elfów, Czas pogardy, Chrzest ognia, Wieża Jaskółki i Pani Jeziora. Osobiście polecam najpierw przeczytać dwa tomy opowiadań Sapkowskiego (Ostatnie życzenie i Miecz przeznaczenia), które wprowadzą nas w główną fabułę i zapoznają z bohaterami.
Jarosław Grzędowicz – Pan Lodowego Ogrodu Zobaczcie pięć stron wcześniej.
Andrzej Ziemiański – Achaja (cz. 1–3)1 Być może kiedyś na łamach „Brudnopisu” ukaże się osobny artykuł na temat historii opisanej przez Ziemiańskiego, ponieważ jest o czym pisać, a cała opowieść jest warta uwagi. Wpadła ona w moje ręce w dość przypadkowy sposób – dostałam ją w prezencie na czternaste urodziny, ale przeczytałam dopiero w drugiej połowie pierwszej klasy szkoły średniej. Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego nie zabrałam się do lektury od razu, ale nie żałuję – bo wtedy powieść byłaby dla mnie zbyt ciężka. Ziemiański opisuje losy tytułowej Achai, córki Archentara, jednego z siedmiu Wielkich Książąt królestwa Troy. Piękna i młoda księżniczka pew1 Niestety nie miałam jeszcze przyjemności przeczytać kon-
tynuacji, mianowicie Pomnika Cesarzowej Achai – obowiązki ucznia bywają bardzo okrutne.
►
46
Przeczytałem
Książki
obejrzałem odleciałem
nego dnia zostaje ofiarą intrygi młodszej od siebie macochy, która wysyła dziewczynę do wojska, żeby zapewnić koronę swojemu synowi. W rzeczywistości przybrana matka zazdrości Achai urody i inteligencji. Oddział tytułowej bohaterki po przegranej bitwie trafia do niewoli, w której młoda dziewczyna uczy się „szkoły przetrwania” nie tylko w obozie, ale także w życiu. Akcja rozbita jest na trzy równoległe toczące się wątki, w których poznajemy losy pozostałych bohaterów – pochodzącego zza Wielkiego Lasu, należącego do tzw. „Chorych Ludzi”, samozwańczego błędnego rycerza Siriusa, świątynnego skryby Zaana oraz czarownika Mereditha. Nie będę przytaczać losów tej trójki – trzeba po prostu sięgnąć po prozę Ziemiańskiego. Świat przedstawiony przez autora jest bardzo realny. Rzadko coś jest tylko białe albo tylko czarne, złe lub dobre. Pomimo że to świat fantasy, życie w nim jest jak najbardziej prawdziwe. Widać to świetnie na przykładzie walk i nauki szermierki – nie są one piękne i równe, bez zbędnych „pokazówek” i rzędów celnych ciosów. Potyczki są krótkie i niehonorowe, chodzi w nich o skuteczność, o to, by wygrywać za każdą cenę. Powieść nie jest przeznaczona dla wrażliwych odbiorców, ponieważ zawiera wiele brutalnych scen walk, tortur i seksu. Niektórzy mogliby powiedzieć, że jest kontrowersyjna. Moim zdaniem autorowi bezpodstawnie zarzuca się epatowanie erotyką – jak choćby w tej opinii zaczerpniętej z portalu Lubimyczytać.pl – „Jest to literatura do czytania jedną ręką, idealna dla dojrzewających chłopców. Chociaż… to też kiepskie określenie, ona nie jest idealna dla nikogo, jest żenująca […] Widać, że autor wyjątkowo nie lubi swojej bohaterki, poniża ją na każdym kroku, pogardza nią, no i rzeczywiście – my też jej nie lubimy, bo nie mamy za co”. Wielu czytelników (a raczej czytelniczek) nie zrozumiało przekazu, celo-
wego zabiegu autora, który, jak widać, przyniósł odwrotny efekt do zamierzonego. To dla mnie tym niezrozumiałe, ponieważ sadze Pieśni lodu i ognia Georga Martina w dużo mniejszym stopniu stawia się podobne zarzuty – a mamy tam przecież kazirodztwo i odbywanie stosunków cielesnych na zasadzie „każdy z każdym”. Ja Ziemiańskiemu nie mogę robić wyrzutów – no może o nieprzespane noce z jego powieścią w rękach. Polecam ten tytuł głównie panom, bo, jak widać, panie są zbyt delikatne, by czytać „coś cięższego” (z wyjątkami!).
Jostein Gaarder – Świat Zofii Tym, którzy znają Świat Zofii, może wydawać się nieco irracjonalne, że sięgnęłam po tę powieść już w szóstej klasie szkoły podstawowej. Oczywiście męczyłam się nad nią długo, pod sam koniec przeskakując fragmenty listów pisanych do tytułowej Zofii od nieznajomego.Nietakdawnoprzypomniałam sobie o tej historii i postanowiłam do niej wrócić jako siedemnastoletnia dziewczyna, mając nadzieję, że odkryję ją na nowo. Nie pomyliłam się. „Cudowna podróż w głąb historii filozofii” – taki podręcznik, który nie boli. Prosty i piękny przekaz o filozofii dla niefilozofów. Poznajemy główną bohaterkę, Zofię Amundsen, piętnastoletnią dziewczynkę niewyróżniającą się niczym specjalnym. Pewnego dnia zaczyna dostawać listy od nieznajomego, które powoli wprowadzają ją za kulisy świata historii filozofii, świata Zofii. Kim jest tajemniczy nauczyciel zwyczajnej młodej panny? Czytamy opowieść i oczy otwierają się nam coraz szerzej. Chwila – kto tutaj jest prawdziwym bohaterem? Kto kogo podgląda? Końcówka fabuły wywrócona do góry nogami, świetny zwrot akcji, pokazujący, że naprawdę wszystko jest możliwe. Moim zdaniem, o obowiązkowa lektura w szkołach.Genialna.
Książki
Oklepane lektury? O Imieniu Róży Umberto Eco Hanna Jeleńska Lektura – to, co się czyta, lub to, co należy przeczytać. Taką definicję podaje nam słownik języka polskiego. U przeciętnego ucznia to słowo wywołuje zazwyczaj stan wzmożonej paniki, zwłaszcza gdy okazuje się, że najbliższą noc trzeba spędzić na przeczytaniu jakiejś czterystustronicowej cegły na sprawdzian następnego dnia… Nie trzeba amerykańskich naukowców do tego, by stwierdzić, że lektury są najskuteczniejszym środkiem nasennym. Szczególnie, gdy pełno w nich opisów natury czy architektury. Czasami ciężko przez nie przebrnąć, ale chodzą słuchy, że tym najodważniejszym się udaje – niczym średniowiecznym rycerzom zdobyć serce ukochanej. I skoro już o średniowieczu mowa, to chcę powiedzieć kilka słów o lekturze osadzonej w realiach tej epoki. Książka ta jest (o dziwo!) jedną z najciekawszych powieści detektywistycznych, jakie ostatnio wpadły mi w ręce. Imię Róży to książka zmarłego całkiem niedawno Umberto Eco. Pierwsze wydanie ukazało się ponad 30 lat temu w Mediolanie. To opowieść o wydarzeniach dziejących się w XIV-wiecznym klasztorze benedyktyńskim we Włoszech. Pisana jest w stylu kronikarskim, a autorem zapisów jest jeden z uczestników wydarzeń – młody austriacki nowicjusz, Adso z Melku. Przybywa on do klasztoru w towarzystwie swojego mistrza, Wilhelma, na dysputę teologiczną, która ma się odbyć na terenie opactwa. Jednak kilka dni przed zaplanowanym spotkaniem spokój wszystkich mnichów zostaje naruszony, gdy z dnia na dzień zaczynają ginąć zakonnicy. Nasi dwaj bohaterowie, przybysze z daleka, zostają wplątani w bieg dziwnych zdarzeń i na własną rękę zaczynają szukać prawdy. W trakcie śledztwa okazuje się, że część z mnichów ma coś na sumieniu, a zakazane księgi i niespełnione ambicje sprzed lat prowadzą do zbrodni. Powieść bogata jest w szereg wątków, które dotyczą ważkich problemów: zdrady, niespełnionej miłości, walki o władzę, zakłamania Kościoła itp. Eco mistrzowsko połączył je wszystkie w imponującą całość. Znajdują się tu odniesienia do wielu żyjących przed wiekami postaci.
Przeczytałem obejrzałem odleciałem
47
Historycy, wypowiadając się o Imieniu Róży, wyrażają najczęściej niekłamany podziw – pod względem prawd historycznych w książce praktycznie nie ma błędów. Ani co do faktów z życia historycznych postaci, ani do ówczesnych zwyczajów czy architektury. Portret każdej z postaci jest świetnie i realistycznie nakreślony. Człowiek ma wrażenie, że jest u boku Adsa i Wilhelma, ramię w ramię wraz z nimi przemierza klasztor. „Marco Ferreri powiedziała mi kiedyś, że moje dialogi są filmowe […]. Ma rację, bo kiedy dwóch bohaterów miało rozmawiać w drodze z refektarza do krużganków, pisałem dialog z planem przed oczyma, a kiedy docierali na miejsce, przestawali mówić” – powiedział kiedyś pisarz. Jak widać, Eco był niesamowicie drobiazgowy. Opisy, których w powieści nie brakuje (a których osobiście nie znoszę) nadają jej wyjątkowego charakteru; wprowadzają stopniowo w zakamarki opactwa i są tak zręcznie rozmieszczone w narracji, że nawet nie zorientowałam się, kiedy je przeczytałam. I choć czasem Eco nadmiernie wymienia nazwy ksiąg, miejscami tworząc z tekstu niemal litanię, to myślę, że można mu to spokojnie wybaczyć, bo cała powieść jest napisania fenomenalnie. Mogę pokusić się o stwierdzenie, że Wilhelm jest XIV-wiecznym Sherlockiem Holmesem, lepszym niż sam słynny detektyw. Cechują go inteligencja i umiejętność dedukcji, a także momentami specyficzny humor i ironiczny sposób bycia. Przez to zyskał zresztą moją ogromną sympatię. Jedyną rzeczą, która mnie początkowo zniechęcała do lektury, był długi opis wydarzeń dotyczących władzy i problemów Kościoła oraz samego opactwa na pierwszych stu stronach powieści (ach, te opisy!). Jednak znajdując w sobie na tyle uporu, by przez nie przebrnąć, zostałam mile zaskoczona dalszą częścią powieści. Mój trud nie był daremny. Szczególnie, gdy z dopisków autora dowiedziałam się, że autorowi proponowano skrócenie tych nudnych stu stron. Jednak pisarz był uparty. „Odmówiłem bez wahania twierdząc, że jeśli ktoś chce wejść do opactwa, i przeżyć tam tydzień, musi zgodzić się na ten rytm. […] Stąd pokutna rola pierwszych stu stron; |a jeśli się to komuś nie podoba – trudno, zatrzyma się u stoku wzgórza”. No dzięki, panie Eco! Myślę, że łatwo dojść do wniosku, co nas, młodych, odstrasza od czytania szkolnych lektur. Słusznie czy nie, opasłe tomy ksiąg pełnych opisów często straszą. Jednak tym, co nie zaszli dalej niż na wzgórze, polecam zmusić się do powrotu w magiczny rejon włoskiego opactwa. Nikt nie powinien żałować. Zwracając się już bezpośrednio do Ciebie, drogi Czytelniku, mogę na koniec powiedzieć nie tyle „nie oceniaj książki po okładce”, co: „nie oceniaj książki po pierwszych stu nudnych stronach”. Chyba, że ma ona ich niewiele więcej. Ale o tym może już innym razem.
48 Sport na V
Medalowe szanse w Rio Michał Rawa
sporcie. W Rio możemy liczyć aż na pięć medali polskich lekkoatletów. Niekwestionowanymi kandydatami do olimpijskiego złota są Anita Włodarczyk, Paweł Fajdek (oboje rzut młotem) i Piotr Małachowski (rzut dyskiem). Cała trójka w ubiegłym roku królowała w światowych rankingach podsumowujących długości wykonywanych rzutów. Apetyt na medal ma także Adam Kszczot, który rywalizuje na dystansie 800 metrów. Nie możemy zapomnieć o Kamili Lićwinko – naszej halowej mistrzyni świata w skoku wzwyż. Co prawda, w zeszłym roku na Mistrzostwach Świata w Pekinie nie udało jej się zająć miejsca na podium, ale w Rio powinna zawalczyć o medal.
Już w sierpniu tego roku rozpoczną się XXXI Letnie Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro. Cztery lata temu, w Londynie, Polakom udało się wywalczyć 10 medali. W tym roku apetyty są jednak większe i według prognoz, możemy liczyć nawet na to, że nasi reprezentanci 15–20 razy sięgną po olimpijski laur. Przyjrzyjmy się bliżej naszym szansom na medale w Rio.
Powtórzyć wynik z Londynu – tak wygląda pol-
ski plan minimum na Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro. W stolicy Wielkiej Brytanii Biało-Czerwoni zdobyli dwa złote, dwa srebrne i sześć brązowych medali, co dało nam 30. miejsce w ogólnej klasyfikacji medalowej. Nad Tamizą olimpijskie krążki udało się wywalczyć: Tomaszowi Majewskiemu (pchnięcie kulą), Adrianowi Zielińskiemu (podnoszenie ciężarów), Sylwii Bogackiej (strzelectwo), Anicie Włodarczyk (rzut młotem), Julii Michalskiej i Magdalenie Fularczyk (wioślarstwo, dwójka podwójna), Damianowi Janikowskiemu (zapasy), Bartłomiejowi Bonkowi (podnoszenie ciężarów), Przemysławowi Miarczyńskiemu (żeglarstwo), Zofii Noceti-Klepackiej (żeglarstwo) oraz Beacie Mikołajczyk i Karolinie Nai (kajakarstwo). Jak będzie w Rio?
Polską siła – lekkoatletyka W ostatnich latach obserwujemy wyraźny wzrost znaczenia polskiej lekkoatletyki w światowym
Piotr Małachowski – polski lekkoatleta, rzut dyskiem
By Sławek - from Sławek, by email, CC BY-SA 2.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=15521889
Biało-Czerwoni jak rybki w wodzie Prawdziwego wysypu krążków spodziewamy się w konkurencjach wodnych. Do złotych medali pretendują Mateusz Polaczyk, który w ubiegłym roku został wicemistrzem świata w kajakarstwie górskim w konkurencji K-1 oraz Piotr Myszka – aktualny żeglarski Mistrz Świata. W wioślarskiej dwójce podwójnej, podobnie jak w Londynie, o podium powinna powalczyć Magdalena Fularczyk, tym razem w parze z Natalią Madaj. Duże nadzieje na medale w Rio wiążemy z kajakarstwem klasycznym. W tej konkurencji możemy śmiało liczyć aż na cztery trofea. Powalczyć o nie mają Marta Walczykiewicz (K-1 200 m), Ewelina Wojnarowska (K-1 500 m), Karolina Nai i Beata Mikołajczyk (K-2 500 m) oraz kobieca osada K-4 500 m.
Sport na V To jeszcze nie koniec
49
strzostwach Europy o medal powalczą także nasi szczypiorniści pod wodzą nowego trenera Mówiąc o szansach na medale, nie można za- Tałanta Dujszebajewa. pomnieć o siatkarzach, którzy po złocie w Mistrzostwach Świata do kolekcji chcą dołożyć Do Rio już tak blisko… złoto olimpijskie i zetrzeć złe wrażenie po sła- Igrzyska Olimpijskie zbliżają się ogromnymi bym wyniku sprzed czterech lat. Duże nadzieje krokami, a my naliczyliśmy prawie 20 medalowiążemy także z występem byłego kolarskiego wych szans Biało-Czerwonych. Gdyby nasi zaMistrza Świata, Michała Kwiatkowskiego, któ- wodnicy przywieźli tyle krążków z Brazylii, nikt rego bukmacherzy typują jako pretendenta do nie odważyłby się powiedzieć, że Igrzyska nie walki o medale, oraz Agnieszki Radwańskiej, były dla Polaków udane. W czołówce klasyfinaszej czołowej tenisistki, która w ostatnim cza- kacji medalowej bez zmian – na czele typowań sie przechodzi najlepszy okres w swojej karierze. bukmacherów USA, Chiny, a za nimi Rosja. IgPomimo słabego zaprezentowania się na Mi- rzyska Olimpijskie potrwają od 5 do 21 sierpnia.
Ostatni sprawdzi a n przed Toki o Agnieszka Wąsowska
W dniach 17–19 maja w krakowskiej Tauron Arenie polska reprezentacja w siatkówce mężczyzn brała udział w czternastym Memoriale Huberta Jerzego Wagnera. Mieliśmy zmierzyć się z Serbią, Bułgarią i Belgą, a nasi siatkarze już przed rozpoczęciem imprezy zostali okrzyknięci niekwestionowanymi faworytami. Była to też ostatnia okazja, aby przekonać się, jak dobrze jesteśmy przygotowani do turnieju kwalifikacyjnego rozgrywanego w Japonii na przełomie maja i czerwca, który zadecyduje o naszym być albo nie być na XXXI Igrzyskach Olimpijskich w Rio.
Pierwsze dwa dni – z pozoru nic trudnego
Na początek zmierzyliśmy się z Bułgarami, którzy obecnie zajmują 8. lokatę w rankingu sporządzanym przez Międzynarodową Federację Piłki Siatkowej (FIVB). Drużyna Plamena Konstantinowa to mieszanka wybuchowa – wielu w niej zawodników doświadczonych, jak i bardzo młodych, którzy dopiero co rozpoczynają swoją przygodę z seniorską kadrą. Pomimo świetnego rozpoczęcia meczu przez polską ekipę, pierwsza partia padła łupem przeciwników. Frekwencja na trybunach nie była duża, gdyż turniej rozgrywano w środku tygodnia. Mimo to kibice starali się jak najżywiej
50 Felieton
Brudny testament
Brudny testament
dopingować naszych zawodników. Całe spotkanie było wyrównane, pełne bardzo dobrych akcji i częstych zmian w wyniku. Ostatecznie pięciosetowy pojedynek zakończył się wygraną przyjezdnych. Serbia pokonała Belgię również 3:2. Drugiego dnia zmagań Polacy zagrali z repreArtur Stachyra zentacją Belgii, która uchodziła za najsłabszą drużynę ze wszystkich obecnych na turnieju. No i po maturach. Wreszcie koniec, finito, fajrant. W czasie meczu obyło się bez większych niespodziaTornister do szafy i można się bawić. Bo po matunek. Co prawda Belgowie zdołali urwać nam pierwrach można wszystko. Tak przynajmniej nam, szego seta, jednak w późniejszych odsłonach tym staruszkom z rocznika ’97, się wydawało. Po pierwsze skrzypce grał nasz atakujący Bartosz maturach pojedziemy tam, zobaczymy to, wypijeKurek, który swoją zagrywką rozgromił rywali. my takie a inne napoje, zjemy w knajpach jasnych Finalnie pojedynek zakończył się korzystnie dla i ciemnych. Tymczasem rzeczywistość nas zweryfinaszych siatkarzy wynikiem 3:1. kowała – po maturach jak jeden mąż padliśmy na zbity pysk. Kto na podium?
Na koniec przygody w Krakowie rozegraliśmy Być może niepotrzebnie zbieram wszystkich spotkanie z Serbią, z którą nie raz już wygry- do jednego worka. Znam oczywiście wytrwałych, waliśmy. Stawką meczu było drugie miejsce w kla- którzy pierwsze dwa pomaturalne tygodnie syfikacji generalnej turnieju. Zwycięstwo kilka już teraz ledwo pamiętają. Ba, oni z dnia na dzień godzin wcześniej zapewniła sobie reprezentacja ledwo kojarzyli fakty. Inni wyjechali w świat i zaBułgarii, która pokonała Belgię 3:0, gromadząc pewne szybko nie wrócą. Tendencja jest jednak na swoim koncie siedem punktów. Drużyna z Bał- dosyć przewidywalna, absolwenci fundują sobie kanów grała w osłabieniu, gdyż na turnieju nie na razie wieczny spoczynek za życia… a chwile pojawił się 24-letni Aleksandar Atanasijević – od potem gorączkowo szukają zajęcia na wakacje, kilku lat uważany za jednego z najlepszych ata- jakby czuli, że tego się od nich oczekuje. W końkujących na świecie oraz filar reprezentacji. cu całe życie czegoś oczekiwano – pracy domoPierwsze dwa sety były pod całkowitą kontrolą wej, dobrej oceny, stawienia się na czas. Przez Polaków – pewnie wygrane 25:17 i 25:22. W trzecim najbliższe parę miesięcy teoretycznie nic nie secie podopieczni Stephana Antigi zaczęli słab- muszą, a jednak z tyłu głowy u każdego z nich nąć i gubić się w grze, źle przyjmować oraz psuć – czy raczej nas – siedzi ta potworna potrzeba zagrywki. W efekcie Serbowie szybko dopro- znalezienia sobie regularnego zajęcia. wadzili do tie-breaka. Zmęczenie dało o sobie Regularne zajęcie warto mieć. Być może nieznać – polska reprezentacja przegrała 2:3. Osta- których to zdziwi, ale rutyna, choć bywa nudtecznie dało to nam trzecie miejsce w tabeli. na, jest w istocie bardzo potrzebna. Nuda spowodowana brakiem rutyny to stan zabójczy. Szanse na turnieju interkontynentalnym Sam mogłem już w ostatnich tygodniach kwietWielu ekspertów, a także kibiców, od razu po nia do liceum nie przychodzić, a jednak starałem zakończeniu Memoriału zarzucało naszym siatka- się nie odpuszczać. Lepiej przyjść do szkoły i coś rzom brak formy przed Tokio. Zarówno kapi- zrobić, posłuchać na zajęciach innej klasy, niż tan reprezentacji Polski, przyjmujący Michał zostać w domu przed telewizorem. Wdrażać Kubiak, jak i selekcjoner wielokrotnie podkre- ciągły progres, by nie oszaleć. ślali, że imprezę w Krakowie należy potraktoSzkoły generalnie nie cierpiałem… Prawdziwać jak swojego rodzaju zabawę, a nie wyznacz- wą radochę sprawiały historia i geografia, na nik przygotowania zawodników do turnieju tych lekcjach zawsze coś się działo. Nigdy zreszw Japonii. Polska kadra zapewniła, że w Kraju Kwit- tą nie mogłem zrozumieć, jak można regularnie nącej Wiśni zaprezentuje siatkówkę na najwyż- przychodzić na zajęcia, które nas nie interesują. szym poziomie, który przystoi mistrzom świata. Na geografię i historię starałem się przychodzić. ►
Brudny testament
Felieton
51
Zajęcia z prof. Romualdą Kuśmierczyk w ostatnim nek potrzebuję dwa przedmioty rozszerzone. Ja roku co prawda nieco zbyt często odpuszczałem, oczywiście nie miałem pojęcia, na jakie kierunale nie ma się co dziwić. Bodajże we wtorki zaczy- ki zamierzam składać papiery (do tej pory się nały się o 8:15, to dla mnie zbyt duże wymagania. zastanawiam) i całkiem szczerze odpowiedziaJednak jeśli już wstałem i zdałem sobie sprawę, łem, że maturę piszę dla siebie, bo lubię. Zdziże na historię nie zdążę, leciałem do szkoły ile sił wiła się. Bardzo się zdziwiła. Ale dla mnie to komw nogach – koło 9:00 zaczynała się geografia. Nie pletnie naturalne – jeśli mnie coś interesuje, wchożebym miał daleko, dojście do VLO marszem dzę w to głębiej. zajmuje mi mniej więcej 98 sekund. Wiecie jedZ samym „Brudnopisem” było podobnie. Na nak dobrze, że do prof. Agnieszki Matysiak się po początku traktowałem redakcję szkolną na zaprostu nie spóźnia. sadzie zajawki. Coś się Z prof. Matysiak napisze, coś się złoży łączy się pewna aneg– będzie dobrze. Do tej dota związana włapory zresztą uważam, śnie z „Brudnopisem”. że na start to najlepsze Druga klasa, blok możliwe podejście. dwóch godzin geoU samych fundamengrafii na piątej i szótów nie ma co planostej godzinie lekcyjnej, wać na dwa, trzy lata standard. Po pierwszej do przodu. Najpierw z nich byłem umóoliwimy tryby, potem wiony z opiekunem można myśleć o rozmagazynu i dyrektowoju, powiększaniu rem szkoły na rozmoredakcji. Najważniejsza wę dotyczącą finanw naszym (teraz już sowania gazetki, jej Waszym)wiekujestprzykształtu itd. Rozmajemność z tego, co się wiało nam się nadrobi. Efekty przyjdą, zwyczaj przyjemnie, jeśli damy z siebie makkreśliła się wówczas simum. dosyć ciekawa wizja U mnie efekty przyzmiany wizerunku szły nadzwyczaj szybredakcji i samego wyko. Co prawda pierwdawnictwa. Między szy numer wydaliśmy innymi dzięki tej roz- To ja ‒ z matrycą pierwszego numeru „Brudnopisu” (24 czerwca 2014). dopiero pod koniec mowie „Brudnopis” „Brudnopis” kończy już drugi rok. (Aha, bądźcie pewni ‒ to zdjęcie pierwszej klasy – w czerrobimy i drukujemy ma 300 dpi). wcu 2014 roku, ale za teraz w pełni profeto w jaki sposób! Niesjonalnie, co sprzyja i poczuciu estetycznemu wiele osób wie, jak naprawdę wyglądało tworedakcji i czytelników i wizerunkowi czasopi- rzenie tego pierwszego, pamiętnego „Brudnosma. Po chwili rozmowy zorientowałem się pisu”. Wówczas jego nazwa wydała nam się do jednak, że do końca drugiej lekcji geografii zo- bólu prawdziwa. Dzień przed DUCH-em miestało jakieś 15 minut. Chyba nie muszę opisy- liśmy tylko makiety na kartkach A3. Następwać miny pani profesor po tym, jak wszedłem nego dnia spędziliśmy, wspólnie – całą redakdo klasy. cją, dobrych kilka godzin kserując na niezwyNie jestem też pewien, czy prof. Matysiak do kle opornej maszynie kolejne strony gazety. końca rozumiała moje zafascynowanie geografią. Przemęczeni i spoceni nawdychaliśmy się dziwWiedziała, że mam zamiar pisać maturę i z hi- nych oparów z kserokopiarki, a palce powoli storii, i z geografii. Spytała więc, na jaki kieru- odmawiały posłuszeństwa przy spinaniu ko-
52 Felieton lejnych egzemplarzy. Byliśmy po prostu brudni, „Brudnopis” zebrał żniwa. To był w zasadzie przełom. W ciągu następnego roku działo się jeszcze więcej – więcej „Brudnopisu”, więcej warsztatów, więcej pisania, pierwsza legitymacja prasowa, pierwsze pisanie za pieniądze. Działo się sporo, spać mogłem tylko między jednym a drugim zadaniem do wykonania. Nic nie dostałem za darmo, wszędzie trzeba było się dostać, napisać tekst próbny itd. Ale miałem przewagę – napisanie takiego tekstu nie było dla mnie problemem. Czy na zadanie były dwa tygodnie czy dwie godziny – zawsze było zrobione na czas. Tego nauczył nas również „Brudnopis”. Przy składaniu pewnego numeru okazało się, że brakuje dwóch stron. Dlaczego? To proste – liczba stron musi dzielić się przez cztery (wymóg drukarni), a wówczas mieliśmy ich 42. Było z lekka po północy, ale o tych porach oczywiście redakcje przy zamykaniu numeru nie śpią. Nie ma takiej możliwości, to grzech kardynalny. Temat wymyśliliśmy w trzy minuty. Połowę tekstu napisała jedna osoba, połowę ja. Zdjęcia mieliśmy swoje, w bazie danych. Razem z redagowaniem i korektą spędziliśmy przy tym niecałą godzinę. Daliśmy radę, bo tego chcieliśmy. Każdy z nas czuł się odpowiedzialny za coś większego, choć dla innych to była tylko gazetka szkolna. Otóż nie tylko. Przy odpowiednim zaangażowaniu i motywacji uczniowie w wieku 16–19 lat mogą tworzyć coś pięknego i wartościowego, ucząc się przy tym od siebie nawzajem. Co ciekawe, pierwszy numer pod względem warsztatowym kompletnie nam nie wyszedł (no, poza Julią Benedyktowicz – ona zawsze pisała fenomenalnie, odsyłam z przyjemnością do poprzednich numerów). Jednak już trzeci był dobry, bardzo dobry jak na zbieraninę młodocianych pismaków. Wiedzieliśmy już co i jak, działaliśmy zgodnie z obranymi standardami. Sami sobie podnosiliśmy poprzeczkę, jedni sprawdzali prace innym. To przełożyło się zresztą na wyniki w szkole i umiejętności. Nauczyciele docenili postęp. To nawet nie kwestia ocen – raczej szacunku i dialogu. Profesor Kozielska, widząc moje zaangażowanie w rozwój warsztatowy, natychmiast zasugerowała pod-
Brudny testament jęcie rękawicy i spróbowanie swoich sił w Olimpiadzie Literatury i Języka Polskiego. To dopiero było coś. Praca na 15 stron poparta bibliografią, jakiej wcześniej na oczy nie widziałem i dziesiątkami, jeśli nie setkami godzin spędzonych w bibliotece. Stanowiło to wyzwanie większe niż jakiekolwiek wcześniejsze przedsięwzięcie. Najlepsze w tej całej zabawie – bo teraz rozpatruję to w kategoriach ludycznych – było to, że była ona warta świeczki. Nie dla indeksu na studia, nie dla ocen i nie dla rozgłosu – dla siebie. Sztuka dla sztuki. Przejście pierwszego etapu Olimpiady było czymś wielkim, zwieńczeniem kilku tygodni ciężkiej pracy. Co ciekawe – ten pierwszy etap wydawał się czymś na tyle efektownym, że do kolejnych podszedłem z mniejszym zapałem. Były bardziej szkolne, bardziej przewidywalne. Odpadłem przez typowo szkolny test językowy, ale swój wyścig wygrałem. Przez trzy lata zdarzyło się sporo. Osobiście rozpatruję czas spędzony w szkole w kategoriach podnoszenia sobie poprzeczki, stawiania kroczków. Po jednym kamieniu milowym na krok. A i tak będę romantykiem i powtórzę raz jeszcze – bez „Brudnopisu” nie osiągnąłbym kompletnie nic. Zawdzięczam mu wszystko. Jestem o tym przekonany. Dopiero gdy magazyn szkolny stał się zbyt ciasny na moje ego, poszedłem dalej. Dlatego też przy okazji tego felietonu (oby nie ostatniego) wyrażę swoje podziękowania – dla całej starej gwardii „Brudnopisu”; dla tych, którzy podłączali się po drodze jeszcze w naszym roczniku; dla młodzieży, której nie mogłem znieść i ogarnąć, a którą dzisiaj poprowadziłbym zdecydowanie lepiej; dla profesor Katarzyny Kozielskiej i profesor Joanny Zaremby za wsparcie warsztatowe; dla wszystkich współpracowników – fotografów, grafików, korespondentów; dla Rady Rodziców i pani Agnieszki Peresady; dla dyrektora Mirosława Sosnowskiego. W końcu dla profesora Karola Jaworskiego – za pomoc merytoryczną, warsztatową, techniczną, zarwane noce i wypite hektolitry coli, wszystko kompletnie bezinteresownie. Chciałbym również przestrzec Ciebie, czytelniku – spinaj dupsko i do roboty, te trzy lata warto wykorzystać do maksimum. Bo jeśli nie – na co tu siedzieć?
Felieton
Puzzle osobowości Ż
53
Katarzyna Malinowska
yjemy, jakbyśmy mieli być wieczni. Myślimy, jakby od tego zależało całe życie. Złościmy się, jakby tylko ten moment się liczył. Śmiertelnie poważni, gdy chodzi o honor, do śmierci pamiętliwi, gdy ten honor zostanie zadrapany. Szybko się złościmy, wybuchamy, chowamy urazę. Czy kiedykolwiek ktoś nauczył nas, jak powinniśmy budować relacje? Jak stawiać fundamenty, ściany, schody, dach? Kiedy burzyć, poddać rozbiórce, a kiedy tylko zrobić przemeblowanie? Nie wiem jak wy, ale mnie nikt tego nie uczył. Czy brałam przykład z rodziców? Ciężko powiedzieć, każdy przyzna, że relacje między dorosłymi wyglądają zupełnie inaczej, niż w dzieciństwie czy młodości – etapie burz, sztormów i najbardziej słonecznych dni. Wypracowujemy to sami, ale czy świadomie? Czy zastanowiłeś się kiedyś, jaki stosunek przejawiasz do ludzi? Jak interpretujesz ich zachowania, wady czy zalety, komplementy i obelgi, żarty i upokorzenia? Dzisiaj już wiem, że to wszystko zależy od nas. Mamy ogromny wpływ na nas samych, kierunkujemy się i dążymy do tego, co uznajemy za wartościowe. Tworzymy obraz siebie, postawę, do której konsekwentnie dążymy, zachowujemy się tak, jakbyśmy chcieli, by inni nas postrzegali. To nie jest manipulacja ani sobą, ani otoczeniem. Sami układamy puzzle osobowości, które podrzucają nam geny i życie. Rozważać tak jednak można długo, rzucać mądrymi słowami, szukać argumentów, które po odpowiedniej interpretacji mogą pasować do wszystkiego, bo przecież kto z nas wie, co tak naprawdę tym życiem kieruje. Jednakże chciałam się dzisiaj skupić na czymś, co wydaje mi się już proste – mianowicie emocjach względem innych ludzi, naszym podejściu i odpowiednim zachowaniu. Łatwo zaobserwować pewien chaos, nie zastanawiamy się, ktoś nas rani, a my od razu reagujemy złością. Foszki, smuteczki, potworne niezadowolenie. Jednak jaki to ma sens? Wydaje się, że to reakcje obronne, jak u atakowanego zwierzęcia. Już parę lat temu wzięłam temat ten pod lupę. Od tego też czasu coś się zmieniło. Słyszałam już nawet pytania od ludzi,
czemu nigdy ze mną się nie kłócą, czemu nie ma problemów, sporów, urazy. Opowiadam im wtedy o moim małym sekrecie. Jest nim pewien sposób patrzenia, system kierowania myśli, podejścia. Czasem nazywany jest „plusami i minusami”, czasem „puzzlami”, w sumie jak zwał tak zwał. Gdy mówię o puzzlach, to dzielę je na jasne i ciemne. Każdy człowiek swoim zachowaniem dostarcza Ci nowych puzzli, do tworzenia jego obrazu w twojej głowie. Jest to rzecz, która buduje twoje podejście i zdanie, tym samym też całą relację. Jak cierpliwy i wytrawny gracz, kolekcjonujesz te elementy, a one powoli zaczynają tworzyć spójny obraz. Miejscami jaśniejszy, miejscami ciemniejszy, jednak prawdziwy, bez wartościowania tej osoby, uznawania jej za gorszą czy lepszą przez dany czyn. Warto też zauważyć, że mamy tendencję do jawnego oceniania, jednak czy wiemy, co tą osobą kierowało? Przez co przeszła, jakie doświadczenia budują jej charakter, co jest konkretną przyczyną? Nigdy nie poznamy na tyle człowieka, nigdy też nikt nie pozna tak nas, więc czy warto oceniać? Oczywiście tak jest łatwiej, wykorzystujemy energię życiową na złość czy ocenę. Czy nie łatwiej jest wychodzić zawsze z punktu zero, a do zbioru dodawać plusy, gdy ktoś pozytywnie nas zaskoczy, bądź minusy, gdy odczucia te będą negatywne i po prostu najbliżej siebie trzymać tych, których skala sięga najwyżej? Przekładając tę metaforę, można ująć to, jako cierpliwość. Poznajesz człowieka lepiej, macie chwile gorsze i lepsze, zaczynasz dostrzegać pewne cechy. Ktoś Cię rani, ktoś zawodzi, a ty wzbogacasz swój obraz o ciemny puzzel, o nic więcej, i jeszcze dokładniej analizujesz całość, która przed Tobą powstaje. Wiesz już, jakich sytuacji unikać, kiedy możesz polegać, a kiedy lepiej odpuścić. Skupmy się na wyciąganiu wniosków, a nie złości. Nim jednak jakkolwiek mój sposób ocenisz, zastanów się sam – czy tworzysz bardziej ciemny, czy jasny obraz? Oraz czy wszystko warto opisywać słowami, czy nie łatwiej po prostu poczuć i pamiętać, malować puzzle.
54
Tryby
Liter
Wiersze
Maksymilian Gawron ***
Witaj ma miła Dzisiaj rozmawiałem z gwiazdami Bo pamiętam, że zawsze chciałaś gwiazdki z nieba Podaruję Ci z nich suknie Niech błyszczą jak nasze serca Złączone w tańcu Witaj. Jeszcze cię wspominam Niebawem w północ odejdę I wejrzę tam gdzie szarzeje czerń Byłaś tam może? Tam wciąż gra muzyka Witaj. Czy spotkaliśmy się już kiedyś? Byłaś może na balu? Twierdzisz, że ja to ja a ty to ty? Wybacz, ale nic nie rozumiem Serca już nie tańczą One ćwiczą musztrę
***
W trakcie podróży Tramwajem Z punktu x do punktu y Widziałem ich... Pamiętam wciąż dobrze Parę kochanków (Niezdarnie ukrytych przed głodnym okiem tłumu) Pod zaniedbaną kapliczką Maryi dziewicy Trwali tam spleceni jak dwa węże Na Kaduceuszu Połączeni Niby to na chwilę Niby to na zawsze
A Matka Boska Z trudem ukrywała łzy radości I gdy zaczęli zanikać Zrozumiałem, że pragnę by pojechali ze mną razem tym samym tramwajem Chociażby skryci na samym jego końcu
* * * Mamo, nie widziałaś jak pierwszy raz za tobą płaczę Mamo, nie widziałaś jak pierwszy raz tęsknię za tobą Mamo, nie widziałaś jak pierwszy raz kłamię Mamo, nie widziałaś jak pierwszy raz próbuję kochać Mamo, nie widziałaś jak pierwszy raz chcę uciec i zniknąć Mamo, nie widziałaś jak piszę pierwszy wiersz Mamo, Czy jesteś dumna z tego czym jestem?
Brudnoporady
Wakacje, znów będą wakacje! Anna Ostoja-Chrząstowska Rok szkolny dobiega końca i zbliżają się upragnione przez wszystkich wakacje. Jest to idealny czas, by odbyć podróże w dotąd nieodkryte przez nas miejsca, by przeżyć wyjątkowe chwile i zdobyć bagaż doświadczeń. Zastanawiasz się, dokąd się wybrać? Wakacje w Polsce czy za granicą? W górach czy nad brzegiem morza? Rozwiejemy Twoje wątpliwości!
55
Zagranicznie, egzotycznie… Chciałbyś nieco zmienić cel swoich corocznych podróży, lecz nie masz pomysłu jaki punkt obrać? Przedstawimy Ci kilka miejsc, które warto wziąć pod uwagę podczas planowania wakacyjnego wypoczynku.
Malta Małe wyspiarskie państwo (o powierzchni Krakowa) położone na Morzu Śródziemnym. Stolica Malty – Valletta – jest najdalej wysuniętą na południe europejską stolicą. W tym mieście za każdym rogiem znajduje się coś, co warto zobaczyć. Na Malcie lata są upalne (średnia temperatura wynosi wówczas 300C), zaś zimy łagodne i wilgotne. Ludzi z całej Europy ściąga idealna pogoda, piękne krajCudze chwalicie, swego nie znacie! obrazy, a także ciekawa historia. Państewko to oferuje Często nawet nie wiemy, jak wieloma pięknymi i cieka- bardzo wiele atrakcji dla turystów. Narodowe Akwarium, wymi miejscami może poszczycić się nasz kraj. Polska ma Popeye Village, Mdina, Azure Window, Blue Grotto, Cozapierające dech w piersi krajobrazy, naturę, a także mino, Muzeum Lotnictwa, a także wiele innych – to wszystzabytki. ko mieści się w tym małym, ale jakże urokliwym kraju. Półwysep Helski Plaże, klify, wydmy… To między innymi one tworzą ten Włochy 34-kilometrowy wał. Największą atrakcją całej Mierzei Państwo Półwyspu Apenińskiego, które zachęca słoneczHelskiej są rozległe, piaszczyste plaże. Także nie bez po- ną pogodą, pięknymi widokami, a także ciepłym morzem wodu mówi się, że Bałtyk jest morzem sportu. Pływanie, (kto wziął udział w wymianie polsko-włoskiej – już o tym surfing, windsurfing, kitesurfing, nurkowanie… – raj dla wie). Roślinność Włoch należy do najbogatszych w Euromiłośników sportów wodnych. W regionie nie brak też pie, a fauna pod względem urozmaicenia nie ustępuje flointeresujących kurortów, muzeów, portów czy innych rze. Odwiedzając ten kraj, nie sposób nie zwiedzić Koloatrakcji, jak Aleja Gwiazd Sportu we Władysławowie czy seum, Bazyliki św. Piotra, Krzywej Wieży, Panteonu, Ruin Pompejów czy Forum Romanum. Latarnia Morska w Jastarni. Bieszczady To bardzo rozległe góry z widokami, których nie zakłócają żadne ludzkie osiedla. Tereny nieskażone przez człowieka, dzikie sady i niespotykane w innych rejonach Polski rośliny i zwierzęta sprawiają, że Bieszczady są z wielką chęcią odwiedzane przez wycieczkowiczów. Dużym walorem turystycznym jest także Bieszczadzki Park Narodowy, w którym możemy spotkać wiele gatunków drapieżnych ssaków, jak i rzadką roślinność wschodnio-karpacką. Będąc w Bieszczadach, warto odwiedzić cmentarz żydowski (kirkut) lub siedemnastowieczną synagogę w Lesku. Kraina Tysiąca Jezior Warmia i Mazury to region obejmujący tereny północno-wschodniej części kraju. W rzeczywistości na jej terenie znajduje się 2600 jezior. Swoim urokiem zachwyca turystów już od początku XX wieku, toteż jest tam świetnie rozwinięta baza noclegowa. Wielkie Jeziora Mazurskie sprzyjają także łowiectwu, żeglarstwu, pływaniu łódką lub kajakiem. W ten rejon Polski przyciągają także inne atrakcje turystyczne, między innymi pola Grunwaldu, na których rokrocznie odbywa się inscenizacja walk z Krzyżakami. Będąc w Giżycku, nie możemy ominąć Twierdzy Boyen, a także kwatery Hitlera w Gierłoży. To idealne wakacje dla tych, którzy kochają naturę, aktywny wypoczynek i… historię.
Hiszpania Jest jednym z dziesięciu najczęściej odwiedzanych przez turystów krajów na świecie. Słynie zciekawych miejsc i zabytków, zwłaszcza kościołów, starówek miast i wąskich uliczek ze starymi kamieniczkami, ale także z corridy czy flamenco. Północ kraju przypomina Irlandię, a południowe krajobrazy Maroko i północną Afrykę. Dzięki temu, że Hiszpania jest tak zróżnicowana, każdy może znaleźć miejsce, które odpowiada jego potrzebom.
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej Nie możesz nigdzie wyjechać? Boisz się, że w domu „zanudzisz się na śmierć”? Nic bardziej mylnego! Wakacje to idealny czas, by spędzić niezapomniane chwile z przyjaciółmi, nadrobić zaległości w czytaniu lub odwiedzić miejsca takie, jak muzea, wystawy czy parki. W okresie wakacyjnym w dużych miastach organizowane są także ciekawe wydarzenia kulturalne (takie jak kino letnie, imprezy plenerowe lub pokazy fontann). Pozostanie w domu nie musi więc wiązać się z przeraźliwą nudą! *** Są to jedynie propozycje spędzenia tych dwóch miesięcy w nietuzinkowy sposób. Całe szczęście, każdy z nas może puścić wodze fantazji i pojechać tam, gdzie zatrzyma się jego palec na kręcącym się globusie. Po to są wakacje. Także po to, by marzyć!
56 Komiiks
Gimnazjalisto, dołącz do poniatowszczaków! KLASA
CHEMICZNO-FIZYCZNA
KLASA SPOŁECZNA
polski + geografia + matematyka/historia możliwość kształcenia w kierunku ścisłym lub społecznym ciekawy przedmiot uzupełniający – elementy filozofii społecznej koło filmowe (dostępne dla wszystkich uczniów) częste wyjścia do teatrów, kin, galerii i muzeów prężnie działająca redakcja gazety szkolnej klub debat oksfordzkich
chemia + fizyka + matematyka zajęcia w nowoczesnym laboratorium ciekawe wykłady z ludźmi nauki przedmiot uzupełniający – historia i społeczeństwo współpraca ze szkołami wyższymi
V LO
im. Ks. Józefa Poniatowskiego Przyjazna atmosfera Świetni, wykwalifikowani nauczyciele Obozy integracyjne i naukowe Przestrzeń dla inicjatyw uczniowskich Dobrze wyposażone pracownie przedmiotowe (w tym laboratoria chemiczne i biologiczne) Szkoła przystosowana dla osób niepełnosprawnych ruchowo Blisko węzłów komunikacyjnych (przy stacji metra Ratusz Arsenał) Smaczne i atrakcyjne cenowo posiłki w bufecie szkolnym Duża przestrzeń w szkole, unikalna, sprzyjająca integracji architektura budynku Bogaty księgozbiór w Bibliotece Szkolnej Jabłka, herbata i woda dostępne dla uczniów Spotkania z ciekawymi ludźmi Potężna hala sportowa Blisko stuletnia tradycja
KLASA MATEMATYCZNO-FIZYCZNA
KLASA BIOLOGICZNO-CHEMICZNA biologia + chemia + fizyka/matematyka historia i społeczeństwo oraz języki klasyczne w medycynie jako przedmioty uzupełniający zajęcia laboratoryjne doskonałe przygotowanie do studiów medycznych
KLASA MATEMATYCZNOGEOGRAFICZNA
matematyka + geografia + fizyka/WOS język angielski w biznesie oraz historia i szpołeczeństwo jako przedmioty uzupełniające doskonałe przygotowanie do studiów ekonomicznych
matematyka + fizyka rozszerzenie z fizyki realizowane w drugim semestrze, rozszerzenie z matematyki prowadzone już w pierwszej klasie, równolegle z podstawą współpraca z Politechniką Warszawską historia i społeczeństwo oraz elementy programowania jako przedmioty uzupełniające
Drogi Czytelniku!
Trwa nabór do redakcji „Brudnopisu”. Piszesz?, redagujesz?, rysujesz?, bawi cię DTP?, a może uwielbiasz poprawiać innych? Lubisz pracę zespołową i chcesz zdobyć cenne doświadczenia?
Dołącz do naszego zespołu! Czekamy na Ciebie!