5 minute read
Walka duchowa
Jesteśmy wezwani do tego, by nie polegać na własnych siłach, lecz całkowicie zawierzyć się łasce Bożej
Najwyższy Kapelan Arcybiskup William E. Lori
IM JESTEM STARSZY, tym szybciej wydaje mi się nadchodzić Wielki Post. Jednak w miarę upływu lat odkrywam też, że poważniej traktuję ten pełen łaski czas pokuty. Pozwólcie, że wyjaśnię Wam dlaczego.
Gdy byłem młody, wyobrażałem sobie, że jestem niepokonany. Wiedziałem oczywiście, że pewnego dnia się zestarzeję, a moje ziemskie życie dobiegnie końca — ale wydawało mi się to wówczas odległą przyszłością. Moja wyimaginowana niezniszczalność nie wyrażała się wcale w jakimś dzikim, szalonym stylu życia. Polegała raczej na pozornie niewyczerpanej zdolności do pracy. W ciągu dnia nigdy nie znajdowałem czasu na wszystko, co chciałem — lub co uważałem, że powinienem — zrobić. I to zarówno w mojej pracy naukowej, jak i duszpasterskiej. Oczywiście odprawiałem msze św., przystępowałem do spowiedzi św. i modliłem się o Bożą pomoc. J ako kapłan głosiłem łaskę i miłosierdzie Boże, udzielając ich poprzez sakramenty, lecz w głębi serca żywiłem przekonanie, że jeśli tylko będzie trzeba zrobić coś ważnego, to po prostu będę musiał zakasać rękawy.
Pamiętałem ze studiów, że taka postawa nie jest zgodna z naszą wiarą. Właściwie jest to herezja zwana pelagianizmem. Pelagiusz — żyjący w V wieku teolog — głosił pogląd, że dopóki oświeca nas nauka Ewangelii, jesteśmy w stanie wypełniać przykazania dzięki naturalnym siłom naszej woli. Jednak ta perspektywa nie uwzględnia ludzkiej słabości oraz
faktu, że potrzebujemy Bożego miłosierdzia i łaski. Abstrahując od innych problemów, ta nieszczęśliwie przesadzona postawa pt. „Wszystko mogę” jest symptomatyczna dla grzechu pychy, który przecież odegrał niszczycielską rolę u zarania historii ludzkości, prowadząc do grzechu pierworodnego. Niektórym duszom wystarczą Boże podszepty. Do innych Bóg musi przemówić przez megafon. J a należę do tych drugich. Pan próbował wykorzenić z mojego serca pelagiańskie postawy, ale stawiałem opór. Zresztą czasem wciąż go stawiam. Z pewnością Pan wysyłał mi wiele łagodnych sygnałów, między innymi: dobrych i cierpliwych kierowników duchowych, medyczne wskazówki, że moje zdrowie, choć silne, bynajmniej nie jest odporne na wszystko, aż wreszcie — świadectwa świętych ludzi, których sposób życia mówi o całkowitym zaufaniu Panu i Jego miłosierdziu. W ten sposób Bóg szturchał mnie łokciem, abym podążał we właściwym kierunku.
Lecz wiele lat temu Pan postanowił pokonać mnie w mojej grze. Nałożył na mnie tyle pracy i tak wiele problemów, że musiałem zmierzyć się z faktem, iż oto moja przesadzona samodzielność jest niemądra i nie do obrony. Stanąłem wobec rzeczy przerastających moje możliwości i pozostających poza moją kontrolą. To był Boży megafon tuż przy moim uchu: „Potrzebujesz mnie!”.
Pojąłem to wszystko podczas rozmyślań nad fragmentem z Listu do Efezjan: „Nie toczymy bowiem walki
przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich” (Ef 6,12). Zarówno w życiu, jak i w pracy duszpasterskiej byłem zaangażowany w duchową walkę z siłami zła. Jednak nie polegając całkowicie na łasce Ducha Ś więtego, stawałem do ciężkiej walki ubrany w najlżejszą możliwą zbroję — moje własne, słabe starania.
Potrzebujemy „oblec się w pełną zbroję Bożą” (Ef 6,11). Nie oznacza to jednak, że nie musimy już ciężko pracować, ani że możemy poddać się w walce o osiągnięcie cnoty. Chodzi raczej o konieczność porzucenia złudzeń co do naszej osobistej skuteczności w obliczu walki ze złem. Zbroja, na której musimy polegać, nie należy do nas, ale jest zwycięstwem Chrystusa i łaską Ducha.
Wszystko to prowadzi mnie z powrotem do Wielkiego Postu, który zaczyna się od kuszenia Jezusa na pustyni. Jezus podejmuje śmiertelną walkę z szatanem i dla nas w niej zwycięża. Krótko mówiąc — W ielki Post nie jest zaledwie jakimś okresem samodoskonalenia się. To czas na odrzucenie złudzeń dotyczących naszej samodzielności oraz — w łasce Ducha Świętego — na udział w zwycięstwie Jezusa nad grzechem i śmiercią.♦
Miesięczna refleksja i praktyczne wyzwanie Najwyższego Kapelana abpa Williama E. Loriego:
Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. (Ewangelia z dnia 9 lutego, Mt 5,13)
Wyobraź sobie, że jesteś w restauracji i nareszcie podają Ci Twoje danie. Kiedy zaczynasz szukać soli, zauważasz, że zabrakło jej w całej restauracji. Łatwo dostrzec, że bez soli nasze jedzenie może być nijakie i bez smaku. Czy — wracając do słów Pana — Twoje życie i Twój charakter są równie byle jakie i mdłe? Jezus nie umarł za nas po to, byśmy mogli dać światu przeciętną podobiznę Jego życia. Rozpoczynając wielkopostną wędrówkę, starajmy się być mężczyznami, którzy przynoszą smak światu i naszym wspólnotom solą autentycznego i inspirującego chrześcijańskiego życia.
Wyzwanie Najwyższego Kapelana Arcybiskupa Williama E. Loriego: W tym miesiącu wzywam Was do wzmocnienia swojego chrześcijańskiego świadectwa poprzez modlitwę przed posiłkiem w domu i w miejscach publicznych. Po drugie, wzywam Was, byście rozpoczynając wielkopostną wędrówkę, rozwijali swoją „słoność” poprzez osobiste rozważania albo poprzez P rogram Refleksji Duchowej w ramach modelu Wiara przez Uczynki lub też w mniej sformalizowany sposób.♦
INTeNCJe MODlITeWNe OJCA ŚWIęTeGO
Aby głos braci migrantów, którzy wpadli w ręce przemytników, pozbawionych skrupułów, był usłyszany oraz wzięty pod uwagę.
KALENDARZ L ITURG ICZNY
2 lut. Święto Ofiarowania Pańskiego 5 lut. św. Agaty, dziewicy i męczennicy 6 lut. św. Pawła Miki i Towarzyszy, męczenników 10 lut. św. Scholastyki, dziewicy 11 lut. Najświętszej Marii Panny z Lourdes 14 lut. św. Cyryla, mnicha, i Metodego, biskupa, patronów Europy 22 lut. Święto katedry św. Piotra Apostoła 26 lut. Środa Popielcowa
KATOlIK MIesIĄCA
Błogosławiony James Miller (1944-1982)
„BRAT ZŁOTA RĄCZKA", jak nazywali go jego uczniowie, był znany ze swojej zdolności do naprawy prawie wszystkiego. James Miller zmarł tak, jak przeżył większość swojego życia: z narzędziami w dłoni. Został zamordowany podczas naprawiania jakiejś usterki przed szkołą dla miejscowych dzieci w Gwatemali w 1982 roku.
James Alfred Miller dorastał na farmie hodującej bydło mleczne w Wisconsin i nigdy nie stracił zamiłowania do rolnictwa i pracy fizycznej. W liceum spotkał braci lasalianów i zaangażował się w ich apostolat chrześcijańskiej edukacji. Wstąpił do zakonu w wieku 15 lat.
Przez kilka lat brat James był trenerem futbolu i nadzorował prace konserwatorskie w szkole w Minnesocie. Wkrótce po złożeniu ślubów zakonnych w 1969 roku został wysłany do Ameryki Środkowej. W Nikaragui, a później w Gwatemali pomógł zbudować i zarządzać kilkoma szkołami oraz prowadził kształcenie zawodowe, m.in. w zakresie rolnictwa.
Brat James, pamiętany ze swojego głośnego śmiechu i pogodnej prostoty, poważnie podchodził do osób biednych. Zapytany przez pewnego brata o
miejscowe zawirowania i prześladowanie na tle religijnym, odpowiedział: „Nie można się tym przejmować. Zbyt wiele jest do zrobienia”.
13 lutego 1982 roku brat James został zastrzelony przed szkołą Casa Indígena w Huehuetenango w Gwatemali. Morderstwo nigdy nie zostało wyjaśnione, ale powodem mógł być opór braci wobec prób wcielenia ich uczniów do wojska.
Miesiąc przed śmiercią brat James napisał: „Modlę się do Boga o łaskę i siłę, aby wiernie służyć Mu wśród biednych i uciśnionych w Gwatemali. Oddaję swoje życie Opatrzności”. Brata Millera ogłoszono męczennikiem w 2018 roku. Został beatyfikowany 7 grudnia 2019 roku w Gwatemali.♦