13 minute read

Wielka migracja sardynek - nurkowanie w Republice Południowej Afryki

tekst i zdjęcia: Helene-Julie Zofia Paamand

W czerwcu i lipcu każdego roku można doświadczyć niesamowitego wydarzenia, jakim jest największy spęd zwierząt na naszej planecie.

Dzieje się tak, gdy tysiące oceanicznych drapieżników i ptaków udają się w pogoń za miliardami sardynek. Ujęcia uchwycone podczas migracji sardynek są tak spektakularne, że zajmują większość wstępu do pierwszej serii BBC „Błękitna planeta” i opowiadają właśnie o tym, jak wyjątkowe i znaczące jest to wydarzenie.

Co ciekawe, lipiec w Republice Południowej Afryki jest miesiącem zimowym. Możesz poczuć to bardzo wyraźnie, kiedy dzień w dzień siedzisz przez wiele godzin w mokrym skafandrze na odsłoniętej łodzi i po prostu jesteś zmęczony przeszywającym zimnem. Od wschodu słońca nasza pięcioosobowa grupa wypatrywała morusów. To właśnie one wytyczają drogę tego, na co dziś polujemy. Wspólnie z tymi głuptakami gonimy za wspólnym celem – sardynkami! Jednak te niewielkie rybki przyciągają nie tylko morusy, ale również delfiny i rekiny. To jest właśnie to, co przyszliśmy zobaczyć i dlatego właśnie marzniemy na łodzi.

Po wielu godzinach spędzonych na łodzi bez wchodzenia do wody nagle dostrzegamy ruch na horyzoncie. Nasz sternik uruchamia silnik i rusza w kierunku grupy aktywnych morusów. Adrenalina i podniecenie udzielają się wszystkim. Do tej pory dzień nie oferował nic poza zaglądaniem do pudełka z przekąskami, co zawsze jest atrakcją, ale teraz musimy się spieszyć i być gotowi. W najgorszym wypadku wszystko może się skończyć w ciągu zaledwie 10–v20 minut, ale jeżeli będziemy mieć odrobinę szczęścia, to spektakl będzie trwał godzinami. Nigdy nic nie wiadomo. Divemaster zostaje wysłany do wody, aby sprawdzić, jak przedstawia się sytuacja i czy jest sens nurkować. Czasami kula sardynek porusza się tak szybko, że i tak byśmy nie zdążyli. Innym razem jest bardziej stabilna. Niestety, dziś kulka porusza się bardzo szybko. W wodzie nie mamy szans, ale dzieje się naprawdę dużo, a my podziwiamy tę niezwykłą scenę z powierzchni i wszyscy są zadowoleni. Nagle słyszymy dobrze nam znane „pufff” – to wieloryb! Wszyscy krzyczą „Wieloryb!”, jednak kiedy dostrzegamy płetwę zwierzęcia, to wówczas pojawia się nowy okrzyk – „ORKAAA!”.

Już od dziesięciu lat skipper Tyla i divemaster Franseau pracują przy wypłynięciach na sardynki, ale pierwszy raz widzą tu orki oceaniczne.

To wszystko jest całkowicie niesamowite. Tymczasem ponownie wysyłamy divemastera, aby sprawdził nastrój orek. Czy będą chciały z nami pływać? Niebawem się przekonamy. Zostają przy naszej łodzi i obserwują nas, gdy podpływamy i płyniemy z nimi. Niestety, kiedy próbujemy wskoczyć do wody po raz czwarty, odpływają. Przedstawienie się skończyło i mają już dość. Zostaliśmy odrzuceni i nie będziemy ich dalej gonić. Cieszymy się z tego szalonego i rzadkiego doświadczenia, w dniu, w którym nic innego się nie wydarzyło. Taka właśnie jest migracja sardynek. Ktoś zostaje odrzucony i zamarza na łodzi, ale jest to bardzo wskazane.

Dlaczego migracja sardynek ma miejsce, a ich przeznaczeniem jest bycie zjedzonym? W czerwcu i lipcu każdego roku miliardy sardynek podążają za zimnymi prądami oceanicznymi, które biegną wzdłuż wschodniego wybrzeża RPA od Przylądka Dobrej Nadziei, aż do Mozambiku. Sardynki wydają się preferować zimną wodę, a pływają w ławicach, aby zwiększyć swoje bezpieczeństwo. Pojedyncza sardynka miałaby poważne trudności z uniknięciem większego drapieżnika, ale w takim tłumie pobratymców prawdopodobieństwo bycia złapaną jest mniejsze. Drapieżniki również współpracują ze sobą. Rekiny i delfiny nieustannie próbują napierać na ławicę od dołu, więc sardynki zbliżają się do powierzchni. Z góry zaś atakują je morusy, które doskonale znają się na nurkowaniu i potrafią wpadać do wody pędząc z prędkością do 100 km/h. Jedyną bronią sardynek jest dezorientowanie przeciwnika poprzez ciągłe przemieszczanie się. Ich bardzo dobrze skoordynowane ruchy mogą zdziałać naprawdę wiele. Zwłaszcza rekiny są oślepiane ciągłą zmianą kierunku ruchu sardynek, dzięki czemu światło słoneczne uderza w nie w różny sposób, a wielka kula przechodzi od silnych błysków światła do całkowitego zaciemnienia. Pomaga to jednak tylko w niewielkim stopniu. Drapieżniki mają przewagę i po wszystkim, co może trwać od 10 minut do wielu godzin, cała ławica i tak zostaje zjedzona.

Zarówno po rekinach, jak i po delfinach widać, że przez ostatnie tygodnie były solidnie najedzone. Są grube i zdrowe, ale inny uczestnik polowania również korzysta z ich ciężkiej pracy i może zagrać z nimi w pyszny posiłek. Gdy polowanie przebiega zgodnie z planem, na scenie pojawia się kolejny drapieżnik. Czekał cierpliwie, aż ławica zostanie rozpracowana, a teraz zamierza dokończyć wszystko jednym wielkim haustem. To płetwal Bryde’a, który pojawia się nieproszony i kładzie kres całej imprezie. Nie dzieje się to jednak za każdym razem, a wszystkie pozostałe drapieżniki zdają się mieć już pełne brzuchy.

Ostatnim często spotykanym wielorybem jest humbak. Nie jest on częścią całego zamieszania z sardynkami, po prostu migruje na północ w tym samym okresie, aby odbyć gody lub wydać na świat potomstwo. Robi to w bezpieczniejszych wodach u wybrzeży Mozambiku, gdzie jest mniej żarłaczy białych i innych większych drapieżników, które mogą mieć oko na nowo narodzone wieloryby.

Wyższe temperatury wody i przełowienie od kilku lat wpływają na migrację sardynek. Na szczęście nie jest to jeszcze stały problem. Jednak przetrwanie dużej ilości sardynek jest ważnym warunkiem przetrwania wielu innych gatunków. W RPA obowiązują kwoty połowowe, ale nie są one najlepiej przemyślane. Zapewniają jedynie, że całe zasoby nie zostaną wyczerpane, ale nie rozważono, ile ich zostanie, aby 1) gatunek przetrwał i 2) aby gatunki odżywiające się mniejszymi rybami również mogły funkcjonować. Co ciekawe, wiele wskazuje na to, że kwoty połowowe również nie są osiągane. Dodatkowo wśród miejscowych panuje powszechny, irracjonalny strach przed morskimi zwierzętami. Warto się temu przyglądać i walczyć o zmianę tego stanu rzeczy.

Wszystko we właściwym miejscu i czasie

Obszar pomiędzy Port. St. Johns w kierunku Mboyti jest naprawdę świetnym punktem na trasie migrujących sardynek. Chociaż niektórzy operatorzy organizują wycieczki dalej na południe od Port Elizabeth, a nawet do Kapsztadu. Osobiście nie sprawdzałam, ale z tego, co słyszałam, gęstość zauważonych ławic jest bardzo różna. Trzeba sobie wyobrazić, że jest to migracja, która zaczyna się i kończy powoli. Zwierzęta przybywają ze wszystkich kierunków, ponieważ sardynki zaczynają podążać za zimniejszymi prądami na północ. Oczywiste jest więc, że chcesz trafić na moment, kiedy koncentracja zwierząt jest największa. Dlatego pamiętaj, żeby nie był to ani początek, ani koniec całej imprezy. Jest w tym również pewne wyczucie czasu i tu znowu chcesz trafić w szczyt. Z tego też powodu całkowicie wykluczam Durban. Choć pokłosie migracji pojawia się na brzegach Durbanu, nie jest to wydarzenie, dla którego warto udać się w podróż.

Spać - jeść - wyruszać - nurkować - powtarzać

Prawdopodobnie znacie podobne wyrażenie z wypraw typu safari lub innych wyjazdów, gdzie nurkowanie jest głównym celem. Migracja sardynek niczym nie odbiega od tej reguły. Myślę jednak, że tutaj rytm jest nieco inny i dlatego też wart wyjaśnienia. Za sardynkami wyjeżdżam już od 3 lat i ciągle wyrabiam sobie lepsze nawyki i listy pakowania, bo te wakacje, mimo wielu udogodnień, oferują też elementy, które naprawdę potrafią zaprzeć dech w piersiach.

Spać

Budzik dzwoni po raz pierwszy o 5.40. Czubek mojego nosa jest lodowato zimny. Nic mi nie jest, bo w łóżku mam na sobie beanie i narciarską bieliznę. Rozszerzyłem nawet mój zestaw podróżny o koc grzewczy, więc przesypiam całą noc bez budzenia się z powodu dreszczy. Problemem jest teraz to, że muszę wstać z łóżka, a w kabinie jest zimno! Zrywam się, chwytam kurtkę, zamykam aparat i pędzę do restauracji, gdzie śniadanie jest gotowe o 6.00. Jeśli wygram wyścig, to w nagrodę dostanę miejsce blisko kominka.

Jeść

Kolejnym punktem programu jest jedzenie - dużo. Dobre, ciężkie śniadanie z dużą ilością energii i kawa! Zdecydowanie kawa. Potem powrót do zimnego pomieszczenia, mycie zębów i najgorsza część poranka: mokry skafander! Jestem jednym z tych szczęśliwców, bo mój kombinezon z otwartymi komórkami schnie w nocy. Minusem jest to, że musi być mokry, żebym mogła go założyć - używam ciepłej wody. Cały wysiłek fizyczny, jaki trzeba włożyć kombinezon, sprawia, że jest mi trochę cieplej. Potem czapka, rękawiczki, dobra kurtka żeglarska i na plażę. Niestety, aby dostać się na wybrzeże, trzeba przejść przez rzekę, więc teraz znowu jest się zimnym i mokrym do wysokości pępka.

Wyruszać

7:00. Łodzie są spuszczane na wodę. Odbywa się to we współpracy z załogą. Musimy przepłynąć przez bardzo silną falę i potrzeba odwagi, wyczucia i doświadczenia, aby wszystko się udało, ale jest to również bardzo ekscytujące i chociaż jestem maleństwem, któremu pozwala się wskoczyć na pokład jako jednej z pierwszych, czuję się trochę bohater kina akcji. Sternik przepływa łodzią nad falami i ruszamy. W międzyczasie wschodzi słońce i zaczyna się całe polowanie.

Przez następne 5-7 godzin jesteśmy na łodzi. Jak już wspominałam, polujemy na morusy. Zarówno z łodzi, jak i z powietrza, gdzie Larry aka Sparrow lata swoim mikrolotem. Widzi on znacznie dalej i dostrzega cienie większych ławic sardynek. Jeżeli nie dzieje się zbyt wiele, może nas zaprowadzić do migrujących humbaków.

Nurkować

Oczywiście, chodzi o to, żeby zanurzyć się w wodzie z jak największą ilością zwierząt wokół i spędzić tam jak najwięcej czasu. Wymaga to jednak wytrzymałości! W Danii od marca aż do wyjazdu w lipcu trenuję pływanie i freediving. Szczególnie długie płetwy, których nie używam podczas nurkowania, wymagają przyzwyczajenia. A potem ćwiczę ramiona, aby móc poradzić sobie z wieloma sytuacjami, np. kiedy muszę wciągnąć się z powrotem do łodzi.

W wodzie nie brakuje okazji do dobrej zabawy. Większość z nich to nurkowania swobodne, ale na pokładzie mamy też nasz sprzęt do nurkowania. Jeśli kula sardynek jest naprawdę duża i stabilna, możemy nurkować razem z delfinami i rekinami. Powiedziałbym, że zdarza się to średnio dwa razy w tygodniu.

Wśród drapieżników

Chciałabym spróbować opisać, dlaczego jestem całkowicie zauroczona tego rodzaju nurkowaniem i z własnej woli mijam się z pięknym duńskim latem już trzeci rok z rzędu. Podczas zwykłego wyjazdu nurkowego zazwyczaj nie widzimy ryb, kiedy są zajęte tym, w czym się wyspecjalizowały - aby przetrwać. Ewentualnie nie widzimy ich dlatego, że nurkujemy w nieodpowiednim czasie, albo dlatego, że nasza obecność zaburza ten rodzaj aktywności.

Kiedy zanurzamy się do zupy pełnej drapieżników przybyłych pożywić się podczas migracji sardynek, licznie zgromadzone delfiny i rekiny w ogóle nie zwracają na nas uwagi. Nie mają na to ani czasu, ani najmniejszej ochoty. To my musimy zwracać uwagę na nie i bez przerwy upewniać się, że nie wchodzimy im w drogę. Z góry jesteśmy pod ciągłym atakiem morusów, które niczym pociski przecinają toń wody i nie zamierzają się w żaden sposób ograniczać, widząc nasze ciemne i bulgoczące cienie. Odgłosy, jakie wydają, gdy uderzają w wodę, są niesamowite i mieszają się z kliknięciami delfinów, co stanowi również element koordynujący ich ataki. Rekiny z natury są dość ciche i tylko przemykają niczym bohaterowie drugiego planu, a także lubią podpływać od tyłu. Dopełnieniem tej kompozycji jest śpiew wielorybów, który można usłyszeć w tle. Znajdujemy się w samym środku dzikiego morza lub dzikiego zachodu i jesteśmy totalnie nieistotni, gdyż trwa zabawa. Naszym najważniejszym zadaniem jest czerpać z widowiska pełnymi garściami, dzielić się tym, co przeżyliśmy i pomagać, aby trwało to jak najdłużej. To absolutny zaszczyt obserwować, jak najskuteczniejsze morskie drapieżniki prezentują pełnię swoich możliwości.

Jednakże w dni, kiedy nie ma już sardynek, mamy możliwość zapoznania się z delfinami, a przy odrobinie szczęścia również z wielorybami. Figlarne delfiny witają nas i są w swoim żywiole, kiedy pozwalają się zabawiać tym nieporadnym i mniej zwinnym istotom, dla których woda nie jest naturalnym środowiskiem.

Nienaruszona przyroda i dzikie krajobrazy

Kiedy słońce jest już w zenicie, czas wrócić na plażę, gdzie wszystko się zaczęło. Wszystko zgrywa się idealnie. Czujesz głód i zmęczenie, ale jednocześnie jesteś bardzo szczęśliwy. Nawet jeśli dni układają się czasami nie po myśli, to pojawia się coś tak nieoczekiwanego, jak np. dwie orki oceaniczne i jesteś szczęśliwy. Wiele godzin spędzonych na wodzie to świetna terapia. Przy czym nie chodzi o to, aby doświadczyć wszystkiego za każdym razem, ale żeby tam być. Choć może brzmieć to, jak wyświechtany frazes, to tak po prostu jest. Bycie we właściwym miejscu i o odpowiedniej porze, kiedy w powietrzu unosi się magia. Rozmawiałem z kilkoma osobami na ten temat i to, czego doświadczamy raz w roku, staje się częścią nas i dlatego robimy to znowu i znowu.

Ważną częścią tego doświadczenia jest krajobraz wokół Mboyti. Po lunchu owijamy się w ciepłe ubrania i pod czystym afrykańskim zimowym niebem mijamy trzciny i skały, jadąc jeepem w stronę dziewiczych wodospadów i wspaniałych punktów widokowych. Cały region to wielki, wypiętrzony płaskowyż, poprzecinany kanionami i dolinami. Jest bardzo nieprzejezdny, a przy tym dramatyczny i wyjątkowo piękny. Transkei lub Pondoland, jak nazywany jest ten region, jest ostatnim obszarem, który stał się częścią nowoczesnej RPA w XVIII wieku. Ponieważ jest tak nieprzejezdny ani styl życia, ani język, ani kultura nie zmieniły się zbytnio od tamtego czasu.

Wieczorem podawany jest smaczny posiłek i w zależności od skali naszego zmęczenia, wypijamy kilka drinków w barze lub od razu idziemy spać. Ostatnia noc to tradycyjne braii, czyli grillowanie w południowoafrykańskim stylu. Wreszcie można się porządnie ogrzać, a jedzenie jest naprawdę pyszne.

Powrót do cywilizacji

Wyprawa na wielką migrację sardynek w tym momencie może dobiec końca. Tak było w moim przypadku, kiedy byłam tu po raz pierwszy. Zostałam odwieziona prosto na lotnisko i poleciałem do domu. Był to delikatny szok, kiedy nagle znalazłam się z powrotem w świecie zachodniej cywilizacji. Dlatego w kolejnych latach zdecydowałam się dodać dodatkowy tydzień nurkowań w Umkomaas, gdzie znajduje się Aliwal Shoal - morski obszar chroniony z pięknymi rafami, różnorodnym życiem morskim i przede wszystkim mnóstwem rekinów. O tej porze roku można tu zobaczyć głównie żarłacze czarnopłetwe i tawrosze piaskowe. Przy odrobinie szczęścia mogą pojawić się również inne rekiny, jednak żarłacze tygrysie i tępogłowe zazwyczaj odwiedzają te wody w lutym i marcu.

Te dodatkowe dni nurkowe uważam za coś w rodzaju miękkiego lądowania lub powrotu do cywilizacji. Jest to bardzo miłe doświadczenie zarówno dla umysłu, jak i ciała, a miasto jest dogodnie położone 50 minut od lotniska w Durbanie.

RPA to o wiele więcej

Jak już wspominałam, do RPA można wybrać się o różnych porach roku i w różnym celu. Nie zapominajmy również, że RPA słynie z nurkowania w klatkach z pięknym żarłaczem białym. Takie emocje czekają na nas nieco dalej na południe, w pobliżu Kapsztadu, a najlepszy moment by ich doświadczyć, to nasza zima, a tutejsze lato. Wyjazd do RPA można połączyć również z czymś więcej niż samo nurkowanie. Wschodnie wybrzeże słynie z doskonałych miejsc do surfingu, a okolice Kapsztadu są szczególnie dobre do uprawiania kitesurfingu. Oczywiście RPA słynie w całym świecie z pięknych parków narodowych, w których można zobaczyć „wielką piątkę”, czyli lwa, lamparta, nosorożca, słonia i bawoła wodnego. Na granicy z Lesotho rozciąga się pasmo Gór Smoczych, gdzie mamy nieograniczone możliwości wędrówek. Krajobraz jest bardzo zróżnicowany i można tu spędzić nawet dwa tygodnie. Podróżowałam już do wielu miejsc, gdzie różnorodność jest również duża, ale najczęściej logistyka jest nieco skomplikowana i czasochłonna. W moim odczuciu RPA jest krajem łatwym do podróżowania dzięki kombinacji stosunkowo tanich lotów krajowych i dużych możliwości wynajmu aut.

This article is from: