9 minute read
Wspaniały Bodekull - nurkowanie na wraku okrętu z XVII w.
tekst: Tomasz Andrukajtis, foto: Marcin Pawełczyk
Jesienią 2021 r. wybraliśmy się na odkrywanie nurkowych uroków Szwecji. Przynajmniej tych nieco mniej oczywistych, których do tej pory nie mieliśmy jeszcze okazji doświadczyć.
Dlatego naszym pierwszym celem po opuszczeniu promu w Karlskronie było Dalarö – niewielka miejscowość położona nad Bałtykiem, ok. 40 km na południowy wschód od Sztokholmu.
Dalarö
W polskiej Wikipedii na temat Dalarö znajdziecie dwa zdania. Dowiecie się z nich, w jakiej gminie leży oraz że liczba mieszkańców miasteczka nie przekracza 1900 osób. Niemniej ta garść informacji, to i tak zdecydowanie więcej niż to, co przed wyjazdem wiedziałem o celu naszej podróży. Wystarczył mi jednak jeden rzut oka na mapę, aby wiedzieć, że miejsce ma ogromny potencjał.
Miejscowość znajduje się nad samym wybrzeżem Bałtyku i jest niczym forpoczta Sztokholmu ukryta za szczelną gardą setek maleńkich wysepek, które oddzielają ją od pełnego morza. Odrobina wyobraźni i nawet pobieżna znajomość historii regionu Morza Bałtyckiego pozwalają szybko dodać dwa do dwóch. Okolica to miejsce wprost idealne…, aby zatonąć lub zostać zatopionym. Co zrobić? Perspektywa nurka sprawia, że cały świat postrzegamy nieco inaczej. Dla mnie stało się sprawą oczywistą, że zmierzamy do miejsca, w którym wrak spoczywa na wraku, obok wraku i pomiędzy dwoma kolejnymi wrakami. Przyglądając się później wielkiej mapie umieszczonej w formie foto-tapety na ścianie naszych gospodarzy, przekonałem się, że moje kalkulacje były nieco niedoszacowane, a wraków jest znacznie więcej.
W trakcie blisko dziesięciu dni, które spędziliśmy w Szwecji, przeprowadziliśmy wiele wspaniałych nurkowań. Odwiedziliśmy różne miejsca i nurkowaliśmy zarówno w Bałtyku, jak i Morzu Północnym. Była to wspaniała wyprawa, o której można by opowiadać bardzo długo, szkicując w międzyczasie tło historyczne poszczególnych lokacji i uzupełniając to całą masą dygresji i informacji, jakie otrzymaliśmy od naszych przewodników i współtowarzyszy podczas nurkowania. Jednak w tym artykule zamierzam skupić się tylko na jednym wraku. Jest zupełnie wyjątkowy i zasługuje na to, aby wyróżnić go spośród wszystkich innych, ponieważ możliwość zanurkowania na nim, to prawdziwe spełnienie marzeń i niezapomniane przeżycie.
Bodekull
W 1675 r. wybuchła kolejna wojna pomiędzy Danią i Szwecją. Jednym z bohaterów tego konfliktu był niewielki szwedzki okręt o nazwie Bodekull, który zatonął jesienią 1678 r. Jednak nie poszedł na dno podczas zaciekłej walki, a płynąc z transportem mąki. Mijały lata i choć miejsce jego ostatniego spoczynku nie było zbyt mocno oddalone od wybrzeża, to z czasem pamięć o nim się zatarła. Do tego stopnia, że gdy wrak odnaleziono w 2003 r., to przez długi czas pozostawał anonimową jednostką, która funkcjonowała wymiennie pod nazwami Dalarövraket, Gubbvraket i Edesövraket. Jednak fantastyczny stan, w jakim wrak się zachował, nie dawał spokoju archeologom, pasjonatom historii i nurkowania.
W końcu nieczęsto zdarza się odkryć na głębokości niespełna 40 m świetnie zachowany okręt wojenny z XVII wieku, pełen artefaktów w postaci armat, kotwic, butelek i wielu drobnych przedmiotów należących do załogi. Była to też główna przyczyna objęcia odkrycia tajemnicą. Wrak i jego lokalizacja nie zostały ujawnione aż do 28 marca 2007 r. Kiedy to już nastąpiło to… zakazano nurkowania na nim. Cóż taki już los pięknych wraków, które pełne są historycznych artefaktów, że muszą swoje odczekać i najpierw zostać porządnie zbadane przez specjalistów. Na wraku pracowały zespoły archeologów z Narodowego Muzeum Morskiego w Sztokholmie, Uniwersytetu w Southampton oraz Uniwersytetu Södertörn. Wskutek przeprowadzonych prac stworzono szczegółową dokumentację stanowiska, a Bodekull powoli zaczął odsłaniać swoje tajemnice.
Identyfikacja
Choć wrak odkryto w 2003 r. i prowadzono na nim intensywne badania archeologiczne, to nazwa okrętu nadal pozostawała tajemnicą. Ta sytuacja uległa zmianie dopiero w 2017 r. Wówczas Niklas Eriksson, archeolog z Uniwersytetu Sztokholmskiego, odnalazł w archiwach admiralicji istotne informacje, które pozwoliły poznać nazwę oraz historię jednostki.
Okręt powstał w niewielkiej stoczni Blekinge w latach 1659-61. Ów stocznia znajdowała się w miejscowości Bodekull, a ponieważ był pierwszą jednostką zbudowaną w tym miejscu, tak więc otrzymał nazwę na jej cześć. Jego budowniczym był pochodzący z Anglii Thomas Day, który dla Szwedów zbudował w Bodekull trzynaście okrętów.
Jesienią 1678 r. kapitan Olof Styff dowodzący okrętem Bodekull otrzymał polecenie wypłynięcia z ładunkiem zboża. Niestety na skutek niesprzyjającego zbiegu okoliczności, jednak podczas transportu Bodekull osiadł na mieliźnie i zatonął w strumieniu Dalarö.
Jesienią 1678 r. szwedzka flota poszukiwała zimowego portu na północ od Kalmaru. Chcąc wykarmić flotę, kapitan Olof Styff został wysłany z okrętem Bodekull, aby zmielić zboże w młynie wzdłuż wybrzeża Östergötlandu lub północnej Smålandii. Niestety pomimo wyraźnych instrukcji popłynął aż do młyna we Fagerholm na archipelagu sztokholmskim. W drodze powrotnej mierzący około 20 metrów okręt osiadł na mieliźnie i po pewnym czasie później zatonął. Zanim jednak poszedł na dno, to z ładowni uratowano jeszcze dwadzieścia beczek mąki zmieszanej z wodą i przewieziono do Sztokholmu. W protokołach posiedzeń Admiralicji zapisano szczegółowe dyskusje na temat… sposobu wypiekania chleba z namoczonej w wodzie mąki. Jak się okazało, to właśnie te dokumenty wskazywały, że Bodekull zatonął na północ od Dalarö.
Pod wodą
Wrak znajduje się pod ochroną i nurkowanie na nim może odbywać się tylko z zachowaniem określonych procedur. Przede wszystkim pod wodą płetwonurkom musi towarzyszyć certyfikowany przewodnik. Na szczęście zarówno Emmy, jak i Björn, właściciele Vrakdykarpensionatet, z którymi nurkowaliśmy, mieli takie uprawnienia i mogliśmy sprawnie zanurkować w dwóch grupach. Zanim zeszliśmy pod wodę, poza szczegółowym briefingiem, otrzymaliśmy jeszcze instrukcje, że nie można zbliżać się do wraku na odległość 1 m i obowiązuje zakaz przepływania nad wrakiem. W pierwszej chwili wydało mi się to nieco osobliwe, przecież dopiero co nurkowaliśmy na kilku interesujących drewnianych wrakach z tego samego okresu i nie było żadnych ograniczeń. Jednak już pod wodą doskonale zrozumiałem, że Bodekull, to nie jest jeden z wielu wraków, na których można zanurkować. Ten wrak to prawdziwa perła, ba, największy skarb w okolicznych wodach! Na dnie spoczywa lekko przechylony na prawą burtę. Głębokość na rufie wynosi 28 m i przemieszczając się w stronę dziobu, nieznacznie opada na 31 m. Pod wodą, kiedy zaczynamy odkrywać go kawałek po kawałku, ciężko mi uwierzyć, że takie cudo i to w tym stanie zachowania, jest dostępne praktycznie w limicie rekreacyjnym. Bodekull jest po prostu cudowny! Dwa z trzech masztów nadal znajdują się w pozycji pionowej! Z kolei trzeci jest złamany i spoczywa przerzucony przez prawą burtę. W czasie nurkowania kilkukrotnie okrążamy wrak i za każdym razem skupiamy się na innych elementach. Odnajdujemy wyrzeźbioną postać lwa, symbol, który mógł zdobić jedynie królewskie jednostki, a także armatę. Z kolei na dnie dostrzegamy szklane butelki oraz wspaniałą kotwicę.
Jest to prawdziwy raj dla fotografa. Masa świetnie zachowanych artefaktów i detali, świetna widoczność i do tego płytko. W pewnym momencie, kiedy wszyscy są zajęci robieniem zdjęć lub pozowaniem do nich, odpływam kilka metrów od burty wraku i skanuję dno światłem latarki. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale nie zaszkodzi się trochę rozejrzeć… Nagle dostrzegam coś na dnie, ale niestety intensywny czerwony kolor zdradza, że to żaden artefakt, tylko jakiś współczesny śmieć. Znając życie, pewnie kolejna zabytkowa puszka po piwie. Podpływam bliżej i okazuje się, że to aparat fotograficzny w obudowie podwodnej! Olympus nówka sztuka i do tego jeszcze niczym nieporośnięty! Zabieram go ze sobą i wracam do reszty, ale nie mogę powstrzymać śmiechu, gdy widzę reakcje na moją zdobycz. Kontynuujemy nurkowanie i zachwycamy się każdą jego minutą. Staramy się zbadać każdy dostępny fragment wraku i zrobić jak najwięcej zdjęć. Wiemy, że czasu mamy coraz mniej, ale to nurkowanie jest tak fantastyczne, że trzeba wycisnąć z niego, ile się tylko da. Niestety, w końcu nadchodzi ten moment, kiedy musimy ruszyć ku powierzchni. Docieramy do liny opustowej i zostawiamy za sobą ten przepiękny wrak.
Skarb z wraku Bodekull
Nurkowanie było wspaniałe, warunki pod wodą bardzo dobre (co na szczęście na tym wraku jest normą), a sam Bodekull zjawiskowy. Dlatego nasz czas spędzony pod wodą wykorzystaliśmy w stu procentach i mimo niewielkiej głębokości konieczne było wykonanie małej dekompresji. Oprócz kilku partyjek w papier, kamień, nożyce, była to też dobra okazja do przeprowadzenia oględzin odnalezionego aparatu. Na szczęście bateria wciąż działa i mogliśmy przejrzeć część zdjęć zapisanych na karcie pamięci. Okazało się, że aparat leży na dnie zaledwie od dwóch tygodni. Właśnie taką datę miało ostatnie zdjęcie, które zrobił pechowy właściciel. Po skończonym deko wróciliśmy razem z „trofeum” na RIB-a, gdzie poza dzieleniem się wrażeniami z niesamowitego nurkowania, zaprezentowaliśmy nasz „skarb”. Na koniec zrobiliśmy sobie z nim pamiątkowe zdjęcie i przekazaliśmy naszym gospodarzom, aby spróbowali odnaleźć właściciela. Znalezienie jego aparatu w pobliżu tego wspaniałego wraku dodało całemu nurkowaniu jeszcze więcej uroku i uczyniło je bardziej niezapomnianym, dlatego zasłużył na nagrodę i zwrot swojej własności. Kto wie? Może aparat będzie jeszcze towarzyszem innych niesamowitych podwodnych przygód?
Nurkowanie na wraku okrętu Bodekull nie było ostatnim, na jakie zabrali nas Emmy i Björn. Jednak dla mnie cały wyjazd mógłby się skończyć w tej właśnie chwili i nie czułbym najmniejszego żalu. Uwielbiam wraki, a zwłaszcza te drewniane. Wszystkie związane z nimi historie i całe tło, które tworzy ich legendę. Filmy przygodowe o piratach, poszukiwaczach skarbów i odkrywaniu głębin, stanowiły ważny element mojego dzieciństwa, który ukształtował moje zainteresowania i zaszczepił żądzę przygody. Nic więc dziwnego, że właśnie takie jednostki darzę największym sentymentem. Możliwość zanurkowania na wraku wspaniale zachowanego okrętu wojennego, który zatonął blisko 350 lat temu, była realizacją jednego z marzeń. Nigdy wcześniej nie miałem okazji podziwiać z bliska tak fantastycznego wraku (Muzeum Vasa się nie liczy, bo nie ma wody) i biorąc pod uwagę różne aspekty i okoliczności, które zaistniały tego dnia, mogłem z pełnym przekonaniem powiedzieć, że było to najlepsze nurkowanie w moim życiu. Na szczęście nie zgubiliśmy naszego aparatu i poza wspomnieniami mam na pamiątkę kilka zdjęć.