8 minute read

Grażyna Wolszczak

Wygry wa się wtedy, gdy się gra

Za każdym razem, gdy umawiałyśmy się na wywiad, musiałam walczyć, by spotkanie było później niż o 8.00–9.00. Co się stało, że dziś rozmawiamy o 14.00?

Advertisement

Tylko dlatego, że o 9.00 miałam już inne spotkanie! (śmiech) Nadal lubię zacząć wcześnie dzień, wtedy nie łażę po domu w piżamie i nie siedzę w social mediach czy serialach do południa, tylko się szybciej mobilizuję do życia. Dlatego na sesje zdjęciowe czy wywiady staram się umawiać na 8.00, najpóźniej na 9.00. Wiem, że mało kto to lubi, ale organizując się w ten sposób, jestem bardziej efektywna.

Ma pani jakieś rytuały, które pomagają wejść w nowy dzień?

Lubię zacząć dzień od treningu. Gdy jeszcze przed śniadaniem pobiegnę na jogę albo EMS, to po takim wysiłku i prysznicu pojawia się tak cudowna energia, że mam wrażenie, że mogę wszystko.

Rozszyfrujmy ten skrót.

Trening EMS, czyli Electrical Muscle Stimulation, to ćwiczenia fizyczne wykonywane w specjalnym stroju wyposażonym w elektrody. Ja nazywam go treningiem dla leniwych, bo trwa tylko 27 minut dwa razy w tygodniu. Jednak żadne inne ćwiczenia nie przynoszą tak szybkich efektów. Mówi się, że 20-minutowa elektrostymulacja daje taki efekt, jak trzygodzinny trening na siłowni. Tego się trzymam! A mówiąc poważnie, już po 7–10 treningach zobaczyłam, jak ciało się zmienia. Program układa trener, który pilnuje też obciążeń w zależności od tego, jak daję sobie radę i co chcę osiągnąć. Po prawie trzech miesiącach pandemicznej przerwy, mam takie zakwasy, że ledwo się ruszam.

No właśnie, jak radziła sobie pani w czasie, gdy z powodu pandemii sale ćwiczeń były zamknięte?

Do końca kwietnia miałam fajnie, bo sąsiad zostawił mi klucze od swojego mieszkania, a ma w domu bieżnię, więc chodziłam na niej co rano ok. 4 kilometrów. Ale generalnie było mi trudno w tym czasie się zmobilizować, bo tak już mam, że muszę być z ludźmi, żeby systematycznie ćwiczyć.

Żyję, jakbym miała jeszcze 50 lat przed sobą, mam mnóstwo planów, nawet takich, które mogą się zrealizować za 10 lat, jak dobrze pójdzie. Podnoszę sobie poprzeczkę, bo im bardziej intensywnie, tym lepiej żyję i lepiej się czuję.

Pilnuje pani diety?

Staram się zaczynać dzień od wypicia szklanki letniej wody, dopiero pół godziny później jem śniadanie. Generalnie uważam, że wszystko jest dla ludzi, nie katuję się więc rygorystycznymi dietami, zwracam po prostu uwagę na to, ile jem i, przede wszystkim, jaka jest tego jakość. Żyjemy w czasach, w których właściwie wszystko jest niezdrowe i pełne konserwantów, staram się więc wybierać produkty jak najmniej przetworzone, z upraw ekologicznych. Tylko czekoladzie nie potrafię się oprzeć, zdarza mi się zjeść pół tabliczki od razu. Staram się jednak trzymać w formie i choć zawsze myślę, że wolałabym zgubić dwa kilo niż je mieć, to i tak nie jest źle.

Nie należy pani do osób, które wciąż narzekają, że boli, strzyka i coś jest nie tak. To geny czy charakter?

Pewnie jedno i drugie. Ale też wiele rzeczy musi się złożyć na zdrowie i dobre samopoczucie. Uważam, że niezwykle ważna jest ogólna dbałość i profilaktyka. By ruszać się, żyć aktywnie i robić badania okresowe. Swego czasu prowadziłam w telewizji program poświęcony problematyce zdrowotnej. Do dzisiaj pamiętam rozmowę z ginekologiem, który powiedział mi, że z zaproszeń na badania cytologiczne, które NFZ wysyłał kobietom do domów, skorzystało nie więcej niż jeden procent adresatek! Ja zawsze w okolicach urodzin staram się zrobić wszystkie podstawowe badania profilaktyczne. Każdy powinien.

Czasem mamy problem z uruchomieniem programu „jestem ważna”. Pani to potrafi?

Mam analityczny umysł, więc zawsze zadaję sobie pytanie: „jak to działa”, niezależnie, czy chodzi o budowę jakiegoś urządzenia, czy tego, co zrobić, by zachować życiową równowagę, czuć się spełnionym. Szukając odpowiedzi, siłą rzeczy stosowałam się do nich i tak organizowałam, by mnie było dobrze ze sobą i innym ze mną. Nauczyłam się też, że potrzebne są jasne komunikaty i konsekwencja. Nie możemy oczekiwać, że otoczenie (choć byłoby fajnie ;-)) za każdym razem domyśli się, czego chcemy, oczekujemy, potrzebujemy, bo raczej tego nie zrobi, a my będziemy sfrustrowane i znerwicowane.

Jaki jest pani sposób na stres? Mówi sobie pani „oddychaj” albo krzyczy, jak radzą niektórzy?

Krzyk jest jak najbardziej wskazany, bo pozwala od razu wyrzucić nagromadzoną w sobie negatywną energię! (śmiech) Ale wrzasnąć trzeba sobie w odosobnieniu, żeby nikogo nie wystraszyć. Albo w samochodzie, kiedy nas wystraszy jakaś sytuacja drogowa. Tak czy inaczej z krótkotrwałym stresem organizm sobie poradzi sam, ważne by nie dopuszczać do stresu długotrwałego, bo to wcześniej czy później skutkuje chorobą. Trzeba go na bieżąco rozładowywać i rzeczywiście właściwy sposób oddychania piekielnie w tym pomaga. Dlatego tak lubię i polecam jogę, która dla mnie jest bardzo efektywnym systemem ćwiczeń, rodzajem pracy nad sprawnością fizyczną i oddechem właśnie.

Jak to procentuje, jeśli chodzi o kondycję, widzieliśmy choćby w „Ameryka Express”.

Były momenty, gdy kondycyjnie też wysiadałam, natomiast rzeczywiście mój kręgosłup wytrzymał dźwiganie plecaka, podczas gdy reszta uczestników miała z tym duże problemy. Okazało się, że moje mięśnie pleców naprawdę dają radę.

Na tę wyprawę zabrała pani syna. Jak wychować chłopca, by zbudować więź i być blisko, i nie zrobić z niego przy tym maminsynka?

Dzieci nie da się niczego nauczyć, mówiąc im, co należy robić, a czego nie wypada. Wychowaniem jest normalne, codzienne życie. Ja to tak przynajmniej rozumiem. To jak sami się zachowujemy, jakie decyzje podejmujemy, ma wpływ na to, jakie kiedyś będzie nasze dziecko. Ja miałam nadopiekuńczą mamę, która mnie nigdzie nie puszczała. Pamiętałam, jak bardzo mnie to bolało, ten brak zaufania, więc nawet gdy miałam obawy, pozwalałam Filipowi na prawie wszystko. Dzięki temu, że starałam się nie popełnić tych samych błędów, prawie zawsze wiedziałam, gdzie jest Filip. A nawet jak nie wiedziałam, to uznawałam jego prawo do własnych tajemnic. Bo wiadomo, przyszedł czas, że jak większość dorastających dzieci stał się, delikatnie mówiąc, mniej wylewny, prosiłam wtedy tylko: „daj mi znać, że żyjesz, nie musimy gadać”. Dostawałam więc SMS-y z jednym słowem „żyję”. Ale to mi wystarczało.

Internauci wyjątkowo pozytywnie komentowali wasz wspólny udział w programie.

Poza tym, że się z Filipem kochamy, zwyczajnie bardzo się też lubimy. Oczywiście relacja matka – dziecko czy ojciec – dziecko nie jest łatwa. Wynika to z tego, że zależy nam na dziecku jak nikomu, więc bardziej się czepiamy i bardziej jesteśmy wymagający. A to nie zawsze jest fajne.

W „Ameryka Express” też go pani czasem wkurzała. Byliście w stanie oglądać razem program?

Cóż, mam taki zwyczaj, że do znajomych, a czasem i nieznajomych mówię: „aniołku”, „kotku”, „myszo”. Filip mi tłumaczył: „Ja to wiem, że do wszystkich tak mówisz, ale ludzie, telewidzowie o tym nie wiedzą, więc proszę, zwracaj się do mnie „synu” albo Filip, bo wyjdę na maminsynka”. Musiałam przyznać mu rację, obiecałam, że się postaram, ale wiadomo, przyzwyczajenie drugą naturą człowieka. Nie minęło pięć minut, kiedy wołałam za nim „kotku”. A on wkurzony. Nie dziwię się! (śmiech) A program razem oglądaliśmy nie dalej jak w ostatnią środę. Umówiliśmy się na wspólne oglądanie większą grupą, umawiamy się jeszcze większą, żeby obejrzeć odcinek finałowy. Bardzo stęskniliśmy się za sobą.

Wychowując syna, kładła pani nacisk na aktywność fizyczną?

Zapisywałam go na różne zajęcia, z których on potem szybko rezygnował! Nie wiem więc, na ile to moja zasługa, ale rzeczywiście Filip jest bardzo sportowym typem, mimo że ciągle zmieniał dyscypliny. W pewnym momencie nawet startował w profesjonalnych turniejach mieszanych sztuk walki, co mi bardzo imponowało. Teraz trenuje boks, ale już tylko dla siebie.

A co panią relaksuje i daje energię?

Ruch i bycie z ludźmi. I przede wszystkim praca. Nie wyobrażam sobie bez niej życia. Dlatego jak praca mnie nie ściga, to ja ścigam ją. Z tego powodu założyłam Fundację Garnizon Sztuki i podjęłam się roli producenta sztuk, które już od 6 lat wystawiam. Z moją wspólniczką Joasią Glińską przeprowadzamy ją przez nieustające kryzysy, ale też cieszymy się jak dzieci każdym najmniejszym sukcesem. A kiedy jeszcze widzowie piszą, że bawili się najlepiej w życiu albo że to, co zobaczyli, było dla nich ważne, wtedy wiem, dlaczego zwlekam się z kanapy, sprzed telewizora i zasuwam. Albo lecę na trening, choć też mi się bardzo nie chce.

Nie myśli pani jak inni, by zwolnić? Mieć święty spokój? Odpocząć?

Mam zimny dreszcz na plecach na dźwięk słowa emerytura. Wydaje mi się, że cały czas trzeba mieć co robić, czym się ekscytować, robić plany małe i duże. W tej chwili żyję nowym etapem w moim życiu zawodowym, bo w niepewnej sytuacji pandemii zdecydowałam się zbudować swój teatr. To ogromne wyzwanie, jesteśmy z Joasią tylko we dwie i tu już nie ma żartów, to nie jest kwestia wystawienia jednego czy drugiego przedstawienia,

tylko budowanie dużej instytucji kulturalnej. Poświęcam temu 100 procent energii, a i tak wciąż brakuje mi czasu. Przed nami gigantyczny remont. Wierzę, że się uda. Wierzę, że mimo wszystko wrócimy do normalności i ludzie nie będą się bali przyjść do teatru.

Zawsze skupia się pani na jaśniejszej stronie życia? Umie cieszyć swoim tu i teraz?

Tak, choć to też nie jest coś, co zostało mi dane raz na zawsze, muszę nad tym optymizmem sta

le pracować. Wiadomo, w życiu ciągle coś się wali, nie udaje się, nigdy nie jest tak, jakbyśmy chcieli. Ale jak już zaczynam użalać się nad sobą, potrafię szybko się walnąć w głowę i powiedzieć sobie: jesteś zdrowa, nasz zdrowe dziecko, masz gdzie mieszkać i za co pojechać na wakacje, więc nie marudź, bo jesteś szczęśliwą kobietą. I to działa, naprawdę. Warto czasami sobie zrobić rzetelny bilans, powiedzieć, co mam, a czego nie. I co jest ważne. Bo co jest w życiu ważne? W ten sposób łatwiej docenić swoje życie, cie! GRAŻYNA WOLSZCZAK

Aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna. Rocznik 1958, gdańszczanka z urodzenia, warszawianka z wyboru. Od dziecka siedział w niej teatr. Do Opery Bałtyckiej potrafiła pójść trzy razy w miesiącu.

W światłach sceny Po maturze, z fascynacji pantomimą, trafiła do Wrocławia, gdzie patrzyła i uczyła się, jak pracował mistrz Henryk Tomaszewski. Po dyplomie w warszawskiej szkole teatralnej została aktorką Teatru Nowego w Poznaniu, gdzie grała w głośnych wtedy spektaklach Janusza Wiśniewskiego.

Niezapomniane Szerokiej publiczności znana jest ztakich filmów, jak niezapomniane „Jawam pokażę!” według Katarzyny Grocholi czy „Podatek odmiłości” –komediowego przeboju roku 2018. Od2003 roku wciela się wpostać Basi Brzozowskiej wserialu TVN „NaWspólnej”. Niedawno jego miłośnicy mogli zobaczyć 3000. odcinek!

Domowo W życiu prywatnym od 18 lat związana jest z pisarzem i scenarzystą Cezarym Harasimowiczem.

szyć się nawet z małych rzeczy i za nie dziękować.

Co powiedziałaby pani tym, którzy uważają, że niewiele od nich zależy.

Wszystko od nich zależy. Jeżeli ktoś myśli, że tym, o których czytają w kolorowych gazetach, wszystko przychodzi samo, grubo się myli. To nie jest kwestia rozpoznawalności, ale nastawienia do życia. Albo siedzisz i narzekasz, albo walczysz i wtedy zawsze masz 50 procent szansy, że wygrasz. Ja zawsze widzę szansę.

This article is from: