6 minute read
Psycholog
Alina Lorek
Na granicy ubioru
Advertisement
Podczas niedawnej wędrówki po sklepach w poszukiwaniu butów dla mojego syna, opuściłam centrum handlowe z kurtką, którą „wynegocjowała” dla siebie moja córka (prawie 9-letnia lub jeszcze 8-letnia). I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że wspomniana kurtka jest totalnie niezgodna z moim dress codem określonym w niepisanym podręczniku pt. „Moja mała słodka córeczka”. Stało się. Wzór panterki przypieczętował granicę naszych dress code’ów. Moje dziecko, przeszczęśliwe poszło dzisiaj na urodziny koleżanki w swoim nowym image. Gdy dotarłyśmy na miejsce, żadna z mam nie zapytała mnie „Gdzie to kupiłaś? Bo właśnie szukam czegoś takiego dla mojej...”. Zniosłam to dzielnie. Po pobieżnym namyśle widzę, że byłam na ten moment przygotowywana od dłuższego czasu: super spodnie (które sama chętnie bym ubrała) leżą w jej szafi e jeszcze z metką, puchata czapka (z mikrouszkami kota) pow ędrowała niepostrzeżenie do zachwyconej młodszej kuzynki, a ostatnia spódniczka, jaką miała na sobie, to ta z rozpoczęcia roku szkolnego. Tak więc kolejny bastion zależności od matki został przez nią zdobyty i naznaczony fl a- gą w panterkę. Ubiór stanowi jedną z ciekawszych form wyznaczania granic międzyludzkich. Często nie wymaga bowiem dodatkowych komunikatów. Sama ilość, jakość i rodzaj nakrycia stanowi formę przekazu, która potencjalnie ułatwia interpretację rodzaju relacji, do jakiej jesteśmy zapraszani. Nie bez znaczenia jest też miejsce, które wielokrotnie narzuca dress code. Tak więc ilość i rodzaj ubrań w saunarium jest znikoma, ale na basenie jest już jednak oczekiwana. Z kolei, na wrocławskiej starówce raczej nie spotkamy doro- słej osoby w stroju kąpielowym, nawet w najbardziej upalny dzień. No, być może podczas parady równości, bo wtedy właśnie chodzi o zwrócenie uwagi na przekaz pochodzący od jej uczestników. Jak zwykle, zależy to od kontekstu. Skąd to wszystko wiemy? Z procesu socjalizacji w łaśnie. Proces ten dzieje się przez całe życie. Homo sapiens nie rozwija się prawidłowo bez doświadczania miłości, a bez zaopiekowania umiera z głodu, dlatego od dnia narodzin uczymy się uzyskiwać zaspokojenie tych potrzeb. Następstwem zależności przetrwania od troski opiekuna jest zależność poczucia wartości od akceptacji ze strony bliskich. Dzieci doskonale wyczuwają niezadowolenie ze strony rodzica. Możliwość rozwoju własnej odrębności zale- ży również od tego, na ile rodzic manipuluje poczuciem winy dziecka. Jeśli dziecko czuje, że jego zadaniem jest być grzecznym i zadowalać rodzica, wówczas można symbolicznie powiedzieć, że młody człowiek w toku rozwoju będzie mieć trudności z wyborem własnego dress codu.
Odniosę się jeszcze raz do przygody w relacji z moją córką. Otóż jej kurtka jest dla mnie symbolem tego, że wygrałam! Jako rodzic mogę sobie wstępnie powiedzieć (bo jeszcze wiele razy będzie to weryfi kowane), że moja córka nie wiąże akceptacji jej osoby z tym, czy ubierze się w to, co mi się spodoba. Przed moimi dziećmi jest jeszcze długa droga poszukiwania swojej to żsamości, którą pewnie wielokrotnie będą wyrażać właśnie przez ubiór, ale mam nadzieję, że zbuntują się też na innych płaszczyznach. Jest wiele grup społecznych, które poprzez dress code sugerują swoją przynależność. No, właśnie przynależność – wyznacznik owej akceptacji. Dlatego tworzymy normy (między innymi dotyczące ubioru), by potem poprzez ich przestrzeganie albo też burzenie zyskać poczucie, że nie jesteśmy dla kogoś obojętni, bo jesteśmy „jacyś”. To wszystko jest jak najbardziej w porządku. Nie wiem czy łatwiej jest być częścią mainstreamu czy raczej być poza nim. Nie mam pojęcia, co moja garderoba mówi innym o mnie. Jej przeciętność sugeruje raczej, że swoją indywidualność zaznaczam na inne sposoby i zostawiam te informacje osobom, które są tego ciekawe i z którymi chcę się tym podzielić. Widuję natomiast ludzi, których strój przekazuje coś więcej. Ale uczciwie przyznam, że nie wiem co, bo nigdy ich o to nie zapytałam, a poprzestałam jedynie na interpretacji stylu, który prezentują. Styl ten jednak daje mi wskazówki, że powinnam trzymać się na dystans. I prawdopodobnie nikomu nie jest przykro z tego powodu, że decyduję się tego nie zmieniać. Nie oczekuję od siebie permanentnej wrażliwości na ludzi wokół. Nasz mózg działa bowiem trochę jak automat, większość czasu pozostajemy w stanie bezrefl eksyjnego przetwarzania danych i zbieramy informacje pobieżnie. Tak prawdopodobnie musi być, ponieważ mamy ograniczone możliwości świadomej analizy: nie zastanawiamy się nad tym jak oddychamy, jaką barwą głosu mówimy i kiedy mrugamy. Dzieje się tak po to, abyśmy mogli przeznaczyć uwagę na ważniejsze procesy. To, co ma być istotne, już zależy od naszego wyboru. Aby nie funkcjonować przez cały czas na poziomie krewetki w sposobie życia i bycia polecam trening uważności. Są bowiem momenty, w których zdecydowanie warto nie poprzestawać na powierzchownej interpretacji dress codu i podjąć wysiłek przebicia się przez granicę pierwszego wrażenia. Lenistwo poznawcze bywa zgubne. Na przykład wtedy, kiedy ktoś ubrany w coś, co wygląda jak uniform, dajmy na to lekarski, chce nas na coś naciągnąć. Wystarczy, że osoba, która ubierze biały fartuch i podłączy nas do byle urządzenia mierzącego cokolwiek, a już nasz mózg traci uważność i jest bardziej podatny na zakup drogich suplementów, mających nam cudownie pomóc. To często tyczy się osób wychowywanych do bycia grzecznym lub uległym wobec autorytetów. A więc do pokolenia moich rodziców i dziadków, ale też często i moich rówieśników. W wielu sytuacjach, gdy uznamy, że ktoś ma prawo powiedzenia czegoś więcej na temat dla nas ważny (na przykład ktoś ubrany w sutannę), to potrafi - my przyjmować „prawdy”, z których w in
nych okolicznościach moglibyśmy się nawet śmiać. Czasami trzeba, a czasami nie trzeba przyjmować czyjegoś zdania czy polecenia. Kluczowe jest to, czy wiemy dlaczego decydujemy się kogoś posłuchać lub się z nim nie zgodzić. Sama bywam postrzegana jak autorytet, nie z powodu dress codu, ale kodu zawodu. Nie daję sobie jednak prawa do wiedzenia lepiej, co jest dla kogo właściwe. Wielu moich klientów jest na szczęście tak oczytanych w diagnozach „doktora Googla” i używa tak skomplikowanych słów, że czasami zastanawiam się nad tym, kto do kogo przyszedł. Wnioskowanie na podstawie czyjegoś wyglądu jest wygodne, szczególnie w tych sytuacjach, w których ktoś zdaje się chcieć odepchnąć od siebie ludzi... bo w istocie boi się zostać odepchniętym. Stosunkowo łatwo jest stworzyć dress code i postawę wytwarzające jasną granicę dostępu. Od kloszarda po wytwornie ubranego prezesa prezesów. Ci którzy obawiają się krytyki bywają nadmiernie krytyczni wobec innych. Ci którzy obawiają się wyśmiania czasem szydzą z innych. Ci, którzy boją się być odrzuceni sami zachowują się tak, aby ich odrzucono. Ci którzy boją się utracić kontrolę kontrolują cokolwiek wpadnie im do gł owy. To są sposoby mające stworzyć na chwilę poczucie, że mają na coś wpływ, że świat ich nie zaskoczył i nie zawiódł. Chciałabym Ciebie zachęcić, abyś od czasu do czasu nie dał się zwieść tym pozorom i nieco przekroczył tę symboliczną granicę. Mam bowiem przeczucie, że próba spojrzenia głębiej w oczy, zamiast odwracania wzroku, może stać się rozwijającym doświadczeniem dla obu stron. Doświadczeniem, które wykracza poza to, co mamy na sobie, a idącym w kierunku spotkania ludzi mających głęboko pod skórą pragnienie akceptacji oraz chęć zrzucenia z siebie poczucia winy za to, kim są i kim nie są. Na koniec dzisiejszego dnia taka sytuacja. Gdy odbierałam córkę z urodzin padło jednak pytanie: „Gdzie kupiłaś tę kurtkę ?”, ale nie zadała go żadna z mam, lecz bliska koleżanka mojej córki. Gdy już wróciłam do domu syn spojrzał na buty i na moją twarz pełną nadziei, że trafiłam z zakupem, po czym skomentował próbując być miłym: „Są super, tylko, że mój kolega ma takie same... Ale możesz je oddać?” Wspaniały proces tworzenia własnej odrębności trwa... Uff !