Henryka Paśnik . ks. Arkadiusz Paśnik
OBIETNICA Historia, którą napisało życie
Gdzie ty pójdziesz, tam ja pójdę, gdzie ty zamieszkasz, tam ja zamieszkam, twój naród będzie moim narodem, a twój Bóg będzie moim Bogiem. Gdzie ty umrzesz, tam ja umrę i tam będę pogrzebana. Niech mi Pan to uczyni i tamto dorzuci, jeśli coś innego niż śmierć oddzieli mnie od ciebie! Księga Rut 1, 16b-17
Moim dziadkom Henryce i Grigorijowi oraz wszystkim Zesłańcom.
WOJNY NIE KOŃCZĄ SIĘ NIGDY
Raz przemówiłem, nie więcej, drugi raz niczego nie dodam. Księga Hioba 40, 5
Dworzec. Ktoś przeraźliwie krzyczy. Jacyś ludzie o twarzach upiorów chwytają moje rodzeństwo i wrzucają do bydlęcych wagonów. Na peronie leży w kałuży krwi noworodek. Malutka dziewczynka, córeczka naszych sąsiadów. Wszystko płonie. Z głośników słychać przeraźliwe słowa: „Stacja Sybir”. Uderza we mnie tłum ludzkich szkieletów. Spadam na szyny. Pragnę uciec przed pędzącym pociągiem, który jest coraz bliżej i bliżej. Ciało odmawia posłuszeństwa. Paraliżuje mnie strach. Gwizd maszyny wyrywa mnie ze snu. Jeszcze słyszę wycie ludzi i pociągu, jeszcze widzę krew i twarze demonów.
7
WOJNY NIE KOŃCZĄ SIĘ NIGDY
8
Wracam z piekła, które wciąż żyje w moich snach. Mówię sobie: Już dobrze, to tylko sen, zły sen. Znów zasypiam, śnię głód, którego „tam” doświadczyłam. Przybiera on postać szkaradnych zwierząt, które przeraźliwie wyją. Skradają się jak głodne hieny i krążą wokół, zamykając mnie w śmiertelnym kręgu. Zbliżają się, już widzę ich kły. Rzucają się na mnie z nienawiścią. Wbijają się w moje ciało, rozszarpując je na strzępy. Budzi mnie mój własny krzyk. Już nie zasnę tej nocy. Będę do świtu palić światło, będę czytać, będę się modlić. Będę złościć się na samą siebie, że po sześćdziesięciu latach wciąż boję się ciemności. Dlaczego nie potrafię otrząsnąć się z przeszłości? W te bezsenne noce zaczęłam pisać pamiętnik. Obrazy, które przychodziły do mnie na jawie i we śnie, były tak wyraźne i przypominały tak wiele, że nie mogłam pomieścić ich w sobie. Zaczęłam dzielić się swoim bólem z białą kartką papieru, a raczej wylewać ból wśród wspomnień, kroplami liter, strugami słów, rzekami zdań. Skoro przynaglał mnie wewnętrzny nakaz, skoro czułam potrzebę powrotu w tamten czas, nie chciałam zmarnować bezpowrotnie tych wspomnień. Zresztą zbyt wiele mnie to kosztowało. Nie mogłam zatrzymać swojej historii tylko dla siebie. Dlatego po raz pierwszy w życiu opowiedziałam ją białym kartkom papieru, które cierpliwie o różnych porach dnia i nocy słuchały i wchłaniały w siebie mój ból. W taki to sposób opowiedziałam o latach piekła, nie otwierając ust. Nie musiałam tłumić łez. Ukrywać bólu. Nie chciałam zawęzić tych wspomnień do współczucia. Wypływały ze mnie potoki uczuć ubrane w sło-
WOJNY NIE KOŃCZĄ SIĘ NIGDY
wa, było mi lżej. Później czytałam to, co napisałam. Płakałam. Te błyski pamięci, te ostre ukłucia serca, są treścią tej książki. „Tam” – w miejscach, których nazw boję się używać, modliłam się, żeby nie postradać zmysłów. Uczucie głodu dudniło w mojej głowie jak pędzący pociąg. Zbliżało się, oddalało, pozostawiając mnie przez sześć lat na stacji Głód. Bałam się postradać zmysły, bo to oznaczałoby śmierć mojego rodzeństwa. Wspomnienia wciąż żyją we mnie. Blizny zostają na całe życie, wciąż uczę się z nimi żyć. Teraz ten ból jest czysto duchowy, lecz nie mniej dotkliwy. Szramy wciąż przypominają przeszłość. Pisząc te słowa, jestem wolna od nienawiści. W bezsenne noce modlę się za oprawców i za ofiary tamtego piekła. Czasami we śnie przychodzi do mnie Danusia, dwudziestoletnia córka pani Kaweckiej. Staje przede mną w białej tunice. Śpiewa coś cichutko o miłości, rozdaje kwiaty. Wszystko dzieje się we śnie, bo ona… umarła „tam”. W piekle, z głodu. Jej mama nie potrafiła w to uwierzyć, wciąż tylko powtarzała: „Trzeba ją ogrzać, bo zmarzła, ogrzać, tylko ogrzać! Nie patrzcie tak, tylko trzeba ją ogrzać”. Zamknęła się z nią w swojej lepiance, powtarzając: „Ogrzać, ogrzać”. Włożyła ją do kotła z wodą i rozpaliła ogień. Ciało powoli ścinało się, wówczas poczuła zapach mięsa. Zaczęła ją kroić i jeść. Wyłamaliśmy drzwi i zabraliśmy Danusię. Pani Kawecka… postradała zmysły. Niebawem zmarła. Jej mąż zginął w Katyniu. Takich obrazów nocami wraca do mnie wiele. Nie o wszystkich napisałam. Noszę w pamięci wspomnienia, o których nie
9
WOJNY NIE KOŃCZĄ SIĘ NIGDY
10
potrafię mówić. Pragnę, aby na zawsze pozostały tajemnicą mojej duszy. Są pytania, których nie wolno nam, Sybirakom, zadawać. Zbyt małe mam serce, by pomieścić tyle bólu. Czasami odczuwam przerażającą samotność. Już niewielu nas żyje. Ileż mniej serc do dźwigania tej pamięci. Pamiętam twarze ludzi, głód, przejmujące zimno, ciężar tęsknoty, ból. Pamiętam wszystko. Poruszam się ostrożnie, jak po starym pokoju. Odkurzam twarze i słowa. Każde uczucie jest bramą do kolejnych wspomnień. Odczuwam lęk, jednak przeglądam stare fotografie. Pisząc, jeszcze raz przeżywałam piekło. Znów musiałam wsiąść do pociągu relacji Polska – Nieznane. Tulić przerażone rodzeństwo, gotować zupę z niczego. Nie mogłam dłużej uciekać od samej siebie, toczyć bezsensownej walki ze wspomnieniami, które na zawsze wrosły we mnie. W te ciemne i długie noce miałam dość czasu, by rozmyślać. Pozwoliłam mówić głosom, które więziłam w szkatułce ukrytej gdzieś na dnie duszy. Pozwoliłam zmaterializować się cieniom ofiar i katów. Wiedziałam, że będzie bolało, lecz nakaz, który wołał we mnie, był silniejszy od bólu. W głębi duszy zawsze pragnęłam, by nie zapomniano o naszym cierpieniu. Nie szukam pocieszenia. Pragnę ofiarować najbliższym swoją historię, którą obdarowała mnie Opatrzność. Życie jest cudem i warto żyć. Żyjąc, uczymy się człowieczeństwa, wytrwałości i przebaczania. Żyjąc, pielgrzymujemy do domu Ojca. Nigdy nie napisałam niczego oprócz listów i dziennika. Mam ukończone zaledwie siedem klas szkoły podstawowej. Dziennik pisałam w pociągu między Sybirem a Kazachstanem w roku 1941, mając niespełna 18 lat. Zachował się tyl-
WOJNY NIE KOŃCZĄ SIĘ NIGDY
ko jego fragment. Przepisałam go, nie zmieniając ani jednego słowa, i umieściłam na końcu mojej opowieści. Na końcu książki „zawiesiłam” portrety całej naszej rodziny, aby przed nimi pochylić głowę i ocalić od zapomnienia. To wspomnienie ofiaruję i zadaję najbliższym i wszystkim, którzy zechcą nad nim się zatrzymać. Jeśli komuś ta historia w czymś pomoże, to jeszcze raz potwierdzi się prawda, że każde cierpienie ma sens. Może właśnie po to przyszłam na świat, aby napisać tę książkę. Wojna dla mnie i wielu ludzi nie skończy się już nigdy, jej skutki są tak wielkie, że nieusuwalne. Choć przez wszystkie te lata leczyłam w sobie ból i wybaczałam, to nie mogę pozbyć się pamięci i strachu. Próbowałam zabijać wspomnienia, zamazywać twarze… Bezskutecznie. Zabici wciąż żyją we mnie. Ofiary tamtego piekła domagały się, abym napisała tę książkę. Henryka Paśnik
PODRÓŻ ŚLADAMI BABCI HENRYKI
Aby człowiek wiedział, dokąd idzie, musi wiedzieć, skąd przychodzi. Norman Davies
Wiosna roku 1922. Moi pradziadkowie Andrzej i Józefa Świderscy są młodym małżeństwem. Andrzej ma 28 lat, jego żona Józia – 24. Mają dwuletnią córeczkę Janinę. Właśnie kupili mały majątek na Wołyniu koło Kowla, we wsi Andrzejówka. Zabrali cały swój dobytek i udali się w nieznane, które okazało się na lata ich domem i miejscem, gdzie rodzina znacznie się rozrosła. Przez kolejne dziesięć lat małej Jance przybywało rodzeństwa. Rok po przyjeździe do Andrzejówki urodziła się moja babcia, Henryka. Potem, w 1925 roku, przyszedł na świat Bolesław, trzy lata po nim Tadeusz, a bliźniaki Maria i Adolf
13
PODRÓŻ ŚLADAMI BABCI HENRYKI
14
w 1930 roku. Jako ostatni po wschodniej stronie Bugu urodził się Zygmunt, w 1932 roku. Życie rodzinne Świderskich płynęło we w miarę spokojnym rytmie przez kolejnych osiemnaście lat. 10 lutego 1940 roku o świcie do domu w Andrzejówce wtargnęli Sowieci. Załadowali wszystkich na wozy, a potem upchnęli w bydlęcych wagonach. Całymi tygodniami wieźli ich, głodnych i zmarzniętych, w nieznane. Po jakimś czasie to nieznane okazało się już znane, choć przez to wcale nie przyjaźniejsze. Wywieźli ich na Sybir. Znaleźli się w Solwiczygorskim Rajonie 1, w miejscowości Wostoczno. Zesłańcy spędzili tam ponad rok, pracując w czterdziestostopniowym mrozie przy wyrębach lasów. Tam doświadczyli upokorzeń, głodu i prześladowań. 17 września 1941 roku przesiedlono ich do Kazachstanu, w okolice miasta Szu (południowo-wschodni Kazachstan). Ja używam nazwy Szu, tak jak podpowiada mi słownik i geografia. Moja babcia pisze i mówi Czu, bo tak wymawiano tę nazwę w jej czasach. Ze stacji Szu popędzono ich przez bezkresny step do miejscowości Enbek, oddalonej o jakieś 25 km. Tu porzucono tułaczy bez środków do życia, pozostawiając ich na pastwę losu. Kazachstański step nie jest przyjaznym miejscem. Zesłańcy zmagali się z nieludzkimi warunkami, pracą ponad ludzkie możliwości, nieustannym głodem, żebraniem o chleb, upodleniem i walką o przeżycie. Gnębiono ich, próbowano zmusić do przyjęcia rosyjskiego obywatelstwa. 1
Rajon to odpowiednik polskiego powiatu.
o
Warszawa
Kowel
Mińsk
RUMUNIA
Chełm
Wilno
Mo
rze
Cza
UKRAINA
Kijów
Petersburg
BIAŁORUŚ
ŁOTWA
ESTONIA
FINLANDIA
LITWA
Lublin
POLSKA
M
ckie
łty
Ba
rz e
rne
MOSKWA
Kotłas
Ka
sp ijs ki e
UZBEKISTAN
Aktobe (Aktjubińsk)
Czelabińsk
Astana
Semipałatyńsk
Taszkient
KIRGISTAN
Mojynkum Enbek Taraz Tole Bi Szu (Dżambuł) Ałmaty Turkistan
KAZACHSTAN
ROSJA
Droga, którą przebyli zesłańcy z Andrzejówki do Szu. Na mapie zaznaczono współczesne granice państw.
Wostoczno III 1940–IX 1941r
Archangielsk Sewerodwińsk
M e orz
CHINY
Nowosybirsk
droga zesłania droga powrotna
PODRÓŻ ŚLADAMI BABCI HENRYKI
16
Moja babcia Henryka, jako najstarsza, stała się matką dla młodszego rodzeństwa. Niestety 8 maja 1943 roku aresztowano ją za odmowę przyjęcia obywatelstwa ZSRR. Bito ją na sowieckich przesłuchaniach, zmuszając do podpisania tego dokumentu. Nie ugięła się. Złożenie podpisu oznaczało wyrok, który brzmiał: zostajesz tu na zawsze. Skazano ją na dwa lata więzienia i ciężkich robót w Dżambule (dziś Taraz) i Semipałatyńsku (dziś Semey) przy chińskiej granicy. 8 marca 1944 roku wróciła z więzienia do kołchozu w Enbeku. Dowiedziała się, że jej ojciec nie żyje. Zmarł 23 lutego 1944 roku z głodu i wycieńczenia na drodze z Mojynkumu do Enbeku. A młodsze rodzeństwo zabrano do sierocińca w Mojyunkumie. Babcia, modląc się nad grobem ojca, złożyła obietnicę: „Wrócę po ciebie, Tato, i zabiorę cię do Ojczyzny”. W lutym 1945 roku babcia wyszła za mąż za Grigorija Oganisjana – Ormianina z Erewania. Grisza zaopiekował się młodszym rodzeństwem babci. Był dla nich jedynym oparciem. Właściwie to oni przeżyli dzięki Griszy i jego rodzicom. Wczesną wiosną 1946 roku wokół zesłańców zaczęła krążyć wiadomość, że będzie można wrócić do Polski. Babcia od siedmiu miesięcy była w stanie błogosławionym. Gdy podstawiono wagony, udali się na stację Szu. W brutalny sposób ich rozdzielono. Babcia była wolna, mogła wracać. Grisza był obywatelem Związku Radzieckiego, więc nie było mowy o jego wyjeździe do Polski. 11 kwietnia 1946 roku na stacji Szu zapadła dramatyczna decyzja. Babcia wiedziała, że jeśli zostanie, skaże to jeszcze nienarodzone dziecko na pewną śmierć. Miała pewność, że
PODRÓŻ ŚLADAMI BABCI HENRYKI
gdzieś w Polsce jest jej mama i rodzina. Rozstali się nagle i przez lata nic o sobie nie wiedzieli. To, co babcia zastała w Polsce, było jak niewyobrażalna pomyłka, jak zły sen, z którego nie ma przebudzenia. Władze polskie, będące wówczas pod wpływem Związku Radzieckiego, zaczęły Sybiraków prześladować, uznając ich za zdrajców i szpiegów. Babcia po powrocie do Polski szukała Griszy przez Czerwony Krzyż i inne organizacje. Wszystko na nic. Nie wiedzieliśmy nic o Griszy: czy żyje, czy umarł, czy wyjechał, czy wrócił do Armenii… Wszystko urywa się na dworcu w Szu 11 kwietnia 1946 roku. Po latach poszukiwań nadzieja osłabła. W grudniu 1949 roku babcia wyszła za mąż za Aleksandra Paśnika, który też był zesłańcem. W morderczych warunkach pracował w kopalni węgla w Swiedrłowsku, na Uralu. Aresztowano go za przynależność do Armii Krajowej i więziono na zamku w Lublinie. Został skazany i wywieziony w 1944 roku. Połączył ich wspólny los, wspólna przeszłość, to samo cierpienie, które musieli ukrywać przed światem, bo takie były wówczas czasy. Oni uciekli przed Sowietami do Polski, a paradoksalnie Sowieci ich tu w pewien sposób dopadli. Kto jednak przeżył zesłanie, nie zlęknie się już niczego. Nie było miło jednak słyszeć, jak Polacy, za którymi tak się tęskniło na zesłaniu, pogardliwie mówią o zesłańcach „te chachły”, jakby byli drugą kategorią ludzi. W 1952 roku rodzina Paśników zamieszkała w Lublinie. Babcia urodziła i wychowała czworo dzieci. Dwie córki i dwóch synów.
17
PODRÓŻ ŚLADAMI BABCI HENRYKI
18
Przed laty poprosiłem ją, aby opowiedziała mi dokładniej o czasach zesłania. Zgodziła się od razu. Poczułem, jakby doznała ulgi, czegoś w rodzaju możliwości zdjęcia z siebie tego ciężaru, powierzenia go w inne ręce, podzielenia się nim, aby łatwiej można było iść dalej. Nie ukrywam, że pragnąłem zostać powiernikiem tych wspomnień. Tak się zaczęło. W jej domu pachnącym ciepłem i bezpieczeństwem słuchałem wspomnień, których nigdy nie zapomnę. Słuchałem i notowałem. Walczyłem, aby nie uronić żadnej myśli, ani zdania, ani słowa. Jednak gubiłem się w wielości wątków, wspomnień i refleksji. Poprosiłem babcię, aby spisała swoje przeżycia z Sybiru i Kazachstanu. Podjęła moją propozycję z radością. Już po dwóch tygodniach miałem na biurku pierwszy zeszyt wspomnień. Babcia uruchomiła lawinę wspomnień. Przybywały kolejne zeszyty, które domagały się, abym brał się do pracy. W sumie powstało ich sześć. Czytając jej wspomnienia, zrozumiałem, że mam przed sobą dokument, który nie może powędrować do szuflady i stać się moją prywatną relikwią. Była jeszcze jedna rzecz, która nie dawała mi spokoju. Słowa: „Wrócę po ciebie, Tato, i zabiorę cię do Ojczyzny”… To obietnica, którą babcia Henryka złożyła w przeddzień powrotu do Polski z zesłania na Sybir, 10 kwietnia 1946 roku, nad grobem swego ojca w Enbeku. Obietnica ta żyła w jej sercu, potem w sercu mojej mamy, aby w naturalny sposób, choć w tej historii trudno mówić o naturalności, zrodziła się i we mnie, jej wnuku. Dziś autorka tej obietnicy liczy dziewięćdziesiąt jeden lat, mieszka w Lublinie, jak zresztą cała nasza rodzina. Nosi
PODRÓŻ ŚLADAMI BABCI HENRYKI
w sercu ból, ponieważ nie było jej dane wypełnić obietnicę. Jakaś część zesłańczego piekła uczepiła się jak cierń i rani ją. We śnie wciąż pędzi pociągiem bestią. Babcia, opowiadając nam o tej złożonej ojcu obietnicy, uczyniła nas spadkobiercami swej historii. Wciąż brzmią mi w uszach jej słowa: – Gdybym podpisała radzieckie obywatelstwo, to nie poszłabym do więzienia. Wówczas dbałabym o ojca i uchroniła go przed śmiercią. Wojna z jej okrucieństwem niesie cierpienie, głód i nieustanny lęk o życie. Jednak u wielu ludzi pozostawia jeszcze większe cierpienie niż to fizyczne – wyrzuty sumienia. Dręczą one ofiary jak nocne upiory, powodując, że dla wielu z nich wojna nie kończy się nigdy. Ten ból i to niespełnienie towarzyszy mojej rodzinie odkąd pamiętam. Podjąłem decyzję, że jako wnuk zrobię, ile się da, aby uciszyć te „szkaradne zwierzęta”, które co noc dopadają moją babcię. Postanowiłem odnaleźć miejsce pochówku pradziadka Andrzeja Świderskiego i zesłańców, odprawić na ich grobach Mszę św., przywieźć do Polski ziemię z ich mogił i złożyć ją w ręce babci oraz zdobyć informację o losach mojego dziadka Grigorija Oganisjana. W tę podróż ruszam z moim przyjacielem Maćkiem, który jest mi jak brat. On rozumie, jakie znaczenie ma ta wyprawa dla mojej babci i mamy. Wybieramy kolej, aby choć w małym stopniu poczuć trud wywózki zesłańców. Znajomi odradzają pociąg, mówią o grożących niebezpieczeństwach i niewygodach. Trasa wiedzie przez Warszawę, Mińsk, Smoleńsk, Moskwę, Kyzyłordę, Turkistan, Shymkent, Taraz (Dżambuł), Szu,
19
PODRÓŻ ŚLADAMI BABCI HENRYKI
aż do Ałmaty. Ponad 5 tysięcy kilometrów. Dalej stepem około 300 km do miasta Szu. Podnoszą nas na duchu słowa, które kiedyś przeczytałem: „Jeśli znajdziesz drogę, na której nie ma żadnych przeszkód, to najpewniej jest to droga donikąd”. ks. Arkadiusz Paśnik
CZĘŚĆ I
ODNAJDĘ CIĘ Płacz stał mi się pożywieniem, jęki moje płyną jak woda, bo spotkało mnie, czegom się lękał, bałem się, a jednak to przyszło. Nie znam spokoju ni ciszy, nim spocznę, już wrzawa przychodzi. Księga Hioba 3, 24-26
STACJA
Rozpacz Mówi Pan do szatana: „A zwróciłeś uwagę na sługę mego, Hioba? Bo nie ma na całej ziemi drugiego, kto by tak był prawy, sprawiedliwy, bogobojny i unikający grzechu jak on”. Szatan na to do Pana: „(…) Wyciągnij, proszę, rękę i dotknij jego majątku! Na pewno Ci w twarz będzie złorzeczył”. Rzekł Pan do szatana: „Oto cały majątek jego w twej mocy”. Księga Hioba 1, 8-12
Sobota, 10 lutego 1940 roku. Dzień, którego nie zapomnę nigdy. Godziny grozy. Czas sądu. Poranek tego dnia był bardzo mroźny. Tato i brat Bolek wybierali się do lasu po drzewo na opał, bo o węglu można już było tylko marzyć. Chociaż było bardzo wcześnie, nasz dom tętnił życiem. Ja również wstałam nieco wcześniej, bo chciałam upiec chleb i bułki przed przyjazdem mamy. Chciałam odciążyć ją nieco i sprawić jej przyjemność. W czwartek pojechała na kilka dni do mojej siostry Janki, która była już mężatką i mieszkała niedaleko, jakieś 45 kilometrów od nas. Najmłodsze rodzeństwo bawiło się jeszcze na łóżkach.
37
ODNAJDĘ CIĘ
38
Czułam niewytłumaczalny wewnętrzny niepokój. Jakiś głos mówił mi, że zbliża się niebezpieczeństwo. Czasami przeżywam takie stany lęku i obawy. Czuję się osaczona, obserwowana. Jakaś siła materializuje się za moimi plecami. Miejsca, w których wówczas przebywam, napełniają się tajemniczą aurą. Zwykłe stuknięcia i szmery kojarzę ze znakiem, jakby za chwilę miało nastąpić coś nieuniknionego. Coś, na co nie mam wpływu. Wszystko, co mogę uczynić w takich chwilach, to tylko czekać w tym wyprzedzającym wydarzenie lęku i oglądać niejasno nadciągające zło. To przeczucie uważam za łaskę, bo przygotowuje mnie na nieuchronny cios. Jest w tym coś z lęku, jakiego doświadcza matka, kiedy jej dziecko znajduje się w niebezpieczeństwie. Jeszcze nie wie o tym, a już to czuje. Staję wówczas zapatrzona w siebie i uporczywie szukam odpowiedzi. Chwytam niewidoczną nić intuicji, by rozszyfrować tajemnicę własnego bytu. Tamtego poranka ogarniał mnie właśnie taki niepokój. Kiedy tato i Bolek wyszli z domu i pojechali w las, lęk w mojej duszy spotęgował się. Aby nie skupiać się na tym doświadczeniu, zabrałam się do pracy. Gdy gniotłam ciasto na chleb, spojrzałam przez okno na drogę. Zobaczyłam, że jadą do nas trzy pary sań. Na naszych saniach siedział Sowiet. W pierwszej chwili nie wiedziałam, co to znaczy. Moje serce wyrywało się z piersi. Nie mogłam zebrać myśli, nie mogłam się ruszyć. Po chwili weszło do domu trzech Sowietów i dwóch Ukraińców, wprowadzając tatę i Bolka skutych w kajdanki. Ja w dalszym ciągu stałam, jakby moje ciało było z kamienia.
STACJA Rozpacz
Płacz rodzeństwa wyrwał mnie z tego bezruchu i przywołał do świadomości. Podbiegłam do taty i pytałam: – Tatusiu, co to znaczy? Co się stało? Czego chcą od nas ci ludzie? Sowiet jednym silnym ruchem odepchnął mnie i zaklął siarczyście. Mężczyzna stojący obok odczytał nam wyrok, który brzmiał mniej więcej tak: – Przesiedlamy was na drugą obłast 1. Macie czterdzieści pięć minut na spakowanie się. Nigdy potem nie słyszałam tak krótkiego i zwięzłego komunikatu, który zmieniałby tak wiele. Rozumiałam każde słowo, lecz przez moment nie potrafiłam ułożyć ich w sensowną całość. Dukałam je sparaliżowana lękiem. W moim sercu i skroniach pulsowało tylko jedno: „Przesiedlamy, przesiedlamy, przesiedlamy”. Sens słów spłynął do mojej świadomości wraz z zimnym potem, który zalał moje dygoczące ciało. Zrozumiałam treść łącznie z konsekwencjami. Uderzył we mnie piorun rzeczywistości, przeszywając mnie na wskroś. Słowa Sowieta rozdarły mi serce. To, co przeczytał tamten człowiek, brzmiało nieodwołalnie, jednoznacznie, definitywnie. Wszystko, co można było wówczas uczynić, to zacząć się pakować. Ci ludzie byli jak wyrocznia. To oni tworzyli historię, układali nasze losy. Decydowali, gdzie będzie odtąd nasz dom. W ich rękach było nasze życie. Mogli z nami zrobić, co chcieli. Czułam to bardzo
1
Obwód.
39
ODNAJDĘ CIĘ
40
dobrze. Najmądrzejszym zachowaniem z naszej strony było nie stawiać oporu. Wielka próba wiary i pokory. Tato zaczął prosić jakimś nieludzkim głosem, żeby zabrali tylko jego, a zostawili dzieci. Gdybym nie wiedziała, że to mój ojciec, nie poznałabym go po głosie. Było w nim coś z rozpaczy, z agonii, jakiś jęk skazańca. Niemalże skamlał. Słyszę do dziś echo tych słów: – Zostawcie dzieci, one są takie małe, nic nikomu niewinne… Sowiet bez większego zaangażowania powiedział: – Jak się karczuje drzewa, to trzeba wyciąć i korzenie, bo za jakiś czas odrosną. Ojciec dalej wołał, że dzieci zginą bez matki, ale Sowiet już tylko nas poganiał: – Bystriej, bystriej! Biegałam po całym domu, zbierając, co popadło, a raczej rozsypując wszystko. Nie wiedziałam, co mam zabrać, co będzie potrzebne. Tak naprawdę to myślałam, że wszystko się skończy inaczej, że nic nam nie zrobią, że sobie pójdą i nas zostawią. Nic jednak na to nie wskazywało. Zaczęłam ubierać dzieci we wszystko, co było. Tato i brat stali skuci pod ścianą i patrzyli, jak biegam bezradna. Błagałam: – Nie róbcie nam tego, zostawcie naszą rodzinę. Ale oni milczeli. Prosiłam: – Pozwólcie bratu, żeby mi pomógł pakować rzeczy. Rozkuli go. Bolek z wielkim sprytem i trzeźwością umysłu zajął się pakowaniem żywności. Powyciągał ukradkiem ze
STACJA Rozpacz
schowków: kaszę, mięso, mąkę. Wszystko trzeba było chować przed Ukraińcami. Tak się złożyło, że tato wcześniej zabił krowę i porobił zapasy. Ja zajęłam się dziećmi: Tadzikiem, Adolfem, Marysią i małym Zygmusiem. Dzieci były przestraszone. Niewiele rozumiały. Pozbierałam ubrania i pościel. Powiązałam w tobołki, a Sowiet wynosił je na sanie, które już po nas przyjechały. Straszny widok, wszystkie drzwi otwarte na oścież, przejmujące zimno i strach. Pierwszego wyprowadzili tatę i posadzili w saniach. Pilnował go Sowiet. Zabrałam dzieci i usadowiłam je obok taty. Pamiętam, że w całym tym zamieszaniu często spotykały się nasze spojrzenia. Tato mówił do mnie bez słów, jakby przypominał mi, gdzie co jest i co trzeba zabrać. Z jego oczu przelewała się we mnie jakaś moc. Okryłam dzieci pierzyną, żeby nie pomarzły. Nikt z nas nie wiedział, dokąd nas wiozą i co z nami zrobią. Dopiero teraz zobaczyłam niebo. Dzień był piękny, słoneczny i bardzo mroźny. Śniegu było tak dużo, że w tym chaosie mieszał się z niebem. Wszystko wirowało, łącząc się w jedną wielobarwną masę, w której dominowały biel z błękitem. Zastanawiałam się, jak w takiej chwili mogę zachwycać się niebem. Kiedy już siedzieliśmy w saniach, tato zaczął strasznie płakać. Ja również nie mogłam powstrzymać się od łez. Płakaliśmy wszyscy, sanie ruszyły. Jakby ktoś odciął nas od źródła życia. Pamiętam ten ból. Jakaś siła wyrywała mi serce. Czułam, jak umiera mój dom. Przeraźliwie wyły nasze psy. Przyjacielski instynkt nie mylił ich. To na pożegnanie śpiewały nam
41
ODNAJDĘ CIĘ
42
pieśń rozpaczy. Przypominało to psalmy żałobne. Widziałam, jak zmniejsza się na horyzoncie nasz dom, jak kurczy się i znika nasze szczęście. Starałam się zapamiętać drogę do domu. Myślałam: „Wrócimy po śladach… Mój Boże…”. Uświadomiłam sobie nagle, że wokoło panuje głęboka cisza. Wtulona w rodzeństwo umierałam z tęsknoty. Z mojej duszy wydobywał się niemy krzyk rozpaczy. Za nami zamykał się raj, przed nami otwierało się piekło. Chciałam poukładać myśli. Dyskretnie wsunęłam się pod kołdrę w swój wolny i szczęśliwy świat, do którego nie miała dostępu wojna i zło. Jak bezradne szczenię, skulona pod skrawkiem materiału ratowałam się siłą wyobraźni. Przywieźli nas najpierw do szkoły w Andrzejówce. Roiło się tam od Sowietów i Ukraińców. Wszyscy mieli broń. W większości byli to chłopcy, których znaliśmy, mieszkali wśród nas. Przeżyliśmy razem tyle lat, a oni teraz udawali, że nas nie znają. Wprowadzono nas do szkoły. Była tam już rodzina Młotów. Pan Stanisław z żoną Wiktorią i z synami: Mieczysławem i Stanisławem oraz córką Czesławą. Po nas przywieźli rodzinę Liburskich: Stanisława (brat Młotowej) i Katarzynę z ich wychowanicą Stasią Mendykowską. Następnie rodzinę Balców: Józefa i Annę z dziećmi: Zuzanną, Janiną, Krystyną, Tadeuszem, Czesławem, Zbigniewem i Eugeniuszem. Po nich przywieźli Wojtalów: Wacława i Katarzynę z dziećmi, Danusią, Alfredem i maleńką pięciodniową córeczką, jeszcze nieochrzczoną. Miała się nazywać Maria. Potem przywieźli rodzinę Badachów: Juliana i Marię z synem Mietkiem i dwoje staruszków Chołotów: Antoninę i Antoniego. Wówczas byli już
STACJA Rozpacz
po osiemdziesiątce. Na końcu przywieźli dwie rodziny dwóch braci. Byli to siostrzeńcy mojego taty. Stanisław Reszka z żoną Zofią i dziećmi: Teresą, małą Danusią, Romkiem, Józefem i Karolem. I drugi siostrzeniec, Aleksander Reszka, z żoną Antoniną i dziećmi: Heleną, Leokadią i Marcinem. Dzisiaj już nie potrafię wymienić wszystkich. Pamiętam, że kiedy nas policzyli, było 46 osób. Wszystkich mężczyzn i młodych chłopców zamknięto w osobnym pomieszczeniu. Powstało zamieszanie i płacz. Płakałam, że nie ma mamy. Miałam wówczas 16 lat, Bolek 14, Tadzik 12, Marysia i Adolf (bliźnięta) po 10 lat i najmłodszy Zygmuś 7 lat. Pod szkołę zaczęli się schodzić bliscy, znajomi i znosili żywność. Nikogo jednak nie wpuszczono. Gdy zaczęli się do nas dobijać, strażnicy otworzyli ogień. Wszyscy uciekli. Tak pożegnałam bliskich i przyjaciół. Niektórych nie zobaczyłam już nigdy. Było około trzeciej po południu, kiedy wszedł do nas Sowiet z całą swoją świtą i zakomunikował, że na dworze czekają na nas sanie. – Jedziecie do stacji kolejowej Zwinjacze, oddalonej o 14 kilometrów. Kto będzie stawiał opór lub spróbuje uciec, temu kula w łeb. Wyprowadzali ostrożnie po jednej rodzinie. Widziałam wiele oczu pełnych łez. Kiedy wszystko umilkło i dzieci z płaczu posnęły otulone w kołdry, a tato patrzył nieprzytomnie w dal, ja uciekłam w swój świat, przykrywając się kołdrą jak płytą nagrobną. Poddałam się kołysance sań, wyobrażając sobie, że jestem malutką dziewczynką w matczynych ramionach. Usnęłam. Trwało to kilka chwil.
43
ODNAJDĘ CIĘ
44
Śniło mi się, że mama pochyla się nad moją kołyską i mówi: „Nie bój się, wszystko będzie dobrze”. Przy tym zaczyna huśtać mnie coraz mocniej i mocniej, tak że kołyska uderza o ścianę. Ja wołam: „Mamo, mamo”, lecz ona mnie nie słyszy i coraz mocniej mnie kołysze, a raczej uderza kołyską o ziemię. Ze snu wyrywa mnie przerażający ostry dźwięk uderzających o ziemię sań. Płozy bezlitośnie kroiły śnieg jak nóż tęsknoty moje serce. W tym dźwięku było coś z rozpaczy, coś, co działo się równocześnie w mojej duszy. Teraz dopiero przypomniałam sobie sen o mamie. Zlał mnie zimny pot. Wzmogła się we mnie tęsknota, moje serce zachowywało się jak schwytany w klatkę ptak. Spojrzałam na śpiące rodzeństwo i uświadomiłam sobie, że teraz ja mam być dla nich matką. Zamknęłam oczy, bo nie było już na co patrzeć. Mój dom rodzinny, którym jeszcze dzisiaj się cieszyłam, był przeszłością. Ten transport skojarzył mi się z cielętami wiezionymi do rzeźni. Gdy wychyliłam głowę spod kołdry, ujrzałam coś, co zadało mi ból największy, jakby w tym dniu zło skupiło się w sposób szczególny na mnie. Byliśmy na dobrze mi znanym wzniesieniu, miejscu, w którym w dzieciństwie się bawiłam i skąd był dobrze widoczny nasz rodzinny dom. Mogłam więc jako mała dziewczynka kontrolować, co się dzieje w moim gnieździe. Stąd słyszałam mamę wołającą nas na posiłki, tędy tato wracał z pola do domu. Często zabierał mnie na wóz, a ja kładłam się na plecach i tak bezpieczna patrzyłam w niebo, zupełnie ufając mojemu kierowcy, który po ciężkiej pracy zmierzał do domu. Teraz poczułam, jakby
STACJA Rozpacz
to było wzgórze pożegnania. Byłam wdzięczna Bogu, że dzieci śpią i nie widzą domu. Odwróciłam głowę i ujrzałam biegnących od strony wioski ludzi. Gdy nieco się przybliżyli, rozpoznałam ich twarze, to byli nasi bliscy i przyjaciele. Mimo niebezpieczeństwa podbiegali do nas, żegnali się, rzucali nam tobołki z żywnością. Strażnicy bili ich kolbami. Powstało zamieszanie, dzieci wyrwane ze snu podniosły płacz. Zygmuś, mój najmłodszy braciszek, rozpoznał nasz dom i krzyczał wniebogłosy: – Dom, nasz dom, ja chcę do domu. Udawaliśmy, że nie słyszymy jego krzyku. Siłą swoich dziecięcych rąk odwracał mi głowę w stronę domu i wołał: – Patrz, no patrz! Pękało mi serce. Wybawił mnie tato, chwytając Zygmusia i uciszając chłopca stanowczym: – Uspokój się!
Spis treści
Wojny nie kończą się nigdy. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7 Podróż śladami babci Henryki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 13
CZĘŚĆ I
ODNAJDĘ CIĘ Stacja
dom
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Stacja
Rozpacz
23
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
37
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
47
Stacja
Sybir
Stacja
Nadzieja
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Stacja
Kazachstan
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
73
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
85
Stacja
Więzienie
65
Stacja
MiL´ość
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
107
Stacja
Rozstanie
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
115
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
125
Stacja
Lublin
Kartki z piekla ´
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
141
CZĘŚĆ II
WRÓCĘ PO CIEBIE Stacja
Moskwa
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Stacja
Kazachstan
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
173
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
193
Stacja
Enbek
157
Stacja
Lublin
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
231
Listy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 233 Portrety ukończone . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 239 Portrety niedokończone. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 249
Tekst autorstwa ks. Arkadiusza Paśnika powstał na podstawie wspomnień Henryki Paśnik. Zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum autora oraz rodziny Świderskich.
Redakcja: Ilona Kisiel Korekta: Anna Wojciechowska Konsultacja merytoryczna: prof. dr hab. Grzegorz Hryciuk Opracowanie graficzne, projekt okładki i skład: Amadeusz Targoński Zdjęcia na okładce: © Dmitry Laudin | shutterstock; © Arndt Büthe | Fotolia; © gui yong nian | Fotolia; © spaxiax | Fotolia.com
Druk i oprawa: Signum Poligrafia – Łódź ISBN 978-83-7797-325-7 © Arkadiusz Paśnik, 2014 © Edycja Świętego Pawła, 2014 ul. Św. Pawła 13/15 • 42-221 Częstochowa tel. 34.362.06.89 • fax 34.362.09.89 www.edycja.com.pl • e-mail: edycja@edycja.com.pl Dystrybucja: Centrum Logistyczne Edycji Świętego Pawła ul. Hutnicza 46 • 42-263 Wrzosowa k. Częstochowy tel. 34.366.15.50 • fax 34.370.83.74 e-mail: dystrybucja@edycja.com.pl Księgarnia internetowa: www.edycja.pl