2 minute read
Encanto
Gdy w 1937 roku na ekranach kin czarowała „Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków“, nikt nie przypuszczał, jaki wpływ będzie miała na kino. I zapewne w nawet najśmielszych snach nikt w Disneyu nie przypuszczał, że osiemdziesiąt cztery lata później magia wciąż będzie żywa (choć w nieco innej formie).
~Hefajstos
Advertisement
„Nasze magiczne Encanto“ to sześćdziesiąty kinowy film animowany korporacji sprzedającej nostalgię. Tym razem zabierani jesteśmy do Encanto (z hiszpańskiego „czar“ bądź „urok“), ukrytego przed światem miasteczka w górach Kolumbii. To tu żyje rodzina Madrigal, z Babcią Almą na czele. Członkowie tej familii posiadają różnorakie magiczne moce (super siłę, władzę nad roślinami, zmiennokształtność – czyli dość standardowo). Dzięki nim są w stanie pomagać mieszkańcom w codziennym życiu, tym samym będąc sercem Encanto. Główna bohaterka, Mirabel Madrigal jako jedyna mocy nie posiada – co nie przeszkadza jej w życiu. Sytuacja zmienia się jednak, gdy magia zdaje się zanikać, a rodzinne więzi wystawione zostają na próbę.
Czaruj mnie...
Przyznam szczerze, że filmem jestem oczarowany. Kolorowa i przesycona energią animacja zachwyca, zwłaszcza w numerach muzycznych (kolumbijskie klimaty robią swoje, więc film jest bardziej rozśpiewany niż poprzednie produkcje). Muzyka gra tu istotną rolę, będąc sposobem opowiadania historii (co być może sprawdziłoby się w aktorskiej wersji „Aladyna“). W polskiej wersji utwory brzmią całkiem dobrze, w oryginalnej jednak dużo lepiej.
„Encanto“ najbliżej jest do pixarowskiego „Coco“. W obu produkcjach rodzina i łączące jej członków więzi były na pierwszym miejscu, i w obu muzyka pełniła rolę swego rodzaju spoiwa. I choć konflikt familijny dotyczy nieco innych spraw, przekaz pozostaje ten sam – bądźcie otwarci i wyrozumiali, unikajcie tłumienia emocji oraz pamiętajcie o bliskich.
Tym, co jednak robi największe wrażenie, jest opowieść sama w sobie. Tym razem, zamiast ratowania świata przed Wielkim Złem czy kolejną Nieuchronną Katastrofą, mamy rodzinę, w której skrywane bóle, uczucia i problemy muszą wreszcie wyjść na światło dzienne. Ta prosta, uniwersalna lekcja to powiew świeżości, którego w Disneyu brakowało i miło, dla odmiany, zobaczyć coś innego. Zwłaszcza, że twórcy (Jared Bush, Byron Howard i Charise Castro Smith) podeszli do tematu taktownie i bez łopatologii. Takich odmiennych podejść do animowanych filmów chciałbym zobaczyć więcej (do pewnego stopnia było tak w przehype’owanej „Krainie Lodu“, ale w połowie Disney poszedł w sztampę).
W polskich kinach tradycyjnie film wyświetlany jest tylko z polskim dubbingiem. Ten oczywiście trzyma jak zawsze wysoki poziom, wszak swoich głosów używają weterani – Anna Szymańczyk, Ewa Konstancja Bułhak, Przemysław Glapiński czy Elżbieta Gaertner. Dwie ważne role, w tym seniorki rodu, przypadły Krystynie Tkacz i Cezaremu Pazurze. Rodzimym głosem Mirabel została debiutująca w kinie Ada Szczepaniak, którą miłośnicy audiobooków zapewne skojarzą. Czekam jednak na premierę VOD filmu, by obejrzeć go w wersji oryginalnej, gdzie głosy podkładają między innymi Stephanie Beatriz (detektyw Rosa Diaz z „Brooklyn Nine–Nine) i John „Nie trzeba go przedstawiać“ Leguizamo.
Najważniejsza jest rodzina
Jest też bonusik kinowy, jak to zwykle w przypadku animacji Disney’a bywa. Wyświetlana przed filmem krótkometrażówka „Far From the Tree“ w stylizowanej na rysunkową oprawie graficznej niesie kolejną lekcję (tym razem w głównej mierze skierowaną do rodziców). Moc przekazu wzmacnia brak dialogów i oparcie całości na mimice oraz mowie ciała.
Na koniec pozostaje mi już tylko zachęcić Was do odwiedzenia kina, niezależnie od Waszego wieku i opinii na temat korporacji z myszką. Dajcie się oczarować po raz kolejny. Ave!
Źródło grafiki baneru: https://moviefit.me/titles/419444-encanto