2 minute read

Dziesięć lat Skyrima

Cahan – Matka Rosiczek, Postrach Fanfikowców, silna i niezależna kobieta, która sama otwiera słoiki i posiada kota. W fandomie znana jako kiepski rysownik, średni pisarz i krytyk literacki. Słynna jako anatomynazi. Za „parzystokopytne kuce“ morduje bez wahania przy pomocy puszki orzeszków, wrednych kobył i miecza z karimaty. Prywatnie lubi expić na kompie i w realu.

Dziesięć lat Skyrima -Todd, you did it again!

Advertisement

Niedawno stuknęła dziesiąta rocznica „The Elder Scrolls V: Skyrim“. Przez ten czas gra stała się memem, a to za sprawą legendarnych bugów, tego, że została wydana w wielu różnych wersjach (na rocznicę doszła kolejna) oraz modów i tego, że kochają ją miliony graczy na całym świecie. A ja jestem jednym z nich. Nawet kupiłam tę produkcję dwa razy, ale to dlatego, że „Special Edition“ było tańsze na wyprzedaży niż dodatki do standardowej podstawki. Nie pamiętam już, od ilu lat pykam po Skyrim, ale co jakiś czas lubię wrócić do tego świata. Tak też zrobiłam tym razem, zważywszy na nowego patcha, który w sumie nie zmienił zbyt wiele, ale hej, był darmowy!

Patch ściągnięty, można grać! Wrażenia po długiej przerwie? Pozytywne. To dalej ten sam zbugowany „Skyrim“, jaki zapamiętałam, ale nie wiem, czy to kwestia patcha, czy mojej zawodnej pamięci, że jakoś tak wyładniał. Co prawda stare bugi zostały, a i doszły nowe, które już naprawił kolejny patch (częściowo, bo zbroja dalej mi czasami znika z konia), ale no, za to kochamy Todda Howarda.

Stworzyłam postać i zaczęłam mój piaskownicowy role play. I wiecie co? Bawię się świetnie i mi się nie nudzi w odróżnieniu od większości gier. Czuję się jak odkrywca i jak bohater, którego postanowiłam stworzyć. Wywalone na questy, ja tu się w „Simsy“ bawię. W międzyczasie ściągnęłam mody i nie dostaję aczików, bo chciałam ładne koniki i roślinki, a gra nie ogarnia, że to tylko kosmetyka. No, ale za to koniki są serio śliczne, więc było warto.

No, ale raczej nie obchodzą Was przygody Xariji Tancerki Snów, jej rodziny i atronachów, więc pozwólcie, że przejdę do rzeczy – czemu „Skyrim“ po latach dalej przyciąga. Niektórzy z Was powiedzą, że chodzi o mody, i mieliby sporo racji, bo są takie, które zupełnie przebudowują grę. Inna sprawa, że na prawie każdy aspekt rozgrywki przypada ich kilka. Ale nie sądzę, by chodziło o to.

„Skyrim“ daje dużo wolności i wciąż kryje dużo sekretów. Nawet tacy mistrzowie gatunku jak „Wiedźmin 3“ tego nie oferują. Tu po prostu możesz łatwiej wybrać własną ścieżkę; ba, można olać to, co każe zrobić zadanie, i spróbować rozwiązać je po swojemu. W wielu przypadkach da się to zrobić, a NPC na to reagują. Sam storytelling w postaci wyglądu otoczenia, porzuconych notatek również potrafi zrobić klimat.

Dlatego „Skyrim“ przetrwa, przynajmniej dopóki nie zastąpi go kolejna część, bo to historia postaci wykreowanej przez gracza, a nie jakiegoś Geralta z Rivii. Nie jest to kwestia kreatora i kosmetyki, tylko poczucia, że ten świat jednak faktycznie żyje, pomimo swej toporności, bugów i wielu drewnianych dialogów. Mimo wszystko Todd stworzył coś magicznego i pełnego emocji. Dlatego uważam, że „TES V“ wciąż pozostaje niekwestionowanym królem piaskownicy.

Na koniec podzielę się z Wami jeszcze najbardziej uroczym bugiem w historii bugów. Razem z moim aktualnym towarzyszem, potencjalnym materiałem na męża, odwiedziłam moją posiadłość, by ogarnąć ekwipunek i sprawdzić, co u dzieciaka. Moja córka Lucia podbiegła i stwierdziła, że przyprowadziłam do domu pieska (w sumie to był Nord xD) i czy może go zatrzymać. Poczułam się przekonana i „piesek“ został jej ojcem. I właśnie za takie akcje kocham to arcydzieło sztuki produkcji gier.

This article is from: