6 minute read
Okiem laika – Koło Czasu
Już od jakiegoś czasu utrzymuje się tendencja tworzenia seriali opartych o literaturę fantasy. Osobiście, jako fan wspomnianej literatury, bardzo się z tego powodu cieszę i staram się przynajmniej rzucać okiem na kolejne produkcje. Tym razem przyszedł czas na pierwsze wrażenia z początkowych odcinków „Koła Czasu“.
~Dolar84
Advertisement
Na wstępie muszę przyznać, iż akurat książki Roberta Jordana jeszcze niedawno nie były mi znane. Dopiero kiedy pojawiły się wzmianki o serialu postanowiłem nieco przybliżyć sobie materiał źródłowy i póki co jestem w połowie drugiej części. Na szczęście to aż nadto by porównać ich treść z tym, co dotychczas pokazano w serialu. Mówiąc szczerze, wypada to średnio na jeża. Zanim jednak do tego przejdę, postaram się nieco przybliżyć wydarzenia pierwszych czterech odcinków.
Akcja zaczyna się na przysłowiowym wygwizdowie, przy którym opiewany w żartach Wąchock zdaje się być prawdziwą metropolią. Ot, niewielka pastersko–rolnicza wioska, w której życie płynie powolnym, ustalonym rytmem. Szybko poznajemy trzech młodych ludzi, których przygody będziemy śledzić, czyli miejscowego cwaniaczka Matrima (Mata) Cauthona, kowala Perrina Ayabrę oraz farmera Randa al’Thora. To właśnie losy tych trzech przyjaciół niespodziewanie się komplikują, gdy do ich domu w przeddzień święta przybywają niespodziewani goście. Z jednej strony jest to przedstawicielka Aes Sedai Moiraine Damodred i jej Strażnik Al’lan Mandragoran, reprezentujący siły dobra, ładu i porządku. Oraz delikatną domieszką polityki, zdrad i intryg jak zaczynamy się później dowiadywać. Z drugiej pojawia się Cień zwany też Bezokim, ot taki archetypiczny, ubrany na czarno i szczerzący kły złol oraz jego żołnierze – Trollokowie, wyglądające jak hybrydy ludzi i zwierząt. Oni z kolei nadciągnęli, aby do spokojnej dotychczas wioski wnieść nieco pożarów, mordów i ogólnie pojętego spustoszenia. A przynajmniej tak by się na pierwszy rzut oka mogło wydawać. Jak się okazuje wszyscy przybysze, zarówno dobrzy, jak i źli mają ukryty cel – odnaleźć Smoka Odrodzonego, czyli zreinkarnowaną duszę dawnego bohatera, który odrodził się w jednym z wymienionych wyżej chłopaków i ma potencjał by zostać zbawcą świata. Albo go zniszczyć. W każdym razie wesoła gromadka, do kompletu z kandydatką na wioskową Wiedzącą, dysponującą żywą inteligencją i obdarzoną silnym charakterem Egwene al’Vere ruszają do siedziby Aes Sedai – miasta Tar Valon.
Tak powinien wyglądać pierwszy akapit opisu serialu, jeżeli twórcy trzymaliby się w miarę wiernie tego, co autor napisał w swoich książkach. A nie wygląda z powodu jednego, niby drobnego acz bardzo istotnego szczegółu. Otóż w serialu szef produkcji Rafe Judkins ni z tego, ni z owego stwierdził, iż poszukiwanym przez siły dobra i zła Smokiem Odrodzonym może być nie tylko mężczyzna, jak pisał Robert Jordan, ale i kobieta. Przyznam szczerze, iż wkurzyło mnie to strasznie (ale tylko dlatego, że znam książkę). Tym jednym posunięciem, pan twórca przekreślił główne założenie świata przedstawionego w książkach, które ekranizuje. Tam zostało powiedziane jasno – to pierwszy Smok, Lews Therin Telamon doprowadził świat do częściowej zagłady i do jego kolejnego wcielenia ma należeć jego poskładanie i pokonanie największego zła Ba’alzamona, zwanego też Shai’tanem lub po prostu Czarnym w ostatecznej bitwie. Jakby tego było mało, to posunięcie bardzo mocno podważa kompetencje i mądrość wspomnianych wcześniej Aes Sedai, czyli tutejszych władających mocą. Otóż wedle założeń autora, Jedyna Moc dzieli się na część żeńską – saidar oraz męską saidin. Ta druga została skażona przez Shai’tana, przez co każdy władający nią mężczyzna nieuchronnie popada w szaleństwo – to właśnie ogarnięci szaleństwem magowie po śmierci wspomnianego wcześniej Smoka, straszliwie popękali świat, niszcząc całe krainy. Tylko Smok Odrodzony ma mieć możliwość dotknięcia saidara bez popadnięcia w szaleństwo. Co jednak z innymi uzdolnionymi? Tu właśnie wchodzą czarodziejki z Aes Sedai, które takich osobników znajdują i w miarę możliwości odcinają im dostęp do Jedynej Mocy. No chyba że akurat muszą ich zabić, to też się podobno zdarzało. Tropią więc kolejnych watażków, uważających się za wcielenia Smoka, a część z nich, te które wierzą w proroctwa poszukują prawdziwego Smoka Odrodzonego. Więc tak, w świecie Jordana kobiety mają przez tysiąclecia monopol na magię, a ich rola jest nie do przecenienia. Zajmują się przy tym nie tylko walką, ale także leczeniem, mediacją w konfliktach czy po prostu gromadzeniem i przechowywaniem wiedzy pokoleń. I mam uwierzyć, że tak potężna i kompetentna organizacja nie wie jak dokładnie brzmią proroctwa zapowiadające przyjście Smoka Odrodzonego i jasno stwierdzające, że będzie to mężczyzna? Tak właśnie swoją decyzję o zmianie tłumaczył wspomniany Rafe Judkins, którego osobiście uważam za niegodnego uwagi rozpaczliwca. Niech on lepiej wraca grać w Survivor, tam przynajmniej wykazywał się niejaką kompetencją, mimo że edycji w Gwatemali ostatecznie nie wygrał.
Wiem, iż była to pewna dygresja, ale ten motyw naprawdę mnie zirytował. Teraz mogę przejść do plusów, a tych jest sporo. Po pierwsze serial jest wizualnie bardzo ładny. Owszem, zwykli ludzie wydają się być nieco za mało przybrudzeni, no i uzębienie mają za dobre, ale tak poza tym na stroje czy widoki patrzy się z wielką przyjemnością. A miasto Shadar Logoth jest prawdziwym arcydziełem. Tym bardziej, że jest uzupełnione miłą, wpadającą w ucho muzyką. Sama akcja stara się chociaż mniej więcej podążać za tym, co można znaleźć w książce. Oczywiście (pomijając opisany wcześniej wypadek), są to rozbieżności o które trudno mieć do kogokolwiek pretensje, wiadomo wszak, iż nie da się pokazać wszystkiego. Sceny magiczno–batalistyczne też stoją na wysokim poziomie, są dynamiczne i jest ich akurat tyle, by nie powodowały przesytu.
Jeszcze dwa słowa o niektórych aktorach. Rosamund Pike w roli Moiriane wypada całkiem przekonująco. Co prawda czytałem w kilku miejscach, iż jej aktorstwo wydaje się być nieco drewniane, ale jak dla mnie całkiem nieźle oddała tę bardzo ważną postać. Jest odpowiednio tajemnicza, a w razie potrzeby całkowicie bezlitosna. Jej Strażnik, Lan, to nieco inna kwestia – pamiętając co o nim czytałem, jest nieco nazbyt gadatliwy. Za to chemia pomiędzy nim a Aes Sedai jest niezaprzeczalna. Daniel Henney w moim odczuciu idealnie pokazuje potężną więź, między sobą a swoją czarodziejką. Jeżeli chodzi o Randa, Mata i Perrina, to do dwóch pierwszych nie mam zastrzeżeń – aktorów dobrano dobrze i widać, że się starają. Jeszcze przed premierą miałem wątpliwości co do Marcusa Rutherforda, który mi do Perrina nijak nie pasował. I nie chodziło tu rzecz jasna o kolor skóry, a o to, iż aktor wydawał się zwyczajnie za szczupły i słabo zbudowany w stosunku do literackiego pierwowzoru. Na szczęście na ekranie tego nie widać, siła wprost z niego emanuje. Zastanawiam się tylko dlaczego twórcy pokazują go jako osobę nieco… nierozgarniętą, kiedy w książce był zdecydowanie najrozsądniejszym z całej trójki? Jeżeli chodzi o Zoë Robins odgrywającą wioskową Wiedzącą, Nynaeve, oraz o Madeleine Madden w roli Egwene to są to póki co prawdopodobnie najjaśniejsze punkty obsady. Obie panie grają świetnie, a ich postacie żyją pełnią życia i cieszą oczy widza. Z niecierpliwością oczekuję kolejnych odcinków z ich udziałem. Nie zapomnę też o Álvaro Morte w jego roli fałszywego Smoka Logaina Ablara. Co prawda nie ma za dużo czasu antenowego, ale wykorzystuje go w pełni i okazuje prawdziwą moc.
Podsumowując, po czterech pierwszych odcinkach, uważam „Koło Czasu“ za całkiem niezły wstęp do serialu, którym widzowie będą mogli się cieszyć przez kilka ładnych sezonów. Powiedziałbym, iż jego obejrzenie w obecne, zimowe popołudnia czy wieczory na pewno nie zostanie uznane za czas zmarnowany.
Źródło grafiki baneru: https://winteriscoming.net/2021/07/23/amazon-the-wheel-of-time-show-premieres-november-poster-rosamund-pike-moiraine/