8 minute read
H.P. Lovecraft – biografia
Ateista, który stworzył mitologię. Zażarty konserwatysta, który doprowadził do rewolucji w dziedzinie horroru. Obywatel USA, który część listów podpisywał zwrotem: „niech żyje król!“ i marzył o powrocie Nowej Anglii do Imperium Brytyjskiego. Wreszcie człowiek, który umarł w samotności i biedzie, zapomniany przez świat, tylko po to, by kilka lat po śmierci wznieść się niczym Cthulhu z R’lyeh i zająć godne sobie miejsce w panteonie światowej literatury. Panie, panowie… oto przed wami Howard Philip Lovecraft.
~Ghatorr
Advertisement
Po internecie krążą najróżniejsze historyjki o tym człowieku, mniej lub bardziej sensacyjne. Ciężko tego uniknąć – ktoś, kto dał temu światu kompletnie nową kategorię horroru musi budzić naturalną ciekawość i chęć wejścia głębiej w jego umysł. Siła, z jaką jego osobowość przyciąga uwagę, nie przygasła po jego śmierci – ba, wręcz spotężniała. Zaraz po jego śmierci, towarzysze Lovecrafta założyli własne wydawnictwo tylko po to, by nie pozwolić jego spuściźnie odejść w zapomnienie. Niedługo później, amerykański autor, Lyon Sprague de Camp (znany m.in z „Jankesa w Rzymie“ czy kontynuacji powieści o Conanie), częściowo pod wrażeniem swojej znajomości z Augustem Derlethem, przyznawał się do rosnącego zafascynowania Lovecraftem pisząc jego pierwszą biografię. Nie aż tak dawno temu, jego czarowi uległ Michel Houllebecq, płodząc „H.P. Lovecraft. Przeciw światu. Przeciw życiu.“ Kim był ten tytan, którego grawitacja nieuchronnie łapie każdego nieszczęśnika, który sięgnął po jego dzieła?
Choć czasami trudno w to uwierzyć, H.P. Lovecraft był kiedyś dzieckiem. Przyszedł na świat 20 sierpnia 1890 roku w Providence, jednym z najstarszych miast na terenie USA, w dobrze sytuowanej rodzinie. Od strony matki miał nie tylko bogatego dziadka, który zdołał dojść do ładnych pieniędzy dzięki ciężkiej pracy oraz talentowi do inwestycji, ale i porządne pochodzenie. Młodość małego Howarda wyglądałaby iście sielankowo, gdyby nie nagłe załamanie psychiczne jego ojca – Winfield Lovecraft wrócił z ważnego wyjazdu służbowego prosto do zakładu psychiatrycznego, w którym zmarł. W tej sytuacji jego żona, Susie Lovecraft (z domu Phillips) wróciła do rodzinnego domu, do ojca i dwóch niezamężnych sióstr.
Młody Howard był utalentowanym dzieckiem – gdy jego rodzice odwiedzali znajomą poetkę (która ich serdecznie nie znosiła), ta nauczyła go w wieku dwóch lat dziecięcych wierszyków. Umiał czytać już w wieku trzech lat, a pisać – sześciu. Wcześnie zafascynowały go arabskie opowieści – to w tym okresie wymyślił imię Abdul Alhazred, którym to mianem ochrzcił w przyszłości autora posępnego Necronomiconu – jak i greckie, i rzymskie mity. Już we wczesnym wieku wykazywał dość brytyjskiego patriotyzmu (choć tęsknił do Brytanii, która przeminęła już stulecie wcześniej), by obdarzyć nim niewielkie miasteczko w Anglii. Jakby jeszcze tego wszystkiego było mało, zainteresował się astronomią – co skierowało go na ścieżkę, która pasowała do jego przyszłej kariery, zaczął bowiem pisać naukowe gazetki oraz pierwsze opowiadania. Okresem beztroskiego dzieciństwa w końcu wstrząsnęła śmierć ukochanego dziadka, po której musiał razem z rodziną opuścić jego wspaniały, duży dom – a następnie gwałtowne załamanie nerwowe, które na kilka lat wygnało go z tego świata.
„Dorosłość jest piekłem“, napisze w liście do przyjaciela już po powrocie na Ziemię. Problemy psychiczne w tym okresie poważnie utrudniły mu życie – nie zdołał ukończyć szkoły ani pójść na wymarzony uniwersytet. Wyrwało mu to pięć lat z życiorysu, w którym to czasie zaszył się w domu. Kto wie, jak potoczyłyby się dalej jego losy, gdyby nie to, że spędzał czas czytając gazetki z opowiadaniami – jedno z nich na tyle go zniesmaczyło, że w 1913 roku dał temu wyraz pisząc stanowczy list do redakcji, co sprowokowało polemikę z obrońcami atakowanego autora. Przeznaczenie chciało, że dzięki temu dostrzegło go „United Amateur Press Association“, które zaprosiło go w swoje progi, otwierając mu drogę do pojednania z resztą ludzkości. Co więcej, niedługo później jego koledzy zachęcili go do powrotu do tworzenia opowiadań – napisał wtedy między innymi „Dagona“, o odkryciu tajemniczego monumentu na wyspie, która wyłoniła się z morza czy „Polaris“ – pierwsze opowiadanie o Krainie Snu.
Kolejnym wielkim przełomem w jego życiu było poznanie w marcu 1924 roku rozwiedzionej Żydówki, Sonii Greene, starszej od siebie o kilka lat. Można by pomyśleć, że Lovecraft, będąc bardzo konserwatywnym dżentelmenem z porządnej anglosaskiej rodziny, raczej do niej nie pasował, ale zarówno ona, jak i on, byli przeciwnego zdania, zawarli związek małżeński i przeprowadzili się do Nowego Jorku. Początkowo wszystko układało się dobrze – Howard znalazł wiernych przyjaciół, udało mu się sprzedać kilka ze swoich dzieł do lokalnych gazet, sklep jego żony dobrze sobie radził, a oni sami byli ze sobą bardzo szczęśliwi. Do tego Nowy Jork zdawał mu się służyć – sama Sonia chciała go wyrwać spod kontroli ciotek (jego matka już w tym okresie nie żyła od kilku lat, podobnie jak jej mąż, dokonując życia w zakładzie psychiatrycznym), a miasto zafascynowało Lovecrafta.
„Gdybyście mogli zobaczyć w tym tygodniu dziadziusia, jak wstaje regularnie skoro świt, przecha się żwawym krokiem. A do tego w odległej perspektywie regularna praca literacka – moje pierwsze prawdziwe zajęcie!“ – pisał rozentuzjazmowany do kolegów. Niestety, wszystko się zmieniło, gdy Sonia straciła pracę i młode stażem małżeństwo popadło w kłopoty finansowe. Howard nigdy nie umiał zajmować się pieniędzmi – miał do nich pogardliwy stosunek, uważając gonitwę za fortuną za coś niegodnego dżentelmena. Starał się znaleźć zatrudnienie w wielu zawodach – ale nikt nie palił się do zatrudnienia mężczyny po trzydziestce bez doświadczenia oraz z ekscentrycznym podejściem (zaczęcie listu od narzekania, że nikt nie chce zatrudnić wykształconego i inteligentnego człowieka, a zakończenie ofertą „eksperymentu“ w postaci obniżonej zapłaty na pewno nie jest powszechne). W końcu Sonia wyjechała do Cleveland w poszukiwaniu pracy, a Lovecraft, pokonany przez Nowy Jork, wrócił w 1926 roku do Providence, do ciotek. Niedługo później para wzięła rozwód.
Doświadczenie to zmieniło go. Bieda, konkurencja na rynku pracy, upokorzenia – wszystko to napełniło go nienawiścią wobec świata, do którego nie był dostosowany. To, co dla niego było koszmarną klęską, przekuł w paliwo do tworzenia swoich najsłynniejszych opowiadań – długich i skomplikowanych, których nikt nie chciał przyjąć do wydania, ale cieszących się do dzisiaj nieśmiertelną sławą. Oprócz tego pisał listy – pragnę tu zaznaczyć, że w 2022 w Polsce ma być wydany ich zbiór – oraz zarówno odwiedzał, jak i przyjmował znajomych. Na początku tego okresu wydał też bardzo interesujący esej „Nadnaturalny horror w literaturze“, w którym omawia historię literatury grozy i elementy, które czynią ją interesującą. Lovecraft nie wiedział wtedy jeszcze, że sam zasługuje na miejsce w swoim własnym tekście, na honorowym miejscu.
Niestety, powoli nadchodził już jego koniec – ostatnie lata życia były dla niego bolesne, przepełnione śmiercią najbliższych (ciotki i Roberta Howarda, autora powieści o Conanie, który popełnił samobójstwo na wieść o śmieci matki). W 1936 zdiagnozowano u niego nowotwór, który zabił go w marcu 1937 roku. Odszedł bez sukcesów na koncie, biedny i, mogłoby się zdawać, skazany na zapomnienie… przynajmniej do czasu, gdy jego serdeczny przyjaciel, August Derleth, zaczął starania o podtrzymanie jego spuścizny, ale o tym możecie przeczytać w artykule poświęconym jego osobie.
Znajomi znali go jako wspaniałego człowieka, który zawsze miał dla nich czas. Zgromadził wokół siebie naprawdę spore grono ludzi, różniących się od niego charakterem, gustem, poglądami politycznymi, jak i podejściem do życia. Nikomu z kolegów–pisarzy nie odmówił pomocy – nawet w chwilach, gdy przyciskała go bieda, oferował im pomoc po niskich cenach lub wręcz za darmo (nie zawsze w zamierzony sposób – wspomniałem już jego stosunek do pieniędzy – gdy ktoś mu zalegał z zapłatą za korektę, to po prostu to olewał). Co interesujące, do wielu ze swoich rad pisarskich sam się nie stosował – na przykład radził, by unikać takich słów jak „monstrualny“ czy „nieopisany“.
Przeglądając listę jego znajomych można się natknąć na niejedno znane nazwisko – często okraszone anegdotkami, które mimowolnie wzbudzają uśmiech na twarzy. Z takim Jamesem Mortonem Jr. (anarchistą, czyli osobą raczej odległą od poglądów Lovecrafta) i Donaldem Wandreien (kolegą po piórze, który w przyszłości miał pomóc w założeniu wydawnictwa „Arkham House“) pewnego razu „przeszli“ przez wszystkie dwadzieścia osiem smaków lodów oferowanych przez pobliską lodziarnię – i choć Wandrei szybko odpadł, to Lovecraft i Morton dzielnie dali sobie radę bez niego.
Edgara Hoffmana Price’a (również kolegę po piórze) zaskoczył co najmniej kilka razy. Raz dziwiąc się, co on i jeszcze jeden znajomy (niestety nie znalazłem imienia) zrobią z tak dużą ilością alkoholu, jak sześciopak piwa. Drugi – gwałtownym wybuchem, gdy Price zaoferował mu małże na obiad – „Podczas gdy Ty zajadasz się tym cholerstwem, ja wolę kanapkę z miejsca po drugiej stronie ulicy; a teraz wybacz“ („While you are eating that Goddamned stuff, I’ll go across the street for a sandwich; please excuse me“). Ot, owoce morza budziły w nim aż tak silne emocje! Warto zaznaczyć, że Lovecraft, uważając się za dżentelmena, prawie nigdy nie przeklinał – oraz nigdy nie pił. To zresztą stało się przyczyną drobnego sporu Lovecrafta ze swoim młodym przyjacielem, Alfredem Galpinem, który uparcie chciał spróbować alkoholu przed wejściem prohibicji w życie – na co Lovecraft zareagował, pisząc krótkie opowiadanko o tym, jak stary pijak rozpacza, że kiedykolwiek spróbował tego szatańskiego napoju.
Przyjaciół umieszczał również w swoich opowiadaniach – Clark Ashton Smith przekształcił się w jego dziełach w mrocznego maga Klarkash–Tona, a Robert Bloch stał się Robertem Blakiem z opowiadania „Duch ciemności“ (gdzie zresztą zginął – ale, że Bloch w jednym ze swoich dzieł również załatwił Lovecrafta, to byli kwita). Zabawnym eksperymentem było pisanie przez mistrza z Providence i jego kolegów opowiadania „Wyzwanie z innego świata“ – gdzie on, Catherine L. Moore, Abraham Merritt, Robert Howard i Frank Belknap Long opowiedzieli historię człowieka imieniem George Campbell, który znajduje dziwny kamień. Nagłe przeskoki między stylami oraz, co jeszcze bardziej komiczne, między klimatem opowiadania rozbawiły mnie do łez – każdy z autorów wpadł z przytupem w tekst poprzednika, ze szczególnym uwzględnieniem Lovecrafta i Howarda.
Lovecraft był człowiekiem – i krótki tekst na trzech stronach gazety nie odda głębi jego charakteru. Powinienem tu jeszcze wspomnieć o tym, co bohaterowie jego opowiadań mówią o nim samym, jak jego materialistyczna filozofia łączyła się z koszmarną grozą z jego książek, jak napisał esej o wyższości kotów nad psami, że zbierał znaczki, że nagrał swój głos, jak zmienił poglądy pod koniec życia, przedyskutować jego nastawienie do kwestii rasowych…
Pozostaje mi powiedzieć jedno – mistrz z Providence, zgodnie z nazwą miasteczka, był dla świata literatury istnym darem Opatrzności.