11 minute read

Wywiad z Adamem Wieczorkiem z Black Monk

Next Article
Komiks

Komiks

Dzisiaj moim rozmówcą będzie Adam Wieczorek, którego możecie kojarzyć jako redaktora naczelnego polskiej edycji gry fabularnej „Zew Cthulhu“ w Black Monk Games. Ale nie samą pracą człowiek żyje, dlatego porozmawiamy nie tylko o jego miłości do Wielkich Przedwiecznych, ale i o innych ciekawych rzeczach.

~Cahan

Advertisement

Cahan: Może na początek powiedziałbyś naszym czytelnikom coś o sobie? Kim jesteś i co lubisz robić?

Adam Wieczorek: Jestem redaktorem naczelnym w Black Monk Games i równocześnie redaktorem prowadzącym linii „Zewu Cthulhu“.

C.: Na czym dokładnie polega Twoja praca i za które linie wydawnicze jesteś odpowiedzialny?

A.W.: Obecnie koordynuję pracę tłumaczy, redaktorów i korektorów wszystkich linii wydawniczych, a także ściśle współpracuję z działem graficznym w zakresie składu poszczególnych tytułów. Odpowiadam za ustalanie kalendarza wydawniczego i wiele innych rzeczy związanych z procesem wydawniczym.

C.: Jak to jest być człowiekiem odpowiedzialnym za polskie wydanie „Zewu Cthulhu“? To w końcu znana marka. Stresujesz się, czujesz dumę czy jedno i drugie?

A.W.: Oczywiście, że się stresuję, bo to olbrzymia odpowiedzialność. Można powiedzieć, że realizuję moje młodzieńcze marzenia o tym, że będę pracował przy grach fabularnych, i to właśnie przy „Zewie Cthulhu“. Jestem też dumny z tego, co udało nam się osiągnąć przez te kilka lat. To zasługa wspaniałego zespołu, niezwykle utalentowanych i zaangażowanych w projekt ludzi.

C.: Jak to się stało, że zostałeś Naczelnym Cthulhystą i jak wyglądają prace nad wydawaniem polskich edycji podręczników?

A.W.: Zaczęło się prozaicznie, od wiadomości, którą wysłałem przez messengera do profilu „Zewu Cthulhu“, gdy dowiedziałem się, że rusza zbiórka. Napisałem kim jestem, co robiłem wcześniej i zaoferowałem pomoc. Bardzo szybko dostałem odpowiedź, umówiliśmy się na rozmowę i potem sprawy potoczyły się bardzo szybko. Szczegóły współpracy dograliśmy podczas wrocławskich Dni Fantastyki, a reszta jest historią wytężonej pracy, przezwyciężania problemów, dogrywania szczegółów, setek maili, rozmów i innych działań. A sam „tytuł“ Naczelnego Cthultysty wymyśliłem na potrzeby, zawieszonego obecnie, kanału na YouTube. Jak widać okazał się proroczy.

Jeśli chodzi o prace nad podręcznikami, to gdy już zdecydujemy, który z nich bierzemy na warsztat, dobieramy do niego odpowiednią tłumaczkę lub tłumacza (dla głównej linii „Zewu Cthulhu“ jest to zazwyczaj niezastąpiona Ania Mazur), ustalamy termin, wysyłamy odpowiednie pliki i gdy zaczynają spływać pierwsze pliki, poddajemy je redakcji (najpierw mojej, potem Pawła Marszałka), po czym materiały trafiają do korekty, a stamtąd do składu, po czym przechodzą jeszcze korektę poskładową. Tak przygotowany plik może trafić do użytkowników i do druku. To oczywiście bardzo uproszczony proces, bo jest tam sporo pomniejszych detali, bywa też tak, że trzeba dorobić nowe ilustracje, co wymaga ścisłej współpracy z działem graficznym i odpowiednich poprawek w harmonogramie prac. Gdy podręcznik przybywa z drukarni, nasz rewelacyjny zespół magazynowy zajmuje się wysyłką – przyznaję, że niezmiennie jestem pod wrażeniem ogromu ich profesjonalizmu, zaangażowania i pracy.

C.: Który z podręczników do „Zewu Cthulhu“, nie licząc podstawowego, uważasz za najciekawszy i najbardziej przydatny potencjalnym mistrzom gry i ich graczom?

A.W.: Dla graczy bezsprzecznie najlepszy jest „Podręcznik Badaczki/Badacza“. To kompendium ważnych zasad i dziesiątki porad oraz informacji praktycznych. Przydadzą się one także Strażnikom – zwłaszcza sekcja historyczna. Natomiast nie wybrałbym jednego podręcznika dla Strażników, bo tu wszystko zależy od stylu prowadzenia, podejścia do tworzenia scenariuszy itp. Dla jednych najciekawszym będzie „Wielki grymuar magii mitów Cthulhu“ czy „Malleus Monstrorum“, a dla kogoś innego zbiorek z przygodami, taki jak „Wrota ciemności“ czy „Posiadłości szaleństwa“. A może coś z obu światów, czyli „Berlin: Miasto grzechu“. Sam uważam, że z każdego dodatku można wyciągnąć coś dla siebie, ale jest to kwestia niezwykle indywidualna.

C.: Wolisz tradycyjny „Zew Cthulhu“ czy paragrafową wersję?

A.W.: Zdecydowanie samo opowiadanie, choć lubię też wersję paragrafową, traktując ją jako interesujące rozwinięcie klasycznych lovecraftowskich motywów. A jeśli chodzi o rozróżnienie między grami, to paragrafowa wersja stanowi ciekawe uzupełnienie i dodatek do fabularnej.

C.: Komu byś polecił „Widmo nad Arkham“ i co sądzisz o tej grze?

A.W.: Każdemu, kto lubi Lovecrafta, „Zew Cthulhu“ i gry paragrafowe. To świetnie napisana, niezwykle rozbudowana i pięknie zilustrowana przygoda. Jestem pełen podziwu dla Beniamina, że stworzył tak olbrzymią grę, w której udało mu się zawrzeć tyle spójnych i wiarygodnych zakończeń.

C.: Od czego rozpoczęło się Twoje głębsze zainteresowanie Lovecraftem i jego pochodnymi? Miłość od pierwszego wejrzenia, objawienie Nyarlathothepa, jakiś konkretny film albo książka…?

A.W.: Zaczęło się w liceum od tego, że wylądowałem w izolatce szpitalnego oddziału zakaźnego z podejrzeniem przywleczenia z Egiptu jakiejś egzotycznej choroby (na szczęście nie). Spędziłem tam chyba miesiąc, jak nie więcej, i nudziłem się niepomiernie. Tata regularnie podrzucał mi książki, a wśród nich znalazł się słynny „czarny“ zbiór opowiadań Lovecrafta, zatytułowany „Zew Cthulhu“. Mam też wrażenie, że niewiele wcześniej grałem w pierwszą część „Alone in the Dark“, co tylko spotęgowało wrażenia. Aby dodać sprawie pikanterii, gdy czytałem ten zbiorek, za oknem szpitala szalała burza z piorunami. Pokochałem ten niesamowity, grafomański styl i zacząłem zbierać wszelkie lovecraftowskie książki, a dwa lata później, w 1994 r. dowiedziałem się o istnieniu gry RPG, którą nabyłem podczas wyjazdu do Londynu – zresztą za pierwsze zarobione samodzielnie pieniądze, za sprzedaż kartek świątecznych! Potem to już poszło z górki.

C.: Co najbardziej cenisz w twórczości Lovecrafta i w całym gatunku, jaki zapoczątkował?

A.W.: Chyba uczucie niesamowitości i to, że było to odmienne od czytanych wcześniej nałogowo horrorów, które zalały rynek na początku lat 90. – wszystkich tych Guyów N. Smithów, Mastertonów czy Kingów. Urzekła mnie forma powolnej narracji, opisywanie naokoło i te niezwykłe, oddziałujące na wyobraźnię nazwy potworów i ksiąg wiedzy tajemnej. Była w tym obietnica połączona z groźbą, że za fasadą rzeczywistości kryje się coś więcej. Przemawiało to do mojej nastoletniej duszy. Dziś patrzę na to ze znacznie większym dystansem, ale zamiłowanie pozostało.

C.: Którego z Wielkich Przedwiecznych lubisz najbardziej, którego chciałbyś spotkać, a który Cię przeraża i dlaczego?

A.W.: Nie chciałbym spotkać żadnego, bo to przerażające byty, które za nic mają nasze ludzkie dążenia, pragnienia i w końcu życie. Ulubionym w grze, głównie z racji tego, że nie jest często wykorzystywany, jest Nyogtha, wymyślony przez Kuttnera. Użyłem go zresztą w moim scenariuszu „W cieniu świateł“. Z kolei najbardziej przerażający jest chyba Król w Żółci, czyli wcielenie lub też awatar Hastura. To coś na kształt zaraźliwej choroby psychicznej, przed którą w zasadzie nie da się nijak obronić.

C.: Jest wiele dzieł popkultury, które mają swoje korzenie w twórczości Howarda Lovecrafta. Które lubisz najbardziej i poleciłbyś naszym czytelnikom?

A.W.: Z filmów na pewno dzieła Carpentera, który nigdy zresztą nie ukrywał fascynacji Lovecraftem. Zarówno „Coś“ jak i „W paszczy szaleństwa“ to jedne z moich ukochanych horrorów, do których lubię czasem powrócić. Uwielbiam też rzeczy tworzone przez H.P. Lovecraft’s Historical Society, od poważnych ekranizacji opowiadań po pastiszowe kolędy czy musical „Shoggoth na dachu“. Z gier komputerowych dalej najlepszymi pozostają pierwsza część „Alone in the Dark“, „Dark Corners of the Earth“ i klasyczne przygodówki „Shadow of the Comet“ oraz „Prisoner of Ice“. Da się je teraz kupić za naprawdę śmieszne pieniądze, a poziom zawartych w nich historii jest naprawdę wysoki i stanowi ciekawą wariację na temat prozy Lovecrafta. Niemniej na pierwszym miejscu zawsze zostaje gra fabularna „Zew Cthulhu“.

C.: Dobrze, odejdźmy może nieco od kosmicznych przedwiecznych macek. Podzieliłbyś się z nami jakąś zabawną anegdotką prosto z sesji RPG?

A.W.: Obawiam się, że wiele z tych anegdotek mogłoby być niecenzuralnych, a część jest wyjątkowo hermetyczna lub trąci sucharem. Chyba najmocniej zapadła mi w pamięć sytuacja, gdy w odpowiedzi na machinacje graczy zaplanowałem sobie fantastyczną scenę na kolejnej sesji, gdzie mieli wpaść w środek starcia dwóch grup bojowych marynarek wojennych z gwiezdnymi pomiotami Cthulhu i istotami z głębin. Wszystko było przygotowane, ale gdy do uszu Badaczy doszły odgłosy kanonady zgodnie zadeklarowano: „Płyniemy jak najwolniej, aby dotrzeć tak, gdy już będzie po wszystkim“. I cały mój misterny plan spalił na panewce.

C.: Jakie planszówki i karcianki są według Ciebie najlepsze, najciekawsze i dlaczego?

A.W.: Paradoksalnie mało gram w planszówki i karcianki. Oczywiście kiedyś grałem sporo w „Mythos“ czy „Call of Cthulhu CCG“, ale obecnie leżą i się kurzą. Z planszówek grywam z synem w „Ticket to Ride“ czy „Talismana“ z całą górą dodatków. Cały czas próbuję się umówić ze znajomymi na „Cthulhu: Death May Die“, a docelowo pewnie będę grywał w „Odmęty grozy“. Niestety mam mało czasu na gry planszowe.

C.: Słyszałam, że grasz również w gry komputerowe. Wybierasz PC, PlayStation, Xboxa, Nintendo czy może wszystko?

A.W.: Moją podstawową platformą do grania jest obecnie PS4, ale mam też PS3 i Xboxa 360. Obecnie też niewiele grywam, głównie w „Diablo 3“, które pozwala mi pograć, powiedzmy, 15 minut i nieco się odmóżdżyć. Na dłuższe posiedzenia z grami brakuje mi po prostu energii. Dość powiedzieć, że potrafię zasnąć, grając w jakiegoś FPS–a. Chociaż w poprzednie wakacje dość mocno ograłem „Borderlands 3“, a tej jesieni spędziłem zadziwiająco wiele godzin nad klasycznym „Quake“.

C.: Jakie gatunki lubisz najbardziej i które tytuły uważasz za najciekawsze?

A.W.: Chyba zawsze najlepiej odnajdywałem się w FPS–ach lub TPS–ach, ale tylko w trybie single – nie lubię multi. Niby ogrywało się na studiach „Half–Life’a“, „Counterstrike’a“ czy „Quake’a“ na multi, ale te czasy dawno już minęły. Lubię gatunek hack and slash, podobają mi się pseudosymulatory w rodzaju „Ace Combat“ i chętnie wypróbowałbym najnowszy „Microsoft Flight Simulator“, ale do tego musiałbym najpierw nabyć nową konsolę. Czasem sięgam po gry RPG i wielką miłością darzę trylogię „Mass Effect“, którą ogrywałem jeszcze na konsoli Xbox 360. Mam też prawie komplet gier z serii LEGO, łącznie z niedocenionym, a niesamowitym „Dimensions“.

C.: Wolisz science–fiction czy fantasy? Po które książki sięgasz najchętniej? Masz swoich ulubionych autorów?

A.W.: Science–fiction, choć gdy patrzę na półki, to wychodzi, że czytuję więcej grozy czy fantasy. Ostatnio jestem urzeczony światem stworzonym przez Romualda Pawlaka w książkach „Podarować niebo“ czy „Pusty ogród“. Z ulubionych autorów wymieniłbym na pewno Lovecrafta (cóż za nieoczekiwany zwrot akcji), Henry’ego Kuttnera czy Dmitra Głuchowskiego. Bardzo żałuję, że Krzysiek Piskorski porzucił pisanie na rzecz gier planszowych, ale po cichu liczę, że kiedyś powróci do kariery pisarskiej.

C.: Czy pisałeś, a może piszesz, coś własnego?

A.W.: Głównie scenariusze do „Zewu Cthulhu“. Oczywiście chodzą mi po głowie opowiadania czy powieści, w tym jedno łączące motywy militarne z mitologią Cthulhu. Kto wie, może pewnego dnia siądę i je skończę. Poza tym napisałem trzy książki jako ghostwriter, ale to jednak nie to samo co własna twórczość.

C.: Jakie komiksy czytasz i czy wolisz to medium od książki? A może uważasz je za coś, czego nie należy w ogóle z książką porównywać, bo to dwie różne rzeczy?

A.W.: Bardzo lubię komiksy. Swego czasu moja kolekcja liczyła grubo ponad 2000 pozycji, ale większość już wyprzedałem. Komiks to fantastyczne medium, w którym jest miejsce na to wszystko, co i w książkach. Bardzo lubię Batmana i mam wielki sentyment do Punishera oraz X–Men – w końcu po polskiej klasyce, były to komiksy, na których się wychowywałem. Jestem z pokolenia, które biegało po kioskach, kompletując comiesięczne zestawy z TM–Semic. Moim ulubionym twórcą jest Andreas, którego seria Rork jest jednym z najlepszych okołolovecraftowskich komiksów, jakie znam.

C.: Ptaszki ćwierkają, że bardzo lubisz LEGO. Skąd ta pasja i co lubisz robić z duńskimi klockami? Składasz zestawy z pudełka, tworzysz własne, skomplikowane makiety? Trzymasz to, co złożyłeś czy rozkładasz i bawisz się od nowa?

A.W.: Pasja to chyba jeszcze z dzieciństwa, gdy był to towar trudno dostępny, kupowany w Pewexach za bony towarowe lub dolary. Dopiero po latach mogłem zdobyć zestawy, o których marzyłem jako dziecko. Pasja rozkwitła także dzięki możliwości odwiedzenia wytwórni klocków w Danii czy uczestnictwa w uroczystym otwarciu LEGO House (niesamowitego budynku, będącego centrum zabawy i edukacji w środku Billund – gdzie zlokalizowane jest LEGO). Obecnie moja kolekcja liczy około 600 zestawów i jakieś 80 tysięcy klocków, przy czym nie liczę tych spoza zestawów. Niestety nie da się tego wszystkiego wyeksponować i tylko część stoi na półkach czy meblach. Co jakiś czas rozbieram modele i zastępuję je innymi z kolekcji. Ostatnio nie kupuję zbyt wiele nowych, bo po prostu nie mam ich gdzie trzymać – mieszkanie nie jest niestety z gumy.

C.: Ile razy stanąłeś na LEGO?

A.W.: Pewnie kilka razy, ale staram się raczej nie deptać klocków.

C.: Interesujesz się całą franczyzą LEGO czy ograniczasz się do samych klocków?

A.W.: Mam sporą wiedzę na temat działalności firmy, przeglądam raporty, czytuję książki na ich temat. Gram w gry z serii LEGO i znam też część książek, także tych dla dzieci, związanych z tą marką.

C.: Czy jako były przewodnik po Egipcie zdradziłbyś nam, co najbardziej lubisz w tym kraju? Przyrodę, historię, kulturę? Co byś polecił znajomemu, który chce tam pojechać, a nie wie, na które atrakcje się zdecydować?

A.W.: Egipt to niezwykła mieszanka kultur i niewiarygodnie długiej historii. Gdy stoi się u stóp piramid czy świątyni w Abu Simbel, człowiek czuje się naprawdę niewielki. Uwielbiam stare świątynie i tętniące życiem bazary. Jedynie pogoda i upały to już nieco za dużo jak dla mnie.

Natomiast gdybym miał polecać komuś wyjazd do Egiptu, to koniecznie na wycieczkę objazdową od Aleksandrii po Abu Simbel, zwłaszcza z możliwością rejsu po Nilu. To jest naprawdę niesamowite przeżycie. Top 3 moich miejsc w Egipcie to piramidy (i nie tylko te 3 największe), świątynia w Karnaku i Abu Simbel.

C.: Jako fanka ichtiofauny Morza Czerwonego nie byłabym sobą, gdybym nie zapytała: pływałeś po Parku Narodowym Ras Muhammad?

A.W.: Nie, tamte okolice są mi nieznane, zresztą muszę wrócić jeszcze kiedyś do Egiptu żeby odwiedzić Oazy i poszwędać się trochę po Synaju. Koniecznie chciałbym też odwiedzić ruiny miasta Echnatona, ale myślę, że ta wyprawa musi trochę poczekać.

C.: Którą z dynastii egipskich lubisz najbardziej?

A.W.: Chyba XVIII i XIX, czyli okres tzw. Nowego Państwa. To właśnie z tych czasów pochodzą najniezwyklejsze historie, od monoteistycznego władcy Echnatona, po znanego wszystkim Tutenchamona z jego pełnym skarbów grobowcem.

C.: I tradycyjnie, najważniejsze pytanie: co sądzisz o pizzy hawajskiej?

A.W.: Jadam z przyjemnością, choć nie jest moją ulubioną.

C.: Czy jest coś jeszcze, co chciałbyś powiedzieć naszym czytelnikom?

A.W.: Grajcie w gry, bawcie się i niech Cthulhu będzie z Wami!

This article is from: