Moja wuefistka jest kosmitką

Page 1



przełożyła Maria Jaszczurowska


Tytuł oryginału: My Gym Teacher is an Alien Overlord Redaktor prowadzący: Witold Mizerski Redakcja: Monika Mielcarek Polska wersja okładki: Agnieszka Skriabin-Rucińska Skład, łamanie i korekta: adamantan dtp Fragment „Burzy” Williama Szekspira w przekładzie Leona Ulricha. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, skanowanie i przekształcanie treści niniejszego utworu oraz jego nieautoryzowane publiczne rozpowszechnianie w całości lub we fragmentach, cyfrowo lub analogowo, jest zabronione i powoduje naruszenie praw autorskich dotyczących niniejszej publikacji.

Text copyright © David Solomons, 2016 Cover and inside illustrations copyright © Laura Ellen Anderson, 2016 Cover typography © Rob Biddulph, 2016 Polish edition copyright © Grupa Wydawnicza Adamantan s.c., 2016 This translation of My Gym Teacher is an Alien Overlord is published by arrangement with Nosy Crow Limited. All rights reserved. Wydanie I Warszawa 2018 ISBN: 978-83-7350-440-0 jest marką handlową Grupy Wydawniczej Adamantan s.c. www.finebooks.pl Wydawca: Grupa Wydawnicza Adamantan s.c. Skrytka Pocztowa 73, 01-499 Warszawa 46 tel.: 222501091; fax: 222501095 e-mail: biuro@adamantan.pl Wydrukowano w Wielkiej Brytanii: Clays Ltd, St. Ives Plc.


Dla Luke’a i Lary Najmilszych najeźdźców, jacy kiedykolwiek mogli nami zawładnąć. Nie mogło nam się przydarzyć nic cudowniejszego niż wasze wtargnięcie do naszego świata. Jeśli jednak moglibyście nie zaczynać inwazji przed siódmą rano, byłoby jeszcze lepiej.



1 WIĘCEJ MOCY

– Luke, użyj pola siłowego! – krzyknął Marcel z drugiego końca walącego się dziesięciopiętrowego akwarium z rekinami, które sięgało po sam szczyt ogromnej podwodnej kryjówki komandora Octoluxa. Nagle rozległ się trzask przypominający wystrzał z pistoletu. W ścianie zbiornika pojawiła się szczelina i na pokład zaczęła lać się woda, ochlapując mi stopy. Za chwilę będziemy tu pływać w towarzystwie rekinów młotów. Skupiłem swoje pole siłowe – moją nadprzyrodzoną moc – na powiększającym się pęknięciu. Lśniący błękitny promień energii wystrzelił z moich palców i zatkał szczelinę. To powinno powstrzymać rekiny. Teraz pora 5


na samego Octoluxa. Zerknąłem na zegarek – zostało nam niecałe pięć minut. Potem komandor wystrzeli międzykontynentalny pocisk ze śmiercionośnym ładunkiem. Jeśli go nie powstrzymamy, wirus zawarty w głowicy rozprzestrzeni się na cały świat, zamieniając każdego mężczyznę, kobietę i dziecko w galaretowatą meduzę. – Idę na mostek komandora – powiedziałem, mijając Marcela. Dotknąłem palcem krawędzi mojej maski i jednym szybkim uderzeniem wypuściłem pulsującą kulę energii umysłowej, celując w zabezpieczone drzwi, które wyleciały z zawiasów i głośno uderzyły o ziemię. Szybkim krokiem przeszedłem po drzwiach, peleryna powiewała za moimi plecami. Ścianę mostka dowodzenia stanowiła gładka krzywizna pleksiglasu – dzięki temu ze środka rozciągał się trzystusześćdziesięciostopniowy widok na dno oceanu. Olbrzymie cienie, rzucane przez poruszające się w półmroku morskie stworzenia, przesuwały się po powierzchni mostka. Słychać było jedynie sygnał sonaru i bulgot aparatu oddechowego Octoluxa. Stoczywszy bój z kałamarnicami bojowymi, śmiercionośną strażą złożoną ze skrzydlic i zbirami pod postacią węgorzy elektrycznych, wreszcie dotarliśmy do celu. Komandor Octolux stał przed panelem kontrolnym i szykował się do wystrzelenia pocisku. Kiedyś był człowiekiem, ale teraz zamiast głowy miał ośmiornicę, bezpośrednio połączoną z pniem mózgu. Choć jego 6


dłonie miały cztery ludzkie palce, zamiast kciuków komandor miał parę piranii. Ośmiorniczy mózg pozwalał mu myśleć o ośmiu różnych rzeczach naraz, dzięki czemu był doskonałym strategiem, piraniokciuki sprawiały natomiast, że był nie do pokonania w walce wręcz. Jego jedyną słabością było to, że musiał korzystać ze specjalnej aparatury umożliwiającej oddychanie. Był podłączony do zbiornika z powietrzem, bez którego byłby słaby i bezwładny niczym oszołomiony łupacz. Wystarczyło zatem odciąć mu dopływ powietrza. W ciągu kolejnych kilku minut miała rozegrać się wielka bitwa między siłami dobra (czyli mną i Marcelem) i zła (w osobie komandora). Losy świata były w moich rękach. Komandor Octolux podniósł swą balonowatą głowę znad panelu kontrolnego, odrzucił ją do tyłu i otworzył koszmarny pysk, z którego dobył się bulgoczący śmiech. Musiał skądś wiedzieć, że nadchodzimy – weszliśmy prosto w pułapkę. Poczułem na sobie spojrzenie jego wodnistych oczu. Okropny dziób rozwarł się po raz kolejny. Tym razem komandor przemówił: – Luke, więcej nie będę powtarzać! Obiad na stole. Komandor Octolux zabrzmiał trochę jak moja mama. Zerknąłem przez ramię. Stała w drzwiach do mojego pokoju. Choć nie miała głowy jak ośmiornica ani piraniokciuków, i tak wzbudzała strach. – Luke, Luke, zaraz wystrzeli pocisk! – w moich słuchawkach rozległ się krzyk Marcela. – Ach, mon brave, spóźniliśmy się. 7


Odwróciłem się i spojrzałem na ekran. Pocisk Octoluxa uniósł się nad podwodnym silosem i z głębin oceanu wystrzelił w stronę lądu. Rozpoczęła się inwazja meduz. Odrzuciłem na bok kontroler i westchnąłem. Na ostatnim poziomie nie było już miejsc, w których można by zapisać grę. Oznaczało to, że trzeba będzie znowu zaczynać od początku i po raz kolejny przedostać się przez te wredne dziobakowe miny przy pierwszej śluzie powietrznej. Będzie to szczególnie trudne, tym bardziej że Marcela tak śmieszyło samo słowo „dziobak”, że co rusz wchodził na miny. – Chyba wystarczy na dziś „Gwiezdnego Druha” – odezwała się mama i wyłączyła konsolę. Moi rodzice byli tak zaskoczeni, zszokowani i szczęśliwi, kiedy udało nam się niedawno uniknąć zderzenia z asteroidą, że kiedy poprosiłem ich nieco później o nową konsolę do gier, nie tylko się zgodzili, ale nawet pozwolili mi trzymać ją w moim pokoju. Nie jestem dumny z tego, że wykorzystałem ich chwilę słabości. Z drugiej jednak strony – miałem nowego Xboxa! – To nie był „Gwiezdny Druh” – odparłem. – To „Gwiezdny Druh 2. Niebezpieczna głębia”. Były dwie gry, w których pojawiał się pierwszy prawdziwy superbohater na świecie – Gwiezdny Druh. Pierwsza ukazała się na rynku tuż po tym, jak Gwiezdny Druh ocalił Ziemię przed zagładą, jaką miało być zderzenie z asteroidą Nemezis. Gra była niezła, ale druga część okazała się jeszcze lepsza. Obie miały, niestety, ten 8


sam problem – nie były wiarygodne. Po pierwsze, akcja żadnej z nich nie rozgrywała się w Bromley. Jeszcze gorsze było to, jak przedstawiono samego Gwiezdnego Druha. Na przykład w „Niebezpiecznej głębi” Gwiezdny Druh naprawdę nazywa się Lance Launceston i jest młodym milionerem, który zdobył supermoce w wyniku awarii generatora plazmy w laboratorium swojego ojca. Jedną z nich jest kinetyczny wybuch, a drugą „Gwiezdny odrzut” z prędkością sześciu machów. Ale to wszystko jakaś kosmiczna bzdura! Skąd to wiem? Bo Gwiezdny Druh to w rzeczywistości Zack Parker, który otrzymał supermoce od Zorbona Decydenta. Nie jest żadnym milionerem – dostaje pięć i pół funta kieszonkowego tygodniowo, a jego supermoce to zwyczajna telekineza i rower górski marki Carrera Vengeance. To mój starszy brat. Wstałem z fotela i poszedłem na dół za mamą. Odegrałem niedużą, lecz moim zdaniem kluczową rolę w triumfie Zacka, tyle że o mnie nikt nie robił gier na konsolę. Może dlatego, że poza moim najlepszym kumplem Marcelem i sąsiadką (lecz z pewnością nie moją dziewczyną) Larą Lee nikt nie wiedział, że to ja pomogłem uratować Gwiezdnego Druha z łap właściciela sklepu z komiksami – Christophera Talbota, który sam zapragnął zostać superbohaterem. Gdyby nawet ktokolwiek o tym wiedział, to kto chciałby w grze wcielać się w jedenastoletniego chłopca z płaskostopiem, ale bez żadnych szczególnych mocy? Podejrzewam, że gra 9


nie cieszyłaby się zbytnim powodzeniem. A ja to już na pewno nie chciałbym zagrać w samego siebie. Gdy tak człapałem po schodach na obiad, usłyszałem w korytarzu stukanie. Spod stolika wychynął jakiś nieduży kształt. U stóp schodów czekała na mnie ruda wiewiórka. Wiedziałem, że przyszła do mnie, bo to nie był pierwszy raz. Siedziała na tylnych łapkach, a w przednich trzymała karteczkę. Nie napisała jej sama – głupio byłoby tak sądzić – ale ja wiedziałem, od kogo przychodzi. Kiedy tylko wziąłem od niej złożony liścik, wiewiórka uciekła. Jej bujny ogonek po chwili zniknął w mroku. „Zebranie dziś wieczorem” – tak brzmiała wiadomość na karteczce, napisana znanym mi już fioletowym żelowym cienkopisem z końcówką 0,4 mm. To były tylko trzy słowa, lecz oznaczały coś ważnego. Nareszcie! Od afery z asteroidą, Gwiezdnym Druhem, Christopherem Talbotem i jego księgarnią w kształcie wulkanu, czyli od lata, panował względny spokój. Moje życie zdążyło wrócić do normy, czyli znów stało się nudne. Zmiąłem karteczkę w dłoni. To miało się wkrótce zmienić. Coś się szykowało. Pociągnąłem nosem – ryba w jakimś brejowatym sosie. To jednak nie miało znaczenia – na zewnątrz czekało mnie coś innego. Coś niesamowitego. Zanosiło się na kolejną przygodę. Miała się nazywać… S.Z.A.L.I.K.

10


2 NIE WYCHODŹ BEZ S.Z.A.L.I.K.A.

Po obiedzie wymknąłem się do domku na drzewie, które rośnie w naszym ogrodzie. Kiedy tata z dziadkiem budowali dla nas ten domek, nie mieli pojęcia, że wybrali miejsce, w którym znajduje się przejście między dwoma światami. Nie przypuszczali też, że stanie się on międzynarodową siedzibą tajnej superbohaterskiej organizacji do walki z przestępczością, znanej jako S.Z.A.L.I.K. – lub S.T.O.P. – jeszcze się nie zdecydowaliśmy. To był również jeden z tematów dzisiejszego spotkania. Mieliśmy sporo spraw do omówienia. Ciężko sapiąc, wspiąłem się po drabince sznurkowej. Wciąż rozmyślałem o niedawnych wydarzeniach. Kiedy w niefortunnym momencie poszedłem siku, przeszła mi 11


koło nosa szansa na spełnienie największego życiowego marzenia – aby zostać superbohaterem. Jakby tego było mało, taka sytuacja miała miejsce aż dwa razy. Dwa! Za drugim razem supermoce otrzymała moja sąsiadka, koleżanka ze szkoły i reporterka ze szkolnej gazetki – Lara Lee. Zamiast opisywać w gazetce historie Gwiezdnego Druha, sama stała się bohaterką z pierwszych stron gazet. Od razu dogadała się z Zackiem i wspólnie zaczęli zwalczać przestępczość, a przy okazji przeżywali mnóstwo pasjonujących przygód. Dla nich to super, ale Marcelowi i mnie została tylko zabawa kontrolerami do gier wideo. O tym również chcieliśmy porozmawiać dziś wieczorem. Od kilku tygodni próbowałem zwołać zebranie z udziałem naszych superbohaterów, by zaproponować im stworzenie zespołu. Chcieliśmy z Marcelem przekonać ich, że dynamiczne duety już wyszły z mody, a współcześni superbohaterowie mają do pomocy cały sztab ludzi. Oczywiście, zazwyczaj są to byli komandosi z jednostki specjalnej albo genialni naukowcy, a nie jedenastoletni chłopcy bez żadnych umiejętności praktycznych, których wiedza ogranicza się do tego, że Hulk, bohater komiksu, miał być szary, a Superman początkowo był łysy. O tym jednak nie zamierzaliśmy wspominać. Marcel czekał już na mnie w domku na drzewie. Przybył jako pierwszy. Podniósł głowę, kiedy wszedłem do środka, a ja od razu dostrzegłem, że ma na policzkach czerwoną wysypkę. 12


– Jestem uczulony na sierść wiewiórki – wyjaśnił ze smutkiem. – Wolałbym, żeby Lara nie wysługiwała się tym małym leśnym ssakiem. – Ona tylko testuje swoją nową moc – odparłem, siadając obok niego, by zaczekać na pozostałych. – Muszę cię ostrzec, wziąłem lek antyhistaminowy – dodał Marcel. – Ale nie jestem pewien, czy nie jest to czasem jeden z tych otępiających. Marcel i ja bardzo dużo razem przeszliśmy. Podczas większości przygód nieodłącznie towarzyszyły nam batonik czekoladowy i inhalator dla astmatyków. Wiele nas łączy, lecz najważniejsze jest to, że obaj przepadamy za superbohaterami. Marcel był mi tak bliski jak niegdyś mój brat. Nie to, żebym nie dogadywał się z Zackiem, ale każdy z nas znalazł się teraz na innym życiowym zakręcie. Ja oszczędzam pieniądze na nową grę z Batmanem, a Zack oszczędza siły, by ratować świat. – Przyniosłeś projekty? – zapytałem. Marcel otworzył teczkę formatu A3. Poświęciliśmy sporo czasu na wymyślanie nazwy naszej organizacji, a jeszcze więcej na przygotowanie logo. Podniosłem pierwszy z projektów – zgrabne, srebrno-czarne litery rzucające cień na białe tło. – Nieźle – pochwaliłem. – Nieźle? – Marcel wydawał się urażony. – To starannie przemyślany projekt; jest prosty, a zarazem dopasowany do docelowego odbiorcy. Przyjrzyj się pochyleniu 13


liter. Taki kształt dodaje dynamizmu. Podobnie jak odważne wykorzystanie światłocienia. – Czego? Marcel westchnął. – Światła i cienia, Luke. Światła. I cienia. Wziąłem do ręki drugi projekt i położyłem go obok pierwszego. – Wiesz, w dalszym ciągu nie jestem pewien, co zrobić z nazwą. S.Z.A.L.I.K. i S.T.O.P. nie brzmią jak poważne, budzące grozę akronimy. Kiedy pierwsze litery kilku wyrazów tworzą jakieś słowo, to jest właśnie akronim, czyli skrótowiec. Próbowaliśmy stworzyć jakiś naprawdę fajny, na przykład T.A.R.C.Z.A. albo P.I.O.R.U.N., ale to trudniejsze, niż się wydaje. Na zewnątrz rozległ się szelest liści i chwilę później na podłodze domku wylądował z lekkim tupnięciem Gwiezdny Druh. Ustawił się w wystudiowanej pozie – przyklęknął na jedno kolano, a rękę zostawił z tyłu. Peleryna udrapowała mu się zgrabnie na plecach. Powoli podniósł ukrytą za maską twarz. Ostatnimi czasy Zack nie wchodził – on robił wielkie wejście. Nawet nie patrząc na Marcela, mogłem bez trudu odgadnąć, że jest pod wrażeniem. Choć Marcel też odegrał ważną rolę w przygodzie z Nemezis, wciąż jeszcze nie wyrósł z etapu bezgranicznego podziwu dla superbohaterów. Ja z kolei z każdym dniem coraz mniej podziwiałem Zacka. Niełatwo jest kogoś podziwiać, kiedy zbiera się burę za bałagan w pokoju i nie można nawet powiedzieć, że to 14


starszy brat szukał zapasowej peleryny i beztrosko posłużył się telekinezą. No właśnie, skoro już mowa o pelerynie. Zack bardzo długo nie chciał w ogóle założyć porządnego kostiumu, twierdząc, że maska i peleryna będą wyglądały głupio, lecz w końcu dał się przekonać. Jest dość chudy, a peleryna dodaje mu animuszu. Maska nie tylko kryje jego prawdziwą tożsamość, ale też chroni delikatną skórę wokół oczu. Od częstego latania robiły mu się zaczerwienienia. Za drzwiami coś zatrzepotało i zahuczało. Po chwili w domku pojawiła się Lara. Nie miała takich samych supermocy jak Gwiezdny Druh – nie potrafiła latać, lecz wykorzystywała dość niespotykany środek transportu – ptaki. Przyczepiały się do jej rękawów i nogawek spodni: gęsi potrafiły ją unieść na spore wysokości, gołębie odpowiadały za nawigację, a zwinne wróble za szybkie manewry w powietrzu. Lara łagodnie wylądowała na podłodze, wystawiając najpierw jedną nogę, a potem drugą. Kiedy już stanęła pewnie, zaćwierkała coś do swoich pomocników. Puściły ją i wyfrunęły z domu, po czym zniknęły w ciemnościach. Zorbon Decydent obdarzył Larę mocą rozkazywania zwierzętom. Nie wszystkim, co prawda – tygrysy, słonie, niedźwiedzie polarne i inne wielkie, groźne stworzenia nie reagowały na jej żądania. Specjalnie poszliśmy do zoo, żeby to sprawdzić. Mogła kontrolować tylko nieduże zwierzęta, takie jak króliki, wiewiórki i małe ptaki. Moim zdaniem to trochę kiepsko jak na supermoc. 15


Lara również miała kostium – w niczym nie przypominał on jednak tradycyjnych strojów superbohaterek, ponieważ w rozsądny sposób zakrywał jej ciało. Za każdym razem, gdy widziałem w komiksach superbohaterki, myślałem sobie, że gdyby wyszły w tych skąpych ciuchach na ulicę, zaraz by się przeziębiły. Mam nadzieję, że któregoś dnia ktoś mi wyjaśni, po co komu pancerne bikini. To ja pomogłem Larze wybrać odpowiedni strój. W dodatku do maski i peleryny nosiła teraz solidną skórzaną kurtkę, ciemne spodnie z zapinanymi na suwak kieszeniami – to się przydaje – a także rękawice mające chronić jej ręce przed ostrymi szponami oraz wysokie czarne buty. Wspólnie wymyślaliśmy też dla niej jakieś chwytliwe imię. Musiało mieć coś wspólnego ze zwierzętami, więc Lara proponowała między innymi takie jak: Szpon, Wielki Ptak albo Ptasia Królowa, czy Dziobek. – Eee tam. Zbyt oklepane – powiedziałem jej. – A może coś ze skrzydłami? – Mroczne Skrzydło już jest – oznajmiłem. – To ja mogłabym być Jasnym Skrzydłem! – zaproponowała Lara. Zmarszczyłem brwi. – To brzmi jak część domu albo szpitala. Koniec końców Lara postanowiła przybrać imię Piórko. Kiedy sprawdziłem moją kolekcję komiksów, okazało się, że ten przydomek jest wolny. Niestety, był okropny! Lara nie chciała jednak ustąpić. Po dłu16


gich namowach zgodziła się zmienić je na Mroczne Piórko, dzięki czemu całość brzmiała nieco groźniej. Marcelowi jednak cały czas kojarzyło się ono z czekoladowym batonikiem, więc zaraz potem musiał iść po kanapkę, bo zgłodniał. Kiedy wszyscy znaleźli się już w domku na drzewie, Lara i Zack zaczęli się przechwalać swoimi dokonaniami z całego tygodnia – rozmawiali o wydarzeniach, o których Marcel i ja nie mieliśmy pojęcia albo które widzieliśmy tylko w wiadomościach. Gadali tak, jakby nas tu nie było. W pewnym momencie Lara pstryknęła palcami. – Ojej, zapomniałam o… – Genetycznie modyfikowanym sprzedawcy warzyw? – dokończył Zack. – Już się tym zająłem. Strącił z rękawa kawałek lśniącego brokułu. – Doskonale. – A co z uwięzionymi górnikami? – spytał Zack. – To był świetny pomysł z tymi kretami. Dzięki! – odparła Lara, wykonując rękoma gesty przypominające kopanie w ziemi. Zack uniósł maskę. Naciągnął elastyczną tasiemkę i nasunął maskę na czoło. – Nie ma za co. – A tak przy okazji – podjęła Lara – wspaniale się spisałeś w walce z podłą sztuczną inteligencją umieszczoną w sklepie sieci John Lewis. Zack wzruszył ramionami. 17


– Bez ciebie by mi się nie udało. Koleżanko. Lara po przyjacielsku trąciła go pięścią w ramię. – Weź przestań. Zawstydzasz mnie. Oboje uśmiechnęli się szeroko, wyraźnie zadowoleni z dotychczasowej pracy. – Złowroga sztuczna inteligencja? – wtrąciłem. – To mi wygląda na misję, podczas której przydałoby wam się wsparcie, prawda? – Niekoniecznie. Poradziliśmy sobie. Prawda, Mroczne Piórko? – Zack podniósł dłoń, a Lara przybiła mu piątkę. Brat odezwał się do mnie: – Po co nas tu zaprosiliście? Mam zadanie z matmy. Właśnie przerabiamy wielomiany. Przeszedłem od razu do rzeczy: – Zebraliśmy się tu, żeby omówić propozycję utworzenia supertajnej organizacji zajmującej się zwalczaniem przestępczości. – To powiedziawszy, podniosłem projekty logo. – S.Z.A.L.I.K. to Superbohaterski Związek Akcji Lub Innych Kwestii, a S.T.O.P. to Superbohaterska Tajna Organizacja Patrolująca. – To jakaś wasza zabawa? – przerwał mi Zack, marszcząc czoło. – Nie, to nie zabawa. To dzieje się naprawdę! Spojrzałem na Zacka. Niczego nie rozumiał. Lara zerknęła na starannie wycieniowane logo Marcela. – Odważne wykorzystanie złocienia – skomentowała z pełnym politowania uśmieszkiem. Zawsze myliły jej się wyrazy. Ale mimo to, w przeciwieństwie do mojego 18


denerwującego brata, widziała doskonale, że poczułem się urażony. – Czekaj, czekaj – odezwał się Zack, jakby nagle zrozumiał. – Chcecie nam pomagać zwalczać przestępczość? Nareszcie! – Tak, właśnie. Zack skrzyżował ramiona. – Nie ma mowy. – Jesteśmy wam potrzebni! – Czyżby? Zack zapominał o pewnej istotnej kwestii. – A kto cię uratował, jak uprowadził cię Christopher Talbot, czyli Kwintesencja? – Nie dasz mi o tym zapomnieć, prawda? – Mój brat zacisnął szczęki. – Raz się zdarzyło, że porwał mnie jakiś czarny charakter. To się więcej nie powtórzy. – To niesprawiedliwe! – krzyknąłem. – Ty masz supermoce. Ona dostała supermoce. A co ja dostałem? Parę klapek do chodzenia po domu! – dyszałem ciężko, lecz mówiłem dalej. – Po prostu wysłuchaj naszej propozycji. Tyle chyba możesz zrobić? – No dobra, jeśli to dla was takie ważne… – zgodził się Zack niechętnie. Odwróciłem się do Marcela: – Gotowy? – Mój przyjaciel siedział po turecku na podłodze, głowa opadła mu na pierś. Cichutko chrapnął. Westchnąłem. – Jednak wziął ten otępiający. 19


Nieważne. Poradzę sobie bez niego. To będzie jak prezentacja o osach na lekcję przyrody. Tym razem jednak obejdzie się bez zbiorowej paniki i wrzasków. Skoczyłem na równe nogi, założyłem ręce za plecami i zacząłem się przechadzać. – Superbohaterowie na każdym kroku ryzykują i popełniają błędy, których łatwo mogliby uniknąć. Szkoda, że Superman nie miał przy sobie kogoś, kto by mu powiedział: „Kal-El, odsuń się od tej zielonej lśniącej skały”. Po to właśnie będzie wam potrzebny ktoś taki jak ja. – Znów zerknąłem na śpiącego Marcela. – I on. Zack i Lara spoglądali na mnie w milczeniu. Widziałem, że ich nie przekonałem. Ale jeszcze nie skończyłem. – Przyznaję, że wiecie już co nieco o życiu superbohaterów, lecz wciąż macie zbyt mało doświadczenia. Ja zaś mam za sobą długie lata czytania komiksów – robiłem to nawet, gdy byłem tak mały, że sięgałem Ant-Manowi do kolan. Zack pokręcił głową. – Komiksy na nic się nie przydadzą – nie dowiem się z nich, jak być superbohaterem. Czy on oszalał?! Przecież komiksy są właśnie o tym. Gdy jednak miałem to wyjaśnić, Zack wszedł mi w słowo. – No jasne, jest tam mnóstwo fantastycznych przygód, ale nie ma ani słowa o rzeczywistości. Nie dowiesz się z nich, że warto zakładać ciepłą bieliznę, kiedy latasz na dużych wysokościach. Albo że przy określonej pogodzie umiejętność telepatii sprowadza się do 20


wyłapywania fal lokalnych stacji radiowych. Albo że łapanie zbirów jest strasznie trudne, bo trzeba przy tym uważać, by nie naruszyć ich praw – inaczej mogą cię oskarżyć o bezprawne zatrzymanie i bezpodstawne aresztowanie. Zack miał rację – tego w komiksach nie było. Być może dlatego, że to dość nudne. Odwróciłem się teraz do Mrocznego Piórka. – Lara, przypomnij sobie, kto ci doradził, żebyś nie wybierała stroju, który można prać tylko chemicznie? – Ty, to prawda – skinęła głową. – Ale jest duża różnica między odczytywaniem instrukcji z metki a zwalczaniem przestępczości. Tego było już za wiele. – Wiesz co? Jesteś beznadziejną superbohaterką! Twoje supermoce są zupełnie do niczego. – Do niczego?! – Lara podparła się pod boki, uniosła wojowniczo brodę i powiedziała: – Mam władzę nad królestwem zwierząt. – Chyba nad małym zoo! Właściwie to żadna z ciebie superbohaterka. Przypominasz raczej księżniczkę Disneya. Lara aż fuknęła z oburzenia. W tej chwili ucieszyłem się, że nie ma pod ręką żadnego jeża. – Może gdybyś był dawnym członkiem sił specjalnych albo genialnym naukowcem, moglibyśmy współpracować – zastanowił się Zack. – Ale, Zack… 21


– Zapomnij. To zbyt niebezpieczne. My mamy supermoce, a wy tylko fantazyjne logo. Już miałem zaprotestować, gdy nagle Zack przyłożył sobie dłoń do czoła. – Czekajcie, właśnie odbieram jakieś zakłócenia na „Gwiezdnym ekranie”. – To ja wymyśliłem tę nazwę – wymamrotałem, ale nie zwrócił na mnie uwagi. – Ktoś ma kłopoty. Mroczne Piórko? – Lecę za tobą, Gwiezdny Druhu. – Lara przyłożyła sobie do ust zwiniętą dłoń i zaświstała. Po kilku sekundach domek na drzewie zapełnił się ptakami. – Do zobaczenia w szkole – pożegnała się ze mną, gdy uniosły ją w powietrze. Mogłem tylko stać i patrzeć, jak razem z Zackiem odlatują, by przeżyć kolejną przygodę. Usłyszałem ciche parsknięcie. Marcel poruszył się i wyprostował. Rozejrzał się zaspany dookoła. – A niech to, wszystko przespałem. No i co? – zwrócił się do mnie. – Zdecydowaliście w końcu, czy ma być S.Z.A.L.I.K. czy S.T.O.P.? Szczerze liczę na to, że jednak S.T.O.P.

22




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.