Niewidzialny

Page 1





ELOY MORENO

przełożyła Barbara Bardadyn


Tytuł oryginału: Invisible Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, skanowanie i przekształcanie treści niniejszego utworu oraz jego nieautoryzowane publiczne rozpowszechnianie w całości lub we fragmentach, cyfrowo lub analogowo, jest zabronione i powoduje naruszenie praw autorskich dotyczących niniejszej publikacji. Copyright © 2018, Eloy Moreno Copyright © 2018, Penguin Random House Grupo Editorial, S.A.U. Travessera de Gràcia, 47-49. 08021 Barcelona, Spain For the Polish edition Copyright © 2021 by Grupa Wydawnicza Adamantan s.c. Published in agreement with Book/lab Literary Agency, Poland. All rights reserved.


„Bohaterem może być każdy, nawet ktoś wykonujący tak prosty gest, jak okrycie płaszczem chłopca, aby wiedział, że świat się nie skończył”. Batman Mroczny rycerz



„Nie trzeba mieć w oczach rentgena, aby widzieć, że coś jest nie tak”. Superman



Od ponad pięciu minut stoi przy skrzyżowaniu po drugiej stronie ulicy. Patrzy na drzwi, nie wiedząc, co robić: czy wejść teraz, czy wrócić tu jutro z tymi samymi wątpliwościami co dziś. Bierze głęboki oddech i rusza. Przechodzi przez ulicę, prawie nie rozglądając się na boki, i po pokonaniu kilkumetrowego chodnika ze strachem popycha drzwi. Jest w środku. Proszą, żeby usiadła na chwilę na kanapie w poczekalni, wkrótce będzie mogła wejść. Kiedy czeka, ogląda na ścianach dzieła sztuki, rysunki, które raczej nie zostaną pokazane w muzeach, ale które – a przynajmniej ich większość – obejrzy bardzo wiele osób. Nie będzie tak jednak w jej przypadku, ponieważ jej rysunek zobaczy tylko ona, nikt więcej. A przynajmniej tak jej się teraz wydaje. Po kilku minutach zapraszają ją do drugiego pomieszczenia, mniejszego, ciemniejszego, bardziej intymnego… I kiedy tam wchodzi, widzi go. 9


Leży na stole, jest duży, bardzo duży, wystarczająco duży, żeby zakryć całe jej plecy: gigantyczny smok. Ponownie wyjaśniają jej, jak będzie przebiegał cały proces, ile zajmie czasu, jakiej użyją techniki… A przede wszystkim ostrzegają, że jest to bolesne nawet na normalnych plecach, więc ją będzie boleć o wiele bardziej. Znowu zastanawia się przez kilka sekund. Musi to zrobić. Zdejmuje bluzkę i spodnie, zdejmuje też biustonosz i tak, właściwie naga, kładzie się na brzuchu na leżance, demonstrując plecy, których już sam widok sprawia ból. Plecy pełne blizn powstałych po oparzeniach, rosnących razem ze skórą kobiety, która wiele lat temu, kiedy była jeszcze dziewczynką, przeżyła piekło.

– Zaczynamy – słyszy. Drży i tak mocno zaciska powieki, że wraca do przeszłości, do chwili, w której wszystko się stało. To było dawno temu, ale za każdym razem, gdy o tym myśli, czuje ból i strach, nie potrafi tego wymazać. Z biegiem lat zrozumiała, że niektóre wspomnienia bolą tak samo, jakby dotyczyły wydarzeń z wczoraj. I oto krok po kroku, na chropowatych plecach smok nabiera życia. Po wielu godzinach, kiedy jej myśli wracały do przeszłości niczym ptak, który boi się zarówno dotknąć ziemi, jak i frunąć dalej, kobieta wstaje i ogląda się w lustrze. Oto i on, początek smoka, jej smoka. To smok zaczyna10


jący się tam, gdzie plecy łączą się z pośladkami, a za kilka dni, po ukończeniu pracy, sięgnie aż do karku. Wzdycha i uśmiecha się, szczęśliwa, że wreszcie się zdecydowała. Tylko jeszcze nie wie, że pojawią się takie chwile, kiedy smok się przebudzi, i nie zawsze nad nim zapanuje. Tylko jeszcze nie wie, że to nie ona tatuuje sobie smoka na plecach, lecz że to smok znalazł sobie plecy, na których może żyć. ***

11



NIEWIDZIALNY



Znowu przytrafiło mi się to samo. Obudziłem się, drżąc, z sercem uderzającym o żebra, tak jakby chciało uciec z ciała, i odnosząc wrażenie, że na mojej klatce piersiowej siedzi słoń. Czasem tak trudno mi oddychać, że aż mi się chce szeroko otworzyć buzię, inaczej, myślę, zabraknie mi powietrza. Dobra wiadomość jest taka, że teraz już wiem, co robić. Wyjaśniono mi to pierwszego dnia, kiedy tu trafiłem, a właściwie trzeciego, ponieważ z dwóch pierwszych dni niczego nie pamiętam. Muszę zacząć liczyć od jednego do dziesięciu, powoli wdychając i wydychając powietrze, starając się, żeby moje ciało stopniowo się uspokajało, serce wróciło na swoje miejsce, a słoń sobie poszedł. Jeden, dwa trzy… wdech i wydech. Cztery, pięć, sześć… wdech i wydech. Siedem, osiem, dziewięć i dziesięć, wdech i wydech… I zaczynam od początku. Ważne jest także i to, żebym po przebudzeniu się nie bał. Powiedziano mi, abym spróbował sobie przypomnieć, 15


że jestem w bezpiecznym miejscu i nie ma powodu się denerwować… Właśnie po to, żeby nie dopuścić do tego, co się stało pierwszej nocy, kiedy po otwarciu oczu tak się przestraszyłem, że zacząłem krzyczeć. Robię więc to, co mi powiedziano: staram się nie czuć strachu, czekam, aż do oczu dotrze to nikłe światło, które stopniowo pomaga mi rozróżnić kształty dookoła. Jeden, dwa trzy… wdech i wydech… Cztery, pięć… wdech i wydech… Sześć, siedem… Wydaje się, że to działa, wydaje się, że już nie drżę, że moje serce bije wolniej i że słoń siedzący na mojej klatce piersiowej właśnie wstaje. Jestem opanowany. ***

16


Teraz, kiedy jestem już spokojniejszy, zaczynam odróżniać wiele dźwięków: kroki, które słychać gdzieś w oddali, bardzo powolne, tak jakby ciała powłóczyły nogami; głosy, szepty, słowa, których nie rozumiem; dziwne dźwięki, tak jakby ludzie płakali po cichu, lamentując z zasłoniętymi ustami; i od czasu do czasu cisza, i od czasu do czasu jakiś krzyk… I tysiąc innych dźwięków. Ach, i pośród tych wszystkich dźwięków jest jeden mój. Mój, ponieważ znajduje się w mojej głowie. To jakiś taki świdrujący gwizd, tak świdrujący, że czasem odnoszę wrażenie, jakby igła wwiercała mi się w głowę, od jednego ucha do drugiego. Przez cały dzień pojawia się i znika, ale najbardziej przeszkadza mi w nocy, kiedy wokół panuje cisza. Jeden, dwa, trzy… wdech i… I przestaję liczyć, chyba już mi się udało. Dlatego teraz, kiedy jestem już spokojniejszy, kiedy już wiem, gdzie jestem, zaczynam się poruszać i w tym momencie nachodzi ból. Poruszam palcami, powoli otwieram i zaciskam dłonie, najpierw lewą, następnie prawą, później obie naraz. Próbuję 17


poruszyć szyją, to boli, bardzo boli, ale mimo to próbuję, leciutko kręcę głową w obie strony. Nie przestaję. Zaczynam ruszać także nogami, najpierw lewą, a następnie prawą… I wtedy, gdy próbuję zgiąć prawą nogę, uświadamiam sobie, że czyjaś ręka naciska na moje udo. Znowu czuję strach. Zaczynam drżeć. Znowu wraca słoń. Jeden, dwa, trzy… wdech i wydech. Cztery, pięć, sześć… wdech i wydech. Siedem, osiem, dziewięć… ***

18


Ponownie prostuję nogę, ale ręka mnie nie puszcza. Próbuję sobie przypomnieć, co się dzieje, dlaczego ta ręka tu jest, dlaczego czuję ten głośny gwizd, dlaczego leżę w tym łóżku, dlaczego czasem odnoszę wrażenie, że jestem pod wodą i tonę… Szukam wzrokiem małego zegara wiszącego na ścianie naprzeciwko. To zegar cyfrowy, na którym godzinę można zobaczyć w ciemności: jest druga czternaście, mniej więcej tak samo jak w poprzednie noce. Wygląda na to, że pomimo tabletek nie jestem w stanie spać dłużej niż trzy albo cztery godziny bez przerwy. Ale sytuacja się poprawia: już nie krzyczę po przebudzeniu, już nie płaczę z bólu przy każdym ruchu i coraz szybciej przypominam sobie, gdzie jestem. Ach, no i najważniejsze: ludzie mogą mnie już widzieć. Wydaje mi się, że od wypadku nie mogę już się stawać niewidzialny. Może to na skutek uderzenia coś się zmieniło w moim organizmie albo moce pojawiają się teraz i znikają. Jestem tutaj od pięciu dni i jeszcze nie udało mi się ich użyć. 19


Spróbuję się trochę przespać, choćby godzinę, bo godzina to też coś. Zamykam oczy. Liczę od jednego do dziesięciu. Oddycham powoli. Ręka wciąż tam jest, trzyma mnie za nogę. ***

20


Ręka ze stoma bransoletkami

W tym samym momencie, gdy ktoś, kto był niewidzialny, próbuje znowu zasnąć, jakieś pięć kilometrów dalej, w małym pokoju w sześciopiętrowym bloku, obudziła się ręka pełna bransoletek. I w tej samej chwili zrobiło to także ciało, z którym jest połączona. Od pięciu dni nie może spać, dokładnie od dnia, w którym zdarzył się wypadek. Też bierze tabletki i też na nią nie działają. Budzi się zdenerwowana, w środku nocy zaczyna chodzić po swoim pokoju i nie przestaje patrzeć przez okno w stronę nieba tak czarnego, jak czarne jest teraz jej sumienie. Od pięciu dni widzi rzeczywistość jakby zamazaną, jakby włożyła okulary, na które spadły łzy, a ona nie potrafi ich wytrzeć. Od pięciu dni pisze list miłosny, który zaczyna się złością i kończy nienawiścią. List miłosny, który być może nigdy nie dotrze do odbiorcy, tylko zostanie gdzieś między koszem a zapomnieniem. Spogląda na telefon, milczący od dłuższego czasu. Otwiera folder ze zdjęciami i musi cofnąć się o wiele miesięcy, żeby znaleźć te, które ją interesują. 21


Pierwsze: ona się uśmiecha, są we trójkę na plaży. Drugie: on jest na nim sam, z daleka puszcza do niej oko. Kolejne: to z jego ostatnich urodzin, kiedy tak mocno zdmuchnął świeczki, że tort o mało nie spadł ze stołu. I czwarte, i piąte, i kolejne, i kolejne, i jeszcze jedno… I w miarę jak jej palec coraz szybciej przewija zdjęcia, pojawiają się łzy i złość, i bezsilność, i ból… Ponieważ ból w końcu przychodzi zawsze. Rzuca telefon na podłogę, bezskutecznie usiłując wymazać w ten sposób przeszłość, i opada na łóżko. I właśnie w tym momencie, między bólem a pościelą, wreszcie podejmuje decyzję, którą odwlekała przez wiele dni. ***

22


Znowu obudził mnie ten straszny gwizd. To tak, jakby ktoś wsadził mi do ucha gwizdek i nie przestawał dmuchać. Podnoszę ręce do uszu, zatykam je mocno, zamykam oczy i otwieram buzię najszerzej jak mogę… Ale ten dźwięk nadal jest w środku. Oddycham powoli i w końcu, krok po kroku, przechodzi. Wydaje się, że zniknął, ale tak nie jest, on tylko się ukrył, żeby – kiedy będę spał – znowu mnie obudzić. Otwieram oczy. Patrzę na ścianę naprzeciwko: jest szósta dwadzieścia sześć. Myślę, że dziś nie będę mógł już zasnąć. Pamiętam wszystko, co wydarzyło się w ciągu tygodni poprzedzających wypadek, ale nic, co stało się począwszy od tamtej chwili. Od czasu do czasu towarzyszyło mi tylko wrażenie, jakbym był pod wodą i się topił, jakbym fruwał w przestworzach, jakby ktoś wkładał mi ogień w usta, albo jakbym słyszał dźwięk, który wypełniał wszystko… A potem obudziłem się tutaj, w tym łóżku, w tym pokoju, i powiedziano mi, że spałem przez dwa dni. 23


Z kolei czas przed wypadkiem… Pamiętam wszystko i uświadamiam sobie, jak bardzo moje życie zmieniło się w ciągu kilku miesięcy. To było jak niekończąca się przejażdżka kolejką górską. Ale jazda się skończyła, skończyła się pięć dni temu. Odkąd to wszystko się stało, ludzie nie przestają mnie odwiedzać. Przyszło kilku kolegów, tych, których mam od zawsze, i tych, o których nawet nie wiedziałem, że ich mam. Przyszło też wielu krewnych, chociaż niektórych nigdy wcześniej nie spotkałem. Przede wszystkim jednak przyszły te wszystkie osoby, które dotąd nie były w stanie mnie widzieć, a gdy zrobiło się o mnie głośno, chciały się przekonać, czy to prawda, że znów jestem widzialny. Ach, no jasne, przyszło też mnóstwo dziennikarzy, nawet prezenterzy telewizyjni, ale nie pozwolono im ze mną rozmawiać. Wiem, że pojawiłem się w wielu wiadomościach, w gazetach, w radiu, w programach telewizyjnych… Nie mogłem jednak niczego obejrzeć ani wysłuchać, nie zgodzono się. To dziwne, że akurat teraz, gdy znów jestem widzialny, czuję się najbardziej zagubiony. Jest szósta czterdzieści sześć. Światło zaczyna wpadać przez okno. To oznacza, że wkrótce zacznie się cały ten ruch. A ja wciąż tu będę, kolejny dzień. I ręka też tu będzie, trzymając mnie za nogę albo za ramię, albo ściskając moją dłoń, ale tu będzie, tego mogę być pewien. *** 24


Chłopiec z blizną nad okiem

Ta sama godzina, szósta czterdzieści sześć, jest także w pokoju mieszkania w centrum miasta. Tam na łóżku leży kolejne ciało, któremu spać jest prawie tak samo trudno jak nie spać. Wyrzuty sumienia. Wstaje, w ciszy idzie do łazienki i przegląda się w lustrze. Patrzy na swoją prawą brew, tę, w której ma niewielką bliznę. Dotyka jej palcami i przypomina sobie, jak powstała: kilka lat temu, na niezabudowanej działce, dwa rowery, wyścig. I kiedy wspomina tamten moment, jego oczy zaczynają się robić wilgotne, ponieważ już od paru miesięcy ten mały ślad na jego twarzy jest jedynym, co ich łączy. Wychodzi z łazienki i wraca do łóżka. Już od pięciu dni waha się, czy coś powiedzieć, czy milczeć tak jak do tej pory, nie wiedząc, czy był tchórzem czy tylko ocalałym. Owszem, odwiedził go w szpitalu, ale zamienili ledwie parę słów. To była bardzo niezręczna sytuacja, tak jakby ponownie spotkać się z kimś, nie mając pewności, czy się z nim pożegnałeś… bardzo dziwnie. 25


Po tylu latach przyjaźni, nagle, kiedy spotkali się twarzą w twarz, nie wiedzieli, jak na siebie patrzeć. Ciała były te same, ale słowa przychodziły z trudem. – Cześć – powiedział, gdy tylko go zobaczył, próbując ukryć wstrząs wywołany widokiem ran na twarzy, głowy bez włosów, wenflonu w ręce. – Cześć – odpowiedział. – Jak się czujesz? – zapytał tonem kogoś, kto stwierdza, że niebo jest daleko, że śnieg jest biały albo że zimą jest zimno. – Trochę lepiej… – Trzymaj, przyniosłem ci to. – I chłopiec z blizną nad okiem podał mu pakunek. – Dzięki – odpowiedział, rozpakowując prezent. Cisza narastała tak bardzo, że przez parę minut słychać było tylko szeleszczenie papieru prezentowego. Niewygodna cisza, taka, podczas której wszyscy marzą, aby się wreszcie skończyła, lecz nikt nie wie, jak ją przerwać. – Tych chyba nie miałeś? – odezwał się w końcu chłopiec z blizną nad okiem. – Nie, tych nie mam, dzięki – skłamał, oglądając zawartość paczki. ***

26


Spoglądam znowu na tę rękę nieprzestającą mnie trzymać w ciągu pięciu nocy, które tu dotąd spędziłem. Chyba wciąż się boi, że w każdej chwili z powrotem mogę się stać niewidzialny, i nie będzie mogła mnie znaleźć. Tak mi się właśnie wydaje. Myślę, że w ten sposób, trzymając rękę na mojej nodze, przynajmniej wie, gdzie jestem. Ja też potrzebuję tej ręki, dlatego każdej nocy, kiedy ją czuję, na początku się boję, ale potem uświadamiam sobie, że jest mi potrzebna. Muszę mieć pewność, że jeśli znowu zniknę, ktoś przynajmniej będzie wiedział, gdzie jestem. Wyciągam rękę i kładę na jej dłoni. Czuję jej ciepłą skórę, ściskam ją i wyczuwam bicie serca w jej palcach… I mówię jej po cichu coś, czego nigdy nie odważyłbym się powiedzieć, gdyby nie spała: – Mamo, kocham cię. ***

27



Ta powieść jest dedykowana wszystkim osobom, które – niezależnie od wieku – kiedykolwiek czuły się niewidzialne. Dla was, dla nas.

Żebyście nigdy, nigdy, przenigdy nie przestali szukać swojej Luny. Ani swojego smoka.

Dziękuję.


Tytuł oryginału: Invisible Z języka hiszpańskiego przełożyła: Barbara Bardadyn Redaktor prowadzący: Witold Mizerski Redakcja: Elżbieta Mamczarz Skład i łamanie: adamantan dtp Projekt okładki: © Ed Carosia Wydanie I Warszawa 2021

ISBN 978-83-7350-504-9 jest marką handlową Grupy Wydawniczej Adamantan s.c. www.finebooks.pl Wydawca: Grupa Wydawnicza Adamantan s.c. Skrytka Pocztowa 73, 01-499 Warszawa 46 tel.: 222501091; fax: 222501095 e-mail: biuro@adamantan.pl Druk i oprawa: Uni-Druk Luboń




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.