PREMIER Tekst i ilustracje
Przełożyła Weronika Mincer
Dla moich chłopców: Joe i Harry, kocham Was
Tytuł oryginału: The Accidental Prime Minister Redaktor prowadzący: Witold Mizerski Redakcja: Izabela Jesiołowska Skład, łamanie i korekta: adamantan dtp Wszystkie przypisy w książce pochodzą od tłumaczki. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, skanowanie i przekształcanie treści niniejszego utworu oraz jego nieautoryzowane publiczne rozpowszechnianie w całości lub we fragmentach, cyfrowo lub analogowo, jest zabronione i powoduje naruszenie praw autorskich dotyczących niniejszej publikacji. Text and illustration © Tom McLaughlin 2015 Polish edition © Grupa Wydawnicza Adamantan s.c. 2016 “The Accidental Prime Minister” was originally published in English in 2015. This translation is published by arrangement with Oxford University Press. All rights reserved. Wydanie I Warszawa 2016 ISBN: 978-83-7350-371-7 jest marką handlową Grupy Wydawniczej Adamantan s.c. www.finebooks.pl Wydawca: Grupa Wydawnicza Adamantan s.c. Skrytka Pocztowa 73, 01-499 Warszawa 46 tel.: 222501091; fax: 222501095 e-mail: biuro@adamantan.pl Wydrukowano na papierze Classic 70 g/m2 vol. 1.8 dostarczonym przez firmę Zing Druk i oprawa: Drukarnia Omega Press
1 2 3 4 5
1 NIE LUBIĘ PONIEDZIAŁKÓW
B
IBIIIIIIIIIIIIIIIP!
Na świecie jest mnóstwo okropnych dźwięków. Zgrzyt paznokci na tablicy, mama śpiewająca pod prysznicem melodyjkę z wiadomości sportowych, kiepska gra na dudach, właściwie mistrzowska gra na dudach też. Ale najpaskudniejszy jest dźwięk budzika we wczesny poniedziałkowy ranek. — Czemu rano musi być tak wcześnie? — Wymamrotał Filip do siebie. Sięgnął po budzik, ale nie dosięgnął go i chłopiec wypadł z łóżka. Często mu się to zdarzało. Ciągle się przewracał i upadał. Świetnie 1
mu to wychodziło. Wpadał i wypadał z pokoju. Kiedyś udała mu się wprost niemożliwa sztuka: spadł ze schodów w górę, a to naprawdę niełatwe. Filip przez całe życie walczył z grawitacją, a grawitacja zdecydowanie miała przewagę. Wstał z podłogi i z zamkniętymi oczami zaczął się ubierać. Tą sztuczką próbował oszukać zaspany mózg i wmówić mu, że on, Filip, ciągle leży w łóżku. Miało to wady, bo bardzo trudno w ten sposób włożyć majtki. Wkładanie bielizny po omacku było według Filipa jedną z najbardziej niebezpiecznych czynności rzeczy w życiu. Filip mieszkał w Londynie ze swoją mamą. Jego tata zniknął, zanim Filip się urodził, a chłopiec nie miał braci ani sióstr. Miał coś w rodzaju rodzeństwa, kiedy przed rokiem kot sąsiadów przyszedł i został na dziesięć dni. Ale nie licząc przygody z Panem Pręguskiem, Filip mieszkał tylko z mamą. Mama pracowała jako strażniczka w parku, więc dni mijały jej na pilnowaniu, czy z kwiatkami wszystko w porządku i czy psy załatwiają się tam, gdzie powinny. Uwielbiała swoją pracę, a Filipowi też się bardzo podobało, że jego mama pracuje w parku. Przy domu nie mieli ogródka, tylko podwórko, na którym można 2
było sobie podrapać kolana, jak się ktoś przewrócił. A, jak już wiecie, Filipowi zdarzało się to często. Dlatego uważał, że park to ogródek jego i mamy. Kiedy mama nie pracowała w parku: nie przycinała kwiatów i nie krzyczała na właścicieli psów, gotowała. Bardzo to lubiła. Wpadała do sklepów i wychodziła z torbami pełnymi produktów, których nikt inny nie chciał kupić, a które jej służyły za inspirację w kuchni. Wymyślała bardzo dziwaczne przepisy, żeby torturować… to znaczy żeby zaimponować Filipowi. Filip wiedział, że to dlatego, że mieli mało pieniędzy, ale dzięki temu posiłki nie były nudne. No bo kto byłby w stanie zapomnieć o sałatce serowej z sosem cebulowym? Albo o śliwkowej zapiekance tandoori? Jednak nie licząc dziwnych, naprawdę dziwnych potraw, w życiu Filipa nie działo się nic ciekawego. Nagle…
DRRRYYYŃ!
— u drzwi zadzwonił dzwonek. — WPUŚĆCIE MNIE, TO SYTUACJA KRYZYSOWA! — dobiegł ich czyjś okrzyk z zewnątrz. Mama 3
otworzyła drzwi, za którymi stał Adżaj, najdawniejszy i najlepszy kolega Filipa. — Co się stało, Adżaj? — zapytała w panice. — Czuję, że zrobiła pani swoją słynną na cały świat herbatę i tosty z dżemem rabarbarowym, a ja jestem głodny! — Adżaj uśmiechnął się szeroko i poruszył brwią. Był jedyną osobą na świecie, która sądziła, że potrawy mamy Filipa są nie dość, że jadalne, to jeszcze smaczne. Z drugiej strony, Adżaj założył się kiedyś na geografii, że zje wosk z ucha, i wygrał, więc chyba nie ma zbyt wyrafinowanego podniebienia. — Adżaj, czy twoja mama cię nie karmi? — Mama Filipa przewróciła oczami. Już dawno przywykła do tego, że żołądek Adżaja nie ma dna. — Śniadanie to najważniejszy posiłek w ciągu dnia, proszę pani, dlatego dbam o to, żeby zjeść tyle śniadań, ile się da. Ma pani może paszteciki wieprzowe? — chłopiec uśmiechnął się, wpychając się do środka. Zmierzał do stołu. — Wiesz, że ich nie znoszę! — Mama Filipa pokręciła głową. — To przez galaretkę, niedobrze mi od niej. Adżaj i Filip przyjaźnili się od przedszkola, odkąd odkryli, że mają urodziny tego samego dnia. Wierzcie 4
rhubarb
jam
mi, jak masz trzy lata, to jest niesamowite odkrycie, które oznacza, że waszym przeznaczeniem jest zostać najlepszymi kumplami. Gdyby nie Adżaj, szkoła byłaby fabryką nudy. Dzięki niemu można się było pośmiać nawet z najnudniejszych i najstraszniejszych rzeczy w życiu. Zawsze coś knuł, zawsze kombinował, jak rozśmieszyć nauczycieli. Albo próbował wymyślić, co zrobić, żeby do następnego wtorku on i Filip zostali milionerami. Filip zawsze miał do odegrania 5
jakąś rolę w tych planach, ale najczęściej kończyły się klapą — i na tym polegała cała zabawa. Adżaj miał właśnie wgryźć się w tost ociekający kwaśnym dżemem rabarbarowym i popić herbatą, kiedy zaklekotała klapka na listy i oficjalnie wyglądająca brązowa koperta wylądowała na wycieraczce. — Listonosz przyszedł wcześniej, prawda? — powiedziała mama Filipa. — O, przesyłka ekspresowa. Otworzyła kopertę i rozłożyła list. Po wyrazie twarzy mamy Filip od razu zorientował się, że coś jest nie tak. — Mamo, co się stało? — zapytał. — Tak, proszę pani, co się stało? — zawtórował Adżaj. — Park… zamknęli park. Nikt nic nie mówił. Filip i Adżaj spojrzeli na siebie, potem znowu na panią Perkins. Zbladła. Z otwartymi ustami wpatrywała się w list. Oczy jej zwilgotniały, była bliska płaczu. — Zamknęli park! — Zawołał Filip ze złością. — Nie mogą tego zrobić, to przecież… to przecież park!!! — Właśnie, wszyscy uwielbiają to miejsce! — włączył się Adżaj. 6
— Chłopcy, lepiej idźcie już do szkoły, bo się spóźnicie — głos pani Perkins drżał. — Ale co z…? — Filip nie dokończył. — Zostaw to mnie, nie chcę, żebyś się tym martwił. Zmusiła się do uśmiechu, ale jej oczy pozostały smutne. Jeśli chciała tak pocieszyć Filipa, to z marnym skutkiem. Wiedział, że mama potrzebuje tej pracy — inaczej za co ugotuje spaghetti w sosie słodko-kwaśnym? — Nie martw się, mamo. Ja… coś wymyślę. Tylko pokiwała głową, próbując otrzeć łzy. Filip i Adżaj złapali plecaki i niechętnie ruszyli w stronę drzwi. Nie odzywali się do siebie ani słowem tak długo, że wydawało się, iż minęła wieczność. — W porządku, stary? — Adżaj przerwał ciszę. — Nie wiem… nie mogę uwierzyć, że zamknęli park. No bo dlaczego mieliby to robić?! — spytał z niedowierzaniem Filip. — Nie mam pojęcia — Adżaj wzruszył ramionami. — Ale znam faceta, który może coś wiedzieć. —odpowiedział, wskazując na drogę przed nimi. Gdy skręcili za róg na końcu ulicy, przy której mieszkał Filip, zobaczyli w oddali człowieka 7
z drabiną i skrzynką na narzędzia. Był zajęty przybijaniem tabliczki do bramy prowadzącej do parku. Na ten widok w Filipie aż się zagotowało. Gdyby mama tu była, dałaby temu człowiekowi popalić — nie można ot tak sobie czegoś przybić gdziekolwiek bez jej pozwolenia. — Ej, co pan robi? — zawołał Adżaj. Filip przeczytał napis na tabliczce: Plac budowy. — Co się dzieje? — spytał. — Czemu pan zamknął park? Mężczyzna przerwał pracę i wzruszył ramionami. — Mnie tam nic nie mówią. Ja tu jestem tylko od walenia młotkiem. Filip czytał dalej.
A R K Ś W. Z A S IĘ , Ż E P S A Ł G O M Y N IN IE J S Z RY B IE K N IĘ T Y W T M A Z E J TA S O E N IE JERZEGO Z IP C A N A T E R L 1 D O . M Y S TO W E N AT Y C H M IA BUDOWLAN S IĘ P R A C E Ą N Z C O P Z PA R K U R O O W IE C — PA R TA M E N T A Y W O N IE U I P O W S TA N WO POSTĘP M IN IS T E R S T
Pod spodem znajdował się rysunek eleganckiego apartamentowca. Był to szklany, wysoki budynek. Narysowani ludzie uśmiechali się, rozmawiali i popijali kawę na dworze. Filip i Adżaj zajrzeli przez bramę parku. Robotnicy już przyjechali i szykowali się do rozkopania placu zabaw. — To się nie dzieje — wymamrotał Filip, powstrzymując łzy. To tu on i Adżaj spędzali czas. Tu zastanawiali się, jak zostaną wielkimi bogaczami, planowali, co zrobią, gdy świat opanują zombie. Tu grali w nogę — to znaczy Adżaj kopał piłkę, a Filip starał się zejść mu z drogi, zanim oberwie piłką w twarz. A teraz jacyś ważni chcieli tu zbudować wieżowiec! Czemu nikt ich nie powstrzyma? —Dzieńdoberek, mogę w czymś pomóc? Filip odwrócił się. Przy tabliczce stał policjant i patrzył na chłopców z góry. — Tak! — Filip aż się zachłysnął. — Proszę powstrzymać tego pana! On zamyka park! — Tak, panie władzo! — przytaknął Adżaj. — Niech go pan aresztuje! — Co? — zdziwił się mężczyzna z młotkiem. — A co ja takiego zrobiłem? 9
— Zamyka pan park! — wrzasnął Adżaj. — Już wam mówiłem. Ja tu tylko walę młotkiem, niczego nie zamykam. Wtedy obok przemknęła grupa policjantów na motorach z wyjącymi kogutami i migoczącymi światłami. Jak w filmie, ale działo się to na ich ulicy. — Co u licha? — zapytał człowiek na drabinie, ale — niestety — nie spadł z niej. — OOO! — Adżaj wpatrywał się w konwój na sygnale. — Myślisz, że napadli na bank? A może kosmici wylądowali! — No, mam nadzieję, że to inwazja obcych! — powiedział Filip. — Wtedy zwolniliby nas ze szkoły. — To premier — wyjaśnił policjant. — Przyjechał z wizytą, a ja tu jestem jako wsparcie. — Czyli nie przyszedł pan po to, żeby ich powstrzymać przed zamknięciem parku? — spytał Filip. — Nie. Wygląda na to, że już za późno — odparł, patrząc na tabliczkę. — Szkoda, przychodziłem się tu bawić, jak byłem mały. — Dokąd jedzie premier? — dopytywał się Filip. — Chyba do jakiejś szkoły… tak, na pewno do szkoły. 10
Ta ulica prowadziła tylko do jednej szkoły. Tej, do której chodzili Filip i Adżaj. Spojrzeli po sobie, bez słowa chwycili plecaki i pobiegli. To znaczy Adżaj ruszył biegiem, a Filip potknął się o sznurówki. — Założę się, że może uratować park! — zawołał, podnosząc się z ziemi. — Na pewno! — Adżaj się uśmiechał. — No i powinna nas ominąć podwójna matma! — To lepsze, niż gdy pies wpadł na plac zabaw i zrobił kupę na boisku do kosza! — odkrzyknął Filip. — No nie wiem, to był rzeczywiście wyjątkowy dzień — odparł Adżaj poważnie. — Ale to podobny poziom. Gdy Adżaj i Filip dotarli do szkoły, zebrał się tam już tłum: podekscytowani uczniowie, policjanci, reporterzy telewizyjni i gapie wyglądający na niezadowolonych. Przed zgromadzonymi stał dyrektor, pan Brooks. Adżaj dźgnął Filipa w bok. — Pan Brooks wygląda… bardzo dziwnie. Może się uczesał? Rzeczywiście, pan Brooks się uczesał, ale to nie było to. Nagle Filip zrozumiał. 11
— Wiem, WIEM! Uśmiecha się! —Faktycznie — przytaknął Adżaj. — Strasznie to wygląda, nie? — Co się dzieje, proszę pana? — zapytał Filip. Pan Brooks westchnął zniecierpliwiony. — O nie, tylko nie wy dwaj! Ostrzegam: najmniejszy wygłup i mnie popamiętacie! — Czy to pan premier przyjeżdża, proszę pana? — dopytywał Adżaj, patrząc na dużą, czarną limuzynę, która właśnie zatrzymała się za policyjnymi motocyklami. — Tak. To miała być tajemnica. Ze względów bezpieczeństwa, rozumiecie. Mamy na uwadze to, jak bardzo ludzie go ostatnio nienawidzą. Ale jakiś bałwan dał znać prasie. Popatrzcie tylko na te kamery! — powiedział z uśmiechem i przesunął poślinionym palcem po brwi. Drzwi czarnej limuzyny otworzyły się i wysiadł z niej krępy mężczyzna w burym garniturze. Miał czerwoną, kluskowatą twarz, a na jej środku sterczał bulwiasty nos, niczym wisienka na wyjątkowo obrzydliwym budyniu. Otarł spoconą twarz chusteczką i lepką dłonią spróbował przygładzić rzadkie włosy. 12
Mężczyzna ten nazywał się Percival T. Duckholm i był premierem Wielkiej Brytanii, a przy tym najprawdopodobniej jedną z najbardziej nielubianych osób w kraju. Gdyby mógł liczyć na szybki zysk, nie tylko bez wahania sprzedałby własną babcię, ale sprzedałby i twoją. Jeśli masz teraz trochę czasu, radzę ci: zadzwoń do babci i uprzedź ją, żeby nie otwierała drzwi żadnym premierom o twarzy jak budyń. Percival T. Duckholm był jednym z najbardziej nieuprzejmych ludzi, jakich można spotkać na świecie. Lubił krzyczeć na innych. Prawdę mówiąc, krzyczenie na innych to jego ulubione zajęcie. Rano przy śniadaniu wydzierał się na swoją Bogu ducha winną żonę 13
i pobladłe dzieci. Potem brał prysznic i w łazience też pokrzykiwał. Następnie się ubierał i wrzeszczał, że nie może znaleźć skarpetek. Szedł do pracy i krzyczał, krzyczał, krzyczał aż do obiadu, aż miał dość wszystkiego i ucinał sobie drzemkę do czasu, kiedy wychodził z pracy. Myślicie sobie, że nie może być aż taki zły? Że ktoś musi go lubić, przecież został premierem. Cóż, prawda jest taka, że jego rywal w wyborach był jeszcze bardziej paskudny. Wiem, trudno w to uwierzyć. Ale powiem wam kilka słów o Melvynie Thwicku, człowieku tak wstrętnym, że gdybyście go spotkali, musielibyście się bardzo powstrzymywać, żeby nie zwymiotować od samego przebywania z nim w jednym pokoju. Thwick miał tłuste włosy, obrzydliwy oddech i tak intensywny łupież, że gdy się patrzyło na jego ramiona, można było odnieść wrażenie, że przyszła zima. Dłubał w nosie z takim samym zaangażowaniem i desperacją, jak szuka się monet pod poduchami kanapy. Kiedy mówił, brzmiał, jakby puszczał bąki. Miał maniery jak pijana świnia przy korycie. Nie znosił wszystkich i wszystkiego, ale nie starał się tego ukryć. Nic więc dziwnego, że wybrał karierę polityka. 14
No to już w skrócie wiecie, jak wyglądała droga Percivala T. Duckholma do władzy. Po prostu jego przeciwnik był jeszcze bardziej odrażający niż on. Ale do rzeczy. Na czym stanęliśmy? Ach, tak. Percival T. Duckholm wysiadł z samochodu. Pomachał i uśmiechnął się do tłumu, chociaż nikt nie klaskał na jego widok. Ludzie buczeli. Filip rozejrzał się i zobaczył, że zebrało się sporo gapiów. Im bardziej Percival się uśmiechał, tym głośniej krzyczeli i buczeli. —Podaj się do dymisji, bałwanie! — wołała rozzłoszczona staruszka. — Oszust! — wrzeszczał ktoś inny. Wydawało się, że te okrzyki tylko potęgują poruszenie wśród reporterów i kamerzystów. Percival T. Duckholm zignorował tłum i ruszył w stronę pana Brooksa. — Piękną szkołę macie tu państwo! — powiedział. — Dziękuję. Czy chciałby się pan spotkać z ucz niami? — zapytał pan Brooks z entuzjazmem. — O, Boże, tylko nie to. Wystarczy, że muszę spędzać czas z własnymi dziećmi! Filip przecisnął się przez tłum do przodu. Teraz miał szansę — sądził, że jak przybliży premierowi 15
sprawę parku, ten wszystko naprawi — przecież po to są premierzy, prawda? Żeby naprawiać takie rzeczy. — Eee… panie premierze, czy mogę panu zadać pytanie? — zapytał nieśmiało. — FU! — wrzasnął polityk. —NIE ZBLIŻAJ SIĘ DO MNIE, TY WSTRĘTNE STWORZENIE! — Ja tylko chciałem o coś zapytać. Chodzi o nasz park… — Ty tylko chciałeś zapisać kark? — dopytywał premier. — Mów głośniej, chłopcze! — Nie, chciałem zapytać o park. Zamknęli nam park i zamierzają tam wybudować błyszczący wieżowiec. Wszyscy zebrani zaczęli uważnie słuchać. Nawet pan Brooks patrzył na Filipa z mieszaniną zdziwienia i złości na twarzy (głównie złości, zdziwienia było może pięć procent). Filip nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś go słucha. Z zasady siedział cicho i wolał, gdy Adżaj przejmował pałeczkę, ale wiedział, że tym razem to może być jedyna szansa na ocalenie miejsca pracy mamy. — Aaaa…. — premier się rozpromienił. — W końcu jakieś sensowne pytanie. Tak, to prawda. Zamknęliśmy ten obskurny stary park, żeby wybudować tam 16
błyszczący, nowy wieżowiec. Po to jest rząd, żeby budować to, co błyszczące i nowe. Nie musisz mi dziękować, mały! Wyszczerzył zęby w uśmiechu, potargał Filipowi włosy i odszedł. — Co za kretyn — skomentował Adżaj, patrząc za politykiem. — Filip, wszystko gra? Nie grało. Bardzo, bardzo nie grało. Filip kipiał ze złości. Jak to możliwe, że ktoś tak ważny jest tak bezużyteczny? Chłopiec czuł się jak mucha, którą ktoś packą rozpłaszczył na podłodze. Premier szedł dalej, otoczony reporterami i kamerzystami, którzy jak stado zwierząt żywili się każdym słowem spływającym z jego tłustych ust. — Charlie James, World News Today. Czy ma pan coś do powiedzenia? Czy chciałby się pan odnieść do zarzutów, że jest pan oszustem i złodziejem? — BEZ KOMENTARZA! — Duckholm zawył jak syrena okrętowa w czasie burzy. — Czy pana milczenie oznacza, że popełnił pan przestępstwa, o które się pana oskarża? — Uważaj sobie, ty kurduplu! — Czy obelgi to wszystko, na co pana stać, panie 17
premierze? — dopytywał się Charlie, podsuwając premierowi mikrofon prosto pod nos. Percival T. Duckholm miał dość bycia napastowanym, bo zatrzymał się i odwrócił gwałtownie, stając twarzą w twarz z dziennikarzem. — Wiem, że w ostatnich dniach pojawiło się w gazetach sporo oskarżeń pod moim adresem. Chciałbym raz na zawsze oświadczyć — ZAPRZECZAM, JAKOBYM POPEŁNIŁ JAKIEKOLWIEK PRZESTĘPSTWO. Zapewniam, że ogromne ilości PIENIĘDZY, jakie policja znalazła na moim koncie, po prostu przechowywałem tam do momentu, kiedy znajdę czas, żeby przekazać je schronisku dla OSIEROCONYCH KOCIĄT. Ponadto zapewniam, że sprzedałem moją babkę do wędrownego cyrku PRZYPADKIEM i było to nieporozumienie. Chciałem też podkreślić, że to nie ja zostałem sfilmowany, jak przekazuję worki z pieniędzmi temu PODEJRZANEMU BIZNESMENOWI. To mój brat bliźniak, o którego istnieniu dowiedziałem się tydzień temu.
! IE B O S IE C Ź ID Z A R E AT 18
Gwizdy i buczenie stały się głośniejsze. Z każdą chwilą na różowej, pokrytej potem twarzy premiera malowała się coraz większa złość. — A co z panią wicepremier, Violettą Crump? Czy ciągle pan ją popiera? —reporter był dociekliwy. Zanim jednak polityk zdołał odpowiedzieć na to pytanie, wtrącił się ktoś inny: — Państwo pozwolą, że ja odpowiem. Z samochodu wysiadła kobieta ubrana od stóp do głów na czarno. Jej pomalowane paznokcie błyskały w słońcu jak morderczo ostre szpony. To była Violetta Crump, wicepremier. Zimna kobieta, o umyśle ostrym jak pęczek ołówków zanurzonych w soku cytrynowym. Stalowy wyraz jej twarzy sprawiał, że wszyscy czuli się przy niej mali i nieważni. Jej oczy patrzyły przenikliwie jak u węża. Rozzłoszczeni ludzie w tłumie zaczęli się trząść i nerwowo spoglądali sobie pod nogi. — Pani wicepremier, czy ciągle popiera pani premiera? — zapytał Charlie James drżącym głosem. — Pan premier i ja znamy się od bardzo dawna. Jest dla mnie jak rodzina. Rodzina, którą lubię i której nie sprzedałabym do cyrku. 19
Percival zaśmiał się nerwowo. — W ostatnich dniach pojawiło się wiele oskarżeń dotyczących pana premiera, ale nie wierzę, że ktoś mógłby pomyśleć, że to ja powiedziałam dziennikarzom o przestępstwach, przepraszam, rzekomych przestępstwach pana premiera. Te pogłoski, jakobym miała czyhać na jego posadę, to tylko plotki. Czemu miałoby mi zależeć na posadzie Percy’ego? Na dużym domu, władzy? Och, nie, ja po prostu cieszę się, że mogę pracować dla… tak wyjątkowego człowieka. Violetta spojrzała na Percivala T. Duckholma jak na ślimaka przyczepionego do buta. — Sami państwo widzą. Violetta uważa, że jestem świetny. Ja też uważam, że jestem świetny, więc zostawmy to. Rządzę wami wszystkimi i nic na to nie poradzicie! — Oj, zamknij się ty wielki, bełkoczący prosiaku!!! — dobiegł cienki głosik z tłumu. Pan Brooks się obejrzał, Charlie James się obejrzał, Violetta się obejrzała, Adżaj się obejrzał… a za nimi stał rozgniewany Filip ze skrzyżowanymi ramionami i wpatrywał się w Percivala T. Duckholma. Zapadła martwa cisza.
20
2 WYKRZYCZ TO
W
ypraszam sobie! — parsknął premier. Jego twarz zrobiła się bardziej czerwona niż najczerwieńszy burak w historii świata. — To znowu ty! Czy masz coś do powiedzenia, wścibski, mały draniu? Filip miał wrażenie, że uwaga całego świata skupiła się na nim, ale nic go to nie obchodziło. — Pytałem, czy masz coś do powiedzenia? — Percival T. Duckholm nachylił się. Filip czuł jego gorący, lepki oddech na policzku. Mężczyzna śmierdział wędzonym śledziem i… nieszczęściem.
21
— Tak. Mam — odparł Filip, próbując jednocześnie mówić i wstrzymywać oddech. — Jeszcze nie skoń czyłem z tobą rozmawiać. Myślę, że dla odmiany powinieneś się zamknąć i słuchać. Ty… ty wielki głuptasie!
— GŁUPTASIE?! — warknął premier. — Tak. Nic tylko siedzisz cały dzień w tym dużym budynku, tym, co jest na pocztówkach, ziewasz, krzyczysz i rozstawiasz ludzi po kątach. 22
Premier patrzył oszołomiony, ale to nie było wszystko, co Filip miał mu do powiedzenia. Tak naprawdę ten mały dopiero się rozkręcał. — Ja tylko chciałem, żebyś mnie posłuchał, żebym mógł ci opowiedzieć o parku. Pięć minut by mi wystarczyło, ale widać i to było za wiele. Tylko na mnie nakrzyczałeś, a to nie w porządku. Politycy nie powinni nam mówić, co mamy robić, to my powinniśmy im mówić, co mają robić. Przecież pracują dla nas, prawda? Płacimy im pensję. Nie mogą tak sobie zamykać parków, bez pytania nas o zdanie. To wariactwo. A poza tym… po co nam budziki?! Percival T. Duckholm był coraz bardziej zdziwiony. — Budziki? — Tak, budziki. Ich dźwięk nic tylko wprawia ludzi w zły humor, gdy wstają rano. Czemu dzień zaczyna się tak wcześnie? Jakbyśmy się wszyscy wyspali, bylibyśmy dla siebie milsi i nie potrzebowaliśmy tylu policjantów. I wtedy puste więzienia moglibyśmy przerobić na wesołe miasteczka. Ale zamiast działać rozsądnie i podejmować sensowne decyzje, politycy całymi dniami przesiadują na miękkich fotelach i raz na jakiś czas ziewają. 23
Koty powinny nosić nadajniki Wi-Fi! Dzięki temu wszyscy mieliby zawsze dobry zasięg. Dmuchanie baloników z gumy do żucia powinno być dyscypliną olimpijską! — zaczerpnął powietrza. Miał wrażenie, że mówi teraz o wszystkim, co kiedykolwiek przyszło mu do głowy. Nie potrafił się powstrzymać. Ale najlepsze było to, że czuł się FANTASTYCZNIE! — Czemu w pociągach nie ma basenów? Dużo fajniej byłoby podróżować. I czemu wszystkie autobusy są takie same? — Filip zadawał pytania w przestrzeń. — Powiem wam: żeby nam się wszystko pomieszało i żebyśmy się wszędzie spóźniali. Na różnych trasach autobusy powinny mieć różne kształty. Gdyby do sklepu jeździł autobus w kształcie banana, toby pan nim jeździł, prawda? — Filip wskazał na starszego pana w tłumie, a ten z entuzjazmem pokiwał głową. — Jasne, że tak, każdy rozsądnie myślący człowiek jeździłby autobusami w kształcie owoców. A czy rząd nie stara się zachęcić ludzi do jeżdżenia autobusami? W takim razie politycy powinni sprawić, żeby autobusy były ciekawsze. I jeszcze jedno — nikt poniżej pięćdziesiątego roku życia nie powinien nosić muszki. Ubikacje powinny mieć podgrzewane deski, żeby zimą 24
było ciepło w pupę. W szkołach powinien być ustalony dzień w miesiącu, kiedy to uczniowie mogą dyktować nauczycielom, co robić. W kawiarniach powinny być łóżka zamiast foteli. Czemu tylko śniadanie można jeść w łóżku? A pozostałe posiłki? Czy nie pora zakazać programów typu „Jak oni śpiewają, tańcząc z gwiazdami na lodzie”? Mamy już w kraju wystarczająco dużo wokalistów. I na pewno, NA PEWNO zakazałbym używania słowa „lol”, żeby ludzie nie mówili „lol”, zamiast po prostu się śmiać! Gdybym to ja rządził, życie wyglądałaby zdecydowanie inaczej. Nie lałbym wody, tłumacząc, jak zła była poprzednia ekipa, tylko rozwiązywałbym problemy. No bo to chyba nie jest trudne. Dorośli mieli już okazję rządzić krajem, może trzeba dać dzieciom spróbować?
MOGLIBYŚMY WTEDY URATOWAĆ NASZE PARKI, KURCZĘ BLADE!!!
I wtedy Filip TAK PO PROSTU przerwał, jakby wyczerpały mu się baterie. Rozejrzał się. Wszyscy wpatrywali się w niego z otwartymi ustami. Jeszcze parę sekund temu czuł się cudownie, a teraz… — jak 25
głupek. Co on sobie myślał? Policzki zaczęły mu różowieć, zawstydził się. Wtem dało się słyszeć klaśnięcie. I jeszcze jedno. To brzmiało jak — nie, nie brzmiało, to były brawa. Ludzie urządzili mu owację!
— Powiedz im, synku! — zawołał jeden mężczyzna. — Potrzebujemy więcej takich jak ty w rządzie! Brawa stawały się coraz głośniejsze. Filip spojrzał na Adżaja, Adżaj spojrzał na Filipa i powiedział bezgłośnie „ŁAŁ”. Był oszołomiony, ale nie aż tak jak sam Filip. 26
Percival T. Duckholm parsknął jak świnia i popędził z powrotem do samochodu, wrzeszcząc na kierowcę: — Zabierz mnie stąd natychmiast! Zostałem załatwiony przez dzieciaka! Teraz już na pewno nie dadzą mi spokoju! Charlie James, reporter telewizyjny, powiedział coś do kamerzysty i odwrócił się w stronę Filipa. — To było, no wiesz, całkiem, no, takie… no wiesz! Co to, u licha, miało znaczyć? Ekipa telewizyjna poszeptała między sobą, a potem szybko odjechała. Filip uświadomił sobie, co właśnie zrobił. To podziałało na niego tak, jakby ktoś wylał mu na głowę kubeł zimnej wody. — Myślisz, że pan Brooks się wścieknie? — zapytał nerwowo Adżaja. — Za to, że właśnie w telewizji nazwałeś premiera głupkiem? Zaraz się dowiemy — odparł przyjaciel. Pan Brooks biegł za samochodem, waląc w szybę i błagał, żeby Duckholm nie odjeżdżał. Filip dostrzegł Violettę Crump. Przyglądała mu się z limuzyny. Nie mrugała, nie krzyczała, po prostu patrzyła. Filip poczuł, jak po kręgosłupie przebiega mu lodowaty 27
dreszcz. Chłopiec zaczął się trząść jak galareta. Złapał tornister i ruszył w kierunku szkoły, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Tłum się rozstępował, gdy on szedł korytarzem od drzwi wejściowych do swojej sali. Może ta sprawa przycichnie, myślał, gdy czekał, aż Adżaj go dogoni. I wtedy to poczuł. Jak głuche dudnienie pociągu w oddali. Kula gniewu tak potężnego, że najpierw dała się wyczuć. I wtedy, jak wściekłe beknięcie, wyrwało się z ust pana Brooksa z prędkością stu kilometrów na godzinę: .
PEEERKINS!!! DO MNIE!!! JUUUUUUŻ!!! — Łał, ale tempo — skomentował Adżaj, pukając palcem w zegarek.
Filip i Adżaj siedzieli w gabinecie pana Brooksa. Byli tak zdenerwowani, że nie śmieli spojrzeć jeden na drugiego, a co dopiero coś powiedzieć. Pan Brooks z impetem wszedł do środka i zatrzasnął drzwi. 28
— Powinienem przewidzieć, że wasza dwójka coś zmaluje — zganił ich. — Wy dwaj zawsze coś wykombinujecie. Zanim dyrektor zaczął przemowę, którą, co oczywiste, sobie ułożył, zadzwonił telefon. Dyrektor podniósł słuchawkę i bez słowa trzasnął nią o widełki. Filip przełknął ślinę. — Panie dyrektorze — zaczął Adżaj — chciałem przeprosić, bo nie powinienem… Zamilkł w pół zdania i podrapał się po głowie. — Zaraz, przecież ja nic nie zrobiłem. Co tu robię? — O, na pewno maczałeś w czymś palce. Jak zawsze — syknął pan Brooks. Znowu zadzwonił telefon. Dyrektor podniósł słuchawkę i ją odłożył, nie odrywając wzroku od Filipa i Adżaja. Miał właśnie znowu zacząć krzyczeć, kiedy rozdzwoniła się jego komórka. — OCH, NA LITOŚĆ BOSKĄ!!! — krzyknął i wyłączył telefon. — Macie pojęcie, jak ważny był dzisiejszy dzień? Nasza szkoła mogła stać się SŁAWNA! Wiecie, co to mogłoby dla nas oznaczać? — Eee… nowe podręczniki? — spytał Filip. — E? — w głosie pana Brooksa zadźwięczała nuta zaskoczenia. — Chłopcze, myśl szerszymi 29
kategoriami. Czy nie byłoby cudownie móc zbudować nową salę gimnastyczną albo nowy basen? Zamierzałem poprosić pana premiera o pomoc. — Ja tylko chciałem, żeby posłuchał o parku… — zaczął Filip. — Wyobraź sobie, Perkins. Wyobraź sobie świat, w którym szkoła ma prywatny basen. Otwarty tylko dla wybranych, rozumiesz? — zapytał, stukając się w bok nosa. — Chodzi panu o dzieci? — spytał Adżaj. — No, dobrze, niektóre dzieci. Te czyste. Takie dzieci, które w telewizji mówią, że przydałby się im w szkole basen, a nie takie, które, do licha, nazywają premiera GŁUPTASEM i gadają o PARKACH! — Ale on jest głuptasem! — zaoponował Filip. — WIEM! JAK ONI WSZYSCY! ALE NIE O TO CHODZI! — Aaa, rozumiem — przytaknął Filip, chociaż tak naprawdę nie rozumiał. — Nic wymyślnego, może zjeżdżalnia albo kaskada — ciągnął pan Brooks rozmarzony. — I chciałbym też saunę parową… i jacuzzi! Ale wszystko popsuliście.
30
— Ale proszę pana, ja naprawdę jestem niewinny — Adżaj uniósł ręce. Wtedy rozdzwoniła się jego komórka. — Ojej! — zatchnął się. — Mam ją tylko awaryjnie, nie włączam jej w klasie. — Daj mi ten telefon, chłopcze! Adżaj wyjął telefon i podszedł do pana Brooksa. — O, ja cię kręcę! — zawołał, patrząc na ekran. — To się panu nie spodoba. Do gabinetu weszła gwałtownie pani Jones, sekretarka. — Czemu pan nie odbiera?! — krzyknęła. — Wszyscy powariowali i chcą się z panem skontaktować. Mam tu na linii ludzi z całego świata! — Z całego świata… — panu Brooksowi zabłysły oczy. — I chcą rozmawiać ze mną?! — Nie! Chcą rozmawiać z Filipem. — Eee, ze mną? Czemu? — Filip był zaskoczony. — Jesteś gwiazdą viralowego filmiku! — powiedział Adżaj i pokazał telefon Filipowi i panu Brooksowi. — Proszę zobaczyć!
31
O AUTORZE
Z
anim Tom został pisarzem i ilustratorem, spędził dziewięć lat w redakcji gazety The Western Morning News, gdzie pracował jako rysownik i wymyślał głupie żarty o jeszcze głupszych politykach. Potem, w 2004 roku, Tom zabrał się do ilustrowania i pisania książek. Od tego czasu pisze i tworzy książki z obrazkami, pracuje też przy filmach animowanych dla Disneya i Cartoon Network. Premier z przypadku to jego pierwsza powieść dla dzieci.
Tom mieszka w Anglii, w hrabstwie Devon. Lubi popijać herbatkę, wyglądając przez okno i jeść ciastka. Nie znosi pająków oraz gdy kończą mu się herbata i ciastka.