Rumini (tom 2) Szronowa kolonia

Page 1





ILUSTRACJE ZOLTÁN NAGY PRZEŁOŻYŁA ANNA BUTRYM



SPIS TREŚCI 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14. 15. 16. 17. 18. 19. 20. 21.

W drogę! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7 Hrabia Hubert Sopel . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 15 Czarna chmura. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 22 Tajna wiadomość . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 30 Zjawa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 38 Zwiady w ładowni . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 44 Wyspa Kruszcowa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 52 Franek Kryza . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 61 Tajemniczy nieznajomi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 71 Srebrny gwizdek . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 79 Atak. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 88 Plan Baliko . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 97 Zamiana miejsc . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .106 Rozerwany kapelusz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .114 Lodogród . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .122 Nowy król. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .130 Lodowy loch . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .140 Rycerz Mgieł . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .149 Poławiacz krabów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .158 Kąpiel chłodząca . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .168 Narada wojenna . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .177


22. 23. 24. 25. 26. 27. 28. 29. 30. 31.

Ucieczka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .186 Czarna mewa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .194 Szadziowa Brama . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .203 Plan Ruminiego . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .213 Okręt wojenny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .222 Łódź poławiacza krabów . . . . . . . . . . . . . . . . . . .230 Lunetka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .239 Jeniec. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .248 Propozycja . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .258 Rycerz Rumini . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .268


Rozdział 1

W drogę! – Załoga, zbiórka! – krzyczał, obchodząc kajuty mysich marynarzy, Heban, bosman na Królowej Wiatru. – Kapitan czeka na was w stołówce! – Co? Ktoś mówił o wałówce? – Baliko otworzył oczy i natychmiast usiadł na łóżku. – Nie zrywaj się, brachu. – Rumini ziewnął na sąsiednim łóżku. – Nie na obiad wołają. – To o co chodzi? – zapytał Baliko, opadając z powrotem na poduszkę. – Zbiórka – oznajmił ze znudzeniem Rumini. – Zapewne wypływamy. – Koniec beztroski… – jęknął Baliko i przewrócił się na drugi bok. – Jak wyruszymy, nie dadzą nam wylegiwać się całe przedpołudnie. No i dokąd popłyniemy? – Wszystko jedno, oby tylko była ładna pogoda. – Rumini wzruszył ramionami. – A morze błękitne – dodał szybko, bo przypomniały mu się czarne wody Lepkiej Toni. Bum. Bum. Bum. Ktoś walił pięścią w drzwi. Myszki zerwały się na równe nogi. – Już idziemy! – wykrzyknął Baliko. – Wszyscy są już na dole! Pospieszcie się! – pisnął ich przyjaciel Roland i pobiegł w stronę mesy. Rumini i Baliko podążyli za nim. Rzeczywiście, wszyscy już czekali w stołówce. Na środku, na podeście stał kapitan Wincenty Wibrys. 7


Obok niego Sebastian, pierwszy oficer i zarazem sternik Królowej Wiatru. Bosman Heban z surową miną omiatał spojrzeniem całą salę i tylko czekał, żeby naskoczyć na jakichś spóźnialskich. Zbliżając się do drzwi, Rumini zwolnił. – Hej, czekajcie, nie wbiegajcie tam! Heban na pewno czuwa. Roland tylko obejrzał się przez ramię i wpadł do mesy jak burza. Baliko gwałtownie się zatrzymał. Razem z Ruminim padli na kolana i na czworakach wmieszali się w tłum. Kiedy Roland rozejrzał się wokół, dwa łobuzy zniknęły już między nogami zebranych. – Roland! – huknął wściekły głos Hebana. – Co to za spóźnienie? – Czekałem na Ruminiego i Baliko – wyjąkał Roland. – A gdzie się podziewają te nicponie? – darł się Heban. – Będą mieli za swoje, jak wreszcie tu dobiegną! – Ale my już tu jesteśmy – pisnął Baliko z niewinną miną, prostując się za plecami Spasłego Szymona. – Musiałeś nas nie zauważyć! Kapitan odchrząknął. – Jeśli wszyscy się już zebrali, to zaczynamy! Wszystkie oczy wpatrywały się w niego z ciekawością. – Przyjaciele – zaczął Wincenty Wibrys. – Już od dawna tkwimy w porcie Mysikraju. Nadszedł czas, żebyśmy znów ruszyli w drogę. Zawieziemy żywność do Lodogrodu, stolicy Szronowej Kolonii, leżącej na północy. Wypływamy za trzy dni. Byliśmy już na północy, wiecie, że tamtejsza pogoda nie jest zbyt przyjemna. Zabierzcie ze sobą ciepłe rękawiczki, szalik, czapkę i, 8


rzecz jasna, grube, ocieplane śniegowce. Zamarznięci na sopel lodu marynarze na nic mi się nie zdadzą. Radzę, żeby zmarzluchy zabrały ze sobą również łój, którym będą mogły natrzeć sobie łapy. – Ile zajmie nam droga? – zapytał półgłosem Spasły Szymon. – Ze trzy lub cztery miesiące – odparł kapitan. – W Szronowej Kolonii jest teraz lato. Chcę wrócić do Mysikraju, nim nastanie zima. – Lato? – Rumini cicho cmoknął. – I potrzebujemy łoju oraz śniegowców? To jaka tam jest zima? – Zimą zamarza morze – szepnął Szymon, odwracając się do chłopca. – Niezłe miejsce. – skrzywił się Rumini, podczas gdy kapitan donośnie kontynuował. – Mam jeszcze jedno ważne obwieszczenie. Będziemy mieli pasażera nastatku, arystokratę. Hrabia Hubert Sopel-Śryżowski jest namiestnikiem Szronowej Kolonii i przyjacielem króla. Dotychczas bawił na południu, teraz wraca do kraju. Proszę, żeby wszyscy odnosili się do naszego znamienitego gościa z należytym szacunkiem. 9


– Niech pan nie zapomni o przestrodze, kapitanie! – usłużnie podpowiedział Heban. Wincenty Wibrys spojrzał prosto w oczy Ruminiemu i dodał: – Kto odważy się grzebać w bagażu naszego pasażera, tego wysadzę w pierwszym możliwym porcie. – Zrozumiałeś, Rumini? – zapytał złowieszczo Heban. – Ale czemu akurat mnie pytasz? – Rumini zrobił minę niewiniątka i zamrugał. Na koniec Sebastian ogłosił podział obowiązków: – Dziś wszyscy mają wolne. Zaopatrzcie się w niezbędne wyposażenie na drogę! Jutro o świcie zaczynamy załadunek. A teraz rozejść się! O szóstej wieczorem wszyscy mają wrócić na statek! Załoga pospiesznie opuściła mesę. – Moglibyśmy zjeść lody – zaproponował Baliko, gdy drzwi zamknęły się za plecami myszek. – W porcie jest straszny upał. – Dzięki, ale nie. Ja już zaczynam marznąć od tej Szronowej Kolonii. – Popłynęliśmy tam kiedyś i wcale nie było tak zimno – stwierdził Roland, który właśnie do nich podszedł. – Tak, ale wtedy udaliśmy się tylko do portu w Lodowcowej Dolinie, wysuniętego najbardziej na południe. A mnie już i tak wąsy przymarzły do kubka z herbatą – odparł Baliko. – A gdzie leży Lodogród? – Na północy. Tam chyba śnieg pada nawet latem. – A o tym hrabim Hubercie Soplu już coś słyszeliście? – zapytał Rumini. 10


– Wiemy tylko tyle, że to szronowy skrzat. – Roland wzruszył ramionami. – Przeważnie mają skórę błękitną niczym lód i śnieżnobiałe brody. Mężczyźni przyozdabiają je mnóstwem kryształków. – Muszą nieźle wyglądać, jak przypadkiem obleją ją kakao! – zachichotał Rumini. Jego wzrok jednak nieco spochmurniał. – Tylko żeby ta sytuacja nie dała Hebanowi kolejnego powodu do wydzierania się na nas! – Są jednak i dobre wieści! – wtrącił się Baliko. – Wreszcie znów możemy przewozić żywność! – Niech wam nawet do głowy nie przyjdzie podkradanie ładunku. – Roland na serio się przestraszył. – Kapitan już zapowiedział, że… – …nie wolno grzebać w rzeczach pasażera – wszedł mu w słowo Rumini. – O ładunku nie było mowy. On nie należy do hrabiego. Roland westchnął i pokręcił głową. – Nic się nie zmieniliście. – Jak to nie!? – Rumini puścił oko do Baliko. – Staliśmy się o wiele zręczniejsi. Roland chciał coś powiedzieć, ale dotarli właśnie do cukierni mistrza Krokanta i nagle o wszystkim zapomnieli, bo słodkie, wonne powietrze połaskotało ich w nosy. Gdy już porządnie się najedli, ruszyli ku portowym sklepikom, żeby kupić łój i brakującą ciepłą odzież. Zaopatrzyli się w kilka par wełnianych skarpet, rękawiczek, szalików i czapek. Przed sklepem sprzedawcy przeróżnych tłuszczów, Sławoja Łoja, wpadli na Spasłego Szymona i Frycka. 11


– Co za bezczelność! – kipiał Frycek. – Nie zostawili ani odrobinki! – To co teraz zrobimy? – Szymon przewrócił oczami. – Co się stało? – zapytał Rumini. – Właśnie rozglądaliśmy się po sklepie – zaczął Szymon – zastanawiając się, jaki łój powinniśmy kupić i czy jest olej do lamp, kiedy wszedł jakiś mały błazen… – Szronowy skrzat – przerwał mu Frycek. – Wrzasnął, że hrabia Hubert rozkazał, by natychmiast zapakowano dla niego cały łój i olej do lamp. Baliko spojrzał na Ruminiego. Ten zmarszczył brwi. – I? – Powiedzieliśmy, że chcemy kupić jedynie pudełeczko, ale skrzat zwinął nam wszystko sprzed nosa. – Do kroćset! – zżymał się Baliko. – Co za bezczelność! – Dokładnie to samo powiedziałem – przytaknął Frycek. – I co teraz? Bez łoju szybko przemarzną nam ręce i nogi – lamentował Szymon. – Spokojnie – oświadczył Rumini. – Na statku będzie dość łoju. Wystarczy dla każdego. – Jak to? Kupił go kapitan lub doktor Piszczakow? – Roland włączył się do rozmowy. – Nie. – Rumini wzruszył ramionami. – Powiedzieliście właśnie, że ten skrzat Sopel wykupił cały zapas. Z pewnością nie chce go tutaj zostawić. A skoro będzie pasażerem Królowej Wiatru, to sądzę, że załaduje swoje zakupy na statek, aż do ostatniej kropli. Baliko szeroko się uśmiechnął. Rumini kontynuował z niewzruszonym spokojem. 12


– Co więcej, obawiam się, że to nam mistrz Heban każe wnieść do ładowni bagaże hrabiego. Zapamiętamy, gdzie je położymy. W ten sposób nie wydamy ani grosza na łój. – Dajże spokój, Rumini! – jęknął Roland. – Kiedyś z pewnością nas przyłapią i przepędzą na cztery wiatry. – Na czym niby przyłapią? Jak zmarzniemy, zapukamy grzecznie do drzwi szronowego hrabiego i poprosimy o odrobinę łoju. Z pewnością się podzieli. Spasły Szymon i Frycek spojrzeli po sobie. – Ty tak na poważnie? – Roland uniósł brwi. – Oczywiście. Czy ja zwykłem żartować? – zapytał Rumini z absolutnie poważną miną, po czym wsadził łapki do kieszeni i zwrócił się do Baliko. – Chodź, brachu, skoro nie musimy wydawać pieniędzy na łój, zamarzył mi się kawałek tortu. Ledwie Rumini i Baliko skręcili za róg, tłum wokół nich zgęstniał. Z bramy wyszło pięć czy sześć myszy o szkaradnych, zawziętych pyskach. Za pas wetknięte miały drewniane pałki, noże, broń. Rumini natychmiast rozpoznał w nich Ryżego i jego bandę. – Przejdźmy na drugą stronę! – złapał Baliko pod ramię, ale Ryży zastąpił im drogę. – No, patrzcie na tego małego, co to taki mocny w gębie! Nie przywitasz się z dawnymi przyjaciółmi? Przecież wszystkiego nauczyłeś się ode mnie! – Odczep się, Ryży! – odparował Rumini, próbując ominąć przywódcę słynnej mysiej bandy. Ale tamten chwycił Ruminiego za ramię i dał znak Gamoniowi, swojemu zastępcy, żeby go mocno przytrzymał. Dwóch 13


innych opryszków w tym samym czasie złapało od tyłu Baliko za uszy. – Ty mały niewdzięczniku! Sądzisz, że możesz mi tu fikać tylko dlatego, że wylizujesz pokład na statku? – wrzeszczał Ryży. – Już ja cię nauczę moresu! Dalej, Gamoń, złójcie im skórę! Ale nim Gamoń i pozostałe bandziory się ocknęły, Rumini ogonkiem wyszarpnął pałkę zza paska stojącego obok opryszka i porządnie walnął nią Gamonia w łapę. Ten wrzasnął, Rumini znów rozbujał kij i uderzył trzymających Baliko złoczyńców. Zdezorientowani bandyci nie rozumieli, skąd dosięgają ich te razy. Wtedy Rumini wrzasnął: – Żandarmi idą! Ryżemu i reszcie nie trzeba było nic więcej, puścili swoich jeńców i uciekli w panice. Baliko ze zdumieniem gapił się za nimi. Rumini poprawił swój pasiasty sweterek i mruknął pod nosem: – Tej sztuczki rzeczywiście nauczyłem się od nich. A potem, jakby nigdy nic, wziął pod ramię zdrętwiałego z przerażenia przyjaciela. – Chodź, Baliko! Jeśli dobrze pamiętam, szliśmy w stronę cukierni!

14


Rozdział 2

Hrabia Hubert Sopel Przez dwa kolejne dni załoga nie miała zbytnio szansy leniuchować. Wnoszenie na pokład Królowej Wiatru mnóstwa skrzyń, załadowanych towarami, a potem dźwiganie wszystkiego na dół, do ładowni, to ogrom pracy. – Pot leje się ze mnie strumieniami! – jęczał Spasły Szymon. – Wolałbym zszywać żagle lub prasować pościel! To dźwiganie jest straszne! – Chodź, Szymku, zostały już tylko trzy skrzynie! – Bruno, najsilniejszy z marynarzy, poklepał go po ramieniu. – Jeszcze trzy? – jęknął Szymon. – No chodźże! Ja też pomogę – odezwał się Frycek, który właśnie wdrapywał się po schodach ładowni. Heban zameldował kapitanowi: – Ładownia już pełna. Niewiele miejsca zostało na bagaże naszego pasażera. – Tym się nie przejmuj! – Wincenty Wibrys machnął ręką. – Powiedziałem mu, że wieziemy dużo towaru, i obiecał, że zabierze ze sobą tylko kilka rzeczy osobistych. W niedługim czasie obok Królowej Wiatru zatrzymał się zapakowany do pełna wózek. – A to co? – zdziwili się marynarze. Ciągnącą wózki drużynę prowadził drobny człowieczek o błyszczącej niebieskawo brodzie, który zaczął szaleńczo machać do załogi statku. – To też załadujcie! Tylko ostrożnie! 15


Załoga stała zdumiona. – Ty, Frycek, to właśnie ten skrzat był w sklepie. – Spasły Szymon trącił w bok przyjaciela. Frycek skinął potakująco. Tymczasem pojawił się też Rumini z wiadrem od mopa w ręku. Podszedł do relingu i wyszczerzył się w uśmiechu. – Widzę, Szymku, że przynieśli łój! Heban na złamanie karku popędził do kapitana. – Panie kapitanie, przybyły bagaże hrabiego Huberta Sopla! Przywieźli je na trzech wielkich taczkach. – Niemożliwe! – Wincenty Wibrys zaczerpnął głęboko powietrza. – Niech pan przyjdzie, panie kapitanie, i zobaczy to na własne oczy! Kapitan dudniącym krokiem podszedł do relingu. Musiał sobie utorować drogę, bo cała załoga zdążyła się już tam stłoczyć i gapić na taczki oraz skrzata o błyszczącej brodzie i krzykliwym głosie. – Stać! – Kapitan wystąpił do przodu. – Co to za sterta rzeczy? – To osobiste ruchomości hrabiego Huberta Sopla – odparł niecierpliwie skrzat. – Hrabia Hubert umówił się z kapitanem statku, że… – Ja jestem kapitanem – przerwał mu Wincenty Wibrys. – Zatem proszę sprawić, by nic nie stało się majątkowi mojego pana! Kapitan zszedł niespiesznie z Królowej Wiatru i pokręcił głową. – Nie mam tyle miejsca w ładowni! 16


– To proszę iść i zrobić! – wybuchł skrzat, tupiąc przy tym bladoniebieskimi bucikami, żeby pokazać, kto tu rządzi. Załoga Królowej Wiatru aż wykrzyknęła na widok tak wielkiej bezczelności. Kapitan jednak pozostał niewzruszony. – Proszę posłuchać, szanowny panie… – Nazywam się Aleks Porost – odparował skrzat. – Wielmożny panie Porost, Królowa Wiatru wiezie towar na Szronową Kolonię. Nie możemy zostawić na brzegu ładunku zamówionego wcześniej. Aleks Porost spojrzał ponad ramieniem kapitana i kpiącym tonem rzekł: – Właśnie nadchodzi hrabia Hubert, jemu może się pan wyżalić.

17


Kapitan odwrócił się i zobaczył, że zbliża się do nich srebrna lektyka. Niosły ją cztery rosłe szronowe skrzaty o brodach błękitnych niczym lód. Dotarłszy przed Królową Wiatru, ostrożnie postawiły budkę na ziemi i bez słowa stanęły z boku. Aleks Porost, kłaniając się w pas, podszedł do lektyki, rozsunął aksamitne zasłony w oknie i nachylając się, szeptem relacjonował coś z przejęciem wprost do ucha siedzącego w środku hrabiego. Nagle otworzyły się drzwiczki i wygramolił się przez nie brzuchaty szronowy skrzat z brodą przyozdobioną górskimi kryształami. Był to sam hrabia Hubert Sopel-Śryżowski. Był o wiele starszy od Aleksa Porosta i nie wyglądał na wiele przyjaźniejszego od swego sługi. – Cóż słyszę, panie kapitanie? Na statku nie ma dość miejsca? – Uprzedzałem pana, hrabio – rzucił chłodno kapitan – że może pan zabrać ze sobą tylko to, co niezbędne, bo przewozimy towar. – I tak zrobiłem. To wszystko jest mi niezbędne – oświadczył hrabia Hubert Sopel. – A poza tym towary zamówił król Szronowej Kolonii, czyż nie? – Tak. – Wincenty Wibrys uniósł brwi. – Zatem nie ma żadnego problemu. – Hrabia machnął ręką. – Aleksie, mój kuferek! – Tak jest! – Aleks Porost zerwał się i po chwili wrócił z kryształową skrzynką. Hrabia Hubert odpiął z łańcuszka na szyi klucz i otworzył skrzynkę. Wyciągnął z niej zwój pergaminu. Ostrożnie go rozłożył i zaczął czytać na głos: 18


Okaziciela

ninie jszego

dokumentu

upoważniam

do pode jmowania decyzji w sprawach dotyczących

Szronowe j Kolonii. Wszyscy poddani zobowiązani są do wykonywania jego rozkazów.

Data, podpis: Mikołaj,

król Szronowe j Kolonii, w osobie własne j.

Wincenty Wibrys podszedł do hrabiego, by na własne oczy zobaczyć, co stoi w piśmie. Starannie zbadał także i pieczęć, a potem popadł w zamyślenie. Mysi żeglarze szeptali między sobą na pokładzie. – Co mają znaczyć te brednie? – zwrócił się do Ruminiego Baliko. – Moim zdaniem to, że ten brzuchaty skrzat chce nam od tej pory rozkazywać – odparł Rumini. – My nie jesteśmy poddanymi Szronowej Kolonii – oznajmił w końcu kapitan. – To prawda – przytaknął hrabia. – Jednak towary zamówił król, zaś ja, jako jego namiestnik, zmieniam rozkaz. Najważniejsze są moje bagaże. Jeśli zostanie miejsce, nie mam nic przeciwko załadowaniu i tego, co zamówił król. – Będziemy mieć jeszcze przez to kłopoty – odparł kapitan. – Nie tak stoi w umowie. 19


– Wielkie kłopoty, to pewne! – wybuchł hrabia Hubert. – Jeśli nie wykonacie mojego rozkazu, król zobowiąże was do zadośćuczynienia! – Ale przecież to król zamówił towary – argumentował kapitan. Hrabia Hubert znów wyjął opieczętowany pergamin i pomachał nim kapitanowi przed nosem. – To pismo mówi, że podczas nieobecności króla ja decyduję w jego imieniu. A zdecydowałem, że to moje skrzynie trzeba przewieźć do stolicy. Finito. A teraz proszę zaprowadzić mnie do mojego apartamentu! Kapitan z zatroskaną miną ruszył z powrotem na pokład, a w ślad za nim ruszyli triumfalnie posapujący hrabia Hubert i uśmiechający się z zadowoleniem Aleks. Marynarze stali w milczeniu, nikt się nie ruszył, żeby pomóc wielmożom na trapie. Kapitan bez słowa zaprowadził hrabiego do jego kabiny. – Zapraszam, to tutaj – powiedział, otwierając drzwi. Hrabia Hubert wkroczył do środka i rozejrzał się. – Niezbyt tu wytwornie. Trudno nazwać to pomieszczeniem mieszkalnym – oznajmił z pretensją. – Królowa Wiatru to żaglowiec transportowy, a nie luksusowy liniowiec – odparł kapitan. – To nasza najlepsza kabina. Jeśli wam nie odpowiada, musicie wybrać inny statek. – No dobrze, moja podróż jest pilna, więc wyjątkowo jestem skłonny zająć tę odrapaną kajutę – rzekł hrabia. – Liczę, że mojego kamerdynera nie chcecie ulokować po drugiej stronie statku!

20


– Kamerdynera? – zdumiał się kapitan. – Mowa była tylko o jednej osobie! – Drogi kapitanie, chyba sobie pan nie wyobraża, że królewski namiestnik podróżuje bez służby? – Niestety, nie mamy więcej wolnych kajut – odparł Wincenty Wibrys. – Ale tutaj jest sporo miejsca, możemy dostawić łóżko dla pana Aleksa. – Królewski namiestnik nie sypia w jednym pokoju ze służbą – oznajmił hrabia Sopel. – A teraz proszę wyjść! Położę się. Kapitan bez słowa opuścił kajutę. Skierował się bezpośrednio w stronę marynarzy i donośnym głosem zaczął wydawać rozkazy: – Heban! Opróżnić kajutę dla Aleksa Porosta! Bruno! Zanieście skrzynie hrabiego Sopla do ładowni! Towar ścieśnijcie, na ile się da. Nie chcę zostawić tu większości zamówienia. Do roboty! Wszyscy zabrali się do swoich obowiązków. Najpierw wniesiono na pokład rzeczy hrabiego Huberta Sopla, a potem tak długo podnoszono, przenoszono i układano ładunek, aż większa jego część wróciła do pomieszczenia. Kilka sporych skrzyń, których zupełnie nie dało się wcisnąć, zmuszeni byli odwieźć do miejskiego magazynu. Wieczorem Królowa Wiatru była gotowa do drogi. Kapitan wydał rozkaz, żeby o świcie podnieść kotwicę i, wykorzystując południowy wiatr, najkrótszą drogą wyruszono w stronę Szronowej Kolonii.

21


Tytuł oryginału węgierskiego: Rumini zúzmaragyarmaton Redaktor prowadzący: Witold Mizerski Redakcja: Elżbieta Górnaś / redaktornia.com Korekta i łamanie: adamantan dtp Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, skanowanie i przekształcanie treści niniejszego utworu oraz jego nieautoryzowane publiczne rozpowszechnianie w całości lub we fragmentach, cyfrowo lub analogowo, jest zabronione i powoduje naruszenie praw autorskich dotyczących niniejszej publikacji.

Copyright text © Judit Berg Copyright illustrations © Zoltán Nagy Copyright © Rumini Licensing Ltd., Budapest For the Polish edition: Copyright © Grupa Wydawnicza Adamantan s.c., 2020 All rights reserved. Wydanie I Warszawa 2021 ISBN 978-83-7350-499-8 jest marką handlową Grupy Wydawniczej Adamantan s.c. www.finebooks.pl Wydawca: Grupa Wydawnicza Adamantan s.c. Skrytka Pocztowa 73, 01-499 Warszawa 46 tel.: 222501091; fax: 222501095 e-mail: biuro@adamantan.pl Druk i oprawa: KDD




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.