Urodzony piłkarz

Page 1

Gianfranco Liori



Urodzony piłkarz



Gianfranco Liori

Urodzony piłkarz przełożyła Anna Osmólska-Mętrak ilustrowała Margherita Allegri



PROLOG

B

yła ciepła, wiosenna niedziela, a ja siedziałem jeszcze w brzuchu mamy. Tata wpadł na świetny pomysł, by zabrać nas na stadion, do sektora dla kibiców. Ja, w ciepełku swojego wygodnego woreczka, odczuwałem niecodzienne poruszenie. Słyszałem krzyki, wrzaski, walenie w bębny, a od czasu do czasu o drżenie przyprawiały mnie głośne dźwięki trąbek. Zacząłem kopać i rozpychać się łokciami. Mama też stała się nerwowa. Nie wiem, czy to z powodu przebiegu meczu, czy też dlatego, że miałem się urodzić już za ­kilka dni. Był to bardzo ważny mecz. Rozgrywki dobiegały końca, a Olimpii, drużynie z naszego miasta, groził spadek z ekstraklasy. Nasi grali z Zenitem, który zajmował pierwsze miejsce w tabeli i walczył o puchar. Mimo że obie drużyny bardzo się starały, żadnej nie udało się jeszcze strzelić gola i na pięć minut przed końcem wciąż było zero do zera. 5


Ja tymczasem zdołałem zasnąć. Może nawet śniło mi się coś miłego. Przez sen ssałem kciuk. Nagle rozległ się jakiś niesamowity huk, jakby coś grzmotnęło, aż cały świat wokół mnie zadrżał, a ja obudziłem się przerażony. Olimpia strzeliła gola. Poczułem, że huśtam się w brzuchu mamy we wszystkie strony. Świat stanął do góry nogami i nie mogłem już znaleźć swojej buzi, do której mógłbym włożyć kciuk. Próbowałem krzyknąć i… chyba w dokładnie tej samej chwili pomyślałem, że jedynym ratunkiem jest ucieczka z tego miejsca. Krótko mówiąc, stwierdziłem, że nadeszła chwila, by pojawić się na tym świecie. Nigdy tak naprawdę nie dowiedziałem się, co wydarzyło się później. Wiem tylko, że mamie pomogło kilku widzów i została przeniesiona do stadionowej karetki. I właśnie tam się urodziłem, w ambulansie. W ciągu kilku minut byłem już owinięty w kocyk, umyty, pachnący i bez pępowiny. Darłem się jak głodne prosię. 6


Próbowali mnie uspokoić, ale nic nie pomagało, nie przestawałem się wydzierać. Przerażenie, które ogarnęło mnie na stadionie, wywołało jakiś uraz i nikt nie mógł na to nic poradzić. Od tamtej pory, to znaczy od dnia narodzin, już zawsze bałem się hałasu, a szczególnie dźwięku syren ambulansów i wozów policyjnych. Boję się jeszcze różnych innych rzeczy, co się wkrótce okaże. A piłka nożna? No cóż… piłka nożna ­zawsze była dla mnie trochę niestrawna. Historia moich narodzin wywołała pewną sensację. Już nazajutrz na pierwszej stronie lokalnej gazety ukazał się na ten temat artykuł: Poród na stadionie ­dzięki bramce strzelonej przez „­Kobrę” Ewandowskiego

Radosne wydarzenie wczoraj w sektorze kibiców Olimpii. 32-letnia kobieta rodzi ślicznego chłopczyka. Malec waży 3 kilo. Dziennikarz popełnił błąd, bo przecież urodziłem się w karetce, a nie na stadionie. W artykule, który zachowałem do dziś, napisano też, że dzień po meczu w szpitalu odwiedził mnie król strzelców 7


Ewandowski, pseudonim „Kobra”. Jego gol poprzedził moje narodziny, co miało dobrze wróżyć drużynie, która walczyła o uratowanie się przed spadkiem. Ta historia miała przykre konsekwencje dla całego mojego życia. Wcześniej postanowiono, że będę nosił cudowne imię: Leonard. Tymczasem moi rodzice w ostatniej chwili zmienili decyzję. Ponieważ miałem zwiastować drużynie radosne ocalenie i sławę, uznali, że lepiej będzie mnie nazwać… no, zgadnijcie jak… Radosław. Radosław… ­Radosław… Nigdy mi się nie spodobało. Nigdy. Wydarzyło się jednak coś sympatycznego. Kobra złożył życzenia moim rodzicom, a potem wziął mnie na ręce i tulił przez chwilę, by zrobić pamiątkowe zdjęcie. Ja jednak darłem się wniebogłosy. Wtedy podniósł mnie delikatnie, trochę nad swoją głowę, i zaczął kołysać, mówiąc do mnie te wszystkie głupie słówka, które powtarza się niemowlakom – coś w rodzaju „tiu-tiu-tiu, tia-tia-tia” albo „ślicznemaleństwomalutkiemalutkie…”. W pewnej chwili dostałem czkawki i zwróciłem niezłą porcję żółtawego płynu prosto na oczy, twarz i wąsy słynnego pił­ karza. Przestałem na chwilę płakać i uśmiechnąłem się. Bystry dziennikarz w tej właśnie chwili zrobił zdjęcie. Pstryk! To samo, które trafiło potem do różnych gazet. Oto ono. 8


Do wiadomości potomnych: Olimpia się uratowała. 9


1. NIEZWYKŁE WYDARZENIE

M

imo że piłka nożna zdecydowanie nie należała do moich ulubionych gier, zdarzało się czasem, że w szkole proszono mnie, bym zagrał w jakimś meczu. A ja nigdy nie odmawiałem. Nie leżało w moim charakterze odrzucanie czegoś, co mogłem zrobić. Nie chciałem sprawiać wrażenia, że się wywyższam. I tak już niektórzy koledzy zaczęli wymyślać dla mnie przezwiska typu „kujon” albo „ten osobnik”. Tymczasem ja chciałem się zachowywać najnormalniej w świecie. Tamtego popołudnia grałem więc w piłkę z kilkoma chłopakami ze świetlicy. Podzieliliśmy się na dwie siedmioosobowe drużyny i trochę z nudów ganialiśmy po boisku. Nie był to jakiś nadzwyczajny mecz, a myśmy się też za bardzo nie wysilali. Zresztą brakowało najlepszych graczy w szkole. 10


Niezwykłe wydarzenie nastąpiło pod koniec meczu. Na obrzeżach boiska zobaczyłem mojego tatę, który obserwował grę z założonymi rękami i telefonem w dłoni. Od jak dawna tam stał? W przeciwieństwie do innych rodziców on się nigdy nie przyglądał mojej grze. Przez te wszystkie lata nie zdarzyło się, żeby odebrał mnie ze szkoły. Zazwyczaj nie interesowało go, co robię, dlatego zazdrościłem trochę kolegom, którym rodzice często towarzyszyli podczas szkolnych meczów i ich dopingowali. Może chciał mi zrobić niespodziankę? Zatrzymałem się pośrodku boiska i podniosłem rękę, żeby mu pomachać, ale przede wszystkim by pokazać innym, że ja też mam ojca z krwi i kości, prawdziwego rodzica, który się mną interesuje. On odpowiedział na mój gest, unosząc rękę. Ośmielony w ten sposób, robiłem co mogłem, by pokazać ojcu, że jestem dobrym graczem – choć wcale takim nie byłym – i że może być ze mnie dumny. Do tej chwili grałem niechętnie, ale teraz, zamiast pozostawać w obronie, gdzie ustawili mnie pozostali zawodnicy, ruszyłem w poszukiwaniu piłki. Udało mi się ją odebrać jednemu z przeciwników i posłałem ją do siatki tuż pod poprzeczką. 11



Kiedy wznowiono grę, poczekałem w swojej strefie na graczy drużyny przeciwnej i po chwili znowu przejąłem piłkę. Dryblując, wyminąłem trzech zawodników, zrobiłem zwód przed ostatnim obrońcą, a potem kolejny przed bramkarzem. Ten stracił równowagę i przewrócił się w polu bramkowym, a ja wpadłem z piłką do siatki. Był to mistrzowski gol. Kolegów aż zatkało z wrażenia. – Brawo, Radek! – wołali. Natychmiast odwróciłem się w stronę ojca, który uniósł kciuk na znak, że „wszystko okej”. – Te, kujon, co ci się stało? – zapytał ten nudziarz Oskar, chłopak z mojej klasy, który grał w przeciwnej drużynie. – Czyżbyś się obudził? Tak, rzeczywiście, trochę się obudziłem, ale nie miałem wrażenia, że zrobiłem coś oszałamiającego. Wszyscy byliśmy zmęczeni po całym dniu w szkole i strzelenie tych dwóch goli nie było specjalnie trudne. Zresztą nikt się nie spodziewał, że aż tak się zaangażuję w ten nudny i całkowicie zbędny mecz. Rozległ się dzwonek i wszyscy się rozeszliśmy, jedni ruszyli po swoje plecaki, inni pobiegli do swoich rodziców. Znów poszukałem wzrokiem ojca i zauważyłem, że patrzy gdzieś w dal. Zaszedłem go od tyłu. – Cześć, tato – zawołałem. 13


Nie odpowiedział. Nie usłyszał, że podszedłem. Pociągnąłem go za rękaw. – Tatoo! Tutaj jestem. – Och, przepraszam. – Wziął ode mnie plecak, ale wciąż wyglądał jak zahipnotyzowany. – Radosławie… – odezwał się po dobrych dwóch minutach. – Właśnie myślałem… – Coś się stało, tato? Nie odpowiedział. Natomiast kiedy wsiadł do samochodu, zaczął wesoło pogwizdywać. W jego przypadku było to bardzo dziwne zachowanie! Ruszył, nie zapinając nawet pasa, i mimo ryzyka, że dostanie mandat, wziął do ręki telefon i wybrał numer. Kiedy po drugiej stronie ktoś odebrał, wdał się w długaśną rozmowę o piłce i interesach. Nie przysłuchiwałem się jej, bo patrzyłem na drogę z obawy, że tata może spowodować wypadek. Kilka razy dawałem mu znaki, żeby wyłączył telefon i zapiął pas, ale on tego nawet nie zauważył. Zupełnie, jakby mnie tam nie było. A przecież z badań naukowych wynika, że kto prowadzi samochód i jednocześnie rozmawia przez telefon, ma tak spowolniony refleks, że ryzyko wypadku wzrasta o osiemdziesiąt procent. To tak, jakby ta osoba była pijana. W każdym razie widziałem już siebie uwięzionego między blachami karoserii w wyniku zderzenia. 14


Na szczęście w końcu dojechaliśmy na miejsce i zaparkowaliśmy przed domem, a ja dziękowałem niebiosom, że dotarłem cały i zdrowy. Już miałem wysiadać z auta, kiedy tata położył mi rękę na ramieniu i poprosił, żebym spojrzał mu w oczy. – Zrozumiałeś? – zapytał. – Słyszałeś rozmowę? I co ty na to? Wytrzeszczyłem oczy, nie mając pojęcia, o co mu chodzi. Nie zwracałem uwagi na to, co tata mówił przez t­ elefon. – Zrobię z ciebie piłkarza! Prawdziwego piłkarza w prawdziwej drużynie! Nie cieszysz się? – Że niby kogo ze mnie zrobisz? – Zostałeś właśnie kupiony do młodzików Olimpii. Masz przed sobą długą karierę. Super, no nie? – Jasne – odpowiedziałem, unosząc kciuk i udając bardzo zadowolonego. – Super. Nie byłem w stanie wydusić z siebie nic więcej. Wszedłem do domu i zamknąłem się w swoim pokoju.

15


Tytuł oryginału: Troppo mitico! Redaktor prowadzący: Witold Mizerski Redakcja: Katarzyna Wróbel Adaptacja ilustracji: Agnieszka Skriabin-Rucińska Projekt okładki: PEPE nymi Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, skanowanie i przekształcanie treści niniejszego utworu oraz jego nieautoryzowane publiczne rozpowszechnianie w całości lub we fragmentach, cyfrowo lub analogowo, jest zabronione i powoduje naruszenie praw autorskich dotyczących niniejszej publikacji.

Troppo mitico! text by Gianfranco Liori illustrations by Margherita Allegri Cover layout: PEPE nymi © 2017 Editrice Il Castoro Viale Andrea Doria 7, 20131 Milano (Italia) www.castoro-on-line.it First edition © 2011 Editrice Il Castoro – published in agreement with Kalama Literary Agency Polish edition © 2018 Grupa Wydawnicza Adamantan s.c. All rights reserved. Wydanie I Warszawa 2018 ISBN 978-83-7350-182-9 jest marką handlową Grupy Wydawniczej Adamantan s.c. www.finebooks.pl, facebook.com/wydawnictwo.finebooks Wydawca: Grupa Wydawnicza Adamantan s.c. Skrytka Pocztowa 73, 01-499 Warszawa 46 tel.: 222501091; fax: 222501095 e-mail: biuro@adamantan.pl Wydrukowano na papierze Creamy 70 g vol. 2.0 dostarczonym przez firmę ZING Druk i oprawa: Drukarnia Skleniarz

1 2 3



Zostać piłkarzem! Czy to nie marzenie wszystkich chłopców? No cóż, nie wszystkich. Radek o piłce nożnej nie chce nawet słyszeć. Nie potrafi jednak przeciwstawić się swojemu tacie, który chce z niego zrobić mistrza. Nieustannie jest wypychany na boisko. Musi się mierzyć z wyczerpującymi treningami, trenerem rodem z epoki kamienia łupanego, a także z tajemnicami piłkarskich transferów. Nie wspominając o torturach, od których nigdy nie udaje się uciec – o szkole! Jednak futbol przynosi mu sporo niespodzianek... Nowi przyjaciele, nieoczekiwanie objawione talenty i zaskakujące wydarzenia sprawiają, że życie Radka nigdy już nie będzie takie jak wcześniej.

Gianfranco Liori urodził się w Cagliari we Włoszech. Pracuje w wydawnictwach szkolnych. Napisał dwanaście książek dla dzieci, a kilka z nich poświęcił swoim pasjom: muzyce i komiksom. Jako muzyk jest jednym z dwóch autorów piosenek dla dzieci w zespole Filastrocche’n’Roll.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.