15 3/2016
SAUER 100
STRZAŁ W DZIESIĄTKĘ!
HUBERTUS EXPO 2016
SUKCES POLSKIEGO ŁOWIECTWA
„MYŚLIWI – DZIECIOM, DZIECI – ZWIERZĘTOM” EDUKACJA NA SZÓSTKĘ!
BENELLI W PRAKTYCE
3 GODZINY W STRZELECKIM RAJU
Drodzy Czytelnicy! Wiosna rozpoczęła się już na dobre, ale my mamy przed oczami jeszcze jej symboliczne powitanie, jakim w tym roku były Targi Hubertus Expo w Warszawie. Ten wczesnowiosenny termin (18–20 marca) okazał się strzałem w dziesiątkę. Dowodem na to była frekwencja. Ponad 17 tysięcy zwiedzających zdecydowało się na tydzień przed Wielkanocą porzucić przedświąteczne przygotowania i odpowiedzieć na zew myśliwskiej natury. I nikt się nie zawiódł. Wystawców cieszyła dopracowana organizacja, a zwiedzających naprawdę ciekawa oferta, składająca się w wielu przypadkach z nowości prezentowanych na Targach IWA w Norymberdze. Co ważne, i co podkreślało wielu odwiedzających również nasze stoisko, tegoroczne Targi Hubertus Expo nie skupiły się tylko na wymiarze czysto komercyjnym. Znakomicie korespondowało to z wypowiedzią wiceministra środowiska Andrzeja Koniecznego, który podkreślił, że „Myślistwo jest dziedzictwem kulturowym naszego narodu”. W te słowa świetnie wpisała się wyjątkowa targowa inicjatywa. Otóż, na zaproszenie Polskiego Związku Łowieckiego i przy ogromnym wsparciu Klubu Dian na Hubertus Expo gościło ponad 300 przedszkola-
ków. Mieli oni okazję przejść atrakcyjną ścieżką edukacyjną, wykazać się wiedzą z zakresu przyrody i łowiectwa oraz wygrać nagrody. I tu trzeba pogratulować pomysłodawcom i pomysłodawczyniom tej akcji (wietrzymy w tym kobiecą rękę naszych Dian, z rzecznikiem PZŁ Dianą Piotrowską na czele). Dlaczego? Bo tego rodzaju inicjatywy są dowodem na to, że myśliwi potrafią zrobić jednak krok w przyszłość, „inwestują” w kształtowanie świadomości młodych pokoleń oraz zdobywanie przyszłych sympatyków łowiectwa, a nie tylko „działają” we własnym „łowieckim ogródku”. O tym, że tego typu negatywne postawy jeszcze pokutują w naszych strukturach, nie omieszkał przypomnieć nasz, a właściwie Wasz felietonista Sławek Pawlikowski. Piszę „Wasz”, bo wielu Czytelników podkreśla, że jego celne obserwacje i wielokrotnie ostre podsumowania niektórych zjawisk są świetnym przyczynkiem do dyskusji w Kołach Łowieckich. Dlatego do wszystkich, którzy pomysłami i przemyślanymi inicjatywami otwierają łowiectwo na świat, apelujemy: „Róbcie swoje!”. Darz Bór! Marta Piątkowska Redaktor Naczelna
FOT.: GETTY IMAGES
3/2016
Sauer 100 Strzał w dziesiątkę! W zeszłym roku zaraz po Targach IWA przedstawiliśmy naszym czytelnikom test Sauera 404. Teraz na rynek trafił nowy repetier. Znając jego cenę oraz profesjonalizm i jakość niemieckiego producenta, jesteśmy pewni, że Sauer 100 będzie strzałem w dziesiątkę! TEKST: MACIEJ PIENIĄŻEK ZDJĘCIA: MATERIAŁY PROMOCYJNE SAUER
J
edna z najbardziej promowanych nowości na Targach IWA 2016 – repetier Sauer 100 był oczywiście również prezentowany na warszawskich Targach Hubertus Expo. Model, dostępny w dwóch rodzajach osady: drewnianej i syntetycznej, budził bardzo duże zainteresowanie zwiedzających, co jak sami stwierdzicie po zapoznaniu się z jego opisem, nie powinno nikogo dziwić!
ga. W standardzie broń sprzedawana będzie bez otwartych przyrządów celowniczych, opcjonalnie będzie dostępny nakręcany hamulec wylotowy typu Dual Break, znany z modeli Sauer 202, 303 i 404. Osada drewniana została wykonana z drewna bukowego, które z jednej strony jest tańsze niż orzech, ale z drugiej zdecydowanie bardziej wytrzymałe. Drewniana osada naprawdę robi wrażenie i bardzo nam się podobała.
„SETKA” ROBI WRAŻENIE! Jak powiedział nam Marcin Kazimierczak z firmy M.K Szuster, Sauer 100 to konkurencja dla Tikki T3, modelu Henel Jaeger 10 oraz sztucerów Brownin-
PONAD STANDARD Jedną z głównych zalet nowego modelu jest trzyryglowy zamek i podwójny wyrzutnik gwarantują-
10
cy mocny wyrzut łuski po przeładowaniu. Ryglowanie zamka nie odbywa się ani w komorze nabojowej, ani w lufie. Producent zamontował specjalny pierścień, który jest wstawiony pomiędzy komorę zamkową a lufę i tam odbywa się ryglowanie. Zwiększa to znacząco wytrzymałość broni, a także umożliwia łatwiejszą wymianę lufy, jeśli zajdzie taka potrzeba, ponieważ lufę połączono z komorą zamkową za pomocą gwintu. Oglądając polimerowy, pięcionabojowy magazynek, wydał się on nam znajomy. Nic dziwnego, ponieważ jest identyczny z tym, który możemy spotkać w produkowanym od trzech lat modelu
Sauer 101. W klasie broni tego typu magazynek w standardzie na pewno wyróżnia się na plus, tym bardziej, że polimerowa budowa gwarantuje odporność na upadki i innego rodzaju uszkodzenia. Jak wiemy, w modelach podobnej klasy, na przykład sztucerach Tikka, za magazynek musimy dopłacić, natomiast Browning nie oferuje go wcale. To, co również jest bardzo ważne i ma wpływ na celność sztucera, a czego nie widać na pierwszy rzut oka, to taki sam bedding łoża jak w modelu 101. U Sauera ma on nazwę EverRest. Łoże jest przykręcone do komory zamkowej, natomiast śruby mocujące kabłąk nie utrzymu-
11
ją komory zamkowej w łożu, lecz odpowiada za to wcześniej wspomniany moduł.
i szybkość założenia lunety, którą ten montaż zapewnia. Wystarczy obrócić dwie klamry i luneta jest już zamontowana na broni.
PRAKTYCZNE ROZWIĄZANIA Kolejnym plusem jest regulowany w zakresie od 1,0 do 2,0 kg język spustowy. Regulację przeprowadzamy bez demontażu broni, co jest praktyczne i niekłopotliwe dla każdego strzelca. Spust nie posiada przyspiesznika i nie występuje jako opcja. Zwróciliśmy uwagę na cichą pracę trójpołożeniowego bezpiecznika umieszczonego w wygodnym i intuicyjnym miejscu. Bez problemu możemy delikatnym ruchem kciuka wybrać żądane ustawienie. Pośrednie położenie bezpiecznika umożliwia przeładowanie broni, natomiast oddanie strzału nie jest możliwe. Oczywiście model posiada również dobrze widoczny i czytelny wskaźnik napięcia iglicy.
KUSI CENĄ Na koniec to, co interesuje nas najbardziej, czyli cena. Za model w osadzie syntetycznej będziemy musieli zapłacić ok. 4000 zł, osada drewniana to dodatkowy wydatek rzędu 500 zł. Zgodnie z obietnicą importera będziemy mogli ten sztucer przetestować w łowisku i na strzelnicy, o czym naszym Czytelnikom na pewno napiszemy w kolejnych wydaniach naszej Gazety.
ŁATWO I SZYBKO Komora zamkowa jest przystosowana do bardzo popularnego w naszym kraju montażu od Remingtona 700, tak więc możemy założyć np. szynę Picatinny. Dodatkowo firma Sauer wypuściła swój montaż dedykowany specjalnie do modelu 100, jego cena to 750 zł. Nam spodobała się łatwość
12
13
TARGI HUBER
Sukces polskie
RTUS EXPO 2016
ego łowiectwa! Liczby nie kłamią! Ponad 17 tysięcy zwiedzających, którzy przez 3 dni obejrzeli na Targach Hubertus Expo stoiska 183 wystawców, zajmujące 3 tys. m2, najlepiej oddaje sukces myśliwskiej imprezy, jaka odbyła się w dniach 18–20 marca w Warszawie TEKST I ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA
N
iewątpliwie duży wpływ na wysoką frekwencję miało przesunięcie terminu targów z końca kwietnia na marzec, ale również przyczynili się do niej organizatorzy, którzy po prostu świetnie wykonali swoją pracę. Bardzo widoczna była większa niż w poprzednich latach obecność na targach leśników, a także delegacji z wielu nadleśnictw. Co ważne, słowa wiceministra środowiska Andrzeja Koniecznego: „Myślistwo jest dziedzictwem kulturowym naszego narodu” dają nadzieję, że również prace nad stosowną ustawą będą prowadzone w tym duchu. ABSOLUTNE NOWOŚCI Szczególnie zwracała uwagę duża liczba stoisk z bronią, a więc główny punkt i cel wizyty naszych myśliwych na wszelkiego rodzaju imprezach. Firma M.K. Szuster zgodnie z wcześniejszymi obietnicami pokazała wszystkie nowości prezentowane na początku marca na Targach IWA. Myśliwi mogli zobaczyć zarówno sztucer Sauer 100, jak i śrutówkę Blasera F16, a także dużą wystawę broni Mausera, o której opowiadał Maximilian Seigerschmidt, szef działu marketingu i public relations Mauser Jagdwaffen. Nasi myśliwi mogli również zobaczyć pełną ofertę lunet i lornetek firmy Zeiss, a zainte-
16
17
18
resowani szczegółami zapytać o nie kolejnego gościa z Niemiec – Dimitri Wegela, który chętnie odpowiadał na pytania myśliwych. OD LUNET DO BIŻUTERII Stoisko firmy Swarovski to oczywiście opisywana na łamach Gazety Łowieckiej kolejna nowość, czyli lunety serii Z8. Z kolei warszawska firma Incorsa prezentowała bock Benelli 828U, a także bezołowiową amunicję Lapua Naturalis. Jeśli jesteśmy przy amunicji, to oczywiście nie mogło na Hubertus Expo zabraknąć wyrobów cenionej rodzimej marki FAM-Pionki, wzbudzających coraz większe zainteresowanie, zwłaszcza po pozytywnych efektach zmian, jakie niedawno nastąpiły w tej firmie z wieloletnimi tradycjami. Kto nasycił oczy nowinkami technicznymi, mógł zapoznać się z szeroką targową ofertą ubrań i akcesoriów. Na stoisku sklepu dolasu.pl można było wybierać odzież spośród takich topowych marek, jak Härkila, Fjäll Räven czy JahtiJakt. Swoje ubrania prezentował także Pinewood oraz Blaser. Z kolei wszyscy zainteresowani akcesoriami łowieckimi bez problemów trafiali na stoisko polskiej marki 2Wolfs. Od ubrań i akcesoriów niedaleko już do dodatków, czyli imponującej jako-
19
ścią wykonania i oryginalnym wzornictwem biżuterii łowieckiej. Można było ją podziwiać na stoisku poznańskiej Pracowni Biżuterii Artystycznej i Galanterii Łowieckiej Diana. Każdy, kto rozglądał się za jakimś większym prezentem z motywem łowieckim, mógł znaleźć coś dla siebie np. na stoisku firmy NEST. ATRAKCJE DLA NAJMŁODSZYCH Targi to nie tylko impreza dla dorosłych, ale również dla dzieci. Ponad 300 przedszkolaków, którzy gościli na targach na zaproszenie Polskiego Związku Łowieckiego, przy bardzo dużym wsparciu Klubu Dian było oprowadzanych po ścieżce edukacyjnej. Dzieci mogły też podziwiać pokazy kynologiczne, sokolnicze, rozpoznawać gatunki występującej w naszym kraju fauny, a także wykazać się wiedzą z zakresu przyrody oraz łowiectwa i wygrać atrakcyjne nagrody. COŚ NA ZĄB Jeśli ktoś chciał spróbować prawdziwych pyszności i posłuchać o zawiłościach myśliwskich kulinariów, to Krzysztof Lechowski z firmy Provincja nie tylko prezentował potrawy i opowiadał o ich przygotowaniu, ale również częstował liczną publiczność przyrządzonymi przez siebie smakołykami.
20
21
My natomiast regularnie zaglądaliśmy na stoisko Klubu Dian, gdzie nasze polujące Koleżanki częstowały własnymi wyrobami, począwszy od pasztetów poprzez kiełbasy, wędliny i smalec, a skończywszy na smakowitym bigosie.
PZŁ, czy liczne pokazy kynologiczne przyciągały szeroką rzeszę widzów. Znany wszystkim myśliwym Przemek Malec z Darz Bór TV, będący gospodarzem estrady, poprowadził również konkurs budowy urządzeń łowieckich, którego sponsorem były firmy Fiskars oraz Hitachi Power Tools, natomiast sklep dolasu.pl razem z pracownikami PZŁ zorganizowali pokaz mody myśliwskiej.
A NA SCENIE… Dużo działo się również na scenie. Pokazy dzikarzy.pl, Klubu Wabiarzy Zwierzyny PZŁ, Gniazda Sokolników
22
WIDZIMY SIĘ ZA ROK! Co ważne, znamy już termin przyszłorocznych targów. Kolejna, 14. już edycja Hubertus Expo, została zaplanowana na 24–26 marca 2017 roku.
Warto podkreślić, że zgodnie ze słowami prowadzącej pokaz rzeczniczki PZŁ Diany Piotrowskiej, tym razem można było poznać trochę inną twarz łowiectwa. Na scenie zobaczyliśmy młodych, energicznych i uśmiechniętych ludzi, którzy na co dzień pracują w Polskim Związku Łowieckim, a na targach mogli w taki nieszablonowy sposób promować nie tylko swoją pracę, ale również i pasję.
23
Ceny od
12290 PLN
Ceny od
7790 PLN
Ceny od
6690 PLN
Benelli 828U
Ultranowoczesna strzelba typu bok łącząca w sobie niezwykłą elegancję, składność i minimalny odrzut przy masie zaledwie 2,95 kg.
Benelli SuperVinci
Połączenie zaawansowanej technologii, prostoty konstrukcji, nadzwyczajnej niezawodności, poręczności i szybkostrzelności.
Benelli Montefeltro 30”
Uznany na całym świecie system automatyki z odrzutem zamka połączony z klasyczną elegancją i ponadprzeciętnym zasięgiem strzału.
Wióry lec
Broń, amunic nosimy ze sobą zaw akcesoria wykraczają p – bo myśliwi nie mog czy też cor elektro
ZD
ą…
cję, lornetkę, latarkę czy nóż wsze w łowisku. Jednak niezbędne poza asortyment sklepów łowieckich gą się również obejść bez pił, pilarek raz bardziej popularnych onarzędzi bateryjnych
TEKST: MAREK REWERS DJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA
27
N
arzędzia ręczne, takie jak młotki i piły czy też wkrętarki lub pilarki łańcuchowe, to niezbędny sprzęt przy budowie i konserwacji urządzeń łowieckich, grodzeniu pól czy naprawie paśników. Doskonale wiedzą o tym dwie firmy, które są niekwestionowanymi liderami w swoich branżach… Z MYŚLĄ O… MYŚLIWYCH Mowa oczywiście o markach Fiskars i Hitachi Power Tools, które nie tylko promowały swoje narzędzia na Targach Łowieckich Knieje w Poznaniu i Hubertus Expo w Warszawie, ale również nagradzają zespoły startujące w konkursach na budowę urządzeń łowieckich. W stolicy konkurs budowy zwyżek został zorganizowany przez Przemka Malca z magazynu Darz Bór, a nagrody zapewniły właśnie Fiskars i Hitachi. OSTRA RYWALIZACJA Do konkursu, który odbywał się w sobotę 19 marca, zgłosiły się cztery ekipy. Podczas dwugodzinnej zabawy wióry leciały gęsto, a zespoły uwijały się, wykorzystując zarówno narzędzia ręczne, jak i elektronarzędzia. Poza młotkami największą popularnością cieszyły się pilarki bateryjne, które pozwoliły znacząco przyspieszyć pracę
28
29
III miejsce: Andrzej Kawalec Michał Zwolan Adrian Chwała IV miejsce: Tomasz Krajewski Daniel Półtorak Kacper Krawczyński
nad zwyżkami. Liczna publiczność obserwowała zmagania na estradzie, a po dwóch godzinach zmagań Przemek Malec ogłosił listę zwycięzców. WYNIKI KONKURSU I miejsce: Łukasz Malinowski Stanisław Malinowski Paweł Matyjewicz II miejsce: Mirosław Sołtys Sławomir Witkowski Waldemar Tomiałowicz
Wszyscy zawodnicy otrzymali nagrody ufundowane przez firmy Fiskars i Hitachi Power Tools, a pełną relację z zawodów będzie można zobaczyć w magazynie Darz Bór.
32
33
W zgodzie z naturą
Jak sami wiemy, łowiectwo na przestrzeni lat znacznie się zmieniło. To samo dotyczy firm, które produkują odzież, obuwie, akcesoria i niezbędny sprzęt dla myśliwych. Takie pojęcia jak ekologia czy społeczna odpowiedzialność nie są już pustymi hasłami, o czym doskonale wiedzą czołowe światowe marki, których produkty dedykowane są pasjonatom łowiectwa TEKST I ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA
W
PO PIERWSZE: EKO Fjällräven zobowiązał się do zwiększenia ilości materiałów pozyskiwanych zgodnie z zasadami zrównoważonego rozwoju stosowanych w swoich produktach, nie tylko w odzieży wodoodpornej. Ubiegłoroczna, jesienna kolekcja Keb Eco-Shell, do impregnacji której nie użyto szkodliwych związków fluorowęglowodorów, została przyjęta z dużym zainteresowaniem. W 2016 roku Fjällräven wprowadza
dniu 30 marca odbyła się konferencja prasowa marek z grupy Fenix, czyli znanych myśliwym: Fjällräven, Brunton, Hanwag oraz Primus, na której zaprezentowane zostały nowości wiosna/lato i jesień/zima 2016. Wymienione firmy znane są z tego, że kładą duży nacisk na produkcję wysokiej jakości odzieży i sprzętu przy minimalnym negatywnym wpływie na środowisko naturalne.
36
do kolekcji nowe produkty z serii Eco-Shell, m.in. Poncho Lappland Eco-Shell, które zdobyło dwie prestiżowe nagrody podczas zimowych targów ISPO w Monachium.
Wiosną 2016 roku Hanwag poszerza swoją kolekcję obuwia BIO o modele, przy produkcji których nie użyto chromu. Zimowa kolekcja uzupełniona została m.in. o klasyczny model Alaska Winter GTX® znany do tej pory w wersji letniej. Ciepła izolacja G-LOFT® FIT, odporna na poślizg podeszwa IceGrip i możliwość zamocowania rakiet śnieżnych, to tylko niektóre z wielu funkcji w zimowej wersji kultowego
SPOŁECZNIE ODPOWIEDZIALNI Marka Hanwag również zbliża się do celu, jakim jest odpowiedzialna społecznie produkcja. Krokiem milowym na tej drodze było wytworzenie w pełni biodegradowalnej podeszwy.
37
modelu Alaska, czyniących go prawdziwie wszechstronnym butem. DLA SIEBIE I… NATURY Warto pamiętać, że nawet tak z pozoru prosta rzecz, jak zakup odzieży dla siebie na najbliższe sezony, może mieć istotne znaczenie nie tylko dla nas, ale również dla otaczającej nas natury.
38
39
®
Ledlenser P7R Światowy Bestseller z możliwością doładowania akumulatora bezpośrednio w latarce. Stożek światła o mocy 1000 lumenów!
Jedna z najbardziej popularnych latarek marki LEDLENSER serii P z możliwością ładowania akumulatora bezpośrednio w latarce. LEDLENSER P7R to ekologia i ekonomia jeśli chodzi o źródło zasilania. System Floating Charge System umożliwia szybkie i proste ładowanie latarki. Przewagę modeli LEDLENSER nad konkurencją zapewnia praktyczny system ogniskowania strumienia światła w zależności od dystansu świecenia zwany Speed Focus. Dioda High End Power LED gwarantuje jasny stożek światła o mocy aż 1000 lumenów. Akumulator uzupełniamy wykorzystując magnetyczny styk i mocowanie na ścianie, co poprawia komfort i funkcjonalność modelu LEDLENSER P7R.
Ce rekome
479
ena endowana
9,99 zł
MYŚLIWI – DZIECIOM,
dzieci – zwierzętom
Edukacja dzieci i młodzieży to ważny element działalności organów okręgowych PZŁ. 25 lutego w auli Bydgoskiej Szkoły Wyższej podsumowano wyniki i nagrodzono laureatów trwającego od pięciu lat na terenie województwa kujawsko-pomorskiego programu edukacji ekologiczno-łowieckiej „Myśliwi – Dzieciom, Dzieci – Zwierzętom” TEKST: EUGENIUSZ TRZCIŃSKI ZDJĘCIA: EUGENIUSZ TRZCIŃSKI, GRZEGORZ SZUTKOWSKI
U
czestników uroczystości powitała prowadząca spotkanie sekretarz Okręgowej Rady Łowieckiej w Bydgoszczy – Aleksandra Szulc. W imieniu przedstawicieli łowiectwa woj. kujawsko-pomorskiego, oficjalnego otwarcia uroczystości dokonał prezes Okręgowej Rady Łowieckiej w Bydgoszczy, dr Bogusław Chłąd. Przypomniał, że pięcioletni program był realizowany pod patronatem marszałka województwa kujawsko-pomorskiego – Piotra Całbeckiego
– w ramach programu odbudowy populacji zwierzyny drobnej. Realizowały go koła łowieckie województwa ze współpracującymi z nimi szkołami. GENEZA I IDEA PROGRAMU O początkach i założeniach programu opowiedział dr Bogusław Chłąd: – W Polsce w ostatnich latach drastycznie spadało pogłowie tzw. zwierzyny drobnej, czyli zająca, dzikiego królika, kuropatwy, bażanta. Nie jest to wynik działalności łowiectwa, ale
44
wielu równolegle działających negatywnie czynników, które stworzyły tę złą sytuację – wyjaśniał. Według prelegenta najgorsze z nich to intensywne rolnictwo, powodujące niekorzystne zmiany dla zwierzyny drobnej. Na szczęście nie są one nieodwracalne, tyle że wymagają ogromnej pracy od nas wszystkich. Od 2010 r. na terenie województwa kujawsko-pomorskiego powstał unikatowy w skali kraju program odbudowy populacji tej zwierzyny, a w ra-
mach niego nie mniej ważny program edukacyjny. Dzięki tym programom nastąpiła konsolidacja sił instytucji, takich jak szkolnictwo, leśnictwo, łowiectwo, tych sił, dla których słowo EKOLOGICZNY nie jest tylko pustym słowem, a oznacza cel, którym jest ochrona środowiska naturalnego. Szczęśliwym jest fakt, że dla tego celu pozyskano wsparcie silnej rzeszy pedagogów i młodzieży. Dlatego też reprezentacje szkół, które uzyskały najlepsze wyniki w roku szkolnym
45
2014/2015 i pięciolatce zostały odpowiednio uhonorowane, a ich wysiłki docenione. Pracę edukacyjną wśród młodzieży Polski Związek Łowiecki ma zapisaną w statucie, jak również w świadomości i przekonaniu myśliwych. Uważamy, że jest to najlepsze, co możemy zrobić dla naszych młodych ludzi i polskiej przyrody. Dla tego celu nie szczędzimy sił i środków, bo jest to cel najważniejszy. WYRÓŻNIENIA Wśród wyróżnionych znalazło się 15 reprezentacji z obszaru województwa kujawsko-pomorskiego, spośród ponad 300 szkół wspieranych przez 200 kół łowieckich. W programie wzięło udział blisko 94 tys. uczniów. Pierwsze miejsce wśród wyróżnionych zajął Zespól Szkół Samorządowych im. Kazimierza Wielkiego w Kowalu, współpracujący z Kołem Łowieckim nr 159 „Bór” (włocławski okręg łowiecki). W bydgoskim i toruńskim okręgu łowieckim wyróżniono szkoły, które zajęły następujące miejsca: II Zespół Szkół w Baruchowie i KŁ nr 7 „Bóbr”, III Szkoła Podstawowa w Czernikowie, współpracująca z Kołem Łowieckim nr 56 „Bażant” w Czernikowie, IV Zespół Szkół w Paterku, współpracujący z Kołem Łowieckim
nr 113 „Noteć” z Nakła nad Notecią, V Zespół Szkół w Kłóbce i KŁ Nr 10 w Kłóbce, VI Szkoła Podstawowa w Płonnem, współpracująca z Kołem Łowieckim „Szarak” w Golubiu-Dobrzyniu, VII Szkoła Podstawowa w Kruszwicy, współpracująca z Kołem Łowieckim nr 5 „Kormoran” w Inowrocławiu, VIII Zespół Publicznych Szkół w Brzozówce i KL Ostoja, IX Zespół Publicznych Szkół w Gościeszynie, współpracujący z Wojskowym Kołem Łowieckim nr 201 „Czapla” w Bydgoszczy, X Szkoła Podstawowa w Klonowie, współpracująca z Kołem Łowieckim nr 236 „Żbik” w Toruniu, XI Przedszkole Samorządowe w Piotrkowie Kujawskim i KŁ Nr 67 „Grzywacz” z Radziejowa, XII Szkoła Podstawowa w Boguszewie, współpracująca z Kołem Łowieckim „Sokół” w Grudziądzu, XIII Szkoła Podstawowa w Woli, współpracująca z Kołem Łowieckim nr 236 „Żbik” w Toruniu, XIV Zespól Szkół w Sicienku, współpracujący z Kołem Łowieckim nr 16 „Żuraw” w Sicienku, XV Szkoła Podstawowa w Czaplach, współpracująca z Kołem Łowieckim nr 254 „Jenot” w Gródku. Oceniając działalność szkół, młodzieży i pedagogów, komisje konkursowe programu uznały, że za całokształt wysiłku włożonego w latach 2010–
46
47
–2015, czyli przez cały okres trwania programu „Myśliwi – Dzieciom, Dzieci – Zwierzętom” należy specjalnie uhonorować Zespół Szkół Samorządowych im. Kazimierza Wielkiego w Kowalu. – Niech ten wielki patron zawsze dodaje wam sił do osiągania najwyższych wyników – życzyła młodzieży prowadząca spotkanie Aleksandra Szulc. Gratulacjami, pucharami i nagrodami od sponsorów uhonorowano wszystkich laureatów programu. Wyjątkowo ważne dla członków PZŁ jest to, że wiele nagród pochodziło od darczyńców, którzy są sympatykami łowiectwa i ochrony środowiska. Świadczy to
o zrozumieniu i wspieraniu propagowanej przez PZŁ idei. Uroczystość umilał zespół muzyczny Jacka Cudnego, z którego książek młodzież zdobywa wiedzę o zwierzętach, natomiast melodiami myśliwskimi – zespół „Łoszaki”. Sygnały myśliwskie grali Piotr Grzywacz z uczniem Szymonem Pikulikiem. Spotkanie zakończono m.in. podziękowaniami dla osób zaangażowanych w realizację programu oraz wspólnymi zdjęciami. Uczestnicy spotkania byli zgodni, że zakończony pięcioletni program „Myśliwi-Dzieciom, Dzieci-Zwierzętom”, należałoby kontynuować.
48
√ Polowania na wilki z fladrami i indywidualnie – Rosja, Białoruś: styczeń – luty 2016. Ceny od 1500 €. √ Polowanie z gończymi na zające (bielaki) w Białorusi: styczeń 2016. √ Wiosenne polowania na głuszce i cietrzewie na Białorusi (kwiecień 2016). Ceny od 1200 €. √ Wiosenne polowania na gęsi, kaczki, słonki i bekasy – Rosja, Białoruś: kwiecień 2016. Ceny od 600 €. √ Polowania w RPA (czerwiec – wrzesień 2016). Ceny pakietów od 1400 €. √ Polowania na niedźwiedzie w Rosji: zima Tel.: 693 712 734 (w gawrze), wiosna (maj – czerwiec). Pakiety od 5000 €. hunting.travel.pro@gmail.com √ Polowania indywidualne na łosie www.hunting-travel.com.pl w okresie bukowiska – Białoruś, Rosja: wrzesień 2016.
49
Student
Na zaproszenie Instytutu Geografii Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy 15 marca odbyła się prelekcja pt.: „Współczesne łowiectwo a turystyka”. To doskonały przykład promowania łowiectwa wśród młodych i walki z przedstawianiem przez media złego wizerunku polskiego myśliwego TEKST: GAZETA ŁOWIECKA ZDJĘCIA: JAROSŁAW WIKARSKI
tom o Ĺ‚owiectwie
P
JAKI JEST POLSKI MYŚLIWY? Spotkanie miało na celu przybliżyć osobom, które za chwilę zwiążą się w życiu zawodowym z wieloma ważnymi instytucjami znaczenie współczesnego łowiectwa i gospodarki łowieckiej dla społeczeństwa oraz kraju. Duży nacisk położono na „złamanie” złego wizerunku polskiego myśliwego, który jest bardzo często tendencyjnie przedstawiany przez telewizyjne i internetowe newsy oraz artykuły w prasie.
relekcję poprowadził myśliwy Jarosław Wikarski, członek Koła Łowieckiego 150 „Ryś” w Inowrocławiu i Komisji Współpracy z Młodzieżą Szkolną przy Okręgowej Radzie Łowieckiej w Bydgoszczy. W spotkaniu uczestniczyło ponad sześćdziesięciu studentów III, IV i V roku kierunków: turystyka i rekreacja oraz geografia, a także kadra naukowa jednostki z dyrektorem Instytutu, prof. Zbigniewem Podgórskim na czele. Z zaproszenia skorzystała również Aleksandra Szulc, sekretarz ORŁ w Bydgoszczy i członek Komisji Promocji Łowiectwa Naczelnej Rady Łowieckiej w Warszawie.
O KŁUSOWNICTWIE I NIE TYLKO W czasie dwugodzinnego wystąpienia Jarosław Wikarski poruszył wiele kwestii dotyczących m.in.: stanu ło-
52
wiectwa polskiego, roli myśliwego jako opiekuna przyrody, walki z kłusownictwem, celowości dokarmiania zwierząt, konieczności regulacji populacji zwierząt dzikich w Polsce, prowadzonych działań edukacyjnych w szkołach. Omówił także sprawy związane z ubojem zwierząt gospodarskich, które ostatnie godziny swojego życia spędzają często w męczarniach długiego transportu. Przybliżył też problem szkód łowieckich i wynikających z tego odszkodowań, a szczególne wrażenie zrobiły na zebranych zdjęcia dzikich zwierząt zagryzionych przez wałęsające się wa-
tahy wygłodniałych psów, które jak wiadomo, są zmorą polskich łowisk. TURYSTYKA ŁOWIECKA Studenci zostali także zaznajomieni z interesującymi ich zagadnieniami turystyki łowieckiej. Omówione zostały m.in. popularne w naszym kraju polowania „dewizowe”, czyli przyjazdy zagranicznych myśliwych do Polski w celu odbycia polowania komercyjnego i zdobycia trofeum łowieckiego. POTRZEBNA WSPÓŁPRACA Najlepszym komentarzem były słowa dyrektora Instytutu Geografii UKW.
53
– Z tego wykładu dowiedziałem się ne doniesienia prasowe i medialne wielu nowych, ciekawych rzeczy na temat działań naszych myśliwych. o łowiectwie. Połowicznie tylko znaNa pewno też nie zostanę obojętna łem szerokie, jak się okazuje, spekw czasie debat i wygłaszania złych trum działalności polskiego myopinii na temat myśliwych w moim śliwego. Wiele rzeczy dziś zostało najbliższym gronie – dodała. zaprasza w dniu wyprostowanych, jeżeli chodzi o ocePIERWSZE, NIE OSTATNIE… nę myśliwego i całego łowiectwa 15 marca 2016 r. (wtorek), o godz. Prelegent Jarosław Wikarski nie krył w Polsce. Myślę, że takie same wnioski zadowolenia z tego, że mógł przedwyciągną moi studenci. Chciałbym Auli (s.1) ul. Mińskiej 15 wwi-Bydg stawić przy studentom rzeczywisty nawiązać stałą współpracę z do myślina polskiego zerunek prawdziwego wymi i jako jeden z elementów pracy wykład myśliwego, nie takiegopt. z doniesień z młodzieżą widzę w przyszłości takie prasowych, ale pasjonata poświęspotkania, jak dzisiejsze – dodał prof. cającego cały swój czas dla przyZbigniew Podgórski, zapraszając do rody. Był również mile zaskoczony szerszej współpracy. przyjęciem ze strony pracowniOSWAJANIE ŁOWIECTWA ków naukowych i studentów UKW – Fajna, ciekawa prelekcja – tak podw Bydgoszczy. Szczególne posumowała spotkanie Kamila Iglewska, dziękowania należą się dr. Rafałostudentka III roku turystyki i rekrewi Gotowskiemu za przygotowaacji. – Moje dotychczasowe postrzenie spotkania, które było pierwszym ganie myśliwego i moralnego prawa tego typu odczytem na tej katedrze. ingerencji w przyrodę zmieniło się I wszystko wskazuje, że nie ostatnim! diametralnie. Jeszcze wczoraj myśliwy był dla mnie tylko intruzem zabijającym biegające stworzenia. Dziś wiem, że to nieodłączny element ekosystemu i przyrody, która przekształcona przez człowieka wymaga jego ingerencji na co dzień. Myśliwy teraz jest dla mnie kimś bliższym. Po dzisiejszym spotkaniu zastanowię się i przeanalizuję tak często wykrzywio-
Instytut Geografii U
,,Współczesne myśl a turystyka”
54
55
FOT.: FOTOLIA
LUDOJAD Z TALLA DES Niejeden myśliwy przyznaje, że jego pasji nie byłoby bez zaczytywania się w powieściach podróżniczo-przygodowych. Bo kto nie chciałby poczytać np. o polowaniu na tygrysa–ludojada… Specjalnie dla Was publikujemy rozdział książki „Ludojady z Kumaonu”
B
ill Baynes i Ham Vivian byli w 1929 roku wicekomisarzami odpowiednio Almory oraz Naini Tal [to miasta w północnych Indiach, na pogórzu Himalajów Małych – przyp. red.] i obaj mieli utrapienie z ludojadami: pierwszy – z tygrysem z Talla Des, drugi – z tygrysem z Chowgarh. Chociaż obiecałem Vivianowi, że rozprawię się najpierw z „jego” tygrysem, to zważywszy, że w miesiącach zimowych stał się on mniej aktywny niż ludojad z Talla Des, postanowiłem za zgodą Viviana odwrócić kolejność. Wierzyłem, że łowy na tego tygrysa pozwolą mi przetrwać ciężki czas i jakoś pogodzić się z kalectwem, które
na mnie spadło. Tak więc udałem się do Talla Des. *** Szybko poczyniłem przygotowania i 4 kwietnia opuściłem Naini Tal w towarzystwie sześciu Garhwalczyków, pośród których był Madho Singh, Ram Singh, kucharz o imieniu Elahai i jako swego rodzaju „zapchajdziura” bramin Ganga Ram, który bardzo pragnął ze mną iść. Po czternastomilowym marszu do Kathgodam złapaliśmy tam wieczorny pociąg i jadąc przez Bareilly i Pilibhit, po południu następnego dnia przybyliśmy do Tanakpuru. Tam dowiedziałem się, że poprzedniego dnia ludojad z Talla Des zabił chłopca i że na rozkaz Bay-
nesa dwa młode bawoły przeznaczone na przynętę zostały już wysłane do Talla Des via Champawat. Zaraz po posiłku wyruszyliśmy w dwudziestoczteromilowy marsz do Kaladhungi (chodzi o miejscowość o nazwie Kaladhunga, której nie należy mylić z Kaladhungi). *** Pierwsze dwanaście mil drogi przez Baramdeo do stóp świętej góry Purnagiri wiedzie przeważnie przez las. U stóp góry droga się kończy i są do wyboru dwa szlaki do Kaladhungi. Pierwszy jest dłuższy i prowadzi stromo pod górę, dochodząc z lewej strony góry do świątyń Purnagiri, następnie przez górską odnogę prowadzi w dół do Kaladhungi. Druga trasa ciągnie się wzdłuż linii wspomnianej już kolejki górniczej, niegdyś zbudowanej przez Colliera w celu zwózki miliona stóp sześciennych damarzyka mocnego [wysokie drzewo z rodziny dwuskrzydlcowatych występujące głównie na południowych zboczach Himalajów – przyp. red.]. W wąwozie rzeki Sardy kolejka ta już nie działa, ale pewne odcinki trasy, które zostały wydarte skale środkami wybuchowymi, ciągle istnieją. Posuwanie się tamtędy było trudne dla moich ciężko objuczonych Garhwalczyków i gdy nastała noc, mieliśmy za sobą zaled-
wie połowę wąwozu. Niełatwo nam było znaleźć miejsce na nocleg, gdyż wszędzie istniało niebezpieczeństwo spadających kamieni, i dopiero po obejrzeniu paru miejsc, w końcu ulokowaliśmy się na wąskim występie, gdzie skalny nawis dawał jaką taką ochronę. Zaraz po kolacji, podczas gdy moi ludzie jeszcze pitrasili coś dla siebie na ogniu, zdjąłem ubranie i położyłem się na obozowym łóżku. *** Upał panował niezgorszy tego dnia, a my zrobiliśmy szesnaście mil, od momentu, gdy wysiedliśmy z pociągu w Tanakpurze. Odczuwałem miłe zmęczenie i delektowałem się pokolacyjnym papierosem, gdy nagle po drugiej stronie rzeki spostrzegłem trzy światła. W Nepalu corocznie wypala się lasy i operacja ta zaczyna się w kwietniu. Toteż widząc światła, doszedłem do wniosku, że to wiejący wąwozem wiatr rozniecił ogień. Kiedy się temu przyglądałem, jeszcze dwa ognie pojawiły się powyżej pierwszych. Wkrótce jeden z nowych ogni, znajdujący się po lewej, zaczął pełznąć wolno w dół i połączył się ze środkowym spośród pierwszych trzech. Teraz zdałem sobie sprawę, że to, co wziąłem za ognie, to nie były ognie, lecz światła, wszystkie około dwóch stóp średnicy, o jednostajnej
58
intensywności, bez migotania i dymu. Gdy wkrótce ukazało się więcej świateł, jedne – po lewej stronie, inne – w wyższej części wzgórza, wyjaśnienie tego zjawiska narzuciło się samo. Zapewne jakiś łowca zgubił coś cennego i wysłał ludzi z latarniami na poszukiwania. Trochę dziwne było to mimo wszystko, ale wiele dziwnych rzeczy dzieje się po tamtej stronie tej zrodzonej z wiecznych śniegów rzeki. *** Moich ludzi światła również zaintrygowały. Rzeka poniżej nas płynęła jednostajnie i bezgłośnie, byłem przeto ciekaw, czy słyszą jakieś dobiegające stamtąd głosy – odległość wynosiła sto pięćdziesiąt jardów – ale odrzekli mi, że nie. Spekulacje na temat tego, co się rzeczywiście dzieje na przeciwległym wzgórzu, były i tak jałowe, a ponieważ dzień mieliśmy za sobą męczący, wkrótce cały obóz pogrążył się we śnie. *** Czekał nas długi marsz połączony z ciężką wspinaczką. Uprzedziłem ludzi, że wyruszymy bardzo wcześnie, i już ledwie z nastaniem świtu krzepiłem się herbatą. Zwinięcie obozu, kiedy trzeba było tylko pozbierać kilka garnków i złożyć łóżko, było dziełem chwili. Moi Garhwalczycy wraz z kucharzem podążyli gęsiego przesmy1
kiem zwierzęcym1 ku położonemu w dole wąwozowi, nad którym w czasach funkcjonowania kolejki był położony żelazny most, a ja tymczasem zwróciłem wzrok ku wzgórzu, gdzie wcześniej pojawiły się światła. Słońce miało wzejść lada chwila i nawet odległe obiekty były już dobrze widoczne. Zlustrowałem każdy skrawek wzgórza, od szczytu do brzegu rzeki i odwrotnie, wpierw – okiem nieuzbrojonym, później – przez lornetkę. Nie dostrzegłem jakiegokolwiek śladu ludzkiej bytności ani też, wracając do pierwszej wersji, nie widać było tlącego się drewna, zresztą jeden rzut oka wystarczył, by się przekonać, że tego roku roślinność jeszcze nie została tam tknięta przez ogień. Wzgórze na całej wysokości miało skalistą powierzchnię i tylko kilka skarlałych drzew i krzewów rosło w miejscach, gdzie korzenie zdołały znaleźć szczelinę w litej skale. Miejsce, w którym ukazały się światła, było pionową ścianą skalną, gdzie żadna ludzka istota nie mogła przebywać, chyba że zawieszona na linie. *** W dziewięć dni później, już po zakończeniu misji, rozbiłem na noc obóz w Kaladhundze. Dla wędkarzy i w ogóle wszelkich miłośników przyrody tylko kilka miejsc w Kumaonie może się równać z Kaladhungą. Poczynając od
Przesmyk zwierzęcy (myśl.) – ścieżka wydeptana przez zwierzynę.
bungalowu zbudowanego w czasach, gdy wysyłano drewno z Nepalu do Indii, teren opada łagodnie tarasami w dół do rzeki Sardy. Na owych tarasach, gdzie niegdyś znajdowały się pola uprawne, teraz rośnie bujna trawa. Rankiem i wieczorem łatwo tam spotkać żerujące sambary i jelenie aksis, a w pięknych lasach ciągnących się za bungalowem żyją lamparty, tygrysy i mnóstwo ptactwa, łącznie z pawiami, kurami bankiwa i kiśćcami nepalskimi. Bystrzyny i rozlewiska poniżej bungalowu to najlepsze wędkarskie łowiska w całym biegu Sardy. *** Nazajutrz o świcie opuściliśmy Kaladhungę. Ganga Ram skierował się górskim szlakiem do Purnagiri, my zaś obraliśmy trasę wiodącą przez przełom Sardy. Ganga otrzymał misję – wymagało to nadłożenia dziesięciu mil – złożenia ofiary dziękczynnej w świątyni Purnagiri. Zanim się rozdzieliliśmy, przykazałem mu, żeby dowiedział się jak najwięcej od kapłanów świątyni o światłach, które widzieliśmy w drodze do Talla Des. Kiedy dołączył do nas wieczorem tego samego dnia w Tanakpurze, przekazał mi to, co usłyszał od kapłanów i co sam zdołał zaobserwować. Do świątyni Purnagiri, poświęconej kultowi bogini Bhagbatti, każdorocz-
nie odwiedzanej przez dziesiątki tysięcy pielgrzymów, prowadzą dwie drogi: jedna wiedzie z Baramdeo, druga – z Kaladhungi. Łączą się one na północnym zboczu góry, niedaleko szczytu. U zbiegu tych dróg leży druga pod względem ważności świątynia Purnagiri. Świątynia główna znajduje się wyżej i trochę w lewo. Do tego przenajświętszego przybytku można dotrzeć, idąc krawędzią wąskiej szczeliny, czy też uskoku, przebiegającego w poprzek mniej lub bardziej stromej skalistej ściany. Strachliwi pielgrzymi oraz dzieci i starcy są wnoszeni w koszyku umocowanym na plecach wytrawnego górołaza. Lecz tylko ci, którzy cieszą się specjalnymi względami bogini, zdołają dojść do wyższej świątyni; pozostali ulegają oślepieniu i muszą złożyć dziękczynienia w świątyni niższej. *** Pudża (modlitwa) w wyższej świątyni zaczyna się o wschodzie słońca, a kończy w południe. Po tej godzinie nikomu nie wolno posunąć się wyżej niż do dolnej świątyni. Blisko głównej świątyni znajduje się wysoka na sto stóp skalna sterczyna, na którą z zakazu bogini nikomu nie wolno się wspiąć. Dawno temu pewien sadhu o wyniosłym usposobieniu zapragnął uczynić się równym bogini i wszedł
60
na sterczynę. Rozgniewana jego zuchwałością bogini strąciła go z wierzchołka na wzgórze położone po drugiej stronie rzeki. To właśnie ów sadhu, wygnany na zawsze z Purnagiri, oddaje teraz cześć bogini, paląc lampy wotywne. Światła te widoczne są tylko czasami (my widzieliśmy je 5 kwietnia), a ujrzeć je mogą jedynie wybrani. Ja i moi ludzie dostąpiliśmy tej łaski dlatego, że zdążaliśmy z misją do ludu, który bogini ma w swojej opiece. *** Tyle pokrótce dowiedział się o światłach Ganga Ram w Purnagiri i przekazał mi to podczas oczekiwania na pociąg w Tanakpurze. Kilka tygodni później złożył mi wizytę Rawal (arcykapłan) Purnagiri. Chciał porozmawiać o dotyczącym zagadkowych świateł artykule, który opublikowałem w lokalnej gazecie. Pogratulował mi również jako jedynemu Europejczykowi, który kiedykolwiek dostąpił zaszczytu ich ujrzenia. W artykule napisałem wszystko, co zamieściłem na tych stronicach, dodając tylko, że jeżeli czytelnicy nie zechcą przyjąć mojego wyjaśnienia, mogą dopracować się własnych, z tym że powinni mieć na uwadze następujące okoliczności: światła nie ukazały się równocześnie; były jednakowego kształtu (miały 2
Obecnie stan Uttar Pradesh.
średnicę około dwóch stóp); zupełnie nie reagowały na wiatr; potrafiły przemieszczać się z jednego miejsca w drugie. Arcykapłan z naciskiem podkreślał, że samo istnienie świateł jest faktem bezspornym – w tym zgadzałem się z nim całkowicie, gdyż widziałem światła na własne oczy – i żadne inne wyjaśnienie prócz podanego przeze mnie w artykule nie może wchodzić w rachubę. *** W następnym roku wędkowałem w Sardzie z sir (obecnie lordem) Malcolmem Haileyem, będącym wówczas gubernatorem Zjednoczonych Prowincji2. Sir Malcolm czytał mój artykuł i kiedy dotarliśmy do przełomu rzeki, poprosił, żebym pokazał mu miejsce, w którym widziałem światła. Było z nami czterech rybaków, którzy przewozili nas na nadmuchiwanych skórach na kolejne stanowiska wędkarskie. Ludzie ci byli członkami dwudziestoosobowej drużyny zaangażowanej do spławu dłużyc sosnowych z wysoko położonych lasów Kumaonu i Nepalu aż do tamy w Baramdeo. Jest to przedsięwzięcie długotrwałe, trudne i niebezpieczne, wymagające wielkiej odwagi połączonej z doskonałą znajomością rzeki i jej pułapek.
61
Poniżej półki skalnej, na której ja i moi ludzie spędziliśmy pamiętną noc, rozciągała się wąska piaszczysta łacha. Na moją prośbę rybacy przybili tu do brzegu. Kiedy wskazałem miejsce, w którym ukazały się światła, i opisałem, jak przebiegał ich ruch, sir Malcolm wpadł na pomysł, żeby porozmawiać o tym z przewoźnikami w nadziei, że może wzbogacą oni naszą wiedzę na temat tego zjawiska. Sir Malcolm wiedział, jak prowadzić rozmowę z miejscowymi ludźmi, aby uzyskać jakieś informacje, znał również doskonale ich język – i oto czego się podczas konwersacji dowiedział. Ich domy znajdowały się w dolinie Kangry, gdzie mieli trochę ziemi uprawnej, za mało jednak na to, żeby z niej wyżyć. Zarabiali na życie, dokonując spławu drewna dla przedsiębiorcy, który nazywał się Thakur Dan Singh Bist. Znali doskonale Sardę aż do Baramdeo, gdyż pływali po niej niezliczoną ilość razy. Ten przełom znali również bardzo dobrze, ponieważ występowały tu prądy zwrotne, które sprawiały im niemało kłopotu. Nigdy nie zdarzyło się im widzieć niczego niezwykłego w tej części rzeki, czy to się tyczy świateł, czy czegoś innego.
Poprosiłem sir Malcolma, by zadał im jeszcze jedno pytanie. Czy w ciągu wszystkich tych lat, odkąd pływali po Sardzie jako flisacy, zdarzyło im się spędzić w tym wąwozie noc? Odpowiedź była zdecydowana: – Nie! Wypytywani dalej, odpowiedzieli, że nie tylko sami nigdy tu nie nocowali, ale również nie słyszeli, żeby ktoś inny to uczynił. Za przyczynę podali fakt, że ów wąwóz jest nawiedzany przez złe duchy. Dwa tysiące stóp powyżej nas biegł w poprzek przepaścistego urwiska wąski uskok wygładzony stopami całych pokoleń pielgrzymów i niedający żadnego uchwytu dla rąk. Mimo pewnych zabiegów dokonywanych przez kapłanów w celu zapobieżenia wypadkom wśród pielgrzymów, liczba ofiar spomiędzy tych, którzy usiłowali przejść wzdłuż uskoku, była znaczna, póki kilka lat temu jego wysokość maharadża Mysore nie wyłożył funduszy na stalową linę, którą przeciągnięto w poprzek zbocza między wyższą a niższą świątynią. Rzeczywiście, jakieś duchy mogą przemieszkiwać u stóp urwiska, ale nie sądzę, iżby to były złe duchy…
TYTUŁ: TYGRYS Z OKOLIC ŚWIĄTYNI ORAZ INNE OPOWIEŚCI O LUDOJADACH Z KUMAONU AUTOR: JIM CORBETT WYDAWNICTWO: ATRA WORLD
62
63
Delta Optical na
W dniach 8–10 kwietnia w so kolejny już raz odbyły się targi s Oczywiście nie mogło na nich z
TEKST: MARC ZDJĘCIA: MATERIAŁY PROM
Expo Hunting 2016
osnowieckiej hali Expo Silesia skierowane do myśliwskiej braci. zabraknąć firmy Delta Optical!
CIN RESZKA MOCYJNE DELTA OPTICAL
S
iódma edycja Międzynarodowych Targów Łowieckich Expo Hunting w Sosnowcu zgromadziła liczne grono myśliwych i sympatyków łowiectwa. Na pewno nie mieli oni problemu z odnalezieniem stoiska Delta Optical, ponieważ znajdowało się ono w centrum hali tar-
gowej i wyróżniało się wyjątkową aranżacją, wysoko ocenioną zarówno przez zwiedzających, jak i organizatorów. Nic więc dziwnego, że tegoroczna aranżacja stoiska Delta Optical została nagrodzona za atrakcyjną formę prezentacji oferowanych produktów.
66
TARGOWY RARYTAS Jeszcze więcej atrakcji czekało na przybyłych już na samym stoisku. Na 7. edycję targów Delta Optical przygotowała bowiem prawdziwą sensację, czyli najnowszy produkt firmy Pulsar – nasadkę termowizyjną Pulsar Core FXD 50 – termowizor posiada-
jący ogromne możliwości obserwacyjne z zasięgiem detekcji do 1200 metrów! Docenili to goście stoiska, którzy z uznaniem wypowiadali się o termowizji i noktowizji jako urządzeniach bezdyskusyjnie zwiększających bezpieczeństwo polowania nocą.
67
68
69
FIRMOWE „PEWNIAKI” Warto odnotować, że nieustającą popularnością wśród łowieckiej braci cieszą się lornetki i lunety Delta Optical Titanium. W Sosnowcu zaprezentowano lunety z nowej serii HD. Lunety Titanium 2,5-10x56HD oraz 2,5-15x56HD, mające większe pole widzenia oraz nową siatkę celowniczą 4A S, która jest znacznie cieńsza niż
stosowana do tej pory siatka 4 A, spotkały się z pozytywną oceną zwiedzających. ZAPROSZENIE DO WŁOCŁAWKA Delta Optical dziękuje wszystkim swoim targowym gościom za przekazane opinie i wskazówki. Któż może bowiem wiedzieć więcej o produktach Delty Optical od ich codziennych
70
użytkowników, którzy testują optykę w łowisku? Kolejna szansa na spotkanie z Delta Optical już 25 czerwca we Włocławku. Odbędzie się tam III Kulowy Puchar Delta Optical, na który firma zaprasza już dziś. Relację z tej prestiżowej i cenionej imprezy znajdziecie oczywiście w jednym z wydań Gazety Łowieckiej.
71
Benelli w praktyce, czyli 3 godziny w strzeleckim raju
Myśliwym nie trzeba przedstawiać ani włoskiej marki Benelli, ani też rodzimej FAM-Pionki. Ale o tym, jak legendy mają się do rzeczywistości, najlepiej przekonać się w praktyce. Dlatego wybrałem się na strzelnicę w Suchodole… TEKST: MACIEJ PIENIĄŻEK ZDJĘCIA: MATERIAŁY PROMOCYJNE, GAZETA ŁOWIECKA
F
TEST I… NIEZŁA ZABAWA Strzelby samopowtarzalne zyskują w naszym kraju coraz większą popularność. Niekwestionowanym liderem w ich produkcji jest oczywiście firma Benelli. Kto z nas, zapalonych strzelców i myśliwych, nie chciałby się przekonać, jak taka strzelba sprawdza się w praktyce? Nam się to udało na strzelnicy w Suchodole. Szymon Chaciński z firmy Incorsa, dystrybutor Benelli w Polsce, przybył tam z trzema modelami strzelb, będący-
irma Benelli Armi S.p.A została powołana do życia w 1967 roku, jednak idea założenia fabryki broni kiełkowała w głowach braci Benelli, właścicieli słynnej fabryki motocykli, już od 1940 roku. Bracia, świetni inżynierowie, byli również zapalonymi myśliwymi, przekonanymi o tym, że przyszłość śrutowej broni myśliwskiej należy do półautomatów. Urzeczywistniając tę ideę, Benelli od 1967 do 2007 roku wyprodukowało 2 miliony sztuk strzelb.
74
mi doskonałym przykładem oferty Benelli: podstawowy model Benelli Raffaello, zaprezentowany dwa lata temu Raffaello PowerBore oraz typowo sportowy model Vinci Super Sport. Natomiast Kamil Wiśniewski z FAM-Pionki przywiózł sporą ilość kartonów z nową amunicją Master Trap i Master Skeet 24 i 28, a także z popularną „2” na zające o naważce 32 g. W Suchodole na strzelnicy zarządzanej przez firmę Twoja Broń.pl Czer-
ski&Huminiak do dyspozycji mieliśmy profesjonalnie ustawioną oś parkuurową z 7 maszynami, wyrzucającymi rzutki nawet zza naszych pleców. Szykowała się więc świetna zabawa! BENELLI RAFFAELLO POWERBORE Mnie w pierwszej turze przypadła do testowania broń Raffaello PowerBore. Jak już pisałem, model ten zaprezentowany został przez firmę Benelli dwa lata temu i jest konstrukcyjnie opar-
75
ty na strzelbie Raffaello. Posiada ten sam, bardzo dobrze działający mechanizm przeładowania dzięki odrzutowi zamka, w którym zamek ryglowany jest przez obrót przedniej jego części. Włosi nazywają to systemem inercyjnym. W skrócie możemy powiedzieć, że ciśnienie napierające na czoło zamka przenoszone jest na mechanizm, a ryglowanie przez obrót daje nam „chwilę” opóźnienia w otwarciu całego mechanizmu, aż po strzale ciśnienie w lufie wró-
ci do bezpiecznego poziomu i następnie spowoduje wyrzucenie łuski. Jak zobaczyliśmy na strzelnicy, jest to jedno z prostszych konstrukcyjnie rozwiązań, umożliwiające szybkie rozłożenie strzelby do czyszczenia i konserwacji, zapewniające niewielką wagę i dobrą składność broni. Tym, co zdziwiło mnie, gdy wziąłem broń do ręki, była jej naprawdę mała waga. PowerBore waży tylko 3 kg i to naprawdę czuć. Byliśmy ciekawi, jak mechanizm poradzi sobie z amunicją o naważce 24 g,
76
Raffaello PowerBore
naważkach 28 i 32 g. Broń oczywiście może strzelać również amunicją Magnum o naważce śrutu 50-52 g. Jeśli rozmawiamy już o kalibrze Magnum, pojawia się pytanie, czy broń ta nie będzie zbyt mocno „kopać”, szczególnie, jeśli jest dość lekka w porównaniu z klasycznymi dubeltówkami. W modelu PowerBore zastosowano system Progressive Comfort, który mieliśmy okazję sprawdzić, strzelając z 2-ki 32g, czyli amunicji do polowań np. na zające, wyprodu-
dlatego do pierwszej serii strzałów wybraliśmy Mastera 24. Do tego chcieliśmy również sprawdzić, czy FAM-Pionki poprawiło kryzy w swoich łuskach, tak jak było to zapowiadane przez nowy zarząd firmy po zmianach właścicielskich. I tu spotkała nas miła niespodzianka. Każdy z nas wystrzelał po 3 pudełka Mastera 24 i automaty nie miały najmniejszych problemów z szybkim przeładowaniem, naturalnie bez żadnych zacięć, ani z wyrzutem łuski. To samo było przy
77
kowanej przez FAM-Pionki. System Progressive Comfort umieszczony jest w kolbie broni i jak jednogłośnie stwierdziliśmy, sprawdza się znakomicie również przy szybkim strzelaniu z ciężkich pocisków. Według producenta, system ten pochłania od 30 do 40% odrzutu. Aby to przełożyć na realne odczucia, powinniśmy wyobrazić sobie, że strzelamy z broni cięższej o około pół kilograma od PowerBore’a. Strzelając dublety, mogłem przekonać się, że system zamka jest naprawdę szybki, co dla strzelców strzelających konkurencje sportowe takie jak np. double trap jest bardzo ważne. Kolejnym smaczkiem, który wyróżnia model PowerBore na tle innych modeli Benelli, jest specjalna konstrukcja lufy. Jak wiemy, wszystkie lufy Benelli są lufami kriogenicznymi. Obróbka kriogeniczna polega na stopniowym ochładzaniu materiału w ciągu 24 godzin do temperatury -100OC. Dzięki temu procesowi w lufie nazwanej CrioBarrel rozprężenia spowodowane ciśnieniem oraz ciepłem wydzielanym podczas oddania strzału mają stałe wartości i nie zmieniają się wraz z liczbą oddanych strzałów. Lufa jest też dużo bardziej odporna na ścieranie, co jest ważne, jeśli używamy śrutu stalowego, a jak wiemy najprawdopodobniej już za
kilka lat będzie to obligatoryjne. Model PowerBore miał lufę 30’, czyli 76centymetrową, popularną „gęsiarkę”. Szymon, który o broni Benelli może mówić godzinami, opowiedział nam również o specjalnej konstrukcji przewodu lufy w tym modelu. W uproszczeniu możemy powiedzieć, że lufa jest dość ścisła. W połowie swojej długości zwęża się do średnicy 18,3-18,4 mm, czyli mniejszej niż standardowe lufy w kalibrze 12. Dzięki temu wiązka śrutu ma lepsze pokrycie, a sam jej zasięg jest większy. Tak więc jeśli strzelamy np. gęsi na granicznym dystansie 40 m, to mamy większą pewność skuteczności celnego trafienia. Nie da się również odmówić modelowi PowerBore elegancji. Już na pierwszy rzut oka widzimy delikatną i zgrabną linię broni oraz długą lufę. Ustawienie kolby względem komory zamkowej to swoista perełka. Kupując broń, dostajemy komplet przekładek, które pozwalają ustawić kolbę aż w 40 różnych pozycjach. Możemy wybrać nie tylko pochylenie kolby, ale również awantaż. Regulowana stopka pozwala na dobranie jej długości do własnych preferencji. Dopasowanie broni do każdego typu sylwetki strzelca nie stanowi więc żadnego problemu. Spust jest bez regulacji. Bezpiecznik, jak w większości strzelb samopowta-
78
rzalnych, znajduje się w obrębie spustu, co jest bardzo wygodnym rozwiązaniem. W przypadku PowerBore do odbezpieczenia broni po złożeniu się wystarczy mały ruch kciukiem. Klasyczny magazynek rurowy, w tej wersji nie ma możliwości przedłużenia. Standardowo w magazynku mieszczą się dwa naboje, plus trzeci w komorze. Jeśli usuniemy blokadę, to możemy zmieścić tam maksymalnie pięć naboi plus szósty w lufie. Poza strzelaniem mieliśmy okazję sprawdzić, że broń jest faktycznie prosta w rozkładaniu. Wystarczy odkręcić nakrętkę trzymającą czółenko, a następnie po jego zdjęciu wyciągnąć lufę, która tak naprawdę jest jedynym elementem do czyszczenia. Na lufie mamy wentylowaną szynę z muszką światłowodową. Dla mnie PowerBore był najlepszym z prezentowanych modeli, być może dlatego, że osiągnąłem z niego największą skuteczność, a może dlatego, że najlepiej leżał w rękach i polubiliśmy się od pierwszego składu.
dardowy przewód lufy o średnicy 18,5 do 18,6 mm. Jest wyposażony w stałą kolbę drewnianą, również z orzecha, ale bez systemu pochłaniania odrzutu. W tym modelu jedynym elementem pochłaniającym część odrzutu przy strzale jest automatyka broni. W broni Raffaello występuje system ryglowania zamka przez odrzut – Inertia Driven System. Długość lufy, pojemność magazynka, działanie mechanizmu spustowego i bezpiecznika są identyczne jak w PowerBore. W obu modelach Raffaello w standardzie otrzymamy komplet pięciu czoków wymiennych od cylindra do pełnego czoka. Dodatkowo, na życzenie, klient może dokupić czok przedłużający lufę o kolejne 5 cm.
BENELLI RAFFAELLO Kolejną strzelbą był model Benelli Raffaello. Jest to, jak pisałem wcześniej, model wyjściowy z lufą również w technologii Crio, ale bez zwężenia jak w PowerBore. Posiada więc stan-
79
BENELLI VINCI SUPER SPORT Na koniec przyszło mi się zmierzyć ze strzelbą dedykowaną zdecydowanie bardziej do sportu niż do polowania. Benelli Vinci Super Sport jest to samopowtarzalna strzelba oparta na modelu Super Vinci, ale z modyfikacjami, które uprawniają nas do nazwania tego modelu strzelbą sportową. Pierwsze elementy, które rzucają się nam w oczy, to tak zwane porty, czyli nawiercenia w przedniej części lufy. Jest to oczywiście nic innego
jak hamulec odrzutu i podrzutu lufy. Takie rozwiązanie ma oczywiście swoje plusy i minusy. Zmniejszamy odrzut i jego wpływ na strzelca, ale zmniejszamy również prędkość wylotową wiązki śrutu. Nie ma to oczywiście znaczenia przy strzelectwie sportowym, gdzie strzelamy szybko, ale przy polowaniu na większe dystanse pokrycie śrutu będzie słabsze. Drugi element typowo sportowy to szersza szyna celownicza, która umożliwia nam łatwiejsze „złapanie rzutka”.
80
Strzelby rodziny Vinci charakteryzują się innowacyjną budową. Sama strzelba składa się z trzech głównych i w prosty sposób rozłączanych elementów. Pierwszy z nich to magazynek razem ze spustem i częścią komory spustowej, stanowiące jeden, integralny element. Jest on łatwo zdejmowalny po wciśnięciu i przekręceniu blokady. Drugi to lufa z komorą zamkową i zamkiem, trzeci to oczywiście kolba. Rozłożenie broni do transportu na trzy części zajęło mi w drugim
podejściu niewiele ponad 15 sekund. Vinci, podobnie jak prezentowane wcześniej modele, posiada inercyjny odrzut zamka, czyli przeładowanie poprzez odrzut, a on sam jest ryglowany jest przez obrót czoła zamka. Magazynek standardowo mieści 4–5 szt. amunicji, natomiast można zamówić, tam gdzie pozwala na to prawo, magazynek mieszczący 9 sztuk amunicji. Tego typu magazynek sięga praktycznie do końca lufy. Model, z którego strzelaliśmy w Suchodole, miał
81
kolbę stylizowaną na wykończenie z włókna węglowego i wyglądało to, jak widzicie na zdjęciach, bardzo ciekawie. Strzelba posiada również system ComfortTech, widoczny na pierwszy rzut oka, ponieważ na kolbie są charakterystyczne znaczki „sierżantów”. Pozwalają one kolbie na nieznaczne odkształcenie w chwili strzału. Jeśli dodamy do tego żelową stopkę kolby, daje to bardzo skuteczny system pochła-
niający energię strzału. Co warto zauważyć, stopki i poduszki policzkowe są wymienne i pozwalają na dostosowanie ich do indywidualnych upodobań strzelca. Lufa, tak jak w pozostałych modelach, wykonana została metodą Crio. Bezpiecznik został również umieszczony w kabłąku spustu, ale ze względów konstrukcyjnych umiejscowiony jest w przedniej jego części. Odblokowanie bezpiecznika następuje nie kciu-
82
Vinci Super Sport
kiem, ale palcem wskazującym. Vinci jest na pewno najładniejszą strzelbą z jakiej strzelałem, a także najlepiej niweluje odrzut po strzale.
werBore, ale wszystkie modele Benelli sprawiły nam dużą frajdę podczas 3 godzin strzelania w Suchodole. Ja na pewno częściej będę odwiedzał ten parkur, dający nowe możliwości treningu.
APETYT NA WIĘCEJ Wystrzelaliśmy bez żadnego zacięcia ani problemów technicznych prawie 500 sztuk amunicji FAM-Pionki. Ciężko było się nam rozstać z tak fantastyczną i dającą radość strzelania bronią. Najlepiej strzelało mi się z modelu Po-
83
Nasi triumfują w Bydgoszczy! Wiosna już na całego, również ta strzelecka… W dniach 16–17 kwietnia na strzelnicy Zawiszy Bydgoszcz odbyły się zawody Grand Prix Polski w Compak Sportingu – FITASC GP of Poland 2016 TEKST: KAMIL WIŚNIEWSKI ZDJĘCIA: KAMIL WIŚNIEWSKI, ANDRZEJ BUCZEK
U
dział w tej prestiżowej imprezie wzięło niemal 150 strzelców z kilkunastu krajów, m.in.: z Danii, Ukrainy, Szwecji, Litwy, Anglii czy Norwegii. Przez dwa dni toczyła się bardzo zacięta rywalizacja i nikt nie mógł być pewny, jakie miejsce ostatecznie zajmie… POLACY W CZOŁÓWCE! Zwycięzcą w kategorii OPEN został reprezentant Szwecji Martin Andersson. Najlepszy z Polaków – Remigiusz Włodarczyk zajął drugie miejsce (w pierwszej dziesiątce znalazł się jeszcze Marcin „Pluto” Pluciński). III miejsce po emocjonującym barażu przypadło Viktorowi Efremenko, a IV miejsce zajął Glen Presley z Wielkiej Brytanii. W kategorii Kobiety II miejsce zajęła Aleksandra Łyczykowska. W kategorii Junior II miejsce zajął Krzysztof Buniowski. Z kolei w kategorii Weteran zwyciężył Krzysztof Łyczykowski, a III miejsce zajął Ryszard Kamiński. W kategorii Super Weteran II miejsce zajął Andrzej Lissowski, a III – Henryk Zaworski. Jak widać, Polacy nie byli zbyt gościnni i to pokazuje, że poziom naszych zawodników ciągle rośnie.
W klasyfikacji drużynowej zwyciężyła reprezentacja Polski w składzie:
86
87
Remigiusz Włodarczyk, • Marcin Pluciński, • Marcin Kamiński, pokonując reprezentację Rosji oraz obecnych Mistrzów Świata – Duńczyków. Pełne wyniki znajdziecie poniżej.
że w 2017 roku w Bydgoszczy odbędą się Mistrzostwa Europy (11–14 maja). To wszystko pokazuje, jak bardzo ta dyscyplina rozwija się w Polsce.
•
GRATULUJEMY! Szczególne gratulacje należą się Jerzemu Kamińskiemu – prezesowi Polskiego Stowarzyszenia Strzelectwa Parkurowego, Krzysztofowi Łyczykowskiemu, Pawłowi Pokrzywce i wielu innym członkom PSSP, bez których nie byłoby tego sukcesu. Do zobaczenia na kolejnych zawodach!
SUKCES POD KAŻDYM WZGLĘDEM Zawody o GP Bydgoszczy okazały się wspaniałym wydarzeniem zarówno pod względem sportowym, jak i organizacyjnym. Imprezę zaszczycili swoją obecnością: prezydent federacji FITASC JP Palinkas oraz członek zarządu Paolo Amato. Obaj byli zachwyceni i potwierdzili informacje,
Pełna lista wyników:
88
89
Moda z liskiem Elegancja i funkcjonalność to główne cechy, którymi możemy określić nową kolekcję Fjällräven. Doskonałe materiały, takie jak sprawdzony i wytrzymały G-1000, nowe fasony i ciekawe kolory. Część z tych ubrań widzieliśmy na pokazie mody myśliwskiej organizowanej przez naszą Gazetę w Poznaniu, część prezentujemy teraz po raz pierwszy. Wszystkie będą dostępne w sklepach myśliwskich po wakacjach ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA MODELE: DOMINIKA, IZA I KUBA
• kurtka Jacket No 68 Numbers • pokrowiec Rifle Case • czapka Nordic Heater
• spodnie Sormalnd Tapered Trousers • bezrękawnik Sormland Padded Vest • koszula Sormalnd Shirt LS
• buty Hanwag Canyon
92
• bezrękawnik Sormland Pile Jacket
• sweter Ovik Frost Cardigan • koszula Sormland Shirt LS
93
• poncho Luhkka • spodnie Sormland Tapered Winter
• buty Hanwag Tatra
94
• kurtka Sormalnd Padded Jacket • spodnie Sormalnd Tapered Trousers • plecak Friluft, czapka Safety Cap
• buty Hanwag Canyon
95
• spodnie Sormland Tapered Winter • kurtka Singi Trekking Jacket • czapka Safety Cap • torba Gear Duffel
• buty Hanwag Tatra
96
• sweter Vika Sweater • czapka Ovik Melange Beanie • torba Foldsack No2 • rękawice Forest Glove
97
• spodnie Sormland Tapered Winter • kurtka Brenner Pro Padded • czapka Ovik Melange Beanie • plecak Stubben
• spodnie Brenner Pro Trousers • kurtka Sormland Padded Jacket • mufka Varmland Hand Warmer • czapka Nordic Heater
• buty Hanwag Tatra
98
• spodnie Brenner Pro Trousers • kurtka Sormland Padded Jacket • czapka Nordic Heater
• kurtka Brenner Pro Padded Jacket • spodnie Sormland Tapered Winter • czapka Ovik Melange Beanie
• buty Hanwag Tatra
• buty Hanwag Canyon
99
• koszula Ovik Flannel Shirt
100
• koszula High Coast Shirt LS
101
• koszula Sormland Flannel
102
• sweter Ovik Knit Sweater
103
felieton SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI
„Działacze” Zazdrość to jeden z siedmiu grzechów głównych i jedna z największych bolączek członków naszego szanownego Związku. O czym mówię? Poczytajcie… TEKST I ZDJĘCIA: SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI
J
ak już pisałem kilka miesięcy temu w artykule pod tytułem „Brawo Ja!”, nie jestem zwolennikiem megalomanii prezentowanej przez niektórych „żółtodziobów”, którzy myślą, że wiedzą wszystko, a tak naprawdę albo nie wiedzą nic, albo wiedzą niewiele. Osobiście zawsze posługuję się obiektywizmem w jego najczystszej postaci i nie jest dla mnie ważne, czy myśliwy zdał egzaminy 5 dni temu, czy 50 lat temu. Zawsze staram się docenić wiedzę
104
i doświadczenie konkretnych osób, bez względu na staż łowiecki, pozycję społeczną czy też urodę. OBIEKTYWIZM? A CO TO? Obserwując jednak zachowania wielu członków naszego Związku, muszę stwierdzić, że pojęcie obiektywizmu jest dla wielu zupełnie obce. Dlaczego tak jest? Czy jest to efekt pewnych uprzedzeń ciągnących się z pokolenia na pokolenie? Powiedzmy,
że pradziadek danego myśliwego miał jakieś tam „predyspozycje”, mówiąc wprost: kłusownicze, to prawnuk też na pewno jest taki sam? Owszem, czasem tak bywa, ale nie jest to regułą. Bo dziadek był kiepskim myśliwym, to wnuk na pewno jest taki sam? Nie! To są właśnie częste błędy, jakie popełnia się podczas rekrutacji do naszego Związku. Nie zawsze jest tak, jak piszę, a bardzo często jest odwrotnie. Dziadek czy ojciec byli świetnymi myśliwymi i na tej podstawie trafiają do naszych szeregów zastępy ludzi, za których później PZŁ musi świecić oczami.
szą satysfakcję danemu myśliwemu. Są tacy, którzy próbują być wszędzie i pokazywać, że bez nich PZŁ by nie istniał, ale najczęściej robią oni tylko dobre wrażenie i nic poza tym… Znam wielu świetnych ludzi, którzy w naszych szeregach wykonują wspaniałą robotę i nikt o nich nie słyszał, a tym bardziej nikt ich za nią nigdy nie nagradzał ani nie chwalił. Trzeba powiedzieć, że w różnych dziedzinach łowiectwa mamy świetnych fachowców, których praca jest bezcenna. Czasem jednak ci wartościowi ludzie trafiają na… „działaczy”. Termin ten, żeby ktoś nie myślał, nie odnosi się absolutnie do pracowników PZŁ czy ogólnie rzecz biorąc do ludzi ze struktur naszego Związku. Jest to wyłącznie termin pisany w cudzysłowie, bo to są tak zwani „działacze”. Ludzie, o których piszę „działają” jak „hamulcowi” w szeregach PZŁ. Najczęstszym powodem takich zachowań jest niestety zazdrość. Bo jak myśliwy o krótkim stażu może wychodzić przed szereg ze swoimi pomysłami? Czasem zazdrość jest powodowana takimi przyziemnymi sprawami jak lepsza broń czy lepszy ubiór u „żółtodzioba”. Bo „działacze” najczęściej ubierają się w „gumofilce” oraz odzież z PRL-owskiego demobilu. Nie dlatego, że ich na inną nie stać.
ZAZDROŚĆ JAK NOWOTWÓR Głównym tematem moich dzisiejszych rozważań jest jednak zazdrość, która zżera nasze szeregi od wewnątrz, jak nowotwór szczególnie złośliwy. Przykładów mógłbym tutaj podać pewnie setki, ale skupię się tylko na zarysowaniu tematu. Zadaniem nas wszystkich jest praca na chwałę PZŁ. Może pompatycznie to brzmi, ale tak jest. Każdy z nas powinien robić to, na co go stać i co potrafi najlepiej. Tak! Nie chodzi o to, żeby się ktoś „wypruwał”, wykazywał przed innymi bądź pokazywał, że „ja jestem najlepszy i niezastąpiony”. Chodzi o to, żeby robić to, co się najlepiej potrafi i co przynosi najwięk-
105
Po prostu szkoda wydać kilkaset złotych na „normalne” ubranie, bo to się nie opłaca.
niach pozytywnych dla naszej organizacji. Teraz można sobie zadać pytanie, czy właśnie zazdrość nie jest przypadkiem wiodącym elementem tej układanki? Myślę, że tak. Często na poziomie Kół Łowieckich ma to odzwierciedlenie w czasie Walnych Zgromadzeń i zgłaszaniu kandydatur do odznaczeń oraz innych wyróżnień. Procedura najczęściej jest taka, że ktoś, kto robi świetną robotę w PZŁ, jest często pomijany przy takich okazjach. No i znów pada pytanie, gdzie jest obiektywizm? Skoro go nie ma, to co go zastępuje? My Polacy jesteśmy narodem, który się jednoczy, jak zresztą pokazuje historia, tylko w czasie zagrożenia z zewnątrz? Dlaczego nadal krążą dowcipy typu „jak Żyd się budzi, to się modli do Boga, żeby mu dał taki piękny dom jak ma sąsiad, a Polak modli się, żeby sąsiadowi dom spłonął, albo żeby mu go zabrali”. Czy naprawdę zazdrość stała się naszą narodową przywarą? Patrząc na łowieckie szeregi, myślę, że jest w tym wiele prawdy. Ilu młodych zdolnych ludzi próbujących działać na chwałę polskiego łowiectwa trafia na szeregi „działaczy-hamulcowych”, którzy sami nic nigdy nie zrobili, nic dalej nie robią, ale innym nie pozwalają nic zrobić? Nie na tym polega praca w naszym Związ-
„MŁODZI” – CICHO BYĆ! Są jeszcze „działacze”, którzy nadal traktują swoje Koła jak źródło utrzymania. Spotkałem się z takimi osobnikami, którzy twierdzą, że muszą strzelić tyle zwierzyny, by w sezonie za „strzałowe” wróciły się im składki do PZŁ. Według takich „działaczy” młody kreatywny myśliwy powinien cicho siedzieć przez następne 40 lat, żeby tylko słuchać i realizować ich pomysły, których zazwyczaj mają niewiele, a jeżeli mają, to są one z odległej epoki. Jakże często spotykam się z młodymi ludźmi pełnymi zapału, ale i wiedzy, a nierzadko doświadczenia, którzy realizują się w różnych dziedzinach łowiectwa od hodowli, poprzez kynologię, a skończywszy na działaniach propagujących kulturę łowiecką. Mają ten sam problem. Zazdrość i zawiść ludzi, którzy przeważnie po zdaniu egzaminów wstępnych do PZŁ nie wzięli do ręki żadnej książki o tematyce łowieckiej i którzy o łowiectwie wiedzą tylko tyle, jak przerobić dzika na kiełbasy, a czasem nawet tego dobrze nie potrafią zrobić. W jednym są najlepsi. W sianiu nienawiści i przeszkadzaniu innym w działa-
106
ku, żeby siedzieć, poklepywać się po ramionach i chwalić jeden drugiego za nic, co najwyżej za to, że się znamy od wielu lat. Chodzi o to, żeby praca na rzecz PZŁ była widoczna przede wszystkim poza naszymi strukturami i żeby przynosiła wymierne korzyści dla naszego Związku. Dlaczego „zieloni” mają przewagę nad nami? Właśnie dlatego, że oni przez ostatnie 20 lat robili wszystko, żeby wykazać, że myśliwi to źli ludzie, a m.in. „działacze” im w tym pomagali poprzez stagnację, jaka miała miejsce w naszych szeregach przez ten czas. Czy nadal ma być normą, że im człowiek bardziej się stara i chce coś zrobić dla
łowiectwa, tym bardziej jest piętnowany przez szeregi „hamulcowych”? RÓBMY SWOJE! Wiem, że ci, o których piszę, i tak nie czytają zazwyczaj prasy łowieckiej, a pewnie i nie tylko prasy? Więc na koniec moich rozważań mam do nich prośbę. Jak już nic nie robicie, to przynajmniej nie przeszkadzajcie tym, którzy coś robią! Do tych natomiast, którzy wkładają całe swoje serce w pracę na rzecz PZŁ, powiem krótko. Nigdy się nie poddawajcie! Róbcie swoje, nawet jak nie spływają na Was splendory. Przyjdzie czas, że ktoś to doceni. Darz Bór!
107
Ogar polski Kiedy zabierałem się za pisanie tego artykułu, zastanawiałem się, co w przypadku tej rasy należałoby wyróżnić. I doszedłem do wniosku, że… słowo POLSKI. Dlaczego? Bo choć internet żyje sprawami teraźniejszymi, to ludzie nie mogą zapomnieć o swojej historii. Historii łowiectwa w Polsce, z którą nieodłącznie związana jest rasa ogar polski TEKST I ZDJĘCIA: JAROSŁAW PEŁKA WWW.CHARYZMAT.PL
M
A JEDNAK ROBI WRAŻENIE! W swoich wędrówkach trafiłem pewnego razu do bardzo gościnnego hodowcy niedaleko Bieszczad. Tam dopiero zobaczyłem, jak powinien wyglądać prawdziwy ogar polski – pies o czaprakowym ubarwieniu, z krótką i przylegającą sierścią, szczeciniastą na grzbiecie, z niezbyt wydatnymi faflami, zwarty oraz sprawiający wrażenie silnego i żylastego. Zupełnie inny niż te widywane na wystawach. Kilka lat temu poproszono mnie, abym ułożył trzy ogary do polowań zbiorowych. Ciekaw byłem strasznie, jak będą się zachowywać podczas szkolenia…
ając 10 lat, wyciąłem obraz A. Raczyńskiego ,,Myśliwy z zającem” z „Łowca Polskiego”. Przykleiłem go do wewnętrznej strony drzwiczek mojej szafki na książki. I tak na całe życie utrwaliły mi się najważniejsze szczegóły, do jakich wciąż tęsknię. Jakie? Horyzontalna strzelba kurkowa, długie skórzane buty, kożuszek z ładnymi zapięciami i… pies, który był dla mnie na tym obrazie najważniejszy. Pies ciężki, z prostą suchą łapą i długimi uszami. Często wtedy zadawałem sobie pytania. Jaki ma charakter? Czy ma łagodne usposobienie? Jaką ma sierść w dotyku? Minęło wiele lat. Dziś mogę się podzielić moimi spostrzeżeniami i zderzyć je z myśliwską rzeczywistością.
WSZYSTKIEGO TRZEBA SIĘ NAUCZYĆ Traf chciał, że na drugi dzień po tym, jak przyjechały ogary, przywiozłem z lasu niedużego wycinka. Położyłem dzika za bramą, aby psy nie miały do niego dostępu i wypuściłem je z kojców. Pierwszy złapał odwiatr czarnego zwierza z kilkunastu metrów. Reakcja psa mnie zaskoczyła. Podwinął ogon pod siebie i wbił się do budy. Pozostałe dwa również salwowały się natychmiastową ucieczką. Byłem załamany… Ale cóż, przecież zabawa dopiero się zaczynała. Nie mogłem wiedzieć, jaki
TO NIE DLA MNIE Sporo ogarów widywałem na wystawach. Niestety, muszę stwierdzić, że wcale mi się nie podobały. Były nieproporcjonalne, o małych głowach, czołgowatych tułowiach i wiecznie zaślinionych faflach. Trudno mi było sobie wyobrazić takiego psa w moich bardzo wymagających łowiskach, gęsto porośniętych malinami i jeżynami. Pewnie dlatego moje ścieżki wciąż nie łączyły się z tą bardzo starą polską rasą. Wyraźnie to nie był pies dla mnie.
110
111
bagaż doświadczeń mają ze sobą szkolone ogary. Zacząłem indywidualne spacery i szkolenie. Ścieżki tropowe układane badylami jelenia wypracowywały perfekcyjnie po miesiącu pobytu na szkoleniu. Po kilkunastu wizytach w dziczej zagrodzie w towarzystwie mojego kopova Dżekiego psy zachwycały swoją grą, pasją i zawziętością. Najzwyczajniej w świecie musiały się wszystkiego nauczyć – w życiu nie ma nic za darmo.
zachowują, widzę od razu, że wielowiekowa selekcja pod kątem braku agresywnych zachowań przynosi wciąż pożądane efekty. Dwa przykłady unaoczniają to bardzo dokładnie. Kiedy w trakcie szkolenia włączyłem etap zapoznania z tuszą lisa, ogar zaczął z zainteresowaniem obwąchiwać drapieżnika. Gdy wyciągnąłem dłoń, aby podnieść rudzielca z ziemi – pies pokazał kły, zupełnie jak to robią wilki, i popatrzył na mnie żółtymi ślepiami, jakby chciał powiedzieć: ,,Nie zabieraj, bo to moje”. Oczywiście bez wahania zabrałem rude trofeum, a pies przednimi łapami przycisnął zwierza
Z PASJĄ I CHARAKTEREM Ogary polskie urzekają swoim charakterem. Kiedy na nie patrzę, jak się
112
do ziemi i zadem uderzył mnie w kolana. Wywinąłem kozła na łące jak po ciosie Mameda Khalidova i zanim się spostrzegłem, ogar już mnie cucił, polizując po twarzy szorstkim jęzorem. Miał dość zakłopotaną ,,minę” i merdał przepraszająco ogonem. Moja interpretacja takiego zachowania była pozytywna i dziś je opisując, również uśmiecham się w duchu. Dowodzi ono z jednej strony pasji łowieckiej – bo dobry pies myśliwski walczy zawsze o miskę i zdobytą zwierzynę, a jednocześnie łagodności w komunikacji. Nie było tutaj ataku, gryzienia i innych niebezpiecznych incyden-
tów. Po prostu pies pokazał, że chce aktywnie uczestniczyć w procesie polowania, a efekt również ma być jego udziałem. JA SWOJE, ON SWOJE… Podobnie zareagował ogar polski, kiedy wypuściłem inne psy w celu poznania reakcji na lisa. Psisko tylko warczało i tak umiejętnie blokowało ciałem dostępu do zwierza, że najlepszy obrońca na boisku rugby ligi angielskiej nie powstydziłby się takich umiejętności. Na koniec chwycił lisa w kufę, zaniósł do budy, idąc z wysoko podniesionym ogonem.
113
Położył się przy wejściu do kojca i co chwilę obnażając kły, zniechęcał pozostałe czworonogi do konfrontacji. Pies ten był uwielbiany przez moją kilkuletnią córkę, gdyż jego aksamitna, niezbyt długa sierść i dobroduszne zachowania wręcz zachęcały do zabawy. Oczywiście, jak zwykle każdy kij ma dwa końce. O ile komunikacja na podwórku była na poziomie dostatecznym, to kiedy szliśmy na spacer z ogarem, komunikacja między nami przypominała trochę kontakt z krową, która wraca na wieczorny udój z pastwiska. Krótko mówiąc, ja swoje, ogar swoje. Kilka razy sprawdzałem, czy aby ten pies nie ma problemów ze słuchem… Zrywającego się do lotu bażanta słyszał doskonale z kilkuset metrów, natomiast mnie ignorował zupełnie! Był to efekt błędów popełnionych w czasie szczenięcym i braku konsekwencji właściciela, ale należy powiedzieć otwarcie, że jest to rasa bardzo samodzielna i niezwykle uparta. Upór wewnętrzny jest niezbędny do wypracowywania tropów zwierzyny grubej, do czego moim zdaniem ogar polski nadaje się doskonale i nie ustępuje wielu wyspecjalizowanym w tej dziedzinie rasom.
114
115
NA CO KOMU DZIŚ? Powstaje pytanie, do czego ogar może nam się przydać we współczesnych czasach? Na którą zwierzynę i jakimi sposobami polować z ogarem? Ileż to opisów powstało w literaturze, gdzie ogary były głównymi bohaterami. Zapisano tyle stron, że chyba żadna inna rasa psów nie doczekała się takiej bibliografii. Ale czasy się zmieniły wraz ze sposobami polowań. Patrząc z praktycznego punktu widzenia, odpowiednio wyselekcjonowany pod kątem użytkowym ogar polski może służyć jako wszechstronny pies myśliwski. Pływa bez problemów, aportuje intuicyjnie i na ogół jest tak gruboskórny i powolny, że zanim się zastanowi, że padł strzał, to już o nim zapomni. Więc nie zdąży się przestraszyć. Jego wręcz wybitne zdolności pracy dolnym wiatrem predysponują go do pracy tropowca. Upór i determinacja oraz niespieszne tempo pozwolą podążać na otoku za tropem kilometrami, co musi dać dobry efekt. To pies dla wszystkich, którzy wiedzą, jak powinien wyglądać pies użytkowy i pod tym kątem potrafią dobierać skojarzenia. Z kolei, jeśli ktoś nie nastawia się na hodowlę, lecz potrzebuje wiernego przyjaciela, a do tego lubi piesze wędrówki, to jest to na pewno bardzo dobry wybór.
Wspomnieć należy, że pies ten wymaga sporo ruchu. Aby utrzymać go w kondycji, powinien być rozsądnie żywiony. Najlepiej będzie odpowiadało mu mieszkanie w budzie i kojcu. Jest do tego świetnie przystosowany, a gruby podszerstek doskonale izoluje termicznie w mroźne dni. POSTAWMY NA UŻYTKOWOŚĆ Dziś po wielu latach pracy z psami myślę, że jeśli św. Hubert pozwoli i zdrowie dopisywać będzie, to kiedyś na pewno będę chciał polować z ogarem polskim, który odpowiada mi pod każdym względem. Chciałbym, aby hodowla tego pięknego psa kierowała się w stronę użytkowości, bo jest to jedyny słuszny kierunek. Już teraz widać piękne reproduktory i doskonałe eksterierowo psy na wystawach i konkursach, więc sądzę, że azymut już jest obrany, diabeł tkwi jednak jak zwykle w szczegółach. Te szczegóły to szkolenie pod kątem wykorzystania wszystkich atutów, jakie oferuje ta rasa i zamiłowanie do polowania z psami, które są wciąż żywą legendą polskiego łowiectwa.
116
117
KOLEKCJONERSTWO MYŚLIWSKIE
Filatelistyka Część III
Zgodnie z obietnicą z poprzedniego wydania Gazety Łowieckiej przedstawiam Wam dział filatelistyki tematycznej: „Współcześni patroni łowiectwa”. W temacie tym ująłem walory filatelistyczne dotyczące św. Huberta i św. Bawona. Postać św. Huberta na pewno Wam jest znana, lecz wiedzy nigdy nie za wiele… TEKST I ZDJĘCIA: BOGUSŁAW BAUER
OD ŚW. HUBERTA… Św. Hubert urodził się w 655 r. w Gaskonii, był potomkiem królewskiego rodu Merowingów. Zamiłowanie do polowania odziedziczył po swoim ojcu, któremu często towarzyszył na łowach. Ponoć w wieku 14 lat uratował ojcu życie podczas polowania na niedźwiedzia w Pirenejach. Pełnoletni Hubert udał się na dwór króla Frankonii, gdzie poślubił córkę Pepina z Heristal. Miał z nią syna Floriberta. Młody Hubert najwięcej czasu spędzał w puszczach, gdzie nieustannie polował. Łowy były jego największą pasją. Ponoć prowadził także hulaszcze życie. Tak było do roku 695, kiedy to polując w Górach Ardeńskich, nie bacząc na nic, w sam Wielki Piątek napotkał białego jelenia z promieniejącym krzyżem w wieńcu. Miał wtedy usłyszeć głos Stwórcy nakazujący mu udać się do biskupa Lamberta. Przejęty objawieniem Hubert uczynił tak, jak mu głos nakazał – wybrał się na służbę bożą do biskupa. Studiował wiedzę kanoniczną i prowadził działalność misjonarską w Ardenach i Brabancji. Po śmierci Lamberta w 704 lub 705 r., z rąk papieża Sergiusza otrzymał sakrę biskupią. Jako biskup nieustannie przemierzał pogańskie jeszcze wioski oraz miasta i odnosił wiele sukcesów w zjednywa-
niu ludzi dla wiary w Chrystusa. Około roku 717 przeniósł stolicę biskupstwa do Leodium (Liège). Przed śmiercią miał wygłosić wzruszającą mowę, w której schorowany już i słaby prosił swoje owieczki, aby żyjąc po chrześcijańsku, pozwoliły swojemu pasterzowi zasnąć w pokoju. Zmarł 30 maja 727 r. w swej rezydencji w Teruneren. Pochowany został w kościele św. Piotra w Liège. Za doczesne zasługi w krzewieniu chrześcijaństwa wkrótce został ogłoszony świętym. 3 listopada 743 r. przeniesiono ciało już świętego Huberta do głównego ołtarza. Okazało się wtedy, że mimo upływu czasu nie było dotknięte rozkładem, a z grobu rozchodziła się przyjemna woń. W 825 r. doczesne szczątki św. Huberta przeniesione zostały do Andante i złożone w głównym ołtarzu kościoła. Miejscowość ta od tego momentu nosi nazwę Saint-Hubert, a kościół miano Bazyliki św. Huberta. Dzień poświęcenia relikwi św. Huberta – 3 listopada – stał się świętem myśliwych i leśników. Święto to czczone jest uroczystymi łowami, poprzedzanymi mszą w intencji myśliwych. W tradycji ludowej św. Hubert czczony jest także jako patron lunatyków i chorych na epilepsję. Przypisuje mu się też szczególne orędownictwo w wypad-
120
121
kach wścieklizny. Kult św. Huberta szybko rozprzestrzenił się w sąsiednich krajach, by niebawem objąć całą Europę z Hiszpanią i Anglią. W XI w. wchłonął legendę o św. Eustachym, poprzednim patronie myśliwych. Ikonografia przedstawia św. Huberta najczęściej w czasie polowania, gdy objawił mu się jeleń z krzyżem między tykami. W Polsce klasyką w tym temacie są prace Jerzego Kossaka, który w 1937 r. na Światowej Wystawie Łowieckiej w Berlinie otrzymał złoty medal za obraz przedstawiający widzenie św. Huberta. Imieniem św. Huberta nazwało się wiele kół i towarzystw myśliwskich. Znak wieńca z krzyżem jest też oficjalną od 1946 r. odznaką Polskiego Związku Łowieckiego (od roku 1953 ze względów politycznych nie używany). Medal św. Huberta, ustanowiony w 1993 r., nadawany jest za szczególne zasługi dla kultury łowieckiej.
św. Huberta w filatelistyce może nie jest tak rozbudowana jak motyw Diany, ale zbiór na karty pokazowe można spokojnie zebrać. Do zbioru naszego patrona dołączyłem tematy powiązane ze św. Hubertem: pies św. Huberta – Bloodhund, Bazylika św. Huberta w Saint-Hubert, kapliczki, kościoły pod wezwaniem św. Huberta czy wszelkie uroczystości hubertowskie. …DO ŚW. BAWONA Święty Bawo (Bawon, ur. ok. 589 w Hesbaye, zm. 1 października 654 w Gandawie) – belgijski święty czczony w kościele katolickim i prawosławnym. Urodził się jako Allowin niedaleko Liège (obecnie w Belgii). W dzieciństwie zdrobniale nazywano go Bawo (lub Bawon). W młodości znany był z beztroskiego, hulaszczego i samolubnego życia. Ożenił się i miał córkę Agletrudis. Po przedwczesnej śmierci żony i pod wpływem niezwykle pobożnej córki oraz wysłuchanego kazania, wygłoszonego przez mnicha Amandusa, nawrócił się. Sprzedał wszystkie swoje posiadłości, pieniądze przeznaczył na budowany przez Amandusa klasztor w Gandawie i przeniósł się tam. Został mnichem benedyktyńskim i razem z Amandusem głosił Słowo Boże. Po pewnym czasie wystąpił do Amandusa o pozwolenie na
Źródło: Encyklopedia Polskiego Łowiectwa
Jako patron myśliwych św. Hubert jest bardzo częstym motywem w falerystyce, malarstwie, rzeźbie itp., ale i w filatelistyce ma swoje zaszczytne miejsce. Motyw Huberta znajdziemy na stemplach okolicznościowych, kopertach FDC, znaczkach pocztowych czy kartach maksimum. Tematyka
122
123
spędzenie reszty życia jako pustelnik. Po uzyskaniu zgody na początku mieszkał w wydrążonym pniu drzewa, a potem zbudował w pobliskim lesie lepiankę. Żywił się warzywami i wodą. Zmarł śmiercią naturalną 1 października roku 653 lub 654. Pochowany został w klasztorze w Gandawie, wtedy zwanym Ganda, dziś noszącym jego imię – klasztor św. Bawona (Sint-Baafsabdij). W czasie jego pogrzebu miał zdarzyć się cud – opętana przez diabła kobieta dotknęła ciała Bawona i została uzdrowiona. Nie wiadomo dokładnie, kiedy Bawon został ogłoszony świętym – prawdopodobnie w 680 lub 1010 r. Jego dniem jest 1 października. Bawon patronuje sokolnikom, biskupstwu w Gandawie i miastu Haarlem, gdzie uznawany jest za wybawcę. W 1268 r. miasto znajdowało się pod oblęże-
niem, kiedy ukazał się na niebie święty Bawon z mieczem w prawej i sokołem w lewej ręce. Wystraszyło to oblegających miasto, którzy natychmiast uciekli, a mieszkańcy Haarlem obrali sobie Bawona na patrona. Św. Bawon przedstawiany jest jako pustelnik w wydrążonym drzewie lub na wielkim kamieniu (ponieważ jako umartwienie codziennie w drodze na mszę niósł ze sobą duży kamień). Jego atrybutami są miecz, mała waga i sokół, z którym wiąże się legenda. Ponoć Bawona oskarżono kiedyś o kradzież białego sokoła, co w owych czasach było karane śmiercią na szubienicy. Kiedy wyrok już miał być wykonany, nadleciał zagubiony biały sokół i usiadł na szubienicy. Biały ptak – symbol niewinności – dowodził że Bawon nie dopuścił się kradzieży. Sam święty uznał to za znak od Boga.
124
125
3756 METRÓW NAD POZIOMEM MORZA
Polowanie na dzikie kozice w Szkocji wydaje się całkiem komfortowymi łowami, ale polowanie na koziorożce w odległym Kirgistanie, w centrum Azji Środkowej – już niespecjalnie TEKST I ZDJĘCIA: SIMON K. BARR TŁUMACZYŁA: EWA MOSTOWSKA
D
ziesięciodniowa podróż wzdłuż dawnego Jedwabnego Szlaku w towarzystwie kirgiskich nomadów, spanie w jaskiniach, picie końskiego mleka i żywienie się żołnierskimi racjami – to naprawdę nie jest zabawa. Ani pod względem fizycznym, ani psychicznym. Rok zajęło mi planowanie tej wyprawy i prawdę mówiąc, przebiła ona wszystko, co do tej pory zrobiłem... W ciągu ostatnich kilku sezonów moje myśliwskie pasje ewoluowały od polowania na ptaki za pomocą śrutówki w kierunku większej zwierzyny. Nie to, żebym w ogóle porzucił np. polowania na kaczki, ale kiedy pojawia się okazja do wypuszczenia się na
dzikie zwierzęta i zmierzenia się z ich naturalnymi instynktami, moje serce zabiło trochę mocniej. Ten rodzaj polowania jest dla mnie niezwykle ekscytujący, a poza tym daje możliwość poznania nowych, fascynujących miejsc, do których inaczej nigdy bym nie trafił. Mimo to Kirgistan będzie chyba zwieńczeniem moich marzeń o polowaniu w egzotycznych miejscach. Polowanie w górach sprawia mi ogromną frajdę i jest niezwykle fascynujące. Chciałbym to robić, dopóki organizm pozwoli, czyli, miejmy nadzieję, jeszcze kilka lat. Wysoko wśród klifów, stromych górskich zboczy i stale czyhających niebezpieczeństw,
128
znajduje się mnóstwo różnorodnych gatunków kóz i koziorożców z rodzaju Capra albo owiec Ovis. Jest ich naprawdę dużo w prawie każdym odpowiednio wysokim paśmie gór. To niesamowite, że rodzaj Capra dzieli się aż na 40 podgatunków, na które można polować na całym świecie, a Ovis – aż na 46. Kirgistan, czy też oficjalnie Republika Kirgiska, leży w Azji Centralnej. Ta pocięta górskimi traktami była republika radziecka, która zyskała niepodległość w 1991 roku, graniczy od północy z Kazachstanem, od wschodu z Chinami, od południa z Tadżykistanem i z Uzbekistanem od zachodu. Kraj ten jest obecnie różnorodny kulturowo, z wyraźnymi wpływami
zarówno ze strony swych sąsiadów, jak i Zachodu. Wiele w nim też pozostałości z czasów sowieckich, np. na każdej stacji benzynowej można znaleźć niezwykle szeroki asortyment wódek. KRAJ PEŁEN NIESPODZIANEK W kraju panuje korupcja polityczna, a jeśli wziąć pod uwagę drażliwą kwestię bogactw naturalnych tutejszych gór, o które Chiny i Rosja toczą coraz bardziej zaciekłą walkę, można śmiało powiedzieć, że Kirgistan ma wystarczająco dużo wyzwań i problemów. Tak czy inaczej, człowiek z Zachodu, przynajmniej jako gość, może się w tej stosunkowo bezpiecznej, środ-
129
kowoazjatyckiej republice trochę odprężyć. Podróżowanie po Kirgistanie nie jest bardziej niebezpieczne niż po krajach Europy Wschodniej albo po Turcji. Planowałem, że moja wyprawa do Kirgistanu zostanie uwieńczona trofeum w postaci majestatycznego koziorożca syberyjskiego (Capra sibirica) albo koziorożca alpejskiego (Capra ibex ibex). Te brodate bestie o długich, mocnych rogach żyją w stosunkowo małych grupach, na dużych wysokościach pasm górskich Azji Środkowej, m.in. w masywie Tien-Szan na pograniczu Kirgistanu
i Chin. Koziorożec jest zwierzęciem kopytnym, należącym do przeżuwaczy. Odmiana syberyjska jest największa i charakteryzuje się okazałymi rogami, które zawijają się nad grzbietem, tworząc imponującą krzywiznę. Poza Kirgistanem można na nie polować także w Uzbekistanie, Tadżykistanie i Kazachstanie, gdzie nieznacznie się od siebie różnią rozmiarami ciała i rogów, ale generalnie na największe trofea można liczyć właśnie w Kirgistanie. Rogi o długości 104-114 cm nie należą do rzadkości, a w przypadku okazal-
130
szych osobników mogą mieć nawet ponad 127 cm. Sezon łowiecki wypada różnie w poszczególnych państwach, generalnie obejmuje okres między wrześniem a lutym.
malutkim szczególe – a mianowicie o przypisaniu mojego bagażu do ostatecznego celu podróży, co przy locie z międzylądowaniem powinno być oczywistością. Innymi słowy, zostałem zmuszony błagać w Stambule o przyznanie mi tureckiej wizy, by móc opuścić strefę tranzytową i pójść odszukać swój bagaż na taśmociągu. Kiedy ja i moje rzeczy znów byliśmy razem, znalazłem się nagle w niezbyt komfortowej sytuacji: byłem w Turcji z bronią bez odpowiednich zezwoleń. Moje umiejętności negocjacyjne zostały wystawione na poważną pró-
PODRÓŻ CZAS ZACZĄĆ... Mój lot do Biszkeku, który jest stolicą Kirgistanu, wiódł przez Stambuł, ale równie dobrze mógł wieść przez samo piekło. Jak wiadomo, czasami latanie z bronią bywa uciążliwe – i dokładnie tak było tym razem... Otóż geniusze na odprawie na lotnisku Stanstead zapomnieli o jednym
131
132
bę, jednak po długich pertraktacjach udało mi się załapać na ostatni samolot. Z pewnością ten niewielki incydent przysporzył mi wiele stresu, jednak z drugiej strony był dobrym wstępem do tej wyprawy – w końcu nie bez powodu mówi się o łowieckiej przygodzie... Kiedy wczesnym rankiem wylądowałem w Biszkeku, było całkiem ciemno. Na dodatek miałem jet lag, więc czułem się wprost „cudownie”. Różnica czasowa pomiędzy Kirgistanem a moim domem wynosi sześć godzin, dodatkowo zawsze ciężko znosiłem loty na Wschód. Jeśli doliczyć stres związany z sytuacją w Stambule i totalny brak snu w samolocie, to powstaje świetny przepis na to, jak rozpocząć wyprawę będąc kompletnie wykończonym. Na szczęście kirgiscy celnicy byli przyjaźni, więc odprawa poszła gładko i w końcu mogłem powiedzieć, że dotarłem na miejsce – z bronią i w ogóle! W sali przylotów czekał już na mnie mój przewodnik, Rinat. Bez dalszych przeszkód rozpoczęliśmy dziesięciogodzinną podróż na północny wschód, w stronę wyższych partii gór. Po krótkiej chwili moje oczy same się zamknęły, nie mając się na czym zatrzymać we wszechobecnej ciemności, mogłem złapać trochę
utraconego snu. Po kilku godzinach przerywanej drzemki światło dzienne skutecznie uniemożliwiło mi dalszy sen. Zacząłem powoli wracać do życia dzięki widokowi zatykającemu dech w piersiach. Na horyzoncie rozciągała się dolina, wciśnięta w postrzępiony, smagany wiatrem górski masyw, pokryty na wpół wyschłymi krzewami i upstrzony gdzieniegdzie kępkami pożółkłej trawy. NA MIEJSCU Od czasu do czasu mijaliśmy mniej lub bardziej wychudzone bydło, szukające pożywienia w surowym klimacie. W pobliżu widać było jurty, czyli kopulaste namioty ze skóry z otworem dymnym na środku, służące nomadom z Azji Środkowej za półprzenośne domy. Z otworów dymnych niespiesznie wydobywały się malowniczo zakręcone smugi dymu. Poczułem, że jestem naprawdę daleko od domu, trochę jakbym wylądował w jakimś starym numerze „National Geographic”. Po siedmiu godzinach dotarliśmy do naszego pierwszego przystanku: Naryn, niewielkiego miasta u stóp masywu Tien-Szan. Zatrzymaliśmy się tam, żebym mógł załatwić sobie odpowiednie licencje, wydawane przez mający tam swą siedzibę kirgiski
133
związek łowiecki. Tutejszy rząd bardzo dokładnie nadzoruje polowania na koziorożce syberyjskie, pobierając od myśliwych opłaty, których celem jest nie tyle zysk, co zapewnienie gatunkowi przetrwania. Po załatwieniu papierkowej roboty pokonaliśmy ostatnie trzy godziny trasy do bazowego obozu drogami, przy których najgorsze szutrowe drogi w Szwecji wydają się autostradami. Końcowy przejazd wystawił na próbę zawieszenie naszego Land Cruisera, bo trasa wiodła dosłownie po kłodach i kamieniach. W końcu, na polanie przed nami zamajaczyło kilka zielonożółtych bu-
dynków, otoczonych skalnymi ścianami. W miarę jak się zbliżaliśmy, dało się rozróżnić dwa stare, pozbawione kół wagony kolejowe, które ustawiono na podkładach. Ach, nie ma to jak w domu! Właśnie to miejsce miało służyć nam za obóz bazowy. Nasze przybycie spowodowało gorączkowe poruszenie. Gospodarz obozu, kucharz i konserwator zaraz rzucili się do pomocy przy przerzucaniu moich manatków do jednego z wagonów, który miał stać się moją sypialnią na tę noc. Kiedy rozpakowałem najważniejszy pakunek, zdałem sobie sprawę, że trzeba będzie jeszcze raz przystrzelić lunetę,
134
bo w końcu rzadko kiedy strzela się do koziorożca na odległość mniejszą niż 200 m. Echo wystrzału z mojego Mausera M-03 kaliber .300 Win Mag poniosło się nad krajobrazem i ogłosiło wszem i wobec moje przybycie. Wkrótce na improwizowany tor strzelecki przygalopowali ze swych jurt nomadyjscy przewodnicy, chcący poznać nowo przybyłego myśliwego. Ubrani w zadziwiającą mieszankę tradycyjnych wełnianych strojów i zachodniego wyposażenia łowieckiego, z wdziękiem wślizgujący się na konie i błyskający w uśmiechu złotymi zębami – robili wrażenie. Od razu ich polubiłem, a widocznej fa-
scynacji moim wyposażeniem, które w ich oczach było niesamowitą technologią, nie dało się nie zauważyć. Każdej wiosny, kiedy rozpuści się śnieg, nomadzi przenoszą swoje domostwa z terenów nizinnych wyżej, w pokrywające się zielenią górskie doliny. Wraz ze swym bydłem pozostają tam aż do października, kiedy to klimat znowu się oziębia. Z 5,5 mln ludzi zamieszkujących Kirgistan 10% wciąż żyje w taki prosty sposób. Zupełny brak Internetu, telefonów, kart kredytowych, fast foodów i półproduktów sprawia, że żyją w błogiej nieświadomości o naszym świecie, a ich jedyny problem to zapewnienie pożywienia
135
136
swojej rodzinie i utrzymanie wilków z dala od zwierząt domowych. Czasami ciężko nie zastanawiać się nad tym, który z tych sposobów na życie jest lepszy... Nomadzi wykazali się dobrym gustem i znaleźli mi idealnej wielkości nakrapianego siwka, który miał stać się moim rumakiem podczas tej wyprawy. Nazwali go Kyok-at, czyli „koń w kolorze nieba”. Młody wałach okazał się dobrze obeznany w szlachetnej sztuce wspinaczki górskiej, a w tych okolicznościach koń to jedyna opcja – nie istnieje żaden pojazd, niezależnie od wyposażenia i wysokości prześwitu, który by sobie poradził w takim terenie. Wykończony jet lagiem, a jednocześnie podekscytowany oczekiwaniem, całą noc próbowałem złapać trochę snu przed porannymi łowami. Co prawda zacząłem już przezornie łykać Diamox (lek przeciwko objawom choroby wysokościowej), jednak dało się odczuć wpływ przebywania na 3 tys. m n.p.m. Mimo sporadycznych ukłuć na języku i w stopach, ufałem, że leki powstrzymają objawy choroby i będę mógł kontynuować wyprawę. Rankiem osiodłaliśmy konie i udaliśmy się w ośmiogodzinną podróż na tereny łowieckie zwane Moldo Bel,
gdzie otoczenie było jeszcze bardziej oszałamiające – jeśli to w ogóle możliwe. Krajobrazy z „Władcy Pierścieni” mogą się schować – mówimy tu o prawdziwych widokach! W drodze moi przewodnicy na zmianę wypatrywali koziorożców na wystających zboczach nad nami i jeszcze przed południem dostrzegliśmy pierwsze z nich. Dobrze trafiliśmy. MONOTONNA WSPINACZKA Kolejne dni przebiegały według tego samego schematu. Rozpoczynaliśmy dzień od zwiadu w dolinach, a potem kolistymi ruchami przemieszczaliśmy się w wyższe partie, by ustawić się w pozycji strzału. Koziorożce nie posiadają żadnych naturalnych wrogów, którzy by je zmuszali do wypatrywania niebezpieczeństwa z góry, więc w razie zagrożenia instynktownie kierują się w tamtą stronę w poszukiwaniu schronienia. Z tą wiedzą nasza strategia wydawała się oczywista. Pod koniec pierwszego dnia łowów dotarliśmy na płaskowyż trochę powyżej obozu, gdzie rozłożyliśmy się na noc w grocie. Kolacja składała się z zimnych sardynek z puszki i suchego chleba pita, do którego popijaliśmy ciepły chai, czyli kirgiską herbatę. Taka dieta obowiązywała w zasadzie przez
137
cały czas. Czekaliśmy, aż uda nam się upolować zwierzynę i będziemy mogli wzbogacić nasze racje o trochę bardziej wartościowe źródło białka. Nocami temperatura spadała znacząco, nawet do -10OC. Kiedy więc wieczorne siorbanie herbaty zmusiło mnie nocą do opuszczenia ciepłego śpiwora i udania się na stronę, stwierdzenie, że panowało przeraźliwe zimno, nie było żadną przesadą. Przez następne cztery dni wielokrotnie obserwowaliśmy zwierzynę, ale nie było okazji do strzału. Na domiar złego zacząłem na nowo odczuwać fizyczne dolegliwości związane z wysokością i dniami spędzonymi
w siodle. Z pewnością nie bez znaczenia było to, że żyliśmy „na krawędzi”, dosłownie i w przenośni. Świadomość, że jedyne, co dzieli cię od przepaści i gwałtownej śmierci, to przyczepność kopyt zwierzęcia, którego mózg jest podobno wielkości orzecha włoskiego, niewątpliwie powoduje pewne napięcie. Z drugiej strony człowiek czuje się pełen życia, kiedy od katastrofalnego w skutkach upadku dzieli go jedynie jeden mały krok. Wbrew wszystkiemu pokładałem ogromne zaufanie w umiejętności zarówno koni, jak i moich koczowniczych przyjaciół, którzy wzięli mnie pod swoje skrzydła. Zdecydowanie najbardziej
138
obiecująca okazja do strzału pojawiła się rankiem szóstego dnia, kiedy to naszym oczom ukazały się trzy osobniki, drzemiące sobie w cieniu, na urwisku wysoko nad nami. Dostanie się tam i zajęcie dobrej pozycji do strzału zajęłoby cały dzień, ale z drugiej strony wtedy byłoby to prawdziwie imponujące trofeum. Oczywiście, jeśli one wciąż by tam jeszcze były.
na wysokości prawie 4 tys. m n.p.m., czułem się, jakby moje serce mogło w każdej sekundzie eksplodować z wysiłku. Paliło mnie w klatce piersiowej i płucach, a każdy oddech był jak wdychanie żywego ognia. Było tak stromo, że nawet konie nie dawały już rady, musieliśmy zostawić je w połowie drogi i w zasadzie wspinać się na strome urwisko za pomocą własnych rąk i siły woli. Konie uwolnione od ciężaru naszych ciał i tak podążyły za nami, jakby były zaklęte. Do tej pory nie rozumiem, jak to się stało. Nagle, po raz pierwszy w trakcie tej wyprawy, pomyślałem o ubezpieczeniu od następstw nie-
WYCZEKANY STRZAŁ Wspięcie się na tę górę było bez wątpienia najtrudniejszą i najbardziej szaloną rzeczą, na jaką kiedykolwiek naraziłem swój i tak już nadwątlony organizm. W rzadkim powietrzu, teraz
139
szczęśliwych wypadków z opcją ewakuacji z miejsca zdarzenia, o którym spontanicznie opowiedział mi pewien przyjaciel, kiedy usłyszał o szczegółach mojego wyjazdu.
do lotu i ku swojemu zaskoczeniu usłyszałem odgłos, jaki wydaje z siebie głuszec. Nie do końca takiego podkładu muzycznego spodziewałem się po wdrapaniu się na coś, co wydawało mi się najwyższą górą świata. Po bliższej obserwacji okazało się jednak, że to pustynniki. Jak one latają! Puściły się wzdłuż zbocza niczym miniaturowe myśliwce, omijając skrzętnie każdy wystający skalny ustęp, jakby miały wbudowany żyroskop. Obserwowałem te powietrzne akrobacje, dopóki nie dało się ich już rozróżnić na tle skał – to był widok niczym z pocztówki. Jeden z przewodników zniknął na zwiadach, by po chwili wrócić z in-
CHWILA PRÓBY Cały mój pogrążony w bólu organizm krzyczał, aby ta brutalna wspinaczka już się skończyła. Kilka ostatnich desperackich wdechów dało mi siłę, by wspiąć się na ostatnią półkę, zanim w końcu krajobraz się wyrównał. Nie zdążyłem jeszcze złapać oddechu, kiedy wokół mnie zagajnik eksplodował tysiącem piór. W tej samej chwili dwudzieścia ptaków poderwało się
140
formacją, że zwierzyna wciąż znajduje się na swoim miejscu. Obserwując przewodnika galopującego z prędkością 400 m/min wyobrażałem sobie, jakby to wyglądało, gdybym spróbował tego samego. Kiedy przewodnik zaczął energicznie machać rękami w moją stronę, rozszyfrowałem jego subtelne szarady, chwyciłem za broń i w nieco bardziej dostojnym tempie podążyłem za nim ku krawędzi, przy której wypatrzył koziorożce. Mój towarzysz pokazał mi na migi, bym ostatnie kilka metrów pokonał skradając się i poczułem, że zbliża się wielka chwila. Widziałem te-
raz wszystkie trzy samce. Koziorożce były kompletnie nieświadome naszej obecności, ale zaczęły się trochę denerwować w miarę, jak słońce zaczęło się powoli obniżać. Na szczęście przed podróżą zaopatrzyłem się w lornetkę z dalmierzem laserowym i komputerem balistycznym, który – uwaga, uwaga! – oblicza dokładne ustawienie celownika na podstawie aktualnego kąta ustawienia w stosunku do celu, ciśnienia powietrza, temperatury, a także danych balistycznych kuli. To technologiczne cudeńko miało teraz zmaksymalizować moje szanse na pierwszy strzał po sześciu dniach polowania.
141
142
Po starannym wybraniu celu, którym został największy z koziorożców, mierzę odległość – 305 m. Lornetka pokazuje, że muszę wyregulować wysokość celownika o osiem jednostek, żeby podświetlony krzyż znajdował się dokładnie tam, gdzie chcę. Sekundy wydają się teraz minutami, ale ćwiczenia matematyczne są już zakończone, a zwierzyna znajduje się na celowniku, więc nie muszę dłużej czekać. Poprawiam uścisk na kolbie i ostrożnie zaciskam palce na spuście. Kula Hornady Interbond 150GR natychmiast wysyła z dolnej półki wiadomość w postaci głuchego odgłosu, kiedy trafia w zwierzę. Koziorożec stawia jeszcze kilka chwiejnych kroków, po czym potyka się na kamieniach i stacza w dół, poza zasięg naszego wzroku. Ponieważ zaczęło się już ściemniać, wyprawa za powaloną zdobyczą byłaby zbyt niebezpieczna. Decydujemy się poczekać do rana. Teraz mogłem już tylko mieć nadzieję, że kula siedziała tak dobrze, jak myślałem, i że znajdziemy zdobycz w dobrym stanie. Zapowiadała się długa noc oczekiwania.
nad horyzontem. W momencie, kiedy wyruszyliśmy w drogę do miejsca wczorajszych wydarzeń byliśmy ledwo przytomni z powodu niewyspania i wysokości. Wejście na półkę nie było łatwe, a ja nie miałem najmniejszej ochoty podzielić losu mojej zdobyczy. Zbocza opadały stromo i każdy najmniejszy ruch na luźnym i śliskim podłożu wymagał olbrzymiej ostrożności. Poruszaliśmy się w zwolnionym tempie, jak w filmie, aż dotarliśmy do miejsca, w którym koziorożec znajdował się w momencie strzału. Na ziemi były wyraźne ślady trafienia. Kiedy przeczołgałem się do krawędzi, z której się stoczył, mogłem odetchnąć z ulgą. Rogi zaklinowały się pomiędzy kamieniami na niewielkiej półce skalnej poniżej – co było łutem szczęścia, ponieważ dalej znajdowała się solidna przepaść, lekko licząc jakieś 150 m w dół. Fala ulgi przetoczyła się przez moje ciało – strzeliłem wspaniałe zwierzę jednym celnym strzałem i nie posłałem tuszy w głęboką dolinę poniżej, czego się obawiałem. Jeden z przewodników zszedł na dół i obwiązał zdobycz sznurem, po czym wszyscy wspólnymi siłami wciągnęliśmy ważącego ze 150 kg koziorożca na górę. Uszkodzenia tuszy były minimalne. Dopiero teraz całe nagro-
NIEPEWNOŚĆ Noc w lichym obozie okazała się nie tylko długa, ale też zimna. W końcu upragnione słońce pojawiło się
143
madzone emocje zaczęły ze mnie uchodzić i nie mogłem doczekać się, aż wrócimy do obozu bazowego, aby zadzwonić do żony przez telefon satelitarny i przekazać jej dobre wieści! Mięso oraz trofeum załadowano na konie, co przypomniało mi polowanie w Szkocji, gdzie tusze jelenia również sprowadza się z zielonych pagórków na koniach. Nasz triumfalny powrót do obozu bazowego trwał 6 godzin, ale został ukoronowany konsumpcją szczególnie wartościowego źródła białka – serca koziorożca – na przystawkę oraz bardzo smacznego głównego dania w postaci gulaszu z płuc. Nie jestem pewien, czy rosyjska wódka, którą zakrapialiśmy to wszystko, może się liczyć jako deser, ale tak czy inaczej skorzystałem z okazji, by wznieść toast za udane zakończenie tego doprawdy epickiego polowania.
cia wesprą jej wiarygodność. Nawet jeśli ceny są wyjątkowo przystępne, na pewno nie jest to wyprawa dla wszystkich. Na dobry początek trzeba mieć przynajmniej szczere pragnienie przygody, dobrą kondycję fizyczną i umieć wyrzec się codziennych luksusów, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Dopiero wtedy można w ogóle zacząć rozważać coś podobnego. Ale jeśli spełniasz te warunki, a może najzwyczajniej w świecie czujesz zmęczenie materiału, jeśli chodzi np. o polowania na ptaki – wtedy gorąco polecam podjęcie takiego prawdziwego wyzwania, które wystawia nas na ciężką próbę. Tym słodsza jest wtedy satysfakcja z wygranej – wierzcie mi!
GORĄCO POLECAM... To było bez wątpienia najbardziej satysfakcjonujące polowanie w moim życiu! Po powrocie do domu ciężko mi było opisać różne aspekty tej wyprawy i to, co sprawiło, że była ona tak niezwykła. Poza tym jestem w pełni świadomy, że większość tej opowieści brzmi jak wyssana z palca, dlatego mam nadzieję, że chociaż zdję-
144
145
Następne wydanie Gazety Łowieckiej już w czerwcu.
Fot.: Team Winz