Gazeta Łowiecka 5/2019

Page 1

37 5/2019

ŁOWY W NAMIBII POLOWANIE NA ŚWISTAKI SWAROVSKI NA ZBIORÓWKI „POLSKA MSZA MYŚLIWSKA”


Drodzy Czytelnicy! No i Hubertusy już za nami! A zgodnie ze starym przysłowiem „Słońce listopada mrozy zapowiada”... Mimo to życzę wszystkim na wstępie jak najwięcej tego słońca, bo z własnego doświadczenia wiem, że jak go brakuje, to ludzie jacyś tacy nerwowi, drażliwi i o byle co się awanturują. A przecież nikomu niepotrzebne kłótnie, bo i tak wystarczy choćby włączyć na moment telewizor, by stać się świadkiem jakiejś przepychanki. Również i nasza łowiecka brać lubi nieraz brać się za łby. Od biedy, jeśli w słusznej sprawie. Gorzej, gdy jest to sztuka dla sztuki. A tak jest często w przypadku, gdy dyskutuje się o… modelu polskiego łowiectwa. Bo przecież jedni nie chcą żadnych zmian, inni tęsknią za tym co „drzewiej” było, a jeszcze inni z zazdrością spoglądają na rozmaite nacje i ich rozwiązania... Temat jednak jest na tyle istotny, że na dłuższą metę nie da się go zwyczajnie „pozamiatać”. Dlatego wszystkim, którym cokolwiek zależy na polskim łowiectwie, zapraszam do lektury felietonu Sławka Pawlikowskiego. Bo nawet jeśli macie inne zdanie na rzeczony

temat niż nasz szanowny autor, to warto otworzyć się na czyjąś opinię i spojrzeć na daną kwestię z innej perspektywy. Ważne, by chcieć coś trwałego i sensownego budować, a nie skupiać się na prywatnych i często absurdalnych wojenkach na górze. Bo jak zauważa Gamrat, drugi z lubianych przez Was felietonistów, „na dole coraz głośniej artykułuje się pytanie: A po co nam Związek?”... Długie jesienne wieczory sprzyjają przemyśleniom i dobrej lekturze. My polecamy Wam tym razem książkę, której autora, Stefana Pawlusa, chyba żadnemu szanującemu się myśliwemu przedstawiać nie trzeba. Czytając „Rycerza św. Huberta. Myśliwski życiorys”, można się i wzruszyć, i dobrze bawić. Przede wszystkim jednak zapytać samego siebie, gdzie się dzisiaj podziewają tacy myśliwi, jak Pan Stefan. Bo, owszem, świat się zmienia, również ten nasz łowiecki, ale za sprawą mądrych i profesjonalnych myśliwych mógłby się zmieniać na lepsze... Czego oczywiście Państwu i sobie serdecznie życzę. Darz Bór! Maciej Pieniążek Redaktor Naczelny




5/2019


P O DĄ Ż A J Z A SWO JĄ I N T U I C JĄ HELIA RD – przeznaczona do polowań pędzonych. Unikalna powłoka Anti-Reflexion umożliwia komfortową obserwację, widzisz tylko kropkę i cel – nic więcej.

NOWOŚ HELIA RD


ŚĆ

kahles.at


VI Wielkie Łow w Puszczy Żag


wy gańskiej

Tegoroczne Wielkie Łowy w Puszczy Żagańskiej za nami... Była to już szósta edycja myśliwskiego święta, które w bieżącym roku po raz pierwszy odbywało się w czasie dwóch weekendów – 12 i 20 października TEKST: JUSTYNA GÓRECKA ZDJĘCIA: JAROSŁAW KARWAŃSKI, JAN MAZUR


T

radycyjnie już wydarzenie to organizowane jest przez myśliwych i sympatyków łowiectwa. Celem organizatorów jest promocja łowiectwa, dlatego też przygotowane atrakcje dedykowane są głównie społeczności lokalnej. Patronat honorowy nad całością objął dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Zielonej Górze Wojciech Grochala. Jednym z patronów medialnych była „Gazeta Łowiecka”. Św. Hubert darzył... Wzorem poprzednich lat sobota była dniem polowań, czyli tytułowych wielkich łowów. Polowania odbyły się na terenie jedenastu obwodów łowieckich dzierżawionych przez następujące koła łowieckie: „Borówka” Zielona Góra, „Bóbr” Żagań, „Daniel” Szprotawa, „Grzywacz” Brzeźnica, „Jeleń” Żagań, „Knieja” Zielona Góra, „Lis” Bytom Odrzański, „Ponowa” Wymiarki, „Ryś” Żary, „Święty Eustachy” Gościeszowice i „Wrzos” Zielona Góra. Wymienione koła łowieckie wspólnie z Zarządem Okręgowym Polskiego Związku Łowieckiego w Zielonej Górze, Urzędem Miasta Żagań, Żagańskim Pałacem Książęcym, Starostwem Powiatowym w Żaganiu oraz Lasami Państwowymi podjęły się trudu organizacyjnego tej edycji. Za koordynację niniejszego przed-

10


11


12


13


14


15


sięwzięcia po raz kolejny odpowiadali Justyna Górecka i Jarosław Karwański. Sobotnie polowania zbiorowe trzeci już rok z rzędu odbyły się w iście letniej pogodzie. Termometry wskazywały powyżej 20°C. W ostępach leśnych polowało 352 myśliwych. Zjechali oni do Puszczy Żagańskiej niemal ze wszystkich zakątków Polski. Jednym z nadrzędnych celów organizacji polowań było ograniczenie populacji dzików, w związku z zagrożeniem ze strony wirusa ASF, co w opinii organizatorów udało się wypełnić. Zbiorczy pokot przeprowadzony został w leśnych ostępach, gdzie złożono: jednego jelenia byka, trzy łanie jelenia, dwadzieścia siedem dzików, sześć lisów oraz jednego jenota. Największe łaski Świętego Huberta przypały Zbigniewowi Banasiowi, który został królem VI edycji WŁPŻ, pozyskując jelenia byka. Ogłoszono również wicekróla (Grzegorz Krukowski), króla pudlarzy (Adrian Braun), króla drapieżników (Ireneusz Deptuch), a także królową polowania (Agnieszka Sońta). Po uroczystym pokocie myśliwi zasiedli do wspólnej biesiady.

z szeroko rozumianą kulturotwórczą rolą łowiectwa. Uroczystości rozpoczęto hubertowską mszą świętą odprawioną w kościele Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Żaganiu, w asyście pocztów sztandarowych, wraz z oprawą sygnalistów myśliwskich. Po mszy świętej myśliwi wraz z rodzinami oraz wszyscy zgromadzeni goście przemaszerowali na dziedziniec Żagańskiego Pałacu Książęcego. Po powitaniu wszystkich uczestników burmistrz Żagania Andrzej Katarzyniec dokonał oficjalnego otwarcia VI Wielkich Łowów w Puszczy Żagańskiej. Swoje przemówienia wygłosili również: Henryk Janowicz – Starosta Żagański, Andrzej Skibiński – członek naczelnej Rady Łowieckiej oraz Jacek Banaszek – Łowczy Okręgowy PZŁ w Zielonej Górze. Następnie wręczone zostały odznaczenia łowieckie przyznane zasłużonym myśliwym. W oficjalnej części nastąpiło także odśpiewanie łowieckiego hymnu „Jeśli kochasz łowiecką przygodę”. Przeprowadzono również IV Zielonogórski Przegląd Sygnalistów Myśliwskich, którego uczestnicy zmagali się w poszczególnych klasach umiejętności gry na rogu myśliwskim. W przeglądzie wystartowało łącznie 17 uczestników. Honorowy patronat nad przeglądem sprawował

Z kulturą łowiecką na Ty Drugi dzień Wielkich Łowów w Puszczy Żagańskiej (20. 10) poświęcony został przedsięwzięciom związanym

16


17


Starosta Żagański Henryk Janowicz. Leszek Szewczyk w ramach wystawy łowieckiej pt. „Łowiectwo Dolnego Śląska w minionych wiekach” zaprezentował unikatowe zbiory książek stanowiących nasze dziedzictwo narodowe. Każdego roku Hol Turkusowy Żagańskiego Pałacu Książęcego wzbogaca się o kolejne trofea i artefakty łowieckie. Edukacja na pierwszym planie Szczególnie istotnym aspektem tegorocznego wydarzenia była edukacja łowiecka i przyrodniczo-leśna. Zajęcia oraz liczne konkursy były realizowane przez myśliwych z zielonogórskiego okręgu Polskiego Związku Łowieckiego pod nazwą „Łowiecki Zakątek” oraz w „Leśnej Osadzie” przez leśników pracujących na terenie Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Zielonej Górze. Jak wielka jest potrzeba edukacji leśnej i łowieckiej, potwierdziły liczne odwiedziny dzieci i młodzieży wraz z rodzicami. Był to niezwykle ciężki, pracowicie edukacyjny dzień, za co szczególnie dziękujemy członkom Komisji Promocji i Edukacji Łowieckiej przy ZO PZŁ w Zielonej Górze. Są to: Michalina Wojcieszko, Kinga Bojko, Waldemar Bojko, Konrad Najdek, a także Małgo-

18


19


20


21


22


23


24


rzata Szymczak, Roma Liberda, Aleksandra Korczowska i wielu innych. W tym też miejscu chcielibyśmy jeszcze raz podziękować zielonogórskim leśnikom i pracownikom Nadleśnictw Wymiarki, Żagań oraz Szprotawa za przejęcie zaproszenia do wspólnego uczestnictwa w wydarzeniu promującym łowiectwo jako integralną część leśnictwa oraz prowadzenie zajęć przyrodniczo-leśnych dla najmłodszych. Tradycją stało się już, że koła łowieckie, które współorganizują Wielkie Łowy w Puszczy Żagańskiej zapraszają uczniów do uczestnictwa w konkursie plastycznym. Tegoroczna edycja realizowana była pod hasłem: „Leśny świat – moim światem”. Prace z czternastu szkół zaprezentowano w żagańskim Holu Turkusowym w ramach gali finałowej. Najlepsi zostali obdarowani nagrodami. Honorowy patronat nad konkursem plastycznym objął burmistrz Żagania Andrzej Katarzyniec. Na scenie przeprowadzono również konkurs wiedzy pt. „Łowiectwo na wesoło”, dedykowany głównie dzieciom. Kolejną atrakcją głównie dla tych najmłodszych była rozgrywka „Darz bór – masz budkę”, której efektem było samodzielne zbijanie budek lęgowych pod okiem myśliwych.

25


26


27


28


29


Dla każdego coś miłego Podobnie jak w poprzednich latach niezwykłego kolorytu do wydarzenia swoimi szlacheckimi strojami i udziałem koni dodało Bractwo Rycerskie, które na błoniach pałacowych zorganizowało pokazy oraz inscenizację pogoni za lisem, gromadząc przy tym licznych obserwatorów. Bractwo to poprowadziło również turniej łucznicy dla dorosłych oraz dzieci. Nowym punktem programu wydarzenia był konkurs na najładniejszy zrzut jelenia szlachetnego. Dużym zainteresowaniem wśród uczestników cieszyła się prezentacja ptaków drapieżnych oraz pokaz kynologiczny połączone z elementami edukacyjnymi. Ptaki drapieżne zaprezentował Krzysztof Staniszewski, natomiast kynologię łowiecką oraz predyspozycje wybranych psów ras myśliwskich przybliżył Szymon Kraszewski. Niemałych emocji dostarczył także pokaz wabienia zwierzyny w wykonaniu Tomasza Malińskiego – wielokrotnego indywidualnego i drużynowego mistrza Polski i Europy oraz Marcina Walkowiaka – równie utytułowanego wabiarza – zakończony ciekawym konkursem dla śmiałków próbujących swych sił w tej trudnej dziedzinie. Wzorem poprzedniej edycji odbył się także pokaz mody łowieckiej i leśnej

zorganizowany przez Zakład Produkcji Odzieży Florentyna promujący ubrania marki Waldmann. Atrakcyjnie i rodzinnie Równolegle na dziedzińcu pałacowym zorganizowano jarmark łowiecki z ceramiką, malarstwem, rzeźbami, ubraniami oraz akcesoriami myśliwskimi. Można było również skosztować swojskich wędlin. Było gwarno, kolorowo i hucznie. Przede wszystkim jednak było tłumnie, gdyż odwiedzających stoiska oraz uczestników poszczególnych atrakcji, których tak wiele zapewnili organizatorzy, było naprawdę sporo. Liczne przybycie myśliwych, ich rodzin i sympatyków łowiectwa, a także mieszkańców Żagania i okolicznych miejscowości na uroczystość Wielkich Łowów w Puszczy Żagańskiej pokazuje, jak potrzebne są wszelkie wydarzenia prezentujące kulturotwórcze aspekty łowiectwa, na czele z muzyką myśliwską, kulinariami, kynologią, sokolnictwem, edukacją itp. Za VI edycję Wielkich Łowów w Puszczy Żagańskiej serdecznie dziękujemy! Podziękowania Tak wielki rozmach tej imprezy nie byłby możliwy, gdyby nie hojność darczyńców. Donatorami VI Wiel-

30


31


kich Łowów w Puszczy Żagańskiej byli: Urząd Miasta Żagań; Żagański Pałac Książęcy, Starostwo Powiatowe w Żaganiu, Krzysztof Kwiatkowski, Sklep Internetowy Do Lasu.pl Dominiki i Macieja Pieniążków, Good Snack – producent chrupek kukurydzianych, Lilianna i Tadeusz Nowak, Grube Sp. z o.o. – Narzędzia dla Leśnictwa, Hubertech Sp. z o.o. – sklep strzelecki i jeździecki, Gama Olszewscy Sp. z o.o., Salon Myśliwski Złoty Róg, Zakład Produkcji Odzieży Florentyna (marka Waldmann) – Urszula Kaczmarczyk, Miody Pitne Krzysztof Piwowar, Dla Myśliwego, Jerzy Markiewicz, Graff, Usługi Stolarskie Jan Liberda, Zakład Produkcyjno-Usługowy Elementów Drewnianych Eldrew Józef Jurasik, Delta Optical Honorata Matosek, Piekarnia w Niegosłowicach Dariusza Wróblewskiego, Firma ALMAR Marek Czajkowski, IKA Polska Sp. z o.o., Ośrodek Doskonalenia Techniki Jazdy Tomaszowo, Weles Sp. z o.o., Sklep Myśliwski 4Hunting Przemysława Janikowskiego, PGNiG S.A. Oddział w Zielonej Górze. W imieniu organizatorów serdecznie dziękujemy wszystkim osobom i instytucjom, które swoim zaangażowaniem przyczyniły się do uświetnienia szóstej edycji Wielkich Łowów w Puszczy Żagańskiej. Darz Bór Koleżanki i Koledzy!

32


33


34


35


36


37


Benelli Argo B w wersji lim wyłącznie na


Battue 9,3x62 mitowanej a polski rynek


Na świstaki do Austrii


Jeśli tylko czas na to pozwala, nie odmawiam, kiedy ktoś zaprasza mnie na polowania. A jak jest okazja zapolować na zwierzę, którego w naszym kraju na pewno nie strzelę, to i 24 godziny w podróży nie są mi straszne. W ten sposób wybrałem się na zaproszenie Swarovski Optik do Hintertux na świstaki TEKST: MACIEJ PIENIĄŻEK ZDJĘCIA: KONRAD POROWSKI I MACIEJ PIENIĄŻEK


D

o przejechania tylko 1250 kilometrów w jedną stronę. Za to potem nie tylko polowanie, na którym jeszcze nie byłem, ale również zapierające dech w piersiach widoki. W Alpach na nartach byłem nie raz, ale w lecie oglądałem je do tej pory tylko z powietrza...

Z widokiem na lodowiec Zaproszenie na jednodniowe polowanie na świstaki to okazja, jakiej przegapić nie można, więc rano wsiadłem w samochód i już przed 21. podjeżdżałem pod hotel Klausnerhof w Hintertux. Marcin Ogórek, nasz gospodarz i reszta gości już byli, więc rozpoczęliśmy od krótkiego omówienia następnego dnia. Śniadanie o godz. 7., a o 8. zbiórka przed hotelem i pojechaliśmy w góry. Zresztą „w góry” to trochę na wyrost powiedziane. Sam hotel położony jest na wysokości ponad 1500 m n.p.m. i z mojego pokoju rozpościerał się fantastyczny widok na lodowiec zamykający dolinę Tuxertal. W słońcu i pod górę... Zabraliśmy broń i po pysznym śniadaniu stawiliśmy się karnie w hotelowym lobby. Polowaliśmy we trzech. Marcin był z nami towarzysko, z ramienia zapraszającej nas na polowanie marki Swarovski. Podzieliliśmy

42


43


44


45


46


się na dwójki i każdy ze swoim przewodnikiem ruszyliśmy samochodami wyżej. Wjechaliśmy na 2000 metrów i widoki stały się jeszcze ciekawsze. Samochód zostawiliśmy w schronisku na wysokości ponad 2200 metrów i ruszyliśmy w góry. Słoneczko miło świeciło i szybko zrobiło się nam ciepło, a oddech stawał się coraz krótszy. Cóż, brak kondycji i wysokość zrobiły swoje. Po dwudziestominutowym podejściu nasz przewodnik pokazał nam małe, skalne lawinisko oddalone o około 150 metrów i zlokalizowane mocno pod górę. Przez lornetkę było widać 6 świstaków wystawiających się do słońca. Jak mówili nasi przewodnicy, świstaki śpią praktycznie przez 8 miesięcy w roku, a sezon łowiecki trwa tylko miesiąc. Nasi gospodarze gospodarują na dwóch obwodach, oczywiście górskich. Jednym własnym o powierzchni 1500 ha i drugim dzierżawionym, o powierzchni 1000 ha podchodzącym aż pod rejon wyciągów narciarskich, na lodowiec. Na tych terenach w ciągu roku pozyskują 20 kozic, z czego sprzedają 3 odstrzały, 25 rogaczy (i tych nie sprzedają), oraz 25 świstaków, z czego sprzedają 15 odstrzałów. Odstrzał świstaka to komercyjnie koszt około 230 euro.

47


48


49


Udana wyprawa Wracając do polowania, kiedy uspokoiliśmy oddech i lustrowaliśmy okolicę przez lornetki, widzieliśmy dwie kolonie wiewiórkowatych. Ja miałem strzelać pierwszy. Strzelaliśmy z pozycji leżącej dość mocno pod górę, kąt około 40 stopni, odległość 154 metry zmierzone oczywiście lornetką El Range Swarovskiego. Pamiętając książki Marka Czerwińskiego, mierzyłem lekko pod świstaka i ten padł w ogniu, lekko rolując w dół. Pozostałe świstaki chowały się, ale tylko na chwilę i zaraz kontynuowały słoneczne kąpiele. Przeszliśmy kolejne paręset metrów i znaleźliśmy następną kolonię. Nasz przewodnik wskazał Konradowi świstaka, którego on miał strzelać. Efekt identyczny, jak u mnie, więc po godzinie polowania mieliśmy pozyskane dwa świstaki i schodziliśmy w stronę schroniska. Nadeszła pora, żeby podelektować się widokiem na lodowiec i skosztować lokalnego piwa wygrzewając się na słońcu. Niestety, tylko jednego, bo wieczorem musiałem wracać. Dodatkowo obserwowaliśmy śmigłowiec, który kręcił kółka wynosząc na pobliski szczyt części barier przeciwlawinowych. Podsumowując prawie 24 godziny w podróży i półtorej godziny na polowaniu, ale na pewno

było warto. Piękne góry, zupełnie inne warunki polowania niż u nas i naprawdę fajnie spędzony czas!

50


NE TĘ U L P U K JNĄ Y C A W O B S ER ESTAW I E W Z WICĘ A G ŁO W U STAT Y A SZ M OT R Z Y T I S . GR A

ATX CAŁKIEM NOWY PUNKT WIDZENIA SEE THE UNSEEN

Kupując moduł obiektywu (65 mm, 85 mm lub 95 mm), moduł okularu (ATX, BTX lub STX), statyw (CCT lub PCT) oraz szynę balansującą (BR) lub adapter do smartfona (VPA), otrzymasz głowicę statywu (PTH lub CTH) gratis. Promocja trwa od 1 sierpnia do 31 grudnia 2019 lub do wyczerpania zapasów.

51


Swarovski na zb


biorówki!

Sezon polowań zbiorowych w pełni, więc to świetna okazja do zaprezentowania kilku lunet Swarovski Optik, dedykowanych głównie do polowań pędzonych TEKST: MARCIN OGÓREK ZDJĘCIA: SWAROVSKI OPTIK


I

ch wspólnym mianownikiem jest minimalne powiększenie 1x (czyli bez powiększenia) lub mniejsze, duże pole widzenia i niewielka waga. Krotność 1x w połączeniu z siatką celowniczą w drugim planie (rozmiary siatki nie zmieniają się wraz ze zmianą krotności) oraz brak efektu tuby pozwalają z tych lunet strzelać bez zamykania drugiego oka, czyli jak z kolimatorów. To przekłada się zarówno na szybkość uchwycenia celu i oddania strzału, jak i bezpieczeństwo, gdyż dzięki otwartemu drugiemu oku pole widzenia nie jest ograniczone parametrami lunety. Z kolei duży zakres powiększeń (6- lub 8-krotny zoom) pozwala oddać celny strzał na większą odległość, co jest bardzo ważne, biorąc pod uwagę wzrost popularności polowań z użyciem zwyżek. Z6i 1-6x24 Do niedawna lunety z serii Z6i stanowiły sztandarową serię lunet myśliwskich marki Swarovski. Teraz palmę pierwszeństwa dzierżą lunety Z8i. Niemniej Z6i to wciąż doskonałe celowniki, a cena trochę bardziej przystępna. Jak większość lunet Swarovskiego, Z6i 1-6x24 występuje w wersji standardowej, przystosowanej do montażu na obejmy lub z szyną SR. To ostatnie rozwiązanie zyskuje wciąż

54


55


56


57


58


59


na popularności wśród polskich myśliwych, gdyż ułatwia montaż lunet i zmniejsza jednocześnie ryzyko uszkodzenia tubusa przy niepoprawnej instalacji. Sterowanie podświetleniem odbywa się za pomocą przełącznika umieszczonego z całym modułem podświetlenia na tubusie okularu. Ma on 3 położenia: dzień, noc i wyłączone. W każdym trybie regulacji dokonuje się przyciskami po bokach, a ustawione wartości są zapamiętywane. Moduł nie tylko sam wyłączy podświetlenie, jeśli użytkownik o tym zapomni, ale ma również funkcję reagowania na położenie broni – ustawienie broni pionowo lub w pozycji bocznej wyłączy podświetlenie, ale przy złożeniu się do strzału punkt natychmiast się zapala. Zaznaczyć należy, że intensywność podświetlenia może być tak duża, że punkt jest widoczny wyraźnie nawet w słoneczny dzień. I to przy pokrywie śnieżnej. Do wyboru są cztery siatki: – standardowa 4-I, – CD-I czyli połączenie czwórki z centralnie usytuowanym kółkiem, – LD-I – najbardziej minimalistyczna siatka celownicza w postaci poziomej linii ułatwiającej prowadzenie celu z kropką pośrodku, – BRT-I – specjalistyczna siatka z do-

60


61


62


63


64


65


datkowymi znakami celowniczymi, dedykowana strzelcom sportowym.

Znajduje się ono po lewej stronie lunety, na wysokości pokręteł regulacyjnych siatki celowniczej (w lunecie Z8i 1-8x24 tego pokrętła nie ma, lecz lokalizacja baterii jest taka sama). Oczywiście podświetlenie ma tryb dzienny i nocny, funkcję automatycznego wyłączania przy pionowym lub poziomym bocznym ułożeniu broni lub upływie określonego czasu. Kolejną innowacją jest zmienna siatka celownicza 4A-IF. Przytrzymując dwa przyciski sterujące podświetleniem przez trzy sekundy, siatkę 4A-I przekształcimy w CD-I (circle dot) i odwrotnie. To dlatego nie występują w tych lunetach siatki CD-I. Poza tym wybór siatek jest taki sam jak w przypadku Z6i, czyli do wyboru mamy jeszcze 4A-I, LD-I oraz BRT-I.

Z8i 1-8x24 Z8i, wprowadzone w 2016 roku do oferty Swarovskiego, były pierwszymi myśliwskimi celownikami optycznymi w klasie premium, które łączyły zalety 8-krotnego zakresu powiększeń ze smukłym 30-milimetrowym tubusem. Dzięki temu udało się austriackim konstruktorom stworzyć lunety nie tylko po prostu ładne, pasujące zarówno do broni tradycyjnej, jak i nowoczesnej, ale również lekkie. Do tej pory stanowią one punkt odniesienia dla konkurencji. Większy zakres powiększeń pozwala myśliwemu lepiej dostosować się do zmiennych warunków polowania: małe powiększenie zapewnia duże pole widzenia, przy dużym łatwiej oddać strzał na dalszy dystans przy jednoczesnym dobrym rozpoznaniu szczegółów celu. Jednak nie tylko 8-krotny zoom odróżnia lunety Z8i od Z6i, które na kilka lat po wprowadzeniu ustanowiły nowe standardy dla myśliwskich celowników optycznych. Sterowanie podświetlaniem umieszczone na obudowie soczewek okularu jest jeszcze smuklejsze niż w drugiej generacji Z6i, gdyż baterię przeniesiono do pokrętła regulacji paralaksy.

Z8i 0,75-6x20 Natomiast zeszłoroczną nowością jest luneta dedykowana do polowań zbiorowych o krotności poniżej 1x: Z8i 0,75-6x20. Dzięki takiemu rozwiązaniu możliwe było zwiększenie pola widzenia, w porównaniu do standardowych Z8i 1-8x24 aż o 30% (z 42,5 m/100 m do 56 m/100m). W końcu, wraz z nową lunetą pojawiła się preferowana przez wielu myśliwych siatka tylko z centralnym punktem (D-I). Oprócz tego dostęp-

66


na jest ona ze wspomnianą wyżej innowacyjną, zmienną siatką 4A-IF. To nie koniec udogodnień, gdyż oprócz niskiej wagi i kompaktowych rozmiarów, luneta ma wyraźnie wyczuwalny klik pokrętła regulacji krotności, informujący o tym, że znajduje się w położeniu neutralnym, czyli 1x. Wszystko to tworzy doskonały pakiet na polowania zbiorowe,

który uzupełnić można dodatkowymi akcesoriami, takimi jak dźwignia do szybkiej zmiany krotności, aluminiowe osłony obiektywu i okularu czy też neoprenowy pokrowiec (podobnie jak pozostałe lunety Swarovski Optik). Wszystkie celowniki optyczne Z8i dostępne są oczywiście w wersji z tubusem standardowym lub z szyną SR.

PARAMETRY

model

Z6i 1-6x24

Z8i 1-8x24

Z8i 0,75-6x20

maksymalne pole widzenia (m/100m)

42,5

42,5

56

długość (mm)

296

301

277

waga (g)

440

515

499

sugerowana cena detaliczna (euro)

1950-1990

2480-2800

2480-2800

zobacz film

67




Dla polskich myśliw

Orange Blaze Ca


wych:

amo

Benelli Argo często gości na łamach Gazety Łowieckiej. Tym razem prezentujemy model, który został przygotowany specjalnie na polski rynek i dedykowany jest głównie, chociaż nie tylko, na polowania zbiorowe: Orange Blaze Camo TEKST: MACIEJ PIENIĄŻEK ZDJĘCIA: MATERIAŁY PRASOWE


P

owstanie tego modelu to efekt współpracy polskiego dystrybutora Benelli, warszawskiej firmy Incorsa, z producentem, ale również uważne wsłuchiwanie się w głosy i opinie myśliwych. W sam raz na zbiorówki Model Argo zyskał przez ostatnie lata dużą popularność, natomiast, jak powiedział nam Szymon Chaciński, głównie sprzedawał się w kalibrze 9,3x62. W ten sposób powstała wersja karabinu, który jest połączeniem klasycznego modelu Argo oraz znanej i prezentowanej w naszej Gazecie wersji Battue. Wersja Orange Blaze Camo oferuje nam kaliber 9,3x62, lufę o długości 22 cale, idealnie dopasowaną do tego modelu oraz standardowy magazynek mieszczący 4 sztuki amunicji. Tak więc bez problemu ładujemy 3 naboje, jeden z nich wprowadzamy do lufy i jesteśmy gotowi do polowania. Kolba w kolorze pomarańczowym, takim, który zapewnia bezpieczeństwo na polowaniu. Do tego oczywiście system Comfotech, pochłaniający energię odrzutu, miękka, żelowa stopka i poduszka policzkowa. Musimy pamiętać, że sama automatyka broni pochłania również znacz-

72


73


Dobra inwestycja Czas pomówić o cenie. Tutaj, mimo że jest to wersja limitowana, Incorsa oferuje ją w cenie standardowego modelu Comfortech. W ofercie znajdują się również inne kalibry, od popularnego 308 Win, poprzez 30.06, aż po 300 Win Mag. Natomiast najbardziej popularny i sprzedający się w liczbach przewyższających wszystkie pozostałe zsumowane kalibry, jest 9,3x62. Jest to na pewno dowód na to, że ten kaliber w połączeniu ze sztucerem samopowtarzalnym jest bronią typową na polowania pędzone. A tych, z racji na ciagle rosnącą populację zwierzyny grubej, organizujemy coraz więcej.

ną część odrzutu. Jest to szczególnie ważne na zbiorówkach, gdzie możemy oddać kilka strzałów raz za razem i zredukowany odrzut nie powoduje efektu tracenia celu z okularu lunety. Dzięki temu możemy oddawać strzały nie tylko szybciej i celniej, ale również bardziej etycznie. Bezpiecznie i wygodnie Jak wiemy, coraz większą popularność zdobywa w naszym kraju noktowizja. W tym przypadku mamy możliwość połączenia skutecznego kalibru, eliminującego niezbyt komfortowe, nocne dochodzenie postrzałka, a z drugiej, dzięki mocno zredukowanemu odrzutowi, wzrasta nasze bezpieczeństwo. Należy pamiętać, że w większości przyrządów noktowizyjnych i termowizyjnych ich budowa wymusza w momencie strzału przyleganie oka do okularu. Redukowanie odrzutu jest w tym przypadku dużą zaletą. Jak każdy model Argo, również omawiana wersja ma możliwość postawienia szyny montażowej. Tutaj najczęściej nabywcy Benelli wybierają szynę Picatinni, na której możemy postawić dowolnie wybraną lunetę. Incorsa rekomenduje swój zestaw z lunetą Noblex 1,2-6x24.

74


75


felieton SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI

KOMERCJA CZY AMATORSZCZYZNA? Od pewnego czasu większość z nas zadaje sobie pytanie, jak nasze łowiectwo lepiej funkcjonuje? Czy w modelu takim, jak dotychczas? Czy np. w sposób stosowany w Ośrodkach Hodowli Zwierzyny Lasów Państwowych? Czy może tak jak w innych ośrodkach, zajmujących się hodowlą zwierzyny, nazwijmy to „zawodowo”?


P

odczas rozmów z myśliwymi w różnych zakątkach naszego kraju daje się odczuć niepewność o przyszłość naszego łowiectwa. Niektórzy boją się, że Związek się rozpadnie, a razem z nim pójdzie na dno całe nasze łowiectwo. Inni zacierają ręce, licząc na to, że może w końcu ktoś pójdzie po rozum do głowy i sprywatyzuje obwody? Jeszcze inni mają nadzieję, że łowiectwo pójdzie całkowicie pod zarządzanie państwowe (ministerialne) i wrócimy do sytuacji, jaka miała miejsce w początkach PRL. Poddajmy każdy z powyższych wariantów małej analizie.

naszych magnatów wielu, którzy prowadzili wspaniałą gospodarkę łowiecką w swoich majątkach. Do takich przykładów trzeba przede wszystkim zaliczyć rody książęce Radziwiłłów, Sanguszków czy Sapiehów, a także znany ze swoich wspaniałych łowisk ród hrabiów Stadnickich. Oczywiście propaganda antyziemiańska z okresu PRL robiła wszystko, żeby ten obraz zmienić, co po części się udało, bo jeszcze wielu naszych Kolegów do tej pory karmi nas takimi stekami bzdur. Większość właśnie tych sierot po komunie trzyma się twierdzenia, że polujemy dzięki Polskiemu Związkowi Łowieckiemu. Bo gdyby on stracił swoją przewodnią rolę w działaniu polskiego łowiectwa, to dzień później nastąpiłby koniec świata. Czy tak by się stało? Nie sądzę. Patrząc na inne kraje, w których za czasów demoludów łowiectwo było zmonopolizowane, a teraz jest skomercjalizowane, nie stało się nic złego. Nawet mogę śmiało powiedzieć, że w większości przypadków wyszło to wszystkim na dobre. Może jedynym negatywnym przykładem są Czechy i ich model łowiectwa, ale to już osobny temat...

Koniec świata bez PZŁ? Polski Związek Łowiecki, pomimo swojego prawie 100-letniego istnienia, nie zawsze pełnił taką funkcję, jak obecnie. Otóż do 1939 roku, chcąc zostać myśliwym w II Rzeczypospolitej, nie trzeba było zapisywać się do PZŁ. Egzaminy na licencję myśliwską były państwowe, a przynależność do Polskiego Związku Łowieckiego była fakultatywna. Jakie były wtedy stany zwierzyny? Muszę tutaj obalić mit krążący w PRL, ale też dzisiaj, jakoby możnowładcy, właściciele wielkoobszarowych majątków, trwonili zwierzynę dla zabawy. Może i tak było w wielu przypadkach, ale było wśród

Co z tymi kołami? Zastanówmy się, czy dotychczasowy model polskiego łowiectwa był

77


rzeczywiście taki idealny? Wielokrotnie już poruszałem kwestię stanu i poziomu gospodarki łowieckiej w kołach łowieckich na terenie naszego kraju. Otóż jako osoba prowadząca biuro polowań mogę coś na ten temat powiedzieć. Jeszcze analizując stan gospodarki łowieckiej w zachodniej części Polski czy północnej, można stwierdzić , że tam większość jest na dobrym poziomie. Natomiast patrząc na poziom łowiectwa we wschodniej części kraju, nie mówiąc już o południowej, to mamy dramat. Oczywiście można znaleźć perełki, stanowiące wyjątek od reguły, ale jest to jakiś znikomy procent w ogóle stanowiącym tzw. pasożytnicze komórki, czyli koła łowieckie, prowadzące rabunkową gospodarkę łowiecką. Jako organizator polowań komercyjnych mogę powiedzieć, że naprawdę trudno znaleźć koło łowieckie, w którym bez ryzyka da się zorganizować profesjonalnie polowanie dla myśliwych komercyjnych. Niewiele jest kół, które w swoich szeregach mają ludzi znających się na tym fachu, jak trzeba. Inaczej jest już z Ośrodkami Hodowli Zwierzyny, co dowodzi, że ten trzeci „upaństwowiony” model łowiectwa (prowadzonego zawodowo, profesjonalnie przez profesjonalistów) prawdopodobnie byłby lepszy dla

poziomu gospodarki łowieckiej niż obecnie istniejący. A może sprywatyzować? Co w takim razie z tym drugim modelem? Czyli tym, którego najbardziej się większość boi? Czy sprywatyzowanie polskiego łowiectwa byłoby dla niego Armageddonem? Pewnie większość myśliwych z tym pytaniem ma największy problem... Czy grupa ludzi, biorąca jakiś teren prywatnie w dzierżawę, może być zagrożeniem dla gospodarki łowieckiej? Moim zdaniem istnieje takie samo ryzyko oddania w dzierżawę prywatnej grupie ludzi niekompetentnych, jak w przypadku oddania w dzierżawę Kołu Łowieckiemu, skupiającemu niekompetentnych ludzi do prowadzenia gospodarki łowieckiej. Z tym, że przy odpowiednich uregulowaniach, takiego nazwijmy to „prywaciarza”, jesteśmy w stanie rozliczyć czy ukarać. A koło łowieckie, przez dziesięciolecia prowadzące rabunkową gospodarkę łowiecką, jest w zasadzie bezkarne. Osobiście uważam, że nie jest ważne, komu państwo wydzierżawi obwody łowieckie, ale na jakich zasadach. Jeśli nie ma żadnych narzędzi prawnych, dzięki którym można realnie sprawować nadzór nad dzierżawionym terenem, to nie ma żadnej różnicy,

78


czy wydzierżawi to spółka cywilna, czy koło łowieckie, stanowiące podstawową komórkę organizacyjną PZŁ. Do tej pory wiele kół łowieckich przez dziesięciolecia prowadzących wspomnianą już wcześniej rabunkową gospodarkę łowiecką, robiło to bezkarnie, bez żadnych konsekwencji. To dlaczego mamy bać się prywatnych inwestorów? Czy prywatny inwestor, spółka lub jak to inaczej nazwiemy, będzie chciał wziąć w dzierżawę obwód łowiecki po to, żeby nic z niego nie mieć? Albo żeby sobie dla „widzi mi się” dzierżawić obwód łowiecki? Nie sądzę. W tych czasach większość prywatnych inwestorów dba o swój biznes i raczej mogłoby to działać w drugą stronę. Bo jak ktoś ma „coś” prywatnie, to dba o to i robi wszystko, żeby to „coś” przyniosło zyski. Patrząc na prywatne obwody w innych krajach, chociażby takich jak Rosja, Turcja i Chorwacja, mamy dowód na to, że działają one nieporównywalnie lepiej niż u nas koła łowieckie, w których często każdy członek Zarządu ma inne zdanie i podejście do tematu. Nie mówiąc o tym, że najczęściej przez naszą „demokrację” w kołach cierpi samo łowiectwo i jego poziom. Znam osobiście wiele kół łowieckich, w których prezes lub łowczy jest hegemonem. To znaczy, że tylko jego

poglądy są słuszne, a reszta Zarządu posłusznie podnosi rączki podczas głosowań, często podejmując absurdalne i szkodliwe decyzje. Zawodowiec na stanowisku Porównajmy ten model chociażby do modelu łowiectwa, które mamy w profesjonalnych Ośrodkach Hodowli Zwierzyny, gdzie na stanowisku znajduje się człowiek odpowiedzialny za gospodarkę łowiecką, który codziennie jest w łowisku i pobiera za to pensję. Jest po prostu zawodowcem. Myślę, że dużo bliższy temu ideałowi jest model łowiectwa nazwijmy go „prywatny” niż ten w dotychczasowym wykonaniu. Ważnym aspektem dzisiejszego łowiectwa są pewne nakłady z nim związane. Żeby utrzymać w niezłej kondycji obwód łowiecki, to niestety musimy sporo wydać. Dobra kondycja to oczywiście dobre stany zwierzyny, ale z nią wiążą się przecież także szkody, których ona dokonuje. Nie da się tego uniknąć. Jak to często powtarzam Koleżankom i Kolegom: „chcąc polować, trzeba sobie wyhodować”. Żeby wyhodować odpowiednią liczbę zwierzyny, musimy poświęcić sporo czasu i pieniędzy. Aby prowadzić dobrą, racjonalną gospodarkę łowiecką, musimy sporo w nią włożyć. Jak sami często obserwujecie,

79


z jakimikolwiek składkami czy ich podwyższeniem są zawsze problemy. Bo trudniej się nam daje, niż bierze. Ale bez tego nie da się na dobrym poziomie prowadzić gospodarki łowieckiej!

gdyby prezentował chociaż średni poziom wiedzy łowieckiej, wiedziałby, że w tych czasach kupowany do zasiedlenia zając kosztuje 3, a nawet 4 razy tyle! To dlaczego koło łowieckie czy OHZ ma go sprzedać taniej? Przecież to nie ma żadnego ekonomicznego sensu. Naprawdę widać po tego typu komentarzach, z jakich środowisk myśliwskich pochodzą tacy łowieccy analfabeci. Żyjący tylko tym, żeby wpłacić jak najmniejszą składkę, dostać odstrzał, a nastrzelać od razu tyle, żeby wystarczyło „mięcha” na cały sezon… Bo wtedy się zwrócą składki! Tak to niestety działa w tym naszym dotychczasowym modelu łowiectwa, który wcale nie jest taki idealny, jak wielu jego obrońców go przedstawia... Darz Bór!

A gdzie ekonomia? Łowiectwo musi kosztować. Zwłaszcza łowiectwo na wysokim poziomie, profesjonalne. Śmiać mi się chce niejednokrotnie, jak czytam komentarze pod moimi ogłoszeniami na temat polowań komercyjnych, organizowanych przez moje biuro. Ktoś na przykład pisze, że płatność za strzelonego podczas polowania zająca na poziomie 100 zł to cena „dla właścicieli spółek Skarbu Państwa”. Widać, z jakiego środowiska myśliwskiego taki ignorant pochodzi. Taki „gamoń”,

80


81


Wymarzony prezent dla myśliwych Stefan Pawlus to człowiek-instytucja myśliwska. W PZŁ od ponad 65 lat, autor wielu książek i artykułów w prasie łowieckiej, fotografik, mistrz w strzelaniu śrutowym i kulowym, propagator kultury łowieckiej. W nasze ręce trafiła właśnie książka wydawnictwa Atra World – „Rycerz św. Huberta. Myśliwski życiorys” TEKST: MACIEJ PIENIĄŻEK ZDJĘCIA: ATRA WORLD

Stefan Pawlus „Rycerz św. Huberta. Myśliwski życiorys”. Wydawnictwo Atra, Rumia 2019, miękka okładka, 302 strony



C

hoć książka ma ponad 300 stron, przeczytałem ją jednego wieczoru. Pięknie napisane historie z łowisk od Pomorza po Syberię przywołują czasy, w których można było podczas jednego polowania zbiorowego strzelić 7 dzików, a noce spędzało się na rykowiskach. To były czasy, kiedy na polowania jeździło się motocyklem, pociągiem, PKS-em, spało w stodole na sianie, a za oddane do skupu strzelone sztuki gotówka była wypłacana do ręki.

nowiskach nad Zatoką Gdańską, łowy na kuropatwy, a także na zające. Nie będę zdradzał wszystkiego, żeby Wam nie psuć zabawy. Jedno jest pewne, to książka, którą każdy myśliwy powinien mieć w swojej biblioteczce. W książce znajdziemy również wiersze i rymowanki Pana Stefana, zdjęcia jego wypalanek na drewnie, rysunków, oczywiście o tematyce łowieckiej, a także zdjęcia z polowań, preparowanych okazów, medali itp.

Świadectwo czasów Dla młodszych stażem i wiekiem myśliwych pozycja Pana Stefana to nieocenione źródło wiedzy o początkach organizacji PZŁ po wojnie, strukturach związkowych, rodzajach i sposobach polowania, ludzkich przyjaźniach, ale także jak w przypadku skąpego gospodarza z Kaszub, o ludzkich ułomnościach. Nie brak tu pomysłowych rozwiązań na miarę potrzeb i możliwości w tamtych latach, kiedy strzeloną zwierzynę ciągnęło się przymocowaną do drągów za motocyklem do stacji kolejowej. Tak, to były czasy, kiedy wypatroszone tusze wysyłano koleją do punktów skupu! Polecam też świetne rozdziały dotyczące polowań na pióro w trzci-

Cenna nauka Dla mnie szczególnie piękny był rozdział czwarty, czyli ten, który przynosi nieco refleksji i zadumy. Człowiek, który ponad 65 lat polował i był głęboko zaangażowany praktycznie w każdą płaszczyznę łowieckiego życia, widzi pewne kwestie zupełnie inaczej niż młodsze pokolenie. Książka Pana Stefana to wyjątkowe spojrzenie na ówczesne łowiectwo, nagonkę na myśliwych, czas myśliwskiego przemijania. Poza tym to niezła „lekcja pokazowa” dla wszystkich młodych myśliwych. Mogą oni zobaczyć, jak wygląda życie łowcy seniora i dowiedzieć się, jak można pomóc starszemu koledze po strzelbie w polowaniu.

84


Idealny podarunek Zbliżają się Mikołajki. „Rycerz św. Huberta. Myśliwski życiorys” to oryginalny prezent, który nie tylko zapewni swoim czytelnikom miłe

wieczory przy lekturze, ale również skłoni do przemyśleń. A może też zmieni sposób postrzegania pewnych spraw związanych z łowiectwem.

85


Zestaw Tundra

ZIMA

Ocieplany zestaw jesienno-zimowy składający się z kurtki z kapturem i spodni z szelkami. • Wodoodporna i wiatroszczelna membrana Rain-Stop® • Lekkie ocieplenie włóknami SuperLoft • Hi-Dry™ chroniące materiał przed nasiąkaniem wodą i brudem • Szereg pojemnych i funkcjonalnych kieszeni • Stały kaptur z usztywnionym daszkiem • Cichy, nieszeleszczący przy poruszaniu się materiał • Dwustronny, główny suwak • Zapinane na suwak szczeliny wentylacyjne pod pachami • Produkowane rozmiary: S-4XL Szczegółowa tabela rozmiarów zestawu Tundra na naszej stronie internetowej www.dolasu.pl

Cena zestawu

Cena zestawu

1399 zł

1459 zł

ZESTAW TUNDRA BRĄZ

Sklep internetowy www.DoLasu.pl Salon Myśliwski86 DoLasu czynny: poniedziałek-piątek 9:00-17:00 tel: 22


ZESTAW TUNDRA BLAZE

2 42 82 888, 600 300 904 email: dolasu@dolasu.pl

87


Namibia - Ĺ‚owy na


a drugiej półkuli

Gdyby ktoś pół roku temu powiedział mi, że pojadę na polowanie na drugą półkulę, uśmiechnąłbym się z politowaniem. Ale że marzenia należy spełniać, a życie szybko ucieka, to... właśnie wróciłem ze świetnego łowieckiego wyjazdu do Namibii. Z trójką znajomych polowaliśmy tam na gnu, oryksy, impale, elandy i guźce... TEKST I ZDJĘCIA: MACIEJ PIENIĄŻEK


K

olega po strzelbie, który namówił mnie na tę wyprawę, zorganizował ją poprzez Biuro Polowań Argali z Grodziska Mazowieckiego. Poza organizacją polowania i kontaktem docelowym w Namibii nasz pośrednik załatwił sprawę wiz, które jak na razie są potrzebne, by do tego kraju wjechać, a najbliższa jego ambasada znajduje się w... Berlinie. Bilety lotnicze to już kwestia „skanowania” internetu. Okazało się, że najtańszą ofertę w interesującym nas terminie ma Qatar Airlines. Podróż w jedną stronę razem z przesiadkami trwała 24 godziny. Udało nam się przy okazji zwiedzić stolicę Kataru – Dohę. Powrót, mimo że dodatkowo przez Johannesburg, trwał o cztery godziny krócej. Za to na przesiadkowych lotniskach mocno wyciągaliśmy nogi, żeby zdążyć na kolejny samolot. Na farmie Kambaku Po wylądowaniu w Windhuk, stolicy Namibii, czekał na nas Horsti, nasz PH. Podróż do obozu, który był odległy o 280 km, trwała prawie pięć godzin. Najpierw asfaltem, a ostatni kawałek to 45 minut drogą szutrową. Cała farma Kambaku, na której polowaliśmy to teren 18 tys. hektarów. Jak wszystkie farmy w Namibii – ogrodzony. Główna siedziba, do której przyjechaliśmy,

90


91


92


93


94


95


to liczne budynki, w których znajdują się hotel, basen, stadnina koni, budynki gospodarcze, w tym masarnia, w której, jak się szybko przekonaliśmy, przygotowywano fantastyczne wędliny i nie tylko ze strzelonej zwierzyny. Tutaj przyjeżdzają też ludzie, którzy chcą po sawannie pojeździć konno lub spędzić w okolicy parę dni. W bezpośredniej bliskości farmy się nie poluje i można spotkać sporo zwierzyny zupełnie niereagującej na dźwięk jadącego samochodu. My w ten sposób przejechaliśmy w odległości 40 metrów od małej grupy żyraf, a na mijanych gnu czy nawet oryksach samochód nie robił wcale wrażenia. Na terenach łowieckich było jednak zupełnie inaczej i tutaj najmniejszy stuk broni czy stąpnięcie na gałąź powodowało masową ucieczkę stada podchodzonej zwierzyny. Po przyjeździe na farmę przepakowaliśmy się do jednego z samochodów, którym przez następne pięć dni jeździliśmy na polowania i ruszyliśmy w stronę obozu. Po pół godzinie drogi, w środku sawanny, zobaczyliśmy cztery domo-namioty, czyli budynki, w których dachem było naciągnięte grube płótno namiotowe. Trzy z nich to dwuosobowe pomieszczenia mieszkalne, oczywiście z prysznicem i łazienką, czwarty pełnił rolę

stołówki. Tu warto wspomnieć, że rano, czyli o 7., na „śniadanie” była kawa lub herbata oraz ewentualnie słodkie sucharki. Śniadanie w naszym rozumieniu, czyli tutejszy brunch, zjadaliśmy po pierwszym wypadzie w łowiska tzn. około. godz. 11–12. Salami z zebry, wędzone mięsa, kiełbaski z impali, ale i jajecznica czy omlet do tego, sprawiały, że ciężko było się zebrać z powrotem w łowisko. Po chwili odpoczynku następował drugi wypad na polowanie, który w zależności od tego, kiedy została strzelona zwierzyna, kończył się pomiędzy godz. 18. a 20. Wtedy dostawaliśmy obiadokolację i była to wyżerka bogów! Steki, kiełbaski, żeberka z antylop były obłędne w smaku, ale miały jedną wadę – nie było dokładek. Do tego open bar, więc chodziliśmy spać późno, omawiając łowieckie wydarzenia dnia. Samo obozowisko w środku sawanny pozwalało poczuć klimat Afryki i oglądać piękne wschody słońca. Czas się przygotować Po przyjeździe i rozlokowaniu się w naszych domkach odbyło się przestrzelanie broni, które jak sądzę, miało również sprawdzić, jak de facto strzelamy. Cel to tarcza do przestrzeliwania broni, umiejscowiona na beczce

96


97


oddalonej o 100 metrów od miejsca strzału. Ponieważ lecieliśmy z przesiadkami, a do tego koszt transportu broni przekraczał cenę wypożyczenia jej na miejscu, zdaliśmy się na lokalne Mausery w kalibrze 9,3x62 z elaborowaną własnoręcznie przez Horstiego amunicją. Luneta z powiększeniem ustawionym na 6 i strzelanie na dystanse do 150–180 metrów. Wyniki, jak sadzę, zadowoliły Horstiego, bo zaczął opowiadać, co czeka nas w najbliższych dniach. Jak w zegarku! Polowanie, na które przyjechaliśmy, miało formę selekcyjną, czyli Horsti i drugi PH – Paulus, opiekował się dwójką myśliwych i wskazywał, co możemy strzelać. Robiliśmy to na zmianę i w ostatecznym rozrachunku okazało się, że każdy z nas pozyskał jedno zwierzę dziennie. Udało mi się wyłamać z tej statystyki, ponieważ dodatkowo zaliczyłem celny strzał do czarnej mamby, najbardziej jadowitego węża, jaki tu występuje, a który w odległości około 70 metrów przepełzał przez trasę naszego przejazdu. Samo polowanie to albo typowe polowanie z podchodu – był dzień, kiedy mój zegarek pokazał, iż przeszliśmy 12 kilometrów – albo polowanie z zasiadki. Były one umiejscowione

98


99


100


101


102


na ziemi, ale zahaczyliśmy również o jedną wielką, wygodną i dość wysoką ambonę. Z obozu ruszaliśmy samochodami, siedząc komfortowo na specjalnych zwyżkach i podziwiając stada zwierzyny oraz krajobraz. Teren farmy, jak już wspomniałem, to dwa obwody. Jeden – 8 tys. hektarów a drugi – 10 tys. hektarów. Nie zdarzyło się nam więc polować dwa razy w tym samym miejscu, a na siedzeniach umiejscowionych na pace Toyoty spędziliśmy sporo czasu. Polujemy od wschodu do zachodu słońca i nie ma od tej reguły żadnych odstępstw. Strzeloną zwierzynę wciągało się wyciągarką na pakę i odwoziło na farmę. Tam od razu myto przywiezioną sztukę i przystępowano do rozbioru. Wszystko w specjalnie do tego celu przystosowanych, wykafelkowanych pomieszczeniach. Horsti spłukiwał pakę Toyoty i ruszaliśmy dalej na łowy, zastanawiając się, czy mięso ze strzelonej przez nas sztuki dostaniemy na obiad… Podsumowując, wszystko działało jak w zegarku, więc wyjazd zapamiętam na długo!

zobacz film

103


104


105


106


107




P


W co się ubrać na polowanie w Namibii?

Październik w Namibii to okres, kiedy powoli zaczyna się lato. Na szczęście z naciskiem na „powoli”, ponieważ temperatury w ciagu dnia osiągały do 34OC, ale przy bardzo małej wilgotności i wiejącym wietrze było to absolutnie przyjemne odczucie... TEKST I ZDJĘCIA: MACIEJ PIENIĄŻEK


W

raz z zachodem słońca temperatura spadała i to dość szybko, by wieczorem oscylować w okolicach 17–20OC. Jednego popołudnia doświadczyliśmy dość długiego opadu deszczu, który jak powiedzieli nam nasi PH, spadł pierwszy raz od czterech miesięcy. Na polowanie na pewno obowiązkowe są buty za kostkę. I to nie tylko w celu ochrony przed ewentualnym spotkaniem z wężami. Chodzi również o stabilizację stopy, bo grunt potrafi być dość nierówny i leży sporo kamieni. Zabrałem swoje sprawdzone, lekkie i mimo membrany dobrze oddychające Trapper Mastery. Spodnie na pewno długie, bo prawie każdy krzak ma naprawdę duże kolce i inaczej możemy mieć sporo ich śladów na nogach. Ja chodziłem w swoich starych Oryksach Light od Härkili, a jak zrobiło się już mocno ciepło, to przerzuciłem się na znacznie cieńsze Ingelsy, również Härkili. Koszula bawełniana z krótkim rękawem, ale gruba – polecam serię PH Range. No i koniecznie kapelusz dla ochrony przed słońcem. Jak już pisałem, dzięki małej wilgotności i powiewom wiatru, słońca zbytnio nie czujemy, ale zapewniam, że opala i chronić się przed nim należy.

112


113


114


115


Na zatropiu

felieton Gamrata

I ŚMIESZNO, I STRASZNO Pomysł na ten felieton naszedł Gamrata po przeczytaniu w internecie wpisu pewnego cenionego przez Starego Odyńca kolegi. A co Wy myślicie młode Fryce, że u nas pod smrekami internety nie chodzą? Chodzą, chodzą. Nawet ułatwiają życie Gamrata. Bo, cyk zajrzę sobie do coraz powszechniejszego EKAP-u i widzę, gdzie się myśliwi wpisali. I już wiem, gdzie jasną nocą nie chodzić...


N

o więc jako się rzekło, przeczytałem wpis kolegi, który, komentując sytuację na Nowym Świecie, podsumował ją słynnym cytatem: „i śmieszno, i straszno”. I to jest najlepszy komentarz do sytuacji na chwilę, w której Gamrat pisze ten felieton. Gamrat bowiem już pogubił się w tych wszystkich nowoświatowych wojenkach, odwoływaniach, powoływaniach, uchyleniach ministra i jego uchyleniach uchyleń. O służbach prawnych ministra Gamrat wypowiadał się głośno nie będzie. Zacytuje tu tylko Dobrego Wojaka Szwejka, który, zapytany o swój status, odpowiedział po prostu: „Bardzo mi przykro, ale w wojsku byłem poddany superarbitracji z powodu idiotyzmu i urzędowo zostałem przez nadzwyczajną komisję lekarską uznany za idiotę. Ja jestem idiota z urzędu”. Bo, żeby podsuwać ministrowi takie decyzje bez analizy ich skutków prawnych to trzeba być idiotą z urzędu. Wczytując się bowiem w to, co napisali, nawet Gamrat rozumie, iż stwierdzili de facto, że nie tylko któreś z rzędu prezydium NRŁ (Gamrat już się pogubił, które), ale i Zarząd Główny został wybrany nieprawidłowo (po roku od wyboru!). Gamrat już przestał dokładnie śledzić to, co dzieje się w NRŁ. Z prostego

powodu. Jeszcze pół roku temu był przekonany, że jej członkom – było nie było reprezentantom myśliwskiej braci – chodzi o uzdrowienie Związku, o polepszenie jego pozycji, o „nowe otwarcie”. Teraz już wie, że chodzi im wyłącznie o „wadzę”. Iluzoryczne przywileje i tytuły. Zupełnie zapomnieli z jakiej d… im nogi wyrosły i po co ich wybrano. I dotyczy to wszystkich stron konfliktu. My tu toczymy swoje wojenki, a Związek niech poczeka... W dodatku o większości spraw Gamrat dowiaduje się od wiewiórek, co nad Czarnym Potokiem orzeszki leszczyny na zimę zbierają, gdyż na oficjalnym portalu Związku, jest jak w telewizji za Szczepańskiego – pięknie i cudnie. (Młodzieży wyjaśniam, że Szczepański to taki Kurski od TVP za czasów Edwarda Gierka, tylko o wiele inteligentniejszy od obecnego prezesa). A wiewiórki, jak to rude stworzenia, czasami prawdę powiedzą, czasami nabajdurzą. Ale efekt jest taki, że tu na dole coraz głośniej artykułuje się pytanie: – A po co nam Związek? Coraz więcej Kół po cichu przepisuje też swój majątek na różne dziwne twory. A jak jeszcze bractwo słyszy, że to związkowy aparat będzie „rozliczał” Koła przy okazji nadchodzących dzierżaw, a nie bronił ich interesów,

117


to nawet Gamrata – wielkiego zwolennika łowieckiej jedności – zaczyna z nerwów trząść i coraz częściej na słowacką stronę zachodzi, by przy znakomitej „Starej Borowiczce”, w towarzystwie Kaneca, stres rozładować. Z innej beczki. Zmarło się Janowi Szyszce. Ot, św. Hubert stwierdził, że czas mu na niebiańskie łowy. Szkoda chłopa, bo był to z wszystkich ministrów od środowiska (a zna ich większość Gamrat osobiście, boć zajeżdżali w magurskie lasy) człowiek najbardziej nam życzliwy i w sprawach łowiectwa najbardziej kompetentny. Niech mu Hubert tam, po drugiej stronie cienia, darzy. Ale jest też postać profesora książkowym przykładem, jak w Polsce wiedza naukowa przegrywa z indolencją ludzi, wspartą indolencją „dziennikarzy” i pieniędzmi płaconymi przez naiwnych na różne „ochraniarskie” twory. Spytajcie się bowiem dziesięciu swoich znajomych, z czym kojarzy się im Szyszko. Dziesięciu powie, że z wycinką Puszczy Białowieskiej, a dziewięciu doda, że z „bezmyślną dewastacją Ostatniej Dzikiej Puszczy w Europie”. Ten dziesiąty to będzie pewnie leśnik albo myśliwy. Żeby w Polsce zostać leśnikiem, trzeba się uczyć 10 lat (w sumie dłużej niż na lekarza). Przyswajać sobie wiedzę

o roślinach, hodowli lasu, chemii, zwalczaniu chorób i szkodników itp., itd. A potem przyjdzie gość z miasta, który las widzi może raz na tydzień, który skończył socjologię lub inną politologię i mówi, że „on wie lepiej”. A z tym gościem przychodzi drugi, z kamerą i „legitymacją dziennikarską” – też po jakiejś pedagogice – i tak montuje materiał, tak go komentuje, że wychodzi na to, iż leśnik to szkodnik lasu a socjolog to jego obrońca. A ciemny lud to kupuje… Profesor Szyszko jest (był?) egzemplifikacją tego mechanizmu. Bowiem każdy leśnik, którego Gamrat spotyka, mówi, że z kornikiem jest jak z gangreną – jedynym wyjściem jest cięcie lasu, odcięcie chorej części, by ratować zdrową. A dziewięciu na dziesięciu „cywili” mówi Gamratowi, że trzeba zostawiać chory las. Ale jak ratować zdrowy, to już nie potrafi odpowiedzieć, prócz powtarzania jak mantry XIX-wiecznej tezy: „przyroda obroni się sama”, która w świecie nauki odrzucona została już ponad 100 lat temu. A ciemny, choć ponoć wykształcony, lud to kupuje... A, i jeszcze płaci sprzedawcom perkalików, tfu, chciałem napisać „obrońcom przyrody ojczystej’. I to musi płacić nieźle, skoro jak doniosła 22 maja 2018 roku Wirtualna Polska,

118


w 2016 roku WWF zebrała ponad 22 miliony złotych. Na program „ochrony rysia” wydała 58 tysięcy (rok wcześniej 300 tys.). A „Magdalena Dul- Komosińska, do lutego 2018 r. była prezesem WWF Polska z zarobkami 90 tys. zł. rocznie (to więcej niż zarabia prezydent albo premier RP). Łączne pensje ekologów sięgają 3 mln złotych”. A informacja o skazaniu szefa innej „proekologicznej” organizacji „Ludzie przeciwko myśliwym” za przekręty finansowe jakoś nie dotarła do szerokiej opinii publicznej, skoro nadal wpłacają kasę na mutacje tego tworu. Przelawszy na papier te swoje spostrzeżenia Gamrat doszedł do wniosku, że na trzeźwo nie zrozumie ani tego co się dzieje na Nowym Świecie, ani ciemnego ludu łykającego banialuki „zielonych” i udaje się do Kaneca na dobrze schłodzoną...

PS Żeby jednak nie było. Nie wszystkie działania podejmowane przez „zielonych” to głupota. W sprawie klimatu Gamrat się z nimi zgadza, tak jak i w sprawie ochrony wód. Ale to, co dzieje się na styku zieloni–las czy zieloni–myślistwo przypomina mi rozmowę, jaką Dobry Wojak Szwejk odbył z komisją wojskową: – Czy potrafiłby pan obliczyć przekrój kuli ziemskiej? – Nie umiałbym, proszę panów – odpowiedział Szwejk – ale i ja bym panom też mógł zadać zagadkę. Jest dom o trzech piętrach, każde piętro ma osiem okien. Na dachu są dwa dymniki i dwa kominy. Na każdym piętrze mieszkają dwaj lokatorzy. A teraz powiedzcie, panowie, którego roku umarła babka stróża? Gamrat

119


Myśliwska histori


ia muzyką pisana

Może jeszcze nie każdy myśliwy wie o istnieniu „Polskiej Mszy Myśliwskiej”, ale z pewnością stanie się ona już wkrótce jednym ze skarbów naszego dziedzictwa. I świadectwem bogatej kultury łowieckiej, współtworzonej przez ludzi kniei i ludzi sztuki, które 1 września zachwyciło uczestników pewnego wyjątkowego wydarzenia... TEKST: ALEKSANDRA SZULC ZDJĘCIA: GRZEGORZ MENDEL


N

ajpierw trochę historii. Co połączyło Reinholda Stiefa, Lecha Głowickiego i Romana Dobieckiego? Ogólnie mówiąc, muzyka i św. Hubert. A w szczegółach? Żyjący w latach 1935–1992 niemiecki muzyk Reinhold Stief, kompozytor popularnych marszy, stworzył na bazie mszy innego artysty – Julesa Cantina – „Mszę Hubertowską” na rogi par force w stroju Es. W 1994 roku Polak Lech Głowicki opracował ,,Mszę Hubertowską” tegoż artysty na 40-osobową orkiestrę. Po raz pierwszy dzieło zostało odegrane przez Orkiestrę Dętą Pomorskiego Okręgu Wojskowego w Bazylice pw. Wincentego á Paulo w Bydgoszczy. Było to wielkie i ważne wydarzenie artystyczne, a zarazem głębokie przeżycie liturgiczne. Oklaskom, owacjom, ale i wzruszeniom nie było końca. Od tego czasu minęło 25 lat. I ponownie Bydgoszcz i Bazylika Wincentego á Paulo. Znów myśliwi i znawcy oraz wielbiciele muzyki stali się świadkami kolejnego historycznego wydarzenia. Żeby jednak zrozumieć, jak do tego doszło, musimy jeszcze powrócić do 1994 roku...

gnalistów związanych z Kołem Łowieckim „Złoty Róg”, śp. Edmundem Sitkiem i przebywającym dziś w USA Krzysztofem Krykiem, zrodził się pomysł stworzenia „Polskiej Mszy Myśliwskiej”, której do tej pory nie mieliśmy. Zwrócili się więc do swojego kolegi Lecha Głowickiego, aby podjął się trudu skomponowania polskiego myśliwskiego dzieła muzycznego. I tak po około dwóch latach pracy nad wieloczęściowym utworem zostało ono ukończone. To, że dziś możemy go słuchać i cieszyć się nim, zawdzięczamy Krzysztofowi Krykowi, który zachował rękopisy partytury, zarówno „Mszy...”, jak i innych kompozycji Lecha Głowickiego. Długa droga do celu Istotną rolę odegrał także Krzysztof Kadlec, który po 16 latach od powstania „Polskiej Mszy Myśliwskiej”, tj. w 2012 r., dokonał opracowania dzieła Lecha Głowickiego na kwintet dęty blaszany i opublikował zapis nutowy na portalu internetowym KSM PZŁ www.muzyka.mysliwska.pl. To dzięki niemu dzieło Lecha Głowickiego po tylu latach ujrzało światło dzienne. W tym samym roku, w Sierakowicach, podczas IX Festiwalu Kultury Łowieckiej – Knieja 2012, odbyło się pierwsze wykonanie „Polskiej Mszy Myśliwskiej”

Ćwierć wieku temu Wtedy to w głowach dwóch bydgoskich działaczy myśliwskich i sy-

122


123


124


125


126


127


na kwintet blaszany. Wykonawcą kompozycji był Zespół Muzyki Myśliwskiej Hubertus Brass z Gdyni pod kierownictwem Przemysława Żywickiego. Rok później Zespół Reprezentacyjny Sygnalistów Myśliwskich Hubertusy, przy Kole Łowieckim nr 31 „Bażant” w Świnicach Warckich, dokonał pierwszego nagrania audio „Polskiej Mszy Myśliwskiej” w opracowaniu na kwintet. Producentem nagrania jest Okręgowa Rada Łowiecka w Łodzi. Po tym przedsięwzięciu Krzysztof Kryk przekazał oryginalną partyturę wielkoorkiestrową Lecha Głowickiego Romanowi Dobieckiemu. Od tego momentu rozpoczęły się starania nad zrealizowaniem drugiego nagrania, tym razem w oryginalnym opracowaniu Lecha Głowickiego na wielką orkiestrę dętą. Pewnie nie doszłoby do tego, gdyby nie Roman Dobiecki. A czekało go kilka lat poszukiwań wsparcia finansowego. Jednak jego upór, determinacja i konsekwencja oraz pomysł na znalezienie sponsorów do współfinansowania doprowadziły do szczęśliwego finału.

gu bydgoskiego, Łowczego Okręgowego Marka Grugla, przewodniczącej Komisji Kultury i Promocji Łowiectwa ZO PZŁ w Bydgoszczy Aleksandry Szulc oraz księdza proboszcza Sławomira Bara, w Bazylice Wincentego á Paulo, za sprawą Zespołu Sygnalistów Myśliwskich Hubertusy przy KŁ nr 31 „Bażant” w Świnicach Warckich, Orkiestry Dętej OSP Świnice Warckie oraz Orkiestry Dętej Poddębice, pod batutą Krzysztofa Kozińskiego, miało miejsce prawykonanie pierwszej „Polskiej Mszy Myśliwskiej” skomponowanej przez Lecha Głowickiego. Koncert poprzedziła uroczysta koncelebrowana msza św. pod przewodnictwem księdza proboszcza Sławomira Bara, odprawiona w intencji myśliwych i leśników. Homilię wygłosił duszpasterz myśliwych okręgu bydgoskiego, ksiądz Ryszard Pruczkowski, członek KŁ „Złoty Róg”, który przed 25 laty brał udział w pierwszym wykonaniu „Mszy Hubertowskiej” Reinholda Stiefa. Celebrę muzyczną uświetnił Zespół Muzyki Myśliwskiej Hubertus przy KŁ „Cyranka” w Sztumie i Kwidzyńskim Centrum Kultury, pod kierownictwem Michała Wojtyły. Gościnnie z zespołem wystąpił Karol Grzywacz. Wyjątkowości i doniosłości bydgoskiej uroczystości nadała obecność

Ze św. Hubertem 1 września 2019 roku, dzięki wielkiej uprzejmości i zaangażowaniu się w organizację koncertu gospodarza okrę-

128


129


130


131


132


133


przywiezionych przez kustosza Sanktuarium św. Huberta w Żołędowie, księdza Mirosława Kubiaka, relikwii naszego patrona Św. Huberta. To relikwie stopnia pierwszego i od roku właśnie myśliwi okręgu bydgoskiego szczycą się bliską obecnością św. Huberta.

Bydgoskie wykonanie „Polskiej Mszy Myśliwskiej” było inauguracją cyklu koncertów promujących nagranie albumu płytowego ,,Polskiej Mszy Myśliwskiej” i „Mszy Hubertowskiej” Reinholda Stiefa.

Niezwykłe dzieło Kilka zdań o samym dziele… „Polska Msza Myśliwska” rozpoczyna się „Introdukcją” w tempie uroczystego marsza. Część drugą stanowi „Kyrie” („Panie zmiłuj się”). To akt pokutny i prośba o przebaczenie, po czym następuje „Gloria” – pieśń radości i podziękowania oraz „Chorał”, do którego nawiązuje część następna „Agnus Dei” („Baranku Boży”), nazywana również „litanią łamania chleba”. W „Polskiej Mszy Myśliwskiej” jedna z części to „Dzwony”, a po nich następuje kompozycja oparta na klasycznym schemacie pieśni, zatytułowana „Wielki Bóg”. Pełen radości „Marsz” na zakończenie wieńczy dzieło Lecha Głowickiego. I tak, jak w 1994 roku muzycy zostali nagrodzeni gromkimi brawami i owacją na stojąco, tak teraz byliśmy świadkami identycznej sytuacji. Bardzo długie oklaski były pełnym emocji podziękowaniem dla muzyków.

134


135


Polowa


anie na... snajpera

Stało się. Podczas ostatnich wyborów 13 października rozpocząłem działalność polityczną. I nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że projekt ten powstawał podczas tytułowego polowania oraz rozmów ze znaną z poprzednich felietonów postacią Big Ala, co się na czarno nosi... TEKST I ZDJĘCIA: HAGGIS HUNTER


A

było to tak. Pewnego pięknego majowego dnia, a więc jeszcze sporo przed rują i wyborami, udało mi się wygospodarować trochę czasu, aby zapolować. Kocham majową przyrodę, tę intensywną zieleń, kwitnące rzepaki. Zasadniczo, maj to czas kochania. Z uwagi na to, że było to moje pierwsze polowanie od dwóch tygodni, nie miałem zbadanych aktualnych przejść, przesmyków oraz żerowisk zwierzyny...

łem się więc wspaniałym widokiem zielonego oceanu. Nie miałem przed sobą żadnych oznak cywilizacji. Poza dźwiękami przyrody nie docierał do mnie żaden ludzki głos, jeśli nie liczyć początkowego zarepetowania mojej Tikki. Po lewej stronie, może 30 kroków dalej, ciągnął się pas dawno już niekoszonej łąki – wąski, ale bardzo długi, aż do samej rzeki. Tylko on utrudniał obserwację, resztę terenu miałem jak na dłoni.

Tylko przyroda i ja Zapisałem się na rejon, który zwłaszcza w maju jest uroczy. Jego sercem jest kompleks śródleśnych łąk o powierzchni ok. 30 ha, który jedynie od południa ograniczony jest rzeką. Mało kto tu poluje, bo jak pada, to tylko prawdziwe terenówki dojadą. Miejskie SUV-y są tu bez szans, nawet te z wysoce „inteligentnym” napędem 4x4. Wiecie również, że nie lubię ambon, dlatego miejsce w tym rejonie wybieram zależnie od wiatru w tej lub innej remizie. Tym razem niestety z uwagi na kierunek zefirka wybrałem jedyną tutaj ambonę. Ta dopiero co ustawiona budowla była wykonana ze świeżego drewna, dzięki czemu można się było dodatkowo delektować wspaniałym zapachem. Umieściwszy się na ambonie, raczy-

O budowlanych absurdach Tak byłem uspokojony tym sielskim widokiem, że moje myśli nie wiadomo dlaczego uciekły od polowania w świat polityki. W jednej z moich firm poświęciłem 14 lat na budowę pewnego obiektu. 13 lat upłynęło na uzyskaniu niezbędnych papierków, a sama budowa zajęła tylko rok. Budynek ten co prawda zlokalizowany jest na obszarze Natura 2000 i różnych innych obszarach szczególnie chronionych z uwagi na przyrodę, ale czekać na pozwolenie na budowę 13 lat? Albert Speer nową kancelarię rzeszy (pisownia specjalnie z małej litery) zbudował w 9 miesięcy, Empire State Building ukończono w 58 tygodni, i to wszystko przed II wojną światową! Jak to możliwe, że gdzie indziej buduje się cuda ówczesnego świata w rok,

138


139


140


Prawie jak Rambo I wtedy olśnienie, mogę przecież podejść kozła choćby i na 30 metrów dzięki nieskoszonej łące, którą porosła wysoka trzcina. Powinno się udać. Wolniutko schodzę z ambony, przechodzę przez trzcinę i zaczynam podchód. Niestety, po 50 metrach pierwsza trudność – łąka robi się coraz niższa. Kozioł ciągle jest, ale wciąż nadal zdecydowanie za daleko na strzał. Wybieram więc wariant snajperski – broń na plecy i się czołgam. Taaaaak, myślałem, że to będzie proste jak na filmach o Johnie Rambo, ale nic z tego. Po 30 metrach jestem całkowicie spocony. Zostawiam więc kurtkę i czapkę, aby dalej przeć przed siebie. Nie za szybko jednak, aby mnie ruch i hałas nie zdradził. Na szczęście dotarłem do miejsca, gdzie można było kontynuować marsz tylko na kolanach. Ostrożnie się wychylam i szukam rogacza. Jest, nadal czeka, tylko jeszcze kąt nie ten, kula może trafić w rzekę. Muszę iść dalej, tylko największa przeszkoda przede mną. Trzciny znów tak niskie, że muszę się czołgać, ale dodatkowo mam przed sobą rozlewisko. Czy ten kozioł jest tego wart? Jest! Jestem już mokry wewnętrznie, więc mogę zmoknąć zewnętrznie. Wpełzam w wodę, która zamiast przyjemnie schłodzić, niemalże

a u nas przez 13 lat załatwia się samo pozwolenie na budowę? Po godzinnym rozmyślaniu przerwanym przez pewnego kozła doszedłem do wniosku, że jest to wina dyktatury urzędniczo-partyjnej, z którą w starciu ostatecznie zginie każdy przedsiębiorca. Niebawem na polowanie wpadnie Big Al, więc temat z całą pewnością omówimy i podejmiemy jakieś kroki w celu ratowania ojczyzny. Wracając jednak na ziemię, po godzinnej obserwacji dostrzegłem ruch w nieskoszonej trawie przy rzece w odległości jakieś 350 m. Wprawne oko snajpera (jestem po lekturze „Czasu snajperów“ Marka Czerwińskiego, stąd takie słownictwo) widziało, że ruchu tego nie spowodował wiatr, coś się w nabrzeżnych chaszczach musiało kryć. Wytężam więc oczy, i po kolejnym kwadransie znów dostrzegam, że w trawie coś się kryje! Sarna? Dzik? Oczy już zaczynają boleć i łzawią, kiedy dostrzegam młodego kozła. Wydaje się, że selekt, ale zdecydowanie za daleko na strzał, tym bardziej, że nie widzę rzeki. Co prawda bardzo rzadko tu bywają, ale mogą już pojawić się na niej pierwsi kajakarze. Na wprost przecież do kozła nie podejdę, zwłaszcza że wiatr nie taki, myślę więc, co tu zrobić, co tu zrobić…

141


Federacja… Polski Równoległej Kilka dni później przybył na moją kwaterę myśliwską Big Al, co się na czarno nosi. Siedzimy więc wieczorem sącząc Glenmorangie i paląc RnJ no 2, kiedy nachodzą mnie myśli o dyktaturze urzędniczo-partyjnej. Pytam Ala: – Słuchaj, na kogo będziesz głosować, aby w Polsce było lepiej? Myśli, myśli i mówi: – Nie wiem, bo tam same parchy. Ma rację, myślę. – Bo wiesz, ja zagłosuję na Ciebie – mówię. Big Al, patrzy na mnie z konsternacją i z namaszczeniem rzecze: – Słuchaj, czas spać. Whisky była dobra, ale masz dość. Ja przecież w żadnych wyborach nie startuję. Wiesz, w mojej branży polityką gardzimy (Al pracuje w branży, w której jest więcej tajemnic niż w życiu miliona innych ludzi, no i od jego pracy zależą losy całej ziemi). – Wiem Al, wiem, ale ja na Ciebie i tak zagłosuję, powiedz tylko do jakiej listy Cię dopisać – upieram się. – Hm…. To wiesz, ja mam pomysł – cedzi Al. I kontynnuje: – Ale jak się za coś brać, to porządnie, ja na Ciebie, Ty na mnie, mamy już dwa głosy, nazwa: Federacja Polski Równoległej. Teraz tylko program… I powstał program, lecz wymienię tylko 5 pierwszych jego punktów, bo reszty nie pamiętam. Nasze spotkania

paraliżuje. Ręce mi drżą z zimna. Jak ja strzelę? Nie mam jednak czasu na rozmyślania o przyszłości, bo tylko kiedy podnoszę wzrok, spostrzegam sarnę, kozę, 10 metrów przede mną! Patrzy na mnie dziwnym wzrokiem, jakby gdybała – co ten gościu tu robi? Cały umazany w błocie, spocony i szczekający zębami? Chyba się zgubił! Takiego człowieka jeszcze nie widziała. Ja z kolei czuję się upokorzony, wdeptany w błoto, co koza kwituje głośnym szczekaniem i ucieczką. Wiem, że już po polowaniu. Padam twarzą w błoto, które tłumi pewien nieparlamentarny zwrot. Tak leżę i myślę, co mnie skłoniło to tego czołgania? Opowieści o snajperach Marka Czerwińskiego? Żądza krwi? W końcu po jakimś czasie udaje mi się zebrać siły na tyle, aby wstać. Wstaję i... padam jak ścięty – kozioł nadal czeka! Nie ma chwili do stracenia. Kolejny raz .308 win robi swoje, celny strzał kończy przygodę z czołganiem. Jeszcze nigdy w życiu patroszenie nie dało mi takiej satysfakcji! Pisząc ten artykuł, podjąłem również ważną decyzję – idę do WOT zapytać się, czy snajpera nie potrzebują! Bo w końcu głównym przesłaniem książki Czerwińskiego jest to, że dobry snajper to tylko ten z myśliwskim przygotowaniem.

142


143


muszą być jednak protokołowane. Dla dobra ludzkości. Podaje się do powszechnej wiadomości program Federacji Polski Równoległej: 1. W miejsce PZŁ tworzy się Zakon Świętego Eustachego. 2. Pierwszym Mistrzem Zakonu jest Big Al, co się na czarno nosi. 3. Członkom Zakonu zakazuje się spożycia whisky typu blended. 4. Byki mogą być tylko w formie trzydziestakaszóstaka lub wyższej. 5. Księżyc jest w pełni zawsze!

144


145



Na muflony

nad Adriatyk!

To już drugi raz, kiedy mam szansę polować z moimi znajomymi na muflony w tej krainie. Rejon łowów to tym razem nie klasyczne pagórki, ale klifowe wybrzeże Adriatyku w Chorwacji! TEKST I ZDJĘCIA: TEAM WINZ


T

a stroma, pełna uskoków i kanionów kraina jest miejscem, w którym żyją tutejsze muflony. Znając warunki polowania, łatwo wybrać zarówno ubranie, jak i broń na ten wyjazd... Czas przygotowań Wysokie buty chroniące przed kamieniami i skałami oraz mocne ubranie, odporne na wiatr i zimno, to konieczność. Ponieważ będę strzelał na wysokości ponad 200 metrów, wybieram Tikkę T3x Tac i amunicję Sako Gamehead pro 130grsw kalibrze 6,5 Creedmore. Na broni zamontowałem Burrisa Eliminatora III. Jestem bardzo ciekaw, jak ten zestaw się sprawi. Tym bardziej, że chcę go wypróbować, oczywiście najpierw na strzelnicy, na dystansie przekraczającym 500 metrów. Nie mam zamiaru strzelać z takiej odległości do muflonów, ale chcę po prostu sprawdzić broń na strzelnicy. Tu króluje wiatr Po przebyciu 1300 km dojeżdżam do celu, gdzie witam się z moimi przybyłymi wcześniej przyjaciółmi. Znają mnie dobrze, więc wybrali ustronny parking przy szutrowej drodze, zdecydowanie z dala od cywilizacji. Z wysokiego klifu widać przepiękny Adriatyk. Zachód słońca jest powala-

148


149


150


151


152


153


jący i nie mogę oderwać wzroku od tonącego w morzu słońca. Paleta kolorów: od pięknego błękitu poprzez fiolet, czerwień oraz pomarańczowy. I to wszystko na tle morza. Słońce szybko znika za horyzontem i zapada ciemność. Moja 10-tonowa ciężarówka zaczyna się trząść na szutrowej drodze. To tutejszy wiatr – bora – uderzył z dużą siłą. Charakteryzuje się on podmuchami wiatru o sile huraganu i jest to w tej okolicy zjawisko dość częste. Nie mam pojęcia, jaka jest siła wiatru, ale butelki tańczą w poprzek stołu w kiwającej się ciężarówce. Gotowanie wody przestaje być możliwe i zastanawiam się, czy nie będzie mi grozić choroba morska od tego bujania. Jakimś cudem udaje mi się zrobić kawę, ale zastanawiam się, jak będziemy polować w takich warunkach.

wiatru. Składam się do mojego Sako, a jest to moja pierwsza przygoda z tym fińskim karabinem. Leży jak skrojony na miarę. Naciskam mały guzik i Burris mierzy dystans, automatycznie nanosząc poprawkę. Wszystko pięknie, tylko jak nanieść poprawkę przy tych dość niespodziewanych i zmiennych, jeśli chodzi o siłę, bocznych porywach wiatru? Pierwszy strzał na dystansie 500 metrów i pudło. Nanoszę poprawkę, a potem kolejną, staram się, kiedy podmuchy wiatru są najsłabsze. I zaczynam trafiać! Pocisk za pociskiem lądują w celu. Podoba mi się to coraz bardziej i ze smutkiem myślę, że w mojej rodzinnej okolicy o strzelaniu na takie odległości mogę tylko pomarzyć. Wyjątkowy spektakl Wiatr zaczyna słabnąć i tego popołudnia ruszymy na pierwsze polowanie. Jesli oglądaliście stare filmy z Winnetou, to wiecie, jak wygląda krajobraz, po którym się poruszamy. Z tą różnicą, że tym razem nie podchodzimy razem z Indianami oddziału kawalerii, ale próbujemy znaleźć muflony pomiędzy skałami. Podejście stromymi klifami jest dość męczące, ale najtrudniejsze jest podejście w sposób niepowodujący lawiny staczających się w dół kamieni. Ich hałas momental-

Poprawka za poprawką Aby dojechać do strzelnicy, gdzie mieliśmy przestrzelać broń, musieliśmy jeszcze trochę pojeździć po górach. Strzelnica wygląda zupełnie inaczej niż w Niemczech. To po prostu ciche i ustronne miejsce, otoczone przez góry w okolicach terenów łowieckich, gdzie przez nikogo nieniepokojeni możemy przestrzelać broń na dystansie do 500 metrów. Znaczy, moglibyśmy... gdyby nie porywy

154


155


nie płoszy zwierzynę i cały podchód jest spisany na straty. Mamy szczęście, ponieważ muflony stoją na półce, leniwie skubiąc trawę. Przed nami dwa samce, stojąc naprzeciw siebie, oceniają swoje możliwości, dając nam podziwiać spektakl, jakiego nigdy nie zapomnimy. W końcu ruszają, a huk zderzenia odbija się echem po górach i przyprawia mnie o gęsią skórkę. Cofają się kilka metrów i ponownie nacierają na siebie, raz za razem. Po kilku minutach jest po walce i pokonany wolno odchodzi w dół zbocza. Z muflonem na plecach Pokonany samiec jest zdecydowanie za daleko, ale grupa stojąca na skalnej półce wydaje się w zasięgu etycznego strzału. Mierzę dystans – 248 metrów. Powoli nanoszę czerwoną kropkę na muflona i huk wystrzału kalibru 6,5 mm przeszywa dolinę. Zwierzę przyjmuje strzał i już wiem, że trafiłem idealnie. Teraz musimy zejść w poprzek wąwozu, aby je odnaleźć. Bez idealnie obeznanego z terenem podprowadzacza jest to zadanie niewykonalne. Na szczęście Emil zna tu każdy kamień. Mimo to po chwili na koszulach pojawiają się nam wielkie plamy potu. Mozolnie pokonujemy trudną drogę, ale znajdujemy strzelonego muflona. Jak się okazuje, zrobiło

156


157


158


159


160


161


się dość późno i słońce zaczyna wędrówkę za horyzont. Z muflonem na plecach zejście w totalnej ciemności po skałach będzie raczej niemożliwe. Spieszymy się więc i kompletnie mokrzy docieramy do końca doliny razem z ostatnimi promieniami słońca. Na dzisiaj wystarczy. Nadchodząca noc i następny dzień są znowu pod znakiem bory. Wiatr wieje niemożliwie i polowanie odpada. Nie mamy nawet możliwości wyjść i porobić zdjęć przyrody. Jest zbyt niebezpiecznie, żeby przy takim wietrze wspinać się po skałach i wystawiać się na potężne podmuchy. Na szczęście tak szybko i niespodziewanie jak się pojawił, wiatr również znika.

poprawka i strzał. Widzę, że pocisk trafił idealnie w łopatkę. Powtarza się sytuacja sprzed dwóch dni. Mozolne schodzenie, ponowne wspinanie się i schodzenie. Mimo że od miejsca, w którym zaparkowaliśmy nasze samochody, do miejsca, gdzie leży zwierzyna, w prostej linii jest nie więcej niż 1000 metrów, to droga, szczególnie z muflonem na plecach, zdaje się nie mieć końca. Sprawdzam na zegarku i widzę, że przeszliśmy prawie 4 kilometry. Emil niesie moją broń i plecak, a ja znowu dźwigam muflona... Było warto! Pewnie ktoś z Was zastanawia się, dlaczego to robię i tak się męczę, kiedy mój język jest suchy jak wiór, a oczy wychodzą z orbit ze zmęczenia. Odpowiedź jest prosta. Bo to wyjątkowe doświadczenie, na które składa się nie tylko same polowanie, ale również zachody i wschody słońca, wiatr bora, obłędne, górskie widoki, obcowanie z naturą i sama droga, którą musiałem przebyć, aby się tu dostać. Zapewniam, że warto!

Powtórka z rozrywki Następnego dnia budzi mnie piękny wschód słońca i już wiem, że idziemy na kolejne łowy. Po niespodziewanie krótkiej wspinaczce naszym oczom ukazuje się małe stado muflonów. Są od nas dość daleko, ponad 600 metrów. Nie mamy możliwości dojścia do nich, więc czekamy w ukryciu, licząc, że stado przybliży się do nas. Szczęście nam sprzyja i po dłuższej chwili widzimy, że podąża w naszym kierunku. Dochodzą do około 300 metrów, więc szykuję się do strzału. Chwila skupienia, lekka

162


163


Następne wydanie Gazety Łowieckiej już w grudniu. Darz Bór!

Fot. iStock


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.