Gazeta Łowiecka 2/2019

Page 1

34 2/2019

MISTRZOWSKIE WABIENIE NA PODLASIU W DIANACH SIŁA! NA STRZELNICY W PAWŁOWIE WOKÓŁ OPTYKI...


Drodzy Czytelnicy! Ani się obejrzeliśmy, a już mamy maj w kalendarzu. I choć tej wiosny nie dane było nam spotkać się na łowieckich targach w Warszawie, bo… się nie odbyły, to jak Polska długa i szeroka, nie ma tygodnia, w którym brakowałoby imprez związanych z łowiectwem. Na naszych „łamach” w bieżącym wydaniu znalazła się zarówno fotorelacja z Międzynarodowych Targów Łowieckich EXPOHunting, jak i tekst o VIII już Bydgoskiej Biesiadzie Myśliwskiej w Turzynie czy zielonogórskiej akcji „Posadźmy las razem!”. Dlaczego o tym wspominam? Bo z mediów na, że tak powiem „szczeblu centralnym”, normalny Kowalski czy Nowak niewiele dowie się o inicjatywach przeprowadzanych przez myśliwych czy akcjach związanych ze środowiskiem łowieckim. Dla nas miejsce znajduje się wtedy, gdy jakaś myśliwska „czarna owca” totalnie się wygłupi i zrobi coś, co trzeba natychmiast potępić, i to najlepiej z komentarzem pseudoekologów. Albo wtedy, gdy zapadnie jakaś polityczna decyzja, w którą sprytnie uwikła się myśliwych. Dlatego chwalmy się tym, co robi-

my jako środowisko ludzi aktywnych, spędzających czas nie przed ekranem telewizyjnych „Wiadomości” czy „Faktów”, ale w łowisku, lub biorąc udział w inicjatywach z powodzeniem integrujących myśliwych z „nie myśliwymi”. Bo sztuką w tym naszym coraz bardziej podzielonym społeczeństwie jest łączyć, a nie doprowadzać do kolejnych rozłamów... W tym wydaniu „GŁ” w naszym stałym cyklu „Lektury myśliwskie” możemy przeczytać: „Tętniąca życiem, dziewicza przyroda, wywierając na cywilizowanego człowieka ożywczy i dobroczynny wpływ, nieodparcie przyciąga go do siebie pomimo wszelkich przeszkód i barier wnoszących się między człowiekiem a jego matką – naturą. Dusząc się, w dosłownym i przenośnym znaczeniu, w kulturowych warunkach wielkiego miasta, człowiek szuka powietrza oraz światła”. Piękne i trafne, prawda? Dlatego na koniec życzę wszystkim jak najwięcej chwil na łonie przyrody, z dala od zgiełku i zabiegania... Darz Bór!

Maciej Pieniążek Redaktor Naczelny


III EDYCJA ZAWODÓW W WIELOBOJU KULOWYM

E M E R T X E D N E K E E W ORAZ

EKSTREMALNY DZIKOBIEG POLIGON DRAWSKI - STRZELNICA JAWORZE

28 29 30

CZERWCA

3 OSIE STRZELECKIE WYMAGAJĄCE KONKURENCJE PIEKIELNA DZIKA KUCHNIA NIESAMOWITE ATRAKCJE

WIĘCEJ INFORMACJI ORAZ REJESTRACJA NA WWW.EXTREMEWEEKEND.PL

ORGANIZATORZY:



2/2019




Zapraszamy d

„Wiedzieć, mieć świadomość, działać” to trzy płaszczyzny, które charakteryzują projekt szkoleniowy Akademia Świadomego Myśliwego. Warto zapoznać się z ideą, która przyświecała realizacji tego przedsięwzięcia TEKST: MAREK MIKIETYŃSKI ZDJĘCIA: AKADEMIA ŚWIADOMEGO MYŚLIWEGO


do Akademii…


P

omysł na stworzenie czegoś nowego, mającego na celu uzupełnienie wiedzy dostarczonej często jednorazowo podczas kursu dla nowo wstępujących, powstał kilka lat temu. Ten projekt miał zadanie pobudzenia środowiska myśliwych do działania w sferach doskonalenia swoich umiejętności i podnoszenia kompetencji, a tym samym świadomego działania dla dobra całej społeczności łowieckiej. Budować dobry wizerunek Zaczynaliśmy od szkoleń związanych z kreowaniem wizerunku, a także podsuwaliśmy gotowe rozwiązania, aby poradzić sobie np. w trakcie blokowania polowań. Obecnie w portfolio AŚM, czyli Akademii Świadomego Myśliwego znajdują się szkolenia, które mają poszerzyć wiedzę myśliwych, doprowadzić do sytuacji, w której zaczną oni świadomie zauważać otaczające ich realia i umiejętnie dopasować oraz zastosować odpowiednie narzędzia w celu budowania spójnego i trwale dobrego wizerunku. Naszym celem jest doprowadzenie do sytuacji, kiedy organizacja i ludzie związani z łowiectwem będą postrzegani jako kompetentni, profesjonalni i wszechstronnie przygotowani

10


11




do realizowania postawionych przed nimi celów, niezależnie od zaistniałej sytuacji. Tworząc listę zagadnień, staraliśmy się wybierać spośród tych sugerowanych nam przez samych myśliwych, aby wyjść naprzeciw ich oczekiwaniom. Dedykowane są one myśliwym indywidualnym, ale i zorganizowanym przez koła łowieckie i zarządy okręgowe jako tematyka uzupełniająca obecne szkolenia. Wybrane zagadnienia Oto m.in. na jakie aspekty łowiectwa zwraca uwagę AŚM: • prawidłowa rozbiórka i zagospodarowanie pozyskanej tuszy • przygotowanie i obróbka mięsa z dziczyzny • praktyczne posługiwanie się bronią (trening strzelecki z podstawami strzelectwa sportowego, trening i rozwój umiejętności strzeleckich) • czyszczenie i konserwacja broni • pierwsza pomoc w sytuacjach związanych z polowaniem i nie tylko (szkolenie certyfikowane) • podstawy prawidłowego wykorzystania samochodu terenowego • sztuka wabienia zwierzyny • rodzaje wykorzystywanych metod wabienia

14


15


16


17


Szkolenia dla zarządów kół łowieckich A to tematy przygotowane dla zarządów KŁ: • zarządzanie i motywowanie członków koła łowieckiego, delegowanie uprawnień i budowanie właściwej struktury w kole łowieckim, budowanie celów krótko- i długoterminowych w kole łowieckim • typologia zachowań – przydzielanie odpowiednich funkcji w kole łowieckim • kreowanie wizerunku myśliwego • kreowanie wizerunku w sieci i mediach społecznościowych • budowanie silnej marki koła łowieckiego • blokowanie polowania – rozmowy z oponentami i mediami

Zmieniajmy siebie... Wychodzimy z założenia, że zmiany są nieuniknione, a właściwym jest, aby nasza grupa społeczna była przygotowana na ich wprowadzanie, ochoczo i w mądry sposób je przeprowadzała. Bądźmy postrzegani jako profesjonaliści chętni do podnoszenia swoich kompetencji, wyciągający konstruktywne wnioski z kierowanej w naszym kierunku krytyki. Zmieniajmy w pierwszej kolejności siebie, a i otoczenie pójdzie „naszym tropem”.

Wiedza i praktyka Każde szkolenie skonstruowane jest w oparciu o trzy wspomniane na początku płaszczyzny: Wiedzieć -> Mieć świadomość -> Działać i prowadzone jest w formie warsztatowej, nastawionej na praktyczne zastosowanie przekazywanych informacji przez dobrze przygotowanych pasjonatów w swoich dziedzinach i myśliwych jednocześnie.

18


19


W Dianach siła! Tym razem mamy dla Państwa wyjątkowy tekst, będący zapisem wystąpienia naszej redakcyjnej współpracowniczki, Aleksandry Szulc, podczas Krajowego Zjazdu Delegatów w Sękocinie 16 lutego TEKST I ZDJĘCIE: ALEKSANDRA SZULC

P

anie Ministrze, szanowni Goście, Członkowie honorowi Polskiego Związku Łowieckiego, Członkowie Naczelnej Rady Łowieckiej, Koleżanki i Koledzy myśliwi! Diana to mitologiczna bogini. Jest znana od wieków, zwłaszcza w kulturze rzymskiej. Uznawana za boginię łowów, przyrody (świata roślinnego i zwierzęcego, gór, lasów), płodności, Księżyca. To także imię żeńskie. Dla nas myśliwych mianem Dian określa się kobiety polujące. Diana w Polsce jest symbolem wielu kół łowieckich. W 1998 roku motyw polującej kobiety – Diany – stał się inspiracją do wy-

jątkowego projektu, szczególnego znaczka pocztowego, przedstawiającego wizerunek walecznej Diany. Ma ona w miejscu tarczy na prawej piersi napis informujący o celu, jaki ma spełnić ten znaczek, czyli refundacji kosztów leczenia raka. Do dziś sprzedano 990 mln znaczków, co dało przychód w wysokości prawie 100 mln dolarów. Kwotę tę w całości przeznaczono na pomoc kobietom. Takie wykorzystanie wizerunku polującej kobiety to jeden z wielu przykładów na to, jak istotną rolę w dzisiejszym świecie, nie tylko łowieckim, odgrywają polujące kobiety.


Polowanie ‒ poezja życia Jedna z Dian powiedziała trafnie, że polowanie dla kobiet jest poezją życia, oderwaniem od prozy dnia codziennego, problemów zawodowych, daje odpoczynek i poczucie piękna. To odczucie, które kobiety odbierają po stokroć bardziej niż mężczyźni, powoduje, że nasza empatia, poczucie stanowienia integralnej części otaczającego nas świata, uwrażliwia nas, umożliwia wygenerowanie działań i czynów przynoszących wiele dobrego nie tylko na niwie łowieckiej i nie tylko dla myśliwych. Promujemy łowiectwo Polskie Diany zrzeszone w Polskim Związku Łowieckim to obecnie liczba około 3500 kobiet! To właśnie Diany wzięły na siebie trud szeroko pojętej promocji łowiectwa. Robimy to na wielu kierunkach. Zajmujemy się edukacją przyrodniczo-łowiecką − najmłodszych uczniów szkół podstawowych, a także coraz częściej licealistów i studentów. Wszak to wkrótce oni obejmą ster władzy w naszym kraju, a ich znajomość zagadnień przyrodniczo-łowieckich delikatnienie mówiąc, jest niestety bardzo ograniczona. Organizujemy także szkolenia dla nauczycieli, uświadamiając im konieczność funk-

cjonowania myśliwego w XXI wieku. Diany są twórcami i organizatorami imprez, które odbywają się cyklicznie w okręgach PZŁ w całym kraju. Uroczystości hubertusowskie, pikniki i różnego rodzaju spotkania myśliwskie są okazją także do promowania dziczyzny. Imprezy te stanowią często dla wielu osób spoza grona myśliwych jedyną okazję, by zakosztować potraw z dzika, sarny czy jelenia. Proszę Państwa, hasło „Przez żołądek do serca” już nieraz sprawdzało się w dziejach ludzkości. Promując walory smakowe i zdrowotne dziczyzny mamy szansę dotrzeć do społeczeństwa niejednokrotnie wrogo do nas nastawionego. W różnych rolach Diany uczestniczą w promocji łowiectwa w różnych rolach. Pokazujemy rasy psów myśliwskich, ptaki łowcze, wiele z nas to sokolniczki. Prezentujemy muzykę myśliwską, sygnalistykę itd. Opowiadamy o naszej roli w przyrodzie i uświadamiamy, jak istotną gałęzią gospodarki narodowej jest łowiectwo. Pasję naszą realizujemy non-profit. Organizujemy biesiady myśliwskie dla naszej braci łowieckiej i sympatyków, abyśmy mogli opowiedzieć o przeżyciach w łowisku, wymienić się doświadczeniami, pochwalić


się trofeami, pokosztować przysmaków kuchni myśliwskiej. W 2014 roku, po raz pierwszy na tak wielką skalę przeprowadzaliśmy akcję „Dar życia – myśliwi oddają krew”. Kontynuujemy ją do dziś. Diany aktywnie uczestniczą na wszystkich płaszczyznach życia łowieckiego. Strzelają i sędziują na zawodach myśliwskich, hodują psy ras myśliwskich i są sędziami prób oraz konkursów kynologicznych. Psy myśliwskie hodowane przez Diany zdobywają laury na zawodach rangi krajowej i międzynarodowej. Wyniki osiągane przez nasze Diany w strzelectwie, podczas chociażby Pucharu Dian – prestiżowych zawodów odbywających się już od kilku lat, niejednokrotnie wzbudzają u naszych kolegów myśliwych podziw, który mobilizuje ich do treningów. Diany mają świadomość konieczności ciągłego dokształcania się. Nie spoczywamy na laurach po zdaniu egzaminów. Poszerzamy wiedzę, uczestnicząc w kursach, warsztatach, szkoleniach.

otaczającej nas przyrody i codzienną pracę myśliwego w łowisku. Jest to jeden z wielu sposobów uświadamiania społeczeństwa. Jedyny taki klub W 2007 roku, m.in. z inicjatyw obecnej tu na sali pierwszej kobiety w historii polskiego łowiectwa, zasiadającej w Naczelnej Radzie Łowieckiej Koleżanki Marii Grzywińskiej, powstało stowarzyszenie kobiet polujących – Klub Polskich Dian. Po dziś dzień funkcjonuje on pod nieco zmienioną nazwą: Stowarzyszenie Polskie Diany. W całej Polsce głośno było o wielkim przedsięwzięciu naszego stowarzyszenia. Przy ogromnej determinacji ówczesnej prezes Koleżanki Ewy Maj i udziale wielu ludzi dobrej woli i sympatyków łowiectwa udało się odbudować Pomnik Diany Wschowskiej. Odsłonięto go 16 września 2012 roku. Oto za sprawą polskich Dian nasza patronka po 60 latach niebytu wróciła na miejsce przy ul. Matejki we Wschowie. Odlew wykonano z łusek nabojów myśliwskich, które myśliwi z całego kraju zbierali i przekazali Dianom. Było to spektakularne przedsięwzięcie. Pokazałyśmy determinację i udowodniłyśmy, że gdy Diany wyznaczą sobie cel, to nie ma takiej siły, która im w jego realizacji przeszkodzi.

Kultura łowiecka! Szeroko pojęta kultura łowiecka to priorytet w naszych przedsięwzięciach. To Diany są autorkami wystaw w galeriach wielkich miast. Promują fotografię łowiecką, ukazując piękno

22


Z pasją i odpowiedzialnością My, polskie Diany, mamy poczucie wielkiej odpowiedzialności za powierzone nam przez ojczyznę zadanie w zakresie działań na rzecz dobra wspólnego, jakim jest ojczysta przyroda. Będąc powierniczkami wartości i tradycji wielu pokoleń naszych poprzedników, stojąc w trudnym czasie dla naszego zrzeszenia, mamy wielką świadomość własnej tożsamości. Wiemy, kim jesteśmy i co chcemy osiągnąć w łowiectwie! Szanowni Państwo! Żyjemy w niezwykle ciekawych, ale trudnych czasach, w pięknym kraju. Mamy zdrowe lasy, bogate w zwierzynę bory i knieje. Mamy wielką spuściznę naszych przodków. Ogromne pokłady historii i tradycji łowieckiej. Zasoby sztuki malarskiej, piśmienniczej i rzeźby. Mamy muzykę myśliwską i sygnały łowieckie. Bądźmy pasjonatami łowiectwa, świadomymi własnej wartości i wiedzy. Wszak łowiectwo dla nas stanowi sens życia. To dziś właśnie od nas zależy, czy nasi następcy będą mówić z dumą − tak jak dzisiaj ja mówię z dumą: „Jestem myśliwym!”. Jesteśmy świadkami historycznych wydarzeń, my tę historię piszemy. Dlatego dziś wołam do Was Koleżanki i Koledzy: „Podnieśmy się z kolan!”. Darz bór!

Przeszłość, dzieje naszych przodków są dla nas niezwykle istotne, sięgamy do korzeni, szanujemy historię i kultywujemy tradycję. I co niezwykle ważne, kobiety łagodzą obyczaje! To nie pusty slogan. To niezaprzeczalne zjawisko, potwierdzone nie tylko przez nas, Diany, ale przez naszych kolegów myśliwych. Innego wymiaru nabiera kultura słowa, nie bez znaczenia jest wizerunek zewnętrzny, czyli strój myśliwego. Kiedyś polowały królowe, księżniczki, hrabianki, szlachetnie urodzone panny. Dziś każda z nas, wyruszając na łowy, czuje się kimś wyjątkowym, bo naznaczonym szczególną pasją. Na co dzień jesteśmy pielęgniarkami, księgowymi, nauczycielkami, przedsiębiorcami, leśnikami, dziennikarkami, sadowniczkami, matkami, żonami, siostrami. Polowanie jest dla nas świętowaniem, jest magicznym czasem zjednoczenia z otaczającą nas naturą, daje nam poczucie szczęścia. I bez znaczenia jest, co stało się podwaliną naszej pasji, czy „genetyczny spadek” po ojcach, dziadkach lub babciach, czy może strzała Amora wystrzelona na prośbę zakochanego w nas myśliwego, który z rozkoszą zaraził nas myśliwską pasją. A może zdobyta wiedza przyrodnicza sprawiła, że chciałyśmy być autentyczną częścią natury i mieć na nią namacalny wpływ.

23


1- 5x24i

2-10x50i

2,4-12x56i

P E R F E KC JA N A P I E R WS Z Y R Z U T O

W nowych lunetach celowniczych HELIA sku tym co najważniejsze, dotrzymując naszej obi Perfekcja na pierwszy rzut oka!


KA

upiamy się na ietnicy jakości:

kahles.at


Mistrzo na Podl

W dniach 22–24 marca odbyły się 2. Podlaskie Mistrzostwa w Wabieniu Drapieżników. Do dworku Państwa Kramkowskich w Dawidowiźnie nieopodal Goniądza zjechali czołowi polscy wabiarze. Byli wśród nich obecny Mistrz Polski w Wabieniu Drapieżników Aleksander Pavlou oraz wielokrotny mistrz Polski Zbigniew Bereda TEKST I ZDJĘCIA: MACIEJ PORAJ CHOTECKI


owskie wabienie lasiu


S

iedem lokalnych kół łowieckich udostępniło jedenaście obwodów łowieckich. Po nadbiebrzańskich rewirach oprowadzali doświadczeni miejscowi myśliwi podprowadzający. W krainie łosi polowanie na drapieżniki na wab nie jest popularną umiejętnością i m.in. właśnie z tego powodu Klub Wabiarzy zdecydował się zorganizować imprezę w tym rejonie Polski. Najważniejszym celem zmagań było zaprezentowanie sztuki wabienia i zachowania się w trakcie polowania w praktyce. Startujemy! 22 marca o godzinie 15.00 zostało przeprowadzone losowanie obwodów. Każdy zawodnik losował obwód na pierwsze dwa wyjścia w teren oraz kolejny obwód na trzecie i czwarte wyjście w łowisko. Wyekwipowani w broń gładkolufową myśliwi i podprowadzający o 15.30 wyjechali w teren. Z uwagi na to, że byłem organizatorem mistrzostw i wiedziałem, że mogą wystąpić nieoczekiwane trudności, obowiązkami podprowadzającego podzieliłem się z moją żoną Anią, która zna nasze wspólne łowisko doskonale. Kiedy na placu przed dworkiem Państwa Kramkowskich zostałem sam, a zawodnicy ruszyli w teren, uznałem

28


29


30


31


że mogę odetchnąć. Niestety mój spokój został zmącony – po niespełna 5 minutach telefon od Jarosława, kolegi wabiarza: – Maćku mam aktywistów na ogonie! Przyznam się, uznałem, że to zbieg okoliczności, iż ktoś jedzie za jedną z par. Po kilku minutach kolejny telefon. Tym razem zadzwonił mój kolega z koła, Mariusz: – Maciej, jadą za nami aktywiści. Zatrzymałem samochód i wyszedłem zapytać, czy Państwo zgubili się i czy mogę pomóc. Przez uchylone okno samochodu wychynęły jednak kamerki, więc jaki plan? Dałem sygnał podprowadzającym: „Znacie doskonale swoje rewiry, zgubcie ich”. Tak też się stało. Pseudoekolodzy pogubili się w lesie. Po niespełna półtorej godziny od wyjazdu w łowiska SMS od Aleksandra: „Lis na rozkładzie”. Odpisuję: „Jaka płeć?”. Z drugiej strony: „Za chwilę idzie drugi, a ja jestem na drzewie”. Dodam, że płeć i godzina strzału mają znaczenie, ponieważ dużo trudniej jest zawabić liszkę, przez co przy takich samych liczbach upolowanych rudzielców wygrywa ten myśliwy, który upoluje więcej liszek. Przy takich samych rozkładach płci decyduje, kto pierwszy upolował lisa. Po kolejnych kilku minutach Olek pisze: „Pies”. Nie mija więcej niż kilka mi-

nut – SMS od podprowadzającego Zbyszka Beredy: „Lis – pies”. Faworyci ustawili się tak, jak się spodziewałem – na czołowych pozycjach. Warunki do wabienie nie były idealne. Silny wiatr ograniczał zasięg wabików, ale mimo wszystko wpłynęło kilka zgłoszeń. Olek dokłada kolejnego lisa, Grzegorz również. Przed zapadnięciem ciemności wiadomość od Artura: „Pies!”. O godzinie 22 kończymy polowanie – 5 lisów na rozkładzie. Spotykamy się na kwaterze, by się posilić oraz wymienić historiami z terenu, a trzeba zaznaczyć, że koledzy z Klubu Wabiarzy to bardzo ciekawa grupa łowców – rozgadani i otwarci. Każdy widziany lis, kuna czy inny drapieżnik zostaje wspomniany. W zasadzie wszyscy myśliwi widzieli lisy, rekordzista Antoni naliczył ich 13 sztuk, choć żadnego nie upolował. Krzysztof prawdopodobnie miał możliwość zobaczyć szakala złocistego, Ania jenota, a Artur wilka. Co obrazuje, jak szeroki wachlarz drapieżników znajduje ostoję na tych podmokłych terenach. Nie siedzimy jednak długo, bo o 5.00 wyjazd w teren. I znowu w łowisko! Tuż przed świtem, na plac przed dworkiem zjeżdżają się samochody. Następnie, jeden po drugim, zawod-

32


33


nicy i podprowadzający rozjeżdżają się w teren. Są również aktywiści, z którymi radzimy sobie tak jak dnia poprzedniego, zwyczajnie gubiąc ich po drodze do łowiska. Tym razem ja zamiast Ani prowadzam Artura. Zaraz na pierwszym stanowisku mamy lisa, który jednak pierzcha w stogi nieopodal zabudowań. Więcej szczęścia ma Grzegorz, który zgłasza lisa jako pierwszy tego dnia. Kilka prób wabienia bez rezultatu. Narada... Opuszczamy otwarte stanowiska i szukamy drapieżników w lesie. Pierwsza miejscówka – lis jest i to blisko – jednakże sznuruje przez gęste zarośla i niknie bez śladu. Kilka kolejnych miejsc – pusto. Podjeżdżamy na skraj szerokiej łąki otoczonej lasem. Ambona, którą wskazuję myśliwemu, znajduje się z lewej strony około 100 metrów od drogi. Sam siadam pod świerkiem, a w zasadzie kładę się w bruździe po zeszłorocznej orce pod kilka rzędów brzóz...

rywa kniazienie, tym razem krócej, ostatnie dźwięki makabrycznej pieśni wreszcie podrywają rudego, który powoli, leniwie wręcz idzie właśnie w moją stronę. Bardzo okazały pies, najpewniej doświadczony. Nie zaryzykuje bezpośredniego podejścia, będzie szedł skrajem lasu, ustawiając wietrznik pod wiatr. Ja rozpłaszczam się jak naleśnik, obserwując przecherę, mój stary Merkel śledzi rudego. Ten w pewnym momencie staje – dystans około 35 metrów. Plama w zagłębieniu, jaką jestem, nie spodobała mu się. Stoi na sztych, przygląda mi się. Mógłbym strzelać, ale wiem, że strzał do stojącego słupka lisa to ryzykowna sytuacja. Czekam, mija niecała minuta, po czym wreszcie daje bok. Strzelam, lis podskakuje i rusza jak błyskawica w stronę lasu. Poprawiam, chyba spóźniłem. Czerwona strzała odbija w stronę Artura. Ja bez zastanowienia, odruchowo, doładowuję naboje. Za chwilę lis zawraca, idzie na mnie. Dostał wiatru w miejscu, gdzie Artur szedł do ambony. Składam się, klęcząc na jednym kolanie i oddaję dwa strzały jeden po drugim. Mykita zwalnia, staje i powoli kładzie się, po czym gaśnie. Oj, były emocje, bo wiedziałem, że ładownica została w samochodzie, a ja odpaliłem ostatnie dwa ładunki. Artur

Ja kontra on Gdy zająłem stanowisko, zobaczyłem lisa, który wygrzewa się w porannych promieniach słońca. Po chwili Artur wabi. Kniazienie zająca niesie się przeraźliwym wrzaskiem. Lis unosi głowę, po czym kładzie się znów. Mija około 10 minut. Poranną ciszę znów prze-

34


35


wychodzi uradowany z lasu. Robimy pamiątkowe zdjęcie. Lis jest naprawdę pokaźnych rozmiarów, w doskonałej kondycji. Piszę kolegom, że gonimy stawkę, niech czują oddech konkurencji na plecach. Jedziemy jeszcze w kilka miejsc, lecz niestety bez rezultatu. Kończymy polowanie i wracamy na kwaterę. Na miejscu po naradzie z podprowadzającymi i zawodnikami decydujemy że popołudniowe wyjście kończymy o 19.30, ale za to rano w niedzielę wyjedziemy o 4.00. W doskonałych humorach Na kolejne wyjście w teren zawodnicy zmieniają podprowadzających i obwody. Ma to na celu zwiększenie szans dla tego, kto trafi na nieco słabszy rewir, czy też mniej doświadczonego podprowadzającego. Tym razem Ania jedzie w teren, zabierając ze sobą Igora. Ja zajmuję się sprawami organizacyjnymi. Po kilkunastu minutach od rozpoczęcia dostaję zgłoszenia – Zbyszek upolował psa i za kilkanaście minut liszkę… Jak na mistrza przystało, ustawia się na czele stawki. Mariusz, podprowadzający Olka, strzela liszkę, a za kilka chwil Tomek zgłasza lisa, a zaraz po nim Artur również dokłada się do pokotu. W międzyczasie dostaję sprawozda-

36


37


38


39


nie od Ani, że lis podchodzi pod Igora, ale niezauważony wietrzy podstęp i znika w zaroślach. Naprawdę pełen emocji wieczór. Pod sam koniec, o 18.30 informacja od Tomka – kolejny lis, Mariusz (zawodnik, brat Tomasza) zgłasza tumaka! Przed samym końcem Krzysiek rozbija bank tchórzem. Na kwaterze w Dawidowiźnie zawodnicy po kolei opowiadają swoje przygody. Atmosfera i humory są doskonałe, choć informacja, że tym razem aktywiści używali fajerwerków, by utrudnić dwóm kolegom polowanie, wprawia nas w osłupienie. Szkoda, że nie wiedziałem i nie zgłoszono sprawy służbom… Ogień na nadbiebrzańskich łąkach o tej porze roku, gdy jest masa suchych traw, to nie żarty! Czy pseudoekolodzy brali pod uwagę takie zagrożenia? Nie sądzę...

polować od 5 rano. Nasza zmiana planów nieco utrudniła im działanie. W ostatniej chwili złapali ostatniego z zawodników i kolegę podprowadzającego Bogdana. Ten, nie chcąc tracić czasu, zawrócił auto i przejechał polną drogą na tyłach posesji. Zadzwonił do mnie, informując, że kłopoty zostawił za sobą. Policja oczywiście pojawiła się na miejscu, spisując dane uczestników zajścia. My z Igorem próbowaliśmy naszych sił w rewirze blisko rzeki. Pojawił się jeden lis, lecz namierzywszy naszą pozycję, ominął nas szerokim łukiem. W trakcie przejazdu w inną część obwodu dostaję sygnał od Mariusza. Kolejna kuna, tym razem kamionka! Kilkanaście minut później SMS od Artura zgłaszającego czwartego lisa. Na rozległych rozlewiskach słyszałem w trzcinach szczek zaniepokojonego lisa, ale poza tym rudzielców nie udało nam się dojrzeć. Uznaliśmy, że pora wracać. Zjedliśmy wspaniałe sute śniadanie i przygotowaliśmy pokot. O 12.00 stanęliśmy wspólnie, wabiarze i podprowadzający, przy ogniu. Zagrane zostały sygnały myśliwskie, oddaliśmy honory upolowanej zwierzynie, jak nakazuje tradycja i kultura łowiecka. Zwycięzcą okazał się Artur Czajecki, który upolował cztery lisy.

Czas rozstrzygnięć Następnego dnia, jeszcze przed świtem, jestem pod dworkiem. Kolejni zawodnicy wyjeżdżają z podprowadzającymi na ostatni decydujący dzień mistrzostw. Jadę z Igorem. Nie zdążyłem dojechać do łowiska, gdy dostaję informację: „Zieloni zablokowali nam wyjazd z posesji”. Odpowiedziałem, by wezwano policję. Z relacji kolegów wiem, że aktywiści zablokowali wyjazd, myśląc, że będziemy

40


41


Najlepszym podprowadzającym został Eugeniusz Wilczewski, którego znajomość łowiska pozwoliła na upolowanie czterech lisów dwóm zawodnikom. Aleksander Pavlou zajął miejsce drugie, a Zbyszek Bereda miejsce trzecie. Nagrodziliśmy również najlepszych podprowadzających: Marka Kulikowskiego, Łukasza Kownackiego oraz Grzegorza Bagińskiego. Najmocniejszym lisem mistrzostw, którego upolowaliśmy, był mój przechera, z którego jestem bardzo dumny. Co ciekawe wstępne pomiary czaszki po preparacji dają mu brąz, więc kawał lisa. Najlepsi otrzymali nagrody ufundowane przez firmy: www.dolasu.pl, Tagart, Janczewski Olsztyn, Gunbroker. pl, Jager – Broń i Amunicja, Hubertus oraz Brać Łowiecka. Nie obyło się oczywiście bez próby zakłócenia przebiegu uroczystego pokotu. Aktywiści najpierw weszli na teren prywatnej posesji, z której gospodarz ich wyprosił, następnie wezwali policję, która po spisaniu wyjaśnień od uczestników nie stwierdziła rzekomych znamion nielegalności polowania, jakie się odbyło. Na tym zakończyliśmy Drugie Podlaskie Mistrzostwa w Wabieniu Drapieżników. Bardzo się cieszę, że myśliwi z innych rejonów naszego kraju mogli nacie-

szyć się wspaniałym widokiem bezkresnych rozlewisk, przelatujących w ogromnej liczbie dzikich gęsi i czajek, prawie wszyscy widzieli łosie. Pogoda była dobra, mieliśmy doskonałe humory i raczyliśmy się wspaniałą regionalną podlaską kuchnią naszej gospodyni, Pani Marianny. Wyniki 2. Podlaskich Mistrzostw w Wabieniu Drapieżników 1. Artur Czajecki – 4 lisy 2. Aleksander Pavlou – 3 lisy 3. Zbigniew Bereda – 3 lisy 4. Grzegorz Potasz – 2 lisy 5. Tomasz Adamczyk – 2 lisy 6. Mariusz Adamczyk – tumak, kamionka 7. Krzysztof Jerzak – tchórz zwyczajny

42


43


W SEZONIE ŁOWIECKIM 2018/2019 SŁ Z CELNOŚCI SZTUCERY BERGARA DO W WERSJI DLA STRZELCÓW LEWORĘ

Wyczynowo Myśliwski model Bergara Hunting Match Rifle w oraz .308 Winchester, dostępny w wersji dla strzelców prawo o z kolbą o regulowanej długości i wysokości poduszki policzkow


ŁYNĄCE OSTĘPNE BĘDĄ ĘCZNYCH

kalibrze 6,5 mm Creedmoor oraz leworęcznych wej.

Klasyczny myśliwski model Bergara Timber z wyjątkowo składną osadą typu Monte Carlo w kalibrze .308 Winchester, dostępny w wersji ze światłowodowymi przyrządami celowniczymi lub bez przyrządów.


ELEY Marka, którą warto znać


Amunicji śrutowej Eley nie trzeba przedstawiać stałym bywalcom strzelnic. To marka z tradycjami wywodzącymi się z Anglii, z historią sięgającą 1829 r. Eley to jedna z najstarszych firm na świecie wytwarzających amunicję śrutową! TEKST: SZYMON CHACIŃSKI ZDJĘCIA: MATERIAŁY PRASOWE


T

o właśnie Eley opatentował i zaczął produkcję amunicji w scalonej, papierowej łusce. Jak to w życiu bywa, po przekształceniach i zmianach właścicielskich, Eley jest teraz firmą hiszpańską i tam też produkowana jest amunicja śrutowa. Dystrybutorem w Polsce jest firma Incorsa. Na nasz rynek głównie trafia amunicja przeznaczona do strzelań skeet, trap oraz konkurencji parcurowych. Eley oferuje kilka serii amunicji śrutowej. Zaczynając od podstawowego Olympic Plus, którego historia zaczęła się 50 lat temu i który przez te lata był oczywiście modernizowany, poprzez Eley VIP, aż do Eley DTL Gold, gdzie mieszanka prochu została tak zaprojektowana, aby zminimalizować odrzut i tym samym zmniejszyć zmęczenie podczas zawodów. Nie jest tajemnicą, że na naszym rynku najlepiej sprzedaje się amunicja najtańsza. Olympic Plus jest dostępny w dużej liczbie sklepów w całym kraju, ale również na strzelnicach. Zainteresowanych amunicją myśliwską informujemy, że oczywiście również jest ona oferowana, ale z racji dość jeszcze odległego sezonu jej sprzedaż jest znikoma. My nie możemy się już doczekać sierpnia, kiedy to na kaczki wyruszymy z amunicją Eley Alfa max +.

48


49


Charakterystyka Olympic Blues

Charakterystyka DTL G

Kaliber

Śrut

Nr śrutu

Prędkość

Przybitka

Zamknięcie Okucie w mm

Kaliber

Śrut

Nr śrutu

Pręd

12/70

24 g

7,5/9

425 m/s

plastikowa

gwiazdka

12

12/70

28 g

8

411

12/70

28 g

7,5/9

425 m/s

plastikowa

gwiazdka

12

50


Gold

Charakterystyka Eley Alfa max +

dkość

Przybitka

m/s

plastikowa

Zamknięcie Okucie w mm

Kaliber

Śrut

Nr śrutu

Prędkość

Przybitka

gwiazdka

12/70

32 g

6-000

410 m/s

plastikowa

gwiazdka

16

12/70

34 g

6-000

410 m/s

plastikowa

gwiazdka

16

12/70

36 g

6-000

410 m/s

plastikowa

gwiazdka

16

16

51

Zamknięcie Okucie w mm


Na strzeln


nicy w Pawłowie

Na zaproszenie Marcina Ogórka i firm Swarovski Optik oraz Khales „Gazeta Łowiecka” gościła na strzelnicy Centrum Strzeleckiego Deer w Pawłowie. Przez cały dzień można było postrzelać w warunkach, jakie rzadko spotyka się na co dzień. Atrakcji naprawdę nie brakowało... TEKST: TOMASZ MEKETIUK ZDJĘCIA: MACIEJ PIENIĄŻEK, „GAZETA ŁOWIECKA”


S

trzelnica Centrum Strzeleckiego DEER w Pawłowie koło Brzegu w województwie opolskim posiada do dyspozycji strzelców trzy osie pistoletowe 25 m, po 4 stanowiska na każdej, oraz oś 300 m przeznaczoną dla strzelców długodystansowych, myśliwskich, parkurowych i innych. Ponadto na osi 300 m istnieje możliwość budowy torów strzeleckich do strzelań dynamicznych, a także pasa taktycznego do strzelań bojowych. Na strzelnicy zainstalowane są maszyny do miotania rzutków, co umożliwia strzelanie konkurencji parkurowych. Co ważne, obiekt podlega ciągłej rozbudowie i stopniowo zwiększa swoje możliwości. Jest wyposażony w cele statyczne, jak i reaktywne do strzelań bojowych i sportowych oraz jest idealny do treningu systemem TrainShot. Ze strzelnicy obecnie korzystają strzelcy sportowi, myśliwi i służby mundurowe. W strzeleckim raju Dzięki uprzejmości Adeli Lepsy, prezes Centrum Strzeleckiego DEER, obiekt został udostępniony do realizacji pokazu strzeleckiego optyki Swarovski Optik oraz Kahles (obie firmy reprezentował Marcin Ogórek), broni myśliwskiej w postaci karabinów Schultz & Larsen (dystrybutorem jest

54


55


56


57


Centrum Myśliwskie DEER w Opolu), karabinów wyborowych Unique Alpine TPG-3 A4 (dystrybutorem jest ARMYTEC z Torunia), SAKO TRG-22 w osadzie CADEX i tłumikiem ASE UTRA (dystrybutor akcesoriów Cadex i ASE UTRA firma RWS Cetus ze Słupska) przekazanych przez DEER Sniper Team – strzelectwo długodystansowe, reprezentowane przez Tomasza Meketiuka i Wojciecha Jagielskiego. Podczas pokazu firma Security Consulting Szkolenia Strzeleckie Waldemar Maras prezentowała broń do celów szkoleniowych w postaci karabinków i pistoletów maszynowych oraz pistoletów wielu marek. Tutaj strzelano z pistoletów centralnego zapłonu, karabinków oraz karabinów ogniem pojedynczym i ciągłym. Były to więc strzelania, jakie na strzelnicy dla tzw. przeciętnych strzelców nie są łatwo osiągalne. Moc atrakcji Na torze dynamicznym można było wypróbować strzelbę marki BREDA (dostarczona przez Centrum Myśliwskie DEER w Opolu). Tutaj niejedna osoba odkryła w sobie pasję do IPSC. Ponadto niewątpliwą atrakcją cieszyło się strzelenie do rzutków przygotowane i prowadzone przez Jarosława Kokota z Centrum Myśliwskiego DEER.

58


59


60


61


Pięć maszyn miotało rzutki, a zaproszeni goście mieli możliwość strzelanie nie tylko z tradycyjnych boków, ale również ze strzelb samopowtarzalnych. Amunicję do strzelań długodystansowych oraz śrutową zapewniła firma Incorsa z Warszawy. Strzelaliśmy z fińskiej amunicji Lapua oraz hiszpańskiej Eley. Dodatkowo dzięki uprzejmości

Dariusza Dąbrowskiego z Incorsy była możliwość przetestowania karabinów marki Bergara z optyką Swarovski & Khales, w tym modelu DS. Na osi jedną z atrakcji był system tarcz elektronicznych KONGSBERG, którego dystrybutorem jest ARMYTEC Toruń. Przy strzelaniu na 300 m, taki system jest wręcz nieoceniony. Strzelając z różnych kalibrów, od klasycz-

62


nego 308WIN do 338 Lapua, można było albo wsłuchiwać się w gong po trafieniu w tarczę, albo popatrzeć na monitor, który wyświetlał kolejne trafienia w elektroniczną tarczę i umożliwiał błyskawiczną korektę celowania.

tylko strzelecką przygodą, ale także możliwością strzelania z broni, z której na co dzień nie mamy szans skorzystać na naszych strzelnicach. Do tego mieliśmy do dyspozycji profesjonalną kadrę instruktorską, odpowiadającą na liczne pytania zaproszonych gości i demonstrującą możliwości prezentowanych modeli. My do Pawłowa na pewno wrócimy!

Wrócimy tam! Te pięć godzin spędzone na strzelnicy Centrum Strzeleckiego DEER było nie

63


64


65


Amunicja do krótk luf i tłumików a… sprawa polska Spokojnie, to tylko taki żartobliwy tytuł… I uzasadniony. Bo choć my tego jeszcze nie odczuwamy, to trend w Europie jest taki, że myśliwi coraz częściej kupują sztucery z lufą krótszą niż dotychczas. Czym jest to spowodowane? Czy dotyczy to w ogóle polskich myśliwych? I czy standardowa amunicja nadaje się do takiej broni? Zapraszam na krótką opowieść o amunicji do krótkich luf i do tłumików! TEKST: JANEK ŚWIDA ZDJĘCIA: JANEK ŚWIDA, MK SZUSTER, RUAG AMMOTEC


kich


P

Sprawdzone w praktyce Jeszcze 10 lat temu standardowa lufa w sztucerze miała 58–60 cm, dziś jest to 56–58 cm. Lufa, o której możemy powiedzieć, że jest krótka to np. 52 cm albo mniej. Sprawdziliśmy więc, jak zmienia się prędkość i energia wylotowa pocisku przy coraz krótszej lufie. Jak to zrobiliśmy? Ustawiliśmy chronograf, który miał mierzyć prędkość i energię, strzelaliśmy 3 razy ze zwykłej amunicji, 3 razy z nowych RWS-ów, zapisywaliśmy średni wynik, po czym cięliśmy naszą lufę piłą do metalu, skracając ją o długość, jaką wyznacza jeden pełny skok gwintu. Brzmi jak barbarzyństwo, ale czego się nie robi dla poszerzenia wiedzy! Następnie wracaliśmy do strzelania i kolejnych pomiarów, które znów kończyły się cięciem. Tym sposobem sprawdziliśmy, jakie wartości mają oba rodzaje amunicji przy różnych długościach lufy. Wszyscy wiedzieliśmy, że wraz ze spadkiem długości będzie też spadała prędkość, a co za tym idzie – energia. Nikt natomiast nie spodziewał się, że aż tak bardzo! Sam tłumik również zaniża te parametry, choć nie w tak dużym stopniu. Jak na pewno się domyślacie – wraz ze spadkiem długości zwiększał się też płomień u wylotu. Wniosek z tej obserwacji jest bardzo prosty: proch nie

odczas wizyty na RWS Hub, evencie dla blogerów łowieckich, organizowanym tuż przed targami IWA, managerowie RUAG-a przedstawili nam koncepcję, która w pierwszej chwili wydała mi się bardzo odległa od polskich realiów, choć niezwykle interesująca. Tłumik dźwięku Im dłużej o niej rozmawialiśmy, tym bardziej rozumiałem nadchodzącą przyszłość. Przyszłość, która w wielu krajach już teraz jest obowiązującym standardem. Przyszłość, jaką jest... tłumik dźwięku. To sprytne urządzenie nie tylko chroni nasz słuch, czy zapewnia spokój w łowisku, ale też bezpośrednio oddziaływuje na konfigurację naszej broni oraz na dobór amunicji. Jedna z osób prowadzących spotkanie powiedziała o polskich myśliwych: „Jak tylko wasz rząd pozwoli wam w końcu używać tłumików, to najpierw wszyscy natniecie gwinty na lufach, potem zorientujecie się, że cały zestaw jest za długi, a na koniec zaczniecie te lufy skracać. To nieuniknione!”. Docieramy tym sposobem do sedna sprawy – lufy krótszej niz dotychczas, bo właśnie powstała amunicja specjalnie do niej.

68


zdąży się dopalić w lufie, więc dopala się poza nią. Można również pokusić się o stwierdzenie, że wraz ze spadającą prędkością będą się zwiększały opady na poszczególnych odległościach, a więc skuteczny zasięg naszego strzału oraz jego precyzja zaczną pozostawiać sporo do życzenia.

Tabelkę z porównaniem wszystkich danych możecie zobaczyć na zdjęciu. Szybko można zauważyć, że nowy typ amunicji zapewnia wyższe wartości i w pewnym stopniu wypełnia stratę powstałą w wyniku skrócenia lufy. Efekt ten został osiągnięty w dosyć prosty sposób – w środku znajdu-

69


je się inny rodzaj prochu, który dużo szybciej się spala, dzięki czemu zdąży nadać pociskowi odpowiednią prędkość, zanim opuści on lufę. Pocisk HIT do kalibru .308 Win. został ponadto odchudzony o 1 g.

jego możliwości – został on dostosowany do nowych założeń. Nowy rodzaj amunicji przewidziany jest do luf o długości 42-55 cm i na początku dostępny jest w kalibrach .308 Win. (HIT i Speed Tip Professional), .30-06 (HIT i Speed Tip Professional), .300 Win. Mag (HIT i Speed Tip Professional), 8x57IS (HIT) i 9,3x62 (HIT).

Prawda czy mit? W tym miejscu chciałbym poruszyć swój ulubiony temat – wagę pocisku, która zasadniczo nie ma zbyt wielkiego znaczenia, a w Polsce ma już niemal mityczną moc. Warto pamiętać, że podczas projektowania konkretnego pocisku najpierw tworzone są pewne założenia, które ten pocisk ma spełniać. Dotyczą one sposobu pracy w tuszy, odległości na jaką zazwyczaj będzie oddawany strzał oraz zwierzyny, na którą będziemy polować... W toku projektowania wszyscy producenci przeprowadzają ogromną liczbę testów balistycznych. W przypadku RWS-a jest ich ponad 250 tys. Mydło balistyczne, żel, prędkości, opady itd. – to sporo i na każdym etapie wprowadzane są kolejne zmiany, które mają zbliżyć twórców do zaplanowanego efektu. W całym tym zamieszaniu waga pocisku jest efektem ubocznym. Tak więc przy zmniejszeniu wagi HIT-a w kal. .308 Win., nie zmniejszyły się

Uwaga, miraż! Ciekawym zagadnieniem jest samo strzelanie z tłumikiem, który poza ograniczeniem hałasu zmniejsza też odrzut, dociąża koniec lufy, co zmniejsza podrzut, dzięki czemu strzał w ruchu jest dużo prostszy i bardziej precyzyjny. Użycie tłumika, nazywanego żartobliwie kompensatorem hałasu, nie ma wpływu na powtarzalność trafień, trzeba natomiast pamiętać, że punkt trafienia z tłumikiem i bez niego znajdzie się w innym miejscu tarczy. Na zamkniętej strzelnicy jest natomiast jedna niedogodność, z którą trzeba się zmierzyć – miraż powietrza nad rozgrzanym tłumikiem i to już po dwóch strzałach. Na jednym ze zdjęć przedstawiam tarczę ze strzelania z tłumikiem na 100 m na zamkniętej strzelnicy. Dwa pierwsze strzały pokazują brak wpływu na powtarzalność, a trzeci wpływ mirażu na celność.

70


71


72


73


74


75


To tylko kwestia czasu Zbierając wszystkie te informacje w jakieś sprytne podsumowanie, pomyślałem, że to konstrukcja przeznaczona dla takich jak ja gadżeciarzy. Ale później zreflektowałem się, ponieważ moi koledzy w Niemczech i Anglii mają broń z krótszymi lufami niż ja i wszyscy używają tłumików. A pewnego dnia nasz rząd i nam pozwoli na ich używanie. Wtedy wszyscy natniemy gwinty, potem zorientujemy się, że cały zestaw jest za długi, a na koniec zaczniemy skracać nasze lufy. Wierzę, że docenimy tę amunicyjną innowację szybciej, niż myślimy.

76


77


WOKÓŁ OPTYKI: Sp


pójrzmy na Noblex

Od sezonu łowieckiego 2019–2020 warszawska firma Incorsa jest dystrybutorem optyki niemieckiej Noblex. W tym momencie zapewne wielu naszym Czytelnikom pojawi się nad głową znak zapytania. Co to za marka? Jeśli jednak ktoś uwieczniał kiedyś przyrodę na kliszach, to marka Noblex mówi mu zapewne dużo więcej... TEKST: MACIEJ PIENIĄŻEK ZDJĘCIA: MATERIAŁY PRASOWE


D

o tej pory marka ta była kojarzona bowiem z optyką fotograficzną oraz optoelektroniką. Wywodzi się od najstarszej na rynku europejskim firmy optycznej, czyli Zeissa. Jest to ta sama firma, znana przed wojną jako Zeiss, potem Zeiss Jena, a następnie Analitic Jena, natomiast produkty to wcześniejszy Docter, świetnie znany naszym myśliwym. Po zmianach właścicielskich te produkty będą sprzedawane na rynku europejskim właśnie pod marką Noblex. Każdy znajdzie coś dla siebie Znane i sprawdzone modele Docter Basic zostały zastąpione przez Noblex N4. Nie jest jednak tak, że nowa marka skopiowała to, co oferowała stara. W ofercie znajdziemy również nową linię lunet Noblex N6, klasyfikowanych jako produkt z naprawdę górnej półki. Co ważne, jest to optyka produkowana w całości w Niemczech, szkła dostarcza Shoot, a więc znany dostawca wszystkich topowych marek produkujących optykę strzelecką. Wracając do modelu N6, producent oferuje w nim typowo myśliwskie parametry, a więc sześciokrotny zoom od 2,5 do 15 przy średnicy obiektywu 56 mm. Z kolei w serii N4 znajdziemy model o klasycznych parametrach 2,5–10 na 50, a także

80


81


3–12 na 56. Tak więc miłośnicy polowań z zasiadki czy podchodu na pewno znajdą odpowiedni dla siebie model. Noblex oferuje również lunety dedykowane na polowania pędzone. Tutaj do dyspozycji mamy powiększenie od 1 do 6 lub od 1,2 do 6 na 24. Ci z Was, którzy dobrze pamiętają produkty Doctera, wiedzą, że flagowym produktem były celowniki kolimatorowe, zwane „telewizorkami” lub po prostu „dokterami”. Małe, poręczne, wygodne w użytkowaniu, bo na przykład samoczynnie włączały się po zdjęciu kapturka chroniącego urządzenie.

Z nowości na pewno duże zainteresowanie może liczyć model QuickSight, specjalny kolimator do montowania na szynie celowniczej strzelby gładkolufowej. Świetne i wygodne rozwiązanie, bo dosłownie w kilka sekund możemy postawić kolimator na broni, dokręcając śruby montażowe. Fani broni krótkiej lub strzelań taktycznych znajdą odpowiednie modele w ofercie Noblexa również bez najmniejszego problemu, w tym te z systemem montażowym MOS. Wysoka jakość, dobra cena Tym, co interesuje nas nie mniej niż nowinki techniczne i parametry, jest

82


oczywiście cena. Przeglądając ceny w Incorsie, widać, że niemiecka marka należy do tych bardziej przystępnych. Mówimy tutaj o konkurencji z markami takimi jak Meopta czy Vortex. Tych, którzy jednak myślą o produkcie bardziej ekonomicznym i przystępnym cenowo, Szymon Chaciński z Incorsy zaprasza do zapoznania się z linią N5. Znajdziemy tu również najbardziej popularne parametry optyczne przy szkle importowanym z Japonii. Linia N5 różni się więc tylko i wyłącznie zastosowaniem innego szkła przy tych samych parametrach mechanicznych.

O lunetach powiedzieliśmy już wszystko, pozostało zapytać o lornetki. Producent oferuje tradycyjne dwa modele 8x42 i 10x42. Wciąż nie została rozpoczęta produkcja lornetek o obiektywach 50 mm i 56 mm. Obecne modele sprawdzą się jednak znakomicie podczas polowań na rogacze. Lekkie, poręczne, dające się schować do kieszeni, o powiększeniu w zupełności wystarczającym na dokładne przyjrzenie się parostkom. A to wszystko w kwocie oscylującej w okolicach 1000 zł. Optykę Noblex, której dystrybutorem jest Incorsa, znajdziecie w sklepach myśliwskich w całym kraju.

83


Krótkowzroczność do samozagłady P


ć, czyli przyczynek PZŁ

Jestem zdania, że osoby piastujące funkcje w naczelnych organach Polskiego Związku Łowieckiego swoją krótkowzrocznością pchają związek w najgorszą możliwą stronę – jego likwidacji. Ich krótkowzroczność sprawi, że niebawem PZŁ przejdzie do historii. Czy nowe-stare władze pójdą po rozum do głowy i zdejmą głowę z szafotu? Ja w to niestety wątpię... TEKST I ZDJĘCIA: HAGGIS HUNTER


T

ruizmem jest, że PZŁ powinien współdziałać oraz budować dobre relacje z każdą władzą i na każdym jej poziomie, czyli z sołtysem, burmistrzem, starostą, wojewodą, ministrem, premierem i prezydentem. Niezależnie od tego, czy obecnie przy sterze jest prawica czy lewica, liberał czy konserwa, postkomunista czy fanatyczny wyznawca ojca dyrektora, ich obowiązkiem jest budować partnerstwo. Dlaczego? Bo od tej relacji zależy los 123 tysięcy myśliwych w Polsce. Piastując centralne urzędy w PZŁ, nie można sobie pozwolić na amatorkę w tym zakresie i jawne wspieranie jednej wybranej przez siebie opcji politycznej. Dlaczego? Bo jeśli za mocno zwiążemy się z opcją A, gdy dojdzie do władzy opcja B, to wystawi nam za to rachunek! Ktoś mniej rozgarnięty powie: „zaraz, zaraz to przecież niemożliwe – PZŁ był, jest i będzie – bez nas dzików nie opanują!“. No właśnie, i tu jest problem, bo przyjęcie tego za aksjomat przez naszą wierchuszkę spowodowało już utratę naszej samorządności. Finał tego znamy: Łowczego Krajowego nadaje nam minister, sami już go nie wybieramy.

do kwestii ASF. Wiem, że na ten temat było wiele w telewizji, prasie, no i oczywiście najwięcej w internecie. Na okrągło słyszeliśmy: „dziki tej choroby nie przenoszą“, „to kruki albo to rolnicy, co butów nie myją“, „sami są sobie winni“ albo „natura obroni się sama“. Kto ma rację? Wyborcy! Jak zawsze wyborcy mają rację! Wygląda to tak… Myśliwi, choć jest nas 123 tysiące, to w skali kraju grupa wyborców pomijalna w stosunku do grupy wyborców, jakimi są rolnicy. Dlatego z ich zdaniem minister zawsze będzie się bardziej liczył, a jeśli kiedykolwiek wziąłby naszą stronę, to świtu jako minister nie doczeka. Można płakać, można zaklinać rzeczywistość, można krzyczeć i protestować, ale tak po prostu jest. I w tej rzeczywistości przyszło nam działać. Dlatego, jeśli minister mówi: „strzelamy do dzików“, to nasze władze powinny powiedzieć: „panowie, ładuj broń i do lasu. Locha, nie locha, Walimy, bo tak kazał minister“. Spytacie: „dlaczego, przecież loch prośnych na kursie nie kazali strzelać?“. Ano, ale teraz tak każe minister. I co, minister kazał, to my musimy? Dlaczego? Ponieważ jak tylko ASF zawędruje do Wielkopolski, a zawędruje z całą pewnością niezależnie od tego, ile dzików odstrzelimy, to tu gdzie jest najinten-

Wyborcy mają rację Kolejnym aspektem, który dowodzi krótkowzroczności PZŁ, jest podejście

86


87


sywniejsza produkcja trzody chlewnej z całej Polski, gdzie w promieniu kilometra może być produkcja warta 50 mln – ASF wyrządzi szkody w setkach milionów złotych. I kto wtedy będzie winny? Rolnicy? Minister? Nie! Winni będą myśliwi. Bo nie odstrzelili tyle dzików, ile on kazał. Straszne? Być może tak, ale jeśli dzików nie wystrzelamy, to tak właśnie będzie. Co natomiast zrobił PZŁ? Hm… Najgorsze z możliwych. Ministra wprowadził w błąd, a członków PZŁ półoficjalnie zachęcano do oszustwa. Na spotkaniach w okręgach nieformalnie zachęcano, aby dzików nie strzelać, a ministrowi mówiono coś przeciwnego – że strzelane będzie. Czy serio ktoś tu pomyślał, że ministrowi nikt nie doniesie, że robią go w...? Dodatkowo, ci bardziej naiwni dali się nabrać na protesty w obronie dzików – organizowane lub finansowane przez opozycję – nie połapawszy się w tym, że tu nie o dziki chodzi, tylko aby dokopać obecnemu ministrowi i zdobyć głosy. O takich mówi się „pożyteczni idioci“.

500 mln, rolnicy wyjdą na ulice, a minister poszuka winnego. I jak myślicie? Na kogo wskaże palec cezara? Przecież kogoś ukarać będzie trzeba. Rolników? Minister wskaże na siebie? Kogo „spalą na stosie“? Nas! Myśliwych! Jak to będzie wyglądało w praktyce? Zapłacimy z własnej kieszeni. Minister weźmie forsę z centrali PZŁ, ta nie będzie miała na siebie i własne apanaże. Co wtedy zrobią? Podniosą nam szaraczkom roczny haracz z 300 na 1000 zł. Dodatkowo zostanie stworzony konkurencyjny związek, o czym już obecny minister wielokrotnie mówił. Mniej drastyczne może być rozwiązanie niemieckie – do każdego koła zostaną delegowane osoby, które będą mogły „grzać“ do dzików bez przynależności do PZŁ, odstrzału i ograniczeń. I komu to będziemy zawdzięczali? Tym, którzy teoretycznie stoją na straży dobrego imienia i suwerenności PZŁ. Przymus i… haracz Nie mam żadnych wątpliwości, że PZŁ stoi czterema literami w stronę ludzi, zarówno swoich członków, jak i obywateli najjaśniejszej RP. Dlaczego? Powodów jest kilka. Pierwszy i najważniejszy (pisałem o tym w poprzednim tekście) to fakt, że jeśli zachce się komuś polować, to musi haracz co

Czarny scenariusz? Jaki będzie tego finał? ASF prędzej czy później dojdzie w okolice Poznania, w konsekwencji zutylizuje się kilkanaście hodowli – straty sięgną

88


89


roku do PZŁ przynieść. I nie ma wyjścia, po prostu jest skazany na pieczątkę, którą dysponuje tylko monopolista. Domyślam się, że padną teraz słowa oburzenia, bo haracz ściąga mafia, a przynależność do PZŁ jest dobrowolna. Nic bardziej mylnego. Ja właśnie uważam, że nie jest dobrowolna, tylko przymusowa. Bo jeśli ja, Haggis Hunter, chcę polować, to muszę wstąpić do PZŁ, inaczej z polowania nici. To jak, mamy przymus? A jak mamy, to mamy też haracz! I właśnie dlatego związkowcy stoją do nas czterema literami. Oni po prostu wiedzą, że forsę zapłacimy im zawsze, niezależnie od wyników ich pracy, kompetencji i jakości obsługi. Jakość obsługi… Czy ktoś z Was kiedykolwiek widział uśmiechniętą i kompetentną panią w biurze zarządu okręgowego? Czy znacie jakąkolwiek strzelnicę PZŁ, gdzie obsługa jest fachowa, a wchodząc nie macie poczucia, że przeszkadzacie? Czy znacie jakąś strzelnicę PZŁ z elektroniczną tarczą? A jaki jest u nas standard? Dobrze, jak jest wózek na rogaczu, zazwyczaj dodatkowo płatny. Czy za takim związkiem członkowie staną w obronie, czy będą zacierali ręce, licząc na zmiany? I tu paradoksalnie, minister może nas uratować. Stworzy konkurencję, choć jestem pewien, że takiej PZŁ nie wy-

trzyma. A teraz przykład stania czterema literami do ludzi. Byliście na targach Knieje? Widzieliście stanowisko PZŁ? Jak je oceniacie? Ile minut staliście, aby ktoś Was zaprosił? Nikt Was nie zaprosił do obejrzenia wystawy? A to ciekawe! Czy w ogóle ktoś do Was zagaił? Poczęstowano Was kawą? Może herbatą? Też nie? Byliście bez broni, to może czymś mocniejszym? Nie? To może poczęstowano Was dziczyzną? Też nie? Hm… pewnie dlatego, że byliście zajęci interaktywną ekspozycją? Tej też nie było? A może coś wam innego wpadło w oko? Pewnie nic bo byliście wpatrzeni w hostessy? Ich też nie było? A coś tam w ogóle na stanowisku PZŁ było? Było! Kolekcja unikatowych krawatników i kolekcja butelek. Czujecie to? Jeszcze raz na spokojnie, proszę usiąść i czytamy wspólnie raz jeszcze. Nasi eksperci z PZŁ postanowili pokazać zwiedzającym targi Knieje kolekcję unikatowych krawatników oraz kolekcję butelek. Dzwonię po Ala, co się na czarno nosi i idziemy się napić, serio na trzeźwo dalej pisać nie mogę... Trzy dni później… Krótkowzroczność wielkich z PZŁ jest legendarna. Poza opisanymi w tym felietonie jej klinicznymi objawami takimi jak jednoznaczne angażowa-

90


91


nie się po jednej stronie sceny politycznej, udawane podejście do walki z ASF, notoryczne lekceważenie swoich członków… Jest też wiele innych chorób, choćby etatyzm czy nepotyzm. Tak, wiem. Wydałem sam na siebie wyrok. Napisałem paszkwil o PZŁ. Kąsam rękę, która mnie karmi. Teraz zapewne rozdzwonią się telefony u redaktora naczelnego GŁ z poleceniem, by zdjąć znanego rozbójnika z łamów GŁ. Kim on jest? Gdzie poluje? Jak śmie wypisywać takie fantasmagorie o swoich kolegach! Ujawnić jego dane i zlinczować! Ups… teraz chyba przesadziłem. Przecież nikt z szefów PZŁ nie czyta GŁ, tylko pisma, w których artykuły nie zmącą podczas lektury spokoju jego siwej głowy. A może się mylę, może ktoś tam pomyśli, że już czas coś zmienić, że być może krytycy też mogą mieć troszkę racji…

92


93


ZACZNIJ NOWY SE Z NOWYM DYSTRY

Sprawdzona dla strzelców świetnych p w przystępn

THZ INCORSA Sp. z o.o., ul. Marconich 94


EZON YBUTOREM!

a amunicja w szukajฤ cych parametrรณw nej cenie.

h 3, 02-954 Warszawa; tel: +48 22 885 95 28 00, e-mail: sklep@incorsa.pl


Działo s


się w Sosnowcu!

W tym roku na łowieckiej mapie targów zabrakło Warszawy, więc po lutowych poznańskich KNIEJACH jedynie Sosnowiec powitał myśliwych z otwartymi rękami… TEKST: GAZETA ŁOWIECKA, MATERIAŁY PRASOWE ZDJĘCIA: TARGI EXPOHUNTING, ŁUKASZ KAŁUSKI


W

dniach 5–7 kwietnia na terenie Expo Silesia w Sosnowcu odbyła się impreza w wyjątkowy sposób łącząca pasję i naturę: Międzynarodowe Targi Łowieckie EXPOHunting (już po raz 10. więc świętowano mały jubileusz), Targi Strzelectwa, Militariów i Survivalu EXPOShooting oraz Salon Gospodarki Leśnej EXPOForest. EXPOHunting w liczbach Tegoroczne targi imponowały nie tylko wielkością ekspozycji, ale i jej różnorodnością. Swoją ofertę przedstawiło ponad 260 wystawców z 10 krajów, reprezentujących blisko 500 światowych marek. A oprócz tego goście mieli okazję uczestniczyć w ponad 60 wydarzeniach towarzyszących. W ramach targów odbyła się m.in. Krajowa Wystawa Użytkowych Psów Ras Myśliwskich organizowana przez Związek Kynologiczny w Polsce Oddział w Bytomiu. Jak podają organizatorzy, na tegoroczne targi w Sosnowcu przybyło blisko 15 tysięcy zwiedzających z całej Polski, a także z Czech, Ukrainy, Słowacji, Węgier i Niemiec. Było w czym wybierać... Wzorem lat ubiegłych targi podzielono na 3 strefy tematyczne. W strefie A

98


99


100


101


102


103


104


105


zaprezentowano broń, a także różne rodzaje amunicji i montaży oraz optykę i noktowizję. Strefa B to bogata oferta odzieży, obuwia, noży, łuków oraz rękodzieła związanego z myślistwem. A w strefie C można było znaleźć artykuły i akcesoria przydatne każdemu myśliwemu w kniei oraz fanom wszelakiej aktywności outdoorowej. Były również propozycje dla osób zainteresowanych strzelectwem, militariami oraz survivalem. Nie zabrakło też salonu kuchni myśliwskiej i czegoś dla fanów motoryzacji – prezentacji samochodów terenowych. Po raz pierwszy tematykę targów uzupełnił Salon Gospodarki Leśnej EXPOForest. My przygotowaliśmy dla Was fotorelację z Międzynarodowych Targów Łowieckich EXPOHunting.

106


107


VIII Byd Myśliwsk


dgoska Biesiada ka – Turzyn 2019

Kiedyś biesiadowano przed polowaniem, w trakcie polowania, a i nierzadko zamiast polowania... W okręgu bydgoskim od kilku lat koniec sezonu łowieckiego kojarzy się z jednym wydarzeniem. I nie mówimy o ocenie poroży jeleni byków i danieli, tylko o Bydgoskiej Biesiadzie Myśliwskiej TEKST: ALEKSANDRA SZULC ZDJĘCIA: GRZEGORZ MENDEL


VIII

edycja Biesiady odbyła się jak zwykle w Turzynie w gościnnych progach sali myśliwskiej Państwa Morawskich. Około 150 gości o godzinie 17. rozpoczęło biesiadowanie, wśród nich Łowczy Okręgowi z Bydgoszczy i Torunia, członkowie Zarządów z Bydgoszczy, Torunia i Gdańska, członek NRŁ Grzegorz Karpik i rzecznik PZŁ Alicja Fruzińska. Program, jak zawsze, zapowiadał się bogato. Kuba Wolski, ogień i dziczyzna Na pierwszy ogień „dosłownie i w przenośni” poszedł... Kuba Wolski. Jako przystawkę zaserwował aromatyczny gulasz z sarny i dzika podany w mięciutkiej brioszce. Najwięksi fani Kuby, a tych było niemało, skrupulatnie zapisywali sekrety przyrządzania tego wyśmienitego dania zdradzane przez samego mistrza. Dla duszy i ciała Po znakomitym obiedzie ucztę sprawił Darek Dutkiewicz – myśliwy, sokolnik, sygnalista i poeta w jednej osobie. Recytował swoje wiersze, które niedawno objawił światu, wydając tomik „Z flanki”. Mówił o nim: ,,Mój pierwszy tomik poetycki zbudowany z zatrzymanych w słowach odpry-

110


111


112


113


sków przeżyć z leśnych ostępów”. Na pewno nieraz wspomnimy urocze wersy ,,Całe moje bogactwo’’ i ,,Do młodości’’...

szej biesiady zaopatrujemy się w nie w zaprzyjaźnionej firmie Nest. Piękne kieliszki z głowami zwierząt łownych są ozdobą niejednego barku, a trunki w nich serwowane smakują nieziemsko.

Nie tylko modelki Stałym punktem Bydgoskiej Biesiady Myśliwskiej są pokazy mody. One zawsze cieszą się ogromnym zainteresowaniem, nie tylko płci pięknej. W tym roku nasze modelki Jagoda i Dagmara występowały w towarzystwie modela, w którego wcielił się stażysta KŁ „Diana”, świetnie prezentujący się w marynarkach i kamizelkach firmy Steinbock. Na potrzeby pokazu mody udostępnił je niezawodny Przemysław Janikowski, właściciel firmy 4hunting.

Muzeum Przyrody i Łowiectwa Nie tylko goście, którzy po raz pierwszy odwiedzili naszą biesiadę, ale wszyscy chętni mogli dzięki uprzejmości Państwa Morawskich zwiedzić Muzeum Przyrody i Łowiectwa, które od trzech lat stanowi chlubę naszego okręgu. Dla Kubusia Bydgoska Biesiada Myśliwska to nie tylko zabawa. Mamy świadomość smutków i potrzeb otaczającego nas świata. Nie zapomnieliśmy więc o „naszym” Kubusiu, synu myśliwego, którego wspieramy, zbierając fundusze na jego leczenie. Łowczy Okręgowy wystawił na licytację karafkę z logo łowiectwa bydgoskiego, a Rafał Sulkowski, zwycięzca licytacji, wzbogacił konto Kuby o 600 zł.

Przysmaki myśliwskie Kiedy goście biesiadowali, komisja konkursowa w składzie: Bożena Błaszczyńska, Hieronim Błażejak, Andrzej Tyma i Artur Przemorski ciężko pracowała, oceniając 33 nalewki i kilkanaście potraw zgłoszonych do konkursu nalewek i przysmaków myśliwskich w trzech kategoriach: wędliny, pasztety, rolady i inne. Najwięcej emocji wzbudza zawsze długo oczekiwane ogłoszenie wyników konkursów, bo nagrody to prawdziwe dzieła sztuki. Od pierw-

Hej, hej, la, la, la... Podczas każdej biesiady muzyka jest najważniejszym punktem programu. W tym roku był za nią odpowiedzialny Jarek Lewandowski. I to był strzał

114


115


116


117


118


119


w dziesiątkę. Przygotował repertuar, skomponował muzykę do słów ,,Pieśni myśliwskiej” Juliana Ejsmonda i tak powstał hit naszego spotkania, przez wielu uczestników nazwany hymnem biesiady. Jarek Lewandowski, Tomek Wesołek i Tomek Pińkowski odebrali owacyjne brawa, udało im się bowiem porwać do wspólnego śpiewu wszystkich biesiadników. Jak biesiadować, to w Turzynie! Cieszę się bardzo, że moje ,, trzecie dziecko’’, czyli Bydgoska Biesiada Myśliwska ma się kapitalnie, rozwija się prawidłowo, dostarczając jej uczestnikom pozytywnych przeżyć i emocji. Z roku na rok powiększa się grono gości. Już nie tylko myśliwi i sympatycy łowiectwa z okręgu bydgoskiego, ale z różnych zakątków Polski i zagranicy przybywają na nasze bydgoskie myśliwskie biesiadowanie. Zabierają ze sobą w świat pamiątkowy kielich do nalewek ze znakiem łowiectwa bydgoskiego i smakowite krówki, bez których biesiada nie byłaby taka słodka. Najbardziej cieszy zdanie powtarzane każdego roku przez stałych bywalców (a tych jest niemało): „To była najlepsza biesiada z dotychczasowych”. To miód na moje serce. Już dziś zapraszamy za rok!

120


121


Szaraki w „Kosie” W 65-letniej historii Koła Łowieckiego 223 „Kos” w Bydgoszczy to wydarzenie miało miejsce po raz pierwszy. Szkoda, że nie doczekał tego nasz wieloletni łowczy Hilariusz Tadych, który o zającach mógł opowiadać godzinami... TEKST: ALEKSANDRA SZULC ZDJĘCIA: TOMASZ JASIŃSKI, ALEKSANDRA SZULC



Z

ając szarak (Lepus europaeus) zamieszkuje nasz obwód łowiecki nr 155 dość licznie. Kiedy jednak nadarzyła się okazja zakupu w przystępnej cenie zajęcy z hodowli, postanowiliśmy skorzystać i odnowić pulę genową naszym szubińskim szarakom. Wspaniała szesnastka Zadzwoniłam do prezesa koła i zapytałam, co Zarząd powie na świeżą, młodą krew? Usłyszałam radość w głosie i już sobie wyobraziłam błysk w oku… Wyjaśniłam jednak, że to chodzi o zające. Chwila ciszy w słuchawce, poważny głos: – No, no oczywiście o niczym innym nie myślałem. I tak zapadła decyzja o zakupie 16 szaraków. Wczesnym rankiem wyruszyłam do OHZ w Krośniewicach. Skądinąd to bardzo dobra decyzja o likwidacji niedochodowych OHZ-ów. Żal było patrzeć na obejście i stan gospodarstwa. Miotał mną smutek pomieszany ze złością. Wszak to za nasze składkowe pieniądze i nie tak to powinno wyglądać. Czy dadzą sobie radę? Spokojna podróż mijała szybko, a w łowisku czekały już na nas licznie zgromadzone dzieci z okolicznych szkół, z którymi nasze koło od lat

124


125


współpracuje. Okrzyki radości, pełne troski pytania, czy dadzą sobie radę, co będą jadły i czy nie będzie im zimno, rozbrzmiewały jeszcze długo po tym, jak szaraki ukryły się wśród zarośli. Większość dzieci i niejedna mama pierwszy raz w życiu widziały zające na żywo! Prezenty? Obowiązkowo! Na spotkania z uczniami zawsze przywozimy prezenty. Nie inaczej było tym razem. Odblaski, zakładki, plany lekcji, odblaskowe kamizelki z napisem „Myśliwi dzieciom, dzieci zwierzętom” zawsze sprawiają radość. Jednakże największą frajdę tym razem wywołały czekoladowe zające. Skoki, omyk i turzyca A że każde spotkanie to edukacja przyrodniczo-łowiecka, opowiedziałam dzieciom, jak nazywają się poszczególne części ciała zająca w języku łowieckim. Jak wielka była więc moja radość, kiedy jeden z chłopców pałaszując ze smakiem czekoladowego zająca, powiedział „odgryzłem mu słuchy”. Można by rzec: ,,nauka idzie w nas, a nie w las’’. I o to chodzi!

126


127


VAPOR Lekki zestaw idealny na lato CENA ZESTAWU

779 zł

Sklep internetowy www.DoLasu.pl Salon Myśliwski128 DoLasu czynny: poniedziałek-piątek 9:00-17:00 tel: 22


o

2 42 82 888, 600 300 904 email: dolasu@dolasu.pl 129


Na zatropiu

felieton Gamrata

„NOŁNEJMY” OBEJMUJĄ PRZYWÓDZTWO Wybrał się Gamrat na dłuższą wycieczkę, przez Słowację, aż hen pod węgierską granicę i zdziwił się, że i naszym południowym pobratymcom polscy ekoterroryści próbują mówić, jak mają polować...

O

kazuje się, że już kilka lat temu osławiona Pracownia na Rzecz... skierowała skargę do Komisji Europejskiej w sprawie naruszenia przez Słowację przepisów dotyczących polowań na wilka. Na szczęście słowaccy urzędnicy okazali się bardziej odporni na krzyk tej nielicznej, acz głośnej i uzurpującej sobie prawo do nieomylności grupki niż nasi rodzimi i nie pozwolili sobie narzucić obcego punktu widzenia.

Po tej długiej wędrówce, w czasie której spotkał Gamrat kilka wartych grzechu słowackich loszek, wrócił w galicyjskie lasy i przejrzał stare gazety. Jest on bowiem jeszcze z tego pokolenia, co nie tylko internetowe wieści sobie przyswaja. Po owej lekturze zaczął się mocno zastanawiać, czy aby mimo wszystko na stałe nie przenieść się w zakarpackie ostępy bo tu, nad Wisłą i Odrą, między Bugiem a Nysą, jest coraz dziwniej. Po pierwsze, dowiedział się Gamrat,


że mamy kolejnego Łowczego Krajowego. Za poprzednim nie płacze, bo znał go jeszcze z czasów, gdy on był zwykłym ministerialnym urzędnikiem i na korytarzach przy Wawelskiej opinię miał… nieciekawą. Liczył więc, iż nowy będzie KIMŚ, osobowością jakąś. Okazuje się, że minister przysłał nam młodzieńca nieopierzonego. Jak mawia młodzież: NOŁNEJMA. Nikt nie wie co za „ptica”, aliści kiedy Gamrat usłyszał przemówienie, z jakim zwrócił się on do łowieckiej braci, pierwsza myśl, jaka naszła starego Odyńca, była niewesoła: „Oj zdaje się, że jeszcze ze łzą w oku wspominać będziemy pana Blocha, ksywa Tupecik”. Dużo bowiem było w tej mowie ideologii, a mało pragmatyzmu. Gamrat jest uczulony na bogoojczyźniane teksty i aż mu się chyb postawił, gdy słuchał nowego ŁK. Reszta nowego Zarządu, może z jednym wyjątkiem, sądząc po życiorysach, też raczej nie pod ten numer łowieckiego kapelusza i w łowieckim życiorysie sobie może co najwyżej zapisać członkostwo w Komisji Rewizyjnej Koła. A potem Gamrat przeczytał komunikat o odwołaniu targów Hubertus Expo. Dobra decyzja! Kiedy PZŁ przed laty organizował pierwsze edycje targów, było to słuszne. Nie istniał wtedy rynek targowy dla naszej grupy

i ówczesne władze PZŁ, podejmując się organizacji targów, trafiły w oczekiwania środowiska. Ale po latach, gdy coraz więcej firm komercyjnych zajęło się organizacją targów łowieckich (lepiej lub gorzej, najlepiej w Sosnowcu, fatalnie w Poznaniu, reszta to płotki). Żadnego uzasadnienia, by Związek organizował taką imprezę. Tym bardziej że dokładaliśmy do niej niemałe pieniądze. Ale Gamrat lubi się wczytywać w takie niby proste pisma. I znalazł w tym komunikacie takie oto sformułowanko: „Zdając sobie sprawę z wagi podjętych kroków, pragniemy zapewnić, że każda kolejna decyzja, którą podejmie Łowczy Krajowy, będzie poparta szczegółowymi analizami, a jej najważniejszym wyznacznikiem będzie dobro Polskiego Związku Łowieckiego”. To małe zdanie jak na dłoni pokazuje, co przeraża Gamrata: czasy demokracji w Związku odeszły w niepamięć. Nigdy ta demokracja za wielka nie była, ale jakaś kontrola społeczna zawsze istniała. Teraz Łowczy Krajowy nawet nie ukrywa, że nastają czasy jedynowładztwa. Łowczy jednoosobowo postanowił i już. Zarząd? Rada Naczelna? Ciała tak naprawdę zbyteczne. Wprawdzie na Zjeździe delegaci próbowali wpisać w statut jakieś bezpiecz-

131


niki, ale zdaniem Gamrata, jest to przysłowiowe przykrywania syfa pudrem. Przy okazji wpadła w ręce Gamrata ciekawa korespondencja. Tym razem dotycząca ASF. Wynika z niej, że z powodów nie do końca dla Gamrata zrozumiałych, Instytut Techniczny Wojsk Lotniczych wraz z Wojskowym Instytutem Higieny i Epidemiologii oraz spółką o nazwie GIGACO, na zlecenie Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, mają zrealizować projekt o dźwięcznej nazwie „Zastosowanie innowacyjnych i efektywnych metod i technologii umożliwiających wykrycie watah dzików, identyfikacji osobników z objawami klinicznymi ASF w naturalnym terenie ich występowania”. Pod tą, cokolwiek wymyślną nazwą kryje się projekt systematycznej obserwacji wybranych watah dzików, założenia niektórym z nich nadajników GPS i identyfikacji nie tylko tego jak się rozprzestrzenia ASF, ale jak w ogóle zachowują się dzicze watahy. Projekt w skali europejskiej, by nie powiedzieć światowej, innowacyjny. Projekt realizowany przez instytucje państwowe, w obszarze, który interesuje nas jak najbardziej, ba, aż się prosi, byśmy stali się jednym z uczestników tego konsorcjum badawczego, również ze względu na PR. 31 stycznia lider konsorcjum zapro-

ponował Polskiemu Związkowi Łowieckiemu współpracę w tej dziedzinie na terenie Stacji Badawczej PZŁ w Czempiniu (no bo gdzie, jak nie na terenie stacji, która jest powołana do badań). Jeszcze stary Łowczy Krajowy wyraził zgodę na współpracę, przygotowano projekt porozumienia, który Gamrat widział, i który koszty operacji przenosi na spółkę GIGACO. Jednak w międzyczasie zmieniły się władze i nowy Łowczy dotąd nie znalazł czasu, by spotkać się z przedstawicielami konsorcjum badawczego, a z odgłosów dochodzących z warszawskiego Nowego Światu projekt realizowany nie będzie. Nie będzie, bo nowa władza nie będzie wspierała tego, co wymyśliła stara.... A meritum? A kogo to obchodzi? À propos ASF i ministra rolnictwa… Jego zastępca znów oskarżył nas o „nicnierobienie”, mówiąc o tym, że niemieccy myśliwi w minionym sezonie, w ramach prewencji przed ASF, wybili milion dzików, a polscy robili w tej sprawie obstrukcję. Gamrat poszperał trochę po sieci i zobaczył, że wiceminister machnął się lekko o 20%. Jak podał bowiem DJV, niemieccy myśliwi odstrzelili 837 tys. dzików. 1/3 więcej niż sezon wcześniej. OK. Pytanie jest zasadnicze? Te 800 tys. to jaka część populacji?

132


I jak mawia Hans Schreder, znajomy Gamrata spod Hamburga, „da liegt der Hund begraben”? Nie ma bowiem oficjalnych danych o stanie populacji gamratowych pobratymców między Odrą a Renem. W sieci można spotkać informacje, że Niemcy szacują swą populację czarnego zwierza na między 3 a 5 milionów. Niech będzie cztery. To znaczy, że Niemcy odstrzelili mniej niż 25% swej populacji. A Polacy? W tym sezonie odstrzelono około 200 tys. czarnuszków przy populacji szacowanej na nieco wyżej niż 400 tysięcy. 50%! Czy ktoś się o tym ze Związku zająknął? A czy ktoś się zająknął, że w Niemczech eko-fiko nie protestowali przeciwko zwiększonemu odstrzałowi, bo nie znaleźli w tej sprawie posłuchu ani wśród polityków, ani wśród mediów? Nie widziałem, nie słyszałem, ale może tu, w galicyjskie ostępy, nie wszystko dociera.

Cósik mi się jednak zdaje, iż rację miał mecenas Daniłowicz, kiedy w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” nazwał rzecz po imieniu: „Związek został formalnie podporządkowany ministerstwu – na czele PZŁ stoi osoba mianowana przez ministra. Myśliwi nie mają więc organizacji, która reprezentowałaby ich poglądy”. Ważnym wydarzeniem było też uchwalanie nowego statutu Związku. Gamrata aż korci, by się i nad nim poznęcać, ale że miejsca już nie ma, a w dwóch zdaniach zrobić się tego nie da, odkłada rzecz do następnego razu. Przyszedł kwiecień, więc cała łowiecka brać ruszy w pole. Robi się cokolwiek niebezpiecznie. Dlatego Gamrat udaje się znowu na słowacką stronę, do zaprzyjaźnionego Keneča na kuśtyczek „Starej Borowički”. O tej porze dobrze bowiem posiedzieć sobie pod smrekiem i pogadać o starych karabinach. Gamrat

133


Lektury mysliwskie

POT¢GA TAJGI


W tym wydaniu naszej Gazety mamy dla Was fragment książki Mikołaja Bojkowa „Opowieści z tajgi”, wydanej przez Atra World. To kawałek wspaniałej łowieckiej literatury! I na dodatek z polskim, choć niezbyt chlubnym akcentem. Sprawdźcie sami...


T

ętniąca życiem, dziewicza przyroda, wywierając na cywilizowanego człowieka ożywczy i dobroczynny wpływ, nieodparcie przyciąga go do siebie pomimo wszelkich przeszkód i barier wnoszących się między nim a jego matką – naturą. Dusząc się, w dosłownym i przenośnym znaczeniu, w kulturowych warunkach wielkiego miasta, człowiek szuka powietrza oraz światła. Jak ryba wyrzucona z wody otwiera usta, zachłannie łapiąc powietrze przesycone pyłem, zarazkami i wszelkimi odpadami nowoczesnej aglomeracji.

pan P., w celu zapolowania na grubego zwierza. Mieszkałem wtedy pośród lasów Szuchaja, na stacji Shitouchezi, i miałem wszelkie środki i możliwości do organizacji polowań na każdą skalę. Pan P. przywiózł ze sobą doświadczonego i oddanego sługę – lokaja, w którego rękach znajdował się cały dobytek magnata, tj.: ubrania, bielizna, obuwie, amunicja, broń, a nawet pieniądze. Pod każdym względem typowy Leporello lub Sancho Pansa z „Don Kichota”. Wygląd zewnętrzny hrabiego był równie typowy co jego sługi. Wysokiego wzrostu, zgrabny blondyn z urodą polskiego dworzanina wywierał wspaniałe wrażenie nie tylko imponującą powierzchownością, ale i wyszukanymi manierami, wychowaniem, charakterem oraz delikatnością.

A jednak wielu mieszkańców miasta, dawno oderwanych od przyrody i zepsutych cywilizowanym miejskim życiem, trafiając na łono tej przyrody, doświadcza skrajnej bezsilności i klęski. Nierzadko znajdują się w położeniu bez wyjścia, a nawet giną, nieprzygotowani do dzikiej i prymitywnej walki o przetrwanie. Opisuję tu charakterystyczny przypadek obcowania z przyrodą człowieka niezwykle kulturalnego, ale „głupiego” i „nierozwiniętego” z perspektywy „mądrości tajgi”.

Po wysłaniu telegramu spotkałem go na dworcu i przedstawiliśmy się sobie. Kiedy dowiedział się, że mieszkam sam, w dużym urzędowym mieszkaniu, zgodził się zatrzymać u mnie. Do dyspozycji miał dwa pokoje, w których rozlokował się ze wszystkimi swoimi rzeczami i ze swoim „Leporellem”, jak sam zwykł go nazywać. Po kąpieli założył swój miękki, jedwabny szlafrok, po czym uczesany, ogo-

Tuż przed Bożym Narodzeniem przyjechał do mnie z Warszawy jeden z najbogatszych polskich magnatów,

136


lony i wyperfumowany przyszedł do mnie do salonu, gdzie oczekiwałem na niego z kolacją. Zaspokoiwszy głód, przeszliśmy do gabinetu, w którym gość mógł podziwiać moje myśliwskie trofea – różnorakie skóry zwierzyny łownej, medaliony, wieńce i wypchane ptaki wiszące na ścianach całego pomieszczenia. Hrabiemu oczywiście najbardziej spodobał się tygrys – zawieszona nad biurkiem gigantyczna skóra z głową, otwartą paszczą i niebezpiecznymi kłami, która jak żywa patrzyła z kąta, błyskając żółtymi szklanymi ślepiami. Europejski gość przyglądał się tej głowie długo, z żywym zainteresowaniem. Patrząc na jej szerokie czoło, zaciągnął się drogim hawajskim cygarem i powiedział: – Takie trofeum z radością zabrałbym ze sobą do Warszawy! Nasi nemrodzi, podobnie jak ja przebywający w Afryce, pękliby z zazdrości i rozdrażnienia! A mam również lwie skóry wywiezione z Abisynii! – Nie widzę przeszkód, hrabio! – odpowiedziałem swojemu szlachetnemu gościowi. – Od pana zależy, czy zdobędzie pan takie trofeum w naszej tajdze! Jeśli pan sobie życzy, wybierzemy się pojutrze razem na polowanie. Właśnie trwa sezon łowiecki i jestem przekonany, że odniesie pan sukces!

– Z ogromną radością! – pospieszył z odpowiedzią. – Ale nie zgłębiłem jeszcze wszystkich tajników polowania w tajdze i pragnąłbym wiedzieć, jak praktykuje się u was łowy z podchodu. Kiedy jednak się dowiedział, że przypadnie nam iść na piechotę, robiąc do trzydziestu wiorst na dobę, nieść ze sobą zapasy i broń, nocować na śniegu pod gołym niebem i strzelać do zwierzyny z niewielkiej odległości, nierzadko sam na sam z drapieżnikiem, wyraźnie zmarkotniał, a jego zapał przygasł. Zamyślił się, puszczając kółka z aromatycznego dymu. Musiał podjąć ważną decyzję – rozważyć, czy zgodzić się na moją propozycję, czy nie. Rozumiałem go i nie przeszkadzałem mu w myśleniu. Po kilku minutach rozmyślania hrabia odłożył swoje niedokończone cygaro do popielniczki i, wpatrując się we mnie jasnymi niebieskimi oczami, powiedział: – Przyznaję, że czegoś takiego się nie spodziewałem. Myślałem, że tutaj poluje się tak samo jak w innych krajach – z psami gończymi, obławą, nagonką – czy też jak w Indiach: z fladrami i naganiaczami, którzy zaganiają zwierzynę prosto na strzał! Nie po to przyjechałem tu z Europy, żeby wracać osiem tysięcy

137


kilometrów z pustymi rękami! Przyjmuję pana propozycję. Gotów jestem iść z panem nie tylko na tygrysa, ale i na samego czorta! Chcę spróbować łowów z podchodu w śniegach mroźnej tajgi! Poza tym, co powiedzieliby moi koledzy w Warszawie, gdybym wrócił z pustymi rękami? To byłaby straszliwa hańba zarówno dla mnie, jak i dla całego mojego rodu!

pane źródło tematów! A te oto granitowe skały z cedrami i świerkami czyż nie zasługują na pędzel artysty?! Tak rozprawiając i zachwycając się, szedł w ślad za mną, nieustannie potykając się o skryte w śniegu kamienie i pnie drzew. Wszystko układało się pomyślnie, kiedy trzymaliśmy się szlaku, lecz gdy skręciliśmy w bok i poszliśmy po tropie jelenia, który przecinał nam drogę, sprawy przybrały nieciekawy obrót. Mój kompan poruszał się powoli, często się zatrzymywał i zalewał potem mimo silnego mrozu, a w końcu oświadczył, że dalej iść nie zdoła. Co było robić? Powrót na bocznicę nie miał sensu, ponieważ przeszliśmy już około dziesięciu wiorst. Należało więc iść przed siebie, a pokonawszy grzbiet, zejść w dół, gdzie znajdowała się myśliwska fanza, w której mogliśmy odetchnąć i nabrać sił. Dotarliśmy tam dopiero pod wieczór. Słońce było już nisko i zbliżała się noc. Wolałem nie ryzykować spania w fanzie, więc należało zatroszczyć się o nocleg. Mój towarzysz ze stoickim spokojem znosił cierpienia. – To nic, to nic, proszę się nie martwić! – mówił z dobrodusznym uśmiechem. – Tak należy! Nie znasz wody, to do niej nie wchodź! Mimo wszyst-

Dzień później, o świcie, hrabia i ja pojechaliśmy koleją wąskotorową trzydzieści pięć wiorst w głąb tajgi. Stamtąd, w jasny mroźny poranek, doszliśmy leśną ścieżką do przełęczy Lanzalin i zaczęliśmy się wspinać. Obrazy ciemnego, gęstego lasu cedrowego odkrywające się przed nami porażały swoim majestatem i pięknem nawet takiego bywalca i podróżnika jak hrabia P., który widział wszystkie cuda. – Tak, oto ona, mandżurska tajga! – mówił mój gość. – Teraz widzę, że ma pan rację, wysławiając ją w swoich poetyckich opowiadaniach i esejach! Dużo podróżowałem i widziałem piękne kraje we wszystkich częściach świata, ale ten pierwotny las wywiera szczególne wrażenie. Te kolosalne cedry i modrzewie, oplecione winoroślą i lianami, aż proszą się o obraz! Szkoda, że nie przebywali tu Szyszkin i Klewer, dla nich byłoby to niewyczer-

138


ko jestem szczęśliwy! Byłem w dzikiej tajdze i doświadczyłem trudów zimowego polowania z podchodu. Nie każdemu europejskiemu sportsmenowi jest to dane!

chód, do wieczora przejdziemy jakieś trzydzieści wiorst i wrócimy do domu samochodem. Posłuchawszy mojej rady, hrabia zaległ na miękkiej, leśnej pościeli i wkrótce spał jak zabity. Pilnując, by ognisko nie zagasło, także się położyłem po jego drugiej stronie i przysłuchiwałem się monotonnemu szumowi tajgi, który potęgował wrażenie ciszy i spokoju panujących pod leśnym sklepieniem. Gdy nadeszła północ, żal mi było zrywać głęboko śpiącego hrabiego, więc dałem mu możliwość pospać jeszcze około godziny. Kiedy w końcu go obudziłem, skoczył na równe nogi. – Co się stało? – wykrzyknął znowu, chwytając za broń. – Nic, nic – uspokoiłem go. – Teraz pana kolej trzymać straż, a ja się prześpię. Proszę nie zapominać o podtrzymywaniu ognia. Proszę też słuchać uważnie wszystkiego wokół i przy najmniejszym podejrzanym dźwięku natychmiast mnie obudzić. Z nudów może pan pić herbatę, ale w żadnym wypadku niech pan nie zaśnie, ponieważ nie jest pan w Europie, a w Azji, i do tego w gęstej tajdze! Dawszy mu jeszcze kilka przydatnych praktycznych instrukcji, ległem na świerkowej pościeli i w mgnieniu oka zasnąłem.

Po przygotowaniu opału na noc i naszykowaniu przy ognisku posłania z jodłowych gałęzi poradziłem podupadłemu na duchu hrabiemu, by nie myślał o niczym oprócz odpoczynku. W międzyczasie nadeszła noc i tajgę okrył nieprzenikniony mrok. Siedząc przy wesoło strzelającym ognisku i popijając gorącą herbatę z rumem, nieszczęśliwy myśliwy jak gdyby się ożywił i nabrał ducha. Żartował i śmiał się z siebie, wspominając swoją komiczną sylwetkę, obciążoną bagażem, w walce ze śnieżnymi zaspami, wiatrochronem i zaroślami tajgi. Pohukiwanie sowy dolatujące z głębi wąwozu zmusiło go do wytężenia słuchu. – Co to takiego?! – spytał, chwytając za swój wspaniały ekspres i wbijając przestraszony wzrok w ciemność. – Proszę się nie denerwować! – odpowiedziałem. – To sowa! W tym miejscu nic i nikt nam nie zagraża. Lepiej niech się pan położy i zaśnie. Ja będę stał na straży do północy, później się zmienimy i w taki oto sposób przenocujemy. Rano skierujemy się na za-

139


Jak długo spałem, nie wiem, ale w nocy obudził mnie hrabia P., potrząsając moim ramieniem. – Proszę szybko wstawać! – szeptał zdenerwowany, ściskając w rękach swój ekspres. – Pośród drzew ktoś chodzi, słychać trzaski i szepty! Już od dawna przysłuchuję się tym odgłosom i w końcu postanowiłem pana obudzić! Wstałem i przetarłem oczy. Było zimno. Ogień ledwo migotał w ciemności. Nadstawiłem uszu, ale niczego szczególnego nie wychwyciłem. Tajga szumiała tak samo jak zawsze, gdzieś w oddali wyły czerwone wilki, w górskim potoku dudniła woda uwięziona pod lodem, a drzewa pękały od mrozu z dźwiękiem przypominającym odległe, stłumione wystrzały. – Proszę się uspokoić, panie hrabio! – oświadczyłem swojemu niedoświadczonemu w sprawach tajgi kompanowi. – To tajga szumi i wilki wyją z głodu! A nasze ognisko wygasa! Proszę szybko dołożyć drewna, inaczej zamarzniemy! Z tymi słowami zacząłem rzucać na tlące się szczapy suche konary i gałęzie świerków. Po chwili nad ogniskiem rozbłysnął jasny płomień i ku niebu wzniósł się snop iskier, które stopniowo gasły w ciemnej głębi pośród olbrzymich cedrów.

– A ja już myślałem Bóg wie co! – przemówił mój towarzysz skonfundowany i wyciągnął z papierośnicy cygaro. – Wydawało mi się, że ze wszystkich stron otaczają nas wrogowie gotujący nam zagładę! Najwyraźniej nigdy nie przywyknę do waszej tajgi. Nic ze mnie nie będzie! Nigdy nie stanę się łowcą zwierząt! Do tego są potrzebne żelazne nerwy, wyjątkowo silna psychika i naturalne predyspozycje! Proszę się kłaść spać! Będę dalej czuwał, ale już nie będę pana niepokoić! To powiedziawszy, hrabia P. zapalił cygaro i usiadł na kawałku drewna w pobliżu jasno palącego się ogniska. A ja znowu ułożyłem się na swoim miękkim, pachnącym posłaniu i zasnąłem jak dziecko. Do świtu było jeszcze daleko. Zasypiając, słyszałem głębokie westchnienia i nerwowe pokasływanie swojego znamienitego towarzysza. Pomimo obietnicy hrabia ponownie mnie obudził – szczękaniem zwalnianego zamka sztucera i rozmową z samym sobą. – Proszę spojrzeć! – Wskazywał w ciemności drżącą ręką. – Tam coś się świeci, jak gdyby para oczu! To się pokazują, to znikają! Czy to aby nie tygrysy? Wydaje mi się, że słyszałem ich warczenie!

140


Wpatrując się w głąb ciemnych zarośli, ja również zauważyłem w dali parę okrągłych, połyskujących oczu. Kiedy patrzyły w naszą stronę, odbijał się w nich ogień naszego ogniska. Czasami kierowały się w bok, a czasem gasły. Były ich może ze trzy pary – jedna ogromna jak reflektory, pozostałe nieco mniejsze. Wiedziałem, że to nie wilki, ale nie miałem też pewności, że to tygrysy. Jednak kiedy do moich uszu dobiegło głuche mruczenie, wszystkie moje wątpliwości się rozwiały. To rzeczywiście były tygrysy! Najprawdopodobniej tygrysica z młodymi. Chodziły wokół naszego obozowiska z pełnym szacunku dystansem. Ich zamiary nie były jasne. W każdym razie należało zastosować wszelkie środki ostrożności. – Wie pan, hrabio – zagadnąłem swojego towarzysza, dokładając drew do ogniska. – Ma pan całkowitą rację. Okrążają nas tygrysy i powstrzymuje je tylko blask ogniska. Musimy podtrzymywać ogień i obserwować ruchy zwierząt! Raczej nie mają zamiaru na nas napadać, lecz warto być czujnym i nie oddalać się zbytnio od ogniska! Najgorsze jest to, że nie starczy nam drewna na całą noc. Jeśli wkrótce nie odejdą, będziemy zmuszeni udać się po drzewo dalej w las, a to już ryzykowne! Ale co ma być, to będzie!

Z tymi słowami wyjąłem z ogniska płonące polano i z toporkiem w ręce udałem się po opał. Hrabia wodził za mną wzrokiem, w lewej ręce trzymając pogrzebacz, a w prawej naładowany sztucer. Wetknąwszy płonące polano w śnieg, zacząłem rąbać posusz, szybko machając toporem. Starałem się nie patrzeć w głąb tajgi, gdzie połyskiwały – to pojawiając się, to znikając – ślepia drapieżników. Mój towarzysz stał obok mnie, wymachiwał bronią i obrzucał osaczające nas zwierzęta niewybrednymi epitetami w języku polskim, przy czym najczęściej padało ulubione polskie przekleństwo: „Psiakrew!”. Żeby mieć więcej zapasów, odbyliśmy wycieczkę po opał trzy razy. Za każdym razem tygrysy nieco się oddalały i wyrażały swój gniew niezadowolonym pomrukiwaniem. Nad ranem odeszły na dobre. Jeszcze przez pewien czas dało się słyszeć ich ryk daleko za przełęczą, a wkrótce zamilkły zupełnie. Kiedy zrobiło się jasno i nocne cienie w tajdze zniknęły, poszliśmy po tropie tygrysów. Zwierzęta oddaliły się od głównego grzbietu i z powodu masy wiatrołomów, zasp i nieprzeniknionych zarośli trudno było je tropić. Zarzuciliśmy więc trop i pod wieczór

141


wyszliśmy na trzydziestą wiorstę koncesji, a stamtąd kolejką wąskotorową powróciliśmy na stację.

i mocno potrząsając moją ręką. – Nie da się ich podejść w żaden inny sposób, jak tylko skradając się ku nim ostrożnie w czasie polowania z podchodu. Ale jeśli człowiek odrobinę się zapomni, sam skończy jako ich śniadanie! Nie, nie jestem stworzony do łowów na wasze tygrysy! Psiakrew, jestem daleki od tego, by posądzać hrabiego P. o tchórzostwo! Jest sportowcem z krwi i kości, śmiałym i odważnym myśliwym, jednak to człowiek „wyższej kultury”, rozpieszczony i zniewieściały, zupełnie nienadający się do życia w tajdze rządzącej się własnymi, pierwotnymi prawami.

Hrabia P. polował ze mną jeszcze przez jakiś miesiąc. Następnie, zabrawszy niektóre trofea ze skór i medalionów, wyjechał do Władywostoku, a stamtąd do Indii, gdzie zamierzał polować na tygrysy w komfortowych warunkach, czyli z udziałem słoni i setek psów myśliwskich. Nie chciał wracać do Warszawy bez tygrysiej skóry, którą obiecał swojej narzeczonej. – Wasze mandżurskie tygrysy to psia krew! – mówił, żegnając się ze mną

142


143


Mało już zostało dzikich zakątków w Europie, gdzie znajdziecie miejsca, których ludzka stopa za często nie dotyka. Większość krajów europejskich mimo posiadania wielu parków narodowych czy rezerwatów jest przedeptana na dziesiątą stronę. Patrząc chociażby na nasz Tatrzański Park Narodowy, w którym czasem na szlaku turystycznym można spotkać więcej ludzi niż na Marszałkowskiej w godzinach szczytu. Ja postaram się Wam dzisiaj przedstawić jedną z ostatnich perełek dzikiej natury w Europie, czyli przyrodę Białorusi TEKST I ZDJĘCIA: SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI


Bulbasz United, czyli nie taka Białoruś straszna, jak ją malują


K

tóż zbadał puszcz litewskich przepastne krainy, aż do samego środka, do jądra gęstwiny?... Tak pisał Mickiewicz o swojej ojczystej przyrodzie, w IV Księdze „Pana Tadeusza”. Co opisywał? No właśnie. Nie wszyscy wiedzą, ale okolice, w których urodził się i dorastał nasz największy poeta, nie znajdują się na obecnej Litwie, a na terenie Republiki Białoruskiej. To właśnie te knieje dokładnie są opisane w naszej epopei narodowej. Trochę jest tam fikcji literackiej, ponieważ kiedy Mickiewicz pisał „Pana Tadeusza”, od 200 lat nie było żadnego żywego tura na kuli ziemskiej. Ostatni osobnik zginął z rąk kłusownika w Puszczy Jaktorowskiej koło Warszawy w pierwszej połowie XVII wieku. Prawdopodobnie rosomaki też już nie występowały w tych okolicach. Opis lasu pasuje jednak wręcz idealnie do wielu obecnych kompleksów leśnych w Republice Białoruskiej.

w tego typu przekazach. Zacznijmy od historii Białorusi. Otóż przez wiele setek lat było to Wielkie Księstwo Litewskie, później Rzeczpospolita Obojga Narodów. Następnie teren Białorusi stał się częścią Imperium Rosyjskiego, po którego upadku Józef Stalin stworzył Socjalistyczną Republikę Białoruską, wchodzącą w skład ZSRR. W okresie XX-lecia międzywojennego połowa obecnej Białorusi znajdowała się w granicach II Rzeczypospolitej. Nazwa „Białoruś” to trochę sporny temat. Niektórzy uważają, że tak zwana Biała Ruś wywodzi się od tego, że podczas najazdu Mongołów w XIII wieku był to teren, przez który nie przeszły hordy mongolskie i ziemia nie spłynęła słowiańską krwią, w przeciwieństwie do znajdującej się na południe Rusi Czerwonej. Druga wersja to taka, według której w XIII wieku najeźdźcy mongolscy kolorami określali kierunki, i tak „czerwonym” na przykład określano „południe” a „białym” – „zachód”. Trzecia wersja głosi, że we wcześniejszych wiekach miejscowa ludność używała do swoich codziennych ubiorów jednolitych białych tkanin z płócien lnianych. Większość Polaków kojarzy Białoruś z krajem rolniczym i częściowo ma rację, ale nie wie zapewne, że 40% jej powierzchni zajmują lasy.

Trochę historii Scharakteryzujmy najpierw może samą Białoruś jako kraj. Większości Koleżanek i Kolegów Republika Białoruska kojarzy się pewnie z przekazów medialnych, które nie zawsze są obiektywne i często mówią w czyimś interesie. Trudno więc się doszukać stuprocentowego obiektywizmu

146


147


148


149


Król ziemniak Co jest najbardziej charakterystyczne na Białorusi? Otóż jest to roślina jadalna, zwana w naszym kraju w zależności od regionu: ziemniakiem, kartoflem, pyrą czy grulem. Na Białorusi ziemniak to „bulba” (biał. бульба), a jego ranga jest tak wielka, że w centrum stolicy, Mińska, znajduje się jego pomnik. W kuchni białoruskiej podobno jest ponad 2000 dań z ziemniaka. Ziemniak jest obecny na każdym stole, do każdego posiłku (nawet do chleba). Mieszkańcy Białorusi pocho-

Jadąc autostradą M1 z Brześcia w kierunku Mińska i dalej w kierunku Moskwy, przejeżdżamy przez tereny leśne, ciągnące się bez przerwy ponad 100 km wzdłuż autostrady. Białoruś, jak i Rosja czy Kazachstan tworzą tak zwaną Unię Celną, w której podobnie jak w strefie Schengen można pomiędzy poszczególnymi jej krajami swobodnie przejeżdżać. Nie radziłbym jednak próbować tego robić z polskim paszportem, zwłaszcza na granicy białorusko-rosyjskiej, ponieważ można wrócić później do Polski przez moskiewską ambasadę...

150


Smacznie i zdrowo Z czego słynie jeszcze Białoruś? Z długowieczności. Białorusini są prawdopodobnie najdłużej żyjącą nacją w Europie. Z danych statystycznych wynika, że ponad 650 Białorusinów przekroczyło wiek 100 lat! Najstarszą osobą jest kobieta urodzona 4 czerwca 1889 roku. Co jest receptą na długowieczność? Na pewno proste i nieprzetworzone swojskie jedzenie. Jeśli jedzą mięso, to są to ryby złowione w pięknych i czystych jeziorkach Białorusi. Oprócz ryb podstawowym mięsem na wsi jest drób (oczywiście

dzenia rosyjskiego, polskiego czy ukraińskiego nazywają rodowitych Białorusinów „Bulbaszami”. Nawet jest wódka, która nosi nazwę „Bulbasz”. Jedno jest pewne. Białoruskie ziemniaki są chyba najlepszej jakości na świecie, o czym przekonało się wielu moich klientów, którzy polowali z moim biurem na terenie Republiki Białoruskiej. Pamiętam nawet jak jeden z naszych myśliwych po posmakowaniu miejscowej odmiany ziemniaka, kupił od lokalnej „chazjajki” worek „sadzeniaków” i przywiózł do Polski.

151


152


153


swojski), dziczyzna (łosina) i czasem słynne białoruskie „domasznyje kabany”, z których wyrabia się „sało”. „Sało” jest wbrew pozorom mięsem nieprzetworzonym, bo to po prostu odpowiednio marynowana surowa słonina, która w sklepach osiąga cenę wyższą niż „kumpiak” (czyli szynka). Co się pije na Białorusi? Otóż wbrew pozorom nie wódkę. Podstawowym napojem alkoholowym jest „kwas” robiony według starej receptury. W smaku podobny do naszego podpiwka, ma około 1-2% alkoholu. Oczywiście „domasznyj samogon”, jeśli chodzi o „drinki” wysokoprocentowe, jest bardziej popularny niż „czysta” ze sklepu. Na Białorusi godne polecenia są tak zwane balsamy. Nie kosmetyczne (bo z tym się każdemu u nas w kraju kojarzy ta nazwa), a ziołowe nalewki, robione według kilkusetletnich receptur. Muszę w tym miejscu przyznać, że Białorusini bardzo dużą wagę przywiązują do zielarstwa. Są specjalne sklepy z ziołami na wszelkie dolegliwości. Na wiosnę na przykład ludzie często żywią się tak zwaną „czeremszyną”, czyli niczym innym jak nasz czosnek niedźwiedzi (Allium ursinum). Roślina ta bowiem wykorzystywana jest leczniczo jako ziele przeciwszkorbutowe, poprawiające trawienie, przeciwbakteryjne, usuwa-

jące toksyny i zapobiegające chorobom układu sercowo-naczyniowego. Również stosowano ją przy dolegliwościach układu oddechowego, przy przeziębieniach. A zewnętrznie do leczenia ran, przewlekłych chorób skóry itd. Przypisuje mu się silne działanie bakteriobójcze, obniżające ciśnienie krwi, korzystne działanie na serce, zapobieganie nowotworom złośliwym, miażdżycy itp. Może to właśnie jeden z tych cudownych sposobów na zdrowie i długowieczność? Do oczyszczenia organizmu Białorusini stosują sok z brzozy, który sami zbierają początkiem kwietnia i magazynują w zimnych piwnicach nawet przez całe lato. Pewnie większość z Was tego nie wie, ale można taki sok sfermentować i później przedestylować! Ja degustowałem wszystkie produkty z soku brzozowego i muszę powiedzieć, że są świetne. Sok z brzozy z plasterkiem cytryny w upalne, letnie dni jest chyba najlepszym napojem, jaki piłem. W wioskach białoruskich, znajdujących się często w środku lasu można spotkać stare sady, pochodzące z czasów przed II wojną światową. Rosną tam odmiany jabłoni i grusz, których w Polsce już nie spotkacie. Mimo że te sady często znajdują się kilkanaście a może nawet kilkadziesiąt kilometrów od najbliższych

154


155


156


157


osad, owoce nie idą one zmarnowanie. Czego bowiem nie zbiorą ludzie, zostanie dla łosi, niedźwiedzi czy dzików.

kim jednak ma swój nadzór państwo, czyli Ministerstwo Leśnictwa. Ceny niektórych gatunków są kontrolowane przez państwo. Są ustalane tzw. ceny minimalne odstrzałów. Dotyczy to takich gatunków jak głuszec czy cietrzew, a także łoś. Odstrzały głuszców i cietrzewi są reglamentowane do tego stopnia, że nawet myśliwi białoruscy muszą płacić te ceny minimalne, jak myśliwi „dewizowi”. Przy czym cena głuszca w niektórych rejonach Białorusi jest prawie dwukrotnie wyższa niż wilka. Co ciekawego muszę jeszcze dodać, opisując łowiectwo białoruskie? Otóż na Białorusi podobnie jak w Rosji my-

Białoruskie łowiectwo Jeśli chodzi o łowiectwo, to działa ono trochę inaczej niż w Polsce. Na terenie Republiki Białoruskiej jest kilka podmiotów zajmujących się łowiectwem. Jest organizacja wojskowa („Wojenochot”), jest białoruska organizacja na zasadzie naszego PZŁ, zrzeszająca myśliwych-amatorów, są tak zwane „Leschozy”, czyli coś na kształt naszych OHZ-etów Lasów Państwowych, ale są również prywatne obwody łowieckie. Nad wszyst-

158


śliwi dzielą się na „achotnikow”, czyli myśliwych amatorów, wykonujących to z własnej nieprzymuszonej woli i w wolnym czasie (jak u nas większość) oraz „jegrów”, czyli myśliwych zawodowych, którzy są zatrudnieni w różnego rodzaju podmiotach zajmujących się gospodarką łowiecką (jak u nas pracownicy OHZ-etów). Jeśli chodzi o nadzór nad łowiectwem, to jest taka państwowa inspekcja łowiecka, która ma możliwość wszelkiej kontroli nad wszystkimi podmiotami. Kłusownictwo się zdarza, ale niezbyt często. Kary są tak wysokie, że każdy sobie zdaje sprawę, iż ryzyko się nie opłaca. Dużo ludzi zastanawia się cza-

sem, czy tak często opisywany „reżim” na Białorusi jest prawdą, czy tylko polityczną grą przeciwników prezydenta Łukaszenki. Otóż ja się nie zagłębiam w politykę Białorusi, bo po dziurki w nosie mam naszej krajowej polityki, ale nie widzę jakiegoś okrutnego zniewolenia ludzi. Będąc tam wiele razy, zostałem zatrzymany do kontroli policyjnej tylko raz. Mając przy sobie broń myśliwską, nawet nie musiałem jej pokazywać milicjantom. Uwierzyli mi na słowo. Myślę, że skrupulatne kontrole broni podczas przekraczania granicy są na tyle skuteczne, że w czasie podróży po kraju już nie ma jakiegoś dodatkowego sprawdzania.

159


160


161


Trzeba jeszcze dodać, że podczas pobytu na polowaniu trzeba w dniu przyjazdu z bronią do miejsca zakwaterowania zgłosić się do miejscowego posterunku milicji i tam potwierdzić swoją obecność. Czyli podobnie jak w Polsce, tylko u nas trzeba pisać pismo do wyższej instancji (KWP), a tam robi się to na poziomie posterunku w dniu przyjazdu.

nek czują się najlepiej. Pora dnia jest podobna, jeśli chodzi o sam czas łowów. Na głuszca idziemy już po 3.00 nad ranem, żeby o 4.00 stać w lesie i nasłuchiwać „pieśni”. Jak większość z Was wie, składa się ona z 4 zwrotek: klapania, trelowania, korkowania i szlifowania. Na początku tej ostatniej, a w zasadzie w jej pierwszych dwóch sekundach, głuszec „głuchnie”. To jest właśnie moment na zrobienie 2–3 kroków w jego kierunku. W innym momencie jego „pieśni” nie mamy prawa się ruszać, łapać się drzew czy stąpać po szeleszczącej ściółce. Są to bowiem dźwięki, na które głuszec jest szczególnie wrażliwy. Kiedy dochodzimy na odległość strzału (oczywiście z broni śrutowej), sam strzał staramy się oddać również „pod pieśń”, czyli w czasie pierwszych dwóch sekund szlifowania. Jakie to ma znaczenie? Otóż przy „pudle” wykonanym „pod pieśń”, głuszec czasem nie ucieka, chyba że skrajne śruty gdzieś go „połaskoczą” po piórach, to wtedy może się spłoszyć. Kiedy głuszec spada z gałęzi po strzale, musimy go złapać i mocno trzymać, żeby w czasie „pisania testamentu” nie wyrwał sobie za dużo piór. Co do polowań na cietrzewie, to na pewno wymagają świętej cierpliwości i umiejętności wytrwa-

Łowy, ale na co? Na co możemy polować na Białorusi? Cieszące się największym powodzeniem są wiosenne łowy na ptactwo. W pierwszej kolejności to polowania na słynne głuszce podczas toków (z podchodu pod „pieśń”) oraz na cietrzewie z zasiadki („z budki”). Polowania te, choć nie są tanie, mają swoisty urok i magię zapomnianych, staropolskich łowów. Polowania na głuszce przeważnie odbywają się od początku do końca kwietnia. Najważniejszym czynnikiem udanego polowania jest na pewno pogoda. Głuszce nie lubią tokować podczas niskich temperatur. Nie przeszkadza im deszcz, trochę więcej może wiatr, ale najbardziej nie lubią chłodów (poniżej –5OC). Z kolei cietrzewie nie lubią deszczu, mniej im przeszkadza wiatr, a w ogóle im nie przeszkadza mróz, zwłaszcza w mroźny, ale słoneczny pora-

162


163


164


165


nia w jednej pozycji przez kilkadziesiąt minut. Biorąc pod uwagę, ze siedzi się na poziomie ziemi, w temperaturze poniżej 0OC, nie jest to łatwe. Polowanie na cietrzewie zaczyna się czasem jeszcze wcześniej niż na głuszce, a kończy się dużo później, bo przeważnie koło 8.00 (na głuszca między 5.00–6.00). Ubiór trzeba więc mieć zimowy. Ciepłe buty, spodnie i kurtkę, o czapce nie wspomnę. Polowanie zaczyna się od wejścia do „budki”, czy jak to inaczej nazywają – „szałasu”, około godziny 4.00, przy całkowitych ciemnościach. Po około pół godziny jeszcze po ciemku naj-

częściej przylatuje rządzący tokowiskiem „tokowik”. Przeważnie melduje on swoją obecność dość głośnym furkotem skrzydeł podczas lądowania na łące, a po chwili „czuszykaniem”. „Czuszykaniem” też wabi swoich rywali. Kiedy przyleci do niego kilka innych kogutów, zaczynają „bulgotać”. Jeden i drugi głos godowy cietrzewi jest jedyny w swoim rodzaju i ciężko go raczej pomylić z głosami innych ptaków. Jedna ciekawa rzecz to fakt, że „bulgotanie” ma taką wysokość dźwięków, iż jest słyszalne lepiej z 1 km niż ze 100 m. Można to porównać do basu w kapeli, której grania

166


z 2 km już nie słychać, ale kontrabas czy gitarę basową słychać idealnie. Tak też jest z cietrzewiami. Bulgotanie ustaje chwilowo przed samym wschodem słońca, w czasie tak zwanego „szabasu”, ale po wschodzie całe „igrzyska” zaczynają się na nowo. Wtedy właśnie, przy lepszej widoczności powinno się dokonać wyboru odpowiedniego koguta i zakończyć polowanie pewnym, celnym strzałem. Na styku występowania populacji cietrzewia (przeważnie otwarte polno-leśne tereny) i głuszca (leśne rewiry) spotykamy wyniki „mezaliansu” pomiędzy tymi dwoma gatun-

kami. Dzieje się tak przeważnie, jeśli kura głuszca znajdzie się w zasięgu toków cietrzewi. Wtedy w wyniku zapłodnienia przez koguta cietrzewia z jaj wykluwa się tak zwany „skrzekot”, czyli hybryda głuszca i cietrzewia. W języku rosyjskim zwany „mierzniakiem” samiec „skrzekot” wygląda jak głuszec z obciętym wachlarzem. Sterówki znajdujące się w wachlarzu „skrzekota” są prawie o połowę krótsze niż u koguta głuszca, Ponadto samiec „skrzekot” waży około 2,5 do 3 kg, a samiec głuszca 4,5 do 6 kg. Różnica jest więc widoczna gołym okiem. Ponadto „kraczący” głos „skrzekota” jest tak

167


168


169


charakterystyczny, że nie sposób go nie rozpoznać. Ja w ciągu ostatnich 8 lat spotkałem „skrzekoty” dwa razy. Nie jest to jak widać zjawisko częste. Inne gatunki, na które wiosną możemy zapolować, to słonki, kaczory kilku gatunków kaczek (krzyżówka, gągoł, cyraneczka), gęsi i w pewnym krótkim okresie bekasy kszyki zwane „barankami”. W późniejszym okresie, pod koniec lata i na początku jesieni zaczyna się sezon na łosie, a dokładnie na byki, czyli samce łosi. Sezon zaczyna się w czasie pory godowej łosi, czyli „bukowiska”. Wtedy właśnie istnieje największe prawdopodobieństwo pozyskania pięknych i starych osobników. Bowiem metoda polowania na wab jest najskuteczniejszą metodą polowania w tym okresie na tego zwierza. Jeśli chodzi o wielkość trofeów, to najczęściej strzelane są byki między 7 a 12 kg masy poroża. Zdarza się jednak co najmniej 1 na 20 osobników, którego trofeum przekracza 15 kg. Rekordowy, pozyskany w jednym z rewirów, gdzie organizuję tego typu polowania, miał 22 kg i był w formie dwudziestaka. Jeśli chodzi o formę poroża, to spotyka się na Białorusi zarówno badylarze (często złoto medalowe) jak i łopatacze. Od czasu do czasu można spotkać byki o mieszanej formie poroża, czyli tak

zwane półłopatacze, charakteryzujące się bardzo głębokimi zatokami pomiędzy pasynkami i bardzo długimi pasynkami. Ogólnie na łosie możemy polować do końca grudnia, ale istnieje ryzyko,że zwłaszcza starsze osobniki już końcem listopada mogą zrzucać poroże. Dlatego im wcześniej, tym lepiej. Oprócz byków łosi pozyskuje się również klępy i łoszaki. Problem z tym, że według cenników białoruskich odstrzał klępy kosztuje tyle, ile najmniejszego byka. Jak się już kiedyś dowiedziałem, sprawa ma się tak, że po pierwsze na Białorusi w opłacie za odstrzał znajduje się również tusza, którą myśliwy może w całości spożytkować. Sęk w tym, że polski myśliwy i tak tej tuszy nie wywiezie z terenu Białorusi ze względu na różnego rodzaju obostrzenia związane z ASF. W okresie jesiennym można polować jeszcze na cietrzewie i jarząbki (wtedy cietrzew jest 50% tańszy niż wiosną), a także na kaczki, kuropatwy i słonki „spod psa”. Zimowe łowy to przede wszystkim polowania z „fladrami” na wilki, ale również piękne polowania na zające bielaki i szaraki z gończymi. Kwestia transportu Jeszcze na koniec muszę wspomnieć trochę o transporcie. Otóż lecąc

170


171


172


173


samolotem na takie polowanie, nie potrzebujemy wizy. Od pewnego bowiem czasu władze białoruskie zwolniły z obowiązku wizowego turystów lecących do portu lotniczego w Mińsku. Z obowiązku tego nie są zwolnieni turyści podróżujący samochodami czy koleją. Cena wizy to około 250 zł z pośrednictwem biura wizowego. Natomiast cena biletu lotniczego to średnio 700–800 zł z opłatami lotniskowymi. W tym przypadku trzeba jeszcze dodatkowo liczyć koszty transportu na odcinku lotnisko – hotel, co w zależności od odległości daje średnio od 50 do 100 euro dla grupy do 4 osób. Jadąc swoim samochodem, musimy kupić wizę, ale jadąc całą grupą, zaoszczędzamy na transporcie, ponieważ paliwo na Białorusi kosztuje poniżej 3 zł w przeliczeniu na naszą walutę. Do tego dochodzi płatna autostrada, ale sumując koszty paliwa i wizy, daje nam to i tak mniejszą kwotę niż przelot i opłata transferu z lotniska i na lotnisko. Zachęcam Was serdecznie moi drodzy Czytelnicy do odwiedzenia Białorusi i zapolowania w jej dzikich puszczach, gdzie obwody łowieckie nie mają 3–5 tys. hektarów tylko 30, 50 a nawet ponad 100 tys. hektarów. Darz Bór!

174


175


Posadźmy las razem!

6 kwietnia, wzorem lat poprzednich, mieszkańcy Zielonej Góry i okolic uczestniczyli w akcji „Posadźmy las razem”, w ramach ogólnopolskiej kampanii Lasów Państwowych „1000 drzew na minutę” TEKST I ZDJĘCIA: JUSTYNA GÓRECKA



O

rganizatorem tego przedsięwzięcia były: Nadleśnictwo Zielona Góra, Nadleśnictwo Przytok we współpracy z Polskim Towarzystwem Leśnym, Stowarzyszeniem Leśnictwa i Drzewnictwa w Zielonej Górze oraz Zarządem Okręgowym Polskiego Związku Łowieckiego w Zielonej Górze, pod patronatem Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Zielonej Górze. 30 tysięcy drzew! Akcja sadzenia lasu od 2015 roku organizowana jest corocznie przez zielonogórskich leśników wspólnie z partnerami wydarzenia. Lubuscy myśliwi po raz kolejny zostali zaproszeni do współpracy przez brać leśną, za co serdecznie dziękujemy! W ramach akcji „Posadźmy las razem” odbyła się „część praktyczna”. Na dwóch powierzchniach o łącznym obszarze 6 ha przygotowanych nieopodal Aeroklubu Zielona Góra w Przylepie posadzono ponad 30 tysięcy drzew! Chętnych do posadzenia lasu nie brakowało. Niezmiernie cieszy fakt, że w akcji brały udział całe rodziny, które często na miejsce dojeżdżały ekologicznymi środkami transportu, czyli rowerami. Za pomocą kosturów i szpadli mnóstwo ludzi ochoczo przystąpiło do sadzenia młodych

178


179


180


181


drzewek. W trakcie akcji uczestników wydarzenia odwiedził Dzik Wsadzik – zielonogórska maskotka, która nie tylko umilała czas najmłodszym, ale również własnoręcznie posadziła drzewka. W Leśnej Osadzie Części praktycznej towarzyszyła Leśna Osada, która stała się już marką mocno rozpoznawalną wśród zielonogórskiej społeczności. Uczestników zaproszono do wspólnej zabawy, która polegała na zdobywaniu pieczątek w Indeksie Przyjaciela Przyrody. W ramach Leśnej Osady myśliwi zaprezentowali swoje łowieckie stoisko edukacyjne – Myśliwski Zaułek. Nie zabrakło w nim wyspy zwierząt oraz gier i zabaw nie tylko dla najmłodszych. Na łowieckim stoisku swoje prace zaprezentował także znany lubuski malarz – Mirosław Szuń. Jak zawsze było tłoczno i gwarno. Moc atrakcji Organizatorzy imprezy zadbali o szereg niespodzianek. Przed południem na niebie pojawił się samolot patrolowo-gaśniczy. Pilot lecącego dromadera zaprezentował przykładowe działanie podczas akcji przeciwpożarniczych. Z okazji jubileuszu 95-lecia Lasów Państwowych, obchodzonego

182


183


184


185


w tym roku, pracownicy z Nadleśnictwa Krzystkowice przygotowali niezwykle ciekawą wystawę historyczną, przedstawiającą narzędzia dawniej stosowane w leśnictwie, a także niespotykane już, zapomniane atrybuty leśników. Całość wydarzenia dopełniło tradycyjnie już ognisko, pieczenie kiełbasek i gorąca grochówka.

186


187


Następne wydanie Gazety Łowieckiej już w czerwcu. Darz Bór!

Fot. iStock


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.