Gazeta Łowiecka 4/2019

Page 1

36 4/2019

TESTUJEMY SEELANDA JAK OJCIEC Z SYNEM MUZEUM W NOWOSIÓŁKACH POSPOLITE RUSZENIE


Drodzy Czytelnicy! Jedni mówią, że wszystko co dobre, szybko się kończy. Z kolei inni podkreślają, że coś się kończy i... coś się zaczyna. Wychodzi na to, że i jedni, i drudzy mają rację. Skończył się przecież błogi czas wakacji dla uczniów i sezon urlopowy, ale… No właśnie, dla myśliwych rozpoczyna się pora, której niejeden wyczekuje przez cały rok – rykowisko. Jednak, to co dla jednych jest niemal mistycznym przeżyciem i wyjątkowym spektaklem, dla innych oznacza… sprawdzian ich szybkości w dyscyplinie pod hasłem „kto pierwszy, ten lepszy“. Zainteresowanych tematem odsyłam do felietonu Sławka Pawlikowskiego, który obszernie i jak zwykle ze swadą opisuje w tym wydaniu to zjawisko, zwane przez niego „pospolitym ruszeniem“. Na szczęście nie tylko takie „zjawiska“ towarzyszą nam na co dzień. Są bowiem inicjatywy, które dają nadzieję, że nie zawsze będzie tak samo, a kolejne pokolenia będą m.in. z etyką łowiecką za pan brat. Mam tu na myśli projekt znanej Wam i opisywanej już w „GŁ“ Akademii Świa-

domego Myśliwego. Projekt nazwano „Rodzinne polowanie“, a jego pierwszą odsłonę zorganizowano w obwodzie Wojskowego Koła Łowieckiego nr 151 „Żubr” w Lublinie, w leśnictwie Łosienne. Dzielna dwudziestka młodych myśliwych ze swoimi rodzicami i opiekunami zasiadła na ambonach z... aparatami i lornetkami w dłoniach. Bo zadaniem było fotopolowanie, które poprzedziło szkolenie na temat łowiectwa, jego tradycji i historii oraz zasad bezpieczeństwa. Efekt? Zacytuję fragment artykułu autorstwa Oli Szulc: „Dwie godziny w łowisku wystarczyły, by uwiecznić dwa byki łosia, koziołki, lisy, zające, bażanta“. A na koniec były podziękowania dzieci, w tym wyznanie jednego z chłopców: „To był najpiękniejszy dzień w moim życiu”. Aż chce się zadać modne dziś pytanie: „Można?“. I odpowiedzieć: „Można. A nawet trzeba!“. I tym optymistycznym akcentem kończę, życząc Państwu pięknej jesieni, obfitującej wyłącznie w budujące przeżycia. Darz Bór! Maciej Pieniążek Redaktor Naczelny




4/2019


KUPUJĄC NOWĄ OTRZYMASZ BT DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ


Ą Z8i – TF GRATIS


W mu w Nowos


uzeum siółkach...

W miejscowości Nowosiółki na wielkiej pętli bieszczadzkiej znajdziemy prywatne Muzeum Przyrodniczo-Łowieckie, obowiązkowy przystanek na trasie naszych wędrówek po kraju. Henryka i Jerzy Wałachowscy to myśliwi i gospodarze tego stworzonego z pasją wyjątkowego miejsca TEKST I ZDJĘCIA: MACIEJ PIENIĄŻEK


S

amo muzeum położone jest po prawej stronie drogi 893 pomiędzy Hoczewem a Baligrodem, przy samym wjeździe do Nowosiółek. Na miejscu znajduje się przestronny, choć zatłoczony w porze wakacji parking oraz świetna restauracja, o której jeszcze opowiemy... Działa od lat Muzeum zostało założone w 1993 r. i to w nie byle jakim miejscu, bo w budynku zlikwidowanego Muzeum Karola Świerczewskiego w niedalekich Jabłonkach. W obecnym miejscu Muzeum Przyrodniczo-Łowieckie funkcjonuje od roku 2001 i sukcesywnie za sprawą gospodarzy się rozbudowuje. Obecnie są udostępnione trzy duże sale, podzielone tematycznie. Królestwo drapieżników W pierwszej sali mieści się ekspozycja pokazująca drapieżniki. Powita nas wataha wilków, znajdziemy też niedźwiedzia, rysie, kunę, jenota, borsuka czy lisa. Wszystkie eksponaty są bardzo dobrze spreparowane, a sami gospodarze w pasjonujący sposób potrafią przekazać nam mnóstwo wiedzy na ich temat i opowiedzieć o ich historii.

10


11






16


Te, co fruwają… W drugiej sali znajdziemy ptactwo występujące oczywiście nie tylko na terenie Bieszczad, ale całej Polski. Zobaczyć tu można głuszce, cietrzewie – największe kuraki leśne, zimorodka, trznadla, dzięcioła dużego, puchacza, sowę europejską i wiele innych eksponatów. Łącznie ponad 100 okazów. Nie brakuje również kolekcji pięknych motyli z całego świata. Nie tylko poroża Na koniec sala, w której zaprezentowano formy rozwoju poroży jelenia karpackiego oraz inne gatunki z rodziny jeleniowatych. Znajdziemy tutaj daniela, sarnę, łosia i oczywiście jelenie. Olbrzymia liczba poroży, piękne, wykonane z nich żyrandole, rekonstrukcja chaty z przełomu XIX i XX wieku, sprzęt myśliwski, kalendarze polowań i szereg innych wartych obejrzenia przedmiotów sprawia, że na samo oglądanie powinniście zarezerwować dobrą godzinę. W sklepiku znajdziecie nie tylko książki o tematyce łowieckiej, ale również szereg ciekawych pozycji o Bieszczadach i regionie. Gawęda i boski posiłek My sugerujemy obejrzeć muzeum z przewodnikiem, czyli z Henią lub

17






Jerzym. I zapewniamy, że będzie to fantastyczne przeżycie, bo tutejsi gospodarze to nie tylko urodzeni gawędziarze, ale i pozytywnie zakręceni, jak mówi nasz Kolega Sławek Pawlikowski, pasjonaci z olbrzymią wiedzą. Po zwiedzaniu warto usiąść i zjeść w rodzinnej restauracji, gdzie oczywiście nie może zabraknąć nie tylko lokalnych potraw robionych według ściśle (niestety...) strzeżonych przepisów Heni, ale również dań z dziczyzny czy świetnego pstrąga smażonego na maśle. Mnie to miejsce i gospodarze urzekli tym bardziej, że ich działania dotyczące edukacji przyrodniczo-łowieckiej nie ograniczają się tylko do samego muzeum, ale również do szeregu akcji prowadzonych w regionie. Spacer lub wyprawa Zaraz przy muzeum znajduje się ścieżka przyrodnicza „Knieja” o długości 3,7 km, której przejście nie powinno nam zająć dłużej niż 2 godziny. Będziecie mieli możliwość obejrzenia doliny Hoczewki i leżących naprzeciwko szczytów z platformy widokowej. Przed przyjazdem warto również zadzwonić i dowiedzieć się o możliwość wyjazdu samochodem terenowym w mniej znane zakątki Bieszczad i wyprawę śladem żubrów, niedźwiedzi, wilków czy jeleni. Taka eskapada

22


23




zaczyna się wcześnie rano i trwa około 4 godzin.

6 zł. Dzieci do lat 5 mają zapewniony wstęp bezpłatny. Grupy zorganizowane mogą oczywiście liczyć na zniżki.

Kiedy i za ile? Muzeum czynne jest od godziny 8.00 do 19.00 w okresie od maja do września i od 9.00 do 17.00 w pozostałych miesiącach roku. Bilet wstępu dla dorosłych kosztuje jedyne 9 zł, dla dzieci

Wszystkie szczegóły dotyczące zarówno muzeum, jak i dodatkowych atrakcji znajdziecie na stronie: www.muzeumknieja.pl oraz na FB: facebook.com/Muzeumknieja

26


27




Tuchola muzyką m


myśliwską stoi!

W dniach 20–21 lipca w ramach 60. Dni Borów Tucholskich odbył się XXXV Festiwal Muzyki Myśliwskiej im. Piotra Grzywacza w Tucholi. Organizowany już od 1983 r. najstarszy polski konkurs sygnalistów myśliwskich zgromadził uczestników z różnych stron Polski TEKST: KAROL GRZYWACZ ZDJĘCIA: ALEKSANDRA SZULC


T

radycyjnie poza występami trębaczy w klasach sygnałów myśliwskich rozgrywane były także konkurencje charakterystyczne dla tucholskiego festiwalu – konkurs na wykonanie „Hejnału Łowiectwa Bydgoskiego”, konkurs na wykonanie „Hejnału Tucholi”, mistrzostwa świata w grze na drewnianym rogu tucholskim, a także nowa kategoria – konkurs gry na zabytkowym rogu myśliwskim. Ostatni konkurs stanowi nawiązanie do kolekcjonerskiej pasji Piotra Grzywacza. Na zabytkowym instrumencie należało wykonać dwa utwory, z których jeden obowiązkowy spośród dwóch sygnałów myśliwskich skomponowanych przez Piotra Grzywacza („Bóbr na rozkładzie” lub „Jenot na rozkładzie”). W konkurencji tej wzięło udział pięciu uczestników. Uroczyste powitanie W pierwszym dniu imprezy, w sobotę o godzinie dziesiątej, w tucholskim Parku Zamkowym nastąpiło uroczyste otwarcie, którego dokonali przedstawiciele głównych organizatorów: Tadeusz Kowalski – burmistrz Tucholi, Tomasz Pinkowski – Zarząd Okręgowy Polskiego Związku Łowieckiego w Bydgoszczy, Roman Smoliński – Technikum Leśne w Tucholi, Maciej

32


33






Strawa – Klub Sygnalistów Myśliwskich Polskiego Związku Łowieckiego oraz Karol Grzywacz – Komitet Organizacyjny „Sygnały Myśliwskie” w Tucholi. Przy tej okazji uczestnicy festiwalu na rogach myśliwskich odegrali wspólnie kilka sygnałów myśliwskich – dyrygował Maciej Strawa.

isko zakładu Jana Myśliwca ze Śliwic, gdzie można było skosztować i zakupić wędliny, a także inne wyroby z dziczyzny. Tam też przygotowany był dla uczestników i gości festiwalu wyśmienity myśliwski bigos. Koncert ,,Hubertusa” W tym samym miejscu w godzinach popołudniowych odbył się ponadgodzinny koncert, w którym zaprezentował się Zespół Muzyki Myśliwskiej „Hubertus” z Kwidzyna, działający pod kierownictwem Michała Wojtyły, prezentujący zarówno muzykę myśliwską, jak i popularnorozrywkową. Grupa uczestników festiwalu na małych rogach myśliwskich przedstawiła w zarysie sygnały myśliwskie stosowane na polowaniu, a koncert zakończył się występem grającego na rogach francuskich Zespołu Muzyki Myśliwskiej Trompes de Pologne, działającego przy Muzeum Łowiectwa i Jeździectwa w Warszawie.

Pochód ulicami Tucholi Uczestnicy festiwalu wraz z reprezentacją myśliwych, leśników i pocztami sztandarowymi miejscowych kół łowieckich wzięli udział w VIII Historycznym Pochodzie Borowiaków. Grupę prowadził myśliwy, członek Komisji Kultury i Promocji Łowiectwa ZO PZŁ w Bydgoszczy, Paweł Toczko, z tablicą „Tradycje myśliwskie. Gospodarka leśna w Borach Tucholskich". Wspólna parada około 600 uczestników spotkała się z niezwykle ciepłym i owacyjnym przyjęciem widzów – mieszkańców i turystów licznie zgromadzonych tego dnia przy trasie pochodu. Zwieńczeniem pochodu był zorganizowany w Parku Zamkowym „Dzień Folkloru Borowiackiego”, w ramach którego zaprezentowały się między innymi stoiska Zarządu Okręgowego Polskiego Związku Łowieckiego w Bydgoszczy oraz Lasów Państwowych. Wśród stoisk gastronomicznych znalazło się także sto-

Ogłoszenie laureatów W godzinach wieczornych w gościnnych murach Technikum Leśnego im. Adama Loreta w Tucholi nastąpiło ogłoszenie wyników i podsumowanie festiwalu. Wszyscy uczestnicy otrzymali pamiątkowe dyplomy i kubki, laureatów zaś uhonorowano

38


39


Niedziela z Trompes de Pologne Zwieńczenie imprezy miało miejsce w niedzielę w kościele pw. Bożego Ciała w Tucholi. Tam tradycyjnie odbyła się Msza Hubertowska w oprawie muzyki myśliwskiej, którą zapewnił zespół Trompes de Pologne. Była to niezwykła okazja, by uczestniczyć w mszy, gdzie stałe elementy liturgii były wykonywane na rogach francuskich i to w dodatku w akompaniamencie organowym w wykonaniu Pawła Szukalskiego. Kunszt muzyków doceniony został po zakończeniu mszy gromkimi oklaskami. W mszy uczestniczył, będący stałym gościem tucholskich festiwali, ksiądz Andrzej Koss ze Śliwic – kapelan myśliwych i leśników diecezji pelplińskiej. W swoich słowach wspominał Piotra Grzywacza i jego zasługi dla organizacji Dni Borów Tucholskich. Wskazywał na konieczność kontynuowania jego dzieła, w celu zachowania i promowania ponadczasowych wartości kultury, etyki i zwyczajów łowieckich, a także upowszechnianie muzyki myśliwskiej. Wszyscy uczestnicy otrzymali pamiątkowe dyplomy, laureatów zaś uhonorowano medalami, pucharami i nagrodami rzeczowymi. Jedną z nagród był wysokiej klasy róg myśliwski opatrzony pamiątkową tabliczką. Jego

medalami, pucharami i nagrodami rzeczowymi. Na tę okazję przygotowano też słoiczki miodu lipowego z okolicznościową festiwalową etykietą, a jedną z nagród rzeczowych był wysokiej klasy róg myśliwski pszczyński opatrzony pamiątkową tabliczką. Patroni honorowi i sponsorzy Laureatów poszczególnych kategorii uhonorowano pucharami ufundowanymi przez patronów honorowych, a byli nimi Bartosz Michał Bazela – dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Toruniu, Ireneusz Bojanowski – nadleśniczy Nadleśnictwa Czersk, Kamil Walenciuk – nadleśniczy Nadleśnictwa Runowo, Zbigniew Łącki – nadleśniczy Nadleśnictwa Rytel, Piotr Kasprzyk – nadleśniczy Nadleśnictwa Trzebciny, Jarosław Łyskawa – nadleśniczy Nadleśnictwa Tuchola, Stefan Konczal – nadleśniczy Nadleśnictwa Woziwoda, Sebastian Nowak – nadleśniczy Nadleśnictwa Zamrzenica, Piotr Marciniak – dyrektor Technikum Leśnego im. Adama Loreta w Tucholi, Michał Mróz – starosta Tucholski, Tadeusz Kowalski – burmistrz Tucholi, Marek Grugel – łowczy okręgowy Zarządu Okręgowego Polskiego Związku Łowieckiego w Bydgoszczy.

40


zdobywcą okazał się Natan Wojtyła – solista reprezentujący Stowarzyszenie Przyjaciół Muzyki i Kultury Łowieckiej na Zamku w Bytowie.

Mateusz Modrzejewski – zwycięzca konkursu gry na zabytkowym rogu myśliwskim • Julian Walkowiak (8 lat) – najmłodszy uczestnik • Kazimierz Kroskowski – najstarszy uczestnik •

Laureaci festiwalu: • Karol Jurczyszyn (Koło Łowieckie KNIEJA w Strzelcach Krajeńskich) – zwycięzca klasy A konkursu sygnalistów myśliwskich (najwyższa kategoria solowa), nagroda dla najlepszego myśliwego i najlepszego leśnika • Zespół Sygnalistów Myśliwskich Nadleśnictwa „Stary Jenot” – zwycięzca w klasie A konkursu sygnalistów myśliwskich (najwyższa kategoria zespołowa) • Zespół Sygnalistów Myśliwskich „Artemis” Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie – zwycięzca klasy MSH konkursu muzyki myśliwskiej • Karol Jurczyszyn (Koło Łowieckie „Knieja” w Strzelcach Krajeńskich) – zwycięzca konkursu na wykonanie „Hejnału Tucholi” • Natan Wojtyła (Stowarzyszenie Przyjaciół Muzyki i Kultury Łowieckiej na Zamku w Bytowie) – zwycięzca konkursu na wykonanie „Hejnału Łowiectwa Bydgoskiego” • Beniamin Wroński (Technikum Leśne w Warcinie) – mistrz świata w grze na drewnianym rogu tucholskim 2019

Należy nadmienić, że w chwilach uroczystego otwarcia i zamknięcia 60. Dni Borów Tucholskich, zgodnie z tradycją sięgającą lat 70-tych, zabrzmiał wykonany na rogach myśliwskich „Sygnał Dni Borów Tucholskich”. Pełne wyniki dostępne są na stronie www.muzyka.mysliwska.pl

41


Czas na „Rodzinn


ne polowanie”

Akademię Świadomego Myśliwego znacie już z publikowanych w GŁ artykułów. Tym razem piszemy o nowym projekcie AŚM, „Rodzinnym polowaniu”. Jego autor Marek Mikietyński miał przeczucie, że to dobry pomysł. A zastosowanie tej idei w praktyce tylko to potwierdziło. Pierwsze „Rodzinne polowanie” odbyło się w okręgu lubelskim! TEKST: ALEKSANDRA SZULC ZDJĘCIA: MAREK MIKIETYŃSKI


G

ościliśmy w Leśnictwie Łosienne, Nadleśnictwo Krasnystaw, w obwodzie Wojskowego Koła Łowieckiego nr 151 „Żubr” w Lublinie. To, czego doświadczyliśmy, przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Na zbiórce stawiła się dwudziestka młodych myśliwych ze swoimi rodzicami i opiekunami. Łącznie było około 80 osób. Pod okiem łowczych Przedsięwzięciu przyglądali się przedstawiciele sąsiadujących ze sobą trzech zarządów okręgowych: lubelskiego, chełmskiego i zamojskiego, Zespół Sygnalistów Myśliwskich pod wezwaniem „Nigdy nie zagaśnie” oraz sokolnik Bartłomiej Poniedziałek z pięknym sokołem i psem. Dzieci doświadczyły swojego pierwszego zbiorowego polowania, które poprzedziło godzinne szkolenie. Dzięki Aleksandrze Szulc dowiedziały się, czym jest łowiectwo, a jaka jest jego historia, opowiedziała im przebrana w słowiański strój Monika Szima-Efinowicz. Kilka ważnych słów na temat bezpieczeństwa przekazał Marek Mikietyński. Po zbiórce i losowaniu stanowisk dzieci w towarzystwie opiekunów zasiadły na ambonach z aparatami i lornetkami w dłoniach.

44


45




Aparaty poszły w ruch Zadanie było oczywiste: upolować aparatem mieszkańców lasu. Dwie godziny w łowisku wystarczyły, by uwiecznić dwa byki łosia, koziołki, lisy, zające, bażanta. Widok rozpromienionych dzieci, podekscytowanych opiekunów i dumnych myśliwych oraz niekończące się opowieści o tym, co uczestnicy „Rodzinnego polowania” widzieli i słyszeli, będziemy pamiętać długo.

i oczywiście ogłoszenie króla polowania. Tym razem było ich dwudziestu! Pamiątkowym medalem został udekorowany każdy młody uczestnik rodzinnego polowania. Później były nagrody dodatkowe za najlepsze ujęcie widzianego zwierzaka i biesiada z pychotkami z dziczyzny. Smakołykom i niespodziankom nie było końca. Zadbała o nie Marta Dumala-Palus. Dla takich chwil warto żyć Mimo że jechaliśmy cały dzień z różnych stron naszego kraju, nawet nie pomyśleliśmy o zmęczeniu. Jeszcze w hotelu przy nocnym podsumowaniu tego wydarzenia, w uszach brzmiał nam śmiech dzieci, ich radość i słowa, z którymi zwrócił się do Oli jeden z chłopców: „To był najpiękniejszy dzień w moim życiu”.

Dwudziestu królów polowania Symboliczny pokot w oprawie sygnalistów i w blasku pochodni zwieńczył emocjonujący wieczór. Wszystko odbyło się zgodnie z ceremoniałem. Było podsumowanie, raport przekazany prezesowi koła, sygnały pokotu

48


49


Komplet Alaska – sprawdzony w


TESTUJEMY

a w naturze

W upalne lato zostałem poproszony przez szanowną redakcję „GŁ” o przetestowanie kompletu odzieży letniej Alaska Extreme Lite. Ubranie dotarło do mnie w połowie sierpnia, a więc w ciągle jeszcze ciepłej części roku… TEKST I ZDJĘCIA: JAROSŁAW PEŁKA www.charyzmat.pl


N

igdy jeszcze nie testowałem nowoczesnej odzieży i powiem szczerze, zawsze dość sceptycznie podchodziłem do tego typu ,,wynalazków”. Kiedy odebrałem od kuriera paczkę, natychmiast chciałem przymierzyć nowe ubranko. Jak duże dziecko, które otrzymało nową zabawkę… Pierwsze wrażenie było bardzo pozytywne. Materiał pachniał luksusem w sposób bardzo mile łaskoczący mój zmysł powonienia, co od razu poprawiło moje nastawienie. Wszyscy, którzy mnie znają, śmieją się, że przecież jestem w połowie psem, a więc zapachy to dla mnie bardzo ważna kwestia! Tak więc wskoczyłem w spodnie i kurtkę, zakładając je niemal na gołe ciało…

powiedziałem nerwowo do jamnika. Cóż, miał być to letni komplet, a tymczasem po kilku minutach w niezbyt wysokiej temperaturze zaczynałem się przegrzewać. Tak być nie może! Jeszcze raz... Minęło kilka dni i wróciłem do testów. W końcu dałem słowo, że sprawdzę nowoczesną technologię w praktyce, a nie w przedpokoju, gapiąc się w lustro. Myśląc logicznie, należy zdać sobie sprawę, że jest to ubranie skonstruowane przez skandynawskich producentów, gdzie temperatury nawet latem nie osiągają poziomów takich jak w Polsce. Pamiętać należy również, że najczęściej polujemy na granicy dnia i nocy, a więc przed świtem i wieczorną porą. Wtedy to również temperatury są znacznie niższe. Sama specyfikacja techniczna materiału świadczy również o tym, że nie jest to ubranie do defilowania w pełnym słońcu, gdyż membrana zastosowana w tym materiale – jak każda membrana – nigdy nie będzie ,,oddychała” tak jak materiały naturalne. Ale o tym później… Jednym zdaniem, wiemy już do czego nie należy stosować takiego ubrania. Więc kiedy warto je zakładać? Czy warte jest swojej ceny? To są pytania za sto punktów!

Przegrzany i zdenerwowany Paradowałem przed lustrem w różnych kierunkach, aż zaniepokojony jamnik zaczął przekręcać głowę we wszystkie strony, zastanawiając się, czy aby jestem nadal przy zdrowych zmysłach… Efekt był taki, że po dziesięciu minutach moja nowa ,,druga skóra” przykleiła mi się do pleców. Spojrzałem na termometr w domu. No cóż... 24 OC! Z wielkim wysiłkiem zdjąłem klejące się do skóry spodnie oraz kurtkę i naburmuszony cisnąłem je w kąt. – Chyba się nie polubimy –

52


53




Wygoda i dopasowanie Zacznijmy więc od początku. Komplet Alaska kosztuje około 800 złotych. W tej cenie otrzymujemy nowoczesne ubranie, składające się z dopasowanej kurtki sięgającej tuż poniżej pasa i bardzo wygodnych, świetnie skrojonych spodni. Całość jest zaopatrzona w doskonałe suwaki oraz zatrzaski, których praca zasługuje na najwyższe noty. Pamiętać należy, że diabeł tkwi w szczegółach. Nie ma nic gorszego, jak zapłacić za ubranie kilka tysięcy i rozczarować się jakimś pierdołowatym detalem, który w warunkach polowych doprowadzi nas do furii…

na czas polowania z podchodu, musi być niesłyszalne. Po prostu. I komplet Alaska taki jest • kolor – może to i szczegół, na który zwracają uwagę głównie kobiety. Dla mnie jednak on też jest ważny. Leśny brąz tego ubrania bardzo mi odpowiada. Ale pewnie to kwestia gustu • wygoda noszenia – tutaj mam na myśli wygodę spodni podczas różnych sytuacji w lesie (wchodzenie na ambonę, schylanie się, przeskakiwanie przez rowy, przyklękanie itp.), a także nieciągnięcie się kurtki podczas składania się do strzału. To superistotny szczegół, od którego często zależy nasz sukces w kniei. Tutaj także oceniam Alaskę bardzo wysoko.

Detale, na które zwracam uwagę: • zamki i suwaki – opisałem powyżej • krój ubrania oraz umiejscowienie kieszeni – również widać przemyślaną konstrukcję: wewnętrzne kieszenie, system przewietrzania pod pachami, wzmocnienia na kolanach, rzepy w dolnej części spodni, odpinany kuboj do kurtki. To wszystko stanowi doskonałą całość • cichość materiału – szczegół, który albo klasyfikuje ubranie jako nadające się do polowania, albo nie. Nie da się być trochę w ciąży. Albo się jest, albo nie. Podobnie jest z ubraniem. Dla mnie to, co na siebie wkładam

Nie przy ognisku Oczywiście, każdy kij ma dwa końce. Materiał bardzo cichy będzie ,,łapał” wszelkiego rodzaju nasiona roślin skonstruowane jak rzep. I Alaska je łapie, nie oszukujmy się. Kolejna sprawa to nowoczesny materiał poliestrowy, z którego jest uszyta. Proszę nie siadać przy ognisku czy otwartym kominku w takim ubiorze. Skończy się to na pewno wypaleniem dziur, a w ekstremalnych sytuacjach nawet poparzeniem. Tego typu materiały nie są odporne na otwarty ogień w najmniejszym stopniu.

56


Według mnie, największą wadą tego kompletu jest użyta membrana. Bez niej na pewno ubranie byłoby zdecydowanie lepsze i w pełni zasługiwałoby na miano kompletu letniego. Uzmysłowić sobie należy, że w naszych europejskich warunkach nie polujemy podczas deszczu, a jeśli nawet, to korzystamy ze schronienia na ambonie lub w samochodzie. Polując z podchodu, bardzo rzadko wybieramy się do lasu podczas opadów, więc tak naprawdę membrana nie jest nam do niczego potrzebna. Nie mieszkamy w tropikach, gdzie deszcz pada codziennie. Wtedy ubranie nieprzemakalne byłoby obowiązkowe.

odpowiednio współpracujących ze sobą części naszego ubioru może nas uchronić przed zimnem, wodą czy tym, co najważniejsze w dzisiejszych czasach, czyli… niezadowoleniem z produktu. Warte swojej ceny Reasumując... Jeśli weźmie się wszystkie za i przeciw, z pewnością można zaryzykować twierdzenie, że testowane przeze mnie odzienie jest warte swojej ceny. Dziewięćdziesiąt procent myśliwych dojeżdża w okolice ambony samochodem, przechodzi trzysta metrów leśnym duktem i zasiada na ławeczce. Dla nich istotne będą bezszelestność materiału, wygoda kroju, mnogość kieszeni, ładny kolor i wreszcie – doskonałe wykonanie całości ubrania. Wady, które uwidoczniłem w teście, w większości przypadków nie zostaną zauważone. Bo kto dziś pali ognisko na polowaniu?

Ważny każdy szczegół Test ubrania trwał bardzo długo, ale jak obrazują zdjęcia, zakładałem je na sierpniowe kaczki, zimne rykowisko czy chłodne polowania zbiorowe. Aby dobrze użytkować tak nowoczesną odzież wierzchnią, bardzo istotne są wszystkie szczegóły naszego ubrania. Od skarpetek począwszy, przez odpowiednią bieliznę, a także odzież pośrednią, która również musi być odpowiednio dobrana do temperatury, aktywności fizycznej noszącego ubranie, jak również do czynników zewnętrznych, związanych z opadami. Dopiero tak skomponowany zespół

57


Na zatropiu

felieton Gamrata

CO MA WSPÓLNEGO DZIK Z SARNĄ? I O BETONIE SŁÓW KILKA… Leży sobie Gamrat pod smrekiem i zdycha. Z upału. Święty Hubercie, co to się dzieje? Wszak jam nie guziec, bym takie temperatury znosił. W dodatku sucho wokół jak na sawannie. Pszenica praktycznie bez mleczka, kukurydza daleko. Gdyby nie brać łowiecka, co przy potoku rozsypała trochę ubiegłorocznych ziaren, to głodem przyszłoby przymierać...

W

dodatku coraz więcej krewniaków migruje do Gamratowego lasu, szukając schronienia przed tą afrykańską zarazą, co lud nasz czarny dziesiątkuje. Oj, ciężkie czasy przyszły na nasz dziczy ród…

Afrykańska choroba idzie ze Wschodu, brać myśliwska poluje dniem i nocą bez opamiętania, bo strach ją paraliżuje, że jeśli się nie wykaże w eksterminacji czarnego zwierza, to obwody straci. W efekcie widział już


Gamrat takie wpisy w internetowej sieci, co ją jakoś tak od twarzy z angielska nazywają: – Czy ktoś mógłby zaprosić nas na dziki, bo w naszym obwodzie już ich nie ma? A jak nie ma dzików, to zaraz nie będzie sarny. Bo przecież na coś trzeba polować. Kawałek dziczyzny dobrze mieć w lodówce i jak teść przyjedzie z wizytą, to pod kieliszek nalewki podać dziczy zraz. A skoro dziczego zrazu nie ma, to comber sarni nie gorszy, a może nawet lepszy. Do tego sarna to wszak „zwierzyna plecakowa”, więc kontrola nad pozyskaniem dużo trudniejsza. Dlatego Gamrat prorokuje, iż nawet ci łowcy, którzy dotąd niechętnie polowali na tego płowego zwierza, przedkładając nad to pojedynek z dzikiem, wkrótce złamią swoje zasady. Tak jak w przypadku polowań na dziczy ród w kąt poszły, z błogosławieństwem ministra, co ponoć ma dbać o środowisko, wieloletnie zasady etyki i terminy polowań. Do tego wszędzie rozeszła się ta bura zaraza. Wilk jest już wszędzie i tnie nie tylko nasze warchlaki, ale i sarnę. Tego lata widział Gamrat, jak na Pole pod Gruszką wychodziły w czerwcu kozy bez potomstwa. No, gdyby to była jedna, to można by to na karb wypadku jakowegoś złożyć, ale gdy na pięć kóz tylko jedna prowadzi, to nie ma Gam-

rat żadnej wątpliwości, kto jest winien. I tym sposobem chroniąc wilki, skazujemy na zagładę dziki i sarny. Dlatego ma Gamrat pretensje do łowieckiego związku, że ciągle nie ma odwagi o tym głośno mówić. A przecież sarna to praktycznie jedyny zwierz, którego widzą mieszczuchy jadący samochodami. A gdy przestaną ją widzieć, to znów będą winni myśliwi. Oj, brakuje w łowieckiej braci takich fajterów, jak ten poznański profesor Gwiazdowicz, który w słynnej audycji telewizyjnej rozjechał merytorycznie tego gościa, co zwał się ekologiem. Źle mówię. Są tacy, ale jakoś nie potrafią ich myśliwi wykorzystać. Okarma, Nicpoń – ludzie z profesorskimi tytułami w ogóle nie istnieją w obiegu. A inni z publicystycznymi temperamentami, jak niejaki Hampel, Jarek Szarłata, słynny Nóżka z bieszczadzkich ostępów, ci dwaj od Buców w Zielonych Kapeluszach? Poza naszym środowiskiem praktycznie nie funkcjonują. Wszyscy mówią, że myśliwi powinni się edukować w starciach z eko-fiko ale Stacja w Czempiniu robi kursy tylko ze strzelectwa i szacowania szkód. To prawda, wiedza myśliwych o przyrodzie i jej złożonościach kiepska jest, a tu słyszę, iż kursy dla selekcjonerów mają się ograniczać tylko do zasad

59


selekcji. A dla Gamrata selekcjoner to myśliwy „wyższej kategorii”, taki co wie o wiele więcej. Używając uczelnianej paraleli, myśliwy po zdaniu egzaminu to coś jak licencjat, a selekcjoner to magister. Tymczasem słyszy Gamrat, iż szkolenie selekcjonerów ma być nie szerokie, jak marzy się Gamratowi, lecz jak najwęższe. Wiedza o zębach, parostkach i wieńcach ma wystarczyć do uzyskania tej magisterki. Dumał sobie Gamrat, że gdy do Związku przyjdą nowi ludzie, to przetoczy się przez niego dyskusja, będzie można przedstawiać różne punkty widzenia. Ale zdaje się, że mocno się pomylił. Coś mu się zdaje, że zatęsknimy jeszcze do czasów Blocha zwanego „tupecikiem”... A wyciąga Gamrat ten dziwny wniosek na podstawie takiej oto historii. Oto z „Łowca Polskiego” wyrzucono jednego z najlepszych dziennikarzy – Marka Ledwosińskiego.

Specjalizował się m.in. w opisach wypadków z bronią na polowaniach. Wyrzucono za krytykę poczynań nowej łowieckiej władzy. Bo jak usłyszał: „My musimy być teraz zjednoczeni, silni jak beton i stal”. Marek skomentował to krótko: „Chyba z naciskiem na beton...”. A Gamrat, słuchając tej historyjki, przypomniał sobie stare powiedzenie: „zamienił stryjek siekierkę na kijek”. A zaraz potem w Googlach wyskoczyło mu hasło „Front Jedności Narodu”. Dlatego leży sobie Gamrat pod smrekiem i duma, jak tu przetrwać. Upał, afrykańska zaraza, eko-fiko broniący wilków, Związek jak beton i zbliżający się sezon polowań. Aż się prosi o postawienie pytania: „Jak żyć, panie prezesie?”. I nie ma na myśli bynajmniej Prezesa, lecz Edka od Fedków – szefa koła łowieckiego w naszym pięknym, łemkowskim Beskidzie. Gamrat

60


61


Tryplet z zaskocze


enia

Są takie chwile w życiu myśliwego, że zwierzyna sama pcha się pod lufę. Robi to z wielkim uporem i za nic nie chce zmienić planu. Zaczyna paradować przed myśliwym aż do skutku. Trypletów na sumieniu mam kilka, ale ten jest dla mnie wyjątkowy TEKST I ZDJĘCIA: HAGGIS HUNTER


O

wego sierpniowego popołudnia polowałem z kolegą Piotrem. Polowałam jako gość, więc bez dyskusji zająłem wskazane stanowisko. Upolować mieliśmy rogacza, a one w tym miejscu są podobno niczego sobie. Zbliżał się koniec rui i wabienie dawało coraz mniejsze efekty. Ambona, na której zasiedliśmy, znajdowała się w niestandardowym dla mnie położeniu. Z prawej ogrodzona szkółka roślin ozdobnych. Przed nami trzcinowiska, za którymi było ściernisko oraz resztówka starego, zaniedbanego sadu owocowego. Natomiast z lewej, jakieś 500 metrów, zabudowanie fabryczne, dlatego strzał tylko na krótko. Za nami ściernisko, czekała nas więc stała obserwacja 360. Sama ambona budziła również moje obawy – rachityczna, zbudowana z tego, co było pod ręką – wersja premium w kolorze od czerwonego, przez pomarańczowy, do różowego – pewnie sklecona z jakiejś rozebranej altany. Na polowanie zabrałem również Merkla Bergstuzen (0.222 + 6,5x57) profesora Armina von Tiutkeberga, co wybrał pracę zamiast kniei i broń porzucił. Czułem się niemniej trochę dziwnie bez mojej ukochanej Tikki T3 w kalibrze .308. Teraz mam tylko jeden strzał. Jak wyjdzie dzik, to w razie czego nie będę mógł szybko

poprawić. No, ale dziś polujemy na kozła, więc jeden strzał wystarczy i to z remingtona. Co mnie więc skłoniło do zabrania broni Armina? Widok jego broni w mojej szafie? Zdawała się na mnie patrzeć wzrokiem zapasionego wyżła sąsiada, który nigdy w życiu nie był w lesie. Wzrok ten mi podpowiadał: „zobacz, co mi zrobił, tyle obiecał: knieje, pola, rykowisko, wspólne przygody, noce księżycowe w lesie, a zobacz, gdzie mnie zamknął, ja nie po to powstałam, by być zamkniętą w lochu, błagam weź mnie na polowania, pozwól mi choć raz w roku robić to, do czego zostałam stworzona, uwolnij mnie stąd; w zamian obiecuję dozgonną miłość, wierność i posłuszeństwo“. A, że Bergstutzen Merkla to kobieta, kto miał ją w rękach, ten zrozumie, to na okoliczność tego tekstu zwać ją będę Angela. Niezawodna Angela Tak więc siedzimy na pstrokatej ambonie Piotr, ja i Angela, gotowa obdarzać nieśmiertelnością. Mój kompan to pierwszorzędny towarzysz łowów, więc łamiemy zasady i gawędzimy trochę. Standardowe tematy: kto co strzelił, jaka luneta jest najlepsza, co z tym PZŁ, jak idzie redukcja dzika, jakie będzie rykowisko, czy są jakieś mocne byki, czy to dobrze, że ład-

64


65


nie strzelamy od września. I tak sobie polując – gawędząc, dostrzegamy rogacza, który idzie w naszą stronę przez ściernisko. Jest jeszcze daleko, około 300 metrów. Próbujemy wabika, na co kozioł podnosi łeb, zdaje się reagować i przyspiesza. Wiemy jednak, że strzelać trzeba, zanim wejdzie w trzcinowisko, więc gdy mamy go tylko tuż przed skrajem pola na 170 m, Angela bierze się do roboty i z niemiecką precyzją kończy doczesny żywot naszego bohatera, który kreśli testament tak intensywnie, że przez chwilę przychodzi mi do głowy, aby w ślad za .222 posłać jeszcze 6,5x57r.

lochy. Co roku młode wyprowadziły, ale w tym roku ich nie widziałem… Nie zdążył nawet skończyć, kiedy przed nami z lewej pojawia się pociąg – dwie lochy na przedzie, a za nimi gromada przychówku. Widząc to, czuję tylko, że kompan hamuje i oznajmia: – GRZAĆ! Łatwo się mówi, trudniej robi, wyskakuję jeszcze w ruchu, dopadam do tylnych drzwi, niemalże rozszarpuję pokrowiec i widząc Angelę, myślę sobie: „Tikko nigdy więcej Cię nie zostawię, bo Angela sobie nie poradzi“. Teraz muszę wyciągnąć etui na amunicję, zamiast podpiąć tylko magazynek. Dodatkowo, aby załadować broń, muszę ją jeszcze złamać, zamiast tylko przeheblować. Nie tracę jednak nadziei. Po 3 sekundach jestem gotowy do strzału. Szukam dzików w lunecie i widzę ostatniego, jak znika za załamaniem terenu, co Piotr komentuje: – No prawie się udało, ale zaczekamy z 5 minut, może jeszcze wyjdą. Po kwadransie oczekiwania z żalem rozładowuję broń i wracam do auta. Po prostu nie było mi dziś pisane, lecz zanim kierowca wrzucił pierwszy bieg… O zgrozo, te same dziki jadą, tylko z powrotem. Teraz nawet Piotr nie zdążył nic powiedzieć, bo już byłem na zewnątrz i ładowałem profesorskiego bergstuzena.

Zabrakło czasu Przyszedł czas na rytualnego papierosa, więc ja jako były nałogowy palacz towarzyszę tylko Piotrowi, delektując się zapachem dobrego papierosa (jak ja nienawidzę tych elektronicznych wymysłów). No dobrze, misja zakończona sukcesem, papieros spalony, więc możemy iść po kozła. Ale jak tu pchać się przez trzciny… Postanawiamy cofnąć się do auta i drogą okrężną za fabryką pojechać pickupem, aby zając się patroszeniem i zdjęciem parostków. Po 15 minutach jesteśmy prawie u celu. Jadąc po pszenicznym ściernisku, Piotr nagle mówi: – Dwa lata z rzędu w tych trzcinach były dwie

66


Po raz kolejny jak niepysznemu przyszło mi broń rozładowywać, ponieważ znów zabrakło cholernej sekundy. Tym razem zgubiło mnie etui, które było trzeba otworzyć i wyciągnąć jeden nabój. Zabrało mi to zdecydowanie za dużo czasu. Właśnie tej sekundy mi zabrakło. Patrzę na Piotra, który z wielkim uśmiechem mówi: – Zaczekajmy, może wrócą. Przez grzeczność się zgodziłem, bo wiedziałem, że nie ma takich dzików na świecie, które by kolejny raz zdecydowały się defilować przed nami.

Mija 5, potem następne 10 minut. Cóż, kończymy. Pora wracać, jednak coś we mnie drgnęło (dziękuję ci św. Eustachy za to natchnienie) i myślę sobie, że tym razem amunicję włożę w zęby, jedną dużą kulę i drugą małą, i tak pojadę po kozła. Co prawda, nie będę mógł mówić, ale w razie czego będę gotowy do strzału dużo szybciej. Dziki się znalazły... I proszę Państwa, stało się niemożliwe. Nie zdążyłem zamknąć drzwi za sobą, gdy Piotr chwycił mnie za ramię i wskazał ręką, gdzie moim oczom

67


ukazał się ten sam pociąg po raz trzeci. Tym razem załadunek poszedł szybciej. Omal sobie zębów nie wyrwałem nabojem z kryzą, ale złożony byłem w mniej niż 2 milisekundy. Prowadzę największego warchlaka, Angela strzela… I tu zaskoczenie! Widzę przez ogień (przy 308 to niemożliwe, za duży odrzut) jak dziczek pada w ogniu, robiąc ze trzy fikołki, w tej samej chwili zgodnie z wyuczonym zwyczajem chcę zarepetować broń, ale niestety moja ręka nie znajduje zamka… Przecież Angela nie ma go, tylko drugi spust, ale jak tu z 222 grzać do dzika. To jednak warchlak, zamierzam grzać po raz kolejny. Dziki mam nadal w lunecie, więc niemalże natychmiast Angela znów daje ognia, aby drugi dzik padł 30 metrów od nas. Piotr kwituje to stwierdzeniem: – No to dziki się znalazły... Do dziś pytam sam siebie, jak to możliwe? Jak to się mogło stać? Dlaczego dziki paradowały przed nami aż trzy razy? Czy czwarty raz też by defilowały? Czy to tajemna moc Angeli? Co ona teraz myśli, czekając zamknięta w szafie pancernej? Czy żyje wspomnieniem tego trypletu, tak jak ja? Na kogo czeka, na profesora, czy na mnie?

68


69


Prawdziwy pasjonat Nie był myśliwym, ale polował… na fascynujące, ciekawe historie, którymi dzielił się z Czytelnikami wielu gazet i magazynów, a także swoich licznych książek. Pisał także dla nas. 7 sierpnia zmarł prawdziwy pasjonat, znakomity Autor, Dobiesław Wieliński TEKST: GAZETA ŁOWIECKA

Z

wykształcenia ekonomista, z zawodu dziennikarz, przede wszystkim prawdziwy pasjonat. Samochodami, w tym kamperami zjeździł prawie całą Europę, dotarł miedzy innymi aż na Krym, a przygody ze swoich wyjazdów Tarpanem opisał również w swoich książkach. W lutym tego roku, w siedzibie Automobile de France w Paryżu, odebrał nagrodę za najlepszą książkę o tema-

tyce motoryzacyjnej wydanej w 2018 r. Była to „Encyklopedia Poznańskiej Motoryzacji”. Kiedy pan Dobiesław opowiadał o temacie, na który miał stworzyć artykuł, nie czuło się rutyny, która często po napisaniu setek tekstów ogarnia ich autorów. Nic z tych rzeczy… Czy był to tekst o życiu Ernesta Hemingwaya, czy historii Rolls Royce’a, zaangażowanie Pana Dobiesława było równie wysokie. Wszyscy,


którzy Go znali, dobrze wiedzieli, że Jego największą pasją był automobilizm i jego historia, ale nie ograniczająca się tylko do suchych faktów i technicznych oczywistości. Za każdym samochodem, motocyklem, marką znaną więcej lub mniej, czy rewolucyjnym wynalazkiem zawsze kryli się ludzie. Prawdziwi, konkretni, z krwi i kości. Z marzeniami i złudzeniami, z sukcesami i porażkami, tacy,

jak... czytelnicy tekstów o nich. Bo, naszym zdaniem, właśnie to łączyło pisane na różne tematy artykuły Dobiesława Wielińskiego – pasja ich Autora, który z niepozbawionym emocji profesjonalizmem potrafił tchnąć ją w swoje teksty, felietony, książki. Szczerze za to dziękujemy... Redakcja „Gazety Łowieckiej”

71


felieton SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI

KTO PIERWSZY TEN LEPSZY, CZYLI „POSPOLITE RUSZENIE” Koniec sierpnia to czas, na który czeka większość myśliwych, posiadających w swoich obwodach łowieckich jelenie szlachetne. Ci najbardziej zapaleni wprost nie mogli się doczekać 21 sierpnia...

N

iektórzy byli pewnie gotowi, jak sprinterzy w blokach startowych. Nieważne co, ale by zdążyć strzelić przed innymi. Taki mniej więcej scenariusz odbywa się w większości kół łowieckich, w których prowadzona jest rabunkowa gospodarka łowiecka i nikt nad nią nie panuje. Z zarządem koła włącznie. Choć tyle się pisze w prasie łowieckiej o etyce, koleżeństwie i pewnych zasadach hodowlanych, bez których nie ma mowy o racjonalnym gospodarowa-

niu populacjami danych gatunków zwierząt łownych, to jak grochem o ścianę... Pierwsza sprawa to kwestia edukacji w tym zakresie. Myślę, że w większości okręgów łowieckich w naszym kraju zajęcia dotyczące zasad etyki łowieckiej są prowadzone przez w miarę „kumatych” ludzi. Co do zajęć dotyczących wiedzy z zakresu gospodarki łowieckiej, jest zapewne trochę gorzej. Zacznijmy więc od tego drugiego tematu...


Otóż koniec sierpnia to okres, w którym samce jeleni szlachetnych, zwane bykami, zaczynają rykowisko, czyli okres godowy. Dokładnie to jest zupełnie odwrotnie, bo to samice jeleni, czyli łanie, są głównymi sprawczyniami tego wspaniałego misterium, jakim jest rykowisko, a nie same byki. Otóż w tym okresie łanie zaczynają być gotowe do zapłodnienia („grzejne”) i feromony, które „wysyłają” w tym okresie, powodują podniesienie poziomu testosteronu u samców. W niektórych regionach Polski zaczyna się to z początkiem września, a w innych nawet kilka tygodni później. Reguła jest taka, że im więcej w danej populacji młodych łań, tym wcześniej zaczyna się w tym miejscu rykowisko, choć i położenie geograficzne również ma jakiś wpływ na okres pory godowej jeleni. Według starych książek opisujących poszczególne krainy łowieckie zasada jest taka, że im bardziej na zachód, tym wcześniej się zaczyna rykowisko. W górach natomiast przypada na drugą połowę września i często trwa do pierwszych dni października. To tyle na temat samego rykowiska. Teraz przejdę do kwestii, którą dzisiaj wezmę pod lupę. Chodzi o polowania na jelenie byki. W wielu kołach plany wyglądają tak, że byków jest od 2–3 do maksymalnie 10. Niewiele kół ło-

wieckich w Polsce ma plany przekraczające 10 osobników, jeśli chodzi o odstrzał jeleni byków. Jak wiadomo, pazerność ludzka i chytrość nie zna granic, więc i w naszym świecie łowieckim daje ona się we znaki. Dla większości myśliwych odstrzał jelenia byka jest marzeniem i pewnie nie ma myśliwego, który by nie marzył o polowaniu na tego zwierza… Cóż zrobić, jak byków jest kilka, a myśliwych selekcjonerów w jednym kole nawet kilkudziesięciu? No właśnie… Tutaj zaczyna się problem. Wszystko oczywiście można uregulować, ustalić w kole, w którym Zarząd ma głowę na karku, ale niestety takich kół jest niewiele. Byków kilka, a myśliwych trzy razy tyle i każdy chce tego upragnionego pozyskać. Jak bywa najczęściej? Otóż najczęściej spotykanym zjawiskiem jest tak zwane „pospolite ruszenie” . Ponieważ z początkiem sezonu, jeszcze przed rykowiskiem, zwłaszcza byki 3-, 4- a nawet 5- i 6-letnie często wychodzą na żer w chmarach jednopłciowych, po kilka, a nawet kilkanaście osobników, są w związku z tym najłatwiejszym „łupem”. Wtedy to zwolennicy „pospolitego ruszenia” przypuszczają atak. Byków w planie jest 3–4, a na ambonach siedzi 20 czy więcej chłopa, każdy z planem pozyskania upragnionego byka jak najszybciej… bo zabraknie.

73


Jakie są tego efekty, większość mądrych, posiadających wiedzę łowiecką myśliwych pewnie się domyśla? Z 3–4 byków wszystko się „czerwieni”! Znam przypadki kół łowieckich, gdzie w ten sposób wykonywanie planów w odstrzale byków kończy się tym, że są strzelane byki jednostronnie koronne w drugim porożu, obustronnie koronne w trzecim i czwartym porożu! Dlaczego? Ponieważ pazerni myśliwi nie odpuszczą żadnemu bykowi. Bo jakby odpuścili, to zrobią to za nich inni, równie pazerni, jak ci pierwsi. Zawsze mnie dziwiło, dlaczego Zarządy Okręgowe nie wyciągają konsekwencji wobec kół łowieckich w ten sposób podchodzących do hodowli jeleni szlachetnych? Przecież nie można tego inaczej nazwać jak RABUNKOWĄ GOSPODARKĄ ŁOWIECKĄ! Już nie mówię o tym, że myśliwy, który przez kilka lat z rzędu strzela same byki na czerwone punkty, nadal posiada uprawnienia selekcjonerskie. Skoro raz został zawieszony za naganny odstrzał, to drugi raz z rzędu, jeśli je znów otrzyma, powinien być obligatoryjnie kierowany na ponowne egzaminy selekcjonerskie, tak jak w przypadku kierowców, którym odebrano prawo jazdy za punkty karne. Tymczasem takich „recydywistów” w naszych szeregach są setki, jak nie tysiące, bo są bezkarni! Pamiętam

polowania, których byłem uczestnikiem, gdzie kilku myśliwych znających się dobrze na kryteriach selekcji osobniczej jeleni byków przepuszcza biegnącego przyszłościowego byka, ale jeden znajduje się taki, który „dawno nie strzelił byka” i teraz robi to z pełną premedytacją. Pamiętam również takie tłumaczenia, jak „może to mój ostatni w życiu?”. I na pokocie ląduje dziesiątak nieregularny jednostronnie koronny w drugim porożu! Żeby było „śmieszniej”, to jeden z selekcjonerów, będący świadkiem tego zdarzenia, skomentował to słowami: – Ale co wy chcecie? Przecież to „dziad”! – Tak! „Dziad” na dwa czerwone punkty – skwitował to prowadzący polowanie. Jak ma być przyzwoity poziom wśród selekcjonerów, skoro pamiętam ludzi zdających egzaminy selekcjonerskie, którzy nie potrafili nazwać formy poroża jelenia byka, nie mówiąc już o określeniu jego wieku? Oczywiście, każdemu może się w życiu jakaś pomyłka przytrafić, tym bardziej że z wiekiem u większości ludzi wzrok się pogarsza. Jeśli jednak najczęściej to młodzi myśliwi świeżo po kursach popełniają takie pomyłki, to po co te wszystkie przepisy? Po co zasady selekcji, skoro jeden głupek z drugim nic sobie z tego nie robią, tylko „byle strzelić, byle szyb-

74


ciej”. Żeby tylko zdążyć przed innymi. Ja jednak problem widzę w samych przepisach. Jakby wprowadzić taki zapis w prawie łowieckim, mówiący o tym, że „myśliwy, który dokonał odstrzału nagannego dwa razy z rzędu, ma zabierane uprawnienia selekcjonerskie na 5 lat”, to wierzę, że w znacznym stopniu ostudziłoby to temperamenty niektórych kolegów. Innym błędem najczęściej popełnianym przez Zarządy kół łowieckich jest brak przepisów – uchwał wewnętrznych w kole, regulujących kwestię wypisywania uprawnień do polowań indywidualnych, czyli tak zwanych „odstrzałów”. Zgodnie z wszelkimi zasadami w tej kwestii, łowczy czy inna osoba wypisująca upoważnienie, powinna się trzymać żelaznej reguły – tyle upoważnień wypisanych w danym momencie, ile osobników w planie. Jeżeli więc do odstrzału są cztery byki, to upoważnienia do odstrzału otrzymuje czterech myśliwych w jednym czasie. Ktoś pewnie zapyta, jak ustalić, kto ma te upoważnienia otrzymać? Odpowiedź jest bardzo prosta. Walne Zgromadzenie w kole łowieckim jest wyłącznie upoważnione do ustalenia sposobów i zasad wypisywania tak zwanych odstrzałów. Trzeba po prostu racjonalnie opracować taki klucz, który przede wszystkim będzie sprawiedliwie przy-

dzielał upoważnienia do polowań indywidualnych. Nie wiem, dlaczego wśród myśliwych błędnie krąży taka opinia, że „odstrzał” się wszystkim należy? Otóż nie! Polowanie to nagroda za pracę w kole łowieckim. Polowanie to tak naprawdę zwieńczenie wysiłku, jaki myśliwy wkłada w pracę na rzecz hodowli zwierzyny. Tymczasem znam myśliwych, którzy jak zapłacą składki w kole łowieckich, to po kilku minutach biegną do łowczego czy prezesa po „odstrzał”, który według nich im się należy. Najbardziej przykre jest to, że z roku na rok w nasze szeregi wstępuje coraz więcej takich właśnie myśliwych, dla których zasada „pospolitego ruszenia” to norma i nie widzą w niej nic złego. Nie mają poczucia tego piękna polowania, jakie ze sobą niesie rykowisko. Nie mają świadomości, że byk, który w wieku 3-4 lat, mając formę byka jedno- czy obustronnie koronnego, za kilka lat mógłby być trofeum medalowym. Nie, najważniejsze, by strzelić szybciej niż inni i pochwalić się przed kolegami czymś, czym raczej nie powinno się chwalić. Na koniec, mając nadzieję na „lepsze jutro”, życzę tym prawdziwym myśliwym, którzy z cierpliwością czekają na rykowisko, by św. Hubert ich nagrodził najpiękniejszym spotkaniem, a może i pokotem? Darz Bór!

75


Prosto do celu!


W przedostatnią sobotę sierpnia Zarząd Okręgowy PZŁ w Warszawie po raz drugi zorganizował Warszawski Puchar Benelli. Trofeum na swój cel wzięło 90 znakomitych strzelców! TEKST: SZYMON CHACIŃSKI ZDJĘCIA: AGNIESZKA PISARSKA


D

ruga połowa sierpnia to jeszcze okres wakacyjny, ale strzelcy oraz myśliwi wiedzą, że jest to również czas zawodów w wieloboju myśliwskim i dobrych imprez wtedy nie brakuje. Sponsorem II Warszawskiego Pucharu Benelli była oczywiście stołeczna firma Incorsa, której zarówno myśliwym, jak i strzelcom sportowym przedstawiać nie

trzeba. Dzięki sponsorowi przy okazji zawodów można było wypróbować i przetestować pełną ofertę cenionego włoskiego producenta, znanego głównie z produkcji strzelb i sztucerów samopowtarzalnych. Mogliśmy się przekonać w praktyce, że tego typu broń doskonale sprawdza się również w konkurencjach wieloboju myśliwskiego. Nowością prezentowa-

78


ną podczas II Warszawskiego Pucharu Benelli był bock Benelli 828U Sport.

więc lista startowa została zamknięta już dawno. Wśród 90 startujących było 9 Dian.

Strzelcy z całej Polski Na zawodach można było spotkać czołowych zawodników nie tylko z Okręgu Warszawskiego, ale z całej Polski. Infrastruktura strzelnicy w Suchodole sprawiła, że w zawodach mogło wziąć udział tylko 90 strzelców,

Podwójna wygrana Ostra rywalizacja zakończyła się wielkim zwycięstwem Kolegi Mariusza Pasztaleńca, który nie tylko wygrał zawody z sumą 479 pkt, ale również wylosował główną nagrodę, czyli

79










Klasyfikacja mistrzowska 1. Mariusz Pasztaleniec – 479 pkt 2. Jakub Hanusz – 477 pkt 3. Marcin Fiszer – 477 pkt 4. Paweł Łożyński – 476 pkt 5. Zbigniew Grabałowski – 476 pkt Klasyfikacja kobiet 1. Maria Michalska – 425 pkt 2. Katarzyna Temel – 402 pkt

sztucer Benelli Argo w kalibrze 9,3x62. Warto wspomnieć, że to specjalna wersja limitowana, której wyprodukowano... tylko 20 sztuk! Jest to standardowa broń z systemem Comfortech, jednak kolba została wykonana w kolorze pomarańczowym. Zwycięzcy oraz wszystkim uczestnikom gratulujemy!

88


Liliana Nowak – 401 pkt 4. Klaudia Figura – 393 pkt 5. Gabriela Mach-Soja – 385 pkt Klasyfikacja powszechna 1. Seweryn Cybula – 471 pkt 2. Michał Wadas – 456 pkt 3. Michał Czarnecki – 454 pkt 4. Kazimierz Kucharczyk – 452 pkt 5. Tomasz Wójcik – 440 pkt

Wyniki zawodów za portalem lowiecki.pl

3.

89


Benelli Argo B w wersji lim wyłącznie na


Battue 9,3x62 mitowanej a polski rynek


Woda siÄ™ leje, a strzelec... suchy


TESTUJEMY

Hawker Light – letni wodoodporny zestaw marki Seeland z membraną Seetex to komplet rzekłbym ekskluzywny, zdecydowanie dla wymagających klientów. I co istotne, naprawdę w rozsądnej cenie... TEKST: WITOLD SZULC ZDJĘCIA: ALEKSANDRA SZULC, MATERIAŁY PRASOWE


W

odoodporność i oddychanie to dwie charakterystyczne cechy tego lekkiego zestawu, który miałem okazję przetestować w działaniu. Bez zbędnych wstępów mogę od razu Was zapewnić, że kaptur z wysokim kołnierzem i ściągaczami rzeczywiście pozwalają całkowicie zabezpieczyć ciało przed dostępem wody. Jeśli miałbym się do czegoś doczepić, to mógłby być odpinany, bo to w końcu letnia kurtka, ale jak odepniemy, to zapomnimy dopiąć zapewne wtedy, kiedy będzie nam najbardziej potrzebny. Wodoodporność ubrania, co najśmieszniejsze, udało mi się sprawdzić i potwierdzić w środku lata, podczas tak popularnej wśród myśliwych i strzelców imprezy, jak Extreme Weekend, który odbył się na poligonie drawskim w czerwcu tego roku.

wynikiem, to kurtka i spodnie nie przepuściły nawet kropli wody! W czasie strzelania emocje sięgały zenitu, więc przydała się szczelina wentylacyjna pod pachami, zapinana na wodoodporny suwak. Zdała egzamin na szóstkę i okazała się dla mnie bezcenna. Poza wymienionymi powyżej walorami, kurtka posiada również megaduże, podwójne kieszenie zapinane na wodoodporne suwaki. Do tego niuanse w postaci ściągaczy przy nadgarstkach i przy kapturze. Bez żadnych problemów Spodnie to oczywiście dopełnienie kurtki, czyli jakże ważna część zestawu. Jak i w kurtce mamy wodoodporne, zapinane na suwaki kieszenie, ściągacze w nogawkach. Jeszcze jedna ważna rzecz, to szczeliny wentylacyjne – uratowały mnie od zagotowania się podczas paru wyjść w teren, ale tu uwaga, tak jak w innych modelach powinna być siatka przeciw insektom, szczególnie, że to letni zestaw, kiedy różnego rodzaju robactwa lata i pełza pełno. Uwaga ta dotyczy zarówno spodni, jak i kurtki tego modelu. Kolejny, funkcjonalny dodatek w ubraniu Hawker Light to siatkowana, przyjemna w dotyku podszewka,

Bez kropli wody... Jedna z konkurencji przeprowadzona była naprawdę w ekstremalnych warunkach. Padający dość często w naszym kraju deszcz tym razem zastąpił... natrysk z zimną i to naprawdę zimną wodą. Możecie to zresztą zobaczyć na zdjęciach w artykule. Nie dosyć, że z tej konkurencji wyszedłem z kapitalnym

94


95


Wszystko, co potrzebne Teraz nie wyobrażam już sobie wyjazdu w teren, na polowanie, czy dłuższą wędrówkę w ciepłych miesiącach bez zestawu Hawker Light. Nie zajmuje dużo miejsca, w razie deszczu wszystko jest suche i na dodatek nieźle się prezentuje. Czego chcieć więcej?

dzięki której spodnie bezproblemowo się zakłada, a dodatkowo podszewka odprowadza pot od ciała. Ze względu na cienki materiał i lekkość zarówno spodnie, jak i kurtkę możemy zwinąć w małą kuleczkę lub kosteczkę i włożyć bez problemu do plecaka.

96


97




Tu walczyli na


ajlepsi!

Na początku lipca, na pięknej strzelnicy Okręgu Koszalińskiego w Manowie, odbył się XIV Bałtycki Puchar Anschütz-Lapua – zawody w wieloboju myśliwskim TEKST: MACIEJ PIENIĄŻEK ZDJĘCIA: INCORSA


C

i, którzy byli w Manowie, wiedzą, jak piękny i zadbany jest to obiekt oraz jak wyjątkową imprezą jest sam Bałtycki Puchar. Nie inaczej było podczas tegorocznej edycji... Elitarny turniej Na strzelnicy zameldowała się, jak co roku, czołówka polskich strzelców myśliwskich. Startowało ponad 120 zawodników, w tym 9 Dian. Tradycyjnie do wygrania był karabin marki Anschütz oraz amunicja Lapua. Mimo że zawody w Manowie są jednodniowe, to ściągają elitę zawodników, na co z pewnością wpływa perfekcyjna organizacja, za którą odpowiada koszaliński ZO PZŁ. W dzisiejszych czasach zawirowań personalnych tak dobre przygotowanie prestiżowej imprezy zasługuje na pochwałę, co zgodnie podkreślali uczestnicy zawodów.

Klasyfikacja Dian 1. Barbara Grynia-Gąsiorek – 392 pkt 2. Julita Mazur – 380 pkt 3. Agata Łabenda – 380 pkt 4. Barbara Melanowicz – 367 pkt 5. Magdalena Chodakowska – 327 pkt 6. Anna Arendt – 327 pkt 7. Hanna Osak – 108 pkt 8. Renata Gumna – 94 pkt

102


103






W klasyfikacji mistrzowskiej i powszechnej podajemy pierwsze pięć miejsc. Klasa Strzelecka Mistrzowska 1. Jacek Kołodziński – 481 pkt 2. Tomasz Kmieć – 479 pkt 3. Zbyszko Montowski – 478 pkt 4. Przemysław Oborski – 472 pkt 5. Marcin Fiszer – 470 pkt Klasa Strzelecka Powszechna 1. Paweł Wiktor – 457 pkt 2. Robert Banaszak – 441 pkt 3. Grzegorz Dworszczak – 440 pkt 4. Maciej Tołłoczko – 438 pkt 5. Michał Niezgoda – 437 pkt

108


109


SPORTOWY RODOWÓD,

Karabin Anschüt


, ŁOWIECKA ELEGANCJA

tz 1771 .223Rem


Kierunek: Ciężkowice! W Muzeum Przyrodniczym w Ciężkowicach 19 października o godzinie 9.00 rozpocznie się konferencja „Jak racjonalnie gospodarować populacjami zwierzyny grubej?”. Warto zapoznać się z tematem i zainwestować w swój łowiecki rozwój... TEKST: PIOTR REWERS ZDJĘCIA: MATERIAŁY PRASOWE

K

onferencja w Ciężkowicach to wyjątkowy projekt przeznaczony dla pracowników OHZ-tów, członków zarządów kół łowieckich, członków komisji hodowlanych ZO PZŁ oraz innych myśliwych zainteresowanych pogłębianiem swojej wiedzy w dziedzinie gospodarki łowieckiej. Wiedza i doświadczenie Co czeka uczestników konferencji organizowanej przez Pawlikowski Hunting Travel? Dr inż. Marek Wajdzik, członek NRŁ, zapozna przybyłych m.in. ze zmianami w biologii i ekologii gatunków (sarny, jelenia szlachetnego, dzika), celami oraz zadaniami monitoringu populacji dzikich zwierząt, a także opowie o gospodarowaniu populacjami zwierząt na tle zmian gospodarczych i środowiskowych. Na koniec Marek

Wajdzik, który jest także wykładowcą gospodarki łowieckiej na wydziale leśnym Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie, razem z naszym felietonistą Sławkiem Pawlikowskim, jednym z najbardziej doświadczonych polskich wabiarzy i właścicielem cenionego biura polowań Pawlikowski Hunting Travel, przedstawi metody polowań na zwierzynę grubą oraz ich wpływ na populację sarny, jelenia szlachetnego i dzika. Koszty uczestnictwa w konferencji w Muzeum Przyrodniczym w Ciężkowicach (ul. 3 Maja 34) to 50 zł od osoby. Dla kół łowieckich i OHZ-etów przygotowano specjalną promocję – 120 zł za 3 osoby. O szczegóły konferencji oraz zasady rejestracji możecie pytać pod numerem +48 693 712 734, lub pisząc maila na adres info@hunting-travel.pl


Dr inż. Marek Wajdzik wykładowca gospodarki łowieckiej na Wydziale Leśnym UR w Krakowie , członek NRŁ ____

19 X 2019 godz. 9.00 ____

Jak racjonalnie gospodarować populacjami zwierzyny grubej ? Konferencja Zapraszamy członków Komisji Hodowlanych ZO PZŁ, członków zarządów KŁ, pracowników OHZ LP i PZŁ a także wszystkich myśliwych zainteresowanych praktycznymi aspektami gospodarowania populacjami jelenia szlachetnego , sarny i dzika . 9.00-9.15 – otwarcie konferencji /Sławomir Pawlikowski / 9.15 – 11.00 – Zmiany w biologii i ekologii gatunków (sarny, jelenia szlachetnego, dzika) /dr inż. Marek Wajdzik/ 11.15 – 12.00 – Cele i zadania monitoringu populacji dzikich zwierząt /dr inż. Marek Wajdzik/ 13.00 – 14.00 - Gospodarowanie populacjami zwierząt na tle zmian gospodarczych i

Muzeum Przyrodnicze w Ciężkowicach ul. 3 Maja 34 ____ Koszt uczestnictwa : 50 PLN / 1 os. Promocja dla KŁ i OHZ 120 PLN/3 os. ____

Szczegóły i rejestracja : +48 693 712 734 info@hunting-travel.pl

środowiskowych . /dr inż. Marek Wajdzik/ 14.00 – 15.00 – Metody polowań na zwierzynę grubą i ich wpływ na populacje sarny , jelenia szlachetnego i dzika. /dr inż. Marek Wajdzik, Sławomir Pawlikowski/

PAWLIKOWSKI HUNTING TRAVEL Bogoniowice 73 c 33-190 Ciężkowice NIP 734-168-92-36

www.hunting-travel.pl


Do Szczecinka na… ryby! Tak, to nie redaktorska pomyłka. Tym razem zamiast w knieje, zapraszamy Was do wędkarskiej rywalizacji. W ramach trzeciej już edycji znanej Wam imprezy „Dary lasu” 14 września w Szczecinku odbędą się I Wędkarskie Mistrzostwa Kół Łowieckich! TEKST: MARCIN RESZKA ZDJĘCIA: MATERIAŁY PRASOWE

N

a tę wyjątkową myśliwsko-wędkarską imprezę zaprasza prezes KŁ Towarzystwo Myśliwskie „Rosomak” Marek Bublej, który zachęca do udziału w zawodach: – Kierowane one są do okręgu koszalińskiego, pilskiego i słupskiego, ale jeśli ktoś zgłosi się do nas jako reprezentant innego okręgu, to nie znaczy, że podziękujemy takiej drużynie.

Będziemy zadowoleni i z wielką atencją przyjmiemy jako uczestnika mistrzostw organizowanych na jednym z piękniejszych zachodniopomorskich jezior. Tu trzeba być! Nie bez powodu jezioro Trzesiecko jest przez wędkarzy, nie tylko z miejscowego koła „Jesiotr”, nazy-



wane perłą Pojezierza Drawskiego. Myśliwsko-wędkarska impreza, która rozpocznie się w sobotę 14 września o godzinie 9.00, rozgrywana jest w następującej formule: koła typują czterech zawodników, dwóch seniorów do kategorii spinning z łodzi, dwóch juniorów (do 16. roku życia) do kategorii spławik z brzegu. Na łączny wynik drużyny składają się punkty sektorowe, zdobyte przez zawodników na łodzi oraz zawodników na brzegu. Jeśli suma punktów sektorowych

będzie identyczna, wtedy o zwycięstwie decydują większa liczba małych punktów (za złowione ryby). Ogłoszenie wyników nastąpi o godzinie 16.00 na placu koncertowym na osiedlu Zachód. Zawody zapowiadają się atrakcyjnie, jak i cała trzecia edycja „Darów Lasu”, która objęta została patronatem GDLP oraz Ministerstwa Środowiska. Dlatego warto zarezerwować sobie czas i pożegnać kończące się lato właśnie w Szczecinku!

116


117



TESTUJEMY

Nie tylko na polowanie

Ubrań myśliwskich firmy Seeland nie trzeba rekomendować. Większość myśliwych doskonale je zna. Jednak letni zestaw Flint z mocnego bawełnianego płótna to całkowita nowość. Jak sprawdza się w działaniu? TEKST: WITOLD SZULC ZDJĘCIA: ALEKSANDRA SZULC, MATERIAŁY PRASOWE


G

łówne przeznaczenie ubrań myśliwskich jest jedno, mają być po prostu wygodne na polowaniu. Tu mamy przyjemnie zaskakujący wyjątek. W spodniach i kurtce z serii Flint możemy również popracować i to nie tylko w łowisku, co w przypadku ubrań myśliwskich wcale nie jest takie oczywiste. Kiepski pomysł? Kiedy montowałem ambonę, a było to na początku sezonu na rogacze, bezpośrednio po pierwszym porannym polowaniu, pomyślałem, że to chyba niezbyt dobry pomysł. Nowy komplet świetnie sprawdził się na podchodzie, jest bezszelestny, wygodny, kurtka nie krępuje ruchów, jest w niej ciepło w chłodny poranek. Same plusy, a ja go chcę używać w czasie pracy, gdzie trzeba wchodzić na drabinę i co nieco się powyginać? Niestety, nie zabrałem jednak rzeczy, w które mógłbym się przebrać do pracy i nie miałem innego wyjścia. Jak za chwilę się okazało, całe szczęście! Wytrzymałe i mocne Ci z Was, którzy pamiętają niezniszczalne i jak dla mnie idealne spodnie do pracy – model Oryx Light Harkili, będą doskonale wiedzieć, o czym mówię. Tu mamy bardzo podobny mate-

120


121


riał, z wyjątkiem skórzanych wstawek. Przy klękaniu, szczególnie na nieoheblowanych deskach, wzmocnienia na kolanach, sprawiły, że nie martwiłem się o to, iż w pewnym momencie po prostu się przedrą. Potrójne szwy spowodowały, że w trakcie większego napięcia nie popękały. Kieszenie na udach przydały się, zmieściło się w nich sporo gwoździ, a chwilowo nieużywany młotek mogłem włożyć do skośnej kieszeni. Z kolei nóż gotowy do użycia w każdej chwili czekał w specjalnej kieszonce. Na piersi zapinana kieszeń na ważne dokumenty, a zatrzaski na rękawach umożliwiają nawet lekkie co prawda, ale zawsze, podwinięcie rękawów. Kiedy zrobi się chłodniej, kurtkę możemy zapiąć na suwak aż po samą szyję i dodatkowo zapiąć kołnierz na zatrzask. Test wytrzymałości spodnie zdały na piątkę, kiedy zahaczyłem nogawką o wystający konar, przekonałem się, że bawełna jest wyjątkowo mocna!

że mocna bawełna wykonana w należyty sposób również świetnie się sprawdzi. Przecież więcej czasu spędzam na pracach gospodarskich niż na łowach. Zapewniam, że zakup tego kompletu to dobra decyzja, tym bardziej, że całość będzie Wasza za kwotę poniżej 900 złotych. Krótko mówiąc, to kolejna sprawdzona propozycja firmy Seeland.

Uniwersalnie i niedrogo Dobrze, że w końcu znalazłem spodnie i kurtkę nie tylko do chodzenia w łowisku i polowania, ale także do pracy. Co ważne w dobie sztucznych materiałów, membran, rozlicznych systemów ułatwiających nam życie na polowaniu i nie tylko, okazało się,

122


123


Lektury mysliwskie

Polowanie na zubry We wrześniowym wydaniu „GŁ” proponujemy Wam fragment książki „Puszcza Białowieska, żubr i łowy” wydanej przez Atra World. Warto przekonać się, jak o historii łowów na żubry pisano w czasach ostatnich carskich polowań...


125


D

awnymi czasy, kiedy jeszcze nie znano broni palnej, upolowanie żubra uchodziło za czyn bohaterski, przy czym oczywiście zwierzęta te nie były tak rzadkie jak obecnie. Istotnie – ubicie żubra z grzbietu konia wymagało nie lada odwagi, siły i zręczności. Dlatego ten, kto w nierównym boju potrafił pokonać to ogromne, mocarne i do furii doprowadzone zwierzę, stawał się bohaterem sławionym przez narodowych bardów, przez długi czas cieszył się nadzwyczajną estymą, a niekiedy tylko z tytułu tego czynu zasiadał w radzie wojennej plemienia. Wobec tego nigdy nie czyniono prób, by zmniejszyć niebezpieczeństwo związane z polowaniem na żubry, a nawet odwrotnie – przeważnie starano się je zwiększyć. Na przykład w państwie ostrogockim za panowania Teodoryka Wielkiego zakazane było pokrzykiwanie w lasach albo dęcie w rogi, ponieważ wystraszone zwierzę mogło stracić na wigorze i odwadze, a myśliwiec przez to mógłby nabrać bojowego ducha i wiary w sukces. Łowy na żubry organizowano niekiedy według następującego schematu. Miejsce, w którym zlokalizowano stado, ogradzano masywną palisadą zrobioną z padłych drzew, a o rozmia-

rach takiego ogrodzenia może mieć wyobrażenie tylko ktoś, kto choć raz w życiu miał sposobność zaglądnąć w głąb Puszczy Białowieskiej. Następnie do środka wygrodzonego terenu wpuszczano sforę psów, specjalnie w tym celu chowanych i ku temu przyuczonych. Przestraszone żubry rozbiegały się na wszystkie strony, ale wszędzie napotykały ukrytych za pniami strzelców. Co śmielsi spośród nich, gdy żubr podszedł bliżej, ruszali na niego z oszczepem. Ich towarzysze krzykiem i gestami starali się zwrócić na siebie uwagę ugodzonego zwierzęcia i zadawali mu kolejne pchnięcia. Trwało to dotąd, póki ociekający posoką żubr nie oddał ducha. Czasami rozjuszony żubr rzucał się na któregoś z uczestników polowania, starając się powalić go rogami na ziemię i stratować racicami. Ten wówczas krył się za pniem, w który żubr uderzał swoim ogromnym kosmatym łbem z wielką siłą i wytrwałością. Bywało, że przy pomocy swego długiego i szerokiego języka próbował pochwycić myśliwca za odzienie i wyciągnąć go zza osłony, a wtedy łowiec, jeśli nie stracił zimnej krwi, ciskał żubrowi w oczy czerwoną chustę lub czapkę i ratował się ucieczką, podczas gdy zwierz, dając upust wściekłości, z furią rzucał się na nienawistny przedmiot.

126


Mimo iż łowy na żubry wiązały się z niemałym niebezpieczeństwem, to dla łączącej się z nimi renomy i niemałej materialnej gratyfikacji były one stałą praktyką i obok wielu innych okoliczności przyczyniły się do wytępienia owych szlachetnych zwierząt. Polowanie na żubry było intratne z wielu powodów. Polowano na nie dla mięsa, które – szczególnie dotyczy to mięsa krów i cieląt – jest bardzo zdrowe i pożywne, a gdy zostanie wymoczone w occie lub czerwonym winie, staje się delikatniejsze od sarniny i łosiny. Skóra żubra też zawsze była ceniona. Jest ona dwa razy grubsza od skóry zwykłego byka i po nasyceniu rybim lub innym tłuszczem Litwini używali jej do robienia szczelnych łódek. Skóra ściągnięta z głowy żubra – cechująca się osobliwym zapachem przypominającym zapach piżma – była niekiedy używana do wytwarzania pasów, które pełniły funkcję talizmanów ułatwiających poród zamężnym kobietom. Wiara w cudowne właściwości owych pasów sprawiała, iż były one bardzo kosztowne, i obdarowywano nimi małżonki głów koronowanych. I tak na przykład baron Herberstein, który był niemieckim posłem przy polskim dworze, otrzymał dwa takie pasy od królowej Bony i jeden z nich po przy-

jeździe do Wiednia ofiarował swojej monarchini. Z kolei róg żubra miał dla Słowian i Niemców takie samo znaczenie, jak nieprzyjacielska czaszka dla Skandynawów. Był to jeden z najcenniejszych trofeów zwycięstwa, pieczołowicie przechowywany jako dowód bohaterstwa przodków i przekazywany z pokolenia na pokolenie. Jego wartość w oczach ludu jeszcze wzrastała wskutek wiary, że nawet najsilniejsza trucizna traciła swą moc, kiedy została wlana do rogu żubra. Najlepszym dowodem na to, jak ceniono na Litwie róg żubra, jest fakt, że rogi tego zwierza upolowanego przez księcia Giedymina, zdobione złotem i drogocennymi kamieniami, były przechowywane w skarbcu książąt litewskich; jeden z tych rogów książę Witold podarował na sejmie w Łucku w roku 1429 cesarzowi Zygmuntowi. Róg turzy „na półtrzeciej kubła” służył kniaziowi Włodzimierzowi do spełniania toastów. Słowiański bożek Światowid przedstawiany był zazwyczaj z turzym rogiem w prawej dłoni; róg był oprawiony w drogocenny metal i obłożony drogimi kamieniami. Podczas przejazdu przez Psków carewny Zofii pskowianie wyszli oddać jej cześć z napełnionymi miodem i winem kubkami oraz pozłacanymi turzymi rogami.

127


Jak widać, nie brakowało przyczyn wytępienia żubra. Król Zygmunt August ustanowił za zabicie żubra karę śmierci – później zamienioną na grzywnę – i dopiero to okazało się skuteczne. Od tamtej pory polowanie na żubry w Puszczy Białowieskiej, jak i w całej Polsce (gdzie nazywano je turami), w której pewna liczba żubrów żyła do roku 1627, mogło odbywać się tylko na podstawie specjalnego królewskiego pozwolenia. Pozwolenie takie mogły uzyskać tylko bardzo znamienite osobistości. Monarchowie jednak często czynili wypady do Puszczy Białowieskiej i z zapałem oddawali się polowaniom na żubry. W Puszczy polowali: wielki książę litewski Witold; król Władysław Jagiełło, który w roku 1426 spadł z konia (według przekazów – w miejscu zwanym lokalnie Jelenią Górą) i złamał nogę; królowie Zygmunt Stary i Zygmunt August; król Stefan Batory, który szczególnie często robił wypady z Grodna do Puszczy; także królowie Jan Kazimierz i August II, którego niedźwiedź poturbował na polowaniu w 1705 roku; wreszcie – król August III i król Stanisław Poniatowski. Reprezentacyjne łowy z 9 października 1752 roku odbyły się na polecenie przedostatniego króla polskiego, a brali w nich udział również jego

synowie Karol i Ksawery oraz pewna liczba zagranicznych posłów, a także polskich i litewskich wielmożów. W czasie ich trwania padły 42 żubry, w tym 20 z ręki samego króla. Dla upamiętnienia tego wydarzenia na brzegu Narewki we wsi Nowa Białowieża wzniesiono kamienny obelisk z wypisanymi na nim imionami wszystkich uczestników polowania. Podczas polowania z udziałem króla Stanisława Poniatowskiego miało miejsce – według Brinckena – tragiczne wydarzenie, kiedy jeden z 2000 włościan użytych do naganki został rozszarpany przez niedźwiedzia. Stało się to niemal u stóp króla i jego świty, a ściśle mówiąc – tuż pod trójkondygnacyjnym pawilonem zbudowanym z polecenia władcy. W ciągu ostatnich 14 lat tylko cztery razy odbyły się w Białowieży polowania na żubry, przeprowadzone na większą lub mniejszą skalę. W dniach od 29 lutego do 2 marca 1884 roku zorganizowano polowanie dla książąt Liechtensteina i Altenburga – padły wtedy cztery stare żubry i dwa wielkie jelenie. W marcu 1894 roku miało miejsce w Białowieży wyjątkowe hunting-party, w którym udział wzięli: książę Wiazemski, jego pomocnik generał Berg, książę D.W. Golicyn, generał

128


hrabia Tołstoj i inne osobistości. Książę Golicyn i hrabia Tołstoj upolowali po jednym żubrze. Jeden z owych żubrów, osobnik już wiekowy, miał tak wojownicze i agresywne usposobienie, że przez długi czas terroryzował cały zwierzyniec – atakował leśników i zabijał inne żubry. O wynikach przedostatniego polowania, które odbyło się w sierpniu 1894 roku i które zaszczycił swym udziałem cesarz Aleksander III, a także o ostatnim polowaniu cesarskim, trwającym od 28 sierpnia do 7 września minionego 1897 roku, opowiem przy końcu tego rozdziału. Pora jednakże dać czytelnikowi wyobrażenie o tym, jak takie polowanie wygląda obecnie, a jak przebiegało kilkadziesiąt lat temu. Opiszę przeto wielkie łowy na żubry, które odbyły się w dniach 6 i 7 października 1860 roku. Jesienią rzeczonego roku cesarz Aleksander II polecił ministerstwu dóbr państwowych zorganizować w Puszczy Białowieskiej polowanie na żubry, a takowe nie odbyło się tam już od 70 lat z okładem. Nadzór nad organizacją polowania poruczono kierownikowi grodzieńskiej izby dóbr państwowych Kożewnikowowi, bezpośrednio zaś przygotowań doglądać mieli przybyli do Białowieży już w końcu września: wiceminister dóbr

państwowych, członek świty Jego Wysokości generał major Zielenoj oraz łowczy dworu hrabia Fersen. Raźno zabrano się do roboty. W lesie bez przerwy pracowało nawet 2000 włościan. Miejscowy leśniczy porucznik von Strahlborn i podłowczy Iwanow organizowali obławy, by spędzić nie tylko żubry, ale także łosie, sarny, dziki, lisy, wilki i zające. W samej Białowieży tymczasem przygotowywano kwatery dla dostojnych gości. Jakoż w nocy z 4 na 5 października przybyli do Białowieży zaproszeni przez cesarza goście: Jego Królewska Wysokość książę tronu Karol Pruski, Jego Królewska Wysokość książę tronu Karol Wittenberski i książę tronu Fryderyk Heski-Kasselski. W nocy z 5 na 6 października w jednym ekwipażu z wielkim księciem saksońsko-weimarskim raczył przybyć car, a zaraz potem zjawiła się w Białowieży jego liczna świta. Wspomniane wcześniej obławy miały na celu zapędzenie zwierzyny do wygrodzenia wynoszącego w tamtym czasie powierzchnię 7 wiorst kwadratowych (obecnie zwierzyniec ten zajmuje 14 wiorst kwadratowych). Wzdłuż długiej na 300 sążni przesieki poprowadzonej przez zwierzyniec pobudowano 12 niewielkich, zamaskowanych gałęziami galeryjek, służących

129


myśliwym za stanowiska strzeleckie. Cesarz zajął pierwsze stanowisko po lewej stronie, w odległości strzału od zachodniego krańca zwierzyńca, po czym rozkazał dać sygnał do rozpoczęcia polowania. Ustawiona po przeciwnej stronie zwierzyńca naganka ruszyła, by napędzić zwierza na stanowiska myśliwych, i zatrzymała się dopiero w odległości strzału od przesieki. Wtedy straż leśna spuściła psy. Dało się słyszeć łamanie i zaraz z gęstwiny wyłoniło się kilka ogromnych żubrów. Padł strzał i jeden z olbrzymów został w ogniu, celnie trafiony przez cesarza. Zaraz potem cesarz strzałem w łeb z odległości 75 kroków powalił jeszcze jednego żubra, po czym nastąpiła salwa pochodząca od innych myśliwców, którzy, gdy żubry przestały się ukazywać, strzelali nawet do borsuków i zajęcy. Strzały nie milkły jeszcze przez dwie godziny, póki o godzinie czwartej cesarz nie kazał zakończyć polowania. W dniu tym na rozkładzie znalazły się 44 sztuki. Imperator upolował 22 sztuki, pozostałe padły od strzałów dostojnych gości i członków cesarskiej świty. W ciągu dwóch dni trwania łowów, czyli 6 i 7 października, myśliwi upolowali: 28 żubrów, 2 łosie, 10 danieli, 11 dzików, 16 wilków, 7 lisów, 4 borsuki i 2 zające.

Dla upamiętnienia owego polowania wiceminister dóbr państwowych otrzymał od cesarza pozwolenie wzniesienia pomnika, dla którego umiejscowienia wybrano położoną o 200 kroków od zwierzyńca polanę, gdzie najpierw Jego Wysokość, a następnie wszyscy dostojni goście własnoręcznie posadzili po jednym drzewku liściastym. Drzewka te otaczały monument pod postacią ogromnego wyrzeźbionego żubra, na jego postumencie zaś wypisano imiona zagranicznych książąt i innych osobistości, które wzięły udział w tym polowaniu. Od przypomnienia owych znamienitych łowów carskich przejdziemy teraz do opisania sposobów polowań na żubry stosowanych w czasach niegdysiejszych, a następnie powiemy o metodach stosowanych obecnie. Rozpoczniemy od spostrzeżenia, że najstosowniejszą porą do polowania na żubry wydaje się późna jesień i wczesna zima. Rozległość i gęstość białowieskiego lasu sprawiają, że do każdego pędzenia potrzeba od 1500 do 2000 naganiaczy oraz liczne sfory psów prowadzonych przez konnych i pieszych strzelców, specjalnie umundurowanych i pozostających w służbie państwowej. Przeważnie

130


jest ich około 200 i część z nich ma za zadanie dawanie sygnałów za pomocą rogów. Za strzelcami jedzie zazwyczaj długi ciąg powozów, bryczek i wozów chłopskich, wiozących sprzęt myśliwski oraz prowiant dla strzelców i obławników. Kiedy wszyscy zbiorą się w wyznaczonym miejscu i kiedy obławnicy otoczą teren, na którym wypatrzono żubry, wówczas utworzony zostaje krąg ognisk, nie tylko w celu utrzymania żubrów w jednym miejscu, ale także po to, by ludzie mogli się przy nich ogrzać i przygotować strawę. Pomiędzy włościanami w określonych odstępach zajmują pozycje strzelcy. Myśliwi i towarzyszący im kibice szybko stają przy ponumerowanych drzewach, od których nie wolno im się oddalać ani strzelać, dopóki nie przyjdzie ich kolej. Tymczasem głowy koronowane wraz z rodzinami, tudzież inne osobistości, zajmują specjalnie w tym celu pobudowane altanki, obsadzone dookoła świerczyną. Wreszcie wybrzmiewa strzał i słychać granie myśliwskiego rogu. Wszelkie rozmowy milkną – rozpoczyna się obława. Początkowo do uszu uczestników łowów dobiega dźwięk przypominający odgłos nadciągającej burzy. Serca zaczynają bić mocniej, krew szybciej krąży w żyłach – uderza do

głowy i zaciemnia wzrok. Drżąca dłoń – u jednych z emocji, u innych ze strachu – instynktownie chwyta za broń, słowem – wszyscy w podnieceniu wyczekują momentu, gdy z leśnej gęstwiny wyłoni się władca Puszczy – żubr! Granie rogów, tysięczne okrzyki i padające strzały stają się coraz intensywniejsze, aż wreszcie ukazują się przestraszone zwierzęta. Na początku są to przeważnie lisy lub wilki, potem wyłaniają się łosie, sarny, rysie i dziki. Jednakże wszystkim tym zwierzętom, które w innych okolicznościach przedstawiałyby dla każdego myśliwca wielką atrakcję, pozwala się przejść bezpiecznie i skryć się w gąszczu, wszystkie oczy bowiem gorączkowo wypatrują nade wszystko żubrów. Wreszcie ujadanie, wycie i skowyt psów przeradzają się w jedną piekielną kakofonię, co wieszczy rychłe ukazanie się żubrów. Gdy naganiacze dochodzą do wcześniej ustalonego miejsca, hałas natychmiast ustaje. W lesie zrazu zalega grobowa cisza, zaraz potem słychać jednak coś jakby łoskot padających drzew i łamanie gałęzi i oto z gęstwiny wyłania się ogromna, kosmata, brodata głowa przewodnika stada, przyozdobiona parą szerokich rogów. Za nią pokazuje się druga, trzecia, a na końcu

131


– całe żubrze stado. Jakby przeczuwając, że cisza, która tak nagle zapadła po tym całym wrzasku i zamieszaniu, nie wróży nic dobrego, żubry się zatrzymują. Ich nabiegłe krwią oczy uważnie lustrują otoczenie. Dumnie uniesiona głowa, twarda postawa na usztywnionych nogach – z każdego ruchu i z całej postaci emanuje majestat władcy Puszczy, widoczna jest gotowość do boju i postanowienie, by nie zbywać się żywota tanio… Wszelako na widok tak wielu ludzi żubry nagle zawracają, aby przebić się przez ciasny rząd swoich prześladowców. Wita ich salwa z nabitych tylko prochem strzelb. Wtedy żubry znowu ruszają do przodu i powodowane strachem rzucają się w stronę altanek, co ma dla nich skutek fatalny, gdyż to właśnie stamtąd zaczynają padać celne strzały. Jednak, by żubra powalić jednym strzałem, należy go trafić na łopatkę, w szyję albo w oko, inaczej – trzeba go trafić trzy razy. Nawet jeśli zostanie trafiony w głowę, to i wtedy nie każda kula potrafi go uśmiercić. Zdarzyło się (w roku 1844), że postrzelony w bieg (nogę) żubr oparł się o drzewo i nie padł, mimo iż zaraz w głowę trafiło go sześć kul; padł dopiero po siódmej kuli, która ugodziła go w oko.

Jak już nadmieniłem, dwa ostatnie polowania carskie miały miejsce w roku 1894 i w roku 1897. Pierwsze z rzeczonych łowów trwały od 20 do 30 sierpnia. Udział w nich wzięli: Aleksander III, następca tronu, wielcy książęta – Grzegorz Aleksandrowicz, Michał Aleksandrowicz, Włodzimierz Aleksandrowicz, a także grecki królewicz i dziewięć innych osobistości. Na polowaniu padły 82 sztuki zwierza, w tym: 8 żubrów, 20 łosi, 1 jeleń, 15 saren, 33 dziki, 4 lisy i 1 zając. Ostatnie polowanie odbyło się w dniach od 28 sierpnia do 7 września. Uczestniczyli w nim: Jego Wysokość Cesarz Mikołaj Aleksandrowicz, wielcy książęta – Włodzimierz Aleksandrowicz, Michał Aleksandrowicz, Mikołaj Mikołajewicz, książę Altenburga i dziesięć innych osobistości. Na polowaniu łącznie padło 209 sztuk zwierza, z tego Jego Cesarska Wysokość strzelił: 7 żubrów, 3 łosie, 1 jelenia, 2 dziki i 1 lisa, podczas gdy pozostali uczestnicy pozyskali łącznie: 30 żubrów, 33 łosie, 24 jelenie, 69 saren, 3 daniele, 14 dzików, 17 lisów, 3 zające i 2 głuszce.

132


133


Jak ojciec z synem...


Od dwóch lat jestem dumny z tego, że poluję ze starszym synem. W wieku 16 lat zapisał się na kurs dla myśliwych i nie da się ukryć, że było to też wyzwanie dla mnie. Niestety, w związku ze szkołą i moimi podróżami, nie zawsze mogliśmy oddawać się wspólnej pasji. Jednak kiedy tylko mogliśmy razem wybrać się w łowisko, były to moje ulubione polowania! TEKST I ZDJĘCIA: TEAM WINZ


D

Tylko widoki Kolejnego wieczoru pojechaliśmy w łowisko. Towarzyszył nam kamerzysta, który miał nagrywać film do naszego programu. Warunki do podchodu były idealne. Po południu lekko padało, a teraz zachodzące słońce pięknie świeciło. Już po krótkiej chwili zobaczyliśmy dużo zwierzyny płowej, trochę zajęcy i ptactwa. Piękne widoki, nie tylko fauny, ale również flory. Lekka bryza ustała, a my udaliśmy się na podchód. Powoli skradaliśmy się wzdłuż lasu, gdzie ostatnio widzieliśmy kapitalnego kozła. Niestety, wiatr zakręcił i usłyszeliśmy tylko, jak szybko przedzierał się przez las, oddalając się od nas. Szkoda… Po tym doświadczeniu zdecydowaliśmy się przejechać w inną część lasu i zacząć podchód od początku. Niestety, słońce szybko zaszło i musieliśmy zakończyć nasze polowanie. Kilka dni minęło bez szansy na wspólne polowanie. Oczywiście, jak się domyślacie, nie powiedziałem synowi, że będziemy podchodzić „jego” kozła, więc ciągle byłem ciekaw, jak na to zareaguje.

zisiaj nadszedł dzień, kiedy chciałem go trochę zaskoczyć. W naszych obwodach mamy dużą populację saren, ale od kiedy zarządzamy tym terenem razem z innymi myśliwymi, ograniczyliśmy polowania. Limit pozyskiwania kozłów wynosi jeden na każdego myśliwego. Mój syn nie dostał jeszcze swojego odstrzału i dlatego zaprosiłem go na to polowanie jako widza. Tak przynajmniej myślał. Tradycyjnie, zanim poszliśmy na polowanie, udaliśmy się na strzelnicę. Nasz nowy Sauer 404 jak zwykle okazał się niezawodny. Zgodnie z planem Ponieważ luneta zamontowana na sztucerze była również nowa, po paru „klikach” i ustawieniu przekazałem broń młodemu. Byłem ciekawy, jak mu pójdzie pierwszy strzał. Skromnie mówiąc, jaki ojciec, taki syn, więc piękny banan wykwitł na naszych twarzach po pierwszych strzałach. – Szkoda, że nie mamy dwóch odstrzałów – skomentował. A ja uśmiechnąłem się w duchu, bo wiedziałem coś, czego on nie wiedział. Mój plan powstawał dłuższy czas, mieliśmy podchodzić wspólnie i kiedy pojawi się odpowiedni kozioł… Ale powoli, nie będziemy zdradzać wszystkiego od razu.

Gdzie kozy, tam kozioł... Kolejny podchód zaczeliśmy na wielkiej łące, do której przylegał mały zagajnik. Sprawdziliśmy wiatr i zaczeliśmy się skradać. Sięgające nam do

136


137


bioder trawy zapewniały dobre maskowanie. Na początku nic nie widzieliśmy i nie słyszeliśmy, ale po dobrej chwili zobaczyliśmy dwie kozy i naprzeciw nich, na łące, jeszcze jedną. Zgodnie z zasadą, że gdzie są kozy, tam i powinien być kozioł. Dlatego przyczailiśmy się, wykorzystując wysokie trawy i czekaliśmy. Nasza cierpliwość została nagrodzona, bo po kolejnych dwóch kozach

usłyszeliśmy wreszcie kozła. Nie mogliśmy go jeszcze ocenić, ale liczyliśmy na to, że wkrótce go ujrzymy. Darz Bór! Kiedy wyszedł na skraj łąki, zdradziłem Tomowi mój sekret i z prawdziwą przyjemnością obserwowałem jego minę! – Będziesz później to przeżywał, teraz skoncentruj się na strzale – powiedziałem z uśmie-

138


chem. Miał dobry kulochwyt, a kozioł pięknie ustawił się bokiem. To był czysty strzał. Huk zaskoczył nie tylko mnie. Kozioł skoczył do przodu, lecz po chwili upadł w trawie. Poczekaliśmy pięć minut i pozwoliłem synowi pójść, żeby mógł w pojedynkę przeżyć swojego pierwszego rogacza. Doskonale wiem, jak ważne jest, aby emocje opadły i abyśmy mogli samemu po-

układać sobie to wszystko, co działo się przed i po strzale. Pamietam również, jak przeżywałem takie sytuacje, będąc w jego wieku. Teraz usiadłem na zwalonych brzózkach i czekałem na syna. Tom z przejęciem opowiadał mi, że kula trafiła czysto na komorę. Z dumą słuchałem jego słów i położywszy mu rękę na ramieniu, z głębi serca życzyłem mu tradycyjne „Darz Bór!“.

139


Następne wydanie Gazety Łowieckiej już w październiku. Darz Bór!

Fot. iStock


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.