39 1/2020
WEEKEND NA KUJAWACH KLUBOWE POLOWANIE DIAN WIOSENNE IGRZYSKA BALLISTOL, CZYLI... BALISTYKA I OLEJ O KROK OD ÅšMIERCI
Drodzy Czytelnicy! „W marcu jak w garncu”, mówi znane przysłowie, które do niedawna oznaczało to, że akurat w tym miesiącu pogoda może płatać rozmaite figle. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że niedługo straci ono swój dawny sens, ponieważ obecnie aura potrafi zaskakiwać nas przez okrągły rok... Co gorsza, sensu coraz trudniej możemy się dopatrywać w działaniach naszych uświęconych władz, które dosłownie stały się podwójnie „naszymi”, odbierając nam myśliwym samodzielność i samorządność. Mam na myśli sytuację, którą dosadnie w tym wydaniu GŁ opisuje nasz Szanowny Felietonista Gamrat: „wprawdzie NRŁ może sobie wskazywać, kto ma być Łowczym Krajowym, ale i tak albo wskażą tego, kogo chce minister, albo niech spadają na drzewo...”. Polecam zapoznać się z wynurzeniami Gamrata, bo w odróżnieniu od polityków, nie ściemnia i wali prosto w oczy, co mu leży na zaprawionej „Starą Borowiczką” wątrobie. Tym razem porównuje to, co dzieje się w Polsce wokół myśliwych z… gotowaniem żaby! Poczytajcie, bo naprawdę warto...
A z innej beczki, podobno najczęściej odmienianym ostatnio przez wszystkie przypadki słowem jest „koronawirus”. Również myśliwi przekonali się o jego potędze, ponieważ jedne z najsłynniejszych targów łowieckich, czyli IWA w Norymberdze nie odbyły się w wyznaczonym marcowym terminie! Czy w takim razie koronawirus położy się cieniem również na tak oczekiwanym przez brać łowiecką wydarzeniu, jak zaplanowane na kwiecień w Warszawie Targi Produktów Myśliwskich, Strzeleckich, Militarnych i Survivalowych Euro Target Show? Oby nie, bo naszemu środowisku brakuje imprezy na tak wielką skalę, która scalałaby i tak już mocno podzielone środowisko. Dlatego wierząc, że targi w stolicy się odbędą, już zapraszam na stoisko Gazety Łowieckiej. A ponieważ następne wydanie planujemy tuż po Euro Target Show, to już składam Państwu serdeczne wielkanocne życzenia! Może będę pierwszy... Darz Bór!
Maciej Pieniążek Redaktor Naczelny
Fot. iStock
1/2020
XIV Mistrzostwa PZŁ w Kielce
Z inicjatywy Klubu Wabiarzy Zwierzyny PZŁ Sekcj w dniach 13–16 lutego 2020 roku odbyły się XI
TEKST: SŁAWOMI ZDJĘCIA: DA
Wabieniu Drapieżników 2020
ji Wabienia Drapieżników oraz ZO PZŁ w Kielcach IV Mistrzostwa PZŁ w Wabieniu Drapieżników
IR PAWLIKOWSKI ARIUSZ KNAP
M
iejscem zakwaterowania wszystkich uczestników był ośrodek szkoleniowo-wypoczynkowy „Zacisze” w Krzyżanowicach Dolnych w powiecie pińczowskim. Malownicza okolica Niecki Nidziańskiej stanowiła teren zmagań ogólnopolskich mistrzostw już po raz drugi. Wcześniej po raz pierwszy najlepsi wabiarze drapieżników gościli tutaj 5 lat temu, podczas IX Mistrzostw PZŁ w Wabieniu Drapieżników. Pięć lat temu pogoda jednak była o wiele łaskawsza dla wabiarzy i wtedy współzawodnictwo odbywało się w większości rewirów w zimowej scenerii. Tym razem czarna stopa i raczej wiosenna aura niż zimowa towarzyszyły podczas zmagań wszystkim zawodnikom.
imprezy. Od samego początku na czele stawki prowadziło trzech Kolegów, tj. Artur Czajecki (zwycięzca IX Mistrzostw PZŁ, jakie miały tutaj miejsce 5 lat temu) z okręgu bielsko-bialskiego, tuż za jego „plecami” znalazł się zwycięzca sprzed dwóch lat z mistrzostw w Sieradzu, Kolega Michał Szczerba z okręgu sieradzkiego, a na trzecim miejscu weteran Mistrzostw PZŁ w Wabieniu, wielokrotny Mistrz PZŁ w Wabieniu Drapieżników, Kolega Mirosław Mikołajczyk z okręgu kaliskiego. W deszczu i wietrze W pierwszy dzień rywalizacji pogoda nie rozpieszczała myśliwych, bo deszcz i silny wiatr nie należą do sprzymierzeńców wabiarzy. Jednak nawet w tych trudnych warunkach wielu myśliwych radziło sobie całkiem nieźle. Kolejne wyjście było zaplanowane w poranek 15 lutego w godzinach 3.00 – 8.00 rano. Co prawda, wiatr już trochę ucichł w porównaniu do poprzedniego, wieczornego wyjścia, ale jeszcze w wielu miejscach dawał się we znaki. Brak ujemnej temperatury najbardziej przeszkadzał tym, których rewiry znajdowały się w bardziej równinnych terenach, gdzie po obfitych opadach znajdowały się rozlewiska. Lisy bowiem niechętnie pokonują
Ostra rywalizacja Mistrzostwa rozpoczęły się losowaniem rewirów podczas uroczystej kolacji 13 lutego. Otwarcia imprezy dokonał jej gospodarz, Łowczy Okręgowy w Kielcach, Kolega Jarosław Mikołajczyk oraz Prezes Klubu Wabiarzy Zwierzyny PZŁ Sekcji Wabienia Drapieżników, Kolega Sławomir Pawlikowski. Od piątku 14 lutego rozpoczęła się rywalizacja pomiędzy 18 myśliwymi-wabiarzami, którzy stanęli na starcie
10
11
12
13
14
15
tereny, w których stoi woda. Po zamarzniętych, skutych lodem rozlewiskach chętnie się poruszają, a nawet, można powiedzieć, lubią takie tereny, ponieważ ułatwia im to przemieszczanie się. Jednak jeśli wiatr i deszcze roztopi krę i powstają duże rozlewiska, które uniemożliwiają swobodne przejście, lisy raczej omijają takie miejsca. Na terenach bardziej pagórkowatych koledzy mieli jednak lepsze efekty i w gruncie rzeczy z minuty na minutę powiększali swoje pokoty. Ostatnie wyjście miało miejsce w niedzielny poranek i trwało aż do godziny 9.00.
ga Jarosław Mikołajczyk. Trzej najlepsi otrzymali również nagrody rzeczowe oraz bony zakupowe do sklepu internetowego Dolasu.pl. W przyszłym sezonie jubileuszowe XV Mistrzostwa PZŁ w Wabieniu Drapieżników odbędą się na terenie kaliskiego okręgu PZŁ. Serdecznie zapraszamy do udziału! Darz Bór! Wyniki XIV Mistrzostw PZŁ w Wabieniu Drapieżników Kielce 2020 1. Artur Czajecki (ZO PZŁ Bielsko Biała) – 8 lisów (3 liszki) 2. Michał Szczerba (ZO PZŁ Sieradz) – 7 lisów (3 liszki) 3. Mirosław Mikołajczyk (ZO PZŁ Kalisz) – 5 lisów (2 liszki), 1 kuna domowa 4. Grzegorz Potasz (ZO PZŁ Wrocław) – 3 lisy (3 liszki) 5. Maciej Chotecki (ZO PZŁ Białystok) – 3 lisy (1 liszka) 6. Tomasz Książek (ZO PZŁ Zamość) – 2 lisy 7. Artur Piwowarski (ZO PZŁ Łomża) – 1 liszka 8. Zbigniew Bereda (ZO PZŁ Warszawa) – 1 liszka 9. Krzysztof Jerzak (ZO PZŁ Ciechanów) – 1 lis 10. Marek Włodarczyk (ZO PZŁ Ciechanów) – 1 lis
Bór darzył... Po ułożeniu uroczystego pokotu okazało się, że znajdują się na nim 33 drapieżniki, w tym 32 lisy i 1 kuna domowa (kamionka). Zwycięzcą został (tak samo jak 5 lat temu) Kolega Artur Czajecki z bielsko-bialskiego okręgu PZŁ, który pozyskał 8 lisów. Na drugim miejscu znalazł się Kolega Michał Szczerba reprezentujący sieradzki okręg PZŁ. Pozyskał on 7 lisów. Na trzecim miejscu uplasował się Kolega Mirek Mikołajczyk z kaliskiego okręgu PZŁ, który pozyskał 5 lisów i jedną kunę domową. Wyniki ogłosił sędzia zawodów Kolega Włodzimierz Tusz. Puchar dla Mistrza 2020 wręczył Łowczy Okręgowy w Kielcach, Kole-
16
17
Klubowe Pol
W pięknych okolicznościach pałuckiej kniei, Diany, członkin spotkały się na klubowym polowaniu. Weeke w gościnnych progach KŁ nr 6 „Złoty Ró
TEKST: ALEKSA ZDJĘCIA: ARCHI
lowanie Dian
nie Klubu Dian PZŁ, w ubiegłoroczny listopadowy weekend end zaplanowaliśmy w Pałacu w Młodocinie, óg” w Lubostroniu w okręgu bydgoskim
ANDRA SZULC IWA PRYWATNE
Z
godnie z przyjętym przez nas zwyczajem na miejsce spotkania przybywa się już w przeddzień polowania, dojeżdżamy z odległych zakątków Polski. Tak było i tym razem. Koleżanki miały do pokonania kilkusetkilometrową trasę, więc piątkowa, powitalna biesiada zaplanowana została na godzinę 20.00.
zowanie klubowego polowania dla Dian. Wszak niewiele koleżanek miało okazję polować na daniele i być w łowisku na nizinach, w którym żyją muflony. Miałyśmy fart od samego rana, śniadanie było pyszne, a promyki listopadowego słońca śmiały się do nas, aż nie chciało się wierzyć, że to podobno najbrzydszy i najsmutniejszy miesiąc w roku. Jadąc na miejsce zbiórki do siedziby koła, spotkałyśmy dwa piękne byki daniela, okazałe łopatacze. Jedna z Dian krzyknęła, że już jest szczęśliwa i to polowanie (które jeszcze się nie zaczęło) uważa za udane, bo pierwszy raz w życiu zobaczyła daniele i do tego „z takimi wińcami”. Przywitał nas łowczy koła z kolegami z Zarządu i po krótkiej odprawie przy dźwiękach trąbki udaliśmy się na łowy do lubostrońskiej kniei.
Język lata jak łopata Wiele z nas dawno się nie widziało, zapowiadała się towarzyska uczta, a było o czym opowiadać. Urokliwe sale Pałacu w Młodocinie zapewniały przytulną atmosferę. Do późnych godzin nocnych, delektując się smakołykami z domowych spiżarni, opowiadałyśmy co tam nowego u Basi i Ewy w Koszalinie, u Diany w Piasecznie czy u Małgorzaty w zielonogórskim, której towarzyszył mąż z wyśmienitą cytrynówką. O radomskiej kniei wspominały Alicja i Marzanna. O nowościach z okręgu słupskiego mówiła nasza pani doktor Bernadetta, ja chwaliłam się tym, co robimy u nas. Wszystkich Dian nie wymienię, bo było nas prawie dwadzieścia!
Udane łowy Daniele były w każdym miocie, dziki w dwóch, a piękny tryk muflona pokazał się w całej krasie paradując wzdłuż linii myśliwych już w czasie pierwszego pędzenia. Po posiłku orzekłyśmy jednogłośnie: to była najlepsza grochówka, jaką jadłyśmy! Czyżby dlatego, że serwował ją osobiście łowczy koła? Na pokocie ułożyliśmy trzy łanie daniela i dużego dzika.
Wspaniały początek Nie bez kozery poprosiłam zaprzyjaźniony Zarząd KŁ nr 6 „Złoty Róg” o udostępnienie obwodu i zorgani-
20
21
Królową została Małgorzata Jaskólska z okręgu zielonogórskiego, która dostała ogromny puchar ufundowany przez KŁ „Złoty Róg”. Różnymi upominkami obdarowane były wszystkie Diany, my również przygotowałyśmy podziękowania dla Łowczego Okręgowego Marka Grugla, który także towarzyszył nam w polowaniu, jak również prezenty (odblaskowe ka-
mizelki) dla Zarządu i członków KŁ „Złoty Róg”. Wieczór pełen wróżb W kapitalnych humorach wróciliśmy do pałacu. Trzeba było chwilę odpocząć i przygotować się, wszak przed nami był jeszcze andrzejkowy wieczór. Tomek Pinkowski umilił biesiadowanie muzyką i śpiewem, najwięcej
22
jednak zabawy było przy wróżbach ukrytych w ciasteczkach i oczywiście w czasie lania wosku. Wywróżyłyśmy sobie różne rzeczy, od podróży do Afryki, bo taki kontynent ukazał się na ścianie, po… bliźniaki (nie zdradzę jednak, u której z nas).
niestety, wszystko, co dobre, kiedyś się kończy… W niedzielne południe gościnny Pałac w Młodocinie opustoszał. „To był świetny weekend” – słyszałam wielokrotnie. Dlatego dziękujemy za wszystko organizatorom, kolegom myśliwym z KŁ „Złoty Róg” i Zarządowi Okręgowemu w Bydgoszczy.
Wszystko, co dobre… Trudno nam było się rozstawać, ale
23
Strzelba stworzona specjalnie do konkurencji Sporting i Compak. System pozwala na 40 różnych ustawień kolby. Tak aby dostosować skład do budowy anatomicznej i upodobań każdego strzelca.
Unikatowy system ryglowania zapewniający najwyższą wytrzymałość i niską mas
Specjalne wiercenie luf zapewniające większy zasięg i lepsze pokrycie śrutu.
Kriogeniczna obróbka luf i czoków zapewnia największą odporność, trwałość oraz celność strzałów.
sę broni.
BENELLI 828U SPORT najpiękniejsza, najszybsza, najskładniejsza, najlepsza.
Weekend na
W okręgu bydgoskim są trzy wydarzenia łowieckie, Hubertus, Bydgoska Biesiada Myśliwska oraz Weekend na
TEKST: ALEKSA ZDJĘCIA: ARCHI
a Kujawach
, które na stałe wpisały się w kalendarz myśliwych: a Kujawach. I właśnie o nim macie teraz okazję poczytać...
ANDRA SZULC IWA PRYWATNE
N
o to od razu do rzeczy! Weekend na Kujawach to trzydniowa impreza, w skład której wchodzą: • piątkowa konferencja „Aktualności łowieckie w przeddzień Sąsiedzkiego Polowania na Lisy” • sobotnie wydarzenie to wspomniane już w tym roku już VI Sąsiedzkie Polowanie na Lisy • niedzielne Polowanie Dian na dziki.
W tym roku zaproszenie do udziału w „Weekendzie na Kujawach” przyjęli także członkowie Akademii Świadomego Myśliwego. Informacje na gorąco 80 uczestników konferencji miało okazję usłyszeć między innymi o specustawie. Gorące jeszcze wiadomości, nowe zmiany i jej interpretacje przybliżyła koleżanka Diana Piotrowska w ciekawej prezentacji multimedialnej. Dowiedzieliśmy się, że najważniejsze zmiany to w skrócie: – kary za celowe utrudnianie lub uniemożliwianie polowania, – możliwość stosowania tłumików podczas odstrzału sanitarnego, – pomoc służb mundurowych w walce z ASF, – umowy dzierżawy obwodów łowieckich obowiązują do 31 marca 2021 roku, – Łowczy Krajowy jest powoływany przez Ministra ds. Środowiska. Ciekawe debaty i dyskusje o zmianach, wspomnienia o poprzednich sąsiedzkich polowaniach trwały do późnych godzin nocnych. Organizatorzy nie zapomnieli o smakowitym poczęstunku, królowały wyroby z dziczyzny, a smakowity dzik serwowany w całości w towarzystwie pysznych dodatków zwieńczył konferencję.
Zorganizowani i przezorni W tym roku Weekend na Kujawach odbywał się w dniach 24–26 stycznia. Nauczeni doświadczeniem lat poprzednich, kiedy to mieliśmy kłopot z ekoterrorystami, którzy blokowali nam polowania, odbyliśmy spotkania z policją, informując o szczegółach polowania, miejscu zbiórki i terenach, na których planowaliśmy się przemieszczać. W Pałacu w Kobylnikach W tym roku bazą wypadową i miejscem, gdzie odbywała się konferencja, był uroczy, pochodzący z XIX wieku, Pałac w Kobylnikach koło Kruszwicy. Uczestnikami konferencji są zawsze myśliwi, członkowie kół organizujących sąsiedzkie polowanie, Diany z różnych zakątków Polski, zaproszeni gości i oczywiście gospodarz okręgu – Łowczy Okręgowy Marek Grugel.
28
29
30
31
Zbiórka w Balczewie W sobotni ranek na zbiórce w Balczewie stawiło się 170 myśliwych i 30 czworonogów. Odprawa, powitanie przez prezesa kujawskiego KŁ nr 52 Jerzego Masiotę – gospodarza tegorocznego „Sąsiedzkiego Polowania na Lisy” wprawiło wszystkich w dobry nastrój. Po przydzieleniu do jednej z dziesięciu grup przy dźwiękach apelu na łowy myśliwi rozjechali się, żeby zapolować na stogach i w trzcinowiskach. Przez cały dzień nikt nie zakłócił przebiegu polowania. Czy to widmo ewentualnych kar (mimo że w dniu polowania jeszcze specustawa nie weszła w życie), czy zmiana miejsca zbiórki, a może niezbyt przyjemna pogoda sprawiły, że nie pojawili się ubiegłoroczni „ekosie” – obrońcy lisów i jenotów. Imponujące wyniki O 15:00 uśmiechnięci, nieco zmęczeni, ale przede wszystkim głodni myśliwi przybyli na pokot. Dwadzieścia dwa lisy to drugi w historii sąsiedzkich polowań na lisy wynik. Królem polowania został kolega Andrzej Strzelecki, który strzelił cztery lisy, wicekrólem został kolega Tadeusz Bernardy z trzema lisami. Największe oklaski zebrały jednak Diany!
32
33
34
35
Dwie królowe: Olga i Iza Pierwszą królową wśród Dian została Olga Dzochocka, która na Kujawy przybyła aż z Ukrainy. Drugą królową została Iza Motylińska z Supraśla. Wszystkich zwycięzców obdarowano medalami, nagrodami i pucharami. A pyszną ucztę przygotował Kuba Wolski, smakowity gulasz z dzika znikał dosłownie w mgnieniu oka.
cie do Pałacu w Kobylnikach czekała na gości biesiada i trzecia edycja konkursu na najlepszą nalewkę. Tradycyjnie już jury przewodniczył mistrz Hieronim Błażejak, a w tym roku obok Andrzeja Tymy w jury zasiadł członek Akademii Świadomego Myśliwego – Kuba Wolski. Wieść niesie, że niełatwo było wybrać zwycięską nalewkę z ponad 15 różnych, które przywiozły ze sobą Diany. Najlepszą okazała się nalewka z czarnej porzeczki Joanny Zacharko, drugie miejsce wygrała nalewka
Nalewki jak marzenie Mimo że zbliżał się wieczór, to nie był koniec przyjemności. Po powro-
36
Renaty Przybylskiej, a trzecie miejsce wywalczyła nalewka brzoskwiniowa Aleksandry Szulc. Takie wieczory jak ten sobotni to czas na długie rozmowy, wspomnienia, muzykowanie i śpiewanie. Gdyby nie perspektywa niedzielnego polowania na dziki, pewnie biesiadników zastałby świt…
dzinę 9.00. Efekt? Trzy dziki na pokocie, emocje, pyszności i prezenty to w skrócie opis tego, co Diany przeżyły na niedzielnym polowaniu. Kolejny raz przekonaliśmy się, że psy są niezastąpione w polowaniu na dziki, w szczególności w przypadku rozległych trzcinowisk. Późnym wieczorem, zmęczone, ale uradowane wzajemnym towarzystwem Diany rozjechały się dosłownie w cztery strony świata. A kolejny „Weekend na Kujawach” 30 stycznia 2021 roku!
Trzcinowiska i psy = dziki Na dzicze polowanie Diany zostały zaproszone przez dwa koła łowieckie – KŁ Bażant i KŁ Samura. Koledzy byli litościwi i zbiórkę wyznaczyli na go-
37
38
39
40
41
ZADBAJ
O SWOJĄ BROŃ PRZED I PO POLOWANIU!
42
43
Wiosenne igrzyska Polowania na głuszce i cietrzewie w okresie wiosennych toków od wieków dostarczały myśliwym wielu emocji. Głuszec zawsze był traktowany jako zwierzyna gruba i to nie ze względu na gabaryty (waży nawet 6,5 kg), ale ze względu na trudy polowania. Kto kiedyś upolował głuszca, ten był uważany za doświadczonego myśliwego. Co takiego jest w tych polowaniach, że przyciągają one myśliwych? Ponieważ od około 10 lat zajmuję się zawodowo organizacją tego typu polowań, postanowiłem trochę przybliżyć ten temat Koleżankom i Kolegom TEKST I ZDJĘCIA: SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI
G
łuszec (Tetro urogallus) to największy gatunek z tak zwanych kuraków leśnych występujących w Eurazji. Do tej grupy możemy zaliczyć również cietrzewie (Tertrao tetrix) oraz jarząbki (Tetrastes bonasia). Głuszec rozmiarami znacznie odbiega od dwóch pozostałych gatunków występujących na terenie naszego kraju. U głuszców jest bardzo wyraźny dymorfizm płciowy, zarówno w wielkości, jak i szacie. Samce, tak zwane koguty, osiągają nawet 6–6,5 kg, natomiast samice zwane kurami najczęściej ważą około 2,5–3 kg. Wśród głuszców wyróżniamy kilkanaście podgatunków. Największym podgatunkiem jest T. urogallus crassirostris (dawniej T. urogallus major).
Podgatunek ten występuje jeszcze w północno-wschodniej części Polski oraz w zachodniej części Białorusi, Litwy i Łotwy. Właśnie pośród tego podgatunku zdarzają się osobniki nierzadko osiągające wagę 6 kg. Co prawda nie jest to najładniej ubarwiony głuszec, ponieważ charakteryzuje się raczej jednobarwnym, czarnym wachlarzem (ogonem) w przeciwieństwie do T. urogallus volgensis, który posiada na wachlarzu piękny marmurek. Marmurkiem nazywamy białe lub szaro-białe nakrapiane plamki na wachlarzu, widoczne oczywiście po jego rozłożeniu. Ten podgatunek przeważnie osiąga rozmiary (mowa o kogutach) między 4,5–5 kg.
46
Pieśń głuszca Jeśli chodzi o głos, to nie ma między tymi dwoma podgatunkami żadnych różnic. Pieśń zarówno jednego, jak i drugiego podgatunku składa się z czterech zwrotek. 1. Klapania 2. Trelowania 3. Korkowania 4. Szlifowania Obecnie nie ma problemu posłuchać pieśni głuszca, ponieważ każdy myśliwy posiadający internet może sobie znaleźć w sieci filmy z toków głuszcowych, nie musi od razu jechać do lasu i szukać głuszców w celu podsłuchania ich pieśni. Otóż pieśń głuszca w całości trwa około kilkunastu sekund. Najdłuższe zwrotki to pierwsza,
czyli klapanie i ostatnia, czyli szlifowanie. Pierwsza zwrotka zwana klapaniem brzmi jakby ktoś uderzał pustym w środku patykiem w drugi patyk. Jest słyszalna z około 200–300 metrów, przy bezwietrznej pogodzie. Po kilku klapnięciach kogut głuszca rozpędza się i wchodzi w fazę trelowania, którą kończy korkowaniem. Korkowanie brzmi po prostu jak prawdziwe korkowanie, czyli jakby ktoś wyciągał korek z butelki z winem. Jest to tak naprawdę jeden dźwięk, ponieważ głuszec korkuje tylko raz, po czym zaczyna szlifować. Ostatnia faza pieśni głuszca jest najbardziej znacząca dla całego polowania. Otóż w pierwszych 2–3 sekundach szlifowania głuszec głuchnie. Aparat słuchowy zamyka
47
się mu na około 2-3 sekundy i w tym czasie praktycznie nic nie słyszy. Jest to moment, w którym myśliwy może, nie zważając nawet na to, co ma pod nogami, zrobić 2-3 kroki. Nie więcej! Lepiej zrobić o jeden krok mniej, niż spłoszyć tokującego koguta.
ste młodniki powodują również to, że przeciskając się pomiędzy gałęziami, będąc jeszcze ubranymi nawet w lekko szeleszczący strój, zachowujemy się zbyt głośno, a głuszec jest bardzo wyczulony na dźwięki szeleszczącej odzieży. Dlatego też pamiętajmy, aby na polowanie przede wszystkim ubierać kurtki typu polar lub wind-stoper, a nie goretex, czy inną odzież wyposażoną w membrany. Jeśli chodzi o obuwie, to dobrze jest mieć na nogach coś lekkiego, nieprzemakalnego. Podeszwa musi być cienka, żeby stopa wyczuwała grubsze gałązki, które przeważnie są przyczyną porażki podczas polowania na głuszce. Stając grubszą podeszwą na takie gałązki, przeważnie powodujemy głośne trzaskanie, co czasem płoszy kury i inne koguty (nietokujące) znajdujące się w pobliżu tokowiska. Są oczywiście takie tokowiska, do których ciężko dotrzeć suchą stopą. Wtedy musimy niestety wyposażyć się w wodery lub wysokie kalosze. Głuszce nierzadko wybierają na miejsca toków mszary, bagna i inne mokradła, do których zarówno człowiek, jak i drapieżniki mają utrudniony dostęp. Zaczynają toki około godziny 4 rano. Z początku tok odbywa się na drzewie, na którym ptak wieczorem zapadł. Wieczorne przygotowanie do toków zwiemy
Cicho i ostrożnie Głuszce mają świetny słuch i wzrok. Kiedy zaczynamy polowanie około godziny 4 rano, jest jeszcze ciemno, więc kwestia wzroku głuszca jest dość dyskusyjna. Raczej kiepsko widzi w takich ciemnościach, więc musimy się skupić na kwestii jego słuchu. Pierwsze kroki mogą być w miarę dokładnie dostosowane do pieśni, ponieważ w odległości 200–150 m od tokującego koguta możemy sobie jeszcze pozwolić na drobny błąd. Bliżej niż 100–150 metrów musimy być superdokładni. Lepiej dla świętego spokoju robić po 1–2 kroki, niż spłoszyć jednym nierozważnym krokiem głuszca. Czasem głuszec zaniepokojony bardzo długo klapie, nie puszczając całych pieśni. Jest to przeważnie oznaka jego zaniepokojenia, spowodowanego najprawdopodobniej naszym nieodpowiednim podejściem. Do podejścia trzeba bowiem wybierać teren pośród niższych świerków, które dodatkowo nas zasłonią. Jednak zbyt gę-
48
49
50
bowiem zapadami. Nazwa pochodzi od rosyjskiego słowa zapad, czyli zachód. Ponieważ przeważnie właśnie o zachodzie słońca koguty zlatują na miejsca, w których w najbliższy poranek zaczynają tokować. W czasie zapadów można polować również, choć nie we wszystkich krajach. W Białorusi prawo stanowi, że odstrzału można tylko dokonać na porannym wyjściu, a podczas zapadów można jedynie zlokalizować sobie koguty przed porannym polowaniem. Jest to moim zdaniem słuszne podejście, ponieważ nie zawsze kogut w czasie zapadów puszcza pieśni, co znacznie utrudniałoby polowanie. Ponadto oddanie strzału podczas zapadów całkowicie rozbija tokowisko. Strzelenie pod pieśń nie powoduje w razie „pudła” ucieczki koguta i zawsze jest możliwość powtórnego strzału. W mojej karierze często miewałem takie sytuacje, że zestresowany klient „pudlił” za pierwszym strzałem i dopiero trafiał przy poprawce.
dzieć, że śrut nr 0 jest takim uniwersalnym śrutem. Oczywiście z bliskiej odległości (10 m) stojąc bezpośrednio pod głuszcem, można strzelić skutecznie ze śrutu nr 2, a nawet 3. Białoruscy myśliwi twierdzą, że lepiej jest strzelić z 000. Jest tam mniej śrutów i trafienie głuszca 1 czy 2 śrutami kalibru 4.5 mm jest skuteczne. Ja jednak obstaję za śrutem nr 0, czyli 4 mm. Ważną rzeczą już po trafieniu głuszca jest to, by szybko się znaleźć przy ubitym ptaku. Przeważnie bowiem ptak w agonii, leżąc na ziemi, bije mocno skrzydłami, co powoduje łamanie piór lub ich utratę. Dlatego zaraz po strzale podbiegamy do strzelonego głuszca i mocno łapiemy go za skrzydła, dociskając je do korpusu, do chwili aż ruchy agonalne się skończą. To warto wiedzieć... Jeśli chodzi o transport ptaka, to nie polecam znanego z historii i opisów polowań na głuszce niesienia ptaka zawieszonego za dziób na kiju. Jak już wcześniej pisałem, głuszec przeważnie posiada wagę około 5 kg. Obciążenie szyi taką wagą, powoduje przeważnie urwanie kręgów szyjnych, a tym samym naciągnięcie skóry na szyi. W późniejszym procesie taksydermistycznym ciężko przywrócić
Jaki śrut najlepszy? Często klienci pytają mnie, jakiego śrutu używać przy polowaniu na głuszce. Odpowiedzi jednoznacznej nie udzielę. Otóż wszystko zależy od odległości i miejsca, w którym siedzi głuszec. Ogólnie jednak mogę powie-
51
normalne proporcje tak naciągniętej szyi. Ptaka proponuję delikatnie zanieść do samochodu i jak najszybciej udać się do osoby, która profesjonalnie zajmuje się preparacją trofeów, żeby zdjęła jeszcze ze świeżego ptaka skórę i odpowiednio ją zabezpieczyła przed ostateczną preparacją. Najczęściej przyczynami utraty trofeum poprzez jego zniszczenie jest właśnie niewłaściwe obchodzenie się po polowaniu. Skóra ptaków wymaga bowiem dużo ostrożniejszego traktowania niż skóra ssaków. Przy nieprawidłowym podejściu przed ostateczną preparacją często skóra się psuje i pióra wypadają. Taksydermiści, którzy dla mnie wykonują wszystkie prace, zawsze powtarzają, że najważniejszy jest pierwszy dzień po strzeleniu. Pewne zaniedbania, które się zdarzają w tym czasie, mają później znaczące skutki. Często zdarza się tak zwany nieprzewidziany wypadek i głuszec spadający z kilkunastu metrów czasem uderza o gałąź. Wtedy też nierzadko rozbija pierś, tracąc przy tym wiele piór. Oczywiście dobry preparator radzi sobie z tym problemem, o ile ma pióra, które może później odpowiednio przymocować do spreparowanego ptaka. Co zrobić jednak, jak tych piór nie znajdziemy w ciemnościach? Albo wiatr je poniesie w las?
Otóż można wtedy wykonać preparat taksydermistyczny, zasłaniając uszkodzone miejsce poprzez inne niż zazwyczaj ułożenie ptaka. Najlepiej w takich przypadkach sprawdza się głuszec w locie. Oczywiście zajmuje on wiele więcej miejsca niż tokujący, ale eksponuje się wyśmienicie na ścianie. Inną formą jest tak zwany medalion, czyli sama szyja i wachlarz. Niektórzy kolekcjonerzy, mający na swoim koncie kilkanaście głuszców, często robią tylko medalion lun zostawiają sam wachlarz. Co do trofeów z głuszca, to nie sposób nie wspomnieć tutaj o gastrolitach. Otóż jak większość kuraków, głuszec potrzebuje do trawienia drobnych kamyczków, które zbiera w ciągu całego roku wzdłuż dróg, rzek itd. Przeważnie są to okrągłe kamyczki (granity, bazalty itp.) o średnicy od 1–8 mm. Kamyczki te znajdują się w żołądku ptaka i są pomocne przy trawieniu pędów, którymi żywi się głuszec. Kiedyś zdarzyło mi się strzelić głuszca, który w żołądku miał zielone szkiełko, tak obrobione jak reszta gastrolitów. Terminy łowów Wrócę jeszcze do terminów polowań. Otóż im bardziej na zachód, tym wcześniej głuszce tokują. W środkowej Białorusi jest to już koniec mar-
52
53
54
ca, między 20–31 marca. Wschodnia Białoruś to pierwsza połowa kwietnia, nawet do 20 włącznie. W Rosji toki im bardziej na wschód, tym później się zaczynają. Ogólnie trzeba liczyć od 20 kwietnia do 10 maja. Ważna jest również pogoda. Głuszce nie preferują zimna i ogólnie zimy. Przy częstych nawrotach zimy w kwietniu przestają tokować. Oczywiście w tym czasie kryją kury, ale robią to bez widowiskowych toków. Nie przeszkadza im deszcz. Bardziej preferują deszcz niż zimno, więc spokojnie podczas opadów możemy polować.
stawiane w miejscu, gdzie wcześniej zaobserwowano tokujące cietrzewie. Budkę zajmuje myśliwy jeszcze w całkowitych ciemnościach (około godziny 3 w nocy) i siedzi się w niej do zakończenia polowania. Pierwszy na miejsce przylatuje tak zwany „tokowik”, czyli najstarszy w hierarchii kogut. Najczęściej jest to jeszcze w zupełnych ciemnościach. Swoją obecność oznajmia tak zwanym „czuszykaniem”, czyli głosem oznaczającym „zew bojowy”. W ten sposób tokowik nawołuje inne koguty znajdujące się w pobliżu. W tym czasie często już przelatują koło tokowiska „cieciorki”, czyli samice cietrzewia. Cieciorki „kwoktają” podobnie jak kury głuszca, więc też można je szybko zlokalizować. Swoim „kwoktaniem” wabią również koguty. Pierwsze koguty, które dołączają do „tokowika” na początku bardzo często „czuszykają”, przelatując z miejsca na miejsce. Kiedy zaczyna się rozwidniać, koguty zaczynają powoli „bulgotać”. Bulgotanie to ciekawe zjawisko. Najbardziej jest słyszalne z odległości 0,5 – 1 km. Często ma się wrażenie, że koguty tokują gdzieś niedaleko, a tymczasem są one w znacznej odległości od myśliwego. Według wszelkich prawideł myśliwy nie powinien się śpieszyć z oddaniem
Wszystko o cietrzewiach Trochę inaczej jest z mniejszym kuzynem głuszca, cietrzewiem. Cietrzew w przeciwieństwie do głuszca nie zamieszkuje zwartych kompleksów leśnych, a raczej pola poprzeplatane lasami brzozowymi. Z niemiecka jest zwany brzozowym kurakiem (Birkhahn), z uwagi na podstawową swoją dietę, czyli pędy brzozy. Na cietrzewie jest wiele metod polowań, ale najbardziej znana, stosowana w okresie toków wiosennych, zwanych igrzyskami, to metoda zasiadki w „budce”. Budki, czyli tak zwane szałasy, są wykonane z gałęzi, nierzadko pokrytych warstwą suchych traw czy nawet słomy. Stanowisko takie jest oczywiście
55
strzału i poczekać, aż wzejdzie słońce. Dlaczego? Otóż na kilkanaście minut przed wschodem słońca koguty nagle zapadają w letarg. Zachowują się tak, jakby miały się szykować do snu. To jest tak zwany „szabas”. Totalna cisza przed wschodem. Kiedy słońce zaczyna wschodzić, „bulgotanie” i „czuszykanie” rozbrzmiewa na nowo. Cietrzewie są już mniej ostrożne. Przeganiają się, walczą między sobą. Właśnie wtedy mam okazję w dobrym świetle wybrać pięknego starego koguta i zakończyć polowanie celnym, pewnym strzałem. Jak rozpoznać starego koguta, tak zwanego „kosacza”? Otóż po piórach, sterówkach w ogonie (tzw. „lirze”), zwanych ze względu na kształt „kosami”. Im bardziej zawinięte, tym kogut starszy. Na terenach, gdzie spotyka się obydwa gatunki, można się natknąć na hybrydę tych dwóch gatunków. Nierzadko się zdarza, że zabłąkana na granicy lasów i pól głuszka jest zapłodniona przez koguta cietrzewia. Z takiego „mezaliansu” wykluwa się z jaja tak zwany „skrzekot”, a po rosyjsku „mierzniak”. Gabarytowo jest dużo większy od niego, choć ciemne umaszczenie wskazuje na podobieństwo do cietrzewia. Jednak najczęściej cechą przekazywaną po korze jest kształt ogona, czyli wachlarz. Co prawda jest
on sporo krótszy niż wachlarz głuszca, ale wyraźnie jest wachlarzem, a nie lirą. Od czego więc nazwa? Otóż skrzekot ma bardzo charakterystyczny głos. Najbardziej przypomina on chorą na anginę wronę lub gawrona. Coś jakby krakanie, ale z dodatkową chrypką. Często tokuje wśród cietrzewi i rozpędza ich toki. Niestety jest bezpłodny, więc kury, które „depta”, nie są zapładniane. Tetrao hybrydus (bo tak brzmi jego łacińska nazwa), jest wśród myśliwych wysoce pożądanym trofeum, bo spotkanie tego „dziwoląga” nie należy do częstych. Ja miałem okazję spotkać go dwa razy i zobaczyć na własne oczy, co raz nawet utrwaliłem na fotografii. Jeśli chodzi o amunicję na cietrzewia czy skrzekota, to w zależności od odległości polecam śruty nr od 4 do 2. Można również z budki wabić cietrzewie na głos czuszykania, co daje bardzo dobre efekty. Inna metodą polowań na cietrzewie są jesienne polowania spod psa na młode koguty lub zimowe polowania na „jamkach”, czyli z psem na zaśnieżone koguty. Zapraszam więc do korzystania z usług mojego biura polowań i wiosennej oferty polowań na głuszce i cietrzewie zarówno w Białorusi, jak i w Rosji. Darz Bór!
56
57
W cieniu Triglava Większość myśliwych słyszała o polowaniach w Namibii czy RPA. Bliżej znane są Białoruś czy Rosja. Coraz bardziej popularne stają się Serbia i Chorwacja. Mało kto jednak słyszał o polowaniach w innym kraju, wcześniej wchodzącym w skład Jugosławii. Kraj, w którego fladze znajduje się wizerunek najwyższego szczytu, zwanego Triglavem. Na jego terenie znajduje się jedna z największych skoczni narciarskich na świecie, czyli Letalnica w Planicy. Oczywiście mowa o Słowenii! TEKST I ZDJĘCIA: SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI
C
ałą Słowenię zamieszkuje niewiele więcej ludzi niż Warszawę, a jej terytorium jest prawie o połowę mniejsze niż województwo mazowieckie. Większość tego kraju stanowią góry. Od wschodu niższe, przypominające nasze Sudety czy Karpaty, a od zachodu to już prawdziwe Alpy, a dokładnie Alpy Julijskie, których najwyższym szczytem jest właśnie Triglav (2864 m n.p.m.). Góry są bardzo malownicze i stanowią nie lada gratkę nie tylko dla wspinaczy wysokogórskich, ale również dla amatorów paralotniarstwa i dla nas myśliwych. Okazuje się bowiem, że w górach tych można również polować i to na kilka gatunków. Kraina kozic Oczywiście najbardziej pożądanym gatunkiem jest kozica. Żeby na nie zapolować, nie musimy w sumie wspinać się po turniach najwyższych wzniesień Alp Julijskich. Bardzo fajne i atrakcyjne polowania są organizowane w przedgórzu Alp, czy w ich niższych partiach. Otóż większość gór od stolicy kraju, Lublany, w kierunku północnym i zachodnim to typowy biotop kozic. Górki te są zbudowane w większości ze skał wapiennych, przypominających trochę nasze Pieniny czy skałki w Ojcowskim Parku
60
61
Narodowym. Są pokryte lasem bukowym, a w wyższych partiach wysokogórskim borem świerkowym tak zwanego regla górnego. Kozice jednak preferują regiel dolny i typowe dla niego lasy liściaste, przede wszystkim las bukowy. W tym samym miejscu możemy również spotkać inne, bardziej popularne gatunki, takie jak sarna europejska i jeleń szlachetny. Myślę jednak, że nas, polskich myśliwych bardziej interesuje to, co dla nas w naszym kraju nieosiągalne, czyli kozice.
rzeniami niesamowicie zwinnymi, a ich racice to wręcz coś, co można porównać do skrzyżowania czekana z rakami do wspinaczki wysokogórskiej. Dzięki nim są w stanie iść po prawie pionowej ścianie. W okresie, kiedy nie ma śniegu, bardzo łatwo się poruszają, zarówno na porośniętych lasem bukowym wapiennych skałach, jak i po bardziej stromych, o nieco innej strukturze turniach w wyższych partiach Alp Julijskich. Polowanie na kozice to nie lada wyzwanie dla każdego myśliwego. Obdarzone świetnym wzrokiem, bardzo dobrym węchem i słuchem zwierzęta są bardzo trudną zdobyczą nawet dla zaawansowanych myśliwych. Jeszcze kiedy polujemy na wysokogórskich turniach, gdzie kozice są widoczne z większej odległości, mamy możliwość przemyślenia taktyki podejścia, mając je cały czas pod obserwacją. W lasach bukowych niższych partii gór musimy zachowywać szczególną ostrożność. Ponieważ zwłaszcza jesienią, kiedy na ściółce leży warstwa suchych liści, każdy „fałszywy” krok może zakończyć nasz podchód. Podczas polowania w lasach regla dolnego, zachowując maksimum ostrożności podczas podchodu, możemy podejść do kozic nawet na 100 metrów lub bliżej, co podczas
Warto wiedzieć Kozice żyją w kierdelach, przeważnie liczących 8–15 osobników. Polowanie na kozice w Słowenii zaczyna się od 1 sierpnia, ale najbardziej atrakcyjnym okresem jest początek zimy. Właśnie wtedy, podczas pierwszych mroźnych dni, zaczyna się okres godowy kozic, zwany jak u sarny rują. Podczas okresu godowego samce zwane capami, są bardzo ruchliwe i waleczne. Przemierzają dziesiątki kilometrów po skalistych zboczach, szukając grzejnej kozy. Bardzo często też się pojedynkują, trykając się hakami, co nierzadko kończy się zrzuceniem słabszego capa ze skały. Rzadko takie pojedynki kończą się kontuzją, a już bardzo rzadko śmiercią. Kozice bowiem są stwo-
62
63
64
polowania w wyższych partiach gór jest rzeczą niemożliwą. Koza prowadząca kierdel, kiedy jest zaniepokojona, wydaje głos przypominający gwizd. Przeważnie jest tak, że jak usłyszymy ten dźwięk, to musimy się liczyć z tym, że albo kozice nas już zoczyły, albo zwietrzyły. Ucieczka jest szybka i rzadko kiedy zatrzymują się przed pierwszym wzniesieniem. Najczęściej zatrzymują się, mając pewność, że intruz jest z drugiej strony góry. Dla myśliwego polowanie to jest bardzo wymagające. Po pierwsze, konieczna jest kondycja, a po drugie – duże doświadczenie w podchodzeniu zwierzyny. To nie siedzenie na ambonie i oczekiwanie na dzika czy jelenia. Podczas opadów deszczu lub śniegu skały są bardzo śliskie i samo obuwie musi być odpowiednie oraz bardziej przeznaczone do wysokogórskich wycieczek niż na polowania. Odzież też nie może być za ciężka, ponieważ przy podchodzeniu czasem pod bardzo strome wzniesienia możemy się mówiąc potocznie, „zagotować”. Z drugiej strony czasem musimy stać w jednym miejscu nawet kilkadziesiąt minut, czekając, aż kierdel się uspokoi lub odwróci uwagę od podchodzącego myśliwego. W zimie, kiedy spadnie już gruba warstwa śniegu, polowanie jest łatwiejsze,
ponieważ kozice schodzą z wyższych partii gór w doliny górskie i często żerują na południowych stokach gór, gdzie słońce topi śnieg na skałach. Nawet często grzebią w śniegu na górskich łąkach w poszukiwaniu żeru, co w okresie letnim czy jesiennym prawie się im nie zdarza. Raj myśliwych i… wędkarzy W ostatnich latach w Słowenii prawdziwym utrapieniem są wilki. Z tego, co w rozmowach ze słoweńskimi myśliwymi ustaliłem, wilki te zostały sprowadzone przez Włochów i wypuszczone po włoskiej stronie Alp. Niestety najwyraźniej bardziej podoba im się słoweńska strona niż włoska. Może po prostu mają tu więcej zwierza, czyli potencjalnego pożywienia. W każdym razie w ostatnich kilku latach watahy wilków zaczęły dziesiątkować jelenie, a „rykoszetem” dostało się kozicom, zwłaszcza tym, które w okresie zimowym schodziły w górskie doliny na żer. Słoweńcy za ta sytuację winią Unię Europejską, której władze wymuszają na ich kraju zakaz polowań na wilki. Z innych drapieżników w Alpach Julijskich spotykamy jeszcze rysie. Też są utrapieniem myśliwych, którzy winią głównie ten gatunek za znaczny
65
spadek pogłowia sarny. Jest też obecny niedźwiedź brunatny, ale w nieznacznych ilościach, raczej niemający wpływu na populacje takich gatunków jak jeleń czy kozica. Opisując ten piękny kraj i jego przyrodę, nie sposób nie wspomnieć o bajecznych rzekach. Rzekach, których kolor wody jest chyba jedyny na świecie. Jasnoturkusową barwę woda w rzekach Alp Julijskich zawdzięcza wapiennym skałom i ogólnie rzecz biorąc podłożu, po którym płynie. Rzeki te w większości należące do źródeł jednej z większych rzek południowej Europy, jednego z największych dopływów Dunaju, czyli Sawy. Źródła Sawy znajdują się u stóp najwyższej części Alp Julijskich po stronie słoweńskiej tzw. masywu Triglava. Jest kilka źródeł Sawy. Najpiękniejszym i chyba największym jest ta nazwana Sawa Bohinjka. Rzeka wielkości naszego Dunajca w okolicach Nowego Targu, o wodzie w kolorze jasnego turkusu, gdzie co roku odbywają się mistrzostwa świata w wędkarstwie muchowym. Ogólnie rzecz ujmując, raj dla „muszkarzy”. Myśliwi, którzy oprócz polowań zajmują się tym rodzajem wędkarstwa, mogą w ciągu dnia również wędkować, a rano i wieczorem polować. Żyć, nie umierać.
Z początkiem zimy w Słowenii można również połączyć polowanie z wypoczynkiem na stokach narciarskich. Tych w Słowenii nie brakuje. Pomijam już profesjonalne trasy FIS w Krańskiej Gorze, bo to temat dla zaawansowanych, ale zwykłych wyciągów na poziomie polskiej białczańskiej Kotelnicy jest bardzo dużo. Dla amatorów biegów narciarskich mamy na miejscu wspaniałe profesjonalne trasy biegowa w Pokljuce, a w Planicy kompleks skoczni narciarskich. Od 15-metrowej do mamuciej „Letalnicy”, na której rekord Polski pobił kilka lat temu Kamil Stoch, skacząc 251,5 metra. Ciekawą atrakcją w kompleksie narciarskim w Planicy jest symulator skoków narciarskich, gdzie każdy może spróbować swoich sił, nie ryzykując przy tym utraty zdrowia czy życia. Na zakupy? Na koniec powiem o jeszcze jednej atrakcji dla myśliwych. Otóż w stolicy województwa, czyli miejscowości Kranj przypadkiem trafiłem do sklepu myśliwskiego, a zarazem siedziby firmy produkującej customowe sztucery. Nic nie gorsze od tych z Ferlacha i podobnych tego typu firm znajdujących się po stronie austriackiej. Sztucery, które oglądałem, są natomiast w dużo lepszych cenach niż te au-
66
striackie. Zainteresowanym tematem powiem tylko tyle, ze ceny zaczynają się od 1500 euro, więc w cenie tanich seryjnie produkowanych sztucerów. Zachęcam więc do odwiedzenia
Słowenii i przy okazji zapolowania z moim biurem polowań na kozice, jelenie czy dziki w pięknych malowniczych terenach Alp Julijskich. Darz Bór!
67
Trapper Master • • • •
wo me lek wa
Ce
Nie
Sklep internetowy www.DoLasu.pl Salon Myśliwski 68 DoLasu czynny: poniedziałek-piątek 9:00-17:00 tel: 22
GTX
odoodporne i oddychające embrana Gore-Tex® Surround™ kkie dzięki cordurze aga poniżej 600 g
ena: 1369 zł 699 zł
e do zdarcia
2 42 82 888, 600 300 904 email: dolasu@dolasu.pl
69
Na zatropiu
felieton Gamrata
Gotowanie żaby Jest taki słynny eksperyment. Do garnka z gorącą wodą wrzuca się żabę. Żaba wyskakuje. Potem wkłada się ją do garnka z zimną wodą i zaczyna powoli ją podgrzewać. Żaba siedzi i nie wyskoczy, mimo że temperatura wody coraz wyższa. Tak żaba gotuje się na śmierć...
S
iedząc pod swoim smrekiem Gamrat myśli, że myśliwi są jako te żaby powoli gotowane. Najpierw obijali ich w mediach jak pan chłopa pańszczyźnianego po wykopkach, a oni temu nie przeciwdziałali. Jedynie we własnym gronie płakali, jak te baby żałobne, jaka to niesprawiedliwa ocena ich spotyka, a ich władza udawała, że nic nie słyszy... Od dobroczyńcy do buca Tabuny polujących dziennikarzy i prawników siedziały cicho jak mysz pod miotłą, a w opinii publicznej zmieniał się ukształtowany przez lata obraz. Myśliwi to byli już nie przyjaciele zwierząt, dokarmiający je w trudne zimy, sojusznicy rolników i przyrody, lecz buce w zielonych kapelusikach z piórkiem. PZŁ był jak to stado wilków prowadzone przez barana. Organizacja dysponująca wielomilionowym budżetem nie potrafiła przeprowadzić nawet namiastki kampanii pijarowskiej budującej dobry wizerunek łowiectwa. Gdy woda była już dobrze podgrzana, zabrano im samorządność i możliwość wychowywania dzieci według przekonań rodziców. Wegetarianin lub weganin może swoim dzieciom wmawiać, że mięso jest „be”, mimo iż lekarze twierdzą, że jest to składnik niezbędny do
prawidłowego rozwoju młodego organizmu. Wege nie mają zakazu karmienia swojej progenitury tylko zieleniną, każdy rodzic może wychowywać dziecko w takiej religii jak chce, choćby było to nawet takie dziwadło jak Kościół Latającego Potwora Spaghetti, wędkarze mogą zabierać dzieci na wspólne rybobranie, góral może pokazać dziecku, jak się szlachtuje owieczkę, tylko myśliwi mają prawny zakaz pokazywania swym następcom swojej pasji… Zabrakło generałów... Do tego zabrano im samorządność. PZŁ jest jedyną organizacją społeczną, która musi pytać IPN-u, czy zezwala, by kolega z Koła, którego znają dziesiątki lat jako porządnego człowieka, mógł być prezesem Koła. Myśliwi są jedyną społeczną organizacją, której władze na szczeblu wojewódzkim nie podlegają praktycznie żadnej kontroli ze strony swoich członków, a na szczeblu krajowym, wtedy, uchwalono, że wprawdzie NRŁ może sobie wskazywać kto ma być Łowczym Krajowym, ale i tak albo wskażą tego, kogo chce minister, albo niech spadają na drzewo. To był ten etap, że 50 tysięcy myśliwych z rodzinami i sympatykami powinno zjechać do Warszawy i głośno, a nawet gwał-
townie pokazać siłę Związku. Miast tego odbyła się rachityczna demonstracyjka na Wawelskiej, organizowana nie przez władze Związku, a metodą partyzancką, za pomocą mediów społecznościowych, przez młodego prezesa jednego z setek Kół – Darka Dutkiewicza z Koła „Brać Leśna” w Jastrowie oraz jego przyjaciół. Koledze Dariuszowi za tamtą próbę należy się wielki szacun, ale, o czym Gamrat jeszcze w młodości czytał u Łysiaka – wojen nie wygrywają porucznicy (ci mogą co najwyżej jakąś bitewkę), lecz generałowie. A tych wtedy zabrakło...
jak młode pelikany i uznały Ardanka za swojego przyjaciela. Później trochę buców postraszył przy pomocy swego Papkina - Izdebskiego, organizując zadymę rolników na Nowym Świecie, a potem już zrobił to, co chciał. Wpisanie do ustawy paru truizmów o bioasekuracji, jakby bez tych zapisów nie istniały uregulowania prawne tej materii w ustawie o zwalczaniu chorób u zwierząt i obowiązującym od roku rozporządzeniu tegoż ministra, miało służyć przekonaniu posłów i mediów, iż celem nowelizacji jest mityczna „walka z ASF”. Do tego kolejna zanęta na buców w postaci zapisu o karaniu za przeszkadzanie w polowaniach, jakby to był naprawdę wielki problem (bo powiedzcie buce kochane, ilu z Was się z tym zetknęło naprawdę? To realny problem w dwóch czy trzech okręgach, umiejętnie nagłaśniany przez eko-fiko i media nieprzyjazne środowisku). Na ten zapis rzucili się wszyscy – myśliwi z ochami i achami, a przeciwnicy z gromami. I kiedy tak się naparzali, nie przebierając w środkach, minister de facto upaństwowił Związek. Zlikwidował pozory demokracji. Od teraz to minister już nawet pro forma nie musi się pytać ciała społecznego o tym, kto ma Związkiem zarządzać. Mianuje, kogo mu się żywnie podo-
Absurd goni absurd Gotowanie trwało więc nadal. Tym razem przy kuchni stanął już prawdziwy głównodowodzący – sam minister rolnictwa. (Wprawdzie oficjalnie to nie on nadzoruje Związek, tylko minister środowiska, ale kto by się takimi drobiazgami przejmował). Ten przeprowadził swą akcję mistrzowsko. Najpierw rzucił pierwszą zanętę w postaci zezwolenia na polowanie z użyciem nokto- i termowizji oraz tłumików. Wprawdzie, jak przeczytał Gamrat na fejsbuku u niejakiego „Pana Leszka”: „Strzelanie z tłumikiem to chyba raczej zajęcie dla bandytów i kasiarzy, a nie dla myśliwych!”. Ale buce z piórkiem w kapeluszach łyknęły to
72
ba. A tenże nominat mianuje łowczych okręgowych. 50 stanowisk dla ludzi partii jak znalazł. Tym sposobem polscy myśliwi są zrzeszeni w formalnie społecznej organizacji, zarządzaną przez urzędników państwa, którzy jednak pobierają pensję wypłacaną ze społecznych składek. Tego nawet za komuny nie grali, bo komuna jak miała upaństwowioną społeczną organizację, to pensje płaciła z budżetu. Dla Gamrata jest to klasyczne ugotowanie żaby.
„Agarrado de las pelotas” – mawiają Hiszpanie w takich razach. Gamratowi jednak ta sytuacja kojarzy się z żabą, która przez stopniowe podgrzewanie została ugotowana. A z martwą żabą można już robić, co się komu podoba. Polski Związek Łowiecki przypomina dziś Gamratowi taką właśnie nieżywą żabę. Niby jest, ale już nie ma. Myśliwi stali się członkami państwowej organizacji łowieckiej. Jest jak w 1952 roku, po dekrecie Bieruta – ta sama nazwa, te same legitymacje, tylko istota i sens inny. Co napisawszy, Gamrat udaje się na słowacką stronę, by z Kanecem wypić butelczynę „Starej Borowiczki” za nieboszczyka PZŁ. PS Określenie „buce w zielonych kapelusikach z piórkiem ” zapożyczył Gamrat z nieistniejącego już, a wielka szkoda, bloga Wojciecha Bołoza i Daniela A. Kałużyckiego. Ma nadzieję, że autorzy go za to nie odstrzelą...
Jak za Bieruta... Niejaki Kaban, daleki krewny Gamrata z Głubokoje, na Białorusi, powiedział Gamratowi, że Baćka Łukaszenko mógłby się co nieco od Ardanowskiego nauczyć. Do tego wcześniejszy zapis, że Koło dzierżawiące dotychczas obwód nie ma pierwszeństwa w jego dalszej dzierżawie, zapis o tym, że to Związek, a nie Koła decydują o dzierżawie. Związek, czyli w jego imieniu urzędnik państwowy. Do tego przesunięcie o rok regulacji granic obwodów i dzierżaw oraz zapis, iż niewykonywanie narzuconych odgórnie odstrzałów sanitarnych może być przyczyną wypowiedzenia dzierżawy obwodu. I można powiedzieć, iż minister (Państwo) trzyma myśliwych za klejnoty.
GAMRAT
73
Ballistol, czyli… balistyka i olej Rzadko kiedy nazwa marki czy produktu od razu mówi wszystko zainteresowanemu, czyli klientowi... A tak właśnie jest w przypadku Ballistolu. Bowiem połączenie słów „balistyka” i „olej” dało w 1904 roku nazwę firmie Ballistol. Olej, który powstał specjalnie na potrzeby armii pruskiej także dzisiaj sprawdza się przy pielęgnacji metalu, drewna, skóry, gumy i tworzyw sztucznych. A do tego, co obecnie niezwykle się liczy, jest ekologiczny! TEKST: MACIEJ PIENIĄŻEK ZDJĘCIA: MATERIAŁY PRASOWE
N
a początku XX wieku armia pruska zamówiła uniwersalny środek, którym można czyścić i konserwować całe oporządzenie żołnierzy. Środek musiał działać antykorozyjnie, czyścić z resztek prochu, ołowiu, a jednocześnie zabezpieczać metal, czyścić powierzchnie drewniane, jak również osłaniać je przed wilgocią, chronić skórę przed wysuszaniem i kruszeniem oraz należycie konserwować. Od zawsze był eko! Głównym składnikiem Ballistolu jest olej sosnowy, który łączy się z dodatkami stanowiącymi tajemnicę producenta. Dzięki swoim właściwościom i historii Ballistol stał się wręcz synonimem oleju do broni. I choć w czasach, kiedy Ballistol powstawał, o ekologii nikomu się nie śniło, warto podkreślić, że obecnie należy on do najbardziej ekologicznych olejów na świecie. Nie zawiera żadnych dodatków syntetycznych, nie powoduje skażenia środowiska, jest hipoalergiczny.
rający dodatków nafty olej ma również miły i niedrażniący zapach. Uniwersalny środek Stosując olej do pielęgnacji skóry i drewna, pamiętajmy, że jest on wchłaniany, pozostawiając delikatne, satynowe przebarwienie, świetnie chroniąc przed zarysowaniami, wchłanianiem wody i brudu. Tym z Was, którzy jeżdżą na motocyklach
Jak… woda utleniona Kolejną zaletą Ballistolu są jego właściwości antyseptyczne. Na polowaniu świetnie sprawdzi się w roli wody utlenionej, czy to w przypadku zranienia psów, czy też ludzi. Niezawie-
76
w skórzanych ubraniach, również możemy go z pełną odpowiedzialnością polecić do ich konserwacji. Najlepszą rekomendacją dla prezentowanego oleju będzie fakt, iż renomowany producent wyczynowej broni Anschutz w swoich instrukcjach rekomenduje Ballistol jako środek do konserwacji i pielęgnacji. Oleju możemy używać również do wszelkich urządzeń mechanicznych, takich jak kosiarki, agregaty, narzędzia ogrodnicze, w tym te drewniane, a także co ciekawe, jest on wykorzystywany przez wędkarzy do konserwacji kołowrotków oraz plecionki i przelotek. Ballistol to jednak nie tylko olej o wszechstronnym zastosowaniu. Cała rodzina produktów Kolejny produkt tej marki to Pluvonin. Posiadający domieszki chemiczne jest typowym impregnatem do elementów tkanin, nubuku czy skóry. Impregnujemy nim kurtki, bluzy, buty, pokrycia namiotów czy plecaków. Pluvonin ma szerokie zastosowanie w ogólnie pojętym outdoorze. Produkt sprawdza się również w materiałach z membraną, ponieważ nie zatyka porów. Środek ten zapobiega także wchłanianiu brudu przez tkaninę. Chodząc za rogaczem, brodząc w mokrych trawach, narażamy dolną
część spodni od kolan na zamoczenie i nasiąkanie wodą. Impregnując, skutecznie możemy się przed tym obronić, zwiększając komfort polowania. Dostępny na rynku od zaledwie kilku lat Kamofix jest olejem do czyszczenia kominków i grilli. Środek usuwa mocne zabrudzenia i świetnie sprawdza się w walce z osadami na szybach kominkowych, zabrudzonych piekarników, przypieczonych grilli. Tak więc
77
mamy świetny prezent dla drugiej połowy, jeśli polowanie przeciągnie się nam zbyt długo.
iglicy czy oś kurka. Smar o gęstej konsystencji wydłuża żywotność elementów i jest bardzo wydajny. Co ważne, nie rozpuszcza się przy bardzo wysokich temperaturach i nie twardnieje przy temperaturach ujemnych. Musimy jednak pamiętać, że nie ma on właściwości czyszczących i najpierw powinniśmy usunąć stary smar i zabrudzenia, a potem aplikować nowy środek. Gunex to klasyczny środek oparty na pochodnych ropy naftowej. Idealnie nadaje się do czyszczenia i pielęgnacji tak samo jak ekologiczny Ballistol, z tą różnicą, że Gunex nie rozpuszcza się
Wracając do typowo myśliwskich zastosowań produktów Ballistol, w ofercie Incorsy znajdujemy smar do ruchomych części broni. Tam, gdzie dwa ruchome elementy ocierają się o siebie, smar ten znakowany jest jako produkt Liqui Moly, marka świetnie znana fanom Formuły 1. Specjalny aplikator ułatwia nanoszenie środka na powierzchnię, a struktura pozwala dotrzeć w najmniejsze zakamarki, takie jak kanał
78
w wodzie, a ją wypiera. Tak więc stosujemy go podczas konserwacji broni jesienią i zimą. Skutecznie doczyścimy zaniedbane zabrudzenia lufy lub komory nabojowej, a także spieczone i mocno skręcone elementy. Z powodzeniem sprawdzi się jako preparat konserwujący zamki w drzwiach i samochodach zimą, wypierając wilgoć i zabezpieczając przed rdzą i zamarzaniem. Należy też pamiętać, że nie używamy tego środka do pielęgnacji drewna. Tak jak wszystkie produkty Ballistol, również Gunex posiada wygodny i prosty w użyciu aplikator. Usta, wbrew swojej nazwie, nie mają
nic wspólnego z pielęgnacją twarzy. Ten środek służy odrdzewianiu nawet najbardziej rudych i zniszczonych korozją elementów. Stare narzędzia, elementy metalowe, koła zębate możemy doprowadzić do stanu używalności, stosując ten mocny środek chemiczny. Należy pamiętać, że po oczyszczeniu z rdzy dobrze jest przetrzeć narzędzia lub inne czyszczone powierzchnie tradycyjnym Ballistolem, co świetnie je zabezpieczy. Schaftolu nikomu przedstawiać nie trzeba. Ten olej do kolb i elementów drewnianych jest w pełni naturalnym produktem na bazie oleju lnia-
79
nego. Produkowany w kilku kolorach, w tym w kolorze naturalnym, możemy dopasować do typu drewna, który mamy. Preparat bardzo dobrze chroni drewno, a także je natłuszcza oraz wyciąga słoje i nadaje satynowy połysk. Chroni przed wilgocią oraz drobnymi rysami, które mogą się zdarzyć na polowaniu. Najlepiej wcierać preparat w drewno dłonią, które dodatkowo rozgrzane od tarcia lepiej chłonie olej. W przypadkach, kiedy mamy do czynienia z naprawdę zniszczoną
strukturą drewna, możemy najpierw przy pomocy bardzo cienkiego papieru ściernego zmatowić wierzchnią warstwę, a następnie nanieść preparat. Jak długo należy smarować? Tak długo, aż drewno przestanie go wchłaniać. GunCer jest środkiem, który zarówno czyści, jak i konserwuje broń. Od klasycznego Ballistolu różni się dodatkiem bardzo drobnych struktur ceramicznych, znajdujących się w oleju. Przed użyciem należy produkt
80
mieszczenie, w którym pracujemy, było dobrze wentylowane lub wręcz używać produktu na zewnątrz. To mocny rozpuszczalnik do broni, której czyszczenie zostało zaniedbane lub która była intensywnie eksploatowana. Idealnie usuwa resztki miedzi, tombaku, ołowiu w przewodzie lufy. Produkt wprowadzamy do lufy i zostawiamy, pozwalając na działanie i rozpuszczenie osadu. Od czasu do czasu przekręcamy broń, pozwalając na równomierne rozprowadzenie w lufie. Następnie przy wykorzystaniu mosiężnej szczotki czyścimy lufę. Po czyszczeniu zabezpieczamy lufę Ballistolem. Przy czyszczeniu należy pamiętać o ochronie oczu oraz dłoni ze względu na żrące działanie produktu. Zwykle stosujemy Robla Solo po zakończeniu sezonu strzeleckiego. dobrze wstrząsnąć, a znajdująca się w środku kulka go wymiesza. Preparat stosujemy wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z porowatą strukturą metalu, mikropęknięciami i szczelinami. Dodatek ceramiczny je penetruje i zasklepia, poprawiając działanie i skuteczność. Robla Solo to produkt, którego używamy rzadziej i do tego powinniśmy to robić w określonych warunkach. Ze względu na zawartość amoniaku trzeba pamiętać, aby po-
Paleta produktów Ballistol obejmuje szeroką gamę funkcjonalnych olejów, które możemy z powodzeniem wykorzystać nie tylko w łowiectwie. Ballistol to także produkty przeznaczone dla zwierząt. Służą one zarówno do pielęgnacji sierści, jak i ochrony przed kleszczami i insektami. UWAGA! Produkty omówione w artykule znajdziecie w ofercie firmy Incorsa w opakowaniach o różnych pojemnościach.
81
82
83
Drugie życie trof
Kiedyś przypisywano im magiczną moc, m np. naszyjnik z niedźwiedzich pazurów miał przekazywać Cały czas są świadectwem sprawności, sprytu, cie
TEKST: ALEKSA ZDJĘCIA: JAG
feów łowieckich
miały chronić przed niebezpieczeństwem ć noszącemu go moc, siłę i odwagę pokonanego zwierza. erpliwości, a często i odwagi zdobywcy trofeum…
ANDRA SZULC GODA SZULC
C
o ciekawe, w miarę rozwoju nauk przyrodniczych, trofea zaczynają spełniać jeszcze jedną rolę. Stają się obiektem licznych badań, dostarczając nam wielkiej wiedzy o gatunkach, konkretnym osobniku, środowisku, w którym żył, żerował i się rozmnażał. Trofea pełne... wspomnień Od wieków wielkim kultem i szacunkiem otaczamy nasze trofea. Upolowany jeleń byk daje nam trofeum w postaci wieńca, grandli, rzadziej skóry (znam myśliwego, który w kolekcji ma skórę jelenia byka, łaciatego byka, strzelonego przed laty w czasie rykowiska w Dukli). Trofeum daniela to łopaty, także charakterystycznie ubarwiona skóra. Parostki rogacza to jedno z piękniejszych trofeów. Z kolei oręża dzików są ozdobą niejednego gabinetu myśliwskiego. Zasadnicze trofeum z dzika stanowią jego kły, składające się z pary szabel wyrastających z dolnej szczęki i pary fajek, które wyrastają z górnej szczęki. Szable i fajki stykają się i trąc o siebie na krawędzi styku, wykształcają tzw. szlif. Pęk piór – sztywnych włosów z chybu to kolejne trofeum, zdobi ono wiele kapeluszy. Ślimy muflona to także nie lada trofeum, często także skóra dorodnego
86
87
tryka z pięknym siodłem, w białym kolorze, jest dumą myśliwego. Borsuk, lis i jenot – w przypadku tych drapieżników trofea to futro, czaszka, kęsy, pęczki włosów czuciowych. A ptaki łowne dostarczają trofea w postaci gamy kolorowych piór, od bażanta po kaczki, na słonkach kończąc.
srebro. A lisie kęsy to wdzięczne trofea, z którego artyści tworzą przepiękne kolczyki, pierścionki, brosze i kolie. Diany w biżuterii od... „DIANY” W naszym myśliwskim środowisku najbardziej znaną artystką, zamieniającą trofea łowieckie w biżuteryjne dzieła sztuki, jest Magdalena Dobrowolska właścicielka firmy „Diana” w Poznaniu. Chyba nie ma w Polsce Diany, która nie miałaby biżuterii od „Diany”. Wielu myśliwych mężczyzn także ceni sobie trofea zamienione w biżuterię. Mężczyźni najczęściej noszą bolo z pięknie osadzonymi grandlami, grawerowane róże, a ich kapelusze zdobią przypinki ze sztywnymi długimi włosami z chybu odyńca. Przy niejednym pęku kluczy wiszą breloki z fajek dzika, a ptasie pióra zdobią nie tylko kapelusze.
Srebro i złoto są tłem Biżuteria myśliwska, bo o niej mowa, jest niezwykle bliska Dianom, ale i niejednemu Nemrodowi. Grandle, kęsy, pęczki piór z chybu czy modne ostatnimi czasy strugi bobrowe oprawiane w srebro i złoto, łączone ze szlachetnymi kamieniami zawieszane na srebrnych łańcuchach czy grubych rzemieniach są obiektem westchnień nie tylko płci pięknej. Często to kosztowne prezenty. Noszone przez kobiety, świadczą o męstwie, guście i hojności myśliwego, zdobywcy trofeum. Bransolety z fajek dzika i szable w otoczeniu srebrnych liści dębu z dumą będzie nosiła nie tylko żona myśliwego, ale każda kobieta ceniąca oryginalną, niepowtarzalną biżuterię. Im bardziej przypalone, odymione grandle, tym piękniejsza biżuteria. Nie ma osoby, która nie zainteresowałaby się rudymi strugami (bobrowe trofeum) oprawionymi w oksydowane
Pióra, pióra, pióra... Piękne suknie, eleganckie torebki ustrojone feerią bażancich kolorów są obiektem zazdrości nie tylko polujących kobiet. Nie tak dawno Diany podczas warsztatów wpadły na pomysł ozdabiania świątecznych bombek piórami upolowanych ptaków. Przyozdobione nimi choinki wzbudzały zachwyt i były przyczynkiem
88
89
do wspomnień naszych ulubionych polowań na pióro. Przypinki z bażancich piór nawet zwykły kapelusz zmienią w obiekt pożądania.
jest godny naśladowania, bez względu na to, w jakiej postaci trofea przeżywają swoje drugie życie. Czy zdobią ściany pokoju, czy dekolt i uszy Diany, czy też są eleganckim dodatkiem stroju mężczyzny, mówiącym o jego pasji...
Powód do dumy Nasz myśliwski szacunek do trofeów
90
SZYBKA E R G O N OM I CZ N A N I E Z AWO D N A
Kompaktowa HELIA RF-M 7x25 o ergonomicznym kształcie i intuicyjnej obsłudze zapewnia duże pole widzenia, a także istotne podczas polowania funkcje. Ustalanie odległości odbywa się szybko i prosto, dzięki czemu myśliwy może skoncentrować się na tym, co najważniejsze.
N OW O Ś Ć HELIA RF-M 7x 25
kahles.at
O krok od
Dziś zebrało mi się na refleksję na temat teg
TEKST I ZDJĘCIA:
d śmierci…
go, jak niebezpieczne jest życie myśliwego…
: HAGGIS HUNTER
K
ilka razy w życiu byłem bliski śmierci. Raz jadąc motorem 250 km/h, kiedy na autostradzie w Niemczech wyjechał mi tir na lewy pas i ratowałem się jazdą na żyletę. Kolejny raz o mało nie zginąłem, kiedy podczas szkolenia do licencji pilota, podchodząc do lądowania Cessną 152, wywiało mnie z pasa na samym przyziemieniu prosto w ustawione obok szybowce. Natomiast zdecydowanie najbliżej śmierci byłem podczas 80. urodzin babci Jasi w domku wegańskim, gdzie przez długich 5 dni ukrywałem swoją prawdziwą tożsamość. Ale jak to powiada Big Al, co się na czarno nosi: „śmierć mieć zawsze w podejrzeniu”.
mieszka w Białymstoku, to na Podlasiu znaleziono agroturystykę mogącą pomieścić całą rodzinę na co dzień żyjącą w diasporze. Z uwagi na to, że każdy miał jakieś swoje wymagania – wybieg dla dzieci, osobne łazienki, śniadania i kolacje na miejscu, wybór został znacznie zawężony. Ostatecznie okazało się, że tylko jeden domek wchodzi w grę i to... domek wegański. Czego się jednak nie robi dla żony, rodziny i babci Jasi. Oczywiście, że przeżyję te 5 dni bez mięsa. Jak się jednak okazało, tu wcale o mięso nie chodziło! Wyjątkowe towarzystwo A więc jesteśmy na miejscu! Domek okazuje się przepięknie położoną chatynką w starym sadzie, otoczoną łąkami, na których widać żubry z niedalekiej Białowieży. Naturalnie od razu przychodzi mi do głowy, że moja Tikka t3 .308 nie ma mocy na europejskiego bizona. Ekspres 8x57jrs też za słaby, no może przy strzale prosto między oczy. Hm…. Może doczekamy czasów, kiedy w Polsce zapoluje się na łosia i żubra. Oby... No więc dzieci się rozbiegły, a ja tymczasem, jak na dobrego tatę przystało, rozładowuję auto… Na początku jedzenie najmłodszego, prosto do lodówki. I tu pierwszy znak ostrzegawczy: w kuchni znajduje się olbrzymi napis
Dla babci? Wszystko! Truizmem jest stwierdzenie, że myśliwym jest się zawsze, nie tylko w łowisku. Nie da się ograniczyć łowiectwa tylko do samego polowania i przebywania w kniei. Zostając myśliwym, opowiadamy się za pewnym światopoglądem, który inni kochają bądź nienawidzą. Dlatego jako łowcy właśnie z tymi dwoma postawami będziemy mieli styczność. Ale do rzeczy... Moja żona wraz z siostrą wpadła na pomysł, aby urodziny babci Jasi zorganizować w formie zjazdu rodzinnego. Stawić się mieli wszyscy! A że babcia
94
95
96
„no dead animals inside”. Uuuuuu... Widzę, że idą na grubo i jedzą zwierzęta na żywca! Następnie czeka mnie rozmowa z gospodarzem. Dowiaduję się między innymi, że posiłki jemy wspólnie razem ze wszystkimi lokatorami, łącznie z nami ze 30 osób. Z uwagi na to, że wkrótce będzie kolacja, to zapewne poznamy wszystkich. I wtedy, muszę przyznać, przeżyłem szok. Po prostu jako fanatyczny mięsożerca nie miałem dotychczas styczności z subkulturą roślinożerców, dlatego każdemu ze współbiesiadników przyglądałem się z wielkim zainteresowaniem. Każdy kolejny, niezależnie czy to kobieta, czy mężczyzna, ustrojony był na inny wzór. Jeden ubrał się w torbę po ziemniakach, na nogach z kolei miał jakieś bandaże. Wśród kobiet uwagę zwracała pewna pani w swetrze po dziadku rozciągniętym do tego stopnia, że spełniał on również funkcję kombinezonu. Na uwagę zasługuje również pewien młody dżentelmen, który zasiadł do kolacji ubrany w coś, co trudno nawet opisać. Wyglądało podobnie do stroju, w jaki jedno z dzieci w przedszkolnej grupie mojego syna przebrało się w celu imitacji kurczaka. Siedziałem zauroczony. Ileż trudu musieli moi biesiadnicy włożyć w zebranie takich fantastycznych ubrań. Ile inwen-
cji musieli włożyć w to, aby na każdy dzień mieć inne, równie fantastycznie przebranie! Jestem przekonany, że gdyby usiadł pomiędzy nami jakiś kosmita, nawet byśmy się nie zorientowali. Każdy wziąłby go za Ziemianina, który ma po prostu najlepszy gust. Taki dress code. Do dziś zastanawiam się jednak, gdzie oni wszyscy pracują i czy równie wystrzałowo udekorowani chodzą na co dzień, czy tylko na wakacjach, daleko od domu, gdzie ich nikt nie zna. Zdałem sobie sprawę z tego, że faktycznie moja praca prawnika ma pewne plusy. Mogę codziennie zakładać białą lub błękitną koszulę, zawiązać krawat i wskoczywszy w jeden z garniturów iść do pracy. Nie muszę na każdy dzień kompletować nowego przebrania. „Myśliwi to mordercy“ Czas mijał szybko. Kolejnego dnia podczas wieczerzy, kiedy biesiadnicy nabrali trochę zaufania do naszej rodzinnej grupy, poza napawaniem oczu tę rewią, mogłem również poznać trochę poglądów ludzi, z którymi przyszło mi wieczerzać. Widziałem, że pewna para nie mogła doczekać się, aby dojść do głosu i zaczęła opowiadać. Tu zacytuję obszerny fragment tej perory... „Słuchajcie, co nas dziś spotkało…. Uratowaliśmy życie
97
W nocy mogę zginąć... Widzę, że cała rodzina na mnie patrzy. Teściowa wie, że jak coś powiem, to jutro urodzin babci nie będzie. Żona wie, że jak coś powiem, to będziemy mieć 10 minut na spakowanie. Niezręczna cisza trwa nadal. Każdy liczy, że coś powiem. Ale „silentium est areum“, czyli milczenie jest złotem. Następnego dnia wieczorem idę na spacer z żoną. Mam nadzieję, że nikt go nie zepsuje tak jak naszym kompanom myśliwi. Wspólnie konstatujemy, co następuje. Jedzenie pyszne, choć nie rozumiem tylko nazwy „kotlet z ciecierzycy“. Brzmi tak samo idiotycznie jak „sałata ze słoniny“. Po drugie, wytrzymam 5 dni bez mięsa, mamy nadzieję, iż dzieci ojca nie wydadzą, że poluje. No i ostatnie: z terrorystami się nie rozmawia. Na noc trzeba zamknąć drzwi i postawić garnek ze sztucami w środku. Spać będziemy na zmianę, wiem, że w nocy mogę zginąć.
żubra… Idziemy na spacer… Miał być cudowny i romantyczny zachód słońca, wychodzimy na łąkę i co widzimy? Na ambonie siedzi myśliwy i ma broń!!!! Wiedzieliśmy, że musimy coś zrobić, a więc postanowiliśmy, aby z narażaniem własnego życia biegać i krzyczeć po całej łące. Wiedzieliśmy, że musimy być szybcy, bo ten stary dziad i tak nas by od naszych braci zwierząt nie odróżnił, a grzeje przecież do wszystkiego, co się rusza! Tak więc krzyczymy i biegamy, a ten ciągle siedzi i na nas patrzy, w dodatku przez lornetkę, bo pewnie dobrze nie widzi. Jak on w ogóle śmie na nas patrzeć, i to przez lornetkę. Wtedy Krzychu krzyczy do mnie „Padnij, będzie strzelał“. Kiedy strzał nie pada, zaraz podnosimy się i biegamy dalej, machając rękami. Dobrze, że się ściemnia, bo już dłużej nie wytrzymam tego biegu. Na szczęście za półgodziny zrobi się ciemno!“ – wyrzuca z siebie kobieta. I wtedy aktywizuje się Krzychu i puentuje opowieść: „Nie ma co, życie żubra dziś i zawsze dla mnie będzie ważniejsze od spaceru z Zosią. No i dobrze, że ten stary dziad nie zszedł, bobym go zadusił osobiście. Myśliwi to mordercy“. I to zdanie w jego ustach wywołało powszechny aplauz!
Ekoterror w całej krasie Kolejnego dnia w domowej biblioteczce udaje mi się znaleźć książkę o tematyce myśliwskiej. Zanim ją otworzyłem, zastanawiałem się jak to możliwe, że przetrwała w takim nieprzyjaznym habitacie. A może był tu przede mną jakiś myśliwy i zrobił
98
99
sobie żart. Swoja drogą, do dziś żałuję, że nie zostawiłem tam jednej z książek typu „Dziczyzna na 100 sposobów“ lub „Zasady polowej preparacji tuszy“. A więc czytam: „Farba znaczy krew” Zenona Kruczyńskiego. Przeczytałem od dechy do dechy w dwa dni! Wniosek pierwszy – kolega autor uznał, że więcej zarobi na „ekonawróceniu” niż polowaniu, wniosek drugi: jak chcecie poczuć klimat domku wegańskiego i tamtejszych biesiad,
warto przeczytać. Totalny odjazd! A tak odkładając żarty na bok, zdałem sobie sprawę, że owi ekoterroryści są naprawę niebezpieczni. Na jednym ze zbiorowych polowań miała miejsce następujące scena… Po zbiórce myśliwych, na którą już przybyli eko, myśliwi powiedzieli, że kończą polować. Po czym spotkali się w umówionym miejscu w lesie. Po pierwszym skutecznym strzale do dzika zostali odnalezieni! I co się wtedy stało? Pew-
100
na młoda kobieta podeszła do tuszy dzika i ku wielkiemu zdziwieniu obecnych myśliwych rozpoczęła głośny lament: „Zabili mi brata, zabili mi brata”. I w tym samym czasie darła sobie włosy z głowy, nie w przenośni, tylko tak naprawdę. W tej chwili zdałem sobie sprawę, że mamy po drugiej stronie fanatyków. Dla nas myśliwych granicą naszej wolności jest wolność innych osób. Dla nich nasza wolność i prawa nie mają żadnego znaczenia.
Właśnie dlatego ustawa, jaka właśnie weszła w życie, która nakładę karę do jednego roku pozbawienia wolności za zakłócanie polowań, ma jedną wadę. W tym przypadku każdy z tych pacjentów powinien być kierowany na przymusowe leczenie. Nie ma co, postanowiłem: idę kupić celownik termiczny! Tak na złość tym przebierańcom. I jeszcze kupię tabliczki dla dzików z napisem: „Morituri te salutant”...
101
Benelli 82
Boka Benelli 828U testowaliśmy już podc W 2016 roku była to pierwsza w ofercie tej firmy klasyczna strzelba produktów sygnowanych znakiem Benelli. W 2019 r
TEKST: MACIE ZDJĘCIA: MATERIAŁY PRAS
28U Sport
czas wakacji niespełna cztery lata temu. a o pionowym układzie luf i odpowiedź na oczekiwania miłośników roku do słynnej rodziny dołączył model 828U Sport
EJ PIENIĄŻEK SOWE/GAZETA ŁOWIECKA
T
ym, co od razu rzuca się w oczy, kiedy otwieramy walizkę, jest zgrabna linia broni z cienką baskilą, o niepowtarzalnym kształcie. Pamiętajmy, że w modelu Sport wykonana jest ona ze stali. Kiedy w większości modeli element ten pełni funkcję zamka, tutaj baskila jest jedynie łącznikiem luf z ryglami, które znajdują się wewnątrz niej i są zupełnie oddzielnym elementem. Same rygle zamykają przewód luf od tyłu i łączą się
z wycięciem umiejscowionym pod komorą nabojową. Takie rozwiązanie eliminuje typową dla tego typu broni przypadłość, gdzie siły powstające przy oddaniu strzału są rozkładane na sworzeń, przejmujący większość obciążenia i baskilę. W modelu 828U dzięki ryglowaniu lufy bezpośrednio od dołu i zamknięciu jej, z pominięciem sił przenoszonych na baskilę i sworzeń, znacząco zwiększa się żywotność tych elementów.
106
Tym, co od razu widać, a właściwie czuć, kiedy bierzemy broń do ręki, jest większa masa. Model Sport waży 3600 g i ma możliwość regulacji w zakresie +/- 100 g dzięki systemowi Progressive Balancing. Możemy więc dociążyć lub odciążyć kolbę, przesuwając jednocześnie środek wyważenia broni. Należy zauważyć, że nowy model nie jest tak, jak broń dedykowana do łowiectwa, wyposażony w system Progressive Comfort, którego działanie polega na pochłanianiu od 30 do 40% energii odrzutu. Zapewne ze względu na zwiększenie masy broni i inną budowę kolby.
Czółenko, wykonane tak jak i kolba z selekcjonowanego orzecha, posiada zamek w przedniej części, jak większość modeli Benelli i bez najmniejszych problemów zakleszcza on je na lufie. Takie samo rozwiązanie spotkamy w modelu 828U Sport.
Technologia na medal Do wyboru w modelu Sport mamy dwie długości luf. Producent oferuje 30 lub 32-calowe lufy. Odpowiada to 76 lub 82 centymetrom, natomiast w modelu 828U mieliśmy do dyspozycji lufy o długości 28 cali. Same lufy w obu modelach produkowane są w technologii CrioBarrel. Obróbka kriogeniczna polega na stopniowym ochładzaniu materiału w ciągu 24 godzin do temperatury minus 100 stopni w ciekłym azocie. Dzięki temu procesowi w lufie nazwanej CrioBarrel rozprężenia spowodowane ciśnieniem oraz
Czym się różnią? Jakie będą różnice w tych dwóch modelach? Otóż znajdziemy ich całkiem sporo, poza tym, z jakiego materiału wykonana jest baskila. Przecież jeden model to broń typowa do łowiska i niejako dodatkowo również świetnie sprawdzający się na strzelnicy bock. A druga to zawodniczy pogromca rzutków. Jakie są różnice pomiędzy standardową wersją 828 U a modelem Sport?
107
ciepłem wydzielanym podczas oddania strzału mają stałe wartości i nie zmieniają się wraz z liczbą oddanych strzałów. System ten Benelli stosuje w większości swoich produktów. Tego typu lufa jest dużo bardziej odporna na ścieranie, co jest ważne, jeśli używamy śrutu stalowego, a jak wiemy, najprawdopodobniej już za kilka lat będzie to obligatoryjne. Lufy nie są lutowane na całej swojej długości, co zmniejsza masę broni, a jednocześnie pozwala im na niezależną pracę i odprężanie. W modelu Sport nowością jest możliwość regulacji języka spustowego, co razem z regulacją kolby daje nam znaczne możliwości dostosowania
strzelby do budowy anatomicznej i preferencji strzelca. Dodatkowo, porównując z klasycznym 828U, spusty są zarówno krótsze, jak i szybsze. Przypomnijmy, że kolbę ustawiamy nie tylko przy pomocy podkładek dystansowych, ale również możemy ustawić ją na 20 różnych sposobów. Prawa czy lewa? Zamawiając broń, musimy zdeklarować, czy jesteśmy prawo- czy leworęczni. Otrzymamy wtedy kolbę i chwyt pistoletowy stosowny do naszych preferencji, tak więc 828 Sport jest dla strzelców prawo- lub leworęcznych, w zależności w ja-
108
kiej wersji została zakupiona. Tak jak w modelu 828U, dostajemy w komplecie zestaw pięciu czoków zewnętrznych, łatwo wymienianych również na strzelnicy. Tak samo mamy praktyczne rozwiązanie polegające na wyjmowanym spuście, dzięki czemu dużo łatwiej jest go czyścić.
bardzo dobra. Klucz chodzi lekko i co ważne w łowisku, jest bardzo cichy. Biorąc pod uwagę, że testowaliśmy nowy egzemplarz, w którym klucz nie był jeszcze lekko wyrobiony, jego praca jest wzorcowa. Klucz odblokowuje lufy w płaszczyźnie podłużnej przesuwając dwa małe bolce. Samo ryglowanie, jak pisaliśmy wcześniej, odbywa się pod lufą. Jaki model wybrać? Wszystko zależy od tego, gdzie strzelacie więcej i jaką broń wolicie. My kibicujemy wszystkim Waszym wyborom... UWAGA! Obydwa modele można obejrzeć w warszawskich salonach firmy Incorsa.
Klucz jak... jezioro Z ciekawostek, jakie znaleźliśmy o 828U, warto wiedzieć, że kształt klucza, służącego do łamania luf, który wygięty jest w dość finezyjny sposób, nawiązuje do kształtu jeziora leżącego nieopodal miejscowości Urbino. Ergonomia klucza i łatwość obsługi jest
109
Zestaw Tundra
ZIMA
Ocieplany zestaw jesienno-zimowy składający się z kurtki z kapturem i spodni z szelkami. • Wodoodporna i wiatroszczelna membrana Rain-Stop® • Lekkie ocieplenie włóknami SuperLoft • Hi-Dry™ chroniące materiał przed nasiąkaniem wodą i brudem • Szereg pojemnych i funkcjonalnych kieszeni • Stały kaptur z usztywnionym daszkiem • Cichy, nieszeleszczący przy poruszaniu się materiał • Dwustronny, główny suwak • Zapinane na suwak szczeliny wentylacyjne pod pachami • Produkowane rozmiary: S-4XL Szczegółowa tabela rozmiarów zestawu Tundra na naszej stronie internetowej www.dolasu.pl
Cena zestawu
Cena zestawu
1399 zł
1459 zł
ZESTAW TUNDRA BRĄZ
Sklep internetowy www.DoLasu.pl Salon Myśliwski110 DoLasu czynny: poniedziałek-piątek 9:00-17:00 tel: 22
ZESTAW TUNDRA BLAZE
2 42 82 888, 600 300 904 email: dolasu@dolasu.pl
111
Na bezdroża
Oto historia dwóch Norwegów, którzy przybyli do Kanady, by Choć wiele czytali i słyszeli o tym największym jelenio że w życiu nie zawsze układa się wszystko tak gład TEKST I ZDJĘCIA:
TŁUMACZYŁA: EW
ach Jukonu
spełnić swoje marzenie o polowaniu na łosia alaskańskiego. owatym Ameryki Północnej, to szybko się przekonali, dko, jak w książkach czy relacjach innych myśliwych MORTEN BREKKE
WA MOSTOWSKA
Z
Po trofea do Kanady Jon Nygaard i Fred-Roger Ness z Enabakku od dawna marzyli o upolowaniu wielkiego kanadyjskiego łosia. Po latach oszczędzania i planowania ich podróż mogła się urzeczywistnić za pośrednictwem norweskiego biura polowań. Zabrali ze sobą autora filmów łowieckich Mortena Brekkego, który miał to wszystko udokumentować. Po długim locie przez Londyn i Vancouver dotarli do Whitehorse, stolicy terytorium Jukon. Pod względem powierzchni Jukon jest prawie dwa razy większy od Norwegii, ale żyje tam zaledwie 30 tys. ludzi. Nie dziwi więc, że bezdroża zaczynają się tuż za granicą miasta. Na tych terenach żyje największy podgatunek łosia – Alces alces gigas. Występuje on też na Alasce, stąd potoczna nazwa: łoś alaskański. Łosie pierwotnie wywodzą się ze wschodniej Syberii. Około 10 000 lat temu przeszły do Ameryki Północnej przez Beringię [most lądowy Beringa istniejący w okresie zlodowaceń, łączący dzisiejszą Syberię z Alaską – przyp. red.]. Teraz na tym kontynencie występują trzy podgatunki, a łoś alaskański jest największym z nich. Trofea z tych zwierząt należą do jednych z najbardziej pożądanych na świecie.
a mały – mówi Jon i odwraca się do skrytego wśród jesiennych wrzosów Brada, który opuszcza wabik z kory brzozowej i wstaje. – Na pewno wkrótce otrzymasz swoją szansę – uśmiecha się Brad, po czym zaczyna „rozmowę” ze znajdującym się w rzadkim górskim lesie 30 m dalej łopataczem. Łoś zatrzymuje się na niewielkiej polance. Ślini się, jest gotowy na pokrycie samicy, która w jego mniemaniu znajduje się gdzieś w pobliżu. Teraz Brad imituje stękanie dużego byka. Młody natychmiast zaczyna się wahać, wygląda na przestraszonego; nagle odwraca się i znika w wielobarwnym lesie. Jeśli młode byki żywią do kogoś lub czegoś szacunek, to właśnie do bardziej doświadczonych kolegów w okresie bukowiska. Jon i Brad mieli wiele czasu, by przyjrzeć się łosiowi. Brad zauważył go z 200 m, potem zaczął wabić coraz bliżej pokrytego świerkami pagórka, na którym się znajdowali. Ale nawet jeśli poroże było takie jak u przeciętnego byka w Norwegii, to dla myśliwych będących pierwszy raz na kanadyjskich bezdrożach obserwowany okaz był po prostu za mały…
114
115
116
Z Whitehorse Jon i Fred-Roger pod opieką biura Lone Wolf Outfitting udali się na wschód. W znajdującym się przy South Big Salmon River obozie czekało już dwóch doświadczonych kanadyjskich podprowadzaczy. Jak Norwegowie mieli się niebawem przekonać, ich podróż była warta swojej ceny. Nic jednak nie przychodzi samo, więc i na łowieckie trofea będą musieli solidnie zapracować... W dziczy Alaski i Jukonu okazji nie podaje się na talerzu. Sukces wymaga wspólnego wysiłku myśliwych i podprowadzaczy, a wiele zależy po prostu od losu. Zaraz po przybyciu do położonego w malowniczej dolinie drewnianego domku Jon i Fred-Roger usłyszeli wilki i łosie, jednak zgodnie z prawem w Kanadzie polowanie można rozpocząć dopiero po upływie 6 godzin od lądowania. Spragnieni łowów przybysze z Europy musieli więc poczekać do rana. Tereny łowieckie należące do Lone Wolf Outfitting obejmują 2 mln ha, więc do transportu myśliwych, a także mięsa i trofeów, wykorzystuje się konie. Zagęszczenie łosia jest jednak znacznie niższe niż w Skandynawii, dlatego zazwyczaj najskuteczniejszym sposobem jest wabienie w okresie godowym.
Drugiego dnia łowów Fred-Roger i jego podprowadzacz Wes wytropili byka. Szli jego śladem przez całą dolinę. Aby znalazł się w zasięgu strzału, przeprawili się przez rzekę. W końcu uwiązali konie i weszli w gęstszy las, z którego mogli zobaczyć zdobycz. Wes miał ze sobą wabik zrobiony z plastikowej butelki, z której odciął dno. Fred-Roger – wysłużonego Sako kalibru .375 Holland&Holland. Sztuka cierpliwości Bezgłośne przedostanie się przez gęste krzaki graniczyło z cudem, ale w czasie rui nawet trzask łamanej gałązki może zwabić jurnego, wściekłego byka. Może on uznać, że źródłem dźwięku jest rywal i wtedy próbuje odstraszyć go jeszcze głośniejszym stękaniem, a wręcz ryczeniem podobnym do ryczenia jelenia. Problem w tym, że tej jesieni bukowisko zaczęło się później ze względu na ciepłą pogodę. Normalnie zaczyna się ono w drugiej połowie sierpnia, z reguły po 2–3 nocach przymrozku. Wes stęknął kilkakrotnie, imitując głos klępy. Delikatnie uderzył w drzewo kawałkiem znalezionego rogu, jednak samiec nie zareagował. Wabienie łosia wymaga cierpliwości, więc po 20 minutach Wes powtórzył czynności, ale na próżno. Mimo jego wy-
117
siłków samiec zniknął w zaroślach. Przez następne dni myśliwi i ich podprowadzacze byli na nogach od wczesnego ranka do późnej nocy. Wes wstawał pierwszy i zbierał konie, które wieczorem spuszczano luzem, by poszukały sobie jedzenia. Wilki darzyły je respektem i trzymały się od nich z dala. Piątego dnia nadszedł mróz i bukowisko zaczęło się na poważnie. W końcu byki ruszyły w poszukiwaniu partnerek – to ułatwiło trochę polowanie, ale jednocześnie utrudniło szansę na znalezienie się
w odpowiedniej odległości do strzału. Jon, mając bardziej doświadczonego podprowadzacza, wypatrzył więcej łosi i dostał szansę na strzelenie zwabionego przez Brada łopatacza. Niestety, chybił. Nagroda za wytrwałość 18 dzień pobytu. Jon i Fred-Roger są trochę zawiedzeni. Oczywiście, przyroda jest przepiękna, a dzień wcześniej Jon wypatrzył 17 różnych zwierząt, ale przecież nie za to zapłacili niemałą fortunę. Przy-
118
lecieli tu, by strzelić wielkiego byka. Kiepski nastrój jednak szybko mija. – Nie wracamy do domu, dopóki nam się nie uda – oświadcza Jon zdecydowanym tonem. On i Brad decydują się wziąć jucznego konia z dodatkowym jedzeniem, żeby dostać się przez górę do innej doliny. Na ok. 1800 m n.p.m. straszą setki górskich pardw, co przyprawia Jona o ból głowy – on uwielbia polować na ptaki i bardzo chętnie by się nimi zajął. Tym razem jednak musi się skupić na łosiu, więc, niestety, jadą dalej. Po południu są w doli-
nie, obserwują teren przez lornetki. – Czy tam czasem nie stoi klępa? – odzywa się Brad, wskazując na skryte wśród świerków krzaki. – Jest i byk – odpowiada Jon z drżeniem w głosie. – Duży – uśmiecha się Brad. Przedzierają się przez gęste runo, jednak wkrótce muszą przystanąć, żeby się nie zdradzić. Brad próbuje zwabić łosia brzozowym wabikiem, ale odwrócenie uwagi byka od gotowej klępy jest prawie niemożliwe. Samica łosia pozostaje rujna przez
119
120
Sukces za sukcesem Jest tuż przed 19:00. Zapada zmrok. Fred-Roger i Wes też mają powód do zadowolenia. Kilka godzin wcześniej Wes wytropił konno klępę daleko na północ od obozu. Chciał jechać dalej, ale Fred-Roger uparł się, żeby się zatrzymać i zobaczyć, czy nie przyjdzie jakiś byk. Oczekiwanie przyniosło owoce, bo chwilę później z zarośli wyszedł samiec. – Spory – szepnął Wes, opuszczając lornetkę. Okazałe, jasnobrązowe łopaty wyróżniały się na tle ciemnozielonych iglaków i żółtych jesiennych liści – to był upragniony byk! Czy Fred-Roger po latach oczekiwań będzie mógł spełnić swoje marzenie? Największym problemem była teraz odległość między nim a łosiem, i to, że zwierzę znajdowało się w obniżeniu, przez co podejście bliżej było niemal niemożliwe. Fred-Roger postanowił więc poczekać, czy łosie nie zbliżą się jeszcze, jednak te zaległy w krzakach. Myśliwy i podprowadzacz skorzystali z okazji i znaleźli sobie bliższe miejsce na niewielkim wzniesieniu. – Spróbuję je przywabić – mówi Wes. Podnosi butelkę i imituje odgłosy godowe. Nie musi czekać na efekt. Natychmiast podnoszą się 3 klępy i byk, jednak nie ruszają się, tylko wpatrują
72 godziny. Jeśli samiec nie zdąży jej pokryć w tym czasie, musi czekać 3 do 4 tygodni na następną okazję. – Jon, czy na pewno trafisz z 250 m? – pyta Brad. – Będzie dobrze – brzmi odpowiedź. Byk powoli zbliża się do samicy. W końcu staje z głową i klatką piersiową w kierunku Jona. Otwiera pysk, mieli językiem – czy to już? Nagle klępa wchodzi między świerki. Jeśli Jon ma strzelić, to tylko teraz. Natychmiast ustawia powiększenie w lunecie na 8 razy. – Jak tylko byk odwróci głowę w stronę łoszy, strzelam – mówi Jon, namierzając cel. Rozlega się huk wystrzału. Odrzut 375–ki sprawia, że myśliwy traci cel z oczu. – Piękny strzał! – krzyczy Brad. Byk już nie wstaje. 19,4-gramowa kula przebiła kości, płuca, serce i zatrzymała się na grzbiecie – fabryczna amunicja wykonała swoje zadanie. Późniejsze pomiary wykazały, że masa szczątkowa pocisku po grzybkowaniu wynosiła 98 procent. Łoś leży w dołku, a prawie 1,5-metrowe trofeum zaklinowało się o drzewo. Może i nie jest to największy możliwy byk, ale przeżycie na pewno wielkie! Jon już prawie ma swoje trofeum, chociaż przed nim jeszcze sporo pracy.
121
w miejsce, z którego dochodzi dźwięk. – Strzelam – mówi Fred-Roger, kładąc się w pozycji do strzału i namierzając byka. – Oszalałeś? – Wes patrzy na Norwega z powątpiewaniem. Przewodnik zastanawia się, czy to może tylko czcze gadanie, ale Fred-Roger mówi poważnie. To być może jego jedyna szansa na strzelenie wielkiego alaskańskiego łosia. Wie, że kula na 300 m opadnie o 40 cm, i że odległość od celu wynosi teraz więcej niż 400 m – aby trafić, musi celować ponad kręgosłup. Trzeba jednak poczekać, aż zwierzę wyjdzie z krzaków i będzie lepsza widoczność. Fred-Roger składa się do strzału, namierza cel, odczekuje chwilę. W końcu ostrożnie naciska spust. Jednak domowo zrobiona amunicja swift leci za nisko. Pudłuje. – Strzel jeszcze raz, celuj w koniec łopat – szepcze Wes. Fred-Roger ponownie celuje i naciska spust. – Oh shit, trafiłeś! – Wes jest chyba nieco zaskoczony. Patrzy przez lornetkę – tym razem kula trafia w sam środek łopatki. – Strzel jeszcze raz, na wszelki wypadek. Trzeci strzał trafia niżej niż drugi. Łoś chwiejąc się, uchodzi w zarośla. Tymczasem samice stoją w miejscu,
jakby nic się nie stało. Fred-Roger zakłada, że byk padnie w ciągu paru sekund, ale na wszelki wypadek decydują z Wesem, że ten pójdzie sam, a on będzie go instruował z góry. Podprowadzacz znika w krzakach. Po dłuższej chwili w końcu pojawia się w dalszej części doliny. Fred-Roger daje mu znak chusteczką, gdzie ma iść. Po chwili słychać strzał – łoś padł. Pół godziny później Fred-Roger już siedzi przy pachnącym rują byku, którego gigantyczne łopaty mierzą ok. 145 cm. Jest powód do satysfakcji, nawet jeśli nieoficjalny rekord to 209 cm. Norwescy myśliwi osiągnęli bowiem swój cel zaledwie 2 dni przed końcem wyprawy. Według Brada, który ma na koncie wiele polowań na łosie, ten sezon był skrajnie trudny ze względu na opóźnienie się okresu godowego, dużo deszczu i ostre wiatry. Mimo to obu myśliwym udało się spełnić marzenia o łosiu i kanadyjskiej dziczy. Mogą teraz wrócić do domu, wioząc ze sobą wspaniałe wspomnienia, które sprawią, że nabiorą ochoty na nową łowiecką wyprawę w Kanadzie. Autor sam był w Jukonie już 20 razy, a przez rok nawet tam mieszkał, więc wie, że z pewnością tak będzie.
122
123
Lektury myśliwskie
Odyniec, jakich mało... Dziś prezentujemy fragment wydanej przez Atra World pasjonującej książki „Pszczyńskie lasy, bagna Polesia”. Jej autorem jest Willy Benzel. To nie tylko uczta dla myśliwych, ale także miłośników kultury języka
P
ewnego pięknego listopadowego popołudnia w rewirze Dianenberg, należącym do leśnictwa Toszek-Pyskowice, tropiłem starego, selekcyjnego jelenia byka, którego już od wielu lat usiłowaliśmy dostać na strzał. Podczas tamtego rocznego rykowiska udało mi się go raz zobaczyć na rozległej „łące Sybilli”. Teraz, po zebraniu otawu, trawa i koniczyna bujnie się odnowiły. Wokół tchnęło spokojem, a ja byłem w optymistycznym nastroju. Jednak mimo dobrego żeru żadna zwierzyna się nie pojawiła. Mgła już zaczęła się kłaść, gdy nagle usłyszałem – tylko tak mogę to określić – „krzyk świni”. „Aha – pomyślałem. – Huczka się zaczyna, odyniec goni lochę, która nie chce użyczyć mu wdzięków, a więc dostaje za to kuksańce!”. Uwzględniając kierunek wiatru, ruszyłem ku zagajnikowi świerkowemu, w którym, jak mniemałem, odbywały się rytuały huczki. Mokrą jeszcze przed chwilą łąkę teraz pokrywała szadź. Miejsca po wycince dawały znośny wgląd do wnętrza młodnika, który był wysokości człowieka. Akuratnie trafiłem na moment, gdy „bajecznie” wielki odyniec pędził w głąb gęstwiny za dość słabą loszką. Z odległości tylko czterdziestu metrów grot siatki znalazł się dokładnie
na odbycie odyńca. Strzał taki jednak, oddany do zdrowej sztuki, sprzeciwiał się zarówno mojej wrażliwości, jak i wpojonym mi zasadom etyki myśliwskiej. Przemieściwszy się w bok, próbowałem zyskać lepszą pozycję do strzału, ale było za późno, bo zasłona gałęzi świerkowych właśnie się za odyńcem zamknęła. Z bronią gotową do strzału stałem jeszcze, dopokąd zapadający zmierzch nie zamazał wszelkich konturów, uniemożliwiając rozpoznanie czegokolwiek. W gęstwinie słychać było nadal swawolenie odyńca, co znaczyło, że moje wtargnięcie niczego nie zakłóciło. Dzik ten oczywiście nie schodził mi z myśli. Jak tylko czas na to mi pozwalał, szedłem na „łąkę Sybilli”. Pewnego razu zobaczyłem tam watahę loch, warchlaków i przelatków; również jakieś wycinki mogły tam być. Nie rozpocząłem podchodu, gdyż moje myśli i zamierzenia koncentrowały się na czymś ambitniejszym. Wszystkie późniejsze zasiadki i podchody, tudzież naśladowania odgłosów czasami towarzyszących huczce, na nic się nie zdały: wielki odyniec jakby zapadł się pod ziemię. Wtedy zrobiłem coś, co zawsze uważałem za niegodne i co wobec młodych myśliwych piętnowałem jako postępowanie nieetyczne. Poszuka-
126
łem mianowicie najbardziej odpowiedniego do tego miejsca w owym dziczym młodniku i urządziłem tam nęcisko, zarazem postanowiwszy sobie solennie strzelać przy nim tylko do tego konkretnego odyńca. Do samochodu zabrałem worek kolb kukurydzy i tak je rozmieściłem, bym nawet przy zmiennym wietrze mógł dotrzeć na wybrane stanowisko. Każdą wolną chwilę spędzałem w naprędce urządzonej czatowni. Prawie zawsze miałem okazję poobserwować dziki różnej wielkości i w różnym wieku, lecz od strzału się wstrzymywałem. Pewnego popołudnia do mojego pomieszczenia służbowego wpadł zasapany jeden z naszych ukraińskich robotników. – Szybko chodźcie, wielka świnia tu jest! – usłyszałem. Natychmiast wsiadłem z nim do samochodu i pojechałem we wskazane przez niego miejsce. Jego trzej towarzysze – pracowali oni bowiem w czteroosobowych grupach – oczekiwali nas wielce poruszeni. Wszyscy byli tak niecierpliwi, że z trudem zdołałem powstrzymać ich na tyle, by poinstruować co do tego, kiedy mają ruszyć, jak się zachowywać w młodniku i określić im, gdzie ja będę stał. Nie zdołali jednak odpowiednio długo odczekać i ruszyli za wcześnie,
toteż zaledwie zdążyłem zająć stanowisko, gdy wprost na mnie nadbiegł odyniec. Po strzale przekoziołkował jak zając, natychmiast się podniósł i zanim zdążyłem posłać mu drugą kulę, zniknął w gęstym podroście. Zaraz znalazło się przy mnie czterech Ukraińców. Krzyczeli jeden przez drugiego i byli bardzo zdegustowani, gdy okazało się, że odyniec nie padł na miejscu. Przy słabym listopadowym świetle udało się ustalić tylko tyle, że postrzał jest ciężki. Na zestrzale znalazłem trochę farby wymieszanej ze śluzowatymi kawałkami tchawicy. Teraz należało zachować spokój i wyzbyć się pośpiechu. Następnego dnia rano spotkałem się z czterema Ukraińcami i rozstawiłem ich po bokach młodnika w charakterze
127
czujek. Moją bardzo zrównoważoną, dobrze pracującą na farbie jamniczkę szorstkowłosą wziąłem na otok i puściłem na zestrzał. Dzięki niej, oprócz tego co wczoraj, znalazłem jeszcze ścinkę włosia i kawałki tuszy. Najpierw ruszyła tropem bardzo wolno, stopniowo jednak zwiększała tempo, aż po jakichś stu pięćdziesięciu metrach dotarliśmy do strzelonego odyńca. Nie był to wszelako ten, o którego chodziło, miał bowiem mniej więcej pięć lat i po wypatroszeniu ważył sto dwadzieścia kilogramów. By przywołać Ukraińców, dałem sygnał „Dzik na rozkładzie”. Kaliber 7×65R spisał się bardzo dobrze: zniszczył podstawę tchawicy i przełyku i utworzył wylot o dużej średnicy. Po tym zdarzeniu nikt nie spotkał się z oznakami bytności wielkiego odyńca. Cóż, dziki takie odbywają dalekie wędrówki, ale wciąż miałem nadzieję jeszcze o nim usłyszeć. Podczas ciężkiej zimy lat 1941/1942 trzeba było dokarmiać również dziki. Na przesmykach prowadzących do paśników odstrzeliwaliśmy jak największą liczbę sztuk najsłabszych – warchlaków i przelatków. Duże dziki były absolutnie oszczędzane. Wszędzie i przy każdej okazji rozpytywałem o wielkiego odyńca, ale nikt o nim nic nie wiedział. Dawało to do myślenia.
Sroga zima w końcu minęła, przyszły wiosenne roztopy. I stało się, że leśniczy Sander powiadomił mnie, iż w jego rewirze wschodniej Dąbrówki, w rowie z wodą, gnije nasz sławny odyniec. Bezzwłocznie się tam udałem. Co za przygnębiający widok! Dostojny zwierz był już mocno naruszony przez drapieżniki. Brakowało niektórych kości. Na częściowo odsłoniętym żołądku widniało wyraźne przekrwienie, co wskazywało, iż w to miejsce trafiła kula. Musiało się to zdarzyć podczas huczki, bowiem wokół leżały kawałki jasnego sadła, czyli dzik nie był jeszcze spadły na tuszy. Zbadaliśmy zawartość żołądka: składała się głównie z ziemniaków. Ponieważ w naszym leśnictwie dziki były dokarmiane wyłącznie kukurydzą i burakami, odyniec został postrzelony albo na graniczących z nami wielkich polach państwowych, albo na którymś z małych zagonów chłopskich w gminie Barut. Pod względem długości oręża odyniec ten lokował się w najwyższym przedziale, nie dało się tego jednakże powiedzieć o obwodzie. Długość powierzchni zeszlifowanej wynosiła siedem centymetrów, dzik ten miał więc przynajmniej osiem lat. Tak długo potrafił ujść wszelkim prześladowcom, a spotkał go tak niegodny koniec!
128
Fot. iStock
Następne wydanie Gazety Łowieckiej już w kwietniu. Darz Bór!
Fot. iStock